Głos wnętrza. Jak ciało uwalnia się od traumy i odzyskuje zdrowie - Peter A. Levine - ebook

Głos wnętrza. Jak ciało uwalnia się od traumy i odzyskuje zdrowie ebook

Peter A. Levine

4,7

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Obudziliście w sobie tygrysa?

Pora na zrozumienie wagi komunikacji, która odbywa się bez słów. Trauma najczęściej kojarzy się z zaburzeniem psychicznym. Peter Levine po raz kolejny wyprowadza nas z błędu. Udowadnia, że ciało jest główną ofiarą traumy. Psycholog uczy, jak odzyskać naturalną odporność organizmu. Autor w obrazowy sposób wyjaśnia wrodzone reakcje systemu nerwowego na głębokie psychiczne rany i przebieg procesów terapeutycznych. W swojej książce opiera się na najnowszych osiągnięciach w dziedzinie biologii, neurobiologii i psychoterapii zorientowanej na ciele.

Peter A. Levine (ur. 1942), wybitny amerykański psycholog, od 50 lat zajmuje się stresem i traumą. Jest twórcą Somatic Experiencing (Doświadczania Somatycznego), oryginalnej metody leczenia traumy odwołującej się do mądrości ciała. Był konsultantem do spraw stresu dla NASA. Szkolił i prowadził terapię w wielu klinikach, szpitalach i ośrodkach terapeutycznych na całym świecie. Działał w grupie roboczej zajmującej się reagowaniem na wielkie katastrofy i konflikty etniczno-polityczne. Opublikował wiele książek, w tym dwie na temat zapobiegania i leczenia traumy u dzieci.

W serii Terapia Traumy ukazały się dotychczas:

  • Uleczyć traumę
  • Obudźcie tygrysa
  • Uwolnić się od bólu. Program leczenia bólu oparty na świadomości ciała
  • Trauma. Od przemocy domowej do terroru politycznego
  • Symbioza i autonomia. Trauma symbiotyczna i miłość bez uwikłań
  • Oblicza lęku. Skąd się bierze i jak sobie z nim radzić
  • Strach ucieleśniony
  • Rozmowy o miłości na skraju przepaści
  • Trauma i pamięć

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 475

Oceny
4,7 (3 oceny)
2
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Przed­mowa

Przed­mowa

Książka Petera Levine’a Głos wnę­trza jest swo­istym opus magnum, autor pod­su­mo­wał w niej bowiem bada­nia nad stre­sem i traumą, któ­rym poświę­cił całe swoje życie zawo­dowe. Podzie­lił się także doświad­cze­niami ze swo­jej pracy tera­peu­tycz­nej – lecze­nia traumy opra­co­waną przez sie­bie metodą. Ta książka jest rów­nież naj­bar­dziej oso­bi­sta i poetycka ze wszyst­kich, które napi­sał. Jed­no­cze­śnie to dzieło naj­le­piej udo­ku­men­to­wane naukowo i nie­zwy­kle eru­dy­cyjne.

Peter Levine roz­po­czął od opi­sa­nia esen­cji swo­jej metody: mocy miłu­ją­cej dobroci. Wspo­mina, jak został potrą­cony przez samo­chód i doświad­czył odblo­ko­wa­nia poten­cjału uzdra­wia­nia. Świa­do­mie prze­żył wów­czas wszystko, co się z nim działo, w sfe­rze fizycz­nej i emo­cjo­nal­nej. Nie zakłó­cił natu­ral­nego prze­biegu pro­cesu uru­cho­mio­nego przez wypa­dek. Dzięki temu oraz dzięki współ­czu­ją­cej obec­no­ści dru­giej istoty ludz­kiej unik­nął traumy. Jego orga­nizm szybko powró­cił do stanu rów­no­wagi.

Dobroć i postawa akcep­tu­jąca są zda­niem Levine’a nie­zbędne pod­czas pracy tera­peu­tycz­nej z oso­bami strau­ma­ty­zo­wa­nymi. Pod­kre­śla on, że tera­peuta musi pomóc w stwo­rze­niu atmos­fery, w któ­rej klient będzie miał poczu­cie bez­pie­czeń­stwa, a także nadzieję na odzy­ska­nie zdro­wia. Jed­nak stwo­rze­nie peł­nej empa­tii rela­cji tera­peu­tycz­nej nie wystar­cza, gdyż osoby po trau­ma­tycz­nych przej­ściach czę­sto nie są w sta­nie odczuć ani przy­jąć współ­czu­cia. Ich emo­cje zostały bowiem wyparte, a do głosu doszły pier­wotne mecha­ni­zmy obronne ist­nie­jące już u naszych ewo­lu­cyj­nych przod­ków – pła­zów i gadów.

Co wów­czas może uczy­nić tera­peuta? Może pomóc pacjen­towi przede wszyst­kim poprzez kie­ro­wa­nie jego uwagi na nie­wer­balne komu­ni­katy wysy­łane przez ciało. Poza tym poprzez danie mu szansy na odczu­cie emo­cji poja­wia­ją­cych się w sytu­acji zagro­że­nia życia: wście­kło­ści, prze­ra­że­nia, panicz­nego stra­chu. Jed­no­cze­śnie tera­peuta winien być tak sta­bilny, by te potężne ener­gie go nie obez­wład­niły.

Już jakiś czas temu Peter Levine zaob­ser­wo­wał, że trauma nie jest bez­po­śred­nio powią­zana z wyda­rze­niami zewnętrz­nymi, które wywo­łały ból fizyczny lub psy­chiczny. Nie wiąże się ona rów­nież bez­po­śred­nio z samym bólem. Traumę kon­sty­tu­uje zamknię­cie się w prze­strzeni pier­wot­nych reak­cji na bole­sne doświad­cze­nia. Trauma powstaje w momen­cie, gdy czło­wiek nie jest zdolny do uwol­nie­nia zablo­ko­wa­nej ener­gii ani do podą­ża­nia za reak­cjami fizycz­nymi oraz emo­cjo­nal­nymi, które są natu­ralną odpo­wie­dzią na zra­nie­nie. Powo­duje ją zatem nie zda­rze­nie zewnętrzne, lecz pro­ces wewnętrzny. Ten pro­ces nabiera tempa, gdy bra­kuje obec­no­ści współ­czu­ją­cego świadka.

Według Levine’a więk­szość osób postrzega traumę jako pro­blem psy­chiczny, a nawet jako zabu­rze­nie umy­słowe. Jed­nak trauma jest zabu­rze­niem na pozio­mie fizycz­nym. Udo­wad­nia on, że trauma prze­ja­wia się przede wszyst­kim w ciele. Stany psy­chiczne, które jej towa­rzy­szą, są zna­czące, lecz wtórne. Ciało ini­cjuje pro­ces, umysł za nim podąża. Dla­tego tera­pie wer­balne anga­żu­jące tylko inte­lekt i emo­cje nie są w pełni sku­teczne.

Tera­peuta powi­nien dys­po­no­wać umie­jęt­no­ścią roz­po­zna­wa­nia obja­wów psy­chicz­nych, emo­cjo­nal­nych i fizycz­nych świad­czą­cych o tym, że w klien­cie tkwi uwię­ziona trauma. Powi­nien się nauczyć słu­cha­nia języka ciała. Dzięki temu jego klienci będą mogli w bez­pieczny spo­sób uczyć się wła­ści­wego słu­cha­nia i wła­ści­wego postrze­ga­nia samych sie­bie.

Ta książka dowo­dzi, że jej autor osią­gnął mistrzo­stwo w odczy­ty­wa­niu języka ciała. Znaj­dziemy w niej opis metody, dzięki któ­rej klient staje się świa­domy swo­ich uczuć i sygna­łów wysy­ła­nych przez swoje ciało. Klu­czem do ule­cze­nia traumy jest umie­jęt­ność odczy­ta­nia tych nie­wer­bal­nych prze­ka­zów. By robić to jak naj­le­piej, Levine doko­nał syn­tezy wie­dzy z róż­nych dys­cy­plin i wsparł ją doświad­cze­niem zdo­by­tym pod­czas kil­ku­dzie­się­ciu lat pracy z klien­tami.

Sytu­acje poten­cjal­nie trau­ma­ty­zu­jące wywo­łują wysoki poziom pobu­dze­nia fizjo­lo­gicz­nego. Ist­nieje zagro­że­nie, ale czło­wiek nie ma moż­li­wo­ści ucieczki ani pod­ję­cia walki. Nie ma też moż­li­wo­ści roz­ła­do­wa­nia nara­sta­ją­cego napię­cia, wywo­ła­nego przez to pobu­dze­nie. Taką moż­li­wość zwy­kle mają dzi­kie zwie­rzęta, gdy spo­tkają się ze swoim natu­ral­nym wro­giem – dra­pież­ni­kiem.

W obli­czu śmier­tel­nego zagro­że­nia u zwie­rząt wystę­puje swo­isty para­liż fizyczny i emo­cjo­nalny. Eto­lo­go­wie nazy­wają ten stan znie­ru­cho­mie­niem mię­śnio­wym (tonic immo­bi­lity, TI). Podob­nie w sytu­acjach zagro­że­nia reaguje czło­wiek: zamiera. Zwie­rzę, jeżeli mimo wszystko prze­żyje, potrafi jed­nak samo wyjść z tego stanu. Czło­wiek tego nie potrafi. Zamar­cie staje się jego trwałą cechą, wpływa na cało­kształt funk­cjo­no­wa­nia.

Osoba strau­ma­ty­zo­wana jest jak uwię­ziona w otchłani, nie potrafi ponow­nie włą­czyć się w nurt życia. W sytu­acjach, w któ­rych więk­szość ludzi zazwy­czaj czuje się tylko tro­chę zagro­żona lub które trak­tuje jak rodzaj wyzwa­nia, taka osoba czuje się poważ­nie zagro­żona, boi się, doznaje cze­goś w rodzaju para­liżu ciała i woli. Reaguje na to wsty­dem, pogardą wobec sie­bie i popada w nastrój depre­syjny.

Jak twier­dzi psy­chia­tra i badacz Daniel Sie­gel, opra­co­wy­wane przez Ame­ry­kań­skie Towa­rzy­stwo Psy­chia­tryczne Kate­go­rie dia­gno­styczne zabu­rzeń psy­chicz­nych (Dia­gno­stic and Sta­ti­sti­cal Manual of Men­tal Disor­ders, DSM), są pomocą w dia­gno­zo­wa­niu tych zabu­rzeń. Peter Levine uważa nato­miast, że na traumę składa się o wiele wię­cej ele­men­tów niż objawy, któ­rych wystą­pie­nie pozwala według DSM zdia­gno­zo­wać zespół stresu poura­zo­wego (ang. post­trau­ma­tic stress disor­der, PTSD). Levine pod­kre­śla, że trauma to nie zabu­rze­nie ani cho­roba, lecz raczej doświad­cze­nie czło­wieka zwią­zane z bio­lo­gicz­nym wymia­rem jego ist­nie­nia. Jeśli pozwo­limy czło­wie­kowi na stop­niowe wyra­że­nie instynk­tow­nej odpo­wie­dzi na poten­cjal­nie trau­ma­ty­zu­jące zda­rze­nie, doj­dzie do uwol­nie­nia z pułapki bólu, do przy­wró­ce­nia dobro­stanu, wital­no­ści i dobrego samo­po­czu­cia. Jest to pro­ces wewnętrzny, nie­za­leżny od woli. „Trauma jest czę­ścią życia – napi­sał Levine – nie ozna­cza jed­nak doży­wot­niego wyroku”. Cier­pie­nie pro­wa­dzi do wyzwo­le­nia. Autor udo­wad­nia, że te same reak­cje psy­chiczne i fizjo­lo­giczne, które odpo­wia­dają za poja­wie­nie się traumy, odpo­wia­dają rów­nież za poja­wie­nie się dobro­stanu i poczu­cia przy­na­leż­no­ści.

Peter Levine ma zadzi­wia­jącą świa­do­mość szcze­gó­łów skła­da­ją­cych się na pro­ces uzdra­wia­nia strau­ma­ty­zo­wa­nych klien­tów. Pre­zen­tuje rów­nież tech­niki, które sto­suje, by wzmoc­nić ten pro­ces i nim kie­ro­wać. Pod­czas czy­ta­nia manu­skryptu książki dozna­łem wielu wglą­dów i porów­ny­wa­łem rela­cje Petera Levine’a ze swo­imi doświad­cze­niami uzy­ska­nymi w pracy tera­peu­tycz­nej.

Po tej lek­tu­rze mogę rozu­mieć i inter­pre­to­wać wła­sne spo­strze­że­nia doty­czące spraw zawo­do­wych i oso­bi­stych w nowy spo­sób. Levine pod­kre­śla wagę dostro­je­nia tera­peuty do doświad­czeń klienta. Dostro­je­nie wyzna­cza pod­sta­wowy kie­ru­nek dzia­ła­nia i powo­duje, że ule­cze­nie z traumy prze­biega we wła­ściwy spo­sób.

Autor koń­czy książkę roz­wa­ża­niami doty­czą­cymi związku mię­dzy trau­ma­ty­zu­ją­cymi doświad­cze­niami a ducho­wo­ścią. „Choć jeste­śmy zako­rze­nieni w cie­le­sno­ści, pozo­sta­jemy isto­tami ducho­wymi”. Psy­chia­tra Tho­mas Hora ujął to tak: „Wszyst­kie pro­blemy czło­wieka mają naturę psy­chiczną, lecz ich roz­wią­za­nie tkwi w sfe­rze ducho­wej”.

Dzięki tej książce Peter Levine staje w sze­regu czo­ło­wych tera­peu­tów zaj­mu­ją­cych się uzdra­wia­niem z traumy. Jego praca ma wymiar teo­re­tyczny, prak­tyczny i edu­ka­cyjny. Tera­peuci – leka­rze, psy­cho­lo­go­wie, psy­cho­te­ra­peuci, osoby zaj­mu­jące się uzdra­wia­niem – oraz laicy zain­te­re­so­wani tą pro­ble­ma­tyką zostali wzbo­ga­ceni jego doświad­cze­niami i prze­my­śle­niami.

Dr Gabor Maté,

autor książki In the Realm of Hun­gry Gho­sts: Close Enco­un­ters with Addic­tion

Część I

Źró­dła: pod­stawa, na któ­rej trwa taniec życia

Musimy się połą­czyć z praw­dzi­wym źró­dłem życia. Sztuczne upo­rząd­ko­wa­nie życia, które nie zaspo­kaja naj­głęb­szych ludz­kich potrzeb, nie przy­nosi ż adnych korzy­ści. To tak, jak­by­śmy nie zro­bili naj­mniej­szego kroku w kie­runku zapro­wa­dze­nia ładu…

Księga Prze­mian, hek­sa­gram 34

Roz­dział 1

Siła nie­wer­bal­nej mowy ciała

Kiedy czło­wiek pozna głę­boko w swoim sercu,

czym są lęk i drże­nie,

nie będzie bał się tego,

co nie­sie świat zewnętrzny.

Księga Prze­mian, hek­sa­gram 51

Nieza­leż­nie od tego, jak pewni sie­bie jeste­śmy, w ciągu kilku sekund możemy stra­cić życie. Trauma może nas pochło­nąć niczym wie­lo­ryb Jona­sza i znaj­dziemy się w jej mrocz­nym, zim­nym uści­sku. Poczu­jemy się uwię­zieni, zamro­żeni, prze­ra­żeni i bez­radni.

