Lev. Shot Callers #1 - Belle Aurora - ebook + audiobook
BESTSELLER

Lev. Shot Callers #1 ebook i audiobook

Belle Aurora

4,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

18 osób interesuje się tą książką

Opis

Seria o mafijnej rodzinie Leokov bestsellerowej autorki „Raw Family”!

Kiedy Lev Leokov zauważa w klubie nocnym zagubioną młodą kobietę, Minę Harris, wie, że coś jest nie tak. Dodatkowo przyłapuje ją na kradzieży. Musi jednak sam przed sobą przyznać, że po raz pierwszy w życiu ktoś go zaintrygował.
Lev szybko się orientuje, że Mina jest na dnie. W jego życiu nie brakuje przemocy, ale z jakiegoś powodu chce pomóc dziewczynie. 
Pozwala jej dokonać wyboru. Jeśli Mina zgodzi się dla niego pracować, nie będzie musiała martwić się o dach nad głową. Jeżeli zdecyduje się zatrzymać sto dolarów, które ukradła, będzie musiała zniknąć. Może też wybrać trzecią opcję, czyli pozwolić, aby Lev zadzwonił po gliny.
Mina decyduje się dla niego pracować. Nie ma niczego, więc nic nie może stracić. Prawda?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 499

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 13 godz. 32 min

Oceny
4,5 (2569 ocen)
1742
543
218
60
6
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Oszka84

Całkiem niezła

Nieźle, ale do ideału daleko. Tym razem muszę przyznać, że bohaterowie, a w gruncie rzeczy ta damska część, są irytujący, mało wiarygodni, infantylni... Można wywnioskować, że z założenia książka miała być "mafijna", co niestety nie wyszło. Książka jest " gówniarska" głównie przez prowadzoną narrację i język. To psuje cały klimat i sprawia, że w odczuciu opowieść ta jest slabym średniakiem dla starszej młodzieży. Bohaterka to jakiś koszmar! Żywcem wyjęta ze słabego filmu dla młodzieży. Może był to zabieg zamierzony, by przyciągnąć młode czytelniczki?! Nie wiem. Wiem tylko, że książka wypadq duuużo słabiej niż poprzedniczkibz serii Friendzone. W książce dzieje się zbyt wiele. Taki wątkowy bigos. Za wiele na raz. Ogólnie mocno BEZ SZAŁU
50
weronika1295

Nie oderwiesz się od lektury

Ooo boże ile bym dała za takiego Lva. Polecam książka wymiata zresztą jak zawsze od Belle
20
sylwus_333

Nie oderwiesz się od lektury

Lev człowiek z Aspergerem, mimo, że nie ma tu tego nazwane.
21
eluna87

Z braku laku…

Zapowiadło się dobrz ale niestety nie wyszło. Szkda czasu .
10
ewabed13

Nie oderwiesz się od lektury

super
00

Popularność




Tytuł oryginału

Lev

Copyright © 2015 by Belle Aurora

All rights reserved

Copyright © for Polish edition

Wydawnictwo NieZwykłe

Oświęcim 2020

Wszelkie Prawa Zastrzeżone

Redakcja:

Anna Strączyńska

Korekta:

D.B. Foryś

Katarzyna Olchowy

Redakcja techniczna:

Mateusz Bartel

Przygotowanie okładki:

Paulina Klimek

www.wydawnictwoniezwykle.pl

Dystrybucja: ATENEUM www.ateneum.net.pl

Numer ISBN: 978-83-8178-366-8

Rozdział I

Mina

Konałam. Niczego w życiu nie byłam bardziej pewna.

Siedziałam w bocznej uliczce, gapiąc się na brudny mur zapaskudzony substancjami, o których wolałam nie myśleć, i zastanawiałam się, czy śmierć zastanie mnie właśnie tutaj.

Mój żołądek warknął z pretensją, ale pochłaniał mnie nie głód, tylko ból. Drżały mi wargi; skuliłam się, obejmując rękami podkurczone nogi, i oparłam czoło o kolana. To właśnie wtedy, z dala od wścibskich oczu, zapłakałam.

Ciepło łez nie przyniosło żadnego pocieszenia. Otuchy dodała mi za to świadomość, że jednak nadal coś czułam. Cokolwiek.

Dosłownie głodowałam: od wielu dni nie miałam nic w ustach. W zeszłym tygodniu byłam tak zdesperowana, że posiliłam się resztkami ze śmietnika. Kilka godzin później tego pożałowałam. Pochorowałam się od zjełczałego jedzenia; rzygałam tak długo, aż mój brzuch zrobił się jeszcze bardziej pusty niż wcześniej. Nie zamierzałam ryzykować drugi raz. Nie warto.

Po tym wszystkim naszło mnie coś gorszego od desperacji – beznadzieja.

Nie chciałam pogodzić się z losem. Zdałam sobie sprawę, że jeżeli czegoś nie zrobię, to już wkrótce zostanę kolejną cyferką w statystykach.

Pierwsza pozycja na mojej liście: znaleźć pożywienie.

Było późno. Ulice miasta cichły, a neony nad wieloma okolicznymi sklepami już zgasły. Jeżeli zamierzałam coś zjeść, musiałam się ruszyć, i to szybko.

Wyjęłam z kieszonki zamykane lusterko, po czym wytarłam spod oczu osad trzydniowego makijażu. Nawet bez oglądania własnego odbicia wiedziałam, że jestem blada. Moje obojczyki wyraźnie wystawały, kości policzkowe zdawały się tak ostre, że mogłyby przeciąć skórę. Ciało schowałam pod płaszczem, który dali mi w przytułku dla kobiet, ale twarzy nie zdołałabym ukryć.

Każdy mógł dostrzec, jak jestem wychudzona.

Otuliłam się ramionami, ponieważ byłam nieustannie zmarznięta, i wyszłam z uliczki. Już po kilku krokach zauważyłam na stoliku przed zamkniętą na noc restauracją styropianowy pojemnik. Wbiłam wzrok w zdobycz, a mój żołądek mruknął z ekscytacji, gdy zbliżałam się do naczynia niby obojętnie. Po dotarciu do celu poczułam na sobie czyjeś spojrzenie. Zobaczyłam chłopaka, nie więcej niż szesnastoletniego, który mnie obserwował.

Zachciało mi się płakać, kiedy zdałam sobie sprawę, że wyglądał jak ja: był chudy, brudny i głodny. Wiedziałam, co to głód. Głodowałam od lat. Patrzył na mnie przez dłuższą chwilę, po czym przeniósł wzrok na pakunek.

Nie zabrałabym mu go, choć dałabym radę, w końcu szybko biegałam. Niemniej nie byłam w stanie tego zrobić. Zamiast tego, czując za powiekami i w nosie znajome mrowienie, kiwnęłam głową w stronę opakowania i się uśmiechnęłam.

Chłopak po prostu stał; wyglądał na wycieńczonego i przygaszonego, drapał się po ręce. Żadne z nas się nie poruszyło. Przeszył mnie promień optymizmu. Jeżeli on nie chce, ja to wezmę.

W końcu wykonał krok. Najwidoczniej dostrzegł we mnie cząstkę siebie, ponieważ uchylając wieko, powiedział:

– Możemy się podzielić.

Spojrzeliśmy na łup i cały mój optymizm zniknął. Na dnie leżało kilka twardych frytek, wyschnięta skórka bułki oraz listek przywiędłej, zbrązowiałej sałaty.

Chłopak, chyba wściekły na samego siebie, że zaproponował podział skromnego posiłku, przesunął pudełko w moją stronę. Nie zdołałam powstrzymać uśmiechu. To zabawne, że ludzie, którzy nie mają dosłownie niczego, potrafią zaoferować wszystko drugiemu człowiekowi w potrzebie, natomiast ci żyjący w komforcie, rzadko są do tego zdolni.

Mój żołądek burknął ze złości, kiedy z uśmiechem spojrzałam na nastolatka, i skłamałam:

– Dzięki. Nie jestem głodna.

Po sposobie, w jaki drgnęła jego brew, poznałam, że nie uwierzył. Wzruszył jednak ramionami i odszedł z posiłkiem, zostawiając mnie samą z własnym żalem.

Boże, ale jesteś głupia.

Przytaknęłam sobie powoli; już wcześniej byłam tego świadoma.

Odrętwiałe stopy zaprowadziły mnie trzy przecznice dalej, gdzie natrafiłam na zamykany właśnie bar z kanapkami. Krótkowłosy brunet zebrał krzesła sprzed lokalu, po czym schował je do środka budynku i miał zamiar zatrzasnąć drzwi.

– Chwileczkę! – zawołałam, podbiegając w jego stronę.

Zmarszczył brwi, lustrując mnie ciemnymi oczami.

– O co chodzi? Już zamknięte.

Spuściłam wzrok i powiedziałam cicho:

– Przepraszam, że panu przeszkadzam. Zastanawiałam się, czy nie ma pan jakiegoś jedzenia do wyrzucenia. – Nieśmiało na niego spojrzałam. – Jakiegokolwiek. Nie jestem wybredna.

– Głodna? – Zrobił groźną minę i zwinął usta w dziubek. – Znajdź sobie jakąś robotę.

Ponownie chciał zamknąć drzwi, ale spanikowałam i zablokowałam je butem. Ten odważny ruch mnie zszokował, bo zupełnie do mnie nie pasował. Drzwi wyhamowały parę centymetrów od framugi, a mężczyzna popatrzył na moją stopę ze złością, po kilku sekundach przenosząc wzrok na mnie.

– Dziewczyno, powinienem skopać ci tyłek. Bierz tę nogę albo ci ją, kurwa, złamię.

Zadrżały mi wargi, a oczy zaszły mgłą.

– Proszę, jestem taka głodna – jęknęłam błagalnie. – Proszę.

Jego złość na moment zniknęła. Obrzucił moją twarz badawczym spojrzeniem, po czym uchylił nieco szerzej drzwi, by rozejrzeć się czujnie po ulicy.

– Chcesz jedzenia? –  zapytał, na co z entuzjazmem kiwnęłam głową.

Odchylił się, rozciągając wargi w obleśnym uśmiechu.

– Obciągnij mi, to cię nakarmię.

Nie sądziłam, że to możliwe, ale zbladłam jeszcze bardziej.

– Chcę tylko coś do jedzenia – wyszeptałam. – Nie musi być dużo. Ja… ja… – wyjąkałam. – Nie chcę tego robić. Proszę.

Jego złość wróciła ze znacznie większą mocą.

– Czyli nie aż taka głodna. – Wskazał podbródkiem w stronę ulicy. – Wypierdalaj, suko.

Gdy zamknął za sobą drzwi i przekręcił klucz, panika wybuchła we mnie z pełną mocą, a mój żołądek skręcił się w bolesny supeł. Rzuciłam się na szklaną witrynę: waliłam w nią pięściami, aż obdarłam sobie knykcie. Załamał mi się głos, zaczęłam cicho szlochać, po policzkach spłynęły łzy żalu.

