GORDIAN. GRZECH I KARA - Melissa Darwood - ebook + audiobook
BESTSELLER

GORDIAN. GRZECH I KARA ebook i audiobook

Darwood Melissa

4,4

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

50 osób interesuje się tą książką

Opis

Pikantne sceny, ostry język, męski punkt widzenia. Bestsellerowa erotyczna seria w jednotomowym wydaniu. Rozpala, szokuje, zdumiewa i daje do myślenia. 

 

To nie jest zwyczajny erotyk. To nie jest grzeczna książka. To nie jest łatwa historia. To nie jest typowy bad boy. Albo go pokochasz, albo znienawidzisz. 

 

Gordian skrywa mroczne tajemnice i zawsze stawia na swoim. Nie bawi się w konwenanse. Dla niego seks ma być przyjemnością: szybki, ostry, bez całowania i zobowiązań. Wszystko zmienia się, gdy w jego życiu pojawia się przybrana siostra.

 

Czy dziewczyna z przeszłością i mężczyzna, który nie wierzy w miłość, mają szansę stworzyć zdrową relację? I czy każdy grzech można odkupić?

 

Przychodzi w życiu taki moment, że trzeba zmierzyć się z nieuniknionym. Wtedy nawet najbardziej nieugięty i nieokrzesany facet powinien w końcu zrozumieć, że popełnił błędy, za które trzeba ponieść karę.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 593

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 13 godz. 3 min

Lektor: Czyta: Filip Kosior
Oceny
4,4 (1818 ocen)
1174
350
170
84
40
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
MariaNiwa

Nie oderwiesz się od lektury

Świetne studium męskiej psychiki. Jestem zakochana. Lektor boski!
132
madlenna1

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo dobrze mi sie to czytało. Osobiscie polecam
80
Iwona_1234567

Całkiem niezła

mam mieszane uczucia po przeczytaniu tej książki. Główny bohater nie rozczarował, natomiast cała reszta już tak. postacie drugoplanowe na siłę tworzone, kira to jakaś ameba. to była by dużo lepsze pozycja gdyby to był pamiętnik podbojów studenta z mozgiem. cała reszta mogła by nie istnieć. wątek omamow rozterek problemów rozciągnięty za bardzo, gdyby nie to że nie porzucam zaczetych książek przestałam czytać po 250str.
kajka68

Nie oderwiesz się od lektury

Niezmiennie nie zawodzi.Moja ulubiona autorka porywa i sprawia,że czytam jednym tchem.
60
Magdalena2011

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam serdecznie 🥰💯🔥
50

Popularność




Co­py­ri­ght © Me­lissa Dar­wood Wy­daw­nic­two Me­lissa Dar­wood Wszel­kie Prawa Za­strze­żone Łódź, 2023
Re­dak­tor pro­wa­dzący: Agnieszka Świąt­czak
Re­dak­cja: Iga Wi­śniew­ska
Ko­rekta: D. B. Fo­ryś
Okładka: Me­lissa Dar­wood Ma­ciej Sy­sio
Kon­wer­sjaeLi­tera s.c.
ISBN 978-83-963149-9-4
Po­wieść ta jest wy­łącz­nie fik­cją li­te­racką. Wszel­kie po­do­bień­stwo do praw­dzi­wych po­staci i zda­rzeń jest przy­pad­kowe.
www.me­lis­sa­dar­wood.com
kon­takt@me­lis­sa­dar­wood.com

Dla Agi Ś.

Mam w głę­bo­kim po­wa­ża­niu, co są­dzą o mnie lu­dzie – są­sie­dzi, wy­kła­dowcy i te stu­denc­kie dupki z po­li­budy. Mimo to po­dej­rze­wam, co mogą my­śleć. Je­stem świa­domy, że la­ski mają mo­kro w majt­kach na mój wi­dok, a fa­ceci naj­chęt­niej by mnie za­je­bali i za­ko­pali w pod­miej­skim le­sie. Dzieje się tak dla­tego, że ko­biety lu­bią po­pie­przo­nych go­ści. Wy­daje im się, że na­pro­stują ta­kiego, ugła­dzą, że zmie­nią go z po­miotu sza­tana w anioła, że wy­ba­wią ode złego.

Fa­ceci z ko­lei nie zno­szą ta­kich jak ja. Wy­czu­wają za­gro­że­nie – to taki sam­czy in­stynkt. Pier­wotną rolą męż­czy­zny jest za­pład­nia­nie, a gdy na ho­ry­zon­cie po­ja­wia się inny alfa, do któ­rego lgną wszyst­kie sa­mice, na­leży się go po­zbyć.

Tylko że nikt nie tknie mnie pal­cem, nie spoj­rzy krzywo w moim kie­runku, nie po­wie słowa, bo wie, że po­ra­chuję mu ko­ści. A je­śli jesz­cze tego nie wie, to się do­wie.

Chło­paki z roku boją się mnie jak za­razy. I słusz­nie. Zła sława mnie wy­prze­dza. Chyba nie ma na uczelni osoby, która by nie wie­działa, że mam na kon­cie wy­rok za za­bój­stwo. Tak, za­bi­łem czło­wieka, cztery lata temu. I od razu spro­stuję – to nie był wy­pa­dek, cho­ciaż taką li­nię obrony przy­jął mój obrońca i tak orzekł wy­soki sąd. Pod­czas roz­prawy bie­gła psy­chia­tra po­wie­działa, że po­sia­dam za­wy­żony po­ziom te­sto­ste­ronu, który w po­łą­cze­niu z po­nad­prze­cięt­nym ilo­ra­zem in­te­li­gen­cji oraz oso­bo­wo­ścią chwiejną typu im­pul­syw­nego po­wo­duje ataki agre­sji i nie­przy­sto­so­wa­nie do ogól­nie przy­ję­tych norm spo­łecz­nych.

Pie­prze­nie. Już mia­łem ją uświa­do­mić, że to agre­sja pro­du­kuje te­sto­ste­ron, a nie na od­wrót, i że nie je­stem ba­ra­nem, aby do­sto­so­wy­wać się do ogółu, ale w porę się za­mkną­łem.

Prze­cież mia­łem być grzeczny.

– Masz być po­tulny, sie­dzieć ci­cho i uśmie­chać się do wy­so­kiego sądu. Może nam się po­szczę­ści i zmięk­nie jej serce na wi­dok two­jej ład­nej buźki – po­ucza mnie obrońca dzień przed roz­prawą.

– Po­dej­rze­wam, że na mój wi­dok bę­dzie ra­czej chciała zro­bić so­bie do­brze. – Kładę nogi na ła­wie, na któ­rej leżą do­ku­menty.

– Za­po­mnij o tym, żad­nych pod­tek­stów sek­su­al­nych. – Da­rek spo­gląda znad oku­la­rów.

– Mó­wi­łeś, że jest koło czter­dziestki. My­ślisz, że ko­bieta w tym wieku nie po­leci na dwu­dzie­stocz­te­ro­latka?

– Gor­dian, ostrze­gam cię. Bez żad­nych głu­pich nu­me­rów na sali roz­praw, bo tra­fisz do ki­cia. – Ce­luje we mnie pal­cem.

To mi się zde­cy­do­wa­nie nie po­doba. Czuję pul­so­wa­nie w skro­niach.

– Po pierw­sze, moje imię się od­mie­nia, więc po­praw­nie po­wi­nie­neś zwró­cić się do mnie Gor­dia­nie. A po dru­gie, zmień ton i wy­pier­da­laj z tym pa­lu­chem, bo na roz­pra­wie po­ja­wisz się w gip­sie. – Czuję, że jesz­cze chwila, a wstanę i jed­nym ru­chem zła­mię mu rękę.

Co do pierw­szej kwe­stii – tak, mam na imię Gor­dian i moje imię od­mie­nia się przez przy­padki. Do­sta­łem je po rzym­skim im­pe­ra­to­rze – Mar­cu­sie An­to­niu­sie Gor­dia­nu­sie. Mój oj­ciec miał fik­sa­cję na punk­cie hi­sto­rii Ce­sar­stwa Rzym­skiego. Przy­je­chał do Pol­ski w 1993 roku ro­bić in­te­resy, a zro­bił dziecko.

Co do dru­giej kwe­stii – tak, mógł­bym zła­mać Dar­kowi tę pie­przoną rękę bez mru­gnię­cia okiem. Dźwi­gnia na ło­kieć ze stójki i kwi­czałby jak za­rzy­nany zwierz. Ale się po­wstrzy­muję. Po­trze­buję do­brego obrońcy, a on ma łeb na karku.

Gdy mia­łem pięć lat, mama za­pi­sała mnie na ka­rate. By­łem nad­po­bu­dli­wym, agre­syw­nym dziec­kiem. Szybko wy­bu­cha­łem zło­ścią, dla­tego mu­sia­łem ja­koś roz­ła­do­wy­wać emo­cje. Matka się prze­jęła, bała się, że wy­ro­snę na ta­kiego agre­sora jak oj­ciec. Psy­cho­log w po­radni dzie­cię­cej po­le­ciła sport jako formę te­ra­pii. I tak tra­fi­łem na za­ję­cia z ka­rate. Szybko za­ła­pa­łem, o co cho­dzi, by­łem w tym do­bry. Chcia­łem po­zna­wać ko­lejne sztuki walki. W ciągu paru lat opa­no­wa­łem jiu-jitsu, boks, aikido, by póź­niej na maksa wkrę­cić się w krav magę. Na­uczy­łem się, że nie ma lu­dzi od­por­nych na ciosy, są tylko źle tra­fieni. Krav maga zo­stała opra­co­wana dla Sił Obron­nych Izra­ela – łą­czy w so­bie wiele sztuk walki, sku­pia się na kontr­ataku i trwa­łym uszko­dze­niu prze­ciw­nika.

Dzięki niej ojca po­zby­łem się jed­nym ru­chem. Skrę­ci­łem mu kark.

Aby zła­mać czło­wie­kowi kark, na­leży użyć siły nie­zbęd­nej do prze­su­nię­cia pra­wie czte­ry­stu­ki­lo­gra­mo­wego cię­żaru. To nie ła­ma­nie pa­tyka. Oprócz siły po­trzebna jest tech­nika i szyb­kość, do­piero wtedy kręgi są w sta­nie ro­ze­rwać rdzeń krę­gowy. Przy­da­łoby się jesz­cze, żeby nikt cię przy tym nie za­uwa­żył.

Za­mor­do­wa­łem go z zimną krwią. I nie mam z tego po­wodu wy­rzu­tów su­mie­nia. Na­le­żało się skur­wie­lowi.

We­dług li­nii obrony „Ni­cos Sa­ma­ras spadł ze scho­dów na sku­tek sza­mo­ta­niny z sy­nem. Zmarł w wy­niku ob­ra­żeń”.

