HERK - Rogerson Phoenicia - ebook + książka

HERK ebook

Rogerson Phoenicia

3,7

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

To powinna być historia Herkulesa: jego dwunastu prac, niezliczonych przygód – Historia powszechnie uwielbianego bohater, prawda? No, ale nie jest.
To historia wszystkich innych:

Alkmeny - matki Herkulesa (stale towarzyszą jej zbrodnie)
Megary - żony Herkulesa (opowie wam o ich małżeństwie)
Hylasa - pierwszego przyjaciela Herkulesa (byli czymś więcej niż tylko przyjaciółmi)
Eurysteusza - nadzorował prace Herkulesa (chociaż nigdy się o to nie prosił)

Jego przyjaciół i wrogów, jego żon, dzieci, kochanek i kochanków, bogów, rywali i ofiar. Pora usłyszeć ich historie.
Opowiedziana z humorem i czułością (niekiedy szokująca) nowa wersja klasycznego mitu o Herkulesie udziela głosu wszystkim tym postaciom, które dotychczas milczały.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 501

Oceny
3,7 (24 oceny)
8
8
3
2
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Lost70

Całkiem niezła

Trochę inna historia o sławnym Herkulesie
00
monikaKrasnoludek

Nie polecam

Tego się nie da czytać. Uwielbiam retelingi mitów, to historie, które same się prowadzą, ale nie tutaj. Po pierwsze, bardzo uwspółcześniony, wulgarny język, po drugie każdy bohater-ojciec, brat, nauczyciele, zdają się mieć ten sam charakter i ton zbuntowanego nastolatka. Tragedia.
00
sniff

Nie polecam

Nie warto, chociaż historia jest dość spójna. Współczesny język wszystko psuje.
00
KasiaKu89

Nie oderwiesz się od lektury

Wciągająca. Z przyjemnością ją przeczytałam.
00

Popularność




Tytuł oryginału: Herc

Pierwsze wydanie: HQ, an Imprint of HarperCollins Publishers Ltd, Londyn 2023

Opracowanie graficzne okładki: Madgrafik

Projekt okładki oryginalnej oraz ilustracja na okładce: © Andrew Davis

Redaktor prowadząca: Alicja Oczko

Opracowanie redakcyjne: Jakub Sosnowski

Korekta: Magdalena Jabłonowska – Przecinek i spółka

Copyright © Phoenicia Rogerson 2023

Copyright © for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2024

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Niniejsze wydanie zostało opublikowane na licencji HarperCollins Publishers, LLC.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych lub umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

HarperCollins jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC.

Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.

HarperCollins Polska sp. z o.o.

ul. Domaniewska 34a

02-672 Warszawa

www.harpercollins.pl

ISBN: 978-83-276-9958-9

Opracowanie ebooka Katarzyna Rek

Dla Hope

Amfitrion I

Pragnęliśmy córki. Moja żona Alkmena i ja pochodzimy od herosów, co brzmi imponująco, lecz oznacza głównie to, że historia naszej rodziny była pełna pożarów, chwały i przedwczesnych śmierci.

Tak więc zdarzyło się pewnej nocy, że nasze ciała się splotły.

– Chciałbym, żebyśmy najpierw spłodzili dziewczynkę – wyszeptałem, jakby to było coś wstydliwego.

Jednak potomkom herosów nic nie przychodzi gładko, więc urodzili się bliźniacy.

Ich poczęcie zajęło trzy noce, choć w pewnym sensie jedną.

Alkmena była niezwykłą kobietą, dwakroć bystrzejszą ode mnie. Potrafiła myśleć o tysiącu rzeczy naraz i zawsze wiedziała, która z nich jest najważniejsza. Była też nadzwyczaj urodziwa. Wysoka i smukła, miała muskularne ramiona, oczy, które wszystko widziały, i kochała mnie. Jestem pewien, że żaden inny mężczyzna nie znalazł takiej piękności.

Może więc nie powinno mnie zaskoczyć, że przykuła uwagę boga – samego władcy Zeusa. A jednak mnie zaskoczyło, gdyż kiedy pojawił się przy niej, przybrał rysy mojej twarzy.

Istniała przepowiednia głosząca, że nadejdzie czas, gdy narodzi się potomek Zeusa, który będzie władał tymi wszystkimi, którzy są wokół niego. Nie wiem, dlaczego Zeus przywiązywał taką wielką wagę akurat do tej przepowiedni – przecież wszyscy jego potomkowie mieli zostać władcami – ale lepiej nie zadawać pytań bogom. Zeus postanowił, że właśnie ten syn powinien zyskać szczególnie imponujący rodowód, więc zwrócił się ku mojej, zrodzonej z herosów, żonie.

Obecnie jestem już starszy i miałem dość czasu, by pogodzić się z tym, co zaszło. Bardzo się starałem nie gniewać się na nią. Wiem, że logicznie rzecz biorąc, w niczym nie zawiniła, gdyż władca bogów pojawił się przy niej pod postacią jej męża, jednak dręczą mnie wątpliwości. Czy miał również moje nawyki? Moje myśli i słowa, mój sposób poruszania się?

Tej nocy, gdy Zeus zjawił się przy mojej żonie – czy zapukał do naszych drzwi? – świat ogarnął mrok.

Przebywałem wtedy daleko, starałem się zdobyć sławę jako dowódca wojskowy, zanim nasza rodzina się powiększy. Chciałem stać się ojcem, z którego dzieci będą dumne.

Ciemności panowały przez trzy dni. Gdy pierwszego dnia nie nadszedł ranek, zignorowaliśmy to. Żartowaliśmy, że Apollo, który powozi rydwanem Słońca, spóźnił się, bo pewnie zatrzymała go jakaś nimfa. Jednak tego popołudnia utrzymująca się ciemność zdusiła nasz śmiech – i rozważaliśmy ściszonymi głosami, czy nadszedł już kres ludzkości. Przypuszczaliśmy, że tytani opuścili więzienie w Tartarze, obalili swoje boskie dzieci i zawlekli je do jeszcze mroczniejszego miejsca niż świat, który zamieszkujemy.

