Hejterzy. Stare Herezje w nowych szatach - Paweł Chmielewski - ebook

Hejterzy. Stare Herezje w nowych szatach ebook

Chmielewski Paweł

4,7

Opis

Żadna heretycka idea nie ginie. Stare herezje przebierają się tylko w nowe szaty. Trzeba przyznać, że ten ponawiany przez wieki, żmudny wysiłek, musi budzić zadumę nad wytrwałością i celowością działań wrogów Chrystusa. Zastanawia, jak zgodnie współpracują skrajnie różni od siebie innowatorzy.

  • Protestantyzm. Zatrute źródło nowoczesności
  • Arianizm. Największy kryzys Kościoła starożytnego
  • Milenaryzm. O złudzeniu zbawienia w historii
  • Apokatastaza, czyli wiara w powszechne zbawienie
  • Pelagianizm. Ojciec Święty piętnuje tradycjonalistów, a co z progresistami?
  • Gnoza i gnostycyzm. Pokusa samozbawienia przeciwko misji Syna Bożego
  • Islam jako herezja chrześcijańska
  • Modernizm. Suma wszystkich herezji

Jeśli Chrystus nie zmartwychwstał to próżna jest nasza wiara. Pozostanie nam uprzejmość dla ludzi, zwierząt i przyrody, by poprawić dobrostan planety i przyszłych pokoleń zasiedlających ją istot.

Jezus, póki żył, walczył o sprawiedliwość społeczną; ale cóż, umarł, jak odeszli Sokrates, Budda czy Mani.

„Prawdziwy Chrystus” heretyków wszystkich stuleci – Mistrz z Nazaretu, Jezus-Nauczyciel, Jezus-piewca miłosierdzia i sprawiedliwości, jednostka wybitna, może nawet najdoskonalsza w dziejach – to po prostu „Oto człowiek” Poncjusza Piłata. To Chrystus progresistów XXI wieku, modernistów wieków XIX i XX, Jezus oświeceniowych filozofów, Emmanuel liberalizmu, Chrystus postępowych protestantów, ale także Chrystus Mahometa, Ariusza, Walentyniana i Marcjona…

Nie jest to jednak Chrystus Kościoła. Jedynego i katolickiego.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 478

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,7 (3 oceny)
2
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
mirwal

Nie oderwiesz się od lektury

ciekawa publikacja
00

Popularność




Okładka

Fahrenheit 451

 

Skład i łamanie wersji do druku

Honorata Kozon

 

Korekta i redakcja

Małgorzata Ablewska

Agata Łojek

 

Dyrektor wydawniczy

Maciej Marchewicz

 

ISBN 9788380798847

 

Copyright © Paweł Chmielewski

Copyright © for Fronda PL Sp. z o.o., Warszawa 2023

 

WydawcaWydawnictwo Fronda Sp. z o.o.ul. Łopuszańska 3202-220 Warszawatel. 22 836 54 44, 877 37 35 faks 22 877 37 34e-mail: [email protected]

 

www.wydawnictwofronda.pl

www.facebook.com/FrondaWydawnictwo

www.twitter.com/Wyd_Fronda

 

Przygotowanie wersji elektronicznejEpubeum

Słowo wstępne

Żadne chyba inne słowo nie zniknęło tak szybko ze słownika współczesnej teologii jak herezja. Ba, w wielu środowiskach stało się ono wręcz wyklęte. Kierowani fałszywym pojęciem miłosierdzia katolicy zapominają, że nie jest ono niczym obraźliwym, a jedynie pozwala nazwać po imieniu błędy i wypaczenia, jakim w ciągu wieków poddawano jedyną Prawdę Objawienia. Od czasu do czasu pojawiają się jeszcze wypowiedzi katolickich hierarchów, którzy wzywają, by nie ulegać irenizmowi i nie przedkładać fałszywej jedności nad prawdę–jednak nie mają one już mocy. Przypominają brzęczenie muchy, którą odgania się machnięciem ręki. Człowiek współczesny, można usłyszeć, nie chce słuchać o błędach religijnych, o zgubnych doktrynach, niewłaściwych interpretacjach. Książka Pawła Chmielewskiego pozwala ten problem zauważyć i opisać. Stare herezje wciąż wracają w nowych szatach. Mimo upływu wieków Prawda wciąż zmaga się z kłamstwem. Pozornie nowoczesne maski skrywają dawno już zdefiniowane błędy. Jak konkretnie one wyglądają? Chmielewski nie tylko jest badaczem dziejów herezji, ale też pokazuje współczesne oblicza dawnych chorób. Kto chce je zrozumieć sięgnie do książki polskiego autora. Na pewno będzie to pożytecznie spędzony czas.

 

Paweł Lisicki

Wstęp

W jednym z popularniejszych czasopism polski czytelnik mógł jakiś czas temu przeczytać, że Pan Jezus nigdy nie zmartwychwstał, a przynajmniej nie tak, jak uczy tego Kościół święty, to znaczy że nie zmartwychwstał naprawdę. Nie byłoby może w takich „rewelacjach” nic szczególnie zaskakującego: mamy w Polsce wolność słowa i każdy wypisuje, co mu się podoba, nawet wierutne bzdury. Gdyby przeciwko zmartwychwstaniu gardłował jakiś zajadły bezbożnik, dla dodania sobie animuszu określający się dumnie brzmiącym mianem „racjonalisty”, można byłoby tylko wzruszyć ramionami. Biedny człowiek! Może miał nieszczęście urodzić się w domu, w którym kultywowano sowiecką tradycję walki z religią? A może dopiero w latach 90. postanowił, w duchu modnej w kręgach liberalnych polonofobii, odrzucić wszystko, co ojczyste, wraz z wiarą katolicką, oddając się uciesze życia w świecie, w którym nie ma Boga? W każdym razie przypadek trudny, ale dla naszej epoki typowy.

Problem jednak w tym, że twierdzenie, iż żadnego zmartwychwstania nigdy nie było, a przynajmniej nie tak, jak zawsze nauczał tego Kościół, można było przeczytać nie w felietonie opublikowanym w piśmie ateistów albo działaczy antyklerykalnych partii, ale… w obszernym wywiadzie, jakiego magazynowi dla tak zwanej inteligencji (post?)katolickiej udzielił ksiądz; tak, ksiądz. Kapłan katolicki dowodzący, iż cielesne zmartwychwstanie nie jest przecież zgodne z prawdą rozumu.

Zaraz, zaraz… Katechizm Kościoła Katolickiego, który jest Kościołem tak wszystkich polskich katolików, jak tego kapłana, uczy, iż „zmartwychwstanie Chrystusa jest kulminacyjną prawdą naszej wiary w Chrystusa”, a „pierwsza wspólnota chrześcijańska wierzyła w nią i przeżywała ją jako prawdę centralną, przekazaną przez Tradycję, jako prawdę fundamentalną, potwierdzoną przez pisma Nowego Testamentu, przepowiadaną jako część istotna Misterium Paschalnego tak samo jak Krzyż: Chrystus zmartwychwstał, Przez śmierć swoją zwyciężył śmierć, Dał życie zmarłym”2.

Jakże więc możliwe, że katolicki kapłan głosi nieracjonalność zmartwychwstania i chce je w związku z tym zanegować, uznając, ni mniej, ni więcej, tylko za zwykły mit? Katechizm przecież uczy: „Przedmiotem wiary w Zmartwychwstanie jest wydarzenie historyczne poświadczone przez uczniów, którzy rzeczywiście spotkali Zmartwychwstałego”; „Misterium Zmartwychwstania Chrystusa jest wydarzeniem rzeczywistym, które posiadało potwierdzone historycznie znaki, jak świadczy o tym Nowy Testament. Już około 56 r. św. Paweł może napisać do Koryntian: «Przekazałem wam na początku to, co przejąłem: że Chrystus umarł – zgodnie z Pismem – za nasze grzechy, że został pogrzebany, że zmartwychwstał trzeciego dnia, zgodnie z Pismem; i że ukazał się Kefasowi, a potem Dwunastu» (1 Kor 15, 3-4)”3. Taka jest zatem wiara Kościoła – wiara w prawdziwe, historyczne zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa.