Ska­zano mnie za nie­umyślne spo­wo­do­wa­nie śmierci. Do­sta­łem naj­niż­szy wy­miar kary – trzy mie­siące w za­wie­sze­niu.

Ewi­dent­nie by­łem w ty­pie pani sę­dzi.

Że­by­ście tylko wi­dzieli jej minę, kiedy we­szła na salę są­dową. Ru­mień roz­szedł się po jej szyi, oczy miała duże i pełne nie­do­wie­rza­nia.

Nic dziw­nego. Pew­nie w naj­gor­szym kosz­ma­rze nie spo­dzie­wała się, że przy­pad­kowy ko­cha­nek okaże się oskar­żo­nym w spra­wie kar­nej, w któ­rej bę­dzie orze­kać.

Wcze­śniej

Pani sę­dzia – Kor­ne­lia Ty­niecka, lat trzy­dzie­ści dzie­więć. Roz­wódka, trzy­na­sto­let­nia córka, apar­ta­ment na trze­cim pię­trze, Ci­troën Pi­casso. Za­dbana, nie­brzydka i, jak się oka­zało, spra­gniona pie­prze­nia. Udaje mi się ją na­mie­rzyć dzięki To­bia­szowi, któ­rego tre­nuję od roku. Pro­wa­dze­nie szko­leń z krav magi ma wiele plu­sów – oprócz za­ra­bia­nia nie­złej kasy po­zna­jesz za­ka­pio­rów, ban­dzio­rów, a cza­sami na­wet taj­nia­ków, któ­rzy po­tra­fią wiele zdzia­łać na mie­ście. I cho­ciaż ich pro­fe­sje mogą po­wo­do­wać kon­flikt in­te­re­sów, a każdy z nich jest inny, wszy­scy po­sia­dają wspólną pa­sję – spusz­cza­nie lu­dziom wpier­dolu.

Nie mam po­ję­cia, czym wła­ści­wie zaj­muje się To­biasz, ni­gdy się nie zdra­dził. Umie wy­szu­ki­wać in­for­ma­cje o róż­nych oso­bach: po­li­ty­kach, biz­nes­me­nach, urzęd­ni­kach. Bez pro­blemu udało mu się usta­lić, kto bę­dzie moim sę­dzią i gdzie mogę go zna­leźć.

Kiedy tylko wcho­dzę na si­łow­nię i wi­dzę pa­nią Kor­ne­lię na bieżni, mój chuj pod­ska­kuje z ra­do­ści. Mogę po­łą­czyć przy­jemne z po­ży­tecz­nym. Nie spo­dzie­wa­łem się aż tak zgrab­nego ty­łeczka. Ko­biety w jej wieku mają już tro­chę ob­wi­słego ciała. Kor­ne­lia tym­cza­sem po­siada szczu­płe ra­miona, wą­ską ta­lię, zgrabne po­śladki i do­syć spore cycki, które ko­ły­szą się w rytm jej kro­ków. Po wło­sach sta­ran­nie upię­tych w ku­cyk, ubio­rze i ga­dże­tach do­my­ślam się, że jest per­fek­cjo­nistką dba­jącą o szcze­góły. Jej wy­gląd jest nie­na­ganny. Ob­ci­sły top na ra­miącz­kach z od­krytą ta­lią, krót­kie spodenki, spor­towe obu­wie wy­so­kiej klasy, frotka z logo jed­nej z naj­lep­szych firm spor­to­wych. Wszystko mar­kowe i na oko za­je­bi­ście dro­gie.

Kro­ple potu lśnią na jej de­kol­cie, gdy ją mi­jam. Czuję na­pię­cie w lę­dź­wiach. Sia­dam na­prze­ciwko niej w roz­kroku, opie­ram dłoń na ko­la­nie, na­to­miast drugą ręką za­czy­nam pod­no­sić han­tel. Nie prze­pa­dam za sta­tycz­nym pa­ko­wa­niem na si­łowni, wolę ra­czej ćwi­czyć w sa­mot­no­ści. Być sam ze sobą, ze swoim cia­łem, a nie roz­pra­szać się spoj­rze­niami lu­dzi. Biegi po le­sie o pią­tej nad ra­nem, skoki na ska­kance do utraty tchu, pompki, pod­cią­ga­nie się na drążku... Ale te­raz to nie ma zna­cze­nia, nie zna­la­złem się na si­łowni po to, by po­więk­szać masę mię­śniową. Je­stem tu, żeby osią­gnąć inny cel.

Ko­bieta już na sa­mym po­czątku mu­siała za­uwa­żyć, że się w nią wpa­truję, lecz jak do­tąd tak­tow­nie unika kon­taktu wzro­ko­wego. Nie od­pusz­czam. Lu­struję prę­żące się ciało, pró­bu­jąc zgad­nąć, co też może naj­bar­dziej krę­cić pa­nią sę­dzię. W końcu na­sze spoj­rze­nia się spo­ty­kają. Uśmie­cham się lekko, na co ona od­po­wiada uśmie­chem. Pa­trzę jej w oczy, długo, in­ten­syw­nie, wy­obra­ża­jąc so­bie, jak ję­czy pode mną i błaga o wię­cej. Tward­nieję. Na moim kro­czu po­ja­wia się wy­brzu­sze­nie, które nie ucho­dzi uwa­dze Kor­ne­lii. Spusz­cza wzrok. Cie­kawe, kiedy ostatni raz z kimś była? To, w jaki spo­sób za­re­ago­wała, pod­po­wiada mi, że nie pusz­cza się na lewo i prawo z byle kim, a to ozna­cza, że mam nie lada wy­zwa­nie. To prze­cież sę­dzia. Musi po­sia­dać krę­go­słup mo­ralny, w pracy kie­ruje się etyką. Za­kła­dam więc, że po­dob­nie po­stę­puje w ży­ciu pry­wat­nym. A upra­wia­nie seksu z nowo po­zna­nym, dużo młod­szym fa­ce­tem trudno uznać za mo­ralne.

Za­trzy­muje bież­nię, ociera frotką czoło i upiła łyk wody, uni­ka­jąc pa­trze­nia w moim kie­runku. Jest spo­cona, nieco oży­wiona. Od­kła­dam han­tel i ru­szam w jej stronę. Daję so­bie rękę uciąć, że kiedy mnie do­strzega, jej od­dech przy­spie­sza. Nie ucieka jed­nak. Czeka, aż po­dejdę.

– Cześć. Je­steś w nie­złej for­mie. – Uśmie­cham się i opie­ram o bież­nię.

Prze­ciera kark ręcz­ni­kiem, po czym od­po­wiada mi uśmie­chem.

– Dzięki, ty też. Cho­ciaż nie wi­dzia­łam cię tu wcze­śniej.

– Wolę ćwi­czyć w ple­ne­rze. Ale chyba po­wi­nie­nem czę­ściej wy­cho­dzić do lu­dzi. Wi­dzę, że sporo mnie omija. – Pusz­czam do niej oko.

Bum! Ko­lejny ru­mie­niec, tym ra­zem na po­licz­kach.

Od­chrząk­nię­cie, łyk wody, chwila na otrzeź­wie­nie i zer­k­nię­cie na ze­ga­rek.

– Mu­szę się zbie­rać. Miło było...

– Mogę cię za­pro­sić na kawę? – wcho­dzę jej w zda­nie. – Za ro­giem mają do­brego ba­ri­stę.

Mruży po­wieki. Wi­dzę, że ze sobą wal­czy. Szyb­kie tempo to zde­cy­do­wa­nie nie jest jej styl. Ale ja nie mogę so­bie po­zwo­lić na te całe bzdury z rand­ko­wa­niem, uwo­dze­niem, pitu-pitu. Nie mogę do­pu­ścić do tego, by mnie po­znała i do­wie­działa się, kim je­stem. To musi być spon­ta­niczna ak­cja, wy­skok, któ­rego pani sę­dzia za nic nie bę­dzie chciała ujaw­nić. Naj­pierw jed­nak mu­szę ją nieco ośmie­lić. Je­stem pe­wien, że jej się po­do­bam, pa­trzy na mnie tak, jak więk­szość ko­biet. Je­dyne, co po­wstrzy­muje Kor­ne­lię przed wsko­cze­niem mi do łóżka, to zwy­kła przy­zwo­itość. Nie wy­pada po­wa­ża­nej ko­bie­cie w tym wieku, na ta­kim sta­no­wi­sku, z do­ra­sta­jącą córką, dla któ­rej matka po­winna być wzo­rem, pie­przyć się z do­piero co po­zna­nym fa­ce­tem. Co, je­śli ktoś by się do­wie­dział?

– Dzię­kuję, ale ra­czej nie sko­rzy­stam. Mia­łam ciężki dzień w pracy, we­zmę prysz­nic i wra­cam do domu.

A więc kawa w ho­te­lo­wej re­stau­ra­cji od­pada. Pora na plan B. 

– Szkoda. Wy­da­wało mi się, że coś mię­dzy nami za­iskrzyło. W ta­kim ra­zie może in­nym ra­zem – oznaj­miam bez zbęd­nego za­wodu w gło­sie.

Uśmie­cha się nie­wy­raź­nie. Wy­gląda na roz­cza­ro­waną, że od­pu­ści­łem tak szybko. Daję jej jesz­cze dzie­sięć se­kund na za­sta­no­wie­nie, w cza­sie któ­rych nie od­ry­wam wzroku od jej oczu. Ona jed­nak naj­wi­docz­niej nie pla­nuje zmie­niać zda­nia, na­to­miast ja nie za­mie­rzam stać tu dłu­żej jak ko­łek.

– Okej, też będę się zbie­rał pod prysz­nic. Na ra­zie – że­gnam się i od­cho­dzę.

Wi­dzę w lu­strze, jak od­pro­wa­dza mnie wzro­kiem, na­stęp­nie za­biera swoje rze­czy i idzie do szatni.

Roz­glą­dam się po si­łowni. Na sali oprócz nas są jesz­cze trzy ko­biety oraz kilku fa­ce­tów.

Zgar­niam torbę z ciu­chami i pod­cho­dzę do re­cep­cjo­ni­sty.

– Słu­chaj, stary, mam na­pa­loną la­skę w szatni. Udo­stęp­nisz na dwa­dzie­ścia mi­nut klucz od prysz­ni­ców? – Kładę mu dwie stówy na bla­cie.

Ko­leś roz­gląda się po sali, po czym spo­gląda na gra­fik, a na­stęp­nie na ze­ga­rek.

– Dwa­dzie­ścia mi­nut i ani se­kundy dłu­żej. Dziew­czyny za pół go­dziny koń­czą. – Po­daje mi klu­czyk z bre­locz­kiem, za­bie­ra­jąc kasę.

