Niegrzeczny manager - Callihan Kristen - ebook + audiobook + książka
BESTSELLER

Niegrzeczny manager ebook

Callihan Kristen

4,5

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Rozpalająca wszystkie zmysły historia o miłości, która narodziła się 10 tysięcy metrów nad ziemią!

Manager sztywniak wrzuca trochę na luz: zakochuje się w fotografce kapeli, którą od lat prowadzi. Istnieje jednak spore niebezpieczeństwo, że jego perfekcjonizm zniszczy to, co dopiero mogłoby się między nimi narodzić…

Gabriel „Scottie” Scott, manager największego zespołu rockowego na świecie, jest człowiekiem chłodnym i zdystansowanym, który wymaga perfekcjonizmu od wszystkich, również od siebie. W czasie lotu do Londynu poznaje fotografkę, Sophie Darling – dziewczyna siedzi obok niego i działa Scottiemu na nerwy. Doprawdy trudno o większe niedopasowanie niż tych dwoje.

Po kilku godzinach dyskusji i innych niespodziewanych zdarzeń rozstają się z wyrazami szacunku i przekonaniem, że już nigdy więcej się nie zobaczą. Gdy okazuje się, że pracodawcą, z którym dziewczyna ma umówione spotkanie, jest właśnie Scottie, a kandydatem na stanowisko oficjalnego fotografa jego zespołu jest panna Darling, oboje przeżywają szok. Mimo że dzieli ich właściwie wszystko, z każdym dniem napięcie między nimi narasta...

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 372

Oceny
4,5 (6281 ocen)
4069
1437
555
172
48
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Kasiap_2010

Nie oderwiesz się od lektury

Kolejna świetna książka tej serii i tej Autorki 😊👍 W życiu podoba liczba nałogów jest stała...ja mam trzy niezmiennie od dzieciństwa: książki, muzyka i kawa (tak piję kawę od moich lat szczenięcych) I jeśli czytasz książkę i jednocześnie słuchasz muzyki, która wpleciona jest w tą historię...popijasz kawę i jednak nie możesz powstrzymać uśmiechu śledząc wątek główny...to chyba nie może być lepszej rekomendacji 😎
marta8081

Nie oderwiesz się od lektury

to mój kolejny reread tej książki! uwielbiam!!!! a pan lektor ma bardzo przyjemny głos!
20
wolakmagda

Nie oderwiesz się od lektury

Jest super
20
Paxylon

Nie oderwiesz się od lektury

Przeczytana w jeden dzień. Nie mogłam się oderwać
10
KatarzynaKr34

Całkiem niezła

Nuda... Naprawdę, nie da się tego czytać. W połowie zrezygnowałam chociaż zwykle staram się doczytać do końca.
10

Popularność




Tytuł oryginału: Managed

Projekt okładki: Paweł Panczakiewicz/PANCZAKIEWICZ ART.DESIGN

Redakcja: Dorota Kielczyk

Redaktor prowadzący: Aleksandra Janecka

Redakcja techniczna: Sylwia Rogowska-Kusz

Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski

Korekta: Katarzyna Szajowska, Bogumiła Jędrasik

Fotografia wykorzystana na okładce

© Viorel Sima/Shutterstock

Copyright © 2017. MANAGED by Kristen Callihan

All rights reserved

© for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2020

© for the Polish translation by Julia Gabriel

ISBN 978-83-287-1509-7

Warszawskie Wydawnictwo Literackie

MUZA SA

Wydanie I

Warszawa 2020

fragment

* * *

Zaczęło się od pojedynku umysłów. Ja: zwykła dziewczyna, która za dużo gada, i on: cholernie seksowny drań z dużym… ego.

Wydawało mi się, że właśnie rozbiłam bank: leciałam do Londynu w pierwszej klasie. Taki awans.

A potem obok mnie usiadł on: Gabriel Scott – kuszący jak grzech, zimny jak lód. Jego Wyniosłość. Człowiek legenda, manager największej kapeli rockowej na świecie i arogancki palant, który patrzył na mnie z góry. Pomyślałam, że zamienię mu ten lot w piekło. Zupełnie się nie spodziewałam, że go polubię. Że zacznę go potrzebować.

Ale największe zaskoczenie? On też mnie potrzebował. Tyle że w nieoczywisty sposób.