W porze, która powinna być następnym rankiem, ruszyłem konno do domu. Pieprzyć wojnę. Pieprzyć honor. Jeśli to był koniec świata, pragnąłem spędzić go z moją żoną. U kresu podróży bojowy wierzchowiec o rodowodzie równie długim i wspaniałym jak mój, marzył już tylko o pastwisku, lecz to nie miało znaczenia. Gdy w polu widzenia pojawił się mój dom, ujrzałem wschodzące za nim słońce.

Nie traciłem czasu na rozmowę z Alkmeną. Rzuciłem tylko kilka pospiesznych słów wyrażających ulgę, po czym porwałem ją na ręce i zaniosłem do łóżka.

Ale nawet w stanie, w jakim byłem, wychwyciłem ten zapach. Pościel nie była świeża, oględnie mówiąc, ale nie wzbudziło to mojej podejrzliwości. Powiedziałem sobie, że gdy ja przebywałem na wojnie, moja żona czuła się samotna i nie sprała z poduszek mężowskiej woni, a to na wypadek, gdyby miała mnie już więcej nie ujrzeć. Lecz tak się nie stało, cały i zdrów wróciłem do domu.

Cieszyliśmy się nawzajem naszymi ciałami i pomimo wcześniejszego lęku był to ostatni raz, kiedy moja Alkmena zachowywała się ze szczerą prostotą. Gdy się obudziła, przeciągnęła się. Zawsze uwielbiałem sposób, w jaki to robiła – rozpościerała ramiona za sobą, jakby mogła ogarnąć nimi cały świat. Ale tym razem się skrzywiła.

– Nie żebym źle się bawiła ubiegłej nocy – powiedziała. – Ale ta ostatnia runda to jednak było dla mnie trochę za wiele.

I uśmiechnęła się. Kobieta mogłaby nazwać jej wygląd promiennym. Moi żołnierze znaleźliby na to bardziej ordynarne określenie.

– Jaka ostatnia runda? – wymamrotałem sennie, rozkoszując się tym, że leżę we własnym łóżku i mam przy sobie tę kobietę.

Nie ma to jak w domu.

– Ostatnia – powtórzyła powoli, jakby mówiła do idioty.

Kiedy jestem na wpół śpiący, często zachowuję się jak idiota. Gdy jestem całkiem obudzony – rzadziej, ale też się zdarza.

– Przecież była tylko jedna.

– Mój drogi, jeśli taka jest twoja definicja jednej rundy, obawiam się o moje plecy. Tylko dlatego, że to była jedna noc…

– To był ranek – powiedziałem, teraz już marszcząc brwi.

– Tak, ta ostatnia runda była rano. Ale reszta… – Urwała i usta nas obojga uformowały się do słowa „nie”, gdy uświadomiliśmy sobie, że zaszło między nami jakieś okropne, a zarazem groteskowe nieporozumienie. – Powinniśmy pójść do kapłana.

– Chodźmy. – Otoczyłem jej plecy ramieniem, by wiedziała, że ją wspieram.

Kapłan potwierdził wszystko, o czym wam już opowiedziałem, chociaż pod koniec swego orzeczenia nie potrafił spojrzeć Alkmenie w oczy. Dość nerwowy był z niego gość. Dodał też coś o wiele bardziej przerażającego niż jakakolwiek armia potworów, z którą przyszło mi się zmierzyć: BLIŹNIACY.

– Po jednym na każdego ojca – dodał, mając na myśli, że przynajmniej jeden jest mój.

Ale się mylił. Obaj byli moimi synami.

No, to znaczy byli synami Alkmeny, ale ja też miałem w tym swój udział. Nigdy nie uważałem, że Ifikles jest bardziej moim synem niż jego brat. W każdym razie bardzo się starałem tak nie myśleć.

Ciąża zdawała się przebiegać niezwykle trudno i ciężko, ale być może powodem był lęk. Przynajmniej ciotki Alkmeny tak sądziły i wyśmiewały jako paranoję każdych świeżo upieczonych rodziców, ja jednak nie potrafiłem oprzeć się wrażeniu, że coś tu jest nie w porządku.

– Podoba mi się imię Alkajos. Alkajos i Ifikles – powiedziała moja żona, gdy omawialiśmy kwestię ich imion. – Co o tym myślisz?

Osobiście uważałem, że imiona Alkmena, Amfitrion, Alkajos i Ifikles brzmią tak, jakbyśmy tego ostatniego od początku wyróżnili, ale to ona nosiła ich w sobie. Nawet gdyby zechciała nadać obydwu imię Zeus, też bym się zgodził.

– Brzmi cudownie, moja droga.

– Myślę, że byłoby miło, gdyby dzielili ze sobą pokój. Powinni być dla siebie zarówno braćmi, jak i przyjaciółmi.

– Brzmi cudownie, moja droga.

I tak dalej, i tak dalej. Alkmena usiłowała dokonać wyboru, jakby cokolwiek zależało od nas.

Narodziny były kolejną okropną trzydniową męczarnią. Po miesiącach spędzonych na modlitwach i składaniu ofiar bogini narodzin, by zyskać jej błogosławieństwo, Alkmena zrobiła sobie dzień przerwy. Jednak bez względu na to, jak ciężko dyszała, parła i klęła, nic się nie działo. Dopiero w środku nocy wszystko stało się naraz.

Powiedziano mi, że powodem była też ta przepowiednia. Hera ponoć nie chciała, żeby władzę objął uprzywilejowany potomek Zeusa, więc opóźniła jego narodziny, dopóki nie przyszedł na świat syn mojego brata, Eurysteusz. To mnie zabolało. Wprawdzie nie była to wina tego chłopca, jednak pewnego dnia miał objąć władzę nad miastem, które było przeznaczone dla mnie – i nad którym bym panował, gdyby nie wypadek z okresu mojego dojrzewania. Ale to nie ja powinienem się uskarżać, skoro moja żona rodziła przez trzy dni. Tak, całe trzy dni!

Najpierw urodził się nasz najstarszy, syn samego Zeusa. Był duży jak na noworodka, ale to dobrze, gdyż oznaczało, że jest zdrowy. Jego pierwszy krzyk, który natychmiast wydał, wystraszył wszystkie ptaki w promieniu kilku mil. Podaliśmy go jego matce. Z pewnością była wstrząśnięta – bogowie wiedzą, że ja byłem – ale gdy wzięła go na ręce, uśmiechnęła się tak cudownie, jakby cały świat nagle wrócił do normy.

