Schizis - Melissa Darwood - ebook + audiobook + książka
NOWOŚĆ

Schizis ebook i audiobook

Darwood Melissa

5,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

41 osób interesuje się tą książką

Opis

Szokujący, poruszający, wciskający w fotel.

Psychologiczny romans Young Adult z finałem,

którego nie będziesz w stanie przewidzieć.

 

Mam na imię Marcja, a to jest mój kanał na YouTubie. Jesteście ciekawi, z jakimi demonami zmagam się każdego dnia? Zobaczcie sami.

Nieważne, że ten filmik trafi do ludzi z mojej szkoły. I tak od dawna wszyscy patrzą na mnie jak na wariatkę. Bo poniekąd nią jestem.

Kofi jednak tak nie myśli. Uważa mnie za normalną. To mój najlepszy przyjaciel, chłopak, dzięki któremu zaznałam odrobiny szczęścia w swoim nieszczęśliwym siedemnastoletnim życiu.

Subskrybujcie. Czekam na sto tysięcy subów, by zdradzić Wam szokującą prawdę. Jestem przekonana, że nikt z Was nie domyśli się, co tak naprawdę mi się przytrafiło.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 285

Rok wydania: 2025

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 7 godz. 9 min

Rok wydania: 2025

Lektor: Marta Markowicz

Oceny
5,0 (2 oceny)
2
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
MariaNiwa

Nie oderwiesz się od lektury

Genialna! Niesamowita i wciagająca historia. Nie spodziewałam się takich zwrotów akcji. Naprawdę ważna, a do tego nieprzewidywalna fabuła.Nie mogę się po niej pozbierać. Polecam!
00



Iglooghost – Bug Thief

Iglooghost – White Gum

Natalia Nykiel – Total Błękit

Mariah Carey – Always Be My Baby

Shai – If I Ever Fall In Love

Agnes Obel – Familiar

Apparat – Goodbye

Boyz II Men – Water Runs Dry

K–Ci & JoJo – All My Life

Whitney Houston – Step By Step

Iglooghost – Purity Shards

Iglooghost – New Vectors

Spotify:

YouTube:

Statyw? Jest.

Aparat? Jest.

Tło gotowe.

Muszę sobie wreszcie kupić lampę. Poproszę ojca. I tak uważa mnie za pasożyta. Wisi mi, co sobie o mnie pomyśli, gdy znów wyciągnę od niego kasę. Powinien się w ogóle cieszyć, że się do niego odzywam.

Ciemnowłosa kobieta siedząca na fotelu w rogu mojego pokoju patrzy na mnie karcąco. Kiedy włączam kamerę, kręci głową z dezaprobatą. Nie jest ani stara, ani jakoś szczególnie młoda. Ma może trzydzieści kilka lat. Odkąd pamiętam, wygląda na tyle.

– Nic tym nie wskórasz – mówi krytycznie, a mnie przechodzą ciarki jak za każdym razem, gdy słyszę jej zimny ton głosu. Przez tyle lat powinnam się już do niego przyzwyczaić.

– Może kogoś ocalę – odpowiadam.

– Bzdury. Naczytałaś się za dużo głupich książek.

Siedzi sztywno, prosto, dostojnie. Ma na sobie to samo ubranie co zwykle – prostą, ascetyczną sukienkę do kostek z długim rękawem, w kolorze przygnębiającego grafitu. Czuję od niej duszący zapach perfum, od którego kręci mi się w głowie. Jej twarz jest pociągła, smukła i blada. Włosy ma czarne, upięte mocno i nienagannie w wysoki kok, przez co jej czoło wydaje się gładkie jak tafla szkła. Duże szare oczy patrzą zawsze chłodno i z wyższością. Jej brwi są wiecznie ściągnięte i surowe, nos ostry, a usta wąskie, pociągnięte czerwoną szminką i zazwyczaj zaciśnięte w prostą kreskę. Nazywam ją Cruella, bo jak morderczyni dalmatyńczyków potrafi zmrozić krew w żyłach swoim spojrzeniem. Ale to tylko moje subiektywne odczucie. Wyłącznie moje, nikt prócz mnie jej bowiem nie widzi.

Przez tę kobietę, a raczej za jej sprawą, w wieku pięciu lat znalazłam się pierwszy raz u psychologa. Trafiłam do niego po tym, jak Cruella kazała mi rozpruć nożyczkami brzuch pluszowego misia, bo podobno siedziała w nim mała dziewczynka. Wykonałam jej polecenie. W środku była jedynie wata. Gdy wyjaśniłam mamie, że wypatroszyłam maskotkę, bo szukałam zjedzonej dziewczynki, od razu zabrała mnie na wizytę. Pani psycholog kazała mi rysować dom, moją rodzinę, po czym wyjaśniła mamie, że to naturalne, że dzieci w moim wieku fantazjują. Często mają wymyślonych znajomych. Jej zdaniem nie było w moim zachowaniu niczego niepokojącego.

Lekarka rodzinna podzielała jej zdanie i mimo namów mamy nie uznała, że wizyta u psychiatry dziecięcego jest konieczna. Zapisała słabe tabletki uspokajające i chyba dzięki nim Cruella na pewien czas zniknęła. Niestety potem znów się pojawiła, chociaż leków nie odstawiłam. Odwiedzała mnie w szkole, na podwórku, w sklepie. Wszędzie tam, gdzie było jej wygodnie. Początkowo panicznie się jej bałam. Sądziłam, że przychodzi do mnie, bo źle się zachowuję, jestem niegrzeczna, jednak nawet gdy byłam posłuszna, miła, nie przeszkadzałam dorosłym i się nie odzywałam, też się zjawiała. Często wtedy chorowałam – gorączkowałam, było mi niedobrze, bolała mnie głowa. Za każdym razem mama podnosiła alarm i wiozła mnie do najbliższego lekarza lub na izbę przyjęć do szpitala. Cruella stawała wówczas w drzwiach i kręciła głową, mrucząc coś pod nosem.