Jeśli przyjmę jego propozycję, otworzę serce przed jedynym mężczyzną, nad którym nie będę miała władzy.

A jednak kusi mnie, żeby powiedzieć „tak”. Bo pod tym nienagannym garniturem, pod tą chłodną fasadą kryje się prawdziwy człowiek – i być może to najlepsza rzecz, jaka mi się w życiu przydarzy.

Niech się zacznie pojedynek…

O autorce

Przed laty zakochałam się w młodym człowieku, który najbardziej na świecie uwielbiał Soda Stereo – hisz­pańskojęzyczny zespół rockowy z Argentyny. Wielu z was pewnie nigdy o nich nie słyszała, ale zapełniali stutysięczne stadiony, sprzedali ponad siedemnaście milionów płyt i mieli nawet sesję MTV Unplugged, którą bardzo polecam.

Widziałam łzy w oczach tego człowieka, obecnie mojego męża, zaledwie kilka razy w życiu. Jeden z nich zdarzył się tego dnia, gdy zmarł Gustavo Cerati, wokalista Soda Stereo.

Oto potęga muzyki: traktujesz artystów niemal jak przyjaciół, kogoś, kto w swoich utworach wyraża twój ból i twoją radość, twoją miłość i nienawiść. Gdy pisałam te książki, nie odstępowała mnie ta właśnie myśl: jak wspaniale jest odegrać choćby niewielką rolę poprzez ofiarowanie światu muzyki.

Miłością jest to, co tworzysz.

– Gabriel Scott

Miłością jest to, kogo tworzysz.

– Sophie Darling

Rozdział 1

Sophie

Znacie ludzi, do których Pani Fortuna wiecznie się uśmiecha? Takich, co awansują za samo przychodzenie do pracy? Zgarniają główną wygraną na loterii? Znajdują forsę na chodniku? No właśnie. Ja do nich nie należę. Podobnie jak większość z nas. Fortuna ma swoich wybrańców, dziwka!

Ale dzisiaj… Dziś wreszcie spojrzała na mnie łaskawie i mam ochotę paść na kolana z wdzięczności. Lecę do Londynu – w pierwszej klasie. Może mają nadkomplet, nie wiem też, czemu padło akurat na mnie, ale padło. Wyrąbista pierwsza klasa, dziubaski. Jestem tak podjarana, że prawie podskakuję na siedzeniu.

I to jakim siedzeniu! Miękka kremowa skóra plus drewniane obicie, choć pewnie ze względów bezpieczeństwa to raczej imitacja drewna. Nieistotne. Jestem w takiej małej odrębnej kapsule, z przegródką na torebkę i buty, z barkiem, prawdziwą lampką do czytania i ekranem telewizora.

Zapadam się w fotel i wzdycham. Siedzę przy oknie, od miejsca obok oddziela mnie mleczna szyba, którą opuszcza się przyciskiem. Można nawet stworzyć przytulną dwuosobową kabinkę, odcinając się szklanym panelem od przejścia. Przedział luksusowego pociągu w stylu retro. Tak mi się to kojarzy.

Jestem jednym z pierwszych pasażerów na pokładzie, więc daję się ponieść i przeglądam wszystkie fajności, jakie pozostawiono do mojej dyspozycji: miętówki, miękkie skarpetki, opaskę na oczy i – o rany! – torebeczkę z kosmetykami do pielęgnacji skóry. A potem bawię się szybką, podnosząc ją i opuszczając, dopóki nie kliknie złowieszczo, nie zaklinuje się centymetr nad przegródką i ani rusz.

Speszona szybko cofam rękę i udaję zajętą ściąganiem butów, potem przeglądaniem menu pierwszej klasy. Jest długie i wszystko wygląda pysznie. Kurczę, jak ja potem wrócę do zwykłego puszkowego jedzenia w klasie ekonomicznej?

Rozważam właśnie, czy zamówić drinka z szampanem, czy białe wino, gdy słyszę męski głos. Głęboki, z brytyjskim akcentem, zirytowany.

– Co ta pani robi na moim miejscu?

Sztywnieję, ale nie podnoszę wzroku. Chyba chodzi mu o mnie, bo głos dobiega gdzieś znad mojej głowy, a prócz mnie są tu sami faceci.

