Głos góry - Kawabata Yasunari - ebook + książka

Głos góry ebook

Kawabata Yasunari

4,4
30,00 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Po niemal czterdziestu latach PIW wznawia (wydanie poprawione i z dodanym posłowiem tłumaczki) klasyczną powieść japońskiego noblisty Yasunariego Kawabaty Głos góry. Ta z pozoru prosta historia o starzejącym się mężczyźnie i jego rodzinie – opisana pięknym, powolnym językiem – jest dla Kawabaty przyczynkiem do refleksji nad przemijającymi czasami oraz nad elementami niesamowitymi lub nadprzyrodzonymi w ludzkim życiu. Tłumaczka, Ewa Szulc w posłowiu zwraca uwagę, że „najistotniejszą rolę w Głosie góry pełni wyrafinowane piękno”. I jest to piękno przyrody w jej różnorodności, piękno krajobrazów, piękno rzeczy i przedmiotów, piękno pracy rąk ludzkich, a w końcu piękno samego człowieka, zwłaszcza kobiet ubranych w tradycyjne japońskie kimono.

Głos góry jest jedyną współczesną japońską powieścią, która znalazła się na liście najlepszych książek Norweskiego Klubu Książki.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 331

Oceny
4,4 (56 ocen)
29
21
4
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
arhkym

Dobrze spędzony czas

Intrygująca.
10
paille

Nie oderwiesz się od lektury

Klasyka literatury japońskiej
00
fleeting

Z braku laku…

porzuciłam, potem wróciłam - to była dla mnie dość męcząca lektura; nie zachwyciły mnie opisy przyrody, na co tak liczyłam, sięgając po tę pozycję.
00
monikapobiega

Nie oderwiesz się od lektury

Piękna lektura
00
agaipad

Dobrze spędzony czas

Wow. I think the 4 stars only mean that I am not educated/mature enough to fully understand and appreciate this work. "The sound of the Mountain" is a beautiful novel - beautiful in the whole, wide meaning of this word. Its protagonist, Shingo, is wonderfully sensitive to the beauty around him and shows it to us at every other step of the way. And Kawabata lets him do so in a way that's very simple, yet incredibly rich in value and meaning - a true japanese style. I loved the bits about the sunflowers, about the Noh masks (!), the little talks between Shingo and Kikuko, every single one of the old man's dreams that seem so intricate yet so true, so oneiricly absurd, yet so relevant. The relationship between Shingo and Kikuko, the head of the family and his daughter-in-law, filled with this profound understanding, respect and appreciation, although it might seem like (especially in the begining) there's no reason for those feelings to be there. Shingo's admiring of the creature that ...
00

Popularność




Tytuł oryginału

(Yama no oto)

Redaktor prowadzący

Paweł Orzeł

Okładka i ilustracja

(zainspirowana japońskimi przedstawieniami góry Fudżi i plakatem z International Lighting Design Competition w Tokio w 1983 r. autorstwa Yusaku Kamekury)

Anna Sztwiertnia

Opieka redakcyjna

Kamil Kowalski

Korekta

Michał Trusewicz

© Copyright for the Polish edition by Państwowy Instytut Wydawniczy, 2021

© Copyright for the Polish translation by Ewa Szulc

Księgarnia internetowa www.piw.pl

www.fb.com/panstwowyinstytutwydawniczy

Państwowy Instytut Wydawniczy

ul. Foksal 17, 00–372 Warszawa

tel. 22 826 02 01

e-mail: [email protected]

ISBN 978-83-8196-209-4

GŁOS GÓRY

1.

Ściągnąwszy nieco brwi i lekko rozchyliwszy usta, Shingo Ogata zdawał się coś rozważać. Dla kogoś patrzącego z boku nie wyglądało chyba na to, że rozmyśla. Raczej, że coś go dręczy.

Jego syn, Shuichi, dostrzegł to, ale jak zwykle nie przywiązywał do tego wagi. Dla niego zamyślenie ojca było bardziej oczywiste niż dla samego Shingo. Jakby coś przywoływał w pamięci.

Ojciec zdjął kapelusz, po czym położył go na kolanach, przytrzymując palcami prawej ręki. Shuichi odebrał mu go bez słowa i wsunął na półkę.

– Hm… jak by to…

Shingo zazwyczaj z trudem wydobywał z siebie słowa.

– Ta… służąca, która właśnie odeszła… jakże jej było na imię?

– Ojciec ma na myśli Kayo?

– A tak, Kayo… Kiedy odeszła?

– W ubiegły czwartek, pięć dni temu.

– Pięć dni, mówisz? Odprawiliśmy ją zaledwie pięć dni temu, a ja już nie pamiętam ani jej twarzy, ani ubrania. Dziwne, co?

„Ojciec przesadza” – pomyślał Shuichi.

– Ta Kayo, rozumiesz, dwa czy trzy dni przedtem… zanim odeszła… Wychodziłem właśnie na spacer i wkładając geta1, zauważyłem coś na nodze. Mówię „to chyba jakaś grzybica czy co?”, a ona wtedy powiedziała „po prostu nogę pan szanowną obtarł”. Było to jakieś takie, że poczułem się… zaskoczony. Faktycznie po ostatnim spacerze miałem piętę obtartą rzemieniem od sandała… ale ona o zwykłej skaleczonej nodze powiedziała „szanowna noga”. Zdziwiłem się, że jest aż tak uprzejma. Teraz dopiero do mnie dotarło, że użyła słowa „szanowna” w stosunku do nogi. To nie ja byłem „szanowny”, to moja noga. Nie miałem się czemu dziwić. Po prostu Kayo mówi niepoprawnie i przez to dałem się oszukać. Teraz dopiero mnie to uderzyło – opowiadał Shingo.

– A nie przesłyszał się ojciec po prostu?

– Powiedziała „szanowna noga”.

– Mając na myśli nogę ojca obtartą przez pasek od geta?

– Tak.

– Aha. No to według mnie ojciec ma rację. Kayo zrobiła błąd.

Ojciec pochodził z prowincji, więc nie zawsze był pewien swego tokijskiego akcentu. Za to Shuichi wychował się w Tokio.

– Powiedziała „nogę pan szanowną obtarł”, więc odniosłem wrażenie, że specjalnie w stosunku do mnie użyła tego uprzejmego zwrotu. Zabrzmiało to bardzo ładnie. Odprowadziła mnie do drzwi i tam uklękła. A ta „szanowność” odnosiła się do nogi w sandale! Teraz dopiero sobie uświadomiłem, jak ona się w istocie wyraziła… a patrz, nie mogłem sobie przypomnieć jej imienia. Twarzy ani sukienki też dobrze nie pamiętam. Ta Kayo była u nas jakieś pół roku, prawda?

– Tak, ojcze.

Shuichi przywykł już do tego rodzaju problemów i bynajmniej go to nie ruszało.

Sam Shingo również się przyzwyczaił, a jednak odczuwał lekki niepokój. Ilekroć usiłował wyobrazić sobie Kayo, zupełnie nie mógł odtworzyć w pamięci jej wyraźnego obrazu. Sytuacja taka zwykle trochę go irytowała.

I teraz też Shingo widzi przed oczyma scenę, kiedy Kayo obiema rękami rozsuwa drzwi od werandy. Potem widzi, jak wstaje i mówi: „nogę pan szanowną obtarł”.

Tak oto wspominając, jak to pewnego dnia służąca Kayo, która pracowała u nich pół roku, odprowadzała go do drzwi werandy, Shingo poczuł nagle, że przemija życie.

