Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Obudziliście w sobie tygrysa?
Pora na zrozumienie wagi komunikacji, która odbywa się bez słów. Trauma najczęściej kojarzy się z zaburzeniem psychicznym. Peter Levine po raz kolejny wyprowadza nas z błędu. Udowadnia, że ciało jest główną ofiarą traumy. Psycholog uczy, jak odzyskać naturalną odporność organizmu. Autor w obrazowy sposób wyjaśnia wrodzone reakcje systemu nerwowego na głębokie psychiczne rany i przebieg procesów terapeutycznych. W swojej książce opiera się na najnowszych osiągnięciach w dziedzinie biologii, neurobiologii i psychoterapii zorientowanej na ciele.
Peter A. Levine (ur. 1942), wybitny amerykański psycholog, od 50 lat zajmuje się stresem i traumą. Jest twórcą Somatic Experiencing (Doświadczania Somatycznego), oryginalnej metody leczenia traumy odwołującej się do mądrości ciała. Był konsultantem do spraw stresu dla NASA. Szkolił i prowadził terapię w wielu klinikach, szpitalach i ośrodkach terapeutycznych na całym świecie. Działał w grupie roboczej zajmującej się reagowaniem na wielkie katastrofy i konflikty etniczno-polityczne. Opublikował wiele książek, w tym dwie na temat zapobiegania i leczenia traumy u dzieci.
W serii Terapia Traumy ukazały się dotychczas:
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 475
Książka Petera Levine’a Głos wnętrza jest swoistym opus magnum, autor podsumował w niej bowiem badania nad stresem i traumą, którym poświęcił całe swoje życie zawodowe. Podzielił się także doświadczeniami ze swojej pracy terapeutycznej – leczenia traumy opracowaną przez siebie metodą. Ta książka jest również najbardziej osobista i poetycka ze wszystkich, które napisał. Jednocześnie to dzieło najlepiej udokumentowane naukowo i niezwykle erudycyjne.
Peter Levine rozpoczął od opisania esencji swojej metody: mocy miłującej dobroci. Wspomina, jak został potrącony przez samochód i doświadczył odblokowania potencjału uzdrawiania. Świadomie przeżył wówczas wszystko, co się z nim działo, w sferze fizycznej i emocjonalnej. Nie zakłócił naturalnego przebiegu procesu uruchomionego przez wypadek. Dzięki temu oraz dzięki współczującej obecności drugiej istoty ludzkiej uniknął traumy. Jego organizm szybko powrócił do stanu równowagi.
Dobroć i postawa akceptująca są zdaniem Levine’a niezbędne podczas pracy terapeutycznej z osobami straumatyzowanymi. Podkreśla on, że terapeuta musi pomóc w stworzeniu atmosfery, w której klient będzie miał poczucie bezpieczeństwa, a także nadzieję na odzyskanie zdrowia. Jednak stworzenie pełnej empatii relacji terapeutycznej nie wystarcza, gdyż osoby po traumatycznych przejściach często nie są w stanie odczuć ani przyjąć współczucia. Ich emocje zostały bowiem wyparte, a do głosu doszły pierwotne mechanizmy obronne istniejące już u naszych ewolucyjnych przodków – płazów i gadów.
Co wówczas może uczynić terapeuta? Może pomóc pacjentowi przede wszystkim poprzez kierowanie jego uwagi na niewerbalne komunikaty wysyłane przez ciało. Poza tym poprzez danie mu szansy na odczucie emocji pojawiających się w sytuacji zagrożenia życia: wściekłości, przerażenia, panicznego strachu. Jednocześnie terapeuta winien być tak stabilny, by te potężne energie go nie obezwładniły.
Już jakiś czas temu Peter Levine zaobserwował, że trauma nie jest bezpośrednio powiązana z wydarzeniami zewnętrznymi, które wywołały ból fizyczny lub psychiczny. Nie wiąże się ona również bezpośrednio z samym bólem. Traumę konstytuuje zamknięcie się w przestrzeni pierwotnych reakcji na bolesne doświadczenia. Trauma powstaje w momencie, gdy człowiek nie jest zdolny do uwolnienia zablokowanej energii ani do podążania za reakcjami fizycznymi oraz emocjonalnymi, które są naturalną odpowiedzią na zranienie. Powoduje ją zatem nie zdarzenie zewnętrzne, lecz proces wewnętrzny. Ten proces nabiera tempa, gdy brakuje obecności współczującego świadka.
Według Levine’a większość osób postrzega traumę jako problem psychiczny, a nawet jako zaburzenie umysłowe. Jednak trauma jest zaburzeniem na poziomie fizycznym. Udowadnia on, że trauma przejawia się przede wszystkim w ciele. Stany psychiczne, które jej towarzyszą, są znaczące, lecz wtórne. Ciało inicjuje proces, umysł za nim podąża. Dlatego terapie werbalne angażujące tylko intelekt i emocje nie są w pełni skuteczne.
Terapeuta powinien dysponować umiejętnością rozpoznawania objawów psychicznych, emocjonalnych i fizycznych świadczących o tym, że w kliencie tkwi uwięziona trauma. Powinien się nauczyć słuchania języka ciała. Dzięki temu jego klienci będą mogli w bezpieczny sposób uczyć się właściwego słuchania i właściwego postrzegania samych siebie.
Ta książka dowodzi, że jej autor osiągnął mistrzostwo w odczytywaniu języka ciała. Znajdziemy w niej opis metody, dzięki której klient staje się świadomy swoich uczuć i sygnałów wysyłanych przez swoje ciało. Kluczem do uleczenia traumy jest umiejętność odczytania tych niewerbalnych przekazów. By robić to jak najlepiej, Levine dokonał syntezy wiedzy z różnych dyscyplin i wsparł ją doświadczeniem zdobytym podczas kilkudziesięciu lat pracy z klientami.
Sytuacje potencjalnie traumatyzujące wywołują wysoki poziom pobudzenia fizjologicznego. Istnieje zagrożenie, ale człowiek nie ma możliwości ucieczki ani podjęcia walki. Nie ma też możliwości rozładowania narastającego napięcia, wywołanego przez to pobudzenie. Taką możliwość zwykle mają dzikie zwierzęta, gdy spotkają się ze swoim naturalnym wrogiem – drapieżnikiem.
W obliczu śmiertelnego zagrożenia u zwierząt występuje swoisty paraliż fizyczny i emocjonalny. Etologowie nazywają ten stan znieruchomieniem mięśniowym (tonic immobility, TI). Podobnie w sytuacjach zagrożenia reaguje człowiek: zamiera. Zwierzę, jeżeli mimo wszystko przeżyje, potrafi jednak samo wyjść z tego stanu. Człowiek tego nie potrafi. Zamarcie staje się jego trwałą cechą, wpływa na całokształt funkcjonowania.
Osoba straumatyzowana jest jak uwięziona w otchłani, nie potrafi ponownie włączyć się w nurt życia. W sytuacjach, w których większość ludzi zazwyczaj czuje się tylko trochę zagrożona lub które traktuje jak rodzaj wyzwania, taka osoba czuje się poważnie zagrożona, boi się, doznaje czegoś w rodzaju paraliżu ciała i woli. Reaguje na to wstydem, pogardą wobec siebie i popada w nastrój depresyjny.
Jak twierdzi psychiatra i badacz Daniel Siegel, opracowywane przez Amerykańskie Towarzystwo Psychiatryczne Kategorie diagnostyczne zaburzeń psychicznych (Diagnostic and Statistical Manual of Mental Disorders, DSM), są pomocą w diagnozowaniu tych zaburzeń. Peter Levine uważa natomiast, że na traumę składa się o wiele więcej elementów niż objawy, których wystąpienie pozwala według DSM zdiagnozować zespół stresu pourazowego (ang. posttraumatic stress disorder, PTSD). Levine podkreśla, że trauma to nie zaburzenie ani choroba, lecz raczej doświadczenie człowieka związane z biologicznym wymiarem jego istnienia. Jeśli pozwolimy człowiekowi na stopniowe wyrażenie instynktownej odpowiedzi na potencjalnie traumatyzujące zdarzenie, dojdzie do uwolnienia z pułapki bólu, do przywrócenia dobrostanu, witalności i dobrego samopoczucia. Jest to proces wewnętrzny, niezależny od woli. „Trauma jest częścią życia – napisał Levine – nie oznacza jednak dożywotniego wyroku”. Cierpienie prowadzi do wyzwolenia. Autor udowadnia, że te same reakcje psychiczne i fizjologiczne, które odpowiadają za pojawienie się traumy, odpowiadają również za pojawienie się dobrostanu i poczucia przynależności.
Peter Levine ma zadziwiającą świadomość szczegółów składających się na proces uzdrawiania straumatyzowanych klientów. Prezentuje również techniki, które stosuje, by wzmocnić ten proces i nim kierować. Podczas czytania manuskryptu książki doznałem wielu wglądów i porównywałem relacje Petera Levine’a ze swoimi doświadczeniami uzyskanymi w pracy terapeutycznej.
Po tej lekturze mogę rozumieć i interpretować własne spostrzeżenia dotyczące spraw zawodowych i osobistych w nowy sposób. Levine podkreśla wagę dostrojenia terapeuty do doświadczeń klienta. Dostrojenie wyznacza podstawowy kierunek działania i powoduje, że uleczenie z traumy przebiega we właściwy sposób.
Autor kończy książkę rozważaniami dotyczącymi związku między traumatyzującymi doświadczeniami a duchowością. „Choć jesteśmy zakorzenieni w cielesności, pozostajemy istotami duchowymi”. Psychiatra Thomas Hora ujął to tak: „Wszystkie problemy człowieka mają naturę psychiczną, lecz ich rozwiązanie tkwi w sferze duchowej”.
Dzięki tej książce Peter Levine staje w szeregu czołowych terapeutów zajmujących się uzdrawianiem z traumy. Jego praca ma wymiar teoretyczny, praktyczny i edukacyjny. Terapeuci – lekarze, psychologowie, psychoterapeuci, osoby zajmujące się uzdrawianiem – oraz laicy zainteresowani tą problematyką zostali wzbogaceni jego doświadczeniami i przemyśleniami.
Dr Gabor Maté,
autor książki In the Realm of Hungry Ghosts: Close Encounters with Addiction
Część I
Musimy się połączyć z prawdziwym źródłem życia. Sztuczne uporządkowanie życia, które nie zaspokaja najgłębszych ludzkich potrzeb, nie przynosi ż adnych korzyści. To tak, jakbyśmy nie zrobili najmniejszego kroku w kierunku zaprowadzenia ładu…
Księga Przemian, heksagram 34
Rozdział 1
Kiedy człowiek pozna głęboko w swoim sercu,
czym są lęk i drżenie,
nie będzie bał się tego,
co niesie świat zewnętrzny.
Księga Przemian, heksagram 51
Niezależnie od tego, jak pewni siebie jesteśmy, w ciągu kilku sekund możemy stracić życie. Trauma może nas pochłonąć niczym wieloryb Jonasza i znajdziemy się w jej mrocznym, zimnym uścisku. Poczujemy się uwięzieni, zamrożeni, przerażeni i bezradni.
Pewnego lutowego poranka 2005 roku wyszedłem ze swojego domu w południowej Kalifornii. Ciepłe powietrze i lekki powiew wiatru znad morza dodawały energii moim krokom. Z pewnością był to jeden z tych poranków, kiedy każdy mieszkaniec rejonów mojego kraju opanowanych przez zimę ma ochotę rzucić łopatę do odgarniania śniegu i przenieść się na kalifornijskie słoneczne plaże. W taki piękny poranek trudno podejrzewać, że może wydarzyć się coś złego. A jednak się wydarzyło.