A jednak nasz nieszczęsny kapłan sądzi, że wierze tej po prostu brakuje racjonalności… Jak przekonuje, czy grób był pusty, czy nie, tego wcale nie wiemy; nie było przecież w Grobie Pańskim kamer, które mogłyby zarejestrować fakt zmartwychwstania, a gdyby nawet były – pewnie niczego by nie zarejestrowały, bo naiwny ten, kto uważa, że ciało Chrystusa dzięki mocy Bożej uniknęło więzów śmierci i zniszczenia. To musiało być inaczej, powiada nam uczony ksiądz; katechizmowego ujęcia nie da się przecież rozumowo zaakceptować, a skoro tak – to nie da się go przyjąć ani głosić w ogóle. Bowiem jako katolicki kapłan wyznaje ów demitologizator Pisma, czuje się on zobowiązany mówić jedynie to, co zgadza mu się z jego rozumem. Żeby wyłożyć taką naturalistyczną wiarę, napisał nawet obszerną książkę o zmartwychwstaniu, tak jak je widzą wybrani teologowie – głównie niemieckojęzyczni, w większości protestanccy.

Różne rzeczy można zatem rozważać, na przykład że grobu w ogóle nie było, bo przecież w tamtych czasach skazańcy rzadko mieli groby. Ewangelia mówi nam inaczej, ale, jak widać, to żadna trudność – dziś już niemodne jest wierzyć świadectwu ewangelistów; nowatorzy uznają, że pisali oni, co im się podobało, byle tylko przekonać innych do swojej nieracjonalnej wiary; faktami dlatego zupełnie się nie przejmowali. Także Katechizm poucza, że zmartwychwstanie Zbawiciela nieodzownie wiąże się z faktem pustego grobu. Podaje bowiem, iż „pusty grób i leżące płótna oznaczają, że ciało Chrystusa dzięki mocy Bożej uniknęło więzów śmierci i zniszczenia; przygotowują one uczniów na spotkanie Zmartwychwstałego”. Że Katechizm nie obowiązuje uczonych na dziełach protestanckich teologów księży, to już wszelako chyba jasne…

Idąc dalej, według antybohatera naszej opowieści można też sądzić, że owszem, Chrystus jakoś zmartwychwstał, tyle tylko, że… nie do końca – bo Jego ziemskie ciało pozostało martwe, On zaś otrzymał ciało zupełnie nowe, odmienione, zatem jednocześnie dalej leżał w grobie i nie leżał.

Wreszcie – i czy to nie jest najbardziej uczony i racjonalny pogląd? – można myśleć, że Jezus jak najbardziej zmartwychwstał, tak! W tym jednak i tylko w tym sensie, iż żyje On dalej w nas, Jego uczniach, którzy wypełniamy Jego misję. Jaką misję? Tu już Czytelnik musi sam sobie odpowiedzieć; być może, na przykład, pełniąc „pracę światową”: uprzejmość dla ludzi, zwierząt i przyrody, gwoli dobrobytu i jak najlepszego samopoczucia planety („Gaja” przecież czuje…) i przyszłych pokoleń zasiedlających ją istot. Nic innego nam przecież nie zostaje, jeżeli nie było zmartwychwstania. Jezus, póki żył, póty walczył o sprawiedliwość społeczną; ale cóż, umarł, tak jak umarli Sokrates, Budda czy Mani.

Bo taki jest właśnie „prawdziwy Chrystus” heretyków wszystkich stuleci – Mistrz z Nazaretu, Jezus nauczyciel, Jezus piewca miłosierdzia i sprawiedliwości, jednostka wybitna, najlepsza, ba, może nawet najdoskonalsza w dziejach – ale przecież jednak śmiertelna, stworzona, ludzka, mówiąc krótko – człowiek, tylko i po prostu człowiek. To Chrystus progresistów XXI wieku, modernistów wieków XIX i XX, Chrystus oświeceniowych filozofów, Chrystus liberalizmu, Chrystus postępowych protestantów, ale także Chrystus Mahometa, Ariusza, Walentyniana, Marcjona…

Nie jest to jednak Chrystus Kościoła. Przypomina się tu wizerunek Chrystusa obejmującego św. Bernarda, który namalował hiszpański caravaggionista Francesco Ribalta. Zbawiciel w cierniowej koronie, umęczony, pokryty ranami, skrwawiony – a przecież żywy, prawdziwie żywy. Bernard powierza się Jego ramionom, tak jak powierzał Mu się przez całe życie, ten wielki asceta, płomienny wyznawca Zmartwychwstałego, gorliwy czciciel Matki Bożej, który absolutnie i do cna oddał swój los Kościołowi, ufając, że to, co Kościół głosi, jest prawdą: że Pan naprawdę zmartwychwstał. Takiemu Chrystusowi warto poświęcić wszystko. A co warto oddać Jezusowi nauczycielowi mądrości, który umarł raz i na zawsze? Jezusowi, który żyje o tyle tylko, o ile my jeszcze chcemy o Nim pamiętać i wspominać Jego słowa? Zresztą słowa, co do których treści przecież nie mamy pewności, bo ani kamer, ani dyktafonów wówczas nie było…

A jednak heretycy wszystkich czasów tego właśnie chcą – zabić bezpowrotnie wcielonego Boga, odtrąbić ostateczny triumf śmierci. Jedni mówią o tym wprost, inni półgębkiem, inni jeszcze w ogóle nie dotykają tego tematu, szukając ujścia dla swoich antychrystycznych rojeń w innych, mniej rzucających się w oczy Kościoła tematów, sądząc, czy może przeczuwając, że przed pogrzebaniem na wieki wieków boskości Chrystusa najpierw pogrzebać trzeba autorytet Stolicy Świętej. I temu właśnie zadaniu poświęcają swoje życie, przepowiadając nie Zmartwychwstałego, który założył święty Kościół katolicki, ale głosząc wyłącznie siebie, swoje idee, swój jad, truciznę, pychę swojego skazanego na zagładę doczesnego żywota. Praca żadnego z nich nie zostaje zmarnowana. To, co raz ogłosi jeden heretyk, inny przejmuje czasem natychmiast, czasem dopiero po dziesiątkach i setkach lat, zakładając na gruncie tych błędów nowe kościoły budowane na ludzką miarę, niekiedy efemeryczne, innym razem nader trwałe. Żadna czy niemal żadna heretycka idea nie ginie. Stare herezje przebierają się tylko we wciąż nowe szaty, ubogacając je co najwyżej nowatorskim wzornictwem. Trzeba przyznać, że ten ich ponawiany przez wieki, mrówczy, żmudny wysiłek musi budzić zadumę nad wytrwałością i celowością ich działań; zastanawia, jak w sumie zgodnie współpracują ci często tak, wydawałoby się, różni od siebie innowatorzy. Czy ich kłamstwa nie mają jednak wspólnego ojca?

Wróćmy do naszego kapłana, który, jak wyznał, „ma problem” ze zmartwychwstaniem. Skąd czerpie swoje idee, głosząc, że może mówić tylko o tym, co zgodne jest z jego rozumem? Naturalnie, pośrednio od ojców założycieli współczesnej neomodernistycznej filozofii, protestanckich ideologów, którzy w przededniu rewolucji francuskiej postawili sobie za cel zbudowanie nowych teorii, które zastąpią fundamenty autentycznie chrześcijańskiego myślenia, konstytuujące cywilizację zachodnią. Ich dorobek ukazuje, jak – niczym na skrzyżowaniu szlaków – zbiegają się w jedno różne prądy heretyckich błędów, by połączywszy siły, wydać coś pozornie nowego, a przecież bardzo starego. Autorzy tego okresu głosili przecież konieczność nastania nowej epoki, epoki rozsądku, w której nie będzie już konieczności wiary w żadne dogmaty ani autorytatywnie podawane przez religię prawdy; całą moralność wyprowadzać będzie można wyłącznie z ludzkiego rozumu. Źródłem ich błędów biło nie tylko w protestantyzmie z jego zasadą indywidualnej, a w istocie samowolnej interpretacji Pisma Świętego; biło również w innych, o wiele starszych herezjach.