2.

Yasuko, żona Shingo, ma sześćdziesiąt trzy lata i jest od niego o rok starsza. Mają dwoje dzieci, syna i córkę. Starsza, Fusako, sama już jest matką dwóch córeczek.

Yasuko wygląda młodziej od męża. Nie sprawia wrażenia, że ma rok więcej. Nie tyle jednak Shingo tak szybko się postarzał, ile raczej żona wydaje się młodsza, co nie jest przecież niczym niezwykłym. Niewysoka i mocno zbudowana, cieszy się dobrym zdrowiem.

Yasuko nigdy nie była piękna. Ponieważ w młodości różnica wieku między nimi rzucała się w oczy, nie lubiła nawet pokazywać się przy boku męża.

Od pewnego momentu jednak ta różnica zatarła się i przestała właściwie być widoczna. Kiedy? Shingo bezskutecznie się nad tym zastanawiał. Przypuszczał, że gdzieś koło pięćdziesiątego piątego roku życia. Zwykle ponoć kobieta starzeje się szybciej, lecz w ich wypadku stało się odwrotnie.

W ubiegłym roku sześćdziesięciojednoletni już Shingo niespodziewanie dostał krwotoku. Wyglądało to na płuca, ale ani nie dał się porządnie zbadać lekarzom, ani nie troszczył o leczenie; zresztą dolegliwości wkrótce ustąpiły.

Nie był to chyba objaw starczej niemocy. Po chorobie cera jego stała się bardziej jędrna, a po dwóch tygodniach przymusowego pozostawania w łóżku odmłodniały mu oczy i wargi nabrały koloru.

Shingo dawniej nigdy nie dostrzegał u siebie symptomów gruźlicy. To, że po sześćdziesiątce dostał krwotoku, najwyraźniej wprawiło go w przygnębienie i dlatego pewnie unikał wizyty u lekarza. Shuichi uważał to za starczy upór. Przyczyna jednak leżała głębiej.

Yasuko jest zdrowa i dobrze sypia. Często Shingo budzi w środku nocy chrapanie żony. Yasuko zaczęła chrapać gdzieś około piętnastego roku życia. Rodzice jej dokładali starań, żeby ją z tego wyleczyć. Po ślubie wszystko minęło, ale wróciło koło pięćdziesiątki.

Shingo ściskał wówczas palcami nos Yasuko i lekko nim poruszał. Jeśli to nie pomagało, chwytał ją za szyję i potrząsał. Tak bywało, gdy miał dobry humor, lecz gdy budził się w złym nastroju, uderzała go nieprzyjemnie starcza brzydota tego ciała, z którym przeżył wspólnie już tyle lat.

Tej nocy również był w złym nastroju, więc zapalił światło i zerknął z ukosa na twarz żony. Potem złapał ją za szyję i mocno potrząsnął. Trochę spocił się przy tej czynności.

Pomyślał sobie, że gdyby wyciągnął rękę i tylko dotknął ciała żony, to chrapanie na pewno by ustało, i gdzieś na dnie serca poczuł litość.

Wydobył spod poduszki ilustrowany magazyn. Ponieważ jednak było bardzo gorąco i wilgotno, wstał i otworzył jedno skrzydło drzwi do ogrodu. Tam przykucnął.

Była księżycowa noc.

Na dworze wisiała sukienka Kikuko. Jakiegoś nieokreślonego białawego koloru. Albo zapomniała o rozwieszonym praniu, albo może specjalnie zostawiła przepocone ubranie, żeby przeniknęła je nocna rosa.

– Giaa, giaa, giaa – rozległ się w ogrodzie przenikliwy głos ptaka. Po lewej stronie, na pniu wiśniowego drzewka, siedziała cykada. Wątpliwe, żeby to ona wydała z siebie taki nieziemski dźwięk, ale… chyba to jednak ona.

Czyżby i ją spłoszyły złe sny?

Owad rozwinął skrzydełka, wzbił się w powietrze i przysiadł na skraju moskitiery. Shingo wziął cykadę w dłonie, lecz nie wydała głosu.

– Niema – mruknął. To nie cykada krzyczała „giaa”.

Aby znów nie przyleciała zwabiona światłem, Shingo z całej siły rzucił cykadę, obróciwszy się w stronę wiśniowego drzewka po lewej stronie. Nie odpowiedziała mu dźwiękiem.

Oparty o ramę drzwi spoglądał w stronę wiśni. Nie wiedział, czy cykada usiadła tam, czy też upadła gdzieś dalej. Księżycowa noc głębiała. Tę głębię czuło się z boku, gdzieś z oddali.

Choć nie minął jeszcze dziesiąty dzień sierpnia, owady już śpiewały.

Słychać było dźwięk, jakby rosy opadającej z liścia na liść.

I nagle Shingo usłyszał głos góry.

Nie ma wiatru. Księżyc jaśnieje, niedługo osiągnie pełnię. W tę mroczną, parną noc kontury drzew malujących się na szczycie wzgórza robią wrażenie zamazanych. A wiatr ich nie porusza. Liście paproci u stóp werandy, na której stoi Shingo, także ani drgną.

W głębi doliny Kamakura zdarzają się noce, kiedy słychać uderzenia fal, więc Shingo zastanawiał się, czy to nie odgłosy morza. Ale nie, to głos góry. Przypominał szmer wiatru w oddali, lecz była w nim głęboka moc, jak wtedy, gdy drży ziemia. Głos rozbrzmiewał też wewnątrz jego własnej czaszki, Shingo myślał więc przez chwilę, że może dzwoni mu w uszach i spróbował potrząsnąć głową.

Głos ucichł.

Kiedy już umilkł, Shingo po raz pierwszy poczuł lęk. Chłodny dreszcz na myśl o nieznanym dniu śmierci.

Chciał spokojnie rozważyć, czy mógł to być głos wiatru, szum morza, czy też dźwięczało mu w uszach. Przyszło mu do głowy, że musiał to być jeden z tych trzech dźwięków. Ale nie, na pewno słyszał, jak krzyczy góra.

Jakby jakiś demon pojawił się ni stąd, ni zowąd i wywołał swym przybyciem jej krzyk. Głos szybko przybierał na sile. W tej nocnej scenerii, przesyconej wilgocią, góra sterczała jak czarna ściana. Właściwie nie była to góra, lecz pagórek tuż za ich ogrodem. Choć robił wrażenie ściany, z drugiej strony wyglądał jak wielkie jajko rozcięte na pół. Z tyłu i z boku był jednak górą, a to, że wydawał głos, czyniło go podobnym do pasma gór widocznych po drugiej stronie ich domu.

Wśród drzew porastających wierzchołek przebłyskiwały raz po raz gwiazdy.

Zamykając drzwi, Shingo przypomniał sobie dziwną historię.

Jakieś dziesięć dni temu czekał na znajomego, którego zaprosił do niedawno postawionej herbaciarni. Gościa jeszcze nie było. Gejsza też pojawiła się tylko jedna, pozostałe spóźniały się widocznie.

– Proszę zdjąć krawat, gorąco nie do wytrzymania – powiedziała gejsza.

– Mhm.

Shingo nie protestował, gdy rozwiązała i zdjęła mu krawat. Nie doszło między nimi do żadnej poufałości, a jednak gejsza, wetknąwszy krawat do kieszeni okrycia Shingo, które wisiało obok tokonoma2, rozpoczęła zwierzenia.

