Halucynacje - Oliver Sacks - ebook + książka

Halucynacje ebook

Oliver Sacks

4,3

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Halucynacje zawsze odgrywały ważną rolę w naszym życiu umysłowym i w naszej kulturze. Można się nawet zdziwić tym, jak wielką rolę doświadczenie halucynacji odegrało w naszej sztuce, folklorze, nawet religii…

Czy geometryczne wzorce towarzyszące migrenie i innym dolegliwościom legły u podstaw motywów, które występują w sztuce Aborygenów? Czy to z halucynacji z udziałem liliputów (wcale nie tak rzadkich) zrodziły się elfy, chochliki i krasnale? Czy to nie z przepojonych lękiem nocnych halucynacji, kiedy jakaś obca, wroga istota szarpie nami i nas dusi, zrodziły się wizje demonów, czarownic, złowrogich przybłędów? Czy „ekstatyczne” ataki, w rodzaju tych, których doświadczał Dostojewski, odegrały jakąś rolę w naszym poczuciu boskości? Czy doświadczenia oderwania od ciała stały się inspiracją do przypuszczeń, że można istnieć także i bez niego? Czy niesubstancjalność halucynacji podsyca wiarę w zjawy i duchy? Dlaczego we wszystkich znanych nam kulturach szukano i znajdowano halucynogenne substancje, które przede wszystkim wykorzystywano do celów sakralnych?

Na te i wiele innych pytań z tym związanych próbuje odpowiedzieć Oliver Sacks w swojej najnowszej bestsellerowej książce Halucynacje. Z jednej strony jest ona swego rodzaju antologią halucynacji, w której opisuje on na podstawie konkretnych przypadków doświadczenia i siłę ich wpływu na tych, którzy ich doznają, co pozwala nam uzmysłowić sobie, jak szeroki jest zakres i jak bogate zróżnicowanie doświadczeń halucynacyjnych, stanowiących istotną składową kondycji ludzkiej. Z drugiej natomiast jest próbą odpowiedzi na podstawowe pytanie o źródła i znaczenie halucynacji dla psychiki człowieka, halucynacja bowiem – co udowadnia doktor Sacks - to zupełnie swoista kategoria życia świadomości i umysłu.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 344

Oceny
4,3 (19 ocen)
11
5
2
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
radarka12

Całkiem niezła

Temat interesujacy, aczkolwiek styl autora jest taki mało angażujący i przyciągający uwagę.
00

Popularność




Oliver Sacks Halucynacje Tytuł oryginałuHallucinations ISBN Copyright © 2012, Oliver SacksAll rights reserved Copyright © for the Polish translation by Zysk i S­‍‑ka Wydawnictwo s.j., Poznań 2014 Redakcja Magdalena Wójcik Skład i łamanie Paweł Uniejewski Projekt graficzny okładki www.studio7a.pl Wydanie 1 Zysk i S-ka Wydawnictwo ul. Wielka 10, 61-774 Poznań tel. 61 853 27 51, 61 853 27 67 dział handlowy, tel./faks 61 855 06 [email protected] Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejszy plik jest objęty ochroną prawa autorskiego i zabezpieczony znakiem wodnym (watermark). Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku. Rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci bez zgody właściciela praw jest zabronione. Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w Zysk i S-ka Wydawnictwo.
Dla Kate

WPROWADZENIE

Kiedy w wieku XVI zaczęto używać słowa „halucynacja”, znaczyło ono jedynie „roztargniony umysł”. Dopiero w latach trzydziestych XIX wieku francuski psychiatra Jean­‍-Étienne Esquirol nadał mu dzisiejsze znaczenie; wcześniej to, co nazywamy obecnie halucynacjami, występowało jako „zjawy”, „omamy”. Precyzyjne definicje „halucynacji” różnią się jednak znacznie, a to głównie z tej przyczyny, że nie zawsze łatwo poprowadzić granicę oddzielającą halucynacje, złudzenie i iluzję, najczęściej jednak halucynacją nazywa się spostrzeżenie zmysłowe bez jego realnego obiektu, widzenie i słyszenie rzeczy, których nie ma1.

Spostrzeżenia są do pewnego stopnia wspólne. Łatwo się zgodzimy, że mamy przed sobą drzewo, ja i ty, kiedy jednak powiadam: „Widzę tam drzewo”, a ty we wskazanym miejscu niczego takiego nie dostrzegasz, uznasz „moje drzewo” za halucynację, coś sprokurowanego przez mój mózg czy umysł, niewidocznego jednak dla ciebie czy kogokolwiek innego. Niemniej dla osób doznających halucynacji są one jak najbardziej rzeczywiste; naśladują spostrzeżenia pod każdym względem, zaczynając od tego, iż projektowane są w świat zewnętrzny.

Halucynacje najczęściej zaskakują, co niekiedy wynika z ich treści — gigantyczny pająk pośrodku pokoju albo malutkie ludziki wielkości sześciu cali — najczęściej jednak i przede wszystkim chodzi o brak „wspólnego uwiarygodnienia”: nikt inny nie widzi tego, co wy, zaszokowani więc dochodzicie do wniosku, że wielki pająk czy liliputy muszą tkwić „w waszej głowie”.

Kiedy coś sobie wyobrażacie — prostokąt, twarz przyjaciela czy wieżę Eiffla — obrazy pozostają w waszej głowie, nie są projektowane w zewnętrzną przestrzeń, jak w przypadku halucynacji, brak im też szczegółowej dokładności spostrzeżenia czy halucynacji. Tworzycie takie obrazy dobrowolnie i możecie je korygować, jeśli macie taką ochotę. Natomiast w przypadku halucynacji jesteście pasywni i bezradni: przytrafiają się wam autonomicznie, pojawiają się i znikają, kiedy chcą, a nie kiedy wy chcecie.

Istnieje pewna odmiana halucynacji — niekiedy nazywana pseudohalucynacją — kiedy nie jest ona projektowana w zewnętrzną przestrzeń, lecz widzi się ją jakby pod powieką; występują one najczęściej w stanie bliskim snu, gdy mamy zamknięte oczy. Owe wewnętrzne halucynacje odznaczają się jednak wszystkimi kluczowymi cechami halucynacji: nie są zamierzone, nie podlegają kontroli, mogą mieć nienaturalne barwy i detale czy przybierać dziwaczne, zmienne formy — w czym są zupełnie niepodobne do zwykłych wyobrażeń.

Halucynacje mogą się krzyżować ze złudzeniami i iluzjami. Kiedy spoglądając na czyjąś twarz, widzę tylko jej połowę, jest to złudzenie. Różnica przestaje być oczywista w bardziej skomplikowanych przypadkach. Patrzę na kogoś, kto stoi przede mną, ale widzę nie jedną, lecz pięć identycznych postaci — jest owa „poliopia” złudzeniem czy halucynacją? Widzę oto, że ktoś przechodzi przez pokój z lewej do prawej, a potem jeszcze kilkakrotnie widzę go przemierzającego pokój w ten sam sposób — czy to powtórzenie jest aberracją wzrokową czy halucynacją? W takich przypadkach mówimy o złudzeniach czy iluzjach, jeśli jest coś, co stanowi dla nich punkt wyjścia — na przykład ludzka postać — podczas gdy halucynacja bierze się „znikąd”. Jednak wielu moich pacjentów doświadcza oczywistych halucynacji, iluzji i skomplikowanych złudzeń i nie zawsze da się je precyzyjnie od siebie odgraniczyć.

Chociaż zjawiska halucynacji są pewnie tak stare jak ludzki mózg, nasze rozumienie ich bardzo się pogłębiło w ciągu kilku ostatnich dekad2. W wielkiej mierze pozwoliła na to możliwość obrazowania mózgu w trakcie halucynacji, śledzenia jego aktywności elektrycznej i metabolicznej. Techniki te, uzupełnione o badania pacjentów ze wszczepionymi elektrodami (u wymagających operacji pacjentów z nieuleczalną epilepsją), pozwoliły ustalić, jakie części mózgu są odpowiedzialne za różne odmiany halucynacji. Jeśli na przykład pewien obszar w prawej korze dolnoskroniowej, normalnie uczestniczący w rozpoznawaniu twarzy, jest nadmiernie pobudzony, często towarzyszą temu halucynacje twarzy. Po drugiej stronie mózgu odpowiada temu obszar normalnie aktywny przy czytaniu — widziane słowa związane są z pewnym obszarem w zakręcie wrzecionowatym. Jeśli jest on nienormalnie pobudzony, pojawiają się halucynacje liter czy pseudosłów.