Rewolucyjni „reformatorzy” głosili też nierzadko na przykład nieustanny wysiłek moralny dusz ludzkich już po śmierci, odwołując się tym samym do potępionych przez Kościół ponad 1,5 tys. lat wcześniej teorii metempsychozy i wiecznego powrotu; obwieszczali konieczność dążenia do ustanowienia na tej ziemi królestwa rozumu, powielając błędy starożytnych i średniowiecznych milenarystów oczekujących spełnienia celu dziejów w historii; absolutyzując rozum i jego rolę w osiąganiu indywidualnego oświecenia, wchodzili w buty gnostyków, którzy nie w Chrystusie, ale w zdobywanej przez jednostkę wiedzy widzieli cel życia ludzkiego; negując wreszcie historyczność cielesnego zmartwychwstania, powtarzali, świadomie czy nie, tezy Ariusza i jego pośrednich i bezpośrednich uczniów, podjęte po wiekach również przez mekkańskiego proroka… Dziś z kolei, budując na ich myśli, a dokładając jeszcze dziesiątki i setki innych błędów, progresiści próbują rozmaitymi drogami obalić wiarę Kościoła, ostatecznie ją zdemitologizować, tak by zostawić na końcu tylko nędzne ruiny i głosić – jak postprotestanccy szydercy – „Bóg umarł…”

A jednak Bóg żyje. Chrystus wbrew wszystkim heretykom rzeczywiście zmartwychwstał – taka była, jest i na wieki pozostanie wiara katolickiego Kościoła.

Warszawa, 28 stycznia 2023 roku,

wspomnienie św. Tomasza z Akwinu, Doktora Kościoła

 

***

 

Książka niniejsza, choć w przedmiocie jej zainteresowania leżą herezje od czasów starożytnych po nowoczesność, rozpoczyna się od opisania głównych zasad protestantyzmu. Decyzja o takim porządku wynika z faktu, że rewolucja Marcina Lutra jest właściwym początkiem wielu współczesnych problemów cywilizacyjnych, stąd, jak można sądzić, szczególnie zainteresuje polskiego czytelnika, znajdującego się w samym centrum wielkiego sporu o przyszłość chrześcijaństwa. Do opisu herezji starożytnych przystępujemy w rozdziale II. Nasza uwaga skupia się przede wszystkim na arianizmie jako w pewnym sensie wzorcowej herezji; w skrócie przedstawiamy też kilka innych wybranych błędów z pierwszych wieków chrześcijaństwa, tych, które, jak sądzimy, żyją w różnych formach do dziś. Rozdział III poświęcony jest herezji milenaryzmu, czyli oczekiwaniu na spełnienie nadziei eschatologicznych w historii; wychodzimy tu od błędów antycznych, idąc przez kolejne wieki, by pokazać następnie nieco szerzej, jak milenaryzm odradza się współcześnie, zwłaszcza w ruchu pentekostalnym. Rozdział IV opowiada o herezji wiecznego zbawienia – apokatastazie; to koncepcja, która pomimo jasnych wypowiedzi Kościoła od wieków niezmiennie fascynuje teologów i zwykłych świeckich, wiodąc wielu na manowce przekonania, jakoby piekła nie było lub jakoby było – ale puste.

W rozdziale V pochylamy się nad pelagianizmem, herezją, o której lubi nam przypominać Ojciec Święty – niekiedy w dość zaskakującym kontekście, co prowokuje pogłębioną dyskusję. Wreszcie rozdział VI poświęcamy gnozie, fenomenowi stanowiącemu w istocie główne przeciwieństwo chrześcijaństwa i zasadniczą konkurencję wobec wiary w Chrystusa jako Zbawiciela. Rozdział VII mówi o islamie i jego związkach tak z judaizmem, jak – przede wszystkim – z chrześcijaństwem; choć współcześnie słyszymy o braterstwie tych trzech religii monoteistycznych, trzeźwy namysł nad mahometanizmem zdaje się sugerować inne wnioski. Rozdział ostatni poświęcony jest modernizmowi, herezji, która oddziałuje dziś na ludzi Kościoła z wielką siłą, przybierając formy czy to neomodernizmu, czy to progresywizmu. Modernizm jest wprawdzie konglomeratem błędów ściśle związanych z protestantyzmem i stąd logiczne wydawałoby się opisanie go zaraz po ideologii Lutra, postanowiliśmy rozdział mu poświęcony umieścić jednak na końcu. Święty Pius X określił modernizm mianem sumy wszystkich herezji – bo w herezji tej rzeczywiście widać wpływ nie tylko koncepcji „reformatorów” XVI stulecia i ich następców, lecz także całej gamy innych błędnych przekonań; stąd zasadne wydaje się pokazać go dopiero po zaprezentowaniu wcześniejszych chronologicznie herezji.

Nie należy traktować tej pracy jako podjęcia dyskusji teologicznej; to publicystyka – bo i autor jest przecież publicystą. Dlatego celem tej książki jest zaledwie próba uchwycenia właściwego charakteru opisywanych błędów, które od wieków wpływają na kształt cywilizacji chrześcijańskiej – szczególnie dziś, gdy w epoce nowych mediów prawda i fałsz mogą szerzyć się błyskawicznie z równą łatwością. Jeżeli czytelnik uzna, że dzięki lekturze pewne zagadnienia jawią mu się choćby nieco przejrzyściej niż wcześniej, podjęte zadanie będzie można uznać za spełnione.

Rozdział I. Protestantyzm. Zatrute źródło nowoczesności

Nie ma i nie było nigdy bardziej znaczącej w dziejach chrześcijaństwa herezji niż protestantyzm. Nie ma też obecnie herezji bardziej żywotnej i dla Kościoła katolickiego groźniejszej; dlatego od niej właśnie rozpoczniemy nasz przegląd. W XXI wieku ma ona niesłychanie wiele twarzy. Na świecie istnieje prawie 40 tys. „kościołów” protestanckich: każdego dnia powstają nowe, a inne bezpowrotnie znikają. Pomiędzy poszczególnymi wspólnotami często na pozór trudno jest znaleźć wspólne mianowniki. Co łączy zielonoświątkowych protestantów z Ameryki Południowej, którzy spotykają się na tłumnych i krzykliwych celebracjach prowadzonych przez charyzmatycznego guru, z niewielką grupką stonowanych i sędziwych luteranów gromadzących się gdzieś na północy Europy w niedzielę na Wieczerzy w pięknej, zabytkowej katedrze? Protestanci spierają się między sobą chyba ostrzej jeszcze niż katolicy. Jedni popierają aborcję, inni ją odrzucają; niektórzy dopuszczają ordynację kobiet, podczas gdy dla kolejnych to całkowity skandal i zdrada litery Pisma. W części „kościołów” błogosławi się pary jednopłciowe, w części wygłasza się kazania przeciwko LGBT oparte na cytatach ze Starego Testamentu; w niektórych zborach posługują transgenderowi pastorzy, gdzie indziej za odwoływanie się do prawa naturalnego w krytyce ideologii gender konserwatywni pastorzy trafiają do więzienia przy aplauzie swoich formalnych przełożonych. Na tle tych kłótni nieustannie dochodzi do podziałów, niekiedy nawet bardzo spektakularnych, gdy duża część jakiejś wspólnoty odchodzi, by założyć własny „kościół”.

A jednak wszystkich ich coś przecież łączy. Tym wspólnym mianownikiem są przede wszystkim: antypapizm i antykatolicyzm. Chociaż sam termin „protestantyzm” ma korzenie raczej polityczne niż eklezjalne, w istocie idealnie oddaje ducha tego religijnego fenomenu, wyrosłego i nadal konstytuującego się wokół buntu wobec papieża. Protestanci odrzucają autorytet Stolicy Apostolskiej, negują Tradycję, wierzą w to, co podda im ich własne odczytanie Pisma Świętego. Te i inne elementy łączące wszystkie albo prawie wszystkie grupy protestanckie na świecie mają swoje oczywiste źródło w samym początku rewolucji protestanckiej. Dlatego w naszej książce zajmiemy się właśnie tymi początkami – bo to w myśli pierwszych protestanckich herezjarchów, a zwłaszcza samego Marcina Lutra, manifestują się najwyraźniej fundamentalne błędy, które do dziś są podglebiem, na którym wyrastają coraz to nowe herezje – w tym te, które, jak modernizm i progresywizm, uderzają również silnie w Kościół katolicki.