Szedłem ulicą i czułem się szczęśliwy. Wyobrażałem sobie, jak będę celebrować z moim przyjacielem Butchem jego sześćdziesiąte urodziny.
Zrobiłem kilka kroków na przejściu dla pieszych i… za chwilę leżałem na jezdni sparaliżowany, sztywny, niezdolny do poruszenia się ani do wzięcia oddechu. Nie pojmowałem, co się stało. W jaki sposób znalazłem się w tym miejscu? Jak przez mgłę dostrzegłem, że w moją stronę ruszył tłum ludzi. Nagle otoczyli mnie ciasnym kręgiem, a ich przerażone spojrzenia koncentrowały się na moim słabym, nienaturalnie skręconym ciele. Z mojej perspektywy bezradnego człowieka wyglądali niczym stado kruków czyhających na padlinę. Powoli odzyskiwałem orientację i zidentyfikowałem rzeczywistego sprawcę ataku – beżowy samochód. Metalowa osłona jego chłodnicy przypominała mi wyszczerzone kły, przednią szybę miał stłuczoną. Drzwi samochodu gwałtownie się otworzyły i wyskoczyła z niego nastolatka o szeroko otwartych oczach. Wpatrywała się we mnie oszołomiona. W jakiś dziwny sposób wiedziałem, a jednocześnie nie wiedziałem, co się wydarzyło. Stopniowo zaczynałem kojarzyć fakty: „Ten samochód mnie potrącił na przejściu dla pieszych”. Nie mogłem w to uwierzyć i znowu zapadłem w stan półprzytomności. Wydało mi się, że nie potrafię jasno myśleć lub że mam makabryczny sen.
Po chwili dostrzegłem kątem oka mężczyznę, który uklęknął obok mnie. Powiedział, że jest sanitariuszem i właśnie wraca po pracy do domu. Chciałem zmienić pozycję ciała, by lepiej mu się przyjrzeć, ale on surowo rozkazał: „Nie ruszaj głową”. Sprzeczność między jego ostrym tonem a moją naturalną potrzebą zwrócenia się ku temu, kto do mnie mówi, przestraszyła mnie i sparaliżowała. Moja świadomość oddzieliła się od ciała i doznałem zadziwiającego przemieszczenia się: miałem wrażenie, że unoszę się nad swoim ciałem i patrzę z góry na to, co się dzieje.
Wróciłem na ziemię, kiedy mężczyzna niezbyt delikatnie chwycił mój nadgarstek, by zbadać puls. Potem przesunął się, pochylił nade mną i niezgrabnie ujął moją głowę w obie dłonie, aby zapobiec jej poruszaniu się. Jego gwałtowne gesty i ostro brzmiące rozkazy wywołały u mnie panikę. Przerażające myśli przedarły się do mojej świadomości: „Być może mam złamany kark”. Poczułem nieodpartą potrzebę, by skupić uwagę na kimś innym. Potrzebowałem osoby, której życzliwe spojrzenie połączyłoby mnie z życiem. Byłem jednak zbyt przerażony, by się poruszyć. Czułem się zupełnie zamrożony.
Ów dobry samarytanin zadawał mi obcesowo kolejne pytania: „Jak się nazywasz? Gdzie jesteś? Dokąd szedłeś? Jaki dziś jest dzień?”. Nie mogłem wymówić ani słowa. Nie miałem siły, by mu odpowiedzieć. Jego zachowanie powodowało, że czułem się jeszcze bardziej zdezorientowany i przytłoczony. Zduszonym głosem powiedziałem: „Proszę, cofnij się”. Poparłem to gestem dłoni. Mężczyzna zastosował się do mojej prośby. Zapewniłem go, że nie będę poruszał głową i odpowiem na jego pytania nieco później.
Po kilku minutach jakaś kobieta powoli wysunęła się z tłumu gapiów i usiadła na jezdni tak, bym mógł ją dobrze widzieć.
– Jestem lekarzem pediatrą – wyjaśniła. – Czy mogę ci pomóc?
– Proszę, po prostu bądź ze mną – odpowiedziałem.
Na jej życzliwej twarzy malowało się skupienie. Kobieta wzięła mnie za rękę. Uścisnąłem jej dłoń. Ona delikatnie odwzajemniła uścisk. Nasze spojrzenia się spotkały i poczułem, że do oczu napływają mi łzy. Subtelny i dziwnie znajomy zapach perfum informował mnie, że nie jestem sam. Obecność tej kobiety dała mi wsparcie. Fala ulgi przepłynęła przez moje ciało i wziąłem pierwszy głęboki oddech.
Następnie poczułem dreszcze przerażenia. Potoki łez popłynęły mi z oczu. W umyśle rozbrzmiewały słowa: „Nie mogę uwierzyć, że to mi się przydarzyło. To niemożliwe. Miałem inne plany na dzisiejszy wieczór, chciałem go spędzić z Butchem”. Ogarnął mnie wielki żal. Wciąż miałem silne dreszcze.
Po chwili dreszcze osłabły. Czułem na przemian lęk i smutek. Pojawiło się przekonanie, że zostałem poważnie zraniony i może będę skazany na wózek inwalidzki. Stanę się osobą trwale okaleczoną i zależną. Żal się nie zmniejszał. Nie chciałem mu się poddać i zacząłem patrzeć w oczy towarzyszącej mi lekarce. Jej obecność podtrzymywała mnie na duchu. Kiedy zrobiłem wdech, moje nozdrza ponownie wypełnił zapach perfum. Lęk zaczął maleć. Pojawiły się najpierw iskry nadziei, a następnie wściekłość. Dreszcze, choć delikatne, nie ustępowały. Były na przemian lodowato zimne i gorące. W głębi mojego brzucha narodziła się furia: „Jak to się stało, że ta głupia dziewucha potrąciła mnie na przejściu dla pieszych? Nie mogła, do cholery, uważać?”.
Przeraźliwy dźwięk syren i rozbłyski czerwonych świateł wypełniły przestrzeń. To całkowicie mnie zablokowało. Mięśnie mojego brzucha natychmiast się napięły, oczy powędrowały w poszukiwaniu spojrzenia lekarki. Uścisk naszych dłoni stał się mocniejszy, dzięki czemu mój brzuch się rozluźnił.
Poczułem szarpnięcie i usłyszałem chrzęst rozdzieranej koszuli. Przestraszyłem się. Ponownie miałem wrażenie, że uniosłem się nad swoim bezradnie leżącym ciałem. Widziałem jakichś nieznajomych w uniformach przykładających elektrody do mojej piersi. Dobry samarytanin informował kogoś, że mój puls bije z szybkością stu siedemdziesięciu uderzeń na minutę. Ponowne szarpnięcie – koszula została jeszcze bardziej rozdarta. Członkowie ekipy medycznej włożyli kołnierz usztywniający na mój kark i ostrożnie położyli mnie na desce. Usłyszałem strzępy rozmowy prowadzonej przez radio. Wzywano specjalną ekipę ratunkową.
Wycie karetki przewierciło mnie na wskroś. Poprosiłem jej załogę o przewiezienie mnie do najbliższego szpitala. Usłyszałem, że obrażenia, które odniosłem, wymagają przewiezienia mnie do centrum urazowego w La Jolla, jakieś pięćdziesiąt kilometrów od miejsca wypadku. Moje serce się uspokajało, żal nieoczekiwanie zaczął ustępować. Kiedy wniesiono mnie do karetki, po raz pierwszy przymknąłem powieki. Wciąż otaczał mnie subtelny zapach perfum lekarki i pamiętałem o jej wspierającej obecności.
Po niedługim czasie uniosłem powieki. Doznałem silnego pobudzenia, jakbym był naładowany adrenaliną. Nie obezwładniło mnie ono jednak. Chociaż moje oczy chciały badać nieznane otoczenie, świadomie skierowałem uwagę do wewnątrz. Zacząłem odbierać różnorodne sygnały z ciała. Moją uwagę przyciągnął intensywny buczący dźwięk, który obejmował mnie całego.
Oprócz tego odczułem dziwne napięcie w lewym ramieniu. Pozwoliłem, by to napięcie wypłynęło na pierwszy plan. Podążałem za nim świadomością, a ono się nasilało. Stopniowo docierało do mnie, że ramię chce się zgiąć i unieść. Ten wewnętrzny impuls wzmacniał się, tył mojego ramienia także chciał wykonać ruch rotacyjny. Odczułem, że dłoń nieco zbliżyła się do twarzy, jakby chciała ją osłonić. Nagle przed moimi oczami przemknął obraz przedniej szyby beżowego samochodu. W przebłysku świadomości ponownie dostrzegłem oczy bezmyślnie gapiące się na mnie. Usłyszałem głuche uderzenie i mój lewy bark roztrzaskał tę szybę. Wówczas niespodziewanie pojawiła się ulga. Wróciłem do swojego ciała. Buczenie ustało. Obraz gapiących się oczu i potłuczonej szyby cofnął się, rozpłynął. Zamiast niego pojawiło się wspomnienie chwili, kiedy wychodziłem z domu, przyjemnego ciepła słońca na twarzy i zadowolenia z tego, że wieczór spędzę na urodzinach Butcha.
Rozejrzałem się. Wnętrze karetki wydało mi się teraz mniej obce i mniej zagrażające. Patrzyłem swobodnie, widziałem jasno. Wydawało mi się, że nie jestem już zamrożony, że wynurzam się z sennego koszmaru. Spojrzałem na sanitariuszkę siedzącą obok mnie. Jej spokój dodał mi otuchy.
Przejechaliśmy kilka kilometrów wyboistą drogą. Nagle pojawiło się inne silne napięcie: w górnej części pleców, w kręgosłupie. Moje prawe ramię chciało się wyciągnąć. W przebłysku świadomości zobaczyłem zbliżającą się ku mnie czarną powierzchnię asfaltu. Usłyszałem, jak moja ręka uderza o jezdnię, i poczułem, jakby moja prawa dłoń stanęła w płomieniach. Skojarzyłem, że wyciągnąłem prawą rękę, by ochronić głowę. Następnie pojawiły się poczucie ulgi oraz głęboka wdzięczność, że moje ciało mnie nie zawiodło: wiedziało, co robić, by chronić mózg przed potencjalnie śmiertelnym urazem. Delikatne dreszcze nie znikły całkowicie, jednocześnie gdzieś w głębi mnie pojawiło się ciepłe mrowienie.
Sanitariuszka zmierzyła mi ciśnienie krwi i zrobiła EKG. Poprosiłem ją, by podała mi wyniki. Delikatnie, ale stanowczo odmówiła. Poczułem chęć, by nawiązać z nią osobisty kontakt. Spokojnie wyjaśniłem, że jestem doktorem (co stanowiło półprawdę, gdyż byłem doktorem psychologii, nie medycyny). Majstrując przy jednym z urządzeń, stwierdziła, że pomiar mógł być nierzetelny. Po upływie kilku minut dodała, że moje tętno wynosi teraz siedemdziesiąt cztery uderzenia, ciśnienie zaś sto dwadzieścia pięć na siedemdziesiąt.
– Jakie były wyniki, gdy po raz pierwszy mnie zbadaliście?
– Puls sto pięćdziesiąt. A człowiek, który cię zbadał, zanim przyjechaliśmy, powiedział, że miałeś sto siedemdziesiąt uderzeń na minutę.
Z ulgą głęboko odetchnąłem.
– Jestem wdzięczny, że pani mi to powiedziała. Dzięki Bogu, nie będę miał PTSD.