Kiedy wspominałam o niej lekarzom, zganiali omamy na wysoką gorączkę i dziecięcą wyobraźnię. Dlatego z czasem przestałam komukolwiek mówić o Cruelli. Stała się częścią mojego życia. Zaakceptowałam ją i uznałam, że skoro lekarze nie widzą w tym niczego niepokojącego, mogę przywyknąć do jej obecności.

Od maleńkości dużo chorowałam i bardzo źle się czułam. Wraz z wiekiem zaczęły nachodzić mnie częste ataki paniki, lęki, depresja. Reasumując, odkąd pamiętam, czułam się fatalnie. Chodziłam z mamą od lekarza do lekarza, od szpitala do szpitala. Robiono mi setki badań, nawet nie zliczę, ile razy pobierano mi krew, ile razy sikałam do pojemnika na mocz i oddawałam kał na papier, żeby można było dostarczyć próbkę do laboratorium. Wykryto u mnie pasożyty, przechodziłam zatrucia, wysypki alergiczne, miewałam grypy i zapalenia płuc. Z zaburzeń psychicznych zdiagnozowano anoreksję. To przez nią w wieku jedenastu lat trafiłam pierwszy raz do szpitala psychiatrycznego. W pewnym momencie doszłam do wniosku, że może ludzie po prostu tak mają, że chorują, może na tym polega ból istnienia? Inne dzieci, które znałam, nie miały jednak podobnych dolegliwości, nie cierpiały tak jak ja. To ze mną było coś nie tak.

I nadal jest, z tym wyjątkiem, że do tej pory uważałam, że naprawdę jestem poważnie chora. Teraz natomiast mam istotne powody, by sądzić, że moje dolegliwości, lęki i depresja mają całkiem inne podłoże, niż każdemu się wydaje. Dzięki Cruelli wiem, co może być ich przyczyną. Bo Cruella czasami do mnie mówi. Bywa, że tak jak dzisiaj, odezwie się mrukliwym tonem, a wtedy zyskuję pewność, że nie zwariowałam. Ona istnieje naprawdę. Daje mi wskazówki, znaki, że z moją głową jest wszystko w porządku.

Czerwona lampka miga na aparacie.

– Cześć. Nazywam się Marcja Cal, a to jest mój kanał na YouTubie – mówię do obiektywu.

Cal to 2,54 centymetra. To bardzo mało. Dziewczynka o nazwisku Cal powinna być drobna i zgrabna niczym Calineczka. Tymczasem ja w wieku siedmiu lat, zamiast przypominać baśniową okruszynkę, która mieści się w łupince od orzecha, wyglądałam jak Muminek.

Ważyłam prawie czterdzieści kilo. Ale nie trwało to długo. Jako dziecko przechodziłam ze skrajności w skrajność. Raz byłam otyłym miśkiem z dusznościami i ciągłym kaszlem, a już po roku wychudzonym patyczakiem z bólem brzucha i ziemistą cerą. Stanowiłam niekończące się zmartwienie dla mojej mamy i zagadkę diagnostyczną dla lekarzy – a było ich wielu, różnych specjalności i z różnym stażem.

Przez liczne nieobecności na początku uczęszczania do szkoły nie miałam przyjaciół. Gdy wracałam na lekcje po dłuższej przerwie, słyszałam ciągłe docinki, na przerwach goniły mnie drwiące spojrzenia. Byłam niechcianym gościem na szkolnych korytarzach. Większość dni spędzałam w domu i w szpitalach, co potęgowało moje odizolowanie od rówieśników. Wytykali mnie palcami, omijali szerokim łukiem. Byłam inna, skazana na samotność.

Wciąż tkwią we mnie te wspomnienia. Parszywa dzieciarnia. Na jakich dorosłych wyrosną, skoro już w podstawówce drwili z gorszych od siebie?

STOP. Nie gorszych.

Moja psycholog, Magda, zabrania mi myśleć o sobie w ten sposób. Poza tym teraz mam idealną wagę. Wyszłam z niedowagi po anoreksji, chociaż od pewnego czasu jem znacznie mniej. Ale o tym później.

Większość osób nie zdaje sobie sprawy z tego, że już w wieku siedmiu lat można zachorować na anoreksję wskutek depresji. Tylko że ja nie miałam depresji, ja po prostu w pewnym momencie straciłam apetyt. Nie czułam potrzeby jedzenia, nie czułam głodu, ssania w żołądku. Zupełnie jakby coś blokowało moje łaknienie. Na pewno przyczyniła się do tego Cruella. Za każdym razem, gdy mama stawiała przede mną posiłek na stole – obiad, kanapkę, owoce, cokolwiek – zjawa syczała mi nad uchem: Nie jedz tego, nie jedz. To jest złe… Złe, złe, złe!

W trakcie najdłuższych okresów głodówki czułam się całkiem dobrze. Ale zdaniem lekarzy to było jedynie złudzenie, którego doznaje spora część anorektyczek.

Podobno twórczość martwych artystów sprzedaje się najlepiej. Nie wiem, co mnie czeka. Jeśli to, co najgorsze, to przynajmniej mój przekaz będzie wzmocniony. Otworzy wszystkim oczy na zbrodnię, która jest niemal niezauważalna i tak cicha, że może dziać się w pieleszach domowych, tuż za ścianą sąsiada, a on i tak nigdy się o niej nie dowie.