Dwa miesiące temu gejsza oraz cieśla, który stawiał tę oto herbaciarnię, postanowili, jak się zdaje, popełnić razem samobójstwo. Ale gdy przyszła pora wypicia kwasu pruskiego, dziewczynę opanowały wątpliwości, czy aby na pewno ta porcja wystarczy, aby umrzeć.

– Ten człowiek zapewnia mnie, że dawka jest śmiertelna. A na dowód powiada: „Po cóż by pakowano ją w osobną torebeczkę? Otruje nas skutecznie, nie ma co”.

Nie uwierzyła jednak. Przeciwnie, umocniła się jeszcze w swych wątpliwościach.

– „Od kogo masz tę truciznę? Może ten człowiek specjalnie odmierzył taką porcję, aby ciebie i kobietę ukarać, wydać na cierpienia?” Pytam go: „Który lekarz czy aptekarz dał ci ten środek?”, a on nic nie mówi. Przecież to śmieszne! Mamy umrzeć oboje, a on, nie wiadomo dlaczego, nie chce nic powiedzieć. Przecież po wszystkim i tak bym się nie dowiedziała.

– Ależ to brzmi jak farsa! – miał już powiedzieć Shingo, lecz ugryzł się w język. Gejsza upierała się, że po truciźnie otrzymanej od niepewnego dostawcy na pewno przyjdą do siebie.

– Tak więc noszę ją przy sobie!

„Co za niesamowita rozmowa” – pomyślał. Zapamiętał tylko, że chodzi o cieślę, który stawiał tę herbaciarnię.

Z papierowego portfelika dziewczyna wydostała torebeczkę z trucizną i pokazała ją Shingo.

– Mhm – mruknął, rzuciwszy tylko na nią okiem. Nie umiał ocenić, czy to rzeczywiście kwas pruski, czy też co innego.

Właśnie w tym momencie, zamykając okno werandy, Shingo przypomniał sobie tę gejszę.

Położył się na materacu. Nie zdobył się jednak na to, aby obudzić swą starą żonę i opowiedzieć jej o tym, jak słyszał głos góry, i o lęku, jaki go wtedy ogarnął.

3.

Shuichi pracował w tej samej firmie co ojciec, a ponadto miał za zadanie przypominać mu o wszystkim. Oczywiście także Yasuko i Kikuko, młoda żona Shuichiego, podzieliły się zadaniem czuwania nad pamięcią Shingo. I tak wspólnym wysiłkiem cała trzyosobowa rodzina wspierała umykającą pamięć ojca. W biurze funkcję tę pełniła urzędniczka rezydująca w gabinecie Shingo.

Shuichi, wszedłszy do pokoju Shingo, z małej biblioteczki w rogu wyciągnął jakąś książkę i zaczął przerzucać kartki.

– Oho ho! – mruknął, podszedł do stolika urzędniczki i pokazał jej otwartą stronicę.

– Co takiego? – spytał Shingo z uśmiechem.

Shuichi zbliżył się z otwartą książką. Było tam napisane: „Tutaj oto nie zanikło jeszcze poczucie cnoty. Kiedy mężczyzna cierpi z miłości ku kobiecie, a kobieta nie może znieść cierpień, jakie niesie jej miłość mężczyzny, to lekarstwem na to, aby odczuwali oni radość, aby mogli dłużej kochać się nawzajem, jest ich wzajemne odnalezienie się jako ludzi, nie tylko jako kochanków. Wzmacniając ponadto ich wewnętrzne więzi…”

– „Tutaj” to znaczy gdzie? – zapytał Shingo.

– W Paryżu. To dziennik podróży po Europie.

Wrażliwość Shingo na dowcipy i aforyzmy nieco już stępiała. Jednak to, co usłyszał, było dlań nie tyle dowcipne czy paradoksalne, co jasne jak na dłoni.

Nie wydaje się, żeby te słowa wywarły większe wrażenie na Shuichim. Nie ulega natomiast wątpliwości, że za ich pośrednictwem zręcznie dogadał się z urzędniczką w sprawie wspólnego wyjścia z biura. Shingo wyczuł to instynktownie.

Kiedy wysiadł na dworcu w Kamakurze, pomyślał, że dobrze by się stało, gdyby zawsze wracał razem z Shuichim albo później od niego.

Tłumy ludzi jechały właśnie z Tokio, autobus też był przepełniony, więc Shingo poszedł pieszo.

Zatrzymał się na chwilę przed sklepikiem z rybami i rzucił nań okiem, a właściciel sklepu pozdrowił go uprzejmie. Podszedł więc do wystawy. Woda w cebrzyku, do którego włożono krewetki, miała mętnobiały kolor. Shingo potrącił palcem langustę. Wyglądała na żywą, ale nie poruszyła się. Obok leżało mnóstwo ślimaków sazae, więc postanowił kupić ślimaki.

– Ile pan sobie życzy?

Shingo stropił się, usłyszawszy pytanie właściciela.

– Hm… Proszę trzy. Z tych większych.

– Chwileczkę. Już przygotowuję.

Właściciel i jego syn otwierali muszelki końcem kuchennego noża i wydłubywali z nich zawartość. Dźwięk, jaki wydawało ostrze w zetknięciu z muszlą, wydał się Shingo obrzydliwy.

Podczas gdy sklepikarz, umywszy ślimaki pod kranem, zręcznie kroił je na kawałki, przed sklepem zatrzymały się dwie dziewczyny.

– Czego? – mruknął właściciel, nie przerywając krojenia.

– Proszę makrelę.

– Ile?

– Jedną.

– Tylko jedną?

– Tak.

– Na pewno tylko jedną?

Makrele były dosyć niewielkie. Dziewczyny nie zwracały uwagi na nieskrywane szyderstwo w głosie sklepikarza. Ten owinął rybę kawałkiem papieru i podał pierwszej z nich. Dziewczyna stojąca z tyłu trąciła swoją towarzyszkę w ramię i rzuciła:

– Może weźmiemy jeszcze coś?…

Pierwsza dziewczyna schowała makrelę, po czym obróciła się w stronę langust.

– Te langusty będą chyba jeszcze w sobotę? Mój chłopak bardzo je lubi.

Druga nic nie odpowiedziała.

Shingo, wzdrygnąwszy się, spojrzał ukradkiem na dziewczęta.

To chyba jakieś latawice z sąsiedztwa. Gołe plecy, na nogach płócienne sandały, zbudowane nieźle.

Właściciel sklepiku z rybami zsunął posiekane mięczaki na środek deski i rozkładając mięso do trzech muszelek, wyrzucił z siebie:

– Takich teraz namnożyło się w Kamakurze!

Shingo zaoponował, jako że ton sklepikarza wydał mu się zbyt okrutny:

– Czy to źle? Przecież nic złego nie robią.

Właściciel zręcznie nakładał mięso do muszelek, ale pokrojone sazae pomieszały się i Shingo ze zdziwieniem uzmysłowił sobie fakt, że chyba żaden ślimak nie wrócił do własnej skorupy.

„Dzisiaj jest czwartek, do soboty zostało trzy dni i w tym czasie na pewno wykupią langusty ze sklepiku – pomyślał. – Te nieokrzesane dziewczyny, cóż one przyrządzą z jednej langusty? Pewnie poczęstują tym jakiegoś cudzoziemca. Langustę można ugotować albo usmażyć, albo podgrzać nad parą… one chyba zrobią coś barbarzyńsko prostego”.

