Słodkie szaleństwo - Belle Aurora - ebook + książka
BESTSELLER

Słodkie szaleństwo ebook

Belle Aurora

4,5

Opis

Max Leokov mógł się tylko przyglądać, jak ludzie wokół niego znajdują szczęście w miłości. W jego życiu był taki czas, kiedy nie tylko pragnął miłości, lecz także, co ważniejsze, dla niej żył. Kochał już raz. Z całych sił. Jednak teraz nie ma śladu po tym uczuciu. Zostało złamane serce i córeczka, którą trzeba się zaopiekować. Nie ma wątpliwości, że serce Maksa zasługuje na drugą szansę.

Helena Kovac poświęciła mnóstwo czasu nauce. Harowała jak wół, by ukończyć studia. Nie ma czasu na miłość. Ona nawet nie ma czasu na chwilę zapomnienia. Książki i praca to całe jej życie. Pozostałe sprawy są drugorzędne.

Kiedy Max i Helena łączą siły, aby pomóc córce Maksa Ceecee, oboje są zaskoczeni niesamowitym przyciąganiem, które pojawia się między nimi.

Cynik i pracoholiczka. Kiedy miłość w nich uderza, zwala ich z nóg. Ale miłość potrafi zadawać też ból. Max coś o tym wie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 429

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (1434 oceny)
970
308
122
30
4
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
LidiaGG

Nie oderwiesz się od lektury

Super spędzony czas fajna seria mega czytanie pokecam
10
spioszek

Nie oderwiesz się od lektury

Super wciągająca. Polecam!
00
SinRostro87

Nie oderwiesz się od lektury

Najlepsza z wszystkich części, uwielbiam !
00
gaga1405

Nie oderwiesz się od lektury

uwielbiam
00
Klucha78

Nie oderwiesz się od lektury

serdecznie polecam
00

Popularność




Tytuł oryginałuSugar Rush
Copyright © 2014 by Belle Aurora All rights reserved Copyright © for Polish edition Wydawnictwo NieZwykłe Oświęcim 2019 Wszelkie Prawa Zastrzeżone
Redakcja: Angelika Oleszczuk
Korekta: Anna Strączyńska Magdalena Zięba-Stępnik
Redakcja techniczna: Mateusz Bartel
Przygotowanie okładki: Paulina Klimek
Wydanie pierwsze
ISBN 978-83-8178-107-7
www.wydawnictwoniezwykle.pl
KonwersjaeLitera s.c.

Max Leokov mógł się tylko przyglądać, jak ludzie wokół niego znajdują szczęście w miłości.

W jego życiu był taki czas, kiedy nie tylko pragnął miłości, lecz także, co ważniejsze, dla niej żył.

Kochał już raz. Z całych sił.

Jednak teraz nie ma śladu po tym uczuciu. Zostało złamane serce i córeczka, którą trzeba się zaopiekować.

Nie ma wątpliwości, że serce Maksa zasługuje na drugą szansę.

Helena Kovac poświęciła mnóstwo czasu nauce.

Harowała jak wół, by ukończyć studia.

Nie ma czasu na miłość.

Ona nawet nie ma czasu na chwilę zapomnienia.

Książki i praca to całe jej życie. Pozostałe sprawy są drugorzędne.

Kiedy Max i Helena łączą siły, aby pomóc córce Maksa Ceecee, oboje są zaskoczeni niesamowitym przyciąganiem, które pojawia się między nimi.

Cynik i pracoholiczka.

Kiedy miłość w nich uderza, zwala ich z nóg.

Ale miłość potrafi zadawać też ból. Max coś o tym wie.

Prolog

Helena

Nie mogę przestać płakać. Wysoki dźwięk, który wydobywa się z moich ust, przypomina wycie psa. Szlocham, zalewając się łzami oraz od czasu do czasu pociągając nosem. Słone krople moczą policzki, a z nosa cieknie. Jestem w rozsypce.

Gdy celebrant oznajmia z uśmiechem: „Ogłaszam was mężem i żoną. Może pan pocałować pannę młodą”, moja siostra, Natalie, rzuca za siebie bukiet. Mimi bez wahania łapie kwiaty, po czym puszcza oczko tłumowi. Uśmiechnięta Nat staje na palcach, by pocałować świeżo upieczonego męża. Asher delikatnie chwyta ją za kark, przyciągając do siebie, a tym samym pogłębiając pocałunek. Nie odrywają od siebie ust. Wyglądają na takich szczęśliwych.

To piękna scena. Właśnie dlatego wyję. Patrzę na mężczyznę w średnim wieku, siedzącego obok. Obserwuje mnie, na wpół zaniepokojony, na wpół wystraszony. Nieco się odsunął. Mimo że szloch nie ustaje, staram się wytłumaczyć:

– To poproztu akie pie-he-nkne. – Czkam. – Akiee pie-he-nkne.

Znów tracę nad sobą kontrolę. Zaczynam płakać jeszcze głośniej.

– Niech ktoś ją wreszcie wyprowadzi. – Słyszę czyjś poirytowany głos.

Mokra maskara skleja mi rzęsy. Kiedy zdaję sobie sprawę, że głos należy do mojej siostry, wznoszę oczy do nieba. Rzuciwszy złe spojrzenie, Nat syczy głośno:

– Serio, przymknij się i przestań mazać. Wkurzasz wszystkich, idiotko.

Wyciągam drżącą dłoń w jej kierunku.

– Ocham cię. Yglądasz pie-he-nknie. Ak pie-he-nknie. – Po chwili dodaję: – Tak się cieeeeszę. Okropnieee.

Moja siostra. Ona mnie rozumie. Widzę, że oczy wypełniają jej się łzami, warga zaś zaczyna drżeć.

– Awww – szepcze, spoglądając na mnie.

Płyną pierwsze łzy, a potem nagle trzymamy się w objęciach, łkając.

Jeśli jeszcze się nie zorientowaliście – kiepsko znoszę wesela. Zawsze chwytają mnie za serce. Za każdym razem jest tak samo: idę z silnym postanowieniem, by odpowiednio się zachowywać, nawet nie zabieram chusteczek, chociaż to w żaden sposób nie pomaga, lecz zwykle, zanim pojawi się tort, makijaż mam już całkowicie rozmazany, natomiast oczy opuchnięte.

Dziś jednak sytuacja wygląda gorzej, ponieważ to najpiękniejszy dzień w życiu mojej siostry. A właściwie drugi. Pobrali się bowiem z Asherem potajemnie w Vegas, gdzie pobłogosławił im Elvis. Dopiero po powrocie do domu poczuli się źle, jakby czegoś im brakowało. Tym czymś okazała się rodzina.

Zorganizowali więc kameralną uroczystość. Świadkami zostali Nik oraz Tina. Znam Tinę Tomic od zawsze – razem dorastałyśmy, a nasi rodzice byli najlepszymi przyjaciółmi, co oczywiście oznacza, że połączyła nas niezwykła więź. Nie na tyle silna, żebyśmy nazywały się siostrami, ale wystarczająco, by określenie „przyjaciółki” nie wystarczało.

Stałyśmy się bratnimi duszami.

Gdy Tina straciła mamę oraz córkę, przeprowadziła się z Kalifornii do Nowego Jorku i otworzyła świetnie prosperujący butik o nazwie Safira. Po jakimś czasie dołączyła do niej Nat. Nik z Tiną na początku się zaprzyjaźnili, a potem w sobie zakochali. Połączyła ich miłość na lata; taka, o której piszą poeci.

Nik jest właścicielem klubu Biały Królik, mieszczącego się naprzeciwko Safiry. Ma młodszego brata, Maksa, najlepszego przyjaciela Ashera, czy też Ducha, jak nazywają go kumple, a także kuzyna o imieniu Trik. Tina należy do paczki składającej się z jej pracownic, czyli Mimi, Loli oraz Nat. W pewnym momencie postanowili z Nikiem połączyć obie grupy. I udało im się to.

Stworzyli rodzinę.

Członków rodziny nie zawsze łączą więzy krwi. Nieraz wystarczy miłość i śmiech.

Natalie z Asherem przez pewien czas w zasadzie się nie znosili. Długo zaprzeczali wzajemnemu przyciąganiu, aż w końcu nie mogli mu się oprzeć. Kiedy wreszcie się zeszli, zrobili to z hukiem. Dosłownie. Głowy zostały obite, tyłki zaś skopane. Z pewnością nie był to typowy romans. Walczyli do upadłego. Znacie powiedzenie: „Miłość od nienawiści dzieli tylko krok”? Cóż, zrobiwszy ten krok, dopuścili do głosu swoje uczucia. Zdali sobie sprawę, że miłość, którą się darzą, jest zbyt silna, by mogli ją ignorować.

I oto są – szczęśliwi nowożeńcy. Uśmiecham się przez łzy.

Nie wierzę w to.

Moja siostra wyszła za mąż.

Ktoś odrywa mnie od Nat. Przez spuchnięte powieki widzę starszą siostrę, Ninę, która uspokaja mnie i głaszcze delikatnie po plecach. Stara się nie nawiązywać kontaktu wzrokowego, bo wie, że to by wszystko pogorszyło. W pewnym momencie jednak nasze spojrzenia się krzyżują.

Zamieramy, a następnie szeroko otwieramy oczy.

Spanikowana ucieka wzrokiem, lecz jest za późno. Warga mi drży. Unoszę głowę, wyjąc tak rozdzierająco, że brzmię niczym zwierzę. Na przykład łoś.

Zupełnie nieprzyzwoicie, wiem o tym, ale nie potrafię się powstrzymać!

Nina przyspiesza kroku, więc ja też. Ciągnie mnie na bok.

– Chryste, dziecko. Weź się, kurwa, uspokój – rzuca zirytowana. – Czasem się zastanawiam, czy na pewno jesteśmy spokrewnione. To ślub, a nie pogrzeb! Żadnych więcej łez. Kapujesz?

Oddech mam taki nierówny, że głowa trzęsie mi się na boki.

– Nie. – Czkam. – Potrafię. – Czkam. – Przestać.

Wyciąga chusteczki, którymi ociera mi twarz.

– Boże, coś ty narobiła... Chodź. Muszę poprawić ci makijaż, bo wyglądasz, jakby ugryzła cię pszczoła. Taka na kwasie.

Kiedy wchodzimy do łazienki, muzyka oraz pozostałe odgłosy wesela cichną. Siadam na brzegu wanny, ona zaś na sedesie. Wyjmuje kosmetyczkę, po czym atakuje mnie pędzlem do pudru, łaskocząc w nos, przez co mam ochotę kichnąć, a jednocześnie się roześmiać. Nie chcę jednak przeszkadzać, zatem uspokajam oddech, a także rozszalałe emocje.

