Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Wyluzowana i bezpośrednia Fiona Mackanzie uwielbia mężczyzn. Serio. Ale ma swój typ: szczupli, gładko ogoleni, chłopięcy i z dołeczkami. Raczej jasnowłosi. Raczej nie bardzo wysocy. A już na pewno nie futboliści.
Opanowany i spokojny Ethan Dexter jest przeciwieństwem tego typu. Mocno zbudowany, wysoki – w dodatku futbolista. Wytatuowany – i z brodą. Oraz, jak głosi plotka, prawiczek, nieszczególnie zainteresowany kobietami.
Za to zafascynowany Fioną od ponad dwóch lat.
Sytuacja nie wydaje się jednak beznadziejna: łączy ich sympatia do Massive Attack i ogólnie trip hopu, wieczorów spędzanych w pubie i… pocałunek.
Gorący, seksowny, niespodziewany. Czysty erotyzm w czasie (nie)przypadkowego spotkania. Gorąca namiętność przy muzyce na żywo. Podkręcona margaritą i nagrodzona brawami. Fiona jeszcze nigdy nie przeżyła czegoś takiego i jest absolutnie zaskoczona swoją reakcją. Przecież nie rzuca się w pubie na ledwo znajomych mężczyzn. Nie kręcą jej futboliści! Nie lubi brody! I… w ogóle!
Z czasem Ethan będzie musiał użyć całego uroku osobistego, by przekonać Fionę, że jest kobietą jego życia.
Z czasem Fiona będzie musiała sobie pozwolić na akceptację niespodziewanego uczucia.
Niewykluczone, że może im się udać…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 346
Tytuł oryginału: The Game Plan
Projekt okładki: Sarah Hansen, Okay Creations
Adaptacja okładki oryginalnej: Sylwia Rogowska-Kusz
Redakcja: Katarzyna Bury
Redaktor prowadzący: Aleksandra Janecka
Redakcja techniczna: Sylwia Rogowska-Kusz
Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski
Korekta: Ewa Bargiel, Martyna Kałan
Fotografia wykorzystana na okładce
© ArtOfPhotos/Shutterstock
Copyright © 2015 THE GAME PLAN by Kristen Callihan
© for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2021
© for the Polish translation by Ewa Skórska
ISBN 978-83-287-1763-3
MUZA SA
Wydanie I
Warszawa 2021
fragment
Dla czytelników, którzy domagali się opowieści o „tym mądrzejszym”. Dziękuję Wam, Dex Wam dziękuje i wiem, że Fiona również.
Dex
Pot spływa mi po plecach, bolą mnie kości, nogi mam jak z waty. Wlokę się właśnie po zielonej darni, teraz zrytej i przeoranej.
Tysiące wiwatujących widzów, czuję drżenie w żołądku. Razem ze mną schodzą inni, brudni od krwi, potu i kredy.
Monday Night Football, sport na żywo w swoim najlepszym wydaniu. I moja drużyna właśnie wygrała. Zrobiłem, co się dało, a teraz schodzi ze mnie adrenalina, opada haj. Potrzebuję gorącego prysznica, dobrej kolacji i paru godzin malowania w moim domowym studiu. Ale mam dzisiaj gościa, który u mnie nocuje, i idziemy razem na tę kolację.
Chłopaki z drużyny klepią mnie po ramionach, mówią „dobra robota”, gdy idę przez boisko. Kilku gości z drużyny przeciwnej podchodzi do mnie, ściska mi dłoń. Ale ja rozglądam się za tym konkretnym.
Widzę go, góruje nad pozostałymi, wyższy od nich o głowę. Też mnie spostrzega i uśmiecha się szeroko. Jednak jest blady i ma ciemne kręgi pod oczami – i to nie z powodu przegranej jego drużyny. Przepychamy się do siebie przez tłum.
– Dex! – Gray Grayson, z którym grałem w drużynie uniwersyteckiej, jeden z moich najlepszych przyjaciół, łapie mnie w objęcia. Musi to zabawnie wyglądać, obaj jesteśmy w pełnym ekwipunku, trzymamy kaski w rękach. – Dobra robota, stary. Ale następnym razem my wam dokopiemy.
– To musisz zapowiedzieć swoim chłopakom, żeby wyjęli oczy z tyłka – odpowiadam, klepiąc go po głowie. – Dobrze cię widzieć, Gray-Gray.
Szlag, stęskniłem się za graniem z nim. Jest najlepszym końcowym, jakiego widziałem od lat. Nasza drużyna w college’u działała jak dobrze naoliwiona maszyna.
NFL to już nie to samo. Ego, pieniądze, wysokie stawki, zupełnie co innego. Praca. Kocham to, ale nie ma w tym beztroskiej radości.
Schodzimy razem w stronę linii bocznej.
