Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Gorące lato, plaża, szum fal, chłodne bryzgi morskiej wody, opalone ciała, nastrój wakacyjnego odprężenia… Najpierw ukradkowe, potem coraz śmielsze spojrzenia, uśmiechy… Przyspieszone oddechy, muśnięcie, dotyk dłoni, pocałunek… Wakacyjny romans, wakacyjna przygoda, wakacyjna namiętność. Namiętne historie, które mogły wydarzyć się naprawdę, które znowu mogą się wydarzyć – kto wie, może już się wydarzyły?
Paulina Świst, Anna Wolf, Anna Langner, Agnieszka Lingas-Łoniewska, Alicja Sinicka, Agata Suchocka, Agnieszka Siepielska, Anna Szafrańska, Marta W. Staniszewska, J.B. Grajda
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 450
Projekt okładki: Paweł Panczakiewicz/PANCZAKIEWICZ ART.DESIGN
Redaktor prowadzący: Grażyna Muszyńska
Redakcja: Monika Frączak
Redakcja techniczna: Sylwia Rogowska-Kusz
Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski
Korekta: Katarzyna Szajowska, Lingventa
Zdjęcie na okładce:
© Engin Akyurt/Pexels
Turystka © Agata Suchocka
Moja wielka grecka przygoda © J.B. Grajda
Niekompletni © Anna Szafrańska
Tylko ty © Alicja Sinicka
Stacja pożądanie © Anna Langner
Kaprysy losu © Agnieszka Lingas-Łoniewska
Spełnione marzenia © Anna Wolf
Ocean wspomnień © Marta W. Staniszewska
Wariackie last minute © Agnieszka Siepielska
Natchnienie © Paulina Świst
© for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2020
ISBN 978-83-287-1422-9
Wydawnictwo Akurat
Wydanie I
Warszawa 2020
FRAGMENT
PROLOG
Powstrzymywała się, choć co chwilę słyszała szeptane zaklęcie: Let it go, feel it! To nawet nie był szept, tylko pomruk… Rozkoszny, namiętny głos. Nienaganna angielszczyzna, intrygująca, bo doprawiona egzotycznym, chropawym akcentem. Domieszka południowej krwi, gorący temperament, który właśnie teraz odczuwała najdobitniej, najdogłębniej…
Myślała o tej chwili obsesyjnie od czasu, gdy ich spojrzenia po raz pierwszy się skrzyżowały. Wtedy nawet się nieco przestraszyła, zdziwiła gwałtowną reakcją własnego ciała, której zupełnie się nie spodziewała. I na co było całe to krygowanie się?
Leżała na swoim nowym, teraz już zapewne nadającym się do wyrzucenia pareo, które oddzielało jej obnażone ciało od piasku, ale czuła się tak, jakby szybowała gdzieś ponad ziemią, nieważka; jakby unosiła się w toni ciepłej, turkusowej wody, w jakiej po raz pierwszy w swoim czterdziestoletnim życiu zanurzyła się zaledwie kilka dni temu. I kto by pomyślał! Ona: przykładna żona jednego męża, kobieta jednego mężczyzny, któremu była wierna przez ponad dwie dekady! No, już nie, ale intensywność doznań tłumiła wszelkie wyrzuty sumienia. Nigdy wcześniej nikt jej tak nie dotykał, nikt nie całował wszystkich tych zakamarków ciała, o których istnieniu już dawno zdążyła zapomnieć.
– Christina…! – dosłyszała gdzieś spomiędzy swoich ud.
Zacisnęła palce w gęstych kruczoczarnych włosach, wciąż nie dowierzając, że pozwoliła komukolwiek wędrować ustami tak nisko. Przez moment miała ochotę pociągnąć głowę w górę, pocałować te pełne, zmysłowe wargi, ale skarciła się w myślach, przecież przed sekundą te usta były…
Westchnęła tęsknie, wciąż nie mając odwagi na uwolnienie krzyku rozkoszy, który usiłował wydostać się z jej gardła. Poczuła mrowienie w stopach, w ekstazie przegarniała nimi ciepły piasek, nagrzany bezlitosnym, subtropikalnym słońcem, które całkiem niedawno zniknęło za horyzontem. Nieodległe morze szumiało; poczuła rozkoszny bezwład, poprzedzający nieuniknione.