Pew­nego luto­wego poranka 2005 roku wysze­dłem ze swo­jego domu w połu­dnio­wej Kali­for­nii. Cie­płe powie­trze i lekki powiew wia­tru znad morza doda­wały ener­gii moim kro­kom. Z pew­no­ścią był to jeden z tych poran­ków, kiedy każdy miesz­ka­niec rejo­nów mojego kraju opa­no­wa­nych przez zimę ma ochotę rzu­cić łopatę do odgar­nia­nia śniegu i prze­nieść się na kali­for­nij­skie sło­neczne plaże. W taki piękny pora­nek trudno podej­rze­wać, że może wyda­rzyć się coś złego. A jed­nak się wyda­rzyło.

Chwila prawdy

Sze­dłem ulicą i czu­łem się szczę­śliwy. Wyobra­ża­łem sobie, jak będę cele­bro­wać z moim przy­ja­cie­lem But­chem jego sześć­dzie­siąte uro­dziny.

Zro­bi­łem kilka kro­ków na przej­ściu dla pie­szych i… za chwilę leża­łem na jezdni spa­ra­li­żo­wany, sztywny, nie­zdolny do poru­sze­nia się ani do wzię­cia odde­chu. Nie poj­mo­wa­łem, co się stało. W jaki spo­sób zna­la­złem się w tym miej­scu? Jak przez mgłę dostrze­głem, że w moją stronę ruszył tłum ludzi. Nagle oto­czyli mnie cia­snym krę­giem, a ich prze­ra­żone spoj­rze­nia kon­cen­tro­wały się na moim sła­bym, nie­na­tu­ral­nie skrę­co­nym ciele. Z mojej per­spek­tywy bez­rad­nego czło­wieka wyglą­dali niczym stado kru­ków czy­ha­ją­cych na padlinę. Powoli odzy­ski­wa­łem orien­ta­cję i ziden­ty­fi­ko­wa­łem rze­czy­wi­stego sprawcę ataku – beżowy samo­chód. Meta­lowa osłona jego chłod­nicy przy­po­mi­nała mi wyszcze­rzone kły, przed­nią szybę miał stłu­czoną. Drzwi samo­chodu gwał­tow­nie się otwo­rzyły i wysko­czyła z niego nasto­latka o sze­roko otwar­tych oczach. Wpa­try­wała się we mnie oszo­ło­miona. W jakiś dziwny spo­sób wie­dzia­łem, a jed­no­cze­śnie nie wie­dzia­łem, co się wyda­rzyło. Stop­niowo zaczy­na­łem koja­rzyć fakty: „Ten samo­chód mnie potrą­cił na przej­ściu dla pie­szych”. Nie mogłem w to uwie­rzyć i znowu zapa­dłem w stan pół­przy­tom­no­ści. Wydało mi się, że nie potra­fię jasno myśleć lub że mam maka­bryczny sen.

Po chwili dostrze­głem kątem oka męż­czy­znę, który uklęk­nął obok mnie. Powie­dział, że jest sani­ta­riu­szem i wła­śnie wraca po pracy do domu. Chcia­łem zmie­nić pozy­cję ciała, by lepiej mu się przyj­rzeć, ale on surowo roz­ka­zał: „Nie ruszaj głową”. Sprzecz­ność mię­dzy jego ostrym tonem a moją natu­ralną potrzebą zwró­ce­nia się ku temu, kto do mnie mówi, prze­stra­szyła mnie i spa­ra­li­żo­wała. Moja świa­do­mość oddzie­liła się od ciała i dozna­łem zadzi­wia­ją­cego prze­miesz­cze­nia się: mia­łem wra­że­nie, że uno­szę się nad swoim cia­łem i patrzę z góry na to, co się dzieje.

Wró­ci­łem na zie­mię, kiedy męż­czy­zna nie­zbyt deli­kat­nie chwy­cił mój nad­gar­stek, by zba­dać puls. Potem prze­su­nął się, pochy­lił nade mną i nie­zgrab­nie ujął moją głowę w obie dło­nie, aby zapo­biec jej poru­sza­niu się. Jego gwał­towne gesty i ostro brzmiące roz­kazy wywo­łały u mnie panikę. Prze­ra­ża­jące myśli przedarły się do mojej świa­do­mo­ści: „Być może mam zła­many kark”. Poczu­łem nie­od­partą potrzebę, by sku­pić uwagę na kimś innym. Potrze­bo­wa­łem osoby, któ­rej życz­liwe spoj­rze­nie połą­czy­łoby mnie z życiem. Byłem jed­nak zbyt prze­ra­żony, by się poru­szyć. Czu­łem się zupeł­nie zamro­żony.

Ów dobry sama­ry­ta­nin zada­wał mi obce­sowo kolejne pyta­nia: „Jak się nazy­wasz? Gdzie jesteś? Dokąd sze­dłeś? Jaki dziś jest dzień?”. Nie mogłem wymó­wić ani słowa. Nie mia­łem siły, by mu odpo­wie­dzieć. Jego zacho­wa­nie powo­do­wało, że czu­łem się jesz­cze bar­dziej zdez­o­rien­to­wany i przy­tło­czony. Zdu­szo­nym gło­sem powie­dzia­łem: „Pro­szę, cof­nij się”. Popar­łem to gestem dłoni. Męż­czy­zna zasto­so­wał się do mojej prośby. Zapew­ni­łem go, że nie będę poru­szał głową i odpo­wiem na jego pyta­nia nieco póź­niej.

Ener­gia dobroci

Po kilku minu­tach jakaś kobieta powoli wysu­nęła się z tłumu gapiów i usia­dła na jezdni tak, bym mógł ją dobrze widzieć.

– Jestem leka­rzem pedia­trą – wyja­śniła. – Czy mogę ci pomóc?

– Pro­szę, po pro­stu bądź ze mną – odpo­wie­dzia­łem.

Na jej życz­li­wej twa­rzy malo­wało się sku­pie­nie. Kobieta wzięła mnie za rękę. Uści­sną­łem jej dłoń. Ona deli­kat­nie odwza­jem­niła uścisk. Nasze spoj­rze­nia się spo­tkały i poczu­łem, że do oczu napły­wają mi łzy. Sub­telny i dziw­nie zna­jomy zapach per­fum infor­mo­wał mnie, że nie jestem sam. Obec­ność tej kobiety dała mi wspar­cie. Fala ulgi prze­pły­nęła przez moje ciało i wzią­łem pierw­szy głę­boki oddech.

Następ­nie poczu­łem dresz­cze prze­ra­że­nia. Potoki łez popły­nęły mi z oczu. W umy­śle roz­brzmie­wały słowa: „Nie mogę uwie­rzyć, że to mi się przy­da­rzyło. To nie­moż­liwe. Mia­łem inne plany na dzi­siej­szy wie­czór, chcia­łem go spę­dzić z But­chem”. Ogar­nął mnie wielki żal. Wciąż mia­łem silne dresz­cze.

Po chwili dresz­cze osła­bły. Czu­łem na prze­mian lęk i smu­tek. Poja­wiło się prze­ko­na­nie, że zosta­łem poważ­nie zra­niony i może będę ska­zany na wózek inwa­lidzki. Stanę się osobą trwale oka­le­czoną i zależną. Żal się nie zmniej­szał. Nie chcia­łem mu się pod­dać i zaczą­łem patrzeć w oczy towa­rzy­szą­cej mi lekarce. Jej obec­ność pod­trzy­my­wała mnie na duchu. Kiedy zro­bi­łem wdech, moje noz­drza ponow­nie wypeł­nił zapach per­fum. Lęk zaczął maleć. Poja­wiły się naj­pierw iskry nadziei, a następ­nie wście­kłość. Dresz­cze, choć deli­katne, nie ustę­po­wały. Były na prze­mian lodo­wato zimne i gorące. W głębi mojego brzu­cha naro­dziła się furia: „Jak to się stało, że ta głu­pia dzie­wu­cha potrą­ciła mnie na przej­ściu dla pie­szych? Nie mogła, do cho­lery, uwa­żać?”.

Prze­raź­liwy dźwięk syren i roz­bły­ski czer­wo­nych świa­teł wypeł­niły prze­strzeń. To cał­ko­wi­cie mnie zablo­ko­wało. Mię­śnie mojego brzu­cha natych­miast się napięły, oczy powę­dro­wały w poszu­ki­wa­niu spoj­rze­nia lekarki. Uścisk naszych dłoni stał się moc­niej­szy, dzięki czemu mój brzuch się roz­luź­nił.

Poczu­łem szarp­nię­cie i usły­sza­łem chrzęst roz­dzie­ra­nej koszuli. Prze­stra­szy­łem się. Ponow­nie mia­łem wra­że­nie, że unio­słem się nad swoim bez­rad­nie leżą­cym cia­łem. Widzia­łem jakichś nie­zna­jo­mych w uni­for­mach przy­kła­da­ją­cych elek­trody do mojej piersi. Dobry sama­ry­ta­nin infor­mo­wał kogoś, że mój puls bije z szyb­ko­ścią stu sie­dem­dzie­się­ciu ude­rzeń na minutę. Ponowne szarp­nię­cie – koszula została jesz­cze bar­dziej roz­darta. Człon­ko­wie ekipy medycz­nej wło­żyli koł­nierz usztyw­nia­jący na mój kark i ostroż­nie poło­żyli mnie na desce. Usły­sza­łem strzępy roz­mowy pro­wa­dzo­nej przez radio. Wzy­wano spe­cjalną ekipę ratun­kową.

Wycie karetki prze­wier­ciło mnie na wskroś. Popro­si­łem jej załogę o prze­wie­zie­nie mnie do naj­bliż­szego szpi­tala. Usły­sza­łem, że obra­że­nia, które odnio­słem, wyma­gają prze­wie­zie­nia mnie do cen­trum ura­zo­wego w La Jolla, jakieś pięć­dzie­siąt kilo­me­trów od miej­sca wypadku. Moje serce się uspo­ka­jało, żal nie­ocze­ki­wa­nie zaczął ustę­po­wać. Kiedy wnie­siono mnie do karetki, po raz pierw­szy przy­mkną­łem powieki. Wciąż ota­czał mnie sub­telny zapach per­fum lekarki i pamię­ta­łem o jej wspie­ra­ją­cej obec­no­ści.

Po nie­dłu­gim cza­sie unio­słem powieki. Dozna­łem sil­nego pobu­dze­nia, jak­bym był nała­do­wany adre­na­liną. Nie obez­wład­niło mnie ono jed­nak. Cho­ciaż moje oczy chciały badać nie­znane oto­cze­nie, świa­do­mie skie­ro­wa­łem uwagę do wewnątrz. Zaczą­łem odbie­rać róż­no­rodne sygnały z ciała. Moją uwagę przy­cią­gnął inten­sywny buczący dźwięk, który obej­mo­wał mnie całego.

Oprócz tego odczu­łem dziwne napię­cie w lewym ramie­niu. Pozwo­li­łem, by to napię­cie wypły­nęło na pierw­szy plan. Podą­ża­łem za nim świa­do­mo­ścią, a ono się nasi­lało. Stop­niowo docie­rało do mnie, że ramię chce się zgiąć i unieść. Ten wewnętrzny impuls wzmac­niał się, tył mojego ramie­nia także chciał wyko­nać ruch rota­cyjny. Odczu­łem, że dłoń nieco zbli­żyła się do twa­rzy, jakby chciała ją osło­nić. Nagle przed moimi oczami prze­mknął obraz przed­niej szyby beżo­wego samo­chodu. W prze­bły­sku świa­do­mo­ści ponow­nie dostrze­głem oczy bez­myśl­nie gapiące się na mnie. Usły­sza­łem głu­che ude­rze­nie i mój lewy bark roz­trza­skał tę szybę. Wów­czas nie­spo­dzie­wa­nie poja­wiła się ulga. Wró­ci­łem do swo­jego ciała. Bucze­nie ustało. Obraz gapią­cych się oczu i potłu­czo­nej szyby cof­nął się, roz­pły­nął. Zamiast niego poja­wiło się wspo­mnie­nie chwili, kiedy wycho­dzi­łem z domu, przy­jem­nego cie­pła słońca na twa­rzy i zado­wo­le­nia z tego, że wie­czór spę­dzę na uro­dzi­nach But­cha.

Rozej­rza­łem się. Wnę­trze karetki wydało mi się teraz mniej obce i mniej zagra­ża­jące. Patrzy­łem swo­bod­nie, widzia­łem jasno. Wyda­wało mi się, że nie jestem już zamro­żony, że wynu­rzam się z sen­nego kosz­maru. Spoj­rza­łem na sani­ta­riuszkę sie­dzącą obok mnie. Jej spo­kój dodał mi otu­chy.

Prze­je­cha­li­śmy kilka kilo­me­trów wybo­istą drogą. Nagle poja­wiło się inne silne napię­cie: w gór­nej czę­ści ple­ców, w krę­go­słu­pie. Moje prawe ramię chciało się wycią­gnąć. W prze­bły­sku świa­do­mo­ści zoba­czy­łem zbli­ża­jącą się ku mnie czarną powierzch­nię asfaltu. Usły­sza­łem, jak moja ręka ude­rza o jezd­nię, i poczu­łem, jakby moja prawa dłoń sta­nęła w pło­mie­niach. Sko­ja­rzy­łem, że wycią­gną­łem prawą rękę, by ochro­nić głowę. Następ­nie poja­wiły się poczu­cie ulgi oraz głę­boka wdzięcz­ność, że moje ciało mnie nie zawio­dło: wie­działo, co robić, by chro­nić mózg przed poten­cjal­nie śmier­tel­nym ura­zem. Deli­katne dresz­cze nie zni­kły cał­ko­wi­cie, jed­no­cze­śnie gdzieś w głębi mnie poja­wiło się cie­płe mro­wie­nie.

Sani­ta­riuszka zmie­rzyła mi ciśnie­nie krwi i zro­biła EKG. Popro­si­łem ją, by podała mi wyniki. Deli­kat­nie, ale sta­now­czo odmó­wiła. Poczu­łem chęć, by nawią­zać z nią oso­bi­sty kon­takt. Spo­koj­nie wyja­śni­łem, że jestem dok­to­rem (co sta­no­wiło pół­prawdę, gdyż byłem dok­to­rem psy­cho­lo­gii, nie medy­cyny). Maj­stru­jąc przy jed­nym z urzą­dzeń, stwier­dziła, że pomiar mógł być nie­rze­telny. Po upły­wie kilku minut dodała, że moje tętno wynosi teraz sie­dem­dzie­siąt cztery ude­rze­nia, ciśnie­nie zaś sto dwa­dzie­ścia pięć na sie­dem­dzie­siąt.

– Jakie były wyniki, gdy po raz pierw­szy mnie zba­da­li­ście?

– Puls sto pięć­dzie­siąt. A czło­wiek, który cię zba­dał, zanim przy­je­cha­li­śmy, powie­dział, że mia­łeś sto sie­dem­dzie­siąt ude­rzeń na minutę.

Z ulgą głę­boko ode­tchną­łem.

– Jestem wdzięczny, że pani mi to powie­działa. Dzięki Bogu, nie będę miał PTSD.

– Co pan ma na myśli? – zapy­tała z żywym zain­te­re­so­wa­niem.

– Mam na myśli to, że praw­do­po­dob­nie nie doświad­czę zespołu stresu poura­zo­wego.