Z tego, co zauważyłam, wszyscy youtuberzy mają jakieś czołówki na początku filmików. Muszę podpytać Kofiego, skąd ściąga darmowe mp3 do swoich nagrań z meczów. Kofi podkochiwał się we mnie w gimnazjum. Czas przeszły, bo od liceum, do którego razem chodzimy, już w ogóle nie poruszamy tej kwestii. To chyba jedyny temat tabu między nami. A raczej drugi, ale o nim akurat nie wie nikt prócz mnie. Kofi jest szczery, pomocny, opiekuńczy, czasami mam wrażenie, że gdyby nie on, nie byłabym w stanie wielu rzeczy zrobić sama. Lubię go, bardzo. To mój najlepszy przyjaciel, jednak jest też chłopakiem, a co za tym idzie, nie zawsze mogę z nim otwarcie rozmawiać o typowo babskich sprawach. Od tego mam przyjaciółkę – Liwię.

Często nachodzą mnie wyrzuty sumienia, że bezdusznie odtrąciłam uczucia Kofiego w gimnazjum, ale od początku zależało mi na nim wyłącznie jak na przyjacielu. Nic więcej. I chociaż z pozoru jesteśmy totalnie różni, to wiele nas łączy.

Kofi jest Mulatem. Jego ojciec przyjechał z Nigerii do Polski na studia, gdzie poznał mamę Kofiego. Zaszła z nim w ciążę, urodziła, skończyła studia, a ojciec Kofiego po uzyskaniu dyplomu wrócił do Afryki, bo miał tam zobowiązania wobec swoich rodziców i wioski. Do tej pory przysyła im pieniądze na utrzymanie. Czasami wspiera ich też wujek – brat mamy. Kofiemu nie było łatwo, zwłaszcza w gimnazjum. Był wysoki i zwinny, więc wuefista zaproponował mu wstąpienie do szkolnej drużyny koszykówki. I choć część chłopaków zaakceptowała jego obecność, to byli i tacy, którzy zazdrościli mu jego sportowych umiejętności. Szydzili z jego koloru skóry; nieraz usłyszał, że jest brudasem, że śmierdzi. Drwili z jego matki, że to „kurwa, która puściła się z Murzynem”.

Kofi dotkliwie przeżywał każdą obelgę, czuł się intruzem we własnym kraju. Nie dał się jednak stłamsić, nie zrezygnował z treningów. Wtedy nie znaliśmy się jeszcze zbyt dobrze, niemniej potrafiłam sobie wyobrazić, jak mocno ranią go słowa tych pieprzonych gnojków. Chodziliśmy razem do klasy, byliśmy znajomymi na Facebooku, nie spędzaliśmy ze sobą czasu sam na sam, lecz coś nas do siebie ciągnęło. Pewnego dnia wysłał mi wiadomość z pytaniem, czy możemy się zobaczyć. Ojca nie było, więc zaprosiłam Kofiego do domu. Zjawił się po piętnastu minutach. Był prosto po zajęciach z SKS-u, spocony, zdyszany, poirytowany. Wyglądał, jakby ktoś go zranił. Gdy tylko zapytałam, co się stało, przygarnął mnie niespodziewanie do siebie i mocno objął. Cała się spięłam, ale po chwili, kierowana jakimś nieznanym instynktem, wtuliłam się w jego szeroką pierś i również go objęłam. Czułam całą sobą jego wewnętrzny ból, rozpacz, niezrozumienie. Było mi go tak bardzo szkoda…

To był mój pierwszy raz, kiedy znalazłam się w objęciach chłopaka, do tego naprawdę przystojnego chłopaka, za którym uganiają się dziewczyny. I mogłoby się wydawać, że powinnam coś poczuć. A tu nic. Żadnego dreszczu, żadnych motyli w brzuchu, nic z tego, o czym czytałam w książkach. Zero.

To jednak nie było ważne w tamtym momencie. Istotne było to, że dałam odczuć Kofiemu, że go rozumiem; że jestem równie nieszczęśliwa jak on; że jest mi źle w życiu. Wtedy jeszcze nie myślałam o samobójstwie, choć tkwiłam w permanentnej depresji, spowodowanej nieustannym bólem i chorobami.

Od tamtego wydarzenia spędzaliśmy sporo czasu razem. Kofi znosił moje humory, ja byłam jego oparciem. Przemawiałam mu do rozsądku w chwilach, gdy miał ochotę pozabijać tych pieprzonych rasistów, którzy nie pozwalali mu normalnie żyć w jego własnym kraju. Im więcej przebywaliśmy razem, tym jaśniej Kofi dawał mi do zrozumienia, że chce się do mnie bardziej zbliżyć. Wówczas już znałam siebie na tyle, by wiedzieć, że jestem jak mina przeciwpiechotna, która może rozwalić najpierw siebie, a później wszystkich wokół. Wolałam więc, żeby nie podchodził za blisko. Widywaliśmy się w szkole, u niego w domu i u mnie, ale tylko wtedy, gdy ojciec wyjeżdżał (bo nawet wolę nie myśleć, jak zareagowałby na wieść o tym, że widuję się z ciemnoskórym chłopakiem).

Czułam, że niebawem Kofi wykona kolejny krok, by pogłębić naszą znajomość, i się nie pomyliłam. Już kiedy zaprosił mnie do kina, na jakiś łzawy romans, wyczułam, co się święci. Początkowo było normalnie, jak zwykle, zjedliśmy cały popcorn na reklamach, zaczął się film, jakaś romantyczna scena, i wtedy Kofi wziął mnie za rękę. Jego dłoń była ciepła, dużo większa od mojej. Wsunął swoje palce pomiędzy moje. Wiem, że powinnam była coś poczuć, jakiś przyjemny dreszcz, moje serce powinno zabić szybciej, ale ja nic nie czułam. Nie odrzuciłam go, nie chciałam mu robić przykrości. I to był mój błąd, bo Kofi odczytał to jako przyzwolenie na coś więcej.

– Mar – odezwał się cicho tuż przy moim uchu.

Spojrzałam na niego. Jego ciemne oczy lśniły, skóra pachniała wodą kolońską, oddech był przyśpieszony.

– Co tam? – zapytałam.

Nie odpowiedział, tylko nachylił się i zbliżył swoje usta do moich.

