Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Miłość buduje, umacnia, uszczęśliwia, daje radość i poczucie spełnienia. To prawda. Ale nie cała. I nie do końca. Miłość może też niszczyć, burzyć, wichrzyć, a nawet zabijać. Nieważne, że robi to w jedwabnych rękawiczkach o ledwo uchwytnym zapachu płatków róż. Niebezpieczeństwo zawsze jest blisko, zagrożenie zawsze jest realne, ciemne chmury w każdej chwili mogą nadciągnąć zza horyzontu.
Mogą. Ale nie muszą.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 332
Projekt okładki: Paweł Panczakiewicz/PANCZAKIEWICZ ART.DESIGN
Redaktor prowadzący: Grażyna Muszyńska
Redakcja: Beata Kostrzewska
Redakcja techniczna: Robert Fritzkowski
Korekta: Franciszek Roch, Lingventa
Elementy graficzne wewnątrz książki:
© Daria Timofeeva | Dreamstime; Arkadi Bojaršinov | Dreamstime; Metelsky25 | Dreamstime; Pavlo I | Dreamstime; Aleksandr Andrushkiv | Dreamstime; Natalija Hahalishvili | Dreamstime; Praewpailin Phonsri | Dreamstime
Fotografia na okładce:
© LightFieldStudios/iStock
To nie ja © Alicja Sinicka
Pustynia bez końca © K.C. Hiddenstorm
Pocałunek śmierci © I.M. Darkss
Spalam się © Agata Suchocka
Kleptomanka © Patrycja Strzałkowska
Znajomy nieznajomy © Anna Wolf
Niebezpieczne związki… przyczynowo-skutkowe © Magdalena Winnicka
Fatalne zauroczenie © Edyta Folwarska
Pułapka © Kinga Litkowiec
Gra © Paulina Świst
© for this edition by MUZA SA, Warszawa 2021
ISBN 978-83-287-1768-8
Wydawnictwo Akurat
Wydanie I
Warszawa 2021
fragment
Gdy pierwszy raz ściskamy sobie dłonie na powitanie, promienie słońca odbijają się od jego czarnych okularów w prostokątnych oprawkach.
– Cześć, Arek – mówi.
Choć są to tylko dwa słowa, od razu nastrajają mnie do niego pozytywnie. Jego ciepły głos w nienachalny sposób przyciąga uwagę.
– Aśka.
Jeszcze chwilę temu, podczas parkowania auta przed jego domem, byłam pewna, że nasze powitanie będzie miało bardziej oficjalny charakter. Na pewno nie spodziewałam się, że w tak naturalny sposób przejdziemy na „ty” – od razu, podczas pierwszej rozmowy. Jednak teraz, gdy wyczuwam ciepło jego ciała i widzę ten subtelny uśmiech, to wydaje się oczywiste. Nie jest już Arkadiuszem Saskim, właścicielem największego klubu nocnego w mieście, człowiekiem o wątpliwej reputacji, przed którym jeszcze chwilę temu ostrzegała mnie telefonicznie przyjaciółka. Stał się Arkiem, z cieniem zarostu na policzkach i małym pieprzykiem obok prawego kącika ust.
– Ola jest w domu – wskazuje dłonią za siebie – nasza gospodyni cię do niej zaprowadzi.
Dom jest nowoczesny, z dużymi przeszkleniami z przodu, być może z tyłu też. Przykrywa go ciemny, kopertowy dach, na którym połyskują dwa rzędy paneli fotowoltaicznych.
– Dziękuję – odpowiadam.
– Możecie też uczyć się na tarasie, korzystajcie z pogody.
– To ciekawa opcja, macie piękny ogród.
– Naprawdę – uśmiecha się szerzej – uważasz, że jest piękny?
Jednym ruchem ręki ściąga okulary przeciwsłoneczne i rozgląda się wokół. Gałęzie wierzb kołyszą się na lekkim wietrze, dotykając różanych pnączy porastających pergolę po prawej stronie. Gdzieś w oddali dzwonią cicho wietrzne dzwonki. W powietrzu unosi się zapach świeżo koszonej trawy, a ja patrzę w jego oczy i jest mi z tą obserwacją bardzo dobrze, choć pozornie nie ma w nich niczego nadzwyczajnego. Dostrzegam chłodne niebieskie tęczówki otoczone długimi rzęsami.