Jako że Nina jest fryzjerką, odpowiada dzisiaj za nasze fryzury. Za makijaż również. Świetnie wykonuje swoją pracę. Nat wygląda obłędnie – Nina poświęciła jej sporo czasu, ale zdecydowanie się opłaciło. Średnia siostra przypomina anioła.

Kiedy odwiedziłyśmy ją w tamtym tygodniu, odrzuciła ogniście rude włosy, oznajmiając:

– Mam dość tego koloru. – Uśmiechnęła się do Niny. – Chciałabyś może zrobić ze mnie brunetkę?

Zaskoczyła nas. Bardzo.

Od lat nie widziałam Nat w naturalnym kolorze, czyli czekoladowym brązie, poza tym, szczerze mówiąc, nie byłam pewna, jak zareaguje Ash. Nawet go nie ostrzegła, tylko, niczym typowa Nat, postawiła przed faktem dokonanym.

Kiedy Nina kończyła układać jej świeżo pofarbowane włosy, Asher wrócił do domu. Natalie podeszła do ukochanego, nie zdejmując peleryny fryzjerskiej. Oparła dłoń na biodrze, otworzyła szerzej oczy, po czym potrząsnęła lekko głową.

– No i? – spytała wyczekująco.

Postawny blondyn ani drgnął. Patrzył na żonę, przesuwając spojrzenie ciepłych brązowych oczu po ciemnych pasmach. Po chwili Nat zaczęła panikować:

– Chodzi po prostu o to, że nie młodnieję i chciałam, żebyś zobaczył, jak wyglądam naprawdę. Wiesz, tak naprawdę, naprawdę. Gdy nie ukrywam się za cyckami oraz ogniście rudymi włosami. Mogę się jednak przefarbować...

Ash przerwał jej, biorąc ją w ramiona. Tulił mocno Nat, kołysząc łagodnie. Nie wiem, co powiedział, bo szeptał, ale jak przystawił wargi do ucha Nat, powieki siostry opadły, natomiast usta rozchyliły się z ulgą. Uśmiechnęła się lekko.

Asher nie jest gadułą, lecz się wprawia. U mężczyzn, którzy niewiele mówią, każde słowo ma znaczenie.

Biedny facet od początku znajdował się na przegranej pozycji.

W naszej rodzinie nie da się być cicho. Jeśli chcesz, aby cię usłyszano, musisz przekrzyczeć cztery inne, rozmawiające osoby.

Nina nakłada więcej pudru, pytając:

– To jak, młoda, spotykasz się z kimś?

– Nie – odpowiadam z zamkniętymi oczami. Wskazuję słabo na siebie. – Kto by ze mną wytrzymał?

Parska. Przez chwilę milczy, ale czuję, iż chce coś powiedzieć. I robi to. Nina się nie kryguje. Lubi mówić to, co myśli, lecz nie opowiada o sobie. Życie osobiste siostry zawsze pozostawało właśnie takie: osobiste.

– Dobrze ci radzę, nie czekaj zbyt długo – odzywa się łagodnym, acz poważnym tonem. Otwieram oczy, słysząc tęskną nutkę w jej głosie. Uśmiecha się smutno. – Nie chcę, żebyś potem tego żałowała.

Rozumiem ją, jednak to nie zmienia stanu rzeczy.

– Trochę trudno mi się z kimś teraz umawiać, wiesz? Dopiero skończyłam studia i Bóg jeden wie, gdzie będę pracować. Na razie powinnam raczej mieć na uwadze głównie karierę. Na samą myśl o spotykaniu się z kimś robi mi się słabo.

Chwyta mnie stanowczo za brodę, aż napotykam jej wściekły wzrok.

– Wymówki – syczy.

– Co?

Rozluźnia uchwyt i nakłada mi róż na policzki.

– To wszystko wymówki – mówi już łagodniejszym tonem. – A co, jeśli trafisz na idealnego faceta, ale zrezygnujesz z niego, ponieważ będziesz za bardzo skupiona na karierze? Potem, kiedy nadejdzie czas, żeby się ustatkować, zrozumiesz, że ta osoba na ciebie nie zaczekała. I nie powinna była, gdyż postąpiłaś egoistycznie. Wtedy znienawidzisz tę karierę, dla której wszystko poświęciłaś. Zawsze znajdzie się ktoś, kogo odejścia będziesz żałowała, a to zatruwa umysł.

Biorę siostrę za rękę, przerywając jej pracę.

– Czyjego odejścia ty żałujesz? – pytam łagodnie.

Wszelkie emocje znikają z twarzy Niny. Szybko spuszcza wzrok i chrząka. Gdy znów na mnie patrzy, widzę w jej oczach tylko smutek. Smutek tak wielki, że czuję ból w piersi.

– To bez znaczenia – mruczy ochryple. – Zawsze się ktoś znajdzie, a ja mogę winić wyłącznie siebie.

Ostrożnie kończy mnie malować, doprowadzając spuchniętą, naznaczoną śladami tuszu twarz do niemal idealnego stanu. Wstaję, by ją przytulić. Chwyta mnie mocno i po raz pierwszy od dawna myślę, że potrzebuje tego bardziej niż ja.

– Dziękuję, Ninuś. Kocham cię – mówię czule.

Ściska mnie w odpowiedzi.

– Ja też cię kocham, a teraz chodźmy pogadać z jakimiś facetami. Jest tu kilku takich, którzy zawstydziliby Johnny’ego.

Najbardziej podobają nam się bowiem mężczyźni przypominający Johnny’ego Deppa. Szczerze mówiąc, nadal mam w pokoju jego plakat. A on zawiesza poprzeczkę wysoko.

Kocham cię, Johnny. Oni nigdy nie dorosną ci do pięt!

Odsuwam się z uśmieszkiem.

– Radzisz mi, żebym sobie kogoś przygruchała, czy co?

Kąciki ust Niny się unoszą.

– Małe bzykanko jeszcze nigdy nikomu nie zaszkodziło.

Chichoczę, potrząsając głową. W duchu przewracam na siebie oczami. Cała ja – ryczę oraz dąsam się zamiast rozmawiać z jakimś Johnnym. A przecież naprawdę dawno nie uprawiałam seksu.

Co się stało z moimi priorytetami?

Zostawiam Ninę, pakującą swoje rzeczy, i wychodzę. Kiedy znajduję się na świeżym powietrzu, zamykam oczy, a następnie oddycham głęboko. Otwieram je z uśmiechem.

Dziedziniec wygląda wspaniale. Nat nie chciała niczego wymyślnego, wychodząc z założenia, że im mniej, tym lepiej. To się zawsze sprawdza, jeśli chcecie znać moje zdanie. Pragnęła tylko, by krzesła ustawione wzdłuż trawnika miały białe oraz morelowe pokrowce. Jedynym dodatkiem, jaki sobie zażyczyła, były kolorowe chińskie lampiony, które zapalimy po zmroku. Potrawy dające się jeść palcami okazały się strzałem w dziesiątkę – dzięki temu nie potrzebowaliśmy stołów i mogliśmy rozmawiać, a także śmiać się, podczas gdy roznoszono jedzenie.

Skanuję wzrokiem otoczenie. Po lewej widzę Tinę w ciąży, trzymającą się za ręce ze swoim mężem, Nikiem. Kiedy mija ich kelner, Tina odprowadza go wzrokiem. Nik, jak to Nik, podąża za spojrzeniem żony, po czym biegnie za mężczyzną, a chwilę później przynosi całą tacę przystawek. Tina bierze małą przekąskę, a następnie mówi „kocham cię”. Nik nie odpowiada, lecz obejmuje ją wolną ręką. Nachyliwszy się, całuje Tinę w czoło. Zamyka oczy, pozwalając, by ten pocałunek trwał.

Serce mnie kłuje i na chwilę panowanie nad moją głową przejmuje ta suka Zazdrość. Też chcę takiej miłości. Jeśli mi się poszczęści, pewnego dnia ją znajdę.

Do Nika oraz Tiny podchodzą Natalie z Asherem. Uśmiechnięta Nat wręcza Tinie butelkę soku jabłkowego, po czym kuca przed nią.

Czuję ucisk w piersi.

Położywszy dłonie na wyraźnie zaokrąglonym brzuchu Tiny, Nat przemawia do niego. Ash ściska Tinę za ramię, a ona uśmiecha się ze zrozumieniem, opierając policzek na ręce mężczyzny. Potrzeba prawdziwej przyjaźni, by zrobić to, co Tina z Nikiem robią dla Nat i Asha.

Widzicie, Tina jest w ciąży, ale to nie są dzieci jej oraz Nika, tylko Natalie i Ashera. Nat nie dałaby rady donosić ciąży, więc Tina została ich surogatką, gdyż jest osobą, którą smucą nieszczęścia innych, a dla swoich bliskich zrobiłaby wszystko. Ostatnio dowiedzieliśmy się, że urodzi bliźniaki, lecz jeszcze nie znamy płci. Szczerze mówiąc, Nat zależy jedynie na tym, aby maluchy były zdrowe.

Podchodzą Lola z Trikiem, trzymając się za ręce, a w ślad za nimi podąża konkretny Johnny. Johnny, od którego nie jestem w stanie oderwać wzroku, bo wygląda tak Johnnowato, że Johnny z mojego plakatu mógłby łkać całą noc z zazdrości. Max Leokov staje za Nat z niecnym uśmieszkiem. Podnosi ją bez ostrzeżenia i odwraca twarzą do Asha. Mimowolnie chichoczę, widząc minę tego ostatniego – zaciska szczękę, a wszystkie przyjazne uczucia wyparowują, zastąpione złością.

Ale Max ma to gdzieś. W dość zmysłowym uścisku obejmuje Natalie w pasie, nachyla się nad jej szyją i zaczyna składać pocałunki. Skrzywiony Asher robi krok w jego kierunku, ale Max po prostu się cofa, cały czas trzymając kobietę w ramionach. Ze swojego miejsca nie słyszę, co mówi, jednak sądząc po chytrym uśmieszku Maksa oraz śmiechu, który się rozlega, pewnie cwaniakuje. Najwyraźniej życie mu niemiłe, skoro tak prowokuje Asha.

Widziałam, do czego jest zdolny doprowadzony do ostateczności Asher. To nic miłego.

Teraz doskakuje do Maksa, na co ten tchórzliwie puszcza Nat, lecz szybko staje przed Tiną z otwartymi ramionami. Tina, jak to Tina, daje się nabrać, pozwalając na przytulenie. Reaguje śmiechem na mokre pocałunki składane na policzku.

Max w ostatniej chwili unika pięści Nika, po czym bierze za rękę Lolę. Przyciąga ją do siebie, na co Lola z uśmiechem przewraca oczami. Mężczyzna ją przytula, a następnie porusza się z nią w wolnym tańcu, w środku kółeczka utworzonego przez przyjaciół. Trikowi się to nie podoba, dlatego odbija Lolę i przyciąga do siebie. Kobieta wzdycha uszczęśliwiona, przytulając się do niego.