Wyglą­dała na zdez­o­rien­to­waną, więc wyja­śni­łem jej, w jaki spo­sób drże­nie i poja­wia­jące się inne fizyczne reak­cje samo­obrony pomo­gły w zre­se­to­wa­niu układu ner­wo­wego i spo­wo­do­wały, że wró­ci­łem do ciała.

– Dzięki temu – kon­ty­nu­owa­łem – nie dzia­łam w try­bie walcz lub ucie­kaj.

– Hmm – zamy­śliła się sani­ta­riuszka – czy to z tego powodu ofiary wypad­ków cza­sem nas ata­kują? Na­dal dzia­łają w try­bie walcz lub ucie­kaj?

– Zga­dza się.

– Wie pan, zauwa­ży­łam, że kiedy przy­wo­zimy do szpi­tala ranną osobę, per­so­nel czę­sto siłą powstrzy­muje ją od trzę­sie­nia się. Zda­rza się, że unie­ru­cha­miają taką osobę pasami lub podają jej valium. Może to nie jest dobre?

– Nie, nie jest – potwier­dził nauczy­ciel znaj­du­jący się we mnie. – Na pewien czas może to ran­nemu przy­nieść ulgę, lecz pozo­staje on zamro­żony i zablo­ko­wany.

Sani­ta­riuszka powie­działa, że nie­dawno brała udział w kur­sie udzie­la­nia pierw­szej pomocy ofia­rom poważ­nych wypad­ków.

– Kurs pro­wa­dzono w szpi­talu. Musie­li­śmy opo­wia­dać o tym, jak czu­li­śmy się w sytu­acji, gdy sami ule­gli­śmy jakie­muś wypad­kowi. To opo­wia­da­nie spra­wiło, że ja i inne sani­ta­riuszki poczu­ły­śmy się gorzej. Po takiej opo­wie­ści nie mogłam zasnąć. Pan nie opo­wia­dał o tym, co się wyda­rzyło. Wydaje mi się, że pan po pro­stu trząsł się i drżał. Czy dla­tego pań­ski puls zwol­nił, a ciśnie­nie krwi się obni­żyło?

– Tak. Pomo­gły mi także nie­znaczne spon­ta­niczne ruchy, które wyko­ny­wały moje ramiona.

– Mogła­bym się zało­żyć – powie­działa zamy­ślona sani­ta­riuszka – że gdyby leka­rze nie powstrzy­my­wali drże­nia, które poja­wia się u pacjenta po zabiegu chi­rur­gicz­nym, powrót do zdro­wia nastę­po­wałby szyb­ciej. Być może zmniej­szyłby się także ból poope­ra­cyjny.

– Zga­dza się – uśmiech­ną­łem się akcep­tu­jąco.

Wypa­dek, któ­remu ule­głem, wywo­łał prze­ra­że­nie i szok. Pozwo­lił mi jed­nak na prze­ćwi­cze­nie metody radze­nia sobie z traumą. Tę metodę roz­wi­ną­łem i opi­sa­łem pod­czas czter­dzie­stu lat pracy zawo­do­wej. Słu­cha­łem nie­wer­bal­nej mowy ciała i pozwo­li­łem, by dzia­łało ono zgod­nie z wła­snymi potrze­bami. Nie tłu­mi­łem drże­nia, podą­ża­łem za impul­sami wewnętrz­nymi – jed­nym sło­wem pozwo­li­łem na pełne zama­ni­fe­sto­wa­nie się reak­cji orien­ta­cyj­nych oraz obron­nych orga­ni­zmu. Byłem świa­domy, że poja­wiły się reak­cje obronne wście­kło­ści i prze­ra­że­nia, a jed­no­cze­śnie nie dałem się im przy­tło­czyć. Dzięki temu wysze­dłem z tej poważ­nej opre­sji prak­tycz­nie bez szwanku – pod wzglę­dem zarówno fizycz­nym, jak i emo­cjo­nal­nym. Z wdzięcz­no­ścią i pokorą stwier­dzi­łem, że mogłem użyć swo­jej metody w celu ura­to­wa­nia sie­bie.

Nie­które osoby potra­fią wyjść z trau­ma­ty­zu­ją­cych doświad­czeń o wła­snych siłach. Jed­nak wiele nie jest w sta­nie tego uczy­nić. Tysiące żoł­nie­rzy doświad­czyło eks­tre­mal­nego stresu pod­czas wojny. Podob­nie nisz­czące skutki mają napaść, gwałt, nad­uży­cie sek­su­alne. Wielu z nas przy­tła­czają na pozór zwy­czajne wyda­rze­nia, choćby zabieg chi­rur­giczny lub inwa­zyjna pro­ce­dura medyczna1. Na przy­kład u 52 proc. pacjen­tów pod­da­nych ope­ra­cji orto­pe­dycz­nej zdia­gno­zo­wano peł­no­obja­wowy PTSD.

Inne poten­cjal­nie trau­ma­ty­zu­jące doświad­cze­nia to: upadki, cho­roby, otrzy­ma­nie szo­ku­ją­cej wia­do­mo­ści, bycie porzu­co­nym, bycie świad­kiem prze­mocy, bycie ofiarą wypadku samo­cho­do­wego. Nie­zdol­ność do pora­dze­nia sobie z tymi zda­rze­niami czy też brak facho­wej pomocy umoż­li­wia­ją­cej wyj­ście z traumy ska­zuje czło­wieka na PTSD wraz z jego typo­wymi obja­wami fizycz­nymi i psy­chicz­nymi. Strach pomy­śleć, jak zakoń­czyłby się wypa­dek, któ­remu ule­głem, gdy­bym nie miał wie­dzy o trau­mie i gdyby nie tamta lekarka pedia­tra. Jej empa­tyczna obec­ność była dla mnie nie­oce­nioną pomocą.

Odkry­cie metody

Przez ostat­nie czter­dzie­ści lat roz­wi­ja­łem metodę pozwa­la­jącą udzie­lić pomocy oso­bom, które doznały traumy z naj­róż­niej­szych powo­dów, choćby z powodu wypadku tego typu, jakiemu sam ule­głem. Tę metodę można sto­so­wać zarówno pod­czas trau­ma­ty­zu­ją­cego zda­rze­nia, jak i wiele lat póź­niej.

Nancy, moja pierw­sza pacjentka (opi­szę ją w roz­dziale dru­gim), była w sta­nie wydo­być się z traumy, którą prze­żyła dwa­dzie­ścia lat wcze­śniej. Metoda nazwana przeze mnie Soma­tic Expe­rien­cing (SE, po pol­sku doświad­cza­nie soma­tyczne) pomaga w wywo­ła­niu sta­nów fizjo­lo­gicz­nych, zmy­sło­wych i afek­tyw­nych pozwa­la­ją­cych prze­trans­for­mo­wać lęk oraz poczu­cie bez­rad­no­ści. Dzieje się to dzięki uzy­ska­niu dostępu do reak­cji instynk­tow­nych za sprawą bycia świa­do­mym doznań cie­le­snych.

Od nie­pa­mięt­nych cza­sów ludzie pró­bo­wali pora­dzić sobie z sil­nymi i prze­ra­ża­ją­cymi uczu­ciami, z lękiem oraz poczu­ciem bez­rad­no­ści. Czy­nili to na wiele spo­so­bów. Miały im w tym pomóc mię­dzy innymi rytu­ały reli­gijne, sztuki teatralne, taniec, muzyka, medy­ta­cja, przyj­mo­wa­nie sub­stan­cji psy­cho­ak­tyw­nych. Współ­cze­sna medy­cyna za sku­teczne uważa jedy­nie przyj­mo­wa­nie sub­stan­cji che­micz­nych (leków psy­cho­tro­po­wych).

Podej­ścia alter­na­tywne i tak zwane holi­styczne pro­po­nują jogę, tai chi, ćwi­cze­nia fizyczne, grę na bęb­nach, słu­cha­nie muzyki, prak­tyki sza­mań­skie oraz różne metody pracy z cia­łem. Wielu oso­bom dają one wspar­cie. Nie są jed­nak meto­dami stwo­rzo­nymi spe­cjal­nie do sto­so­wa­nia w przy­pad­kach PTSD. Nie wpły­wają zatem na mecha­ni­zmy fizjo­lo­giczne pozwa­la­jące na prze­trans­for­mo­wa­nie prze­ra­ża­ją­cych i przy­tła­cza­ją­cych doświad­czeń.

W tej książce opi­sa­łem szcze­gó­łowo metodę pracy, dzięki któ­rej pacjent czy pacjentka może roz­wi­nąć świa­do­mość swo­ich doznań fizycz­nych i emo­cji, a także zapa­no­wać nad nimi. Obser­wa­cje, które poczy­ni­łem pod­czas kon­taktu z przed­sta­wi­cie­lami róż­nych ludów tubyl­czych, pozwa­lają mi stwier­dzić, że moja metoda ma pewne cechy wspólne z sza­mań­skimi rytu­ałami uzdra­wia­ją­cymi.

Uwa­żam, że podej­ście do lecze­nia traumy oparte na bada­niach pro­wa­dzo­nych wśród przed­sta­wi­cieli wielu kul­tur pozwala na głęb­sze rozu­mie­nie zależ­no­ści mię­dzy cia­łem a umy­słem.

W tej książce sta­ra­łem się połą­czyć doświad­cze­nia wypły­wa­jące z pracy róż­nych tera­peu­tów z dorob­kiem licz­nych dys­cy­plin nauko­wych. Mam tu na myśli szcze­gól­nie eto­lo­gię – naukę bada­jącą zacho­wa­nie zwie­rząt w ich natu­ral­nym śro­do­wi­sku. Jej zna­cze­nie doce­niono szcze­gól­nie w 1973 roku, kiedy trzech eto­lo­gów – Niko­laas Tin­ber­gen, Kon­rad Lorenz oraz Karl von Frisch – zostało lau­re­atami Nagrody Nobla w dzie­dzi­nie fizjo­lo­gii i medy­cyny2.

Ci naukowcy obser­wo­wali, jak zwie­rzęta wyra­żają emo­cje i komu­ni­kują się za pomocą ciała. Cia­łem posłu­gu­jemy się rów­nież my, ludzie, cho­ciaż mamy do dys­po­zy­cji mowę i pismo. Pole­gamy na komu­ni­ka­cji wer­bal­nej, mimo to wiele naj­istot­niej­szych rela­cji two­rzy się dzięki komu­ni­ka­cji niewer­bal­nej – eks­pre­sji cie­le­snej. Odczy­ty­wa­nie komu­ni­ka­tów nie­wer­bal­nych sta­nowi pod­stawę stwo­rzo­nej przeze mnie metody uzdra­wia­nia.

Nawią­zuję także do wybra­nych odkryć w dzie­dzi­nie neu­ro­bio­lo­gii, aby zilu­stro­wać naturę traumy oraz jej wpływ na ciało, mózg i psy­chikę. Uwa­żam, że bada­nia nad zacho­wa­niem zwie­rząt w warun­kach natu­ral­nych i porów­naw­cze bada­nia nad mózgiem mogą zna­cząco pomóc w opra­co­wa­niu metody lecze­nia, która jesz­cze sku­tecz­niej pomoże ofia­rom traumy w uru­cha­mia­niu mecha­ni­zmów samo­obrony i odzy­ski­wa­niu zdro­wia.

Aby pogłę­bić rozu­mie­nie, czym jest trauma, wyja­śniam, w jaki spo­sób układ ner­wowy w prze­biegu ewo­lu­cji stał się struk­turą hie­rar­chiczną. Uka­zuję, jak współ­dzia­łają ze sobą poziomy tej struk­tury i jak docho­dzi do tego, że w sytu­acji przy­tła­cza­ją­cego zagro­że­nia wyłą­czają się wyż­sze poziomy, nato­miast uak­tyw­niają te pod­sta­wowe, pier­wotne i kie­rują mózgiem, cia­łem oraz psy­chiką.

Mam zamiar wyja­śnić, jak to się dzieje, że odpo­wied­nio pro­wa­dzona tera­pia powo­duje powrót do har­mo­nij­nego współ­dzia­ła­nia poszcze­gól­nych pozio­mów. Nie­ocze­ki­wany sku­tek uboczny, który ona wywo­łuje, można nazwać „prze­bu­dze­niem się do życia, pozna­niem ciała”. Szcze­gó­łowo opi­szę, w jaki spo­sób docho­dzi do tego prze­bu­dze­nia: co się dzieje, gdy zwie­rzęce instynkty i rozum współ­pra­cują, pozwa­la­jąc nam stać się har­mo­nijną, inte­gralną cało­ścią – isto­tami ludz­kimi.

Moim celem jest prze­ka­za­nie istot­nych infor­ma­cji fachow­com, któ­rzy potrze­bują lep­szego zro­zu­mie­nia źró­deł traumy. Myślę tu o psy­cho­lo­gach, psy­chia­trach oraz tera­peu­tach zaj­mu­ją­cych się pracą z cia­łem. Mam nadzieję, że dotrę także do leka­rzy wpra­wio­nych w zakło­po­ta­nie przez pacjen­tów, któ­rzy zgła­szają trudne do wyja­śnie­nia i wyle­cze­nia zmienne objawy. Sko­rzy­stać z tej książki mogą rów­nież pie­lę­gniarki pra­cu­jące na pierw­szej linii i udzie­la­jące pomocy prze­ra­żo­nym ran­nym pacjen­tom.

Poza tym zwra­cam się do całej rze­szy czy­tel­ni­ków otwar­tych na wie­dzę, inte­re­su­ją­cych się zoo­lo­gią, antro­po­lo­gią, ewo­lu­cją, neu­ro­bio­lo­gią, fizyką kwan­tową, teo­rią strun, teo­rią względ­no­ści. Chcę ich zain­spi­ro­wać opi­sem swo­jej wie­lo­let­niej drogi roz­woju zawo­do­wego. Ta droga zawio­dła mnie w prze­strzeń, która jest pod­stawą tego, co ozna­cza bycie istotą ludzką na tej pla­ne­cie – wciąż tajem­ni­czej i peł­nej prze­mocy.

Mia­łem oka­zję obser­wo­wać, w jaki spo­sób ludzie wra­cają do zdro­wia po prze­ży­ciu eks­tre­mal­nych sytu­acji. Byłem świad­kiem powrotu do szczę­śli­wego, dobrego życia po nawet naj­bar­dziej nisz­czą­cych doświad­cze­niach, widzia­łem dowody nie­wy­obra­żal­nej mocy ludz­kiego ducha.

Napi­sa­nie tej książki było pew­nego rodzaju wyzwa­niem. Przed­sta­wiam w niej swoje doświad­cze­nia, które zebra­łem jako kli­ni­cy­sta, nauko­wiec i osoba bada­jąca wła­sne wnę­trze. Mam nadzieję, że opi­sane tu histo­rie moich pacjen­tów uczy­niły ją war­to­ściową dla kli­ni­cy­stów i naukow­ców. Sta­ra­łem się jed­nak uni­kać uży­wa­nia zbyt nauko­wego języka, dzięki czemu – mam nadzieję – tekst nie jest mono­tonny ani trudny w odbio­rze.

Opisy kon­kret­nych przy­pad­ków z mojej pracy tera­peu­tycz­nej ilu­strują pod­sta­wowe zasady funk­cjo­no­wa­nia ciała i umy­słu. W książce zapro­po­no­wa­łem też ćwi­cze­nia świa­do­mo­ści – zapra­szam czy­tel­ni­ków do ich wyko­na­nia.