– Jak tam Ivy i mały? – pytam. Miesiąc temu urodził im się synek, nazwali go Leo na cześć Leonharda Eulera, ukochanego matematyka Graya.
– O, stary. – Gray kręci powoli głową i uśmiecha się jeszcze szerzej. – W poprzednim życiu musiałem zrobić jakiś naprawdę dobry uczynek.
– Aż tak? – Fajnie to słyszeć. Nawet jeśli jego szczęście przypomina mi, czego nie mam.
– Najlepsza rodzina, jaką mógłbym sobie wymarzyć. – Gray masuje dłonią kark; wbrew deklaracjom szczęścia wygląda na wykończonego.
– Nie żebym ci nie wierzył, ale kiepsko wyglądasz. Co się dzieje?
Posyła mi spięty uśmiech.
– Tylko ty mogłeś to zauważyć.
Prawie zeszliśmy z boiska, ale on ma iść do szatni dla gości, więc zwalniamy.
– Leo nie przesypia jeszcze nocy, co odbija się na mnie i Ivy. – Krzywi się. – Głównie na niej, niestety, bo mnie często nie ma.
Skoro ktoś taki jak Gray narzeka na brak snu, musi być źle.
Ściskam jego ramiona.
– Po tym meczu masz tydzień przerwy, nie?
– Tak.
– Ja też. Co ty na to, żebym do was przyjechał?
Mieszkają teraz z Ivy w San Francisco i chociaż wybierałem się do nich od dawna, wciąż ich nie odwiedziłem. A teraz nadarzała się okazja: po pierwsze, najwyższy czas się zobaczyć i ze sobą pobyć, po drugie – mógłbym trochę pomóc. Tego oczywiście nie mówię, bo upierałby się, że sobie radzą.
Gray uśmiecha się szeroko.
– Pewnie, przyjeżdżaj, Ivy się ucieszy!
– Jesteś pewien? Może nie chce gości od razu po porodzie? – Muszę zadać to pytanie, Gray zwykle najpierw działa, a potem myśli.
– Coś ty, czuje się trochę samotna. – Ściąga brwi. – A żadne z nas za tym nie przepada.
To akurat świetnie wiem. Znowu go ściskam za ramiona.
– Dobra. To idziemy coś zjeść.
– Och, stary, nie mogę się już doczekać! – prawie jęczy. – Idziemy do Cochon, tak? – Aż mu oczy zabłysły na myśl o tym, że będziemy jeść w jednej z najlepszych restauracji w Nowym Orleanie. Ja też jestem głodny.
– Tak jest. Zapowiedziałem im, że przyjdziemy, i szykują nam coś dobrego. Chyba przebąkiwali o całym prosiaku.
Znowu jęk.
– Chyba się rozpłaczę.
Gray często wzrusza się na myśl o dobrym jedzeniu, a ja go świetnie rozumiem.
– Czyli co, przed szatnią za pół godziny?
Gray nocuje dziś u mnie, jutro wraca do domu ze swoją drużyną.
Kiwa głową i już biegnie do szatni, ale zawraca.
– Słuchaj, jeszcze jedno. Fi też planuje przyjechać do nas na ten tydzień. Odpowiada ci to?
Wszystko we mnie zamiera, oddech, serce… A potem znowu rusza, tym razem z kopyta.
Fiona Mackenzie. Mała siostra Ivy. Naprawdę mała. Najwyżej metr sześćdziesiąt, drobna i krągła. Zwróciła moją uwagę, jak tylko zobaczyłem ją dwa lata temu. Myślę o niej od tamtej pory.
Jasne zielone oczy, dzikie blond włosy, pełne usta wiecznie w ruchu i dźwięczny śmiech. Za każdym razem, gdy go słyszę, twardnieję na kamień. Taką ją pamiętam, gdy przywołuję jej obraz w pustych nocnych godzinach.
Nie pozwalałem sobie na to od dawna. Rozmyślanie o Fi to wyrafinowana tortura. Pewnie, że jest piękna, ale to również bardzo bezpośrednia osoba, która niczego nie owija w bawełnę. A ponieważ moja kariera polega na analizowaniu fałszywych zagrywek i zmyłek, przy niej czuję się, jakbym wyszedł z ciemności na światło słonecznego dnia. Oddycham swobodniej i myślę jaśniej. Potrzebuję tego bardziej, niż chcę przyznać.
Mógłbym powiedzieć, że mnie odrzuciła, ale przecież nigdy nie byliśmy blisko – Fi widzi we mnie jedynie kumpla Graya i nigdy nie przekracza linii oddzielającej zwykłą znajomość od… od czegoś więcej.
Będę z Fioną Mackenzie. W tym samym domu. Przez tydzień.
Gray chyba czeka na odpowiedź. Kiwam głową.
– Nie mogę się już doczekać.