To wcale nie jego miejsce, nie jego. To moje. Sprawdziłam dwa razy, uszczypnęłam się, sprawdziłam znowu i dopiero wtedy usiadłam. Wiem, że jestem tu, gdzie powinnam, tylko jeszcze nie umiem się w to wczuć. Omal nie oszalałam z radości, gdy na swoim bilecie zobaczyłam pierwszą klasę. I teraz mam się przesiąść? No, akurat!

Zaciskam palce na menu i udaję, że jestem pochłonięta ofertą; wytężam słuch. Stewardesa mówi zbyt cicho, żebym ją mogła usłyszeć, za to on wręcz przeciwnie.

– Specjalnie wykupiłem dwa miejsca. Dwa! Z tego prostego powodu, że nie chcę siedzieć obok kogokolwiek.

Kurde, ależ to… ponure? Chore? Tłumię grymas. Kto robi coś takiego? Czy siedzenie obok kogoś naprawdę jest takie straszne? Niech idzie do klasy ekonomicznej. Tam taki ścisk, że można sąsiadowi policzyć włosy w nosie. A tu fotele szerokie; siedzę prawie trzydzieści centymetrów od jego kretyńskiego siedzenia.

– Naprawdę bardzo mi przykro. – Stewardesa mruczy jak kot, co dziwne, powinna być wkurzona. Może to jakiś specjalny program całowania w tyłek pasażerów pierwszej klasy, bo płacą fortunę, żeby tu być? – Mamy nadkomplet pasażerów, wszystkie miejsca są już zarezerwowane…

– Właśnie dlatego wykupiłem oba – ucina.

Stewardesa mamrocze coś, czego znów nie słyszę, zwłaszcza że obok przechodzi dwóch facetów rozmawiających o giełdzie. Mijają nas i znów słyszę głos Nadętego.

– To nie do przyjęcia.

Gdy ktoś nachyla się z mojej prawej, niemal podskakuję. W polu widzenia pojawia się czerwona marynarka stewardesy, kobieta sięga do przycisku; oblewam się rumieńcem, gdy słyszę, jak wyjaśnia:

– Mamy tu ekran zapewniający prywatność… – przerywa, bo szyba ani drgnie.

Wkładam nos w menu.

– I co, nie działa? – oburza się Nadęty.

Reszta przebiega zgodnie z przewidywaniami: on się ciska, ona tłumaczy, ja się chowam między pierwszą a drugą stroną menu.

– Może spróbuję poprosić kogoś, żeby zamienił się na miejsca? – Stewardesa stara się być pomocna.

Tak, bardzo proszę. Poszczuj go na kogoś innego.

– I co to zmieni? – warczy Nadęty. – Rzecz w tym, żeby miejsce obok było puste.

Mam chęć zaproponować: to poczekaj na następny samolot i oszczędź nam swoich fochów, ale oczywiście siedzę cicho. Cała ta komedia kończy się tym, że dupek zajmuje swoje miejsce, wzdychając demonstracyjnie. Musi być z niego kawał chłopa, bo czuję podmuch powietrza, gdy siada.

A potem piorunuje mnie wzrokiem.

Debil!

Zamykam menu. Dość tego, zamierzam się cieszyć podróżą. No bo co? Nie ja się tu posadziłam, oni dali mi to miejsce, to teraz niech spadają.

Wyjmuję z torebki gumę do żucia, wkładam do ust. Żuję chwilę, robię wielkiego balona, dopiero potem odwracam się do Nadętego.

I zastygam w połowie ruchu żuchwą.

Słowo daję, nikt nie powinien być takim ciachem i takim dupkiem jednocześnie. Facet jest na sto procent największym przystojniakiem, jakiego w życiu widziałam. Ale jego rysy nie są perfekcyjne i subtelne, lecz wyostrzone i dumne. Mocno zarysowana szczęka, kwadratowy podbródek, wysokie kości policzkowe i wydatny nos, niemal za duży do tej twarzy, a jednak pasujący idealnie.

Spodziewałam się bladego, siwiejącego arystokraty, a tu opalony młody gość, z kruczoczarną grzywą nad brwiami. Rzeźbione pełne wargi zaciskają się w irytacji, gdy wbija wzrok w czasopismo, które ma w ręku.

Oczywiście wyczuwa, że się na niego gapię i do tego otwieram usta jak ryba wyciągnięta na brzeg; odwraca się, żeby zmiażdżyć mnie wzrokiem. Wtedy całe to męskie piękno uderza mnie z pełną siłą.