Potem niemal przegapiłem narodziny Ifiklesa. Był drobniejszy, lecz na szczęście także zdrowy i wciąż krzyczał, ile sił w tęgich płucach. Dokonaliśmy tego – to znaczy ona dokonała. Zostaliśmy rodzicami i podawaliśmy sobie nawzajem chłopców, gdy usiłowaliśmy ich umyć.

Alkmena nalegała, żebyśmy ułożyli ich w naszym łóżku.

– Przynajmniej ten pierwszy raz – rzekła z uśmiechem.

– Brzmi wspaniale, moja droga.

Tylko że nie było wspaniale. Ledwie zdołaliśmy w końcu zasnąć – prawdę mówiąc, była to raczej drzemka – gdy obudził nas mrożący krew w żyłach wrzask.

– To Ifikles – szepnęła Alkmena. Ja jako mniej wnikliwy rodzic nie umiałem rozróżnić krzyków naszych noworodków. A ona dodała: – Coś się stało.

– Dzieci stale krzyczą, kochanie. Nie powinniśmy ulegać jego kaprysom – wymamrotałem, ale żona już zerwała się z łóżka.

I oczywiście miała rację. Ifikles wrzeszczał, a nasz najstarszy syn zniknął.

– Gdzie się podział? – spytała niemal zbyt szybko, bym mógł ją zrozumieć. – Jak to możliwe, że on…? Czy to służba? Nie. Hera?

Herę można by nazwać – z braku lepszego określenia – macochą naszego pierworodnego. Była żoną Zeusa, a także boginią małżeństwa – i to połączenie musiało w równej mierze przyprawiać Zeusa o furię, jak i o zakłopotanie, zważywszy na jego zasadniczą niezdolność do dochowania jej wierności. Nigdy nie przepadała za nieślubnym potomstwem męża, jednak nie dopuszczałem do siebie myśli, by miała zniżyć się do zamordowania niemowlęcia.

– Zapewne po prostu stoczył się z łóżka. Znajdziemy go – próbowałem uspokoić Alkmenę, jednak sam też struchlałem, a panika odebrała mi rozsądek.

Obudziliśmy służbę i rozpoczęliśmy poszukiwania. Sprawdziliśmy każdy najmniejszy fragment domu i dokładnie spenetrowaliśmy pobliski teren, lecz bezskutecznie. Byliśmy na wpół obłąkani z przerażenia i wzdrygaliśmy się na najcichszy hałas. To cud, że moje serce całkiem nie przestało bić, gdy usłyszeliśmy krzyk jednej z pokojówek.

– Proszę pani! – Sprawiała wrażenie zaniepokojonej, gdy podchodziła do Alkmeny. Serce zamarło mi w piersi. Nie, nie, nie, nie, nie! – Znalazłam go. Nic mu się nie stało.

Nie dość, że nic mu się nie stało, to uśmiechał się promiennie, leżąc w głębokiej na ponad łokieć błotnistej jamie, w którą wpasował się tak idealnie, jakby wykopano ją na jego miarę.

Opowiedziano nam następującą historię: jeden z bogów wykradł go z kołyski i oddał Herze, żeby nakarmiła go piersią. Gdyby to zrobiła, obdarzyłaby go jeszcze większą siłą, jakiej doprawdy nie potrzebował. Jednak Hera zorientowała się, kim jest chłopiec, i ta świadomość wdarła się niczym sól w stale jątrzącą się ranę, czyli kolejne zdrady Zeusa, po czym odrzuciła niemowlaka z powrotem na Ziemię, a mleko z jej piersi rozbryznęło się po niebie, plamiąc je gwiazdami.

Opowieści. Na niebie stale pojawiają się nowe gwiazdy, znacząc śmierć bądź narodziny tego czy owego. Byłoby próżnością sądzić, że tak wiele pojawiło się z powodu mojego syna.

Jakkolwiek się stało, umyliśmy go i ułożyliśmy z powrotem w łóżku, nie przejmując się zbytnio jego drobną przygodą. Jeśli jego twarzyczka cokolwiek wyrażała, to: „Tato, mogę zrobić to jeszcze raz?”.

Następnej nocy także położyłem ich w naszym łóżku, po prostu na wszelki wypadek. I ponownie zbudził nas krzyk. Znów się poderwaliśmy, lecz żadnemu nic się nie stało. Ifikles wrzeszczał, a jego starszy braciszek gaworzył radośnie.

Przyjrzeliśmy się uważniej. Nasz pierworodny trzymał w rączkach zmiażdżone truchło węża, przyciskając je mocno do piersi. Alkmena wzięła go na ręce.

– Sza. Mamusia tu jest, będziesz bezpieczny. Jesteśmy przy tobie.

Czułem, że za chwilę żona poleci mi, abym także zapewnił naszego pierworodnego, że też jestem przy nim i nic mu nie grozi. Lecz zamiast tego podszedłem do Ifiklesa, który nadal krzyczał. Objąłem go, aby wiedział, że nie jest sam. Jednak niczego mu nie obiecałem.

Wezwaliśmy kapłana, tego samego co poprzednio. Zrzędził i nie wydawał się szczególnie zachwycony koniecznością odbycia tej wizyty domowej o świcie, ale się zjawił. Stękał i wzdychał, omijając porozrzucane wszędzie zmiażdżone resztki węża.

– Może to był zwykły przypadek? – podsunął.

– Nie – odparła Alkmena tonem sugerującym, że kapłan jest niespełna rozumu. – Nie sądzę, by nadzwyczaj rzadki jadowity wąż przypadkiem wpełzł w piąstki mojego nowo narodzonego synka.

Pomyślałem, że ta kwestia o jadowitości węża to blef, ale gdy spytałem o to Alkmenę, przecząco pokręciła głową.

– Zapytałam eksperta. W przypadku ciąży wydawało mi się to roztropne.