– Tak, wszystko tu ze sobą współgra – odpowiadam.
Na moment krzyżujemy spojrzenia. Błyskawicznie uciekam wzrokiem na zegarek. Stukam w szybkę.
– To idę. Nie chcę się spóźnić na pierwszą lekcję.
– Jasne. – Śmieje się.
Wymijam go, wpatrzona w białe schody prowadzące do ciemnych drzwi z pochwytem, które właśnie się otwierają. Staje w nich szczupła, starsza kobieta w czarnym swetrze i workowatych jeansach.
– Dzień dobry, pani do Oli?
– Tak.
Kobieta zamyka za mną. Jej siwe włosy upięte są w eleganckiego koka. W uszy ma wkręcone małe perły. Pomimo luźnego stroju bije od niej dyskretna elegancja.
Hol jest duży, na kremowych ścianach błyszczy złoty pył. W oddali widzę nowoczesną kuchnię i fragment salonu, a dokładnie skórzaną kanapę, na której siedzi barczysty mężczyzna wpatrzony w swojego smartfona. Ma szarą koszulkę odsłaniającą szerokie ramiona i wytarte jeansy. Gdy słyszy stukot moich obcasów na płytkach, na moment unosi wzrok. Rozpoznaję go od razu, jest szefem ochrony w klubie Arka. Byłam tam parę razy z koleżankami z pracy. Posyła mi uśmiech, który nie sięga jego oczu, a ja odpowiadam podobną miną i wędruję za gospodynią na górę.
Telefon wibruje w kieszeni mojej spódnicy. Wyciągam go i patrzę na ekran. Dostałam wiadomość od przyjaciółki:
„Jeszcze masz szansę się wycofać”.
Przewracam oczami i chowam go z powrotem. Mam wrażenie, że Gośka w przypływie desperacji wpięła mi gdzieś ukrytą kamerę. Napisała do mnie w idealnym momencie. Ma rację. Mogę zawrócić. Nie zapoznałam się jeszcze z Olą, a to do niej przecież tu przyszłam. To ona napisała do mnie na Facebooku z pytaniem, czy mogłabym pomóc jej w angielskim. Sama mnie znalazła. Ma jedenaście lat, czarne włosy i niebieskie oczy, tak jak jej tata. Przynajmniej tyle udało mi się zobaczyć na jej zdjęciu profilowym. Ponoć żaden inny nauczyciel nie miał wolnych terminów. Zaskoczyła mnie ta informacja, ale później przyjaciółka uświadomiła mi, że dla Aleksandry Saskiej nikt nie ma wolnych terminów. Każdy rdzenny mieszkaniec naszego miasteczka wie, kim jest jej ojciec i nie chce kłopotów. Ale ja mieszkam tu od niedawna i nieświadomie przystałam na jej propozycję. Gośka powiedziała mi później, że Saski ponoć zajmuje się nielegalnym handlem bronią, a klub w centrum to tylko przykrywka, że ma na koncie wiele ludzkich istnień i że ogólnie to diabeł w ludzkiej postaci.
Trochę mnie to ostudziło. Potem jednak pomyślałam, że jeśli ja też jej odmówię, to nikt jej nie pomoże. A rodziny się przecież nie wybiera. Wiele lat temu, gdy byłam mniej więcej w wieku Oli, mój tato pod wpływem alkoholu wjechał w kobietę na przejściu dla pieszych. Złamała trzy żebra i skręciła nogę w kolanie. Do dziś kuleje. Ojciec spędził pół roku w więzieniu. Mieszkaliśmy na wsi, wiele osób odwróciło się od naszej rodziny. Już zawsze postrzegano mnie jako córkę pijaka, który spowodował wypadek. Sklepowa wybierała nam brzydsze pomidory, sąsiadka przestała przychodzić na kawę. Zawsze gdy na wsi dochodziło do bójki lub niewyjaśnionej kradzieży w sklepie, światła jupiterów padały na nasz dom. Tata po powrocie z więzienia dalej pił i niszczył reputację rodziny. Domyślałam się więc, jak może czuć się Ola.