Według wielu myślicieli kontrrewolucyjnych cały proces rewolucyjny trwający od 1789 po dzień dzisiejszy jest w gruncie rzeczy owocem oddziaływania ducha protestanckiego. Trudno temu zaprzeczyć. Ojcowie założyciele współczesności byli zwykle protestantami – jak Thomas Hobbes, John Locke, Jean-Jacques Rousseau, Immanuel Kant, Georg Hegel, Friedrich Nietzsche, Karol Darwin czy Martin Heidegger – albo uczniami protestantów – jak Karol Marx albo Zygmunt Freud. Sama zresztą rewolucja polityczna 1789 roku i następujący po niej długoletni proces obalania monarchii i zastępowania ich agnostycznymi lub zgoła ateistycznymi republikami nie byłby nigdy możliwy, gdyby nie sytuacja, która ukształtowała się w Europie wskutek wojen religijnych wywołanych przez bunt protestancki. Dlatego pisząc o protestantyzmie, nie sposób wciąż nie odwoływać się do naszych czasów: cały kryzys Kościoła katolickiego po II wojnie światowej, a zwłaszcza po II soborze watykańskim, jest ściśle związany z postępującą infekcją katolicyzmu przez protestanckie błędy. Ten pięćsetletni proces rewolucyjny jest tak złożony i wielowątkowy, że można byłoby poświęcić mu nie tylko jedną książkę, ale wielotomową serię opasłych prac. Z racji oczywistych ograniczeń będziemy zatem musieli dokonać pewnego wyboru. Przyjrzymy się kilku wybranym błędnym założeniom protestanckim, a zwłaszcza zakłamaniu realnej obecności naszego Pana Jezusa Chrystusa pod postaciami eucharystycznymi, zanegowaniu ofiarnego charakteru mszy świętej, odrzuceniu kapłaństwa, zaprzeczeniu autorytetowi władzy papieskiej, zasadzie sola scriptura.

Następnie, już w rozdziale poświęconym modernizmowi, postaramy się zwrócić uwagę na kilka dróg, którymi także inne błędy protestanckie przenikają do współczesnego katolicyzmu. To choćby luterskie rozumienie sumienia, które poprzez Immanuela Kanta wdarło się w XXI wieku do Kościoła katolickiego. To panteistyczny ewolucjonizm, który biorąc swoje źródło w rozwoju nauk XIX wieku i zainicjowanej przez Lutra indywidualnej interpretacji Pisma, święci dziś wielkie triumfy na globalnym synodzie o synodalności, a który bazuje przecież na protestanckiej myśli Hegla, zaszczepionej Kościołowi przez takich myślicieli jak Henri Bergson czy Teilhard de Chardin. To wreszcie faktyczna ateizacja chrześcijaństwa poprzez jego „demitologizację” przeprowadzoną narzędziami protestanckiej metody historyczno-krytycznej egzegezy Pisma, znowu zakorzenionej w myśli Lutra.

Znaczenie rewolucji Lutra

Reformacja – tak o tym, co wydarzyło się w połowie XVI wieku, zwykło się mówić we współczesnej historiografii liberalnej. Niestety, pojęcie to przejęli też ludzie Kościoła. Przy każdej kolejnej rocznicy wystąpienia Marcina Lutra w październiku 1517 roku słyszymy od hierarchów, a nierzadko także od papieża, że należy „docenić pozytywy”, jakie przyniosło ze sobą tamto wydarzenie. Symbolicznie to ekumeniczne zaślepienie podkreśliła Stolica Apostolska, wydając w 2017 roku specjalny znaczek upamiętniający 500-lecie herezji luterańskiej. Widzimy na nim ukrzyżowanego Chrystusa, u którego stóp klęczą sam Marcin Luter oraz jego uczeń Filip Schwartzerdt zwany Melanchtonem. Na znaczku widnieje napis: „Piąte stulecie reformy protestanckiej”.

Reformy? Tak pisał o tej „reformie” ks. bp Władysław Szcześniak, zmarły w 1926 roku sufragan warszawski:

„Wielki przewrót religijny XVI wieku niesłusznie nazwali jego twórcy reformacją. Była to raczej po prostu najzwyklejsza rewolucja. […] Ona to zburzyła wielką chrześcijańską rzeczpospolitą, ona rozerwała jedność religijną i na strzępy rozbiła dawny porządek świata, słowem we wszystkich kierunkach wywróciła wszystko do góry nogami. Znacząco też, ale bardzo słusznie mówi o niej protestant Droysen: «Nie było nigdy rewolucji, która by się głębiej niż ta wryła w umysły ludzkie, straszniej burzyła i niemiłosierniej sądziła. Jakby za jednym uderzeniem młota wszystko zostało rozbite i na łup powątpiewania wydane, najpierw w dziedzinie myśli ludzkich, a później z błyskawiczną szybkością we wszystkich stosunkach, we wszelkiej karności i porządku. Zarówno rzeczy duchowe jak świeckie wyszły z karbów i chaosowi uległy». Historyk ten nazywa dalej reformację «rewolucją w najokropniejszej postaci, z której wyrodził się przerażający nieład i zamieszanie»”4.

Każdy uczciwy historyk podpisałby się pod tymi słowami. Protestanci nie przeprowadzili żadnej reformy; wszczęli rewolucję, która zapoczątkowała największe trzęsienia polityczne, społeczne i filozoficzne w dziejach cywilizacji zachodniej. Ten sam autor, ks. bp Szcześniak, wskazywał na zarzewie wielu późniejszych katastrof zawarte w herezji Lutra:

„Już w 1851 roku Civiltà cattolica, jedno z najpoważniejszych pism katolickich, gruntownie wyjaśniło omawianą tu kwestię w szeregu artykułów o historycznym pojęciu ostatniego wieku (1750–1850), czyli o politycznej fazie protestantyzmu w Europie. Udowodniono tam mianowicie, że reformacja, czyli protestantyzm, dzięki właściwej sobie zasadzie o wyższości rozumu osobistego ponad autorytet, w dalszym następstwie z konieczności prowadzi do rewolucji w dziedzinie wiary, filozofii i polityki, jak to widocznie ukazały dzieje osiemnastego i dziewiętnastego stulecia”5.

Gdyby protestantyzm był w istocie jedynie odpowiedzią na niemoralność, która istniała w części ówczesnych kręgów duchowieństwa, nie doprowadziłby przecież do tak głębokich przemian. Luter nie chciał jednak walczyć o czystość obyczajów – nie wystąpił przeciwko papiestwu i całemu Kościołowi w imię obrony celibatu kapłańskiego, autentycznego ubóstwa ewangelicznego czy z dbałości o jakość posługi duszpasterskiej. Nawet jeżeli w tym czy innym momencie jawił się jako bojownik o ważkie zagadnienia moralne, jego bunt zrodził się w istocie nie z czego innego, jak tylko z herezji: z wewnętrznego odrzucenia prawd, których nauczał Kościół katolicki, a które Luter chciał przedstawiać po swojemu, w oderwaniu od Tradycji i w zgodzie z własnym tylko przerośniętym „ja”. Zacytujmy po raz ostatni ks. bp. Szcześniaka, który powołał się z kolei na Ignaza von Döllingera, zajadłego krytyka protestantyzmu (który sam wszelako popadł w antypapizm, ale to już inna historia):

„Rzeczywiście rozdział religijny «nie nastąpił wskutek nadużyć w Kościele – powiada słusznie Döllinger – gdyż Kościół zawsze uznawał obowiązek i konieczność usuwania tych nadużyć, i tylko trudność samej sprawy, a przy tym bardzo uzasadniona obawa, aby razem z kąkolem nie wyrwać pszenicy, opóźniła na czas jakiś rzeczywistą reformację dokonaną przez Kościół. Same nawet protestanckie Kościoły potępiają rozdział Kościoła z powodu samych jedynie nadużyć w życiu kościelnym. Rozdział przeto nastąpił z powodu samej nauki, powszechne zaś niezadowolenie ludu, osłabienie powagi kościelnej przez poprzednie nadużycia utorowało tylko drogę nowej protestanckiej wierze». Zaiste, nie przeciwko samym tylko nadużyciom zwróciła się «reformacja»; napadła ona wprost na samą Boską instytucję Kościoła i na jej dogmaty, napadła na samo istnienie Oblubienicy Chrystusowej, która przecież nigdy, według obietnicy Chrystusowej, a zatem i wówczas, w błędzie znajdować się nie mogła. Nie trzeba nigdy zapominać, co powiedział sam Luter: «Napadałem na istotę, substancję i naukę papiestwa. Nie zwalczałem bynajmniej samych tylko moralia albo samych tylko nadużyć, ale wprost schwyciłem papieża za kark i za gardło, i to przez dwadzieścia lat uczciwie czyniłem, tak iż powaga jego i władza w Kościele przez ducha ust pańskich upadła i znikła, a papież ten nie znajduje już żadnej obrony ani nawet nadziei, chyba że w mieczu świeckim»”6.

