Giaur - George Gordon Byron - darmowy ebook + audiobook

Giaur ebook i audiobook

George Gordon Byron

3,7

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 53

Rok wydania: 2023

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 1 godz. 13 min

Rok wydania: 2023

Lektor: Fundacja Nowoczesna Polska

Oceny
3,7 (54 oceny)
16
17
14
5
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Nataliasbooks

Całkiem niezła

spoczko
00
Kornelia4551644

Dobrze spędzony czas

powalona akcja
00
ntlaoesa

Nie polecam

nudna
00
PrzemoD

Nie oderwiesz się od lektury

Powieść poetycka, którą warto poznać. Wyjątkowy klimat orientu.
00

Popularność




Geo­r­ge Gor­don By­ron

Giaur

Giaur[1]

Ju­lia­no­wi Niem­ce­wi­czo­wi
w do­wód głę­bo­kie­go sza­cun­ku  

Przed­mo­wa tłu­ma­cza

O wpły­wie By­ro­na na ca­łą te­go­cze­sną li­te­ra­tu­rę prze­ko­ny­wa­ją się co dzień czy­tel­ni­cy, bo wi­dzą na wszyst­kich utwo­rach póź­niej­szych bar­wę i pięt­no te­go wiel­kie­go po­ety. O za­le­tach i wa­dach dzieł je­go ty­le ksiąg na­pi­sa­no, że z nich moż­na by uło­żyć ma­łą bi­blio­te­kę: nie my­śli­my po­ru­szać tej ple­śni kry­tycz­no pa­ne­gi­rycz­nej, głę­bo­ko już za­sy­pa­nej in­ny­mi waż­niej­szy­mi po­le­mi­ka­mi.

Ale tłu­macz czuł się obo­wią­za­nym po­wie­dzieć zda­nie swo­je o dzie­łach Au­to­ra pod jed­nym przy­naj­mniej wzglę­dem, – pod wzglę­dem mo­ral­ne­go ich cha­rak­te­ru i dą­że­nia. Wia­do­mo, iż By­ro­na oskar­ża­no o bez­boż­ność i an­ty­so­cja­lizm[2]; za­rzu­ca­no mu,że wy­stęp­nych lu­dzi wy­bie­ra­jąc na bo­ha­ty­rów swo­ich pie­śni, ro­bił nie­ja­ko apo­te­ozę zbrod­ni; Fry­de­ryk Szle­gel[3] na­zwał go emi­sa­riu­szem Sza­ta­na, a wszy­scy zgo­dzi­li się, że był apo­sto­łem scep­ty­cy­zmu.

Wszak­że, je­śli są­dząc dzie­ła pod wzglę­dem sztu­ki, kry­ty­cy zwy­kli je od­no­sić do wie­ku, w któ­rym wzię­ły po­czą­tek, po­rów­ny­wać z dzie­ła­mi spół­cze­sny­mi i po­źniej­szy­mi, na­le­ża­ło­by rów­ną[4] za­cho­wać me­to­dę oce­nia­jąc mo­ral­ny cha­rak­ter au­to­rów.

By­ron był dziec­kiem prze­szłe­go wie­ku; wszedł na świat w epo­ce mo­ral­nej naj­niesz­czę­śliw­szej dla czło­wie­ka, dla po­ety. Wła­śnie wten­czas spa­da­ła za­sło­na po pierw­szym ak­cie re­wo­lu­cji. Strasz­na wal­ka pi­śmien­na i słow­na prze­cię­ta zo­sta­ła gi­lo­ty­na­mi i za­głu­szo­na grzmo­tem woj­ny eu­ro­pej­skiej. Stron­nic­twa osła­bio­ne wza­jem­nym mor­dem ustą­pi­ły z pla­cu bo­ju; nie­do­bit­ków Na­po­le­on roz­bro­ił i wziął na ka­gań­ce. Wszyst­ko uci­chło. Był to czas dziw­ne­go odrę­twie­nia; o tych wiel­kich py­ta­niach któ­re świat za­bu­rzy­ły, lę­ka­no się już mó­wić, za­prze­sta­no my­ślić. Dzie­ła wszyst­kie ów­cze­sne no­szą ce­chę trwo­gi umy­sło­wej i mo­ral­ne­go upad­ku. Są to ni­by roz­mo­wy wi­no­waj­ców za­mknię­tych w wię­zie­niu, któ­rzy wsty­dzą się wspo­mi­nać prze­szłość, bo ha­nieb­na, – bo­ją się po­my­ślić o przy­szło­ści, bo okrop­na, – i ba­wią się ga­węd­ką o po­go­dzie i desz­czu.