I naprawdę tak jest. Czekam na to bardziej niż na cokolwiek w swoim dotychczasowym życiu.
Fiona
Taka jest prawda: lubię facetów. No dobra – uwielbiam. Ich mocny, głęboki głos, spokój, z jakim podchodzą do problemów. Lojalność. Szerokie nadgarstki i proste, wąskie biodra. Cholera, lubię nawet to, jak jabłko Adama porusza się przy przełykaniu.
Wiadomo, uogólniam – spotkałam w życiu niejednego kiepskiego gościa. Ale generalnie jestem wielką fanką płci męskiej.
Dlatego w tej chwili czuję się trochę dziwnie, że jestem sama. Miałam świetnego chłopaka na studiach; Jake był seksowny i wyluzowany, może nawet trochę za bardzo. Kochał dosłownie wszystkich. Jasne, że poświęcał mi dużo uwagi jako swojej dziewczynie, ale jeśli akurat mnie przy nim nie było, nie stanowiło to problemu – spotykał się po prostu z innymi ludźmi. Nie, nie zdradzał mnie. Zwyczajnie nie zależało mu na mnie aż tak bardzo. Gdy zobaczyłam, co jest między Ivy, moją siostrą, a jej facetem – to wszechogarniające oddanie, przymus bycia ze sobą – zapragnęłam czegoś więcej niż tylko zwykłego randkowania. Chciałam stać się dla kogoś najważniejsza, żeby ten ktoś był wyłącznie mój.
To oczywiste, że nie spodziewam się znaleźć kogoś takiego w tym małym klubie we wtorkowy wieczór. Ale spokojnie, nie wpadłam tutaj szukać facetów nastawionych na szybki podryw. Przyszłam dla muzyki; kapela gra funky trip-hop, jest przyjemnie odprężająco. A ponieważ wypruwałam sobie flaki, żeby skończyć studia i zahaczyć się w firmie, w której teraz współpracowniczka kradnie mi pomysły, czym budzi we mnie mordercze instynkty, potrzebuję tego odprężenia i przyjemności.
Siedzę sobie na ławce przy stoliku w odległym kącie, piję manhattana i cieszę się chwilą. Dochodzę do wniosku, że kocham San Francisco. Przyjechałam tu na krótki urlop do siostry i jej męża; niestety Ivy i Gray nie rwali się do wychodzenia z domu – ich mały synek budzi się co dwie godziny. Malec jest cudny, ale nieprzesypianie nocy nie zachwyca mnie jakoś szczególnie.
Hamuję dreszcz. Może i jestem sfrustrowana i tak jakby samotna, ale przynajmniej nie snuję się po świecie jak zombie. Słucham, jak kobieta śpiewa o gwiazdach; jej głos rozlewa się jak gęsty syrop. Czuję słodki smak drinka w ustach i jego ciepło w żyłach. Jestem tak zadowolona i odprężona, że prawie nie zauważam faceta po mojej prawej.
Naprawdę nie wiem, co mnie podkusiło, żeby odwrócić się i na niego popatrzeć. Czy to dlatego, że kapela zrobiła przerwę i przestałam się skupiać na muzyce? A może poczułam jego spojrzenie, bo nie odrywał ode mnie wzroku…
Też na niego spojrzałam. Bardzo uważnie.
Nie w moim typie.
Po pierwsze, wielki jak góra. Po drugie, szerokie bary, założę się, że mogłabym przycupnąć na jednym ramieniu i jeszcze miałabym luz. Siedzi na krześle, więc nie wiem, ile ma wzrostu, ale co najmniej metr osiemdziesiąt. Czyli sporo wyższy ode mnie. A ja nie cierpię czuć się kurduplem. Doskonale znam swoje niedostatki, nie muszę się dodatkowo dołować, stając obok superwysokiego faceta. No i ma brodę. Nie dziką i rozłożystą, ale gęstą, porastającą kwadratową szczękę. Przystojniak… gdybym leciała na brody. A ja lubię gładką skórę, dołeczki, chłopięcy wygląd.
Gość na pewno nie jest chłopięcy. Seksowny drwal, męskość w czystej postaci. Włosy zebrane w węzeł z tyłu głowy w samurajskim stylu podkreślają wysokie kości policzkowe i prosty nos. Nie w moim typie, ale oczy ma boskie. Nie wiem, w jakim kolorze, ale są głęboko osadzone pod mocnymi, ciemnymi brwiami. Nawet stąd widać gęste rzęsy, długie jak u dziewczyny. Boże, jakie ma piękne oczy… Intensywne. Wystarczy, że na mnie spojrzy, a już czuję rozlewające się między nogami ciepło.