Jak to możliwe, że znalazła się w takiej sytuacji?
Osiem dni wcześniej
– Ale jak to w szpitalu, co się stało?
Połowa zawartości torebki wysypała się na podłogę, gdy Krystyna gwałtownie zerwała się zza biurka, szurając krzesłem. Bezbarwna pomadka, zmięta chusteczka, powerbank, notes z setką doklejonych kolorowych karteluszek, jedna rękawiczka, pusta butelka po soku. Nic, po co mógłby schylić się bez niechęci ktoś, kto zechciałby pomóc posprzątać ten bałagan.
Oczywiście, że nikt nie rzucił się na pomoc. Krystyna nie była typem kobiety, której się pomagało. Szara, wypłowiała, nieciekawa i zgaszona – te określenia bez trudu przyszłyby do głowy każdemu, kto miałby ją scharakteryzować, ale przecież nikt nie zawracał sobie nią głowy. W pracy była niewidzialna: anonimowa copywriterka w korporacyjnej machinie. Zatrudniona z programu aktywizacji zawodowej „trzydzieści plus”. Ta, której zawsze przydzielano najnudniejsze, najmniej kreatywne zadania. W kolejce do ekspresu przeważnie ostatnia. Nikt się z nią nie witał, nikt jej nie zagadywał. Pewnie dlatego, że wszyscy byli o połowę młodsi, dress code mieli w poważaniu i nie przynosili do pracy kanapek, tylko wyskakiwali do pobliskiego baru na wegańskie tortille albo koktajl z jarmużu.
Krystyna nie znosiła jarmużu. I uważała, że całkiem dobrze wygląda w szarych garsonkach.
Urszula miała na ten temat odmienne zdanie.
Jej o dekadę starsza koleżanka była już po trzech botoksach i podnoszeniu biustu. Cztery razy w tygodniu katowała się na crossficie. Ubierała się w markowych butikach, co trzy tygodnie farbowała odrosty, a makijaż permanentny sprawiał, że nawet jeśli wyleciała z domu spóźniona, wyglądała jak milion dolarów, a nie jak wymięty, wyciągnięty z kieszeni dziesiątak, do którego można było przyrównać Krystynę.
Ale Ulka nie miała rodziny. Nie miała trójki dzieci na studiach, które doiły każdy ciężko zarobiony grosz.
– Jesteś toksyczną matką, wiesz o tym? – zagadywała na „copiątkowej kawusi”. – Toksyczną dla nich i dla siebie samej tym bardziej. Pisklaki wyfrunęły, pogódź się z tym. Nie możesz im ciągle podawać wprost do dzióbków przetrawionego do połowy żarełka! Muszą się usamodzielnić!
Krystyna przyzwyczaiła się do jej wyrafinowanych i jednocześnie niewybrednych porównań. Od czasu drugiego rozwodu Urszula nie przebierała w słowach. I w mężczyznach. Obiecała sobie, że więcej nie da się zniewolić. A że za drugim razem trafiła na dzianego, zdradliwego sukinsyna, który nie potrafił spamiętać zapisów intercyzy i utrzymać przyrodzenia w spodniach, podczas rozwodu ustawiła się do końca życia. Nieszczęśnik nie przypuszczał, że regularnie zdradzana przez pierwszego męża połowica wyrobiła sobie znajomości wśród prywatnych detektywów. Krystyna podejrzewała, że całe to drugie małżeństwo było wyrafinowaną intrygą, mającą ostatecznie napełnić portfel wyrachowanej modliszki.