W szatni jest pu­sto, z ła­zienki do­biega od­głos le­cą­cej wody. Roz­bie­ram się do naga, wy­cią­gam z kie­szeni dżin­sów pre­zer­wa­tywę i wcho­dzę do po­miesz­cze­nia z na­try­skami. W środku jest parno. Sę­dzia myje się pod ostat­nim prysz­ni­cem. Za­my­kam za sobą drzwi, prze­krę­ca­jąc klucz i zo­sta­wia­jąc go w zamku. Po dro­dze od­kła­dam gumkę na my­del­niczkę przy są­sied­nim prysz­nicu i pod­cho­dzę do sę­dzi od tyłu. Nie za bli­sko. Mu­szę być ostrożny, stą­pam po kru­chym lo­dzie.

Su­nie dłońmi po na­gim ciele, pier­siach, udach, a mój ku­tas stoi już na bacz­ność – go­towy, by wziąć ją od tyłu i za­głę­bić się mię­dzy jej po­śladki.

– Chyba nie mu­szę ci mó­wić, że je­steś za­je­bi­ście atrak­cyjna.

Pod­ska­kuje, sły­sząc mój głos. Od­wraca się, jej oczy roz­wie­rają się sze­roko. Za­sła­nia piersi i cipkę.

– Co tu­taj ro­bisz!?

Wzru­szam ra­mio­nami i uśmie­cham się wy­zy­wa­jąco.

– Wspo­mi­na­łaś coś o cięż­kim dniu, więc po­my­śla­łem, że po­mogę ci się od­prę­żyć.

– Źle tra­fi­łeś. Nie na­leżę do tego typu ko­biet. Wyjdź stąd – mówi sta­now­czo.

To jesz­cze moc­niej mnie na­kręca. Lu­bię wy­zwa­nia i silne babki.

– Wi­dzisz, jak na mnie dzia­łasz? – Spo­glą­dam w dół na członka. Jest twardy, wielki i wy­cze­ku­jący.

Kor­ne­lia pa­trzy na niego, jej twarz czer­wie­nieje. Po chwili pod­nosi na mnie wzrok, a ja do­strze­gam w nim po­bu­dze­nie. Mimo to od­zywa się pew­nym gło­sem:

– Wyjdź stąd, bo we­zwę po­moc.

– Okej. Wyjdę, ale naj­pierw chciał­bym umyć ci plecy. – Daję krok w jej stronę, lecz ona się cofa.

– Sta­wiasz mi wa­runki? Je­steś bez­czelny.

– A ty na­prawdę mnie pod­nie­casz. Lu­bię ko­biety, które znają swoją war­tość i o sie­bie dbają. Poza tym... – prze­su­wam dło­nią po karku, pa­trząc jej prze­ni­kli­wie w oczy – drzwi są za­mknięte, nikt nas nie zo­ba­czy, dajmy so­bie cho­ciaż dwie mi­nuty przy­jem­no­ści. Kiedy ostatni raz ktoś spra­wił ci przy­jem­ność?

Wzrok sę­dzi wę­druje w stronę wyj­ścia. Mruży po­wieki, wi­dząc klucz w zamku, po czym prze­nosi na mnie spoj­rze­nie. Wciąż nie jest pewna, czy po­wi­nie­nem się do niej zbli­żyć.

– Nie zro­bię ni­czego, co mo­gła­byś ode­brać za nie­sto­sowne. – Pod­cho­dzę bli­żej i staję za jej ple­cami tak, że woda z prysz­nica zra­sza te­raz moje ra­miona. – Po­trak­tuj to jak ma­saż re­lak­sa­cyjny, chwilę od­prę­że­nia – szep­czę jej do ucha i obej­muję pal­cami barki.

Po­ru­sza szyją, za­czyna od­dy­chać szyb­ciej.

– Kiedy ostatni raz czu­łaś, że mo­żesz zro­bić coś tylko dla sie­bie? Bez kon­se­kwen­cji, bez zo­bo­wią­zań, bez ha­mul­ców? – Ma­suję jej plecy.

Jest spięta, jed­nak z każdą se­kundą zdaje się roz­luź­niać.

– Jak masz na imię? – pyta, pod­da­jąc się stop­niowo mo­jemu do­ty­kowi.

– Po­wiedzmy, że An­to­niusz – wy­mie­niam dru­gie imię im­pe­ra­tora, na któ­rego cześć zo­sta­łem na­zwany.

– Hmm, nie­ty­powo... – mru­czy, a ja prze­su­wam dło­nie ni­żej, na od­ci­nek lę­dź­wiowy.

Mój wzrok za­trzy­muje się na okrą­głych po­ślad­kach. Naj­chęt­niej dał­bym jej klapsa i od razu ją prze­le­ciał, ale wtedy by­łoby po za­wo­dach. Jesz­cze przyj­dzie na to pora.

– A ty? – py­tam tuż przy jej ra­mie­niu.

Chwila za­sta­no­wie­nia.

– Mów do mnie Kle­opa­tra. – Przez jej głos prze­bija się nuta ko­kie­te­rii.

A to flir­ciara.

– Moja kró­lowo, wy­bacz, lecz daj, pro­szę, szansę, bym w pró­bie mi­łość swą wy­ka­zał[1] – szep­czę i za­ta­piam usta w jej szyi.

I tym ją zdo­by­wam.

Z ko­bie­cych warg wy­do­bywa się roz­koszny jęk, wy­gina plecy. Przy­wie­ram człon­kiem do mo­krych po­ślad­ków, obej­muję piersi i za­czy­nam ca­ło­wać kark. Wciąż jest spięta, ale przy­naj­mniej go­towa na wię­cej. Się­gam jedną ręką do cipki. Jest wil­gotna, choć nie aż tak bar­dzo, jak­bym tego ocze­ki­wał. Trzeba ją bar­dziej na­krę­cić. Wiem jed­nak, że sa­mymi czy­nami nie zdzia­łam tak wiele, jak sło­wami. Mu­szę na­mie­szać jej w gło­wie, zdo­być psy­chikę, wów­czas ciało podda mi się cał­ko­wi­cie.

– Gdy tylko cię zo­ba­czy­łem, wie­dzia­łem, że je­steś go­rąca – mó­wię, ma­su­jąc łech­taczkę i nie prze­sta­jąc ocie­rać się o po­śladki. – To, w jaki spo­sób po­ru­szały się twoje piersi, twój jędrny ty­łek... Na­wet nie wiesz, jak mi wtedy sta­nął. Lu­bię do­świad­czać doj­rza­łej ko­bie­co­ści – bre­dzę jak po­tłu­czony, ale na nią to ewi­dent­nie działa.

Wzdy­cha i roz­sze­rza odro­binę nogi. Wy­ko­rzy­stuję ten mo­ment i wsu­wam w nią pa­lec, a po nim drugi. Wi­docz­nie jej się po­doba, bo za­ci­ska na nich mię­śnie.

– Uwiel­biam ta­kie ko­biety jak ty, sta­now­cze, a za­ra­zem pełne na­mięt­no­ści. Je­steś sek­sowną ko­bietą, która dia­bel­nie mnie pod­nieca. – Jej cipka pul­suje, a bio­dra in­stynk­tow­nie po­ru­szają się w przód i w tył. Po­su­wam ją pal­cami, czu­jąc, jak na nie na­piera, jak pra­gnie wię­cej, jak stop­niowo pusz­czają jej ha­mulce. – Chcesz tego, prawda? Po­wiedz mi... – Przy­gry­zam pła­tek ucha Kor­ne­lii. – Po­wiedz.

– Tak – ję­czy. – Chcę.

Wy­su­wam z niej palce i się­gam po pre­zer­wa­tywę. Kor­ne­lia w stru­gach z desz­czow­nicy ma­suje się po cipce, cze­ka­jąc, aż ją wy­peł­nię.

Roz­ry­wam zę­bami opa­ko­wa­nie, na­kła­dam kon­dom, po czym opie­ram sę­dzię o ścianę tak, że wciąż stoi do mnie ty­łem. Od­kąd za­czą­łem ją do­ty­kać, ani razu nie spoj­rzała mi w oczy. Naj­wy­raź­niej do­my­śliła się, że to ma być po pro­stu seks, czy­sta roz­kosz, za­spo­ko­je­nie po­trzeb. I coś pod­po­wiada mi, że dawno nikt ich nie za­spo­ka­jał.

– Bę­dziemy się pie­przyć tak, jak ni­gdy do­tąd z ni­kim się nie pie­przy­łaś – obie­cuję, a ja za­wsze do­trzy­muję słowa.

Roz­su­wam jej nogi, chwy­tam za twar­dego jak drąg ku­tasa i wcho­dzę w nią aż do sa­mego końca.

Ję­czy prze­cią­gle. Opiera się ręką o ścianę, jakby za­raz miała się prze­wró­cić.

– Chry­ste, jaki on wielki... – stęka.

Mimo że mówi to nie­świa­do­mie, tak mnie tym jara, że te­raz to już mu­szę ją po­rząd­nie wy­ru­chać, żeby za­pa­mię­tała mnie na za­wsze.

Wy­cią­gam ku­tasa, na co sę­dzia wy­pina ty­łek. Prze­su­wam kciu­kiem po tej cia­śniej­szej dziurce. Z chę­cią i tam bym jej wło­żył, ale coś mi pod­po­wiada, że na to pani Kor­ne­lia nie jest go­towa. Może za trze­cim albo czwar­tym ra­zem sama by tego chciała? Tylko że nie bę­dzie ani czwar­tego, ani trze­ciego, ani na­wet, kurwa, dru­giego razu.

Za­ci­skam dłoń na jej po­śladku, roz­sze­rzam go, by mieć jak naj­lep­szy wi­dok, i wkła­dam mę­skość w cipkę aż po same jaja.

Kor­ne­lia ję­czy, wi­jąc się sek­sow­nie. Ła­pię za ko­biece bio­dra i za­czyna się ostra jazda. Po­su­wam ją mocno, szybko, bez wy­tchnie­nia. Obi­jam się o jej ty­łek, a ona co­raz moc­niej go wy­pina.

Pani sę­dzia – pry­cham w my­ślach.

Jest mi do­brze, ku­rew­sko do­brze. Osią­gam bo­wiem to, czego chcia­łem – zdo­by­łem ją. Jesz­cze tylko kilka szyb­kich pchnięć i dojdę. Kor­ne­lia dy­szy, bła­ga­jąc o wię­cej. Ha­mulce zu­peł­nie pusz­czają.

– Tak, jesz­cze, pro­szę.