Nie mogłam się na to zgodzić, nie powinnam robić mu nadziei, zwodzić. Cofnęłam się i wysunęłam swoją dłoń z jego dłoni.

– Przepraszam, ale nie mogę – powiedziałam. – To nie twoja wina, to ja…

– Rozumiem – odpowiedział.

Od tego czasu nie rozmawialiśmy o tym zdarzeniu ani razu, lecz nadal się przyjaźniliśmy. Wszystko wróciło do stanu sprzed kina, nic się między nami nie zmieniło.

I za to tak lubię Kofiego – bo jest taktowny, nienachalny, bo potrafi zrozumieć.

Nieraz zbierałam się na odwagę, żeby mu wytłumaczyć, skąd moja niechęć do zbliżeń, ale nie chciałam zepsuć naszej relacji. Poza tym, co miałabym mu niby powiedzieć: że każdego dnia staram się po prostu przetrwać; że nie jestem na tyle silna, by się z kimś wiązać; że nie czuję w ogóle popędu seksualnego, do nikogo.

Mój stan to anhedonia1 w czystej postaci. Wiem, że powinnam odczuwać jakieś przyjemności, zmysłowe, cielesne, emocjonalne czy duchowe, niestety nie potrafię.

Moja sfera erotyczna to totalna porażka. I nie chodzi tu konkretnie o Kofiego ani też o moją orientację seksualną, bo dziewczyny wcale mnie nie pociągają. Ja po prostu mam jakąś pieprzoną barierę. Jedynie podczas pobytu w szpitalu mam wrażenie, że jestem w stanie ją przeskoczyć, jednak od razu po powrocie do domu wrażenie to pryska jak bańka mydlana.

Podobają mi się mężczyźni pod kątem wizualnym. Potrafię zapatrzyć się na piękno męskiego ciała, lubię stanowcze rysy twarzy. To trochę jak podziwianie rzeźby, czemu towarzyszy uznanie dla artysty. W przypadku Kofiego mogę również wyrazić podziw dla Stwórcy: dobrze ci wyszedł ten chłopak, Panie Boże.

Dostrzegam wszystkie zalety fizyczne Kofiego. Nie jestem ślepa. Bardzo zmężniał od czasów gimnazjum, jego głos stał się niski, tubalny, ramiona ma szerokie, ciało umięśnione. Dostrzegam to, że jest atrakcyjny, a mimo to nie potrafię poczuć pożądania, choć bardzo bym chciała.

Jestem popsuta.

Może to wina depresji, może psychotropów? – chociaż już ich praktycznie nie biorę, tylko czasami coś na sen, gdy dopadnie mnie niepokój.

Czytanie erotycznych scen w książkach też mnie nie podnieca, choć uwielbiam czytać o miłości. Sama chciałabym napisać powieść. Bo książki to moje życie.

Z niektórymi tytułami potrafię się nie rozstawać nawet przez kilka miesięcy. Kiedy któraś z powieści mnie wciągnie, czytam ją w kółko, non stop, od początku do końca. I znów od początku. Za każdym razem znajduję w niej coś nowego. Zaznaczam swoje ulubione fragmenty, by wracać do nich za jakiś czas. Czytam dużo w porównaniu z innymi osobami w moim wieku, mimo to z polaka ledwo wyciągnęłam trójkę na zakończenie drugiej klasy ogólniaka. Zdaniem nauczycielki nie potrafię mówić, w sensie – ładnie się wysławiać. To prawda, że trochę kiepsko u mnie z koncentracją, czasami ciężko mi dobrać odpowiednie słowa – to przez te leki na sen. Dlatego staram się ograniczać ich dawkowanie do minimum.

Co do mojej książki, obawiam się ją napisać całkowicie sama. Mam wrażenie, że mój styl jest zbyt chaotyczny, a moje pióro zbyt niecierpliwe, bym mogła stworzyć spójną fabułę. Skontaktowałam się z autorką książek, która pisze dla młodzieży. Poradziła mi, żebym napisała całość, później będziemy szlifować tekst. Ucieszyłam się z jej propozycji, myślę nawet, że lepiej by było, gdyby wykorzystała mój tekst, na jego podstawie napisała książkę i wydała ją pod własnym nazwiskiem. Dzięki temu trafię do szerszego grona czytelników. Nie będę musiała przebijać się sama przez tysiące tytułów wydawanych rocznie.

Liwia, moja przyjaciółka, jest zupełnie odmiennego zdania:

– Oszalałaś? Będziesz się dzielić wszystkim z jakąś obcą babą? Zyskami, sławą…

Przewracam oczami.

– Nie liczyłabym na jakąś mega kasę i czerwone dywany. Zamierzam napisać dramat dla młodzieży, a nie obyczajówkę dla pań w wieku naszych mam.

– Nigdy nie wiadomo…

– Wiadomo, jak ktoś w naszym wieku będzie chciał to przeczytać, to prędzej ściągnie z chomika, niż kupi egzemplarz w księgarni. Wattpad aż kipi od tego typu wynurzeń dla nastolatek. Ludziom szkoda kasy na książki.

– Tobie nie szkoda.

– Jestem w mniejszości.

– I nie będzie cię wkurzać, że nazwisko tej pisarki znajdzie się na okładce, nie twoje?

– Nie piszę tej książki dla sławy.

– Ale dlaczego? Mówię ci, że to będzie hit. Wiesz, ile osób ma podobne problemy jak ty? Tylko że oni nie mają odwagi, by o nich mówić. Ty masz. Źle zrobisz, jeśli zdecydujesz się na współpracę z tą pisarką.

– Liwia, przesadzasz. Ona ma doświadczenie, kontakty z wydawnictwami…

– Ja też! To znaczy, mogę mieć, jeśli zechcę. Pomogę ci. Będę twoją menedżerką, każde wydawnictwo przyjmie cię z pocałowaniem ręki. Wystarczy, że im zapłacisz. Kurek, ten booktuber, robił ostatnio live’a na YouTubie z przedstawicielem wydawnictwa Nowy Print. Dajesz im kasę, a oni zajmują się wszystkim: redakcją, wydaniem, promocją. Twoja książka będzie w salonach księgarskich w całym kraju.

