Gościnne występy. Kawałki o projektowaniu - Marcin Wicha - ebook

Gościnne występy. Kawałki o projektowaniu ebook

Marcin Wicha

3,8

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

To jest książka o codziennym projektowaniu i zwykłej architekturze. Trochę też o życiu.

Autor zabiera nas na spacer po warszawskim Grochowie. Zagląda do swojej dawnej szkoły podstawowej. Włóczy się po bliższej i dalszej okolicy. Obserwuje pracę grupy projektowej Centrala. Dociera też do Dessau (gdzie przeżywa pewne rozczarowanie). Zaprasza do swojej pracowni. Opowiada o niepowodzeniach, porażkach, komicznych sytuacjach. Ale także o spotkaniach i o ludziach, dzięki którym ten fach bywa taki fajny.

Przeczytamy o tym, co łączy design z literaturą. Poznamy opowieści o zgubnych skutkach nadużywania wykrzykników, ambiwalentnym uroku piktogramów i burzliwych związkach typografii z rewolucją. Przyglądając się estetyce transparentów, dowiemy się, dlaczego bunty społeczne tak bardzo potrzebują odpowiedniego designu.

„Gościnne występy” zbierają niektóre wykłady Marcina Wichy dla studentek i studentów uczelni artystycznych oraz teksty o projektowaniu publikowane w prasie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 166

Oceny
3,8 (16 ocen)
5
5
4
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
AnnaWilczynska

Z braku laku…

2.5 Niektóre wykłady konferencyjne faktycznie bardzo ciekawe. Reszta mocno nierówna.
00
gran_kanalia

Dobrze spędzony czas

Wicha jak zwykle o designie i o naszych czasach. czasem zabawnie, czasem wzruszająco.
00

Popularność




Do­tych­czas w Ka­rak­te­rze uka­za­ły się książ­ki Mar­ci­na Wi­chy:

Jak prze­sta­łem ko­chać de­sign

Rze­czy, któ­rych nie wy­rzu­ci­łem

Kie­ru­nek zwie­dza­nia

Nic drob­niej nie bę­dzie

Zwy­kłe pro­jek­to­wa­nie w nie­zwy­kłych cza­sach

2.

Pro­jek­tan­ci są faj­ni. Po­tra­fię na­wet wska­zać mo­ment, kie­dy na­sza pro­fe­sja osią­gnę­ła hi­sto­rycz­ny szczyt spo­łecz­nej apro­ba­ty. Był rok 2007. Na ekra­ny wszedł film Ju­no, smut­no-śmiesz­na hi­sto­ria o cię­żar­nej na­sto­lat­ce. W klu­czo­wej sce­nie bo­ha­ter­ka za­sta­na­wia­ła się nad ro­dzi­ca­mi ad­op­cyj­ny­mi dla dziec­ka, by w koń­cu po­dać ich cha­rak­te­ry­sty­kę:

My­śla­łam o pro­jek­tan­cie gra­ficz­nym po trzy­dzie­st­ce i je­go su­per­żo­nie, Azjat­ce, któ­ra się fan­ta­stycz­nie ubie­ra i gra na gi­ta­rze ba­so­wej. Ale sta­ram się być ela­stycz­na.

Film do­stał Osca­ra za ory­gi­nal­ny sce­na­riusz. Jak moż­na się do­my­ślać, pro­jek­tan­ci gra­ficz­ni by­li za­chwy­ce­ni. Pra­wo do ad­op­to­wa­nia dzie­ci wy­zna­cza naj­wyż­szy po­ziom spo­łecz­nej ak­cep­ta­cji.

Na prze­ło­mie stu­le­ci de­si­gne­rzy cie­szy­li się świet­ną opi­nią. Pra­cow­ni­cy agen­cji re­kla­mo­wych, gra­fi­cy, spe­ce od ar­chi­tek­tu­ry two­rzy­li śmie­tan­kę kla­sy śred­niej. Kla­sę kre­atyw­ną, w któ­rej po­kła­da­no (mo­że ktoś na­dal po­kła­da) wiel­kie na­dzie­je. Do któ­rej aspi­ro­wa­no.