Miała mnie do­brze za­pa­mię­tać, to za­pa­mięta. Nie prze­sta­jąc jej po­su­wać, się­gam dło­nią do łech­taczki i po­cie­ram ener­gicz­nie. Sę­dzia wy­pina pupę co­raz moc­niej, za­ci­ska po­chwę tak, że mam ochotę eks­plo­do­wać. Wolę jed­nak, żeby do­szła przede mną. Chcę, żeby mój fiut do­pro­wa­dził ją do ta­kiego or­ga­zmu, że w są­dzie, oprócz tego, że po­czuje kon­ster­na­cję i zmie­sza­nie, to przede wszyst­kim pod­nieci się na mój wi­dok.

Jesz­cze kilka szyb­kich pchnięć, głę­bo­kich, pe­ne­tru­ją­cych. Nie­winny klaps w po­śla­dek, mu­śnię­cie łech­taczki i sę­dzia wije się, ję­czy, su­nie dłońmi po ścia­nie. Z jej gar­dła wy­do­bywa się okrzyk:

– Jezu, do­cho­dzę... – Na­pręża się, cia­łem wstrząsa dreszcz. Ła­pie się za pierś, a ja już mam stu­pro­cen­tową pew­ność, że dawno, o ile w ogóle, nikt nie do­pro­wa­dził jej do ta­kiego or­ga­zmu.

Czuję, że i ja za­raz dojdę. Chwy­tam ko­bietę obu­rącz za bio­dra i wbi­jam się w nią bez opa­mię­ta­nia. Raz, drugi, trzeci. Prąd roz­cho­dzi się od fiuta, przez lę­dź­wie, plecy, aż po kark. Od­chy­lam głowę do tyłu i eks­plo­duję.

Woda spływa mi po twa­rzy, w skro­niach pul­suje.

– Kurwa, ale do­brze... – stwier­dzam zgod­nie z prawdą i w tej sa­mej chwili roz­lega się wa­le­nie do drzwi, któ­remu wtó­ruje mę­ski głos:

– Mi­nęło dwa­dzie­ścia mi­nut! Wy­chodź­cie!

To się na­zywa wy­czu­cie czasu.

Sły­szę krzyk. Roz­glą­dam się po po­koju. Jest ciemno za oknem, je­dy­nie mała lampka z wi­ze­run­kiem Ku­bu­sia Pu­chatka pali się sła­bym świa­tłem, a na su­fi­cie mie­nią się fo­to­lu­mi­ne­scen­cyjne gwiazdki i ra­kieta ko­smiczna. Ko­lejny krzyk – to mama. Sia­dam na łóżku i sta­wiam stopy na dy­wa­niku w au­tka. Chce mi się pić i siu­siać. Prze­cie­ram oczy i za­sta­na­wiam się, czy już czas wsta­wać do przed­szkola.

– Bła­gam, Ni­kos! Puść mnie. – Mama pła­cze.

Prze­szywa mnie dreszcz.

Otwie­ram drzwi i kie­ruję się do ła­zienki. Tak bar­dzo chce mi się siu­siu, że za­raz nie wy­trzy­mam. Mi­jam kuch­nię, przy­staję, co­fam się. Oj­ciec cią­gnie mamę za włosy po pod­ło­dze.

– Zo­bacz, zdziro, jaki syf! – krzy­czy po pol­sku, z grec­kim ak­cen­tem. Kuca i przy­ci­ska jej po­li­czek do po­sadzki. – Jak mam miesz­kać w ta­kim bur­delu? Nie­długo za­lę­gną się tu ka­ra­lu­chy.

– Mia­łam ciężki dzień w pracy, nie zdą­ży­łam po­sprzą­tać... – mówi nie­wy­raź­nie mama z ustami przy­par­tymi do ka­fel­ków.

– Ty je­bana suko! Nic dziw­nego, że nie zdą­ży­łaś. By­łaś zbyt za­jęta do­je­niem wiń­ska. Wiesz, że nie zno­szę, gdy śmier­dzi od cie­bie jak z go­rzelni. – Oj­ciec unosi jej głowę za włosy i ude­rza nią o pod­łogę. Roz­lega się głu­chy ło­mot.

Mama krzy­czy i za­lewa się łzami.

Za­czy­nam się trząść. Boję się. Twarz taty przy­po­mina ma­skę po­twora. Ma dziw­nie wy­gięte wargi, jego oczy są duże i straszne. Robi ma­musi krzywdę. Dla­czego? Bo nie po­sprzą­tała?

– Ja po­sprzą­tam. Nie rób nic ma­musi. – Wcho­dzę do środka i wy­cią­gam zza drzwi szczotkę. Kij jest długi, trudno mi go utrzy­mać.

– Gordi, ko­cha­nie, wra­caj do łóżka. – Sły­szę pro­szący głos mamy.

– Po­mogę ci, ma­mu­siu. – Zer­kam w ich stronę. Oj­ciec przy­gląda mi się nie­spo­koj­nym wzro­kiem.

Za­czy­nam za­mia­tać, tak jak uczyła mnie mama: miej­sce obok miej­sca. Chce mi się spać i wciąż się nie wy­siu­sia­łem. Sta­ram się, jak mogę, ale nie­chcący trą­cam ki­jem szklankę z czer­wo­nym so­kiem, która stoi na stole. Brzdęk, szklanka roz­bija się obok ro­dzi­ców. Czer­wona plama roz­lewa się po ka­fel­kach, na­pój ma dziwny za­pach, pach­nie ze­psu­tymi owo­cami. Serce bije mi bar­dzo mocno. Tata bę­dzie zły.

– Ty gów­nia­rzu! Ty je­bana po­krako! – krzy­czy na mnie.

– Nie, Ni­kos! Zo­staw go. Zo­staw! – błaga mama. Nie może się pod­nieść, tata przy­trzy­muje ją nogą.

Pa­trzę na niego. Boję się. Tak bar­dzo się boję. Tata robi za­mach dużą dło­nią i ude­rza mnie w bu­zię. Nogi się pode mną roz­jeż­dżają, upa­dam na pod­łogę, wi­dzę prze­stra­szone oczy mamy le­żą­cej obok mnie.

Czuję, że mam mo­kre spodenki od pi­żamki.

– Ma­mu­siu, chyba się zsiu­sia­łem – mó­wię i za­czy­nam pła­kać. Boli mnie bu­zia i głowa, wszystko wo­kół się kręci, jest mi nie­do­brze.

I na­gle ktoś gasi świa­tło.

Bu­dzę się zlany po­tem. Nie mogę zła­pać tchu. Uno­szę się, za­pa­lam lampkę na szafce noc­nej i czuję, że mam mo­kre po­sła­nie. Od­kry­wam koł­drę. Ja pier­dolę! Ze­szcza­łem się w ga­cie.

Kurwa, praw­dziwy ze mnie ko­zak.

Zer­kam na ze­ga­rek. Druga trzy­dzie­ści. Do­ciera do mnie, że ki­ma­łem nie­całe dwie go­dziny. Ko­lejna nie­prze­spana noc. Już nie pa­mię­tam, kiedy ciur­kiem spa­łem cho­ciaż pięć go­dzin. Wstaję, zdej­muję bok­serki, otwie­ram na oścież okno, bo jest go­rąco jak w pie­kle i śmier­dzi szczy­nami. Ścią­gam po­ściel, wsta­wiam pra­nie, a na­stęp­nie biorę zimny prysz­nic. Chcę wy­rzu­cić z pa­mięci ob­raz kosz­mar­nego snu. Lecz on mnie nęka, nęka mnie od pra­wie dwu­dzie­stu lat. To naj­wcze­śniej­sze wspo­mnie­nie, ja­kie po­sia­dam z dzie­ciń­stwa, póź­niej­sze są jesz­cze gor­sze. I też mnie na­wie­dzają. Cza­sami przy­cho­dzą do mnie na­wet na ja­wie. Bra­łem już różne pi­gułki na głowę, bo nie mo­głem nor­mal­nie żyć, ale nie po­ma­gały. By­łem po nich albo śpiący, albo mia­łem pro­blemy z kon­cen­tra­cją, albo chciało mi się rzy­gać. Psy­chia­tra, u któ­rego by­łem dwa razy, za­le­cił te­ra­pię jako uzu­peł­nie­nie le­cze­nia. Nie ma, kurwa, ta­kiej opcji. Gdyby ktoś przy­sta­wił mi lufę do skroni i ka­zał wy­bie­rać: zwa­lić ko­nia dru­giemu fa­ce­towi czy się przed nim zwie­rzać, wy­brał­bym to pierw­sze.

Da­ro­wa­łem so­bie psy­chia­trę i wspo­ma­ga­łem się ma­ri­hu­aną, ale po pa­le­niu było jesz­cze go­rzej. Mia­łem ta­kie jazdy, że nie­je­den by się już dawno po­wie­sił. Po za­bi­ciu ojca na­si­liło mi się na maksa. Nie by­łem w sta­nie spać ani funk­cjo­no­wać, wi­dzia­łem rze­czy, któ­rych inni nie wi­dzieli. Na­dal je wi­dzę. Pro­chy ja­kie za­ła­twił mi To­masz przez swoją ciotkę le­karkę, nieco po­ma­gają. Nie jest ja­koś za­je­bi­ście, jed­nak da się wy­trzy­mać. Gdyby nie seks, walki, mama, stu­dia i Gre­cja, to chyba już dawno pal­nął­bym so­bie w łeb. To są rze­czy, które trzy­mają mnie przy ży­ciu.

Pa­kuję ple­cak i zbie­ram się na za­ję­cia. Nie za­mie­rzam do końca ży­cia być tre­ne­rem krav magi. Stu­diuję in­ży­nie­rię me­cha­tro­niczną, bo nie chce mi się wie­rzyć, że czło­wiek do tej pory nie stwo­rzył jesz­cze urzą­dze­nia, które po­tra­fi­łoby za­pa­mię­tać za niego każde wspo­mnie­nie. Po­trzebny nam dysk w mó­zgu. Dzięki niemu mo­gli­by­śmy bez pro­blemu wy­szu­kać i od­two­rzyć do­kład­nie wy­po­wie­dziane dzie­sięć lat temu zda­nie, uj­rzane w pierw­szej kla­sie twa­rze, przy­po­mnieć so­bie li­stę za­ku­pów spo­rzą­dzoną kil­ka­na­ście go­dzin wcze­śniej. Je­śli kie­dyś uda mi się stwo­rzyć ta­kie cacko, będę usta­wiony do końca ży­cia. Swój wy­na­la­zek na­zwę Gor­dia­nus.

Póki co miesz­kam w cia­snej ka­wa­lerce, je­stem stu­den­tem ostat­niego roku, za­li­czam eg­za­miny rów­nie spraw­nie jak la­ski, za­ra­biam cał­kiem nie­źle na tre­nin­gach, a w so­bot­nie noce or­ga­ni­zuję wraz z kum­plem walki. I z tego mam naj­więk­szą kasę.