Jego oczy mają kolor błękitnego morza; gęste, ciemne brwi ściągnięte, twarz gniewna. Zaraz mnie zniszczy, myślę, ale od razu pojawia się druga myśl: zabawmy się.

– Jezu – mówię i podnoszę rękę, jakbym chciała osłonić oczy. – To jak patrzenie w słońce.

– Co? – warczy, mrużąc laserowoniebieskie oczy.

Szykuje się dobra zabawa.

– No przestań, dobra? – Robię błagalną minę. – Nie możesz być aż tak przystojny, to ponad ludzkie siły. – Cóż, szczera prawda, choć nigdy nie wyskoczyłabym z takim tekstem w zwykłych okolicznościach.

– Dobrze się pani czuje? – Jego pytanie brzmi tak, jakby świetnie wiedział, że jest dokładnie na odwrót.

– Właśnie nie, prawie mnie oślepiłeś. – Macham ręką. – Masz jakiś wyłącznik? Możesz trochę przykręcić?

Nozdrza mu falują, twarz ciemnieje.

– Doskonale. Siedzę obok wariatki.

– Nie powiesz mi, że nie wiesz, jakie robisz wrażenie. – Wpatruję się w niego z zachwytem, przynajmniej mam nadzieję, że tak to właśnie wygląda.

Wzdryga się, gdy łapię za dzielącą nas przegródkę i nachylam się odrobinę. Ja pitolę, pięknie pachnie, drogą wodą kolońską i wełną.

– Kobiety na pewno padają na twój widok jak muchy.

– Muchy przynajmniej robiłyby to cicho – mamrocze, gwałtownie przeglądając czasopismo. – Droga pani, czy mogłaby pani wyświadczyć mi przysługę i nie odzywać się do mnie przez resztę lotu?

– Jesteś księciem? Wyrażasz się jak książę.

Porusza głową w moją stronę, ale wciąż nie odrywa wzroku od pisma. Zaciśnięte usta bieleją. Ale jazda!

– Tak, oczywiście… Wiem! – Pstrykam palcami. – Jesteś księciem z bajki!

Wypuszcza powietrze, jakby chciał się roześmiać albo wybuchnąć gniewem. A potem zastyga. Chwila niepokoju, na pewno zdał sobie sprawę, że się z niego nabijam. Przyglądam mu się i dopiero wtedy zauważam, jak dobrze jest zbudowany.

Ma chyba z metr dziewięćdziesiąt, czarne nogawki opinają długie, mocne nogi. Rany! Nosi szarą wełnianą kamizelkę! Powinien w niej wyglądać jak bubek, ale nie, kamizelka tylko podkreśla jego tężyznę, bicepsy wypychają rękawy białej koszuli. To nie fair.

Jest wysoki i szczupły, ale przy tym tak szeroki w ramionach, że masywny fotel pierwszej klasy wydaje się mały. Podejrzewam, że mięśnie pod tymi eleganckimi ciuchami też są warte obejrzenia, niech to szlag!

Widzę to wszystko, widzę też, jak zaciska duże, silne dłonie. Nie, nie sądzę, że mógłby użyć swojej siły przeciwko mnie. Zachowuje się jak pompatyczny kutas, ale nie wygląda na agresora. W rozmowie ze stewardesą ani razu nie podniósł głosu.

Ale i tak serce bije mi szybciej, gdy powoli odwraca się w moją stronę. Diabelski uśmiech wykrzywia jego piękne wargi.

Nie patrz na to. Wciągnie cię w wir swojej zajebistości i już się nie wydostaniesz.

– Przejrzała mnie pani – wyznaje niskim głosem, który rozpływa się niczym masło na ciepłym toście. – Książę z bajki, do usług. Proszę wybaczyć, że byłem raczej szorstki, ale mam misję najwyższej wagi. – Pochyla się, rozgląda szybko, potem znów patrzy na mnie. – Widzi pani, szukam swojego Kopciuszka. Niestety, nie widzę szklanego pantofelka, więc to chyba nie pani.

Oboje spoglądamy na moje bose stopy i czerwone trampki obok; gość kręci głową.

– Sama pani rozumie, że muszę się skoncentrować na poszukiwaniach.

Posyła mi szeroki, choć sztuczny uśmiech. W jednym policzku robi się dołeczek. Aż mnie zatyka z wrażenia. Niech to jeszcze raz szlag!