– Co pan ma na myśli? – zapytała z żywym zainteresowaniem.
– Mam na myśli to, że prawdopodobnie nie doświadczę zespołu stresu pourazowego.
Wyglądała na zdezorientowaną, więc wyjaśniłem jej, w jaki sposób drżenie i pojawiające się inne fizyczne reakcje samoobrony pomogły w zresetowaniu układu nerwowego i spowodowały, że wróciłem do ciała.
– Dzięki temu – kontynuowałem – nie działam w trybie walcz lub uciekaj.
– Hmm – zamyśliła się sanitariuszka – czy to z tego powodu ofiary wypadków czasem nas atakują? Nadal działają w trybie walcz lub uciekaj?
– Zgadza się.
– Wie pan, zauważyłam, że kiedy przywozimy do szpitala ranną osobę, personel często siłą powstrzymuje ją od trzęsienia się. Zdarza się, że unieruchamiają taką osobę pasami lub podają jej valium. Może to nie jest dobre?
– Nie, nie jest – potwierdził nauczyciel znajdujący się we mnie. – Na pewien czas może to rannemu przynieść ulgę, lecz pozostaje on zamrożony i zablokowany.
Sanitariuszka powiedziała, że niedawno brała udział w kursie udzielania pierwszej pomocy ofiarom poważnych wypadków.
– Kurs prowadzono w szpitalu. Musieliśmy opowiadać o tym, jak czuliśmy się w sytuacji, gdy sami ulegliśmy jakiemuś wypadkowi. To opowiadanie sprawiło, że ja i inne sanitariuszki poczułyśmy się gorzej. Po takiej opowieści nie mogłam zasnąć. Pan nie opowiadał o tym, co się wydarzyło. Wydaje mi się, że pan po prostu trząsł się i drżał. Czy dlatego pański puls zwolnił, a ciśnienie krwi się obniżyło?
– Tak. Pomogły mi także nieznaczne spontaniczne ruchy, które wykonywały moje ramiona.
– Mogłabym się założyć – powiedziała zamyślona sanitariuszka – że gdyby lekarze nie powstrzymywali drżenia, które pojawia się u pacjenta po zabiegu chirurgicznym, powrót do zdrowia następowałby szybciej. Być może zmniejszyłby się także ból pooperacyjny.
– Zgadza się – uśmiechnąłem się akceptująco.
Wypadek, któremu uległem, wywołał przerażenie i szok. Pozwolił mi jednak na przećwiczenie metody radzenia sobie z traumą. Tę metodę rozwinąłem i opisałem podczas czterdziestu lat pracy zawodowej. Słuchałem niewerbalnej mowy ciała i pozwoliłem, by działało ono zgodnie z własnymi potrzebami. Nie tłumiłem drżenia, podążałem za impulsami wewnętrznymi – jednym słowem pozwoliłem na pełne zamanifestowanie się reakcji orientacyjnych oraz obronnych organizmu. Byłem świadomy, że pojawiły się reakcje obronne wściekłości i przerażenia, a jednocześnie nie dałem się im przytłoczyć. Dzięki temu wyszedłem z tej poważnej opresji praktycznie bez szwanku – pod względem zarówno fizycznym, jak i emocjonalnym. Z wdzięcznością i pokorą stwierdziłem, że mogłem użyć swojej metody w celu uratowania siebie.
Niektóre osoby potrafią wyjść z traumatyzujących doświadczeń o własnych siłach. Jednak wiele nie jest w stanie tego uczynić. Tysiące żołnierzy doświadczyło ekstremalnego stresu podczas wojny. Podobnie niszczące skutki mają napaść, gwałt, nadużycie seksualne. Wielu z nas przytłaczają na pozór zwyczajne wydarzenia, choćby zabieg chirurgiczny lub inwazyjna procedura medyczna1. Na przykład u 52 proc. pacjentów poddanych operacji ortopedycznej zdiagnozowano pełnoobjawowy PTSD.
Inne potencjalnie traumatyzujące doświadczenia to: upadki, choroby, otrzymanie szokującej wiadomości, bycie porzuconym, bycie świadkiem przemocy, bycie ofiarą wypadku samochodowego. Niezdolność do poradzenia sobie z tymi zdarzeniami czy też brak fachowej pomocy umożliwiającej wyjście z traumy skazuje człowieka na PTSD wraz z jego typowymi objawami fizycznymi i psychicznymi. Strach pomyśleć, jak zakończyłby się wypadek, któremu uległem, gdybym nie miał wiedzy o traumie i gdyby nie tamta lekarka pediatra. Jej empatyczna obecność była dla mnie nieocenioną pomocą.
Przez ostatnie czterdzieści lat rozwijałem metodę pozwalającą udzielić pomocy osobom, które doznały traumy z najróżniejszych powodów, choćby z powodu wypadku tego typu, jakiemu sam uległem. Tę metodę można stosować zarówno podczas traumatyzującego zdarzenia, jak i wiele lat później.
Nancy, moja pierwsza pacjentka (opiszę ją w rozdziale drugim), była w stanie wydobyć się z traumy, którą przeżyła dwadzieścia lat wcześniej. Metoda nazwana przeze mnie Somatic Experiencing (SE, po polsku doświadczanie somatyczne) pomaga w wywołaniu stanów fizjologicznych, zmysłowych i afektywnych pozwalających przetransformować lęk oraz poczucie bezradności. Dzieje się to dzięki uzyskaniu dostępu do reakcji instynktownych za sprawą bycia świadomym doznań cielesnych.
Od niepamiętnych czasów ludzie próbowali poradzić sobie z silnymi i przerażającymi uczuciami, z lękiem oraz poczuciem bezradności. Czynili to na wiele sposobów. Miały im w tym pomóc między innymi rytuały religijne, sztuki teatralne, taniec, muzyka, medytacja, przyjmowanie substancji psychoaktywnych. Współczesna medycyna za skuteczne uważa jedynie przyjmowanie substancji chemicznych (leków psychotropowych).
Podejścia alternatywne i tak zwane holistyczne proponują jogę, tai chi, ćwiczenia fizyczne, grę na bębnach, słuchanie muzyki, praktyki szamańskie oraz różne metody pracy z ciałem. Wielu osobom dają one wsparcie. Nie są jednak metodami stworzonymi specjalnie do stosowania w przypadkach PTSD. Nie wpływają zatem na mechanizmy fizjologiczne pozwalające na przetransformowanie przerażających i przytłaczających doświadczeń.
W tej książce opisałem szczegółowo metodę pracy, dzięki której pacjent czy pacjentka może rozwinąć świadomość swoich doznań fizycznych i emocji, a także zapanować nad nimi. Obserwacje, które poczyniłem podczas kontaktu z przedstawicielami różnych ludów tubylczych, pozwalają mi stwierdzić, że moja metoda ma pewne cechy wspólne z szamańskimi rytuałami uzdrawiającymi.
Uważam, że podejście do leczenia traumy oparte na badaniach prowadzonych wśród przedstawicieli wielu kultur pozwala na głębsze rozumienie zależności między ciałem a umysłem.
W tej książce starałem się połączyć doświadczenia wypływające z pracy różnych terapeutów z dorobkiem licznych dyscyplin naukowych. Mam tu na myśli szczególnie etologię – naukę badającą zachowanie zwierząt w ich naturalnym środowisku. Jej znaczenie doceniono szczególnie w 1973 roku, kiedy trzech etologów – Nikolaas Tinbergen, Konrad Lorenz oraz Karl von Frisch – zostało laureatami Nagrody Nobla w dziedzinie fizjologii i medycyny2.
Ci naukowcy obserwowali, jak zwierzęta wyrażają emocje i komunikują się za pomocą ciała. Ciałem posługujemy się również my, ludzie, chociaż mamy do dyspozycji mowę i pismo. Polegamy na komunikacji werbalnej, mimo to wiele najistotniejszych relacji tworzy się dzięki komunikacji niewerbalnej – ekspresji cielesnej. Odczytywanie komunikatów niewerbalnych stanowi podstawę stworzonej przeze mnie metody uzdrawiania.
Nawiązuję także do wybranych odkryć w dziedzinie neurobiologii, aby zilustrować naturę traumy oraz jej wpływ na ciało, mózg i psychikę. Uważam, że badania nad zachowaniem zwierząt w warunkach naturalnych i porównawcze badania nad mózgiem mogą znacząco pomóc w opracowaniu metody leczenia, która jeszcze skuteczniej pomoże ofiarom traumy w uruchamianiu mechanizmów samoobrony i odzyskiwaniu zdrowia.
Aby pogłębić rozumienie, czym jest trauma, wyjaśniam, w jaki sposób układ nerwowy w przebiegu ewolucji stał się strukturą hierarchiczną. Ukazuję, jak współdziałają ze sobą poziomy tej struktury i jak dochodzi do tego, że w sytuacji przytłaczającego zagrożenia wyłączają się wyższe poziomy, natomiast uaktywniają te podstawowe, pierwotne i kierują mózgiem, ciałem oraz psychiką.
Mam zamiar wyjaśnić, jak to się dzieje, że odpowiednio prowadzona terapia powoduje powrót do harmonijnego współdziałania poszczególnych poziomów. Nieoczekiwany skutek uboczny, który ona wywołuje, można nazwać „przebudzeniem się do życia, poznaniem ciała”. Szczegółowo opiszę, w jaki sposób dochodzi do tego przebudzenia: co się dzieje, gdy zwierzęce instynkty i rozum współpracują, pozwalając nam stać się harmonijną, integralną całością – istotami ludzkimi.
Moim celem jest przekazanie istotnych informacji fachowcom, którzy potrzebują lepszego zrozumienia źródeł traumy. Myślę tu o psychologach, psychiatrach oraz terapeutach zajmujących się pracą z ciałem. Mam nadzieję, że dotrę także do lekarzy wprawionych w zakłopotanie przez pacjentów, którzy zgłaszają trudne do wyjaśnienia i wyleczenia zmienne objawy. Skorzystać z tej książki mogą również pielęgniarki pracujące na pierwszej linii i udzielające pomocy przerażonym rannym pacjentom.
Poza tym zwracam się do całej rzeszy czytelników otwartych na wiedzę, interesujących się zoologią, antropologią, ewolucją, neurobiologią, fizyką kwantową, teorią strun, teorią względności. Chcę ich zainspirować opisem swojej wieloletniej drogi rozwoju zawodowego. Ta droga zawiodła mnie w przestrzeń, która jest podstawą tego, co oznacza bycie istotą ludzką na tej planecie – wciąż tajemniczej i pełnej przemocy.
Miałem okazję obserwować, w jaki sposób ludzie wracają do zdrowia po przeżyciu ekstremalnych sytuacji. Byłem świadkiem powrotu do szczęśliwego, dobrego życia po nawet najbardziej niszczących doświadczeniach, widziałem dowody niewyobrażalnej mocy ludzkiego ducha.
Napisanie tej książki było pewnego rodzaju wyzwaniem. Przedstawiam w niej swoje doświadczenia, które zebrałem jako klinicysta, naukowiec i osoba badająca własne wnętrze. Mam nadzieję, że opisane tu historie moich pacjentów uczyniły ją wartościową dla klinicystów i naukowców. Starałem się jednak unikać używania zbyt naukowego języka, dzięki czemu – mam nadzieję – tekst nie jest monotonny ani trudny w odbiorze.
Opisy konkretnych przypadków z mojej pracy terapeutycznej ilustrują podstawowe zasady funkcjonowania ciała i umysłu. W książce zaproponowałem też ćwiczenia świadomości – zapraszam czytelników do ich wykonania.
