Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Kontynuacja przebojowego serialu audio.
Ludzie całkowicie zatruli i zniszczyli Ziemię. Ruszyli więc w Wielką Podróż, przeczesując galaktykę w poszukiwaniu innych nadających się do zamieszkania planet. W odległości 14 lat świetlnych znaleźli, podbili i skolonizowali Tercję. Przyszło im to łatwo, bowiem Tercjanie okazali się całkowicie pozbawieni agresji. Na Ziemi pozostała zaś garstka ludzi, przez lata odwracając skutki wyniszczenia. Przywrócono równowagę klimatyczną. Przeprowadzono rekultywację. Ziemię zamieszkuje tylko milion ludzi. Tworzą Areopag, radę decydującą o losach Tercji. Raz na trzy lata losuje się osobę, która dołącza do Rady. Jest to absolutny zaszczyt. Tym razem losowanie wygrywa Tercjanin Borg. Rusza więc na Ziemię, gdzie zamiast spodziewanego raju znajduje stosy trupów, a za wielkim murem – społeczeństwo podzielone na Wybitnych i Mizernych. Poznaje też Aurorę… Czy Borg rzeczywiście trafił tam, gdzie powinien? I czy na pewno jako Tercjanin pozbawiony jest agresji?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 365
Charakterystyczna srebrna śmieciarka obniżyła lot i z cichym sykiem wypuściła podwozie. Gdy dotknęło ziemi, z szoferki wyskoczył barczysty Tercjanin w nieskazitelnie czystym beżowym kombinezonie. Borg raptem tydzień wcześniej skończył dziesiątą trójkę. Według ziemskiej miary był więc trzydziestolatkiem, ale trzeba było pamiętać o tym, że Tercjanie żyli średnio od 20 do 30 procent dłużej niż ludzie.
Przejrzał się z zadowoleniem w bocznym lusterku, poprawiając krótkie ciemne włosy. Głęboki brąz cery oraz mocno zarysowana szczęka zawsze mu się podobały. Wiedział, że to próżne, ale naprawdę uważał, że jest przystojny. Odsunął klapkę skrywającą przełączniki i uruchomił spalanie.
Potem ruszył w dół ulicy, na plac Odkrywców. Jeszcze 50 ziemskich lat wcześniej Gardia była senną rybacką wioską. Pradziadek Borga wypływał na ocean łódką plecioną z karnasu. A teraz? Ziemianie wybudowali wspaniały plac, otoczony monumentalnymi budynkami. Tłum szczelnie oblegał małą architekturę oraz dwa skateparki. Z jednej strony z placu rozchodziło się promieniście osiem ulic, a z drugiej widać było jachty w marinie kołyszące się na łagodnych falach.
Mała jasna tarcza Alfy powoli kryła się za horyzontem. Infra, czterokrotnie większa od swej siostrzanej gwiazdy, była krwistoczerwonym olbrzymem. Wypalała się, dawała mocne czerwone światło i bardzo mało ciepła. Borg wiedział, że gdy tylko Alfa zniknie na dobre, o tej porze trójki zrobi się dość chłodno. Jednak teraz marszcząca się powierzchnia Oceanu Olbrzymiego mieniła się w blasku obu gwiazd. Na Tercji zawsze wiało, ale w okresie zimowym Wieczny Sztorm na drugiej półkuli słabł trochę i teraz podmuchy nie były tak uciążliwe.
Zapaliły się pierwsze latarnie i olbrzymia rzeźba na środku placu zapłonęła wielokolorowym ledowym podświetleniem. Była to replika Voyagera 1, wspawano w nią nawet oryginalne fragmenty, rzucone na odległą Tercję nieznaną siłą i potem odnalezione przez Ziemian podczas kolonizacji. Sondę wystrzelono z Ziemi w 1977 roku; teraz efektownie podświetlona rzeźba wzbudzała zachwyt mieszkańców Gardii.
Plac otaczały olbrzymie hologramy, reklamujące multum produktów, które Ziemianie sprowadzili ze sobą. Reklama pasty do zębów ustąpiła złotym łukom oraz monstrualnemu hamburgerowi, który górował nad pomnikiem Voyagera. Świecące litery przykryły plac: MCDONALD’S. 600 ZIEMSKICH LAT JESTEŚMY DLA CIEBIE. BY ŻYŁO SIĘ SMACZNIEJ! Z okazji tej okrągłej rocznicy zorganizowali gigantyczną promocję. Przez jubileuszowy miesiąc każdemu, kto zarejestrował się w sieci firmy, przysługiwały dwa darmowe cheeseburgery dziennie. Borg zamierzał korzystać z tej promocji do samego końca, a jakże.
Sięgnął do komma, umieszczonego na nadgarstku, i przesunął palcem po wyświetlaczu, jednocześnie skanując hologramowy kod zawieszony w powietrzu. Po chwili niewielki dron zawisł przy nim bezszelestnie i Borg odebrał jeszcze ciepłe kanapki, zawinięte w elegancki papier. Usiadł na murku i zaczął jeść, mruknąwszy do siebie:
– Ależ to dobre.
Przez stulecia Tercjanie wypiekali chleb oraz bułki, mieli mięso z upolowanych wargunów. Ale nikt nigdy nie wpadł na to, żeby kotlet wetknąć w rozciętą na pół bułkę. Borg za każdym razem dziwił się temu pięknemu w swojej prostocie wynalazkowi.
Ziemian było na placu mniej więcej tyle samo ile Tercjan. Jednak rodowici mieszkańcy ginęli w tłumie, bo jeśli któryś miał przykładowo metr sześćdziesiąt wzrostu, to już należało uważać go za bardzo wysokiego. Tercja była o mniej więcej połowę większa od Ziemi; wyższa masa skutkowała silniejszym przyciąganiem. Tercjanki i Tercjanie, z mocnym szkieletem i rozbudowaną muskulaturą, przy przybyszach wydawali się przysadziści. Ci z kolei musieli wspomagać naturę, poddawali się zabiegom wzmacniającym ich kości i mięśnie. Nanochirurgia Ziemian działała cuda, jednak nie wszyscy chętnie kładli się pod laser. U niektórych, zwłaszcza tych starszych, pod ubraniem odznaczały się egzoszkielety pomagające w codziennym życiu w większej grawitacji.
Borg zauważył sporo mieszanych par, z których zdecydowana większość doczekała się nawet wspólnego potomstwa. Rzecz trzy trójki wcześniej praktycznie nie do pomyślenia. Coraz więcej Ziemian doceniało tercjańskie kształty, a może jeszcze bardziej charaktery. Rodowici mieszkańcy planety byli absolutnie pozbawieni agresji. Nie znali walk czy zabójstw. Jedynymi przestępstwami były kradzieże lub oszustwa, mordy i gwałty pojawiły się wraz z kolonizatorami. Ziemianki miały swoje organizacje i od stuleci walczyły o równe prawa i godne traktowanie. Tercjanki nigdy się nie skarżyły na swój los i nie były zdolne przeciwstawić się mężom z innej planety. Borg niejednokrotnie widywał zastraszone, zahukane Tercjanki u boku władczych Ziemian.
Alfa zniknęła już za horyzontem na tyle, że Infra zyskała na znaczeniu i teraz świat zalała czerwień, dodając placowi Odkrywców grozy ze starego ziemskiego horroru. Zamiast hologramowych reklam pojawiło się studio telewizyjne. Pięknej Ziemiance, Jessice Agbar, towarzyszył Tercjanin Douan. Zrobił zawrotną karierę jako gwiazdor kina akcji. Wszyscy młodzi Tercjanie chcieli być tacy jak on. W swoich filmach przeskakiwał z drona na wiroloty i poduszkowce, sypał żartami jak z rękawa i sypiał z pięknymi dziewczynami. I to Ziemiankami! Para w telewizyjnym studiu obwieściła, że nadszedł czas na uświęconą tradycję.
Loteria. Na zakończenie każdej trójki każdy z Ziemian otrzymywał swoją wielką szansę. Niektórzy Tercjanie ostentacyjnie ignorowali tę zabawę, bo sami nie mogli brać w niej udziału. Borg jednak to uwielbiał. Wylosowany szybko stawał się celebrytą i otrzymywał jedyną w swoim rodzaju nagrodę – zaproszenie na Rejs.
Na Tercji każdy, nieważne, czy Ziemianin, czy rdzenny mieszkaniec, miał swój unikatowy numer. Dwadzieścia jeden cyfr, które go opisywały i towarzyszyły mu od urodzenia. Dzięki nim zajmował określone miejsce w systemie. Pozwalały obsługiwać płatności lub też załatwiać urzędowe sprawy. Borg obserwował, jak pod parą uśmiechniętych prezenterów pojawiały się kolejne szaleńczo kolorowe cyfry.