Halucynacje to zjawiska „pozytywne” — w odróżnieniu od symptomów negatywnych, spowodowanych wypadkiem czy chorobą deficytów lub ubytków, na których bazowała klasyczna neurologia. Ponieważ fenomenologia halucynacji często odsyła do struktur mózgu i jego mechanizmów, może pozwolić na głębszy wgląd w jego funkcjonowanie.

Halucynacje zawsze odgrywały ważną rolę w naszym życiu umysłowym i w naszej kulturze. Może wręcz budzić zdziwienie, jak wielką rolę doświadczenie halucynacji odegrało w naszej sztuce, folklorze, nawet religii. Czy geometryczne wzorce towarzyszące migrenie i innym dolegliwościom leg­ły u podstaw motywów, które występują w sztuce Aborygenów? Czy to z halucynacji z udziałem liliputów (wcale nie tak rzadkich) zrodziły się elfy, chochliki i krasnale? Czy to nie z przepojonych lękiem nocnych halucynacji, kiedy jakaś obca, wroga istota szarpie nami i nas dusi, zrodziły się wizje demonów, czarownic, złowrogich przybłędów? Czy „ekstatyczne” ataki, w rodzaju tych, których doświadczał Dostojewski, odegrały jakąś rolę w naszym poczuciu boskości? Czy doświadczenia oderwania od ciała stały się inspiracją do przypuszczeń, że można istnieć także i bez niego? Czy niesubstancjalność halucynacji podsyca wiarę w zjawy i duchy? Dlaczego we wszystkich znanych nam kulturach szukano i znajdowano halucynogenne substancje, które przede wszystkim wykorzystywano do celów sakralnych?

Nie jest to bynajmniej jakaś nowa myśl. Alexandre Brière de Boismont w roku 1845 w pierwszej medycznej książce, która na poważnie zajęła się problemem halucynacji, kwestie takie rozważa w rozdziale zatytułowanym: Halucynacje i ich związek z psychologią, historią, moralnością i religią. Tacy antropolodzy jak Weston La Barre i Richard Evans Schultes przedstawili rolę, jaką odgrywają halucynacje w różnych społecznościach na całym globie3. Z czasem poszerzało się i pogłębiało nasze zrozumienie wielkiego kulturowego znaczenia tego, co w pierwszej chwili można by uznać za neurologiczną anomalię.

W tej książce bardzo niewiele będę mówił o rozleglej i fascynującej dziedzinie snów (które, jak ktoś śmiało mógłby argumentować, są w pewnym sensie halucynacjami), co najwyżej napomykając o sennej jakości niektórych halucynacji i o „sennych stanach”, które towarzyszą niektórym atakom. Pewni badacze sugerowali, aby uznać, że stany senne i halucynacje należą do tego samego kontinuum (co może być prawdą w przypadku halucynacji hipnagogicznych i hipnopompicznych), ogólnie jednak halucynacje są zupełnie niepodobne do snów.

Nierzadko może się wydawać, że z racji swej precyzyjności i uzewnętrznienia halucynacje mają kreatywność wyobraźni, snów czy fantazji, jednak nie są nimi, aczkolwiek w niektórych przypadkach mogą z nimi dzielić ten sam mechanizm neurofizjologiczny. Halucynacja to zupełnie swoista kategoria życia świadomości i umysłu.

Osobnego rozważenia — a nawet osobnej książki — wymagają halucynacje doświadczane przez schizofreników, niepodobna ich bowiem oddzielić od często ich głęboko zmienionego życia wewnętrznego i warunków ich egzystencji. Właśnie dlatego stosunkowo rzadko będę tu sięgał po przykłady halucynacji schizofrenicznych, skupię się natomiast na tych, które mogą występować przy „organicznych” psychozach, psychozach tymczasowych, często towarzyszących delirium, epilepsji, odurzeniom narkotycznym i pewnym dolegliwościom medycznym.

W wielu kulturach halucynacje — podobnie jak sny — uznawane były za swoiste uprzywilejowane stany świadomości, do których celowo dążono poprzez pewne praktyki duchowe, medytację, narkotyki czy samotność. We współczesnej kulturze Zachodu halucynacje często jednak uważa się za oznakę szaleństwa albo jakichś poważnych zaburzeń umysłowych, mimo iż w zdecydowanej większości przypadków nie mają one tak ponurych implikacji. Obecnie jest tu jakiś wielki stygmat i pacjenci często boją się przyznać do halucynacji w obawie, że znajomi czy nawet lekarze uznają ich za wariatów. Ja miałem szczęście do pacjentów i korespondentów (związki z nimi uważam za nieocenione rozszerzenie mej praktyki lekarskiej), którzy nie wahali się dzielić ze mną swoimi doświadczeniami. Wielu z nich wyrażało przy tym nadzieję, że ich szczerość pomoże rozproszyć tragiczne niekiedy nieporozumienia, które wiążą się z kwestią halucynacji.

Dla mnie książka ta jest swego rodzaju naturalną historią czy antologią halucynacji, w której opisuję doświadczenia i siłę ich wpływu na tych, którzy ich doznają, gdyż moc halucynacji można pojąć, tylko słuchając ludzi ich doświadczających.

Niektóre z rozdziałów książki są zorganizowane według kategorii medycznych (ślepota, deprywacja zmysłowa, narkolepsja itd.), inne wedle odmienności sensorycznych (widzenie, doznawanie zapachów), ale dwie te grupy często się ze sobą pokrywają, a bardzo podobne halucynacje mogą występować w skrajnie odmiennych warunkach. Owa więc prezentacja, mam nadzieję, pozwoli poczuć, jak szeroki jest zakres i jak bogate zróżnicowanie doświadczeń halucynacyjnych, stanowiących istotną składową kondycji ludzkiej.

 Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1 Ja najbardziej lubię definicję podaną przez Williama Jamesa w wydanych w roku 1890 Zasadach psychologii: „Halucynacja to zmysłowa forma świadomości, tak pełna i wierna od strony wrażeniowej, jak gdyby obiekt był rzeczywiście obecny”. Wielu badaczy proponowało swoje definicje, a Jan Dirk Blom w swojej pracy Dictionary of Hallucinations wylicza ich kilkadziesiąt.

2 Nie możemy być pewni, czy także inne zwierzęta ulegają halucynacjom, aczkolwiek „zachowania halucynacyjne” zaobserwowano w warunkach i laboratoryjnych, i naturalnych. Piszą o tym w studium poświęconym temu problemowi Ronald K. Siegel i Murray E. Jarvik.

3 W rozdziale swej pracy z roku 1975 La Barre przedstawił szeroki przegląd antropologicznego podejścia do halucynacji.

1 MILCZĄCE MNOGOŚCI: ZESPÓŁ CHARLESA BONNETA

Pewnego dnia, pod koniec listopada 2006 roku, wezwano mnie telefonicznie do domu starców, w którym pracuję. Jedna z pacjentek, dziewięćdziesięcioletnia Rosalie, zaczęła mieć osobliwe widzenia, halucynacje, które wydawały się niesłychanie realne. Pielęgniarki wezwały do niej psychiatrę, zarazem jednak zaniepokoiły się o to, czy nie chodzi tu o jakąś dolegliwość neurologiczną — o alzheimera na przykład — czy wylew.

Kiedy przywitałem się z nią, ze zdziwieniem stwierdziłem, że Rosalie jest zupełnie niewidoma, o czym przez telefon nie wspomniano nawet słowem. Chociaż nie widziała nic od kilkunastu lat, teraz „widziała” rzeczy stające dokładnie przed nią.

— Co takiego? — spytałem.