Podejrzewała także, że Ulka przyjaźni się z nią wyłącznie dlatego, by wypadać korzystnie w jej towarzystwie. Gdziekolwiek się razem pojawiły, Ula błyszczała, a Krysia była niewyraźnym tłem. Dlaczego więc tak kurczowo trzymała się przebojowej koleżanki? Dlatego, że chciała być jak ona? Że patrzenie na piękną blondynkę sprawiało jej przyjemność? Że skrycie jej zazdrościła? Tak, właśnie dlatego. Chyba „przyjaźń” to było za duże słowo na tę znajomość. Krysia jednakże lubiła wyobrażać sobie, że jest pyskatą, wyzwoloną, zrobioną na bóstwo Urszulą. Ale na wyobrażeniach się kończyło.
Jej życie było szarym banałem: snuła się jak cień za starszym o trzynaście lat mężem, który wyglądał na jej ojca. A przecież kiedyś był takim przystojnym mężczyzną, chociaż wzrostu zawsze mu brakowało. Jednak w kilka lat po ślubie prawie zupełnie wyłysiał i wyhodował piwny brzuch. Statusiał, zanim dzieci wyszły z pieluch.
Ich pierworodna to efekt książkowej wpadki pierwszego razu. Ona była dziewicą, on mówił, że będzie ostrożny. Zakochana, zalękniona, zaufała starszemu facetowi. A potem uległa presji rodziców i przyszłych teściów. Pobrali się, nim brzuszek stał się widoczny.
Zanim na dobre wyszła z połogu, Czesław znowu zaczął się do niej dobierać, a ona nie miała sił, by protestować. Bliźniacy Krzyś i Staś dali popalić im obojgu. Wychowywanie trójki dzieci wyzuło Krystynę z sił, ambicji i marzeń. A przede wszystkim sprawiło, że zanim stuknęła jej dwudziestka, była już całkiem dorosła: odpowiedzialna, zorganizowana, wyprana z własnych celów, zorientowana na dzieci. Wychowana w tradycyjnej, konserwatywnej rodzinie, nie czuła, że wyrwano jej skrzydła. Nie czuła, że się poświęca, wykonując większość prac domowych, przesiadując w domu, piekąc ciasta na festyny i biegając na wywiadówki. Przecież to było normalne, naturalne. Niezauważalnie przepoczwarzyła się nie w kolorowego motyla, a w wyblakłą ćmę.
Znajomość z Ulką nieco ją ożywiła, ale tylko na chwilę. Dzieciaki były już w wieku szkolnym, a krągława, zdradzana przez męża nieszczęśnica zdawała się bratnią duszą. Koleżanka ze starszego rocznika podstawówki, przypadkowo poznana na Naszej Klasie. Nie sądziła, że ta znajomość przetrwa. Wypłakiwały się w swoje rękawy, ale Krysia widziała, jak ich życiowe ścieżki się rozbiegają. Z fascynacją obserwowała, jak Urszula również się przepoczwarza, ale na korzyść! Zniknęła krągława nieszczęśnica, zastąpiła ją rasowa rycząca czterdziestka. Mimo to, a może właśnie dzięki temu, ich znajomość kwitła. Ulka miała przed kim się chwalić, Krysia miała komu zazdrościć.
Nie dała się jednak namówić na choćby jedną wizytę w siłowni czy w spa, nawet do fryzjera ciężko ją było zaciągnąć. A o tym, że potajemnie biegała na salsę, nikt nie musiał wiedzieć. Chciała mieć coś tylko dla siebie. Nawet psiapsiółce nie powiedziała, że pozwala się obłapiać na parkiecie obcym facetom. Już ona dorobiłaby do tego historyjkę w swoim stylu! Zapewne o nieuwolnionej namiętności i podświadomej potrzebie szaleństwa.
– Powinnaś uwolnić te dzikie loki! – Ulka krytycznie spoglądała na przerzuconą przez ramię rudą kosę. – Podkreślić swoje atuty! Faceci lubią rude!
Krystyna była odmiennego zdania. Od małego słyszała, że rude to fałszywe. Dzieciaki wytykały ją palcami, chłopcy ciągnęli za rdzawe sprężynki i wyśmiewali piegi. Nie wychodziła na słońce, bo kropek tylko od niego przybywało. Kupowała kremy z mocnym filtrem. A nie przefarbowała włosów, bo przy tak wrażliwej skórze prawie każda farba uczulała. Od zawsze wytykana palcami, jako dorosła kobieta chciała zniknąć, wtopić się w tło. Pewnie dlatego wszystkie jej ubrania miały kolor błota. Drzemał w niej jednak uśpiony wulkan namiętności, ale nie przyznawała się do tego przed sobą nawet, nie mówiąc już o Ulce. Każda jej uwaga o szaleństwie, zabawie i spuszczeniu się z małżeńskiej smyczy sprawiała, że na blade, piegowate policzki wypełzał szkarłatny rumieniec.