Gdy w powietrzu nad placem rozjarzył się wreszcie pełen numer, Borg wypuścił z ręki papier po cheeseburgerach, który natychmiast porwał podmuch tercjańskiego wiatru. Gdyby zobaczył to szef, Borg dostałby naganę z wpisem do akt. W końcu był pracownikiem Miejskiego Przedsiębiorstwa Czystości w Gardii. Ale teraz o tym nie myślał. Patrzył z rozdziawionymi ustami na wirujące cyfry. To jego numer!
Budynek Rady był najwyższą konstrukcją na Tercji. Strzelisty wieżowiec wznosił się na wysokość prawie 4 kilometrów. Piero Castani siedział w swoim gabinecie na jednym z najwyższych pięter, spoglądając przez okno. Drony meteorologiczne regularnie kursowały wokół budynku, rozganiając chmury, by lokatorzy mogli cieszyć oczy widokiem.
A ten był iście cudowny. Z tej wysokości można było nie tylko podziwiać miniaturę Gardii czy połacie Oceanu Olbrzymiego. Infra schowała się na dobre za horyzontem i mrok panoszył się coraz śmielej nad powierzchnią planety. Przy tak dobrej pogodzie jak teraz widać było w oddali granatowe oko Wiecznej Burzy rzucające wokół gniewne rozbłyski. Poza ośrodkami miejskimi Tercja była nudną i monotonną pustynną planetą, pokrytą szarym pyłem, naniesionym przez silny wiatr. Niesamowite, jak nasi przodkowie musieli zasyfić raj na Ziemi, skoro przenieśli się do tego gównianego miejsca – pomyślał Castani.
Sięgnął po butelkę i nalał kolejną porcję Jacka Daniel’sa do szklanki. Był zgarbionym, niskim mężczyzną, którego często porównywano do Churchilla. Tym porównaniem sprawiano mu duży komplement. Brytyjski polityk przy senatorze Tercji mógłby uchodzić za przystojniaka. Piero Castani był tak brzydki, że ci mniej przychylni jego osobie twierdzili, że „temu to nawet nanochirurgia nie pomoże”. Tak naprawdę nigdy nie zdecydował się na żaden zabieg poprawiający urodę. Uważał to za zbyteczne, twierdził, że siła i wartość człowieka nie łączą się w żaden sposób z wyglądem.
Hologram wyświetlił nad blatem biurka twarz sekretarki.
– Panie senatorze – powiedziała pani Swanson. – Członek Rady Najwyższej, mecenas Charles de Villefort. Niestety, nie był umówiony, ale koniecznie chce się z panem widzieć.
– Oczywiście, niech wejdzie.
Castani zerknął na zegarek i uśmiechnął się, mrucząc pod nosem:
– Ledwie pół godziny po losowaniu. To musiało zaboleć.
Mecenas Charles de Villefort nie wszedł do gabinetu. Raczej wparował do wnętrza z twarzą wykrzywioną gniewem. Castani dobiegał siedemdziesiątki, a mecenas był od niego starszy o dobre 20 lat. Mimo tego de Villefort wyglądał, jakby miał trochę ponad czterdziestkę. Nie skąpił pieniędzy zarówno na nanochirurgów, jak i sklepy z luksusową odzieżą. Lekko siwiejące włosy, kanciasta szczęka, szerokie barki i wąska talia opięte garniturem szytym na miarę. Ten człowiek chciał wyglądać bardzo dobrze. I tak właśnie wyglądał.
– To jakiś chory żart!? – zapiał, podchodząc do biurka.
– Witaj, Charles. Ja też się cieszę, że cię widzę.
Castani z uśmiechem wyciągnął rękę, ale mecenas to zignorował. Senator pytającym gestem wskazał butelkę Jacka Daniel’sa.
– Amerykańskie gówno z kukurydzy? Nie, dziękuję. Ale nie pogardzę szklaneczką dobrego calvadosu.
Po chwili obaj usiedli przy stoliku w kącie gabinetu, a pani Swanson postawiła przed mecenasem szklankę oraz butelkę z francuskim winiakiem.
– Uspokoiłeś się? – spytał Castani.
– Piero, zrozum. To jest policzek dla wszystkich członków mojej partii. Mało! To jest policzek dla wszystkich Ziemian!
– Nie przesadzaj.
– Czy ty zdajesz sobie sprawę, że to paliwo dla tych ekstremistów z Wolnej Tercji!?
– Wręcz przeciwnie. To, że dopuściliśmy jednego z nich do losowania, pozbawia ich wielu argumentów. Poza tym, skąd strach przed tą całą Wolną Tercją?
– Ludzie gadają, że wielu z nich ginie bezpowrotnie. Jest coraz więcej takich wypadków.
– Ludzie gadali takie pierdoły, odkąd nauczyli się mówić – Castani machnął ręką. – Chyba w to nie wierzysz? Przecież Tercjanie nie są zdolni do jakiejkolwiek agresji.
De Villefort milczał. Nie mógł przecież zaprzeczyć. Wszyscy doskonale znali Tercjan oraz wyniki badań ziemskich biologów. Wolna Tercja głosiła śmiałe hasła, żądała opuszczenia planety przez Ziemian. Ale na hasłach się kończyło. Nawet podczas demonstracji nie odnotowano jakichkolwiek przejawów gniewu czy agresji. Tercjanie po prostu nie byli do tego zdolni.
– Ziemia powinna pozostać tylko dla Ziemian – powiedział wreszcie mecenas.
– Błagam! Nie będę słuchał takiego faszystowskiego gówna!
– To nie jest faszyzm.
– Poza Wolną Tercją nie możemy zapominać, że rdzenni mieszkańcy tej planety mają swoich przedstawicieli w Radzie! Pamiętaj, czym się kończyły awantury XX i XXI wieku. Co było po I wojnie światowej? Druga! Bo Niemcom za bardzo przykręcono śrubę. Tak samo za globalny terroryzm tamtych lat możemy podziękować Francuzom.
– O, wypraszam sobie! – de Villefort był mocno przywiązany do swoich korzeni. – Francuzi stworzyli społeczeństwo idealne.
– Jasne, zsyłając wszystkich o ciemnym kolorze skóry do gett. A potem dając im ścieżkę rozwoju jako sprzątacze, kurierzy i pracownicy barów fast food. Piękne!
– Chwileczkę – de Villefort nalał sobie kolejną porcję calvadosu. – Ale dlaczego przywołujesz takie przykłady? Terroryści, faszyści, naziści, komuniści. Oni wszyscy byli Ziemianami. Więc byli zdolni do agresji, a Tercjanie nie są. Prawda?
Tym razem to Castani milczał. Jako senator Tercji miał dostęp do pewnych materiałów tajnych służb, o których inni nie wiedzieli. Nie były to może sprawy przerażające, ale powiedzmy, że trochę niepokojące. Na szczęście mecenas nie kontynuował tego wątku, tylko ciężko westchnąwszy, powiedział:
– Poza tym, czy on w ogóle przeżyje rejs?
– Charles, miejmy to za sobą. Co chcesz za to, aby twoi ludzie nie rozpętali krwawej awantury i aby ten Tercjanin trafił bezpiecznie na Ziemię?
– Chcę, żeby to profesor Zeng był szefem ekspedycji na Mediosa.
Senatora zaskoczyła szybkość odpowiedzi. Znaczyła, że dla mecenasa było to bardzo ważne. Tylko dlaczego? Tego, niestety, Piero Castani nie wiedział i bardzo mu się to nie podobało. Ale na razie nie widział innego wyjścia, dlatego odparł:
– Zgoda.
To było istne szaleństwo! Borg wręcz słaniał się na nogach. Gdy okazało się, że oto po raz pierwszy w historii w losowaniu ujęto też Tercjan, w dodatku wygrał właśnie jeden z nich, pozostali wpadli w ekstazę. Borg nie spał przez całą dobę. Przez te 32 godziny poznał chyba więcej osób niż przez całe życie. Ściskał rękę znanym aktorom, muzykom, politykom oraz wybitnym osobowościom. Każdy z nich chciał poznać pierwszego Tercjanina, który odwiedzi Ziemię.
Do tej pory najpopularniejszym Tercjaninem na Stultiramie był aktor kina akcji Douan. Ale to była przeszłość. W tę jedną dobę konto Borga osiągnęło zawrotną liczbę ponad 3 miliardów obserwujących. A co najdziwniejsze, ze statystyk wynikało, że większością z nich byli Ziemianie.
Cały ten magiczny kołowrót przedziwnych zdarzeń i emocji sprawił, że Borg był wycieńczony. Dlatego gdy wszedł do sali projekcyjnej, odetchnął z ulgą. Znał przecież, podobnie jak każdy Tercjanin czy Ziemianin, schemat wydarzeń po losowaniu. Żelaznym punktem programu był spot informacyjny. Coś jak skrócona historia ostatnich stuleci, powszechne przypomnienie, po co właściwie jest losowanie. Wcześniej myślał o tym jako o przykrym obowiązku. Jak dziecko, które musi wycierpieć nudną kolację wigilijną po to, by wreszcie rzucić się na prezenty leżące pod choinką. Ale teraz był wdzięczny za tę chwilę wyciszenia. Światła w sali przygasły i w powietrzu rozjarzył się krótki napis HISTORIA. Borg widział ten film wiele razy. A teraz miał go obejrzeć po raz kolejny. Wraz z miliardami oglądającymi to samo na swoich projektorach, kommach i ekranach innych odtwarzaczy.