Przekonałem się przez lata, że moja żona dowiedziała się setek rzeczy, ponieważ „wydawało się to roztropne”. Udzielenie pomocy medycznej w nagłych wypadkach. Zapach i barwa wszelkich łatwo dostępnych trucizn, a także wielu tych trudniej osiągalnych. Sposoby poskramiania dzikich zwierząt i jeszcze dzikszych mężczyzn. Trzymała w sandałach sztylety, a niejeden raz znajdywałem je także ukryte na górnych półkach.

– To dwa zdarzenia w ciągu dwóch kolejnych nocy – rzekłem do kapłana. – Co mamy zrobić?

– Ułagódźcie tego, kto usiłuje go zabić – rzucił nonszalancko, a potem uświadomił sobie, o kim mówi, i wzdrygnął się. – Wybacz, panie. Jest taka wczesna pora i zapomniałem się.

– Nie przepraszaj – powiedziała Alkmena. – Masz rację.

Jak ułagodzić boginię? Nie mogliśmy złożyć jej żadnej ofiary, która miałaby dla niej jakiekolwiek znaczenie. Co śmiertelnik, nawet wódz armii, może mieć takiego, czego pragnąłby bóg?

– Ona chce naszego syna – rzekła w końcu Alkmena.

– Chyba nie masz na myśli… – zacząłem przerażony.

– Nie, na bogów, skądże. Dajmy mu imię po niej, aby ona również mogła rościć sobie prawo do części jego chwały. To mogłoby pomóc.

Tak więc nie nazwaliśmy naszego syna Alkajosem, tylko daliśmy mu imię po kobiecie, która już dwukrotnie próbowała go zabić. Nazwaliśmy go Herkulesem, czyli Heraklesem – chwałą Hery.

Po tym bogini zaprzestała bezpośrednich prób uśmiercenia go.

Ułożyliśmy chłopców do snu w oddzielnych pokojach. Musieliśmy. Pierwszym wypowiedzianym przez Ifiklesa słowem było „wąż”.

To było pierwsze słowo ich obydwu. Herkules przodował we wszystkim, co fizyczne – potrafił raczkować, a później chodzić wcześniej od brata – ale słowa i liczby były domeną Ifiklesa. Spędzili dzieciństwo na zapędzaniu siebie nawzajem w kozi róg w różnego rodzaju rywalizacjach, które każdy z nich obmyślał, aby zwyciężyć.

Siła Herkulesa ujawniła się w pełni, gdy miał pięć lat i zaczął zgniatać nie tylko stworzenia, jakie przysyłała nam w darze żona jego ojca. (Alkmena i ja żartowaliśmy, że moglibyśmy stworzyć z nich menażerię. Najdziwniejsze były roje cykad, które zlatywały na nasz dom. Przez lata dyskutowaliśmy o tym, w jaki właściwie sposób Hera zamierzała uśmiercić go cykadami. W każdym razie Herkules przepłoszył je jednym ze swoich ryków, tak bardzo charakterystycznych w okresie jego dzieciństwa. Nawet gdy był już nastolatkiem, potrafił palcem u nogi odstraszyć każde zwierzę roślinożerne, jakie znalazło się w obrębie miejskich murów).

To zaczęło się od jego zabawek. Chociaż były solidniejsze od przeciętnych, zwijał je, skręcał i miażdżył. Potem przyszła kolej na krzesła, aż wreszcie szarpnęliśmy się na wydatek i zastąpiliśmy wszystkie nasze meble solidniejszymi, z marmuru. Owszem, były niewygodne, ale zdecydowanie trwalsze.

Pewnego dnia się potknął – stopy urosły mu szybciej niż reszta ciała, więc przechodził przez fazę niezgrabnego poruszania się – i wyciągnął rękę, by przytrzymać się ściany. Pozostawił w niej wgłębienie – idealny odcisk dłoni. Obaj chłopcy uznali to za zabawne i odtąd przymierzali się do tego odcisku, w miarę jak rośli. „Spójrz, jaki już jestem duży, zobacz!”.

Staraliśmy się, jak mogliśmy, aby pozwolić im być dziećmi i aby pozostali nimi, podczas gdy świat nakłaniał ich, żeby zbyt szybko dorastali. Zasięgaliśmy nawet porady jasnowidzów, najlepszych, jakich zdołaliśmy znaleźć, jakbyśmy wiedzieli, że przyszłość ofiaruje nam niejaką moc jej uniknięcia. Wszyscy przepowiadali nam te same zdarzenia i wszystkie przepowiednie się spełniły.

Herkules miał zostać bohaterem. Miał zabijać potwory. Jego życie miało być pełne bólu.

Ifikles I

Herk jest moim bliźniakiem, odrobinę starszym ode mnie, jeśli chcecie potraktować to tak samo formalnie jak on. Zawsze był obecny w moim życiu, więc nie potrafię powiedzieć wam, czym się różni od innych braci, ale mogę wam powiedzieć, czym różni się ode mnie.

Po pierwsze, wygląda na niższego, chociaż nasza matka utrzymuje, że jesteśmy tego samego wzrostu. Rzecz w jego barkach. Są tak szerokie, że dominują w całej jego postaci, co szczególnie było widoczne, kiedy byliśmy nastolatkami. Strzygł włosy krócej niż ja, nazywał je utrapieniem, i nie cierpiał wody, dąsał się, ilekroć matka zmuszała go do kąpieli. Krzywił się na to jak nikt inny.

W gruncie rzeczy nie był bystry, bez względu na to, co twierdzi mama. Nie miał czasu na słowa, na złośliwe oracje czy metafory, i uważał je za „uprzykrzone bzdury”.

Natomiast ja przeciwnie, język i retoryka były moimi najsilniejszymi stronami. Nie żebym je uwielbiał, zwłaszcza w młodości – czy w tym wieku kogokolwiek naprawdę obchodzą deklinacje? – ale lubiłem zwyciężać niemal równie mocno, jak Herk, a na tym polu mogłem pobić go za każdym razem. Odnalazłem swój talent albo go w sobie wykształciłem, i właśnie w tym rzecz. Każdy z nas miał innych nauczycieli, ponieważ on był znacznie lepszy w sztukach walki, a ja w słowach.