Shingo mimo wszystko myślał o dziewczynach z sympatią, lecz wkrótce myśli te wyparło przejmujące uczucie osamotnienia. Jego rodzina składa się z czterech osób, a on wziął tylko trzy sazae. Domyślał się wprawdzie, że Shuichi nie wróci na kolację, świadomie jednak nie zrobiłby nic, co mogłoby zranić Kikuko. Zagadnięty nagle przez sklepikarza, podświadomie jakoś pominął Shuichiego.

Po drodze kupił jeszcze na straganie owoce miłorzębu.

4.

To, że Shingo w drodze powrotnej zrobił zakupy, było rzeczą niezwyczajną, ale ani Yasuko, ani Kikuko nie okazały zdziwienia. Chyba zrobił to po to, aby zatuszować wrażenie, że znowu Shuichi nie przyszedł razem z nim.

Wręczywszy Kikuko owoce i ślimaki, Shingo wszedł za nią do kuchni.

– Daj mi szklankę osłodzonej wody.

– Zaraz przyniosę – odpowiedziała Kikuko, ale Shingo sam już odkręcił kurek z wodą.

W zlewie leżały langusty i krewetki. Wyczuł w tym jakąś harmonię. Wszak będąc w sklepie, zastanawiał się, czy nie kupić krewetek. Nie przyszło mu jednak do głowy, że mógłby wziąć jedno i drugie.

Przyglądając się barwie krewetek, rzucił:

– Niezłe, co?

Były jeszcze żywe i miały ładny połysk.

Kikuko, uderzając w owoc miłorzębu trzonkiem kuchennego noża, powiedziała:

– Przykro mi bardzo, ale nie nadają się do jedzenia.

– Tak? Myślałem, że o tej porze roku są jeszcze dobre.

– Może zadzwonić do owocarni i powiedzieć im to?

– Hm, można. Tylko że… te krewetki podobne są w smaku do sazae… Chyba nie potrzebujemy aż tyle?

– Zupełnie jak w sklepiku z herbatą na Enoshima! – mówiąc to, Kikuko pokazała na moment koniuszek języka. – Ślimaki ugotujemy w skorupkach, więc langusty można usmażyć, a krewetki weźmie się do tempury3. Grzyby kupiłam… Tato, czy nie poszedłby tata do ogrodu po bakłażany?

– Mhm.

– Te raczej nieduże. I trochę świeżych liści shiso4. Tak… a może wystarczą same krewetki?

Do stołu Kikuko podała dwie sazae w skorupkach. Shingo, zawahawszy się nieco, rzekł:

– Chyba została jeszcze jedna?

– Tak, ale pomyślałam sobie, dziadku i babciu, że nie macie już najlepszych zębów, więc chyba zadowoli was jeden ślimak na spółkę – odparła Kikuko.

– Co?… Dlaczego robisz nam taką przykrość?! W domu nie ma jeszcze wnuków, a ty… dlaczego „dziadku”?

Yasuko zachichotała, zasłoniwszy dłonią usta.

– Bardzo przepraszam. – Kikuko podniosła się lekko i przyniosła trzecią muszlę.

– Kikuko chciała powiedzieć, że lepiej byłoby, gdybyśmy jedli kolację we dwoje – wyjaśniła Yasuko.

Shingo w głębi ducha podziwiał bystrość odpowiedzi Kikuko. Chciała uratować sytuację, którą sam stworzył, kupując trzy sazae zamiast czterech. Że też umiała zachować się tak naiwnie… O, to przebiegła dziewczyna!

Myślała pewnie, że albo jedną muszlę zostawi dla Shuichiego i sama nie będzie nic jadła, albo podzieli się ślimakiem z teściową.

Yasuko, nie wyczuwając intencji męża, znów głupio nawiązała do poprzedniego tematu:

– Czy były tylko trzy sazae? Wszystko dlatego, że przyniosłeś trzy, a jest nas przecież czworo.

– Shuichi jeszcze nie wrócił, więc wystarczą trzy.

Yasuko uśmiechnęła się gorzko. Zważywszy na jej lata, może ten uśmiech i nie był aż tak bardzo gorzki.

Kikuko także nie dała nic po sobie poznać. Nie zapytała nawet, dokąd to poszedł dzisiaj Shuichi.

Kikuko jest najmłodsza z ośmiorga rodzeństwa. Siedmioro starszych już się pożeniło, mają dzieci. Shingo zastanawiał się kiedyś nad niezwykłą płodnością rodziców dziewczyny.

Kikuko nieraz mówiła z żalem, że teść do tej pory nie pamięta dobrze imion jej braci i sióstr. To prawda, nie mógł spamiętać, tak ich było dużo.

Kiedy Kikuko miała się urodzić, matka jej, czy to nie pragnąc więcej dzieci, czy przekonana, że nie powinna już zachodzić w ciążę i że wstyd rodzić w tym wieku, znienawidziła własne ciało. Chciała przerwać ciążę, ale się nie udało. Poród miała ciężki, główkę dziecka trzeba było wyciągać kleszczami.

Kikuko dowiedziała się o tym od matki i kiedyś powiedziała to Shingo. Nie mógł zrozumieć matki, która opowiada dziecku takie rzeczy, ani pojąć, jak Kikuko może rozmawiać z nim o czymś takim. Wówczas dziewczyna odgarnęła włosy z czoła i pokazała niewyraźny ślad po kleszczach. Odkąd Shingo na własne oczy zobaczył bliznę na czole Kikuko, synowa stała mu się jeszcze bardziej droga.

Rodzina odnosiła się do Kikuko jak do najmłodszego dziecka. Nie znaczy to, że ją rozpieszczano, ale po prostu wszyscy ją bardzo kochali. Może trochę ze względu na jej słabe zdrowie.

Kiedy przyszła jako synowa do jego domu, Shingo zauważył u niej wyjątkowo wdzięczny ruch ramion. Wyczuł w tym wyraźnie pewną kokieterię.

Od wiotkiej Kikuko o jasnej cerze myśl jego popłynęła ku starszej siostrze Yasuko.

Durzył się w niej we wczesnej młodości. Po jej śmierci Yasuko, jeszcze panna, wprowadziła się do domu męża siostry, by zaopiekować się sierotami. Harowała bez wytchnienia. Chciała zająć miejsce zmarłej. Oczywiście lubiła bardzo swego przystojnego szwagra, poza tym kochała siostrę. Siostra była niezwykle piękna, aż nie do wiary, że urodziła je ta sama matka. W oczach nieładnej Yasuko małżeństwo siostry wydawało się idealne.

Yasuko przydała się bardzo sierotom i szwagrowi, który jednak udawał, że nie dostrzega jej uczucia. Taka sytuacja była mu bardzo na rękę. Zupełnie jakby Yasuko rzeczywiście miała zamiar z rezygnacją poświęcić się służbie innym.

Shingo, dowiedziawszy się o tym, oświadczył się Yasuko.

Teraz, po trzydziestu z górą latach, nie uważał swojego małżeństwa za pomyłkę. Długi związek niekoniecznie trzeba oceniać przez pryzmat jego początków. Obraz pięknej siostry trwał jednak nieprzerwanie gdzieś na dnie serca obojga małżonków. Choć nigdy o niej nie mówili, nie potrafili jej zapomnieć.

Kiedy syn się ożenił i Kikuko zamieszkała w domu Shingo, jego wspomnienia odżyły na nowo, jakby rozświetlone błyskawicą. Ale tym razem nie było to już takie bolesne.