Napis zgasł i w całkowitej ciemności pojawiła się maleńka biała kropka. W miarę jak się powiększała, coraz wyraźniej zabarwiała się błękitem. Wkrótce potem w sali dominował monumentalny ziemski glob. Film pozbawiony był lektora lub jakiegokolwiek komentarza, co jeszcze bardziej potęgowało wrażenie. Czarno-białe, niewyraźne fotografie z XIX-wiecznej Ziemi. Rewolucja przemysłowa, postęp technologiczny, pierwsze samochody i pociągi. Potem dwudzieste stulecie, coraz silniejsze zanieczyszczenie Ziemi. Rozcinane ryby, z których żołądków wysypuje się plastik. Rosnąca temperatura, topnienie lodowców i podnoszący się poziom wód; zatopienie Florydy, Danii i wybuch Wielkiego Pożaru Australijskiego, który pochłonął cały kontynent.
Wreszcie Wielka Migracja Ludności ze wszystkimi jej konsekwencjami. W ramach tego zjawiska miejsce życia zmieniły ponad 2 miliardy ludzi. Doprowadziło to do potężnego chaosu i, w szczytowym momencie kryzysu, do piętnastoletniej wojny o wodę, która zebrała krwawe żniwo 300 milionów ofiar.
Mimo kryzysu klimatycznego ludzkość przez cały czas rozwijała się pod względem technologicznym. To umożliwiło Wielką Podróż, czyli próbę kolonizacji planet nadających się do życia w pobliskich układach. Pierwsza kolonizacja nie powiodła się, bo wytwarzanie atmosfery i wody było zbyt kosztowne. Druga próba również nie przyniosła sukcesu. Dopiero teraz Borg uświadomił sobie, że o ile temat pierwszej jest poruszany przez wiele filmów i opisują ją liczne źródła, o tyle o drugiej nie wiadomo nic. W powietrzu pojawiła się tylko rzymska cyfra II, która zaraz została przekreślona.
Wreszcie trzecia planeta. Tercja, jego dom. Na ekranie Gardia jako mała rybacka wioska i szybko rosnące biurowce oraz wieżowce. Przez cały, długi i żmudny czas Wielkiej Podróży garstka ludzi pozostawała na Ziemi, odwracając z pomocą robotów skutki jej długotrwałego niszczenia. Miliardy ton śmieci wysłano w kosmos, przywrócono równowagę klimatyczną. Wyburzono budynki i pozbyto się gruzów. Nastąpiło cofnięcie. Ludzie ostatecznie odrzucili technologię i żyli w prostych domostwach.
Obecnie Ziemię zamieszkiwało raptem milion ludzi. To właśnie oni tworzyli Areopag decydujący o losach Tercji. Raz na trzy ziemskie lata losowano osobę, która mogła dołączyć do tego wąskiego grona. Był to absolutny zaszczyt.
Godzinę później Borg siedział w kapsule, która wyniosła go na orbitę Tercji. Pojazd zadokował do przystani, której surową bryłę rozświetlała Infra. Tercjanin popatrzył stamtąd na planetę. Była zatopiona w ciemności. Alfa miała wychynąć zza horyzontu dopiero za godzinę. Jedynie rejon Wiecznej Burzy rozbłyskiwał co jakiś czas wyładowaniami elektrostatycznymi.
Komm ciągle miał zasięg. Borg spojrzał na przegub i odczytał kolejne powiadomienia ze Stultiramu. Wiele firm proponowało mu niebotyczne pieniądze za polecenie ich produktów w jakimkolwiek poście. Jestem bogaty – pomyślał Borg. A potem uświadomił sobie, że przecież ma lecieć na Ziemię.
– Ale zawsze mogę wrócić – powiedział do siebie.
Żaden z wylosowanych Ziemian nigdy nie wrócił na Tercję. Borg szybko doszedł do wniosku, że to dlatego, że na Ziemi musi być po prostu wspaniale. Nie chciał psuć sobie humoru. Nie teraz. Przecież los się wreszcie do niego uśmiechnął. Drzwi kapsuły otworzył się z sykiem, a z głośników rozległ się przyjemny dla ucha kobiecy głos:
„Podróżniku. Witaj w przystani rejsu”.
Profesor Hu Zeng, jako antropolog, wciąż był pod wrażeniem tego, jak wygląd i sposób bycia niektórych ludzi opierały się tysiącom lat ewolucji. Ostatnie stulecia sprawiły, że nie było już rasy dawniej nazywanej białą. Praktycznie każdy Ziemianin miał już ciemniejszy odcień skóry, a u większości dawało się dostrzec cechy azjatyckie lub afrykańskie. Pomimo tej zmiany człowiek, odpowiedzialny za ochronę ekspedycji, wyglądał jak sprzed wieków. Krótko przystrzyżone włosy, wzrok nieznoszący sprzeciwu. Nie było wątpliwości, że pułkownik Bill Enroe od dziecka jedną ręką bawił się siusiakiem, drugą pistoletem. A czaszkę wypełniał mu regulamin.
– Bezpieczeństwo tej ekspedycji to zadanie, które mi powierzono – głos wojskowego był wyprany z emocji tak samo jak jego spojrzenie.
– Rozumiem – odparł profesor.
– Dlatego gdy już znajdziemy się na Mediosie, żądam od pańskich ludzi absolutnego posłuszeństwa.
– Postaram się, by współpraca między nami przebiegała bezproblemowo.
– To za mało. Zero tolerancji! Nie wiemy, z jakimi istotami mamy do czynienia. Jeśli zadecydujemy o ewakuacji, to nie będzie żadnych dyskusji, zbierania próbek i tym podobnych. Rozumiemy się?!
– Tak, oczywiście – Zeng westchnął. – A teraz proszę wybaczyć, ale chciałbym zjeść obiad.
Pułkownik skinął tylko głową i ruszył na mostek, a profesor odszedł do części mieszkalnej, gdzie znajdowała się kantyna. Nie miał oczywiście zamiaru słuchać byle wojaka, ale uznał, że warto skłamać, by chociaż trochę uspokoić ten betonowy umysł.
Wszedł do kantyny, chwycił tacę i stanął pokornie w kolejce. Gdy nałożył sobie jedzenie i zaczął szukać spojrzeniem wolnego miejsca, usłyszał okrzyk:
– Panie profesorze, tutaj!
Zobaczył Nadię, studentkę ostatniego roku biologii, która w ostatniej chwili dołączyła do ekspedycji. Skinął jej z uśmiechem głową i po chwili siedział już przy stoliku, naprzeciwko dziewczyny. Miała burzę połyskliwych, rudawych loków i była po prostu piękna. Profesor trochę wstydził się tego, jak bardzo mu się podobała. Oczywiście trzymał dystans. W końcu był wykładowcą akademickim oraz szefem ekspedycji naukowej. Choć dobiegał osiemdziesiątki, nanochirurgia dość dobrze maskowała jego metrykę. Nadia miała jednak prawdziwe 25 lat i na statku nie było chyba mężczyzny, który by się za nią nie obejrzał.
– Smacznego – dziewczyna odsłoniła w uśmiechu piękne, równe zęby.
– Dziękuję, wzajemnie.
– Pomyśleć, że minęły dwie doby, a my już jesteśmy tak daleko od Tercji. Boże, jaka jestem podniecona!
– Nasz napęd się sprawdza, choć na niewiele by się zdał, gdyby nie dogodne okno łuku antymaterii.
Nadia skinęła głową. Wiedziała, że dotarcie na Mediosa w zaledwie dwa tygodnie możliwe jest jedynie raz na 50 lat. Dziewczyna włożyła kęs do ust, a potem odgarnęła włosy z czoła i spytała:
– Myśli pan, że kiedyś naprawdę zrozumiemy anomalię?
– Okno łuku to wyjątkowo zagadkowa rzecz – profesor zamyślił się na chwilę. – Sądzę, że jeszcze długo nie będziemy mieli wystarczających narzędzi, aby dokonać skutecznej analizy. Ale to nie znaczy, że nie możemy korzystać z okna, by podróżować. W końcu żeglarze przed wiekami korzystali ze sprzyjających wiatrów, choć nie do końca zdawali sobie sprawę z tego, jak powstają i jakie są mechanizmy ich działania.
– Nasz poziom porównuje pan do starodawnych żaglowców?
– Wszystko to kwestia skali – Zeng się uśmiechnął. – Jeśli chodzi o okno łuku antymaterii, to myślę, że silnik odrzutowy jest daleko przed nami. Na razie… powiedzmy, że prujemy przez Atlantyk parowcem. I z tego się cieszmy. Wiedza jest kluczem do wszystkiego. Gdy Henry Hudson w XVII wieku wypłynął na bezkresne wody, myślał, że ma przed sobą Pacyfik. Przecież nie mógł wtedy wiedzieć, że znalazł się w zatoce, którą później nazwano na jego cześć, prawda?