Ten stan rzeczy potwierdzał Luter, przyznając, że jeżeli komukolwiek wydawałoby się, iż wskutek zbuntowania się przeciwko Rzymowi miałyby polepszyć się obyczaje, ten strasznie by się mylił. Herezjarcha tak oceniał stan zrewoltowanego społeczeństwa chrześcijańskiego:

„Nasi Ewangelicy siedmiokroć są teraz gorsi, niż przedtem bywali. Od czasu bowiem, jak przepowiada się ta Ewangelia, kradniemy, kłamiemy, oszukujemy, żremy i pijemy, i wszelkiego rodzaju zbrodnie popełniamy. Skoro jeden diabeł przez nas wypędzony został, jego miejsce siedmiu innych gorszych w nas wstąpiło, jak to widać po książętach, panach, szlachcie, mieszczanach i chłopstwie, jak oni teraz postępują bez żadnego wstydu, bez żadnego względu na Boga i Jego groźby”; „nikt się Boga nie boi, wszystko swawolne – czeladź, chłopstwo, rzemieślnicy, czynią, co im się podoba. Nikt kary nie wymierza, każdy żyje według swej woli, plugawi i oszukuje drugiego”7.

Nie o moralność zatem chodziło Lutrowi i jego poplecznikom, ale o stworzenie nowej religii, opartej zamiast na Stolicy Apostolskiej – na ich własnym autorytecie. Przyjrzymy się teraz krótko postaci heretyka z Wittenbergi, by spojrzeć następnie na kilka głównych błędów protestantyzmu; tych zwłaszcza, które silnie wpływają po dzień dzisiejszy na katolików – tym mocniej, że często przekształcone zostały pod pozorem naukowości w nowoczesny progresizm, a mogą szerzyć się z wielką łatwością, wprowadzane do Kościoła ze względu na tak modny ekumeniczny „dialog”.

Postać i dzieło herezjarchy

Macin Luter nazywał się w istocie Luder lub też Ludher. Urodził się 10 listopada 1483 roku w Eisleben (dzisiejsza Saksonia-Anhalt), gdzie zmarł 18 lutego 1546 roku. Był synem biednych wieśniaków z Mora mających ośmioro dzieci. Sam Marcin posługiwał się swoim nazwiskiem w wersji „Luter”, dopiero gdy osiągnął pełną dojrzałość, być może chcąc nawiązać w ten sposób do jakichś wzorców – na przykład do greckiego eleutheros, co znaczy „wolny”. Chodził do szkół w Mansfeld, Magdeburgu, Eisenach; w tym ostatnim mieście nauczył się płynnie łaciny. W 1501 roku trafił na Uniwersytet w Erfurcie i tam też po czterech latach wstąpił do klasztoru augustianów. Co go do tego skłoniło, nie sposób powiedzieć: ilu autorów piszących o Lutrze, tyle spekulacji. Może zrobił to z autentycznego przekonania, choć biorąc pod uwagę jego wybuchową naturę, to założenie dość trudne do przyjęcia. Pisano, że popełnił jakieś przestępstwo – zabójstwo może – i zbiegł do klasztoru, by uniknąć kary. Inni twierdzą, że zdecydował się na mniszy los, by wypełnić pochopnie złożoną Bogu obietnicę. Dość, że nie radził sobie z życiem klasztornym: miał trudności z utrzymaniem w ryzach namiętności ciała, wątpił, że osiągnie zbawienie, umartwiał się – nieraz ponoć aż do przesady. Pomimo tych problemów otrzymał święcenia kapłańskie w roku 1507. Studia teologiczne, które podjął, ukończył po pięciu latach, otrzymując doktorat. Przez pewien czas przebywał w Rzymie, co wywarło na nim fatalne wrażenie i, zdaje się, mocno go rozczarowało. Podróż Lutra do Italii obrosła w legendę, bo rzekomo miał tam zobaczyć niemoralność papieża i dworu papieskiego, co miało go zdeterminować do naprawy chrześcijaństwa.

Tak o tym okresie formacji Lutra pisał ks. dr Marceli Nowakowski, polski kapłan rozstrzelany w 1940 roku w Palmirach przez żołnierzy zbrodniczego systemu, który właśnie w luteranizmie miał swoje najgłębsze korzenie ideowe: „W tym czasie wewnętrzny światopogląd Lutra przybiera charakter coraz więcej przeciwny duchowi Kościoła. Znajomość pism i osobista młodszych humanistów, rozczytywanie się w dziełach ostatnich scholastyków: Ockhama, Biela i d’Ailly’ego, podniecały tylko w duszy Lutra pragnienie postawienia nowych zasad dogmatycznych, z których odpowiednia moralność musiała być wyprowadzona. Osobiste trudności w zwalczeniu tłumionych chwilowo namiętności, targających nieokiełznanym mnichem, wyniósł do normy prawa niezwalczonego. W sobie nie znalazł Luter dość siły, by zwalczać je, więc zwątpił, by ktokolwiek mógł je złamać, by mógł usprawiedliwienia dostąpić”8.

Luter uznał wówczas, że człowiek nie jest w stanie zwalczyć namiętności, i wywnioskował, że trzeba się okrywać zasługami Chrystusa „niby płaszczem przez wiarę, że Chrystus nie poskąpi” mu sprawiedliwości. „Usprawiedliwienie więc polega nie na odpuszczeniu grzechów, po którym następuje łaska uświęcająca i synostwo Boże, ale na nieprzypisywaniu grzechu i na przypisywaniu zasług Chrystusa przez wiarę (fides fiducialis). Ta fidesfiducialis stała się podstawą i punktem wyjścia całego systemu Lutra, jak wiara sama (sola fides) była skutkiem trudności w ujarzmieniu własnego ja. To ja własne, choć tak nieokiełzane, cenił Luter ponad wszystko”, pisał ks. dr Nowakowski9. Według zamordowanego przez hitlerowców kapłana to właśnie intelektualne manowce, na jakie zszedł Luter, odpowiadają za jego decyzję o zerwaniu z Kościołem katolickim: „Nie odpusty więc były istotną przyczyną zerwania z Rzymem i podniesienia buntowniczej chorągwi przeciwko niezmiennej nauce Kościoła, ale wewnętrzny światopogląd Lutra, jeszcze przed 1516 r. uformowany. Z zasady Lutra o usprawiedliwieniu wypływało fałszywe wskazywanie tych środków, które ex opere operato sprowadzają łaskę (fiducia protestantica). Z tejże zasady odrzucić musiał wszystkie te środki, które, przez zastosowanie form, przez stróża i szafarza łaski Boga na ziemi – Kościół przepisanych, tę łaskę potęgują, winy mażą, karę zmniejszają. Więc w pierwszym rzędzie odpusty, które stały się powodem do wystąpienia z szerszą akcją Lutra. I to, co mnich we własnej swej duszy wyhodował, rzucił w niezadowolone masy”10.