Nasi rodzice sprowadzili dla niego pewnego słynnego nauczyciela o imieniu Chiron. Nieustannie podkreślali jego kompetencje, mając nadzieję, że Herkules nagle bardzo zagustuje w udzielanych przezeń lekcjach. Mama opowiadała nam o królach i herosach, jakich wychował, nie wspominając o najbardziej odlotowym fakcie, że Chiron jest na wpół koniem. Jednak to w gruncie rzeczy nie miało znaczenia. Chiron już po pierwszym dniu oznajmił mamie, że nie zamierza uczyć Herkulesa, ponieważ nie skupia się na istotnych kwestiach, a on nie chce obciążać swojego sumienia udzielaniem mu nauk o nieważnych rzeczach. Mamę ogromnie to uraziło i odtąd nie wolno nam było nawet rozmawiać o nim.

Herk strasznie się wkurzył po tym, jak nasłuchał się tych wszystkich wspaniałych opowieści o Chironie. Zadręczał się myślą, że nigdy nie zdoła zostać herosem, jeśli Chiron nie będzie go uczył, więc szepnąłem mu do ucha:

– To idiota.

– Skąd wiesz?

– Miał gówno na butach.

Rzeczywiście od domu wiodły brudne ślady kopyt. Zapewne było to błoto, nie gówno, ale nie w tym rzecz.

Herk się zaśmiał i oświadczył, że nie chce pobierać nauk od Starego Gównianokopytnego. Tyle tylko, że nie umiałem szeptać cicho – miałem wówczas dziesięć lat – i rodzice usłyszeli moje słowa. Tata z aprobatą pokiwał głową, ale mama zagroziła, że natrze mi uszu, ponieważ wprawdzie bycie herosem jest godne pochwały, jednak jesteśmy za młodzi, by używać takiego ordynarnego języka.

Lekcje Herkulesa dotyczyły głównie władania ostrymi przedmiotami i posługiwania się pięściami, aż wreszcie, gdy skończyliśmy jedenaście lat, mój brat zwalił połowę lasu, ciskając weń owcą. Po tym zdarzeniu mama i tata postanowili, że Herkules musi nauczyć się delikatności, łagodności i bogowie wiedzą czego jeszcze, a także powinien wziąć kilka lekcji muzyki.

Jednak po połamaniu przez Herka trzech harf nauczyciel muzyki wypadł jak burza z pokoju i oświadczył, że akurat ten uczeń już nigdy nie powinien więcej tknąć choćby palcem jakiegokolwiek instrumentu.

– Czy sądzisz, że on też miał gówno na butach? – spytałem w zadumie, tym razem uważając, by nie usłyszała mnie mama, gdyż ja również czegoś się nauczyłem.

– Może właśnie dlatego wciąż powtarzał: „Boję się, żeby to nie wyszło na jaw” – odparł Herk, szczerząc się w uśmiechu.

Ten nauczyciel był stale bardzo spięty, jednak moi rodzice dobrze mu płacili, więc cieszył się, że przynajmniej mnie może nadal uczyć. Obserwowałem go uważnie, czekając na dzień, kiedy będę mógł z satysfakcją oznajmić bratu, że nauczyciel rzeczywiście ma gówno na butach.

Mama rozpytała o bardziej krzepkiego muzyka i stąd zjawił się Linus. Uroczo skłonny do aliteracji, grał na lirze i zapewne lubił lawy, litoty i lśnienia.

Był dość nerwowym człowiekiem, stale bębnił palcami albo w czymś gmerał. Był też chudy i nieproporcjonalnie zbudowany. Całe jego ciało zdawało się chylić w lewo, tak że patrząc na niego, musiałeś zezować.

– Od zbyt częstego grania na lirze – odpowiedziała mama, gdy spytałem ją o przyczynę tej jego asymetrii. Znajdowałem się wtedy w fazie nieustannego zadawania pytań, która trwała wiele lat i była równie imponująca, co irytująca. – To samo widzi się u szermierzy. Właśnie dlatego wy dwaj dla zachowania równowagi musicie nauczyć się po trosze wszystkiego.

– Nigdy nie widziałem, by kogoś wykrzywiło zbyt częste mówienie – rzekłem z nadzieją.

– Mimo to musisz nauczyć się zapasów.

– Ale mamo… – zacząłem.

– Ifiklesie – zakończyła dyskurs surowym tonem.

– W porządku.

Lubiłem Linusa. Nie był moim mentorem, więc to w gruncie rzeczy bez znaczenia, ale miał też sławnego brata – Orfeusza czy jakoś tak? – więc wychodził z siebie, aby okazywać mi uprzejmość. Natomiast Herk uwielbiał go od chwili, gdy Linus bez obawy wręczył mu swoją lirę. Oczywiście Linus wiedział, co mój brat mógłby z nią zrobić, gdyż mama szczerze go o tym uprzedziła, kiedy zaproponowała mu tę pracę. (Ona ogromnie ceni sobie szczerość). Mimo to Linus podał mu lirę, a Herk obejrzał się na niego z nieśmiałą miną – no, przynajmniej wyrażającą nieśmiałość na tyle, na ile mój brat potrafił.

– Czy nie słyszałeś, co robię z ładnymi przedmiotami? – zapytał.

Jak wspomniałem, jego mina była tylko przybliżoną namiastką nieśmiałości, a w gruncie rzeczy wyrażała raczej groźbę. Dorastający chłopcy rzadko bywają niewiniątkami o łagodnym spojrzeniu.

– Powiedz mi – odrzekł Linus, udając, że nasza mama nie wyjaśniła mu dokładnie, jak mój brat poczyna sobie z ładnymi przedmiotami.

– Łamię je – oznajmił Herk.

Właśnie weszliśmy w okres dojrzewania, który nie był korzystny dla mojego brata. Herk przechodził mutację i głos załamywał mu się groteskowo w połowie zdania. Oczywiście mój głos brzmiał doskonale.

– Co twoim zdaniem mógłbyś złamać w lirze?

– Struny?

– I co z tego? – spytał z uśmiechem Linus.

– Jak to co? Jeśli struny popękają, zniszczę twój instrument, tak jak niszczę wszystko inne i…

Roześmiałbym się, gdyby Herk nie mówił tak zirytowanym tonem. Poza tym nie chciałem zostać przyłapany na podsłuchiwaniu.

