Opis

Nadszedł czas zagłady…

Jak wygląda egzystencja na gruzach tego, co zdawało się niezniszczalne?

Opowiadania ukazują złowieszcze wizje życia po apokalipsie: od pustkowi i poszukiwania zasobów, poprzez wojnę ludzi z maszynami, aż po kosmiczne wyprawy ku nowym światom. Obrazowe historie zasieją w Czytelniku ziarno niepokoju i pozostawią go z pytaniami, na które nikt nie chce znać odpowiedzi.

Przygotuj się na emocjonalną podróż przez gruzy znanego Ci świata, w którym nadzieja jest matką głupich, a jedyny cel to przetrwanie kolejnego dnia.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 559

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,7 (9 ocen)
1
5
2
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Tytuł: Gruzy

Copyright © 2023

Aleksandra Bednarska, Jarosław Dobrowolski, Feranos, Agata Francik, Lidia Gręda, Roland Hansoldt, Natalia Klimaszewska, Paulina Klimentowska, Jarosław Klimentowski, Michał Korzun, Marcin Bartosz Łukasiewicz, Wiktor Matyszkiewicz, Kornel Mikołajczyk, Artur Olchowy, Radek Puchała, Łukasz Rzadkowski, Magdalena Anna Sakowska, Edward Strun, Agata Suchocka, Magdalena Świerczek-Gryboś, Dominika Vicente

Wszelkie prawa zastrzeżone.

All rights reserved.

Redakcja i korekta: Anna Dzięgielewska

Projekt okładki: Dawid Boldys – Shred Perspectives Works

Ilustracje: Łukasz Białek

Skład i łamanie: Krzysztof Biliński

Wydanie I

Wydawca: Planeta Czytelnika, Łódź 2023

planeta-czytelnika.pl

[email protected]

ISBN 978-83-67735-08-7

Agata Suchocka - Suczki

Nie sądziła, że jeszcze kiedyś się spotkają.

A tu proszę, po tylu miesiącach… Nie była w stanie stwierdzić, ile czasu minęło, bo rozładował się jej krokomierz. Czy jednak w obecnej chwili to ma jakiekolwiek znaczenie?

Nie, już nie ma.

Otoczenie wprawdzie jest zgoła inne, ale kontekst podobny. Raut ku chwale zwycięzcy. Unoszący się zapach pieczystego, w tle jakieś podzwanianie, mlaskanie i szum. Dokładnie tak samo, jak w chwili, gdy zobaczyła go po raz pierwszy.

– Tylko najsilniejsi przetrwają!

Tak, dokładnie to samo mówiono podczas tamtego pamiętnego rautu, powitalnego korpospędu urządzonego po przybyciu nowego CEO.

Wówczas patrzyła na Fabiana Bieleckiego takim samym głodnym wzrokiem, jak teraz…

Półtora roku wcześniej

– Nowy dyrektor zarządzający, Fabian Bielecki!

Szum, brawa, pogwizdywania, jakby nagle stado manekinów w garniturach zamieniło się w kiboli. Coś było na rzeczy, w końcu pod tymi odprasowanymi koszulami i garsonkami wszyscy byli bezwzględni, skupieni na eliminowaniu konkurencji w białych rękawiczkach. Neandertalczycy w okularach w markowych rogowych oprawkach.

Jej oprawki były tanie, plastikowe.

Cała już na pierwszy rzut oka zdawała się tania, choć bardzo nie chciała, by było to po niej widać. Ale było, niestety, choćby za sprawą fryzury à la Peggy Bundy, którą usiłowała dodać sobie wzrostu.

Tak naprawdę, gdyby tylko mogła, przychodziłaby do biura w dresach. Dusiła się w tych spódniczkach do kolan, w tych dopasowanych marynarkach, ale przynajmniej szpilki dodawały jej wzrostu. Gdy po porannej przebieżce zakładała je do pracy, czuła się, jakby wsuwała stopy w buty hiszpańskie. Kobiece obuwie tak naprawdę nie służy do chodzenia, tylko do wyglądania.

Jeśli nauczyła się czegoś podczas pierwszych miesięcy pracy w korporacji, to przede wszystkim tego, że najważniejsze nie jest to, co pracownik – szczególnie niższego szczebla, taki, jak ona – ma w głowie, a to, jak wygląda. Ludzie wypisywali w CV wydumane pierdoły, a na rozmowy o pracę przychodzili odstrzeleni jak na wybieg. Dlaczego więc przyjęto ją, nerdzicę z dyplomem politechniki? Pewnie dlatego, że jednak ktoś w firmie musiał myśleć, musiał być wołem odwalającym brudną robotę, a nie tylko robotem kserującym papiery i wypisującym w sieci copywriterski bełkot.

Padło na nią.

Zostawała po godzinach, naprawiając to, co inni spierdolili. I tak nie miała prywatnego życia, którym mogłaby się zająć po robocie. W jej życiu obecny był tylko pies, który nauczył się wychodzić na spacer o szóstej rano i dwudziestej drugiej. Resztę dnia spędzał śpiąc, jęcząc w pustym mieszkanku i wydobywając z podróbki konga karmę długim jęzorem.

Przybycie Fabiana Bieleckiego zmieniło życie zarówno Aldony, jak i jej psa, a konkretnie suki, Balbiny. Poczuła zew. Godowy. Nie umknęło jej uwadze to, jak żeńska część personelu zareagowała na przybycie samca alfa. I męska też, nie tylko ta homoseksualna. Wszyscy, bez wyjątku, spięli dupy, dosłownie i w przenośni, żeby zadowolić nowego szefa. A było co zadowalać, bo metr dziewięćdziesiąt czysto aryjskiego piękna, na które można było gapić się przez przeszklone ściany gabinetu, zdawało się warte wysiłku.

W tamtych dniach Aldonie przypięto już łatkę pośmiewiska całej firmy. Dziewczyny wyglądające jak modelki spoglądały na nią z góry z kpiarskimi uśmieszkami. Panowie, spędzający nieliczne wolne chwile w siłowni na ostatnim piętrze w ramach karnetów, które pracownicy dostawali razem z owocowymi czwartkami, w ogóle na nią nie patrzyli, no chyba że akurat zatarasowała im drogę. Te spojrzenia dla odmiany pełne były słabo kamuflowanego obrzydzenia i pogardy.

Nawet nerdzica ma serce, prawda? Aldona, zamiast hardzieć, odczuwała ten ostracyzm coraz dotkliwiej.

Metamorfozę zaczęła od zmiany fryzury i natapirowane afro zamieniła na wygładzony keratyną miedziany kok. Niby niewielka zmiana, ale nie umknęła uwadze. Nawet boski Fabian przykleił do niej spojrzenie na kilka sekund, gdy podsunęła mu do podpisania jakieś papiery. Żeby wejść do jego gabinetu, dosypała środek na przeczyszczenie do firmowego ekspresu. Szef miał w biurze własny, więc nie martwiła się o to, że poleci srać, zamiast zachwycać się jej nową fryzurą.

Potem była siłownia, ale nie ta na pięterku, a osiedlowa. Dłuższe przebieżki z psem, a gdy połknęła bakcyla ruchu, cross fit. I krav maga, choć akurat to nie Fabian był przyczyną zainteresowania się samoobroną, tylko pewien ocierający się o nią w metrze flejarz. Miała ochotę mu jebnąć, ale nie wiedziała za bardzo jak, żeby nie zrobić większej krzywdy sobie niż napastnikowi.

Gdy po raz pierwszy powaliła na matę cięższego faceta, poczuła przypływ mocy. W jej głowie przeskoczyła jakaś zardzewiała dźwigienka. Wywołany ćwiczeniami napływ endorfin, koktajlu hormonalnego i adrenaliny sprawił, że w pracy stała się pewniejsza siebie, asertywna, a chwilami nawet agresywna. Metr pięćdziesiąt w kapeluszu chodzącej energii.

To również Fabian zauważył.

Ku rozpaczy i zazdrości pozostałych kobiet z open space’u, przeniesiono ją do kubika, z którego miała najlepszy widok na szefa. Zaczęto szemrać, że pewnie załatwiła sobie awans przez łóżko i ludzie nie mogli się nadziwić, że boski „sijo” wybrał właśnie ją spośród tak wielu piękniejszych i prężniejszych sztuk.

A skoro i tak już gadano, to Aldona mogła przejść od słów do czynów.

W korporacjach tak już jest, że jak nie jesz, nie śpisz, a tylko pracujesz, to awansujesz. A gdy już siedzisz na najwyższej grzędzie, to musisz bardzo uważać, żeby szczurki z dołu nie podgryzły ci pęcin, żeby nikt cię nie zepchnął.

Fabian nie był tutaj wyjątkiem. Często siedział w biurze na długo po tym, gdy w całym biurowcu zgasły światła. Został oddelegowany z drugiego końca kraju, nie miał rodziny, dziewczyny, chłopaka, nikogo. Może psa miał, ale jeśli tak, to nikomu się nie pochwalił. Kiedyś spojrzała mu przez ramię w ekran telefonu, ale na pulpicie znajdowała się firmowa tapeta. Nic osobistego.

Pewnie mu się przykrzy ta samotność, pomyślała Aldona, wychodząc z kuchennego zaplecza, gdy wybrzmiały strzały gasnących jarzeniówek.

W biurze boskiego „sijo” wciąż paliło się światło.

A wewnątrz trwała kłótnia.

– Drań!

Aldona przyczaiła się za ścianką kubika.

Z biura wypadła Judyta, największa firmowa szprycha. No tak, przecież mogła to przewidzieć. Fabian nie wyglądał na faceta, który trzepie konia pod prysznicem.

Odczekała, aż winda zjedzie, i na palcach przemknęła w stronę schodów.

Mijając uchylone drzwi, dostrzegła Fabiana rozpartego w fotelu. Dokańczał rozpoczętą z Judytą rozmowę. Ręcznie.

A więc jednak!

Mimowolnie się zatrzymała, bo widok był iście imponujący. Fabian nie tylko pozycję w firmie miał wysoką.

Trzeba było się nie gapić, tylko spieprzać.

Gdy szef nagle zamarł i spojrzał prosto na nią, poczuła się jak zahipnotyzowana przez bazyliszka. Stanęła w miejscu niby słup soli, nie była w stanie drgnąć nawet wówczas, gdy wstał i z orężem na baczność ruszył w jej stronę.

Po chwili leżała twarzą w dół na biurku, a mebel skrzypiał rytmicznie pod wpływem ostrych pchnięć.

Mogła mu się przeciwstawić, mogła go obezwładnić, już wiedziała jak. Ale przecież nie chciała, bo właśnie o czymś takim fantazjowała w kuchni. No, może jej fantazje były nieco bardziej romantyczne, bo on patrzył jej głęboko w oczy, uśmiechał się i szeptał czułe słówka, a nie posuwał brutalnie od tyłu. A już na pewno nie wyślizgiwał się z niej w ostatniej chwili, by pchnąć ją na kolana, strzelić z plaskacza w twarz i spuścić się do jej gardła.

Po wszystkim nawet nie podziękował.

– Dobra suczka… – usłyszała tylko zapowietrzony głos, gdy klepnął ją po głowie jak łaszącego się do nóg psa.

Wrócił na swój wielki, obrotowy fotel i odwrócił się tyłem, jakby nie siedziała sponiewierana i rozczochrana przy jego biurku, w podartej spódnicy, z majtkami okręconymi wokół kostki.

Gramoląc się na nogi, pomyślała, że wcale nie był smaczny.

Następnego dnia, w sobotę rano, spotkali się w parku, choć dotychczas go tam nie widywała. Może dlatego, że wybrała się na spacer z Balbiną godzinę wcześniej. Nie mogła spać, sponiewierana fizycznie i mentalnie.

Biegł truchtem, a na elastycznej smyczy umocowanej wokół jego pasa karnie drałował przy nim doberman. A jakże by inaczej! Czystość rasowa, same mięśnie, przycięte uszy i ogon, choć podobno już się nie robiło takich rzeczy. Minęli się na ścieżce i miała wrażenie, że zarówno pies, jak i właściciel patrzą na nie z pogardą. Balbina, która ostatnimi czasy nabrała nieco tężyzny, szarpnęła się na uwięzi i prawie ją przewróciła, co tylko wywołało kpiarski uśmieszek Fabiana.

No tak, czego się właściwie spodziewała? Że dostanie własne biureczko w jego przestronnym gabinecie? Skoro taka Judyta nie dostała, to dlaczego ona miałaby dostać?

Myśl o tym, że będzie musiała całymi dniami gapić się na tego skurwysyna, ścięła jej w żyłach krew.

Gdy przybyła do biura po weekendzie, okazało się, że nie tylko nie będzie musiała gapić się na dyrektora, ale i na nikogo innego. W jej kubiku leżało wypowiedzenie. Ze skutkiem natychmiastowym i miesięczną odprawą. Redukcja etatów.

Jednego etatu, a konkretnie jej etatu.

Dobrze, że przyszła wcześniej, miała czas na to, by spakować skromny dobytek do pudła i zwiać z podkulonym ogonem, zanim wspólna przestrzeń zapełniła się nienapojonymi jeszcze kawą zombiakami.

Nawet nie wiedziała, czy jest jej przykro, a jeśli tak, to z jakiego powodu. Na pewno nie z powodu utraty pracy, której skrycie nienawidziła. Przecież chciała coś w życiu zmienić, gdy zorientowała się, że zajmuje się pierdołami po czternaście godzin na dobę. Planowała się przekwalifikować, zdobyć jakieś praktyczne umiejętności. Udowodnić samej sobie, że samiec nie jest jej do niczego w życiu potrzebny, jeśli oczywiście człowiek nie zamierza się rozmnażać. A ona nie zamierzała. Chciała tylko przetrwać.

Zdążyła odłożyć sporą sumkę, mogła przez pół roku żyć z oszczędności, pierdząc w stołek. Nie lubiła jednak bezczynności. Zaczęła jeszcze więcej ćwiczyć, jeszcze więcej biegać, a w sieci znalazła lokalną grupę preppersów, więc mogła już w ogóle nie przebierać się z dresów i bojówek.

W tajnym klubie w piwnicy opuszczonej willi poczuła się jak ryba w wodzie, otoczona podobnymi sobie nerdami. Naćpani komplikującą się sytuacją geopolityczną powtarzali sposoby domowego składania otwartych złamań, konserwowania mięsa w soli i polowego wytwarzania świec.

Gdy wybuchł konflikt zbrojny przy granicy, Aldona zaczęła wyprzedawać wyposażenie mieszkania, aż w końcu cały jej dobytek mieścił się w wojskowym plecaku. Za spieniężone markowe szmaty i szpilki nabyła lekarstwa, nóż myśliwski, kilometry wzmocnionej taśmy, opaski zaciskowe i saperkę. I zapas soli. Zostawiła sobie na pamiątkę dawnego życia tylko jedną buteleczkę wściekle różowego lakieru. Połowę oszczędności przeznaczyła na konserwy i baterie, nabuzowana i pełna oczekiwania na koniec świata. Zrobiła zapas amunicji do pistolecika, na który pozwolenie załatwiła sobie po incydencie w metrze. Dopiero teraz po raz pierwszy go użyła, waląc do puszek i zaimprowizowanych tarcz.

Poczuła, że jest gotowa, by się uniezależnić.

Sprzedała mieszkanie i nabyła siedlisko w głuszy, wiejską chałupkę z wciąż pełną studnią, spłachetkiem żyznego ogródka i kozą. Sporo kasy zostało, więc zleciła wybudowanie wokół posesji jebutnego, zwieńczonego drutem kolczastym muru. Nie miała sąsiadów, którzy mogliby uznać ją za wariatkę. Biegająca po podwórku Balbina nabierała tężyzny i wyła z rozkoszy całymi dniami. Miała geny amstaffa, beagla i czegoś tam jeszcze, Aldona nie wiedziała dokładnie. W schronisku wybrała najbrzydszego psa, krępą, białawą parówę na przykrótkich nogach. Taką, której nikt inny nie chciał.

Zostały same z Balbiną w głuszy.

Aldona przeczuwała, że źle się dzieje i jeszcze gorzej się skończy. Póki miała prąd, oglądała tutoriale na YouTubie i ładowała krokomierz, by monitorować swoją kondycję. Podglądała również Fabiana Bieleckiego na Instagramie. Nie tylko on zaczynał martwić się o to, co działo się za wschodnią granicą. Czy było się o co martwić? Aldona się nie martwiła, bo przecież w głębi duszy pragnęła, by to wszystko w końcu pierdolnęło. Jeśli już ginąć, to z przytupem!

To, że gwałt ostro namieszał jej w głowie, nie ulegało wątpliwości. Każde wyciągnięte z wnyków i wpakowane do solanki zwierzę miało pysk psa Bieleckiego. A potem jego gębę.

Gdy spadła pierwsza bomba, Aldona potrafiła już trafić z pistoletu w szybko spieprzający cel, a potem go oskórować, wypatroszyć i upiec nad ogniem. Przydatna umiejętność, bo do miasta po sprawunki już nie mogła pojechać. Po pierwsze nie posiadała auta, a po drugie zapasy żywności w sklepach nagle się stopiły. Zniknął makaron i papier toaletowy, a potem wszystko inne, o czym donosił rozhisteryzowany Fabian, fotografując się na tle pustych półek.

Prawdziwy kryzys zaczął się wówczas, gdy zabrakło prądu.

Na szczęście poprzedniej nocy Aldona naładowała do pełna powerbanki, komórkę i zegarek. Komórka nie za bardzo mogła się jej przydać, bo padły sieci telefoniczne i Internet.

Ciekawe, ilu ludzi umarło z tego powodu?

Całej tej nagromadzonej energii starczyło zaledwie na parę dni. Tylko zegarek się trzymał, miesiąc, potem drugi.

Na horyzoncie, za ścianą tracącego liście lasu, połyskiwały atomowe grzyby.

Przecież była na to gotowa, prawda? Na tę cholerną ciszę, która zapadła potem.

Nie oddalała się zbytnio od obejścia. W okolicy nie było zabudowań, specjalnie kupiła dom w środku nicości. Jeśli zabłąkały się jakieś niedobitki, Balbina odstraszała je wściekłym ujadaniem. Może to nie ludzie, tylko dzikie zwierzęta? Pamiętała, jakiej odwagi nabrały przy okazji pierwszej fali pandemii. Szlajały się po centrach opustoszałych miast.

Ciekawe, co zostało z miast?

Aldona nie zamierzała tego sprawdzać. Wiedziała aż za dobrze, że celami ataków jądrowych stały się metropolie. Od zgliszcz najbliższej dzieliło ją prawie dwieście kilometrów.

Bardziej interesowało ją to, co stało się z jej oprawcą. Czy Fabian poszedł z dymem, razem ze swoim biurem, ze swoim biurkiem i swoim imponującym kutasem? Może nie? Może skala zniszczeń nie była aż tak ogromna, i tylko jej, wariatce zaszytej w środku nicości, zdawało się, że została sama na świecie? Może to nie rozbłyski bomb na horyzoncie, a przebłyski odradzającego się świata? Może po prostu jebnął stary, nieodległy transformator, a ona wzięła to za koniec świata…?

Postanowiła jednak sprawdzić. I sprawdziła. Gdy na patrolu natknęły się z Balbiną na pierwsze nadgryzione przez czas i zwierzęta trupy, nabrała pewności, że świat się jednak nie odradza, a już na pewno nie ludzkość. Nie wiedziała, czym naszpikowano te pociski, ale cokolwiek to było, sprawiło, że przed śmiercią ludzie pokrywali się wrzodami i wykręcało im kończyny.

– Nie rusz, Balbina! – wydała komendę, gdy pies zaczął zbytnio interesować się truchłami.

Wróciły do domu i liczyła na to, że niczym się nie zaraziły. Profilaktycznie założyła na rekonesans skafander złożony z wędkarskich gumiaków do pasa i sztormiaka oraz nie za bardzo działającą przeciwgazową maskę, znalezioną w stodole, które teraz moczyły się w roztworze domestosu. Może to coś da, może nie, ale to nie miało znaczenia. Nie czekało ich przecież długie i szczęśliwe życie, liczyło się tylko to, by przetrwać kolejny dzień, choć tak naprawdę Aldona nie wiedziała, po co. Może na złość tym wszystkim, którzy gdzieś tam jeszcze pozostali.

Chyba nie wystrzelono tych bomb tak wiele, bo zima, która nadeszła po apokaliptycznej jesieni, okazała się dość łagodna, a nie taka postatomowa, jak na filmach. Aldona oszczędzała opał, amunicję i puszki. Żarcie samo podchodziło pod mur. Krótkie dni zlały się w jeden krótki dzień, a długie noce w jedną niekończącą się noc.

Wraz z roztopami przyszła nadzieja na nowe, choć na co – Aldona nie była w stanie stwierdzić. Przekopywała grządki w ogródku, doiła kozę i pogwizdywała wesoło, musztrując psa dla zabicia czasu.

Żaden zbłąkany wędrowiec już się nie przypałętał pod ich bramę, Balbina szczekała coraz mniej, aż całkiem zamilkła.

Do pewnego kwietniowego popołudnia.

Aldona oczywiście nie wiedziała, że już jest kwiecień, bo kilka razy zapomniała wyryć kreseczkę na ścianie szopy i straciła poczucie czasu.

Dzień był piękny, ptaszki ćwierkały jak naspidowane, gdy za murem rozległo się nawoływanie.

– Hop! Hop! Pomocy, przepraszam, jest tu kto?

Trzeba rozumu nie mieć, by pod otoczonym zasiekami domem wołać „Przepraszam, jest tu kto?”

Aldona sprawdziła pistolet, gestem nakazała Balbinie milczenie i podkradła się do wizjera w bramie.

Zasuszony, pokurczony, zarośnięty dziad z psem. Nie zamierzała go wpuszczać, bo jeszcze ją czymś zarazi.

– Błagam, pomocy! Nie jadłem od kilku dni!

No i dobrze, niech zdycha i tlenu nie marnuje.

– Proszę, wpuśćcie mnie, jestem zdrowy! Byłem w schronie!

No tak, plotki o schronach okazały się prawdziwe. Preppersi mówili, że schrony owszem są, ale tylko dla bogaczy.

Ten tu na bogacza nie wyglądał. No bo po chuj teraz komukolwiek pieniądze?

Nagle coś ją tknęło.

Pies.

Widziała już tego psa.

Rasowy doberman, o przyciętych uszach i ogonie.

Opuściła pistolet.

Niemożliwe.

– Waruj, Balbina! – syknęła, otwierając bramę.

Mężczyzna drgnął, wyprostował się. Był o wiele wyższy, niż początkowo zakładała.

– Justynka…? – szepnął na jej widok. – Niemożliwe, Justyna! To naprawdę ty!

Kim, do kurwy nędzy, jest Justynka?

– Justynko, pracowaliśmy razem, zanim, zanim… – Głos zaczął mu się łamać. – Nie poznajesz mnie? – Spojrzał po sobie. – No tak… To ja, Fabian! Fabian Bielecki!

Przełknęła ślinę.

Oczywiście, te oczy, wielkie i jasne, teraz jeszcze jaśniejsze w brudnej twarzy, zapadnięte i podkrążone. Ale poznała je.

– Fabian Bielecki… – rzuciła w przestrzeń. – Co za spotkanie!

– Tak się cieszę, Justynko, że jesteś cała i zdrowa!

Ta, jasne.

– Skąd się tu wzięłaś?

Skąd ona się tu wzięła?

– Mieszkam tu. Lepiej ty powiedz, skąd się tu wziąłeś.

Postąpił krok do przodu, a wówczas Balbina zerwała się na cztery łapy i warknęła ostrzegawczo.

Doberman podkulił resztkę ogona i przysiadł na zadzie.

– Wpuścicie nas? Piesek nie zrobi nam krzywdy?

Miała ochotę parsknąć śmiechem, ale się powstrzymała.

– Masz coś do jedzenia? Może mógłbym się u ciebie umyć, ogolić? Błagam, jestem głodny. W schronie wybuchł bunt, a ja… Wygnano mnie. Idę już chyba drugi tydzień!

A ty byłeś nieprzydatny, bo nie potrafisz niczego użytecznego, miała ochotę stwierdzić oczywistość.

– Wpuszczę was, nakarmię i umyję. A potem pójdziecie swoją drogą.

– A może moglibyśmy…

– Nie! – warknęła, uchylając szerzej bramę.

– Jasne, jasne!

Obaj podpełzli w jej stronę, pies z brzuchem przy ziemi, wdzięcząc się do Balbiny. Może jej suka nie jest jednak tak szpetna, jak się Aldonie wydawało?

A może na bezrybiu i rak ryba?

– Balbina, pilnuj! – zakomenderowała, patrząc sugestywnie na przybysza. – Zaraz wracam.

Przyniosła kostkę mydła, zaczerpnęła wiadrem ze studni.

Fabian starał się nie protestować, gdy polewała go zimną wodą. Czyżby odzyskiwał wigorek?

Gdy skończyła, rzuciła w niego starymi ubraniami, które zostały po poprzednim gospodarzu i wręczyła małe, dziecięce nożyczki.

– Przytnij tę szczecinę, bo wyglądasz jak pustelnik.

Przez cały ten czas doberman Fabiana popiskiwał przy Balbinie, wykonując zadem sugestywne ruchy.

Aldona patrzyła na to z politowaniem.

Na suszone mięso obaj goście rzucili się łapczywie. Fabian próbował coś opowiadać, płakał, bełkotał, gestykulował, ale Aldona nie potrafiła się na tym skupić. Myślała za to intensywnie. Co teraz? Faktycznie był zdrowy, a przynajmniej nie zdeformowany, a jego skóra nie nosiła śladów poparzeń ani owrzodzeń. Obejrzała go sobie dokładnie podczas mycia. Mają zacząć pracować nad odbudową gatunku ludzkiego? Na tę myśl przeszedł ją dreszcz. Nie potrzebowała tu takiego nieprzydatnego pasożyta. Ani jego tchórzliwego psa.

Gdy wieczorem zasiedli przy ognisku, postanowiła jakoś usankcjonować sprawy pomiędzy nimi.

– Jedna noc, a potem spadacie.

Spojrzał na nią nie mniej żałośliwie niż jego pies na Balbinę.

– A może…

– Co może, kurwa? Co, Fabian?

Zamilkł, opuszczając pokrytą niechlujnie obciętą szczeciną brodę.

– Po pierwsze powiedz mi, kim jest Justynka?

– No jak to, ty jesteś Justynka!

Zaśmiała się pod nosem.

– Może chodziło ci o Judytkę, którą obracałeś w robocie, co? Pamiętasz?

Gapił się na nią bez zrozumienia, to, że nie pamiętał, było jasne.

– Ja jestem Aldonka. Ta, która cię przyłapała na brandzlowaniu w biurze, po kłótni z Judytką.

Wyprostował się, potem skulił.

– No tak, Aldonka… Jasne, jasne! Pewnie, że Aldonka. Wiesz, tyle przeszedłem ostatnio, dosłownie i w przenośni, ten cały koniec świata… Ale jak widzę, ty świetnie sobie radzisz, Aldonko!

Skurwiel!

– Pamiętam, gdy przybyłeś do firmy… – Aldonka przeszła w tryb kokietki. – Ależ byłeś wówczas imponujący!

Zmieszał się, bo nie bardzo wiedział, czy to komplement, czy obelga.

Aldona nie patrzyła na niego. Pokrywała różowym lakierem plamkę rdzy na glocku. Obserwował to z niepokojem i odetchnął z wyraźną ulgą, gdy odłożyła broń na ławkę do wyschnięcia.

– Wylaszczyłam się specjalnie dla ciebie, na pewno to widziałeś, choć teraz już nie pamiętasz. Zrobiłam się na bóstwo, bo liczyłam na to, że jak zdobędę twoje względy, to może awansuję. Jak to powiedziałeś na początku: Tylko najsilniejsi przetrwają! Przecież tak to się robiło w korporacjach, no nie? Nie liczyły się kompetencje, liczyło się to, czy ktoś umie robić loda. Pamiętasz, że zrobiłam ci loda, Fabian? To znaczy nie, nie zrobiłam, to ty zrobiłeś sobie dobrze za pomocą mojej głowy. Wyruchałeś mnie na biurku, a potem spuściłeś się do gardła. Pamięta pan, panie dyrektorze?

– Justy… eee… Aldonko, ale ja przecież…

– Zamknij się, Fabian! – podniosła głos. Balbina wstała, po czym przysiadła i obnażyła zęby. – Następnego dnia mnie zwolniłeś.

– Ale…

– Redukcja etatów.