Powodów do niezadowolenia oczywiście nie brakowało: początek XVI wieku nie był podobny do naszych czasów. Kiedy dobrobyt tłumi wszelką ochotę do działania, nawet zdrową i potrzebną, co widzieliśmy w czasie pandemii COVID-19, ludzie znoszą w milczeniu najbardziej nawet absurdalne restrykcje. Wtedy było inaczej: wieczna bieda najniższych warstw społecznych, nadużycia władzy bogatych, a przede wszystkim specyficzna w Niemczech sytuacja polityczna, która, jak się okazało, stała się idealnym środowiskiem dla początku rewolucji, pozwalając lokalnym władcom zagrabić dobra kościelne i poszerzyć znacznie zakres swojej władzy na posiadanym terytorium. Nie bez znaczenia był też nie zawsze dobry stan moralny duchowieństwa. Tę rzeczywistość niekiedy się bagatelizuje, a przecież nie trzeba pudrować faktów: nie tylko dzisiaj słyszymy o skandalach moralnych wśród duchownych. Skoro w XI wieku Doktor Kościoła św. Piotra Damiani postanowił napisać Księgę Gomory przeciwko wyuzdaniu kleru, zwłaszcza natury homoseksualnej, to doprawdy nie ma powodów, by sądzić, iż w początkach XVI stulecia mogło być o wiele lepiej, tym bardziej że nie zawsze ktokolwiek kontrolował poczynania duchowieństwa. Zmienił to dopiero sobór trydencki, wprowadzając obowiązek przebywania biskupów i proboszczów na terenie jednostek terytorialnych sobie podległych. Jest faktem, że Luter żył w czasach, gdy społeczeństwo chrześcijańskie i Kościół były w stanie dalekim od ideału, może wręcz złym; w takim czasie działał. Sam naturalnie do niczego lepszego nie doprowadził – wręcz przeciwnie, jak czytaliśmy wyżej; nie może nas jednak dziwić, że zajadła antypapieska propaganda, którą „reformator” rozsiewał w swoich pismach, znajdowała duży posłuch.

Rewolucję Luter rozpoczął 17 września 1517 roku. Wystąpił wtedy z kazaniem przeciwko odpustom, by następnie, 31 października – jak się na ogół przyjmuje, bo historyczność tych wydarzeń jest podawana w wątpliwość – przybić na drzwiach kościoła w Wittenberdze swoje 95 tez wymierzonych głównie w praktykę odpustową i nauczanie Kościoła na ten temat. Na tezy Lutra odpowiedział dominikanin Johann Tetzel, oskarżany przez protestancką historiografię o prowadzenie niegodnego handlu odpustami. Oprócz niego również generał zakonu dominikańskiego Sylwester Prierias (Mazzolini) i szereg innych teologów, zwłaszcza dominikanów. Tezy Lutra zyskały pomimo to popularność wśród młodych, między innymi wśród studentów w Wittenberdze. Tetzel oskarżył Lutra o powielanie błędów Johna Wycliffe’a i Jana Husa; herezjarcha odpierał takie zarzuty, ale nie ustępował, cały czas się radykalizując. Już kilka miesięcy po swoim wystąpieniu, w styczniu 1518, deklarował głoszenie „czystej Ewangelii” i przedkładanie swojej wizji chrześcijaństwa, którą miałby otrzymać od Boga, ponad to, co głoszą inni kaznodzieje. Przeciwko papieżowi jednak jeszcze nie wystąpił. Zamieszanie wzbudzone przez Lutra osiągnęło takie rozmiary, że sensowne stało się zainteresowanie nim Rzymu. Luter nie chciał jednak odwołać którejkolwiek ze swoich herezji: wysłał pismo do Ojca Świętego, któremu zadeklarował posłuszeństwo, pozostając zarazem przy swoich poglądach. Otrzymał nakaz stawienia się w Rzymie, by wyjaśnić głoszoną naukę i odrzucić herezje. Nie przyjechał. Zdobył sobie opiekę kurfirsta Fryderyka Saskiego i podjął debatę z wybitnym dominikańskim teologiem, kard. Kajetanem, którą w ocenie historyków zdecydowanie przegrał. Ufając we wsparcie Fryderyka, Luter nabierał odwagi w rzucaniu na papieża kalumnii. W początkach roku 1519 potrafił już wyznać, że nie wie, czy papież jest tylko apostołem Antychrysta, czy też samym Antychrystem… W lipcu 1519 roku prowadził w Lipsku dysputy, broniąc swoich tez, ale wypadł słabo, co sam zresztą przyznawał, oddając pola swojemu przeciwnikowi, doktorowi Johannowi Eckowi. Został wówczas potępiony przez uniwersytety w Paryżu, Heidelbergu, Kolonii i Lowanium.

Wkrótce i porównanie do innych herezjarchów przestało na nim robić wrażenie: zbiegły mnich przyznał się do podobnych poglądów jak te wyznawane przez Husa. Podjął jednak silne postanowienie, by ani ich nie odwoływać, ani nie poddawać się żadnym karom, dlatego cały czas zabiegał o poparcie kolejnych władców. Bezskutecznie próbował pozyskać sympatię cesarza Karola V. Wreszcie w roku 1520 ogłosił swoje słynne pismo An den christlichen Adel deutscher Nation von des christlichen Standes Besserung (pol. Do chrześcijańskiej szlachty narodu niemieckiego o poprawie stanu chrześcijańskiego). Określił tam już zupełnie wprost papieża Leona X jako Antychrysta, tym samym jawnie zrywając z Kościołem Świętym.

W tekście Luter zaprezentował szereg swoich heretyckich tez, między innymi dotyczących kapłaństwa, co obalało w istocie całą sakramentalną strukturę Kościoła, zrywając z fundamentalnym podziałem na duchowieństwo i świeckich. Do chrześcijańskiej szlachty… stało się swoistym manifestem luterańskiej rewolucji. W manifeście tym herezjarcha nie tylko obalał papiestwo i kapłaństwo, lecz także wzywał do ustanowienia w Kościele ustroju synodalnego (po roku 2021, kiedy papież Franciszek ogłosił wejście przez Kościół na permanentną drogę synodalną, coś nam to niebezpiecznie przypomina…). Polecił ponadto szlachcie zająć dobra kościelne. Wzywał duchowieństwo do małżeństw, znosił święta, usuwał posty, odrzucał scholastykę, wzywał do tłumaczenia i samowolnej lektury Pisma Świętego. Wkrótce ogłosił też swoją naukę o sakramentach, które miałyby być tylko dwa: chrzest oraz Ciało i Krew Pańske. Rozwijał też swoją naukę o samej wierze, usprawiedliwieniu i uczynkach. Mówiąc krótko, ogłosił się – choć nie wprost – założycielem zupełnie nowej religii.

Zerwanie z Rzymem Luter zamanifestował ostatecznie w grudniu 1520 roku, co przeszło do historii jako jeden z głównych symboli buntu przeciwko papieżowi. W towarzystwie studentów z Wittenbergi o godzinie 9 rano spalił bullę papieża Leona X Exurge Domine, w której ten kilka miesięcy wcześniej potępił 41 tez Lutra i zagroził mu ekskomuniką, jeżeli w ciągu 60 ich nie odwoła. Wraz z nią spopielił również Corpus iuris Canonici oraz pisma swojego adwersarza i zwycięzcy w debacie, Johanna Ecka. Nie żeby dopiero spalenie bulli wyrażało niezgodę Lutra na papieskie potępienie; na bullę odpowiedział już wcześniej wściekłym pismem Wider die bulle des Endchrists (pol. Przeciwko bulli Antychrysta). W naszych czasach nie ma już tak barwnych obyczajów; ekskomunik ogłasza się zresztą raczej niewiele. A jednak obserwacja poczynań niektórych biskupów i teologów pokazuje, że po cichu podziwiają chyba butny krok Lutra. W 2015 roku hierarchowie z Niemiec ogłosili, że zamierzają dopuścić rozwodników w powtórnych związkach do Komunii Świętej, wbrew nauczaniu Kościoła i – jak wyraził się arcybiskup Monachium, kardynał Reinhard Marx – „nie zamierzają czekać na pozwolenia”. „Nie jesteśmy filią Rzymu!” – grzmiał wówczas purpurat. Cóż, ostatecznie Niemcy spokojnie poczekali, bo papieska adhortacja Amoris laetitia dała im dokładnie to, czego chcieli. Gdy jednak kilka lat później Kongregacja Nauki Wiary, a więc następczyni Świętego Oficjum, ogłosiła zakaz błogosławienia związków jednopłciowych… może biskupi dokumentu Watykanu nie spalili, ale jeżeli otrzymali maila z jego treścią, po prostu wrzucili go do kosza i trwale usunęli. Bezkarnie, niestety.