Max otwiera ramiona, kręcąc głową.

– Nie umiecie się bawić – mówi.

Potem podchodzi do baru, by objąć od tyłu siedzącą przy nim Mimi, która sztywnieje na chwilę, odwraca się, a potem rozluźnia w jego uścisku. Max szepcze jej coś do ucha, na co odpycha go, śmiejąc się głośno. Przykłada rękę do serca, udając, że go zraniła.

A ja przez chwilę jestem zazdrosna. Oni naprawdę są rodziną. Część mnie desperacko chciałaby do niej należeć. Czuję się jak kujon patrzący na grupkę najpopularniejszych dzieciaków w szkole. Mimo wszystko rozglądam się za jakimś Johnnym, ale, choć wyławiam w tłumie kilku przystojniaków, ciągle śledzę wzrokiem wysokiego bruneta o złotych oczach oraz z magicznym dołeczkiem.

Max.

Straciłam rachubę, z iloma kobietami flirtował, zupełnie jakby – bądźmy szczerzy – był Johnnym we własnej osobie.

Czy odważę się powiedzieć, że prezentuje się lepiej niż oryginał?

Świętokradztwo!

Jeśli miałabym wybrać na dziś jakiegoś Johnny’ego, zostałby nim właśnie Max. Spełnia wszystkie wymagania – jest wspaniały, zabawny, inteligentny oraz czarujący, a sądząc po tym, jak krąży po sali, bez wątpienia nie brakuje mu też pewności siebie.

Przez kolejne dziesięć minut patrzę, jak Max flirtuje z każdą kobietą, która się nawinie, łącznie z moją mamą. W końcu nabieram wystarczająco odwagi, żeby z nim porozmawiać. Tak naprawdę nie przepadam za flirciarzami, ale podoba mi się, że wszystkie kobiety traktuje jednakowo. Żadna się nie uchowa – zaczepia je niezależnie od tego, czy są stare, młode, grube, czy chude. Widzę, że podchodzi do Niny, która również nie pozostaje obojętna na jego urok. Ujmuje jej rękę i całuje ją kilkakrotnie, aż siostra wolną dłonią zasłania usta, walcząc z uśmiechem.

To moja okazja. Wchodzę.

Gdy się zbliżam, Nina uwalnia się od jego wszędobylskich dłoni. Idzie do baru pogadać z Mimi. Max zostaje sam, więc wyciąga z kieszeni komórkę, po czym przesuwa palcem po ekranie.

Lubisz flirtować, Max? No to się szykuj.

Z każdym kolejnym krokiem żołądek zaciska mi się w oczekiwaniu. Czuję ekscytację! W końcu staję przy nim i chrząkam cicho. Spogląda na mnie z uniesionymi brwiami, żeby zaraz znów wlepić wzrok w ekran.

– Cześć, Helen. Jak się masz? – pyta.

Uśmiech mi blednie.

Helen?Serio?

Cóż... to słaby początek.

Dalej bawi się telefonem.

– Tak właściwie to Helena. No, ale nieważne. Zastanawiałam się, czy nie napiłbyś się ze mną dri...

– Świetnie. – Przerywa mi. – Miło było znów się z tobą zobaczyć, Helen.

A potem odchodzi, zostawiając mnie na środku dziedzińca z otwartymi ustami. Mrugam, krzywiąc się. Próbuję zrozumieć, co właśnie zaszło. Zawodowy flirciarz, facet, który podrywa wszystko, co ma puls, wszystko, co się rusza, mnie olał.

Hmmm. Oznacza to zapewne, że jestem kimś niepożądanym.

Czuję zażenowanie, a policzki mi czerwienieją, jednak szybko zmuszam się do obojętności. Zadzieram nos oraz prostuję plecy. Nic się nie stało. Nie musi mnie lubić. Czasem ludzie po prostu się nie lubią. Zdarza się. Nic nie szkodzi. Poza tym, hej, to się całkiem dobrze składa. Chyba. Nie zamierzam się przejmować Maksem Leokovem.

Już nie.

Rozdział pierwszy

Helena

– Helena, poczta! – krzyczy z kuchni mój tata.

Zrywam się i zeskakuję z łóżka. Próbuję iść szybciej, niż mogę, przez co ślizgam się w skarpetkach po podłodze. Na efekty nie trzeba długo czekać. Tak mocno walę kolanem w szafkę nocną, że stojące na niej ramki ze zdjęciami spadają, a szklanka z wodą przewraca się na rozłożony podręcznik.

Sapię z szeroko otwartymi oczami, chwytając się szafki z nadzieją, że ból minie, lecz agonia trwa. Doznanie z każdą chwilą jest coraz bardziej rozdzierające. W przebłysku jasności umysłu myślę sobie: To koniec... właśnie tak to się skończy.

No dobrze, trochę dramatyzuję, ale, niech mnie diabli, to naprawdę boli!

Och, dobry Boże.

Pulsujące kolano drętwieje. Pewnie będę jedną z niewielu osób, którym amputowano kończynę z powodu uderzenia w szafkę nocną. A może nawet jedyną? Tak czy inaczej, zostanę tylko kolejnym numerkiem w statystykach. Czołgam się do drzwi, po czym padam, umierająca, w progu.

– Tato, pomocy! – wołam, licząc, że przybędzie na ratunek.

– Nie! – odkrzykuje po chwili.

Chciałabym powiedzieć, iż jest okropnym ojcem, który pragnie mojej śmierci, jednak byłaby to nieprawda. Wspaniały z niego ojciec, chociaż lubi nieco dramatyzować (myślicie, że niby po kim to odziedziczyłam?). Raz albo dwa twierdziłam, co prawda, że umieram, ale w tym przypadku to nie żart. Zaczyna mi się robić ciemno przed oczami. Widzę światełko w tunelu.

– Tato, pomóż mi! Mdleję! – krzyczę spanikowanym głosem.

– Co teraz? Zacięłaś się papierem, czy umyłaś w palec? – Wzdycha ciężko.

Moją twarz wykrzywia grymas, kiedy za pomocą łokci podciągam się do pozycji siedzącej.

– Po pierwsze, staruszku, mówi się „uderzyłaś”, a nie „umyłaś”. Musisz popracować nad swoim angielskim. Po drugie, tym razem uderzyłam się naprawdę mocno. Moje życie wisiało na włosku. Gdybym nie nakleiła plastra w odpowiednim momencie, nawet chirurg nie zdołałby ocalić mojego małego palca.

Śmiech wypełnia kuchnię.

– Tak, może mój angielski jest słaby, ale ty, kochanie, bolisz mnie w tyłek.

Chichoczę. Tata bywa doprawdy uroczy.

– Mówi się: „jesteś wrzodem na moim tyłku”! Boże!

Podnoszę się, zapominając o obrażeniach. Dochodzę do wniosku, że już tysiąc pięćset sto dziewięćset razy oszukałam śmierć i nie umarłam z powodu niezdarności. Swobodnie używam tego słowa. Czasem mojemu ciału wydaje się po prostu, że wie, co robi, więc nie zważa na sygnały z mózgu. Porusza się wówczas na autopilocie, którego inni nie posiadają. Z tego, co wiem, to moja specjalna umiejętność.

Podpierając się o ścianę, kuśtykam do kuchni. Sukces, w końcu dotarłam na miejsce! Tata nawet nie podnosi wzroku znad gazety, by przekonać się, czy wszystko w porządku po niemal śmiertelnym wypadku.

– Nic mi nie jest, dziękuję za troskę! – mówię głośno ze zmarszczonymi brwiami. – Nie, naprawdę wszystko gra, nie potrzebuję lodu. Cóż z ciebie za wspaniały rodzic! Ojciec roku po raz kolejny w akcji.

Tata przymyka powieki, wzdycha, po czym wznosi oczy do nieba, z pewnością dziękując Bogu za cudowną córkę. Powinien być Mu wdzięczny.

Jestem najlepsza.

Nagle przestaję utykać, podchodzę i obejmuję go od tyłu za szyję, a następnie kładę brodę na łysiejącej głowie.

– Pewnego dnia umrę od uderzenia w palec u nogi, a wtedy będziesz musiał wyjaśniać lekarzom przeprowadzającym autopsję, dlaczego nigdy nie wspominałeś o innych tego typu zdarzeniach. Pewnie wezwą cię na przesłuchanie lub wsadzą za zaniedbanie.

Śmieje się tubalnie, a ja całuję go w policzek. Biorę ze stołu kopertę i wyjmuję list. Jednak zanim przeczytam, zmierzam do lodówki po sok jabłkowy.

Gdy siadam, tata pyta:

– Co u Natalie?

Wzruszam ramionami.

– Nie wiem. Ostatnio ciągle jest zajęta. Nie ma za bardzo, kiedy pogadać.

Marszczy brwi.

– Znajdzie czas. Nina dzwoni każdy dzień. Zadzwoń ty. Dziś.

Zaczynam czytać, a z każdym kolejnym zdaniem serce bije mi coraz mocniej. Otwieram szerzej oczy, pod koniec zaś nie mogę ukryć uśmiechu.

– Chyba nie musisz się martwić o Nat. – Przesuwam kartkę w jego stronę. Skanuje wzrokiem tekst z twarzą pozbawioną wyrazu. – Wkrótce będzie miała towarzystwo.

– Nowojorski Ośrodek Rehabilitacyjny. – Czyta na głos.

Wyrzuciwszy ręce w górę, wiwatuję.

– Właśnie tak! Jadę do Nowego Jorku!

Ramiona mu opadają.

– Dlaczego wszystkie mnie opuszczacie? – mruczy.

Ujmuję jego dużą dłoń i opanowuję entuzjazm.

– Przecież nie wyjadę na zawsze, tato. To wspaniała okazja. Rozmawialiśmy o tym.

– Wiem. – Prostuje się. – Będziesz się uczyć oraz pracować, a w pewny dzień wygrasz dużą nagrodę, bo taka jesteś mądra.

Jak na kogoś, kto kiepsko mówi po angielsku, to doprawdy wzruszający komplement. Mrugam, by pozbyć się łez.

– Dziękuję, tato.

Otwierają się tylne drzwi, przez które wchodzi mama z zakupami. Kiedy dostrzega nas z tatą, nasze złączone dłonie i smutne twarze, z westchnieniem upuszcza torby.

– Ktoś umarł? – pyta.

Okej, dramatyzm mogłam odziedziczyć też po mamie.

Podchodzę do niej z listem. Trzyma go w drżących dłoniach, czytając z przerażeniem.

– Nowy Jork – szepcze. A potem zaczyna płakać. I śmiać się. I znowu płakać.

Przytula mnie mocno, kołysząc.