Z Tom­kiem znamy się z ogól­niaka. Cho­dzi­li­śmy do jed­nej klasy, wcią­gną­łem go w krav magę, bo fra­je­rzy z osie­dla cią­gle go sztur­chali. Te­raz nikt mu nie pod­sko­czy. To czło­wiek do rany przy­łóż. Szcze­rze, nie mam bla­dego po­ję­cia, dla­czego na­dal się ze mną kum­pluje. Cza­sami od­no­szę wra­że­nie, że ma ma­so­chi­styczne skłon­no­ści – ja na jego miej­scu ze sto razy bym już sie­bie za­je­bał. Do­tąd tylko raz zdzie­lił mnie w gębę, jak po­wie­dzia­łem, że jego dziew­czyna to ździra. Od­da­łem mu z na­wiązką, zła­ma­łem ki­nola, bo nikt, na­wet naj­lep­szy przy­ja­ciel, nie bę­dzie mi obi­jał mordy z po­wodu głu­piej dupy.

Przez ty­dzień się do mnie nie od­zy­wał. Zmiękł, jak na­krył swoją słodką An­ge­likę z ja­kimś przy­du­pa­sem, i zro­zu­miał, że mia­łem ra­cję. Od tam­tej pory mamy umowę, że żadna dziew­czyna nas nie po­różni. Zresztą trudno by było. To­masz jest ra­czej ty­pem ro­man­tyka, za­pra­sza na randki, ku­puje kwiaty, za­li­cza do­piero na trze­cim spo­tka­niu. Szuka sta­łego związku. Boję się o niego, bo tra­fiają mu się same zołzy, które chcą wy­ko­rzy­stać jego do­broć. W końcu z ja­kąś się chajt­nie, a ta od razu wsa­dzi go pod pan­to­fel. I to bę­dzie ko­niec jego mę­sko­ści. Do­brze, że ma kum­pla, który czuwa.

Zo­sta­wiam mo­to­cykl na par­kingu i wcho­dzę na uczel­nię. Mamy wy­kłady w no­wym bu­dynku, który wy­bu­do­wano dwa lata temu. Rek­tor jest ob­rotny. Lu­bię go, mia­łem z nim wy­kłady na dru­gim roku. Trzyma to całe aka­de­mic­kie to­wa­rzy­stwo mocno za mordę. Dzięki niemu mamy wy­po­sa­żone sale, pro­gramy sty­pen­dialne, pro­jekty ba­daw­cze. Rzą­dzi twardą ręką i wi­dać tego efekty.

W auli jest duszno, wi­docz­nie ktoś za­po­mniał włą­czyć kli­ma­ty­za­cję. Za­zwy­czaj nie cho­dzę na wy­kłady, kse­ruję no­tatki od Klau­dii albo We­ro­niki i to mi wy­star­cza, żeby zdać. Biorę na­to­miast udział we wszyst­kich ćwi­cze­niach. Prak­tyka to pod­stawa, teo­rię za­wsze można do­czy­tać.

Dzi­siaj mam eg­za­min. Pełno lu­dzi. Nie zdą­ży­łem się jesz­cze do­brze ro­zej­rzeć, a Klau­dia już do mnie ma­cha. Du­rzy się we mnie od pierw­szego roku, a ja chęt­nie z tego ko­rzy­stam. Do­sko­nale wie, że ni­gdy nie umó­wię się z nią na randkę, że nie bę­dzie żad­nego cho­dze­nia, bo ja z ni­kim się nie uma­wiam i z ni­kim nie cho­dzę. Ale wi­docz­nie aż tak bar­dzo jej to nie prze­szka­dza – bzy­kamy się, kiedy tylko naj­dzie mnie ochota.

– Hej, wresz­cie je­steś. Trzy­ma­łam dla cie­bie miej­sce. – Uśmie­cha się sze­roko. Ma ładną buźkę, ja­sne dłu­gie włosy i nie­bie­skie oczy. Wy­de­kol­to­wana bluzka na ra­miącz­kach pod­kre­śla jej nie­wielki biust, choć wy­star­cza­jąco duży do seksu hisz­pań­skiego. Gdyby ktoś jej nie znał, na pierw­szy rzut oka stwier­dziłby, że jest ty­pową blon­dynką. Nic bar­dziej myl­nego. Klau­dia Fur­man to na­prawdę by­stra dziew­czyna, na po­li­bu­dzie nie stu­diują głu­pie. Jest ogar­nięta i in­te­li­gentna. Tylko z emo­cjami nie­zbyt so­bie ra­dzi, czego do­wo­dem jest mi­łość do mnie. Może kie­dyś znaj­dzie so­bie faj­nego go­ścia, póki co ko­rzy­stam ja.

– Nie na­sta­wi­łem so­bie bu­dzika.

– Za­rwa­łeś noc?

– Nie mo­głem spać. – Wyj­muję dłu­go­pis, ko­mórkę i kładę je na ławce.

Na ekra­nie wy­świe­tla się po­wia­do­mie­nie o na­dej­ściu SMS-a. 

Wy­kła­dowca za­czyna roz­da­wać te­sty. Wi­dzę go na oczy pierw­szy raz w ży­ciu i za­pewne ostatni.

Czy­tam wia­do­mość od mamy:

Cześć, synku, wpad­niesz do nas po uczelni? Ro­bię na obiad twoją ulu­bioną mu­sakę. Chcemy ci po­wie­dzieć coś waż­nego.

Nie po­doba mi się ostat­nie zda­nie. Nie po­wi­nie­nem się te­raz tym przej­mo­wać. Na­pi­szę eg­za­min, to do nich pod­jadę. Tylko że nie mogę prze­stać się za­sta­na­wiać, o co cho­dzi. Wia­do­mość brzmi, jakby mama co naj­mniej była z Se­ra­fi­nem w ciąży, a to ra­czej mało praw­do­po­dobne, bo ma pięć­dzie­siąt lat. A może się mylę i jesz­cze nie jest dla niej za późno na dzieci?

Wstu­kuję SMS:

Co jest grane? Coś się stało?

Cze­kam na wia­do­mość w nie­skoń­czo­ność. Tempo od­po­wia­da­nia mamy jest za­bój­cze. W końcu przy­cho­dzi.

Nie, wszystko w po­rządku :) Chcemy, że­byś wresz­cie po­znał swoją sio­strę.

Sio­strę? Prze­cież ja, kurwa, nie mam żad­nej sio­stry. Wpa­truję się w wy­świe­tlacz jak de­bil, pod­czas gdy wy­kła­dowca kła­dzie test obok mnie.

– Pro­szę wy­łą­czyć te­le­fon, trwa eg­za­min – od­zywa się ni­skim gło­sem.

Cho­wam ko­mórkę do kie­szeni spodni i pa­trzę na za­da­nia. Nie je­stem w sta­nie się sku­pić.

Sio­strę... Roz­k­mi­niam, o co może cho­dzić, i na­gle do mnie do­ciera, że prze­cież Se­ra­fin ma córkę. Mama jesz­cze jej nie po­znała, a jest jego żoną od roku.

Ale jaka z niej sio­stra? Nie ma mię­dzy nami żad­nego po­kre­wień­stwa. Po­je­bało ich czy jak?

Tuż przed koń­cem czasu prze­zna­czo­nego na eg­za­min udaje mi się od­dać test. Je­stem wy­pom­po­wany i spięty. Nie mam ochoty po­zna­wać córki Se­ra­fina. Może jesz­cze będą mi ka­zali ją niań­czyć i opro­wa­dzać po mie­ście.

– Do­brze się czu­jesz? – pyta Klau­dia, kiedy wy­cho­dzimy na ską­pany słoń­cem par­king. – By­łeś ja­kiś roz­ko­ja­rzony na eg­za­mi­nie.

I na­dal je­stem.

Prze­su­wam dło­nią po wło­sach.

– To przez za­rwaną noc – od­po­wia­dam wy­mi­ja­jąco.

– Może po­je­dziemy na wzgó­rze, tro­chę się od­stre­su­jemy po eg­za­mi­nie? – Uśmie­cha się za­chę­ca­jąco.

Pa­trzę na jej usta mu­śnięte ró­żo­wym błysz­czy­kiem i ma­rzę, żeby zro­biły mi do­brze.

– Okej, je­dziemy – od­po­wia­dam i za­rzu­cam rękę na jej na­gie ra­mię.

Sio­stra nie uciek­nie.

Pę­dzę szu­trową drogą na sam szczyt, gdzie można wjeż­dżać tylko jed­no­śla­dem. Lu­bię to miej­sce. Klau­dia za­brała mnie tu na pierw­szym roku, kiedy od­dała mi cnotę. Od tam­tej pory przy­jeż­dżamy tu śred­nio dwa razy w mie­siącu w jed­nym celu.

Zo­sta­wiam mo­to­cykl w krza­kach, wyj­muję z bocz­nej torby pled i idziemy na na­szą miej­scówkę. Wi­dok jest nie­sa­mo­wity. Jak na dłoni wi­dać całe mia­sto. Je­ste­śmy od­dzie­leni od ścieżki drze­wami. Roz­kła­dam koc w cie­niu, a Klau­dia siada i od razu zdej­muje bluzkę. Ma na so­bie biały ko­ron­kowy sta­nik, który ide­al­nie pa­suje do de­li­kat­nej skóry. Stoję przed nią, uno­szę jej twarz i prze­su­wam kciu­kiem po dol­nej war­dze. Roz­chyla usta i za­czyna ssać mój pa­lec. Mam cia­sno w ga­ciach.

– Ob­cią­gnij mi – mó­wię do niej wprost, bo wiem, że ją to kręci.

Uśmie­cha się, ob­naża piersi i klęka przede mną. Ta dziew­czyna wie, jak za­do­wo­lić fa­ceta. Roz­pina mi spodnie i wy­ciąga fiuta. Od­bie­ram go od niej i wkła­dam jej do ust. Po­ru­sza głową w przód i w tył, a mnie prze­cho­dzą dresz­cze po ple­cach. Robi mi się go­rąco. Zdej­muję T-shirt, na co oczy Klau­dii błysz­czą z pod­nie­ce­nia. Chwyta mocno pe­nisa i za­czyna ob­cią­gać.

– O tak – od­chy­lam głowę.

Jej usta są ta­kie go­rące, ję­zyk wil­gotny. Wkłada ku­tasa głę­boko do buzi, po czym wy­suwa i lekko przy­gryza. Obej­muje go dło­nią i za­czyna po­ru­szać ryt­micz­nie mię­dzy war­gami. Le­dwo trzy­mam się na no­gach, za­raz dojdę. Ła­pię ją za włosy i za­czy­nam pie­przyć.