– Och – wzdycham rozmarzona. – Gdy się uśmiechasz, jest jeszcze gorzej. Naprawdę powinieneś ostrzegać przed swoją siłą rażenia, słońce.

Uśmiech znika, facet już ma mi odpowiedzieć, gdy pojawia się stewardesa.

– Panie Scott, czy chciałby się pan czegoś napić przed lotem? Szampana? Może pellegrino?

Właściwie jestem zdziwiona, że nie proponuje mu siebie. Chociaż pojawia się cień sugestii w tym, jak się do niego nachyla, jak kładzie rękę na fotelu obok jego ramienia, jak się wygina, żeby uwydatnić pierś. Nie winię jej. Facet jest nieziemski.

Zerka na nią przelotnie.

– Nie, dziękuję.

– Na pewno? To może kawę albo herbatę?

Gość unosi brew w ten czysto brytyjski, wyniosły sposób.

– Nie ma takiej potrzeby.

– A ja z przyjemnością napiłabym się szampana – mówię.

Stewardesa nie odrywa wzroku od swojej potencjalnej zdobyczy.

– Jeszcze raz bardzo przepraszam za to całe nieporozumienie, panie Scott. Powiadomiłam swoich zwierzchników, jestem pewna, że zrobią wszystko, co w ich mocy, i zrekompensują panu niedogodności.

– Bardzo wątpię, ale dziękuję. – Facet podniósł już czasopismo, na okładce widać elegancki sportowy wóz. Typowe.

– Gdyby jednak czegoś pan potrzebował…

– Nie wiem, czego on potrzebuje – wcinam się – ale ja chciałabym… Hej! Przepraszam? – Macham dłonią, ale stewardesa już odchodzi, przesadnie kołysząc biodrami. – Halooo?

Typ uśmiecha się krzywo, rzucam mu wrogie spojrzenie.

– Wszystko przez ciebie.

– Przeze mnie? – Unosi brwi, ale nie odrywa wzroku od pisma. – Skąd, na Boga, ten pomysł?

– Twoja porażająca uroda tak ją oślepiła, że nie widzi nikogo prócz ciebie, słońce.

Jego twarz nie wyraża nic, ale usta się krzywią.

– Gdybym jeszcze potrafił skłonić kobiety do milczenia…

Nie mogę powstrzymać się od uśmiechu.

– O, to by ci pasowało, nie? Te wszystkie bezbronne kobietki, które tylko się uśmiechają i przytakują. Obawiam się, że ze mną to nie zadziała.

– Oczywiście, że nie – odpowiada z kamienną twarzą. – Utknąłem obok osoby z nieuleczalną biegunką słowną.

– I mówi to gość cierpiący na zaparcie społeczne.

Zastyga, jego oczy się rozszerzają i słyszę prychnięcie, przechodzące w zdławiony śmiech.

– Chryste! – Ściska palcami podstawę nosa, jakby próbował się uspokoić. – To już koniec.

Uśmiecham się, właściwie mam chęć parsknąć śmiechem, ale się powstrzymuję.

– No, no… – Klepię go po ramieniu. – Za jakieś siedem godzin będzie po wszystkim.

Jęczy i podnosi głowę znad pisma. Rozbawienie w jego oczach jest autentyczne, teraz Nadęciak wygląda jeszcze bardziej zabójczo.

– Nie dane mi będzie doczekać…

Samolot drga lekko, zaczyna odjeżdżać od wejścia. Skóra faceta blednie, przechodzi w interesujący odcień zieleni i wreszcie w szarość. Aha, czyli książę z bajki boi się latać. I na pewno prędzej sam rozbiłby ten samolot, niż się do tego przyznał.

Super. Dostanie ataku paniki, zanim w ogóle wystartujemy.

Może dlatego że moja mama też boi się latać, a może dlatego że wolę myśleć, że okropne zachowa­nie tego przystojniaka wynika ze strachu, a nie z totalnej dupkowatości, w każdym razie postanawiam mu pomóc. Oraz, rzecz jasna, mieć z tego trochę fanu.

Gabriel

Znów jestem w piekle. Jakże znajome miejsce, długa wąska tuba z mizernymi skrzydłami; latająca trumna na pięćset osób, ze stęchłym powietrzem i z wibrującymi silnikami. Często tu bywam, dziś jednak obok mnie siedzi diabeł we własnej osobie.