Profesor nie krył dumy ze swojego porównania, ale szybko zauważył, że Nadia niewiele zrozumiała z tego wywodu. Przykryła zmieszanie uśmiechem, ponownie potakując głową. Mimo wszystko wiedziała, że sonda wysłana na Mediosa przed 50 laty potwierdziła obecność bujnej roślinności oraz wody. Niestety, urządzenie nie dostarczyło jednoznacznych dowodów istnienia tam inteligentnej formy życia.
– Czy to możliwe, aby na Mediosie był ktoś w rodzaju Tercjan? – spytała Nadia.
– Nie mam pojęcia – profesor wzruszył ramionami. – Na jednej z fotografii dostrzegliśmy prawdopodobnie zabudowania. Ale ich forma wskazywałaby, że jeśli żyją tam inteligentne istoty, to niesłychanie prymitywne. Albo żyły w przeszłości.
– Czy coś może nam grozić?
– Proszę się nie martwić. Będą z nami żołnierze. Poza tym najpierw musimy potwierdzić skład atmosfery. Zanim wylądujemy na powierzchni, minie dobre kilka tygodni.
Zeng przyjrzał się dokładniej tej młodej ślicznej dziewczynie. Przecież musiała wiedzieć, że powrót na Tercję będzie możliwy dopiero za pięć dekad. Nie szkoda jej było życia? Nie chciała założyć rodziny? Już miał ją o to zapytać, ale stwierdził, że wypadłoby to wyjątkowo idiotycznie. Nadia podziękowała z uśmiechem i wstała z tacą od stołu. Profesor odpowiedział uprzejmym gestem, ale gdy dziewczyna ruszyła do wyjścia, nie mógł się powstrzymać, by nie popatrzeć na jej idealne pośladki. Boże, zachowuję się jak stary pierdziel – pomyślał zrezygnowany.
Nadia wróciła do swojej kabiny i wyjrzała przez niewielkie okno. Na zewnątrz bezkres kosmosu jarzył się miliardami gwiazd. Jej komm zawibrował i dziewczyna odebrała połączenie. Światła w kabinie przygasły, pojawiły się hologramy senatora Piera Castaniego oraz szefa bezpieczeństwa Tercji Dmitrija Abramowa, bardzo szczupłego i niskiego mężczyzny z ironicznym uśmiechem. Pozory czasem mocno mylą, bo Abramow był w istocie przebiegłym i bezlitosnym graczem.
– Udało się pani zbliżyć do Zenga? – spytał Castani.
– Jeszcze nie, senatorze.
– Proszę się pospieszyć – głos senatora był lodowaty. – Nie mamy dużo czasu. Proszę pamiętać, że szef ekspedycji ma pełne prawo obwołania się senatorem na nowej planecie.
– Ten debil gotów udawać tam Boga – parsknął szef bezpieczeństwa.
– Oczywiście – odparła Nadia.
– Gdy tylko znajdziecie się na Mediosie, będzie pani odpowiedzialna za utworzenie przystani rejsu.
– Nie wiedziałam, że takie są plany…
– Nie musi pani wiedzieć o wszystkim – senator wyraźnie się zniecierpliwił. – Nie możemy pozwolić na to, żeby profesor Zeng rządził tam przez 50 lat. Mamy na statku drugiego człowieka, który zdołał zabezpieczyć materiały i wspólnie z panią ustawi przystań.
– Mogę wiedzieć kto to?
– Wszystkiego dowie się pani w swoim czasie. Proszę nas na bieżąco informować o postępach.
– Tak jest.
Mężczyźni bez słowa zakończyli połączenie. Hologramy zniknęły, a kabina znowu wypełniła się jasnym blaskiem. Nadia usiadła w fotelu i poczuła, jak żołądek kurczy się jej ze strachu. Musieli mieć kogoś młodego, dlatego wybrali ją jeszcze przed ukończeniem akademii policyjnej. Początkowo wydawało jej się to wspaniałą szpiegowską przygodą. Taką jak na filmach. Ale teraz nie była wcale pewna, czy podjęła dobrą decyzję.
„Podróżniku. To jest twój wielki dzień”.
Borg przeciągnął się pod aksamitnym prześcieradłem, słysząc ten ujmujący kobiecy głos. Nie miał pojęcia, z czego wykonano materac, ale było to najwygodniejsze łóżko, w jakim kiedykolwiek spał. Uniósł się na łokciu, przecierając oczy. W pomieszczeniu było ciemno. Dopiero po chwili jedna ze ścian zaczęła robić się coraz bardziej przezroczysta.
Na zewnątrz widział swój rodzinny dom w całej okazałości. Alfa razem z Infrą rozświetlały powierzchnię planety. Poczuł łzy napływające do oczu. Czy będzie mu jeszcze dane kiedykolwiek wrócić na Tercję? Czy powinien się wycofać? Czy w ogóle przewidziano taką możliwość? Nagle poczuł się strasznie samotny.
Pomieszczenie zalał blask mocnych diodowych lamp. Drzwi po prawej stronie rozsunęły się bezszelestnie. Borg wstał i podszedł, by zajrzeć tam z ciekawością. Była to łazienka oślepiająca chirurgiczną bielą wystroju.
„Podróżniku. Proszę cię o zastosowanie się do instrukcji. To niezbędne, by udać się w rejs”.
Borg niezwłocznie wszedł do łazienki, ale drgnął, gdy drzwi się za nim zamknęły. Dopiero teraz zauważył ze zdziwieniem, że z jego nadgarstka zniknął komm. Kto i kiedy mu go zdjął? Uświadomił sobie, że na podłodze obok łóżka nie było też ubrań. A przecież to tam je rzucił, gdy kładł się spać. W ścianie uchyliła się klapka, znów zabrzmiał zmysłowy głos:
„Podróżniku. Pozbądź się swojej garderoby”.
Najwyraźniej chodzi im o moje gacie – pomyślał Borg. Westchnął, zdjął i wrzucił je do otworu, który natychmiast ponownie się zaślepił. Projektor zainstalowany w lustrze wyświetlał mu instrukcje w formie tekstu oraz obrazków. Najwyraźniej miał się dokładnie umyć. Co oni myślą, że ja dziecko jestem?
Gdy tylko wszedł pod prysznic, z deszczownicy samoczynnie popłynęła woda. Namydlił całe ciało, do włosów na głowie użył szamponu. Z instrukcji wynikało, że było to szczególnie ważne. Trochę inaczej to sobie wyobrażał. Coś jak na tych przedpotopowych filmach. Wchodzenie w nadprzestrzeń czy jakoś tak. Gwiezdne wojny były uważane za ultrastaroć, zwłaszcza w dobie filmów i gier pozwalających praktycznie uczestniczyć w wymyślonych wydarzeniach. Ale on miał sentyment do tej produkcji.
Gdy spłukał z siebie mydliny, woda przestała lecieć, a z kolejnego otworu w ścianie wysunął się zwinięty ręcznik. Borg wyszedł z kabiny i zaczął się wycierać, rozkoszując się miękkością tkaniny oraz jej zapachem. Potem zgodnie z instrukcją wrzucił ręcznik do tego samego otworu, w którym wcześniej zniknęły jego bokserki. Spojrzał w lustro i doznał szoku.
– Co!? Co to jest!?
Zrozpaczonym gestem przejechał dłonią po głowie. Nie było śladu po gęstej czuprynie, z której tak bardzo był dumny. Kompletnie łysy, jak kolano. Nie było nawet szczeciny, nic. Jakby na głowie nie rósł mu nigdy nawet jeden włos!
„Podróżniku. Te działania są niezbędne. Nie obawiaj się. Włosy należą do wytworów naskórka i podlegają pełnej regeneracji”.
Borg zerknął w górę, skąd – jak mu się wydawało – dobiegał głos. Nie wiedział, czy sztuczna inteligencja sobie teraz z niego żartuje, czy nie. Umywalka zniknęła w ścianie, zamiast niej pojawił się stolik z tacą pełną tabletek i dwiema szklankami wypełnionymi białym płynem. Projektor w lustrze ponownie ożył. Tym razem udzielano mu instrukcji, w jakiej kolejności powinien zażyć pigułki oraz czym je popijać. Zrozumiał, że to miało być jego śniadanie.
– Mam jeść na golasa w kiblu?!
„Podróżniku. Proszę cię o zastosowanie się do instrukcji. To niezbędne, by udać się w rejs”.
Machnął tylko ręką. Nie będzie się przecież sprzeczał z programem. Zaczął łykać pigułki w odpowiedniej kolejności, popijając je na zmianę płynami ze szklanek. Pierwszy smakował jak opony przemielone z zepsutą rybą i mocno przeleżałym grejpfrutem. Druga, nieco ciemniejsza substancja, w smaku była podobna do pierwszej, ale biło też od niej spalonym mięsem. Po prostu śniadanie mistrzów!