– Ale…

Doberman wyczuł gęstniejącą atmosferę, bo zaczął pojękiwać i znowu mimowolnie wykonywać ruchy frykcyjne. Balbina łypnęła na niego.

– Twój pies naprzykrza się mojej suce – stwierdziła Aldona, dobywając noża. – Trzeba było go wykastrować!

– Co? – Fabian drgnął. – W czasie wojny? Lecznice nie… Jak niby?

– Tak!

Rzuciła się na psa i zanim wybrzmiał jazgot, uniosła w górę skrwawioną mosznę. Nim doberman zorientował się, że go okaleczono, leżał powalony sztychem pod żebra.

– KURWAAA!! – wrzasnął Fabian, zrywając się na nogi. – Co ty wyprawiasz, durna suko?? Pojebało cię?

Aldona zaniosła się śmiechem.

– Redukuję etaty, kurwa! Balbina, BIERZ GO!

* * *

Naprawdę nie sądziła, że jeszcze kiedyś się spotkają.

A tu proszę, po tylu miesiącach… Nie była w stanie stwierdzić, ile czasu minęło, bo rozładował się jej krokomierz. Czy jednak w obecnej chwili to ma jakiekolwiek znaczenie?

Nie, już nie ma.

Otoczenie wprawdzie jest zgoła inne, ale kontekst podobny. Raut ku chwale zwycięzcy.

Tym razem to ona jest zwyciężczynią.

Unoszący się zapach pieczystego, w tle jakieś podzwanianie, mlaskanie i szum. Dokładnie tak samo, jak w chwili, gdy zobaczyła go po raz pierwszy.

– Tylko najsilniejsi przetrwają! – uniosła w górę cynowy kubek.

Otworzyła ostatnią butelkę wina, ale jak nie dziś, to kiedy?

Tak, dokładnie to samo mówiono podczas tamtego pamiętnego rautu, powitalnego korpospędu urządzonego po przybyciu nowego CEO.

Wówczas patrzyła na Fabiana Bieleckiego takim samym głodnym wzrokiem, jak teraz…

Jego noga powoli dochodziła na rożnie. Wychudł, szkoda, starczyłoby na dłużej.

Psa oskórowała, poporcjowała i zamarynowała w soli. Na preparowaniu Fabiana zeszło jej prawie do rana. Mogła poczekać, zająć się tym w dzień. Strzelić mu w łeb podczas snu. No ale samo tak jakoś wyszło, gdy wzięło ją na wspominki. No i żałowała kuli na takie ścierwo.

Ognisko dogasało, Balbina miażdżyła potężnymi szczękami resztki niedopieczonej stopy.

A ona kończyła jeść to, co już kiedyś miała w gardle.

Gramoląc się na nogi, pomyślała, że Fabian wcale nie był smaczny.

AGATA SUCHOCKA

Pisarka, tłumaczka, ilustratorka, mecenaska i animatorka kultury. Kolekcjonerka instrumentów muzycznych, kontestatorka rzeczywistości, miłośniczka bluesa i armaniaków, której zdarza się przeczytać audiobook albo poprowadzić koncert.

W twórczości literackiej mierzy się z niemal wszystkimi gatunkami, które z lubością i przekorą miesza. Ma w dorobku cykl wampiryczny („Woła mnie ciemność”, „Twarzą w twarz”, „Pieśń słowika”, „Bezdroża mroku”, „Piętno nocy”), mocne powieści obyczajowe („Jesienny motyl”, „O jeden krok za daleko”, „Underground”, „Pianissimo”, „Melodia serca”), kilka tekstów w antologiach erotycznych. Opowiadania „Nitro” ze zbioru „Cyberpunk Girls” i „Barbie Girl” z antologii kobiecego horroru „Zabawki” zostały znakomicie przyjęte przez miłośników literatury cięższego kalibru.

W 2023 roku nakładem wydawnictwa Planeta Czytelnika ukaże się długo wyczekiwana dystopijna powieść cyberpunkowa zatytułowana „DICE”.

Jeśli kogoś interesują zbiory erotyczne to: „Facet na wakacje”, „Niebezpieczne związki”, „Grzeszne Święta”, „Świąteczne namiętności”, „Gorące lato”.