W drodze do pokoju dziewczyny zapoznaję się z gospodynią. Ma na imię Janina i prosi, żeby mówić do niej po imieniu. Jest to dla mnie dość krępujące (na dobrą sprawę mogłaby być moją babcią), ale ludzi trzeba ponoć traktować tak, jak tego pragną.
– Dziękuję ci – mówię zatem, gdy otwiera przede mną drzwi do pokoju dziewczyny.
– Nie ma za co. Olu… – zwraca się do siedzącej przy biurku brunetki – przyszła pani Wojak.
– O, dzień dobry – wita się ze mną melodyjnym głosem.
– Dzień dobry.
Wstaje z krzesła i podchodzi bliżej. Jej długie palce spoczywają na udach, jakby czekała, aż to ja pierwsza wyciągnę rękę. Nienaganne maniery – myślę, gdy wreszcie ściskamy sobie dłonie.
Ola jest piękna. Zdjęcie z mediów społecznościowych nie oddaje należycie jej urody. Ma takie same oczy jak jej tata i jasną cerę przyprószoną w okolicach nosa drobnymi piegami. Moje są trochę większe – myślę, gdy obie siadamy przy długim narożnym biurku. Z tego, co pisała mi na Facebooku, chce zdać egzamin FCE z angielskiego. Pragnie przystąpić do niego w sesji zimowej. Mamy zatem parę miesięcy, żeby ją przygotować.
– Wiem, że pewnie myśli pani, że jestem na to za młoda – mówi – ale dużo się uczę. W dzieciństwie mieszkałam z mamą w Anglii, dlatego jest mi łatwiej.
Jej słowa przesiąkają dojrzałością, w spojrzeniu tli się jakaś melancholia. Mam ochotę zapytać, gdzie jest teraz jej mama, ale nie chcę tego robić. Czuję, że prędzej czy później sama mi powie. Pomimo powagi bijącej z oczu Ola robi wrażenie otwartej i zarazem czujnej dziewczynki.
– Może przejdziemy na angielski? – proponuję, wyciągając z torby segregator z kopiami ćwiczeń.
W ten sposób najszybciej ustalę, czy ma szanse na ten egzamin. Po paru minutach jestem niemal przekonana, że go zda. Co prawda trochę myli końcówki między czasem teraźniejszym ciągłym i prostym, ale widać, że jest osłuchana z językiem. Wypowiada się płynnie, słowa dobiera bardzo naturalnie.
– Musimy popracować trochę nad gramatyką – mówię po angielsku.
Do końca lekcji robimy ćwiczenia z rozróżniania czasów. Gdy wychodzimy z jej pokoju, z dołu dobiega podniesiony męski głos.
– Tu go połóż, nie tu. Kurwa mać.
Chyba należy do Arka. Ola schodzi ze mną po schodach, obydwie patrzymy po sobie, ciekawe, co się stało. Po chwili już wiem. Widok, który rozwija mi się przed oczami, sprawia, że policzki mi drętwieją i na chwilę wstrzymuję oddech.
Na białych kaflach leży owczarek niemiecki, z tylnej łapy płynie mu krew, która ciągnie się szkarłatną smugą po błyszczących płytkach. Ma zieloną, neonową obrożę, też przybrudzoną czerwienią.
Pochylają się nad nim Arek i łysy osiłek z kanapy. Pies merda ogonem, lekko piszczy, jest przytomny.
– Co się stało? – nie wytrzymuję.
– Nie wiem – odpowiada Arek, ostrożnie głaszcząc go po pysku. – Wybiegł z domu na końcu ulicy, prawie wpadł mi pod koła, w ostatniej chwili hamowałem. Wojtas – zwraca się do osiłka – bierzemy go do weterynarza. Znam dobrą klinikę na peryferiach.
Potem przerzuca wzrok na mnie.
– Mam prośbę, czy możesz poczekać na nas z Olą? Janina poszła już do domu, nie zostawiam jeszcze córki samej.
– Oczywiście, poczekam – odpowiadam.
Przez głowę przelatuje mi twarz Gośki. Umówiłam się z nią na drinka. Będę musiała to przesunąć.
– Świetnie.
Razem z ochroniarzem ostrożnie podnoszą owczarka. Pies zaczyna skomleć.