— Ludzi w orientalnych strojach! — wykrzyknęła. — Chodzą po schodach, w górę i w dół… O, właśnie mężczyzna odwraca się do mnie i uśmiecha, ale po jednej stronie ma takie wielkie zęby. Także zwierzęta. Biały budynek, a dookoła śnieg, opada takimi miękkimi płatkami. Jeszcze ten koń (brzydki, pociągowy), w uprzęży, który wywozi śnieg… ale ciągle się szarpie… I jeszcze mnóstwo dzieci na schodach, wszystkie takie kolorowe, różowe, niebieskie, jak na Wschodzie.

Obserwowała takie sceny od kilkunastu dni.

Widziałem, że Rosalie (jak wielu innych pacjentów) w trak­cie halucynacji oczy ma szeroko otwarte, a chociaż nic nie mogła zobaczyć, to przecież poruszały się one, jak gdyby istotnie obserwowała jakąś rozgrywającą się scenę. Właśnie to zwróciło uwagę pielęgniarek. Takie zachowanie nie występuje w przypadku wyobrażeń; większość ludzi, wizualizując sobie coś lub skupiając się na swoim wyobrażeniu, albo zamyka oczy, albo patrzy nieruchomo przed siebie, nie skupiając się na niczym konkretnym. Jak Colin McGinn podkreśla w swej książce Mindsight, nikt nie spodziewa się tego, że w swych własnych wyobrażeniach natrafi na coś zaskakującego czy nowego, podczas gdy halucynacje mogą być pełne niespodzianek. Bardzo często są bardziej szczegółowe od wyobrażeń i wręcz zapraszają do tego, aby dokładniej je zbadać.

Moje halucynacje, mówiła Rosalie, to „bardziej film” niż sen; podobnie też jak filmy, czasami ją pasjonują, czasami nudzą („całe to łażenie po schodach, te wszystkie wschodnie ubiory”). Pojawiają się i znikają, jakby nie miały z nią nic wspólnego. Postacie nigdy się nie odzywały i nie zwracały na nią najmniejszej uwagi, ale ich zaskakujące milczenie nie umniejszało ich solidności i realności, aczkolwiek niekiedy były dwuwymiarowe. A ponieważ nigdy wcześniej nie przytrafiło jej się nic podobnego, nękało ją pytanie: czy odchodzi od zmysłów?

Starannie wypytałem Rosalie — jej odpowiedzi nie wskazywały na złudzenie zmysłowe. Przy użyciu oftalmoskopu stwierdziłem uszkodzenie siatkówek, ale nic poza tym. Neurologicznie była jak najbardziej normalna, bardzo roztropna wiekowa dama, jak na swój wiek pełna wigoru. Zapewniłem ją, że z jej mózgiem i umysłem wszystko jest w porządku, bo też istotnie wydawała się jak najbardziej zdrowa. Wyjaśniłem jej, że o dziwo, halucynacje dość często występują u niewidomych lub osób z poważnymi niedomogami wzroku, a wizje te nie mają charakteru „psychiatrycznego” i są reakcją mózgu na utratę wzroku. Miała symptom Charlesa Bonneta.

Rosalie przetrawiła to w sobie, po czym rzekła, iż dziwne, że dopiero teraz zaczęły się u niej halucynacje, skoro jest niewidoma od kilkunastu lat, natomiast bardzo była zadowolona, że jej halucynacje są rozpoznaną dolegliwością, która ma nawet własną nazwę. Wyprostowała się i powiedziała:

— To teraz niech i siostry wiedzą, że mam zespół Charlesa Bonneta. — I zaraz dodała: — A kto to taki ten Bonnet?

Charles Bonnet był osiemnastowiecznym przyrodnikiem, którego badania obejmowały zarówno entomologię, jak i reprodukcję u drobnoustrojów. Kiedy schorzenie wzroku uniemożliwiło mu ulubione obserwacje mikroskopowe, zajął się botaniką — prowadził pionierskie studia nad fotosyntezą — potem psychologią, a na koniec filozofią. Kiedy dowiedział się, że jego dziadek, Charles Lullin, zaczął mieć wizje wraz z tym, jak pogarszał mu się wzrok, Bonnet poprosił go, aby podyktował mu dokładny ich opis.

John Locke w wydanych w roku 1690 Rozważaniach dotyczących rozumu ludzkiego wysunął tezę, że umysł bez informacji pochodzących ze zmysłów to tabula rasa, a pogląd ten był bardzo popularny wśród osiemnastowiecznych filozofów i racjonalistów, łącznie z Bonnetem, który ponadto był zdania, iż mózg „jest bardzo skomplikowanym organem czy może raczej zespołem różnych organów”. Każdy z tych „organów” pełnił swoistą dla niego funkcję. (Taka modularna wizja mózgu była bardzo jak na ten czas radykalna, powszechnie bowiem uważano, że jego struktura i funkcja są niezróżnicowane, jednorodne). Od tego przekonania wychodząc, Bonnet przypisał dziadkowe halucynacje nieprzerwanej aktywności tej części mózgu, która odpowiedzialna była za wizualizację, a która nie mogła już opierać się na wrażeniach.

Bonnet, który też miał zaznać halucynacji, gdy jego wzrok zaczął szwankować, pokrótce opisał przypadek Lullina w wydanej w roku 1760 książce Essai analytique sur les facultés de l’âme, która poświęcona była fizjologicznemu podłożu różnych stanów zmysłowych i umysłowych, ale pierwotny — liczący osiemnaście stron notatnika — opis podyktowany przez Lullina zaginął na niemal sto pięćdziesiąt lat i pojawił się na nowo dopiero z początkiem dwudziestego wieku. Douwe Draaisma niedawno opublikował streszczenie tego zapisu, a także szczegółową historię zespołu Charlesa Bonneta w książce Rozstrojone umysły1.

W przeciwieństwie do Rosalie, Lullin odrobinę widział, w efekcie więc halucynacje nakładały się u niego na to, co dostrzegał w rzeczywistym świecie. A oto podsumowanie Draaismy:

Od lutego 1758 roku w polu widzenia zaczęły mu się pojawiać płynnie przesuwające się, dziwne przedmioty. Z początku było to coś, co przypominało niebieską chusteczkę z żółtymi kółkami wielkości małej piłeczki w każdym rogu. Gdy Lullin wodził oczyma, chusteczka poruszała się w tym samym kierunku. Niezależnie od tego, czy spoglądał na ścianę, łóżko czy kilim, chusteczka przesuwała się, przesłaniając owe znajdujące się w pokoju codzienne przedmioty. Lullin zachował całkowitą jasność umysłu i ani przez chwilę nie wierzył, że niebieska chusteczka naprawdę wszędzie się unosi. (…)

Pewnego sierpniowego dnia odwiedziły go dwie wnuczki. Lul­lin siedział w swoim fotelu naprzeciwko kominka, jego wnuczki na prawo od niego. Z lewej strony nadeszli dwaj młodzi mężczyźni. Mieli na sobie piękne okrycia, w kolorze czerwonym i szarym, a ich kapelusze ozdobione były srebrną lamówką. „Cóż za przystojnych dżentelmenów przyprowadziłyście ze sobą”, zwrócił się do wnuczek. „Nie wspomniałyście mi o tym ani słowem”. One jednak przysięgały, że niczego nie widzą. Podobnie jak chusteczka, obaj mężczyźni nieco później rozpłynęli się w powietrzu. W kolejnych tygodniach pojawiło się jeszcze wielu wyimaginowanych gości — zawsze były to kobiety z pięknie upiętymi włosami, niektóre miały na głowie skrzynkę (…).