Klau­dia wpa­truje się we mnie jak w ob­raz tymi wiel­kimi, nie­bie­skimi oczami. Wsuwa rękę w majtki i robi so­bie do­brze. To mnie do­pro­wa­dza na sam szczyt. Mię­śnie się na­pi­nają, w uszach szumi krew. Po­ru­szam się jesz­cze ostatni raz i spusz­czam się w jej usta. Sperma ciek­nie jej po bro­dzie i ska­puje na na­gie piersi. Klau­dia na­prawdę musi mnie lu­bić, bo z roz­ko­szą po­łyka to, co zo­stało w buzi.

Stoję przed nią, a ona pa­trzy na mnie wier­nie i się ma­stur­buje. To mnie pod­nieca. Mi­nie jed­nak tro­chę czasu, za­nim po­now­nie wrócę do formy.

– Od­wróć się i wy­pnij ty­łek – mó­wię do niej, a ona ściąga majtki, pod­ciąga spód­niczkę i klęka na pie­ska.

Co za wi­dok, ide­alne krą­gło­ści, gładko ogo­lona cipka. Prze­su­wam dłońmi po jej po­ślad­kach, od­chy­lam je i za­czy­nam ją li­zać. Klau­dia ję­czy, wargi sro­mowe są na­brzmiałe z pod­nie­ce­nia. Wsu­wam ję­zyk w szparkę, która sma­kuje do­brze, zna­jomo. Za­ci­ska się i roz­wiera, pro­sząc o wię­cej. Jest wil­gotna, chętna. Czuję, że ku­tas po­now­nie tward­nieje. Się­gam po gumkę, za­kła­dam ją i wśli­zguję się w Klau­dię do końca.

Ko­lejny jęk, tym ra­zem dłuż­szy.

– Ko­cham cię, Gor­dia­nie – wzdy­cha.

Nic nie od­po­wia­dam, bo niby co miał­bym po­wie­dzieć? „Ja cie­bie nie”? Za­miast tego za­czy­nam ją po­su­wać, pcham mocno, przy­śpie­szam. A ona ję­czy co­raz gło­śniej. Obi­jam się o jej po­śladki, zwil­żam kciuk i za­czy­nam pie­ścić od­byt. To jej się po­doba, bo bar­dziej wy­pina pupę, a ja mam ochotę po­rząd­nie ją wy­dup­czyć. Już to kie­dyś ro­bi­li­śmy, było cia­sno, ku­rew­sko cia­sno.

Wy­cho­dzę z cipki i sły­szę jęk pro­te­stu. Po­chy­lam się i liżę ty­łek.

– Och, tak. – Klau­dia wije się pod piesz­czotą mo­jego ję­zyka. Za­czyna się po­now­nie ma­stur­bo­wać.

– Chcesz, że­bym ci tu wło­żył? – Wci­skam ję­zyk w cia­sną dziurkę.

– Tak.

Pluję na dłoń, zwil­żam ku­tasa i wcho­dzę po­woli. Jest cia­sno, tak jak ostat­nio. Po­su­wam się w niej płytko i jest mi do­brze. Klau­dia ma­suje łech­taczkę, a ja wsu­wam jej dwa palce w cipkę. To ją roz­wala. Po­ru­sza się szyb­ciej, na­bi­ja­jąc na członka, który wszedł już pra­wie do po­łowy.

– O tak, na­dziej się na niego jesz­cze raz – mó­wię.

I wtedy czuję, jak jej cipka za­ci­ska się na mo­ich pal­cach. Klau­dią wstrząsa dreszcz, krzy­czy. Wbi­jam się w nią moc­niej, czuję prąd prze­cho­dzący przez całe ciało i w tym sa­mym mo­men­cie do­cho­dzę.

Opa­damy na koc. Jest go­rąco, na­sze ciała są lep­kie od potu. Klau­dia obej­muje moją klatkę pier­siową i wpa­truje się we mnie roz­anie­lo­nym wzro­kiem.

– Gor­dia­nie...

– Hm?

– Po­ca­łuj mnie.

Krzy­wię się. Za­czyna się stara śpiewka.

– Wiesz, że nie lu­bię się ca­ło­wać.

Klau­dia pod­piera się na łok­ciu.

– Ale skąd wiesz, skoro ni­gdy tego ze mną nie pró­bo­wa­łeś? Li­za­łeś mnie w naj­in­tym­niej­szych miej­scach, a nie chcesz po­ca­ło­wać w usta? Dla­czego? – pyta to­nem peł­nym pre­ten­sji.

Okej, skoń­czy­li­śmy na dzi­siaj. Zdej­muję z sie­bie jej rękę i wstaję.

– Co ro­bisz? – Pa­trzy na mnie prze­stra­szo­nym wzro­kiem.

– Mu­szę się zbie­rać, je­stem umó­wiony. – Za­pi­nam spodnie i wcią­gam ko­szulkę, cho­ciaż naj­chęt­niej zo­stał­bym bez niej, tak jest go­rąco.

– Z kim? – Siada i obej­muje ko­lana ra­mio­nami.

– Z mamą.

– Nie wie­rzę ci.

Wy­wra­cam oczami. Znowu to samo: py­ta­nia, ocze­ki­wa­nia, miau­cze­nie. Po chuj mi to? Nie może po pro­stu cie­szyć się z tego, co jest? Było nam do­brze, oboje do­szli­śmy, lecz ona musi po­zo­sta­wić nie­smak. Za­chciało jej się znowu ba­wić w pier­do­lone mał­żeń­stwo.

– Twoja sprawa. Ubie­raj się.

Zdej­muję kask, zsia­dam z mo­to­cy­kla i par­kuję go pod blo­kiem. Otwie­ram klu­czami drzwi do klatki scho­do­wej i wbie­gam co drugi sto­pień na ostat­nie, dzie­siąte pię­tro. To do­bry tre­ning, po­zwala roz­ła­do­wać ener­gię.

Gdy wcho­dzę do miesz­ka­nia, do­biega mnie za­pach mu­saki. Uwiel­biam grec­kie żar­cie. Za­wsze jak jeż­dżę do babci w od­wie­dziny, wra­cam trzy kilo cięż­szy. Mama do­brze go­tuje, jed­nak to bab­cia Ka­li­sta przy­go­to­wuje naj­le­piej tra­dy­cyjne grec­kie po­trawy – mezę, ho­ria­tiki, so­uvlaki... Już nie mogę się do­cze­kać, kiedy po­jadę do niej w te wa­ka­cje. Ostatni raz by­łem tam jesz­cze przed śmier­cią ojca, cztery lata temu. Po­grzeb od­był się w Pol­sce, więc ścią­gnę­li­śmy bab­cię do nas na kilka dni, ale jej się nie po­do­bało. Wró­ciła na wy­spę szyb­ciej, niż pla­no­wa­li­śmy.

Nie dzi­wi­łem jej się. Gre­cja to zu­peł­nie inny kraj niż Pol­ska. Więk­szość mo­ich ku­zy­nów na wy­spie żyje bez po­śpie­chu, w cie­pełku, na lu­zaku, we­dług za­sady siga-siga[2]. Gdy mam gor­szy dzień, za­my­kam oczy i wy­obra­żam so­bie, że tam je­stem. Czuję go­rące słońce na kla­cie, za­pach mo­rza i roz­grzany pia­sek pod sto­pami, sły­szę cy­kady w gaju oliw­nym. Tak wła­śnie wy­gląda mój raj. Każdy po­wi­nien po­sia­dać wła­sny, któ­rym bę­dzie się odu­rzał jak amfą w sy­fia­ste, zimne dni. A w Pol­sce jest ta­kich co naj­mniej z dwie­ście pięć­dzie­siąt. Jak nie deszcz la­tem, to słota je­sie­nią, w zi­mie śnieg oraz plu­cha. Słońce ła­ska­wie przy­grzeje w lipcu i w sierp­niu, choć też nie za­wsze. Nad Bał­ty­kiem w wa­ka­cje pi­zga jak na Sy­be­rii i łeb chce upier­do­lić. Do dupy z taką po­godą, to nie na moje geny. Dla­tego, jak tylko do­ro­bię się na Gor­dia­nu­sie, ku­puję so­bie wła­sną wy­spę, za­bie­ram mamę ze sobą i się wy­pro­wa­dzam.

Tym­cza­sem ona wita mnie w ko­ry­ta­rzu:

– Je­steś wresz­cie, synku. – Wy­ciera ręce w szmatkę ku­chenną i daje mi ca­łusa w po­li­czek. Z roku na rok przy­bywa jej zmarsz­czek, choć i tak wy­gląda le­piej, niż kiedy żył oj­ciec. Wi­dzę po niej, że jest szczę­śliwa.

– Są­dzi­łam, że dzi­siaj koń­czysz za­ję­cia wcze­śniej.

– Mu­sia­łem za­ła­twić coś po dro­dze.

– Ro­zu­miem. Pro­si­łam cię, że­byś da­wał mi znać cho­ciaż SMS-em, że bę­dziesz póź­niej. Tyle się sły­szy w wia­do­mo­ściach o wy­pad­kach mo­to­cy­klo­wych.

– To nie słu­chaj wia­do­mo­ści, mamo. Bę­dziesz spo­koj­niej­sza. – Obej­muję ją ra­mie­niem i idziemy do kuchni.

Se­ra­fin sie­dzi przy stole i prze­gląda ja­kiś por­tal z au­tami na lap­to­pie.

– Czo­łem, Gor­dia­nie. – Ści­skamy so­bie ręce.

Jest w wieku mamy, po­znali się na spo­tka­niu Ano­ni­mo­wych Al­ko­ho­li­ków, na które Se­ra­fin zo­stał za­pro­szony jako przy­kład wy­cho­dze­nia z cho­roby al­ko­ho­lo­wej. Mama za­częła się le­czyć do­piero po śmierci ojca, gdy wresz­cie do niej do­tarło, że po­pi­ja­nie ja­jecz­nicy na śnia­da­nie wódką z so­kiem jabł­ko­wym nie jest nor­malne. A tak wła­śnie ra­dziła so­bie z pro­ble­mami, kiedy stary jesz­cze cho­dził po tym świe­cie. Ni­gdy jed­nak nie wi­dzia­łem jej upi­tej, rzy­ga­ją­cej, nie­przy­tom­nej. Trzy­mała się za­wsze w pio­nie, wy­wią­zy­wała z do­mo­wych obo­wiąz­ków, cho­dziła do pracy w re­je­stra­cji w przy­chodni. Cho­ciaż Bóg je­den wie, jak da­wała radę ogar­nąć cały ten syf z kar­tami pa­cjen­tów, bę­dąc na cią­głym rau­szu. Mama nie pije od pra­wie czte­rech lat, Se­ra­fin po­dobno od dzie­się­ciu. Mu­szę przy­znać, że jest po­rząd­nym fa­ce­tem. Nie ma za dużo kasy, pra­cuje jako sprze­dawca sa­mo­cho­dów w sa­lo­nie. W jego przy­padku pie­nią­dze nie li­czą się aż tak bar­dzo. Ważne, że trak­tuje mamę jak kró­lową. I to jest wy­star­cza­jący po­wód, by go sza­no­wać. Z po­czątku pod­cho­dzi­łem do niego z du­żym dy­stan­sem, lecz z cza­sem się do niego prze­ko­na­łem. Wiem na­to­miast, że ni­gdy mu w pełni nie za­ufam, wciąż po­zo­staję czujny, choć nie ob­se­syj­nie.