Zwalczył odruch wymiotny, stolik z pustymi szklankami i tacą zniknął po chwili w ścianie. Borg już miał spytać niecierpliwie co dalej, gdy zobaczył, jak deska muszli klozetowej unosi się bezszelestnie w górę. Ledwo zdążył. Przesiedział na tronie dobre pół godziny. Potem znowu poproszono go o dokładne umycie się. Gdy wyrzucił mokry ręcznik, drzwi rozsunęły się i światło w łazience zgasło.
W pomieszczeniu z widokiem na Tercję nie było śladu po łóżku. Zamiast niego na środku stała kapsuła z czymś, co jednoznacznie przywodziło na myśl wyposażenie sali chirurgicznej. Kobiecy głos nie przekazał żadnych instrukcji. Nie musiał. Borg położył się na stole i po chwili usłyszał syczenie pneumatycznych ramion. Robotyczne wysięgniki zaczęły uwijać się nad nim, oklejając go elektrodami.
Gdy szklana czasza kapsuły zamknęła się nad nim z cichym szczęknięciem, poczuł niepokój. Ale po ukłuciu w lewe ramię wszystkie lęki i wątpliwości odpłynęły w niebyt. Zdążył jeszcze zobaczyć, jak buczące koła skanera przesuwają się nad jego ciałem, a potem usnął.
Elektrody, precyzyjnie przyklejone do jego nagiej czaszki, zaczęły przesyłać impulsy. Roboty podpięły cewnik i kroplówkę. Pasek postępu na ekranie u wezgłowia kapsuły drgnął delikatnie, wyświetlając pierwszy procent.
Skomplikowana maszyneria rozpoczęła wykonywanie zadania. Pomieszczenie wypełniło buczenie oraz syczenie różnorakich urządzeń. Widoczna za szybą Tercja zmieniała się w świetle zachodzących i wschodzących Alfy oraz Infry. Wreszcie pasek postępu zameldował o wykonaniu zadaniu.
Mechaniczne ramiona usunęły wszystkie elektrody oraz rurki podpięte do ciała Borga. Po chwili w szczelnej kapsule buchnął jasny płomień. Temperatura szybko osiągnęła apogeum. Mimo żaroodpornej powłoki powietrze wokół drgało gwałtownie. Po kilku minutach w kapsule został tylko popiół. Wypełniło ją chłodne powietrze, a mocna turbina wyssała ulotne resztki Tercjanina. Urządzenie znowu było sterylnie czyste. Światła zgasły. Pomieszczenie rozświetlała jedynie Infra, wychylająca się właśnie zza Tercji.
Czuł do siebie obrzydzenie. Owszem, było wspaniale, ale teraz miał potężnego kaca. Rzecz jasna mógł jako antropolog zracjonalizować swoje zachowanie. Przecież człowiek mimo wszystko należy do królestwa zwierząt. Ale coś, do cholery, jednak powinno nas od nich różnić! Niestety. Wyglądało na to, że albo pewne rzeczy były od nas silniejsze, albo on był po prostu za słaby.
Profesor Hu Zeng oderwał wzrok od sufitu kabiny i spojrzał w bok. Kręcone włosy Nadii rozsypały się na poduszce. Dziewczyna miała lekko rozchylone usta, a jej klatka piersiowa unosiła się w rytm spokojnego oddechu. Ciemne brodawki otoczone były szerokimi aureolami. Leżała nago, odrzuciwszy kołdrę na bok. Uczony podniósł się na łokciu i zerknął niżej. Na widok wąskiego, zgrabnie wygolonego paska włosów przełknął ślinę. Mimo nocnych akrobacji znowu poczuł podniecenie. Uspokój się, ty stary capie, bo zejdziesz na serce!
„Nowa wiadomość”. Z opresji wybawił go głos automatycznego asystenta.
Zeng wstał i włożył szlafrok, zawiązując ciasno pasek.
– Przeczytaj.
„Od porucznika Johna Dotkina: panie profesorze, w załączeniu zdjęcia z RT-208”.
– Wyświetl.
RT-208 był zaawansowanym dronem, o wiele szybszym od ich statku. Okrążył wcześniej Mediosa, robiąc zdjęcia w wysokiej rozdzielczości. Projektor wyświetlił powiększenia fotografii w powietrzu, a Zeng podszedł bliżej i zmarszczył brwi. Zdjęcie przedstawiało Mediosa takim, jaki widzieli 50 lat wcześniej. Przepiękną planetę ogród, pokrytą lasami, przez które wiły się rzeki, zasilające gigantyczne wodospady. Ale pomiędzy zielonymi obszarami widniały tereny silnie zurbanizowane. Na pierwszy rzut oka można było uznać, że architektura jest o wiele bardziej zaawansowana niż ta stworzona przez Ziemian na przestrzeni ostatnich kilku tysięcy lat.
– Było wspaniale.
Poczuł jej oddech na uchu i najchętniej zapadłby się pod ziemię. On, osiemdziesięcioletni profesor, i ona, dwudziestopięcioletnia studentka. Mógłby jeszcze się łudzić, że takie rzeczy można utrzymać w tajemnicy. Ale znał prawdę. Wieść przetoczy się po statku niczym grzmot. Nikt nic nie powie, ale prawdę będzie mógł wyczytać z każdego spojrzenia. Z każdego, naznaczonego politowaniem, uśmieszku.
– Dziękuję – nie znalazł lepszej odpowiedzi.
– Co to takiego?
Nadia usiadła naprzeciwko, owinięta kołdrą. Część materiału zsunęła się i wzrok Zenga zatrzymał się na pełnej piersi dziewczyny. Doktoraty, habilitacje, prace naukowe podziwiane przez miliony ludzi oraz sześćdziesięcioletni dorobek naukowy. A mnie rozpraszają cycki studentki – pomyślał. Porażka.
– To zdjęcia z Mediosa.
– Mogę zobaczyć?
– Proszę bardzo – przesunął fotografie w jej kierunku i czekał cierpliwie, aż wszystkie przejrzy.
– Nie bardzo rozumiem. Skąd ta architektura?
– Też mnie to zdziwiło – profesor dotknął kilka razy biurka, w którym zatopiono ekran dotykowy. Po chwili na blat zsunęły się nowe wydruki. – A to są zdjęcia z ostatniego rekonesansu.
– Czyli sprzed 50 lat? – spytała dla pewności, sięgając po fotografie.
– Tak.
Kusiło go, żeby dodać, że nawet wtedy był pięć lat starszy od Nadii, ale ugryzł się w język. Co by to dało? Podjąłeś decyzję, więc teraz pij to piwo.
– Tutaj widać jedyne sfotografowane wówczas konstrukcje.
– To jakaś prowizorka. Nawet nie wiadomo, czy to w ogóle są budynki.
– Zgadzam się. Jednakże nierealne jest, by jakakolwiek cywilizacja uczyniła tak duży postęp w tak krótkim czasie. To jakbyśmy mieli rewolucję neolityczną, a 50 lat później silniki odrzutowe!
Nadia długo przypatrywała się kolejnym zdjęciom, porównując je ze sobą.
– Profesorze, proszę popatrzeć tutaj.
– Błagam, po dzisiejszej nocy mów mi po imieniu.
– Dobrze, Hu. Popatrz tutaj.
Zeng nachylił się nad biurkiem i przypatrzył wskazanemu przez dziewczynę fragmentowi.
– Na zdjęciu sprzed 50 lat widać mały, biały kształt. Taki sam jest na nowych zdjęciach. Tylko teraz bez tej całej leśnej osłony.
– To wygląda, jakby te zabudowania istniały wcześniej, tylko je maskowano. Jakby ktoś wiedział o naszej sondzie.
– Ale po co ktoś miałby robić coś podobnego?
Profesor odchylił się na krześle, marszcząc czoło. A po chwili zrozumiał. Nadia musiała dojść do tego samego wniosku, bo zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, usłyszał jej głos:
– Pułapka.
Gdy tylko się obudził, zaczął krzyczeć. Głośno i mocno. Ile tylko miał sił w czteropłatowych płucach. Krzyk szybko przerodził się w bolesne wycie. To, że nie wiedział, gdzie jest, nie stanowiło problemu. Przede wszystkim nie wiedział, kim jest. A ta dziwna, przerażająca nieświadomość wprost rozsadzała mu czaszkę.
– Jak ci na imię? – usłyszał basowy głos.
– Nie wiem! – wykrzyczał w przerażeniu.
– Spokojnie.
Poczuł ukłucie w lewym i prawym przedramieniu. Syknął z bólu, bo wstrzyknięta mikstura wypełniła mu żyły palącym ogniem. Za to gdy specyfik dotarł do głowy, przyniósł przyjemny chłód, który złagodził poczucie egzystencjalnego lęku.