– I nie wydaje ci się to dziwne, że musisz im płacić?

– Ale to ci się zwróci. I dodatkowo na tym zarobisz! Tak mówili w tym wywiadzie u Kurka. Sama się przekonasz. Ja się już tym zajmę, rozeznam się, poczytam. A ty kołuj kasę od starego i pisz! Pisz i nakręcaj filmiki. Na sto tysięcy subów ogłosisz wydanie swojej książki.

W jednym z Liwią się zgadzam, zamierzam zyskać sto tysięcy widzów na kanale, lecz robię to z powodu, o jakim ona nie ma pojęcia.

Nie wiem jeszcze, jak osiągnę tak dużą liczbę obserwatorów, na pewno nie zamierzam odgrywać w filmikach dramy, wylewać swoich żalów, skarżyć się, jak źle mi się żyje, jaka jestem nieszczęśliwa. Nie potrzebuję widowni dla podniesienia poczucia własnej wartości, dla połechtania ego, dla nakarmienia narcystycznych aspiracji czy poprawy humoru. Potrzebuję widowni, by przekazać stu tysiącom nastolatków coś bardzo ważnego.

– Cześć. Nazywam się Marcja Cal, a to jest mój kanał na YouTubie.

I git. Teraz muszę wyjść na zewnątrz zapalić papierosa. Strasznie się podjarałam tym pierwszym filmikiem. Wiem, że palenie jest niemodne, co gorsza niezdrowe, chociaż i tak nic mi już bardziej zaszkodzić nie może. Nic na to nie poradzę, że lubię palić. Przyznaję, jestem uzależniona.

Cruella twierdzi, że palę przez moją mamę. A ja chcę wierzyć, że jestem dla mamy najważniejszą osobą na ziemi. Chcę wierzyć, że mama chce dla mnie jak najlepiej; że stara się, jak może, bym nie chorowała; że chce zrozumieć, skąd wzięła się u mnie depresja, anoreksja, ciągłe bóle głowy i brzucha, ale najbardziej chyba chce dociec, dlaczego próbowałam się zabić.

A próbowałam się zabić trzy razy. Ostatnim razem prawie mi się udało.

Zaciągam się szlugiem. Jakie to cudowne uczucie. Nie cierpię tych etykiet na opakowaniach papierosów z ludźmi chorymi na raka. Wszystko psują. Palę dla spokoju, relaksacji, a oni mnie straszą wyłupiastym okiem i utratą wzroku.

He, he, he. Przynajmniej nie będę musiała oglądać potworności tego świata i wkurwiających ludzi, którzy po nim chodzą.

Zaciągam się po samą przeponę i wypuszczam kłąb dymu na chłodne jesienne powietrze. Jak mi dobrze.

– Marcja, będziesz jadła obiad? Jest rosół – słyszę wołanie z okna.

– Nie – odpowiadam, czując, jak ssie mnie w żołądku, ale muszę być twarda.

To moja mama. Nina.

Wie, że palę. Często pali razem ze mną. Jest wtedy taka rozluźniona. Bardzo lubię, gdy siadamy sobie na ławeczce, palimy i rozmawiamy, o wszystkim, o głupotach. Tak naprawdę są to nieliczne momenty, kiedy czuję tak głęboką bliskość z mamą. Patrzy na mnie z radością, uśmiecha się. Dym papierosowy kojarzy mi się właśnie z tymi chwilami, z poczuciem bezpieczeństwa.

Znowu rosół… Masz nie jeść, rozumiesz? – Za moimi plecami rozlega się ostry głos Cruelli. Odwracam się. Jędza stoi z rękoma założonymi na piersi, w swojej staromodnej kiecce. Czoło ma zmarszczone, oczy zmrużone dla ochrony przed promieniami popołudniowego słońca. Jest tak wyraźna, jakby naprawdę istniała. Wyciągam żarzącego się papierosa w jej stronę.

– Chcesz macha?

Cruella marszczy nos, jakby wyczuła zapach dymu, ale przecież to niemożliwe.

Musisz z tym skończyć, to jest kolejna rzecz, która cię truje – zwraca się do mnie moralizatorskim tonem. Wkurza mnie, zwłaszcza gdy mówi zagadkami. Zauważam jednak, że im jestem starsza, tym więcej jest mi w stanie powiedzieć, tym częściej do mnie przychodzi, tym więcej rozmawiamy.

Gaszę papierosa o klepisko i wrzucam do pełnego petów słoika z wodą, który stoi na parapecie. W chwili, kiedy to robię, znika cała magia palenia, poczucia bezpieczeństwa, relaksacji. Pojawia się smród i rozczarowanie. Nie pierwszy raz uświadamiam sobie, że palenie jest głupie i wcale go nie potrzebuję, bo uczucia, które wywołuje, są złudne.

– Masz rację, muszę z tym skończyć raz na zawsze. To był ostatni papieros. Dosyć trucia.

Przechodzę przez ogród w stronę drzwi frontowych. Zapach rozgrzanych słońcem bylin na skalniaku łaskocze mnie w nozdrza. To mama zajmuje się pielęgnacją roślin i koszeniem trawy. Lubi to. Ma własny ogródek warzywny, namiętnie uprawia zioła, oleandry, konwalie, powojniki, hortensje. Do prac domowych ma pomoc w osobie pani Olgi, która przychodzi raz w tygodniu i za dwie dychy na godzinę robi błysk.

Podziwiam ją. Nie dałabym rady sprzątać cudzych kibli, zmieniać brudnej pościeli. Zwłaszcza tej u mojego brata. Bóg jeden wie, co on wyczynia pod kołdrą w nocy. Te góry zmiętolonych chusteczek higienicznych, wylewających się rano z jego kosza na śmieci, to niby skąd? Całoroczny katar sienny? Nie sądzę. Wolę sobie nie wyobrażać, jak wygląda jego pościel.