Głos wnę­trza pra­gnę zade­dy­ko­wać przede wszyst­kim tym oso­bom, które skon­fron­to­wały się z trau­ma­tycz­nymi doświad­cze­niami, które żyły w klatce nie­po­koju, lęku, bólu i wstydu. Wła­śnie im chcę prze­ka­zać dobrą wia­do­mość: ich życie zmie­niło się nie przez „zabu­rze­nie”, lecz przez rany, które mogą zostać prze­trans­for­mo­wane i ule­czone!

Zdol­ność tej trans­for­ma­cji jest pro­stym następ­stwem pro­cesu opi­sa­nego w dal­szej czę­ści książki.

Inte­li­gen­cja ciała

W wyniku potrą­ce­nia przez samo­chód poja­wiły się u mnie splą­ta­nie i dez­orien­ta­cja. Jed­nak dzięki głę­boko uwew­nętrz­nio­nej wie­dzy na temat traumy potra­fi­łem naj­pierw popro­sić męż­czy­znę, który zajął się mną szybko, lecz nie­umie­jęt­nie, o to, by się odsu­nął. Z zaufa­niem przy­ją­łem mimo­wolne drże­nie swo­jego ciała oraz inne spon­ta­niczne reak­cje fizyczne i emo­cjo­nalne. Jed­nak nawet moja roz­le­gła wie­dza i moje doświad­cze­nie mogłyby się oka­zać nie­wy­star­cza­jące, gdy­bym nie otrzy­mał wspar­cia ze strony empa­tycz­nej lekarki. Jej obec­ność miała dla mnie ogromne zna­cze­nie.

Ta kobieta potrak­to­wała mnie cie­pło w nie­in­wa­zyjny spo­sób. Jej spo­kojny głos, łagodne spoj­rze­nie, jej dotyk i zapach dały mi pew­ność, że jestem chro­niony. Dzięki temu moje ciało mogło reago­wać zgod­nie ze swo­imi potrze­bami, a ja czu­łem to, co potrze­bo­wa­łem czuć. Moja wie­dza oraz wspie­ra­jąca obec­ność dru­giej osoby pozwo­liły na poja­wie­nie się sil­nej reak­cji uzdra­wia­ją­cej. W ten spo­sób doko­nało się samo­uz­dra­wia­nie.

Ujmę rzecz ogól­nie: zdol­ność samo­re­gu­la­cji pozwala nam na radze­nie sobie ze sta­nami pod­nie­ce­nia i z trud­nymi emo­cjami. Dzięki niej utrzy­mu­jemy rów­no­wagę mię­dzy potrzebą auto­no­mii a potrzebą spo­łecz­nego zaan­ga­żo­wa­nia. Ponadto dzięki niej umiemy wzbu­dzać w sobie poczu­cie bycia bez­piecz­nym w naszym wewnętrz­nym domu, w któ­rym mieszka dobro.

Zdol­ność samo­re­gu­la­cji nabiera szcze­gól­nego zna­cze­nia w sytu­acjach, kiedy jeste­śmy prze­ra­żeni lub ranni. Pra­wie każda matka na świe­cie ma intu­icyjną wie­dzę na ten temat. Bie­rze prze­stra­szone dziecko na ręce i uspo­kaja, przy­tu­la­jąc je do sie­bie i koły­sząc. Po wypadku, któ­remu ule­głem, dzięki sie­dzą­cej obok mnie kobie­cie do mojego mózgu emo­cjo­nal­nego dotarły pozy­tywne bodźce wzro­kowe i węchowe, omi­nąw­szy korę mózgową odpo­wie­dzialną za myśle­nie racjo­nalne. Te bodźce uspo­ko­iły moje ciało, pomo­gły mu w doświad­cza­niu trud­nych wra­żeń, odzy­ska­niu spo­koju i rów­no­wagi.

To, co się wznosi… może opaść

W 1998 roku Arieh Y. Sha­lev prze­pro­wa­dził pro­ste, lecz ważne bada­nia w Izra­elu, kraju, w któ­rym czę­sto docho­dzi do trau­ma­ty­zu­ją­cych sytu­acji3. Badał on tętno pacjen­tów przyj­mo­wa­nych na oddział ratun­kowy szpi­tala w Jero­zo­li­mie. Więk­szość z nich znaj­do­wała się w sta­nie napię­cia, więc miała wyso­kie tętno. Byli oni ofia­rami zama­chów bom­bo­wych doko­ny­wa­nych w środ­kach komu­ni­ka­cji miej­skiej lub ofia­rami wypad­ków samo­cho­do­wych. Sha­lev stwier­dził, że u pacjen­tów, któ­rych tętno pra­wie powró­ciło do normy, gdy opusz­czali oddział ratun­kowy, rza­dziej poja­wiał się PTSD. Z kolei u pacjen­tów, któ­rych tętno się nie obni­żyło, w naj­bliż­szych tygo­dniach lub mie­sią­cach PTSD poja­wiał się czę­ściej4.

Dla­tego kiedy po wypadku jecha­łem karetką i sani­ta­riuszka powie­działa, że moje tętno wró­ciło do normy, odczu­łem ulgę.

Szyb­kość pulsu zależy bez­po­śred­nio od auto­no­micz­nego (wege­ta­tyw­nego) układu ner­wo­wego. Układ ten, jak nazwa wska­zuje, działa nie­za­leż­nie od naszej woli. Przy­spie­sze­nie tętna jest jed­nym z ele­men­tów przy­go­to­wa­nia orga­ni­zmu do prze­łą­cze­nia się na gwa­ran­tu­jący prze­ży­cie tryb „walcz lub ucie­kaj”. Ten pro­ces jest kie­ro­wany przez układ współ­czulny (zobacz rysu­nek A i zapo­znaj się z opi­sem pro­cesów fizjo­lo­gicz­nych będą­cych pod­stawą reak­cji „walcz lub ucie­kaj”). Po pro­stu w sytu­acji zagro­że­nia twoje ciało przy­go­to­wuje się do zabi­cia prze­ciw­nika lub do szyb­kiego odda­le­nia się od niego. Tego rodzaju przy­go­to­wa­nie z pew­no­ścią było nie­zbędne ludziom żyją­cym na sawan­nach. Ja jed­nak zosta­łem potrą­cony przez samo­chód i leża­łem unie­ru­cho­miony w karetce. Reak­cja „walcz lub ucie­kaj” mogła się dla mnie oka­zać zgubna. Jeżeli nagro­ma­dzona ener­gia nie znaj­duje ujścia w dzia­ła­niu, za jakiś czas może się prze­kształ­cić w wynisz­cza­jące objawy PTSD.

Przed poja­wie­niem się tych obja­wów uchro­niła mnie umie­jęt­ność wyłą­cze­nia reak­cji „walcz lub ucie­kaj”. Potężną ener­gię witalną, ener­gię, któ­rej celem było pod­trzy­ma­nie mojego życia, roz­ła­do­wało spon­ta­niczne, nie­po­wstrzy­my­wane drże­nie. To odre­ago­wa­nie oraz świa­do­mość impulsu ochron­nego – ruchu ramie­nia, które osła­niało głowę przed skut­kami upadku – pomo­gły przy­wró­cić rów­no­wagę w moim orga­ni­zmie. Byłem zdolny pod­dać się tym sil­nym dozna­niom, a jed­no­cze­śnie pozo­sta­wa­łem w pełni świa­domy spon­ta­nicz­nych reak­cji ciała. Także obec­ność lekarki pedia­try i oka­zane mi wspar­cie uła­twiły mojemu ukła­dowi ner­wo­wemu powrót do rów­no­wagi. Pozo­sta­wa­łem w pełni świa­domy, a jed­no­cze­śnie podą­ża­łem za spon­ta­nicz­nymi reak­cjami ciała i poja­wia­ją­cymi się uczu­ciami.

W ten spo­sób zaini­cjo­wa­łem pro­ces, który zapo­biegł poja­wie­niu się szoku. Wro­dzona zdol­ność samo­re­gu­la­cji pozwo­liła mi odzy­skać rów­no­wagę fizyczną i psy­chiczną. Owa zdol­ność samo­re­gu­la­cji to klucz do naszego prze­trwa­nia we współ­cze­snym świe­cie. Pozwala nam na bycie wol­nymi od bru­tal­nego naci­sku lęku, paniki, noc­nego stra­chu, depre­sji, od przy­krych obja­wów fizycz­nych oraz poczu­cia bez­rad­no­ści. Są to wszystko oznaki głę­bo­kiego stresu i traumy. Aby żyć w zdro­wiu, musimy mieć umie­jęt­ność kon­fron­to­wa­nia się z przy­krymi dozna­niami i uczu­ciami. Wykształ­cić postawę wewnętrzną, która uchroni nas przed poczu­ciem, że jeste­śmy przez nie przy­tło­czeni. W tej książce wyja­śniam, w jaki spo­sób można opa­no­wać wspo­mnianą umie­jęt­ność.

Trzęś się, drżyj, stę­kaj i prze­wra­caj…

Trzę­sie­nie się i drże­nie ciała, któ­rych doświad­cza­łem po wypadku, były pod­sta­wo­wym eta­pem natu­ral­nego pro­cesu uwal­nia­nia układu ner­wo­wego od następstw stresu i przy­wra­ca­nia rów­no­wagi psy­chicz­nej. Gdyby się nie poja­wiły, moje cier­pie­nie byłoby głę­bo­kie. Jeżeli nie wie­dział­bym, po co moje ciało zacho­wuje się w tak dziwny spo­sób, mógł­bym się oba­wiać tego zacho­wa­nia i pró­bo­wać je powstrzy­mać. Na szczę­ście wie­dzia­łem.

Opi­sa­łem tę reak­cję, roz­ma­wia­jąc pew­nego razu z Andrew Bwa­na­lim, bio­lo­giem, który pra­cuje w Cen­trum Ochrony Śro­do­wi­ska w Mzuzu (Malawi, Afryka Środ­kowa). Wspo­mnia­łem o spon­ta­nicz­nym trzę­sie­niu się, drże­niu i inten­syw­nym oddy­cha­niu, które poja­wiło się u mnie i poja­wia się u wielu moich pacjen­tów w trak­cie sesji tera­peu­tycz­nych. Andrew ze zro­zu­mie­niem poki­wał głową. Szybko powie­dział: „Tak… tak… tak! To prawda. Zanim wypu­ścimy schwy­tane zwie­rzęta na wol­ność, pró­bu­jemy się upew­nić, że zro­biły to, co wła­śnie opi­sa­łeś”. I dodał: „Jeżeli zwie­rzę nie trzę­sie się ani nie oddy­cha spon­ta­nicz­nie, praw­do­po­dob­nie nie prze­żyje na wol­no­ści… Raczej umrze”.

Przy­po­mniały mi się wów­czas słowa wypo­wie­dziane przez sani­ta­riuszkę, która opie­ko­wała się mną w karetce: „gdyby leka­rze nie powstrzy­my­wali drże­nia, które poja­wia się u pacjenta po zabiegu chi­rur­gicz­nym, powrót do zdro­wia nastę­po­wałby szyb­ciej”. No cóż…

Czę­sto drżymy, gdy jeste­śmy prze­zię­bieni, zalęk­nieni, gdy czu­jemy złość lub strach. Nie­jed­no­krot­nie drżymy także pod­czas orga­zmu. Pacjenci mają zimne dresz­cze, budząc się z nar­kozy. Dzi­kie zwie­rzęta drżą, kiedy są w stre­sie i zostały uwię­zione. Trzę­sie­nie się i drże­nie ciała znane są także w tra­dy­cyj­nych uzdra­wia­ją­cych oraz ducho­wych prak­ty­kach Wschodu. Na przy­kład w ćwi­cze­niach czi kung oraz w jodze kun­da­lini adepci uży­wają sub­tel­nych ruchów, odde­chu i tech­nik medy­ta­cyj­nych, by osią­gnąć eks­tazę. Bywa, że eks­ta­zie towa­rzy­szą wła­śnie trzę­sie­nie się i drże­nie ciała.

Wszyst­kie rodzaje drże­nia poja­wia­ją­cego się w róż­nych oko­licz­no­ściach są kata­li­za­to­rem auten­tycz­nej trans­for­ma­cji, głę­bo­kiego uzdra­wia­nia i doświad­czeń mistycz­nych. Drże­nie ciała spo­wo­do­wane przez lęk samo w sobie nie gwa­ran­tuje nam tego, że nasz układ ner­wowy odzy­ska rów­no­wagę. Jeżeli jed­nak będziemy świa­domi tego pro­cesu i podą­żymy we wła­ści­wym kie­runku, dopro­wa­dzi nas to do pozy­tyw­nych rezul­ta­tów. Znana tera­peutka jun­gow­ska Marie-Louise von Franz stwier­dziła: „W sytu­acjach skraj­nych zagro­żeń budzi się święty rdzeń naszej duszy, nasza jaźń”5. A Bóg w Księ­dze Iza­ja­sza mówi: „Lecz ja patrzę na tego […] który z drże­niem odnosi się do mojego słowa”.

Co wspól­nego mają ze sobą te wszyst­kie formy mimo­wol­nego drże­nia i trzę­sie­nia się? Dla­czego trzę­siemy się ze stra­chu i drżymy w gnie­wie? Dla­czego sub­telne dresz­cze prze­bie­gają przez nasze ciało pod­czas sek­su­al­nego szczy­to­wa­nia? Na czym polega fizjo­lo­giczna funk­cja drże­nia poja­wia­ją­cego się w trak­cie doznań ducho­wych? Jaki jest ich wspólny mia­now­nik? Na czym polega ich zwią­zek z uwal­nia­niem się od traumy i sil­nego stresu? Dla­czego mogą się one przy­czy­nić do wzmac­nia­nia zdol­no­ści prze­ży­wa­nia życia w pełni?

Dzięki tym reak­cjom układ ner­wowy uwal­nia się od skut­ków sil­nych doświad­czeń. Ciało i umysł odzy­skują rów­no­wagę, stają się gotowe do następ­nych spo­tkań z nie­bez­pie­czeń­stwami, pożą­da­niem oraz z życiem jako takim. Wra­casz na zie­mię. Doko­nuje się samo­re­gu­la­cja orga­ni­zmu. Ten pro­ces cie­ka­wie opi­sano w Księ­dze Prze­mian:

Lęk i drże­nie, nie­bez­pie­czeń­stwo i szok spra­wiają, że czło­wiek począt­kowo postrzega zaist­niałą sytu­ację jako nie­ko­rzystną […]. Jest to jed­nak tym­cza­sowe odczu­cie. Kiedy ta ciężka próba prze­mi­nie, czło­wiek doświad­cza ulgi i w ten spo­sób prze­ra­że­nie, które prze­żył, przy­nosi w dal­szej per­spek­ty­wie pomyślny los6.

Naucze­nie się wła­ści­wego doświad­cza­nia sta­nów sil­nego pobu­dze­nia (nie­za­leż­nie od tego, jakie jest ich źró­dło) pozwala na utrzy­ma­nie rów­no­wagi wewnętrz­nej oraz zdro­wia psy­chicz­nego. Umoż­li­wia też prze­ży­wa­nie życia w jego pełni – od sil­nego bólu po eks­tazę. Głów­nym tema­tem mojej książki pozo­staje zwią­zek tych auto­no­micz­nych reak­cji ze zdro­wiem, wital­no­ścią i z pro­ce­sem trans­for­ma­cji wewnętrz­nej.