– Proszę! Prze… przepraszam! Zrobię to!

Jednak mężczyzna zniknął mi z oczu, poszedł na zaplecze i zgasił światło.

Płakałam w całkowitej ciszy, drżały mi ramiona.

Wściekła na siebie i rozbita, wrzasnęłam:

– Zrobię to, do cholery! – Z całej siły uderzyłam pięścią w szybę.

Niestety drzwi już się nie otworzyły. Oparłam się o nie, a po chwili osunęłam na lodowaty, betonowy chodnik, bezsilnie płacząc. Dudniło mi w uszach, byłam głodna, zrozpaczona, upokorzona. Gdy zamknęłam oczy i dotarło do mnie, że moja sytuacja jest gorsza, niż myślałam, łzy ustały.

Oficjalnie znalazłam się na samym dnie. Ale nie na długo. Byłam zdesperowana, a desperacja to cholernie dobry motywator.

Rozdział II

Lev

Stałem w drzwiach, przyglądając się bratu, który mówił do mężczyzny trzęsącego się na krześle za masywnym biurkiem. Na pierwszy rzut oka poznałem, że brat jest zły. Jego dobrze mi znane, znudzone spojrzenie, wystarczyło za wszelkie wyjaśnienia. Nie podnosił głosu. Nigdy tego nie robił. To nie było w stylu Sashy.

– Ile już się przyjaźnimy, Paolo? – zapytał nieśpiesznym, lecz stanowczym tonem.

Mężczyzna nie odpowiedział. Nie było sensu tego robić. Sasha nie miał przyjaciół. Co najwyżej tolerował niektórych ludzi.

Brat na mnie zerknął, jego jasnobrązowe oczy miały twardy wyraz.

– Lev, ile już przyjaźnimy się z Paolem?

Szybko policzyłem w myślach.

– Trzy lata, dwa miesiące i cztery dni – odparłem natychmiast.

– Trzy lata – powtórzył Sasha, po czym wstał z miejsca. – Dwa miesiące. – Obszedł biurko i usiadł naprzeciwko niskiego, krępego człowieka. – I cztery dni. – Wtedy spojrzał na niego złowrogo, zniżając głos do szeptu: – To bardzo długo, Paolo. – Następnie urządził przedstawienie z odpinaniem spinek do mankietów i podwijaniem rękawów. – Więc gdy słyszę, że przyjaciele mnie opuszczają, żeby pracować dla Laredo, zaczynam się zastanawiać, czy są prawdziwymi przyjaciółmi.

Paolo pobladł jak ściana, ale wyprostował się i powiedział:

– Kto ci tak nagadał? – Chciał zabrzmieć szyderczo, jednak wypadł chrapliwie. – To brednie, Sash. Mówiłem ci, że robię sobie wolne. Mojej Verze nie podobało się, że haruję tyle godzin. Ciągle ględziła, że spędzam za mało czasu w domu. Że przegapię dorastanie dzieci i cały ten szajs. – Wymusił uśmiech. – Wiesz, jak mówią: małżonka rada, życie jak ballada.

Sasha zamknął oczy, przeczesał włosy ozdobioną grubymi, srebrnymi pierścieniami dłonią, później westchnął. Drgnął mu policzek.

– Nie lubię kłamców, Paolo. Wiesz o tym. Widziałeś, jak kończą kłamcy. – Zacisnął powieki, przekrzywił głowę na prawe, potem na lewe ramię. Szykował się do finału. – Dlaczego mnie okłamujesz?

I wtedy mężczyzna zrobił coś głupiego: skłamał ponownie.

– Nie pracuję dla Laredo. Przysięgam na Boga.

Facet był idiotą. Sashy się nie okłamuje. Żadnego z Leokovów się nie okłamuje.

Brat szybko otworzył oczy, wziął głęboki oddech i rzucił:

– Rano odbyło się spotkanie w Pocałunku Afrodyty. – Paolo pobladł niczym trup, ale mój brat nie przerywał. – Prawdę powiedziawszy, było nawet zabawnie. – Mina Sashy zdradzała, że w całej sytuacji wcale nie było niczego zabawnego. – Laredo powiedział chłopakom, że muszę lepiej traktować swoich ludzi, bo jak nie, to pójdą w twoje ślady. Dodał, że każdego powita z szeroko otwartymi ramionami.

Tym razem mężczyzna zrobił się krwistoczerwony i krzyknął:

– No… Pieprzył bzdury!

– Zawstydzasz mnie – skwitował jego wybuch spokojnym szeptem Sasha.

Gdy do Paola dotarło, że to już koniec, wstał. Było po wszystkim. Dał się przyłapać.

– Sash, nie chciałem tego. Sam mnie zmusiłeś. Nie mogę dłużej tak harować. Za dużo, kurwa, wymagasz –  błagał chrapliwym głosem o zrozumienie. – W zeszłym miesiącu miałem jebany zawał! Prawie zszedłem. Ta robota mnie wykańcza!

Sasha pokiwał głową z zadumą. W pomieszczeniu panowała niemal idealna, gęsta cisza, przerywana jedynie charkliwym sapaniem Paola. W końcu brat wstał i, ku totalnemu osłupieniu mężczyzny, wyciągnął rękę.

– Powodzenia.

Paolo wiedział, że darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby, złapał więc dłoń Sashy i ochoczo nią potrząsnął.

– Przykro mi, Sash. Naprawdę.

Sasha odwzajemnił uścisk, a następnie puścił rękę gościa.

– Mnie też – dodał. – Będziemy za tobą tęsknili. – Przeszedł za swoje biurko. – Mam kilka spraw do dokończenia. Zejdź do baru, napijemy się, zanim wyjdziesz.

Paolo ewidentnie nie wierzył własnym uszom albo własnemu szczęściu.

– Nie chcę żadnych kłopotów…

– Nalegam – przerwał mu ostro Sasha.

Wtedy Paolo się uśmiechnął. Idiota.

– Okej, będę na dole.

Odwrócił się i chciał wyjść, ale zastawiłem mu drogę, nie spuszczając go z oka. Mężczyzna zadarł głowę, by na mnie spojrzeć. Wydawał się przestraszony.

Ludzie mnie nie lubią.

Nie winię ich za to.

Staliśmy tak przez moment, dopóki Sasha ponownie się odezwał, tym razem łagodniej:

– Przepuść go, Lev.

Usłyszałem brata, ale nie chciałem go posłuchać. Nie lubiłem Paola.

Minęła kolejna chwila.

– Lev, przesuń się – powtórzył.

Zrobiłem krok w bok i przepuściłem idiotę. Gdy tylko wyszedł, zamknąłem za nim drzwi i stwierdziłem rzecz oczywistą:

– To słabe ogniwo.

– Wiem – odparł Sasha, siadając z ciężkim westchnieniem. Podniósł słuchawkę i po chwili powiedział: – Jesteś potrzebny. – Odłożył ją, nic nie dodając.

Czekaliśmy w milczeniu, a gdy rozległo się pukanie, otworzyłem wysokiemu, chudemu mężczyźnie. Miał na sobie dżinsy, tenisówki i niebieską polówkę z krótkim rękawem. Nosił okulary, nażelowane blond włosy zaczesał do tyłu. Wyglądał elegancko, ale nic nie potrafiło zamaskować dziobów po ospie na jego twarzy.

– Co jest?

Sasha skinął głową na drzwi, więc zamknąłem je na klucz. Nowo przybyły uśmiechnął się figlarnie.

– Powinienem się obawiać? Czuję się jak u dyrektora na dywaniku.

Brat przetarł twarz dłonią, delikatnie ściskając nasadę nosa.

– Potrafisz wywołać zawał?

Mężczyzna oparł się o ścianę i jęknął teatralnie.

– Noż, cholera. A miałem taki miły dzień.

– Pox, da się to zrobić? – zapytał Sasha, wbijając w niego wzrok.

– Owszem, da się. – Pox wyszczerzył zęby w uśmiechu. – Właściwe dobranie dawki może nieco zająć. Muszę zdobyć troszkę tamtego, troszkę owego. Większość tego gówna jest nielegalna albo trudno dostępna. Na kiedy ci to potrzebne?

– Za kwadrans. Najpóźniej.

Pox wyprostował się niczym struna i parsknął.

– Pojebało cię. – Pokręcił głową, tym razem już na poważnie. – Nie ma szans. Nie da się.

– Znam gościa, który handluje farmaceutykami – włączyłem się do rozmowy. – Tanio nie wyjdzie, ale zdobędzie wszystko, czego ci trzeba. Z dostawą do domu – dodałem.

Pox powoli obrócił się w moją stronę, zamrugał, po czym ponownie spojrzał na Sashę.

– Przerażające z was skurwysyny – stwierdził z podziwem.

Podałem mu numer telefonu i słuchałem, jak przeklina absurdalne ceny dyktowane za niezbędny mu towar.

Dziesięć minut później zjawił się chłopak z dostawą. Mikstura została uwarzona, rozpuszczona i niezauważenie dolana do six shootera1 Paola.

Najpierw, kiedy Paolo się zakrztusił i lekko otrzepał, Pox parsknął śmiechem, a Sasha uśmiechnął się jak lis i zawołał jedną z dziewczyn. Natomiast potem, gdy –  w samym środku lap dance’u – nasz gość dostał zawału, w klubie wybuchnął dziki chaos. W oczekiwaniu na karetkę Sasha robił mu masaż serca. Świadkowie zapewnili policję, że uczynił, co w jego mocy, żeby ratować klienta.

Niestety ten nie przeżył.

Rozdział III

Mina

Nie za bardzo miałam plan.

W porządku. Nie posiadałam żadnego planu.

Po spędzeniu kolejnej bezowocnej nocy w mojej uliczce – przemarzałam na kość. Pragnęłam jedynie dostać się w jakieś ciepłe miejsce. Niestety było już po północy, więc nie dostrzegałam zbyt wielu możliwości.

Mogłabym wejść na chwilę do sklepu nocnego, ale na pewno oczekiwaliby, że coś kupię, a kiedy tylko zrozumieliby, że nie mam grosza przy duszy, zaraz wykopaliby mnie na bruk.

Był jeszcze ten fast food z jaskrawym żółto-czerwonym znakiem, lecz czując aromat burgerów i frytek, na pewno wybuchnęłabym płaczem.

Kiedy zauważyłam grupkę mężczyzn wychodzących z jakiegoś budynku, postanowiłam się odwrócić i podążyć za nimi. Śmiali się, wyglądali na radośnie podpitych. Pijaństwo było dobre. Pijani ludzie robili dziwne rzeczy.

Mój żołądek głośno zaburczał, decyzja zapadła: postanowiłam znaleźć najbardziej uwalonego faceta w całym klubie i go uwieść. A gdy gość straci przytomność, zabiorę mu portfel i z uśmiechem na ustach zniknę. Niewielka kwota pieniędzy starczyłaby mi na naprawdę długo.