Może i Krysia chciała zaszaleć, tylko gdzie i z kim?
Kiedy Czesław oznajmił, że jadą do Czarnogóry na jej czterdzieste urodziny, nie zapałała do pomysłu entuzjazmem. Nie wierzyła, że pragnął przeżyć z nią miesiąc miodowy, którego nigdy nie mieli, i wszystko naprawić. Jego wyskoku z sekretarką nie dało się wymazać nawet tygodniowym pobytem all inclusive w pięciogwiazdkowym hotelu. Czesiek już wystarczająco pokajał się, skomlał, błagał i przepraszał. Zaczęła nim pogardzać, gdy uświadomiła sobie, że z pewnością nie był to pierwszy skok w bok. Wróciły nagromadzone przez lata pytania, a do każdego pasowała ta sama odpowiedź: „Był z inną”.
Niby wybaczyła zdradę, pozostał jednak niesmak i brak zaufania. Nawet specjalnie mu się nie dziwiła. Miał swoje potrzeby, jak każdy facet, a ich łóżko od lat było zimne. Kilka ostatnich prób rozbudzenia namiętności skończyło się pokraczną akrobatyką, przypominającą miłosne zespolenie patyczaka z hipopotamem. To już nawet nie było śmieszne, a żenujące.
– Zbliżają się twoje czterdzieste urodziny czy osiemdziesiąte? – beształa ją Ulka. – Dziewczyno, ogarnij się! Zachowujesz się jak własna matka albo nawet babka! Przecież czterdziestka to jest kwiat wieku! Ja dopiero po czterdziestce poczułam, co to znaczy namiętność!
Czy tylko jej Urszula przypominała Samanthę z Seksu w wielkim mieście? To była jedyna guilty pleasure, na jaką Krystyna sobie pozwalała. Oglądała serial na gigantycznym telewizorze, który Czesiek kupił sobie na pięćdziesiątkę. Uwielbiał sport, ale tylko na ekranie. Gdy przesiadywał w biurze, Krysia odpalała seriale i fantazjowała o wspaniałym, kolorowym, beztroskim życiu.
Gdy już oswoiła się z myślą, że za tydzień polecą z mężem do Czarnogóry i będzie musiała przyglądać się, jak jej ślubny zapija się szampanem na śniadanie i wyleguje nad basenem niby wywalony na brzeg morza morświn, Czesław zadzwonił do niej z izby przyjęć na ortopedii z informacją, że kontuzja kolana właśnie się odnowiła. Mało tego, najprawdopodobniej czeka go operacja łąkotki.
– Jaka artroskopia?! – Krystyna przyciskała komórkę uchem do ramienia, niezgrabnie zbierając spod biurka rozsypane drobiazgi. – Kiedy?
Co za pech! Że też akurat teraz musiał się tak załatwić! Niebywałe! Goniąc autobus? Leciał na przystanek za pospiesznym, żeby zdążyć odebrać auto od mechanika przed zamknięciem warsztatu. Cholerny Usain Bolt!
Krystyna zerwała płaszcz z wieszaka, o mało go nie przewracając. Jak zwykle wychodziła z budynku ostatnia. Wizja pielęgnowania męża po operacji, pchania wózka załadowanego ponad stukilogramowym cielskiem, nadskakiwania rekonwalescentowi, nagle napełniła ją wstrętem i rozpaczą. Czy naprawdę przez całe życie musiała być czyjąś niańką, kucharką, pielęgniarką? Najpierw despotyczni rodzice, których w końcu udało jej się umieścić w domu spokojnej starości, potem przez dwie dekady dzieci, a teraz leniwy, otłuszczony mąż. Godziła się na to wszystko przez ponad dwadzieścia lat, więc mogła mieć pretensje tylko do siebie.