– Uspokój się – rzekł łagodnie Linus. – Struny stale pękają. W zeszłym tygodniu pękły dwie. Nauczę cię, jak je wymieniać.

Po raz pierwszy ktoś powiedział Herkowi, że mógłby również naprawiać rzeczy.

– Szyjkę liry? – spróbował ponownie brat.

– To nie takie łatwe, ale też da się naprawić.

– Nie kumam. Czy to by cię nie wkurzyło?

– Miejsce muzyki nie jest w muzeum. Powinno się ją grać dla ludzi, a to oznacza, że czasami instrumenty się niszczą. To nic złego.

Nie twierdzę, że rozumiem mojego brata, więc nie wiem, dlaczego ta rozmowa wywarła na nim tak wielkie wrażenie. Mnie wydała się zbyt kwiecista i banalna.

Linus zaczął od uczenia gry na podwójnym flecie. Ten instrument wyglądał na mniej kruchy od misternej złotej liry. Ćwiczyli oddychanie, by prawidłowo wydobywać dźwięki.

– Dźwięki bywają płochliwe jak zwierzęta, ale jeśli potraktujesz je łagodnie, pojawią się i przywitają z tobą – mówił Linus.

To ładna historyjka i zapewne trafiłaby do innych uczniów, jednak witanie się z puszystymi leśnymi stworzeniami nie było w stylu mojego brata.

– W ten sposób? – spytał Herk, dmuchając we flet.

Jednak nie wydobył z instrumentu głosu małych leśnych zwierzątek. Zabrzmiało to jak ryk spanikowanego stada albo chrapanie naszego taty.

– Niezupełnie – odparł Linus. – Wyobraź sobie łagodne rozwijanie nici albo wietrzyk, który chłodzi cię podczas walki.

Herk walczył zawsze tak zaciekle, że nie ochłodziłoby go nic łagodniejszego niż huragan.

– Skumałem! – wykrzyknął.

Jednak nie skumał. Jego następne dmuchnięcie było jeszcze mocniejsze. Nie wydobyło z podwójnego fletu żadnego dźwięku, a jedynie rozłupało go na tysiące kawałków.

– Ups – jęknął Herk, nadal ufnie trzymając w ręku odłamki fletu. – Serio? – spytał, gdy niewzruszony nauczyciel podał mu lirę.

– Serio. – Linus przełknął nerwowo. – Może bardziej będzie ci odpowiadała, a poza tym łatwiej zademonstrować palcówki niż sposób oddychania.

To, że Herk nie roześmiał się na słowo „palcówki”, wiele mówi o szacunku, jakim darzył mistrza.

Linus długo demonstrował grę na lirze, póki nie zsiniały mu palce. Przesunął dłońmi po ramionach ucznia, żeby mógł wyczuć siłę nacisku. Następnie polecił, by Herk zrobił to samo, co w efekcie pozostawiło fioletowe sińce na nadgarstkach Linusa.

Gdy mój brat za pierwszym razem powiódł palcami po strunach liry, nie zamierzając wydobyć żadnej konkretnej nuty, a jedynie po to, aby oswoić się z ich dotykiem, zerwał je wszystkie. Wyglądał, jakby miał się rozpłakać.

– Nic się nie stało – oświadczył Linus. – Pamiętasz, co ci powiedziałem? Struny można wymienić. To żaden problem.

– Na pewno?

– Na pewno.

Spędzili resztę lekcji na ćwiczeniu palców, które zazwyczaj stosuje się, aby wzmocnić dłonie dzieci, a nie je osłabić. Linus znalazł ptasie jajka i polecił Herkowi, żeby ćwiczył obracanie ich w palcach tak, by ich nie zmiażdżyć.

Mój brat nigdy nie przyznał się do tego Linusowi, ale w ciągu tygodnia między lekcjami rozgniótł dwadzieścia dziewięć jajek. Efekt był taki, że w domu przez kilka miesięcy śmierdziało zgniłkami.

Na następną lekcję Linus przyniósł nie tylko zapasowe struny, lecz także zapasową lirę. Ujął dłoń Herka i razem wydobyli dźwięki z instrumentu. Nuty brzmiały fałszywie i nie składały się w całość, jednak w pewnym sensie były muzyką.

Kilka miesięcy później Linus zabrał nas na ślub swojego kuzyna. On sam wraz ze swoimi uczniami odegrał piękne muzyczne utwory, a ja nawet zaśpiewałem pieśń, jednak Herk nie. Później, kiedy państwo młodzi składali ofiary bogom, staraliśmy się nie okazać zbytniego znudzenia, gdyż byłoby to przejawem braku szacunku. Jednak ceremonia ciągnęła się bez końca. Gdy świeżo poślubieni wymówili imię Hery, mój brat uśmiechnął się szeroko i wyprostował, na co Linus zareagował uniesieniem brwi.

– Jest dumny, bo to także jego imię – wyjaśniłem szeptem.

Szeptanie wychodziło mi coraz lepiej.

– Czy ona nie… – Linus urwał.

– Czy nie usiłuje go zabić? Tak, stale, ale Herk zawsze pokonuje wszystko, co ona na niego zsyła, więc nie ma sprawy.

Linus nie wyglądał na przekonanego, jednak nie mogliśmy dalej tego roztrząsać, gdyż musiał pomóc kuzynowi w ceremonii, więc ja i Herk zostaliśmy sami.

Zwędziliśmy kilka drinków, a potem się posprzeczaliśmy. Normalka, bo przecież jesteśmy bliźniakami.

Nie pamiętam, który z nas rozpoczął kłótnię, który pierwszy rzucił naprawdę ostre słowa. Zapewne ja. Brat nigdy nie był dobry w sztuce wypowiadania kąśliwych uwag.

Nazwałem go durniem. On nazwał mnie cherlakiem, a potem w dodatku pchnął tak, że wpadłem do rowu. Jak na niego było to delikatne pchnięcie. Przywykłem do nich – uczyniły mnie świetnym żeglarzem, kiedy dorosłem – ale już się uchlałem, więc poczułem się dotknięty. Kiedy wstałem, byłem cały powalany błotem, co oznaczało, że czeka mnie kąpiel i reprymenda mamy. A co gorsza, zrobiłem z siebie głupca na oczach dziewczyn.