I to jest kolejna rzecz, której nie potrafię zrozumieć u mojego brata. Dziewczyny ślinią się na jego widok jak pies ze wścieklizną. Wiem, bo widzę to w szkole. Liwia też się w nim podkochuje, odkąd pamiętam. Za każdym razem, gdy mija Brunona u mnie w domu, robi się czerwona jak grzebień indora. Nieraz zastanawiałam się, czy nie przyjaźni się ze mną tylko dlatego, że kocha się w moim bracie. Musiałaby mieć jednak nierówno pod sufitem, żeby spędzać ze mną każdy dzień wyłącznie po to, by przez minutę zostać zaszczyconą znudzonym spojrzeniem mojego brata.

Bruno jest inteligentny i bystry. Ale prędzej umrę, niż mu powiem, że tak myślę. Już bez tego zachowuje się jak zadufany palant. Jest ode mnie o rok starszy. Matka wpadła ze mną po jego urodzeniu. Wydawało jej się pewnie, że karmienie piersią to niezawodny środek antykoncepcyjny. Ledwo ogarnęła się z pierwszym dzieckiem, a tu drugie pchało się na świat.

Podobno ojciec palcem nie ruszył, aby jej pomóc w naszym wychowaniu. Wiem, bo babcia mi mówiła. Mama mojej mamy. Bardzo nie lubi mojego taty. Po tym, jak pobił Brunona, domyśliła się, jakim jest sukinsynem. Żaden ośmiolatek, nawet po akrobacjach na drabinkach, nie powinien mieć takiej ilości fioletowych pręg na plecach, jaką miał mój brat. Chciała wezwać policję, ale matka jej zabroniła. Powiedziała, że załatwi sprawę z ojcem. Nie załatwiła. Za to, że zwróciła mu uwagę i podważyła jego metody wychowawcze, sama oberwała drewnianą deską do krojenia w głowę. Wiem, że jest z nim tylko dla pieniędzy; nieraz mówiła o tym w złości. Mama nie jest materialistką, myślę, że po prostu chce nam zapewnić godny byt. Sama wychowała się w niedostatku – babcia rozwiodła się, gdy mama miała trzy latka, bo dziadka podobno zamknęli w więzieniu. Co zrobił? Nie wiem. Babcia nigdy nie porusza tego tematu. Nie mam pojęcia, czy dziadek nadal żyje, czy wie, że ma wnuczkę.

Mama z wykształcenia jest farmaceutką. Tuż po studiach poznała mojego ojca, kupował witaminy w aptece, w której pracowała. Był od niej o rok starszy, piękny i czarujący. Jeszcze tego samego dnia zjedli razem kolację w drogiej żydowskiej restauracji. Ojciec od zawsze miał dużo pieniędzy (dziadkowie są bardzo dziani), zaimponował mamie inteligencją, wykształceniem, stanowiskiem w firmie i zamożnością. Dziesięć miesięcy później urodził się Bruno, a rok po nim, w święto uchwalenia konstytucji, przyszłam na świat ja. Mama już nigdy nie wróciła do pracy.

Mój brat uczęszcza do tego samego ogólniaka co ja, tylko że do ostatniej, maturalnej klasy. Rodzice uznali, że skoro mam kłopoty psychiczne, to Bruno powinien czuwać nade mną w szkole. Tak bardzo ucieszył się z tego zadania, że przez pierwszy miesiąc mojej nauki w szkole udawał, że mnie nie zna. Dopiero gdy te suki z II B zaczęły mnie kocić, przypomniał sobie, że ma siostrę. Co prawda trochę się spóźnił, bo zdążyłam poznać już smak wody z klozetu. Kiedy wparował do damskiej toalety, walczyłam o oddech. We trzy mnie małpy trzymały, ale gdy go ujrzały, puściły. Zbluzgał je niemiłosiernie, kazał im wypieprzać, po czym zajął się swoją młodszą siostrzyczką. Nie wiem, co im później zrobił, co powiedział, lecz więcej mnie nie tknęły.

Bruno nie ma dziewczyny na stałe, żadnej nie przyprowadził nigdy do domu. Widziałam go parę razy w szkole z jakąś laską z równoległej klasy. Wisiała mu na szyi, wpatrzona w niego jak w obraz Matki Boskiej, podczas gdy on debatował z kumplami z zespołu o ostatnim sparingu.

Mój brat jest członkiem drużyny siatkarzy. Mają na koncie kilka medali zdobytych w zawodach wojewódzkich. Matka jest z niego strasznie dumna, ojciec ma gdzieś jego wyczyny sportowe. Ale jego się nie zadowoli, a Bruno jest na tyle rozsądny, że nawet nie próbuje tego robić. A przynajmniej nie pokazuje tego po sobie. Jest bardzo pewny siebie i ma wysokie poczucie własnej wartości, podobno to cecha pierworodnych. Mama stara się jeździć na wszystkie zawody Brunona – filmuje smartfonem jego asy serwisowe, bloki, ataki i wrzuca na stronę drużyny na Facebooku, którą sama założyła i którą administruje. Wiem, trochę to dziwne. Matczyna miłość nie zna granic.

Mama jest naprawdę spoko. Interesuje się moją szkołą, gotuje mi to, co lubię, a lubię niewiele. W sobotę jemy rosół jedynie na włoszczyźnie, bez natki pietruszki. Na drugi dzień pomidorowa, tylko z ryżem. W poniedziałek naleśniki wyłącznie z dżemem truskawkowym. We wtorek pizza na cienkim cieście, margherita. W środę pierogi z serem i jogurtem, na słodko. W czwartek zupa warzywna krem, z grzankami na oliwie z oliwek, w piątek kopytka z cukrem i cynamonem. W sobotę rosół i dalej powtórka menu z ostatniego tygodnia. Muszę mieć stabilizację – tak twierdzi moja psycholog. A ja się z nią zgadzam. Odwala mi, kiedy dzieje się coś nieoczekiwanego.