Zaklęła pod nosem, machając na taksówkę. Nie miała parasola, a zacinał deszcz. Już na początku października aura była listopadowa. Czuła, że wizja oddalających się gwałtownie wczasów pod palmami napędza łzy do jej smutnych oczu.
Siedem dni wcześniej
– Jutro? – Uniosła brwi zdziwiona. – Tak szybko?
Lekarz wzruszył ramionami, wyraz jego pustej twarzy niewiele się zmienił, tylko spojrzenie miał jakieś takie chciwe, ale Krystyna nie dopuszczała do siebie myśli, że podoba mu się kobieta, którą widzi przed sobą.
– Pacjent, który miał być operowany z samego rana, złapał infekcję od swojej żony. Zwolniło się miejsce. Nieczęsto trafia się taki fart, niektórzy miesiącami czekają na zabieg. To bardzo dobrze, że pani mąż akurat miał komplet badań, część wyników z okresowych przeglądów w pracy daje nam to, co musimy wiedzieć. Poza tym to nie jest wszczepienie endoprotezy, tylko proste szycie. Łąkotka nie naderwa…
Krystyna czuła, że zjeżdża z fotela. Po każdym pobraniu krwi budziła się z glukardiamidem pod językiem i pielęgniarką nad sobą. Miała zdecydowanie zbyt obrazową wyobraźnię. W uszach już słyszała szczęk chirurgicznych narzędzi.
– Siostro, proszę przynieść wody!
– Nie trzeba, tylko niech mi pan oszczędzi szczegółów! Proszę wszystko omówić z moim mężem. Ja chcę wiedzieć, jakie są zalecenia pooperacyjne na czas rekonwalescencji.
Poprzedniego dnia przywiozła mężowi torbę z piżamą, szczoteczkę do zębów i komplet badań, które wykonał tydzień wcześniej w ramach jakiegoś bonusowego pakietu. Jego zapobiegliwość w końcu się na coś przydała.
– Rano zabieg, a jeśli wszystko pójdzie pomyślnie, a w tym przypadku nie widzę przesłanek do komplikacji, wieczorem będzie pani podkładać mężowi pod gips poduszkę i podawać na kolację tramal.
Czy jej się zdawało, czy go to bawiło? A może jednak ją kokietował? Uśmiechnęła się niepewnie, grymasem, który mógł sugerować, że za moment obnaży zęby jak warcząca suka.
– Dziękuję – rzekła zimno, wstając.
No dobrze, może nie będzie aż tak źle, jak się obawiała. Czesiek jojczył i histeryzował jak każdy chłop. Musiała przypilnować, by się za bardzo nie najadł na kolację. Znając złe nawyki męża, nie przyniosła mu żadnych przekąsek.
– Jutro operacja – rzuciła cicho, siadając na metalowym taborecie przy łóżku.
– Już jutro? – Krzaczaste brwi mężczyzny podjechały na czoło. – Co tak szybko?
– A co, myślałeś, że się będziesz tydzień wylegiwał, zanim cię położą na stół? Masz szczęście, że nie zapakowali cię w gips i nie odesłali, każąc czekać do przyszłej jesieni albo jeszcze dłużej.
Nie miała ochoty się nad nim litować, nawet specjalnie mu nie współczuła. Po dziesięciu latach namawiania go do przejścia na dietę dała spokój. Sam był sobie winien. A teraz na nią spadnie ciężar opieki.
– Jeśli wszystko dobrze pójdzie, wypiszą cię po południu. Odebrałam auto od mechanika, bo przecież nie powiozę cię do domu tramwajem!
Czuła, że jest na niego coraz bardziej wściekła. Trząsł się jak galareta, zamiast przyjąć na klatę konsekwencje własnych zachowań.
– Kładą cię na stół z samego rana. Znieczulenie miejscowe, więc nie panikuj. Nawet nie dadzą ci pełnej narkozy. Dzisiaj nic już nie jedz!