– Och, kochanie. To cudownie. Tak się cieszę! – Gardło zaciska mi się z emocji, gdy zamykam oczy, pozwalając mamie się obejmować. Czasem do szczęścia wystarczy jedynie ciepło matczynego uścisku. Całuje mnie w skroń. – Dasz sobie radę. A teraz zadzwoń, żeby przyjąć tę ofertę, nim ktoś cię ubiegnie. – Otworzywszy oczy, widzę niepocieszonego tatę. Waham się, na co mama szepcze: – Będzie dobrze, obiecuję.

Zawsze wspierała mnie najbardziej ze wszystkich. Mocno wierzy w to, że warto podążać za marzeniami, dokądkolwiek nas one nie doprowadzą. Całuje mnie jeszcze raz, a po chwili puszcza, odwraca się oraz klepie w tyłek. Ze śmiechem odbieram od niej kartkę, po czym idę do pokoju. Chwytam z biurka telefon, aby wybrać numer podany w liście.

– Dzień dobry, chciałabym porozmawiać z – zerkam szybko na podpis – Jamesem Whittakerem.

– Z kim mam przyjemność?

– Helena Kovac – przedstawiam się. – Pan Whittaker czeka na mój telefon.

– Proszę chwilę poczekać.

– Oczywiście.

Zamykam oczy, słuchając muzyczki płynącej z głośnika. Zamierzam dołączyć do śpiewania refrenu żywiołowej piosenki, lecz następuje kliknięcie, po którym dociera do mnie głęboki, acz sympatyczny głos.

– Witam panią, pani Kovac. Z tej strony James Whittaker. Mam nadzieję, że przynosi mi pani dobre wieści.

Uśmiecham się szeroko.

– Dziękuję za propozycję.

– To ja powinienem dziękować najlepszej studentce na roku. Proszę jednak nie trzymać mnie w niepewności. – Już lubię tego gościa. – Akceptuje ją pani? Wiem, że wymaga przeprowadzki, ale obiecuję, iż pokryjemy koszty, a także pomożemy w znalezieniu tymczasowego lokum.

Dobrze wiedzieć.

– Chętnie podejmę pracę na tym stanowisku, panie Whittaker. Moja siostra mieszka w Nowym Jorku, więc raczej zatrzymam się u niej.

– Proszę, mów mi James. Świetnie. Bardzo się cieszę, że dołączysz do naszego zespołu. Jak tylko prześlesz mailowo zgodę, możemy ruszać. – Przerywa na chwilę, a następnie pyta ostrożnie: – Kiedy byłabyś w stanie zacząć?

Dziś jest wtorek. Zastanawiam się przez moment.

Ile czasu zajmie mi spakowanie wszystkiego i rozpoczęcie nowego życia?

– Może od poniedziałku? Czy to za wcześnie?

Jamesowi wyrywa się parsknięcie.

– Ani trochę.

To się dzieje. To się naprawdę dzieje.

– Nie mogę się doczekać. – To prawda.

– Po prostu przyjedź. Przez pierwszy tydzień będziemy cię wdrażać, a potem zaczniemy umawiać pacjentów. Co ty na to?

– Brzmi dobrze – niemal szepczę.

– Jeśli będziesz czegoś potrzebowała, dzwoń śmiało. Podam ci mój prywatny numer. – Dyktuje go i dodaje szybko: – Wiem, jak to jest być nowym w mieście. Pięć lat temu sam tego doświadczyłem, dlatego dopilnuję, abyś przeszła przez ten proces możliwie bezboleśnie.

Wow. To takie miłe. Uwielbiam swojego nowego szefa!

– Dziękuję, panie Whitt... – Urywam błyskawicznie. – Dziękuję, James. Nie mogę się doczekać.

– Do zobaczenia w poniedziałek.

Rozłączywszy się, dziękuję Bogu, że mój pracodawca nie okazał się starym, wrednym dupkiem. Nadal trzymając telefon w dłoni, dzwonię pod jeden z numerów dodanych do szybkiego wybierania.

– Siema, małpo, właśnie o tobie myślałam – wita mnie siostra.

Prycham.

– Czyżby? Niech zgadnę... zobaczyłaś kobietę z brodą, która ci o mnie przypomniała?

– To był spleśniały ser.

Rechoczę, jednak po chwili się opanowuję.

– Nat, dzwonię nie bez powodu...

Wzdycha.

– Ktoś umarł?

– Nie, nikt nie umarł! – krzyczę, poirytowana. – Jezu, co za nienormalna rodzina!

– Powiedziałaś to tak poważnie, że niby co miałam sobie pomyśleć? Na śmierć mnie wystraszyłaś!

– Wybacz. Po prostu mam sprawę, to wszystko – wyjaśniam.

Na moment zapada cisza.

– Jaką? – pyta podejrzliwie.

– Mogłabyś znaleźć dla mnie mieszkanie?

Niemal widzę jej zdziwioną twarz.

– Um, kochana, nie będzie ci łatwiej zrobić tego samej, skoro ja nie mieszkam już w Kalifornii?

– Pewnie tak. – Milczę chwilę. – Oczywiście, że nie miałam na myśli Kalifornii. Potrzebuję lokum w Nowym Jorku. Tam dostałam pracę, więc wynajmowanie czegoś w Kalifornii byłoby niemądre. – Szczerzę się. – No siema, sąsiadko!

Sapnięcie, później cisza.

– Bez. Jaj.

– No bez.

– Natychmiast przestań kłamać, jędzo!

Wybucham śmiechem.

– Szybko poszło. Ale serio, nie żartuję. Przeprowadzam się do Nowego Jorku i potrzebuję mieszkania. Szybko... bardzo.

– Jak bardzo? – pyta, zaszokowana.

– Na poniedziałek.

Gdy słyszę uderzenie, a potem męski jęk, wiem, że ofiarą ekscytacji został najprawdopodobniej Asher.

– O mój Boże, to cudownie! Dlaczego nie wspominałaś, że starasz się o pracę tutaj, ty kłamliwa mendo?

Po sposobie, w jaki rozmawiamy, można by odnieść wrażenie, iż nie znosimy się z siostrami, ale prawda jest taka, że bardzo się kochamy. Po prostu dość nietypowo to okazujemy.

Entuzjazm przejmuje nade mną kontrolę.

– Jeszcze nie znalazł się chętny na wynajęcie mojego mieszkania, zatem wychodzi na to, że zostaniemy prawdziwymi sąsiadkami! Będziesz mogła przychodzić, gdy tylko zechcesz. Będziemy razem jeść oraz gotować, a także u siebie nocować. – Sapie, a potem krzyczy: – Ale zarąbiście!

Przygryzam wygiętą w uśmiechu wargę.

Nie mogę się doczekać poniedziałku.

Rozdział drugi

Helena

Cztery dni później...

Zaklejam ostatnie pudło i rozglądam się po sypialni. Wygląda tak... pusto. Ściany oraz podłoga są gołe. Na półkach nic nie zostało.

Mój pokój jest nagi.

Nie bardzo wiem, jak się z tym czuję.

Jeśli kłucie w piersi stanowi jakąś wskazówkę, powiedziałabym, że przykro mi z tego powodu. Mieszkałam tutaj od zawsze – bawiłam się, chowałam przed światem, dorastałam oraz poszukiwałam spokoju.

Było mi tu dobrze. Będę za nim tęsknić.

Wszystko, co mi pozostało, to osiem kartonów. Samochód od przeprowadzek przyjedzie po południu. To miłe, iż cały koszt pokryje nowy pracodawca. Asher dzwonił wczoraj, by poinformować, że dziewczyny zabrały się do sprzątania, więc na poniedziałek mieszkanie będzie gotowe. Nat z kolei dała mi znać, iż większość rzeczy nadal się w nim znajduje, zatem urządzenie się nie będzie mnie zbyt wiele kosztowało.

Zaproponowałam, że zapłacę za meble, które tam zostawiła, ale stanowczo odmówiła, używając mnóstwa przekleństw. Kłóciłam się z nią jednak, przez co rzucała jeszcze gorszym mięsem. Nagle Ash odebrał jej telefon i oznajmił:

– Za nic nie będziesz płacić, mała. Po prostu się wprowadzisz. Jeżeli chcesz mi podziękować, to nakarm mnie.

Z Asherem naprawdę trudno się sprzeczać, ponieważ jest zbyt pewny swego.

W pokoju została ostatnia rzecz, przez którą czuję się rozdarta. Plakat Johnny’ego nadal wisi na ścianie przy drzwiach.

Już czas.

Ale nie jestem jeszcze gotowa.

Już czas. Miał udane życie. Pozwól mu odejść.

Mózg ma rację. Muszę pozwolić mu odejść.

Podchodzę do drzwi, patrząc w oczy Johnny’emu Deppowi. Skręca mi się żołądek.

– Wybacz. Byłeś świetnym wymyślonym chłopakiem, lecz już dorosłam. Nie mam czasu na miłość. Nawet platoniczną. – Ale on przygląda się uważnie. – Nie patrz w ten sposób.

Nic z tego. Torturuje mnie wzrokiem.

Wzdycham ze zmęczenia, pocierając czoło.

– Nie utrudniaj. Proszę, Johnny. To koniec – mówię z bólem w sercu.

Zdejmuję plakat niespiesznie, z należytą ostrożnością, po czym zwijam, a na koniec wiążę gumką. Podchodzę do kosza na śmieci, unoszę pokrywkę, a następnie wkładam go do środka. Gdy się odwracam, zauważam, że obserwuje mnie mama.

– Już czas – szepczę.

Z uśmiechem kręci głową, a ja pozwalam odejść swojej pierwszej miłości.

Helena

Dziesięć minut później...

Ślizgam się w skarpetkach po kuchennej podłodze. Hiperwentylując, otwieram szafkę pod zlewem i grzebię w koszu, dopóki go nie odnajduję. Dostrzegam przy stole wyraźnie zmartwionych rodziców.

– Myślałam, że potrafię to zrobić. – Przyciskam Johnny’ego do piersi. – Lecz jednak postanowiłam, że pojedzie ze mną.

Kiedy wracam do pokoju z plakatem w dłoni, oddycham z ulgą.

Wybacz, Johnny. Nie kłóćmy się więcej.

Rozdział trzeci

Max

Moja noga podryguje pod stołem.

Denerwuję się.

Upijam łyk kawy, zerkając na Nika oraz Tinę. Patrzę, jak jedzą śniadanie i zastanawiam się, w jaki sposób, do diabła, skierować rozmowę na właściwe tory. Tina kroi omlet, lecz musi czuć na sobie mój wzrok, bo w końcu otwiera szerzej oczy, mrucząc:

– O co chodzi?

Szybko kręcę głową.

– Nic.

Pij tę cholerną kawę i się nie wychylaj.

Tak właśnie robię. Wbijam spojrzenie w kubek.

Nik trąca mnie stopą pod stołem. Unoszę brwi, spoglądając na niego. Składa gazetę, odkłada ją, a chwilę później przygląda mi się podejrzliwie.

O nie.