Nie minęły dwa lata, odkąd Shuichi ożenił się z Kikuko, i już znalazł sobie kochankę. Ojciec nie mógł się temu nadziwić.

Inaczej niż młody Shingo, wówczas świeżo przeniesiony z prowincji do miasta, Shuichi nigdy nie cierpiał z miłości ani z pożądania. Nie dawał też po sobie poznać, że na czymś mu zależy. Shingo nigdy nie dowiedział się prawdy o tym, kiedy syn po raz pierwszy zbliżył się do kobiety.

Ojciec był zdania, że obecna kochanka Shuichiego musi być gejszą, a może nawet zwykłą prostytutką. Kobiety tego pokroju co urzędniczka z biura służą mu tylko jako partnerki na dancingu albo też dla zamydlenia oczu ojcu i odwrócenia jego uwagi. Nie wydaje się, aby gustował w takich dzierlatkach. Shingo w jakiś sposób doszedł do takiego wniosku, obserwując Kikuko. Odkąd tamta kobieta pojawiła się w życiu Shuichiego, ich pożycie intymne rozwinęło się znacznie. Kikuko jakby dojrzała, figura jej się zaokrągliła.

Tego dnia, gdy na kolację były ślimaki w muszelkach, Shingo obudził się w środku nocy, usłyszawszy głos Kikuko, jakiego nigdy przedtem nie słyszał.

„Kikuko nic nie wie o tej kobiecie Shuichiego” – pomyślał i mruknął: – Czy wybaczysz kiedyś staremu ojcu tę brakującą sazae?

A jeśli Kikuko, nie orientując się w niczym, w głębi ducha przeczuwa jednak istnienie rywalki?

Kiedy wreszcie zmorzył go sen, zaczęło właśnie świtać. Shingo wstał i sięgnął po gazetę. Księżyc stał jeszcze wysoko na niebie. Przerzuciwszy więc pobieżnie strony, wrócił do łóżka.

5.

Shuichi wskoczył zręcznie do kolejki na Dworcu Tokijskim i zajął miejsce siedzące, po czym ustąpił je ojcu, który wsiadł zaraz po nim. Następnie podał mu wieczorne wydanie gazety i wyjął z kieszeni okulary. Shingo też nosił przy sobie parę szkieł, ale ponieważ często je gdzieś zostawiał, Shuichi zawsze miał przy sobie zapasowe.

Pochyliwszy się ku ojcu sponad dziennika, syn oznajmił:

– Dowiedziałem się dziś, że Tanizaki ma koleżankę, jeszcze ze szkoły podstawowej, która chce pójść na służbę, i zgodziłem ją do nas.

– Co takiego? Czy… nie przeszkadza ci, że to koleżanka Tanizaki?

– Czemu by miało przeszkadzać?

– Taka służąca może się jeszcze dowiedzieć czegoś o tobie od Tanizaki i a nuż opowie Kikuko?

– Bzdura! Cóż ona może powiedzieć?

– Hm, jak by to… Warto by chyba poznać najpierw tę dziewczynę – mówiąc to, Shingo zwrócił oczy ku gazecie.

Kiedy wysiedli na dworcu w Kamakurze, Shuichi zagadnął:

– Ojcze, czy Tanizaki opowiadała coś ojcu o mnie?

– Nic nie mówiła. Przy mnie zachowuje się tak, jak gdyby nie potrafiła wykrztusić słowa.

– Tak? Szkoda… Wiesz, ojcze, ostatnio trochę przystawiałem się do niej, chociaż to twoja sekretarka. Mam nadzieję, że nie uważasz tego za niestosowne ani nie śmiejesz się ze mnie.

– Skądże, to twoja sprawa. Tylko nie mów nic Kikuko.

Shuichi, który nie miał zamiaru niczego specjalnie ukrywać, rzekł na to:

– Tanizaki musiała jednak ojcu coś wygadać.

– Czy wiedząc, że masz kochankę, Tanizaki mimo to chce się z tobą zadawać?

– Mhm, chyba tak. Myślę, że to przez zazdrość.

– Co za absurd!

– Rozstanę się z nią! Już dawno chciałem ją rzucić.

– Nie wiem, o czym mówisz. Opowiedz wszystko od początku.

– Kiedy z tym skończę, opowiem ojcu wszystko.

– W każdym razie pamiętaj, nie mów o niczym Kikuko.

– Dobrze. Ale, ojcze, Kikuko chyba wie.

– Doprawdy?!

Shingo, zirytowany, zamilkł.

Nawet w domu irytacja go nie opuściła. Po kolacji szybko wstał od stołu i poszedł do swojego pokoju.

Kikuko przyniosła mu porcję pokrajanego arbuza.

– Kikuko, zapomniałaś soli! – krzyknęła za nią teściowa.

Obie nie wiadomo po co usiadły na werandzie.

– Czy nie słyszałeś, kiedy Kikuko wołała do ciebie „arbuz, arbuz”? – spytała Yasuko.

– Nic nie słyszałem. Wiedziałem tylko, że chłodzicie arbuza.

– Kikuko, on nie słyszał. – Yasuko zwróciła się w jej stronę.

Kikuko, też obróciwszy się ku teściowej, zauważyła:

– To dlatego, że ojciec dziś nie w humorze.

Pomilczawszy chwilę, Shingo zaczął:

– Ostatnio rzeczywiście jakoś dziwnie słyszę. Onegdaj, kiedy w środku nocy otworzyłem okno, żeby trochę przewietrzyć pokój, słyszałem coś, jakby głos góry. Babka wtedy mocno spała.

Yasuko i Kikuko spojrzały na góry za domem.

– Czy to możliwe, żeby góra wołała? – spytała dziewczyna.

– Kiedyś mówiła mi o tym matka – powiedziała Yasuko. – Jej starsza siostra, jak mi opowiadała, słyszała głos gór tuż przed śmiercią.

Shingo zadrżał. Zdumiał się, że mógł zapomnieć o czymś takim. To wprost nie do wybaczenia. Czemuż słysząc głos góry, od razu nie pomyślał o śmierci?

Również Kikuko, gdy Yasuko skończyła mówić, sprawiała wrażenie przygnębionej i tylko lekko poruszyła pięknymi ramionami.

SKRZYDŁA CYKADY

1.

Przyjechała córka, Fusako, z dwojgiem dzieci. Starsze ma cztery latka, młodsze niedawno się urodziło. Shingo zastanawiał się nad tym, czy fakt, iż rodziła po tak długiej przerwie, mógłby oznaczać, że więcej dzieci już nie planuje. Zapytał więc nieostrożnie:

– To już ostatnie, prawda? Na więcej się nie decydujesz?

– Znów, ojcze, zaczynasz! Przecież tyle razy ci mówiłam.

Fusako położyła dziecko od razu na wznak i przewijając je, rzuciła:

– A jak u Kikuko? Ciągle nic?

Zapytała o to, ot tak, mimochodem, a jednak twarz Kikuko, zwrócona w stronę niemowlęcia, dziwnie stężała.

– To dziecko… może zostaw je tak przez chwilę – odezwał się ojciec.

– Kuniko, a nie żadne „to dziecko”. Czyż nie wie ojciec, że dałam jej imię po dziadku?

Chyba tylko Shingo zauważył zmianę na twarzy Kikuko. Ale i on nie przywiązywał do tego większej wagi i przypatrywał się z upodobaniem ruchom nagich, niczym nieskrępowanych nóżek niemowlęcia.