Du­sza By­ro­na nie mo­gła żyć śród ta­kiej li­te­ra­tu­ry, gwał­tem wy­ry­wa­ła się za jej sfe­rę. Mło­dy Au­tor, prze­śla­do­wa­ny od kry­ty­ków, ści­gał ich wza­jem, a z kry­ty­ków są­dząc o czy­tel­ni­kach, za­czął lek­ce­wa­żyć ca­łą pu­blicz­ność. Po tej kłót­ni au­tor­skiej z li­te­ra­ta­mi, na­stą­pił roz­brat mo­ral­ny z ludź­mi, któ­re­go szcze­gó­ły na­le­żą do bio­gra­fii.

Za­lśnio­ny gnie­wem, zło­rze­cząc ob­łu­dzie.  
Choć znał, za­po­mniał że są lep­si lu­dzie.  
Kor­sarz, str. 98.

Od­tąd zda­ło się By­ro­no­wi, że czło­wiek z ser­cem nie mo­że żyć w to­wa­rzy­stwie, że mu­si uciec od świa­ta lub mścić się nad nim. Od­tąd bo­ha­ty­rów swo­ich, dzie­ci du­szy swo­jej, wy­cho­wy­wał na pu­sty­ni lub w ja­ski­niach ło­trów.

Ale dzie­ci By­ro­na nie są to po­spo­li­ci zbrod­nia­rze, nie zim­ni ego­iści al­bo sza­le­ni fa­na­ty­cy za­ko­cha­ni w swo­jej prze­wrot­no­ści i głup­stwie. Po­eta zo­sta­wia im jed­ną przy­naj­mniej cno­tę, jed­no szla­chet­ne uczu­cie, któ­re ich mi­mo­wol­nie z ro­dza­jem ludz­kim wią­że, któ­re nie po­zwa­la im po­grą­żyć się w zu­peł­ną mo­ral­ną ciem­ność, i świe­cąc na dnie su­mie­nia, tym wy­raź­niej da­je wi­dzieć wszyst­kie je­go szczer­by i pla­my.

Lu­dzie By­ro­na ma­ją su­mie­nie. I tu jest głów­na róż­ni­ca mię­dzy na­szym au­to­rem i pi­sa­rza­mi prze­szłe­go wie­ku. Prze­szły wiek był so­li­stą, a więc nie znał róż­ni­cy złe­go i do­bre­go, ćwi­czył się tyl­ko w ro­zum­ko­wa­niu, i za cel so­bie po­ło­żył, ze wszyst­kie­go wy­tłu­ma­czyć się, a ra­czej wy­ga­dać. Ty­pem prze­szłe­go wie­ku jest Pan­glos[5] Wol­te­ra. Ten Pan­glos, fran­cu­ski Hiob, w naj­więk­szym spodle­niu mo­ral­nym, nie tra­ci do­bre­go hu­mo­ru; wa­la­jąc się w śmie­ciach, i wy­plu­wa­jąc zę­by, za­wsze pysz­ni się i cie­szy się, że był i jest fi­lo­zo­fem. Lu­dzie By­ro­na gar­dza ta­ką so­fi­ste­rią[6], czu­ją, że są win­ni, cier­pią; du­ma tyl­ko nie do­zwa­la im bła­gać prze­ba­cze­nia, a czy­tel­nik czu­je, że do po­pra­wy brak mu tyl­ko cza­su, bo wszy­scy zbyt ry­chło gi­ną. Czy­tel­nik pew­ny jest, że Giaur, ani Kor­sarz, ani na­wet Don-Ju­an nie skoń­czy­li­by jak Pan­glos, al­bo Fo­blas.