Kiedy te reak­cje są powstrzy­my­wane i nie mogą się dopeł­nić, nasza natu­ralna zdol­ność rege­ne­ra­cji zanika. Sytu­acja, w któ­rej nastę­puje zamro­że­nie ciała i umy­słu pod wpły­wem rze­czy­wi­stego czy też wyobra­żo­nego zagro­że­nia, ozna­cza, że sta­jemy się podatni na traumę. Zna­czy to także, że zmniej­szyła się nasza wital­ność, a zwią­zek ze świa­tem osłabł. Ponow­nie zacy­tuję Księgę Prze­mian:

To obra­zuje sytu­ację, w któ­rej czło­wiek jest prze­ra­żony z powodu ist­nie­ją­cego zagro­że­nia i cierpi, pono­sząc wiel­kie straty. Sta­wia­nie oporu jest wbrew natu­rze i dla­tego nie przy­nosi korzy­ści7.

W tam­ten sło­neczny zimowy pora­nek, gdy potrą­cił mnie samo­chód, byłem w sta­nie – wspie­rany przez empa­tyczną lekarkę – otwo­rzyć się na to, by wszyst­kie pro­cesy fizjo­lo­giczne w moim ciele dopeł­niały się chwila po chwili. W ten spo­sób została uwol­niona nagro­ma­dzona ener­gia słu­żąca prze­trwa­niu. Była to pierw­sza pomoc, dzięki któ­rej unik­ną­łem zamro­że­nia reak­cji. Wtedy bowiem mógł­bym utknąć w błęd­nym kole cier­pie­nia i nie­spraw­no­ści. Skąd wie­dzia­łem, co robić, a czego nie robić w tej skraj­nie stre­su­ją­cej sytu­acji? Krótka odpo­wiedź brzmi: nauczy­łem się wcze­śniej, by życz­li­wie i z otwar­to­ścią przyj­mo­wać pier­wotne reak­cje, takie jak trzę­sie­nie się, drże­nie i spon­ta­niczne ruchy ciała. Nie zare­ago­wa­łem na nie lękiem ani nie pró­bo­wa­łem ich powstrzy­mać.

Udzie­le­nie dłuż­szej odpo­wie­dzi na posta­wione pyta­nie skła­nia mnie do powrotu do począt­ków mojej czter­dzie­sto­let­niej drogi zawo­do­wej.

Roz­dział 2

Smak odkry­cia

Na dro­dze do sta­nia się cało­ścią

napo­ty­kamy wiele objaz­dów

i czę­sto skrę­camy w nie­wła­ściwą stronę.

Carl G. Jung

Prze­ży­wa­nie rado­ści pły­ną­cej z doko­na­nia odkry­cia nauko­wego, podob­nie jak prze­ży­wa­nie miło­ści należy do naj­wspa­nial­szych doświad­czeń życio­wych. Jest niczym bło­go­sła­wień­stwo.

Rok 1969 nie był dla mnie pomyślny w spra­wach miło­snych, ale przy­niósł mi kilka poru­sza­ją­cych wglą­dów nauko­wych. W tym roku coś nie­zwy­kle waż­nego wyda­rzyło się w prze­strzeni kosmicz­nej. Ja nato­miast doświad­cza­łem prze­bu­dze­nia w swo­jej prze­strzeni wewnętrz­nej, prze­bu­dze­nia, które zmie­niło kie­ru­nek mojego życia.

Pew­nego lip­co­wego dnia 1969 roku wraz z grupą przy­ja­ciół tkwi­łem przed tele­wi­zo­rem i z otwar­tymi ustami obser­wo­wa­łem lądo­wa­nie na Księ­życu. Neil Arm­strong posta­wił stopę na powierzchni Srebr­nego Globu. Nie­mal w sta­nie transu słu­cha­li­śmy słyn­nej frazy: „To jest mały krok czło­wieka, ale wielki skok dla ludz­ko­ści”. Czło­wiek nie tylko posta­wił stopę na Księ­życu, lecz także doko­nał wyczynu tech­nicz­nego. Obraz Ziemi prze­ka­zany z kamer umiesz­czo­nych na naj­bliż­szym nas ciele nie­bie­skim przy­po­mniał nam, że nie sta­no­wimy cen­trum wszech­świata.

To było wyda­rze­nie o zna­cze­niu epo­ko­wym. Według mnie nie­wiele osób pamięta jed­nak, któ­rego dnia i w któ­rym roku Apollo 11 wylą­do­wał na Księ­życu.

W mojej pamięci 20 lipca 1969 roku zapi­sał się w spo­sób szcze­gólny. W tym dniu prze­ży­łem przy­godę wewnętrz­nego odkry­cia. W mojej prak­tyce uzdra­wia­nia ciała i umy­słu zaist­niało zda­rze­nie o szcze­gólnym zna­cze­niu. Nadało ono nowy kie­ru­nek mojemu życiu zawo­do­wemu. Dzięki niemu ina­czej spoj­rza­łem i na sie­bie, i na istotę ludzką jako taką.

Stało się to za sprawą psy­chia­try, który wie­dział o moim żywym zain­te­re­so­wa­niu pro­ble­ma­tyką stresu. Skie­ro­wał on do mnie pacjentkę o imie­niu Nancy (imię zmie­ni­łem), która cier­piała na migreny, nad­czyn­ność tar­czycy, ogólne wyczer­pa­nie, chro­niczne bóle ciała oraz zespół osła­bie­nia przed­mie­siącz­ko­wego (debi­li­ta­ting pre­men­strual syn­drome). Obec­nie tego rodzaju objawy zosta­łyby zdia­gno­zo­wane praw­do­po­dob­nie jako fibro­mial­gia i zespół prze­wle­kłego zmę­cze­nia.

Aktyw­ność życiowa tej kobiety została ogra­ni­czona także przez ataki panicz­nego lęku oraz ago­ra­fo­bię. Wła­ści­wie Nancy nie wycho­dziła z domu. Psy­chia­tra skie­ro­wał ją do mnie, gdyż wie­dział, że stwo­rzy­łem metodę reduk­cji stresu i relak­sa­cji opartą na świa­do­mo­ści ciała.

Do mojego gabi­netu Nancy weszła z mężem, ner­wowo tuląc się do jego ramie­nia. Wyko­ny­wała nie­spo­kojne ruchy rękami. Jej kark i barki były mocno napięte, sze­roko otwarte oczy wyra­żały strach. Pochy­le­nie ciała sygna­li­zo­wało lęk i wyco­fa­nie. Tętno spo­czyn­kowe miała wyso­kie – pra­wie sto ude­rzeń na minutę (poli­czy­łem to, patrząc na pul­su­jącą tęt­nicę szyjną). Oddy­chała bar­dzo płytko, jakby jej oddech ledwo pod­trzy­my­wał życie. Po roz­mo­wie wstęp­nej prze­sze­dłem do dzia­ła­nia.

Stop­niowo nawią­zy­wa­łem kon­takt z Nancy. Naj­pierw uczy­łem ją, jak ma się stać świa­doma stale napię­tych mię­śni karku i bar­ków i w jaki spo­sób może uwol­nić to napię­cie. Wyda­wało mi się, że głę­boko weszła w stan relaksu: puls powra­cał do normy, oddech się pogłę­biał. Po kilku chwi­lach nagle powró­ciło inten­sywne pobu­dze­nie. Jej serce zaczęło gwał­tow­nie bić, puls wzrósł do stu trzy­dzie­stu ude­rzeń na minutę. Oddech spły­cił się i przy­spie­szył. Nancy gwał­tow­nie chwy­tała powie­trze. Potem zamarła w prze­ra­że­niu i stała się tru­pio blada. Wyda­wało mi się, że jest spa­ra­li­żo­wana i pra­wie nie oddy­cha. Jej serce nie­omal się zatrzy­mało, puls spadł do pięć­dzie­się­ciu ude­rzeń na minutę (pracę serca w kon­tek­ście traumy omó­wię w roz­dziale 6). Nie mia­łem pew­no­ści, co robić.

– Umie­ram. Nie pozwól mi umrzeć – bła­gała sła­bym gło­sem. – Pomóż mi, pomóż, nie pozwól mi umrzeć.

Jej bez­rad­ność spo­wo­do­wała, że w mojej pod­świa­do­mo­ści naro­dziło się arche­ty­powe roz­wią­za­nie tej sytu­acji. Na ekra­nie mojego umy­słu poja­wił się obraz: tygrys przy­cza­jony do skoku na ofiarę.

– Ucie­kaj, Nancy! – krzyk­ną­łem bez zasta­no­wie­nia. – Goni cię tygrys. Wspi­naj się na skałę! Ucie­kaj!

Zasko­czony swoją reak­cją ze zdu­mie­niem zauwa­ży­łem, że nogi Nancy drżą, a przy tym uno­szą się i opa­dają, jakby bie­gła. Nie­spo­dzie­wa­nie roz­dzie­ra­jąco krzyk­nęła. Potem całe jej ciało zaczęło się trząść i dygo­tać – naj­pierw kon­wul­syj­nie, póź­niej coraz łagod­niej. Nancy powoli się uspo­ka­jała. Powie­działa mi, że czuje prze­pły­wa­jące falami przez ciało cie­płe mro­wie­nie.

Cykl lęku i znie­ru­cho­mie­nia

Rysu­nek 2.1 a Rysu­nek uka­zuje błędne koło wza­jem­nego wzmac­nia­nia się lęku i znie­ru­cho­mie­nia. W ten wła­śnie spo­sób czło­wiek zostaje wchło­nięty przez czarną dziurę traumy i w niej uwię­ziony.

Po pew­nym cza­sie Nancy wyznała, że wró­ciło do niej wspo­mnie­nie prze­ra­ża­ją­cej sceny: ma cztery lata i wal­czy o to, by wyrwać się z rąk leka­rzy chcą­cych uśpić ją ete­rem przed zabie­giem usu­nię­cia mig­dał­ków.

Byłem zdu­miony skut­kami tego, co zaszło na tam­tej sesji. Wiele obja­wów, które drę­czyły Nancy, osła­bło, inne zupeł­nie znik­nęły. Ataki panicz­nego lęku ustą­piły cał­ko­wi­cie. Przez kolejne dwa lata chro­niczne zmę­cze­nie, migreny oraz zespół osła­bie­nia przed­mie­siącz­ko­wego wystę­po­wały rzadko. Ponadto Nancy stwier­dziła, że czuje nie­zwy­kły przy­pływ sił życio­wych i jest szczę­śliw­sza niż kie­dy­kol­wiek.

Odbu­dowa aktyw­nych reak­cji obron­nych

Rysu­nek 2.1 b Potra­fi­łem wypro­wa­dzić Nancy z blo­ku­ją­cego ją lęku i z nad­mier­nego pobu­dze­nia. Stało się to dzięki temu, że pozwo­li­łem jej prze­żyć sytu­ację sku­tecz­nej ucieczki przed zagro­że­niem. Istotne jest, by pacjent odczuł wewnętrz­nie, że bie­gnie. Ruch bez tego odczu­cia nie ma tak dobro­czyn­nych skut­ków.

Wro­dzona zdol­ność uzdra­wia­nia

Mecha­nizm podobny do tego, który pozwo­lił Nancy na wyj­ście ze stanu zamro­że­nia i pozby­cie się obja­wów psy­cho­fi­zycz­nych, uchro­nił mnie przed traumą wywo­łaną potrą­ce­niem przez samo­chód. Trzę­sie­nie się i drże­nie prze­żyte w obec­no­ści wspie­ra­ją­cej osoby spra­wiły, że zarówno Nancy, jak i ja odzy­ska­li­śmy rów­no­wagę oraz inte­gral­ność.

Dzięki sku­pio­nej świa­do­mo­ści, a także ruchom, które dopeł­niły nasze nie­do­koń­czone instynk­towne reak­cje obronne, byli­śmy w sta­nie uwol­nić ener­gię z układu ner­wo­wego. Ta ener­gia została zak­ty­wi­zo­wana w celu ochrony życia. Oboje doświad­czy­li­śmy mocy i mądro­ści reak­cji instynk­tow­nych. Poja­wiają się one spon­ta­nicz­nie wtedy, kiedy kon­fron­tu­jemy się ze śmier­tel­nym nie­bez­pie­czeń­stwem.

Pozwo­le­nie, by te reak­cje zaszły, pomo­gło Nancy pora­dzić sobie z długo odczu­waną bez­rad­no­ścią. Ja także, leżąc nie­ru­chomo na jezdni, doświad­czy­łem bez­rad­no­ści. Dzięki wie­dzy, jaką mia­łem na temat traumy, mogłem samemu sobie udzie­lić spe­cy­ficz­nej pierw­szej pomocy, sko­rzy­sta­łem także ze wspar­cia przy­jaź­nie nasta­wio­nej osoby. Dla­tego poten­cjal­nie trau­ma­tyczne następ­stwa wypadku zostały stłu­mione w zarodku. Nancy, podob­nie jak miliony innych osób, nie miała takiej szansy, więc cier­piała i zma­gała się z bólem. Po dwu­dzie­stu latach w moim gabi­ne­cie prze­pra­co­wa­li­śmy jej traumę8.

Gdy­bym nie pozwo­lił zadzia­łać pier­wot­nym instynk­tom, z pew­no­ścią roz­wi­nę­łyby się u mnie cięż­kie objawy PTSD. Był­bym zbyt prze­ra­żony, by się odwa­żyć na ufny powrót do życia. Na szczę­ście od razu uwol­ni­łem napię­cie powstałe w ukła­dzie ner­wo­wym i unik­ną­łem mnó­stwa pro­ble­mów.

Kiedy doświad­czamy poważ­nego zagro­że­nia, mobi­li­zu­jemy potężne ener­gie, by się chro­nić i bro­nić. Nagle pochy­lamy głowę, odska­ku­jemy, skrę­camy, cofamy się, uno­simy rękę, kucamy. Nasze mię­śnie są gotowe do walki lub ucieczki. Jeśli te dzia­ła­nia oka­zują się nie­sku­teczne, siły nas opusz­czają i popa­damy w stan zamro­że­nia. Czte­ro­let­nia Nancy bez­sku­tecz­nie pró­bo­wała uciec przed prze­śla­dow­cami w maskach chi­rur­gicz­nych i bia­łych kitlach. Ubez­wła­sno­wol­nili ją i pod­dali zabie­gowi.

Na sesji tera­peu­tycz­nej ciało Nancy uwol­niło się od emo­cji wywo­łu­ją­cych poczu­cie przy­tło­cze­nia i zamknię­cia. Otwo­rzyło się na nową sytu­ację, a za cia­łem podą­żył umysł.

W sytu­acji śmier­tel­nego zagro­że­nia, które nie daje prak­tycz­nie szans na ucieczkę, ciało zwie­rzę­cia reaguje ogól­nym para­li­żem. Eto­lo­dzy nazy­wają tę reak­cję znie­ru­cho­mie­niem mię­śnio­wym (tonic immo­bi­lity, TI). U ludzi powo­duje ona fizyczne zamro­że­nie, któ­remu towa­rzy­szą poczu­cie bez­rad­no­ści, prze­ra­że­nie, panika. Znie­ru­cho­mie­nie mię­śniowe mija cał­ko­wi­cie bez śladu, jeżeli zwie­rzę­ciu uda się uciec z pazu­rów dra­pież­nika. Staje się ono dzięki takiemu doświad­cze­niu mądrzej­sze. Może być bar­dziej czujne (lecz nie nad­mier­nie czujne) i w przy­szło­ści wcze­śniej wyczu­wać nie­bez­pie­czeń­stwo. Gazela może na przy­kład uni­kać ska­li­stego terenu, na któ­rym zaata­ko­wał ją lew.