Musiałam jeść. Wstydziłam się, że jestem skłonna sięgnąć po tak podłe rozwiązania, ale miałam samej siebie po dziurki w nosie. Byłam przyjacielska, uczciwa oraz miła. Nie przyniosło mi to jednak niczego dobrego. Spływałam rwącym potokiem gówna i nawet nie miałam wiosła.

Biały szyld nad wejściem do lokalu głosił prostą, zgrabną czcionką: Krwawiące Serca. Uspokoiłam się, popchnęłam jedno skrzydło dużych, podwójnych drzwi, po czym weszłam do środka.

Spojrzał na mnie wysoki, napakowany, obcięty na jeża mężczyzna w nieskazitelnym garniturze. Nie był zachwycony moim widokiem.

– Zgubiłaś się?

Pokręciłam głową, przełknęłam ślinę i wymamrotałam:

– Nie, po prostu chcę się gdzieś napić.

Szybko zmieniło to jego postawę. Otworzył przede mną drugie drzwi, a przedsionek zalało głośne R’n’B.

– Rzadko gościmy tu damy. Bar jest po prawej. Miłej nocy.

Dorobiłam się w życiu wielu przezwisk, ale jeszcze nikt nie nazwał mnie damą. Naszły mnie wyrzuty sumienia dotyczące powodu, który mnie tu ściągnął. Niemniej weszłam do środka i od razu poczułam przyjemne ciepło. Aż zadrżałam, a na mojej skórze pojawiła się gęsia skórka rozkoszy.

W końcu!

Mogłabym zapiszczeć ze szczęścia, jednak miałam robotę do wykonania. Zanim dotarłam do baru, moją uwagę ściągnęły atrakcje po lewej stronie.

Wokół rur wiły się dwie kobiety o boskich ciałach, ubrane w strzępki materiału, które zasłaniały najbardziej intymne okolice.

Blondynka przykleiła do sutków lśniące plastry. Ruda miała brodawki przebite kolczykami.

Wtedy zrozumiałam.

Rzadko gościmy tu damy.

Zarumieniłam się na widok facetów pokrzykujących na tancerki. Ścisnęło mnie w brzuchu, gdy do mnie dotarło, że bramkarz musiał uznać mnie za totalną dewiantkę.

Przysłoniłam twarz włosami, żeby ukryć płonące policzki, i znalazłam wolne krzesło w kącie pomieszczenia, gdzie nie dochodziło światło. Idealny punkt obserwacyjny do wyłowienia mężczyzny, który pomoże mnie nakarmić.

Zlustrowałam spowitą przytłumionym światłem salę. Było ich zbyt wielu. Musiałam podejść bliżej.

Zanim wykonałam pierwszy ruch, spędziłam kilka długich chwil na swoim krześle. Zaczął opanowywać mnie niepokój, a moje serce gwałtownie przyśpieszyło. Wyprostowałam się jak struna; właśnie tutaj, w tym klubie, znajdę mojego zbawcę.

Po prostu na razie nie wiedziałam jeszcze, jak wygląda.

Lev

Coś natychmiast mnie do niej przyciągnęło. Ciekawość przejęła nade mną kontrolę.

Obserwowałem dziewczynę i odruchowo marszczyłem brwi. Czego szukała w takim miejscu? To przecież oczywiste, że tu nie pasowała.

Na pierwszy rzut oka wydawało się, że nigdzie nie pasowała. Była bardzo drobna, miała na sobie o przynajmniej trzy numery za duży, czarny płaszcz i zasłaniała twarz długimi, ciemnymi włosami w tak dziecinny sposób, że aż zakłuło mnie w piersi.

To było coś nowego. Zaskoczyło mnie. Nie byłem pewien, czy to dobrze, lecz mimowolnie zbliżyłem się do niej na kilka kroków.

Udało mi się wypatrzeć pomiędzy jej włosami jedno sarnie oko, gdy gapiła się na tańczące na scenie dziewczyny. Ale przecież na pewno nie po to tutaj przyszła. Jak wskazywał szok na jej twarzy, nie wiedziała, że Krwawiące Serca to klub ze striptizem.

Podniosła dłoń, ponownie zakrywając swoje oblicze włosami, po czym opuściła głowę i przemknęła przez ciemną część baru. Ucieszyło mnie, że wybrała akurat tę sekcję. Ja też zazwyczaj tam siadałem. Po mojej klatce piersiowej rozlało się ciepło.

Klub był prawie pełny. Kiedy rozeszły się wieści o śmierci Paola, Sasha rozgłosił, że otwiera lokal dla jego krewnych i przyjaciół. Darmowy wstęp oraz alkohol na koszt firmy.

Oczywiście oznaczało to, że mój wzrok musiał być dziś jeszcze czujniejszy niż zwykle. Sasha nie lubił problemów, a ja pilnowałem, żeby nie powstawały.

Barmanki obsługujące klientów miały przylepione do twarzy szerokie uśmiechy, mimo że musiały tyrać do upadłego. Niemniej napiwki wynagrodzą im dotyk „zbłąkanych” rąk i lubieżne spojrzenia, które musiały znosić.

Zza drzwi wyłonił się Sasha, a nasze oczy natychmiast się spotkały. Brat delikatnie kiwnął mi głową na powitanie. Odwzajemniłem ten gest.

Kiedy byłem młodszy, nauczył mnie, że ignorowanie powitania jest niegrzeczne. Zawsze kiepsko interpretowałem zachowania innych ludzi, rozmowy sprawiały mi realny ból. Nie lubiłem mówić, dopóki ktoś się do mnie bezpośrednio nie zwrócił, choć i wtedy rzadko się odzywałem, jeżeli nie padało jakieś konkretne pytanie.

Mój brat był twardym, ale również cierpliwym mężczyzną. A dorastanie ze mną nie było łatwe, oj nie. Nigdy nie podnosił na mnie głosu, nawet gdy wbijał mi do głowy, że zachowuję się niedorzecznie. Był miły, wyrozumiały i wyjaśniał mi wszystko tak, żebym zrozumiał.

Gdy rodzice się zorientowali, że coś ze mną nie gra, miałem sześć lat. Mishka, nasz pies, wybiegł na ulicę i wpadł pod auto. Kiedy ojciec mi powiedział, że zdechł, tylko przytaknąłem, po czym pobiegłem na górę do swojego pokoju.

Kilka godzin później znaleźli mnie zalanego krwią, bo waliłem głową w ścianę. Ojciec pognał ze mną na pogotowie. W jednym miejscu rozwaliłem skórę do kości. Pozszywali mnie, a ja przez cały ten czas nie uroniłem nawet jednej łzy.

Gdy lekarz zapytał, czy często mi się coś takiego zdarza, tata się wściekł. Powiedział, że nic mi nie dolega i że to był wypadek. Medyk spokojnie wyjaśnił, że może pomóc, mimo to ojciec mnie zabrał i odwiózł do domu.

W samochodzie nachylił się nade mną i powiedział:

– Jesteś moim synem i cię kocham. Wszystko z tobą w porządku.

Lecz z biegiem lat każdy, kto mnie poznawał, przekonywał się, że to nieprawda.

Choć od czasu do czasu się uśmiechałem, nigdy nie śmiałem się na głos. Potrafiłem zapamiętać każdy szczegół każdej rozmowy, jaką w życiu przeprowadziłem. Byłem na dziwny sposób bardzo mądry, potrafiłem obliczać w pamięci duże sumy. Nie rozumiałem oraz nie przetwarzałem emocji tak jak inni. Nie płakałem. I nigdy nie kłamałem.

Ludzie nazywali mnie cyborgiem.

Nie podobało mi się to.

Moja siostra, Nastasia, prała wszystkie dzieciaki, które się ośmieliły mi dokuczać. Sasha nie musiał kiwać nawet palcem; wystarczyło, że na nie spojrzał, i już wiały, gdzie pieprz rośnie.

Mijały lata, Sasha mi pomagał, a Nastasia dawała mi bezwarunkową miłość. Brat nauczył mnie reagować na ludzi w zwyczajny sposób i odczytywać ich zachowania. Co nie znaczy, że byłem w tym wybitnie dobry. Jeżeli ktoś nie powiedział mi wyraźnie, co czuł, istniała spora szansa, że sam się nie domyślę.

Nastasia powtarzała, że nic mi nie dolega. Że to nie moja wina, że jestem mądrzejszy od innych. Mówiła, że gdyby reszta świata nie miała gówna zamiast mózgów, to wcale bym się tak nie wyróżniał, więc w zasadzie powinienem się cieszyć.

Ta młoda kobieta przebijała się przez tłum w klubie pozornie swobodnie, lecz zauważyłem, że mierzy mężczyzn drapieżnym wzrokiem.

Coś kombinowała. Zamierzałem dowiedzieć się co.

Mina

Wybór mężczyzny do uwiedzenia był trudniejszy, niż mogło się wydawać.

Bynajmniej nie pomagało, że goście klubu w większości dobiegali pięćdziesiątki i śmierdzieli mieszanką potu, wódki oraz nieświeżą stęchlizną typową dla ludzi, którzy przesadzili z piciem. Zabawne, że narzekałam na smród, choć sama pachniałam nie lepiej. Powinnam być wdzięczna, gdyby któryś z nich się nade mną zlitował.

Gdy pewien facet złapał mnie za rękę i krzyknął mi do ucha: „grasz w tym przedstawieniu?!”, pokręciłam głową spanikowana, wyrwałam mu się i uciekłam z powrotem do swojego kąta.

Zrugałam się w myślach i przegrupowałam siły. Przecież byłby dobrym kandydatem. Jasne, był stary, gruby i łysiejący, ale miał ładne sygnety oraz zapewne wypchany portfel. Zamknęłam oczy i westchnęłam.

Co ja wyprawiam?

Prychnęłam sama na siebie, pokręciłam głową, po czym wreszcie wstałam. I tak nie poszłabym z żadnym z nich do łóżka, nawet gdybym konała z głodu. Byłam głupia, że w ogóle wpadłam na tak niedorzeczny plan.

Wyprostowałam się i ruszyłam w stronę wyjścia. Gdy mijałam grupkę hałaśliwych gości, atrakcyjny mężczyzna w średnim wieku nachylił się nad barem, żeby powiedzieć coś jednej ze ślicznych barmanek.

Zamarłam, a wszystko inne zniknęło za mgłą.

Z jego tylnej kieszeni wystawał portfel, dosłownie na centymetr.

To niewiele, jednak wystarczająco.

Stopy powiodły mnie w jego kierunku, jeszcze zanim mózg podjął decyzję. Naprawdę nie chciałam go okradać. Pragnęłam jedynie przetrwać kolejny dzień. To nie było nic osobistego. Po prostu życie.