Otworzył oczy i zdał sobie sprawę z tego, że stoi przed potężnym domem z białego kamienia. Nad budynkiem rosły dwa potężne dęby, korzenie oraz gałęzie drzew oplatały konstrukcję tak, że miejscami kruszyła się pod ich naporem.
Pchnął drewniane drzwi i wszedł do środka. Tam, w głębokim fotelu, siedziała Tercjanka. Uśmiechnęła się do niego i podeszła, by pocałować go w usta. Odwzajemnił pocałunek. Wiedział, że to jego żona. Jednakże z zakamarków jego podświadomości wybijał się fakt, że przecież on nie ma żony.
Kobieta podeszła do dziecięcego łóżeczka i wzięła na ręce niemowlę, które zaraz podała jemu. Spojrzał w dół i krzyknął ze strachu. W kocyku leżał karaluch wielkości dziecka. Wysuwał do niego czułki, muskały mu skórę na policzkach. Upuścił stwora na ziemię, przydusił go stopą. Kobieta zaczęła krzyczeć, ale nie zwracał na nią uwagi. Porwał ze stołu nóż i wbił w odwłok karalucha.
Tercjanka zaszlochała i padła zemdlona na ziemię. Popatrzył na nią z niepokojem, potem znów spojrzał pod nogi. Jakżeż straszliwie się pomylił! Na ziemi leżało z rozpłatanym brzuchem tercjańskie niemowlę. Chciał uciec, ale jakaś siła kazała mu tkwić bez ruchu. Jakby ktoś sterował jego ciałem.
Klęknął i zaczął wyciągać jelita dziecka z rany, by po chwili sobie uświadomić, że trzyma w dłoniach mózg. Nie mógł się powstrzymać i wbił zęby w gąbczastą tkankę. Gdy skończył jeść, wstał i podszedł do lustra. W odbiciu rozpoznał twarz swego ojca.
Wygiął się gwałtownie w łuk, przebudzony z koszmarnego snu. Spadł z łóżka i zwymiotował. Dygotał, wstrząsany torsjami, niepowstrzymanymi dreszczami oraz wspomnieniem potwornego snu. Ale przynajmniej wiedział już, kim jest. Przypomniał sobie. Borg!
Czyjeś silne ramiona kładą go z powrotem na łóżku. Nie może otworzyć oczu. Ktoś rozbiera go, myje i zakłada mu świeże ubranie. Na koniec znowu rozlega się spokojny, niski głos:
– Jak ci na imię?
– Borg.
– Czy ty to ty?
– Czy ja to ja?
Powtórzył pytanie i znowu poczuł przerażenie. Lęk zalał go niczym silna fala przyboju. Zaczął płakać, dopiero gdy ponownie poczuł ukłucia w przedramionach, z ulgą przywitał nadchodzące ukojenie.
Tym razem sen był inny. Zdrowy, spokojny. Jak po ciężkim dniu pracy na świeżym powietrzu. Zasłużony. Bez poczucia winy, bez przerażenia. Gdy się obudził, zobaczył, że jest podpięty pod skaner medyczny. Rozejrzał się po wnętrzu. Wystrój z jednej strony przypominał dawne statki Ziemian, w których rozpoczynano podbój kosmosu. Ale z drugiej strony gdzieniegdzie widać było elementy nowszych konstrukcji. Jakby próbowano unowocześnić stację, jednocześnie trzymając koszty w ryzach.
Kątem oka dostrzegł postać, więc obrócił głowę. Ziemianin dobiegał siedemdziesiątki. Miał na sobie kremowy kombinezon, posiwiałe gęste włosy zaczesał na bok. Jego twarz wyglądała na surową, ale ciepłe niebieskie oczy patrzyły ze zrozumieniem. Wzbudzał zaufanie. Jak dobry lekarz lub zdolny psychoterapeuta. To była twarz dobrego człowieka.
– Jak ci na imię? – spytał.
– Borg.
– Czy ty to ty?
Przez głowę Borga przeleciał szybki strumień wspomnień. Wakacje z tatą wśród tercjańskich gejzerów. Pojawienie się na świecie młodszej siostry. Rozcięta stopa podczas gry w piłkę na plaży. Wielkie protesty edukacyjne, które spowodowały, że Tercjanom pozwolono na naukę w klasach razem z ziemskimi dziećmi. Wreszcie śmierć matki w dziwnych, niewyjaśnionych okolicznościach. Zapłakany ojciec, który mu o tym mówi i tłumaczy, że pewne rzeczy lepiej zostawić, przemilczeć. Borg słyszał, że Ziemianie przeżywają podobne krótkie migawki chwilę przed śmiercią lub innym dramatycznym wydarzeniem, ale on doświadczył czegoś takiego po raz pierwszy. Za to pytanie nie budziło już w nim takiego lęku jak poprzednio.
– Tak. Ja to ja – odparł mocnym głosem.
– Doskonale. Teraz coś zjedz.
Starszy mężczyzna postawił przed Borgiem tacę. Ten z zadowoleniem zauważył, że posiłek różnił się od tego z przystani rejsu na orbicie Tercji. Świeże pieczywo, pyszna, aromatyczna wędlina i jajka na bekonie. Pochłonął wszystko do ostatniej okruszynki. Nie protestował, gdy mężczyzna podał mu kilka tabletek. Połknął je, popijając wodą.
– Jak masz na imię?
– Nie mam imienia. Nazywają mnie kustoszem. Możesz się tak do mnie zwracać.
– Jak to, nie masz… – Borg urwał w pół zdania. – Niemożliwe! Jesteś androidem?
– Zgadza się.
Tercjanin słyszał o tych maszynach, które wyglądały i zachowywały się identycznie jak ludzie. W pewnym momencie Ziemianie zabronili jednak produkcji urządzeń tak wiernie imitujących człowieka. Podobno rodziło to wiele problemów. Dlatego 300 lat wcześniej wydano dekret, który zobowiązywał producentów do projektowania robotów w taki sposób, by w każdym można było niezawodnie rozpoznać maszynę.
– Czas na toaletę – powiedział kustosz.
Borg miał już odpowiedzieć, że wcale mu się nie chce, ale zmienił zdanie. Gdy android wskazał mu drogę, szybko zamknął się w łazience. Po kilku minutach spuścił wodę i usłyszał głos kustosza dochodzący zza drzwi:
– W szafce jest ręcznik, umyj się.
Podszedł do umywalki i zamarł na chwilę w bezruchu, wpatrzony w swoje odbicie. Znowu miał gęstą czuprynę. Przyjrzał się twarzy. Teoretycznie wszystko było na swoim miejscu, ale wyglądała trochę dziwnie. To samo wrażenie towarzyszyło mu, gdy namydlał się pod prysznicem. Gdy wytarł się, założył przygotowane ubranie i wyszedł z łazienki, wiedział już, co jest nie tak.
– Nie mam pieprzyków – oznajmił.
– Oczywiście. Przecież to ciało jest jedynie kopią.
– Co takiego?
– Twoje pierwotne ciało spłonęło w przystani rejsu na orbicie Tercji.
– Nie rozumiem.
– Tercja znajduje się w odległości 14 lat świetlnych od Ziemi. To ponad 130 bilionów kilometrów. Nawet gdybyś w mgnieniu oka rozpędził się do prędkości światła, czego twoje ciało oczywiście by nie wytrzymało, podróż trwałaby 14 lat.
– To jak się tu znalazłem?
– W tercjańskiej przystani zeskanowano twoje ciało, a w naszej przygotowalni odtworzono. Twoje wspomnienia, charakter, osobowość zostały wysłane poprzez stacje jako wiązka danych.
– Więc na Tercji minęło 14 lat, gdy ta wiązka tu leciała?
– Nie. Na Tercji jest teraz dzień przed tym, jak wygrałeś losowanie.
– Jak to!? Przecież powiedziałeś…
– Nie mamy na to czasu – przerwał mu kustosz. – Czas nie jest linearny. Mimo że przez tysiąclecia tak go postrzegano. Zarówno na Ziemi, jak i na Tercji. Pamiętaj. Ty to ty.
– Ja to ja – powtórzył Borg.
– Były duże wątpliwości, czy przeżyjesz rejs. Najtrudniejszym elementem podróży jest zakorzenienie się starej świadomości w nowym ciele. Wszystkie wskaźniki oraz testy, które przeprowadziłem, wskazują, że dobrze sobie poradziłeś. A teraz chodźmy.
Przeszli do sąsiedniego pomieszczenia. Jedną ze ścian tworzyły szyby umieszczone w ramach przypominających swoją konstrukcją plaster miodu. Borg otworzył usta ze zdziwienia i poczuł łzy napływające do oczu. Rozpoznał ją od razu. Była taka piękna. Południową półkulę przykrywały gęste białe chmury, przerzedzające się w okolicy równika. Widział olbrzymie połacie oceanu i potężny piaskowy kontynent. Chyba Afrykę, ale nie mógł być pewien. Ziemia. Błękitna planeta. Rajski ogród.