Inaczej było z Lutrem. Ekskomunika została rzucona na herezjarchę 3 stycznia 1521 w imieniu papieża przez legata papieskiego. W kwietniu 1521 Luter zjawił się jeszcze przed obliczem cesarza Karola V, gdzie odmówił odrzucenia błędów. Miały wtedy paść słynne słowa: Ich kann nicht anderes, hier stehe ich (pol. Inaczej nie mogę, stoję tutaj) – rzekomo niehistoryczne (ale znowu jakże żywe! To samo przecież mówią i dziś niektórzy biskupi, jak ordynariusz Akwizgranu Helmut Dieser, który ogłaszając się zwolennikiem ideologii gender, deklarował, że inaczej dzisiaj „nie można”, bo przecież „jest XXI wiek”). Luter trafił następnie na zamek Wartburg, gdzie ukrywał się pod opieką kurfirsta Saskiego. Przebywając w twierdzy herezjarcha, przetłumaczył Biblię na język niemiecki, dając tym samym zaczątek chrześcijaństwa germańskiego. Pismo Święte zresztą potraktował dowolnie, własne rozpoznanie uznając za najważniejsze i według niego zmieniając miejscami tekst, a część nauczania zawartego w Piśmie w ogóle odrzucając, jak List św. Jakuba mówiący o wadze dobrych uczynków.

Podczas pobytu Lutra w Wartburgu w świecie szalała rewolucja. Różni jego zwolennicy przeprowadzali obalenie istniejącego porządku rzeczy, niszcząc zarówno społeczną praktykę życia chrześcijańskiego, jak i różne ustalenia kościelne i doktrynę. Gdy Luter w 1522 pojawił się z powrotem w swojej Wittenberdze, sprawy nie wyglądały dla niego korzystnie – i to za sprawą jego własnych idei. Koncepcją sola fides oraz innymi ideami Lutra przejął się ksiądz Tomasz Münzer; założył własny ruch religijny o radykalnym kierunku, w czym współpracował z innym zbuntowanym kapłanem, doktorem teologii Andreasem Karlstadtem. Münzer udał się do Mühlhausen w Turyngii, by założyć tam swoje „Królestwo Boże”, to jest wprowadzać rzekomą „czystą Ewangelię”… Głosił między innymi konieczność powtórnego chrztu dorosłych, bo, jak twierdził, chrzczenie dzieci jest nieewangeliczne; stąd powstało określenie „anabaptyści” – ci, którzy „chrzczą ponownie”. Wywrotowe, anarchistyczne w istocie tezy poparła znaczna część niemieckiego chłopstwa, w efekcie czego wybuchła krwawa wojna. Luter miotał się, popierając raz jedną, raz drugą stronę, ale gdy powstania chłopskie zostały stłumione przez książąt, związał się z nimi znowu na dobre.

Od połowy lat 20. rozpoczął się polityczno-religijny rozpad Europy – kolejne księstwa przyjmowały idee heretyckie. W roku 1525 doszło do katastrofalnych w skutkach wydarzeń: luterańską herezję przyjął Albrecht Hohenzollern, wskutek czego państwo zakonu krzyżackiego przekształcone w Prusy Książęce stało się państwem heretyckim, co na nieszczęście dla całego świata zaakceptował polski król Zygmunt. W 1527 roku cesarz Karol V najechał i zdobył Rzym (sacco di Roma); w czasie łupienia miasta dały znać o sobie sympatie luterskie znacznej części wojsk Karola.

Tymczasem Luter i inni reformatorzy opracowywali doktrynę nowego porządku, w roku 1530 ogłaszając na sejmie Rzeszy w Augsburgu Confessio Augustana, augsburskie wyznanie wiary. W kolejnych latach powiększał się chaos polityczny, moralny i obyczajowy, szalała rozpusta, a sam Luter najpewniej pogrążał się w pijaństwie, czemu być może należy przypisać jego pełnie nienawiści i strasznych wulgaryzmów pisma polemiczne przeciwko tym, którzy się z nim nie zgadzali.

„Rozkiełznane namiętności ludzkie prowadziły do coraz większego rozłamu pomiędzy Kościołem a nowatorstwem. Nic nie pomogły zjazdy w Hagenau, Worms, Regensburgu 1540–41 r., bo Luter nie chciał zgody ze znienawidzoną nauką katolicką – zresztą nie mógł nawrócić już sfanatyzowanych mas, nie panował już nad tłumami; obarczony dziećmi, pogardzony nawet przez tych, którym majątku przysporzył, przez uzasadnienie rabunku, pędził pożałowania godny żywot” – puentuje ks. dr Nowakowski11.

Tak kończył się bunt Lutra, a zaczynał się wielowiekowy proces rewolucyjny.

Protestanckie błędy dotyczące Eucharystii

Wśród wszystkich błędów Lutra i jego popleczników na czoło wysuwa się negacja realnej obecności Ciała i Krwi naszego Pana Jezusa pod postaciami eucharystycznymi. Herezjarchowie po obaleniu prawdziwej nauki musieli wprowadzić w jej miejsce nową, ale od samego początku nie mogli się zgodzić co do tego, jak powinna ona wyglądać – i do dziś protestanci mają tu zupełnie różne poglądy.

Istniejąca różnorodność koncepcji eucharystycznych wśród heretyków jest zresztą doskonale zrozumiała. Protestanci odrzucili przecież co do zasady sakrament kapłaństwa, uznając, że wszyscy chrześcijanie są kapłanami z mocy chrztu. Nie będąc kapłanami, nawet gdyby wyznawali jak najbardziej poprawną i w pełni katolicką naukę co do Eucharystii, protestanccy pastorzy nie mogą dokonywać przeistoczenia, które możliwe jest tylko w przypadku ważnie wyświęconych księży. Jeden temat z drugim zresztą ściśle się wiąże i do manowców, na które sprowadzili chrześcijan herezjarchowie w kwestii kapłańskiej, jeszcze przejdziemy. Tak o protestanckich poglądach na temat Eucharystii pisał w każdym razie arcybiskup gnieźnieński i prymas Polski od roku 1581, Stanisław Karnkowski:

„Nie ma żadnego artykułu wiary chrześcijańskiej, na który by nieprzyjaciel duszy, przez swe narzędzia, heretyków tych czasów, wystąpił ze swawolą i przeciw któremu srogo protestował, niż przed najbardziej dostojną tajemnicą Ciała i Krwi Pana naszego Zbawiciela pod postaciami chleba i wina. O którą sami między sobą żadną miarą nie mogą się zgodzić, ale już niemal od osiemdziesięciu lat, odkąd ukazali światu swą nową Ewangelie, spierają się zaciekle i uszczypliwymi skryptami, częstym łajaniem, srogimi klątwami, haniebnie ubliżają i wymyślają herezje. Jakoby wszyscy z nich sprzysięgli się, aby prawdziwą naukę Kościoła powszechnego, dotyczącą tej tajemnicy, gruntownie zmienić, stłumić i zniszczyć. Zatem wszyscy brzydzą się najświętszą ofiarą Ciała i Krwi Pańskiej pod postaciami chleba i wina, jak rzeczą najgorszą. Niektórzy jako luteranie konfesji augsburskiej powiadają, że Ciało Pańskie w sakramencie jest z chlebem albo w chlebie. Inni, jako sakramentarze, to jest, zwinglianie konfesji szwajcarskiej i kalwini, a z nimi heretycy z Pikardii i anabaptyści, ukazują w tym sakramencie tylko znaki Ciała i Krwi Pańskiej, to jest prosty chleb i wino. […] Zamiast sakramentu, ludzie nieszczęśliwi, na swych Wieczerzach zborowych używają tylko prostego chleba i wina. Odrzucili ofiarę Mszy Świętej, przywłaszczając sobie ofiary wewnętrzne i duchowne. Lecz i tych, nędznicy, nie mają”12.