W prze­ci­wień­stwie do zwie­rząt ludzie, doświad­czyw­szy śmier­tel­nego zagro­że­nia, czę­sto nie są w sta­nie powró­cić do nor­mal­nego funk­cjo­no­wa­nia. Pozo­stają przy­tło­czeni i prze­ra­żeni. Ponadto mają skłon­ność do tego, by zamie­rać w sytu­acjach, które u osób zdro­wych wywo­łują eks­cy­ta­cję lub są dla nich rodza­jem wyzwa­nia.

Para­liż, zamiast być tylko reak­cją na zagro­że­nie nie do unik­nię­cia, staje się nie­wła­ściwą reak­cją na wiele róż­nych sytu­acji, w któ­rych docho­dzi do sil­nego pobu­dze­nia emo­cji. Na przy­kład pobu­dze­nie sek­su­alne może nie­ocze­ki­wa­nie prze­mie­nić się w ozię­błość lub wstręt, spo­wo­do­wać uni­ka­nie part­nera.

Bio­lo­giczny wymiar traumy

Aby zro­zu­mieć przy­pa­dek Nancy, pro­wa­dzi­łem poszu­ki­wa­nia w róż­nych kie­run­kach. Po pierw­sze uświa­do­mi­łem sobie, że gdy­bym nie zaufał swo­jej intu­icji i nie miał odro­biny szczę­ścia, mógł­bym nie­umyśl­nie wzmoc­nić traumę Nancy i przy­czy­nić się do pogor­sze­nia jej stanu. Roz­po­czą­łem długą podróż, któ­rej celem stało się zro­zu­mie­nie tego, co tak naprawdę zda­rzyło się tego let­niego dnia 1969 roku. Zorien­to­wa­łem się, że istotne jest sto­no­wa­nie reak­cji fizjo­lo­gicz­nych tak, by nie przy­tło­czyły pacjenta. Skło­nie­nie pacjenta, by przy­po­mniał sobie trau­ma­tyczne dozna­nia, i nakła­nia­nie go do ponow­nego ich prze­ży­cia w naj­lep­szym wypadku nie jest potrzebne (gdyż obniża poziom inte­gra­cji i poczu­cia kon­troli), w naj­gor­szym zaś ponow­nie powo­duje traumę. Roz­po­zna­łem także, że trzę­sie­nie się i drże­nie, które są pod­stawą odre­ago­wa­nia, bywają czę­sto tak sub­telne, że led­wie zauwa­żalne dla zewnętrz­nego obser­wa­tora. Nie­jed­no­krot­nie obja­wem odre­ago­wa­nia były deli­katne ruchy mię­śni (drże­nie i drga­nie) lub zmiany tem­pe­ra­tury ciała (od niskiej do wyso­kiej) sygna­li­zo­wane przez zmiany zabar­wie­nia skóry dłoni i twa­rzy.

Przez następne lata bada­łem bio­lo­giczne uwa­run­ko­wa­nia traumy, pro­wa­dząc obser­wa­cje zacho­wa­nia zwie­rząt i stu­diu­jąc dzia­ła­nie ich układu ner­wo­wego. Odczu­wa­łem, że może to mi pomóc w opra­co­wa­niu spój­nej metody lecze­nia traumy. Chcia­łem stwo­rzyć metodę rze­telną i sku­teczną w róż­nych przy­pad­kach, przede wszyst­kim zaś bez­pieczną dla pacjen­tów. W tym cza­sie speł­niło się jedno z moich marzeń: sta­łem się uczest­ni­kiem pro­gramu badań prze­strzeni kosmicz­nej. Byłem stu­den­tem bio­fi­zyki medycz­nej na Uni­wer­sy­te­cie Ber­ke­ley, gdy zapro­po­no­wano mi na rok sta­no­wi­sko kon­sul­tanta do spraw stresu w NASA. Moje pod­sta­wowe zada­nie pole­gało na udzie­la­niu pomocy astro­nau­tom w przy­go­to­wa­niach do ich pierw­szej podróży kosmicz­nej. Ta praca dała mi szcze­gólną oka­zję do bada­nia ludzi nie­zwy­kle odpor­nych na stres. Poczy­nione obser­wa­cje spra­wiły, że ponow­nie prze­ana­li­zo­wa­łem swoje doświad­cze­nia z tera­pii Nancy. Cho­ciaż Nancy nie miała odpor­no­ści na stres, zaszła w niej głę­boka trans­for­ma­cja. Nabra­łem prze­ko­na­nia, że super­od­por­ność cha­rak­te­ry­zu­jąca astro­nau­tów jest cechą, którą mogą posiąść nawet osoby głę­boko strau­ma­ty­zo­wane. Zaczą­łem postrze­gać bycie odpor­nym na stres jako przy­ro­dzone prawo każ­dego czło­wieka.

Pierw­szy krok: szczę­śliwy przy­pa­dek

Na­dal szu­ka­łem odpo­wie­dzi na pyta­nie, co tak naprawdę zaszło tego dnia na sesji z Nancy. Tra­fi­łem na notatki, które poczy­ni­łem pod­czas semi­na­rium na temat zacho­wa­nia zwie­rząt. Jeden z wykła­dow­ców, pro­fe­sor Peter Mar­ler, wspo­mniał o zacho­wa­niach pta­ków i kró­li­ków w nie­woli. Czy­ta­łem notatki wie­czo­rem, a w nocy obu­dzi­łem się pod­eks­cy­to­wany. Czy reak­cja Nancy prze­mocą unie­ru­cho­mio­nej przez leka­rzy przy­po­mi­nała reak­cję schwy­ta­nego dzi­kiego zwie­rzę­cia? (Moja wizja tygrysa szy­ku­ją­cego się do skoku bez wąt­pie­nia była twór­czym snem na jawie).

Natra­fi­łem rów­nież na arty­kuł z 1967 roku Com­pa­ra­tive Aspects of Hyp­no­sis9. Z tym arty­ku­łem i ze swo­imi pomy­słami posze­dłem do Donalda M. Wil­sona, kon­sul­tanta do spraw badań nauko­wych10.

Spe­cja­li­zo­wał się on w neu­ro­fi­zjo­lo­gii bez­krę­gow­ców i znał reak­cję zamro­że­nia, która wystę­puje u tych pro­stych orga­ni­zmów. Ponie­waż inte­re­so­wał się przede wszyst­kim zacho­wa­niem owa­dów i homa­rów, któ­rych nie można wpro­wa­dzić w stan hip­nozy, był scep­tycz­nie nasta­wiony do moż­li­wo­ści sto­so­wa­nia hip­nozy u ssa­ków.

Fascy­no­wał mnie para­liż wystę­pu­jący u zwie­rząt, kiedy ich życie jest zagro­żone. Ten stan, który w jakiś spo­sób przy­po­mina znie­ru­cho­mie­nie wywo­łane przez hip­nozę, był szcze­gó­łowo opi­sy­wany w lite­ra­tu­rze facho­wej. Spę­dzi­łem wiele godzin w peł­nych kurzu pomiesz­cze­niach biblio­teki Wydziału Nauk o Życiu, wer­tu­jąc dzieła poświę­cone temu tema­towi. W tym cza­sie kon­ty­nu­owa­łem pracę z klien­tami przy­sy­ła­nymi do mnie przez Eda Jack­sona – psy­chia­trę, który pole­cił mnie Nancy. Na sesjach tera­peu­tycz­nych bada­łem zwią­zek mię­dzy obja­wami psy­cho­fi­zycz­nymi pacjen­tów a wzor­cami napięć mię­śnio­wych i postawą ciała. Jed­no­cze­śnie obser­wo­wa­łem, jak uwal­nia­nie napięć mię­śnio­wych czę­sto pro­wa­dzi do nie­spo­dzie­wa­nych i głę­bo­kich uzdro­wień.

W 1973 roku eto­log Niko­laas Tin­ber­gen wygło­sił mowę z oka­zji przy­zna­nia mu Nagrody Nobla11. Zasko­czył przy tym słu­cha­czy, ponie­waż mówił nie o swo­ich bada­niach nad zwie­rzę­tami żyją­cymi na swo­bo­dzie, lecz o obser­wa­cjach doty­czą­cych ludz­kiego ciała. Szcze­gólną uwagę zwró­cił na pra­wi­dłowe i niepra­wi­dłowe funk­cjo­no­wa­nie ciała czło­wieka pod­da­nego dzia­ła­niu stresu. Ude­rzyły mnie uwagi, które poczy­nił na temat Tech­niki Ale­xan­dra12.

Ta metoda, którą można nazwać reedu­ka­cją w zakre­sie postawy i ruchów ciała, została roz­wi­nięta przez Fre­de­ricka Ale­xan­dra oraz człon­ków jego rodziny i przy­nio­sła korzy­ści zdro­wotne wielu oso­bom (w tym unor­mo­wa­nie wyso­kiego ciśnie­nia krwi samego twórcy metody). Podej­ście Ale­xan­dra było zgodne z moimi obser­wa­cjami poczy­nio­nymi w trak­cie sesji z pacjen­tami, gdy pra­co­wa­łem z nimi nad inte­gra­cją ciała i umy­słu.

Poczu­łem pilną potrzebę poroz­ma­wia­nia z auto­ry­te­tem. Udało mi się usta­lić, że pro­fe­sor Tin­ber­gen prze­bywa w Oxfor­dzie, i zdo­być numer jego tele­fonu. Zadzwo­ni­łem naj­pierw raz, potem dzwo­ni­łem jesz­cze wiele razy. Ten sławny nauko­wiec roz­ma­wiał ze mną – nikomu nie­zna­nym stu­den­tem – otwar­cie i przy­jaź­nie. Opo­wie­dzia­łem mu o sesjach z Nancy i z innymi pacjen­tami. Podzie­li­łem się także przy­pusz­cze­niami na temat podo­bień­stwa mię­dzy jej reak­cjami a reak­cjami zwie­rząt. Pro­fe­sor był zafa­scy­no­wany pomy­słem, że mecha­nizm znie­ru­cho­mie­nia mię­śnio­wego u zwie­rząt może wyja­śniać także zacho­wa­nie ludzi w warun­kach eks­tre­mal­nego stresu i zagro­że­nia nie do unik­nię­cia. Zachę­cił mnie do dal­szego pro­wa­dze­nia badań w tym kie­runku13.

Myślę cza­sem, że bez jego wspar­cia, jak rów­nież bez doko­nań Hansa Sely­ego (pierw­szego bada­cza stresu) oraz Ray­monda Darta (antro­po­loga, który odkrył Austra­lo­pi­the­cusa), zre­zy­gno­wał­bym ze swo­ich poszu­ki­wań.

W pamięt­nej roz­mo­wie tele­fo­nicz­nej Tin­ber­gen prze­ma­wiał do mnie gło­sem życz­li­wego dziadka: „Peter, pamię­taj, że jeste­śmy po pro­stu grupą zwie­rząt”. Zgod­nie z danymi sta­ty­stycz­nymi tylko połowa miesz­kań­ców Zachodu (i jesz­cze mniej­sza liczba miesz­kań­ców USA) wie­rzy w praw­dzi­wość teo­rii ewo­lu­cji. A prze­cież jest oczy­wi­ste, że mamy wiele cech wspól­nych z innymi ssa­kami. Doty­czy to ana­to­mii, fizjo­lo­gii, zacho­wa­nia, emo­cji. Reak­cjami na zagro­że­nie – u nas i u innych ssa­ków – kie­rują te same par­tie mózgu. Z tego względu przy­datne jest obser­wo­wa­nie, w jaki spo­sób zwie­rzęta (szcze­gól­nie ssaki i naczelne) reagują na zagro­że­nie i w jaki spo­sób wra­cają do rów­no­wagi, gdy zagro­że­nie mija. Nie­stety, wielu ludzi utra­ciło wro­dzoną zdol­ność samo­obrony i samo­uz­dra­wia­nia. W dal­szej czę­ści książki udo­wod­nię, że przez to sta­jemy się podatni na zra­nie­nie psy­chiczne, zosta­jemy przy­tło­czeni przez stres i ule­gamy trau­mie.

Dopiero około 1978 roku mogłem poprzeć swoje obser­wa­cje wyni­kami badań. W tym cza­sie pra­co­wa­łem w labo­ra­to­rium NASA w Moun­tain View (Kali­for­nia) i roz­wi­ja­łem prak­tykę tera­peu­tyczną w Ber­ke­ley. Każdą wolną chwilę spę­dza­łem w biblio­tece. W tym cza­sie nie ist­niała wyszu­ki­warka Google, nie ist­niało rów­nież żadne urzą­dze­nie przy­po­mi­na­jące kom­pu­ter oso­bi­sty. Wer­to­wa­łem więc strona po stro­nie grube rocz­niki cza­so­pism nauko­wych. I tak tra­fi­łem na kilka praw­dzi­wych pere­łek. Dzięki nim stwo­rzy­łem pod­stawy teo­re­tyczne ścieżki badań, którą podą­ża­łem przez kolejne lata.

W pochmurny i desz­czowy dzień w grud­niu 1978 roku natra­fi­łem na fascy­nu­jący arty­kuł Gor­dona Gal­lupa i Jacka Masera. Auto­rzy opi­sali w nim, w jaki spo­sób powstaje u zwie­rząt znie­ru­cho­mie­nie mię­śniowe14. Treść arty­kułu (oma­wiam go dokład­niej w roz­dziale 4) pozwo­liła mi połą­czyć obser­wa­cje poczy­nione w pracy z pacjen­tami (np. z Nancy) z wie­dzą o dzia­ła­niu instynktu prze­trwa­nia. Ten instynkt jest uak­tyw­niany przez lęk, a wpływa na poja­wie­nie się traumy i kie­ruje reak­cjami uzdra­wia­nia. Swo­bod­nie snu­łem roz­wa­ża­nia teo­re­tyczne, ponie­waż w owym cza­sie nie ist­niała jesz­cze defi­ni­cja PTSD: stwo­rzono ją ponad dzie­sięć lat póź­niej. Z tego względu, co wyznaję z satys­fak­cją, nie zaszu­flad­ko­wa­łem traumy jako nie­ule­czal­nej cho­roby. Zro­bili to nato­miast auto­rzy pierw­szych opra­co­wań doty­czą­cych PTSD.

Kilka lat temu pre­zen­to­wa­łem swoje doko­na­nia na kon­fe­ren­cji „Gra­nice psy­cho­te­ra­pii” na Wydziale Medycz­nym Uni­wer­sy­tetu w San Diego (Kali­for­nia). Kiedy skoń­czy­łem, pod­szedł do mnie ener­giczny męż­czy­zna o nieco łobu­zer­skim wyglą­dzie i przed­sta­wił się bez cere­gieli: „Cześć! Jestem Jack Maser”.

Nie wie­rzy­łem wła­snym uszom. Nagle wybuch­ną­łem śmie­chem. Zamie­ni­li­śmy kilka słów i umó­wi­li­śmy się na lunch. Jack powie­dział mi, że jego bada­nia naukowe nad zacho­wa­niem zwie­rząt zna­la­zły zasto­so­wa­nie w tera­pii kli­nicz­nej. Był szczę­śliwy z tego powodu.