Nieco później, stojąc przy oknie, Lullin zauważył, że pod domem sąsiadów zatrzymuje się powóz. Przyglądał się ze zdumieniem, jak powóz ten powiększa się do wysokości dziewięciu metrów, zachowując właściwe proporcje, choć sięga aż po rynnę na dachu (…) Lullina zdumiewała różnorodność obrazów. Czasami widział obłok plamek nurkujących nagle w powietrzu bądź zmieniających się w chmarę machających skrzydłami motyli. Albo też dostrzegał wirujące w powietrzu koło, podobne do stosowanych w dźwigach. Podczas spaceru po mieście podziwiał rusztowanie kolosalnych rozmiarów, a wróciwszy do domu, ujrzał to samo rusztowanie w pokoju, tym razem jednak w miniaturze, o wysokości nieprzekraczającej trzydziestu centymetrów. [2006, 16–17]

Lullin miał okazję stwierdzić, że owe halucynacje, znane później jako zespół Charlesa Bonneta, pojawiały się i znikały; potrwały kilka miesięcy, a potem skończyły się na dobre.

*

W przypadku Rosalie halucynacje ustąpiły po kilku dniach równie tajemniczo, jak się zaczęły, ale niemal rok później otrzymałem telefon od pielęgniarek, że Rosalie jest w straszliwym stanie. Jej pierwsze słowa do mnie skierowane brzmiały: „Zupełnie znienacka, jak grom z jasnego nieba, ten Charles Bonnet przyszedł się zemścić”. „Kilka dni wcześniej”, opowiadała, „zaczęli się tu pojawiać jacyś ludzie, w pokoju było ich pełno. Ściany zamieniły się w wielkie bramy, przez które wlewały się setki osób. Kobiety eleganckie, piękne zielone kapelusze, futra ze złotymi lamówkami, ale faceci — obrzydliwi, wielce aroganccy, wulgarni, obszarpani, wargi im się poruszały, jakby nieustannie coś gadali”.

Był to widok dla Rosalie — która zapomniała już, że ma zespół Charlesa Bonneta — tak absolutnie realny, iż — jak mi powiedziała: „Przerażona zaczęłam się wydzierać: »Wyrzućcie ich z mojego pokoju! Otwórzcie te bramy, wyrzućcie ich, a potem je zamknijcie!«”. Usłyszała, jak pielęgniarka mówi: „Niedobrze jest z jej głową”.

Teraz, trzy dni później, Rosalie zwierzyła mi się: „Chyba wiem, co za tym stoi”. Na początku tygodnia miała stresujące i wyczerpujące przeżycie. W upale długo jechała na Long Island do gastroenterologa, a w drodze powrotnej miała poważny kryzys. Po kilku godzinach dotarła na miejsce w stanie szoku, odwodnienia i niemal zapaści. Ułożona do łóżka zapadła w głęboki sen. Następnego ranka zbudziła się ze straszną wizją ludzi wlewających się przez ściany jej pokoju, co trwało następnych trzydzieści sześć godzin. Potem poczuła się odrobinę lepiej i zrozumiała, co się stało, a wtedy poleciła jednemu z wolontariuszy, aby znalazł w Internecie informacje o zespole Charlesa Bonneta, skopiował je i rozdał pielęgniarkom, żeby wiedziały, co się z nią dzieje.

W ciągu następnych kilku dni jej wizje stały się bledsze, a ustępowały całkowicie, kiedy rozmawiała z kimś lub słuchała muzyki. Stały się też teraz, jak to ujęła, wstydliwsze: pojawiały się tylko wieczorem, jednak musiała przy tym siedzieć spokojnie. Przypomniał mi się fragment W poszukiwaniu straconego czasu,gdzie Proust mówi o dzwonach kościelnych w Cambray i o tym, jak dźwięk stłumiony za dnia stawał się wyraźny, gdy minęły dzienny zgiełk i krzątanina.

Przed rokiem 1990 rzadko zajmowano się zespołem Charlesa Bonneta (ZCB); w literaturze medycznej można spotkać tylko opisy pojedynczych przypadków2. Dziwiło mnie to, gdyż przez ponad trzydzieści lat pracując w domach starców i domach opieki, spotkałem wielu niewidomych lub niedowidzących pacjentów z bardzo skomplikowanymi halucynacjami wzrokowymi typu Charlesa Bonneta (podobnie jak spotkałem bardzo wielu głuchych czy niedowidzących pacjentów z halucynacjami słuchowymi, które najczęściej miały charakter muzyczny). Zadawałem sobie pytanie, czy przypadkiem ZCB nie występuje w istocie znacznie częściej, niżby to sugerowała literatura. Ostatnie badania potwierdzają to przypuszczenie, chociaż ZCB nadal nie jest dokładnie rozpoznany nawet przez lekarzy i wiele wskazuje na to, iż wiele jego przypadków zostaje przeoczonych czy też błędnie zdiagnozowanych. Robert Teunisse, który wraz z kolegami przebadał w Holandii niemal sześciuset pacjentów mających w podeszłym wieku kłopoty ze wzrokiem, u ponad piętnastu procent stwierdził skomplikowane halucynacje — ludzi, zwierząt, wydarzeń — a u ponad osiemdziesięciu procent halucynacje proste: kształty, barwy, niekiedy wzorce, ale nieukładające się w żadne całości.

W większości przypadków ZCB najpewniej pozostaje na tym elementarnym szczeblu prostych wzorców lub kolorów. Ludzie doświadczający takich prostych (i na dodatek najczęściej przelotnych) halucynacji mogą je przeoczyć albo po prostu zapomnieć o nich wspomnieć lekarzowi, bywają jednak osoby, u których halucynacje geometryczne są bardziej uporczywe. Pewna starsza dama ze zwyrodnieniem plamki żółtej, dowiedziawszy się, że interesują mnie takie przypadki, opisała, jak przez pierwsze dwa lata choroby widziała:

wielką grudę światła, która wirowała i powoli zanikała, a jej miejsce zajmowała ostro zarysowana flaga (…) wyglądająca zupełnie jak flaga brytyjska. Skąd one się brały, nie mam pojęcia. (…) Przez ostatnich kilka miesięcy widziałam sześciokąty, często na różowo. Zrazu były w ich środku krzyżujące się linie oraz malutkie kuleczki żółte, różowe, lawendowe i niebieskie, ostatnie jednak zostały tylko czarne sześciokąty, wyglądające zupełnie jak łazienkowa glazura3.

Wprawdzie osoby z ZCB najczęściej zdają sobie sprawę z tego, iż doznają halucynacji (często z uwagi na ich niespójność), bywa jednak, iż mogą wydawać się wiarygodne i zgodne z kontekstem sytuacyjnym — jak owi przystojni dżentelmeni towarzyszący wnuczkom Lullina — w efekcie zatem przynajmniej na początku uznawane są za rzeczywiste4.

Bardziej złożone halucynacje przyjmują zazwyczaj postać twarzy, które jednak najczęściej nie są znane. Oto co pisze w swym nieopublikowanym dzienniku David ­Stewart:

Miałem jeszcze inne halucynacje. (…) Były to twarze, a najczęściej pojawiał się krzepki kapitan statku, nie dokładnie Popeye, ale w tym stylu. Na głowie miał granatową czapkę z czarnym połyskującym daszkiem, twarz szarą, dość pyzate policzki, jasne oczy i zdecydowanie perkaty nos. Nigdy przedtem kogoś takiego nie widziałem. Nie była to żadna karykatura, miał mnóstwo werwy i wydawało się, że mógłbym go polubić. Patrzył na mnie przychylnie, ale bez najmniejszego zdziwienia.

Ów krzepki kapitan statku pojawił się, gdy Stewart słuchał — co odnotował — dźwiękowej wersji biografii Geor­ge’a Washingtona, w której pojawiali się różni żeglarze. Wspomina, że jedna z halucynacji „była jak żywcem wzięta z obrazu, który widziałem jeden jedyny raz w Brukseli”, inną zaś był powóz, który mógł należeć do Samuela Pepysa, a pojawił się zaraz po tym, jak Stewart skończył czytać jego biografię.

Niektóre z twarzy w halucynacjach mogą być spójne i prawdopodobne — jak ów kapitan Stewarta — bywają jednak bardzo zniekształcone czy dziwnie skomponowane z osobnych fragmentów, powiedzmy, nosa, ust, jednego oka i wielkiej czupryny.