Tkwię w show-biznesie wystarczająco długo, by wiedzieć, że diabeł zawsze przybiera atrakcyjną postać, wtedy łatwiej mu zwabić w pułapkę naiwniaków. W tym konkretnym wcieleniu wygląda jak z lat pięćdziesiątych: platynowe włosy wiją się wokół anielskiej twarzy; duże ciemnobrązowe oczy, bardzo czerwone wargi i niesamowita figura, na co usilnie staram się nie zwracać uwagi.

Ale trudno nie dostrzegać tych piersi. Za każdym razem, gdy Diabeł się odzywa, miękkie pagórki podskakują, jakby żyły własnym życiem. A ponieważ dziwna pyskata dziewczyna prawie nie milknie, za chwilę ta fantastyczna para w rozmiarze D plus zupełnie mnie zahipnotyzuje.

Boże, ona ciągle gada. Niczym straszliwy Dżaberłok, zaraz przez nią oszaleję.

– No dobra. – Piersi znów podskakują, czerwone wargi się wydymają. – Przejrzałam twoją grę i wiedz, że na mnie to zupełnie nie działa.

Podnoszę wzrok.

– Przepraszam?

– Ty mi tu nie przepraszaj z tym brytyjskim akcentem; myślisz, że na to polecę? – Wymachuje smukłym palcem tuż przed moim nosem. – Twój głos może sobie ociekać seksem, i tak nic z tego.

Nie, nie uśmiechnę się. Nie, i już.

– Nie mam najmniejszego pojęcia, o czym pani mówi, ale na pani miejscu poszukałbym pomocy medycznej natychmiast po wylądowaniu.

– Pff! Odgrywasz tu komedyjkę ze strachem przed lataniem i myślisz, że zrobi mi się ciebie żal?

Obrzydliwe uczucie pełznie w górę, zaciskam pięści, żeby nie krzyknąć – choć i tak nie mam szans wtrącić choćby sylaby w ten potok słów.

– Myślisz, że jak będziesz tu siedział i wyglądał na przerażonego, to zaoferuję ci obciąganko dla odprężenia?

Moja irytacja hamuje z piskiem przy słowie „obciąganko”.

– Co takiego?

– Otóż nie licz na to.

Zignoruj swojego fiuta. Zignoruj go. Nie bądź debilem. Skup się na problemie.

– Pani jest obłąkana. Kompletnie obłąkana.

– A ty jesteś zajebiście przystojnym, przebiegłym draniem. Niestety dla ciebie przyjemna aparycja to nie wszystko. Nie zrobię tego.

Nachylam się ostrożnie w jej stronę.

– Ustalmy coś. Nawet gdybym chciał poczuć dotyk pani ust na jakiejkolwiek części ciała, to czemu, na litość boską, miałbym prosić o to w tym miejscu? – Wskazuję ręką przejście. – Na oczach tylu ludzi? Kto robiłby coś takiego?

– Nie ja – odpala, patrząc na mnie z niesmakiem. – Ale widzę, że myślisz logistycznie.

Nie kłóć się z szaleńcem.

Zaciskam zęby z całej siły i się pochylam.

– Droga pani, nawet gdyby ta latająca trumna pędziła wprost ku zagładzie, a pani usta na moim członku były ostatnią szansą na odrobinę seksu, to prędzej odpiąłbym pasy i rzucił się w objęcia śmierci.

Mruga; ach, te oczy… duże, brązowe i wcale niespeszone.

– Dobra gadka, słońce, ale myślę, że kłamiesz. Chcesz tego, i to bardzo.

Poruszam ustami jak ryba, gapiąc się na tę diablicę i walcząc o powietrze. Nie przychodzi mi na myśl żadna riposta, a to rzadkość. Może nie mam zwyczaju gawędzić z ludźmi, ale zawsze wiem, co powiedzieć.

Nad naszymi głowami rozlega się cichy brzęk; spoglądam w górę, zgasł znaczek zapięcia pasów. Mamy już wymaganą wysokość i lecimy spokojnie.

Znów patrzę na blondynę; siedzi z nosem w piśmie, zadowolona z siebie. Przewraca kartki, a przebiegły uśmieszek błąka się na jej ustach.