W 2008 roku Jack Maser wrę­czył mi arty­kuł, który napi­sał ze Ste­phe­nem Bra­chą. Zapro­po­no­wali w nim wpro­wa­dze­nie zasad­ni­czych zmian do biblii dia­gno­styki psy­chia­trycz­nej Dia­gno­stic and Sta­ti­sti­cal Manual of Men­tal Disor­ders Ame­ry­kań­skiego Towa­rzy­stwa Psy­chia­trycz­nego. Cho­dziło o włą­cze­nie znie­ru­cho­mie­nia mię­śnio­wego do opisu traumy15. Zdu­mia­łem się ogrom­nie. DSM jest obszerną księgą, któ­rej psy­cho­lo­dzy i psy­chia­trzy uży­wają w celu dia­gno­zo­wa­nia zabu­rzeń psy­chicz­nych z PTSD włącz­nie. (Obec­nie wydano już DSM-IV R. „R” – od revi­sion – ozna­cza, że jest to wyda­nie IV popra­wione. Następna wer­sja, czyli DSM-V, mogłaby się stać kro­kiem naprzód w dia­gno­zo­wa­niu PTSD)16.

W dotych­cza­so­wych wer­sjach dia­gnozy PTSD nie uwzględ­niano ist­nie­nia mecha­ni­zmu (ani nawet teo­rii), który wyja­śniałby, co dzieje się w mózgu i ciele osoby, która doświad­czyła traumy. Ten brak jest istotny nie tylko z aka­de­mic­kiego punktu widze­nia: teo­ria zwy­kle zawiera suge­stie doty­czące lecze­nia oraz pro­fi­lak­tyki danej jed­nostki cho­ro­bo­wej. Tego rodzaju postawa uni­kowa i sku­pie­nie się wyłącz­nie na tak­so­no­mii jest zro­zu­miałą nad­mia­rową reak­cją na teo­rię freu­dow­ską, która domi­no­wała dotąd w psy­cho­lo­gii kli­nicz­nej.

Z mojego punktu widze­nia jest jasne, że jedy­nie bli­ska współ­praca nauki i prak­tyki pro­wa­dzi do poja­wie­nia się inno­wa­cyj­nych, sku­tecz­nych tera­pii. Potrze­bu­jemy mul­ti­dy­scy­pli­nar­nego wysiłku, by oso­bom cier­pią­cym wska­zać drogę do odzy­ska­nia zdro­wia.

Arty­kuł Jacka Masera i Ste­phena Bra­chy sta­no­wił wyzwa­nie dla osób odpo­wie­dzial­nych za reda­go­wa­nie DSM-V. W swoim śmia­łym komen­ta­rzu ci dwaj bada­cze zało­żyli, że ist­nieje wyja­śnie­nie mecha­ni­zmu odpo­wia­da­ją­cego za powsta­nie PTSD: jest nim ewo­lu­cyjne instynk­towne pocho­dze­nie traumy (zga­dzało się to z moimi obser­wa­cjami, poczy­nio­nymi w trak­cie sesji z Nancy). Ten arty­kuł sygna­li­zo­wał mi, że w swo­ich poszu­ki­wa­niach zato­czy­łem koło. Maser i Bra­cha zakoń­czyli go kil­koma szcze­gól­nie waż­nymi dla mnie zda­niami:

Zapewne w DSM-V pojawi się wiele zmian. Zde­cy­do­wa­nie jed­nak zachę­camy osoby odpo­wie­dzialne za redak­cję nowego wyda­nia, by zwró­ciły uwagę na bada­nia empi­ryczne oraz teo­rie, które ujmują psy­cho­pa­to­lo­gię w kon­tek­ście ewo­lu­cyj­nym. Wów­czas bowiem dia­gno­styka otrzyma ugrun­to­wa­nie w szer­szej – bio­lo­gicz­nej – per­spek­ty­wie. Dane doty­czące psy­cho­pa­to­lo­gii mogą zostać opi­sane ter­mi­nami powszech­nie akcep­to­wa­nymi przez naukę, a kli­ni­cy­ści otrzy­mają moż­li­wość roz­wi­ja­nia bar­dziej sku­tecz­nych tera­pii beha­wio­ral­nych (np. Levine, 1997)17.

Zachwy­ca­jące! Poczu­łem, że moje wystą­pie­nie na kon­fe­ren­cji w San Diego w jakiejś czę­ści przy­czy­niło się do powsta­nia tek­stu Masera i Bra­chy. Dzięki swoim nie zawsze łatwym poszu­ki­wa­niom i bada­niom mogłem wnieść wkład do psy­chia­trycz­nej dia­gnozy traumy (a przy­naj­mniej wnio­słem wkład do dia­logu na ten temat). Teraz przyj­rzę się bli­żej histo­rii for­mu­ło­wa­nia tej dia­gnozy.

Roz­dział 3

Trauma – zmiany kon­cep­cji

Więk­szość osób postrzega traumę jako pro­blem „umy­słowy”, a nawet jako „zabu­rze­nie pracy mózgu”. Jed­nak trauma prze­ja­wia się także w ciele. Nasze ciało sztyw­nieje ze stra­chu lub też padamy na zie­mię w nie­mocy, przy­tło­czeni prze­ra­ża­ją­cym doświad­cze­niem.

Stan zesztyw­nie­nia ze stra­chu obra­zowo przed­sta­wiono w wielu mitach. W mito­lo­gii grec­kiej kamie­nieje każdy, kto spoj­rzy w oczy Meduzy. W Sta­rym Testa­men­cie żona Lota zamie­niła się w słup soli, ponie­waż zoba­czyła prze­ra­ża­jące sceny zagłady Sodomy. Jeżeli te mity wydają się zbyt odle­głe, spójrzmy na zabawę dzieci w róż­nych kra­jach świata – „Raz, dwa, trzy, Baba-Jaga patrzy!”. Nie­zli­czone poko­le­nia dzieci uży­wały tej gry, by pomóc sobie w opa­no­wa­niu pier­wot­nego lęku (czę­sto mani­fe­stu­ją­cego się w snach) przed zamar­ciem.

Kiedy porów­namy uję­cie kli­niczne z uję­ciami mito­lo­gicz­nymi, dostrze­żemy zalety i wady tego pierw­szego.

Ludy tubyl­cze zamiesz­ku­jące Ame­rykę Połu­dniową i Środ­kową dys­po­no­wały od dawna wie­dzą pozwa­la­jącą zro­zu­mieć naturę lęku oraz istotę traumy. Co wię­cej, wydaje się, że ludy te wie­działy, w jaki spo­sób można uwal­niać ener­gię traumy za pomocą sza­mań­skich rytu­ałów uzdra­wia­ją­cych. Po sko­lo­ni­zo­wa­niu tych tere­nów przez Hisz­pa­nię i Por­tu­ga­lię miej­scowa lud­ność zapo­ży­czyła słowo susto, by opi­sać to, co wyda­rza się w pro­ce­sie trau­ma­tycz­nym. Susto można prze­tłu­ma­czyć jako „para­liż ze stra­chu” lub „utratę duszy”18. Każda osoba, która doświad­czyła traumy, wie, że naj­pierw poja­wia się para­li­żu­jący strach, a następ­nie poczu­cie zagu­bie­nia i oddzie­le­nia od jądra duszy.

Kiedy sły­szymy zwrot „być spa­ra­li­żo­wa­nym ze stra­chu”, możemy myśleć o prze­stra­szo­nym jele­niu, który zatrzy­mał się na środku jezdni ośle­piony reflek­to­rami samo­chodu. Ludzie reagują podob­nie, na przy­kład Nancy miała prze­stra­szony wyraz twa­rzy i sze­roko otwarte oczy wyra­ża­jące lęk.

Sta­ro­żytni Grecy utoż­sa­miali traumę z para­li­żem ciała. Zeus oraz Pan byli wzy­wani na pole bitwy, by wywo­łać prze­ra­że­nie prze­ciw­ni­ków. Obaj bogo­wie mieli wła­dzę zamra­ża­nia ciała i wywo­ły­wa­nia paniki (pan-ic). W Ilia­dzie i Ody­sei Homer opi­sał traumę jako siłę nisz­czącą jed­nostkę i rodzinę.

W cza­sie wojny sece­syj­nej mło­dzi ludzie, cywile, któ­rzy zacią­gnęli się do woj­ska, oglą­dali maka­bryczne widoki: ciała swo­ich towa­rzy­szy roz­ry­wane poci­skami arty­le­ryj­skimi, kona­ją­cych ran­nych, gni­jące zwłoki. Godzi­nami słu­chali huku dział i wystrza­łów z broni ręcz­nej. Po powro­cie do domu doświad­czali trau­ma­tycz­nego zała­ma­nia nazwa­nego ser­cem żoł­nie­rza (sol­dier’s heart). Innym ter­mi­nem, który spo­pu­la­ry­zo­wał się w okre­sie wojny sece­syj­nej, była nostal­gia. To słowo nazy­wało stan ducha byłych żoł­nie­rzy, któ­rzy zanu­rzeni w trud­nych wspo­mnie­niach pozo­sta­wali nie­zdolni do włą­cze­nia się w nurt życia.

Około 1909 roku nie­miecki psy­chia­tra Emil Kra­epe­lin opu­bli­ko­wał pierw­szą kla­sy­fi­ka­cję cho­rób psy­chicz­nych, w któ­rej zała­ma­nie ner­wowe nazwał „ner­wicą lękową” (fri­ght neu­ro­sis)19. Podą­ża­jąc za myślą Freuda, uznał, że pod­sta­wową przy­czyną traumy jest wszech­ogar­nia­jący stres.

Sam Freud zde­fi­nio­wał traumę jako „naru­sze­nie bariery chro­nią­cej przed nad­mierną sty­mu­la­cją, które pro­wa­dzi do poczu­cia wszech­obej­mu­ją­cej bez­rad­no­ści”. Defi­ni­cja Kra­epe­lina nie weszła do kanonu teo­rii traumy, choć wska­zuje na prze­ra­że­nie jako główne źró­dło trau­ma­ty­zu­ją­cych doznań.

Trauma spo­wo­do­wana dzia­ła­niami zbroj­nymi pierw­szej wojny świa­to­wej znana była jako shell shock – szok spo­wo­do­wany przez wybu­chy poci­sków. Ta nazwa traf­nie oddaje sytu­ację żoł­nie­rzy nara­żo­nych na nie­ustanny stres, uwię­zio­nych tygo­dniami w zim­nych, wil­got­nych oko­pach. Tuż obok nich wybu­chały poci­ski arty­le­ryj­skie, a oni bez­wied­nie się trzę­śli; cza­sem w nie­kon­tro­lo­wany spo­sób odda­wali mocz i kał.

Nato­miast pod­czas dru­giej wojny świa­to­wej cier­pie­niu żoł­nie­rzy ode­brano god­ność, ponie­waż nazwano je „wyczer­pa­niem walką” (bat­tle fati­gue) lub „ner­wicą wojenną” (war neu­ro­sis).

Pierw­szy ter­min suge­ruje, że jeżeli żoł­nierz zasto­suje się do dobrej rady babci i uda się na zasłu­żony długi wypo­czy­nek, wszystko wróci do normy. Ter­min jest szcze­gól­nie obraź­liwy i iro­niczny, gdyż pomija fakt, że żoł­nierz w sta­nie szoku nie może wypo­czy­wać, a jego zdol­ność doświad­cze­nia głę­bo­kiego, spo­koj­nego snu jest zabu­rzona. Drugi ter­min ma zna­cze­nie pejo­ra­tywne. Suge­ruje on, że szok doznany przez żoł­nierza to sku­tek sła­bo­ści cha­rak­teru – może nawet wyraz kom­pleksu Edypa. W ten spo­sób ukry­wano ist­nie­nie natu­ral­nej reak­cji prze­ra­że­nia wywo­ła­nej hukiem wybu­cha­ją­cych poci­sków, wido­kiem zabi­tych towa­rzy­szy i koniecz­no­ścią mor­do­wa­nia wro­gów. Te nowe ter­miny – suro­gaty – izo­lo­wały osoby cywilne, rodziny żoł­nierzy oraz leka­rzy od dra­ma­tycz­nego cha­rak­teru cier­pie­nia, któ­rego doświad­czali wszy­scy obecni na polu walki. W następ­stwie wojny kore­ań­skiej z ter­minologii doty­czą­cej traumy wojen­nej usu­nięto resztę istot­nych zna­czeń. Wymy­ślono ter­min „wyczer­pa­nie ope­ra­cyjne” (ope­ra­tio­nal exhau­stion). W okre­sie wojny w Iraku zmie­niono go na „ope­ra­cyjne wyczer­pa­nie walką” (com­bat ope­ra­tio­nal exhau­stion). Ten neu­tralny ter­min moim zda­niem pasuje raczej do lap­topa, który zbyt długo pra­co­wał bez zasi­la­nia i wymaga pod­łą­cze­nia do gniazdka.

Osta­tecz­nie utrwa­lił się ter­min powstały głów­nie w wyniku doświad­czeń wojny w Wiet­na­mie – zespół stresu poura­zo­wego (post­trau­ma­tic stress disor­der, PTSD). PTSD sta­nowi odpo­wiedź orga­ni­zmu na sytu­ację, w któ­rej nerwy zostają napięte do gra­nic wytrzy­ma­ło­ści, a ciało, psy­chika i dusza – roz­bite w drobny mak. To dozna­nie, prze­ra­ża­jące i para­li­żu­jące, oczysz­czono ze zna­cze­nia emo­cjo­nal­nego i zapre­zen­to­wano jako medyczne „zabu­rze­nie”. Taki wygodny skrót myślowy dobrze służy wol­nym od emo­cji bada­niom nauko­wym. W ten spo­sób pier­wotna reak­cja na masowe zabi­ja­nie, praw­dziwą rzeź na polu walki, została sztucz­nie oddzie­lona od swo­jego źró­dła. To, na co traf­nie wska­zy­wały ter­miny „para­liż z prze­ra­że­nia” (fri­ght para­ly­sis) i „szok spo­wo­do­wany przez wybu­chy poci­sków” (shell shock), stało się obec­nie rodza­jem zabu­rze­nia – zobiek­ty­wi­zo­wa­nym zbio­rem mie­rzal­nych obja­wów. W ten spo­sób można two­rzyć dia­gnozę, która pasuje do obiek­tyw­nych pro­to­ko­łów nauko­wych, służy uzy­ski­wa­niu odszko­do­wań powy­pad­ko­wych od ubez­pie­czy­cieli i umoż­li­wia uży­cie beha­wio­ral­nych metod lecze­nia.

Ten rodzaj słow­nic­twa przy­czy­nia się także do odizo­lo­wa­nia tera­peuty i leka­rza od pacjenta. „Zdrowy” lekarz leczy „cho­rego” pacjenta. Tego typu podej­ście pozba­wia sił i mar­gi­na­li­zuje cier­piącą osobę. Pro­wa­dzi do wzmoc­nie­nia u niej roz­pa­czy i poczu­cia alie­na­cji. Nie zauważa się przy tym, że taki podział ról może pro­wa­dzić do wypa­le­nia zawo­do­wego tera­peuty. Zostaje on bowiem umiesz­czony na chwiej­nym pie­de­stale zbawcy i pro­roka.

Ostat­nio jeden z mło­dych wete­ra­nów wojny w Iraku odniósł się do okre­śla­nia swo­jego bole­snego doświad­cze­nia na polu walki jako PTSD. Wzru­sza­jąco nazwał ból i cier­pie­nie, któ­rych doznał, jako PTSI, gdzie „I” ozna­cza injury (zra­nie­nie).