Rozległ się szum elektrycznych silników i podłoga rozsunęła się, windując do góry obłą kapsułę. Kustosz otworzył szklane drzwi. Wydobył ze środka kombinezon i podał Borgowi, mówiąc:
– Włóż to. Pozwoli ci przetrwać przeciążenia. Na Ziemi jest całkowity zakaz używania silników odrzutowych czy kwantowych. Dlatego lądowanie będzie dosyć twarde.
Borg założył kombinezon, a kustosz pomógł mu z butami, rękawicami i hełmem. Po chwili siedział już w kapsule. Android zamknął drzwi.
– Miło było cię poznać – krzyknął Borg, ale tamten w odpowiedzi tylko się uśmiechnął.
Kapsuła powędrowała w dół, w trzewia większej konstrukcji. Światło zgasło, rozległ się potężny huk oraz syk sprężonego powietrza. Kapsuła wystrzeliła ze stacji w kierunku Ziemi, szybko nabierając prędkości.
Zaczął się bać, gdy pojazd wleciał w atmosferę. Chociaż wewnątrz temperatura się nie zmieniła, widział, jak nos kapsuły robi się czerwony od tarcia. Cholerne dranie! Borg chciał trzasnąć pięścią w przejrzyste drzwi. Mogli, powinni go uprzedzić, jak ta podróż będzie wyglądać!
Co się ze mną dzieje – pomyślał ze zdumieniem. – Dlaczego tak dziwnie się czuję? Co to było?
Gniew, wściekłość. To musiało być to! Tyle razy słyszał o tych emocjach. Widział je też niejednokrotnie u Ziemian. Ale nigdy nie było mu dane ich przeżywać. Aż do teraz.
Kapsuła przecięła górne warstwy atmosfery i szybowała nad niebieską taflą oceanu. Po kilku minutach Borg zobaczył ląd. Znał ten widok doskonale. Kiedyś było tam jedno ze słynniejszych miast na Ziemi. Teraz zupełnie odmienione w wyniku wielu działań rekultywacyjnych. Pozbyto się budynków, infrastruktury i przywrócono ziemi jej pierwotny wygląd z czasów przed wielkimi odkryciami geograficznymi. Kiedyś to miasto położone nad oceanem zwano Nowym Jorkiem.
Hu Zeng postanowił skrócić drogę na mostek, przechodząc przez ogród botaniczny. Przeszedł pomiędzy potężnymi drzewami, częściowo odpowiedzialnymi za produkcję tlenu, by wyjść na rozległą przestrzeń pól uprawnych. Niewielkie drony wisiały nad grządkami, podlewając i pielęgnując rośliny. Dzięki uprawom załoga statku miała zapewniony dostęp do świeżych warzyw.
Nie chciał tracić czasu na rozmowę przez komma. Wiedział, że dowódca statku był twardogłowym wojskowym i lepiej było załatwiać takie sprawy w cztery oczy. Po kilku minutach marszu opuścił ogród botaniczny, minął centrum medyczne i stanął przed drzwiami prowadzącymi na mostek. Dwóch żołnierzy pilnujących wejścia zatrzymało go gestem dłoni.
– Profesor Hu Zeng do pułkownika.
Jeden ze strażników podsunął mu bez słowa terminal, by przyłożył dłoń do skanera. Wiązka lasera znad drzwi zeskanowała siatkówkę profesora i po chwili jeden z żołnierzy zameldował do komma:
– Panie pułkowniku, profesor Hu Zeng chce z panem porozmawiać.
Drzwi rozsunęły się z sykiem, uczony wszedł do śluzy bezpieczeństwa i zewnętrzne wrota się zamknęły. Przeszedł przez skaner sprawdzający, czy nie ma przy sobie broni. Wreszcie mógł wejść do centrum dowodzenia statkiem.
Przednią ścianę pomieszczenia stanowiła potężna szyba. Na zewnątrz rosła w oczach planeta Medios. Statek zbliżał się szybko do celu. Pułkownik Enroe stał na stanowisku dowodzenia i obserwował z kamienną twarzą swoich ludzi. Po lewej siedział zespół nawigacyjny, złożony z pięciu oficerów. Na wprost trzech żołnierzy zajmowało się obserwacją i obsługą kilkudziesięciu radarów oraz czujników. Najliczniejszy był zespół bojowy. Dziewięciu ludzi zajmujących stanowiska po prawej stronie.
– To bardzo miła wizyta – pułkownik włożył wiele wysiłku w to, by profesor nie miał wątpliwości, że to sarkazm. – Ale za chwilę muszę posadzić 12 hektarów i milion ton w jakimś rozsądnym miejscu na tej planecie. Proszę się więc streszczać.
– Niech pan na to zerknie.
Zeng nacisnął przyciski na swoim kommie i w powietrzu ukazały się zdjęcia, które oglądał wcześniej w kajucie. Pułkownik zmarszczył brwi i niechętnie zerknął na fotografie Mediosa.
– Co to takiego?
– Medios. Pięćdziesiąt lat wstecz i teraz! To pułapka.
– Pan jest niepoważny. Pułapka zastawiona na międzysystemowy statek przez dzikusów z lepianek?
– To było tylko maskowanie. Czy pan tego nie rozumie!?
Wojskowy nie zdążył odpowiedzieć, bo jeden z obserwatorów zameldował:
– Panie pułkowniku. Pięć obiektów opuściło atmosferę Mediosa. Kurs kolizyjny. Sześćdziesiąt sekund do kontaktu.
– Obraz.
Na tle szyby wyświetlono olbrzymi hologram. Zbliżające się obiekty kształtem przypominały smukłe ostrza z bulwiastymi wypustkami po bokach. Jednak najdziwniejszy był materiał, z którego zostały skonstruowane. Maszyna dowodzona przez pułkownika Enroe była wykonana z kompozytu, tytanu, aluminium oraz starej dobrej stali. Natomiast tamte wyglądały jakby powstały z drewna lub innej materii organicznej. Profesor Hu Zeng mógłby się założyć, że widział już podobne tworzywo, ale teraz nie potrafił sobie przypomnieć gdzie i kiedy.
– Małe, szybkie, zwrotne – ocenił pułkownik. – Wyglądają jak myśliwce. Wysłać im uniwersalne ostrzeżenie.
Oficerowie rzucili się do swoich przyrządów, by wykonać rozkaz, a profesor Zeng uśmiechnął się do siebie. Uniwersalne ostrzeżenie stanowiło wypracowany przez naukowców przekaz, uwzględniający najważniejsze mechanizmy wszystkich znanych form komunikacji. Emitowany na wszystkich częstotliwościach. Wisienką na torcie był załącznik do komunikatu. Otóż w formułowaniu ostrzeżenia brali udział również wojskowi, dlatego kończył się koktajlem pocisków, wybuchających w sąsiedztwie ostrzeganych.
Choć eksplozja nastąpiła pomiędzy obiektami z Mediosa, to te nie zmieniły kursu.
– Trzydzieści sekund do kontaktu!
– Sami tego chcieli! – warknął pułkownik. – Spalić skurwysynów!
Profesor usiadł w jednym z foteli i ukrył na chwilę twarz w dłoniach. Dlaczego zostałem antropologiem? Nie mogłem wybrać botaniki? Drzewa i rośliny nie są głupie. Po prostu są. A człowiek? Profesor wyprostował się, gdy pociski ich statku zostały zneutralizowane przez nadlatujące obiekty. Po chwili pokład zadrżał gwałtownie, a jeden z oficerów nawigacyjnych zameldował:
– Panie pułkowniku, straciliśmy moc we wszystkich silnikach.
– Zostaliśmy otoczeni przez jednostki z Mediosa – informował kolejny. – Wygląda na to, że teraz to one wyznaczają nasz kurs.
Pułkownik Bill Enroe, wraz z całym swoim statkiem, sunął w asyście obcych myśliwców w kierunku Mediosa. Kolejni oficerowie meldowali o braku łączności, awarii radarów, czujników oraz kamer zewnętrznych. Ze wszystkiego, czym dotąd dysponowali, został im zmysł wzroku. Mogli się gapić przez okno. Pułkownik długo milczał, wreszcie powiedział:
– Panie profesorze. To chyba pułapka.
Uczony uśmiechnął się kwaśno. Nie skomentował. Po co?
Komunikat na desce rozdzielczej ostrzegł o wypuszczeniu spadochronów. Zgodnie z instrukcją Borg chwycił się uchwytów po obu stronach fotelu. Po chwili poczuł mocne szarpnięcie, które wypchnęło mu powietrze z płuc. Kilka sekund później kapsuła opadała już wolno i dostojnie, hamowana przez trzy potężne spadochronowe czasze.
Patrzył przez szybę z zaciekawieniem. Od razu rozpoznał charakterystyczne estuarium. Nic dziwnego, że przed tysiącem lat postanowiono założyć tu miasto. Ukształtowanie terenu stanowiło naturalny port. Nic, tylko zbudować przystań i rozpocząć handel.