I scep­ty­cyzm By­ro­na róż­ny jest od tej obo­jęt­no­ści na wszyst­ko co jest wy­so­kie i pięk­ne, od tej zwie­rzę­cej nie­czu­ło­ści, któ­rą so­li­ści ochrzci­li scep­ty­cy­zmem, a któ­ra jest tyl­ko do­bro­wol­ną głu­cho-śle­po­tą. Ca­ła fi­lo­zo­fia prze­szłe­go wie­ku dą­ży­ła do te­go, aże­by lu­dzi, już po­chleb­stwem od­wieść, już groź­bą[7] i śmie­chem od­stra­szyć od po­szu­ki­wa­nia prawd wyż­szych i za­sad­ni­czych, aże­by wmó­wić, że te praw­dy al­bo są do po­ję­cia nie­po­dob­ne, al­bo nie­war­te do­cho­dze­nia. By­ron pierw­szy z po­etów nie dał się za­spo­ko­ić ta­ką so­li­stycz­ną kon­dem­na­tą[8] my­śle­nia i uczu­cia. Wiel­ka za­gad­ka świa­ta, za­gad­ka prze­zna­czeń ro­du ludz­kie­go, przy­szłe­go ży­cia, sta­ła mu za­wsze przed oczy­ma. Po­ru­szył on wszyst­kie za­sad­ni­cze py­ta­nia mo­ral­ne i fi­lo­zo­ficz­ne, pa­so­wał się ze wszyst­ki­mi trud­no­ścia­mi do­gma­tów i tra­dy­cji, klął i dą­sał się jak Ty­tan Pro­me­te­usz, któ­re­go cień tak czę­sto lu­bił wy­wo­ły­wać. Nie roz­wią­zał so­bie za­gad­nie­nia, nie uspo­ko­ił du­szy; ależ mu bra­kło rów­nie jak je­go bo­ha­ty­rom – cza­su! Mo­że dla­te­go tyl­ko nie spraw­dzi­ła się prze­po­wied­nia Wal­ter-Sko­ta[9].

Nie był te­dy By­ron kon­ty­nu­ato­rem prze­szłe­go wie­ku; ow­szem po­wie­dzieć moż­na, że ruch umy­sło­wy dą­żą­cy ku so­li­ste­rii on je­den na dro­dze li­te­ra­tu­ry za­trzy­mał i wstecz za­wró­cił. Od­głos po­wszech­ny na­zwał By­ro­na Na­po­le­onem Po­etów, rów­nież Na­po­le­ona uzna­no za je­dy­ne­go po­etę Fran­cji. Wie­le wie­ków mi­nie, nim się znaj­dzie rę­ka, któ­ra by jed­no z tych be­reł dźwi­gnąć mo­gła.

Uwa­ża­no, że w dwo­ja­kim spo­so­bie scep­ty­cyzm uka­zu­je się na świe­cie: raz ja­ko mrok wil­got­ny i zim­ny, wró­żą­cy noc dłu­gą; dru­gi raz ja­ko te chwi­lo­we ściem­nie­nie po­ran­ko­we, po­łą­czo­ne z po­wie­wem orzeź­wia­ją­cym, któ­re za­po­wia­da dzień. By­ron wy­obra­ża tę dru­gą epo­kę scep­ty­ków, nie­pew­nych w swo­im dą­że­niu, ale peł­nych du­cha i szcze­ro­ści.