Gdy zbliżyłam się na niecałe pół metra, obróciłam się do niego plecami i zręcznie, bezszelestnie wyjęłam portfel. Wepchnęłam go do kieszeni mojego płaszcza. Rozejrzałam się z szybko bijącym sercem i dostrzegłam świecący znak żeńskiej toalety.

Nie marnowałam czasu na rozmyślania. Pobiegłam w stronę łazienki.

Pokonałam wąski korytarz i z impetem otworzyłam drzwi. W środku nikogo nie zastałam. Zlustrowałam pomieszczenie szeroko otwartymi oczami, a po chwili pośpieszyłam do jednej z wielu wolnych kabin. Usiadłam na zamkniętym sedesie, by ocenić zdobycz.

Portfel był ciężki. Otworzyłam go drżącymi palcami. Kiedy wyjęłam ze środka plik studolarówek, w powietrzu zawisło moje siarczyste przekleństwo. Wybuchłam śmiechem. Nie policzyłam wszystkich, jednak byłam pewna, że mam przynajmniej siedemset dolarów. Rzuciłam portfel na podłogę, schowałam pieniądze do kieszeni i już miałam otworzyć kabinę. Gdy dotknęłam zimnej, metalowej klamki, odezwało się we mnie sumienie.

Po co ten mężczyzna nosił przy sobie tyle gotówki? Może wypłacił tę kwotę na coś ważnego? A ja mu ją zabrałam. Na pewno ciężko pracował na te pieniądze, a tu proszę, ja mu je ukradłam.

Wyjęłam banknoty z kieszeni, odruchowo marszcząc brwi. Nie potrzebowałam przecież wszystkich. Chciałam tyle, żeby wystarczyło na jakiś czas.

Zabrałam dwie studolarówki, a pozostałe wsadziłam z powrotem do portfela, lecz sumienie nadal było niezadowolone. Westchnęłam ciężko i schowałam jeszcze jedną setkę, została mi ostatnia.

Nie ma co robić dramatu o sto dolarów, a mnie to wiele da. Za sto dolarów będę mogła jeść dwa, może nawet trzy tygodnie. I przez ten czas coś wymyślę.

Zadowolona z łupu, z portfelem w ręku, otworzyłam drzwi i skamieniałam.

Nie słyszałam, żeby ktoś wchodził do łazienki, a jednak wysoki mężczyzna, który opierał się o ścianę, ewidentnie czekał na mnie. Ze skrzyżowanymi na piersi rękami przeniósł wzrok na trzymany przeze mnie dowód zbrodni. Wypowiedział jedno jedyne słowo:

– Wyjaśnij.

Rozdział IV

Lev

Chociaż nie rozumiałem cudzych emocji, z własnymi radziłem sobie całkiem nieźle. W tym momencie byłem rozczarowany.

– Wyjaśnij – nakazałem.

Włosy nadal zasłaniały większość jej twarzy, ale dostrzegałem zza nich zerkające na mnie zielone oko. Dziewczyna wyglądała na wystraszoną.

Nie. Jej roztrzęsione dłonie i unosząca się w szybkim, panicznym oddechu klatka piersiowa dowodziły, że to nie strach. Ona była przerażona.

Wskazałem głową na portfel w jej ręce, po czym przemówiłem, tym razem łagodniej:

– To należy do mojego brata.

Przygarbiła się, a później wymamrotała cicho, lecz z wyraźną skruchą:

– Przepraszam.

Gdy podszedłem do niej, jedną ręką zabrałem własność Sashy, natomiast drugą otwartą dłoń wyciągnąłem wyczekująco przed siebie. Nieznajoma z oporem położyła na niej studolarowy banknot, a później odsunęła się na kilka kroków. Po zajrzeniu do portfela zamarłem.

Popatrzyłem na dziewczynę, która spuściła głowę, by uniknąć mojego wzroku.

– W środku jest dużo pieniędzy. – Przytaknęła, więc kontynuowałem: – Czemu nie zabrałaś wszystkiego?

Wreszcie spojrzała na mnie, mrugnęła kilkukrotnie, próbując się pozbyć łez spod powiek, i wyszeptała drżącym głosem:

– Chciałam tylko coś do jedzenia.

Przeszyła mnie fala emocji: najpierw gniew, zaraz za nim smutek, a potem coś, czego nie potrafiłem jednoznacznie nazwać, być może opiekuńczość.

– Jesteś głodna. – To było stwierdzenie nie pytanie.

Ponownie skinęła głową i stało się –  ni z tego, ni z owego, wziąłem za nią odpowiedzialność.

Mina

Delikatne palce podniosły mój podbródek, przez co nie mogłam dłużej unikać jego wzroku.

– Masz wybór – oznajmił z wręcz idealnym spokojem, a ja gapiłam się na niego jak ogłupiała. Nie sądziłam, że będę miała cokolwiek do powiedzenia. – Mogę wezwać gliny i cię aresztują. – Prawie pociągnęłam nosem, ale powstrzymałam się w ostatniej chwili. Nie podobała mi się ta opcja. – Albo możesz pracować w klubie, dobrze zarabiać i się ustawić. I już nigdy nie przegapić posiłku – dodał.

Czy ten facet oszalał? Z wrażenia rozdziawiłam szeroko usta, przecież wybór był oczywisty.

Wtedy mężczyzna uniósł wysoko banknot, który zwinęłam z portfela, i dorzucił trzecią możliwość.

– Albo dam ci to. Możesz odejść i zniknąć, za sto dolarów kupisz sporo ciepłego jedzenia – ocenił, świdrując mnie wzrokiem.

Zaszumiało mi w głowie. Byłam pewna, że to jakiś podstęp.

Sto dolarów wystarczyłoby na jakiś czas, ale praca, dach nad głową i regularne posiłki? Jak mogłabym przegapić taką szansę?

Boże, jak ważne było dla mnie pożywienie.

– Opcja B brzmi nieźle – zadecydowałam, przełykając z trudem ślinę.

Mężczyzna wyglądał na zadowolonego z odpowiedzi.

– Tak myślałem. – Wystawił do mnie rękę. – Chodź.

Naciągnęłam rękawy na dłonie i gwałtownie się od niego odsunęłam.

– Zaczekaj. Ale jaką pracę…?! – Moje myśli zawędrowały w nieodpowiednim kierunku, przez co ponownie cała się zarumieniłam. – Miałabym tańczyć? Jak tamte dziewczyny?

– Myślisz, że zależy mi na tym, abyś się rozbierała? – Uniósł brew.

Mój rumieniec stał się krwistoczerwony, poczułam uderzenie gorąca na karku.

Oczywiście, że nie chce, żebyś się rozbierała. Niespecjalnie przypominasz Jennifer Lopez.

– Nie chcę, żebyś się rozbierała. Wolałbym, żebyś została ubrana. – Wyglądał na zniesmaczonego moim pomysłem. – Wpełni ubrana – dodał cierpko. Poczucie wstydu skręciło mi trzewia. – Będziesz pracowała za barem, z pozostałymi.

– Nie potrafię.

– Nauczysz się. – Jego wzrok był pozbawiony emocji.

Nie brzmiało to źle. Prawdę mówiąc, brzmiało świetnie. Mężczyzna ponownie wystawił dłoń i tym razem podałam mu swoją, choć moją skórę nadal zakrywał naciągnięty rękaw. Gdy jego ciepła ręka mnie owinęła, zauważyłam, jak jest wielka. Zresztą po chwili dotarło do mnie, że nie tylko ona: nieznajomy był szeroki w barach, wąski w pasie, miał jakieś metr dziewięćdziesiąt wzrostu, długie nogi i surowe spojrzenie. Nosił idealnie dopasowany czarny garnitur. Oczywiście nie wyglądał na faceta kupującego ubrania w pierwszym lepszym sklepie. W momencie, w którym zerknęłam na oblicze mojego wybawiciela, od razu pochwycił mój wzrok jasnobrązowymi oczami.

Przeszył mnie dreszcz. Twarz tego człowieka była naprawdę ostra – miał wysokie kości policzkowe, masywny podbródek, lekko krzywy nos oraz obfite wargi. Jego skóra była lekko opalona i nieskazitelna, nie dostrzegałam na niej ani jednej zmarszczki. Jakby nigdy się nie uśmiechał.

I nagle to we mnie uderzyło. Dlaczego mężczyzna noszący drogie garnitury i wypowiadający się z taką klasą miałby pomagać bezdomnej dziewczynie przyłapanej na kradzieży?

Cofnęłam rękę.

– Jeżeli to jakaś sztuczka… – Co prawda włosy zasłaniały mi pół twarzy, lecz dojrzałam, że nagle przechylił głowę i zmarszczył brwi. – Jeżeli chcesz zadzwonić na policję, dzwoń – zaproponowałam szczerze. – Obiecuję, że nie ucieknę i sama przyznam, że ukradłam portfel. – Spojrzałam w dół i powiedziałam cicho: – Może oni mnie nakarmią… Ale rozbudzanie nadziei kogoś, kto nie ma nic, i robienie sobie z niego żartów… to okrucieństwo – stwierdziłam, patrząc mu w twarz.

Przyglądał mi się przez dłuższą chwilę, po czym znowu złapał mnie za rękę – może powinnam wspomnieć, że bez mojego pozwolenia – i oświadczył:

– Ja nie kłamię.

Powiedział to tak pewnie, że aż byłam skłonna mu uwierzyć. Następnie wyprowadził mnie z łazienki i powiódł korytarzem.

– Dlaczego mi pomagasz? – zapytałam cicho.

– Bo wyglądasz, jakbyś potrzebowała pomocy – odparł, nie odwracając głowy, i poprowadził mnie dalej.

Lev

Im później, tym spokojniej było w barze. Paola upamiętniano jeszcze długo w nocy. Gdy sponsorzy ogłosili koniec darmowego picia, lokal mocno opustoszał, ale pusty czy nie, miał pozostać otwarty do trzeciej nad ranem.

Prowadząc dziewczynę z powrotem do głównej sali, nie mogłem nie zauważyć, jak drobne były jej dłonie. Podobał mi się dotyk jej skóry, nie przypadło mi za to do gustu, że była lodowata. Będę musiał kupić jej cieplejszy płaszcz.

Spojrzałem na nią z góry. Poprawka: będę musiał kupić jej jakikolwiek płaszcz w jej rozmiarze.

Przy wyjściu z przedsionka nachyliłem się do ucha nieznajomej i poleciłem:

– Zostań tu.

Gdy wszedłem do środka, od razu wypatrzyłem za barem Anikę, która rozpromieniła się na mój widok. Też lekko wygiąłem wargi. Lubiłem ją, ponieważ zawsze była dla mnie miła. Znaliśmy się od małego, a jej brat, Viktor, był kimś w rodzaju honorowego członka naszej rodziny i często gościł w naszym domu, wyjadając zapasy z lodówki.