Głos wnętrza pragnę zadedykować przede wszystkim tym osobom, które skonfrontowały się z traumatycznymi doświadczeniami, które żyły w klatce niepokoju, lęku, bólu i wstydu. Właśnie im chcę przekazać dobrą wiadomość: ich życie zmieniło się nie przez „zaburzenie”, lecz przez rany, które mogą zostać przetransformowane i uleczone!
Zdolność tej transformacji jest prostym następstwem procesu opisanego w dalszej części książki.
W wyniku potrącenia przez samochód pojawiły się u mnie splątanie i dezorientacja. Jednak dzięki głęboko uwewnętrznionej wiedzy na temat traumy potrafiłem najpierw poprosić mężczyznę, który zajął się mną szybko, lecz nieumiejętnie, o to, by się odsunął. Z zaufaniem przyjąłem mimowolne drżenie swojego ciała oraz inne spontaniczne reakcje fizyczne i emocjonalne. Jednak nawet moja rozległa wiedza i moje doświadczenie mogłyby się okazać niewystarczające, gdybym nie otrzymał wsparcia ze strony empatycznej lekarki. Jej obecność miała dla mnie ogromne znaczenie.
Ta kobieta potraktowała mnie ciepło w nieinwazyjny sposób. Jej spokojny głos, łagodne spojrzenie, jej dotyk i zapach dały mi pewność, że jestem chroniony. Dzięki temu moje ciało mogło reagować zgodnie ze swoimi potrzebami, a ja czułem to, co potrzebowałem czuć. Moja wiedza oraz wspierająca obecność drugiej osoby pozwoliły na pojawienie się silnej reakcji uzdrawiającej. W ten sposób dokonało się samouzdrawianie.
Ujmę rzecz ogólnie: zdolność samoregulacji pozwala nam na radzenie sobie ze stanami podniecenia i z trudnymi emocjami. Dzięki niej utrzymujemy równowagę między potrzebą autonomii a potrzebą społecznego zaangażowania. Ponadto dzięki niej umiemy wzbudzać w sobie poczucie bycia bezpiecznym w naszym wewnętrznym domu, w którym mieszka dobro.
Zdolność samoregulacji nabiera szczególnego znaczenia w sytuacjach, kiedy jesteśmy przerażeni lub ranni. Prawie każda matka na świecie ma intuicyjną wiedzę na ten temat. Bierze przestraszone dziecko na ręce i uspokaja, przytulając je do siebie i kołysząc. Po wypadku, któremu uległem, dzięki siedzącej obok mnie kobiecie do mojego mózgu emocjonalnego dotarły pozytywne bodźce wzrokowe i węchowe, ominąwszy korę mózgową odpowiedzialną za myślenie racjonalne. Te bodźce uspokoiły moje ciało, pomogły mu w doświadczaniu trudnych wrażeń, odzyskaniu spokoju i równowagi.
W 1998 roku Arieh Y. Shalev przeprowadził proste, lecz ważne badania w Izraelu, kraju, w którym często dochodzi do traumatyzujących sytuacji3. Badał on tętno pacjentów przyjmowanych na oddział ratunkowy szpitala w Jerozolimie. Większość z nich znajdowała się w stanie napięcia, więc miała wysokie tętno. Byli oni ofiarami zamachów bombowych dokonywanych w środkach komunikacji miejskiej lub ofiarami wypadków samochodowych. Shalev stwierdził, że u pacjentów, których tętno prawie powróciło do normy, gdy opuszczali oddział ratunkowy, rzadziej pojawiał się PTSD. Z kolei u pacjentów, których tętno się nie obniżyło, w najbliższych tygodniach lub miesiącach PTSD pojawiał się częściej4.
Dlatego kiedy po wypadku jechałem karetką i sanitariuszka powiedziała, że moje tętno wróciło do normy, odczułem ulgę.
Szybkość pulsu zależy bezpośrednio od autonomicznego (wegetatywnego) układu nerwowego. Układ ten, jak nazwa wskazuje, działa niezależnie od naszej woli. Przyspieszenie tętna jest jednym z elementów przygotowania organizmu do przełączenia się na gwarantujący przeżycie tryb „walcz lub uciekaj”. Ten proces jest kierowany przez układ współczulny (zobacz rysunek A i zapoznaj się z opisem procesów fizjologicznych będących podstawą reakcji „walcz lub uciekaj”). Po prostu w sytuacji zagrożenia twoje ciało przygotowuje się do zabicia przeciwnika lub do szybkiego oddalenia się od niego. Tego rodzaju przygotowanie z pewnością było niezbędne ludziom żyjącym na sawannach. Ja jednak zostałem potrącony przez samochód i leżałem unieruchomiony w karetce. Reakcja „walcz lub uciekaj” mogła się dla mnie okazać zgubna. Jeżeli nagromadzona energia nie znajduje ujścia w działaniu, za jakiś czas może się przekształcić w wyniszczające objawy PTSD.
Przed pojawieniem się tych objawów uchroniła mnie umiejętność wyłączenia reakcji „walcz lub uciekaj”. Potężną energię witalną, energię, której celem było podtrzymanie mojego życia, rozładowało spontaniczne, niepowstrzymywane drżenie. To odreagowanie oraz świadomość impulsu ochronnego – ruchu ramienia, które osłaniało głowę przed skutkami upadku – pomogły przywrócić równowagę w moim organizmie. Byłem zdolny poddać się tym silnym doznaniom, a jednocześnie pozostawałem w pełni świadomy spontanicznych reakcji ciała. Także obecność lekarki pediatry i okazane mi wsparcie ułatwiły mojemu układowi nerwowemu powrót do równowagi. Pozostawałem w pełni świadomy, a jednocześnie podążałem za spontanicznymi reakcjami ciała i pojawiającymi się uczuciami.
W ten sposób zainicjowałem proces, który zapobiegł pojawieniu się szoku. Wrodzona zdolność samoregulacji pozwoliła mi odzyskać równowagę fizyczną i psychiczną. Owa zdolność samoregulacji to klucz do naszego przetrwania we współczesnym świecie. Pozwala nam na bycie wolnymi od brutalnego nacisku lęku, paniki, nocnego strachu, depresji, od przykrych objawów fizycznych oraz poczucia bezradności. Są to wszystko oznaki głębokiego stresu i traumy. Aby żyć w zdrowiu, musimy mieć umiejętność konfrontowania się z przykrymi doznaniami i uczuciami. Wykształcić postawę wewnętrzną, która uchroni nas przed poczuciem, że jesteśmy przez nie przytłoczeni. W tej książce wyjaśniam, w jaki sposób można opanować wspomnianą umiejętność.
Trzęsienie się i drżenie ciała, których doświadczałem po wypadku, były podstawowym etapem naturalnego procesu uwalniania układu nerwowego od następstw stresu i przywracania równowagi psychicznej. Gdyby się nie pojawiły, moje cierpienie byłoby głębokie. Jeżeli nie wiedziałbym, po co moje ciało zachowuje się w tak dziwny sposób, mógłbym się obawiać tego zachowania i próbować je powstrzymać. Na szczęście wiedziałem.
Opisałem tę reakcję, rozmawiając pewnego razu z Andrew Bwanalim, biologiem, który pracuje w Centrum Ochrony Środowiska w Mzuzu (Malawi, Afryka Środkowa). Wspomniałem o spontanicznym trzęsieniu się, drżeniu i intensywnym oddychaniu, które pojawiło się u mnie i pojawia się u wielu moich pacjentów w trakcie sesji terapeutycznych. Andrew ze zrozumieniem pokiwał głową. Szybko powiedział: „Tak… tak… tak! To prawda. Zanim wypuścimy schwytane zwierzęta na wolność, próbujemy się upewnić, że zrobiły to, co właśnie opisałeś”. I dodał: „Jeżeli zwierzę nie trzęsie się ani nie oddycha spontanicznie, prawdopodobnie nie przeżyje na wolności… Raczej umrze”.
Przypomniały mi się wówczas słowa wypowiedziane przez sanitariuszkę, która opiekowała się mną w karetce: „gdyby lekarze nie powstrzymywali drżenia, które pojawia się u pacjenta po zabiegu chirurgicznym, powrót do zdrowia następowałby szybciej”. No cóż…
Często drżymy, gdy jesteśmy przeziębieni, zalęknieni, gdy czujemy złość lub strach. Niejednokrotnie drżymy także podczas orgazmu. Pacjenci mają zimne dreszcze, budząc się z narkozy. Dzikie zwierzęta drżą, kiedy są w stresie i zostały uwięzione. Trzęsienie się i drżenie ciała znane są także w tradycyjnych uzdrawiających oraz duchowych praktykach Wschodu. Na przykład w ćwiczeniach czi kung oraz w jodze kundalini adepci używają subtelnych ruchów, oddechu i technik medytacyjnych, by osiągnąć ekstazę. Bywa, że ekstazie towarzyszą właśnie trzęsienie się i drżenie ciała.
Wszystkie rodzaje drżenia pojawiającego się w różnych okolicznościach są katalizatorem autentycznej transformacji, głębokiego uzdrawiania i doświadczeń mistycznych. Drżenie ciała spowodowane przez lęk samo w sobie nie gwarantuje nam tego, że nasz układ nerwowy odzyska równowagę. Jeżeli jednak będziemy świadomi tego procesu i podążymy we właściwym kierunku, doprowadzi nas to do pozytywnych rezultatów. Znana terapeutka jungowska Marie-Louise von Franz stwierdziła: „W sytuacjach skrajnych zagrożeń budzi się święty rdzeń naszej duszy, nasza jaźń”5. A Bóg w Księdze Izajasza mówi: „Lecz ja patrzę na tego […] który z drżeniem odnosi się do mojego słowa”.
Co wspólnego mają ze sobą te wszystkie formy mimowolnego drżenia i trzęsienia się? Dlaczego trzęsiemy się ze strachu i drżymy w gniewie? Dlaczego subtelne dreszcze przebiegają przez nasze ciało podczas seksualnego szczytowania? Na czym polega fizjologiczna funkcja drżenia pojawiającego się w trakcie doznań duchowych? Jaki jest ich wspólny mianownik? Na czym polega ich związek z uwalnianiem się od traumy i silnego stresu? Dlaczego mogą się one przyczynić do wzmacniania zdolności przeżywania życia w pełni?
Dzięki tym reakcjom układ nerwowy uwalnia się od skutków silnych doświadczeń. Ciało i umysł odzyskują równowagę, stają się gotowe do następnych spotkań z niebezpieczeństwami, pożądaniem oraz z życiem jako takim. Wracasz na ziemię. Dokonuje się samoregulacja organizmu. Ten proces ciekawie opisano w Księdze Przemian:
Lęk i drżenie, niebezpieczeństwo i szok sprawiają, że człowiek początkowo postrzega zaistniałą sytuację jako niekorzystną […]. Jest to jednak tymczasowe odczucie. Kiedy ta ciężka próba przeminie, człowiek doświadcza ulgi i w ten sposób przerażenie, które przeżył, przynosi w dalszej perspektywie pomyślny los6.
Nauczenie się właściwego doświadczania stanów silnego pobudzenia (niezależnie od tego, jakie jest ich źródło) pozwala na utrzymanie równowagi wewnętrznej oraz zdrowia psychicznego. Umożliwia też przeżywanie życia w jego pełni – od silnego bólu po ekstazę. Głównym tematem mojej książki pozostaje związek tych autonomicznych reakcji ze zdrowiem, witalnością i z procesem transformacji wewnętrznej.
Kiedy te reakcje są powstrzymywane i nie mogą się dopełnić, nasza naturalna zdolność regeneracji zanika. Sytuacja, w której następuje zamrożenie ciała i umysłu pod wpływem rzeczywistego czy też wyobrażonego zagrożenia, oznacza, że stajemy się podatni na traumę. Znaczy to także, że zmniejszyła się nasza witalność, a związek ze światem osłabł. Ponownie zacytuję Księgę Przemian:
To obrazuje sytuację, w której człowiek jest przerażony z powodu istniejącego zagrożenia i cierpi, ponosząc wielkie straty. Stawianie oporu jest wbrew naturze i dlatego nie przynosi korzyści7.
W tamten słoneczny zimowy poranek, gdy potrącił mnie samochód, byłem w stanie – wspierany przez empatyczną lekarkę – otworzyć się na to, by wszystkie procesy fizjologiczne w moim ciele dopełniały się chwila po chwili. W ten sposób została uwolniona nagromadzona energia służąca przetrwaniu. Była to pierwsza pomoc, dzięki której uniknąłem zamrożenia reakcji. Wtedy bowiem mógłbym utknąć w błędnym kole cierpienia i niesprawności. Skąd wiedziałem, co robić, a czego nie robić w tej skrajnie stresującej sytuacji? Krótka odpowiedź brzmi: nauczyłem się wcześniej, by życzliwie i z otwartością przyjmować pierwotne reakcje, takie jak trzęsienie się, drżenie i spontaniczne ruchy ciała. Nie zareagowałem na nie lękiem ani nie próbowałem ich powstrzymać.
Udzielenie dłuższej odpowiedzi na postawione pytanie skłania mnie do powrotu do początków mojej czterdziestoletniej drogi zawodowej.
Rozdział 2
Na drodze do stania się całością
napotykamy wiele objazdów
i często skręcamy w niewłaściwą stronę.
Carl G. Jung
Przeżywanie radości płynącej z dokonania odkrycia naukowego, podobnie jak przeżywanie miłości należy do najwspanialszych doświadczeń życiowych. Jest niczym błogosławieństwo.
Rok 1969 nie był dla mnie pomyślny w sprawach miłosnych, ale przyniósł mi kilka poruszających wglądów naukowych. W tym roku coś niezwykle ważnego wydarzyło się w przestrzeni kosmicznej. Ja natomiast doświadczałem przebudzenia w swojej przestrzeni wewnętrznej, przebudzenia, które zmieniło kierunek mojego życia.
Pewnego lipcowego dnia 1969 roku wraz z grupą przyjaciół tkwiłem przed telewizorem i z otwartymi ustami obserwowałem lądowanie na Księżycu. Neil Armstrong postawił stopę na powierzchni Srebrnego Globu. Niemal w stanie transu słuchaliśmy słynnej frazy: „To jest mały krok człowieka, ale wielki skok dla ludzkości”. Człowiek nie tylko postawił stopę na Księżycu, lecz także dokonał wyczynu technicznego. Obraz Ziemi przekazany z kamer umieszczonych na najbliższym nas ciele niebieskim przypomniał nam, że nie stanowimy centrum wszechświata.
To było wydarzenie o znaczeniu epokowym. Według mnie niewiele osób pamięta jednak, którego dnia i w którym roku Apollo 11 wylądował na Księżycu.
W mojej pamięci 20 lipca 1969 roku zapisał się w sposób szczególny. W tym dniu przeżyłem przygodę wewnętrznego odkrycia. W mojej praktyce uzdrawiania ciała i umysłu zaistniało zdarzenie o szczególnym znaczeniu. Nadało ono nowy kierunek mojemu życiu zawodowemu. Dzięki niemu inaczej spojrzałem i na siebie, i na istotę ludzką jako taką.
Stało się to za sprawą psychiatry, który wiedział o moim żywym zainteresowaniu problematyką stresu. Skierował on do mnie pacjentkę o imieniu Nancy (imię zmieniłem), która cierpiała na migreny, nadczynność tarczycy, ogólne wyczerpanie, chroniczne bóle ciała oraz zespół osłabienia przedmiesiączkowego (debilitating premenstrual syndrome). Obecnie tego rodzaju objawy zostałyby zdiagnozowane prawdopodobnie jako fibromialgia i zespół przewlekłego zmęczenia.
Aktywność życiowa tej kobiety została ograniczona także przez ataki panicznego lęku oraz agorafobię. Właściwie Nancy nie wychodziła z domu. Psychiatra skierował ją do mnie, gdyż wiedział, że stworzyłem metodę redukcji stresu i relaksacji opartą na świadomości ciała.
Do mojego gabinetu Nancy weszła z mężem, nerwowo tuląc się do jego ramienia. Wykonywała niespokojne ruchy rękami. Jej kark i barki były mocno napięte, szeroko otwarte oczy wyrażały strach. Pochylenie ciała sygnalizowało lęk i wycofanie. Tętno spoczynkowe miała wysokie – prawie sto uderzeń na minutę (policzyłem to, patrząc na pulsującą tętnicę szyjną). Oddychała bardzo płytko, jakby jej oddech ledwo podtrzymywał życie. Po rozmowie wstępnej przeszedłem do działania.
Stopniowo nawiązywałem kontakt z Nancy. Najpierw uczyłem ją, jak ma się stać świadoma stale napiętych mięśni karku i barków i w jaki sposób może uwolnić to napięcie. Wydawało mi się, że głęboko weszła w stan relaksu: puls powracał do normy, oddech się pogłębiał. Po kilku chwilach nagle powróciło intensywne pobudzenie. Jej serce zaczęło gwałtownie bić, puls wzrósł do stu trzydziestu uderzeń na minutę. Oddech spłycił się i przyspieszył. Nancy gwałtownie chwytała powietrze. Potem zamarła w przerażeniu i stała się trupio blada. Wydawało mi się, że jest sparaliżowana i prawie nie oddycha. Jej serce nieomal się zatrzymało, puls spadł do pięćdziesięciu uderzeń na minutę (pracę serca w kontekście traumy omówię w rozdziale 6). Nie miałem pewności, co robić.
– Umieram. Nie pozwól mi umrzeć – błagała słabym głosem. – Pomóż mi, pomóż, nie pozwól mi umrzeć.
Jej bezradność spowodowała, że w mojej podświadomości narodziło się archetypowe rozwiązanie tej sytuacji. Na ekranie mojego umysłu pojawił się obraz: tygrys przyczajony do skoku na ofiarę.
– Uciekaj, Nancy! – krzyknąłem bez zastanowienia. – Goni cię tygrys. Wspinaj się na skałę! Uciekaj!
Zaskoczony swoją reakcją ze zdumieniem zauważyłem, że nogi Nancy drżą, a przy tym unoszą się i opadają, jakby biegła. Niespodziewanie rozdzierająco krzyknęła. Potem całe jej ciało zaczęło się trząść i dygotać – najpierw konwulsyjnie, później coraz łagodniej. Nancy powoli się uspokajała. Powiedziała mi, że czuje przepływające falami przez ciało ciepłe mrowienie.
Cykl lęku i znieruchomienia
Rysunek 2.1 a Rysunek ukazuje błędne koło wzajemnego wzmacniania się lęku i znieruchomienia. W ten właśnie sposób człowiek zostaje wchłonięty przez czarną dziurę traumy i w niej uwięziony.
Po pewnym czasie Nancy wyznała, że wróciło do niej wspomnienie przerażającej sceny: ma cztery lata i walczy o to, by wyrwać się z rąk lekarzy chcących uśpić ją eterem przed zabiegiem usunięcia migdałków.
Byłem zdumiony skutkami tego, co zaszło na tamtej sesji. Wiele objawów, które dręczyły Nancy, osłabło, inne zupełnie zniknęły. Ataki panicznego lęku ustąpiły całkowicie. Przez kolejne dwa lata chroniczne zmęczenie, migreny oraz zespół osłabienia przedmiesiączkowego występowały rzadko. Ponadto Nancy stwierdziła, że czuje niezwykły przypływ sił życiowych i jest szczęśliwsza niż kiedykolwiek.
Odbudowa aktywnych reakcji obronnych
Rysunek 2.1 b Potrafiłem wyprowadzić Nancy z blokującego ją lęku i z nadmiernego pobudzenia. Stało się to dzięki temu, że pozwoliłem jej przeżyć sytuację skutecznej ucieczki przed zagrożeniem. Istotne jest, by pacjent odczuł wewnętrznie, że biegnie. Ruch bez tego odczucia nie ma tak dobroczynnych skutków.
Mechanizm podobny do tego, który pozwolił Nancy na wyjście ze stanu zamrożenia i pozbycie się objawów psychofizycznych, uchronił mnie przed traumą wywołaną potrąceniem przez samochód. Trzęsienie się i drżenie przeżyte w obecności wspierającej osoby sprawiły, że zarówno Nancy, jak i ja odzyskaliśmy równowagę oraz integralność.
Dzięki skupionej świadomości, a także ruchom, które dopełniły nasze niedokończone instynktowne reakcje obronne, byliśmy w stanie uwolnić energię z układu nerwowego. Ta energia została zaktywizowana w celu ochrony życia. Oboje doświadczyliśmy mocy i mądrości reakcji instynktownych. Pojawiają się one spontanicznie wtedy, kiedy konfrontujemy się ze śmiertelnym niebezpieczeństwem.
Pozwolenie, by te reakcje zaszły, pomogło Nancy poradzić sobie z długo odczuwaną bezradnością. Ja także, leżąc nieruchomo na jezdni, doświadczyłem bezradności. Dzięki wiedzy, jaką miałem na temat traumy, mogłem samemu sobie udzielić specyficznej pierwszej pomocy, skorzystałem także ze wsparcia przyjaźnie nastawionej osoby. Dlatego potencjalnie traumatyczne następstwa wypadku zostały stłumione w zarodku. Nancy, podobnie jak miliony innych osób, nie miała takiej szansy, więc cierpiała i zmagała się z bólem. Po dwudziestu latach w moim gabinecie przepracowaliśmy jej traumę8.
Gdybym nie pozwolił zadziałać pierwotnym instynktom, z pewnością rozwinęłyby się u mnie ciężkie objawy PTSD. Byłbym zbyt przerażony, by się odważyć na ufny powrót do życia. Na szczęście od razu uwolniłem napięcie powstałe w układzie nerwowym i uniknąłem mnóstwa problemów.
Kiedy doświadczamy poważnego zagrożenia, mobilizujemy potężne energie, by się chronić i bronić. Nagle pochylamy głowę, odskakujemy, skręcamy, cofamy się, unosimy rękę, kucamy. Nasze mięśnie są gotowe do walki lub ucieczki. Jeśli te działania okazują się nieskuteczne, siły nas opuszczają i popadamy w stan zamrożenia. Czteroletnia Nancy bezskutecznie próbowała uciec przed prześladowcami w maskach chirurgicznych i białych kitlach. Ubezwłasnowolnili ją i poddali zabiegowi.
Na sesji terapeutycznej ciało Nancy uwolniło się od emocji wywołujących poczucie przytłoczenia i zamknięcia. Otworzyło się na nową sytuację, a za ciałem podążył umysł.
W sytuacji śmiertelnego zagrożenia, które nie daje praktycznie szans na ucieczkę, ciało zwierzęcia reaguje ogólnym paraliżem. Etolodzy nazywają tę reakcję znieruchomieniem mięśniowym (tonic immobility, TI). U ludzi powoduje ona fizyczne zamrożenie, któremu towarzyszą poczucie bezradności, przerażenie, panika. Znieruchomienie mięśniowe mija całkowicie bez śladu, jeżeli zwierzęciu uda się uciec z pazurów drapieżnika. Staje się ono dzięki takiemu doświadczeniu mądrzejsze. Może być bardziej czujne (lecz nie nadmiernie czujne) i w przyszłości wcześniej wyczuwać niebezpieczeństwo. Gazela może na przykład unikać skalistego terenu, na którym zaatakował ją lew.