Czuję się, jakbym dostał w brzuch: znów mnie ograła. Próbowała odwrócić moją uwagę od startu i zrobiła to tak skutecznie, że nie zauważyłem nawet, kiedy oderwaliśmy się od ziemi. Teraz walczą we mnie niechętny podziw, niewygodna wdzięczność i paląca potrzeba zemsty.

Zemsta wygrywa; przygryzam policzki od wewnątrz, żeby się nie uśmiechnąć. Nachylam się, wchodząc w jej przestrzeń, i ignoruję zapach tarty cytrynowej, który unosi się wokół niej.

Spina się, odchyla głowę, prostuje plecy. Uwielbiam to.

– W porządku – mruczę cicho do jej ucha, a ona wzdryga się i próbuje odsunąć. – Przejrzałaś mnie. Potrzebuję oralnego spełnienia. I to jeszcze jak. Będziesz tak miła i pomożesz rozładować napięcie?

Wciąga powietrze, aksamitna skóra na jej policzkach blednie.

– Jaja sobie robisz?

– Dajże spokój. – Sięgam, żeby rozpiąć pasek od spodni. – Potrzebuję tego… Potrzebuję tego właśnie od ciebie.

– Hej, hej, gościu, weź na wstrzymanie! – Przyciska dłoń do mojej piersi i cofa szybko, jakby się oparzyła.

Dziwne, ale faktycznie czuję ciepło, czuję ślad po jej dłoni przez wszystkie warstwy ubrania. Tłumię te doznania i znacząco poruszam brwiami.

– Spokojnie, opracowałem plan. Udasz migrenę i położysz głowę na moich kolanach. Ja przykryję cię kocem, żeby nie raziło cię światło. Nawet twoje jęki nie wzbudzą żadnych podejrzeń. – Rozpinam pasek, tak jak gdybym faktycznie zamierzał wyciągnąć fiuta. – Albo inaczej. Podniosę osłonę od strony przejścia i uzyskamy absolutną prywatność. Wtedy będziesz mogła spokojnie się mną zająć.

Dziewczyna wydaje dziwny odgłos.

– Ty wstrętny… Nie, nie wierzę…

– O, daj spokój, kochanie. Nieduży lodzik? Jedno małe liźnięcie?

Cholera, niepotrzebnie to powiedziałem; członek podnosi się od razu, żywo zainteresowany tą perspektywą. Rozchylone usta blondzi są takie czerwone, miękkie i pełne… Ogarnij się, ty idioto.

Uśmiecham się do niej szeroko i nachylam jeszcze bliżej, mimo że oblewa się rumieńcem.

– Tylko odrobinę popracujesz dłonią i ustami. Jestem tak naładowany, że zajmie to góra dziesięć minut…

W jej gardle zamiera zdławiony dźwięk, jęczę boleśnie.

– No, pomóż mi, cytrynko.

To ją dobija.

– Cytrynko? Cytrynko?! – Odwraca się do mnie, jej oczy ciskają gromy. – Ja miałabym ci obciągnąć? Ty zuchwały, arogancki…

– Te dwa określenia znaczą właściwie to samo, cukiereczku.

– Ty skończony… – urywa, odchyla się i bada wzrokiem moją twarz. A potem się uśmiecha od ucha do ucha; ta nagła zmiana nastroju trochę mnie oszałamia. – O, świetna robota, słońce – mówi, szczerząc się. – Naprawdę spoko. Ograłeś mnie tak samo jak ja ciebie, co?

Nie mogę spojrzeć jej w oczy, bo już po mnie. To najbardziej nieznośna osoba, jaką kiedykolwiek spotkałem w samolocie, ale nie sposób odmówić jej błys­kotliwości.

– A w co graliśmy?

Krzywi się.

– W ramach podziękowania powinieneś kupić mi drinka.

– Drinki w pierwszej klasie są darmowe, trajkotko.

– Oj, dobra.

Zamówiłbym jej całą butelkę szampana, gdyby tylko to ją uciszyło, ale alkohol zwykle rozwiązuje język. Wzdrygam się na myśl, że mogłaby mówić jeszcze więcej.

W tym momencie stewardesa, która patrzy na mnie tak jak na soczysty kawałek steku, podchodzi do nas z kieliszkiem szampana na srebrnej tacy i promiennym uśmiechem na twarzy.

– Panie Scott, pański szampan.

– No to już, kurwa, przesada – mamrocze pod nosem moja gadatliwa sąsiadka.