Patrzy na mnie, jakby mnie znał. Jakbym ja znała jego. I, o dziwo, rzeczywiście wygląda znajomo. Jednak musiałam za dużo wypić, bo nie mogę skojarzyć. Chyba to rozumie, bo uśmiecha się kącikiem tych pełnych, seksownych warg, jakbym go rozbawiła. A może to dlatego, że siedzę i się tak gapię?
Bezczelny. Jakby on nie gapił się na mnie!
Dlatego rzucam mu ostre spojrzenie i unoszę jedną brew, jak robi mój ojciec, gdy jest niezadowolony. Wiem, że to działa, bo doświadczyłam takiego wzroku na sobie. W każdym razie działa na większość ludzi. Bo na niego nie – jego rozbawienie tylko narasta. Uśmiecha się samymi oczami i także unosi brew, jakby się drażnił.
Wtedy do mnie dociera. Widziałam to rozbawienie, ten lekko zamyślony wyraz twarzy. Widziałam już tego gościa. Znam go. To przyjaciel Graya, grali razem w drużynie na uniwerku.
Jakby czytał mi w myślach, lekko kiwa głową. „Witaj”.
Śmieję się. Z siebie. Wcale mnie nie wyrywał – czekał, aż go rozpoznam. Mój zamglony mózg szuka imienia.
Dex. Mówili na niego Dex.
Kiwam mu głową, unoszę podbródek. A on zaczyna wstawać. Matko, jaki ten facet wielki.
Ogromny.
Przypominam sobie, że gra jako środkowy w NFL. Wielu środkowych ma wielki brzuch, ale nie Dex. On ma twarde mięśnie – świetnie widoczne pod czarnym podkoszulkiem i wytartymi dżinsami. Porusza się z naturalną gracją zawodowego sportowca – i zmierza do mnie.
– Fiona Mackenzie – mówi niskim, miłym, spokojnym głosem.
Nie wiem, czemu pomyślałam to „miły”, ale teraz tkwi w mojej głowie. I pozwala mi się odprężyć, czego na ogół nie robię, siedząc sama w klubie obok gościa, którego prawie nie znam.
– Cześć, Dex. Przepraszam, że nie od razu cię poznałam. Zwykle jestem mniej rozkojarzona. – Wskazuję mu wolne krzesło przy moim stoliku. – Usiądziesz?
Zerka na moją prawie pustą szklankę.
– Przynieść ci najpierw drinka?
– Tak. Dzięki. – Przynajmniej będę miała czym zająć ręce. Bo chociaż wiem, że Dex nie stanowi zagrożenia, to jego obecność trochę mnie przytłacza.
Kurczy mi się żołądek, gdy się nachyla, jakby chciał mnie objąć, a jego potężna postać rzuca cień na niewielki stolik. Ale on tylko wącha moją szklankę, kiwa głową, prostuje się i odchodzi.
Wcale nie zachwycam się jego tyłkiem, gdy Dex idzie do baru. No dobra, może troszeczkę. No bo, kurde…
Wraca szybko, z manhattanem w jednej ręce i butelką wody w drugiej. Przypominam sobie, że zwykle pił wodę, prawie nigdy nie tykał alkoholu.
Nim zdążył usiąść, podchodzi do nas dziewczyna, patrzy błagalnie.
– Wolne? – Kładzie rękę na oparciu jedynego krzesła przy stole. Jeśli je oddam, Dex będzie musiał usiąść obok mnie, na ławce pod ścianą.
Wszyscy zdajemy sobie z tego sprawę. Dziewczyna patrzy to na Dexa, to na mnie, wyraźnie to sugerując. Niegrzecznie byłoby odmówić, więc kiwam głową, a dziewczyna szybko zabiera krzesło, jakby się bała, że zmienię zdanie.
Rozbawienie nie znika z oczu Dexa, gdy siada przy mnie. Jego udo dotyka mojego, czuję ciepło. Nie sądzę, żeby robił to specjalnie, po prostu to wielki gość, a miejsca przy stoliku jest mało.
Uśmiecham się leciutko i piję drinka.
– Rozpoznałeś manhattana wyłącznie po zapachu?
Dex stawia wodę na stole, a ja dostrzegam tatuaże na jego rękach.
– Mój wujek prowadzi bar, nieraz mu pomagałem. – Zerka na moją szklankę. – Wystarczył zapach, no i wisienka.
Mój mózg musiał się na chwilę wyłączyć, bo wyjęłam wisienkę z drinka, włożyłam do ust i zaczęłam ssać. Jak jakaś cholerna gwiazda porno. Dex od razu spojrzał na moje wargi, zmrużył oczy.
Niech to. Znów poczułam ciepło między nogami. Wystarczyło, że przesunął po mnie wzrokiem, a robiłam się mokra.
Rumienię się, wymyślam sobie od idiotek, a potem wyrywam ogonek, zjadam wiśnię i popijam szybko manhattanem.
– No i co, Dex? – mówię szybko, jakbym wcale nie chciała zwrócić jego uwagi na moje usta. – Kawał czasu.