– Nie ubieraj jej jeszcze. Jak to się cieszy! Strasznie się musiała zgrzać – dodała Yasuko i zbliżywszy się, poczęła lekko łaskotać niemowlę po brzuszku i pupie.

– Fusako, idźże ze starszą do łazienki i umyjcie się. Jesteście spocone jak myszy.

– Czy przynieść ręczniki? – Kikuko się poderwała.

– Dziękuję, zabrałam swoje – odparła Fusako.

To znaczy, że ma zamiar zostać tu parę dni.

W czasie gdy Fusako wyjmowała z zawiniątka furoshiki5 ręcznik i bieliznę na zmianę, do pleców jej przylgnęła starsza dziewczynka, Satoko, i stała tak, rzucając wkoło posępne spojrzenia. Dziecko nie wypowiedziało jeszcze ani słowa od chwili, gdy przestąpiło próg domu. Patrząc na nie od tyłu, dostrzegało się przede wszystkim czarne, wyjątkowo gęste włosy.

Furoshiki córki wydało się Shingo znajome, choć pamiętał jedynie, że zabrała je z domu rodzinnego.

Fusako przyszła od dworca pieszo, dźwigając na plecach małą Kuniko, w jednej ręce ciężkie zawiniątko, a drugą ręką prowadząc Satoko. Shingo wyobrażał sobie, że musi być porządnie zmęczona.

W ten sam sposób prowadziła teraz małą do łazienki. Satoko jednak wciąż była pochmurna. Podczas gdy Fusako upadała ze zmęczenia, dziecko wyglądało na coraz bardziej rozdrażnione.

„Jakie to musi być przykre dla Yasuko – pomyślał Shingo. – Przecież Kikuko zawsze tak dba o wygląd zewnętrzny”.

Gdy Fusako zniknęła już w łazience, Yasuko, głaszcząc wciąż zaczerwienioną lekko pupkę dziecka, zauważyła:

– Wygląda na to, że to dziecko chowa się lepiej niż Satoko.

– Może dlatego, że urodziła się, kiedy rodzice przestali się już kłócić – odparł Shingo.

– A wtedy właśnie, kiedy Satoko przyszła na świat, zaczęło się psuć między nimi. To musiało mieć wpływ na dziecko.

– Cóż może pojąć czteroletnie dziecko?

– Rozumie, rozumie. Takie sprawy mogą mieć nawet duży wpływ.

– E, nie. Satoko ma taki charakterek od urodzenia.

Nagle niemowlę przewróciło się na brzuszek w sposób, o który by go nikt nie posądził, podczołgało do shoji6 i wstało, przytrzymując się listew.

– Ajajaj! – Kikuko wyciągnęła obie ręce, ujęła nimi dłonie Kuniko i poprowadziła ją w stronę sąsiedniego pokoju.

Yasuko podniosła się niespodziewanie. Wzięła sakiewkę, która leżała obok rzeczy Fusako, i zajrzała do środka.

– Ach! Co ty robisz?!

Shingo wyrzekł te słowa przytłumionym głosem, lecz drżał cały.

– Zostaw to!

– Ależ dlaczego?

Yasuko przysiadła na piętach.

– Jak powiedziałem „zostaw”, to zostaw! Cóż ty wyprawiasz?

Aż ręce mu latały.

– Przecież nic jej nie ukradnę.

– To gorsze od kradzieży.

Yasuko odłożyła sakiewkę na poprzednie miejsce i klęknąwszy obok, powiedziała:

– Dlaczego myślisz, że to coś złego obejrzeć rzeczy córki? Przyszła nagle, zmartwiłam się, że może nie ma za co nakarmić dzieci… Ja też powinnam chyba wiedzieć co nieco o sytuacji w domu Fusako.

Shingo spojrzał na żonę z wściekłością.

W tej właśnie chwili Fusako wróciła z łazienki.

Yasuko zaczęła nagle mówić, jakby ją kto nakręcił:

– Posłuchaj, Fusako. Przed chwilą zajrzałam do twojej portmonetki i dziadek skrzyczał mnie za to. Jeżeli zrobiłam coś złego, to bardzo cię przepraszam.

– Ach! Cóż w tym złego?

To, że żona powiedziała o wszystkim córce, było dla Shingo jeszcze bardziej wstrętne.

Zrozumiał, że zdaniem Yasuko między matką a córką dopuszczalne są takie rzeczy, a to, że on aż się cały trzęsie z oburzenia, jest na pewno objawem starczego znużenia.

Fusako dostrzegła zmianę na twarzy ojca. Jego wybuch zdziwił ją chyba więcej niż postępek matki.

– Proszę bardzo, zobacz. Nie krępuj się! – powiedziała trochę gwałtownie i rzuciła sakiewkę na kolana Yasuko.

Gest ten jeszcze bardziej rozdrażnił ojca.

Yasuko nawet palcem nie tknęła sakiewki.

– Aihara myśli, że gdy nie mam przy sobie pieniędzy, nie mogę od niego odejść. Więc naturalnie nic w niej nie ma – dodała Fusako.

Nóżki Kuniko, która do tej pory spacerowała razem z ciotką, odmówiły posłuszeństwa i mała upadła. Kikuko wzięła ją na ręce i podeszła ku teściom.

Fusako, uniósłszy bluzkę do góry, zaczęła karmić niemowlę.

Jest raczej nieładna, ale dobrze zbudowana. Jej piersi też jeszcze nie straciły kształtu. Teraz, pełne mleka, wydawały się duże i sprężyste.

– Cóż to, dzisiaj niedziela, a Shuichi gdzieś wyszedł?

Fusako usiłowała zmienić temat. Zauważyła jednak, że pytanie to pogorszyło i tak już zły nastrój matki i ojca.

2.

Wracając do domu, Shingo zwrócił uwagę na piękny kwiat słonecznika przed czyjąś willą.

Zbliżył się, nie odrywając od niego oczu. Słonecznik rósł tuż obok furtki i, nachylony w stronę wejścia, zdawał się bronić wstępu do domu.

W tej chwili pojawiła się mała dziewczynka, mieszkanka willi. Stanąwszy za plecami Shingo, cierpliwie czekała. Oczywiście mogła przejść obok niego i dostać się do furtki, ale znała Shingo z widzenia, więc wolała poczekać.

Ten po krótkiej chwili zauważył dziewczynkę i zagadnął:

– Cóż za ogromny kwiat! Zaiste, wspaniały!

Mała uśmiechnęła się, trochę spłoszona.

– Bo zostawiliśmy tylko ten jeden kwiat.

– Tylko jeden, mówisz? I dlatego taki duży? Długo już tak kwitnie?

– Tak.

– Kiedy zakwitł?

Dziewczynka, na oko dwunasto-trzynastoletnia, nie odpowiedziała. Zastanawiała się, patrząc jednocześnie w oczy Shingo, a potem razem z nim ponownie obróciła wzrok ku słonecznikowi. Była opalona, o twarzy pełnej i okrągłej, choć nogi i ręce miała chudziutkie.

Wreszcie Shingo zauważył, że powinien pozwolić dziecku przejść, i ruszył dalej. Lecz przed drugim czy trzecim domkiem znów rosły słoneczniki.

Tutaj z jednej łodygi wyrastały aż trzy kwiaty, toteż tarcze ich, dwa razy mniejsze niż u tego przed domkiem dziewczynki, zwisały w dół z samego czubka łodygi.

Kiedy Shingo, odchodząc już, ostatni raz obrócił oczy ku słonecznikom, posłyszał głos Kikuko:

– Ojcze!