Przed­mo­wa au­to­ra

Ro­ze­rwa­ne ułam­ki ni­niej­sze­go po­ema­tu, skła­da­ją po­wieść o smut­nych lo­sach bran­ki mu­zuł­mań­skiej, któ­ra za nie­wier­ność uka­ra­na zo­sta­ła spo­so­bem tu­rec­kim, uto­pio­na w mo­rzu, i któ­rej zgo­nu po­mścił się ko­cha­nek jej, mło­dy we­ne­cja­nin. Zda­rze­nia po­dob­ne tra­fia­ły się daw­niej czę­sto na Wscho­dzie; te­raz rzad­sze. Mo­że ko­bie­ty mu­zuł­mań­skie na­uczy­ły się wię­cej ostroż­no­ści, mo­że chrze­ścia­nie mniej są te­raz po­chop­ni do śmia­łych przed­się­wzięć mi­ło­snych i mniej w nich szczę­śli­wi. Zda­rze­nie, któ­re jest tre­ścią na­szej po­wie­ści, od­nieść na­le­ży do owych cza­sów, kie­dy wy­spy Joń­skie ule­ga­ły pa­no­wa­niu Rze­czy­po­spo­li­tej We­nec­kiej, kie­dy Ar­nau­ci[10] na chwi­lę wy­par­ci z Mo­rei, zno­wu, po bez­sku­tecz­nym wtar­gnię­niu Mo­ska­lów, za­czę­li ją plą­dro­wać. Wia­do­mo, że od­strych­nie­nie się Maj­no­tów[11], ob­ra­żo­nych tym, że im za­bro­nio­no Mi­strę ra­bo­wać, ścią­gnę­ło no­we klę­ski na Gre­cję. Kraj ten stał się na­ów­czas te­atrem okru­cieństw, któ­rych przy­kład trud­no zna­leźć, na­wet w dzie­jach pra­wo­wier­ne­go lu­du mu­zuł­mań­skie­go.

Giaur

Umil­kły wia­try, ci­che lśnią się fa­le  
Przy gro­bow­co­wej Te­mi­sto­kla[12] ska­le,  
Któ­ra wy­nio­słem nie­bo czo­łem bo­dzie  
I z gó­ry pa­trząc na mo­rza i smu­gi  
Naj­pierw­sza wi­ta lą­du­ją­ce ło­dzie.  
Kie­dyż się zja­wi Te­mi­sto­kles dru­gi?  