Mruga oczami, teraz patrzy mi w oczy.
– Ethan.
– Słucham?
– Tak mam na imię – wyjaśnia. – Ethan. – W kącikach oczu pojawiają się zmarszczki. – Ethan Dexter.
– Aha. – Biorę kolejny łyk. – Czyli nie mogę mówić do ciebie Dex? To jest zarezerwowane dla przyjaciół?
Nie śmieje się, nie porusza, tylko patrzy mi w oczy.
– Nie chciałem cię urazić. Możesz mówić mi Dex, jeśli wolisz.
Zanim zdążyłam go spytać, czemu w takim razie wyciągał tego Ethana, skoro to nie jest problem, Dex mówi dalej.
– Nie widziałem cię od wesela.
Ślubu Ivy i Graya. Och, to była popijawa. Stare, dobre czasy.
Nie piję często, przysięgam. Ale jeśli już… no właśnie. Dlatego staram się nie dochodzić do punktu maksymalnego szaleństwa.
Wymaga to pewnego wysiłku, ale przypominam sobie, że tańczyłam z kumplami Graya, więc również z Dexem. Ivy też wywijała, a to zawsze robi wrażenie. Moja siostra, którą kocham najbardziej na świecie, tańczy okropnie. Dlatego skupiałam się na tym, żeby pomóc Grayowi oderwać od niej uwagę gości i zapewnić im bezpieczeństwo, by przypadkiem nie rąbnęła kogoś w głowę w napadzie drgawek, to znaczy w tańcu.
– Pamiętam, że spędziłeś noc, stojąc pod ścianą – mówię Dexowi.
Na pewno kilka razy zatańczył, ale głównie obejmował butelkę wody, podpierał ścianę i przyglądał się innym.
Teraz znowu zaciska dłoń na butelce. Jest zbyt ciemno, żebym mogła dojrzeć szczegóły jego tatuaży, ale widzę, że są kolorowe i w stylu retro. I ma ich więcej niż rok temu.
– Czasem fajniej popatrzeć. – Nie odrywa wzroku od moich oczu. Moje piersi nabrzmiewają w staniku. Jeszcze bardziej, gdy dodaje: – Zerwałaś z siebie sukienkę i rzuciłaś na drzewo.
Zalewam się rumieńcem. To był kurort w tropikach i miałam chęć popływać. Jak wszyscy. Nachylam się do niego.
– Chcesz powiedzieć, że lubisz, jak się rozbieram, Ethanie Dexterze?
Śmieje się cicho.
– Mówię, że to było niezapomniane przeżycie. – Spuszcza wzrok, długie rzęsy rzucają cień na policzki. – Świetnie się bawiłem.
– Polecam się. – Zakładam nogę na nogę i patrzę na niego. Dobrze się bawię, co mnie zaskakuje, bo nigdy nie uważałam Dexa za speca od potyczek słownych. – Co robisz w San Francisco? Nie przypominam sobie, żebyś grał w drużynie Graya.
– Mam tydzień wolnego tak samo jak i on. – Wzrusza szerokimi ramionami. – Uznałem, że warto odwiedzić jego i Ivy.
– Chwila. Co? – Nachylam się ku niemu pełna złych przeczuć. – Też u nich mieszkasz?
Kiwa głową, patrząc na mnie z lekkim niepokojem.
– I przysłali cię tu, żebyś mnie niańczył? – warczę. Nie wierzę, że zupełnym przypadkiem znalazł się akurat w tym klubie. Nie po tym, jak Gray i Ivy tyle jęczeli, że wychodzę sama wieczorem.
– I tak, i nie. – Dex pociąga długi łyk wody. – Tak, powiedzieli mi, że tu jesteś, i owszem, martwili się. Ale tak się akurat składa, że lubię ten zespół i pomyślałem, że przyjdę posłuchać i się z tobą przywitam. Przyjemne z pożytecznym.
– O, co za zbieg okoliczności – mówię przeciągle, opierając się o ścianę.
– Prawda?
Prycham, a pokusa ciśnięcia w niego ogonkiem wiśni sięga zenitu. Chociaż pewnie i tak by się nie przejął. Wygląda na faceta, na którym fruwające owoce nie robią specjalnego wrażenia.
– Nie musisz tu ze mną siedzieć – informuję go oschle. – Możesz powiadomić zainteresowanych, że mnie widziałeś, wszystko jest w porządku, i spadać.
Ani drgnie.
– Ale ja chcę posiedzieć tu z tobą.
Jasne. Spoko. Wielki futbolista będzie słuchał triphopowej muzyki. Już w to wierzę.
Dex musiał zauważyć ten sceptycyzm, bo uśmiecha się krzywo i podaje mi swój telefon.
– Sprawdź muzykę.