Kikuko stała za jego plecami. Z jej koszyka na zakupy wystawała fasolka.

– Już ojciec wraca? I kwiatki ojciec ogląda po drodze?

W głosie jej brzmiało rozżalenie, nie tyle faktem, że teść przygląda się słonecznikom, ile że znowu wraca bez Shuichiego, a mimo to jakby nigdy nic przypatruje się kwiatom, i to tuż koło domu.

– Zdumiewający ten słonecznik – powiedział Shingo. – Prawda, że wygląda jak głowa wielkiego człowieka?

Kikuko mechanicznie kiwnęła głową na znak potwierdzenia.

„Głowa wielkiego człowieka”. Słowa te przyszły mu na myśl dopiero w tym momencie, przedtem wcale tego nie kojarzył. W chwili, gdy je wypowiadał, uderzyła go moc bijąca od wielkiego i pełnego godności słonecznikowego kwiatu. Uzmysłowił sobie, jak doskonale, regularnie jest on zbudowany.

Płatki, niczym falbaniasta korona, otaczają krągłą tarczę, którą wypełniają pręciki i słupki. Pręciki, stłoczone obok siebie, aż pęcznieją od wewnętrznego napięcia. A jednak nie ma wśród nich niezgody, ale porządek i spokój. I ta ich rzucająca się w oczy potęga!

Kwiat większy od głowy człowieka. W tym momencie obfitość systematycznie ułożonych ziarenek skojarzyła się Shingo z ludzkim mózgiem.

„A znów ta kipiąca energią siła witalna – pomyślał nagle – czyż to nie symbol potężnej męskości?” Wprawdzie tarczę kwiatu wypełniały zarówno pręciki, jak i słupki, wyczuwał tu jednak, nie wiadomo dlaczego, tylko element męski.

Letni dzień dobiegał już końca. Nadchodziła wieczorna cisza.

A płatki kwiatu, otaczające tarczę pełną pręcików i słupków, czyż nie wyglądają jak krąg żółto odzianych dziewcząt?

„To wszystko przez to, że obok stoi Kikuko. Stąd takie dziwne myśli przychodzą mi do głowy”.

Shingo oderwał oczy od słonecznika i postąpił naprzód.

– Ostatnio z moją głową nie jest najlepiej i dlatego chyba, gdy widzę słonecznik, zaczynam o niej myśleć. Tyle że głowa nie taka piękna jak ten kwiat… Przed chwilą zastanawiałem się w pociągu, dlaczego nie można oddać głowy do prania czy do naprawy. Uciąć szyję, o, nie, to obrzydliwe, ale zdjąć tylko głowę z tułowia i oczyścić… to by mi się podobało. Na przykład zostawić ją w szpitalu uniwersyteckim. Podczas gdy tam czyściliby mózg i naprawiali wszystko, co szwankuje, ciało spałoby sobie mocno jakieś trzy dni czy tydzień. Nie kręciłoby się w łóżku… ani snów by żadnych nie widziało…

– Chyba jest ojciec zmęczony – powiedziała Kikuko, lekko opuściwszy powieki.

– O, tak! Kiedy dziś rozmawiałem w biurze z klientem, zapaliłem papierosa i raz tylko się zaciągnąwszy, odłożyłem do popielniczki. Po jakimś czasie znowu wyjąłem papierosa, zapaliłem i zapomniałem o nim. Kiedy wreszcie zajrzałem do popielniczki, to, wyobraź sobie, leżały tam trzy papierosy ledwie napoczęte. Głupio mi się zrobiło na ten widok.

Podczas jazdy pociągiem rzeczywiście rozmyślał, jak można byłoby oczyścić mózg człowieka, ale jeszcze bardziej spodobała mu się perspektywa tego mocnego snu dla ciała. Ech, pospać sobie tak, nie troszcząc się o głowę i o to, co się w niej rodzi! To by dopiero było przyjemnie. Naprawdę czuł się zmęczony.

Dzisiaj przed świtem dwa razy śnił i za każdym razem przyśnił mu się umarły.

– Czy nie ma ojciec zamiaru wziąć urlopu? – spytała Kikuko.

– Myślałem o tym, aby wziąć sobie wolne i pojechać w góry. Bo przecież nie ma gdzie zostawić głowy na przechowanie. Chętnie bym znów zobaczył góry.

– Och, to doskonały pomysł! – zauważyła Kikuko z lekką kokieterią w głosie.

– Mhm. Tylko że, widzisz, teraz przyjechała Fusako. Wygląda na to, że też przyjechała odpocząć. Jak myślisz, czy ona woli, abym był w domu, czy lepiej, żebym wyjechał?

– Och, ojcze, jaki ojciec jest troskliwy. Szczęśliwa Fusako!

Ton głosu Kikuko również się zmienił.

A może Shingo, strasząc ją swymi wizjami i odwracając tym samym jej uwagę, postępował tak celowo, aby nie zauważyła, że znowu wraca sam, bez Shuichiego? Z pewnością nie robił tego świadomie, ale chyba tak było naprawdę.

– Po cóż ta ironia?

Shingo powiedział to od niechcenia, a jednak jego słowa głęboko dotknęły Kikuko.

– Jakże mogę być dobrym ojcem, kiedy Fusako wpadła w takie tarapaty?

Kikuko zakłopotała się, policzki jej pokryły się czerwienią, nawet uszy poróżowiały.

– Przecież to nie jest wina ojca!

W tonie jej głosu Shingo znalazł pewną pociechę.

3.

Nawet latem Shingo nie lubił pić niczego zimnego. Od bardzo dawna miał taki zwyczaj. Yasuko nigdy nie podawała mu chłodnych napojów.

Zazwyczaj, czy to wcześnie rano, czy po powrocie z pracy, wypijał najpierw kilka czarek gorącej zielonej herbaty. Kikuko znała dobrze to jego przyzwyczajenie.

Kiedy oboje wrócili do domu po oglądaniu kwiatów słonecznika, Kikuko przede wszystkim szybko podała herbatę. Shingo upił połowę czarki, po czym przebrał się w yukatę7 i z czarką w ręce wyszedł na werandę. Tam, spacerując, popijał herbatę małymi łykami.

Po chwili synowa przyniosła mu wilgotny ręcznik i papierosy oraz dolała herbaty do czarki. Za moment wróciła znów z gazetą i okularami.

Otarłszy twarz ręcznikiem, nie nakładając okularów, których dotyku bardzo nie lubił, Shingo wpatrywał się w ogród.

Trawa strasznie zapuszczona. W końcu ogrodu bujnie i zupełnie dziko rozrosły się kępy koniczyny i traw susuki, których ekspansji nie powstrzymała ludzka ręka.

Wśród koniczyny latały motyle. Raz po raz widać je było w szczelinach między zielenią liści i dlatego wydawało się, że jest ich bardzo dużo. Shingo spodziewał się, że zaraz polecą w górę albo gdzieś w bok, ale motylki uparcie kryły się w zaroślach.

Przypatrując im się, pomyślał, że można by odnieść wrażenie, jakby w chaszczach koniczyny krył się jakiś miniaturowy świat. Skrzydełka motyle, migające wśród liści, wydały mu się niezwykle piękne.

Wspomniał nagle, jak to niedawno, w noc bliską pełni księżyca, między drzewami porastającymi wierzchołek wzgórza migotały gwiazdy.

Na werandzie usiadła Yasuko. Chłodząc się okrągłym wachlarzem, zauważyła:

– A Shuichi pewnie dzisiaj znów wróci późno.