– Chybabym wolał nie słyszeć, jak mi tam będą grzebać… – Czesław się naburmuszył.
Co za mięczak! Charakter miał adekwatny do wyglądu.
Przez chwilę patrzyła na niego, po czym pogrzebała w torebce i wydobyła splątane słuchawki i odtwarzacz mp3.
– Masz, posłuchasz sobie muzyczki. Zaraz przyjdzie anestezjolog, zapytaj go, czy wolno podczas zabiegu. Przez to twoje kolano nie polecimy na wczasy… – mruknęła pod nosem zrezygnowana.
– Przepraszam, kochanie… – zaczął, ale zgasiła go zimnym wzrokiem.
Od czasu tego niefortunnego skoku w bok, o którym dowiedziała się przypadkiem, zaczął jej sztucznie słodzić, wyciskał z siebie koślawe komplementy i czułe słówka. Czy byłby równie uroczy, gdyby się nie dowiedziała? Szczerze w to wątpiła. Za każdym razem, gdy to robił, miała ochotę zdzielić go w pysk.
– Przecież nie rozwaliłem sobie kolana specjalnie! – syknął w końcu.
– Ale specjalnie się upasłeś! To był twój wybór! Więc teraz nie marudź, tylko znieś to godnie!
Wstała, zgarniając torebkę.
– Trzymaj się, Czesław!
Wyciągnął niepewnie rękę, jakby chciał ją zatrzymać, ale spojrzała na niego z politowaniem.
– Muszę przygotować mieszkanie, poprzestawiać meble, żeby wózek się zmieścił, trzeba będzie wypożyczyć. Dzwoniłam już do twojej siostry, pomoże nam jutro.
– Marcysia?
– No przecież, że nie Gośka! Ona najpewniej wolałaby, żeby ci obcięli tę nogę!
Odwróciła się na pięcie, mruknęła „do widzenia” w stronę sąsiada leżącego z nogą na wyciągu i już jej nie było.
Taksówka turlała się w szybko zapadającej ciemności zgęstniałej od strug deszczu. Krystyna sięgnęła po telefon, żeby zrobić Urszuli update.
– No i co, kiedy go kroją? – spytała koleżanka z dziwnym jak na tę sytuację entuzjazmem.
– Jutro. To jakiś dziki fart, że tak szybko!
– E tam, fart! Przecież ja od lat znam Mańka! – Kobieta parsknęła gdzieś po drugiej stronie. W tle pobrzmiewała smętna klubowa muzyka.
– Jakiego Mańka? – Krysia nie bardzo rozumiała.
– Durskiego. Ordynatora. Jeśli chodzi o służbę zdrowia w tym kraju, to nie ma czegoś takiego jak fart. Albo kasa, albo znajomości, złociutka. Na szczęście w tym przypadku wystarczyły znajomości.
No tak, starała się nie pamiętać o tym, że Urszula miała wszędzie znajomości i potrafiła wszystko załatwić. Wołała również nie myśleć o tym, jak tak naprawdę to załatwiła, skoro nie za łapówkę. Ale przecież Ulka nie cierpiała Czesława!
– Przecież ty nie znosisz Cześka! – stwierdziła, jakby chciała to przypomnieć rozmówczyni.
– Ale ciebie znoszę! I nie pozwolę, żeby przez tego patałacha przepadła ci wyprawa życia!
Krystyna znowu nie bardzo rozumiała.
– Jaka wyprawa życia?
– Boże, Krysiu, wycieczka! Przecież musisz pojechać! I w sumie świetnie się złożyło, bo przez ten jego wypadek pojedziesz wolna i niezależna!
Krystyna żachnęła się z niesmakiem.
– No wiesz? Jeśli wydaje ci się, że zostawię męża w takiej sytua…
– Chciałaś powiedzieć, kłamliwą szuję! Myślałam, że mój przykład czegoś cię nauczył. Ten, kto raz zdradził, zrobi to kolejny raz. A potem następny! No i przecież nie zostanie sam! Już wszystko załatwiłam z Marylą, zajmie się nim troskliwiej niż ty!
