Gwiazdy wykute ze srebra - Brigid Kemmerer - ebook + audiobook

Gwiazdy wykute ze srebra ebook i audiobook

Brigid Kemmerer

4,2

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Autorka serii „The Cursebreakers”!
Kiedy pradawna magia wystawia na próbę nowo odkrytą miłość, mroczny los upomina się o swoje…
W królestwie Syhl Shallow magia od dawna jest zakazana. Callyn i Jax znali ją dotąd tylko z książek. W dzieciństwie zaczytywali się w opowieściach o potężnych magach i mitycznych scraverach panujących nad ogniem i lodem.
Dziś oboje wiedzą, że stanowi ona realne zagrożenie – to za jej sprawą zginęli rodzice Callyn, a ona musi teraz sama wychowywać młodszą siostrę. Magia nie pomogła też Jaxowi, gdy stracił nogę w wypadku.
Ku ich ogromnemu zdziwieniu okazuje się, że magia powróciła do Syhl Shallow pod postacią maga, który jest mężem królowej. Gdy staje się jasne, że lud Syhl Shallow musi zaakceptować tę sytuację, nikt nie jest z tego zadowolony.
Kiedy do miasteczka przybywa nieznajomy, który proponuje Jaxowi i Callyn srebro za przekazywanie tajnych wiadomości, wybór jest oczywisty – nawet jeśli oznacza to pomoc w spisku przeciwko nowemu królowi. Oboje są gotowi podjąć ryzyko. Ale wtedy pojawia się ktoś jeszcze: przystojny Lord Tycho, Królewski Kurier, któremu powierzono zadanie wykrycia spiskujących przeciwko władcy.                                                                                                   

Opis pochodzi od wydawcy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 688

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 18 godz. 22 min

Lektor: Brigid Kemmerer
Oceny
4,2 (93 oceny)
42
33
13
4
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Elwira1210

Nie oderwiesz się od lektury

Brak mi słów. Ta książka jest chyba (no dobra na pewno) n a j l e p s z ą książką którą przeczytałam w tym roku. Jest to spin off trylogii coursebreakers, ale jeśli jej nie czytaliście to też po jakimś czasie powinniście ogarnąć o co chodzi. Okazało się, że skupia się ona na Tycho, który był moim (dobra,zaraz po Noah) ulubionym bohaterem z poprzedniej trylogii, więc już na początku byłam bardzo podekscytowana. Książka jest bardzo dobrze napisana i wciąga nawet L E P I E J niż coursebreakers, a to jest bardzo zaskakujące, biorąc pod uwagę jak dobra ta trylogia była. Zwroty akcji często sprawiały, że moje serce się zatrzymywało, a potem mózg nie potrafił myśleć o niczym innym niż właśnie o tej książce (ku niezadowoleniu moich rodziców i przyjaciół). Jax i Cali Cal od dziecka są najlepszymi przyjaciółmi. Jax ma ojca alkoholika i nacodzień spotyka się w domu z przemocą. Mimo urazu z przeszłości, który sprawił, że nie potrafi normalnie się poruszać, tylko chodzi o kulach, codziennie p...
10
Siljen

Nie oderwiesz się od lektury

Cudowna. Nie mogłam się oderwać.
00
isioadrianka

Całkiem niezła

Nie czytałam poprzedzającej tą historię trylogii, ale zważywszy na opinię może dobrze, bo przynajmniej nie jestem na autorkę obrażona. Choć mam parę luk uważam, że da się wystarczająco załapać o co chodzi w tym świecie bez tej wiedzy. Książka sama w sobie jest dobrym wstępem do historii, która może być bardzo ciekawa jeśli zostanie właściwie poprowadzona, a po poprzedniej serii autorki (Na przekór nocy), mam bardzo duże oczekiwania. Przedstawione tu zostały dwie historie, które choć zaczynają się praktycznie tak samo, to im dalej tym więcej rozbieżności. Jedna historia jest słodka i powiedziałabym dość prosta. Jest uroczo, ale to tyle, odrobinę mnie ich rozdziały nudziły. Za to historia numer 2, tu wyczuwam duży potencjał. 🫣 potrzebuje tego więcej, a co za tym idzie dodatkowe pov. Jestem bardzo ciekawa co się tutaj dalej wydarzy, ponieważ czuję, że zbliżyliśmy się do mojego ulubionego motywu 🫶🏼
00
dmlplus

Nie oderwiesz się od lektury

Najlepsza książka jaką czytałam
00
zorro1975

Nie polecam

Strasznie męcząca powieść. Przesłuchałem około połowy i nuda, nuda, nuda. Wątek homoseksualny przybił gwóźdź do trumny.
00

Popularność




Tytuł oryginału

Forging Silver into Stars

Copyright © 2022 by Brigid Kemmerer

All rights reserved

Copyright © for Polish edition

Wydawnictwo Nowe Strony

Oświęcim 2022

Wszelkie Prawa Zastrzeżone

Redakcja:

Alicja Chybińska

Korekta:

Agata Bogusławska

Edyta Giersz

Redakcja techniczna:

Paulina Romanek

Projekt okładki:

Paulina Klimek

www.wydawnictwoniezwykle.pl

Numer ISBN: 978-83-8320-322-5

PROLOG

CALLYN

To miał być pokojowy protest.

Tylko dlatego przyszliśmy. Tata nalegał.

– Jesteś to winna swojej matce, Callyn. Królowa powinna znać wolę własnego ludu.

Może jestem jej to winna. Może mama chciałaby, żebyśmy były tu z Norą.

Jak zawsze, gdy o niej myślę, sięgam do wisiorka na piersi.

To miało być tylko spotkanie ludzi o podobnych poglądach, którym nie podobała się magia króla. Bezpieczne. Niezbyt liczne. Tata chciał, żebyśmy też poszły, bo uważał, że jeśli zbierze się zbyt mało ludzi, królowa nie zechce słuchać. Próbował nawet przekonać Pana Ellisa, żeby poszedł razem ze swoim synem, Jaxem – moim najlepszym przyjacielem – ale mieli zbyt wiele pracy w kuźni. Poza tym droga była zbyt trudna dla Jaxa, który porusza się o kulach. Jednak gdy teraz idziemy w tłumie brukowaną drogą prowadzącą do Kryształowego Pałacu mam wrażenie, że obyłoby się bez nas. Ludzi są setki. Może nawet tysiące.

Większość uzbrojona.

Zewsząd słychać okrzyki.

Nora ściska mnie za rękę.

– Oni mają miecze – zauważa.

W tej kakofonii ledwo słyszę jej głos.

Podążam za jej wzrokiem. Wiele osób uzbroiło się w miecze, siekiery, strzały, młotki. W kilku dłoniach widzę cegły. Wszystko, co można wykorzystać do walki. Przed bramą stoją straże, próbują uspokoić tłum, ale jest ich garstka. Tłuszcza zaczyna napierać na stalowe kraty. Za strażnikami rozciąga się pas błyszczącego w słońcu bruku, na którego końcu widać schody wiodące do pałacu. Powietrze jest duszne od palącego letniego słońca i natarczywego zapachu wielu spoconych ciał. Taka atmosfera nie studzi temperamentów.

Jakiś krzyczący mężczyzna próbuje przedrzeć się przez tłum. Nora wpada na mnie z piskiem, gdy staje na jej stopie. Nieznajomy trzyma w dłoni sztylet – znajduje się on niebezpiecznie blisko oka mojej siostry.

Szybko odsuwam mu ją z drogi.

– To tylko dziecko! – mówię z gniewem.

Pokazuje mi przez ramię wulgarny gest.

Rzeczywiście pokojowa atmosfera.

Krzywię się. Nora ma dopiero dwanaście lat. Nie powinno jej tu być. Nie jestem pewna, czy ja powinnam.

Prostuję się.

– Tato!

Nie zwraca na mnie uwagi. Razem z tłumem skanduje „Przyprowadźcie królową! Przyprowadźcie królową!”.

– Tato! – próbuję przekrzyczeć tłum. – Tato, powinniśmy zabrać stąd Norę.

Nie patrzy na mnie.

– Królowa Lia Mara będzie musiała nas wysłuchać, Callyn. Jest nas tu tak wielu. Królowa musi wiedzieć, robimy to dla niej.

Nora chwyta mnie mocno za rękę. Pierwszy raz widzi Kryształowy Pałac. W innych okolicznościach wpatrywałaby się w lśniącą budowlę z otwartą buzią. Pytałaby, czy uda nam się zobaczyć królową albo czy uliczni sprzedawcy w Kryształowym Mieście robią lepsze mięsne babeczki niż my w naszej piekarni. Jednak teraz wtula się we mnie, starając się odsunąć jak najdalej od mężczyzny z palcem na spuście kuszy.

– Tato – zaczynam znów. – Tato, proszę.

Moje słowa zagłusza nagły hałas. Przez tłum przetacza się fala radosnych okrzyków. W pierwszej chwili nie wiem, co się dzieje. Może wrzaski ludu naprawdę przyniosły efekt.

Podnoszę wzrok i wpatruję się w lśniące schody, ciekawa, czy na ich szczycie pojawi się królowa. Nie. To tłum sforsował bramy. Widzę, jak strażnik natychmiast podnosi miecz. Równie szybko zalewa go fala kłębiących się ludzi i mężczyzna znika mi z oczu. Bez ostrzeżenia zostajemy porwani przez napierającą do przodu masę. Nie mamy z Norą innego wyjścia, jak tylko dać się nieść tej fali, bo inaczej zostaniemy stratowane.

Trzymam siostrę za rękę, a ona ściska moją. Niemal natychmiast tracę z oczu tatę, więc zaczynam wołać:

– Tato! Tato!

– Rusz się, dziewczyno! – krzyczy mężczyzna z lewej i wbija mi łokieć w żebra.

Wpadam na siostrę i obie o mało nie upadamy. Na szczęście ciżba jest tak gęsta, że tylko odbijamy się od jakiejś kobiety. Tłum niesie nas do przodu. Broń błyszczy w słońcu. Rozlega się kilka krzyków, pewnie osób upadających w gąszczu nóg i rąk. Są nagłe i krótkie.

Serce wali mi tak mocno, że z trudem łapię dech. Śliską od potu dłonią mocno ściskam rękę Nory. Nie mogę zgubić siostry.Nie mogę.

Nie czuję pod stopami schodów, ale przesuwamy się w górę. Jedyne, co widzę, to jasne słońce nad głową i góry za pałacem, wcinające się w niebo. Brzęk tłuczonego szkła wydaje się nie cichnąć. Jeszcze więcej krzyków. Potężne drzwi do pałacu nie wytrzymują naporu i ludzie zaczynają wdzierać się do środka.

„Przyprowadźcie nam królową! Przyprowadźcie nam królową!”

Okrzyki są bardzo głośne i zdają się dobiegać zewsząd. Czuję pod stopami potłuczone szkło i uświadamiam sobie, że wchodzimy do pałacu.

Nie. Moje serce bije nierówno, buntuje się. Nie chcę tego. Nie przyszłam tu, żeby atakować rodzinę królewską.

Przez chwilę nie wiem, co robić. Nora płacze. Musiała dostać czymś w twarz, bo z nosa płynie jej krew.

Tam. Na prawo ode mnie upada kobieta, zostawiając wyrwę w zwartym tłumie. Okruchy szkła lśnią na kamiennym chodniku prowadzącym do drzwi. Pociągam Norę za ramię. Udaje nam się wyrwać z tłumu w chwili, gdy z wnętrza pałacu dobiega kolejna fala rozentuzjazmowanych okrzyków.

– Znaleźli króla i królową! – krzyczy mężczyzna.

Okrzyki się wzmagają.

– Co się dzieje? – pyta Nora, z trudem wypowiadając słowa przez ściśnięte płaczem gardło. – Co oni chcą zrobić?

Cały czas mijają nas kolejni ludzie. Nie mam pojęcia, gdzie jest nasz ojciec.

– Nie wiem. – Przyciskam ciepły metal wisiorka do skóry.

Szkoda, że nie ma tu z nami mamy. Patrzę na schody, na szybko przemieszczający się tłum i cieszę się, że Jax jednak się tu nie pojawił.

W górę schodów biegną teraz żołnierze z wyciągniętymi mieczami. Odciągam Norę jeszcze bardziej na bok. Niektórzy z protestujących odwracają się, żeby walczyć. Brzęk stali dzwoni w uszach. Mama czułaby się w środku walki jak ryba w wodzie, ale ja czuję się tak tylko w piekarni. Nigdy nie chciałam być żołnierzem.

Ostrze miecza przeszywa brzuch mężczyzny, a on kaszle krwią na chodnik.

Zakrywam Norze oczy, ale ona łapie za moją rękę, żeby ją odsunąć i móc patrzeć. Usta ma otwarte z przerażenia.

Z cienia przy drzwiach rozlega się głos mężczyzny:

– To jeszcze dziecko! Zabierz ją stąd.

Nie wiem, czy to protestujący, czy żołnierz. Jest zbyt wiele hałasu, zbyt wielu wojujących. Jednak on nie uczestniczy w walce, więc raczej nie jest żołnierzem.

– Próbuję! – odkrzykuję mu.

– Biegnij do bocznych schodów! – krzyczy, kiedy dostrzega nas żołnierz.

Biorę wdech, ale czasu jest zbyt mało, by zareagować. W naszym kierunku już zmierza ostrze.

Nora krzyczy, więc pochylam się, by osłonić ją swoim ciałem. Czekam na cios, który nie nadchodzi. Słyszę tylko szczęk stali, gdy krzyżują się ostrza. Kątem oka widzę czarną zbroję i kosmyk rudych włosów.

– Biegnij! – krzyczy mężczyzna.

Pociągam za sobą Norę. Biegniemy, potykając się na kocich łbach.

Okrzyki tłumu dobiegające z pałacu są jeszcze głośniejsze, unoszą się ponad odgłosami walki. Zewsząd słychać wrzaski. Nagle nie jesteśmy jedynymi biegnącymi w dół schodów.

– Magia! – krzyczy kobieta. – Król użyje swojej…

Za nami rozlega się grzmot tak potężny, że niemal padam na ziemię. Odwracam się i w każdym oknie pałacu widzę blask jaśniejszy od słońca, jak milion błyskawic rozbłyskujących jednocześnie.

Wszelkie dźwięki walki ustają. Nagle zapada absolutna cisza, potem rozlega się krzyk. Płonący mężczyzna wybiega z drzwi pałacu. Za nim kolejny. I trzeci. Żołnierze na górze schodów przerywają walkę i patrzą z przerażeniem.

Tak jak ja.

Nora ciągnie mnie za rękę.

– Gdzie tata? – pyta piskliwym, spanikowanym głosem. – Co się stało z tatą?

Nie wiem.Nie wiem.

Rozlega się skowyt kobiety stojącej u góry schodów.

– Zabił ich! Wszystkich! – krzyczy. – Król zabił wszystkich swoją magią!

Zbiegają się strażnicy.

Nadal przepełnia mnie panika, ale jestem wystarczająco przytomna, by rozumieć, że nic dobrego nie czeka tych, którzy tu pozostali.

– Chodź – mówię do siostry i ciągnę ją w stronę ulicy.

Udaje nam się wymknąć do miasta tuż przed tym, gdy straże ustawiają się w szeregu, by zablokować przejście w miejscu powalonej bramy.

Chcę biec, ale żołnierze mogą rozglądać się za protestującymi, więc trzymam mocno drżącą rękę Nory i spokojnym krokiem zmierzam w kierunku tawerny. Patrzę w dal, skupiona na oddechu. Cały czas idę przed siebie. Ludzie biegną w stronę pałacu, nikt nie zwraca na nas uwagi.

Słońce, tak jasne i ciepłe, wydaje się okrutnym żartem. Jakby nie miało prawa teraz świecić. Przepełnia mnie pustka.

W końcu Nora przestaje płakać i podnosi na mnie wzrok.

– To prawda? – pyta szeptem. W jej głosie słychać takie samo przerażenie, jakie sama czuję. – Czy magia króla wszystkich zabiła?

– Nie wiem – odpowiadam, ale ściskam w ręce wisiorek, bo wiem.

Widziałam ten błysk. Słyszałam te krzyki. Widziałam płomienie.

Kiedyś magia króla odebrała mi matkę.

A dziś także ojca.

ROZDZIAŁ 1

CALLYN

Godzinami wpatrywałam się w noc, rzucając wyzwanie świtowi, by nie nadchodził, ale nad wierzchołkami gór i tak pojawiły się pierwsze fioletowo-czerwone smugi. Kiedy byłam małą dziewczynką, matka mawiała, że jeśli podrzuci się kamień dość wysoko, przeleci nad wierzchołkami gór i wyląduje w Emberfall.

Mawiała także, że przy odrobinie szczęścia można w ten sposób trafić w głowę żołnierza i zmiażdżyć mu czaszkę, ale to było w czasach, gdy królestwa Emberfall i Syhl Shallow były wrogami.

Jako mała dziewczynka z całych sił starałam się przerzucić kamień przez góry, ale nigdy mi się nie udało. Nawet kiedy sił dodawał mi gniew z powodu śmierci mamy i niósł kamienie wysoko w niebo.

Pocieram dłonią wisiorek. Nie wiem, dlaczego myślę teraz o mamie. Od jej śmierci minęło już wiele lat. Zresztą wszelki tłumiony gniew powinnam skierować teraz na ojca, to przez niego jesteśmy w tej sytuacji. Minęło sześć miesięcy. Nie wraca się z umarłych. Z tego, co słyszałam, nawet król z tą swoją okropną magią nie jest w stanie dokonać wskrzeszenia.

Pokryte szronem konary drzew błyszczą w blasku księżyca zawieszonego wysoko ponad ich koronami, zmieniając przestrzeń między domem a oborą w pas krystalicznej bieli. Wczorajszego wieczoru spadło kilkanaście cali śniegu, co skutecznie powstrzymało ewentualnych klientów od odwiedzenia naszej piekarni.

Ale nie poborczynię podatków.

Patrzę na pomiętą kartkę, na której widnieje wykaligrafowana kwota do zapłaty. Mam ochotę cisnąć tę kartkę w ogień. Kobieta przyjechała powozem. Wysiadła i ostrożnie stawiając kroki w późnozimowym topniejącym śniegu, weszła do piekarni, która zajmuje parter naszego domu. Skrzywiła się, gdy uszkodzone drzwi stawiały opór. Nie dałam jeszcze rady wymienić zawiasów. Powiedziała, że mamy tydzień na spłatę jednej czwartej należności. W przeciwnym razie nasz majątek zostanie przejęty przez królową. Jakby królowa Lia Mara potrzebowała walącego się gospodarstwa na obrzeżach Syhl Shallow. Założę się, że nawet nie słyszała o miasteczku Briarlock.

Tydzień na zapłacenie dwudziestu pięciu sztuk srebra. Miesiąc na zapłacenie całości – stu.

Jeśli tydzień jest naprawdę dobry, udaje nam się z siostrą zarobić góra dziesięć sztuk srebra.

Widząc uśmieszek, jaki u poborczyni podatków wywołał stan drzwi do piekarni, wyobrażam sobie jej reakcję na widok reszty naszej posesji. Całe szczęście, że nie chciała obejrzeć obory. Nawet stąd widzę zwisającą skrzywioną deskę i śnieg wirujący w dziurze. Okucia są zardzewiałe i pogięte. Jax obiecał, że w wolnej chwili spróbuje to naprawić, ale ma klientów, którzy płacą, a poza tym nie lubi opuszczać kuźni na zbyt długo.

Jax jest dobrym przyjacielem, ale ma też swoje problemy.

Znów żałuję, że tata nie podjął innej decyzji. Mógł sobie nienawidzić króla, nie ryzykując przy tym wszystkiego, co mamy. Mógł uczestniczyć w protestach, ale nie oddawać buntownikom każdego grosza. A teraz obora i piekarnia są na mojej głowie i nie bardzo sobie z tym radzę. Nora pomaga, jak tylko może, ale ma ledwie dwanaście lat; jest praktycznie dzieckiem. Rozumiem pragnienie zemsty taty, ale nie da się nim wykarmić rodziny.

Ale czy byłoby lepiej, gdyby ojciec został z nami? Może wtedy też co wieczór topiłby smutki w alkoholu, tak jak rodzic Jaxa?

Czasem nie wiem, czy powinnam zazdrościć Jaxowi, czy raczej mu współczuć. Przynajmniej on i jego tata mają pieniądze.

Mogłabym sprzedać krowę. Dostałabym za nią z dziesięć sztuk srebra. Kury dobrze się niosą, też pewnie dostałabym po sztuce srebra za każdą.

Ale bez jajek i mleka musiałabym zamknąć piekarnię.

Matka kazałaby mi sprzedać wszystko i zaciągnąć się do wojska. Wiem, że ona by tak zrobiła i tak zawsze wyobrażała sobie też moją przyszłość. To tata chciał zachować piekarnię. On nauczył mnie odmierzać składniki, zagniatać i mieszać. Mama kochała sztukę wojenną, a tata sztukę karmienia ludzi. Kłócili się o to przed bitwami z Emberfall. Zanim mama postanowiła ruszyć na wojnę i żądała wyjaśnień, dlaczego ojciec nie chce się zaciągnąć. Nie obchodził go los ojczyzny?

Odpowiadał, że nie ma zamiaru zostawić dzieci w przytułku i dać się zabić na polu bitwy.

Matka odparła, że dramatyzuje. Oczywiście skończyła dokładnie tak, jak przewidział.

On zresztą nie lepiej.

A mimo to potrafię ją sobie wyobrazić, że wpatruje się w wezwanie do zapłaty i rozgląda po piekarni, po tym wszystkim, co wymaga naprawy w domu i w oborze.

„Powinnaś się była zaciągnąć już pół roku temu”, powiedziałaby surowym głosem.

Ale gdybym to zrobiła, co stałoby się z Norą? Jest za młoda za wojsko. Zresztą i tak by się jej tam nie podobało. Blednie na widok krwi i boi się ciemności. Nadal co drugą noc przychodzi do mnie do łóżka, bo śnią jej się koszmary o powstaniu.

– Cally-cal – szepcze sennym głosem, nazywając mnie czule przezwiskiem z dzieciństwa, gdy wplata palce w moje długie włosy. Tylko ona potrafi wypowiedzieć moje imię w tak tajemniczy sposób.

W najlepszym razie trafiłaby do przytułku.

I trafi tam, jeśli nie zdołamy zapłacić podatku. Albo obie będziemy żebrać na ulicy.

Mrugam, żeby pozbyć się pieczenia pod powiekami. Nie płakałam, gdy matka zginęła na wojnie. Nie płakałam, gdy zginął ojciec i musiałyśmy żebrać o przepuszczenie nas bez myta w drodze powrotnej do Briarlock.

Teraz też nie będę płakać.

W oborze kury zaczynają gdakać, a nasza stara krowa, Muddy May, muczy. Drzwi łomoczą o deskowanie. Bladofioletowa smuga nad szczytami zaczyna nabierać różowej barwy. Za kilka godzin błyszczący śnieg znów zmieni się w breję, a Nora i ja, szczelnie opatulone, będziemy wsuwać ręce pod kury w poszukiwaniu jaj i kłócić się, która z nas będzie siedzieć na zimnie i doić May.

Ale kury nie przestają gdakać i nagle w szparze pod skrzypiącymi drzwiami obory pojawia się słaba pomarańczowa poświata.

Prostuję się gwałtownie, a serce zaczyna walić mi jak oszalałe. Choć od wydarzeń w Kryształowym Pałacu minęło pół roku, one nadal są żywe w mojej pamięci. Grzmot i błysk.

Ale to oczywiście nie może być magia.

Pożar?

W pierwszej chwili wpadam w panikę. Po niej przychodzi myśl, że może lepiej pozwolić, żeby to wszystko spłonęło do gołej ziemi.

Ale nie, zwierzęta nie zasłużyły na taką śmierć. Szybko wkładam buty i nie tracąc czasu na ich sznurowanie, przemykam korytarzem obok pokoju Nory, ostrożnie stawiając kroki, by podłoga nie skrzypnęła. Skoro nie chciałam, żeby zobaczyła pismo od poborczyni podatków, to tym bardziej nie chcę, żeby widziała, jak płonie obora.

Gdy już jestem przy schodach prowadzących w dół do piekarni, potykam się o niezawiązane sznurówki i o mało nie ląduję głową na ceglanej podłodze w dole schodów. Przewracam stołek, na którym siedzę, gdy przyjmuję zamówienia. Mebel z łomotem upada na posadzkę i turla się w stronę kredensu. Metalowa miska z brzękiem uderza o cegły, za nią porcelanowy półmisek, którego używam do dużych bochenków. Roztrzaskuje się na milion kawałków.

Świetnie.

Zastygam w bezruchu. Noga została mi w nienaturalnej pozycji, ale wstrzymuję oddech i czekam.

Na górze cisza. To dobrze.

Gdy wychodzę na zewnątrz, czuję na twarzy uderzenie zimna. Z obory znów rozlega się muczenie krowy, więc biegnę po zamarzniętej śniegowej brei. Na poddaszu mam zapas siana i słomy na kilka tygodni, ale zawsze pilnuję, żeby nie leżały przy samej ścianie. Pewnie siano złapało pleśń, a nadpleśniałe łatwo się zapala. Trzeba wreszcie naprawić te głupie drzwi.

Jakby to miało jakieś znaczenie, gdy z obory zostanie kupa popiołu.

Gdy jestem w połowie drogi przez zmarznięte podwórko uświadamiam sobie, że smuga pod drzwiami nadal wygląda tak samo.

Nie czuję też dymu.

Muddy May znowu muczy, ale oprócz niej słyszę też niski męski szept.

Znów nieruchomieję, ale z zupełnie innego powodu. Serce bije mi trzy razy szybciej, a w głowie kołacze jedna myśl.

To nie pożar. To złodziej.

Zaciskam zęby i zamiast do obory, idę do małej szopy, gdzie trzymamy narzędzia. Stara broń mamy leży zawinięta w koce pod moim łóżkiem, ale i tak nie umiem władać mieczem. Siekiera wisi gotowa do użycia, a jej trzonek leży w mojej dłoni, jakby był robiony na miarę. Potrafię narąbać drewna na opał, nie roniąc przy tym choćby kropelki potu, więc złodziej niechybnie pożałuje swojej decyzji. Wywijam siekierą ósemkę w powietrzu, żeby rozgrzać ramię. Gdy docieram do uszkodzonych drzwi, chwytam za nie i pociągam mocno.

Ze skrzypieniem i jękiem otwierają się szybciej, niż zawiasy są w stanie sobie z tym poradzić. Za krową przemyka cień mężczyzny. Tuż obok stoi latarnia – źródło pomarańczowej poświaty.

Robię zamach siekierą tak, że obuch uderza o drewniany słupek.

Kury zaczynają gdakać jak oszalałe, a wystraszona May szarpie sznur, którym jest przywiązana, i przewraca wiadro.

– Wynoś się z mojej obory! – krzyczę.

Krzyk znów wystraszył May. Kopie kopytem w ziemię i odsuwa się jak najdalej ode mnie. Chyba wlazła na mężczyznę, bo ten upada z jękiem, zaplątując się w długi płaszcz. Słyszę trzask drewna, które łamie się pod naciskiem jego stopy.

– Wielkie nieba, Cal! – woła, zrzucając z głowy kaptur płaszcza. – To tylko ja!

Dopiero teraz rozpoznaję jasne orzechowe oczy wpatrujące się we mnie gniewnie spod rozwichrzonych ciemnych włosów.

– O. – Opuszczam siekierę i marszczę brwi. – To rzeczywiście ty.

Jax z cichym przekleństwem sięga po swoje kule i ciągnie je po słomie. W mroźnym powietrzu jego oddech zmienia się w obłoki pary.

– Też miło cię widzieć.

Zaproponowałabym mu pomoc, ale Jax przyjmuje ją tylko wtedy, gdy sam o nią prosi. Co zresztą zdarza się rzadko.

Sprawnie, żeby nie powiedzieć zwinnie, staje na nogi. Wsuwa jedną kulę pod ramię, ale koniec drugiej się złamał i jest teraz za krótka.

Patrzy na uszkodzoną podporę, wzdycha, przekłada dobrą kulę na prawą stronę, żeby zrekompensować brak prawej stopy.

– Myślałem, że będziesz spać. Nie spodziewałem się, że przychodząc tu, ryzykuję życiem.

Zastanawiam się, czy cała ta sytuacja to moja wina, czy jego.

– Mam pobiec do kuźni po jakieś narzędzia? – proponuję.

Kiedyś robił kule ze stali, ale jego ojciec narzekał, że to marnowanie dobrego materiału. Teraz nabrał dużej wprawy w robieniu ich z drewna.

– Nie. – Poprawia płaszcz. Później, starając się utrzymać równowagę na jednej zdrowej nodze i jednej kuli, próbuje postawić stołek do dojenia. – Ale możesz przynieść wiadro.

Siada i zaczyna chuchać w dłonie, żeby je rozgrzać, po czym kładzie rękę na boku krowy.

– Spokojnie, May. – Jego głos przybiera łagodną barwę, jaką słychać tylko wtedy, gdy mówi do zwierząt, nigdy do ludzi.

Krowa, jak gdyby nigdy nic, bierze do pyska porcję siana i macha ogonem, głośno przy tym wzdychając.

Biorę lodowate wiadro i podaję Jaxowi.

– Przyszedłeś… Przyszedłeś w środku nocy, żeby wydoić krowę?

– Nie w środku nocy. Już prawie świta. – Z wprawą łapie za strzyk i mleko zaczyna tryskać do cynowego wiadra. – Nie chciałem cię budzić, rozpalając w kuźni – przerywa. W jego głosie słychać wahanie.

Powietrze robi się ciężkie od niewypowiedzianych słów. Jax ostatecznie nic już nie mówi, tylko wzdycha, wypuszczając z siebie długi obłok pary. Wpatruje się w wiadro, a ja wpatruję się w niego.

Większość włosów chłopaka zebrana jest w kucyk z tyłu głowy, ale kilka kosmyków otacza twarz, przysłaniając oczy. Jest szczupły i trochę żylasty, ale silny dzięki wieloletniej pracy w kuźni i niepełnosprawności, która zmusza go do dźwigania całego ciężaru ciała na rękach. Znamy się od zawsze, odkąd byliśmy dziećmi, kiedy wszystko w naszym życiu wydawało się pewne i niezmienne, aż do dziś, gdy nic już takie nie jest. Pamięta moją matkę. Był przy mnie i Norze, gdy nie wróciła z wojny. Był przy mnie także, gdy zginął tata.

Swojej matki nie zna, bo umarła przy porodzie. Słyszałam, jak jego ojciec po pijanemu mówił, że to było pierwsze z nieszczęść, jakie Jax sprowadził na tę rodzinę. Drugie wydarzyło się pięć lat temu, gdy chłopak miał trzynaście lat. Pomagał ojcu naprawiać oś w powozie. Wóz zsunął się i zmiażdżył mu stopę. Mało brakowało, a moja siekiera spowodowałaby trzecie.

– Przepraszam, że prawie odrąbałam ci głowę – mówię.

– Nie skarżyłbym się specjalnie.

Jax często bywa zamyślony, ale zwykle nie jest tak ponury.

– Co masz na myśli?

Puszcza strzyk i wsuwa rękę pod płaszcz. Rzuca w moją stronę kawałek pergaminu.

Upuszczam siekierę na słomę i sięgam po kartkę. Gdy ją rozkładam, widzę dokładnie to samo pismo co na pergaminie od poborczyni podatków, który leży w mojej sypialni. Tyle że u niego kwota jest dwa razy większa.

– Jax – szepczę.

– W kuźni była poborczyni podatków – mówi. – Twierdziła, że od dwóch lat nie płacimy nic.

– Ale przecież kuźnia ma tylu klientów. Sama widziałam. Macie… Macie przyzwoite dochody… – Widząc wyraz jego twarzy, milknę.

– Najwyraźniej, gdy co kwartał ojciec wyjeżdżał, żeby zapłacić podatek, nie robił tego. – Teraz to Jax unika mojego wzroku.

Ciekawe, czy to znaczy, że ojciec przegrał te pieniądze, czy że je przepił. Zresztą co za różnica. Obie opcje są tak samo straszne.

Mleko May nadal wpada do wiadra rytmicznymi szprycami.

Biorę drugi stołek i siadam obok Jaxa, ale on na mnie nie patrzy. Schyla tylko głowę, by odrzucić włosy z oczu.

Wpatruję się w jego wprawne ręce. Palce ma czerwone od zimna, tu i ówdzie poznaczone bliznami po oparzeniach. Chciałabym móc mu pomóc, ale nie wiem nawet, jak pomóc sobie.

Moje nocne zamartwianie wydaje się teraz takie samolubne. Ja przynajmniej mam jakieś opcje. Może nie są takie, jakich bym chciała, ale są. Mogę sprzedać gospodarstwo. Mogę zaciągnąć się do wojska. Pewnie nigdy nie osiągnęłabym stopnia wyższego niż kadet, nie z taką przeszłością ojca, ale mogłabym to zrobić. Nora może pójść do przytułku albo mogłabym z żołnierskiej pensji opłacać jej mieszkanie przy jakiejś rodzinie.

Jax nie może zrobić żadnej z tych rzeczy. Jego ojciec rzadko kiedy bywał ostatnio wystarczająco trzeźwy, by pracować. Kuźnia działa tylko dzięki Jaxowi i dlatego on nie może zostać żołnierzem, a przez brak stopy mało kto zechciałby go zatrudnić.

Jeśli stracą kuźnię, stracą wszystko.

Kładę rękę na jego nadgarstku, na co nieruchomieje.

– Nie musisz doić tej krowy – mówię cicho.

Odwraca się i patrzy na mnie. Na jego szczęce widzę ciemną plamę – zastanawiam się, czy nabił sobie siniaka, kiedy przewróciła go May, czy to ojciec go uderzył. Mieszkają na końcu ulicy, ale awantury słychać aż tutaj.

Musiał zauważyć, że mu się przyglądam, bo odwraca głowę – to wystarczająca odpowiedź.

Puszczam jego nadgarstek, a jego jedyną reakcją jest dalsze dojenie krowy.

– My mamy do zapłaty sto – szepczę tak cicho, że nawet nie wiem, czy mnie słyszy.

Słyszy, jasne, że słyszy.

Odwraca się do mnie. Nasze oddechy tworzą obłok pary między nami. Jax zawsze pachnie dymem z paleniska w kuźni. W zimnym powietrzu zapach jest wyraźniejszy.

Gdy byliśmy młodsi, po tym, jak stracił stopę, codziennie nosiłam mu zawijańce posypane cukrem pudrem i książki z biblioteczki mamy. Uwielbialiśmy romanse i opowieści historyczne, ale najbardziej porywały nas książki o wietrze, niebie i magicznej mocy skrzydlatych istot mieszkających w lodowych lasach na zachód od Syhl Shallow.

Pamiętam dzień, kiedy zatrzymała mnie mama. Kręciłam się po kuchni, nie mogąc się doczekać wizyty u przyjaciela.

„To nie jest materiał na męża”,powiedziała. Jej dezaprobata była tak intensywna, że czułam, jakby wymierzyła mi policzek.

Nie pozwoliła mi do niego iść, więc nie widziałam go przez kilka tygodni, aż znalazł sobie jakieś kule i dokuśtykał do piekarni.

Nigdy nie powtórzyłam mu jej słów.

To zresztą nie miało znaczenia, bo nigdy nie powiedział ani nie zrobił niczego, co mogłoby sugerować, że w ogóle patrzy na mnie w taki sposób.

Ale są takie chwile jak ta, kiedy jest ciemno i zimno, a cały świat wydaje się walić. Wtedy pozwalam się sobie przez kilka sekund zastanawiać, jakby to było, gdybyśmy z Jaxem byli kimś więcej niż przyjaciółmi. Gdybyśmy przechodzili przez to razem.

– Callyn? – Z podwórka dobiega pełne niepokoju wołanie Nory. – Callyn?

Prostuję się gwałtownie i biorę głęboki wdech.

– Jestem w oborze! – wołam. – Tutaj! – Patrzę na Jaxa. – Nora nic nie wie – szepczę zdenerwowana.

Odpowiada skinieniem głowy.

Drzwi skrzypią i trzeszczą, kiedy Nora próbuje je otworzyć. Jest w koszuli nocnej, bosa. Jej sięgające do pasa włosy są strasznie poczochrane, cała się trzęsie. Łzy niemal zamarzły na jej policzkach.

– Nora! – krzyczę. Zdejmuję swój płaszcz. – Zamarzniesz na śmierć. Wracaj do domu!

– Ja… przestraszyłam się.

– Wiem. Chodź.

Zatrzymuję się w drzwiach obory i spoglądam na Jaxa. Ku mojemu zdziwieniu, przygląda mi się uważnie.

Szkoda, że nie wiem, co powiedzieć.

On chyba też nie wie, bo tylko żegna mnie skinieniem głowy, znów chucha na dłonie i odwraca się do wiadra.

ROZDZIAŁ 2

JAX

W uszach dzwoni mi dźwięk stali uderzającej o żelazo, ale wcale mi to nie przeszkadza. Wychowałem się przy kuźni, potrafię nawet spać przy tym dźwięku, jeśli muszę.

Teraz rytmiczne dzwonienie to jedyna rzecz, która pozwala mi zachować rozsądek. Od północy nie widziałem ojca. Kiedy tak znika, zwykle ogarnia mnie frustracja, bo bez niego nie zdążę ze wszystkimi zamówieniami.

Dziś cieszy mnie, że siedzi gdzieś z twarzą w kałuży alkoholu. Może się utopi.

O tej porze roku w kuźni zawsze jest duży ruch. Rolnicy potrzebują nowych wideł i szpadli, żeby przygotować ziemię do siewu. Nie jestem w stanie nadążyć z robotą. Klient z sąsiedniego miasteczka zamówił nowe ostrza do młockarni, powiedziałem, że robota zajmie tydzień, a powinienem był powiedzieć, że dwa. Gdy tylko śnieg zaczął topnieć, cieśle zaczęli zamawiać tyle gwoździ, że muszę je kuć nocą, żeby o świecie mieć zapas. Przy tej brei i błocie na drogach stale trzeba naprawiać koła i osie w powozach. Na drugim końcu Briarlock jest też kowalka, ale ma już ponad siedemdziesiąt lat, więc każdą większą robotę podsyła nam, a ja staram się jej odwdzięczać, odsyłając do niej klientów z drogimi zamówieniami wymagającymi precyzji i czasu. Do niej trafiają wymyślne klamerki i rzeźbione sztylety, a do mnie sierpy i podkowy.

Myślę o piśmie od poborczyni podatków i zastanawiam się, czy nie powinienem brać jakiejś prowizji. Przeklinam pod nosem i walę młotem w rozgrzaną do czerwoności stal na kowadle.

Dwieście sztuk srebra. Wszystko przepuszczone na piwo i kości.

Gdziekolwiek ojciec teraz się znajduje, ma szczęście, że nie tutaj. Gdyby tu był, wrzuciłbym go do ognia. Ta myśl wydaje się pusta jak wydmuszka. Nie mogę mu nic zrobić. To dlatego mam siniaka na twarzy i bolący brzuch w miejscu, gdzie mnie kopnął. Można powiedzieć o mnie różne rzeczy, ale na pewno nie to, że jestem szybki. Bardzo łatwo zwalić mnie z nóg.

Z nogi.

Najgorsze jest to, że odłożyłem trochę srebra dla Callyn. Jest zbyt dumna, by prosić o pomoc, ale wiem, jak jej trudno, odkąd odkryła, że ojciec oddawał srebro buntownikom, żeby pomóc sfinansować atak na króla. Wiedziałem, że poborcy w końcu się zjawią.

W materacu mam ukryte tylko dziesięć sztuk, ale lepsze to niż nic. Cal wzięłaby je, jeśli dzięki niemu mogłaby zapewnić bezpieczeństwo Norze. Teraz ta sakiewka będzie musiała pomóc mi ocalić kuźnię, choć jej zawartość to o wiele za mało.

Cal zawsze przynosi mi chleb i ciastka, gdy coś zostaje w piekarni, a to zdarza się często. Pięć sztuk na pewno mogę jej oddać. Nie wiem, skąd przekonanie, że to cokolwiek zmieni dla któregokolwiek z nas. Oboje i tak za kilka tygodni wylądujemy na ulicy.

Najpierw czuję ucisk w piersi, później w gardle. Często oczy pieką mnie od żaru w kuźni, ale tym razem to co innego. Uderzam młotem i próbuję odpędzić od siebie te emocje.

Gdy byłem mały, tata zwykł opowiadać, jak odmieni się nasz los, kiedy już zostanę żołnierzem w Armii Królowej.

Uczył mnie wykuwać tarcze i miecze, gdy tylko stałem się na tyle duży, by wyciągnąć stal z ognia. „Zbroja wymaga utalentowanego płatnerza” – mawiał, dumny z moich coraz większych umiejętności. – „A żołnierz na koniu potrzebuje dobrego kowala”.

A potem wóz przygniótł mi nogę, miażdżąc kostkę oraz stopę, i moja przyszłość legła w gruzach. Wiejski medyk powiedział, że cudem przeżyłem.

O tak. Rzeczywiście spotkał mnie cud.

– Chłopcze! – słyszę za plecami zniecierpliwiony damski głos. Odchrząkuje. – Szukam Ellisa, kowala.

Mojego ojca. Zaciskam zęby i mam nadzieję, że to nie ktoś, komu jesteśmy winni pieniądze.

– Nie ma go.

– A kiedy wróci?

Szpadel, który szykuję, ostygł, więc zdejmuję go z kowadła i wkładam z powrotem w ogień. Przeciągam rękawem po czole i się odwracam.

Stojąca w drzwiach kobieta w średnim wieku nie wygląda znajomo, pewnie ze względu na jedwabną suknię z paskiem w kolorze fioletu i czerwieni. Brzeg sukni jest mokry od topniejącego śniegu, co znaczy, że nie pochodzi z Briarlock, bo miejscowi wiedzą, że w taką pogodę nosi się spodnie i wysokie buty albo podwija spódnicę. Sądząc po pierścionkach z kamieniami na jej palcach i złotym łańcuszku na szyi, jest też bardzo bogata. Staram się pohamować gorycz w głosie.

– Nie wiem. Ale ja mogę zrobić wszystko, czego potrzebujesz z kuźni… – Urywam. – Pani.

Mierzy mnie pogardliwym wzrokiem. Zauważam, że jej oczy są różnego koloru – jedno niebieskie, a drugie brązowe. Dostrzegam moment, kiedy jej wzrok zatrzymuje się u dołu mojej nogi. Mam mały stołeczek wyłożony miękkim materiałem, żeby utrzymywać równowagę, gdy stoję. Dobrze spełnia swoją funkcję, o ile ludzie się na niego nie gapią.