Zdarza się, iż u ludzi z ZCB w halucynacjach występują litery, wersy tekstu, nuty, cyfry, symbole matematyczne czy inne rodzaje zapisów. Wszystkie te odmiany opatruje się zbiorczym określeniem „halucynacje tekstowe”, aczkolwiek najczęściej tego, co się widzi, niepodobna odczytać czy zagrać i w ogóle może to być najzupełniej nonsensowne. Jedna z moich korespondentek, Dorothy S., tak opisała jedną z odmian swoich halucynacji:

Są jeszcze słowa. Pochodzą z jakichś nieznanych języków, niektóre w ogóle obywają się bez samogłosek, w innych jakby ich było za wiele: „skeeeekkseegsky”. Trudno mi je uchwycić, gdyż płynnie przesuwają się z jednego boku na drugi albo występują do przodu i się cofają. (…) Czasami chwytam fragment mojego imienia „Doro” albo jakiś jego anagram, na przykład „Dorthoy”.

Są przypadki, gdy tekst występujący w halucynacji w oczywisty sposób wiąże się z doświadczeniem; jeden z korespondentów pisał mi, że każdego roku na wszystkich ścianach widzi hebrajskie litery przez sześć tygodni po Jom Kippur. Inny mężczyzna, niemal oślepły od jaskry — że często widział litery w dymkach niczym w komiksach, ale nie był w stanie odcyfrować ani słowa. Halucynacje tekstowe zdarzają się dość często. Dominic ffytche, który spotkał setki osób z ZCB, ocenia, że co najmniej jedna czwarta z nich miała takie czy inne halucynacje tekstowe.

Marjorie J. napisała mi w roku 1995 o swoich, jak to nazwała, „muzycznych oczach”:

Mam siedemdziesiąt siedem lat, jaskra pożarła niemal kompletnie dolną część pola widzenia. Jakieś dwa miesiące temu zaczęłam widzieć muzykę: linie, odstępy, nuty, klucze; na cokolwiek spojrzałam, wszędzie była zapisana muzyka, ale tylko w części dotkniętej ślepotą. Przez pewien czas ignorowałam to, ale kiedy pewnego dnia odwiedziłam Seattle Art Museum, a objaśnienia zobaczyłam w postaci zapisu muzycznego, zorientowałam się, że mam halucynacje. (…) Grywałam na pianinie i jeszcze przed halucynacjami miałam okres, gdy musiałam się skupiać na notacji; było to przed usunięciem katarakty. Niekiedy pokazują się diagramy krzyżówkowe (…) ale muzyka nie znika. Powiedziano mi, że mózg nie akceptuje wizualnych luk i sam je wypełnia — w moim przypadku: muzyką.

Arthur S., chirurg, który amatorsko świetnie też gra na pianinie, traci wzrok z powodu zwyrodnienia plamki. W roku 2007 po raz pierwszy zaczął „widzieć” muzyczną notację. Była bardzo realistyczna, pięciolinia i klucze wyraźnie widoczne na białym tle, „po prostu jak kawałek prawdziwego zapisu nutowego”. Arthur zaczął się nawet zastanawiać, czy jakiś fragment jego mózgu nie produkuje własnej muzyki, ale wystarczyło, by przyjrzał się dokładniej, a natychmiast zrozumiał, że zapis nie daje się odczytać ani odegrać. Był ogromnie skomplikowany, od czterech do sześciu pięciolinii, z nieprawdopodobnie trudnymi akordami, sześcioma lub więcej nutami na jednym ogonku, i ciągłymi rzędami bemoli i krzyżyków. Jak to ujął: „zupełny miszmasz, notacja muzyczna bez żadnego sensu”. Widział stronę takiego chaosu przez kilka sekund, po których raptownie znikała, a jej miejsce zajmowała inna, równie bezsensowna. Niekiedy były to halucynacje natrętne: pokrywały stronę, którą czytał, czy kartkę, na której chciał napisać list.

Chociaż Arthur już od kilku lat nie mógł czytać zapisów nutowych, podobnie jak Marjorie, zastanawiał się, czy jego długoletnie obcowanie z muzyką i nutami określiło formę halucynacji5. Ciekawiło go także to, czy halucynacje mogą się rozwijać. Na jakiś rok przed tym, jak zaczął widzieć zapisy nutowe, pojawiało mu się coś prostszego: szachownica. Czy po zapełnionych oznaczeniami muzycznymi pięcioliniach przyjdzie wraz z pogarszaniem się jego wzroku pora na ludzi, oblicza, pejzaże?

Jest, oczywiście, wielka gama zaburzeń wizualnych, które mogą się pojawiać przy utracie wzroku lub jego ograniczeniu, i zrazu termin „zespół Charlesa Bonneta” był zarezerwowany dla halucynacji związanych z chorobami oczu czy innymi problemami okulistycznymi, tymczasem ten sam zespół zaburzeń może się pojawiać także wtedy, kiedy uszkodzenie dotyczy nie samych oczu, lecz występuje na wyższych piętrach układu wzrokowego, zwłaszcza w tych obszarach kory mózgowej, które wiążą się z percepcją wzrokową — a więc płaty potyliczne i ich przedłużenia w płatach skroniowych i ciemieniowych — i tak chyba było z Zeldą.

Zelda, historyczka, zjawiła się u mnie w roku 2008 i opowiedziała, jak świat dziwnych zjawisk wizualnych zaczął się dla niej sześć lat wcześniej w teatrze, gdy znienacka beżowa kurtyna pokryła się pąsowymi trójwymiarowymi różami, które sterczały z tkaniny. Zamknęła oczy, ale dalej widziała róże. Halucynacje utrzymywały się kilka minut, a potem znikły. Bardzo tym zaniepokojona, udała się do okulisty, ten ­jednak nie stwierdził pogorszenia wzroku ani żadnych patologicznych zmian w oczach. Ani internista, ani kardiolog także nie potrafili wyjaśnić osobliwego zdarzenia, ani też wielu innych, które pojawiły się później. Ostatecznie zrobiono jej PET (pozytonową emisyjną tomografię komputerową) mózgu, który wykazał zmniejszony dopływ krwi do płatów potylicznych i skroniowych, co mogło być przyczyną halucynacji.

Zeldzie przytrafiają się i proste, i złożone halucynacje wzrokowe. Te pierwsze mogą się pojawić, gdy czyta, pisze lub ogląda telewizję. Jeden z jej lekarzy zalecił, aby przez trzy tygodnie notowała swoje wizje, a oto fragmenty jej zapisków: „Kiedy zapisuję tę stronę, coraz bardziej pokrywa się bladozieloną i różową koronką. (…) Ściany garażu zrobione z białych pustaków nieustannie się zmieniają: przypominają a to cegły, a to tablicę, a to pokrywają się atłasem albo różnobarwnymi kwiatami. (…) Górna część ścian przedpokoju pokryta jest sylwetkami zwierząt, złożonymi z niebieskich kropek”.

Bardziej skomplikowane halucynacje — fortyfikacje zamkowe, mosty, wiadukty, wytworne domy — pojawiają się najczęściej wtedy, kiedy wieziona jest samochodem (z samodzielnego prowadzenia zrezygnowała przed sześciu laty, po pierwszym silnym ataku). Pewnego razu, kiedy z mężem za kierownicą jechała zaśnieżoną drogą, ze zdumieniem po obu jej stronach zobaczyła zielone krzewy, których liście skrzyły się od kryształków lodu. Innym razem miała wizję dość szokującą:

Wracaliśmy z salonu kosmetycznego, kiedy znienacka zobaczyłam na masce naszego samochodu nastolatka, który stał na rękach z nogami w powietrzu. Trwało to dobre pięć minut. Nawet jak skręciliśmy, stał dalej, dopiero kiedy zajechaliśmy na parking przed restauracją, wzbił się w powietrze i zawisł naprzeciw budynku, a znikł, dopiero kiedy wysiadłam z samochodu.

Przy innej okazji „widziała” jedną ze swych prawnuczek, która oderwała się od podłogi, uniosła do sufitu i tam się rozpłynęła. Raz pokazały jej się trzy „wiedźmowate” postacie z zakrzywionymi nosami, sterczącymi brodami i płonącymi oczyma, które patrzyły na nią nieruchome i złowrogie, ale po kilku sekundach przepadły. Zelda przyznała, że do czasu prowadzenia dziennika nawet nie przypuszczała, że ma tyle halucynacji. Gdyby nie to, najpewniej zapomniałaby o większości z nich.