– Jak ci leci na uczelni? – pyta i za­myka kom­pu­ter.

– W po­rządku, dzi­siaj mia­łem eg­za­min... – W tej sa­mej chwili przy­po­mi­nam so­bie wia­do­mość od mamy i uzmy­sła­wiam, po co tu wła­ści­wie przy­je­cha­łem. – Chcie­li­ście po­ga­dać.

Mama zerka na Se­ra­fina, po czym siada obok niego przy stole. No pro­szę, dwóch na jed­nego. Krzy­żuję ręce na piersi i pa­trzę na nich wy­cze­ku­jąco.

– Usią­dziesz, Gordi? – prosi mama.

Sia­dam, cho­ciaż po to­nie jej głosu wnio­skuję, że oba­wia się mo­jej re­ak­cji na to, co za chwilę usły­szę. Nic dziw­nego, dwa lata temu, gdy wy­znała mi, że za­mie­rza wyjść za mąż za Se­ra­fina, wy­je­ba­łem przez okno mi­kro­fa­lówkę, w któ­rej wła­śnie od­grze­wała mu obiad. Mia­łem szczę­ście, że nie roz­wa­li­łem ko­muś łba. Dwa nie­umyślne spo­wo­do­wa­nia śmierci w tak krót­kim od­stę­pie czasu nie prze­ko­na­łyby żad­nej sę­dzi, na­wet je­śli prze­le­ciał­bym ją na mi­lion róż­nych spo­so­bów.

– Pew­nie ko­ja­rzysz, że mam córkę – za­czyna Se­ra­fin. – Ma na imię Kira i do tej pory miesz­kała z matką w An­glii. Nie mie­li­ście oka­zji się wcze­śniej po­znać. Była żona nie ży­czyła so­bie, by Kira od­wie­dzała moją nową ro­dzinę. – Uj­muje mamę za dłoń i uśmie­cha się do niej cie­pło. – Mie­siąc temu Kira skoń­czyła osiem­na­ście lat, więc sama może już o so­bie de­cy­do­wać. Za­pro­si­li­śmy ją do nas na wa­ka­cje... – Za­wie­sza głos i spo­gląda na mamę.

– Chcie­li­by­śmy, żeby u nas po­miesz­kała – mówi mama. – Mógł­byś jej po­ka­zać mia­sto, może po­znać ją ze swo­imi zna­jo­mymi. Pla­nu­jemy za­brać ją też na wspólny wy­pad do Gre­cji. Po­le­cie­li­by­śmy wszy­scy, we czwórkę, za­trzy­ma­li­by­śmy się u Ka­li­sty, już z nią roz­ma­wia­łam. Wspo­mi­nała, że wy­bie­rasz się do niej w lipcu, i po­my­śla­łam, że to wspa­niale się składa. Dawno ni­g­dzie nie by­li­śmy ra­zem, mo­gli­by­śmy spę­dzić trzy ty­go­dnie jak nor­malna ro­dzina, przy oka­zji po­znał­byś le­piej swoją przy­braną sio­strę...

Już jej nie słu­cham. Robi mi się go­rąco. Mam dwa­dzie­ścia cztery lata, miesz­kam sam od sze­ściu. Tro­chę za późno na uda­wa­nie szczę­śli­wej ro­dzinki. Spóź­nili się o ja­kieś pięt­na­ście lat. Za­mie­rzam spę­dzić wa­ka­cje na wy­spie sam! Bab­cia na szczę­ście ro­zu­mie, że nie zno­szę dzie­le­nia się z kimś prze­strze­nią przez dłu­żej niż pół dnia i ce­nię so­bie święty spo­kój. A oni wy­ska­kują ze wspól­nym, ro­dzin­nym wy­jaz­dem. Non stop ra­zem. I jesz­cze wma­wiają mi, że mam sio­strę, którą po­wi­nie­nem niań­czyć. Zu­peł­nie ich po­pier­do­liło.

Pa­trzę na nich i czuję, jak li­ta­nia wul­ga­ry­zmów ci­śnie mi się na usta. Za­ci­skam pię­ści, sta­ram się po­wstrzy­mać przed wy­bu­chem. Nie ob­rażę mamy. Nie ob­ra­żam ko­biet, nie wy­zy­wam ich, nie ubli­żam im, nie je­stem taki, jak mój za­faj­dany oj­ciec. Mogę je ostro pie­przyć, ale ni­gdy nie zro­bię im przy tym krzywdy. Nie­na­wi­dzę fa­ce­tów, któ­rzy obi­jają swoje la­ski, spra­wiają im ból, znę­cają się nad nimi fi­zycz­nie i psy­chicz­nie. To nie są praw­dziwi męż­czyźni, tylko za­srani tchó­rze, któ­rych na­le­ża­łoby wy­ka­stro­wać i upier­do­lić im ręce, żeby nie przy­no­sili wstydu po­rząd­nym go­ściom.

Wstaję i za­czy­nam cho­dzić. Ruch za­wsze po­ma­gał mi roz­ła­do­wać emo­cje. Ale kuch­nia jest tak mała, że rów­nie do­brze mógł­bym drep­tać w miej­scu. Roz­nosi mnie, czuję, że mu­szę się na czymś wy­żyć, bo za­raz mnie ro­ze­rwie. A że nie mam ochoty od­da­wać kasy za ku­chenne sprzęty i ro­bić przy tym przy­kro­ści ma­mie, po­sta­na­wiam wy­nieść się z miesz­ka­nia, żeby od­re­ago­wać.

– Będę za dzie­sięć mi­nut – rzu­cam i wy­bie­gam na klatkę scho­dową.

Wcho­dzę po dra­bince, która pro­wa­dzi na dach. Otwie­ram właz i wy­ska­kuję na roz­grzaną papę. Mam na­dzieję, że moja miej­scówka na­dal funk­cjo­nuje. Mia­łem tu swego ro­dzaju plac do ćwi­czeń – za­wie­szony wo­rek tre­nin­gowy, ma­te­rac, han­tle, ła­weczkę. Gdy się wy­pro­wa­dzi­łem, po­zwo­li­łem mło­ko­som z dołu ko­rzy­stać ze swo­jego sprzętu, pod wa­run­kiem że będą o niego dbać i na zimę cho­wać wszystko do ko­mórki.

Dach jest ską­pany w pro­mie­niach za­cho­dzą­cego słońca. Je­stem so­lid­nie wkur­wiony, przede wszyst­kim na sie­bie, że tak mało mi po­trzeba, aby stra­cić nad sobą kon­trolę. Po­bok­suję w wo­rek, to szybko mi przej­dzie. Wy­cho­dzę zza ko­mina i przy­staję.

Ja­kaś lalka na­wala w mój wo­rek. I idzie jej cał­kiem nie­źle. Ma formę, parę w mię­śniach. Na­wet nie za­uwa­żam, kiedy mój gniew się ulat­nia, a w jego miej­sce po­ja­wia się za­in­try­go­wa­nie. Dziew­czyna jest ubrana w czarny strój do kick­bo­xingu – do­pa­so­wany top opi­na­jący cycki, który od­sła­nia wy­rzeź­biony brzuch i krót­kie spodenki pod­kre­śla­jące jędrny ty­łek. Prócz tego ma za­je­bi­ście dłu­gie, choć po­si­nia­czone nogi. Na dło­nie za­ło­żyła rę­ka­wice bok­ser­skie, na pisz­czele ochra­nia­cze. Brą­zowe włosy spięła w koń­ski ogon – od­ska­kuje te­raz w rytm jej kro­ków. Po­ru­sza się szybko, zwin­nie, ru­chy rąk świad­czą o tym, że bli­żej jej do taj­skiego, niż ame­ry­kań­skiego kick­bo­xingu. Idzie jej cał­kiem nie­źle, robi jed­nak je­den pod­sta­wowy błąd.

– Źle od­dy­chasz. Po­łącz cios z wy­de­chem – mó­wię.

Prze­staje bok­so­wać, spo­gląda w moją stronę. Ma ko­cie, ciemne oczy i pełne usta. Nie jest ja­koś spe­cjal­nie ładna, mimo to brał­bym ją.

– Jo­gin się zna­lazł – od­zywa się ni­skim, lekko za­chryp­nię­tym gło­sem, po­dob­nym do tego, jaki ma Salma Hayek. A ja czuję, że mój fiut za­czyna roz­py­chać się w spodniach.

Dziew­czyna wy­ko­nuje kop­nię­cie boczne i wraca do bok­so­wa­nia. Ni­gdy nie by­łem z ko­bietą, która po­tra­fi­łaby wal­czyć. To mo­głoby być cie­kawe do­świad­cze­nie zna­leźć się w łóżku z kick­bo­xerką. Tym bar­dziej że dziew­czę jest wy­spor­to­wane, ma mocne uda, ręce, jest roz­cią­gnięta. Mógł­bym z nią wy­czy­niać cuda.

Tra­fiają mi się dziew­czyny z lep­szą kon­dy­cją fi­zyczną, które cho­dzą na ja­kiś ae­ro­bik – sro­bik, pły­wają, bie­gają, ale przy więk­szych sek­su­al­nych akro­ba­cjach wy­mię­kają. Za­zwy­czaj więc w grę wcho­dzą okle­pane po­zy­cje – na hu­zara, na pie­ska, na ły­żeczkę, mi­sjo­na­rza. Cho­ciaż tej ostat­niej za­zwy­czaj uni­kam, bo la­ski za bar­dzo korci, żeby pójść w ślinę, a ich cycki wy­glą­dają na pła­skie jak bla­cha. Lu­bię na­to­miast brać je od tyłu, wi­dzieć ich krą­gło­ści, wy­go­loną cipkę i od­byt. Mam ewi­dentną sła­bość do seksu anal­nego, lecz rzadko która jest na niego chętna.

Ale z tą du­peczką mógł­bym za­sza­leć – zro­bić no­życe, del­fina, in­dyj­skie sta­nie na rę­kach, G-force albo sześć dzie­więć na sto­jaka.