– Hej, Lev – przywitała się, delikatnie zarzucając rude, pofalowane włosy za ramię. Odetchnęła ciężko i zdmuchnęła grzywkę z czoła. – Co za noc, nie?

Lubiłem sposób, w jaki mówiła, zawsze mnie uspokajał. W jej głosie pobrzmiewał łagodny, melodyjny rytm, przez który kiedyś myślałem, że jest aniołem.

– Cześć, Ani. – Podałem jej portfel Sashy. – Możesz dopilnować, by dotarł do mojego brata?

– Oczywiście. – Uśmiechnęła się słodko. – Kończysz na dziś?

– Dobrej nocy. – Przytaknąłem i pośpiesznie się pożegnałem, a wtedy jej uśmiech gdzieś zniknął.

– Tobie też, przystojniaku – odrzekła cicho.

Gdy wróciłem do dziewczyny, byłem niemal zaskoczony, że nadal czekała na mnie w przedsionku i przygryzała nerwowo kciuk. Pewna część mnie założyła, że zniknie, kiedy tylko się odwrócę. Jednak wyglądała naprawdę żałośnie i najprawdopodobniej nie miała się gdzie podziać.

Wyciągnąłem rękę, tym razem podała mi swoją bez żadnych pytań. I niech mnie cholera, sprawiło mi to ogromną przyjemność. Przeszliśmy przez parking, gdzie czekał mój Chevrolet Camaro. Nacisnąłem przycisk na kluczyku, a wówczas samochód dwa razy zaświergotał. Otworzyłem drzwi po stronie pasażera i pomogłem dziewczynie zająć miejsce.

– Zapnij pasy – rozkazałem.

Być może powinno mnie zaniepokoić, że nie zawahała się wsiąść do samochodu z zupełnie obcym człowiekiem, ale było jasne, że tak czy siak, nie miała lepszych perspektyw.

Usiadłem za kierownicą, odpaliłem silnik, a następnie wyjechałem z parkingu. Bez żadnych pytań skierowałem się do całodobowej knajpy z burgerami i podjechałem do kasy dla zmotoryzowanych.

– Chcesz coś konkretnego? – zapytałem, gdy stanęliśmy przy głośniku.

Spojrzała na menu, ale pokręciła przecząco głową, oblizując wargi.

– Nie jestem wybredna.

Zamówiłem jej największy zestaw oraz dodatkowego cheeseburgera, na wypadek gdyby wciąż było jej mało. Choć szczerze w to wątpiłem, ponieważ dziewczyna była drobniutka. Gdy podali jedzenie, wręczyłem jej papierową torbę, a ona przytuliła ją do piersi, jakby się bała, że ktoś może jej ją odebrać.

Czekałem. I czekałem. I czekałem.

Po zaparkowaniu auta zmarszczyłem brwi.

– Nie zamierzasz jeść?

Zerkała nerwowo to tu, to tam. Zauważyłem, że się krępowała, ale w końcu wydusiła nieśmiało:

– Nie chcę ci zabrudzić samochodu.

Jej żołądek wyraził sprzeciw głośnym burknięciem.

Otworzyłem torbę, wyjąłem burgera, a następnie ostrożnie go odwinąłem i podałem mojej towarzyszce. Złapała go niepewnymi dłońmi, zamknęła oczy, wzięła duży kęs i zaczęła powoli przeżuwać.

Nie wydawała przy tym żadnych dźwięków. Uchyliłem okno, pogłośniłem radio i cierpliwie czekałem. Nie mogłem się powstrzymać przed zerkaniem na dziewczynę od czasu do czasu. Była taka cicha. Po upływie kilku minut zmieniłem pozycję, żeby zobaczyć, jak jej idzie, a wtedy serce stanęło mi w piersi.

Jej ramiona delikatnie podskakiwały, jadła i płakała w milczeniu. Musiała poczuć na sobie mój wzrok, bo odwróciła się do mnie plecami i załkała nieco mocniej.

Nadszedł jeden z tych momentów: zostałem oficjalnie przytłoczony. Nie miałem zielonego pojęcia, co powinienem zrobić, a to wzbudziło we mnie rozdrażnienie.

Wyjąłem z kieszonki na piersi ozdobną chusteczkę i delikatnie szturchnąłem dziewczynę. Przyjęła ją, mamrocząc zduszone „dziękuję”, po czym wysiadłem z auta, żeby dać jej chwilę na okiełznanie emocji.

Po dziesięciu minutach zajrzałem przez szybę; moja towarzyszka siedziała w milczeniu, mocno ściskając papierową torbę. Gdy wróciłem do środka i wyciągnąłem rękę po pakunek, gwałtownie zabrała go z mojego zasięgu.

Uniosłem brwi.

Jej włosy stawały się dla mnie problemem. Na jej jedynym widocznym policzku zakwitł rumieniec.

– Nie skończyłam. To dużo jedzenia – wyjaśniła. – Jeżeli to możliwe, chciałabym zabrać je ze sobą – dodała z wahaniem.

Kimże byłem, żeby się sprzeciwiać? Koniec końców kupiłem to dla niej.

– Żaden problem. Dokąd cię zawieźć? Masz gdzie się zatrzymać?

– No, yyy, tak, w zasadzie to tylko kilka przecznic stąd, więc sobie podejdę – odpowiedziała po krótkim namyśle.

– Podwiozę cię – oznajmiłem, kręcąc głową.

Próbowała się wykręcać, ale dorzuciłem twarde: „nalegam”. Spoglądała na mnie przez dłuższą chwilę, lecz w końcu skinęła głową.

– W porządku. Skręć w lewo i jedź, dopóki nie zobaczysz CaféAlonzo.

Znałem tę okolicę. Nie wiedziałem, że są tam jakieś mieszkania, ale mimo to pojechałem. Gdy zatrzymałem się we wskazanym miejscu i rozejrzałem się przez szybę, nabrałem podejrzeń, czy naprawdę tam mieszka.

– Jesteś pewna, że to tutaj?

– Pewna – odparła z bladym uśmiechem. Gdy zmarszczyłem brwi, rzuciła pośpiesznie: – Nie ma luksusów, ale to mój dom. – Obróciła się do mnie i zrobiła coś, na co czekałem, odkąd ją zobaczyłem.

Przysunęła koniuszki palców do policzka, odgarnęła włosy z twarzy i delikatnie założyła je za ucho.

Oczarowała mnie.

Była cudowna. Absolutnie oszałamiająca.

Jej twarz w kształcie serca wyglądała na zbyt wychudzoną, lecz jej drobne usta zachowały pełnię i zdrowy różowy kolor. Miała wielkie, ekspresyjne, zielone oczy okolone długimi, ciemnymi rzęsami. Cera dziewczyny była blada, lecz nieskazitelna. Pomimo smug ciemnego makijażu pod jej powiekami, potrafiłem dostrzec piękno, które próbowała ukrywać przed światem. A było to rzadko spotykane piękno.

Miała nieśmiały wyraz twarzy, unikała kontaktu wzrokowego, a gdy się odezwała, pochyliła głowę.

– Chcę podziękować za twoją dobroć. Niewielu ludzi zdobyłoby się na coś takiego. – Jej wargi wykrzywiły się w próbie uśmiechu. – Mam u ciebie dług. Większy niż możesz sobie wyobrazić.

Choć jej wdzięczność nieco mnie skrępowała, zgasiłem silnik, ignorując zaskoczenie, które nagle pojawiło się na jej twarzy.

– Dasz radę dotrzeć jutro do klubu na siódmą? Jeśli nie, kogoś po ciebie przyślę.

Sam bym po nią przyjechał.

Zmarszczyła brwi, gdy się zastanawiała, przygryzając dolną wargę.

– Chyba tak. Nie mam zegarka, ale dotrę na miejsce, najwyżej będę trochę za wcześnie.

Podwinąłem rękaw, rozpiąłem mojego Tag Heuera2 i dałem go jej, przez co jeszcze mocniej zmarszczyła brwi.

– Co…? – Gdy nie cofnąłem ręki z zegarkiem, otworzyła szeroko oczy i powiedziała: – Nie mogę go przyjąć.

Walczyłem, by opanować narastający we mnie gniew. Zacisnąłem zęby, zmuszając się do spokojnego tonu:

– Jutro mi oddasz.

Na jej twarzy pojawiła się panika.

– Wiesz, co się stanie, jak ktoś mnie z tym zobaczy? Obrabują mnie!

Niech tylko spróbują. Zachęcam, kurwa, pomyślałem ponuro.

– To kupię drugi.

Jej mina zmieniła się tak nagle, że aż mrugnąłem. Chwyciła zegarek i wymruczała pod nosem:

– Musi być miło mieć tyle pieniędzy.

Ogarnął mnie wstyd, a mój gniew wyrwał się na powierzchnię.

– To potrzebujesz jutro podwózki czy nie? – warknąłem.

– Nie.

Nadal mocno ściskając papierową torbę z jedzeniem, zerknęła na mnie, ale od razu umknęła oczami przed moim nieprzeniknionym wzrokiem.

– Mam na imię Mina.

– Mina – powtórzyłem. Jej imię brzmiało przyjemnie. – A ja Lev.

Otworzyła drzwi i wyszła z auta, ale zanim zamknęła je za sobą, pochyliła się, a później dodała:

– Dziękuję ci, Lev. Za wszystko. Będę ciężko pracowała. – Uśmiechnęła się ze znużeniem. – Nie pożałujesz tego.

Na widok jej słodkiego uśmiechu mój żołądek wykonał salto.

– Dobranoc, Mina.

– Dobranoc – odparła, spuszczając skromnie powieki.

Obserwowałem, jak odchodzi w ciasną uliczkę za budynkami. Poczekałem, aż zniknie mi z oczu, następnie odpaliłem silnik i przejechałem dwie przecznice.

Zaparkowałem, zgasiłem światła i czekałem.

Rozdział V

Mina

Mój Boże, ależ ten Lev uczuciowy, a może tylko mi się zdawało?

Samochód odjechał, jednak odczekałam pełne dwie minuty, zanim wyszłam z zaułka i ruszyłam do mojej uliczki odległej o trzy przecznice.

Myśląc o mężczyźnie, wachlowałam twarz dłonią. Święci pańscy, przecież ten facet jest po prostu boski.

Spojrzałam na siebie: z rozpalonymi policzkami rozmyślałam o tajemniczym aniele stróżu, a wyglądałam jak statystka z Potwora z bagien.

Ściślej otuliłam się wolną ręką. Ściskając mocno zegarek, postanowiłam, że go zapnę, aby się nie zgubił. Niestety, kiedy mozoliłam się z bransoletką, dotarło do mnie, że nawet jeśli maksymalnie ją skrócę, to i tak będzie za luźna. Dlatego przesunęłam podarunek na przedramię.

Zwrócę go, do cholery, choćby miała to być ostatnia rzecz, jakiej w życiu dokonam.