Widział jak na dłoni błękitne wstęgi rzeki Hudson oraz East River. Wyspę położoną między nimi kiedyś nazywano Manhattanem. Gdyby zjawił się tu kilkanaście wieków wcześniej, zobaczyłby gęstą infrastrukturę z wieżowcami i ze stylowymi mostami, łączącymi brzegi rzek. Teraz widział tylko piaszczyste plaże i zielone łąki. Nawet po dawnej nazwie nie było śladu. Na cześć grupy plemion indiańskich, do której należeli pierwotnie zamieszkujący te terytoria, wyspa nosiła teraz miano Algonkin.
Wiedział, że tu wszelka technologia została zakazana. Nawet korzystanie z energii słonecznej. Ludzie żyli tak samo jak przed wiekami, odrzuciwszy zdobycze nowoczesnej cywilizacji. Jedyny wyjątek stanowiły sytuacje, w których komuś groziła śmierć przed osiemdziesiątym rokiem życia. Nieważne, czy w wyniku urazu, czy choroby. Wtedy odsyłano go promem na leżącą na orbicie przystań rejsu, gdzie nieszczęśnik mógł skorzystać z kapsuły medycznej.
Borg uśmiechnął się, widząc niewielką wysepkę na południe od Algonkinu. Jedyna budowla, która przetrwała deindustrializację. Statua Wolności. Symbol swego czasu znany na całym świecie. Ogromny posąg przez stulecia witał marynarzy statków zawijających do portu. Ciekawe, czy pozwolą mu zobaczyć ją z bliska?
Nagle konsola kapsuły rozjarzyła się na czerwono, wypluła komunikat o splątaniu spadochronów. Borg poczuł, jak kapsuła zaczyna wirować wokół własnej osi w niekontrolowanym korkociągu. Pomarszczona powierzchnia Zatoki Nowojorskiej zbliżała się w zawrotnym tempie. Zaczęło mu się robić niedobrze. Zdążył jeszcze zauważyć, że konsola informuje o katapultowaniu, i krzyknął:
– Nie! Tylko nie katapulta!
Osłona kapsuły wystrzeliła z sykiem, potężna siła wyrzuciła Borga na zewnątrz. Kombinezon napompował komory powietrzne, mające chronić go przed upadkiem. Kapsuła po krótkiej chwili z hukiem uderzyła w taflę wody poniżej. On obracał się bezradnie w powietrzu, dopóki pojemnik ze sprężonym gazem nie uwolnił ładunku, spowalniając upadek tak, by lądowanie było tak miękkie, jak to możliwe.
Mimo wszystko poczuł potworny ból, gdy runął w wodę. Większość komór porozrywała się, amortyzując uderzenie. Na szczęście nie stracił przytomności. Do hełmu dostała się jednak woda, zalewając mu usta. Od brzegu Liberty Island dzieliło go niecałe 100 metrów. Był tylko jeden problem. Borg nie umiał pływać.
Tercjanie w przeważającej większości trudnili się rybactwem. Wodę darzyli nabożną czcią, a morska toń napawała ich lękiem. Dopiero przyjazd Ziemian uświadomił im, że człowiek może unosić się na wodzie niczym łodzie używane do połowu. Niestety, Borg, jak jego ojciec i dziadek, był tradycjonalistą. Wierzył, że dla Tercjanina, podobnie zresztą jak Ziemianina, naturalnym środowiskiem jest ląd i tego należało się trzymać.
Zerwał hełm. Próbował utrzymać głowę nad powierzchnią, machając gwałtownie rękoma. Strategia ta sprawdzała się przez sekundę, dwie, jednak po chwili znowu szedł pod wodę. Wtedy jeszcze szybciej i mocniej przebierał rękoma. Jednak niewiele to dało. Czuł, że szybko traci siły, a kolejne zachłyśnięcia wodą jeszcze pogarszały sprawę. Ogarnęła go panika, gdy uświadomił sobie straszliwą prawdę. Ja tonę – pomyślał. – Umieram!
Brakowało mu tlenu. Połknął sporo morskiej wody i w ostatnim, panicznym odruchu machnął jeszcze kilka razy ramionami. Wtedy poczuł, że jego dłonie trafiły na coś twardego. Odrzuconą przez kapsułę osłonę. Wczołgał się na element, który unosił się na wodzie niczym przejrzysta, chybotliwa łódź. Przez krótką chwilę był przekonany, że pójdzie na dno pod jego ciężarem, ale nic takiego się nie stało.
Gdy tylko trochę odpoczął, zsunął nogi do wody i zaczął nimi machać, kierując swoją prowizoryczną tratwę w kierunku wyspy, na której wznosiła się dumnie Statua Wolności. W podobny sposób sterowano niegdyś łodziami rybackimi na Tercji. Umieszczone z tyłu wiosło służyło zarówno do obierania kursu, jak i napędzania konstrukcji.
Podpłynął tak blisko brzegu, jak to tylko było możliwe. Zsunął się z osłony i z ulgą poczuł pod stopami dno. Wyszedł na piaszczysty brzeg i niemal od razu opadł na czworaka. Był wyczerpany, przerażony i obolały. Posuwał się jednak w takiej pozycji, chcąc się jak najbardziej oddalić od zdradliwej wody. Coś ścisnęło go w klatce piersiowej i zaczął gwałtownie wymiotować słoną wodą. A potem zemdlał.
Nadia kręciła się niespokojnie po kabinie. Zdążyła się dowiedzieć od Zenga, że ich statek badawczy wpadł w pułapkę i teraz, pozbawiony napędu, ściągany był w kierunku Mediosa przez wrogie myśliwce.
Przez ostatnią godzinę próbowała połączyć się z senatorem Castanim za pomocą specjalnego protokołu, wgranego do jej komma. Ale nic z tego nie wyszło. Nie wiedziała, czy może dlatego, że znajdowali się już za daleko, czy też statki z Mediosa w jakiś sposób blokowały sygnał.
Castani i szef bezpieczeństwa Tercji wspominali o drugim agencie na pokładzie. Mieli razem ustawić przystań rejsu na Mediosie, tyle że nie wiedziała, niestety, kto to był. Znowu zaczęła żałować, że podjęła się tego zadania. Najgorsze było to, że nawet nie znała wszystkich szczegółów. W końcu kim tak właściwie była? Ledwie kochanką szefa ekspedycji. Właśnie. Ledwie czy aż? Wyciągnie wszystko z tego starego pierdziela w łóżku! Uśmiechnęła się z satysfakcją do swego odbicia w szybie. Za oknem widać było Mediosa w całej okazałości. Zbliżali się.
Profesor Hu Zeng został z pułkownikiem na mostku, słyszał więc doskonale, jak jeden z oficerów nawigacyjnych zameldował:
– Wchodzimy w atmosferę.
Pomyślał wówczas, że „atmosfera” może nie być do końca uprawnioną nazwą. Wcześniejsze badania wykazały, że powłoka gazowa Mediosa różni się od tej na Ziemi i Tercji. Na tych ostatnich planetach przyciąganie sprawiało, że warstwy gazów utrzymywały się blisko powierzchni. Dodatkowo ich magnetosfery chroniły przed wiatrami Słońca, Alfy czy Infry.
Z Mediosem sprawa miała się trochę inaczej i była dość zagadkowa. Planetę ogrzewał błękitny nadolbrzym, który znajdował się o wiele dalej niż gwiazdy Ziemi czy Tercji. Mimo to jego promieniowanie sprawiało, że na Mediosie kwitło życie. Na pokładzie mieli sondy, których przeznaczeniem był lot w kierunku błękitnej gwiazdy i jej szczegółowe badania.
Statek wpadł w silne wibracje. Spodziewali się oczywiście tarcia i w następstwie wzrostu temperatury osłon statku, co zawsze towarzyszyło przechodzeniu przez powłoki gazowe Ziemi lub Tercji, tutaj jednak miało się niezwykłe wrażenie, że statek przyspieszył, jakby zasysało go do Mediosa. Za szybą rozjarzyły się wielokolorowe wstęgi, przypominające ziemską zorzę polarną.
W końcu drgania ustały i zobaczyli przed sobą białe obłoki, odbijające niebieską poświatę dalekiej błękitnej gwiazdy. Gdy przebili się przez warstwę chmur, ujrzeli gigantyczne miasto. Zarówno profesor, jak i pułkownik otworzyli usta ze zdziwienia.
Gęsta zabudowa robiła wrażenie. Nawet w okresie największego rozkwitu na Ziemi i Tercji ludzie nie zdołali stworzyć czegoś takiego. Las budynków rozciągał się na gigantycznej powierzchni. Gdy się zbliżyli, zrozumieli, że budynki ciągną się kilometrami w dół, tworząc skomplikowane wąwozy.
– Ciekawe, ile stworów czy innych robali zamieszkuje taką metropolię – powiedział pułkownik Enroe. – Miliard? Dwa?
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki