Gorąca sesja (t.4) - Kristen Callihan - ebook + audiobook
BESTSELLER

Gorąca sesja (t.4) ebook

Callihan Kristen

4,6

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Co mogę powiedzieć na temat Chess Copper? Ta kobieta rzuca mnie na kolana. Wiem to po jakichś pięciu minutach od momentu, gdy się dla niej rozebrałem.

Chyba nikt nie jest tym zaskoczony bardziej niż ja. Złośliwa fotografka, którą mój zespół zatrudnił, aby zrobiła zdjęcia do naszego dorocznego kalendarza charytatywnego, kompletnie nie jest w moim typie. Broni się przed moimi atakami, na każdym kroku stanowi wyzwanie. Ale kiedy z nią jestem, znikają wszystkie smutki i zmartwienia. Ta dziewczyna sprawia, że życie staje się zabawne.

Chcę poznać Chess, być blisko niej. To kiepski pomysł. Bo Chess nie szuka związku. Nigdy nie poświęciłem kobiecie więcej niż jedną noc. Ale kiedy Chess traci swoje mieszkanie, ofiaruję jej pomoc i proponuję mój dom. Teraz jesteśmy współlokatorami. Przyjaciółmi bez seksu. Chociaż coraz trudniej jest nam trzymać ręce przy sobie. Im dłużej razem mieszkamy, tym bardziej zdaję sobie sprawę z tego, że ona jest dla mnie wszystkim.

Teraz chcę czegoś więcej…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 433

Oceny
4,6 (1183 oceny)
808
257
98
16
4
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Bozynka

Nie oderwiesz się od lektury

no i nie mogę wybrać którego lofciać najbardziej 😁
60
KolorBlond

Nie oderwiesz się od lektury

Podobała mi się cała seria, moja ulubioną częścią jest część 3 ☺️ z Dexem i Fi w roli głównej. W tej części trochę brakło mi wątku przyjaźni między zawodnikami. Poza tym motyw sportu jest fantastyczny, ukazuje ciężką pracę sportowców, samodyscyplinę, napawa podziwem do ich wytrwałości. Polecam całą serię. ☺️
20
Bogusia67

Nie oderwiesz się od lektury

Fantastyczna 💞❤️
20
Nataliakulinska

Nie oderwiesz się od lektury

super ksiazka polecam :)
10
Kasiap_2010

Nie oderwiesz się od lektury

świetna książka polecam 🙂👍
10

Popularność




Tytuł oryginału: The Hot Shot

Projekt okładki: Sarah Hansen, Okay Creations

Adaptacja okładki oryginalnej: Sylwia Rogowska-Kusz

Redakcja: Ilona Siwak/Słowne Babki

Redaktor prowadzący: Aleksandra Janecka

Redakcja techniczna: Sylwia Rogowska-Kusz

Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski

Korekta: Anna Banaszczyk-Susłowicz, Ewa Bargiel/Słowne Babki

Fotografia wykorzystana na okładce

© Norbert Buduczki/Unsplash

Copyright © 2017 THE HOT SHOT by Kristen Callihan© for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2021

© for the Polish translation by Emilia Skowrońska

ISBN 978-83-287-1811-1

MUZA SA

Wydanie I

Warszawa 2021

fragment

ROZDZIAŁ 1

Chess

Skoro perspektywa spędzenia wielu godzin w obecności seksownych, wysportowanych, sławnych nagich mężczyzn nie jest w stanie mnie podniecić, pora przyznać, że osiągnęłam nowy poziom obojętności.

W zeszłym roku byłam w podobnej sytuacji – wśród nagich mężczyzn, seksownych ciał do uwiecznienia na zdjęciach – i wtedy niemal wychodziłam z siebie ze zniecierpliwienia. Tak jak teraz mój przyjaciel James.

– Chyba będziesz musiała ciągle mi powtarzać: „luzuj szelki” – mówi James, powoli wydmuchując w powietrze kłąb dymu.

Siedzę skulona na rattanowej kanapie po przeciwnej stronie balkonu, żeby nie musieć wdychać dymu, i nie umiem powstrzymać się od śmiechu.

– A to dlaczego?

James przewraca oczami. Wygląda olśniewająco w limonkowym garniturze, do którego dobrał żarówiastą żółtą muchę.

– Nie bądź fałszywie skromna, Chess. To do ciebie nie pasuje.

Zastanawiam się, jak wygląda moja „fałszywa skromność”, ale nie pytam i się nie odgryzam; doskonale wiem, dlaczego James szaleje. To urocze, choć gdybym mu o tym powiedziała, mógłby tego nie znieść.

Zamiast tego wzruszam ramionami i zrzucam z poduszki fotela zwiędły liść paproci.

– Naprawdę aż tak się cieszysz, że będziemy fotografować grupę nagich futbolistów? – Kręcę głową, jakbym zupełnie nie wiedziała, o co chodzi. – Pracujemy z najpiękniejszymi ludźmi na świecie. Ciało jest dla mnie w tym momencie niczym więcej jak tylko kształtami i cieniami.

Ale dla Jamesa nie ma to większego znaczenia. W chwili, w której powiedziałam mu, że robimy sesję do kalendarza dla nowoorleańskiej drużyny NFL i nie dość, że w akcji będą uczestniczyć wszyscy najlepsi gracze, to jeszcze będą oni nago, James przeszedł w tryb sfoszonego fanboya. W jego przypadku zazwyczaj oznacza to palenie papierosów i ciągłe gadanie.

W tym momencie James jest tak zdenerwowany, że nawet nie zauważa, że to ja kieruję rozmową. Prycha, bierze kolejnego macha i patrzy na mnie spod przymrużonych powiek przez kłęby dymu.

– Z nagością jakoś sobie poradzę. Cholera, trzymałem się całkiem nieźle, kiedy musiałem przykleić dżety na piersiach Gianny, na te jej wpatrujące się we mnie sutki.

– To były fantastyczne piersi – przyznaję na wspomnienie oszałamiającej modelki i tego, jak James oblał się szkarłatem aż po nasadę kasztanowych włosów.

James jest odpowiedzialny za makijaż i stylizację naszych modelek i modeli. Jest profesjonalistą, ale brak mu odporności. Niektórzy modele, zarówno kobiety, jak i mężczyźni, go podniecają.

W przeciwieństwie do mnie. W ostatnim roku byłam apatyczna. Jestem przekonana, że gdyby podczas sesji jakiś facet wymachiwał mi penisem przed twarzą, w ogóle nie zwróciłabym na to uwagi. Pomijając kwestie profesjonalizmu, to nie jest to zbyt dobra rzecz. Prawdę mówiąc, trochę mnie to niepokoi.

Lata gównianych doświadczeń randkowych i ani jednego przebłysku zaangażowania pozostawiły we mnie poczucie bycia wadliwą i kruchą. Zaletą jest jednak to, że mam pracę, którą kocham, i piękny loft w Nowym Orleanie, moim ulubionym mieście. Wiodę satysfakcjonujące życie, choć szczerze mówiąc, dopiero się rozkręcam. Mimo to nie mogę się uwolnić od okresów ospałości.

James, nieświadomy mojego wewnętrznego chaosu, przytakuje, jakby przypominając sobie Giannę, ale potem wzdycha.

– Cycki to nic w porównaniu z tą męczarnią, Chess. Mówimy tu o graczach NFL. O mojej drużynie. – Wachluje się. – Jezu, mogę oblać się rumieńcem, zacząć się, kuźwa, jąkać albo zrobić coś równie upokarzającego.

– Ach, racja – mówię, tak jakbym zapomniała, jak ogromnym fanem futbolu jest James. W trakcie sezonu wciąż opowiada o rekordach drużyn, szansach na playoffy i o tym, kto spieprzył które zagranie albo kto jest jego bohaterem z powodu jednego zwycięstwa, aż wreszcie mam ochotę oderwać sobie rękę i zacząć go nią walić. – To poważne wyzwanie, prawda?

Najwyraźniej moja mina mnie zdradza, bo James nagle się zamyka i rzuca mi przeciągłe, wściekłe spojrzenie.

– Zołza.

Wybucham śmiechem.

– Dasz radę, James. To tylko jeden tydzień paradujących przed tobą nagich futbolistów. Potem to wszystko będzie już tylko wspomnieniem.

– A kto powiedział, że ja chcę, żeby to było wspomnienie? – Marszczy nos. – Mam zamiar dobrze się bawić. I ty też powinnaś.

Nie chciałam robić tej sesji. W tej chwili ja i James jesteśmy przepracowani i czułam za oczami ostrzegawczy ucisk, który sygnalizuje migrenę.

Nie powinnam narzekać. W ciągu ostatnich lat osiągnęłam sukces. Cyn, moja współlokatorka ze studiów, która teraz mieszka w Nowym Jorku, studiuje modę. Ja studiuję wzornictwo. Kiedy zaczęłam robić zdjęcia do jej raczkującej kolekcji, ludziom spodobała się nasza praca. Tak to wszystko się zaczęło i nie oglądam się za siebie.

Gdybym nie była wyczerpana, może nie przeszkadzałoby mi trzymanie w ryzach bandy wyrośniętych, umięśnionych chłopców – bo właśnie tak zazwyczaj zachowywali się sportowcy, z którymi wcześniej współpracowałam. Teraz jednak nie chce mi się z tym szarpać. Mam ochotę wejść do łóżka i spać przez tydzień.

Niestety, James, który jest również moim agentem bookingowym, nalegał, żebym wzięła to zlecenie. Akcja ma szczytny cel: odbudowę mieszkań dla ofiar powodzi w Stanach Zjednoczonych. A ponieważ w kalendarzu wystąpią bohaterowie futbolu naszego miasta, był to strzał w dziesiątkę.

– Poza tym – mówił przez telefon w zeszłym tygodniu – chcą ciebie. Twój kalendarz z nagimi rybakami zrobił na nich wrażenie.

Jestem pewna, że największe wrażenie zrobił na nich fakt, że zdjęcia gołych rybaków stały się viralami. Ale się zgodziłam. Chrzanić to wszystko.

– To tylko praca, James – mówię mu teraz.

Szczerze mówiąc, nie chcę podniecać się mężczyznami, których nie mogę mieć. A słynni futboliści zdecydowanie należą właśnie do tej kategorii. Pragnę tylko uczciwie pracującego faceta z bystrym umysłem i wprawnym językiem. Nie zaszkodzi jeszcze uroczy uśmiech. Czy wymagam za dużo?

– Racja – mówi James, przeciągając samogłoski. – A gelato to po prostu inne określenie na lody.

Gwałtownie nabieram powietrza.

– Przymknij się, drogi panie.

Moją uwagę przykuwa słaby, dudniący odgłos. James zrywa się, jakby ktoś go uszczypnął.

– O w dupę jeża, już są!

Stoi, przez minutę wymachuje rękami, po czym zaciąga się papierosem i rzuca mi spanikowane spojrzenie.

Uśmiecham się, choć czuję napięcie w policzkach.

– Luzuj szelki.

– Hm. To było przygnębiająco mało pomocne. – Nieznacznie wydyma wargi.

– Jeśli poczujesz się lepiej, nasmaruję ich oliwką.

Jego oczy stają się wielkie z oburzonego przerażenia.

– Jeśli to zrobisz, przez tydzień będę solić twoją kawę.

– To jest okrutne!

– Uczciwie ostrzegam – mówi i kręci nosem.

– Dobrze już, dobrze. – Parskam śmiechem i wstaję. – Ja otworzę. Jeśli ty pójdziesz, to tak zaczniesz się przed nimi płaszczyć, że możemy nigdy nie zacząć.

– Bardzo śmieszne. – Przewraca oczami, ale po chwili poprawia marynarkę. – Zaparzę espresso. Myślisz, że oni piją espresso?

James jest uzależniony od kofeiny. Plus jest taki, że parzy zabójczą kawę. Codziennie rano dostaję kremową café au lait. Co wieczór – słodko-gorzką macchiato.

– Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia. – Moja wiedza na temat upodobań i preferencji futbolistów jest zerowa. – Może zacznijmy od wody.

– Chess, stać nas na coś więcej. – Wyciąga z lodówki tacę z wędlinami.

– Jezu, to jest sesja zdjęciowa, a nie impreza.

– Te dwie rzeczy niekoniecznie się wykluczają.

– Skoro tak twierdzisz… – Zostawiam go walczącego z tacą. Klatka schodowa na moje poddasze to rozległa przestrzeń, w której odbija się echo. Słyszę chłopaków bardzo wyraźnie, choć nie jestem jeszcze nawet w połowie drogi do drzwi.

– Może siedzi na kiblu czy coś. – Słyszę głęboki, chrapliwy głos.

– Świetnie – odpowiada drugi. – Czyli mamy czekać na gówno? To może potrwać co najmniej pół godziny.

Zwalniam, tłumiąc śmiech, i słyszę długie westchnięcie.

– Boże – mówi facet z południowym akcentem. – Ci faceci sami proszą się o szyderę. To jest zbyt łatwe.

Zgadzam się, ale prawie wyskakuję ze skóry, kiedy ktoś zaczyna walić w drzwi tak mocno, że obawiam się, że zaraz wypadną z zawiasów. To naprawdę zaszło już za daleko.

– Stary! – krzyczy jakiś zdenerwowany mężczyzna. – Podcieraj tyłek i otwieraj!

Ktoś mruczy o posiadaniu klasy, ale ja jestem już zirytowana i idę do drzwi, gotowa przypomnieć moim niecierpliwym gościom o dobrych manierach.

Otwieram je i widzę, że wpatruje się we mnie czterech ogromnych facetów. Choć wszyscy są imponujących rozmiarów, pod względem wyglądu różnią się w każdym parametrze. Człowiek-góra, który stoi przede mną, z pełną brodą, męskim koczkiem i rękawami z tatuaży, wygląda, jakby często chadzał do klubów, które i ja lubię odwiedzać. Ma też rozgoryczoną minę, przez co wydaje mi się, że to on błagał pozostałych o odrobinę klasy.

Obok niego stoi przystojny, szczupły facet, który uśmiecha się z rozbawieniem. Krótkie dredy okalają jego głowę niczym korona z kolców. Kręci głową i rzuca ironiczne spojrzenie stojącemu obok złotemu chłopcu. Ten nie ukrywa swojej radości, w jego jasnobrązowych oczach lśni złośliwy błysk.

Wszyscy na swój sposób są przystojni i idealnie nadają się do moich celów.

Ale to facet za nimi, ze skwaszoną miną, zwraca moją uwagę i sprawia, że zamieram. Wygląda jak model z okładki. Ma jasnoniebieskie oczy i opaloną skórę. Jest tak cudowny, że aż bolą mnie zęby. Ma idealnie wyrzeźbiony nos i patrzy na mnie tak, jakbym obrażała go swoją obecnością.

Dobrze znam jego twarz. Uśmiechał się do mnie z reklam telewizyjnych i billboardów, próbował sprzedać mi sprzęt sportowy, zdrowe napoje, a nawet kredyty hipoteczne. To rozgrywający, król drużyny futbolowej, Finn Mannus lub „Manny”, jak nazywa go prasa. Dziwna ksywa jak na tak cholernie ładnego faceta.

Widzi, że się w niego wpatruję, i unosi brew, tak jakby chciał powiedzieć: „Tak, wiem. Jestem tym wszystkim, o czym myślisz, i torebką chipsów, ale niech nie przychodzi ci do głowy, by wziąć kęs, mam lepsze rzeczy do roboty”.

Ja też. Odwracam wzrok i przyglądam się pozostałym klientom. Wszyscy patrzą na mnie z różnym poziomem oczekiwania lub zniecierpliwienia w oczach. Dominacja i testosteron biją od nich jak światło słoneczne. Jeśli ustąpię im choćby na centymetr, przejmą tę sesję. Prawdopodobnie nawet by tego nie zauważyli, pewnie po prostu są zbyt przyzwyczajeni do dowodzenia.

Biorę się w garść i próbuję sobie przypomnieć, o czym mówili. Ach, tak, coś o gównach. Cudownie. Pora zaznaczyć swoją dominację.

Finn

Wcześnie w życiu odebrałem pewną lekcję: czasami trzeba zmierzyć się z gównianymi sytuacjami. Wtedy najlepiej wziąć się w garść i jak najszybciej się z tym uporać. Jako futbolista muszę poradzić sobie z wieloma problemami: bólem fizycznym, wyczerpaniem psychicznym, nudnymi pytaniami od dziennikarzy, rygorystyczną dietą, brakiem czasu dla siebie. Z zewnątrz można by się zastanawiać, dlaczego, do cholery, ktokolwiek chciałby zostać zawodowym futbolistą. Odpowiedź: ponieważ jest to najlepszy sport na ziemi. A ja jestem w nim świetny.

Ale są takie dni jak dziś, gdy zostaję poproszony – zmuszony – przez dyrektora marketingu mojej drużyny o pozowanie do kalendarza i moje oddanie futbolowi naprawdę staje pod znakiem zapytania.

Zgodziłem się tylko dlatego, że to na cele charytatywne. Chociaż ja już dawno rozwinąłem działalność charytatywną. Oddałem swój wizerunek i nazwisko, by wspierać ochronę dzieci, osób biednych i maltretowanych. To jedna z najlepszych rzeczy w mojej sławie. Ale pozowanie do kalendarza z mięśniakami sprawia, że czuję się jak pojeb.

Na dodatek ja i trzech moich kumpli z drużyny stoimy przed drzwiami fotografa, a on nie otwiera. Walę pięścią w metalowe drzwi, dźwięk odbija się echem po szerokiej klatce schodowej. Technicznie rzecz biorąc, mam dzisiaj wolne. Mógłbym drzemać, brać długą kąpiel w wannie – nie krytykuj, dopóki nie spróbujesz – albo grać w Call of Duty.

Ale jeśli ten gość nie otworzy, nie będzie sesji. Nie przeszkadza mi to.

– Pomyliliśmy godziny? – pytam przez ramię.

– Nie – odpowiada Dex, środkowy. – Właściwie to spóźniliśmy się kilka minut.

Idealnie. Czyli będziemy tu siedzieć i gnić.

– Lepiej, żeby fotograf nie miał artystycznego nadęcia.

Dex wzrusza ramionami, robi znudzoną minę.

– Może siedzi na kiblu czy coś.

Mój podstawowy rozgrywający, Jake Ryder, wydaje się bardziej zainteresowany żartowaniem.

Ponownie krzyczy do drzwi, wali w nie pięścią.

– Stary! Podcieraj tyłek i otwieraj!

Gdybym nie był tak rozkojarzony, odczuwałbym teraz zażenowanie. Zaczynam chodzić, patrzę na schody. Jeszcze nie jest za późno na ucieczkę.

Niestety drzwi się otwierają. Staje w nich kobieta, która wygląda na wkurzoną i trochę przerażającą. Jest szczupła i wysoka, ma może z metr siedemdziesiąt pięć, ale i tak jest niższa ode mnie o jakieś piętnaście centymetrów. Jej brwi są proste jak strzała. Z reguły nie zwracam na to uwagi u kobiety, ale ona ma przez nie tak zacięty wyraz twarzy, jakby była gotową do walki Amazonką. A może właśnie planuje, którego z nas poćwiartować jako pierwszego.

Patrzy na mnie ciemnymi oczami, jakby słyszała moje myśli. Przysięgam, czuję to aż w jajach.

Nie jest ładna. Jej wąska twarz i wysoko osadzony nos wyglądają zbyt surowo, by uznać ją za ładną. Długie, proste włosy, czarne u nasady, a na końcach w kolorze magenty, nadają jej wygląd gotki, podobnie jak czarny top i dżinsy. Na lewym ramieniu ma czarny tatuaż przedstawiający dereń.

Krótko mówiąc, takie kobiety trzymają się ode mnie z daleka przez całe życie po okresie dojrzewania. Ja również trzymałem się z dala od tego typu. Prosta prawda jest taka, że kobiety takie jak ona nigdy nie interesowały się facetami takimi jak ja, a ja nigdy nie zerkałem po raz drugi w stronę takich lasek.

Mimo to krew w moich żyłach zaczyna płynąć szybciej. Jej intensywne spojrzenie ma moc. A moc to coś, co szanuję.

Gdy wreszcie się odzywa, słyszę to w jej chrapliwym głosie.

– Mówicie, że mam się podetrzeć?

To jest seksowny głos, taki, który owija się wokół kutasa faceta i zaczyna go pociągać. A ja wcale nie muszę reagować na jej seksowny głos. Zwłaszcza że najwyraźniej uważa nas tylko za bandę niesfornych facetów.

Przejmij dowodzenie. Zapanuj nad sytuacją. Tym właśnie się zajmuję. Zawsze. Robię krok do przodu, zwracam na siebie jej uwagę.

– Jesteśmy tu na sesję do kalendarza.

Krzywi górną wargę.

– No cóż, z pewnością nie pomyślałam, że przyszliście na grupowe zdjęcie Małej Ligi, które mam zaplanowane na później.

Urocze. Naprawdę urocze. Chwileczkę. Co?

– Ty jesteś fotografem? – Strach wali mnie po trzewiach.

– Może odstawmy banały na bok, dobrze, lalusiu? – naburmusza się z widoczną irytacją.

Moje wnętrze zalewa kłujący żar. Nazywano mnie tak przez całe dorosłe życie. Przyzwyczaiłem się już do tego i nie zwracam uwagi, kiedy z powodu mojego wyglądu dokuczają mi faceci. Gdy jednak słyszę to z ust kobiety, wkurzam się, bo czuję się nikim.

Ryder parska śmiechem.

– Przejrzała cię, cukiereczku.

Nie, nieprawda. Ani na jotę. Ale wydaje jej się, że tak jest, co cholernie mnie irytuje.

– Ej, powiedziano nam, że nasz fotograf nazywał się Chester Copper. Przepraszam, jeśli założyłem, że to mężczyzna.

Wzdryga się, jakbym ją uderzył. Między jej brwiami pojawia się mała zmarszczka.

– Mówią na mnie Chess. Nie mam pojęcia, skąd wasz piarowiec wytrzasnął moje pełne imię. – Brzmi to tak, jakby planowała się tego dowiedzieć.

Nie zazdroszczę temu biedakowi, który pozwolił, by gdzieś padło jej pełne imię. Ale podoba mi się, że ja też zaczynam ją denerwować. Zwrot o sto osiemdziesiąt stopni, skarbie.

– To pewnie dlatego, że dokładnie wszystkich sprawdzają, żeby odsiać dziwaków.

Chess robi znudzoną minę i przewraca oczami. Teraz, gdy jestem wystarczająco blisko, widzę, że są one butelkowozielone, ich kolor jest głęboki, ale krystalicznie czysty. Chyba jeszcze nigdy nie widziałem oczu w takim odcieniu, co sprawia, że mam ochotę w nie patrzeć.

Nie wiem, dlaczego w ogóle to zauważam. Jej wygląd nie ma przecież wpływu na to, jak będzie wykonywać swoją pracę. Stojący obok mnie Jake się porusza, ściąga brwi.

– Chester Copper… To trochę jak Chester Copperpot z Goonies – mówi, rozglądając się po nas wszystkich. – Pamiętacie ten film?

Nasza fotografka wypowiada dosadne przekleństwo, pod wpływem którego mam ochotę się uśmiechnąć.

– Tak, fajny był – dodaje Rolondo. – A ten mały koleś, który grał główną rolę, dorósł i potem zagrał rolę Samwise’a Gamgee. Stary, co to był za smutas. Jakby miał się rzucić w ogień Góry Przeznaczenia, bo miał ochotę na hobbita.

Dex, który do tej pory milczał, kręci głową z wyraźnym obrzydzeniem.

– Był na wyprawie, by pomóc Frodo uratować Śródziemie przed Sauronem, zakuta pało.

– Nie – upiera się Rolondo. – On bardzo chciał mieć Frodo.

Mój uśmiech staje się jeszcze szerszy. Jeśli ci faceci zaczną na poważnie gadać o filmach, to nie skończą. Jake doskonale o tym wie. Wydaje z siebie odgłos zniecierpliwienia.

– Ej? Czy możemy wrócić do Goonies i Chestera Copperpota? No wiecie, tego, którego znaleźli pomarszczonego i przygniecionego przez głaz?

Chess oblewa się rumieńcem.

– Tak, wiem – mamrocze. – Moi rodzice poznali się na pokazie tego filmu, przed toaletą. Spodziewali się chłopca, a ponieważ moja babka wyhaftowała już imię na wszystkich dziecięcych kocykach… – Wzrusza ramionami, jakby znudzona, ja jednak zauważam napięcie w jej szczupłych ramionach. Jest wkurzona.

– I naprawdę dali ci imię po postaci z filmu Goonies? – pyta przerażony Dex.

– Tak. – Jej głos jest spięty i pełen bólu.

Jestem rozerwany pomiędzy uwielbieniem a nienawiścią do jej rodziców. Z jednej strony, punkty za oryginalność. Z drugiej, kto zrobiłby coś takiego dziewczynie?

Rolondo mruczy pod nosem coś o szalonych białych ludziach, ale najwyraźniej robi to nie dość cicho, bo Chester gwałtownie się odwraca i wkracza do studia na tych swoich długich nogach.

Wymieniamy spojrzenia i idziemy za nią.

Jej loft zajmuje połowę kondygnacji budynku. To ogromna przestrzeń z odsłoniętą starą cegłą, wytartymi deskami na podłodze i industrialnymi oknami z czarnymi szprosami. Jest tam salon z brązowymi skórzanymi kanapami i stolikiem kawowym z pnia drzewa. Naprzeciwko wspaniałej kuchni stoi stary wiejski stół jadalniany.

Przypomina mi się moje mieszkanie i mam dziwne poczucie powrotu do domu. Niektórzy faceci nie dbają o swoje mieszkania, zależy im tylko na wielkim telewizorze i wygodnej kanapie, ale ja jestem inny. Nasze domy są naszą przystanią – Bóg wie, że prawie nigdy tam nie przebywamy – więc powinniśmy lubić te miejsca.

Chess zatrzymuje się przy dużym stole, na którym leży futbolowy sprzęt: ochraniacze, piłki, kaski naszej drużyny, a nawet nagolenniki i taśmy.

Chyba mamy się przebrać, tyle że nie widzę strojów. Czuję mrowienie na karku, tak jak wtedy, gdy mam zostać powalony podczas meczu.

Z łazienki wybiega szczupły facet z krzaczastą rudą brodą. Ma na sobie żółtą fedorę i limonkowy garnitur w brązowe paski. Wszystko pasuje idealnie do Nowego Orleanu. W jakiś sposób to sprawia, że się odprężam.

– Jestem James, asystent Chess. Przepraszamy za opóźnienie. Byliśmy na balkonie na fajce. – Szczerzy zęby i uważnie przygląda się Jake’owi. – A raczej ja byłem. Chess tylko dotrzymywała mi towarzystwa.

Jake marszczy czoło z wyraźnym zakłopotaniem, tak jakby nie miał pewności, czy właśnie jest sprawdzany.

– James, oni nie potrzebują usprawiedliwień. – Chess ogląda rekwizyty i nawet nie zerka w naszą stronę. – Przebieralnia znajduje się po lewej. Rozbierzcie się, James nasmaruje was oliwką.

Nagle z pomieszczenia ucieka całe powietrze, słyszę w uszach charakterystyczne puknięcie. Moi chłopcy również sztywnieją, zszokowani otwierają szeroko oczy.

– Oliwką? – Mam tak zaciśnięte zęby, że ledwo jestem w stanie wypowiedzieć to jedno słowo. Po prostu zajebiście. Piarowiec nie wspomniał nic o rozbieraniu. – Popieprzyło cię?

Wyraz twarzy Chess pozostaje obojętny.