*

Wy­spy szczę­śli­we! w każ­dej po­rze ro­ku  
Za­rów­no mi­łe i ser­cu i oku,  
Gdy was przy­cho­dzień z gór Ko­lon­ny wi­ta[13],  
Wraz na­gły urok źre­ni­ce mu chwy­ta,  
I myśl po­grą­ża w du­my ta­jem­ni­cze.  
Tu szkla­ne mo­rza ci­che­go ob­li­cze  
Na fa­lach drob­nych jak uśmie­chu doł­ki,  
Gór oko­licz­nych od­bi­ja wierz­choł­ki  
Strze­gą­ce brze­gów, z któ­ry­mi ła­god­nie  
Zda­ją się igrać raj­skie wo­dy wschod­nie.  
Je­śli się wie­trzyk chwi­lo­wy prze­śliź­nie,  
I zła­mie szy­by na mo­drej płasz­czyź­nie,  
I kwie­cie z brze­gu przy­nie­sio­ne mio­ta,  
Ja­każ w tym wie­trze wo­nia i piesz­czo­ta!  
Tam na skał wierz­chu, u ście­ku po­ni­ków[14]
Błysz­czy się ró­ża, suł­tan­ka sło­wi­ków[15],  
Jej brzmią po­chwa­ły ko­chan­ko­wie le­śni,  
Ona ru­mień­cem dzię­ku­je za pie­śni.  
Ślicz­na i skrom­na, kró­lo­wa ogro­dów,  
Nie­tknię­ta wi­chrem, nie­zwię­dła od chło­dów  
Nie zna­jąc na­szych zim nie­bez­pie­czeń­stwa,  
Kwit­nie świe­żo­ścią wiecz­ne­go pa­nień­stwa.  
Bal­sa­my, któ­rych nie­bo jej udzie­la,  
W won­nych ka­dzi­dłach ku nie­bu od­strze­la,  
Nie­bo wza­jem­nie, co dzień jej uży­cza  
Świet­nych ko­lo­rów swo­je­go ob­li­cza.  
Tam, w po­lu ty­le jest kwie­cia dla wian­ków,  
Tam, w la­sach ty­le cie­nia dla ko­chan­ków,  
Tam, gro­ty dla nich cio­sa­ne umy­śnie;  
Dziś mor­ski zbój­ca w te gro­ty się ci­śnie,  
I no­cą z ma­łej cza­tu­je ga­le­ry  
Na bez­piecz­ne­go że­glow­ni­ka ste­ry.  
Sko­ro mie­sięcz­na za­bły­śnie po­chod­nia,  
Za­brzmi gi­ta­ra mor­skie­go prze­chod­nia[16];  
Zbój­ca swój ru­del za­raz na głąb pę­dzi  
Za­kry­ty cie­niem nad­brzeż­nych kra­wę­dzi,  
Za­ha­cza sta­tek, zdo­by­cze roz­dzie­la;  
Wrzask ko­na­ją­cych mie­sza pieśń we­se­la.  
Dziw­na! gdy kraj ten na­tu­ra ob­ra­ła  
Na ogród bo­gów, i hoj­nie nań zla­ła,  
Ty­le bo­gac­twa, pięk­no­ści tak wie­le  
Jak­by we wła­snym za­ko­cha­na dzie­le,  
Dziw­na! że dzie­ła wła­sne­go się zrze­ka,  
I dziś na­tu­ra wpusz­cza tu czło­wie­ka,  
Któ­ry, od­wiecz­ny mi­ło­śnik znisz­cze­nia,  
Ogród Edeń­ski na no­wo wy­ple­nia,  
I ja­ko le­śny dzik kwie­cie wy­tła­cza  
Nie­po­kro­pio­ne zno­ja­mi ora­cza  
Ani zna­ją­ce rę­ki ogrod­ni­ka!  
Tu kwie­cie sa­mo do­ko­ła wy­ni­ka,  
Za ty­le wdzię­ków, za ta­ką ob­fi­tość  
Upra­sza tyl­ko czło­wie­ka o – li­tość.  
Dziw­na! tu zie­mia od­dy­cha po­ko­jem.  
A ser­ce ludz­kie, chu­cią i roz­bo­jem.  
Czyż kra­je świa­tła na no­wo ogar­nie  
Noc na­mięt­no­ści rzą­dzą­cych bez­kar­nie?  
Pa­trząc my­ślił­byś[17], że tu zbun­to­wa­ni  
Woj­sko anio­łów zwal­czy­li sza­ta­ni,  
I che­ru­bi­nów tro­ny dziś przy­własz­cza  
Tłum, któ­ry pie­kieł wy­zio­nę­ła pasz­cza.  
Tak ślicz­ny kraj ten oj­czy­zna roz­ko­szy,  
Tak brzyd­ki ty­ran, co go dziś pu­sto­szy!  
Kto na śmier­tel­nym oglą­dał po­sła­niu[18]
Pięk­ne ob­li­cze za­raz po sko­na­niu  
Nim dzień prze­mi­nął, pierw­szy dzień ni­ce­stwa,  
Ostat­ni tru­dów i bo­lów je­ste­stwa;  
Nim śmierć ostat­nim przy­ci­śnie­niem rę­ki  
Zgła­dzi­ła ry­sy gdzie chro­nią się wdzię­ki:  
Kto po­mni twarz tę aniel­sko-ła­god­ną,  
Tak zim­no pięk­ną, tak smut­nie po­god­ną!  
Zda się w le­tar­gu za­sy­piać głę­bo­ko,  
Zda się być ży­wą? – gdy­by nie to oko,  
Gdzie już nie świe­ci ni łza, ni na­mięt­ność,  
Gdzie miesz­ka zim­na, wiecz­na obo­jęt­ność  
I stra­szy wi­dzów i ser­ca im stu­dzi,  
I z oczu tru­pa wpa­da w ser­ca lu­dzi –  
Gdy­by nie wzrok ten, nim pierw­szy dzień mi­nie,  
Nim ta go­dzi­na – w tej jesz­cze go­dzi­nie  
Śmierć tak ła­god­nie nie­wi­do­mie wład­nie,  
Że jej ty­rań­stwa nikt zra­zu nie zgad­nie!  
Dziś do tej twa­rzy Gre­cy­ja po­dob­na,