Maryla zwana Marcysią… Samotna, niespełniona matka kwoka, co to nigdy nie doczekała się własnych piskląt, siostra bliźniaczka jej męża. Owszem, Krysi zdarzało się wykorzystywać jej pomoc, gdy nie miała już sił, ale zawsze potem czuła się beznadziejna.
Okazało się, że kiedy Krysia nurkowała w szafie w poszukiwaniu mężowskich basenowych klapków, Ulka zdążyła obdzwonić pół szpitala, Cześka i jego siostrę, wydając odpowiednie dyspozycje i ustawiając wszystkich w równym rządku.
Czesław nie miał odwagi protestować, gdy Urszula wkraczała do akcji. Kiedy oznajmiła mu, że pojedzie do Czarnogóry z jego żoną, mógł tylko przytaknąć. Trochę się obawiał, co za atrakcje Ulka zafunduje jego żonce, ale z drugiej strony znał Krystynę ponad dwadzieścia lat i był pewien, że nie da się namówić na żadne szaleństwa. No i jeśli to miało oddalić widmo rozwodu, o którym Kryśka zaczęła przebąkiwać, to gotów był zaryzykować. Zbyt dobrze znał skuteczność Ulki podczas spraw rozwodowych. Gdyby zaczęła namawiać jego żonę do odejścia, załatwiła jej jakichś wyszczekanych prawników, oskubałyby go do zera! A tak pojadą, pobawią się i żoneczka wróci do domu niepomna jego dawnych przewin. Wszystko wróci do normy.
Krysia spokojnie wysłuchała tyrady przyjaciółki.
– Dokończę drinka i… poczekaj chwilę! – Głos Urszuli nieco się oddalił. – Nie dziś, złociutki, ale mam twój numer! – wygruchała do kogoś. – Zaraz u ciebie będę!
Krystyna nie zdążyła zaprotestować.
Zanim przebrała się w dres i zaparzyła herbatę, rozległ się dzwonek do drzwi: dwa długie, trzy krótkie, taki sam sygnał od lat.
Urszula wtoczyła się do środka tanecznym krokiem, balansując na niebotycznie wysokich szpilkach. Choć na dworze szalała ulewa, wyglądała nieskazitelnie w jasnym płaszczyku obszytym futerkiem, z burzą blond loków utrefioną na kształt grzywy Tiny Turner. Na pierwszy rzut oka każdy powiedziałby, że jest po trzydziestce, a nie po pięćdziesiątce.
– Krysiunia, jak się czujesz? – Cmoknęła powietrze przy uchu gospodyni.
– A jak sądzisz? Mąż mi się wywalił jak ostatnia pierdoła, a mieliśmy przeżyć drugi miesiąc miodowy.
Ula parsknęła.
– Nie wygłupiaj się! Jaki miesiąc miodowy? Z tym kaszalotem? Kochaniutka, polecisz na tę wycieczkę i poużywasz, ale bez tego Obeliksa!
– To ty się nie wygłupiaj! Przecież nie polecę sama! – Krystyna zalała drugi kubek herbaty.
– Oczywiście, że nie! Polecimy razem!
Zamurowało ją.
– Jak razem? Ty i ja? – spytała, stawiając naczynia na stoliku. – Bez jaj!
– Dokładnie! Jaja zostają w domu! Upolujemy sobie nowe na plaży, dokładnie je przedtem obejrzawszy!
Ulka miała trochę w czubie, pewnie dlatego paplała takie niedorzeczności.