W przeciwieństwie do zwierząt ludzie, doświadczywszy śmiertelnego zagrożenia, często nie są w stanie powrócić do normalnego funkcjonowania. Pozostają przytłoczeni i przerażeni. Ponadto mają skłonność do tego, by zamierać w sytuacjach, które u osób zdrowych wywołują ekscytację lub są dla nich rodzajem wyzwania.
Paraliż, zamiast być tylko reakcją na zagrożenie nie do uniknięcia, staje się niewłaściwą reakcją na wiele różnych sytuacji, w których dochodzi do silnego pobudzenia emocji. Na przykład pobudzenie seksualne może nieoczekiwanie przemienić się w oziębłość lub wstręt, spowodować unikanie partnera.
Aby zrozumieć przypadek Nancy, prowadziłem poszukiwania w różnych kierunkach. Po pierwsze uświadomiłem sobie, że gdybym nie zaufał swojej intuicji i nie miał odrobiny szczęścia, mógłbym nieumyślnie wzmocnić traumę Nancy i przyczynić się do pogorszenia jej stanu. Rozpocząłem długą podróż, której celem stało się zrozumienie tego, co tak naprawdę zdarzyło się tego letniego dnia 1969 roku. Zorientowałem się, że istotne jest stonowanie reakcji fizjologicznych tak, by nie przytłoczyły pacjenta. Skłonienie pacjenta, by przypomniał sobie traumatyczne doznania, i nakłanianie go do ponownego ich przeżycia w najlepszym wypadku nie jest potrzebne (gdyż obniża poziom integracji i poczucia kontroli), w najgorszym zaś ponownie powoduje traumę. Rozpoznałem także, że trzęsienie się i drżenie, które są podstawą odreagowania, bywają często tak subtelne, że ledwie zauważalne dla zewnętrznego obserwatora. Niejednokrotnie objawem odreagowania były delikatne ruchy mięśni (drżenie i drganie) lub zmiany temperatury ciała (od niskiej do wysokiej) sygnalizowane przez zmiany zabarwienia skóry dłoni i twarzy.
Przez następne lata badałem biologiczne uwarunkowania traumy, prowadząc obserwacje zachowania zwierząt i studiując działanie ich układu nerwowego. Odczuwałem, że może to mi pomóc w opracowaniu spójnej metody leczenia traumy. Chciałem stworzyć metodę rzetelną i skuteczną w różnych przypadkach, przede wszystkim zaś bezpieczną dla pacjentów. W tym czasie spełniło się jedno z moich marzeń: stałem się uczestnikiem programu badań przestrzeni kosmicznej. Byłem studentem biofizyki medycznej na Uniwersytecie Berkeley, gdy zaproponowano mi na rok stanowisko konsultanta do spraw stresu w NASA. Moje podstawowe zadanie polegało na udzielaniu pomocy astronautom w przygotowaniach do ich pierwszej podróży kosmicznej. Ta praca dała mi szczególną okazję do badania ludzi niezwykle odpornych na stres. Poczynione obserwacje sprawiły, że ponownie przeanalizowałem swoje doświadczenia z terapii Nancy. Chociaż Nancy nie miała odporności na stres, zaszła w niej głęboka transformacja. Nabrałem przekonania, że superodporność charakteryzująca astronautów jest cechą, którą mogą posiąść nawet osoby głęboko straumatyzowane. Zacząłem postrzegać bycie odpornym na stres jako przyrodzone prawo każdego człowieka.
Nadal szukałem odpowiedzi na pytanie, co tak naprawdę zaszło tego dnia na sesji z Nancy. Trafiłem na notatki, które poczyniłem podczas seminarium na temat zachowania zwierząt. Jeden z wykładowców, profesor Peter Marler, wspomniał o zachowaniach ptaków i królików w niewoli. Czytałem notatki wieczorem, a w nocy obudziłem się podekscytowany. Czy reakcja Nancy przemocą unieruchomionej przez lekarzy przypominała reakcję schwytanego dzikiego zwierzęcia? (Moja wizja tygrysa szykującego się do skoku bez wątpienia była twórczym snem na jawie).
Natrafiłem również na artykuł z 1967 roku Comparative Aspects of Hypnosis9. Z tym artykułem i ze swoimi pomysłami poszedłem do Donalda M. Wilsona, konsultanta do spraw badań naukowych10.
Specjalizował się on w neurofizjologii bezkręgowców i znał reakcję zamrożenia, która występuje u tych prostych organizmów. Ponieważ interesował się przede wszystkim zachowaniem owadów i homarów, których nie można wprowadzić w stan hipnozy, był sceptycznie nastawiony do możliwości stosowania hipnozy u ssaków.
Fascynował mnie paraliż występujący u zwierząt, kiedy ich życie jest zagrożone. Ten stan, który w jakiś sposób przypomina znieruchomienie wywołane przez hipnozę, był szczegółowo opisywany w literaturze fachowej. Spędziłem wiele godzin w pełnych kurzu pomieszczeniach biblioteki Wydziału Nauk o Życiu, wertując dzieła poświęcone temu tematowi. W tym czasie kontynuowałem pracę z klientami przysyłanymi do mnie przez Eda Jacksona – psychiatrę, który polecił mnie Nancy. Na sesjach terapeutycznych badałem związek między objawami psychofizycznymi pacjentów a wzorcami napięć mięśniowych i postawą ciała. Jednocześnie obserwowałem, jak uwalnianie napięć mięśniowych często prowadzi do niespodziewanych i głębokich uzdrowień.
W 1973 roku etolog Nikolaas Tinbergen wygłosił mowę z okazji przyznania mu Nagrody Nobla11. Zaskoczył przy tym słuchaczy, ponieważ mówił nie o swoich badaniach nad zwierzętami żyjącymi na swobodzie, lecz o obserwacjach dotyczących ludzkiego ciała. Szczególną uwagę zwrócił na prawidłowe i nieprawidłowe funkcjonowanie ciała człowieka poddanego działaniu stresu. Uderzyły mnie uwagi, które poczynił na temat Techniki Alexandra12.
Ta metoda, którą można nazwać reedukacją w zakresie postawy i ruchów ciała, została rozwinięta przez Fredericka Alexandra oraz członków jego rodziny i przyniosła korzyści zdrowotne wielu osobom (w tym unormowanie wysokiego ciśnienia krwi samego twórcy metody). Podejście Alexandra było zgodne z moimi obserwacjami poczynionymi w trakcie sesji z pacjentami, gdy pracowałem z nimi nad integracją ciała i umysłu.
Poczułem pilną potrzebę porozmawiania z autorytetem. Udało mi się ustalić, że profesor Tinbergen przebywa w Oxfordzie, i zdobyć numer jego telefonu. Zadzwoniłem najpierw raz, potem dzwoniłem jeszcze wiele razy. Ten sławny naukowiec rozmawiał ze mną – nikomu nieznanym studentem – otwarcie i przyjaźnie. Opowiedziałem mu o sesjach z Nancy i z innymi pacjentami. Podzieliłem się także przypuszczeniami na temat podobieństwa między jej reakcjami a reakcjami zwierząt. Profesor był zafascynowany pomysłem, że mechanizm znieruchomienia mięśniowego u zwierząt może wyjaśniać także zachowanie ludzi w warunkach ekstremalnego stresu i zagrożenia nie do uniknięcia. Zachęcił mnie do dalszego prowadzenia badań w tym kierunku13.
Myślę czasem, że bez jego wsparcia, jak również bez dokonań Hansa Selyego (pierwszego badacza stresu) oraz Raymonda Darta (antropologa, który odkrył Australopithecusa), zrezygnowałbym ze swoich poszukiwań.
W pamiętnej rozmowie telefonicznej Tinbergen przemawiał do mnie głosem życzliwego dziadka: „Peter, pamiętaj, że jesteśmy po prostu grupą zwierząt”. Zgodnie z danymi statystycznymi tylko połowa mieszkańców Zachodu (i jeszcze mniejsza liczba mieszkańców USA) wierzy w prawdziwość teorii ewolucji. A przecież jest oczywiste, że mamy wiele cech wspólnych z innymi ssakami. Dotyczy to anatomii, fizjologii, zachowania, emocji. Reakcjami na zagrożenie – u nas i u innych ssaków – kierują te same partie mózgu. Z tego względu przydatne jest obserwowanie, w jaki sposób zwierzęta (szczególnie ssaki i naczelne) reagują na zagrożenie i w jaki sposób wracają do równowagi, gdy zagrożenie mija. Niestety, wielu ludzi utraciło wrodzoną zdolność samoobrony i samouzdrawiania. W dalszej części książki udowodnię, że przez to stajemy się podatni na zranienie psychiczne, zostajemy przytłoczeni przez stres i ulegamy traumie.
Dopiero około 1978 roku mogłem poprzeć swoje obserwacje wynikami badań. W tym czasie pracowałem w laboratorium NASA w Mountain View (Kalifornia) i rozwijałem praktykę terapeutyczną w Berkeley. Każdą wolną chwilę spędzałem w bibliotece. W tym czasie nie istniała wyszukiwarka Google, nie istniało również żadne urządzenie przypominające komputer osobisty. Wertowałem więc strona po stronie grube roczniki czasopism naukowych. I tak trafiłem na kilka prawdziwych perełek. Dzięki nim stworzyłem podstawy teoretyczne ścieżki badań, którą podążałem przez kolejne lata.
W pochmurny i deszczowy dzień w grudniu 1978 roku natrafiłem na fascynujący artykuł Gordona Gallupa i Jacka Masera. Autorzy opisali w nim, w jaki sposób powstaje u zwierząt znieruchomienie mięśniowe14. Treść artykułu (omawiam go dokładniej w rozdziale 4) pozwoliła mi połączyć obserwacje poczynione w pracy z pacjentami (np. z Nancy) z wiedzą o działaniu instynktu przetrwania. Ten instynkt jest uaktywniany przez lęk, a wpływa na pojawienie się traumy i kieruje reakcjami uzdrawiania. Swobodnie snułem rozważania teoretyczne, ponieważ w owym czasie nie istniała jeszcze definicja PTSD: stworzono ją ponad dziesięć lat później. Z tego względu, co wyznaję z satysfakcją, nie zaszufladkowałem traumy jako nieuleczalnej choroby. Zrobili to natomiast autorzy pierwszych opracowań dotyczących PTSD.
Kilka lat temu prezentowałem swoje dokonania na konferencji „Granice psychoterapii” na Wydziale Medycznym Uniwersytetu w San Diego (Kalifornia). Kiedy skończyłem, podszedł do mnie energiczny mężczyzna o nieco łobuzerskim wyglądzie i przedstawił się bez ceregieli: „Cześć! Jestem Jack Maser”.
Nie wierzyłem własnym uszom. Nagle wybuchnąłem śmiechem. Zamieniliśmy kilka słów i umówiliśmy się na lunch. Jack powiedział mi, że jego badania naukowe nad zachowaniem zwierząt znalazły zastosowanie w terapii klinicznej. Był szczęśliwy z tego powodu.