Niosłam torbę z jedzeniem, szłam więc szybko. Nie chciałam przyciągać niczyjej uwagi. Musiałam jak najprędzej wrócić do domu.

W końcu dotarłam do celu; weszłam za śmietnik i wydobyłam swoją torbę z najróżniejszym szajsem.

Świetnie. Wszystkie należące do mnie ubrania były brudne. Nie żebym miała ich wiele, jednak liczyłam, że będę mogła założyć moje za duże czarne dżinsy i jasną koszulkę. Od razu po uniesieniu stroju zauważyłam na niegdyś białej koszulce brunatną plamę.

Musiałam zrobić pranie. Ale, cholera, przecież nadal nie miałam pieniędzy.

Jaki wstyd. Nie zamierzałam zaczynać pracy w zapaćkanych ciuchach. Będę musiała jutro żebrać i błagać, żeby ktoś dał mi ćwierćdolarówkę na jedną turę prania.

Głos, który rozległ się za moimi plecami, tak mnie wystraszył, że aż pisnęłam. Podskoczyłam, a potem wylądowałam tyłkiem w trącącej szczynami kałuży.

– Luksusów nie ma, ale to dom, co?

– Co ty tu, kurde, robisz? – zapytałam ostro.

Moja złość bynajmniej go nie zraziła. Tak naprawdę nie byłam zła, jedynie upokorzona. Nie za bardzo mogłam powitać go słowami: „Witaj w mojej skromnej siedzibie. Wody mineralnej? A może whiskey?”.

Jedyne, co miałam do zaoferowania, to smród śmieci i wątpliwego pochodzenia kałuże.

Podszedł bliżej z groźnym wzrokiem.

– Przeczuwałem, że nie jesteś ze mną całkiem szczera, więc cię śledziłem.

Na serio? Jaja sobie robisz, Sherlocku.

Nie podnosząc dupy z błota, rozłożyłam szeroko ramiona i zawołałam z szyderczym śmiechem:

– I co, podoba ci się? Właśnie skończyłam malować ściany! Z tego, co wiem, nazywają ten kolor gównianym brązem. – Pociągnęłam mocno nosem. – Ach nie, chwileczkę. – Każde moje słowo ociekało sarkazmem. – To po prostu gówno.

Jak zwykle uniósł brew. Miałam ochotę zaczerpnąć nieco cieczy z mojej kałuży i chlusnąć mu nią w twarz. Wstałam, a lodowata „woda” ściekała mi po nogach, przez co się zarumieniłam.

– Myślę, że zwiedziwszy już moje lokum, potrafisz zrozumieć, dlaczego nie życzyłam sobie twojego towarzystwa – wyjaśniłam już mniej zaczepnie, lecz mnie zignorował.

– Masz jakąś rodzinę?

Pokręciłam głową i wrzuciłam ciuchy z powrotem do torby z szajsem.

– Na pewno są w okolicy przytułki. Dlaczego do któregoś nie pójdziesz?

Zasunęłam suwak z większą złością, niż powinnam. Nie zrozumiałby, nawet gdybym mu to przeliterowała.

– Wierz mi, wcale nie są takie fajne, jak może się wydawać. – Zarzuciłam bagaż na ramię. – A teraz wybacz, muszę znaleźć jakąś pralnię, przed którą rano trochę pożebram, żeby nie śmierdzieć wieczorem jak wiadro szczyn.

Stanął prosto i odwrócił się z kluczykami w dłoni, po czym kiwnął na mnie głową.

– Chodź, myszo.

Westchnęłam. Dlaczego był dla mnie taki życzliwy?

– Nie potrzebuję podwózki. Sama znajdę pralnię.

Zatrzymał się u wylotu alejki.

– Nie zabieram cię do cholernej pralni. Zabieram cię do domu. – Delikatnie przechylił głowę na bok. – No chyba że nie chcesz ciepłego łóżka i miejsca, w którym mogłabyś wyprać te szmaty?

Zignorowałam drwinę i patrzyłam, jak wychodzi na główną ulicę.

Czas mijał. Przecież nie znałam tego faceta. Nie powinnam nawet rozważać jego propozycji, lecz wszystko było lepsze od wegetowania na dworze. Poprawiłam torbę na ramieniu i jak zagubiony szczeniak, którym zresztą byłam, poszłam za Lvem do domu.

***

– Tojest dom? – zapytałam zdumiona, gdy Lev nacisnął guzik na pilocie przyczepionym do osłony przeciwsłonecznej nad jego głową.

Mruknął coś w odpowiedzi, a w tym samym czasie otworzyła się przed nami masywna, żelazna brama.

– Jak ty się w nim nie gubisz? – nie mogłam wyjść z podziwu.

Tym razem sapnął, zabrzmiało to prawie jak śmiech, lecz szczerze wątpiłam, by się śmiał.

– Nie bądź głupia. To kompleks trzech domów. Brat i siostra też tu mieszkają.

To natychmiast wyrwało mnie z krainy zachwytu. Przeszedł mnie dreszcz, przeszył nagły strach.

– Chwileczkę, co takiego? Brat? Ten, któremu ukradłam portfel? – Przytaknął bez słowa, a ja, z szeroko otwartymi z niepokoju oczami, zapiszczałam: – Nie mogę tu zostać!

– Wyluzuj –  wypowiedział to tak znudzonym tonem, jakby wymuszenie tego słowa wyssało z niego wszelkie siły. – Wszystko w porządku. Jeszcze nie wrócił, a siostra wyjechała z miasta. Mamy cały kompleks dla siebie. Na razie.

Mój żołądek zwinął się w kłębek nerwów, ale nie odezwałam się ani słowem, bo się bałam, że zaraz zwrócę wszystko, co niedawno zjadłam. Mężczyzna ruszył podjazdem, aż dotarliśmy do skrzyżowania. Skręcił w lewo i wtedy ujrzałam jeden z trzech domów.

W porównaniu z innymi mieszkaniami, które widywałam w życiu, i tak był kolosalny. Dwupiętrowy budynek został pięknie zaprojektowany, a urocze, białawo-szare i żółtawe tarasy nadawały mu romantycznego stylu. W środku paliło się światło, przez co od razu przyszło mi do głowy, że może Lev z kimś mieszka. Sugerowała to również gruba, srebrna obrączka na jego palcu.

– Jesteś żonaty?

– Nie.

Moje spięte ramiona nieco się rozluźniły. Cóż, o tyle dobrze. Nie chciałam, żeby jakaś kobieta zaczęła mnie oskarżać o najgorsze. Kobiety bywają naprawdę brutalne.

Zaparkował przed gmachem, obszedł samochód, a następnie pomógł mi wysiąść: w jedną rękę wziął mój worek z szajsem, drugą zgiął w łokciu i uprzejmie mi ją podał. Od razu się jej złapałam. Poprowadził mnie po frontowych schodach i otworzył zamek. Wysokie, szklane drzwi lekko ustąpiły, dzięki czemu ujrzałam wnętrze willi.

Aż zakręciło mi się w głowie. Zupełnie tam nie pasowałam.

Dom był nieskazitelny, wyłożony białym, połyskującym marmurem, umeblowany drewnianymi, męskimi meblami. Pierwszą rzeczą, która przykuła moją uwagę w gigantycznym foyer, były schody znajdujące się po lewej i prawej stronie. Prowadziły na drugie piętro i zbiegały się pośrodku.

Jak to się nazywa, kiedy schody tak robią?

– To schody cesarskie. Wiele monarszych domów w Rosji ma takie.

Obróciłam się do niego zaskoczona; nawet nie zdawałam sobie sprawy, że zadałam to pytanie na głos. Ponownie spojrzałam na stopnie.

– Trochę to aroganckie, nie sądzisz? – Zerknęłam na niego kątem oka. – Porównywanie się do monarchów i w ogóle.

Jego warga uniosła się tak delikatnie, że może mi się jedynie przywidziało.

– Trochę to bezczelne, nie sądzisz? – Odwzajemnił moje spojrzenie. – Zakładanie z góry, że nie wywodzę się z monarszego rodu.

– A wywodzisz się? – wyszeptałam z szeroko otwartymi powiekami.

Obrócił się do mnie i, przysięgam, w jego wzroku dostrzegłam wesołość.

– Nie.

Przewróciłam oczami, pokręciłam głową, a on zaczął wspinać się stopniami po lewej.

– Za mną, myszo.

Myszo? Czemu tak? Czemu nie nazwie mnie prawdziwym imieniem?

Ulicznym szczurem.

Na górze otworzyły się przed nami dwa korytarze – jeden prowadził w lewo, drugi w prawo. Odniosłam wrażenie, że Lev zawahał się na moment, ale poszedł w lewo i zaprowadził mnie do najbardziej oddalonych drzwi. Położył dłoń na wyszukanej, mosiężnej klamce i je otworzył, po czym włączył światło.

To była sypialnia. Bez dwóch zdań męska. Kobiety były zbyt zachowawcze, żeby ozdabiać pokoje tak krzykliwymi meblami i jaskrawymi, królewskimi kolorami.

Przypominała raczej apartament. Na serio, była z cztery razy większa od normalnej alkowy. Jeżeli właśnie tu miałam spędzić noc, to na pewno nie mogłam narzekać na brak przestrzeni. Tylko w tym jednym pomieszczeniu znajdowały się aż trzy sięgające od podłogi do samego sufitu okna. Obok wisiały eleganckie, grube, burgundowe zasłony ze złotymi obszyciami. W prawym rogu stała potężna, bordowa, pokryta zamszem kanapa w kształcie litery L, dzięki czemu idealnie pasowała do kąta pokoju. Naprzeciwko mieściło się wielkie, mahoniowe łoże, nakryte grubą, ciemnoczerwoną pościelą i zdecydowanie za dużą liczbą poduch. Nie było za to telewizora ani żadnych innych rozrywkowych sprzętów, poza wypełniającym w całości jedną ścianę regałem z książkami.

Stałam jak wryta z szeroko rozdziawioną gębą.

– Wow. Ale elegancko.

Jego następne zdanie zbiło mnie z tropu.

– To mój pokój.

– W takim razie dlaczego… – Kiedy dotarła do mnie pewna myśl, instynktownie cofnęłam się o kilka kroków. 

– Nie będę z tobą spała. – Zdobyłam się na stanowczy i opanowany ton.

Zmierzył mnie wzrokiem od stóp do głów, po czym warknął:

– Nie chcę uprawiać z tobą seksu.

Och, Mina… i znowu te odgórne założenia!

Odwróciłam się, aby ukryć czerwoną jak burak twarz. Bez przerwy robiłam z siebie cholerną kretynkę. Oczywiście, że nie chce ze mną spać, przecież w Krwawiących Sercach wzdycha do niego cały wianuszek boskich kobiet. Kretynka.

– Nie rozumiem.