Ale tak w ogó­le, świet­nie ro­zu­miem Ju­no. Więk­szość pro­jek­tan­tów, któ­rych po­zna­łem, to bar­dzo faj­ni lu­dzie. In­te­li­gent­ni, za­baw­ni, otwar­ci i cie­ka­wi świa­ta. Cza­sa­mi stwo­rze­nie ta­kie­go wra­że­nia wy­ma­ga­ło wy­sił­ku. Za­raz po stu­diach pra­co­wa­łem z de­si­gne­rem, któ­ry – wbrew ste­reo­ty­po­wi – oka­zał się za­mknię­tym w so­bie, nie­kon­tak­to­wym pe­sy­mi­stą. Przed spo­tka­niem z klien­tem za­wsze wci­skał na swo­ją udrę­czo­ną gło­wę ko­lo­ro­wą ba­se­bal­lo­wą cza­pecz­kę. Cza­pecz­ka świad­czy­ła, że wła­ści­ciel jest praw­dzi­wym de­si­gne­rem. To zna­czy speł­nia ocze­ki­wa­nia zle­ce­nio­daw­cy w kwe­stii ła­god­ne­go non­kon­for­mi­zmu i umiar­ko­wa­ne­go lu­zac­twa (któ­re jed­nak prze­nig­dy nie za­gro­zi ter­mi­nom wy­ko­na­nia pro­jek­tu).

A przy tym de­si­gne­rzy by­li po­ży­tecz­ni. Zaj­mo­wa­li się po­pra­wia­niem świa­ta. Każ­dy pro­jekt klam­ki, sa­mo­cho­du, fi­li­żan­ki, kro­ju pi­sma wy­da­wał się trosz­kę lep­szy od po­przed­nie­go. Odro­bi­nę wy­god­niej­szy, ciut bar­dziej uży­tecz­ny od po­przed­nich.

Faj­ni lu­dzie od­po­wia­da­li za do­star­cza­nie faj­nych rze­czy. Z każ­dym rocz­ni­kiem – opusz­cza­ją­cym szko­ły de­si­gnu – co­raz faj­niej­sze. Co obie­cy­wa­ło faj­ną przy­szłość.

Wczo­raj prze­czy­ta­łem, że na jed­nym z pol­skich fe­sti­wa­li de­si­gnu na­dal przy­zna­je się na­gro­dę pod na­zwą MUST HA­VE.

De­sign to zna­czy „trze­ba mieć”.

3.

Czy wie­cie, że:

· co mi­nu­tę do oce­anu tra­fia cię­ża­rów­ka pla­sti­ku,

· naj­więk­sza wy­spa śmie­ci jest wiel­ko­ści Fran­cji,

· żół­wie my­lą me­du­zy z to­reb­ka­mi fo­lio­wy­mi.

Oczy­wi­ście, że wie­cie. Nie da się te­go nie wie­dzieć. Ta­kie in­for­ma­cje wy­świe­tla­ją się w tram­wa­jach po­mię­dzy re­kla­ma­mi. Dru­ku­ją je w ma­ga­zy­nach po­kła­do­wych.

Za­czerp­ną­łem da­ne z wia­ry­god­ne­go źró­dła. Z ze­szy­tu mo­jej cór­ki, któ­ra cho­dzi do siód­mej kla­sy. My w jej wie­ku uczy­li­śmy się na pa­mięć wskaź­ni­ków pro­duk­cji wę­gla, cu­kru i sa­mo­cho­dów oso­bo­wych.

Co­dzien­nie czy­ta­my o pło­ną­cych wy­sy­pi­skach. Bun­tach śmie­cio­wych. Oglą­da­my brzu­chy wie­lo­ry­bów wy­pcha­ne jed­no­ra­zo­wy­mi opa­ko­wa­nia­mi, pusz­ka­mi, ga­ze­ta­mi, ubran­ka­mi, kloc­ka­mi le­go, jaj­ka­mi z nie­spo­dzian­ką, bu­ta­mi do bie­ga­nia.

Dzi­siej­sze śmie­ci to wczo­raj­szy de­sign. W zbli­że­niach roz­po­zna­je­my lo­go­ty­py świa­to­wych firm, jak rów­nież lo­kal­ną pro­duk­cję. Z ele­men­ta­mi tak wy­so­ko ce­nio­nej ty­po­gra­fii wer­na­ku­lar­nej. Prze­cież to wszyst­ko na­sze pro­jek­ty. Sa­mi­ca wie­lo­ry­ba wy­rzu­co­na na brzeg w Ali­can­te mia­ła w żo­łąd­ku dwa­dzie­ścia dwa ki­lo­gra­my de­si­gnu. Świa­ta nie wy­koń­czył Ro­bert Op­pen­he­imer ani pro­jekt Man­hat­tan. Nie­wy­klu­czo­ne jed­nak, że zro­bił to Ver­ner Pan­ton.

Mo­że­my te­raz bić na alarm. Ogło­sić eko­lo­gicz­ny kon­kurs, za­pro­jek­to­wać dwie­ście pla­ka­tów ze spo­łecz­nym prze­sła­niem. Obro­nić ty­siąc dy­plo­mów, bez wy­jąt­ku za­an­ga­żo­wa­nych i ogrom­nie etycz­nych.