Nie ma hasła, co jest niezbyt rozsądne. Szybko zaglądam. Flunk, Goldfrapp, Massive Attack, Portishead, Groove Armada, nawet Morcheeba… Naprawdę imponujący zestaw trip-hopu.
Uśmiecham się.
– Podejrzewałam cię raczej o hard rocka albo bluegrass.
– Z powodu brody?
– I włosów.
Jego śmiech brzmi jak łoskot gromu.
– Mam je rozpuścić?
Tak… Może?
– Nie musisz. Wyglądają seksownie. To pewnie wina Jasona Momoi; wystarczyło kilka scen seksu z Khaleesi, żeby wszystkie kobiety zapragnęły własnego Khala Drogo.
Szlag. Co ja właściwie robię? Flirtuję z nim? Intuicja mi podpowiada, że Ethan Dexter nie jest osobą, z którą można sobie bezkarnie flirtować.
Poza tym nie lecę na sportowców. Zupełnie. Mogą sobie być umięśnieni, pewni siebie i szczupli. Nie lubię sportu. Futbol mnie nudzi. Dobra, wiem o sporcie wszystko, w końcu jestem członkiem swojej rodziny, ale nie zamierzam udawać, że mnie ciekawi, wolę rozmawiać o czymś innym.
Oczy Dexa znowu się uśmiechają, odwraca się do mnie, opiera łokieć na stole.
– Czy Momoa nie miał przypadkiem brody?
Zbywam go machnięciem.
– Kto by patrzył na brodę, mając przed oczami taką muskulaturę?
Stanowczo nie będę patrzeć na fenomenalnie umięśnione ramiona Dextera.
– A twój stosunek do brody to…? – Jego wzrok przewierca mnie na wylot.
– Nie przepadam – mówię, a mój oddech odrobinę przyspiesza.
Taka jest prawda. Ale w tej chwili po prostu muszę spojrzeć na tę ciemną brodę, którą mam przed nosem. Zwracam uwagę na kształt jego ust (które wyraźnie mnie nakręcają), przyciągają oczy. Górna warga jest delikatnie wygięta, dolna pełna, niemal wystająca. Całość daje lubieżny efekt czegoś… zakazanego.
Chrząkam, podnoszę oczy wyżej i widzę, że Dex obserwuje mnie spod spuszczonych powiek. Nie wydaje się urażony moją szczerością.
– Czego nie lubisz w brodach?
Pyta poważnie?
Patrzy na mnie bez słowa.
Czyli poważnie.
Piję szybko drinka, szukam odpowiedzi.
– Wydają się takie… kłujące. Nieprzyjemne.
Przesuwa się, jest teraz na wyciągnięcie ręki, czuję delikatny zapach goździków i pomarańczy. To pewnie woda kolońska, ale już na mnie działa.
Zahipnotyzowana, prawie podskakuję, gdy mówi znowu.
– To doświadczenie czy domniemanie?
Mrużę oczy.
– To pytanie filozoficzne?
– Nie odpowiedziałaś.
– Dobra. Domniemanie.
Wygina wargi.
– Może warto je sprawdzić przed ostatecznym potępieniem zarostu?
– Czy w ten pokrętny sposób próbujesz mnie skłonić, żebym dotknęła twojej brody?
W jego oczach pojawia się błysk. Wyzwanie.
– Jest tu kilku brodaczy, możesz podejść do nich. Pomyślałem jednak, że skoro już się znamy…
– Nie na tyle.
– Czyli wolisz to sprawdzić na kimś obcym?
– Skąd założenie, że w ogóle chcę to sprawdzać, pięknisiu?
Jego białe zęby lśnią w półmroku klubu, gdy się uśmiecha.
– Wiem, że jesteś ciekawska. Aż cię korci, żeby się dowiedzieć.
Kładę dłonie na stole, patrzę twardo na Dexa. Czy tylko mi się wydaje, czy on rzeczywiście jest bliżej? Na tyle blisko, żebym zobaczyła, że jego tęczówki są orzechowe, jaśniejsze na obrzeżach, z jasnymi punkcikami. Żałuję, że nie widzę wyraźnie koloru, ale w tej chwili spowijają go odcienie błękitu i szarości.
Przygląda mi się. Cierpliwie. Wyrachowanie. Wyzywająco.
– Cicha woda brzegi rwie – mruczę pod nosem i biorę głęboki wdech. – Dobra. Poklepię twoją kosmatą twarz.
– Chwila. – Bez wahania sięga po moją szklankę, upija łyk. – Muszę się napić na odwagę.
Zmuszam się do śmiechu.
– Pewnie, przecież jestem taka przerażająca.
– Nie masz nawet pojęcia, wisienko.
Chyba na niego warczę. A na pewno mam ochotę pociągnąć za tę bezcenną brodę. Ale Dex tylko unosi brwi.