W 2008 roku Jack Maser wręczył mi artykuł, który napisał ze Stephenem Brachą. Zaproponowali w nim wprowadzenie zasadniczych zmian do biblii diagnostyki psychiatrycznej Diagnostic and Statistical Manual of Mental Disorders Amerykańskiego Towarzystwa Psychiatrycznego. Chodziło o włączenie znieruchomienia mięśniowego do opisu traumy15. Zdumiałem się ogromnie. DSM jest obszerną księgą, której psycholodzy i psychiatrzy używają w celu diagnozowania zaburzeń psychicznych z PTSD włącznie. (Obecnie wydano już DSM-IV R. „R” – od revision – oznacza, że jest to wydanie IV poprawione. Następna wersja, czyli DSM-V, mogłaby się stać krokiem naprzód w diagnozowaniu PTSD)16.
W dotychczasowych wersjach diagnozy PTSD nie uwzględniano istnienia mechanizmu (ani nawet teorii), który wyjaśniałby, co dzieje się w mózgu i ciele osoby, która doświadczyła traumy. Ten brak jest istotny nie tylko z akademickiego punktu widzenia: teoria zwykle zawiera sugestie dotyczące leczenia oraz profilaktyki danej jednostki chorobowej. Tego rodzaju postawa unikowa i skupienie się wyłącznie na taksonomii jest zrozumiałą nadmiarową reakcją na teorię freudowską, która dominowała dotąd w psychologii klinicznej.
Z mojego punktu widzenia jest jasne, że jedynie bliska współpraca nauki i praktyki prowadzi do pojawienia się innowacyjnych, skutecznych terapii. Potrzebujemy multidyscyplinarnego wysiłku, by osobom cierpiącym wskazać drogę do odzyskania zdrowia.
Artykuł Jacka Masera i Stephena Brachy stanowił wyzwanie dla osób odpowiedzialnych za redagowanie DSM-V. W swoim śmiałym komentarzu ci dwaj badacze założyli, że istnieje wyjaśnienie mechanizmu odpowiadającego za powstanie PTSD: jest nim ewolucyjne instynktowne pochodzenie traumy (zgadzało się to z moimi obserwacjami, poczynionymi w trakcie sesji z Nancy). Ten artykuł sygnalizował mi, że w swoich poszukiwaniach zatoczyłem koło. Maser i Bracha zakończyli go kilkoma szczególnie ważnymi dla mnie zdaniami:
Zapewne w DSM-V pojawi się wiele zmian. Zdecydowanie jednak zachęcamy osoby odpowiedzialne za redakcję nowego wydania, by zwróciły uwagę na badania empiryczne oraz teorie, które ujmują psychopatologię w kontekście ewolucyjnym. Wówczas bowiem diagnostyka otrzyma ugruntowanie w szerszej – biologicznej – perspektywie. Dane dotyczące psychopatologii mogą zostać opisane terminami powszechnie akceptowanymi przez naukę, a klinicyści otrzymają możliwość rozwijania bardziej skutecznych terapii behawioralnych (np. Levine, 1997)17.
Zachwycające! Poczułem, że moje wystąpienie na konferencji w San Diego w jakiejś części przyczyniło się do powstania tekstu Masera i Brachy. Dzięki swoim nie zawsze łatwym poszukiwaniom i badaniom mogłem wnieść wkład do psychiatrycznej diagnozy traumy (a przynajmniej wniosłem wkład do dialogu na ten temat). Teraz przyjrzę się bliżej historii formułowania tej diagnozy.
Rozdział 3
Większość osób postrzega traumę jako problem „umysłowy”, a nawet jako „zaburzenie pracy mózgu”. Jednak trauma przejawia się także w ciele. Nasze ciało sztywnieje ze strachu lub też padamy na ziemię w niemocy, przytłoczeni przerażającym doświadczeniem.
Stan zesztywnienia ze strachu obrazowo przedstawiono w wielu mitach. W mitologii greckiej kamienieje każdy, kto spojrzy w oczy Meduzy. W Starym Testamencie żona Lota zamieniła się w słup soli, ponieważ zobaczyła przerażające sceny zagłady Sodomy. Jeżeli te mity wydają się zbyt odległe, spójrzmy na zabawę dzieci w różnych krajach świata – „Raz, dwa, trzy, Baba-Jaga patrzy!”. Niezliczone pokolenia dzieci używały tej gry, by pomóc sobie w opanowaniu pierwotnego lęku (często manifestującego się w snach) przed zamarciem.
Kiedy porównamy ujęcie kliniczne z ujęciami mitologicznymi, dostrzeżemy zalety i wady tego pierwszego.
Ludy tubylcze zamieszkujące Amerykę Południową i Środkową dysponowały od dawna wiedzą pozwalającą zrozumieć naturę lęku oraz istotę traumy. Co więcej, wydaje się, że ludy te wiedziały, w jaki sposób można uwalniać energię traumy za pomocą szamańskich rytuałów uzdrawiających. Po skolonizowaniu tych terenów przez Hiszpanię i Portugalię miejscowa ludność zapożyczyła słowo susto, by opisać to, co wydarza się w procesie traumatycznym. Susto można przetłumaczyć jako „paraliż ze strachu” lub „utratę duszy”18. Każda osoba, która doświadczyła traumy, wie, że najpierw pojawia się paraliżujący strach, a następnie poczucie zagubienia i oddzielenia od jądra duszy.
Kiedy słyszymy zwrot „być sparaliżowanym ze strachu”, możemy myśleć o przestraszonym jeleniu, który zatrzymał się na środku jezdni oślepiony reflektorami samochodu. Ludzie reagują podobnie, na przykład Nancy miała przestraszony wyraz twarzy i szeroko otwarte oczy wyrażające lęk.
Starożytni Grecy utożsamiali traumę z paraliżem ciała. Zeus oraz Pan byli wzywani na pole bitwy, by wywołać przerażenie przeciwników. Obaj bogowie mieli władzę zamrażania ciała i wywoływania paniki (pan-ic). W Iliadzie i Odysei Homer opisał traumę jako siłę niszczącą jednostkę i rodzinę.
W czasie wojny secesyjnej młodzi ludzie, cywile, którzy zaciągnęli się do wojska, oglądali makabryczne widoki: ciała swoich towarzyszy rozrywane pociskami artyleryjskimi, konających rannych, gnijące zwłoki. Godzinami słuchali huku dział i wystrzałów z broni ręcznej. Po powrocie do domu doświadczali traumatycznego załamania nazwanego sercem żołnierza (soldier’s heart). Innym terminem, który spopularyzował się w okresie wojny secesyjnej, była nostalgia. To słowo nazywało stan ducha byłych żołnierzy, którzy zanurzeni w trudnych wspomnieniach pozostawali niezdolni do włączenia się w nurt życia.
Około 1909 roku niemiecki psychiatra Emil Kraepelin opublikował pierwszą klasyfikację chorób psychicznych, w której załamanie nerwowe nazwał „nerwicą lękową” (fright neurosis)19. Podążając za myślą Freuda, uznał, że podstawową przyczyną traumy jest wszechogarniający stres.
Sam Freud zdefiniował traumę jako „naruszenie bariery chroniącej przed nadmierną stymulacją, które prowadzi do poczucia wszechobejmującej bezradności”. Definicja Kraepelina nie weszła do kanonu teorii traumy, choć wskazuje na przerażenie jako główne źródło traumatyzujących doznań.
Trauma spowodowana działaniami zbrojnymi pierwszej wojny światowej znana była jako shell shock – szok spowodowany przez wybuchy pocisków. Ta nazwa trafnie oddaje sytuację żołnierzy narażonych na nieustanny stres, uwięzionych tygodniami w zimnych, wilgotnych okopach. Tuż obok nich wybuchały pociski artyleryjskie, a oni bezwiednie się trzęśli; czasem w niekontrolowany sposób oddawali mocz i kał.
Natomiast podczas drugiej wojny światowej cierpieniu żołnierzy odebrano godność, ponieważ nazwano je „wyczerpaniem walką” (battle fatigue) lub „nerwicą wojenną” (war neurosis).
Pierwszy termin sugeruje, że jeżeli żołnierz zastosuje się do dobrej rady babci i uda się na zasłużony długi wypoczynek, wszystko wróci do normy. Termin jest szczególnie obraźliwy i ironiczny, gdyż pomija fakt, że żołnierz w stanie szoku nie może wypoczywać, a jego zdolność doświadczenia głębokiego, spokojnego snu jest zaburzona. Drugi termin ma znaczenie pejoratywne. Sugeruje on, że szok doznany przez żołnierza to skutek słabości charakteru – może nawet wyraz kompleksu Edypa. W ten sposób ukrywano istnienie naturalnej reakcji przerażenia wywołanej hukiem wybuchających pocisków, widokiem zabitych towarzyszy i koniecznością mordowania wrogów. Te nowe terminy – surogaty – izolowały osoby cywilne, rodziny żołnierzy oraz lekarzy od dramatycznego charakteru cierpienia, którego doświadczali wszyscy obecni na polu walki. W następstwie wojny koreańskiej z terminologii dotyczącej traumy wojennej usunięto resztę istotnych znaczeń. Wymyślono termin „wyczerpanie operacyjne” (operational exhaustion). W okresie wojny w Iraku zmieniono go na „operacyjne wyczerpanie walką” (combat operational exhaustion). Ten neutralny termin moim zdaniem pasuje raczej do laptopa, który zbyt długo pracował bez zasilania i wymaga podłączenia do gniazdka.
Ostatecznie utrwalił się termin powstały głównie w wyniku doświadczeń wojny w Wietnamie – zespół stresu pourazowego (posttraumatic stress disorder, PTSD). PTSD stanowi odpowiedź organizmu na sytuację, w której nerwy zostają napięte do granic wytrzymałości, a ciało, psychika i dusza – rozbite w drobny mak. To doznanie, przerażające i paraliżujące, oczyszczono ze znaczenia emocjonalnego i zaprezentowano jako medyczne „zaburzenie”. Taki wygodny skrót myślowy dobrze służy wolnym od emocji badaniom naukowym. W ten sposób pierwotna reakcja na masowe zabijanie, prawdziwą rzeź na polu walki, została sztucznie oddzielona od swojego źródła. To, na co trafnie wskazywały terminy „paraliż z przerażenia” (fright paralysis) i „szok spowodowany przez wybuchy pocisków” (shell shock), stało się obecnie rodzajem zaburzenia – zobiektywizowanym zbiorem mierzalnych objawów. W ten sposób można tworzyć diagnozę, która pasuje do obiektywnych protokołów naukowych, służy uzyskiwaniu odszkodowań powypadkowych od ubezpieczycieli i umożliwia użycie behawioralnych metod leczenia.
Ten rodzaj słownictwa przyczynia się także do odizolowania terapeuty i lekarza od pacjenta. „Zdrowy” lekarz leczy „chorego” pacjenta. Tego typu podejście pozbawia sił i marginalizuje cierpiącą osobę. Prowadzi do wzmocnienia u niej rozpaczy i poczucia alienacji. Nie zauważa się przy tym, że taki podział ról może prowadzić do wypalenia zawodowego terapeuty. Zostaje on bowiem umieszczony na chwiejnym piedestale zbawcy i proroka.
Ostatnio jeden z młodych weteranów wojny w Iraku odniósł się do określania swojego bolesnego doświadczenia na polu walki jako PTSD. Wzruszająco nazwał ból i cierpienie, których doznał, jako PTSI, gdzie „I” oznacza injury (zranienie).
To trafne ujęcie, gdyż trauma jest rzeczywiście zranieniem, a nie zaburzeniem, jak cukrzyca, którą można powstrzymać, ale której nie można wyleczyć. Jest zranieniem emocjonalnym podatnym na leczenie i transformację.