Brat odchyla się na krześle, a na jego twarzy pojawia się uśmieszek wraz z dołeczkiem, niemal takim samym jak mój.

Zaczynam się pocić.

– Co?

– Dziwnie się zachowujesz. To znaczy, dziwniej niż zwykle – precyzuje.

Tina patrzy na mnie, potakując.

– Wcale nie – zaprzeczam.

– Właśnie, że tak. – Nie daje za wygraną Nik.

– Miesza ci się w głowie na starość. – Próbuję zażartować.

Nik stał się nieco wyczulony na punkcie swojego wieku, odkąd zauważył pierwszy siwy włos. Wiem, że to nic takiego, przecież każdy kiedyś osiwieje, ale problem w tym, iż włos...

...nie wyrósł na głowie.

– Chyba twojej starej – sarka.

Szczerzę się.

– Jest też twoją starą, więc jej to powtórzę.

Rozkłada ręce, drocząc się:

– Śmiało. A wtedy ja wyznam prawdę o zasuszonych liściach bazylii w twojej szufladzie z bielizną.

Sukinsyn.

– Były twoje! Chowałem je dla ciebie!

Wzrusza ramionami.

– Ona o tym nie wie.

Wyciągam rękę, by go walnąć – czego nie znosi – kiedy odzywa się Tina.

– Nik, przestań.

Pozdrawiam go środkowym palcem, ale wtedy Tina wsiada na mnie. Delikatnie oczywiście.

– Max, złotko, zrób tak jeszcze raz, a obiecuję, iż odetnę cię od babeczek na rok.

Sapię. Nie zrobiłaby tego! Niestety jej mina sugeruje co innego. Zsuwam się na krześle.

– Jasna cholera, potrafisz być wredna, gdy czekasz na rozwiązanie.

Uśmiecha się słodko, głaszcząc okrągły brzuch.

– Możliwe, że jestem ostatnio nieco marudna – przyznaje.

– I rozchwiana emocjonalnie – dodaję.

Nik się szczerzy.

– I napalona.

– Nik! – wrzeszczy Tina.

– Fuj! – wołam, krzywiąc się.

Kocham tę kobietę, niezła z niej laska. Nie chcę jednak wyobrażać jej sobie w łóżku, szczególnie z Nikiem. Odwracam się do niego z okrutnym uśmieszkiem.

– Jak tam twój siwy łoniak? Samotny?

Krzesło piszczy, a chwilę później leżę, duszony na podłodze.

– Zamknij się, śmieciu! – krzyczy Nik.

– Nigdy! – dyszę.

Tina chichocze, całkowicie ignorując fakt, iż jej mąż mnie obmacuje.

– Och, złotko, nie jest tak źle. Po prostu go wyrwij. Nie przejmuj się, kocham zarówno ciebie, jak i twojego siwego łoniaka – zapewnia.

Nik zamiera, zerkając na nią.

– Jeśli go wyrwę, pojawią się kolejne – panikuje.

Wzrusza ramionami.

– No to się pojawią. Te nowe też będę kochała.

Potrząsa mną mocno, obserwując żonę. Dusi mnie, a jednocześnie się sprzecza. Nik ma podzielną uwagę.

– Nie, nie będziesz! Nikt nie kocha siwych łoniaków!

Tina patrzy mu w oczy śmiertelnie poważnie, po czym uśmiecha się lekko.

– Ja będę.

I nie kłamie.

Naprawdę jest najlepsza.

Zostaję popchnięty na podłogę. Kiedy uderzam o nią głową, słychać głuche łupnięcie.

– To bolało, zjebie – syczę.

Wyciąga w moją stronę dłoń. Ujmuję ją, lecz zanim mam szansę chwycić go za szyję, aby pokazać, jak należy dusić faceta, w przedpokoju pojawia się moja córka.

– Tato, nie mogę znaleźć torby – narzeka.

Odwróciwszy się, posyłam jej uśmiech, mimo że brzmi na sfrustrowaną. Uczesała się już i związała długie, kasztanowe włosy.

– Uczesałaś się – zauważam, marszcząc brwi. – Sama. – Tak, dąsam się, ale ostatnio prawie w ogóle nie pomagam córeczce, chociaż lubię to robić. Jestem jej tatą, a stałem się bezużyteczny. Źle mi z tym. Słyszę, jak Tina chrząka. Gdybym był w jej zasięgu, kopnęłaby mnie. Szybko zmieniam minę, uśmiechając się z dumą. – To świetnie. Brawo, skarbie!

Ceecee spuszcza wzrok, żebym nie zobaczył rumieńca. Łatwo ją zawstydzić. Nie potrafi przyjmować pochlebstw, lecz ma pecha, bo komplementuję ją nieustannie.

Moja córka nosi imię Cecilia – dostała je po babce, więc mówimy na nią Ceecee. Nie była planowana ani nic z tych rzeczy, ale na szczęście urodziła się zdrowa. Muszę przyznać, że w życiu nie odczuwałem takiego lęku jak wtedy, gdy się dowiedziałem, że Maddy była w ciąży, jednak szybko przywykłem do myśli, iż zostanę tatą. Prawdę mówiąc, spodobało mi się to tak bardzo, że z niecierpliwością wyczekiwałem chwili, w której wezmę na ręce swoje dziecko. Maddy podzielała moje uczucia.

Wszystko uległo zmianie, ledwie przywieźliśmy Ceecee do domu.

Maddy była wiecznie nieszczęśliwa. Irytowała się płaczem córki, nie chciała jej dotykać, karmić ani przewijać. Każdy widział, że nie wytwarza się żadna więź między nią a Ceecee. Nie minęło wiele czasu, aż zdiagnozowano u niej depresję poporodową.

Nie do końca wiedziałem, co robić, ale pogodziłem się z tym. Rodzina zadecydowała, że zamieszkamy z mamą. Zawsze czułem, że jestem dla niej ciężarem, że zabieram jej przestrzeń. Musiałem jednak pracować, by zarobić na utrzymanie partnerki oraz dziecka, więc kiedy harowałem, mama z siostrami miały je na oku. Pomagały nam, jak mogły, czy raczej na tyle, na ile pozwalała Maddy.

Nie twierdzę, iż jestem całkiem bez winy. Byłem młody, więc mnie nosiło. Pamiętam, że się złościłem, a także krzyczałem na moją dziewczynę, aby ruszyła się z łóżka i zajęła naszym dzieckiem. Pamiętam, jak wrzucałem ją pod zimny prysznic po tym, jak cały dzień przeleżała w łóżku. Pamiętam, że płakałem z frustracji i bezsilności. Po prostu nie rozumiałem, dlaczego nienawidzi córki. Nie pojmowałem, dlaczego nie dostrzega, jaka piękna z niej dziewczynka.

Tak naprawdę depresja nie jest czarno-biała, tylko przybiera kurewsko wiele odcieni szarości. Łatwo myśleć: „Czemu ona nie zrobi tego?” czy „Mogłaby przecież zrobić tamto”, lecz w rzeczywistości to nie takie proste. W wolnym czasie czytałem o przyczynach tej choroby, bo sądziłem, że jeśli znajdę źródło, wyleczę Maddy. Okazało się jednak, iż w każdym przypadku może być inaczej.

Depresja nie sprawia, że ktoś nagle słabnie. Ludzie w tym stanie normalnie żyją. Niektórzy czują ból w sercu oraz głowie. Mają wrażenie, jakby walił się świat. Jeśli ktoś by mnie spytał, powiedziałbym, że osoby walczące z depresją to najsilniejsi ludzie na świecie.

Mieszkanie z mamą się sprawdzało, chociaż charakterna z niej kobieta i jej zachowanie nieraz mnie frustrowało. Zawsze jednak odnosiła się do Maddy z czułością, a także powtarzała, iż przejdziemy przez to razem. Moja partnerka znów zaczęła się uśmiechać, a potem brać Ceecee na ręce, karmić ją, przewijać oraz kąpać. Szło jej dobrze. Walczyła.

Maddy wracała do zdrowia.

Oboje z mamą byliśmy przekonani, że pokonuje chorobę. Stała się innym człowiekiem, dzięki czemu ponownie zacząłem dostrzegać w niej kobietę, w której się zakochałem. Sprawy układały się coraz lepiej.

Ale na krótko.

Pamiętam tamten telefon. Pamiętam, jak słuchałem słów mamy, choć nie docierał do mnie ich sens. Pamiętam, jak serce boleśnie rozpadło mi się na kawałki. Pamiętam szpitale i białe fartuchy. Pamiętam, że patrzyłem na swoją córeczkę, zastanawiając się, jakich rozmiarów będzie jej trumna. Pamiętam, jak zdecydowałem, iż wybiorę różową, bo Ceecee była małą księżniczką, a księżniczki lubią ten kolor. Pamiętam, że Maddy po prostu... zniknęła.

Nie pamiętam za to, bym nienawidził kogoś równie mocno jak Maddy.

Wszyscy wiedzą, że zdarzył się wypadek. Maddy przygotowywała lunch dla Ceecee, która dopiero co skończyła roczek. Położyła dziecko na blacie, gdy wyciągała z lodówki potrzebne składniki. Wszyscy wiedzą również, iż dziewczynka, spadając, uderzyła o stołek, przez co złamała kręgosłup. Owszem, to wszystko miało miejsce.

Nie każdy jednak wie, że tamtego ranka Ceecee była humorzasta. Maddy położyła ją na blacie, sfrustrowana zawodzeniem, po czym odwróciła się do niej plecami. Nie każdy wie, iż Ceecee zaczęła płakać, a wówczas Maddy się wkurzyła i wrzasnęła na moją córeczkę.

Dziewczynka zesztywniała ze strachu, a następnie spadła.

O tym nikt nie ma pojęcia. Skąd zatem ja wiem, co się stało? Cztery dni po zniknięciu Maddy otrzymałem od niej list. Przechowuję go do tej pory. Napisała, że dobrowolnie oddała się w ręce policji. Zatrzymano ją na obserwacji w szpitalu, ponieważ istniało ryzyko popełnienia przez nią samobójstwa. Byłem tak bardzo zły, że po części chciałem, by się zabiła.

Wiele się wydarzyło w międzyczasie. Ceecee przechodziła operację za operacją. Albo faszerowali ją lekami, albo wrzeszczała z bólu. Często płakała, a ja płakałem razem z nią. Nie rozumiałem, czym sobie na to zasłużyłem. Odpowiedź jest jednak prosta.

Wypadki chodzą po ludziach.

Musisz się wówczas dostosować i ruszyć dalej. Możesz być sztywną kłodą, która się złamie, lub drzewem uginającym się pod naporem wiatru. Wybór należy do ciebie.