Potrzebujemy srebra, więc nie mogę dopuścić, by mój temperament wziął górę, dlatego po chwili dodaję zduszonym głosem:

– Czy pani powóz się zepsuł? – pytam. – A może koń zgubił…

– Nie potrzebuję żadnej naprawy. Szukam Ellisa. Kowala.

– Aha. – Wyciągam szczypcami rozżarzoną stal z ognia i kładę na kowadle. – W takim razie możesz zaczekać, pani.

Biorę zamach i mocno uderzam młotem. Z przyjemnością patrzę, jak nieznajoma wzdraga się od hałasu.

– Chłopcze… Chłopcze! – Teraz już krzyczy.

Nie przestaję machać młotem.

– Co? – odpowiadam, starając się przekrzyczeć szczęk żelaza.

– Muszę wiedzieć, kiedy wróci!

Oby nigdy.

– Możesz, pani, zapytać w gospodzie. – Patrzę na nią, nie przerywając kucia.

Poranne słońce błyszczy w drzewach, ale czuję, jakbym nie spał od tygodnia.

– Pytałam w gospodzie – mówi kobieta. – Nie było go tam.

Jeśli cokolwiek jest w stanie zatrzymać mój młot, to właśnie te słowa. Odwracam się do niej.

– W takim razie naprawdę nie mam pojęcia, gdzie może być. Można próbować szukać go przy stolikach do gry w kości. Albo w burdelu.

– Więc nie wiesz, kiedy może wrócić?

– Nie. – Wkładam szpadel z powrotem do ognia. – Nie jestem niańką mojego ojca. – Znów wydyma usta, więc dodaję: – Pani.

Przygląda mi się przez chwilę.

– Wiesz, kim jestem?

Sposób, w jaki zadaje to pytanie, budzi we mnie niepewność. Przyglądam się jej uważniej.

Jest niewiele starsza od taty, pewnie po czterdziestce. Włosy przetykane siwizną zostały splecione w warkocze misternie upięte na czubku głowy. Jest mojego wzrostu, szczupła. Ma przenikliwe spojrzenie i wąskie usta, które wyglądają, jakby nigdy się nie uśmiechały.

Nigdy wcześniej jej nie widziałem. Tak mi się w każdym razie wydaje.

– Nie.

– Rzadko bywam w Briarlock. Twój ojciec już kiedyś dla mnie pracował. Miałam nadzieję znów go zatrudnić, ale nie mogę czekać.

Unoszę brwi.

– Potrafię wykuć, co tylko sobie życzysz, pani.

– Już mówiłam, że nie potrzebuję niczego z kuźni. – Znów patrzy na moją nogę. – Ale możesz sam skorzystać na tym, że akurat ty tu jesteś.

Marszczę czoło. Wyciągam szczypcami rozżarzoną stal z ognia i kładę na kowadle.

– Jeśli nie chodzi o prace kowalskie, to raczej nie będę mógł pomóc, pani.

Podchodzi bliżej.

– Jesteś tak samo łasy na srebro jak twój ojciec?

Chrząkam i biorę zamach młotem.

– Chyba nikt nie jest tak łasy.

– Czy można ci w zaufaniu powierzyć dostarczenie wiadomości?

– Kurierom zabrakło…

Chwyta mnie za ramię, powstrzymując kolejny zamach młotem.

– Nie chcę kuriera, chłopcze.

Jest znacznie silniejsza, niż się spodziewałem. Jej palce wbijają się w moje przedramię tak mocno, że nie jestem w stanie się jej wyrwać.

Nie puszcza.

– Możesz mówić do mnie lady Karyl.

Sposób, w jaki się przedstawia, każe mi sądzić, że to raczej nie jest jej prawdziwe nazwisko.

Wolną ręką wyciąga spod ubrania złożony kawałek pergaminu. Papier przed rozłożeniem zabezpiecza szeroka lakowa pieczęć.

– Wieczorem w Briarlock zjawi się mężczyzna. Będzie szukał kuźni, bo zamierzałam zostawić tę wiadomość twojemu ojcu. – Przerywa i wwierca się wzrokiem w moje oczy. – Spodziewa się odebrać zalakowaną wiadomość. Rozumiemy się?

Marszczę czoło.

– Tak.

Pochyla się do mnie. Jej głos jest teraz cichy, ale złowieszczy.

– Jeśli nie będzie zalakowana, lepiej, żebyś się dobrze ukrył. Posłańcy Prawdy nie lubią być oszukiwani.

Wielkie nieba. Mój ojciec ma konszachty z Posłańcami Prawdy? To niemożliwe. Niemożliwe. Przecież wie, co spotkało ojca Callyn.

Chcę wyrwać ramię z uścisku kobiety.

Kiedy królowa Syhl Shallow wyszła za mąż za władającego magią króla Emberfall, aby zaprowadzić pokój między oboma krajami, plotki głosiły, że w Kryształowym Pałacu doszło do kilku drobnych prób zamachu. To było cztery lata temu. Byłem wtedy młodszy i nadal uczyłem się funkcjonować bez jednej stopy, ale pamiętam podróżnych szepczących między sobą o tym, jak to król podstępnie wmanewrował królową w małżeństwo, jak strzeże swojej magii i używa jej tylko dla własnych celów. Nasza królowa zasiadała na tronie od niedawna. Była młoda. Niedoświadczona. Wielu zastanawiało się, czy król po prostu nie czeka na właściwy moment, żeby i ją zabić.

Cal też słyszała niejedno w piekarni. Po tym, co na skutek magii spotkało jej matkę, ojciec Cal otwarcie krytykował króla, więc do niej docierały zwykle lepsze plotki niż do mnie. Tak jak tamtej nocy, kiedy opowiadała, że król nie musi wysyłać więźniów do kamiennego lochu, bo potrafi połamać wszystkie kości naraz i wywrócić skórę na drugą stronę. Kiedy Cal opowiadała mi tę historię, jej młodsza siostra miała ledwie dziewięć lat. Mówiła później, że Nora nie mogła spać przez tydzień.

Niedługo po królewskim weselu królowa urodziła córeczkę, a granice między naszymi krajami otworzono i wszyscy mogli swobodnie podróżować i handlować. Wydawało się, że nastał wątły pokój – ale to były tylko pozory. Nadal szeptano o niebezpiecznym królu, a co jakiś czas do mnie i taty docierały nawoływania do rewolucji. Ale Briarlock to ubogie miasto położone cztery godziny jazdy – przy dobrej pogodzie – od pałacu, więc większość plotek była raczej ogólnikowa i mało wiarygodna. Tata zwykle drwił z tych bajeczek i powtarzał, że to tylko paplanina ludzi znudzonych czekaniem na podkucie konia czy naprawę powozu. Przyjeżdżali z opowieściami o żołnierzach spalonych na popiół za odezwanie się bez pozwolenia, o magicznych istotach pojawiających się na skinienie króla, żeby wypatroszyć jego wrogów. Słyszałem dość, żeby wiedzieć, że musi być coś na rzeczy, ale niektóre z tych historii wydawały się mocno przesadzone. Zbyt okropne, by mogły być prawdziwe.

Po tym, jak ta przeklęta bestia rozszarpała matkę Callyn, jej ojciec wierzył już we wszystko.

Ubiegłego lata usłyszeliśmy o możliwości przeciwstawienia się królowi, zaprotestowania przeciw obecności magii w Syhl Shallow. Nagle szepty o powstaniu nabrały realnych kształtów. Posłańcy Prawdy początkowo tworzyli siatkę blisko współpracujących ze sobą możnych, którzy po cichu sprzeciwiali się królowi i jego magii, ale ich poglądy zaczęły rozprzestrzeniać się wśród zwykłych ludzi.

W tamtym czasie tata nie chciał mieć z tym nic wspólnego. Pamiętam, jak powtarzał: „Mamy w kuźni dość pracy dla trzech ludzi, chłopcze, a ty i ja to najwyżej półtora. Nic nam do magii”.

Za to ojciec Cal był jednym z pierwszych, którzy się przyłączyli.

Protest przerodził się w zamieszki. Bitwa na miecze i magię pochłonęła setki ofiar. Wątły fundament, na jakim zbudowano ten pokój, zaczął pękać, a niepokoje nie ucichły do dziś. Dla Posłańców Prawdy to dowód na to, jak niebezpieczna jest magia. Te wydarzenia tylko ich ośmieliły.

Mogę być łasy na srebro, ale nie chcę mieszać się w spisek przeciwko królewskiej rodzinie.

Przełykam.

– Muszę to włożyć z powrotem w ogień.

Kobieta puszcza moje ramię, a ja biorę głęboki wdech. W głowie mam zamęt. To gorsze niż trwonienie pieniędzy, które powinny pójść na podatki.

Co on narobił? W co nas wplątał? Nic go nie nauczyło to, co stało się z ojcem Cal?

Jeszcze przed chwilą bałem się, że stracimy kuźnię. Teraz boję się, że stracę głowę. Nagle wspomnienie Callyn z wymierzoną we mnie siekierą jest jak złowróżbna przepowiednia.

Wtedy lady Karyl znów się odzywa:

– Da ci dziesięć sztuk srebra, jeśli otrzyma wiadomość.

Nieruchomieję. Dziesięć sztuk srebra! Dziesięć!

Jestem zły na siebie, że słysząc o srebrze, zaczynam rozważać tę propozycję.

Jeśli mój ojciec wplątał nas w… cokolwiek to jest… mleko się już wylało. A jeśli lady Karyl teraz chce zapłacić mnie, zamiast jemu, jest szansa, że zarobię dość, by opłacić podatek nałożony przez poborczynię. Mogę przynajmniej dopilnować, żeby srebro nie trafiło prosto do kieszeni miejscowego piwowara.

Z bijącym sercem biorę do ręki pergamin.

– Jak często mój ojciec przekazywał dla ciebie wiadomości, pani?

– Dość często.

– I ufasz mu?

Odpowiada z cichym śmiechem:

– Oczywiście, że nie. Tobie też nie ufam. Ale nie ma w tej wiadomości niczego, co mogłoby naprowadzić na mój ślad. A gdyby doszło do konfrontacji, jak myślisz, komu uwierzą? Kalekiemu kowalowi czy szanowanej zarządczyni z Królewskich Rodów?

Nim zdążę się oburzyć, ona się odwraca.

Myślę o Callyn i małej Norze, które pewnie na kolację podzielą się ugotowanym na twardo jajkiem, bo szkoda im będzie zjadać coś, co mogą wykorzystać w piekarni. Myślę o tym, jak Callyn wpadła dziś rano do obory, wymachując siekierą, z oczami pełnymi cierpienia i desperacji.

Przekazałaby wiadomość bez wahania, gdyby to pozwoliło jej zachować gospodarstwo. Cal nie zniżyłaby się do zdrady, ale ma dość rozumu, by nienawidzić magii tak samo jak inni.

Zresztą Kryształowy Pałac jest daleko. Nikogo stamtąd nie obchodzimy – ani my, ani Briarlock – tak jak nas nie obchodzą ich polityczne intrygi. Jedna mała wiadomość to nic takiego.

Przesuwam palcami po pergaminie; czuję pod palcami żłobienia w lakowej pieczęci.

Dziesięć sztuk srebra. Cokolwiek jest w środku, musi to być coś bardzo ważnego. Patrzę na błoto na brzegach haftowanej spódnicy lady Karyl, na wysadzane kamieniami pierścienie na jej palcach. Myślę o tym, jak wydęła usta na widok mojej nogi.

– Lady Karyl – mówię. – Nie jestem taki jak mój ojciec.

Odwraca się. Jej oczy wydają się teraz ciemniejsze.

– Więc nie zrobisz tego, o co cię poprosiłam?

– Oczywiście, że zrobię. – Podnoszę papier wsunięty między dwa palce. – Ale mój ojciec to leniwy pijaczyna. Jeśli chcesz pomocy kalekiego kowala, pani, musisz zapłacić dwa razy więcej.

ROZDZIAŁ 3

TYCHO

Ile razy nie jechałbym z Zamku Ironrose w Emberfall do Kryształowego Pałacu w Syhl Shallow, widok posterunku straży na górskiej przełęczy zawsze wprawia moje serce w drżenie, bo oznacza, że od domu dzieli mnie już tylko kilka godzin. Słońce grzeje mocno; ogrzewa powietrze i rozpuszcza śnieg, który spadł nocą. Droga zmieniła się w breję, ale moja klacz zawsze miała pewny krok i dziś także tak jest.

Potrafię odbyć tę podróż w cztery dni i zazwyczaj tyle właśnie trwa przeprawa, ale tym razem czas straszliwie się dłuży. Spędziłem w Zamku Ironrose sześć tygodni. Zwykle nie wyjeżdżam na tak długo, bo tęsknię za domem. Sakwy mam wypakowane prezentami od księcia Rhena i księżniczki Harper – świecidełkami, zabawkami i klejnotami dla królewskiej rodziny w Syhl Shallow. To oficjalny powód mojej podróży.

Prawdziwy powód jest bezpiecznie ukryty pod napierśnikiem – ciasno złożony pakiet raportów marszałków z Emberfall, szczegółowo opisujących posunięcia frakcji Posłańców Prawdy i ostrzeżenia o możliwych aktach przemocy.

Przeniknęli głębiej do Emberfall, niż spodziewał się Grey.

Król Grey. Już teraz sytuacja jest napięta. Kiedy poznaliśmy się cztery lata temu, pracowaliśmy ramię w ramię jako stajenni. Ja miałem piętnaście lat, a on dwadzieścia. On ukrywał, że jest prawowitym następcą tronu, i zamiast rządzić krajem, przerzucał nawóz i uczył mnie władać mieczem.

Teraz już się nie ukrywa, ale jako król, w którego żyłach płynie magiczna moc, ma wielu wrogów. Kiedy buntownicy wdarli się do Kryształowego Pałacu, zabijali strażników i żołnierzy, próbując dostać się do rodziny królewskiej, wszystko potoczyło się zbyt niespodziewanie, było zbyt przytłaczające. Król był zmuszony użyć magii, co poskutkowało wieloma ofiarami po obu stronach.

Mówi się, że oba kraje są zjednoczone, ale ludzie czują inaczej.

W dolinie rozlega się dźwięk rogu – znak, że wypatrzył mnie posterunek straży. Strażnik stojący na górnym poziomie wieży patrzy na mnie przez lunetę. Są tam też kusznicy, ale dobrze ukryci. Siadam niżej w siodle, ściągam wodze, żeby Łaska zwolniła do lekkiego kłusu. Wkładam w usta dwa palce i gwiżdżę w umówiony sposób. Klacz szarpie się i wyrywa na boki tak samo niecierpliwie jak ja, oczekując pozwolenia strażników na przejazd.

Głaszczę jej czarną grzywę, na co uspokaja się trochę, ale dalej gryzie wędzidło.

– Ja też – mruczę do niej.

– Królewski Kurier! – krzyczy strażnik w języku Syssalah i brama się otwiera.

To nie jest mój ojczysty język, ale jego dźwięk, tak jak widok strażnicy, przypomina mi, że jestem już prawie w domu.

Do strażnika na wieży dołącza inny. Znam go. Kapitan Sen Domo. Macham mu na powitanie.

– Tycho! – woła. – Już się martwiliśmy, czy w ogóle wrócisz.

– Też się za panem stęskniłem, kapitanie – odpowiadam.

Łaska grzebie kopytem w ziemi.

Kapitan się uśmiecha.

– Potrzebujesz eskorty?

Mają obowiązek pytać o to za każdym razem. Zdecydowałem się na nią tylko raz, pięć miesięcy temu, niedługo po Powstaniu. Całą drogę do granicy śledził mnie mężczyzna, a nocą próbował mi odciąć ręce. Nie mam czarodziejskiej mocy jak król, ale mam pierścienie ze stali pochodzącej z lodowych lasów Iishellasy, mającej magiczne właściwości. Podarował mi je Grey, by mnie chronić, gdy przewożę wiadomości między krajami. Udało mi się pokonać złodzieja i uciec, ale wcześniej nikt nie zdołał się podkraść aż tak blisko do mnie.

Dziś chcę tylko wrócić do domu. Kręcę więc głową.

– Znam drogę.

Uśmiecha się, odpowiada skinieniem i macha mi na pożegnanie.

Popuszczam wodze, cmokam i Łaska rusza galopem.

– Nie za szybko – mruczę pod wiatr, gdy nastawia ucha w moim kierunku.

Tu błoto jest gęściejsze, miejscami nadal na wpół zmrożone. Nie chcę, żeby Łaska się potknęła. Nie chcę, by przez nieuwagę coś się stało, zwłaszcza teraz, gdy jesteśmy już tak blisko domu, mimo że to ciągle jeszcze kilka godzin drogi. Ta strażnica jest bardziej odległa, stoi na jednym z rzadziej uczęszczanych szlaków do Syhl Shallow. Jeżdżę tędy, bo wolę trzymać się na uboczu.

Ściągam wodze, ale Łaska szarpnięciem z powrotem je luzuje i dalej pędzi galopem.

Uśmiecham się.

– No dobrze. Jeszcze kilka minut.

Kolejne mile za nami, aż w końcu otacza nas las, a droga zaczyna się zwężać. Tu, pod osłoną drzew, śnieg jeszcze nie stopniał. Gałęzie zaczynają mnie smagać po ramionach.

Tym razem mocno ściągam wodze.

Łaska wyrywa się do przodu, ale ostatecznie zwalnia do kłusu i wreszcie do stępu. Gdy się ją prowadzi, jest spokojna jak kucyk dla dzieci, ale gdy jej dosiadam, zawsze wydaje się mieć własne zdanie. Dla kogoś innego mogłoby to być męczące, ale mnie pomaga zachować koncentrację podczas długiej drogi między królestwami. Trafiłem na Łaskę dwa lata temu, na licytacji koni. Nolla Verin, siostra królowej, wybuchnęła śmiechem, gdy zacząłem licytować. Klacz była wychudzona, ze śladami bicia, okulała na dwie nogi.

– Będziesz ją musiał uśpić z litości – powiedziała Nolla Verin. – A Grey mówił, że masz dobre oko do koni.

– Bo mam – odpowiedziałem.

Nie żałowałem tego zakupu nawet przez chwilę.

– Łooo – mówię łagodnie, gdy Łaska idzie po błocie. – Jeśli nie będziesz uważać, zgubisz…

Rozlega się brzęk stali o kamień, Łaska się potyka, a ja wzdycham.

Do diaska.

– Podkowę – kończę zdanie.

***

Dzielę jabłko na pół i częstuję klacz, kiedy tak sobie idziemy. To była ostatnia rzecz do jedzenia, jaką miałem, co nie stanowiło problemu, bo myślałem, że zdążę na ciepłą kolację w pałacu.

Idziemy już od godziny i nie natrafiliśmy na… nikogo. Po drodze mijamy kilka miasteczek, jak Hightree i Briarlock, ale ich nie znam. Zwykle na tym etapie podróży pędzę, żeby być jak najszybciej w domu.

Nadciągnęły chmury. Pomiędzy konarami wirują płatki śniegu. Łaska rży, wypuszczając biały obłok pary.

– To twoja wina – mówię. – Nie mam pojęcia, gdzie szukać kowala.

Odgryzam kęs jabłka i oddaję jej resztę.

Teraz, gdy już nie siedzę na jej grzbiecie, człapie przy mnie jak wierny pies. Lejce mam zawiązane wokół pasa. Las jest tu gęsty i ciemny, więc odpiąłem od siodła kołczan oraz strzały i powiesiłem na plecach. Z pasa zwisa miecz i sztylet, ale gdy tylko to możliwe, ze złodziejami wolę rozprawiać się na odległość. Jeśli wkrótce nie trafię na jakiegoś kowala, będę potrzebował łuku, żeby upolować kolację.

Wzdycham równie głośno, jak Łaska. Mimo coraz grubszej warstw chmur widzę, że słońce nadal jest wysoko. Musi być już południe. W najgorszym razie spróbuję delikatnie oderwać drugą podkowę i powoli pojechać do pałacu. To, co wiozę, jest zbyt cenne, by ryzykować spędzanie nocy w lesie.

Pocieram miękkie brązowe futro za uszami Łaski.

– Pójdziemy jeszcze godzinę, dobra?

Pochyla się do mojej ręki. To chyba znaczy, że się zgadza.

Śnieg pada coraz mocniej, więc postanawiam naciągnąć kaptur. No, może pół godziny.

Gdzieś z lewej strony rozlega się trzask łamanej gałęzi.

Gwałtownie odwracam głowę i odruchowo chwytam za łuk. Padający śnieg mocno ogranicza widoczność, więc naciągam cięciwę i czekam na jakiś ruch.

Nic nie widzę, ale czuję, że coś tam jest. Obracam się powoli, wypatrując ewentualnego zagrożenia. Dotykam pierścieni, by poczuć ich moc. Jeden z nich pozwala na poszukiwania – jest przydatny, gdy potrzebuję znaleźć jedzenie lub wodę. Teraz posyłam magię do ziemi, żeby odnaleźć inną osobę. Nim moc zdoła popłynąć w dal, Łaska z cichym rżeniem podrywa głowę. To znaczy, że usłyszała innego konia.

Nagle w drzewo obok mnie wbija się strzała. Za nią leci kolejna, tak blisko, że prawie musnęła moje ramię.

Do diaska.

Odwracam się odruchowo i wypuszczam strzałę, a zaraz po niej drugą. Magiczna moc wraca do mnie.

Trzy osoby. Może cztery.

Dwa kolejne pociski uderzają w drzewo za mną. Muszę stąd uciekać.

Przewieszam łuk przez ramię, chwytam klacz za grzywę i wskakuję na siodło. Moje dłonie odnajdują lejce. Gdy tylko Łaska czuje moje pięty muskające jej boki, rusza galopem.

Krzywię się. Mam nadzieję, że grunt jest dość miękki, by nie zraniła sobie kopyta. Pędzimy przez drzewa, śnieg rozmywa krajobraz.

Spodziewam się odgłosów pościgu, dlatego pozwalam Łasce galopować przez chwilę, aż wreszcie ściągam wodze, żeby zwolnić. Tym razem jest posłuszna, jakby czuła, że sytuacja zrobiła się poważna.

Nasłuchuję intensywnie, wpatrując się w padający wokół śnieg. Znów posyłam magiczną moc do ziemi, wysyłając ją najdalej, jak potrafię, nim do mnie powróci.

Nie wyczuwam niczego.

Nieco luzuję wodze i pozwalam Łasce iść spokojnie, zostając tym razem w siodle.

To pewnie zwykli rabusie. Nikt nie wie, że tu jestem. Nie było mnie w Syhl Shallow ponad miesiąc.

Nadal nie mogę pozbyć się ucisku w żołądku, wywołanego poczuciem zagrożenia.

Łaska wyciąga szyję, strząsając z niej płatki śniegu. Docieramy do skrzyżowania z drogowskazem, co jest świetną wiadomością, bo to znaczy, że zbliżamy się do miasta. Ja coś zjem, Łaska dostanie nową podkowę i – miejmy nadzieję – uda mi się uwolnić od niepokoju, który się do mnie przyczepił.

Z długim westchnieniem skręcam do Briarlock.

ROZDZIAŁ 4

CALLYN

Jax siedzi na stołku przy stole, na którym rozwałkowuję ciasto i zagniatam chleb. Znów ma dwie kule, które stoją teraz oparte o ścianę. W kominku w kociołku wiszącym nad ogniem bulgoce potrawka, a Nora przysiadła obok i lukruje ciastka. Muszę jej pilnować, bo inaczej zje połowę lukru.

– I co o tym myślisz? – pyta Jax ściszonym głosem, żeby Nora go nie usłyszała. Opowiedział mi o lady Karyl, Posłańcach Prawdy i obiecanych srebrnych monetach. Kolano mu podskakuje – nie wiem, czy to zdenerwowanie, czy ekscytacja.

Posypuję stolnicę mąką. Nie chcę marnować potrawki, ale przyda się kilka mięsnych babeczek, na wypadek gdyby jakimś cudem ktoś zajrzał do piekarni w porze kolacji.

– Myślę, że skoro się zgodziłeś, to powinieneś siedzieć w kuźni.

– Zostawiłem kartkę na drzwiach, żeby ten lord wiedział, gdzie jestem. – Spogląda przez okno na wirujący gęsty śnieg, który raczej gwarantuje, że już żadnego klienta dziś nie będzie. – Zresztą powiedziała, że przyjedzie wieczorem, więc nie spodziewam się go przed zmrokiem.

– Kiedy znalazłam cię dziś rano w oborze, twierdziłeś, że to już świt, choć na niebie były jeszcze gwiazdy, więc…

– Cal.

Na środek omączonej stolicy rzucam kulkę ciasta i odwracam się do niego. Siniak na szczęce pociemniał, a może po prostu w lepszym świetle jest bardziej widoczny.

– Wiesz, co spotkało mojego tatę – mówię. – Nie chcę zobaczyć cię na stryczku, Jax.

Podkrada kawałek ciasta i ściska je w palcach. W jego oczach kryje się jakiś cień.

– Twój ojciec nie skończył na stryczku… – Urywa. – Ty też byś tak postąpiła. Tak jak ja. Wiem, że tak.

Tak. Zrobiłabym to. Nadal śnią mi się koszmary po tym, co zaszło w pałacu. Jak tłum wdarł się do środka, jak fala ludzi niosła mnie i Norę w górę schodów. Ciągle słyszę grzmot mimo bezchmurnego nieba, widzę błysk w oknach pałacu. Krążą mroczne pogłoski, że w Armii Królowej byli Posłańcy Prawdy i celowo dopuścili do wybuchu Powstania. Nie chcę się zastanawiać, jaką rolę w ataku odegrał mój ojciec, podobnie jak nie chcę myśleć o mojej matce zamordowanej przez magiczną istotę.

Marszczę brwi i wciskam dłonie w ciasto, ze zniecierpliwieniem dmuchając na kosmyk włosów, który opada mi na twarz.

– Możesz trafić do kamiennego lochu.

– Nie boję się. Ludzie gadają, że nie ma tam już nawet mistrza tortur.

Gadają też, że nie jest potrzebny, bo król swoją magią potrafi zatrzymać bicie serca. Z westchnieniem spoglądam na drugą stronę kuchni, gdzie Nora właśnie oblizuje lukier z noża.

– Nora! – krzyczę. – Utniesz sobie język!

Wykrzywia do mnie twarz i oblizuje ostrze z drugiej strony.

– Rozetniesz go na środku i będziesz wyglądać jak wąż – mówi Jax, a potem syczy, wywołując chichot Nory i uśmiech na własnej twarzy.

Szkoda, że nie robi tego częściej. Uśmiech rozjaśnia całe jego oblicze, odejmując z niego trochę trosk.

Nora bierze drugi nóż. Posyłam jej ostrzegawcze spojrzenie, ale syczy na mnie tak, jak przed chwilą Jax.

Ignoruję ją i zakładam kosmyk włosów za ucho, później znów ściszam głos, żeby nie usłyszała.

– Nie żartuję – mówię do Jaxa. – Musisz uważać.

– To tylko przekazanie wiadomości, a nie atak na pałac. – Znów bierze w palce kawałek ciasta, ale jego kolano nadal skacze.

Teraz już nie mam wątpliwości, że z nerwów.

Ale za dwadzieścia sztuk srebra… Rozumiem, dlaczego zdecydował się na takie ryzyko. W Briarlock nikt nigdy nie widział magii. Najbliżej magii byliśmy, czytając w dzieciństwie książki o scraverach z Iishellasy, które potrafiły kontrolować wiatr i lód, albo potężnych magach, którzy zbiegli z Syhl Shallow tylko po to, by ich wybebeszono w Emberfall. W tych historiach scravery i magowie współpracowali, łączyli swoje magiczne moce, by stworzyć coś jeszcze potężniejszego. O naszym królu-magu mówiono, że trzymał jednego z tych skrzydlatych potworów na łańcuchu, ale bestia albo zdechła, albo uciekła podczas jednej z ostatnich bitew z Emberfall. Nie znam nikogo, kto widziałby prawdziwego scravera.

Nora nadal uwielbia te opowieści, mimo tego, co widziała podczas Powstania. Może scravery są dla niej zbyt nieprawdopodobne, by się ich bała. Dotykała palcami ilustracji w książce, które je przedstawiały – tak jak ja, gdy byłam w jej wieku. Są piękne i przerażające – mają ludzkie ciało, ale szarą skórę, długie pazury i kły, i wielkie skrzydła, które pozwalają im wzbić się ku niebu.

„Wyglądają jak mężczyźni i kobiety”, powiedziałaby Nora, a ja westchnęłabym i odparła, że mężczyźni i kobiety nie mają kłów, pazurów, ani skrzydeł.

Muszę przyznać, że sama nadal uważam je za fascynujące istoty. Choć nigdy żadnego nie widziałam na własne oczy. Myśląc o tym, czuję się trochę jak zdrajca. To nie scraver zabił moją matkę, tylko magiczna istota, przywołana, by przechylić szalę zwycięstwa w bitwie.

Pocieram stary wisiorek schowany pod bluzką.

Tak czy owak, Posłańcy Prawdy wydają się raczej odległym zagrożeniem. Większość ludzi w Briarlock stara się po prostu przeżyć do następnego dnia. Nasze głowy zaprząta troska o to, by ogrzać się zimą, by mieć czym wykarmić rodzinę. Słyszymy czasem o skandalach w pałacu, ale jakoś nie przypominam sobie, byśmy specjalnie przejęli się tym, że jakaś dama zgubiła diament podczas podróży powozem. Polityczne intrygi nie są aż tak intrygujące, gdy muszę zadbać, by Nora miała buty, które wytrzymają całą zimę.

Jednak wiem, czego chcą Posłańcy Prawdy – by w Syhl Shallow nie było magii. Trudno się z tym nie zgadzać. A jak powiedział Jax – to tylko kawałek papieru, przechodzący z rąk do rąk. To nie czyni z niego zamachowca.

Chyba zamyśliłam się na zbyt długo, bo przyjaciel rzuca we mnie kulką z ciasta.

– Cal – zaczyna łagodnie. – Porozmawiaj ze mną.

Natychmiast się do niego odwracam.

– Dostałeś zapłatę z góry?

Potakuje ruchem głowy.

– Połowę. Osoba, która odbierze wiadomość, zapłaci drugą połowę.– Wkłada rękę do kieszeni. Otwiera dłoń, na której błyszczą srebrne monety.

Przełykam. Bardzo się cieszę, że ma szansę ocalić kuźnię, ale tak samo bardzo boję się o siebie i Norę.

Kładzie pięć monet na stole i przesuwa w moją stronę.

Patrzę na niego oniemiała.

– Czekaj, nie… To twoje.

– Nasze, Cal – oświadcza cichym, chropawym głosem, przytrzymując mój wzrok. – Jesteś moją najlepszą przyjaciółką. Nie mam zamiaru ocalić kuźni i patrzeć, jak ty tracisz swój dom.

Przez chwilę czuję się tak, jak rano w oborze, gdy siedzieliśmy obok siebie, dzieląc smutki.

Jesteś moją najlepszą przyjaciółką.

Czuję ucisk w piersi. Wracam do zagniatania ciasta.

– Dzięki, Jax.

Wyciąga dłoń w moją stronę i ciepłym kciukiem pociera mój policzek. Na chwilę wstrzymuję oddech, ale on mówi tylko:

– Wielkie nieba, Cal. Cała jesteś w mące.

Czuję, że policzki robią mi się gorące. Muszę odwrócić wzrok i widzę, że Nora oblizuje kolejny nóż.

– Nora!

Wywraca oczami i znów na mnie syczy.

– Dziewczyno, zachowujesz się, jakbyś miała pięć lat.

Znów zbieram ciasto na kupkę i idę w przeciwległy kąt kuchni. Mam ochotę przypomnieć niektórym, że nie stać nas na marnowanie składników, ale nie chcę, żeby się martwiła. Pewnie i tak ta porcja trafi do Jaxa, razem z jajkami z obory. Słyszałam odgłosy z kuźni do późnej nocy i tak pewnie będzie przez dłuższy czas, bo potrzebuje przecież każdego grosza, jaki da się zarobić. Wzbiera we mnie poczucie winy. Chciałabym wepchnąć mu te pięć monet z powrotem do kieszeni, ale zamiast tego zabieram nóż z ręki Nory i stojącą przed nią paterę z ciastkami.

Na schodkach przed drzwiami rozlega się tupanie, drzwi skrzypią i z trudem się otwierają. Zardzewiały dzwonek nad progiem odzywa się nieśmiało.

Do środka wchodzi mężczyzna – wszystko w jego wyglądzie jest tak oszałamiające, że omal nie upuszczam patery. Jest młody – mniej więcej w wieku moim i Jaxa. Tu podobieństwa się kończą. Otrzepuje śnieg z blond włosów. Są krótko przystrzyżone, ale nie tak krótko jak u żołnierza, choć mógłby nim być, zważywszy na miecz oraz sztylet u pasa i skórzane karwasze1 zapięte na przedramionach. Porusza się też jak żołnierz. Robi wrażenie, jakby był bardzo świadomy przestrzeni, którą wypełnia swoją sylwetką i charyzmą i miał nad nią absolutną kontrolę.

Przypominam sobie strój wojskowy mojej mamy – w jego jest zbyt wiele dobrej jakości skóry, błyszczących klamerek, ozdobnych przeszyć na płaszczu spiętym na ramieniu. To na pewno lord, może nawet z Królewskich Rodów. Nawet oczka w jego sznurowanych butach wydają się wykute z młotkowanego srebra.

– Proszę mi wybaczyć – mówi. Jego głos jest głęboki i grzeczny, z ledwo słyszalnym akcentem. Uśmiecha się lekko zmieszany. W ciepłych brązowych oczach widać bystrość. – W garbarni powiedziano mi, że gdzieś tu znajdę kowala, ale jak widać, zamiast tego trafiłem do piekarni.

Chwilę zajmuje mi przetworzenie tych wszystkich słów.

To lord. Albo ktoś w tym rodzaju.

Szuka kowala.

Aha! AHA!

Spoglądam na Jaxa, który wygląda, jakby odjęło mu mowę. Oczy ma zmrużone, twarz kamienną. Zaciska palce na moim stole do wyrabiania ciasta tak mocno, że kostki jego dłoni robią się białe.

Szkoda, że nie potrafię połączyć się z nim telepatycznie. Czy wątpi w słuszność swojej decyzji? Prowokacyjnie gadać o pomaganiu Posłańcom Prawdy to jedno, ale patrzeć zdradzie prosto w oczy, to co innego.

– Jax jest kowalem! – wypala radośnie Nora.

Widzę, jak palce rzeczonego kowala jeszcze mocniej zaciskają się na blacie stołu.

– Zaprowadzi pana. – Moja siostra nie przestaje paplać. – To na końcu ulicy. Wygląda pan na lorda. Przyjechał pan z Kryształowego Pałacu? Mamy ciastka, jeśli ma pan ochotę. Lukrowałam je, zanim Cal zabrała…

– Dość, Noro – oznajmiam. Muszę odkrztusić, a potem zaczynam trajkotać gorzej od niej: – Yyyy… Tak… Mamy… Jest… To znaczy kowalem. Jax. Kuźnia jest niedaleko.

Mężczyzna uśmiecha się uprzejmie do Nory.

– Może skuszę się na parę ciastek, zanim pójdziemy.

Zdecydowanie mówi z akcentem. Ciekawe, czy jest z Emberfall. Choć w sumie rzadko spotyka się ludzi zza granicy mówiących tak biegle w języku Syssalah.

Kiedy jego oczy znów patrzą na mnie, nie są już tak ciepłe, tylko chłodne i oceniające. Czy moje słowa brzmią podejrzanie? Pewnie tak. Serce mi wali i nagle przepełnia mnie nadzieja, że Jax będzie miał dość rozsądku, by wrzucić tę kartkę do ognia, żebyśmy mogli po prostu zapomnieć o całej sprawie.

– Ja jestem kowalem. – Zza moich pleców rozlega się ochrypły głos Jaxa. Słyszę stukanie jego kul o drewniane deski podłogi. – Potrzebuje pan czegoś z kuźni?

Mężczyzna się waha. Jestem pewna, że widzi to, co wszyscy inni. Czekam, aż skrzywi się, widząc, że Jax nie ma stopy, albo co gorsza, okaże współczucie, albo – co jeszcze gorsze – uśmiechnie się szyderczo i będę musiała kopnąć go w goleń.

Ale żadna z tych rzeczy się nie wydarzyła.

– Mój koń zgubił podkowę kilkanaście kilometrów przed miastem – odpowiada. – A mam jeszcze kawałek drogi do przejechania, nim zapadnie noc.

Tego nie spodziewałam się usłyszeć. Czekam, aż wymownie spojrzy na Jaxa albo zapyta o list, albo… zrobi cokolwiek.

Tymczasem musimy wyglądać, jakbyśmy coś knuli, bo jeszcze odrobinę mruży oczy.

– Może przeszkodziłem…

Drzwi otwierają się gwałtownie i do wnętrza wpadają wirujące płatki śniegu. Kolejny mężczyzna wchodzi z taką werwą, że brzdęknięcie dzwonka wydaje się przepełnione złością. Jest wyższy od blond lorda stojącego przed nami, ale niewiele starszy, z ogniście rudymi włosami i błękitnym świdrującym spojrzeniem. Ubrany równie elegancko i podobnie uzbrojony. Może nawet bardziej.

Przez chwilę mam wrażenie, jakbym skądś go znała, ale nie mam pojęcia, gdzie mogłam go spotkać. Podróżni z Kryształowego Pałacu rzadko goszczą w Briarlock, zwłaszcza możni i zwłaszcza o tej porze roku. Jeszcze nigdy w mojej piekarni nie było dwóch lordów jednocześnie. Nawet nie pamiętam, czy zdarzyło się dwóch w tym samym miesiącu. Już sama ich broń wystarczyłaby, żeby spłacić dług piekarni i kuźni.

Drugi przybysz staje jak wryty na widok pierwszego. Przez jego twarz przebiega niemal niezauważalny grymas – zaskoczenie i niepokój, a zaraz później pogarda.

– Proszę, proszę – mówi beznamiętnym lekceważącym tonem. – Pupilek króla nareszcie wrócił.

Ten pierwszy wygląda na równie zaskoczonego.

– Lordzie Alek.

– Lordzie Tycho. – Lord Alek przedrzeźnia jego sposób tytułowania, a może akcent. Może jedno i drugie.

– Niektórzy zaczynali już obstawiać zakłady, że może ten głupi książę zatrzyma cię w Emberfall.

Lord Tycho otrząsnął się już z zaskoczenia. Teraz trzyma rękę na rękojeści swojego miecza.

– Co tu robisz?

Lord Alek mruży oczy, kpiący wyraz twarzy znika. Jego dłoń także spoczywa tuż przy broni.

– Mógłbym zapytać o to samo.

– Ktoś strzelał do mnie w lesie. Może ty?

Lord Alek uśmiecha się, a w jego uśmiechu nie ma cienia życzliwości. Robi krok w przód.

– Przestraszyłeś się, co?

Napięcie w piekarni wzrasta jeszcze bardziej. Wzrok lorda Tycho pada na drzwi, na Jaxa, na pokryty lukrem nóż, który nadal trzymam w dłoni. Ocenia możliwości ucieczki i szacuje ewentualne ofiary. Może nie jest żołnierzem, ale na pewno był szkolony jak żołnierz.

Przesuwam się, żeby osłonić Norę, i zmieniam sposób ułożenia ręki na nożu.

– Jeśli zaczniecie walczyć na miecze w mojej piekarni, będziecie przez miesiąc zmywać u mnie gary, żeby mi to wynagrodzić.

Obaj patrzą na mnie zdziwieni, ale przynajmniej miecze pozostają w pochwach.

Lord Alek przygląda mi się przez tak długą chwilę, że zastanawiam się, czy nie napytałam sobie biedy tym komentarzem, ale w końcu jego wzrok wraca na drugiego mężczyznę, po czym beztrosko wzrusza ramieniem.

– Po co miałbym kazać do ciebie strzelać? Mam coś do załatwienia w Briarlock. Nic na to nie poradzę, że przypadkiem nasze drogi się krzyżowały. – Znów rzuca temu drugiemu pogardliwe spojrzenie. – Za to ty nie masz tu żadnego interesu. Migasz się od obowiązków?

Lord Tycho patrzy na niego gniewnie i odpowiada spokojnym, niskim głosem:

– Mój koń zgubił podkowę, gdy wracałem do Kryształowego Pałacu. Szukałem kowala.

– Cóż za szczęśliwy traf. Ja też szukam kowala. Na kuźni wisiała informacja, że kowal jest w piekarni. – Spogląda na Jaxa. – Czyżbyś to był ty?

Jax stoi jak wryty. Ani drgnie. Ja też. Czuję, że usłyszałam za dużo i za mało jednocześnie.

– Tak – odpowiada wreszcie Jax – panie. – Spogląda raz na jednego, raz na drugiego z mężczyzn, jakby nie wiedział, co ma robić.

– Nikt nie kupi ciastek? – pyta Nora, wychylając się zza moich pleców.

Chcę ją uciszyć, ale jej słowa rozładowują napięcie. Lord Alek wyciąga rękę i klepie lorda Tycho po ramieniu.

– Byłeś tu pierwszy. Król na pewno nie może się już ciebie doczekać. Ma dość kłopotów, więc nie będę cię zatrzymywał. Później załatwię swoją sprawę z kowalem.

Jax przełyka, a mężczyzna wychodzi na zewnątrz w wirujący śnieg.

Wraz z nim znika prawie całe napięcie, bo lord Tycho puszcza rękojeść swojego miecza.

– Proszę mi wybaczyć – mówi. – Nie chciałem sprawiać kłopotu. Zaskoczył mnie. – Spogląda na Norę. – Pójdę zająć się koniem, a później wrócę po ciastka. Obiecuję – Przenosi wzrok na mnie. – Chętnie skosztowałbym też trochę potrawki, jeśli można.

– To do mięsnych babeczek – mówi Nora. – Cally-cal robi najlepsze.

– Może być sama potrawka – mówię pospiesznie – jeśli wolisz, panie.

– Nie jestem wybredny. Tylko głodny. – Unosi brwi. – Cally-cal?

– Yhm… Cal. Callyn, panie.

Wpatruje się w moje oczy.

Albo zaraz obleję się rumieńcem, alby wyrzucę go za drzwi. To spojrzenie jest zbyt intensywne, zbyt tajemnicze, zbyt… Jest w nim zbyt wiele rzeczy, których nie rozumiem.