Mo­że­my też twier­dzić, że nie ma­my z tym nic wspól­ne­go, bo do­me­ną pro­jek­to­wa­nia są da­ne, usłu­gi, do­świad­cze­nia, or­ga­ni­zmy. Strach po­my­śleć, do cze­go to do­pro­wa­dzi. Ale wszy­scy i tak wi­dzą, co się sta­ło. Faj­ni pro­jek­tan­ci nie­źle do­ko­pa­li pla­ne­cie. Zresz­tą nie po raz pierw­szy. Oczy­wi­ście, że de­sign nie od­po­wia­da za wszyst­ko, co naj­gor­sze. On tyl­ko zbyt chęt­nie brał na sie­bie obo­wiąz­ki przed­sta­wi­cie­la epo­ki. Zbyt ocho­czo ży­ro­wał cu­dze po­życz­ki. Zbyt za­pal­czy­wie re­kla­mo­wał to, co mod­ne. Zbyt pew­ny sie­bie wy­stę­po­wał ja­ko faj­na twarz nie­faj­nej rze­czy­wi­sto­ści. Am­ba­sa­dor mar­ki.

Jak to szło?

Ktoś mó­wi: zło jest bez­i­mien­ne,

A nas uży­to jak na­rzę­dzi.

Ma ra­cję. I ku zgu­bie pę­dzi.

Po­my­śla­łem, że stu­den­ci de­si­gnu bę­dą już wkrót­ce me­blo­wać świat dla po­ko­le­nia mo­jej cór­ki. Dla tych dzie­cia­ków, któ­re no­tu­ją w ze­szy­tach rocz­ną pro­duk­cję od­pa­dów i licz­bę wy­mar­łych ga­tun­ków. Te dzie­cia­ki już wi­dzą, że coś jest nie tak. Wy­cho­dzą na uli­cę, że­by wal­czyć z glo­bal­nym ocie­ple­niem. Pew­nie ro­zu­mie­ją, że de­sign do­ty­czy nie tyl­ko lu­dzi (co dla mnie jest wciąż po­my­słem nie­oswo­jo­nym i świe­żym). Czy ka­pi­ta­lizm prze­ku­pi je no­wy­mi ga­dże­ta­mi?

Pro­jek­tan­ci pod­su­ną im no­we roz­ryw­ki, no­we usłu­gi i bu­dyn­ki. A mo­że prze­ciw­nie? Za­czną pra­co­wać nad ogra­ni­cza­niem pro­duk­cji, za­cho­wa­niem za­so­bów, rów­nym po­dzia­łem te­go, co nam jesz­cze zo­sta­ło. Czy ta­kie my­śle­nie da się po­go­dzić z wol­nym ryn­kiem? Czy, jak zwy­kle, za­mie­ni­my je na kil­ka mod­nych ha­seł, pa­rę etycz­nych za­ba­wek dla prze­wraż­li­wio­nych pa­cho­ląt?

4.

W chwi­lach nie­pew­no­ści wra­cam do sta­rych wier­szy.

W 1954 ro­ku uka­zał się ostat­ni tom Le­opol­da Staf­fa. Po­eta do­bie­gał osiem­dzie­siąt­ki. De­biu­to­wał po­nad pół wie­ku wcze­śniej. Wiersz, któ­ry prze­czy­tam, ma wszyst­kie­go sześć li­ni­jek. Je­śli nic się nie zmie­ni­ło, moż­na go zna­leźć w pod­ręcz­ni­ku do li­ceum.

Bu­do­wa­łem na pia­sku

I za­wa­li­ło się.

Bu­do­wa­łem na ska­le

I za­wa­li­ło się.

Te­raz bu­du­jąc, za­cznę

Od dy­mu z ko­mi­na.

Kie­dyś uznał­bym te sło­wa za su­ge­stię, że­by nie kon­cen­tro­wać się na przed­mio­cie, ma­te­ria­le ani tech­no­lo­gii. Że­by uwzględ­niać w pro­jek­cie tak­że to, co mięk­kie, zmien­ne, roz­pro­szo­ne, nie­trwa­łe, nie­uchwyt­ne.

Jack Lenk opo­wia­dał o pro­jek­to­wa­niu dla płyn­ne­go świa­ta, gdzie za­cie­ra­ją się gra­ni­ce dzie­dzin i po­jęć, a świat cy­fro­wy łą­czy z re­al­nym (o ile ta­kie roz­róż­nie­nie ma jesz­cze ra­cję by­tu).