– Do dzieła.
Ten arogancki drań totalnie mnie rozgrywa. A ja już wlazłam w jego pułapkę – bo nie odrywam wzroku od jego brody. A właściwie od ust, teraz leciutko rozchylonych.
Zaproszenie. Wyzwanie.
Cholera. Nigdy nie byłam dobra w ignorowaniu wyzwań.
Drży mi dłoń, gdy podnoszę ją do jego twarzy. Dex zastyga, potem kładzie rękę na oparciu ławki za mną i odwraca się do mnie całym ciałem. Jest bardzo spokojny, ale widzę, że i jego oddech przyspieszył.
Waham się, dziwnie onieśmielona. Do licha, przecież mam tylko dotknąć owłosienia na czyjejś twarzy! To czemu czuję się tak, jakbyśmy byli dwojgiem dzieciaków wciśniętych w ciemny kąt, bawiących się w „pokaż mi, to ja też ci pokażę”?
Zła na siebie, dotykam jego brody.
Jest miękka. Bardzo. I sprężysta. Nie tego się spodziewałam.
Delikatnie naciskam palcami tę miękką, sprężynującą masę. Głaszczę ją. I widzę, jak Dex wciąga nosem powietrze, jak falują mu nozdrza.
Zerkam na niego, zaglądam w oczy. Ale nie mogę z nich nic wyczytać. Dlatego idę dalej, przesuwam palcami w górę policzka, pod włos. Teraz czuję ukłucia, których się spodziewałam. Tylko że są przyjemne, delikatne mrowienie przebiega po mojej skórze, w górę, po udach.
Przełykam ślinę i mocno przyciskam do siebie nogi. Zauważył? Nie odważę się sprawdzić. Skupiam uwagę na jego twarzy, na ustach, które w porównaniu z brodą wydają się takie gładkie.
Moje własne wargi rozchylają się, nagle wrażliwe. Znalazłam się bliżej niego, jak to się stało? Nie umiem się już powstrzymać – przesuwam kciukiem po krawędzi jego dolnej wargi.
Dobry Boże w technikolorze, ależ to był błąd. Kontrast między miękką wargą i gęstą brodą wysyła strzał pożądania wprost do łechtaczki.
Jak zahipnotyzowana znowu przesuwam palcem po jego wardze, podążając za wypukłością, przez cały czas czując brodę. Szlag, muszę przestać wyobrażać sobie jego usta na mojej skórze. Czy czułabym brodę, gdyby ssał mi sutki?
Dygoczę. Sterczące sutki domagają się ulgi. Ciepło Dexa jest niczym grzejnik przy mojej piersi. Klękam na ławce i wolną ręką chwytam go za ramię, jakby w strachu, że się odsunie.
Ale nie. Jego ciężka, duża dłoń ląduje na moim biodrze, przytrzymuje mnie; palce zaciskają się trochę zaborczo, trochę obronnie.
Muszę przestać. Powtarzam to sobie, nadal sunąc kciukiem po jego wargach, po kącikach ust, po brodzie. Dex szybko oddycha, gdy wypuszcza powietrze, ogarnia mnie leciutki obłoczek ciepła.
Chcę… nie, potrzebuję! − poczuć więcej. I ta potrzeba żyje już własnym życiem. Czuję, jak Dex, zaskoczony, wciąga powietrze, gdy muskam jego wargi swoimi. Boże. Boże, jakie to przyjemne uczucie. Jedwabiste, mocne, kłujące, gładkie. Muskam jego usta raz jeszcze, dotykając kącika, broda łaskocze mi skórę.
Cichy jęk rozlega się między nami. Mój? Jego? Nieważne. Zaczynam mieć obsesję na punkcie jego ust, całuję go raz po raz, żeby tylko znowu je poczuć.
Jezu, w brodach musi być coś cholernie sprośnego, perwersyjnego, bo w tej chwili mogę myśleć tylko o seksie. O innych miejscach jego ciała, gdzie też rosną włosy, miękkie i skręcone. Mój mózg wypełniają wizje gęstej brody przesuwającej się po łechtaczce. Drażni. Łaskocze. To mnie rozpala.
Wlizuję się w jego usta, spragniona, łapczywa, kciukami dotykając kącików, żeby poczuć go w chwili, gdy go smakuję.
W ciele Dexa narasta głęboki pomruk. Ciężką rękę kładzie mi z tyłu głowy, długie palce wsuwa we włosy. Przechyla głowę, żeby oddać pocałunek, mocno, dogłębnie, jakbym obudziła go nagle z długiego snu, jakby teraz był głodny.
Pożądanie ogarnia mnie mocno, żarłocznie jak nigdy wcześniej. Zapiera dech i odbiera mi rozum. Mogę tylko gładzić policzki Dexa, przyciskać wrażliwe cycki do jego piersi i dawać mu to, czego oboje tak pragniemy.