Ceecee straciła już mamę. Nie może stracić też mnie. Nigdy. Spędziliśmy w szpitalu tyle czasu, że byliśmy po imieniu ze wszystkimi lekarzami oraz pielęgniarkami na oddziale dziecięcym. Moja mama przynosiła im jedzenie. Dawaliśmy sobie prezenty na święta. Wkrótce ci wspaniali ludzie powiększyli naszą, i tak dużą, rodzinę. Nie wiem, co bym bez nich zrobił. Niezależnie od tego, jaki byłem skwaszony czy sfrustrowany, zawsze o nas dbali. Z uśmiechem.

Kręgosłup Ceecee został złamany, czego nie dało się naprawić. Musieliśmy po prostu nauczyć się z tym żyć.

– Sprawdzałaś w swoim pokoju? – pytam, wracając myślami do teraźniejszości.

Córeczka patrzy na mnie podejrzliwie, potakując.

– Uch, tak. Sprawdzałam.

Wyrzucam ręce w powietrze.

– No to nie wiem.

Wjeżdża do jadalni. Gdy tylko znajduje się w zasięgu Tiny, zostaje wyściskana oraz obsypana całusami.

– Nie mogę sobie przypomnieć, gdzie ją położyłam. – Wzdycha, sfrustrowana.

Boże, jest taka urocza.

Nik zwija gazetę i żartobliwie klepie nią Ceecee po głowie.

– A powiedziałaś Tinie „dzień dobry”, świerszczyku?

Przytuliwszy dziewczynę mocniej, Tina patrzy na męża z miłością w oczach.

– Może i nie, ale księżniczka raczej nie ma nastroju na twoje gierki, skarbie.

Ceecee ma niemal trzynaście lat – nie jest już dzieckiem, lecz nie można jeszcze nazwać jej nastolatką. Każdego dnia widzę, jak się zmienia. Chciałbym jakimś sposobem zatrzymać proces dorastania, a jednocześnie nie mogę się doczekać, kiedy zobaczę, jak staje się dobrą kobietą. Tina ma jednak rację, Ceecee była

ostatnio bardzo sfrustrowana. Wiem, że wynika to z dojrzewania. Cholera, czekałem na to z przerażeniem.

Na szczęście mam siostry, mamę, Tinę, Nat, Lolę i Mimi, które pomogą mi z tymi rozmowami, gdy nadejdzie czas. No, bo serio, jak mogę dyskutować ze swoją córeczką o okresie oraz tym, co się z nim wiąże, jeśli nie mam o tym bladego pojęcia? Śmieszne!

Twarz Ceecee łagodnieje. Z lekkim uśmiechem objeżdża krzesło Nika i przytula go, kładąc głowę na jego ramieniu. Mój brat zamyka oczy, a potem szepcze jej coś do ucha. Dociera do mnie tylko stłumiona odpowiedź:

– Wiem. Kocham cię, wujku.

Całuje ją w czoło, po czym klaszcze.

– Okej, szkolna torba. Poszukaj w kuchni, a ja sprawdzę resztę domu.

Ceecee kręci się po kuchni, Nik szuka zaś w innych pomieszczeniach. Dopiero po chwili orientuję się, że nadal stoję na środku jadalni, przyglądając się im.

Nie wiem, co bym zrobił bez Nika po powrocie Ceecee ze szpitala. Zamieszkaliśmy u niego, a on spędzał z nią tak dużo czasu jak ja. Ponadto pracował na pełen etat, podczas gdy ja zrezygnowałem z pracy. Upewnianie się, że śpię tyle, ile trzeba, oraz mam co jeść, było z pewnością równie pracochłonne, jak opieka nad Ceecee.

Jest moim bohaterem, chociaż nigdy mu tego nie powiedziałem. To dobry człowiek. Zasługuje na cudowne życie z rodziną – tą nową, nie tą, w której się urodził. Właśnie dlatego tak mi trudno. Nie chcę robić tego, co planuję, ale czuję, że muszę. Nadszedł odpowiedni moment.

– Znalazłem! – woła Nik.

– Gdzie była?! – odkrzykuje Ceecee.

Nik pojawia się w drzwiach z torbą na ramieniu.

– Przy drzwiach, księżniczko.

Córka potrząsa głową, lecz na jej twarzy widnieje uśmiech. Rumieni się.

– Przepraszam – mamrocze zmieszana.

Rozlega się klakson, po którym zbiera się do wyjścia. Kiedy mnie mija, obejmuje moje nogi. Pochyliwszy się, całuję ją w czoło.

– Baw się dobrze!

Marszczy nos.

– Idę do szkoły, tato.

Posyłam jej swój najlepszy żartobliwy uśmiech.

– Wiem. Cierp.

Żartobliwie wali mnie w udo, a ja podskakuję w udawanym bólu.

– Au, mała. Musimy cię zapisać na boks.

Patrzę, jak jedzie korytarzem. Gdy otwiera drzwi, woła:

– Pa! Kocham was!

– Pa, kochanie! – odkrzykujemy równocześnie.

Serce mnie boli. Będę za tym tęsknił. Jak tylko drzwi się zamykają, patrzę na Nika oraz Tinę. Uśmiechają się do mnie, jednak to, co mówię, szybko ściera radość z ich twarzy.

– A więc tak – zaczynam. – Wyprowadzamy się.

Rozdział czwarty

Max

Nik i Tina mrugają, ewidentnie nie rozumiejąc, o co chodzi. Na twarzy brata maluje się zaskoczenie, natomiast jego żona otworzyła ze zdumienia usta. Stoję tak w niezręcznej ciszy, żałując, że nie jestem niewidzialny, bo wtedy mógłbym dać nogę, niezauważony przez nikogo.

Akcent Nika staje się wyraźniejszy z powodu frustracji lub złości.

– Co ty, kurwa, wygadujesz? – rzuca.

Oczy Tiny zachodzą mgłą. Kręci głową, starając się przetworzyć to, co usłyszała. Patrzy na mnie ze smutkiem.

– Kochanie, co ty opowiadasz? Nie możesz się wyprowadzić. Przecież to dom Ceecee. Twój dom – mówi łagodnie.

Spuszczam głowę, a następnie kładę dłonie na biodrach. Noga mi chodzi, gdy zastanawiam się, co powiedzieć, żeby nie wyjść na dupka.

– Nie. To wasz dom. Macie dwie córki i powiększającą się rodzinę. Owszem, Ceecee tu dorastała, ale to nie jest nasz dom. – Ryzykuję spojrzenie w kierunku Nika. – Nigdy nie był.

Wzrusza lekko ramionami.

– Nie rozumiem, skąd ten pomysł. Co się stało?

Oddycham głęboko, wznoszę ręce, opierając je na głowie, po czym odpowiadam na wydechu:

– Nic się nie stało. Nie o to chodzi. Nie podjąłem tej decyzji pod wpływem złości ani nic z tych rzeczy.

Ale on nie słucha, tylko staje przede mną.

– Nieważne, jaki był powód. Poradzimy sobie z tym. Powiedz, o co chodzi – nalega.

– O nic. Przysięgam...

– O coś musi – przerywa mi. – Co mam zrobić, abyś zmienił zdanie?

– Nie rozumiemy się. – Wzdycham.

Tina rusza w moją stronę, lecz cofam się, unosząc ostrzegawczo dłonie. Gdy ta kobieta cię przytula, jesteś gotów zrobić dla niej wszystko.

– Nie rób tego, Tina, nie teraz. Muszę się skupić.

Nik szybko traci opanowanie.

– Nie wkurwiaj mnie, Max. Mów, o co chodzi.

Ogarnia mnie frustracja, która wylewa się gniewnym strumieniem.

– Kurwa, człowieku, nie wszystko kręci się wokół ciebie! Chodzi o mnie! I o Ceecee! Nie o ciebie, Tinę czy dziewczynki! Jedynie o mnie oraz moją córkę. Właśnie w tym rzecz.

Cichy głos Tiny sprawia, że przestaję się złościć.

– Nie jesteś tu szczęśliwy?

Nie ma smutniejszego widoku niż przygnębiona Tina. To aż boli. Szybko biorę ją za rękę.

– Nie, kochanie, nic podobnego. – Przeczesuję dłonią włosy. – Źle zacząłem tę rozmowę.

Nik krzyżuje ramiona na piersi. Wygląda na wzburzonego, jednak głos ma spokojny:

– Spróbuj jeszcze raz.

Puszczam rękę Tiny, a potem siadam na kanapie. Milczę przez chwilę, zastanawiając się, jak ubrać to wszystko w słowa, zamiast mówić, co mi ślina na język przyniesie.

– Okej. No więc, mieszkamy tu od wieków, prawda? – Brat kiwa głową. – Było nam u was naprawdę dobrze, Nik. Pomogłeś, kiedy cię potrzebowaliśmy, a gdy patrzę, na jaką wspaniałą dziewczynę wyrosła Ceecee – gardło mi się ściska – wiem, że to dzięki tobie.

Twarde spojrzenie Nika łagodnieje. Unikam go, kontynuując:

– Ale zasiedziałem się tutaj. Powinienem był odejść wcześniej, bo teraz na myśl o wyprowadzce – zerkam na Tinę – robi mi się słabo. Po prostu przegapiłem odpowiedni moment, dlatego to takie trudne.

– W takim razie nie wyprowadzaj się – prosi szybko Tina. – Kochamy cię. Chcemy, żebyś z nami mieszkał. Pomieścimy się tu wszyscy, tylko nie odchodź.

Uśmiecham się do nich smutno, po czym zrzucam bombę:

– Kupiłem już dom.

Nik pociera twarz dłonią:

– Ja pierdolę – szepcze.

– Słuchajcie, nadszedł czas. Siedziałem u was o dziesięć lat za długo.

– Zawsze byłeś mile widziany – wtrąca gorączkowo mój brat. Patrzy na mnie błagalnym wzrokiem. – Nadal jesteś.

Kręcę głową.

– I za to cię kocham – mówię szczerze. – Ale chcę znów zacząć żyć, a do tego niezbędna jest przeprowadzka. Jedyne wyjście to zamieszkanie na swoim. Maddy... – wciągam drżący oddech – ...zrobiła mnie na szaro. Bardzo długo byłem załamany, lecz czuję się już o wiele lepiej. W dużej mierze dzięki wam. Muszę jednak zrobić to, co odkładam od tylu lat. Potrzebuję przejąć kontrolę nad życiem – patrzę Nikowi w oczy – i wreszcie stałem się na to gotowy – stwierdzam delikatnie, acz stanowczo.

– To chujowo.

Gapimy się zaszokowani na Tinę. Ona nigdy nie przeklina. Nigdy.

Odwzajemnia nasze spojrzenia, pociąga nosem oraz wydyma wargi.

– No co? Taka prawda.

Zapada niezręczna, pełna pytań cisza, ponieważ nie wiemy, co powiedzieć. Niezbyt miłe uczucie, które moim zdaniem przypomina trochę zgagę. Wreszcie Nik kiwa głową.