Wracając do żarcia. Mięsa nie tknę, ryb też nie. Jak mogę jeść coś, co miało oczy, bijące serce, żyło i zostało zabite? Mam już obcykane wszystkie religie świata, chcę wiedzieć, co czeka mnie po śmierci. W reinkarnację wierzę chyba najbardziej. Dlatego między innymi sprzeciwiam się spożywaniu czegoś, co przed momentem było istotą żywą. Gdy tylko pomyślę, że po śmierci będę krową albo świnią – pasioną paszą, ściśniętą w klatce, taplającą się kopytami czy racicami w gównach koleżanek w niedoli wyłącznie po to, by jakiś łajdak w zakrwawionym fartuchu ubił mnie siekierą, albo jakaś niunia zapłaciła za fragment mojego karku kartą płatniczą w mięsnym, żeby potem przypieczono mnie na grillu z okazji rozpoczęcia sezonu letniego, dostaję ataku paniki. Kiedyś często miewałam takie ataki. Teraz rzadziej. Wpadam wtedy w histerię i rozpieprzam wszystko, co podejdzie mi pod ręce, albo wręcz odwrotnie, zamieram i popadam w kilkutygodniową depresję. Na ciężkie stany mam swój niezawodny zestaw: trójpierścieniowy lek przeciwdepresyjny plus neuroleptyk – choć już dawno nie szprycowałam się mocnymi lekami. Ostatnio wystarcza mi coś na uspokojenie na noc i Paralityk. Tak nazywa się mój kot (dawkowanie przez cały dzień i w nocy wskazane). Uwielbiam go przytulać. Głaszczę go po miękkim szarym futerku, a on mruczy i wyciąga się rozkosznie. Kocham go tak bardzo, że gdy wieszałam się za pierwszym razem, nie mogłam powstrzymać łez, że nigdy więcej go nie zobaczę. Był wtedy młodym kociakiem, teraz jest dostojnym kocurem. Pewnie dzięki niemu mnie odratowali, bo podobno miauczał tak głośno, że zagłuszał muzykę. Matka weszła wówczas do mnie na górę. Głupio wyszło. Biedaczka nie mogła otworzyć drzwi, bo powiesiłam się na klamce.

Do dzisiaj mam wyrzuty sumienia. Ale to nie ona miała mnie znaleźć. O tej porze powinna być na zajęciach z trampolin – matka skacze, bo uważa, że jest za gruba. Bruno wyszedł z domu do kumpla. To ojciec miał mnie zobaczyć jako pierwszy. Celowo nastawiłam głośno muzykę, bo wiedziałam, że to go rozzłości. Kiedy wracał z pracy, a w domu było zbyt głośno, dostawał białej gorączki. Tamtego wieczoru miał wejść na górę, otworzyć z trudem drzwi do mojego pokoju z zamiarem solidnego opieprzu i… SURPRISE!

Taki miałam plan.

Ale ojciec został w robocie. Matka zapomniała na zajęcia ręcznika, a że poci się jak mysz, to wróciła. Usłyszała muzykę i miauczącego jak hamujący pociąg Paralityka, weszła na górę i…

Ściska mnie w gardle, jak o tym myślę.

Idę zjeść ten rosół. Mama zrobiła go specjalnie dla mnie.

A jeszcze mała dygresja – ojciec, po roku niezmiennego obiadowego menu, zaczął stołować się bliżej swojego miejsca pracy. Tak, w soboty i w niedziele też pracuje. Czasami nie ma go w domu nawet kilka tygodni. I chwała Bogu.

1 Za Wikipedią: Anhedonia – brak lub utrata zdolności odczuwania przyjemności (zarówno zmysłowej, cielesnej jak i emocjonalnej, intelektualnej czy duchowej) i radości.

– Cześć, znajdujemy się w moim pokoju na poddaszu – mówię do kamery i słyszę, jak drży mi głos. – To mój pierwszy filmik, a światło jest do dupy, więc nie wiem, co z tego wyjdzie. Pomyślałam, że zatytułuję go „Samobójstwo”, bo o tym głównie będzie. W zasadzie tytuł powinien brzmieć „Samobójstwa”, bo mam za sobą trzy próby samobójcze. I, jak się domyślacie, żadna nie była udana.

Cięcie.

Przecież domyślają się, że nie były udane, skoro przed nimi stoję. Nie mogę brać ich za kretynów.

Bez sensu. Nie chcę robić ciągłych cięć, bo będzie to wyglądać, jakbym miała coś do ukrycia.

Jeszcze raz. Przestawiam kamerę tak, aby tło stanowiły moje regały z książkami. Są dla mnie powodem do dumy. To moje ukochane skarby.

– Postanowiłam, że nie będę montować swoich filmów – zaczynam ponownie. – Boję się tej obietnicy, ale chcę być z wami szczera. Dlatego choćby się waliło i paliło, nie będzie cięć. Prócz tego, które miało miejsce przed momentem. W tle słyszycie jeden z moich ulubionych zespołów. Wiem, Queen jest stary jak świat, ale te teksty, ta muzyka naprawdę do mnie trafiają. Szkoda, że Freddie nie żyje. Jest tylu podłych ludzi na świecie, którzy czynią zło, dlaczego akurat on musiał odejść? Odszedł ciałem, ale jego duch zawsze z nami zostanie, i to dzięki muzyce. Jestem ciekawa, czy wy też macie takich wykonawców, którzy odeszli już z tego świata, ale nadal są z wami dzięki swojej twórczości. A może pisarzy? Ja nie potrafiłabym wybrać jednego. Każdy wnosi do mojego życia coś ważnego. Czasami mam wrażenie, że wręcz żyję historiami moich bohaterów. Na pewno są ciekawsze niż moje posrane życie. Też tak macie? Napiszcie mi w komentarzach o swoich doświadczeniach.

– A wracając do zespołu Queen – mówię do kamery i zakładam kosmyk włosów za ucho – to towarzyszył mi przy każdej mojej samobójczej próbie. Nie będę wam owijać w bawełnę. Jeśli poczujecie się zgorszeni tym, że nazbyt się uzewnętrzniam, to po prostu mnie nie oglądajcie. Jeśli chcecie wiedzieć, jak wygląda moje życie, z jakimi demonami zmagam się każdego dnia, to subskrybujcie mój kanał. – Robię krok w tył. – A teraz zacznę może od pierwszego razu. Ten pamiętam najlepiej, bo był starannie zaplanowany. Widzicie te drzwi za mną? – Wskazuję za siebie. – Powiesiłam się na nich na klamce. Zwyczajnie przywiązałam do niej sznurek, założyłam pętlę na szyję i usiadłam. Znalazła mnie matka. Wezwała pogotowie, które zabrało mnie od razu do szpitala psychiatrycznego. Mam świadomość tego, że ten filmik trafi do uczniów w mojej szkole, do nauczycieli. Jest mi obojętne, co sobie o mnie pomyślą. Mam ich zdanie głęboko w dupie. I tak od dawna patrzą na mnie jak na wariatkę, bo poniekąd nią jestem. Nikt normalny, o zdrowych zmysłach, nie próbuje sobie odebrać życia, prawda? Jeśli więc chodzi wam to po głowie, to lepiej znajdźcie sobie dobrego psychiatrę. Ja mam psychologa i psychiatrę. Z Magdaleną, moją psycholog, gadamy sobie o moim życiu, o tym, co myślę, jakie mam sny, co mnie nurtuje. Pani psychiatra wypisuje mi tylko leki, nie bawi się w terapię, bo tę przeszłam w szpitalu psychiatrycznym. I to parę razy. Czy pomogła? Nadal żyję, czyli wygląda na to, że tak. A czy cieszę się z tego, że żyję? Są dni takie jak dziś, że nie przeszkadza mi to, że nadal tu jestem, na tym łez padole. Są natomiast takie, kiedy wszystko sprawia, że mam ochotę nie istnieć. Nie czuć. Nie słyszeć. Po prostu znaleźć się w cichym i spokojnym miejscu, gdzie nie będę odczuwać bólu. Byłam i nadal jestem w potrzasku. Widzę jednak jarzące się światełko w tunelu i mam nadzieję, że dzięki wam uda mi się w końcu z niego wydostać. Dlaczego postanowiłam się zabić? Odpowiedź jest banalnie prosta. Bo zorientowałam się, jakie mam możliwości wyjścia z mojej sytuacji. Bo wiedziałam już wcześniej to, co po mojej próbie samobójczej przepracowywały ze mną psycholog i kilku psychiatrów w szpitalu. Uwierzcie mi, niewiedza często jest błogosławieństwem. Gdy jesteś inteligentna na tyle, by potrafić szukać wiedzy na swój temat, to ją znajdziesz. Książki, poradniki, podręczniki psychiatrii i psychologii. W nich wszystko jest dokładnie opisane. U mnie rozpoczęło się od autoagresji. Zaczęłam się głodzić. W tamtym czasie nie miałam pojęcia, że jest na to w ogóle jakaś nazwa, nie sądziłam nawet, że wyrządzam sobie krzywdę. Byłam przekonana, że to rówieśnicy mnie krzywdzą. Nazywają grubaską, sadłem, pączkiem, grubą świnią. Byłam dzieckiem, oni też byli dziećmi. Ja nie zdawałam sobie sprawy z tego, że jestem ofiarą przemocy słownej, oni, że są moimi oprawcami. Podstawowe pytanie: gdzie wtedy byli dorośli? Czy gdyby nauczyciele w szkole reagowali na wyzwiska, którymi mnie obrzucano, czy gdyby rodzice uświadomili swoim pieprzonym bachorom, jaką krzywdę mi czynią, czy gdybym uzyskała od moich bliskich więcej akceptacji, nie wpadłabym w anoreksję? Może się wydawać, że to wszystko zaczęło się od szkoły. Że to ludzie ze szkoły sprawili, że czułam się gorsza niż śmieć. A może oni tylko przelali czarę goryczy? A może to przez ojca, który był, jest i będzie złamanym fiutem. Powinien traktować mnie jak swoją księżniczkę, nie pasożyta. Gdyby był inny, gdyby nie był tym, kim jest, gdyby nie groził mi, co zrobi, jeśli puszczę parę z ust o tym, co wyrabia w domu, to wówczas nękanie rówieśników spłynęłoby po mnie jak woda po kaczce. Piszcie do mnie, kochani. Czy reagujecie, gdy widzicie ofiarę prześladowania słownego? Czy może sami jesteście ofiarami? A może oprawcami? Chcę zatrzymać to błędne koło. Życie powinno być przyjemne. Zwłaszcza dla ludzi w naszym wieku. Wystarczy, że dorośli skaczą sobie do gardeł. Jestem Marcja Cal, a to jest mój kanał. Subskrybujcie. Czekam na sto tysięcy subów, by raz na zawsze skończyć z tym piekłem.

Koniec nagrania.

Copyright © Melissa Darwood

Wydawnictwo Melissa Darwood

Wszelkie Prawa Zastrzeżone

Łódź 2025

Redakcja:

Agnieszka Świątczak

Korekta:

D. B. Foryś

Przygotowanie wersji e-book:

D. B. Foryś

Okładka:

Andrzej Komendziński

www.melissadarwood.com

[email protected]

Numer ISBN: 978-83-973618-0-5

Powieść jest wyłącznie fikcją literacką.

Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.

Książka jest dostępna w formatach e-book, audiobook oraz w wydaniu papierowym.