– Gdy się pieprzę, to wszyscy o tym wiedzą, panie Mannus.

Och, założę się, że tak. Nie zdziwiłbym się, gdyby zostawiała ślady szponów na jajach jakiegoś biedaka. Moje jaja ściskają się ze współczucia.

Jake, który zawsze miał problemy z samokontrolą, wybucha śmiechem.

– Kocham tę laskę.

Zielone oczy błyskają pod surowymi brwiami sprawiedliwości.

– Nie jestem laską, panie Ryder. Jestem kobietą.

Rolondo wydaje z siebie słaby, szyderczy ryk, a Dex dźga go łokciem, żeby go uciszyć.

– Która ma pracę do wykonania – dodaje Chess z takim obrzydzeniem, że nie potrafię siedzieć cicho.

– Niech no zgadnę – mówię. – Masz obsesję na punkcie odnalezienia Jednookiego Williego.

Jake dławi się zduszonym śmiechem, a Dex przeciąga dłonią po brodzie, wyraźnie ukrywając rozbawienie.

– Staaary – mruczy Rolondo. – Rozwaliłeś system.

Jestem pewien, że tak. Po kręgosłupie przebiega mi ostrzegawczy dreszcz, jestem jednak zbyt poirytowany, by zwrócić na niego uwagę. Daliśmy się ograć, a teraz mamy się rozbierać jak grzeczni chłopcy? Nie ma szans.

Chess powoli idzie w moją stronę. Czasami trenerzy ofensywni patrzyli na mnie z podobną wściekłością, ale nigdy nie udało im się sprawić, żeby moje serce zaczynało szybciej bić i by robiło mi się gorąco. Jest to niepokojące, ale z pewnością nie dam tego po sobie poznać. Opuszczam nisko ręce i czekam na nieuchronny wybuch.

Zatrzymuje się przede mną, na tyle blisko, że wyczuwam słaby zapach słońca i ziemi, jakby siedziała w nasłonecznionym ogrodzie. Patrzymy sobie w oczy. Spodziewam się, że się na mnie rzuci – i może właśnie to uczyni, bo rozchyla usta. Ale nic nie mówi. Stoi jak słup soli.

W pomieszczeniu następuje dziwna zmiana. Nie wiem, co się, u diabła, dzieje. Skupiam się wyłącznie na tej dziewczynie. Czuję promieniujące na mnie ciepło jej ciała. Tak jakby przesuwała gorącą dłoń po moim brzuchu. Odczucie jest tak intensywne, że moje jądra się unoszą, a penis staje się ciężki i pełny.

Co się, kuźwa, dzieje?

Nie jestem w stanie się poruszyć. Wszystkie moje siły mózgowe spłynęły w dół, by przyjmować rozkazy od mojego rosnącego kutasa, który nalega, żebym zbliżył się do tej kobiety. Pragnie oficjalnego zapoznania.

Nie, nie, nie. Nie ma szans.

Nabieram głęboko powietrza, mój umysł nie może poradzić sobie z jej zapachem. Znalazłem się w poważnych kłopotach.

Jestem prawie wdzięczny, kiedy w końcu się odzywa, ale jej głos, który brzmi, jakby chciała zaprowadzić mnie do sypialni, nie poprawia mojego położenia.

– Panie Mannus, postawmy sprawę jasno. Jest pan teraz u mnie. Mamy zadanie do wykonania. Ja wykonam swoją część, a pan swoją. – Patrzy na mnie swoimi ciemnymi oczami. – Może pan robić sobie tyle aluzji, ile pan chce. Ale to panu nie pomoże.

Nie, podejrzewam, że nie. Podejrzewam, że panna Chess Copper zderzy się ze mną jak szarżujący i sprawi, że to odczuję. Sęk w tym, że nie wiem, czy mi się to podoba, czy nie.

koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji

Warszawskie Wydawnictwo Literackie

MUZA SA

ul. Sienna 73

00-833 Warszawa

tel. +4822 6211775

e-mail: [email protected]

Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl

Wersja elektroniczna: MAGRAF s.c., Bydgoszcz