– Ula, to jest nie…
– Posłuchaj mnie, kochaniutka! – Zmieniła ton na zimny i profesjonalny, szykowała się do kazania. – Nie pozwolę już więcej cię krzywdzić! Obie dobrze wiemy, że ta wycieczka miała być zadośćuczynieniem za zdradę Czesława. I wiemy również, że gdyby w tropikach zaczął się do ciebie wdzięczyć i przepraszać, to tylko rozdrapałby ranę, którą ci zadał. Ty go już nie kochasz i on to czuje, dlatego wykombinował tę wycieczkę, żeby cię udobruchać. Ale wiemy również wszyscy troje, że teraz twoja kolej, by zaszaleć. Może nie jesteś przebojowa, może nie jesteś gotowa na jakąś seksturystykę, ale przynajmniej odpoczniesz, nabierzesz dystansu i pozwolisz się rozpieszczać. Należy ci się to! I wierz mi, po tym wyjeździe poczujesz się jak nowo narodzona. Nawet jeśli będziesz tylko wylegiwać się nad basenem pod parasolem z liści bananowca i pić prosecco, gapiąc się na męskie slipy! – Urszula zrobiła dramatyczną pauzę. – All inclusive oznacza wypasione spa, salony masażu, kino puszczające w kółko Titanica i kasyno. Choćbym cię miała siłą tam zaciągnąć, to polecisz! Nie waż się protestować. Marylka już przebiera nogami, żeby zająć się braciszkiem. Nie pozwolę, byś czterdziestkę spędziła, donosząc mu żarcie do łóżka i prowadzając na kibel!
No właśnie, co Krystyna zrobiła dla siebie przez ostatnie dwadzieścia lat? Nic. A, prawda, potajemnie nauczyła się tańczyć. No i oglądała Seks w wielkim mieście, więc teoretycznie wiedziała, jak się powinno szaleć. Cóż z tego, skoro nie miała z kim balować i realizować dzikich fantazji?
– Krysiu, naprawdę nie powinnaś mieć żadnych wyrzutów sumienia! Ja wiem, że już ci się tam roi w głowie, co sobie ludzie pomyślą, jeśli zostawisz męża rekonwalescenta samemu sobie… Ale jacy ludzie, za przeproszeniem? Z pracy? Oni są zbyt zajęci nabijaniem serduszek na swoich profilach, by interesować się cudzym życiem, a już twoim szczególnie. A może obchodzi cię zdanie sąsiadek z bloku? Przestań w końcu uprawiać dulszczyznę!
Krystyna się naburmuszyła, ale Ulka ciągnęła tyradę:
– Jutro ze szwagierką odbierzecie Cześka ze szpitala. Wyśpij się, bo na ósmą mamy umówionego fryzjera. Nie chcę słyszeć żadnych wymówek! Twojego Czesława będą kroić, a ty w tym czasie zrobisz się na Meridę Waleczną! Nie pozwolę, byś warowała przy telefonie albo na szpitalnym korytarzu w oczekiwaniu na powrót jaśniepana na salę pozabiegową!
Urszula miała rację. Krystyna chciała uciec od męża i nigdy nie wracać, ale przecież rozwód był nie do pomyślenia! Jak by to wyglądało w życiorysie? Była Dulską, jak nic. No i bała się zostać sama. Po pierwsze uważała, że lepszy znany diabeł, a po drugie nie potrafiła wyobrazić sobie podchodów z jakimś obcym facetem po dwudziestu latach zasiedzenia z Cześkiem.
Mogła wyjechać. Mogła zaszaleć. Mogła.
– To ja zrobiłam rezerwację tego hotelu – ciągnęła niezrażona Ulka, niezainteresowana postawioną przed nią herbatą. Zamiast tego nalała sobie whisky z karafki stojącej w barku. – Myślałaś, że to Czesław wam znalazł takie przytulne pięciogwiazdkowe gniazdko? Gdy do niego zadzwoniłam, próbował zasugerować mi, żebym to ja poleciała z którymś z moich kochasiów. Tak się wyraził, uważasz? Owszem, polecę, ale z jego żoną! I będziemy mieć bal naszego życia!
Krystyna patrzyła na wystrojoną koleżankę, popijającą ze szklaneczki, jak zwykle wyglądającą jak milion dolarów. Też pragnęła taka być, właśnie taka: piękna, wolna, niezależna, szalona.
Owszem, poleci!
A Czesiek zostanie w domu pod opieką siostruni!
koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji
Wydawnictwo Akurat
imprint MUZA SA
ul. Sienna 73
00-833 Warszawa
tel. +4822 6211775
e-mail: [email protected]
Dział zamówień: +4822 6286360
Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl
Wersja elektroniczna: MAGRAF s.c., Bydgoszcz