Tym niemniej model medyczny dominuje. Ten model jest całkiem skuteczny w leczeniu na przykład cukrzycy i chorób nowotworowych. Lekarz ma wiedzę, która pozwala mu przepisać pacjentowi leki. Występuje w roli eksperta. Ten paradygmat nie jest użyteczny w leczeniu traumy. Trauma bowiem nie jest chorobą w klasycznym rozumieniu tego słowa. Jest raczej doświadczeniem „braku swobody” (dis-ease) lub „braku ładu psychicznego” (dis-order). W tym wypadku lekarz ma być wspierającym przewodnikiem, który pozwala narodzić się i rozwinąć spontanicznemu procesowi uzdrawiania. Lekarz, który upiera się przy odgrywaniu roli „uzdrawiającego eksperta”, pozostaje oddzielony od przeżyć pacjenta. Taki lekarz, odcinający się od własnych uczuć, nie może się połączyć z procesem osoby cierpiącej. Pacjent pozostanie sam, wciąż pogrążony w trudnych emocjach odbierających mu możliwość samoregulacji psychofizycznej.
Zazwyczaj w procesie terapeutycznym, w którym jest wykorzystywane to separujące podejście, terapeuta zaleca pacjentowi z PTSD, by przejął kontrolę nad uczuciami, zapanował nad zaburzonymi zachowaniami i porzucił szkodliwe myśli. Takie podejście pozostaje w sprzeczności z tradycją szamańską, w której osoba uzdrawiająca oraz uzdrawiana łączą się ze sobą, by w odmienny sposób doświadczyć traumatyzującej sytuacji. Przywołują one siły kosmiczne, które mogą uwolnić osobę cierpiącą z sideł demonów. Szaman spotkał się z własną bezsilnością i własnym lękiem. Potrafił sobie z nimi poradzić, zanim przywdział strój szamana. Tego rodzaju przygotowanie sugeruje, że współcześni terapeuci muszą najpierw rozpoznać własne urazy i poradzić sobie z nimi, zanim przystąpią do udzielania pomocy pacjentom20.
Mitologia jest odzwierciedleniem biologii.
Joseph Campbell, Myth and the Body
Uzdrawianie z traumy jest utrudniane przez terminologię oraz paradygmat separujące leczącego od leczonego. Zaprzeczają one podstawowej prawdzie dotyczącej ludzkiej reakcji na przerażającą sytuację. Aby stworzyć właściwe podejście do leczenia traumy, każdy z nas musi odnaleźć połączenie z naszym wspólnym instynktownym podłożem. Dzięki temu skontaktujemy się również ze swoją podatnością na zranienia, a przede wszystkim z wrodzoną zdolnością do przekształcania tego rodzaju doświadczeń. Na ścieżce prowadzącej do lepszego rozumienia natury traumy i skutecznego leczenia traumy naszymi nauczycielami mogą być mity i nasi bracia mniejsi – zwierzęta. Połączenie analizy mitów o herosach oraz biologii (mytho-biology) pomoże nam pojąć źródła i tajemnice traumy.
Mitologia uczy nas odważnej konfrontacji z wyzwaniami. Mity to opowieści o bóstwach i istotach nadprzyrodzonych, dotykające głębi naszej istoty. Przypominają nam o naszych tajemnych pragnieniach, ujawniają nasze ukryte zasoby, siły i potencjał. Tłumaczą nasze związki z innymi ludźmi, ze światem i z kosmosem.
W greckim micie o Meduzie uchwycono prawdziwe znaczenie traumy oraz opisano ścieżki wiodące do uwolnienia się od niej. Mit mówi o tym, że Meduza spojrzeniem zamieniała każdego w kamień. Perseusz miał odciąć jej głowę. Zanim ruszył na wyprawę, zasięgnął rady Ateny – bogini mądrości i strategii wojennej. Powiedziała mu, by w żadnym wypadku nie patrzył Meduzie w oczy. Perseusz wziął to sobie do serca i posłużył się mosiężną tarczą, której wypolerowana powierzchnia odbijała wszystko jak lustro. Widział w niej wyraźnie swoją przeciwniczkę i jednym cięciem pozbawił ją głowy, choć nie spojrzał na nią bezpośrednio ani razu.
Jeśli chcemy uleczyć traumę, nie możemy się z nią konfrontować bezpośrednio. Jeżeli zechcemy spotkać się z traumą twarzą w twarz, skamieniejemy, zamrzemy. Im bardziej walczymy z traumą, tym mocniej jej żelazne palce zaciskają się na naszym gardle.
Dalej mit powiada, że z rany, która powstała po uderzeniu miecza Perseusza, wyłoniły się dwie istoty: skrzydlaty koń Pegaz oraz jednooki gigant ze złotym mieczem – Chrysaor. Złoty miecz symbolizuje prawdę oraz wgląd. Koń jest symbolem ciała i instynktownej wiedzy, skrzydła zaś są symbolem transcendencji. Razem wzięte mówią o transformacji dokonanej dzięki „żyjącemu ciału”21. Mit mówi, że archetypowe zasoby i energia niezbędne są po to, by wyleczyć skutki spojrzenia w oczy Meduzie zwanej traumą (czyli paraliż spowodowany przerażeniem).
W innej wersji tego mitu Perseusz zbiera krople krwi Meduzy do dwóch naczyń. Kropla krwi z pierwszego naczynia ma moc odbierania życia. Kropla krwi z drugiego naczynia ma natomiast moc wskrzeszania zmarłych. Widzimy tu symbol dwojakiej natury traumy: z jednej strony pozbawia ona człowieka sił życiowych, z drugiej daje mu moc pozwalającą na dokonanie przemiany wewnętrznej i na odrodzenie. To, czy trauma stanie się dla nas zabójcza czy ożywcza, zależy od tego, w jaki sposób odniesiemy się do niej. Traumatyczne przeżycia należą do porządku naszej egzystencji. Trauma nie jest jednak wyrokiem skazującym. Zamiast przeciwstawiać się swoim instynktownym reakcjom, powinniśmy podążać za nimi. Pomogą nam w tym mitologia, wyniki obserwacji klinicznych, neurobiologia i etologia. Możemy naśladować zwierzęta i wykorzystać, podobnie jak Nancy, trzęsienie się i drżenie, by powrócić do zdrowia. Dzięki nim przejdziemy przez traumatyzujące doświadczenia i uwolnimy się od ich skutków.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
A. Starr i in., Symptoms of Posttraumatic Stress Disorder after Orthopaedic Trauma, „Journal of Bone and Joint Surgery” 2004, 86, 1115–1121; J. Ponsford, B. Hill, M. Karamitsios i A.P. Bahar-Fuchs, Factors Influencing Outcome after Orthopedic Trauma, „Journal of Trauma: Injury, Infection, and Critical Care” 2008, 64(4), 1001–1009; M.B. Sanders, A.J. Starr, W.H. Frawley, M.J. McNulty i T.R. Niacaris, Posttraumatic Stress Symptoms in Children Recovering From Minor Orthopaedic Injury and Treatment, „Journal of Orthopaedic Trauma” 2005, 19(9), 623–628 (jeżeli nie zaznaczono inaczej, przypisy pochodzą od autora). [wróć]
Tinbergen został nagrodzony za badania nad zwierzętami w warunkach naturalnych, Lorenz za badania zjawiska imprintingu, von Frisch natomiast za opis sposobu, w jaki komunikują się pszczoły. [wróć]
A.Y. Shalev i in., A Prospective Study of Heart Rate Response Following Trauma and the Subsequent Development of Posttraumatic Stress Disorder, „Archives of General Psychiatry” 1998, 55, 553–559. [wróć]
Dane zebrane przez dr. Shaleva zostały zakwestionowane przez Edwarda Blancharda i jego współpracowników. Jednak przedmiotem ich badań były przede wszystkim kobiety. Kobiety przejawiają swoistą reakcję na stres, która wiąże się z aktywacją nerwu błędnego i spowolnieniem akcji serca. Natomiast u mężczyzn przeważa reakcja układu współczulnego, co powoduje wzrost poziomu adrenaliny we krwi i przyspieszenie akcji serca. Zobacz: E. Blanchard, Emergency Room vital Signs and PTSD in a Treatment Seeking Sample of Motor Vehicle Accident Survivors, „Journal of Traumatic Stress” 2002, 15(3), 199-204. [wróć]
M.-L. von Franz, The Golden Ass of Apuleius: The Liberation of the Feminine in Man, Shambhala Publications, Boston–London 1970, 1992. [wróć]
I Ching, Hexagram #51, The Arousing (Shock, Thunder) Six in the third place; R. Wilhelm i C. Baynes, The I Ching or Book of Changes, ze wstępem Carla Junga, Bollingen Series XIX, Princeton University Press, Princeton, NJ 1967 (I wyd. 1950). [wróć]
Tamże, s. 10. [wróć]
Autor używa terminu renegotiation, który zdecydowałem się tłumaczyć jako „przepracowanie”. Tego terminu używają polscy psychoterapeuci (przyp. tłum.). [wróć]
S.C. Ratner, Comparative Aspects of Hypnosis, [w:] J.E. Gordon (red.), Handbook of Clinical and Experimental Hypnosis, Macmillan, New York 1967, s. 550–587. [wróć]
Donald M. Wilson zginął tragicznie w wypadku na górskiej rzece w 1970 roku. [wróć]
Zapis tego przemówienia opublikowano w czasopiśmie „Science” w 1974 roku. [wróć]
Technika Alexandra wzięła swoją nazwę od nazwiska twórcy tej metody, Fredericka Matthiasa Alexandra, który sformułował jej podstawowe zasady w latach 1890–1900. Jej celem jest zmiana nieprawidłowych wzorców postawy ciała, które ujemnie oddziałują na stan fizyczny i psychiczny człowieka. [wróć]
W tym czasie przewodniczący komisji, która opiniowała moją pracę doktorską, odnosił się z podejrzliwością, a nawet z niechęcią do sformułowanej przeze mnie powyższej tezy. [wróć]
G. Gallup, J. Maser, Tonic Immobility: Evolutionary Underpinnings of Human Catalepsy and Catatonia, [w:] J.D. Maser i M.F.P. Seligman (red.), Psychopathology: Experimental Models, Freeman, San Francisco 1977. [wróć]
J. Maser i S. Bracha, Anxiety and Posttraumatic Stress Disorder in the Context of Human Brain Evolution: A Role for Theory in DSM-V?, „Clinical Psychology: Science and Practice” 2008, 15(1), s. 91–97. [wróć]
Autor napisał to w 2010 roku. Wersję DSM-V opublikowano w maju 2013 roku (przyp. tłum.). [wróć]
P.A. Levine, Waking the Tiger: Healing Trauma, North Atlantic Press, Berkeley 1997. [wróć]
A. Rubel, C. O’Nell, R. Collado-Ardon, Susto: A Folk Illness, University of California Press, Berkeley 1984. [wróć]
E. Kraepelin, Lectures on Clinical Psychiatry. General Books LLC, 2009 (pierwsze, oryginalne wydanie ukazało się w roku 1904). [wróć]
Dane ze Stanów Zjednoczonych świadczą o tym, że maleje liczba psychiatrów, którzy świadczą usługi psychoterapeutyczne. Badania prowadzone 10 lat przez National Ambulatory Medical Care wykazały, że liczba pacjentów, którzy zgłaszali się do psychiatrów, prowadzących jednocześnie praktykę psychoterapeutyczną, spadła z 44 proc. w latach 1996–1997, do 29 proc. w latach 2004–2005. [wróć]
W psychologii analitycznej Junga jednooki gigant trzymający miecz to personifikacja archetypu jaźni. [wróć]