– Spodziewałem się tego. To znaczy, nie liczyłem na to, że Ceecee będzie tu mieszkać aż do studiów. – Ale ton głosu oraz spojrzenie zdradzają, iż właśnie tak myślał.

– Ona już wie? – pyta cicho Tina.

Kręcę głową, bo nie jestem w stanie się odezwać.

– Gdzie znajduje się ten dom? – dopytuje Nik.

To w końcu zmniejsza napięcie.

Wskazuję na wschód, próbując ukryć uśmiech.

– Tam.

– Gdzie? – naciska Nik z kamiennym wyrazem twarzy.

Pokazuję ponownie i nie potrafię dłużej panować nad mimiką.

Kąciki ust mojego brata się unoszą.

– Nie zrobiłeś tego.

– Czego? – Tina jest wyraźnie skonsternowana.

– Zrobiłem – odpowiadam, potakując.

– Ale co takiego? – Tina coraz bardziej się niecierpliwi.

Ukrywszy twarz w dłoniach, Nik trzęsie się ze śmiechu.

– Ty podstępny draniu.

Głos Tiny uderza w histeryczne nuty.

– Czy ktoś może mi powiedzieć, o co chodzi?

Mój brat przekazuje dobrą wiadomość:

– Wygląda na to, że będziemy mieli nowych sąsiadów.

Tina sapie, a następnie podskakuje.

– Nie gadaj! Och, dzięki Bogu! – piszczy. – Mogę zobaczyć ten dom?

– Pewnie. Chodźmy – zgadzam się.

Tina pędzi korytarzem, a jej brzuch podryguje.

– No dalej, chłopaki!

Depczemy kobiecie po piętach. Nik szepcze:

– Nie ma pojęcia. Zwariuje, kiedy się dowie.

Uśmiecham się krzywo.

– Wiem.

Gdy wychodzimy, Tina czeka już przy samochodzie. Ledwie stajemy obok, a Nik obejmuje ją w talii.

– Nie ma sensu marnować benzyny.

Pozwala się poprowadzić, lecz obserwuje nas podejrzliwie. Idziemy podjazdem, ja po jednej, Nik po drugiej stronie, aż docieramy do chodnika. Tina mruży oczy w słońcu, rozglądając się.

– Którędy?

Delikatnie chwytam ją od tyłu za biodra, przekręcając tak, żeby spojrzała na drogę. Zdezorientowana milczy przez moment. Dobrze wiem, kiedy doznaje olśnienia. Wzdycha, zasłaniając usta dłonią. Odwraca się do mnie powolutku.

– Wyprowadzasz się na drugą stronę ulicy? – pyta cicho.

Uśmiecham się tak szeroko, że zaczynają mnie boleć policzki. Tina piszczy, a następnie rzuca mi się na szyję.

– Ty podstępny draniu! Maksie Leokovie, kocham cię na zabój! – wrzeszczy, śmiejąc się. – Kocham cię!

Cały czas się przytulamy, ale nie mam nic przeciwko. Trzymam ją mocno, patrząc na swój nowy dom. Nik ściska mnie za ramię, co sprawia, iż wracam do rzeczywistości. Dostrzegam dumę w jego oczach i, choć jej nie potrzebuję, miło mi z tego powodu.

Zasycha mi w gardle, więc odchrząkuję.

– Powiemy Ceecee dziś wieczorem – decyduję.

Tina spogląda na mnie nerwowo, biorąc za rękę.

– Zrobimy to razem. – Uśmiecha się szeroko. – Na pewno wszystko będzie dobrze.

Kiwam głową. Tak. Z pewnością.

Max

Widok zalanej łzami twarzy Ceecee łamie mi serce.

– Dlaczego? Zrobiłam coś złego?

Nie tak to sobie wyobrażałem. W mojej wyobraźni wszystko wyglądało zupełnie inaczej. Jestem debilem. Próbuję ją przytulić, jednak się odsuwa, toteż Tina i Nik natychmiast spieszą z wyjaśnieniami.

– Nie, aniołku! Nic z tych rzeczy. Kochamy cię – zapewniają.

– Nie chcę się wyprowadzać – szepcze głosem przepełnionym żalem. – Kocham ten dom.

Próbuję przemówić jej do rozsądku.

– Kochanie, nie możemy wiecznie tu mieszkać.

Patrzy na mnie, pociągając nosem.

– Nie chcę zostać sama.

Uśmiecham się do niej, choć czuję, jakby ktoś wyrywał mi serce z piersi.

– Przecież przeprowadzamy się tylko na drugą stronę ulicy. Będziesz mogła tu przychodzić, gdy tylko najdzie cię ochota.

Nie jestem przygotowany na wybuch gniewu.

– No to się wyprowadzaj! – Wyjeżdża na korytarz, po czym woła: – Wyprowadzaj się, jeśli chcesz! Mam to gdzieś! – Wciągam powietrze, gdy słyszę zabójcze słowa: – I tak cię nie potrzebuję.

Nik zbliża się, patrząc na mnie ze współczuciem. Unoszę dłonie, powstrzymując go. Nie chcę, by ktokolwiek teraz do mnie podchodził. Wbijam wzrok w podłogę, a następnie uciekam na dwór. W połowie schodów siadam na jednym ze stopni, zamykam oczy i oddycham głęboko wieczornym powietrzem. Wzdycham.

Zrób sobie dziecko – mówili. Będzie fajnie – mówili.

Z gardła wyrywa mi się pozbawiony humoru śmiech. Siedzę tak przez długi czas, może nawet kilka godzin. Nie mam pojęcia, co, u licha, powinienem zrobić albo powiedzieć, by pocieszyć córkę.

Życie bywa naprawdę skomplikowane.

Rozdział piąty

Helena

Poranek okazał się dokładnie taki, jak sobie wyobrażałam. I mówiąc to, mam na myśli płacz krewnych, pospieszną jazdę na lotnisko, a także niezręczne pożegnanie ze starszą siostrą.

Obudziłam się o piątej, wzięłam prysznic, zjadłam tosta na śniadanie oraz wypiłam kawę. Moje bagaże czekały już przy drzwiach. Pudła wyjechały w zeszłym tygodniu, a Nat potwierdziła telefonicznie, że wszystkie dotarły. Dziękowałam za to bogu przesyłek, ponieważ byłoby naprawdę kiepsko, gdybym nie zastała na miejscu swoich rzeczy. Nat zaproponowała, że mnie rozpakuje, ale szybko zaprotestowałam. Otóż musicie wiedzieć, że nie zostawiłam wibratora w domu. Z dwóch powodów.

Pierwszy: rodzice pewnie by go znaleźli.

Fuuj.

Drugi: bez niego nie zasnę. Zabrałam go ze sobą, ponieważ nie mam chłopaka ani nawet kolegi, z którym uprawiam seks. A siostra nie musi o tym wiedzieć.

Nie zrozumcie mnie jednak źle. Rozmawiamy o seksie, i to otwarcie, lecz pogaduchy to jedno, a patrzenie na grube, długie, fioletowe, należące do siostry dildo o imieniu Pan Piszczałka, to zupełnie co innego.

Lepiej niech nikt tego nie widzi. Nawet ja go nie oglądam. Myślicie, że dlaczego robię sobie dobrze po ciemku?

Gdy dotarliśmy na lotnisko, ustawiłam się w kolejce razem z tysiącem pozostałych osób podróżujących o świcie. Miałam ochotę rzucić walizką w biedną obsługę. Nie mogłam się doczekać, aż wyląduję i zamieszkam w Nowym Jorku! To będzie dla mnie wielka zmiana. Istnieje jednak jedna sprawa, o której mogłam nie wspomnieć Nat.

Możliwe, że nie uprzedziłam, o której przylatuję. Na miejscu powinnam być bowiem o dwunastej, a nie osiemnastej. Już mówię, dlaczego podałam inną godzinę. Po pierwsze, pewnie zerwałaby się z pracy, by mnie odebrać, co mogłoby się dla niej różnie skończyć. Po drugie, zapewne pojawiłaby się na lotnisku z dziewczynami oraz chłopakami, robiąc z tego wielkie wydarzenie. Nie chciałam, aby tak to wyglądało. Po trzecie, może to zabrzmieć dziwnie, lecz kiedy pierwszy raz znajdę się w nowym mieszkaniu, będę chciała pobyć trochę sama i się zadomowić. Owszem, odwiedzałam już wcześniej Nat, więc widziałam lokum, ale nie grzebałam wtedy we wszystkich szafkach.

Potrzebuję po prostu odrobiny czasu.

Żegnając się z rodzicami, a następnie tuląc ich mocno, z zaskoczeniem odkryłam, iż nie było mi nawet smutno z powodu wyjazdu. Przypuszczałam, że uronię łzę czy dwie, a tu nic. Potem przyszła kolej na Ninę, która włożyła ręce do kieszeni, wbijając wzrok w podłogę. Nigdy nie poddawała się emocjom.

Przenigdy.

Powinnam się martwić, ale może nie jestem dobrą siostrą, bo mnie to ucieszyło. Chyba sprawiłam, że królowa lodu nieco stopniała. Chrząknęła.

– Masz wszystko?

Poklepałam torbę podręczną.

– Tak. Wszystko gra i buczy – zażartowałam.

Zerknęła na mnie.

– Przyjedziesz na święta, prawda?

Otworzyłam usta, aby potwierdzić, ale potem to rozważyłam, wzruszając lekko ramionami.

– Jeśli będę miała czas, to na pewno.

Ta informacja wcale jej nie uspokoiła. Skrzywiła się.

– Lepiej, żebyś przyjechała.

Odwzajemniłam spojrzenie.

– A dlaczego ty nie odwiedzisz mnie?

– Muszę doglądać salonu. Tobie będzie łatwiej.

Położyłam dłoń na biodrze. Wiedziała, co powiedzieć.

– Cóż, teraz masz w Nowym Jorku dwie siostry. Rusz czasem grubą dupę i wpadnij do nas.

Skrzyżowała ramiona na piersi.

– Niby czemu? To wy wyjechałyście!

Popatrzyłam na nią krzywo.

– Dobra.

– Dobra – powtórzyła.

Stałyśmy tak jeszcze przez minutę, zanim się ugięłam. Będę tęskniła za siostrą, bo ją kocham. Nawet jeśli zachowuje się jak wredna małpa.

Z westchnieniem przewróciłam oczami i objęłam ją mocno. Menda dopiero po chwili pogłaskała mnie delikatnie po plecach, a następnie położyła głowę na moim ramieniu. Poczułam w tym miejscu wilgoć. Pocałowałam ją w policzek, po czym wyszeptałam:

– Przyjadę na święta.

Pociągnęła nosem.

– A ja wpadnę z wizytą – wydusiła. – Obiecuję.

Ściskałyśmy się, dopóki nie ogłoszono, że pasażerowie mojego lotu są proszeni na odprawę. Pomachałam rodzinie na pożegnanie, a później ruszyłam w stronę nowego życia.