Potrafię zachowywać nieprzenikniony wyraz twarzy w każdych okolicznościach. Ale w tej chwili rozgrywa się we mnie dziwna walka. Coś w mojej dręczycielce budzi we mnie pięciolatka, mam chęć pociągnąć ją za włosy jak szkolny łobuz. Ale tego nie robię. Przyjmuję kieliszek, który stawia przede mną stewardesa.

– Dziękuję – odpowiadam i podaję szampana trajkotce. – Choć tak naprawdę to moja współpasażerka prosiła o szampana, nie ja.

Stewardesa blednie.

– Och. Przepraszam. Bardzo przepraszam – zwraca się do diablicy.

Muszę w końcu poznać imię tej laski. Albo lepiej nie. Dalsza rozmowa nie jest dobrym pomysłem, dziewczyna może jest zabawna, ale z całą pewnością pomylona. Nie lubię zjawisk nieprzewidywalnych.

– Nie wiedziałam. Myślałam… – Stewardesa urywa.

– Rozumiem. – Blondi przechyla się, ingerując w moją przestrzeń, i posyła stewardesie wyrozumiały uśmiech, a ja znów czuję powiew słodkich cytryn i ciep­łego kobiecego ciała. – Ten przystojniak tak mnie oczarował, że już sięgałam po kartę kredytową, żeby mu zapłacić za seks.

Omal się nie udławiłem.

– Jasna cholera!

Kobieta robi się purpurowa.

– Tak. Oczywiście. Mogę czymś jeszcze służyć?

Spadochronem.

– Ja dziękuję – odpowiada wariatka po mojej lewej i zadowolona upija łyk szampana.

– A ja poproszę mineralną z lodem. – Właściwie mam chęć zamówić całą butelkę ginu, ale alkohol w czasie lotu tylko pogarsza sprawę. Dobra, oddychaj i odpręż się, jakoś wytrzymasz tę piekielną podróż.

Stewardesa posyła mi współczujące spojrzenie, a z boku dobiega kolejny pomruk zadowolenia. Nastawiam się na nowy potok absurdów, ale ku mojemu zdumieniu gaduła wyjmuje telefon i słuchawki. Ach, czyli zamierza posłuchać sobie muzyki. Doskonale. Niczego więcej nie pragnę. Co za radość.

Biorę pismo i oglądam czerwone lamborghini centenario; mam ten sam model, w graficie. Przerzucam kartkę.

Mruczenie jest na tyle głośne, że przebija się przez szum silników. Cudownie, teraz będzie sobie podśpiewywać. Ta przeklęta diablica zaraziła mnie jakimś bakcylem niedojrzałości, mam ochotę ją ukłuć, dać znać, że zachowuje się dziwacznie. I chcę to zrobić głównie po to, żeby usłyszeć, co mi odpowie. Sama myśl wydaje się dziwnie ekscytująca.

A potem rozpoznaję piosenkę.

Fala rozczarowania jest potężna, aż sam się dziwię. Nie spodziewałem się takiego wstrząsu, nie na tę skalę. Dziewczyna słucha Kill Johna, chyba ich uwielbia. Ja też ich kocham; są teraz największą kapelą na świecie i częścią mnie; łączą nas krew, pot i łzy.

Jestem ich managerem. Killian, Jax, Whip i Rye to moi chłopcy. Zrobiłbym dla nich wszystko – prócz jednej rzeczy. Interakcji z fankami.

Nauczyłem się tego bardzo wcześnie. Fanki, nieważne, kim są, dostają amoku na wieść, że prowadzę Kill Johna. A ja nie mam zamiaru być dla nich furtką.

Słyszę, jak trajkotka powtarza słowa piosenki i kiwa głową do rytmu. Zamyka oczy, na jej twarzy maluje się błogość. Odwracam wzrok. Nie, nie z rozczarowaniem. Z ulgą.

Powtarzam to sobie, gdy dostaję już wodę i wypijam z nadmiernym entuzjazmem. Tak, to czuję. Ulgę. Właśnie tak.

koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji

Warszawskie Wydawnictwo Literackie

MUZA SA

ul. Sienna 73

00-833 Warszawa

tel. +4822 6211775

e-mail: [email protected]

Dział zamówień: +4822 6286360

Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl

Wersja elektroniczna: MAGRAF s.c., Bydgoszcz