– Aha. – Shingo nie odwracał twarzy od ogrodu.

– Popatrz, tam w koniczynie latają chyba motyle. Widzisz?

– Widzę.

W tej właśnie chwili motylki, jakby nie mogąc znieść spojrzenia Yasuko, wzleciały ponad zarośla. Było ich trzy.

– O, aż trzy! To chyba „jaskółcze ogony”?

Ten gatunek motyli o niewielkich rozmiarach odznaczał się przyćmionymi barwami.

Motyle skierowały się w stronę sosny na podwórzu sąsiada, kreśląc ukośną linię na tle płotu. Tam wszystkie trzy w jednym szeregu, nie burząc szyku ani nie wprowadzając chaosu w przestrzeni, wzbiły się ku wierzchołkowi sosny, która, nieprzycięta na kształt drzew ogrodowych, strzelała wysoko w górę.

Nagle, nie wiadomo skąd, pojawił się jeszcze jeden motyl, przeciął nisko ogród i zaczął krążyć ponad kępą koniczyny.

– Dziś rano, zanim się obudziłem, dwa razy śnili mi się umarli. – Shingo obrócił się ku żonie. – Dziadek Tatsumiya częstował mnie makaronem soba8.

– I ty jadłeś tę sobę?!

– Jak? Co mówisz? A nie powinienem jeść?

„Czyżby to była prawda, że gdy się zje we śnie coś, co podała ręka umarłego, to potem się umiera?” – pomyślał.

– No, jakże to było? Wydaje mi się, że nie jadłem, ale… podano tylko jedną porcję.

Chyba obudził się, zanim zdążył cokolwiek zjeść.

Do tego momentu Shingo widzi wszystko wyraźnie, począwszy od tego, że sobę podano na kwadratowej tacce z bambusa, z zewnątrz lakierowanej na czarno, a od środka na czerwono, a skończywszy na odcieniu samego makaronu. Nie wie tylko, czy te kolory pojawiły się we śnie, czy już po przebudzeniu. W każdym razie dokładnie pamięta tylko sobę. Reszta zamazała się już w niepamięci.

Porcja makaronu postawiona jest wprost na matach. Przed nią stoi Shingo. Tatsumiya i jego rodzina chyba siedzą. Dla niego nikt nie położył poduszki, żeby mógł usiąść. To śmieszne, że przed nimi stoi, ale najwyraźniej – stoi. Tyle tylko pamięta, a i to dość niejasno.

W chwili gdy urwał mu się wątek snu, pamiętał go dokładnie. Potem zasnął i znów się obudził, ale rano pamiętał wszystko jeszcze lepiej. A pod wieczór nie przypominał sobie prawie nic. Pozostał tylko mgliście zaznaczony fakt, że podano sobę, lecz to, co było przedtem i potem, znikło zupełnie.

Tatsumiya, stolarz meblowy, staruszek przeszło siedemdziesięcioletni, umarł trzy czy cztery lata temu. Shingo gustował w przedmiotach w starym stylu, więc parę razy coś u niego zamawiał. Nigdy jednak nie byli w tak zażyłych stosunkach, żeby jeszcze po trzech latach mógł pojawiać się w jego snach.

Ta soba, którą poczęstowano go we śnie… Chyba działo się to w pokoju jadalnym na tyłach pracowni Tatsumiyi. Ale choć zdarzało się, że Shingo, stojąc w pracowni, rozmawiał ze staruszkiem siedzącym w pokoju stołowym, jednak nigdy tam nie wszedł. To zupełnie nie do pojęcia, dlaczego we śnie widział, że częstują go sobą.

Tatsumiya miał sześcioro dzieci, same córki.

Wieczorem Shingo nie mógł sobie przypomnieć także i tego, czy we śnie widział choćby jedną z tych córek. Pamięta tylko, że dotykał tam jakiejś dziewczyny.

Tak, to na pewno pamięta, ale zupełnie nie wie, kto to mógł być. Nie pamięta więcej niczego, co by mogło zaprowadzić go na trop tych wspomnień.

W chwili gdy się budził, wiedział dokładnie, kto to jest. Rankiem, po drugim śnie, też chyba ją pamiętał. A teraz, wieczorem – pustka.

Właściwie nie ma najmniejszych podstaw, by sądzić, że chodziło o jedną z córek Tatsumiyi, choć miałby powody tak myśleć, bo przecież o nim był ciąg dalszy snu. Sylwetek jego córek w żaden sposób jednak nie może wywołać z pamięci.

Nie ulega wątpliwości, że historia z dziewczyną należała do tego snu, lecz czy to było przed, czy po tym, jak częstowano go sobą? Kiedy obudził się, scena z makaronem utrwaliła mu się w pamięci najwyraźniej. Dlatego widzi ją do tej pory. Ale, ale, czy przypadkiem snu nie przerwało mu wielkie zdumienie, spowodowane tym, że pieścił dziewczynę?

Nie, chyba jednak nie. Przecież do tego stopnia nie mogło go to poruszyć?

Z wątku dziewczyny nie pamięta nic a nic. Nawet jej postać rozpłynęła się i nie zdołał przywołać jej na powrót. Jedyne, co odczuwa jeszcze w tej chwili, to wrażenie czegoś łagodnego. Nie poddała się, nie odpowiedziała na jego pieszczoty. Coś tu nie grało.

W rzeczywistości nigdy nie miał tego typu doświadczeń z kobietami. Nieważne, kim była, i tak to nieprawdopodobne, tym bardziej że szło o młodą dziewczynę.

Shingo ma już sześćdziesiąt dwa lata, nie byłoby więc niczym niezwykłym, gdyby przestał już miewać takie niepokojące sny, ale gdy się obudził, pomyślał sobie, że właściwie sprawiło mu to przyjemność.

A po przebudzeniu znów szybko zasnął. I od razu przyszedł sen następny.

Ogromny, korpulentny Aita wspina się w kierunku domu Shingo, dźwigając na plecach wielką, prawie dwulitrową butlę. Wygląda, jakby już sporo wypił; twarz ma czerwoną, z rozszerzonymi porami, i w ogóle sprawia wrażenie zalanego.

Oprócz tej sceny Shingo nie pamięta z tego snu nic więcej. Nie wie nawet, czy chodziło o obecny dom, czy też o ten, w którym mieszkali uprzednio.

Jakieś dziesięć lat temu Aita był dyrektorem firmy, w której pracował Shingo. Pod koniec ubiegłego roku umarł na apopleksję. Przed śmiercią schudł znacznie.

– Potem miałem drugi sen. Tym razem, wiesz, widziałem, jak Aita przyszedł do nas z wielką butlą sake – powiedział do żony.

– Pan Aita? Przecież on nie pił. Nie pamiętasz? Dziwne, bardzo dziwne.

– Hm, no tak. Aita miał astmę, a kiedy dostał apopleksji i krtań miał całą zapchaną flegmą, przez to właśnie umarł, nawet dla ulżenia sobie nie wziął ani kropli do ust. Często nosił butelkę z lekarstwem.

Ale przyszedł szerokim krokiem pijaka, ten Aita ze snu. Jego sylwetkę Shingo dokładnie zarejestrował w umyśle.

– To znaczy, że ty poszedłeś sobie wypić z Aitą?

– Nie piłem. Siedziałem, a on szedł w moją stronę, bodajże jednak obudziłem się, zanim zdążył dojść i usiąść przy mnie.