Nat dała znać, że zostawiła klucz staruszce spod numeru 309, czyli sąsiadce z naprzeciwka. Zaraz po wylądowaniu zabrałam bagaże i złapałam taksówkę. Gdy zobaczyłam przez okno swoje osiedle, uśmiechnęłam się szeroko, a w brzuchu zatrzepotały mi motyle. Byłam zdenerwowana, lecz jednocześnie podekscytowana.

Kierowca taksówki jest na tyle kochany, że pomaga mi z walizkami. Niesiemy je na pierwsze piętro, gdzie płacę mu, a potem pukam do drzwi mieszkania 309. Uchylają się niemal natychmiast, ale blokuje je łańcuch. Podskakuję, przykładając rękę do piersi, ponieważ nieźle się wystraszyłam.

W szparze dostrzegam pomarszczoną twarz w grubych okularach. Zmuszam się do uśmiechu.

– Dzień dobry. Nazywam się Helena Kovac. Moja siostra, Natalie, powiedziała, że zostawiła u pani klucz dla mnie – wyjaśniam.

– Co?! – wrzeszczy drobna staruszka.

Mrugam.

Jaja sobie robisz, Nat?

Chrząkam i odzywam się głośniej:

– Moja siostra, Natalie, powiedziała, że zostawiła u pani klucz dla mnie.

Kobieta patrzy, nie kontaktując. Spuszczam głowę, by powstrzymać chichot.

– Słyszy mnie pani? – pytam, wskazując na ucho.

W odpowiedzi jedynie marszczy brwi.

– Musisz mówić głośniej. Mój słuch nie jest już taki jak kiedyś.

Kiwam głową ze zrozumieniem.

– Moja siostra, Natalie, powiedziała, że zostawiła u pani klucz dla mnie. Mam na imię Helena – niemal krzyczę.

Staruszka się krzywi.

– Nie ma potrzeby wrzeszczeć. Słyszę cię znakomicie, dziękuję bardzo.

Co, do diabła?

Znika w środku, zamykając drzwi. Czekam cierpliwie, lecz nic się nie dzieje.

Pukam ponownie. Starsza pani otwiera i patrzy na mnie pytająco. Nie jestem pewna, o co chodzi, więc po prostu odwzajemniam spojrzenie. Usiłuje zamknąć drzwi, zatem mówię szybko:

– Potrzebuję klucza, który moja siostra zostawiła u pani, żeby dostać się do mieszkania.

– Musisz mówić głośniej. Mój słuch nie jest już taki jak kiedyś.

Och, na litość boską.

Już mi się podoba w tym Nowym Jorku. Patrzę na staruszkę, a po chwili mówię głośno oraz wyraźnie:

– Zna pani Natalie spod 306? – Wskazuję na odpowiednie drzwi, aby mieć pewność, że nadąża.

Kobieta patrzy na nie, a potem na mnie.

– Nie ma jej. Jest w pracy – informuje.

Wyjaśniam po raz kolejny:

– Jestem jej siostrą. Właśnie przyleciałam z Kalifornii. – Pokazuję walizki. – Chciałabym tam wejść. – Celuję palcem w drzwi swojego nowego lokum, wykonując gest przekręcenia klucza w zamku.

Twarz starszej pani rozjaśnia się, gdy wreszcie załapuje.

– Jesteś jej siostrą! – wykrzykuje.

Ja też cała się rozpromieniam.

– Tak, jestem jej siostrą!

Śmieje się.

– Potrzebujesz klucza.

Chichoczę.

– Właśnie! Potrzebuję klucza. Proszę mi go dać.

Potakuje, cofając się do mieszkania.

– Chwileczkę, złotko.

Kiedy zamyka za sobą drzwi, oddycham z ulgą. A potem czekam. I czekam. I czekam.

Nic.

O nie. Tylko nie to.

Dochodzę do wniosku, iż może potrzebować pomocy w znalezieniu klucza, więc pukam ponownie. Staruszka otwiera, patrząc przez szparę w taki sposób, jakby widziała mnie po raz pierwszy.

Chce mi się śmiać, ale mam też ochotę walnąć ją czymś ciężkim, żebym sama mogła poszukać tego, po co przyszłam.

– Ma pani klucz? Naprawdę go potrzebuję – niemal błagam.

Kobieta mruga.

– Musisz mówić głośniej. Mój słuch nie jest już taki jak kiedyś.

Pocieram twarz dłonią.

O rany.

Helena

Dopiero po czterdziestu pięciu minutach udaje mi się porozumieć z panią Crandle, która ma nie tylko problemy ze słuchem oraz pamięcią, lecz także ze sto kotów. Koniecznie chciała wszystkie przedstawić. Po imieniu.

Wymusiła obietnicę, iż wpadnę czasem na herbatę.

Otwierając w końcu drzwi, śmieję się, czując ulgę, że to rzeczywiście właściwy klucz i nie będę musiała znowu walczyć z sąsiadką. Wtaczam do środka walizki, a następnie się rozglądam. Kartony stoją w rządku przy ścianie.

Byłaś w stanie spakować całe życie do ośmiu pudeł?

To dość smutne. Nie są nawet specjalnie duże, tylko zwyczajne, średniej wielkości, pełne klamotów. Owszem, klamotów, ale takich, które kocham. Odsuwam od siebie tę myśl, po czym wyciągam z torebki telefon, by napisać do Nat.

Ja: Jestem już w mieszkaniu. Nie wkurzaj się. Nie chciałam zawracać ci głowy. Świetna miejscówka!

Jakieś trzydzieści sekund później otrzymuję odpowiedź.

Nat: ALE Z CIEBIE WREDNY GNOJEK! WIEDZIAŁAM, ŻE KŁAMIESZ. ZAWSZE KŁAMIESZ! CZEMU TO ROBISZ?

Parskam śmiechem.

Ja: Jasne, jasne. Do zobaczenia po pracy.

Nat: Skopię ci dupę. Ale wezmę babeczki.

Otwieram szerzej oczy na to drugie zdanie. Ślina natychmiast napływa mi do ust. Uwielbiam babeczki.

Ja: O rany! Proszę, proszę, proszę, przynieś te ze słonym karmelem oraz te o smaku brownie. I może jeszcze waniliowe. Albo nieważne. Weź jakiekolwiek, wszystko mnie ucieszy!

Nat: Teraz to żadnych nie dostaniesz.

Ja: Nudziara z ciebie.

Nat: A z ciebie włochata małpa.

Ach, ta moja siostra. Uwielbiam ją.

Ja: Kocham cię.

Nat: Ja ciebie też. Nie mogę się doczekać, kiedy cię zobaczę. Mimo że jesteś kłamliwą suką.

Ech, czujecie tę miłość?

Podążam z walizkami do sypialni.

Zamieram.

Na moim łóżku, z twarzą skierowaną w dół i rozpostartymi rękoma, leży mężczyzna.

Serce mi przyspiesza.

Jego plecy poruszają się w jednostajnym rytmie, co oznacza, że śpi. Mózg podpowiada, by zadzwonić na policję, ale żeby to zrobić, musiałabym mieć pewność, że jestem w niebezpieczeństwie. Śpiący facet nie wydaje mi się w tym momencie zbyt dużym zagrożeniem. Rozważam przez chwilę kolejny ruch, po czym idę do kuchni po torebkę, z której wyjmuję kieszonkowy gaz pieprzowy oraz telefon.

Dopiero po minucie orientuję się, że pojemnik z gazem przyłożyłam do ucha, a telefon trzymam w drugiej ręce. Brawo ja! Zamieniwszy je miejscami, wracam do sypialni. Stopy mężczyzny wiszą nad krawędzią łóżka, więc dźgam go nogą w łydkę. Mruczy, ale się nie budzi. Trącam go zatem ponownie, tylko mocniej.

– Nik, spierdalaj – bełkocze.

Oddycham z ulgą, bo znam ten głos.

Naprawdę mi się podoba. Co, do diabła, ten gość robi w moim mieszkaniu? W mojej sypialni? Chrząkam.

– Spierdalaj, człowieku. Nie żartuję – podkreśla.

Nie bawię się w uprzejmości.

– Sam spierdalaj. To moje mieszkanie.

Sztywnieje. Odwróciwszy się bez słowa, przechyla głowę, mrugając.

– Helen?

Oj, chłopie, grabisz sobie.

Patrzę na niego wilkiem.

– Helena, nie Helen!

Jest uroczo rozczochrany, natomiast złote, a w tym momencie czerwone, oczy ma zaspane. Nie podoba mi się ten widok.

– Jesteś pijany? – pytam.

Na jego twarzy pojawia się zaskoczenie.

– Co? Nie.

– W takim razie co tu robisz?

Rozgląda się po pokoju.

– O cholera. Miałem naprawić cieknący kran, ale chyba... uch... – Drapie się po brodzie; wspaniałej, męskiej brodzie – ...zasnąłem.

Unoszę z niedowierzaniem brwi, a on przygląda mi się uważnie. Milczymy.

Biorę głęboki oddech.

– Cóż, jeśli skończyłeś, możesz już iść. Muszę się rozpakować, a nie potrzebuję do tego... nikogo śpiącego w moim łóżku – patrzę na poduszkę – i śliniącego pościel.

Szybko otwiera usta, aby się obronić, ale spogląda przez ramię.

– Nie zaśliniłem... – Urywa, dostrzegając mokrą plamę. Przynajmniej ma na tyle przyzwoitości, że wygląda na zawstydzonego. – Mogę to wyprać.

Krzywię się.

– Jasne.

Wstaje, a gdy unosi ramiona, jego koszulka podjeżdża do góry, odsłaniając gumkę bokserek, wystającą zza nisko wiszących dżinsów, oraz wyrzeźbiony brzuch.

Granatowe spodnie podkreślają umięśnione nogi, natomiast zwykły, czarny, lekko sprany T-shirt opina muskularne bicepsy. Na stopach ma białe skarpetki, na nadgarstku zaś plastikową, żółto-fioletową bransoletkę, z pewnością wykonaną przez dziecko.

Wygląda niezwykle atrakcyjnie.

Czuję w brzuchu ciepło, które płynie w dół. Zaciskam uda, przytrzymując się futryny. Jasna cholera. Nagle jestem niesamowicie świadoma faktu, że się nie umalowałam, a ponadto mam na sobie szary dres oraz znoszoną białą bluzkę. Okej, mimo że wygodna, to jednak kawał szmaty.

– Nie możesz tak po prostu przychodzić do mieszkania pod nieobecność właściciela.

Max pociera twarz dłonią. Ziewając, stwierdza:

– Pewnie, że mogę.

Krew we mnie buzuje.

– Nie, nie możesz.

Opuszcza dłoń, a następnie się uśmiecha. Widzę tylko jego pełne usta, białe zęby i ten magiczny dołeczek.

Pieprzony dołeczek.