(Nie mieliśmy wówczas szans u dziewczyn – nie skończyliśmy nawet trzynastu lat – jednak to mnie zabolało).

– Więc dlaczego Linus nie poprosił ciebie, żebyś zagrał? – zawołałem za nim cichym, lecz protekcjonalnym tonem.

To było okrutne z mojej strony. Dokładnie znałem powód. Melodie wygrywane przez Herka były nieskładną kakofonią, a poza tym mniej więcej co dwie minuty zrywał strunę.

Kiedy dorósł, ludzie błagali, by pozwolił tworzyć pieśni o nim, lecz ten czas jeszcze nie nadszedł. Herk jeszcze niczego nie dokonał. Tak więc pchnął mnie znów do rowu. Pociągnąłem go za sobą, a gdy znaleźliśmy się z powrotem w domu, zaśmiewaliśmy się i znowu byliśmy braćmi, zjednoczonymi wobec okropnej perspektywy kąpieli.

Mnie Herk mógł z łatwością wybaczyć, jednak potrafił chować urazę przez dekady, a tak naprawdę to nie ja go obraziłem.

Nie pamiętam, dlaczego kilka dni później podsłuchiwałem jego i Linusa. Prawdopodobnie z nudów, ale nie jestem tego pewien.

Linus zjawił się na lekcji w zrzędliwym nastroju. Być może rodzina zadręczała go, żeby znalazł sobie żonę i się ustatkował. Albo może ceremonia ślubna przypomniała mu, czym różni się prawdziwa muzyka od dźwięków wydobywanych palcami wyjątkowo nieutalentowanego dzieciaka. A może po prostu był rzetelnym nauczycielem i wiedział, że w końcu będzie musiał nakłonić Herka do odegrania czegoś choćby zbliżonego do pieśni.

Herk przywykł do tego, że Linus wychwala go już za to, że potrafi wziąć do ręki instrument, nie łamiąc go natychmiast. Tak więc poczuł się zszokowany, gdy w trakcie tortury dźwięków, jakie wydobywał z liry, jego nauczyciel uniósł dłoń i rzekł:

– Nie! Musisz trochę poruszać palcami, żeby je rozluźnić.

– W taki sposób? – zapytał Herk i nie czekając na odpowiedź, podjął brzdąkanie.

Jednak nauczyciel znów go powstrzymał:

– Nie, nie próbuj zamordować instrumentu. Ukołysz go. Poczuj w duszy muzykę.

Jedyną zmianą, jaką zdołałem wychwycić, było to, że Herk zaczął brzdąkać głośniej. Trzasnęła struna, a także cierpliwość Linusa.

– To ma być muzyka?! – wrzasnął. – Nie powinieneś tak mocno szarpać strun. Herkulesie, czy ty nie masz duszy?

Przypuszczam, że w tamtej chwili ich obu ogarnęło mnóstwo emocji. Przypuszczam, że mój brat miał w myślach zamęt, gdy uniósł lirę nad głowę.

I po trzecie przypuszczam, że Herk doświadczył aż nazbyt okropnego powrotu do rzeczywistości, kiedy lira trafiła w cel, a on nie wiedział, czy pękł instrument, czy czaszka Linusa.

(W rzeczywistości jedno i drugie).

Herk osunął się na podłogę niemal w tym samym momencie co jego mistrz i siedział tam przez chwilę, kołysząc w dłoniach głowę Linusa, która właściwie nie przypominała już głowy.

Ja nawet nie drgnąłem.

Kiedy wbiegła mama – nauczyła się nie lekceważyć tego rodzaju domowych hałasów – zastała Herka w tej pozycji, a po jego twarzy spływały łzy, gdy powtarzał:

– Tak mi przykro! Tak bardzo mi przykro! Naprawdę nie chciałem!

Korespondencja Linusa

Drogi Linusie!

Jak odnosi się do Ciebie twój nowy podopieczny? Czy objawia porywcze usposobienie, czego się obawiałeś, czy może los nagrodził Cię przynajmniej drobnym wytchnieniem w tej kwestii?

To samolubne z mojej strony, ale muszę wyznać, że cieszę się, iż ukryłeś przed nim lirę naszego ojca. Pracuję nad moim najnowszym utworem i nie potrafię sobie wyobrazić, bym miał go zagrać na jakimkolwiek innym instrumencie. Gdy go ukończę, wspaniale będzie nadać mu ożywczą moc śpiewem i brzmieniem strun.

Miałem nadzieję, że nowa praca oderwie naszą matkę od dręczących ją myśli, lecz wydaje się, że tak się nie stało. Zostałem pobłogosławiony przez samego Apolla, a przynajmniej ludzie tak twierdzą – osobiście uważam, że coś takiego nie uszłoby mojej uwagi – jednak matka nie widzi w tym żadnego powodu do chwały. Co innego, gdybym w dłoń pochwycił miecz. Niestety. Dlaczego zainwestowała tyle pieniędzy w nasze lekcje muzyki, jeśli chciała, by jej synowie zostali żołnierzami?

Lecz w końcu matka przestała się tym zadręczać, ponieważ poznałem pewną kobietę! Jest tak piękna, jakby namalowała ją Afrodyta, i śpiewa cudowniej od każdego ptaka, jakiego kiedykolwiek słyszałem. Cudowniej nawet ode mnie.

Twój kochający Cię niezmiennie brat

Orfeusz

Drogi Orfeuszu!

Podobnie jak w przypadku wielu młodych mężczyzn, usposobienie mojego nowego ucznia jest kapryśne i zmienne. Bywa zabawny, kiedy powściąga młodzieńcze wybuchy gniewu, opowiedział mi świetny dowcip o rybaku i… No cóż, nie sprawdzi się, gdybym Ci napisał tę anegdotę. Przypomnij mi, abym Ci ją powtórzył, gdy tylko się spotkamy.