Lev wszedł w głąb pokoju, skręcił w lewo, a potem zniknął, najwidoczniej w jakiejś ukrytej garderobie. Gdy wrócił, nie miał na sobie marynarki, za to podwinął rękawy koszuli. Stanął pół metra przede mną, uniósł w dłoni telefon i, zanim zdążyłam coś powiedzieć, błysnął flesz.

– Hej! – zaprotestowałam i podrapałam się po nosie.

Wzruszył ramionami, a później schował komórkę do kieszeni.

– Małe zabezpieczenie na wypadek, gdybyś w środku nocy postanowiła ulotnić się z moimi rzeczami. – Spojrzał na mnie. – To nic osobistego, ale cię nie znam. Jestem pewien, że też mi nie ufasz, bo również mnie nie znasz. W każdym razie, dopóki jesteś pod moim dachem, będziemy nocowali w tym samym pomieszczeniu.

Otworzyłam usta, zamierzając się sprzeciwić, lecz uciszył mnie uniesieniem dłoni i kontynuował:

– Kanapa się rozkłada. Będę na niej spał. Ty możesz zająć łóżko. I musisz wybaczyć, że nie ufam komuś, kogo spotkałem niecałe trzy godziny temu. Zwłaszcza biorąc pod uwagę okoliczności, w jakich zawarliśmy znajomość.

No cóż, skoro tak to ujął, chyba rzeczywiście nie miałam prawa się buntować.

W porządku. W takim razie nie powinnam zachowywać się jak sikający w majtki dzieciuch i na wszystko się zgodzić.

A skoro mowa o majtkach…

– Nie mam czystych ubrań. – Podniosłam torbę. – Mogę to gdzieś wyprać?

Zabrał mi bagaż, przez co w ułamku sekundy pobladłam niczym duch.

– Nie, czekaj, ja to zrobię! – Próbowałam złapać swoją własność, ale odsunął ją poza mój zasięg. – Oddawaj!

– Chcę się tylko upewnić, czy nie masz tam niczego niebezpiecznego. – Popatrzył na mnie życzliwie. – Twoja duma nigdy nie będzie ważniejsza od mojego bezpieczeństwa. Rozumiemy się?

Cholera, rozumiemy.

Ustąpiłam po całych pięciu sekundach oporu.

– Dobra, ale czy mogę sama ją opróżnić, proszę? – Zawahał się, więc dodałam nieśmiało: – Proszę?

Zastanowił się jeszcze przez chwilę, po czym oddał mi torbę.

– Niech będzie, ale zrób to tutaj. Na moich oczach.

Cholera. Musiałam niepostrzeżenie ukryć to, co miałam do ukrycia. Zaczęłam po kolei wyjmować zawartość: dwa t-shirty, nędzny męski sweter, który przydawał się w chłodniejsze dni, czarne dżinsy z dziurami na tyłku, szare skarpetki i…

Zamknęłam je w dłoni i próbowałam szybko schować do kieszeni, ale natychmiast złapał mnie za nadgarstek. Gdy naparł mocniej, ja zacisnęłam pięść.

– Pokaż.

Duma mnie sparaliżowała, a moje policzki płonęły żywym ogniem.

Chwycił mnie tak mocno, że skrzywiłam się z bólu.

– Pokaż.

Wyjęłam je z kieszeni i rzuciłam na łóżko.

– Majtki, to tylko majtki – wyszeptałam z udręką.

Zerknął na leżące na pościeli kulki czarnego materiału, po czym obrócił mój bagaż do góry nogami i nim potrząsnął. Z bocznej kieszeni wypadł mały szwajcarski scyzoryk, który znalazłam na ulicy.

– Jest tępy! – krzyknęłam od razu na swoją obronę.

Podniósł go i obejrzał badawczym wzrokiem.

– Gdybyś musiała i tak mogłabyś nim kogoś zadźgać. Nie będzie ci już potrzebny – oświadczył, a później schował nożyk do kieszeni.

Oczywiście, że nie. A co z moją duszą? Ją też chcesz zabrać? Również mi się już nie przyda.

Naturalnie byłam mu wdzięczna, ale nadal nie rozumiałam, co nim kierowało.

Wziął moją torbę, wsadził do niej brudne ciuchy i zarzucił ją sobie na ramię.

– Chodź – nakazał, a ja posłusznie podążyłam za nim.

Otworzył drzwi po lewej stronie, zaraz obok regału. Na widok wanny, prysznica, szamponu i kilku kostek mydła przeszedł mnie dreszcz rozkoszy.

– Możesz się tu umyć. Nie śpiesz się. – Cofnął się i kontynuował: – Proszę tylko, żebyś nie zamykała się na klucz. Nie wejdę, jeśli nie będę musiał. Proszę, żebyś odpowiadała, gdy będę wołał, w innym razie uznam, że potrzebujesz pomocy.

Brzmiało to całkiem rozsądnie, ale i tak zapytałam:

– Obiecujesz, że nie wejdziesz?

Przeszył mnie lodowatym spojrzeniem, następnie odparł:

– Nie szukam tanich podniet. – Widząc mój tępy wzrok, szybko dodał: – Nie wejdę, chyba że poprosisz.

– Nie poproszę, zaufaj mi. – Po znalezieniu się w środku chciałam zamknąć drzwi, jednak została centymetrowa szpara, przez którą spoglądało na mnie oko barwy jasnej whiskey.

– Zdejmij ubranie i podaj mi je tędy. – Miałam już zapytać: „po co?!” moim najbardziej szyderczym tonem, gdy dopowiedział: – Dorzucę je do prania z resztą ciuchów.

Drzwi się zamknęły, a ja otuliłam się puszystym, burgundowym ręcznikiem, obróciłam gałkę, wyrzuciłam ubrania na zewnątrz i krzyknęłam:

– Dziękuję!

Moment ciszy, jednak w końcu padło: „nie ma za co”.

Wypełniłam wannę gorącą wodą i płynem do kąpieli o męskim zapachu, a Lev mi nie przeszkadzał. Spojrzałam w lustro.

Byłam brudna. Usmarowana.

Miałam ogromną ochotę wślizgnąć się do kuszącej wanny, ale postanowiłam, że najpierw wezmę prysznic. Kiedy uderzył mnie strumień ciepłej wody, która spływała po nagim ciele, wyganiając ze mnie zimno, z mojego gardła dobyło się coś pomiędzy śmiechem a szlochem. Zwróciłam się twarzą do natrysku, wmasowałam we włosy szampon i dałam się pochłonąć ekstazie. Robiłam to wszystko z uśmiechem, choć niepewnym.

Zmywałam z siebie czteromiesięczny brud. Stwierdzenie, że sprawiało mi to przyjemność, byłoby eufemizmem stulecia.

Czułam się jak w niebie.

Umyłam się najszybciej, jak potrafiłam, po czym wyszłam z kabiny i ostrożnie zanurzyłam się w niemal wrzącej wodzie w wannie. Tym razem zmywałam z siebie samotne noce w lodowatej uliczce.

Lev dotrzymał słowa: nie niepokoił mnie.

Rozdział VI

Mina

Lustra nie kłamią. Mogą napompować ego, ale równie dobrze potrafią być okrutne i bezlitosne.

Zwierciadło w łazience Lva było paskudną zdzirą.

Ukazało każdego siniaka, każdą zmarszczkę i każdą wystającą kość w sposób, który wstrząsnął nawet mną. Jednak przynajmniej moje włosy były już czyste i może zaczęłam pachnieć jak człowiek, a przynajmniej nie uwłaczałam swoim smrodem niczyjej przyzwoitości. Doszorowałam twarz, przez co nabrała przyjemnego różowego odcienia, nareszcie pozbyłam się spod oczu i rzęs twardej skorupy trzydniowego makijażu.

Nadszedł czas opuszczenia łazienki, ale zdałam sobie sprawę, że nie mam żadnych ubrań. Uchyliłam nieznacznie drzwi i wyjrzałam na zewnątrz otoczona obłokami pary.

– Lev?

Wrócił do pokoju, a ja, skrępowana własną nagością, pośpiesznie zatrzasnęłam drzwi. Zapukał w nie delikatnie.

– Mina?

– Hej – zaczęłam, spoglądając na oddzielającą nas barierę i wyginając sobie palce dłoni. – Cześć. – Przewróciłam oczami, oczyściłam umysł i wzięłam głęboki oddech. – Bo właśnie zauważyłam, że nie mam ciuchów i… – przełknęłam ślinę, która minęła gulę w moim gardle, i dokończyłam cicho – …i potrzebne mi są jakieś.

Nie odpowiadał dłuższą chwilę, po czym znowu zapukał.

– Nie mam żadnych kobiecych ubrań, ale na dziś to powinno się nadać.

Uchyliłam skrzydło, za którym się schowałam, a w szczelinie ukazała się wielka dłoń mężczyzny. Trzymała w garści białą koszulę, więc ją chwyciłam, a następnie podziękowałam. Narzuciłam strój na siebie i zapięłam guziki. Zrobiło mi się przykro, bo w zasadzie w nim pływałam. Kiedyś miałam krągłości, które ładnie wypełniłyby materiał. Teraz wyglądała na mnie jak prześcieradło. Spojrzałam na swoje nogi i nie mogłam zrozumieć, jak kiedykolwiek mogłam narzekać na lekką nadwagę. Widok wielkich rzepek kolanowych obciągniętych bladą skórą był bardzo rozczarowujący.

Czułam się brzydka.

Gdy wydałam przeciągłe westchnienie i się wyprostowałam, niemal połknęłam własny język. Moje niewielkie piersi zadziornie sterczały, a przez materiał było widać sutki.

O nie, co to to nie.

Zerknęłam niżej: ciemny obszar pomiędzy udami także był widoczny.

O nie, tym bardziej.

Podeszłam na palcach do drzwi i zawołałam cicho.

– Lev? Przepraszam bardzo…

Zjawił się w ułamku sekundy.

– Jakiś problem?

– Zastanawiam się, czy nie miałbyś dla mnie jakiejś ciemniejszej koszuli?

Zawahał się przez moment.

– Masz preferencje kolorystyczne? – zapytał z niedowierzaniem.

Tej nocy akurat miałam, do cholery.

Dotarło do mnie, że zabrzmiałam roszczeniowo, a nie chciałam, żeby mnie tak odebrał.

– Przepraszam, już w porządku. Coś wymyślę. Przepraszam – powiedziałam skruszona.

Ukryłam twarz w dłoniach i urządziłam sobie wewnętrzną połajankę.

Mina, ten mężczyzna okazał ci dzisiaj skrajną życzliwość. W kilka godzin zapewnił ci rzeczy, o których nie mogłaś nawet marzyć. Nie bądź niewdzięczna.

Rozległo się ciche pukanie, po którym drzwi nieznacznie się uchyliły. Znowu ukazała się jego dłoń, tym razem trzymała coś ciemnego. Wzięłam to, a wtedy drzwi się zamknęły.