5.

Dzi­siaj my­ślę ina­czej.

Spójrz­my jesz­cze raz. Dym z ko­mi­na. Ten ob­raz stra­cił nie­win­ność. Nie przy­wo­dzi my­śli o wiej­skiej cha­cie. Zresz­tą w 1954 ro­ku tak­że mógł bu­dzić nie­po­kój.

Epo­ka prze­my­sło­wa od­dy­cha­ła dy­mem.

Dziś ku­pu­je­my ma­ski. Spraw­dza­my po­ziom smo­gu. Zer­ka­my na apli­ka­cje w smo­go­fo­nach. Dys­ku­tu­je­my o pro­duk­tach spa­la­nia wę­gla. Ze swa­dą po­rów­nu­je­my róż­ne ro­dza­je py­łów i za­nie­czysz­czeń. Daw­niej z po­dob­nym za­pa­łem wy­po­wia­da­li­śmy opi­nie na te­mat róż­nych ga­tun­ków piw rze­mieśl­ni­czych. To już nie jest ten dym, któ­ry spi­ral­ną kre­ską ry­so­wa­li­śmy w dzie­ciń­stwie przy­kle­jo­ny do da­chów, lo­ko­mo­tyw i aut. To ślad wę­glo­wy. Do­wód w spra­wie. Do­wód zbrod­ni od­ci­śnię­ty w po­wie­trzu.

Mo­że więc wska­zów­ka brzmia­ła­by tak:

Za­czy­naj­my od koń­ca. Nie od ma­te­ria­łu, nie od su­row­ca, lecz od resz­tek, po­zo­sta­ło­ści, od­pa­dów. Za­cznij­my od roz­po­zna­nia skut­ków, osza­co­wa­nia strat, któ­re przy­nie­sie na­sze dzia­ła­nie. Od śla­dów, któ­re zo­sta­wi­my w ży­ciu in­nych lu­dzi. Wte­dy zo­ba­czy­my świat, któ­ry jest skom­pli­ko­wa­ny, pe­łen nie­wi­docz­nych po­wią­zań i za­leż­no­ści.

Nie war­to uda­wać, że go ro­zu­mie­my. To uzur­pa­cja. De­si­gne­rzy zbyt czę­sto i zbyt ocho­czo wcho­dzi­li w ro­lę mą­dra­li, któ­ry na wszyst­ko znaj­dzie spo­sób. Naj­pierw trze­ba przy­znać, że nie ma­my od­po­wie­dzi. Nie wie­my. Nie ro­zu­mie­my. A po­tem upo­rczy­wie pró­bo­wać.

Mu­si­my pró­bo­wać. Mu­si­my roz­wi­kłać dym, zro­zu­mieć mgłę. Prze­nik­nąć plą­ta­ni­nę ni­ci, pasm, za­leż­no­ści, któ­ry­mi ople­cio­ne są rze­czy i lu­dzie.

Bę­dzie­my po­peł­niać błę­dy. Nie­raz prze­gra­my. Ale mo­że przy­naj­mniej ktoś nas uzna za faj­nych lu­dzi. Ta­kich na­praw­dę faj­nych. Nie za­du­fa­nych szpa­ne­rów. Tyl­ko ta­kich, któ­rym war­to od­dać dzie­ci na wy­cho­wa­nie.

Co jest – jak wia­do­mo – za­da­niem de­si­gnu.

Re­dak­cja: Ma­ry­la Zie­liń­ska

Opie­ka re­dak­cyj­na: Ewa Ślu­sar­czyk

Ko­rek­ta: Alek­san­dra Klecz­ka, Alek­san­dra Mar­czuk

Pro­jekt okład­ki: Prze­mek Dę­bow­ski

Kon­wer­sja do for­ma­tów EPUB i MO­BI: Mał­go­rza­ta Wi­dła

Co­py­ri­ght © by Mar­cin Wi­cha 2024

ISBN 978-83-67016-67-4

191. książ­ka wy­daw­nic­twa Ka­rak­ter

Wy­daw­nic­two Ka­rak­ter

ul. Gra­bow­skie­go 13/1, 31-126 Kra­ków

ka­rak­ter.pl

Za­pra­sza­my in­sty­tu­cje, or­ga­ni­za­cje oraz bi­blio­te­ki do skła­da­nia za­mó­wień hur­to­wych z atrak­cyj­ny­mi ra­ba­ta­mi. Do­dat­ko­we in­for­ma­cje pod ad­re­sem sprze­daz@ka­rak­ter.pl oraz pod nu­me­rem te­le­fo­nu 511 630 317.