Opowiadała także o wielu dziwnych doświadczeniach wizualnych, które nie do końca miały charakter halucynacji, gdyż nie były całkowicie wyprodukowane, natomiast stanowiły jakieś natrętne powtórzenia, zniekształcenia, przetworzenia faktycznych percepcji. (Charles Lullin miał sporo takich zakłóceń percepcyjnych i w ogóle nie są one rzadkie u ludzi z ZCB). Niektóre z nich były całkiem proste; zdarzyło się, że kiedy patrzyła na mnie, broda zaczęła się rozrastać tak, że pokryła całą twarz i szyję, a potem wróciła do dawnego kształtu. Bywało, że w lustrze włosy podnosiły się jej na kilkadziesiąt centymetrów i musiała ręką sprawdzać, czy są na swoim miejscu.

Niekiedy zakłócenia percepcyjne były jeszcze bardziej kłopotliwe: pewnego dnia w holu swego apartamentowca zagadnęła listonosza. „Patrzę, a nos mu rośnie, aż stał się groteskowym dodatkiem do twarzy. Po kilku minutach rozmowy jego twarz wróciła do normy”.

Zelda nierzadko widziała, jak przedmioty się podwajają i bardziej jeszcze mnożą, co także powodowało komplikacje. „Gotowanie i jedzenie stawały się trudne. Każdy składnik widziałam w różnych miejscach, gdzie go nie było. Niekiedy utrzymywało się to przez całą kolację”6. Takie mnogie widzenie — poliopia — może przybrać jeszcze bardziej dramatyczne formy. Kiedyś w restauracji Zelda przyglądała się mężczyźnie w prążkowanej koszuli, który płacił przy kasie i znienacka rozszczepił się na sześć czy siedem identycznych kopii — wszystkie w prążkowanych koszulach, wszystkie tak samo gestykulujące — by po chwili spleść się na powrót w jedną osobę. Co więcej, mogą to być sytuacje niebezpieczne — jak wtedy, gdy siedząc w fotelu pasażerki, zobaczyła, że droga przed nimi rozdziela się na cztery identyczne szosy, a samochód jedzie po nich wszystkich naraz7.

Oglądanie filmów, także w telewizji, może powodować halucynacyjne kontynuacje. Pewnego razu, widząc w telewizorze ludzi wysiadających z samolotu, Zelda spostrzegła ich malutkie repliki, które z ekranu schodziły na konsolę.

Zelda każdego dnia ma wiele takich halucynacji i zakłóceń percepcyjnych, co niemal bez przerwy ciągnie się od sześciu lat, a przecież udaje się jej żyć pełnym życiem osobistym i zawodowym: prowadzi dom, to przyjmuje znajomych u siebie, to odwiedza ich wraz z mężem, kończy też nową książkę.

W 2009 roku jeden z lekarzy zasugerował, by zaczęła przyjmować kwetiapinę, której czasami udaje się zmniejszyć intensywność halucynacji. Ku zdziwieniu nas, medyków, ale przede wszystkim jej, na więcej niż dwa lata zupełnie ustąpiły.

Jednak w roku 2011 przeszła operację serca, na dodatek jakiś czas potem upadła i złamała rzepkę. Czy to z powodu stresu i niepokoju związanego z problemami zdrowotnymi, czy z racji nieprzewidywalnej natury ZCB, czy może z powodu rosnącej tolerancji na lek, w każdym razie halucynacje powróciły, teraz jednak w postaci łatwiejszej do zniesienia. W samochodzie, mówi, „widzę teraz różne rzeczy, ale nigdy ludzi: są pola, rośliny, różne średniowieczne zamki. Bardzo często współczesne konstrukcje zamieniają się w historyczne budowle. Za każdym razem jest to coś innego”.

Jedna z tych nowych halucynacji, jak wyznała, „jest bardzo trudna do opisania. To coś jak przedstawienie. Kurtyna idzie w górę i »aktorzy« zaczynają tańczyć na scenie, ale nie są to ludzie, lecz czarne litery hebrajskie niczym w balecie, odziane na czarno i biało. Nie wiem, skąd dochodzi przepiękna muzyka. Górne części liter unoszą się niczym ramiona, a tańczą dolne części. Pojawiają się na scenie od prawej do lewej”.

Halucynacje przy ZCB są zwykle opisywane jako miłe, przyjazne, interesujące czy nawet inspirujące, jednak od czasu do czasu mogą przybierać zupełnie inny charakter. Tak było z Rosalie, kiedy zmarła jedna z pacjentek domu opieki, Spike. Spike była humorzastą, ale generalnie lubiącą się śmiać Irlandką, obie miały po dziewięćdziesiątce i były bardzo zaprzyjaźnione. „Znała wszystkie możliwe piosenki”, mówiła Rosalie. Potrafiły podśpiewywać, plotkować, dowcipkować całymi godzinami. Kiedy Spike nieoczekiwania zmarła, Rosalie była zdruzgotana. Powróciły halucynacje, tym razem jednak nie były to radośnie odziane postacie, lecz piątka, szóstka mężczyzn, którzy w milczeniu otaczali łóżko, wszyscy ubrani w ciemnobrązowe garnitury, wszyscy w ciemnych kapeluszach zasłaniających ich twarze. Nie mogła „zobaczyć” ich oczu, czuła jednak, że się w nią wpatrują enigmatycznie i z powagą. Czuła, że jej łóżko stało się łożem śmierci, a te złowieszcze postacie to zwiastuni jej śmierci. Wydawali się jej niesłychanie realni, a chociaż wiedziała, że jeśli wyciągnie rękę, ta bez oporu przejdzie przez ich sylwetki, nie miała śmiałości tego zrobić.

Wizje te powtarzały się przez trzy tygodnie, po czym Rosalie zaczęła się wydobywać z przygnębienia, a ponurzy, milczący mężczyźni w brązach znikli, halucynacje zaś poczęły się rozgrywać w sali dziennej, pełnej muzyki i gwaru. Na początek przyszły różowe i niebieskie czworoboki, pokrywające zrazu podłogę, potem wspinające się na ściany, aż wreszcie sięgnęły sufitu. Barwy tych „kafli” przypominały jej, jak powiedziała, przedszkole, w zgodzie z czym zaczęła też widzieć wysokie na kilka cali ludziki, jakieś elfy czy skrzaty, które wspinały się po bokach jej fotela na kółkach. Były także dzieci „zbierające papiery z podłogi” albo wchodzące po urojonych schodach w rogu pomieszczenia. Rosalie uważała je za „czarujące”, aczkolwiek ich zachowanie wydawało się bezcelowe czy nawet, jak to ujęła, „głupie”.

Dzieci i ludziki towarzyszyły jej przez kilka tygodni, a potem i oni znikli tajemniczo, jak to się zdarza z halucynacjami. Rosalie brakuje wprawdzie Spike, ale zawarła nowe przyjaźnie i powróciła do dawnych swych pogawędek, słuchania audiobooków i włoskich oper. Rzadko zostaje sama, a halucynacje — może z tego powodu, może z innego — jak na razie ją opuściły.

Jeśli u osób z ZCB — takich jak Charles Lullin czy Zelda — zachowany zostaje wzrok, czy to w całości, czy chociażby częściowo, oprócz halucynacji mogą się też pojawiać zaburzenia wizualne: ludzie i przedmioty będą zbyt duże lub zbyt małe, za mało lub nazbyt kolorowe, głębi może nie dostawać albo może jej być za wiele, obrazy bywają zniekształcone lub odwrócone, pojawiają się kłopoty z percepcją ruchu.