– Spokojnie, przyjacielu… – uspokaja go Arek. – Zaraz będzie po bólu, wyciągniemy cię z tego.
Szybkimi, małymi krokami wychodzą z holu z psem na rękach. Po chwili znikają za drzwiami.
– Ja wiem z którego to domu – mówi Ola, ciasno krzyżując ręce na piersi.
– Wiesz?
– Tak, poznałam po obroży. Tam mieszka mój kolega, Krzysiek. A ten pies to Bari. Tata Krzyśka dużo pije, trzyma Bariego na łańcuchu. Sama raz widziałam, jak wykręcił kij z grabi, a potem go nim bił. Krzysiek mu mówił, żeby przestał, ale on nie przestawał. To było kiedyś, widocznie dzisiaj udało się Bariemu uciec.
Słucham Oli z dłonią przyłożoną do ust. Potem siadam z nią na kanapie w salonie i proszę, żeby opowiedziała mi wszystko, co wie o ojcu Krzyśka.
– Nie wiem za wiele. Tylko raz widziałam, jak to robił – mówi, wzruszając ramionami – ale pewnie zdarza się to częściej. Krzysiek czasem do mnie przychodzi, więc będzie okazja, żeby go podpytać.
– Rozumiem, Olu.
– Mam nadzieję, że z Barim będzie wszystko dobrze.
– Ja też mam taką nadzieję.
Piszę wiadomość do Gośki, odwołuję nasze dzisiejsze spotkanie. Potem idę z Olą do kuchni. Dziewczynka wyciąga z lodówki butelkę wody Evian i nalewa nam do szklanek. Wszystko tu lśni czystością, srebrne sprzęty Miele idealnie komponują się z szarą, nowoczesną zabudową. Wracamy do salonu i znowu siadamy na kanapie. Dziewczynka wyciąga spod ławy album ze zdjęciami.
– Ostatnio go oglądałam z tatą – mówi. – Pani jest podobna do mojej mamy, trochę. Zaraz pani pokażę.
– Dobrze, pokaż.
Moim oczom ukazują się fotografie z Londynu. Szczupła ruda kobieta z twarzą w piegach uśmiecha się do obiektywu, za nią na przystanku stoi czerwony, piętrowy autobus.
– Mama ma na imię Ania. Ciągle mieszka w Anglii. Ma nowego męża. Trzy lata temu urodziła synka, Oliwiera.
Odruchowo przejeżdżam dłonią po swoich kasztanowych włosach.
– Nie chciałaś mieszkać z mamą? – pytam najostrożniej, jak się da, i wbijam wzrok w niebieskie oczy Oli.
Dziewczynka wzrusza ramionami i nic nie odpowiada. Gdy szukam w głowie kolejnego pytania, żeby jakoś przykryć swoją wścibskość, nagle mówi:
– Chyba im przeszkadzałam. I tato też, bo ciągle tam przylatywał.
– Rozumiem.
– Dlatego w końcu zabrał mnie do siebie. To chyba dobrze wyszło, bo bardziej tęskniłam za tatą niż teraz za mamą.
Czuję dziwny przypływ czułości, oczy na moment zachodzą mi mgłą. Nie rozumiem tej reakcji, może to przez smutne, czarne źrenice tego psa. Ich widok wciąż czai się w zakątkach mojej świadomości.
– Na pewno dobrze wyszło. – Uśmiecham się do niej.
Odpowiada tym samym. Potem znowu oglądamy fotografie. Arek wraca dopiero po dwóch godzinach.
– Zwycięstwo! – mówi, gdy z Wojtasem tylko przekraczają próg.
Teraz tylko Arek niesie Bariego na rękach. Osiłek zamyka za nim drzwi. Z pyszczka owczarka wystaje bladoróżowy język, oczy ma zamknięte, a tylną łapę zabandażowaną. Na ich widok obie podrywamy się z kanapy. Wojtas wyciąga z szafy wnękowej w holu gruby frotowy koc i kładzie go na podłodze. Potem Arek układa na nim psa. Choć jest nieprzytomny, wygląda dużo lepiej niż dwie godziny temu.
– Możemy go zatrzymać, tato? – pyta Ola, łapiąc mężczyznę za dłoń.