Mimo upływu z górą czterech wieków od napisania przez prymasa Karnkowskiego tych słów niewiele albo i nic się zmieniło. Protestanci nadal odrzucają kapłaństwo, a zatem – powtórzmy to – nie mogą sprawować ważnego Sakramentu Ołtarza. I też tego nie próbują, trwając przy swoich błędach, które nadal tłumaczą co do szczegółu bardzo różnie. Nie ma sensu podejmować próby roztrząsania ich sprzecznych doktryn będących w istocie ideologiami; przedstawimy je tylko pobieżnie w kolejnych akapitach. To, co nas w tym momencie interesuje, to ostateczna konkluzja, a mianowicie fakt, że w oczach protestantów – co jest zgodne z prawdą – ich własne obrzędy na Wieczerzy nie prowadzą do realnego i trwałego przeistoczenia się chleba i wina w Ciało i Krew naszego Pana Jezusa Chrystusa. Uważają też – i w tym się mylą – że takiego przeistoczenia nie ma również podczas katolickiej mszy świętej. Niestety, bylibyśmy w dość szczęśliwej sytuacji, gdybyśmy tak jak abp Karnkowski mogli ograniczyć się do ubolewania nad losem nieszczęśników, którzy z powodu heretyckich doktryn Lutra, Zwinglego i Kalwina pozbawiają się niepotrzebnie Najświętszego Sakramentu. Problem jednak w tym, że nasze położenie jest znacznie gorsze, bo pomimo iż Kościół Święty od 2 tys. lat głosi dokładnie tę samą naukę na temat ofiary mszy świętej i cudu transsubstancjacji (nawet jeżeli nie od początku potrafiono to w pełni wyrażać), cała rzesza współczesnych katolickich teologów, zafascynowanych błędami herezjarchów protestanckich, próbuje od różnych stron podważać prawdę.

Najczęściej nie czynią tego na płaszczyźnie doktrynalnej, bo tutaj wypowiedzi Kościoła Świętego są przecież absolutnie jednoznaczne i ich frontalne atakowanie, nawet w naszej dzisiejszej epoce naznaczonej wielką bezkarnością wszystkich kościelnych heretyków, mogłoby mimo wszystko skończyć się dla nich dość szybko. Rzadko posuwają się więc do tego, co uczynił na przykład Andrea Grillo, profesor liturgiki z rzymskiego Uniwersytetu św. Anzelma, który nie może ścierpieć tradycyjnej liturgii katolickiej i jest jednym z głównych „mózgów” stojących za antyłacińskim motu proprio Traditinios custodes papieża Franciszka z 2021 roku. W 2017 roku prof. Grillo ogłosił bowiem, że „transsubstancjacja nie jest dogmatem” i ma jako pogląd „swoje ograniczenia”, bo „przeczy metafizyce”. Jak pisali wówczas włoscy watykaniści z Marco Tosattim na czele, tego rodzaju komentarz Grilla, zamieszczony przezeń w mediach społecznościowych, mógł być pokłosiem debat toczonych przez progresywnych liturgistów dążących do opracowania nowej „ekumenicznej” liturgii, która nie wykluczałaby protestantów. Szczegóły na temat faktycznego prowadzenia takich prac nie są nam znane, pozostawmy więc ten wątek na boku, obiecując, że wrócimy do niego jeszcze przy okazji omawiania problemu samej mszy świętej i zmian w niej wprowadzanych, inspirowanych głównie protestantyzmem. Grillo w każdym razie ze swoim jawnym podważeniem dogmatu o transsubstancjacji jest wyjątkowo odważny. Bo i o dogmat przecież chodzi. Katechizm Kościoła Katolickiego w punkcie 1413 mówi krótko i jasno:

„Przez konsekrację dokonuje się przeistoczenie (transsubstantiatio) chleba i wina w Ciało i Krew Chrystusa. Pod konsekrowanymi postaciami chleba i wina jest obecny żywy i chwalebny Chrystus w sposób prawdziwy, rzeczywisty i substancjalny, z Ciałem, Krwią, Duszą i Bóstwem”.

Pięknie i celnie katolicką prawdę ujmuje też wyznanie, jakie złożył na polecenie papieża Grzegorza VII Berengariusz, teolog działający w X wieku, który negował realną obecność naszego Pana Jezusa Chrystusa w chlebie eucharystycznym. W traktacie De sacra coena przekonywał, że obecność Zbawiciela pod postacią chleba i wina jest tylko symboliczna lub też duchowa; antycypował więc tym samym twierdzenia Kalwina i Zwinglego. Berengariusz miał zresztą w sensie rozumowym rację, dowodził bowiem, że zmiana substancjalna, a więc taka, do jakiej dochodzi z chwilą transsubstancjacji, winna pociągać za sobą zmianę przypadłości; według teologa nie jest zatem możliwe, by chleb i wino traciły własną substancję, uzyskując w zamian substancję właściwą Ciału i Krwi Chrystusa, ale nie zmieniając się zewnętrznie co do przypadłości. Rzecz jednak w tym, że w cudzie Eucharystii dochodzi właśnie do cudu, czego Berengariusz nie chciał przyjąć. Ostatecznie jednak wyznał, co następuje:

„Ja, Berengariusz, wierzę wewnętrznie i publicznie wyznaję, że chleb i wino, które umieszczane są na ołtarzu, poprzez tajemnicę świętej modlitwy i słów naszego Odkupiciela są istotowo zmieniane w prawdziwe, właściwe i życiodajne Ciało i Krew naszego Pana Jezusa Chrystusa (substantialiter converti in veram et propriam ac vivificatricem carnem et sanguinem Iesu Christi Domini nostri). Po konsekracji jest to prawdziwe ciało Chrystusa, który narodził się z Dziewicy, wisiał na Krzyżu jako ofiara za zbawienie świata i który siedzi po prawicy Ojca. I jest to prawdziwa Krew Chrystusa, która wypłynęła z Jego boku. Chrystus zaś jest obecny nie jedynie poprzez moc i znak sakramentu, ale w swej właściwej naturze i prawdziwej istocie, jak to wyraża to wyznanie i jak ja je odczytuję, a wy rozumiecie. W to wierzę i nie będę odtąd nauczał przeciwko tej wierze. Tak mi dopomóż Bóg i ta Święta Ewangelia!”13.

Wyraził to po kilku wiekach w pomnikowej, pięknej formule sobór trydencki, zwalczając błędy protestantów. W Dekrecie o Najświętszym Sakramencie sobór pouczył:

„Najpierw święty sobór naucza oraz otwarcie i jasno wyznaje, że w Boskim Sakramencie św. Eucharystii po konsekracji chleba i wina Pan nasz Jezus Chrystus, prawdziwy Bóg i prawdziwy człowiek, znajduje się prawdziwie, rzeczywiście i substancjalnie pod postaciami owych widzialnych rzeczy. Albowiem nie jest to sprzeczne, aby Zbawiciel nasz zasiadał zawsze w niebiosach po prawicy Ojca naturalnym sposobem obecności, a mimo to był obecny w swojej substancji na wielu innych miejscach sposobem istnienia wprawdzie ledwo słowami wyrażalnym, który jednak jako dla Boga możliwy możemy pomyśleć i mocno mamy wierzyć”14.

Przypisy

1 Cyt. za: Protestantyzm potępiony przez papieży, wyd. Stowarzyszenie Kultury Chrześcijańskiej im. ks. Piotra Skargi, Kraków 2017, s. 194.

2 Wszystkie cytaty z Katechizmu za: Katechizm Kościoła Katolickiego, wyd. Pallottinum 2012.

3 Wszystkie cytaty z Pisma Świętego za: Biblia Tysiąclecia, wyd. Pallottinum 2003. Wyjątkiem mogą być cytaty wewnątrz cytatów, w które nie ingerowaliśmy.

4 W. Szcześniak, Protestantyzm: Rewolucja – nie reformacja, [w:] Protestantyzm potępiony przez papieży…, s. 299–300.

5 Tamże, s. 301.

6 Tamże, s. 302–303.

7 Tamże, s. 305–306.

8 M. Nowakowski, Marcin Luter, [w:] Protestantyzm potępiony przez papieży…, s. 124–125.

9 Tamże, s. 125. Cytat nieznacznie uwspółcześniony językowo.

10 Tamże, s. 125–126.

11 Tamże, s. 135.

12 S. Karnkowski, O Wieczerzy zborów protestanckich, [w:] Protestantyzm potępiony przez papieży…, s. 159–160.

13 Cyt. za: M. Davies, Zniszczenie Mszy Świętej czyli Godly Order Cranmera. Część pierwsza Rewolucji Liturgicznej, wyd. ANTYK Marcin Dybowski, Komorów 2016, s. 75–76.

14 Cytaty z soboru trydenckiego za: Breviarium fidei, wyd. Święty Wojciech, Poznań 1988, za: eJednoczmySie.pl.