Jeśli ktoś — jak Rosalie — jest zupełnie niewidomy, występują, rzecz jasna, tylko halucynacje, ale i w nich mogą występować anomalie koloru, głębi, przejrzystości, ruchu, skali i szczegółów. Halucynacje ZCB są często opisywane jako obdarzone kolorami tak intensywnymi i detalami tak misternymi, jak nigdy przy prawdziwym widzeniu ocznym. Występuje silna tendencja do powtórzeń i zwielokrotnień, ktoś może więc widzieć rzędy czy grupy ludzi podobnie odzianych i wykonujących podobne gesty (niektórzy z wczesnych obserwatorów halucynacji mówili o ich „mnogości”). Silna jest również tendencja do wyrafinowania: pojawiają się postaci w „egzotycznych strojach”, w dziwacznych przebraniach głowy, ale bywają też zaskakujące niespójności: na przykład kwiat sterczy komuś nie z kapelusza, lecz ze środka twarzy. Bywa, że są to postacie jak z komiksów, z groteskowo zniekształconymi zębami czy oczyma. Jak wspomniałem, mogą się w halucynacjach pojawiać teksty czy zapisy muzyczne, ale zdecydowanie najczęstsze są halucynacje geometryczne: kwadraty, szachownice, romby, czworoboki, sześciokąty, cegły, mury, posadzki, plastry miodu, mozaiki. Najprostsze i być może najczęstsze są fosfeny, lśniące lub kolorowe plamy i chmury, które mogą — ale nie muszą — przekształcić się w coś bardziej skomplikowanego. Oczywiście, żadna osoba nie ma naraz wszystkich tych odmian halucynacji, aczkolwiek niektórzy mają wielką ich różnorodność — jak Zelda — podczas gdy u innych — jak Marjorie, z jej „muzycznymi oczyma” — najczęściej występuje pewien szczególny typ.

Od ponad dekady Dominic ffytche wraz z londyńskimi kolegami prowadzi pionierskie badania nad neurologicznymi podstawami halucynacji wzrokowych. Korzystając ze szczegółowych sprawozdań dziesiątków pacjentów, dokonali klasyfikacji halucynacji, w której mamy na przykład takie rubryki, jak: postacie w kapeluszach, dzieci i liliputy, krajobrazy, pojazdy, groteskowe twarze, teksty, twarze komiksowe. (Klasyfikację tę można znaleźć w: Santhouse i in. 2000).

Mając już gotową klasyfikację, ffytche rozpoczął dokładne obrazowania mózgu, w trakcie których wybranych pacjentów z różnymi kategoriami halucynacji proszono, aby w trakcie skanowania dawali znak, kiedy halucynacje się zaczynają lub kończą.

W artykule napisanym przez ffytchego i współpracowników w roku 1998 czytamy, iż ujawniła się „uderzająca korespondencja” między halucynacyjnymi doświadczeniami pacjentów a aktywacją określonych fragmentów kory wzrokowej. Halucynacje, w których występowały twarze, barwy, tekstury i przedmioty, aktywowały obszary, o których wiadomo, że uczestniczą w określonych funkcjach wzrokowych. Przy barwnych halucynacjach czynne były te obszary kory wzrokowej, które uczestniczą w konstrukcji koloru, podczas gdy halucynacje, w których występowały twarze komiksowe lub szkicowe, wiązały się z aktywacją zakrętu wrzecionowatego. Przy obrazach twarzy zdeformowanych i pokawałkowanych lub też mających groteskowo wyeksponowane oczy czy zęby czynna była górna bruzda skroniowa, który to obszar specjalizuje się w reprezentacji oczu, uzębienia i innych części twarzy. Halucynacje tekstowe wiążą się z podwyższoną aktywnością wysoko wyspecjalizowanego obszaru lewej półkuli, który jest odpowiedzialny za wizualną formę słów.

Co więcej, ffytche ze swymi kolegami zaobserwował ważną różnicę między normalnymi wyobrażeniami wzrokowymi a halucynacjami; na przykład wyobrażanie sobie kolorów nie aktywowało obszaru V4, w przeciwieństwie do barwnych halucynacji. Takie obserwacje potwierdzają to, że nie tylko subiektywnie, lecz także neurologicznie halucynacje nie przypominają wyobrażeń, natomiast bardziej podobne są do percepcji. W roku 1760 Bonnet pisał: „Umysł nie potrafi odróżnić wizji od rzeczywistości”, a badania ffytchego pokazują, że nie robi tego także mózg.

Nigdy wcześniej nie było takiego doświadczalnego potwierdzenia związku między treścią halucynacji a wzmożoną czynnością określonych obszarów kory. Z obserwacji osób po wypadkach czy udarach od dawna wiadomo, że różne aspekty percepcji wzrokowej (postrzeganie barw, rozpoznawanie twarzy, postrzeganie ruchu itd.) zależy od wysoko wyspecjalizowanych regionów mózgu. Przykładowo, zniszczenie maciupeńkiego fragmentu kory wzrokowej określanego jako V4 może odebrać zdolność percepcji barw, ale nic więcej. Badania ffytchego po raz pierwszy potwierdzają to, że halucynacje wykorzystują te same obszary i ścieżki wzrokowe co percepcje. (Ostatnio w artykule o „hodologii” halucynacji ffytche podkreśla, że wiązanie halucynacji i w ogóle wszelkich funkcji mózgowych z określonymi obszarami ma swoje granice i zawsze trzeba pamiętać o ich współpracy)8.

To, że istnieją zdeterminowane neurologicznie odmiany halucynacji wzrokowych, nie stoi na przeszkodzie występowaniu także determinant osobowych i kulturowych. Niepodobna, by halucynacje z muzyczną notacją, cyframi czy literami nawiedziły kogoś, kto nigdy w realnym życiu nie zetknął się z takimi obiektami. Doświadczenie i pamięć z całą pewnością mogą wspomagać i wyobraźnię, i halucynacje, niemniej przy ZCB halucynacje nie powtarzają w sposób ścisły i dokładny wspomnień. Jeśli pojawiają się w nich ludzie lub miejsca, nie dają się precyzyjnie zidentyfikować, są tylko możliwymi lub wykreowanymi osobami czy miejscami. Halucynacje ZCB skłaniają do przypuszczenia, że gdzieś na niskim piętrze systemu wzrokowego funkcjonuje kategorialny słownik obrazów i ich składowych (a zatem na przykład „nosy”, „nakrycia głowy” czy „ptaki”, a nie konkretne nosy, czapki czy ptaki). Mówiąc inaczej, gdy trzeba rozpoznać czy odtworzyć skomplikowane sceny, przywoływane są ich wizualne składowe — elementy konstrukcyjne — mające charakter czysto wzrokowy, oczyszczone ze związków z innymi zmysłami, emocjami, kontekstem przestrzennym i czasowym. (Niektórzy badacze nazywają je „protoobiektami” lub „protoobrazami”). To właśnie dlatego obrazy przy ZCB wydają się bardziej surowe, mają oczywistsze korelacje neurologiczne, a pozbawione są tego osobistego charakteru, który właściwy jest wyobrażeniom czy wspomnieniom.

Z tego punktu widzenia intrygujące są halucynacje, w których występuje tekst lub notacja muzyczna, chociaż bowiem w pierwszej chwili wydają się rzeczywistymi zapisami, to jednak bardzo szybko okazuje się, iż niepodobna ich odczytać, gdyż wyzbyte są kształtu, melodii, syntaktyki czy gramatyki. Arthur S. myślał zrazu, że mógłby odegrać halucynacyjny zapis. Niemal natychmiast zdał sobie sprawę z tego, że widzi „zupełny miszmasz, notację muzyczną bez żadnego sensu”. Podobnie i pojawiające się w ten sposób teksty nie mają znaczeń, a przy dokładniejszym sprawdzeniu mogą się okazać nawet nie literami, lecz podobnymi do nich runami.

 Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1Draaisma nie tylko barwnie opisał tam życie i dzieło Bonneta, lecz także fascynująco przedstawił liczne inne wielkie postacie neurologii, których nazwiska najczęściej wymienia się jako nazwy syndromów przez nich opisanych: Georges’a Gilles’a de la Tourette’a, Jamesa Parkinsona, Aloisa Alzheimera, Josepha Capgrasa i innych.