Arek unosi brwi i patrzy z czułością na córkę.
– Proszę, proszę! – nalega dziewczynka.
– Ale, Ola, poczekaj. Trzeba się nad tym zastanowić, to duża odpowiedzialność.
– Przecież nie wróci tam, do tego domu. To pies Krzyśka, był na łańcuchu.
– Wiem, wiem. Pani weterynarz pokazała mi rany na szyi – Arek spuszcza wzrok – i na ciele – dodaje ciszej, zupełnie innym tonem, od którego przechodzi mnie nieprzyjemny dreszcz.
Mężczyzna zgadza się, żeby pies na razie został u nich. Dziewczynka dziękuje i w podskokach ucieka na górę.
Wojtas w tym czasie wychodzi z domu. Gdy zostajemy z Arkiem sami w holu, natychmiast zwraca się do mnie:
– Dziękuję za pomoc. Oczywiście zapłacę ci za te – spogląda na zegarek – trzy godziny.
– Nie uczyłam Oli przez trzy godziny. Wystarczy zapłata za jedną lekcję.
– W porządku, zaraz zrobię przelew.
Podaję mu numer konta. Potem zbieram się do wyjścia. Ku mojemu zaskoczeniu odprowadza mnie do samochodu. Zanim wsiadam do auta, zauważam szczupłego blondyna po trzydziestce. Ma na sobie rozdartą kurtkę sportową i chwiejnym krokiem zbliża się do furtki.
– Ponoć tu jest! – woła. – Oddajcie mi, kurwa, mojego psa!
– Zamknij mordę, bo ją zaraz stracisz. – Niespodziewanie wyrasta przed nim Wojtas.
Nie wiem, skąd się tu wziął. Może siedział w aucie zaparkowanym za moją hondą. Trudno to jednoznacznie ocenić.
Blondyn jest tak pijany, że ledwie mówi. Zaczyna coś bełkotać, wskazując przy tym palcem na Arka.
– Taki fafarafa z ciebie, frajerze? To wyskocz ze mną na solo, no dawaj. Tylko ty i ja. Jebany postrach miasta. Nie boję się ciebie.
– Jesteś kompletnie pijany – odpowiada mu aż nadto spokojnie Arek. – Gdy codziennie przejeżdżam autem obok twojego domu, spuszczasz wzrok. Tylko swojego psa się nie boisz.
Dopiero teraz dostrzegam małą wypukłość pod rozpiętą skórzaną kurtką Arka. Robię krok do tyłu, żeby zrównać się z nim i zobaczyć, co znajduje się w szparze między połami materiału. Błysk srebra. Zauważam go momentalnie i serce zaczyna mi szybciej bić. On ma tam broń.
– Pierdol się – odpowiada blondyn i wyrzuca pięść w kierunku Arka.
Jest jednak za daleko, żeby go dosięgnąć. Wojtas natychmiast wygina mu dłoń, a Arek odruchowo przesuwa mnie za siebie. Drżę ze strachu. Przypominają mi się czasy, gdy mój pijany ojciec wszczynał awantury pod sklepem na wsi. Ten blondyn trochę mi go przypomina. Już dawno nie widziałam tak tandetnego upustu gniewu.
Chwilę zajmuje blondynowi zrozumienie, że Wojtas przerasta go swoją posturą i siłą. Rzuca jeszcze kilka inwektyw pod adresem Arka, po czym – pchnięty przez ochroniarza – odchodzi, przeklinając pod nosem.
– Przepraszam, że musiałaś na to patrzeć – mówi do mnie Arek. – Niestety, idiotów na tym świecie nie brakuje.
– Wiem o tym bardzo dobrze.
Wsiadając do samochodu, czuję na sobie jego wzrok. Gdy spoglądam na mężczyznę, okazuje się, że miałam rację. Zamykając drzwi, słyszę jeszcze, jak mówi do Wojtasa:
– Wiesz, co masz robić.
– Wiem.
koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji
Wydawnictwo Akurat
imprint MUZA SA
ul. Sienna 73
00-833 Warszawa
tel. +4822 6211775
e-mail: [email protected]
Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl
Wersja elektroniczna: MAGRAF s.c., Bydgoszcz