Wy­obraź­nia hula mi jak pies spusz­czony ze smy­czy. Pod­cho­dzę do dziew­czyny, przy­glą­da­jąc się jej cio­som.

– Ak­tyw­niej garda, bo prze­ciw­nik zmiaż­dży ci twój śliczny no­sek – od­zy­wam się, sta­jąc obok niej, i mo­men­tal­nie do­staję cios pro­sto w nos. Kurwa!

– Tak do­brze? – Uśmie­cha się bez­czel­nie.

Ła­pię się za kość no­sową. Ale mi przy­je­bała. Gdyby była męż­czy­zną, już le­ża­łaby po­ła­mana. Po­prawka: gdyby była męż­czy­zną, nie do­stał­bym w pysk. Ni­gdy nie tracę czuj­no­ści przy fa­ce­tach, tym bar­dziej przy tych, któ­rzy po­tra­fią wal­czyć.

– No, przy­znam, że wzię­łaś mnie z za­sko­cze­nia. Je­den zero dla cie­bie – od­po­wia­dam i ru­szam no­sem.

– Moja rada dla cie­bie na przy­szłość: ak­tyw­niej garda, bo prze­ciw­nik zmiaż­dży ci twój śliczny no­sek – mówi tym swoim sek­sow­nym gło­sem, omija mnie i pod­cho­dzi do ko­mina, pod któ­rym leży spor­towa torba. Dziew­czyna zdej­muje rę­ka­wice i wy­ciera się ręcz­ni­kiem. Kro­pelka potu spływa jej po ple­cach w dół do rowka, a ja mam ochotę ścią­gnąć jej majtki i ostro ją wy­li­zać.

– Miesz­kasz tu­taj? – py­tam, pa­trząc, jak upija łyk wody, a po nim ko­lejny.

– Po­wiedzmy.

– Od dawna?

– Nie.

Jaka roz­mowna. Chyba mu­szę ją tro­chę pod­krę­cić, ina­czej bę­dziemy stać tu do rana.

– Masz ochotę na tre­ning we dwoje? – pro­po­nuję i uno­szę su­ge­styw­nie brew.

Upija ko­lejny łyk wody, po czym spo­gląda na mnie i mruży oczy. Ma nie­ziem­skie spoj­rze­nie. Zmy­słowe, a jed­no­cze­śnie by­stre i prze­ni­kliwe. In­stynkt pod­po­wiada mi, że to nie jest prze­ciętna dziew­czyna. Mój mózg i pe­nis są co do tego zgodni, a to już coś zna­czy.

Dziew­czyna wrzuca bu­telkę do torby i ściąga ochra­nia­cze z nóg.

– Chcesz to zro­bić tu­taj? – pyta i pod­cho­dzi bli­żej.

– Może być tu­taj. Nie je­stem wy­bredny. – Uśmie­cham się i wy­cią­gam rękę, by przy­cią­gnąć ją do sie­bie.

W tym sa­mym mo­men­cie ona robi wy­kop i od­trąca moje ra­mię. Kurwa mać! Nie wie­rzę, że znowu da­łem się pod­pu­ścić. Tak to jest, jak się my­śli pałą za­miast głową.

– Dwa zero dla mnie. Chcia­łeś tre­no­wać, to tre­nuj. – Sta­wia gardę. Nie uśmie­cha się, ale wi­dzę w jej oczach za­dziorną iskrę.

Ta mała so­bie ze mną po­grywa. Mam ochotę sprać ją na kwa­śnie jabłko, lecz tego nie zro­bię. Nie biję ko­biet, na­wet je­śli one tego chcą. Rzecz ja­sna nie­winne klapsy w po­śla­dek pod­czas ru­cha­nia się nie li­czą. One są dla pod­grza­nia at­mos­fery.

– Nie ude­rzę cię – od­po­wia­dam.

Prze­chyla głowę, jakby nie do końca ro­zu­miała.

– To jak chcesz wal­czyć?

Pa­trzę na nią i za­sta­na­wiam się, czy udaje, czy się ze mnie na­bija, a może na se­rio po­my­ślała, że chcę z nią tre­no­wać kick­bo­xing?

Trzyma wy­soko gardę, jak gdyby cze­kała, aż za­dam cios.

– Wiesz... – Prze­su­wam dło­nią po karku, nie spusz­cza­jąc z niej wzroku, i sta­wiam ko­lejny krok w jej stronę. – Nie trzeba za­da­wać ciosu, żeby ko­goś po­wa­lić na zie­mię.

Ko­cie oczy się roz­sze­rzają, lecz za­nim zdąży za­re­ago­wać, ku­cam, ła­pię ją ha­kiem za udo, pod­no­szę i pod­ci­nam nogę, na któ­rej stoi. Dziew­czyna opada z ję­kiem na plecy, a ja wprost na nią. Od­dy­chamy szybko, pa­trząc so­bie w oczy. Jej usta są roz­chy­lone, oczy lśnią, klatka pier­siowa fa­luje. Czuję, jak jędrne piersi ocie­rają ją o mój tors. Mam fiuta twar­dego jak skała. Już jest moja.

– Dwa je­den. – Ła­pię ją za nad­garstki i kładę dło­nie po bo­kach jej twa­rzy. Nie opiera się, wręcz prze­ciw­nie. Wy­czuwa mój wzwód i ociera się o mnie, uno­sząc lekko bio­dra. Po­zwa­lam na to, zwal­nia­jąc odro­binę na­cisk. Prze­su­wam rękę na jej bio­dro i ła­pię za po­śla­dek. Jest twardy, zu­peł­nie jak mój ku­tas, który naj­chęt­niej wy­sko­czyłby już ze spodni. Ro­bię ma­chi­nalny ruch, na­cie­ra­jąc na cipkę. Dziew­czyna unosi bio­dra, obej­muje mnie no­gami... Aż na­gle prze­kręca się, wy­ko­rzy­stuje siłę prze­rzutu i już sie­dzi na mnie okra­kiem, uśmiech­nięta od ucha do ucha.

– Trzy je­den dla mnie – mówi.

Jej twarz pro­mie­nieje. Zmie­niam zda­nie, jest cał­kiem ładna.

– Wo­lisz być na gó­rze? – Kładę ręce na ko­bie­cych bio­drach i ocie­ram się fiu­tem o kro­cze.

Ale tej panny to nie ru­sza, a przy­naj­mniej nic nie daje po so­bie po­znać. Po pro­stu sie­dzi na mnie i się śmieje.

Pierw­szy raz tra­fiam na taki przy­pa­dek. A może źle ją wy­czu­łem?

– Nie ja­rają cię fa­ceci? – py­tam.

Ściąga brwi, jakby nie ro­zu­miała.

– Wo­lisz tre­no­wać z dziew­czy­nami? – do­daję.

Przy­gląda mi się, nic nie od­po­wia­da­jąc.

– Je­steś les­bijką? – walę wprost.

Prze­wraca oczami.

– Nie, ale gdy spo­ty­kam fa­ce­tów ta­kich jak ty, mam ochotę nią zo­stać. – Scho­dzi ze mnie, wstaje i od­cho­dzi w stronę ko­mina.

– Ta­kich jak ja, czyli ja­kich? – Ob­ra­cam się i po­dą­żam wzro­kiem za jej kształt­nym tył­kiem.

Mam prze­srane. Wiem, że nie prze­stanę my­śleć o tej la­sce, do­póki jej nie zdo­będę. A to pew­nie bę­dzie wy­ma­gało czasu. Póki co mu­szę sam so­bie zwa­lić ko­nia albo za­dzwo­nić po po­moc, bo mi za­raz jaja ro­ze­rwie.

– Zbo­czeń­ców, któ­rzy my­ślą tylko o jed­nym. – Za­kłada torbę na ra­mię i idzie w stronę włazu.

No, te­raz to po­je­chała po ca­ło­ści. Wstaję i idę w jej stronę.

– Ej, żeby była ja­sność, nie je­stem zbo­czeń­cem. – Ła­pię ją za ra­mię.

Pa­trzy mi pro­sto w oczy, wy­gląda na po­iry­to­waną.

– Wszy­scy zbo­czeńcy tak my­ślą. A na wi­dok dziew­czyny ubra­nej w coś skąp­szego niż hi­dżab od razu im staje. Wkła­dają so­bie rękę w ga­cie, drugą pod­no­szą i wo­łają: halo, nie je­stem zbo­czeń­cem!

Bzdury. Nie za­mie­rzam wcho­dzić z nią w tę chorą dys­ku­sję, ktoś mu­siał nie­źle za­leźć jej za skórę. Dzi­siaj dam jej spo­kój. Mu­szę tylko spraw­dzić, pod któ­rym nu­me­rem mieszka, żeby za­ga­dać do niej za kilka dni, jak ochło­nie i zro­zu­mie, co stra­ciła.

Kiedy scho­dzi z da­chu, idę za nią i do­łą­czam do niej na ko­ry­ta­rzu. Nie mó­wię nic, pa­trzę, do­kąd pój­dzie.

I w tej sa­mej chwili mama wy­cho­dzi na klatkę.

– O, tu je­steś – mówi za­sko­czona. Spo­gląda na mnie, póź­niej na dziew­czynę i się uśmie­cha. – Wi­dzę, że już się po­zna­li­ście. Kiro, za­raz po­daję obiad. Gor­dia­nie, mo­żesz po­móc Se­ra­fi­nowi prze­sta­wić łóżko w twoim po­koju, żeby twoja sio­stra miała gdzie po­ło­żyć rze­czy?

Wpa­truję się w mamę i, kurwa, nie wie­rzę. Czy to ja­kiś chory żart? Prze­twa­rzam raz jesz­cze to, co po­wie­działa przed mo­men­tem. Zer­kam na dziew­czynę, a ona na mnie. Oczy ma wiel­kie, usta roz­chy­lone. Wy­gląda na rów­nie za­sko­czoną jak ja.

– No co tak sto­icie? Wchodź­cie. – Mama znika we­wnątrz miesz­ka­nia.

Pa­trzę jesz­cze raz na dziew­czynę, po czym prze­su­wam dłońmi po twa­rzy.

Ja pier­dolę, co za nie­fart. Te­raz na bank już jej nie prze­lecę. A mo­gło być tak pięk­nie.

Trudno. Po obie­dzie znajdę so­bie inne po­cie­sze­nie. Wska­zuję ręką na drzwi:

– Sio­stro, ty pierw­sza.

Przy­pisy

[1] Wil­liam Sha­ke­spe­are, An­to­niusz i Kle­opa­tra, przeł. Je­rzy Li­mon i Wła­dy­sław Za­wi­stow­ski.
[2] Spo­koj­nie, bez po­śpie­chu.