To trafne uję­cie, gdyż trauma jest rze­czy­wi­ście zra­nie­niem, a nie zabu­rze­niem, jak cukrzyca, którą można powstrzy­mać, ale któ­rej nie można wyle­czyć. Jest zra­nie­niem emo­cjo­nal­nym podat­nym na lecze­nie i trans­for­ma­cję.

Tym nie­mniej model medyczny domi­nuje. Ten model jest cał­kiem sku­teczny w lecze­niu na przy­kład cukrzycy i cho­rób nowo­two­ro­wych. Lekarz ma wie­dzę, która pozwala mu prze­pi­sać pacjen­towi leki. Wystę­puje w roli eks­perta. Ten para­dyg­mat nie jest uży­teczny w lecze­niu traumy. Trauma bowiem nie jest cho­robą w kla­sycz­nym rozu­mie­niu tego słowa. Jest raczej doświad­cze­niem „braku swo­body” (dis-ease) lub „braku ładu psy­chicz­nego” (dis-order). W tym wypadku lekarz ma być wspie­ra­ją­cym prze­wod­ni­kiem, który pozwala naro­dzić się i roz­wi­nąć spon­ta­nicz­nemu pro­ce­sowi uzdra­wia­nia. Lekarz, który upiera się przy odgry­wa­niu roli „uzdra­wia­ją­cego eks­perta”, pozo­staje oddzie­lony od prze­żyć pacjenta. Taki lekarz, odci­na­jący się od wła­snych uczuć, nie może się połą­czyć z pro­ce­sem osoby cier­pią­cej. Pacjent pozo­sta­nie sam, wciąż pogrą­żony w trud­nych emo­cjach odbie­ra­ją­cych mu moż­li­wość samo­re­gu­la­cji psy­cho­fi­zycz­nej.

Zazwy­czaj w pro­ce­sie tera­peu­tycz­nym, w któ­rym jest wyko­rzy­sty­wane to sepa­ru­jące podej­ście, tera­peuta zaleca pacjen­towi z PTSD, by prze­jął kon­trolę nad uczu­ciami, zapa­no­wał nad zabu­rzo­nymi zacho­wa­niami i porzu­cił szko­dliwe myśli. Takie podej­ście pozo­staje w sprzecz­no­ści z tra­dy­cją sza­mań­ską, w któ­rej osoba uzdra­wia­jąca oraz uzdra­wiana łączą się ze sobą, by w odmienny spo­sób doświad­czyć trau­ma­ty­zu­ją­cej sytu­acji. Przy­wo­łują one siły kosmiczne, które mogą uwol­nić osobę cier­piącą z sideł demo­nów. Sza­man spo­tkał się z wła­sną bez­sil­no­ścią i wła­snym lękiem. Potra­fił sobie z nimi pora­dzić, zanim przy­wdział strój sza­mana. Tego rodzaju przy­go­to­wa­nie suge­ruje, że współ­cze­śni tera­peuci muszą naj­pierw roz­po­znać wła­sne urazy i pora­dzić sobie z nimi, zanim przy­stą­pią do udzie­la­nia pomocy pacjen­tom20.

Moc mitu

Mito­lo­gia jest odzwier­cie­dle­niem bio­lo­gii.

Joseph Camp­bell, Myth and the Body

Uzdra­wia­nie z traumy jest utrud­niane przez ter­mi­no­lo­gię oraz para­dyg­mat sepa­ru­jące leczą­cego od leczo­nego. Zaprze­czają one pod­sta­wo­wej praw­dzie doty­czą­cej ludz­kiej reak­cji na prze­ra­ża­jącą sytu­ację. Aby stwo­rzyć wła­ściwe podej­ście do lecze­nia traumy, każdy z nas musi odna­leźć połą­cze­nie z naszym wspól­nym instynk­tow­nym pod­ło­żem. Dzięki temu skon­tak­tu­jemy się rów­nież ze swoją podat­no­ścią na zra­nie­nia, a przede wszyst­kim z wro­dzoną zdol­no­ścią do prze­kształ­ca­nia tego rodzaju doświad­czeń. Na ścieżce pro­wa­dzą­cej do lep­szego rozu­mie­nia natury traumy i sku­tecz­nego lecze­nia traumy naszymi nauczy­cie­lami mogą być mity i nasi bra­cia mniejsi – zwie­rzęta. Połą­cze­nie ana­lizy mitów o hero­sach oraz bio­lo­gii (mytho-bio­logy) pomoże nam pojąć źró­dła i tajem­nice traumy.

Meduza

Mito­lo­gia uczy nas odważ­nej kon­fron­ta­cji z wyzwa­niami. Mity to opo­wie­ści o bóstwach i isto­tach nad­przy­ro­dzo­nych, doty­ka­jące głębi naszej istoty. Przy­po­mi­nają nam o naszych tajem­nych pra­gnie­niach, ujaw­niają nasze ukryte zasoby, siły i poten­cjał. Tłu­ma­czą nasze związki z innymi ludźmi, ze świa­tem i z kosmo­sem.

W grec­kim micie o Medu­zie uchwy­cono praw­dziwe zna­cze­nie traumy oraz opi­sano ścieżki wio­dące do uwol­nie­nia się od niej. Mit mówi o tym, że Meduza spoj­rze­niem zamie­niała każ­dego w kamień. Per­se­usz miał odciąć jej głowę. Zanim ruszył na wyprawę, zasię­gnął rady Ateny – bogini mądro­ści i stra­te­gii wojen­nej. Powie­działa mu, by w żad­nym wypadku nie patrzył Medu­zie w oczy. Per­se­usz wziął to sobie do serca i posłu­żył się mosiężną tar­czą, któ­rej wypo­le­ro­wana powierzch­nia odbi­jała wszystko jak lustro. Widział w niej wyraź­nie swoją prze­ciw­niczkę i jed­nym cię­ciem pozba­wił ją głowy, choć nie spoj­rzał na nią bez­po­śred­nio ani razu.

Jeśli chcemy ule­czyć traumę, nie możemy się z nią kon­fron­to­wać bez­po­śred­nio. Jeżeli zechcemy spo­tkać się z traumą twa­rzą w twarz, ska­mie­nie­jemy, zamrzemy. Im bar­dziej wal­czymy z traumą, tym moc­niej jej żela­zne palce zaci­skają się na naszym gar­dle.

Dalej mit powiada, że z rany, która powstała po ude­rze­niu mie­cza Per­se­usza, wyło­niły się dwie istoty: skrzy­dlaty koń Pegaz oraz jed­no­oki gigant ze zło­tym mie­czem – Chry­saor. Złoty miecz sym­bo­li­zuje prawdę oraz wgląd. Koń jest sym­bo­lem ciała i instynk­tow­nej wie­dzy, skrzy­dła zaś są sym­bo­lem trans­cen­den­cji. Razem wzięte mówią o trans­for­ma­cji doko­na­nej dzięki „żyją­cemu ciału”21. Mit mówi, że arche­ty­powe zasoby i ener­gia nie­zbędne są po to, by wyle­czyć skutki spoj­rze­nia w oczy Medu­zie zwa­nej traumą (czyli para­liż spo­wo­do­wany prze­ra­że­niem).

W innej wer­sji tego mitu Per­se­usz zbiera kro­ple krwi Meduzy do dwóch naczyń. Kro­pla krwi z pierw­szego naczy­nia ma moc odbie­ra­nia życia. Kro­pla krwi z dru­giego naczy­nia ma nato­miast moc wskrze­sza­nia zmar­łych. Widzimy tu sym­bol dwo­ja­kiej natury traumy: z jed­nej strony pozba­wia ona czło­wieka sił życio­wych, z dru­giej daje mu moc pozwa­la­jącą na doko­na­nie prze­miany wewnętrz­nej i na odro­dze­nie. To, czy trauma sta­nie się dla nas zabój­cza czy ożyw­cza, zależy od tego, w jaki spo­sób odnie­siemy się do niej. Trau­ma­tyczne prze­ży­cia należą do porządku naszej egzy­sten­cji. Trauma nie jest jed­nak wyro­kiem ska­zu­ją­cym. Zamiast prze­ciw­sta­wiać się swoim instynk­tow­nym reak­cjom, powin­ni­śmy podą­żać za nimi. Pomogą nam w tym mito­lo­gia, wyniki obser­wa­cji kli­nicz­nych, neu­ro­bio­lo­gia i eto­lo­gia. Możemy naśla­do­wać zwie­rzęta i wyko­rzy­stać, podob­nie jak Nancy, trzę­sie­nie się i drże­nie, by powró­cić do zdro­wia. Dzięki nim przej­dziemy przez trau­ma­ty­zu­jące doświad­cze­nia i uwol­nimy się od ich skut­ków.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

A. Starr i in., Symp­toms of Post­trau­ma­tic Stress Disor­der after Ortho­pa­edic Trauma, „Jour­nal of Bone and Joint Sur­gery” 2004, 86, 1115–1121; J. Pons­ford, B. Hill, M. Kara­mit­sios i A.P. Bahar-Fuchs, Fac­tors Influ­en­cing Out­come after Ortho­pe­dic Trauma, „Jour­nal of Trauma: Injury, Infec­tion, and Cri­ti­cal Care” 2008, 64(4), 1001–1009; M.B. San­ders, A.J. Starr, W.H. Fraw­ley, M.J. McNulty i T.R. Nia­ca­ris, Post­trau­ma­tic Stress Symp­toms in Chil­dren Reco­ve­ring From Minor Ortho­pa­edic Injury and Tre­at­ment, „Jour­nal of Ortho­pa­edic Trauma” 2005, 19(9), 623–628 (jeżeli nie zazna­czono ina­czej, przy­pisy pocho­dzą od autora). [wróć]

Tin­ber­gen został nagro­dzony za bada­nia nad zwie­rzę­tami w warun­kach natu­ral­nych, Lorenz za bada­nia zja­wi­ska imprin­tingu, von Frisch nato­miast za opis spo­sobu, w jaki komu­ni­kują się psz­czoły. [wróć]

A.Y. Sha­lev i in., A Pro­spec­tive Study of Heart Rate Response Fol­lo­wing Trauma and the Sub­se­qu­ent Deve­lop­ment of Post­trau­ma­tic Stress Disor­der, „Archi­ves of Gene­ral Psy­chia­try” 1998, 55, 553–559. [wróć]

Dane zebrane przez dr. Sha­leva zostały zakwe­stio­no­wane przez Edwarda Blan­charda i jego współ­pra­cow­ni­ków. Jed­nak przed­mio­tem ich badań były przede wszyst­kim kobiety. Kobiety prze­ja­wiają swo­istą reak­cję na stres, która wiąże się z akty­wa­cją nerwu błęd­nego i spo­wol­nie­niem akcji serca. Nato­miast u męż­czyzn prze­waża reak­cja układu współ­czul­nego, co powo­duje wzrost poziomu adre­na­liny we krwi i przy­spie­sze­nie akcji serca. Zobacz: E. Blan­chard, Emer­gency Room vital Signs and PTSD in a Tre­at­ment Seeking Sam­ple of Motor Vehicle Acci­dent Survi­vors, „Jour­nal of Trau­ma­tic Stress” 2002, 15(3), 199-204. [wróć]

M.-L. von Franz, The Gol­den Ass of Apu­le­ius: The Libe­ra­tion of the Femi­nine in Man, Sham­bhala Publi­ca­tions, Boston–Lon­don 1970, 1992. [wróć]

I Ching, Hexa­gram #51, The Aro­using (Shock, Thun­der) Six in the third place; R. Wil­helm i C. Bay­nes, The I Ching or Book of Chan­ges, ze wstę­pem Carla Junga, Bol­lin­gen Series XIX, Prin­ce­ton Uni­ver­sity Press, Prin­ce­ton, NJ 1967 (I wyd. 1950). [wróć]

Tamże, s. 10. [wróć]

Autor używa ter­minu rene­go­tia­tion, który zde­cy­do­wa­łem się tłu­ma­czyć jako „prze­pra­co­wa­nie”. Tego ter­minu uży­wają pol­scy psy­cho­te­ra­peuci (przyp. tłum.). [wróć]

S.C. Rat­ner, Com­pa­ra­tive Aspects of Hyp­no­sis, [w:] J.E. Gor­don (red.), Hand­book of Cli­ni­cal and Expe­ri­men­tal Hyp­no­sis, Mac­mil­lan, New York 1967, s. 550–587. [wróć]

Donald M. Wil­son zgi­nął tra­gicz­nie w wypadku na gór­skiej rzece w 1970 roku. [wróć]

Zapis tego prze­mó­wie­nia opu­bli­ko­wano w cza­so­pi­śmie „Science” w 1974 roku. [wróć]

Tech­nika Ale­xan­dra wzięła swoją nazwę od nazwi­ska twórcy tej metody, Fre­de­ricka Mat­thiasa Ale­xan­dra, który sfor­mu­ło­wał jej pod­sta­wowe zasady w latach 1890–1900. Jej celem jest zmiana nie­pra­wi­dło­wych wzor­ców postawy ciała, które ujem­nie oddzia­łują na stan fizyczny i psy­chiczny czło­wieka. [wróć]

W tym cza­sie prze­wod­ni­czący komi­sji, która opi­nio­wała moją pracę dok­tor­ską, odno­sił się z podejrz­li­wo­ścią, a nawet z nie­chę­cią do sfor­mu­ło­wa­nej przeze mnie powyż­szej tezy. [wróć]

G. Gal­lup, J. Maser, Tonic Immo­bi­lity: Evo­lu­tio­nary Under­pin­nings of Human Cata­lepsy and Cata­to­nia, [w:] J.D. Maser i M.F.P. Selig­man (red.), Psy­cho­pa­tho­logy: Expe­ri­men­tal Models, Fre­eman, San Fran­ci­sco 1977. [wróć]

J. Maser i S. Bra­cha, Anxiety and Post­trau­ma­tic Stress Disor­der in the Con­text of Human Brain Evo­lu­tion: A Role for The­ory in DSM-V?, „Cli­ni­cal Psy­cho­logy: Science and Prac­tice” 2008, 15(1), s. 91–97. [wróć]

Autor napi­sał to w 2010 roku. Wer­sję DSM-V opu­bli­ko­wano w maju 2013 roku (przyp. tłum.). [wróć]

P.A. Levine, Waking the Tiger: Healing Trauma, North Atlan­tic Press, Ber­ke­ley 1997. [wróć]

A. Rubel, C. O’Nell, R. Col­lado-Ardon, Susto: A Folk Ill­ness, Uni­ver­sity of Cali­for­nia Press, Ber­ke­ley 1984. [wróć]

E. Kra­epe­lin, Lec­tu­res on Cli­ni­cal Psy­chia­try. Gene­ral Books LLC, 2009 (pierw­sze, ory­gi­nalne wyda­nie uka­zało się w roku 1904). [wróć]

Dane ze Sta­nów Zjed­no­czo­nych świad­czą o tym, że maleje liczba psy­chia­trów, któ­rzy świad­czą usługi psy­cho­te­ra­peu­tyczne. Bada­nia pro­wa­dzone 10 lat przez Natio­nal Ambu­la­tory Medi­cal Care wyka­zały, że liczba pacjen­tów, któ­rzy zgła­szali się do psy­chia­trów, pro­wa­dzą­cych jed­no­cze­śnie prak­tykę psy­cho­te­ra­peu­tyczną, spa­dła z 44 proc. w latach 1996–1997, do 29 proc. w latach 2004–2005. [wróć]

W psy­cho­lo­gii ana­li­tycz­nej Junga jed­no­oki gigant trzy­ma­jący miecz to per­so­ni­fi­ka­cja arche­typu jaźni. [wróć]