Dex smakuje jak whiskey i słodki wermut, jak wiśniowe karmelki, jak coś jeszcze, od czego ślinka cieknie z ust, coś, co jest tylko jego. Przesuwam językiem po jego języku, żeby dostać więcej.
Dexter oddycha ciężko, rozchyla szerzej usta, żeby wpuścić mnie głębiej. Jego duże dłonie są teraz na moim tyłku, czuję, że się unoszę, kręci mi się w głowie i już siedzę na jego kolanach okrakiem; jest taki duży, że muszę szeroko rozchylić nogi. Obejmuję rękami jego głowę i wciskam się w twardą erekcję, która jest naprawdę imponująca. Idealnie.
Reaguje pchnięciem i ściska mi tyłek, rozchylając pośladki w tak lubieżny i seksowny sposób, że znów jęczę i znowu się w niego wbijam.
Praktycznie pieprzymy się na sucho, całujemy bez opamiętania, nic więcej mnie nie obchodzi. Nagle dociera do mnie głośna, chamska zachęta.
– Dajesz, gościu! Rżnij ją!
Zastygamy. Nasze wargi nadal się dotykają. Dudni mi w uszach.
Dex kładzie rękę na moim karku, przekręca głowę i patrzy ostro. Ja też się odwracam – trzech kolesi przy stoliku gapi się na nas z jawną fascynacją.
Jeden z nich woła do mnie.
– Zajebiście, mała!
Szlag. Publiczne popisy to nie mój styl.
Dex się spina. Rany, jaki on jest potężny. Mocna ściana, o którą możesz się oprzeć.
– Wystarczy – mówi mocnym, głębokim głosem.
I tyle. Jedno słowo. A goście przy stoliku posłusznie milkną. W jednej chwili odwracają się, nagle bardzo zajęci swoimi szklankami.
Zerkam na Dexa i widzę jeszcze to groźne, niebezpieczne spojrzenie, nim się rozpłynie w typowej dla niego neutralności.
Niektórzy faceci są jak psy alfa, muszą warczeć i szczekać. Dex bardziej przypomina goryla, spokojnie zajmuje się swoimi sprawami, dopóki ktoś go nie wkurzy, a wtedy udziela mu ostrzeżenia.
Ciekawe, co by się stało, gdyby go naprawdę poniosło. Bez trudu mógłby dać wycisk większości ludzi; ci tutaj chyba to rozumieją.
Więcej o nich nie myślę. Teraz, gdy Dex i ja trochę ochłonęliśmy, jestem przerażona, że na niego wskoczyłam.
Ale on nie patrzy zarozumiale, raczej z namysłem i odrobiną czułości.
– I jak, nadal nie jesteś fanką bród? – pyta z łagodnym zainteresowaniem.
Wpisz mnie na listę, właśnie się nawróciłam.
– Powiedz szczerze. Zrobiłeś to wszystko, żebym cię pocałowała?
– Nie. – Ciągnie mnie leciutko za włosy (nadal trzyma w nich dłoń), odsuwa się na tyle, żeby spojrzeć na moje usta. – Chciałem tylko, żebyś mnie dotknęła.
Znów mnie całuje, tym razem wolno, badawczo. A potem puszcza.
Pozbawiona tchu i oszołomiona, potrzebuję chwili, żeby się pozbierać i z niego zsunąć. Właściwie nie wiem, co ze sobą zrobić. To znaczy, spokojnie, uwielbiam seks i nie dręczą mnie potem wyrzuty sumienia, ale nie robię czegoś takiego: nie całuję się publicznie z facetami, którzy nawet w przybliżeniu nie są w moim typie. A już na pewno nie rzucam się na przyjaciela rodziny; jak coś pójdzie nie tak, obojgu nam będzie niezręcznie.
– Jedźmy do domu – mówi spokojnie.
Zerkam na niego szybko, a on się krzywi.
– Nie mówię, żebyśmy szli do łóżka. Po prostu wracajmy do Ivy i Graya. – Zerka na zegarek, szeroki pasek z czarnej skóry przypomina okowę. – Dochodzi druga, klub wkrótce zamkną.
– Dobra. Jasne. – Powrót do domu to dobry plan. Tylko wolałabym jechać sama i nie widzieć już więcej Dexa. Nawet jeśli to był najlepszy pocałunek mojego życia, nie chcę tego znowu doświadczać.
Bo wygląda na to, że jeśli znowu spróbuję, uzależnię się od Ethana Dextera.
* * *
koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji
Warszawskie Wydawnictwo Literackie
MUZA SA
ul. Sienna 73
00-833 Warszawa
tel. +4822 6211775
e-mail: [email protected]
Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl
Wersja elektroniczna: MAGRAF s.c., Bydgoszcz