2Ostatnio jednak dotarłem do wspaniałego, pochodzącego z 1845 roku tekstu Trumana Abella, lekarza, który w wieku pięćdziesięciu dziewięciu lat zaczął tracić wzrok, a stał się zupełnie niewidomy cztery lata później, w roku 1842. Opublikował swe sprawozdanie w „Boston Medical and Surgical Journal”. „W tej sytuacji zaczęło mi się śnić, że znowu mam wzrok i widzę przepiękne krajobrazy. Po jakimś czasie zaczęły się one pojawiać w miniaturze także wtedy, kiedy byłem rozbudzony: niewielkie pólka na kilka stóp kwadratowych, pokryte zieloną trawą i innymi roślinami, niekiedy kwitnącymi. Utrzymywały się przez dwie do trzech minut, a potem przepadały”. Po krajobrazach pojawiała się mnogość innych „iluzji” — Abell nie używał terminu „halucynacja” — wzroku wewnętrznego.

Z upływem miesięcy złożoność wizji zaczęła rosnąć. „Milczący, ale aroganccy” goście niekiedy bezceremonialnie w trzech, czterech przysiadali na jego łóżku albo „stawali przy nim, nachylali się i wpatrywali mi się w oczy”. (Niekiedy postacie owych halucynacji jakby go rozpoznawały, aczkolwiek najczęściej nie ma interakcji między osobą doznającą halucynacji a ich aktorami). Pewnego wieczoru, pisał, „koło dziesiątej pojawiło się stado wołów, gnających wprost na mnie i gotowych mnie stratować. Ponieważ jednak świadom byłem stanu swego ducha, siedziałem spokojnie, a one, tłocząc się i wpadając na siebie, przebiegły, nawet mnie nie musnąwszy”.

Bywało, iż widział tysięczne rzesze strojnie ubranych ludzi, którzy uformowani w szyki odchodzili w dal. Zdarzyło się raz, że pojawiła mu się ­„szeroka na pół mili kolumna ciągnących na zachód jeźdźców (…) co trwało dobrych kilka godzin”.

„To, co tu opisałem”, kończył swe drobiazgowe sprawozdanie Abell, „osobom nienawykłym do iluzji wzrokowych może się wydać niewiarygodne. (…) Nie jestem w stanie ocenić, w jakiej mierze przyczyniła się do takiego efektu moja ślepota. Nigdy wcześniej nie miałem okazji doświadczyć tego, jak głęboko słuszne jest przyrównanie ludzkiego umysłu do mikrokosmosu, wszechświata w miniaturze. Teraz potwierdzało się ono w kręgu mego wewnętrznego widzenia, i to w poletku nie większym niż jedna dziesiąta cala kwadratowego”.

3Lylas i Marja Mogkowie w swojej znakomitej książce dla pacjentów ze zwyrodnieniem plamki Macular Degeneration świetnie opisali halucynacje przy ZCB (I See Purple Flowers Everywhere).

4Ale możliwa jest też sytuacja odwrotna. Robert Teunisse opowiadał mi, jak jeden z jego pacjentów, widząc człowieka za oknem mieszkania ulokowanego na dziewiętnastym piętrze, uznał, że to kolejna halucynacja, nie zareagował więc, kiedy tamten do niego pomachał. Jak się okazało, „halucynacją” był człowiek myjący okna, który najpewniej był zdegustowany, że nie otrzymał odpowiedzi na swój przyjazny gest.

5Miałem do czynienia z kilkunastoma osobami, które jak Arthur i Marjorie miały halucynacje z notacją muzyczną; niektórzy mieli kłopoty z oczyma, inni Parkinsona, niektórym muzyka pojawia się, gdy mają gorączkę lub delirium, u niektórych jest to widzenie hipnopompiczne po przebudzeniu. Z jednym wyjątkiem, wszyscy są muzykami amatorami, którzy wiele godzin dziennie spędzają nad nutami. Takie specyficzne, powtarzalne ćwiczenia wzrokowe są typowe dla muzyków. Można czytać książkę całymi godzinami, ale nie jest to tak intensywne studiowanie druku (wyjątkiem jest może projektant kroju czcionek czy korektor).

Strona zapisu muzycznego jest wizualnie o wiele bardziej skomplikowana od strony wydruku. W zapisie tym otrzymujemy nie tylko nuty, lecz także bardzo gęstą porcję informacji: oznaczenie tonacji, klucze, obiegniki, mordenty, akcenty, pauzy, fermaty, tryle i tak dalej. Wydaje się bardzo prawdopodobne, że intensywne przyswajanie sobie i studiowanie tego kodu pozostawia w mózgu jakieś ślady, a jeśli potem z jakichś względów ma się pojawić tendencja do halucynacji, owe „neutralne ślady” mogą predysponować do halucynacji nutowych. Niemniej Dominic ffytche odnotowuje, że halucynacji takich mogą doznawać także osoby bez szczególnej edukacji muzycznej czy nawet w ogóle muzyką się nieinteresujące. W liście do mnie napisał, że „chociaż długotrwałe kontakty z muzyką zwiększają prawdopodobieństwo »muzycznych oczu«, to jednak nie są ich warunkiem koniecznym”.

6Kiedy to opowiadała, przypomniała mi się zasłyszana historia o pacjencie, który jadł wiśnie z salaterki, nieustannie uzupełnianej przez owoce będące wytworem halucynacji, tak że wydawało się, iż smakowaniu nie będzie końca, aż znienacka salaterka zrobiła się pusta. Z kolei inny pacjent z ZCB zbierał jagody. Wyszukał wszystkie, ale kiedy raz jeszcze się rozejrzał, z radością zobaczył, że jest ich znacznie więcej, zaraz jednak okazało się, że to halucynacja.

7Zdaje się, że ruch wizualny (czy „strumień optyczny”) ma w sobie coś, co prowokuje halucynacje u osób z ZCB. Psychiatra w podeszłym wieku, który cierpiał na zwyrodnienie plamki, opowiedział mi, jak kiedyś, gdy wieziono go samochodem, po bokach autostrady nagle zaczął widzieć wypieszczone osiemnastowieczne ogrody, które przypominały mu Wersal. Było to doświadczenie bardzo przyjemne i o wiele ciekawsze niż normalny widok autostrady.

Ivy L., mająca to samo schorzenie, pisała:

Jako pasażerka zaczęłam jeździć z zamkniętymi oczyma, gdyż wtedy często „widzę” przed sobą mały, poruszający się pejzaż. „Widzę” szosy, niebo, domy i ogrody, ale nie „widzę” żadnych ludzi ani samochodów. Scena nieustannie się zmienia, ze wszystkimi szczegółami pojawiają się coraz to nowe budynki, które nadjeżdżają i znikają. Halucynacji takich doznaję tylko w trakcie jazdy samochodem.

(Pani L. miewa także halucynacje tekstowe. „Bywają krótkie okresy, gdy na dużej białej ścianie »widzę« wielkie litery odręcznego pisma albo na kotarach liczby z zeznania podatkowego. Z przerwami trwa to od dobrych kilku lat”).

8Ffytchemu chodzi o makropowiązanie dużych obszarów mózgu. Jeśli chodzi o takie powiązanie na poziomie mikro, przynajmniej dla halucynacji geometrycznych, z pewną hipotezą wystąpił neurolog William Burke, który sam doświadcza takich halucynacji z powodu uszkodzenia plamek w obojgu oczu. Przy pewnych halucynacjach był w stanie ocenić zawężenie kąta widzenia, które następnie przekładał na odległości w korze mózgowej, konkludując, że odstęp w halucynacjach cegłowych odpowiada odstępowi pomiędzy aktywnymi fizjologicznie „paskami” w części V2 kory wzrokowej, natomiast odstęp między halucynacyjnymi kropkami odpowiada odstępowi między kropelkami w pierwotnej korze wzrokowej. Burke wysunął hipotezę, że wraz ze zmniejszonym dopływem informacji od uszkodzonych plamek zmniejszyła się też aktywność kory plamkowej, co powoduje spontaniczną aktywność pasków i kropelek w korze, prowadzącą do halucynacji.