Czarna koszula.

Pozbyłam się wewnętrznego napięcia, z którego istnienia nawet nie zdawałam sobie sprawy, i aż zaśmiałam się z ulgi.

– Dziękuję! – zawołałam.

– Nie ma za co, myszo – odparł łagodnie.

Przebrałam się, a następnie wyszłam z łazienki z białą koszulą w ręce. Światła były zgaszone, ale Lev włączył dwie lampki. Jedna stała obok rozłożonej już kanapy, druga na stoliczku nocnym przy łóżku.

Kiedy ujrzałam stojącego tyłem do mnie Lva, szeroko otworzyłam oczy.

Miał nagie plecy.

A niech mnie. Umięśnione nagie plecy.

Usłyszał, jak westchnęłam, i się obrócił. Założył spodnie od dresu, ale zdjął buty oraz skarpetki, oswobadzając duże stopy. Pochyliłam głowę, żeby ukryć ponownie płonącą twarz, rzuciłam się na łóżko i przykryłam ciężką kołdrą po samą szyję.

Przyglądał mi się badawczo, lustrując moje oblicze. Jego wzrok rozkładał mnie na kawałki i analizował, co było bardzo niepokojące. Poczułam skrępowanie, unikałam jego spojrzenia. Spowiła nas cisza, po której stwierdził cicho:

– Nie lubisz, gdy ludzie na ciebie patrzą.

– Słucham? – odparłam, spoglądając mu w oczy. Lev nie odrywał wzroku od mojej odświeżonej twarzy.

– Nie ukryjesz się za makijażem. Możesz próbować, ale ci się nie uda. Nie ze mną. – Po krótkiej pauzie uzupełnił: – Ja cię widzę.

Żaden normalny człowiek nie powiedziałby czegoś takiego. Jego słowa były nieustępliwe, przemyślane i bardzo celne, niemal jakby nie wiedział, że mogą wywołać u mnie dyskomfort. Jakby się tym nie przejmował.

Jednak widziałam, że się przejmuje, bo wyrzekł je łagodnie, jak gdyby nie chciał mnie wystraszyć. Stwierdził, co zauważył, i tyle.

– Na ulicy każda maska jest dobra – wyjaśniłam, ostrożnie dobierając słowa.

Usiadł na rozłożonej kanapie i podciągnął się do tyłu, aż mógł wyprostować przed sobą nogi, później skrzyżował ramiona na szerokim torsie.

– Osobie o takiej twarzy jak twoja nie pasują maski.

– Jak moja? – zapytałam, mrużąc oczy. Wiedziałam, że nie jestem wielką pięknością, ale rozumiałam też, że nie jestem całkiem nieatrakcyjna.

– Przez takie twarze mężczyźni gubią rozum – dodał, a moje serce przyśpieszyło. Przechylił się i spojrzał na mnie pod innym kątem. – Takie twarze rzeźbi się i zamienia w posągi, unieśmiertelnia się je w kamieniu, żeby świat mógł podziwiać je całymi wiekami. – Wziął głębszy oddech i powoli wypuścił powietrze. – Ty… jesteś dziełem sztuki.

Na moim ciele pojawiła się gęsia skórka, odruchowo rozchyliłam wargi, moje uszy płonęły.

Cholera, co on powiedział?

– Mino, chciałbym dowiedzieć się o tobie więcej, ale już późno, a mam rano spotkanie.

Zaciekawiło mnie, czy zabierze mnie ze sobą, czy zostawi samą w tym domu.

Przykrył się, po czym zgasił swoją lampkę. Usłyszałam szelest i dotarło do mnie, że ściąga pod kołdrą bokserki. Po chwili wylądowały na podłodze obok kanapy. Byłam pewna, że zrobił to pod przykryciem dla mojego, nie własnego komfortu. Koniec końców nie miał oporów, żeby paradować przede mną bez koszuli.

Ten drobny gest mnie uspokoił, uszły ze mnie resztki napięcia. Wydawał się naprawdę miłym gościem. Niemniej i tak go nie znałam, a umysł ostrzegał, że mimo wszystkiego, co dla mnie zrobił, powinnam mieć się na baczności. Przecież nikt nie był aż tak bezinteresowny.

Znalazłam włącznik, zgasiłam lampkę, a później zakopałam się w pościeli. Była taka ciepła i przytulna, że miałam ochotę się rozpłakać. Od miesięcy nie leżałam w łóżku.

Powieki zaczęły mi ciążyć, zamrugałam nieśpiesznie. I w tym momencie słowa same, bez pozwolenia, wyskoczyły z moich ust.

– Lev? – Mruknął sennie w odpowiedzi. – Jeżeli w nocy spróbujesz się tu zakraść, będę się darła jak opętana, a umiem głośno krzyczeć.

– Och, ależ Mina… – brzmiał na rozbawionego, zrobił pauzę dla lepszego efektu – … kto by cię tu usłyszał?

***

Nastał ranek i, jak w większość dni, obudziłam się wraz ze słońcem.

Nie spałam tak dobrze od… Cóż, chyba nigdy. Byłam wypoczęta i świeża. Nie sądziłam, że wykrzeszę dość sił, żeby wyjść spod cieplutkiej kołdry, ale pilnie wzywała mnie toaleta. Pomyślałam, że obudzę Lva i zapytam, gdzie ją znajdę, bo wczoraj żadnej nie widziałam, postanowiłam jednak tego nie robić. Nie chciałam mu przeszkadzać.

Bezszelestnie odsunęłam nakrycie, wymknęłam się z łóżka i po cichutku podeszłam do drzwi. Nacisnęłam klamkę, ale była zablokowana. Zmarszczyłam brwi, po czym spojrzałam na wystający z zamka klucz.

Po co zamknął drzwi od środka?

Nie miałam czasu się nad tym rozwodzić. Delikatnie przekręciłam klucz, usłyszałam kliknięcie i, na szczęście, drzwi otworzyły się bez skrzypnięcia. Wymknęłam się niepostrzeżenie.

Szłam ostrożnie korytarzem, próbowałam otwierać mijane drzwi. Poszczęściło mi się przy trzecich. Znalazłam, czego szukałam. Nie śpieszyłam się, byłam wdzięczna za chwilę na osobności.

Czas spędzony na ulicy sprawił, że przywykłam do samotności, więc towarzystwo ludzi wydawało się dziwne. Uznałam, że skoro mam serwować drinki, to pewnie będę musiała szybko się do niego przyzwyczaić. Po barmankach oczekiwano towarzyskości, a przyrzekłam sobie, że zrobię, co w mojej mocy, żeby nie wyglądać za barem nieporadnie.

Spłukałam, umyłam ręce, otworzyłam drzwi i wrzasnęłam. Na cały głos.

Ubrany tylko w szare bokserki Lev opierał się o ścianę i mrugał rozespany.

– Musiałam skorzystać z toalety – wysapałam, łapiąc się za serce.

– Tyle widzę – wymamrotał ciężkim, zaspanym głosem.

– Nie pokazałeś mi wczoraj, gdzie jest toaleta – tłumaczyłam. Moje policzki zaczynały płonąć.

– Zdaję sobie z tego sprawę. – Ponownie mrugnął.

Zaczęły mi się pocić dłonie. Otworzyłam szeroko oczy i rzuciłam ze złością:

– Nie kradłam!

– Nie, nie wygląda, żebyś kradła – stwierdził, wodząc wzrokiem po moim obleczonym w koszulę ciele.

– Zostawiłam twój zegarek na blacie w łazience. – Poczułam, że powinnam mu o tym przypomnieć.

Wskazał ruchem głowy na nadgarstek, na którym wisiał zegarek, bezpiecznie zapięty.

– W porządku – wyszeptałam z ulgą. Przełknęłam ślinę i skinęłam głową. – W porządku.

Lev odepchnął się od ściany i przeciągnął leniwie niczym kocur. Podpatrzyłam, jak rozkosznie napięły się jego mięśnie brzucha. Nie mogłam oderwać oczu od wąskiego pasemka włosów prowadzącego od pępka w dół.

I wtedy zauważyłam, że gapię się na jego krocze. Z lekkim westchnieniem podniosłam głowę, teraz patrzyłam na jego klatkę piersiową. Podrapał się niedbale po jednodniowym zaroście na kwadratowej szczęce.

– Powinniśmy ubrać się na śniadanie.

Tak!, krzyknął mój umysł. Ubrania są dobre!

Poszłam za mężczyzną z powrotem do sypialni i zauważyłam na stoliczku nocnym moje schludnie złożone ciuchy. Musiał wyjąć je z suszarki w środku nocy.

Jednak sterta była bardzo skromna. Otaksowałam ją wzrokiem i zmarszczyłam brwi.

– Gdzie reszta moich ubrań?

– W śmieciach, gdzie ich miejsce – odparł chłodno, podchodząc do szafy.

– To był mój cały dobytek – powiedziałam spokojnie, choć zapłonął we mnie gniew.

– Wiem.

Stłumiłam rozdrażnienie i, pod długą koszulą, wsunęłam na siebie moją jedyną parę czystych majtek. Po nich czarne dżinsy, a potem, odwróciwszy się do Lva plecami, zrzuciłam czarną koszulę i zastąpił ją swoją białą bluzką. Spojrzałam w dół i zaklęłam pod nosem. Moje sutki znowu wyszły się przywitać.

– Gdzie mój stanik?

Lev wyszedł z garderoby, nadal w samych bokserkach, i nawet na mnie nie patrząc, oświadczył:

– Mówiłem ci. W śmieciach.

Uniosłam materiał, żeby zasłonić sutki, otworzyłam usta z niedowierzaniem i rzuciłam z oburzeniem:

– Nie mam drugiego!

– Był zniszczony.

– Ale spełniał swoje zadanie – odpowiedziałam, wpadając w histerię.

Na dźwięk mojego rozgorączkowania, obrócił głowę, popatrzył na mnie, potem na moje piersi, uniósł brew i zawyrokował:

– Niepotrzebny ci stanik.

Moja twarz stanęła w płomieniach. Z całych sił zakryłam biust ramionami.

To było niegrzeczne. Równie dobrze mógłby prosto z mostu oświadczyć, że mam małe cycki, a potem ściągnąć mi spodnie, żeby się upewnić, czy na pewno jestem dziewczynką.

Kurde, facet wyczyniał cuda z moim poczuciem własnej wartości.

– Muszę wziąć prysznic – poinformował. – A ty tu zaczekasz.

Nie zdążyłam odparować: „tak jest, proszę pana”, bo zatrzasnął za sobą drzwi łazienki.

Świetnie. Po prostu wspaniale.

Czekałam posłusznie na skraju łóżka i zastanawiałam się, czy pokładanie wiary w mężczyźnie, którego w ogóle nie znałam, aby na pewno było takim świetnym pomysłem.