Jednak innymi razy jego dusza jest ospała, a on nie potrafi wydobyć spod palców muzyki. Być może zamiast tego przejdziemy do lekcji śpiewu, chociaż łamiący się głos i brak wrodzonego poczucia rytmu sprawiają, że jego śpiew przypomina skrzeczenie drapieżnych ptaków. Choć mając w pamięci jego rodziców, nie ma nic dziwnego w tym, że nie potrafi śpiewać, a jedynie wydawać grzmiące ryki. Zapewne to dobrze, gdyż przypomina mu, że nie przoduje we wszystkim. Jego ojciec zaczął wprowadzać go do lokalnych zawodów zapaśniczych i tym podobnych. Czasami wyobrażam go sobie z głową uwieńczoną wieńcem laurowym.

Ich drugi syn sprawia wrażenie miłego chłopca. On i jego nauczyciel potrafią z łatwością wyśpiewywać harmonijne melodie, podczas gdy my trudzimy się nad naprawianiem pękniętych strun. Czemu bogowie pokarali mnie takim tępym uczniem?

Oczywiście, że poznałeś kobietę. Stale poznajesz jakieś kobiety, a wszystkie są aż nazbyt urocze nawet w porównaniu z Twoją muzyką – i muszę powiedzieć, że mógłbyś przez to stać się jeszcze bardziej próżny, chociaż w gruncie rzeczy nie sądzę, aby to było możliwe. Co ona myśli o Tobie, wałkoniu? Kobieca uroda to wspaniała rzecz, jednak dotychczas nigdy aż tak Cię nie urzekła. I czy już nadałeś ostateczną formę swemu arcydziełu?

Z wyrazami miłości

Linus

P.S.: Tak, matka jest ze mnie bardzo dumna. Mówi, że skoro żaden z nas dwóch nie może wstąpić do wojska, moja praca przynajmniej służy bohaterom wojennym. Jednak nie jestem przekonany, czy traktuję to jako komplement.

Mój drogi sceptyczny bracie!

Nie udało mi się jeszcze ożywić mojego utworu, ale sprawiłem, że pewna młoda dama omdlała od paroksyzmu czystej rozkoszy, więc jestem na dobrej drodze.

Ta kobieta ma na imię Eurydyka. Czy pociąga mnie tylko jej uroda? Nie. To nie jest dziewczyna taka jak inne, a z mojej strony to nie przelotna przygoda ani kaprys. Rani mnie, że zarzucasz mi tego rodzaju rozpustność! Jakbym kiedykolwiek romansował z kobietą wyłącznie z powodu jej urody!

(A nawet gdyby, ufam, że Twoja posada nie jest tak lukratywna, aby stać cię było na dość atramentu, żeby szczegółowo opisać wszystkie tego rodzaju niedyskrecje, ani nie masz na tyle okrutnego serca, by to uczynić).

Ona jest pierwszą kobietą, jaką poznałem, która nie kocha mnie wyłącznie ze względu na moją muzykę. Czy potrafisz uwierzyć, że w ogóle jej nie znała, kiedy pierwszy raz się spotkaliśmy? Spacerowaliśmy w miejscowym parku, a ona, w towarzystwie przyzwoitki, coś cicho nuciła do siebie. Kiedy jej brat zapytał, co o mnie myśli, odpowiedziała, że potrafię ją rozbawić. Wspaniały powód, by pokochać kobietę, czyż nie?

To prawda, kocham ją. Mogę tylko mieć nadzieję, że ona czuje to samo do mnie, gdyż uważam, że powinienem ją poślubić. Jednak nie spytałem jej jeszcze o to.

Gdyby zgodziła się zostać moją żoną, byłbym nadzwyczaj zaszczycony, gdybyś mógł zagrać na naszym ślubie.

Twój uszczęśliwiony brat

Orfeusz

Bracie!

To wspaniale, Orfeuszu, życzę Ci szczęścia. Nie po prostu szczęścia, ale wielkiego szczęścia. Największego!

Oczywiście z radością zagram na waszym ślubie. Uczynię dla Ciebie wszystko, co w mojej mocy, możesz na mnie polegać. Czy to znaczy, że będę mógł wystąpić z moimi nieprzyzwoicie utalentowanymi kuzynkami i kuzynami? Oczywiście żartuję. Przypuszczam, że aż nazbyt wystarcza Ci towarzystwo naszej matki.

Z najszczerszymi gratulacjami

Linus

Bracie!

Ślub za sześć tygodni. Przyjedź do domu i weź udział w ceremonii! To doskonały pretekst do opuszczenia Twojego porywczego podopiecznego. Poza tym tęsknimy za Tobą.

Z wyrazami miłości

Orfeusz

Najdroższy bracie!

Dopiero kilka chwil temu otrzymałem tę wiadomość i jestem zdruzgotany. Nie pojmuję, dlaczego spotkał Cię taki straszliwy los ani dlaczego w ogóle do Ciebie piszę. Ze słów posłańca wynika, że już nie przeczytasz żadnego listu – ale wciąż jesteś moim bratem. Pragnę porozmawiać z Tobą o tym, co się stało.

Wkrótce wyruszam w podróż do Ciebie.

Na zawsze Twój brat

Orfeusz

Najdroższy Linusie!

Minęło już osiem miesięcy od Twojej śmierci. Każdego dnia tęsknię za Tobą. Ilekroć otrzymuję list, mam nadzieję, że to jakieś zaginione słowa nakreślone Twoją ręką.

Odzyskałem lirę ojca spośród Twoich rzeczy – żywię nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu. Eurydyka i ja gramy na niej kołysanki naszemu synkowi.

To dobrze, że mamy syna. Nazwaliśmy go Muzajos. Nie daliśmy mu imienia po Tobie – wiesz, że nasza matka uznałaby to za przejaw złego gustu. Ale nosi imię Muzajos ze względu na nas obydwu i na naszą rodzinę. Ma dopiero kilka dni, a już jest podobny do swojej mamy. Dobrze, że nasza matka zaaprobowała to imię. Jesteśmy zmuszeni polegać na niej, jeśli chodzi o opiekę nad naszym malcem.

Moja żona – nigdy nie miałem okazji wystarczająco dużo Ci o niej opowiedzieć – zachorowała. To odebrało jej głos, chociaż wcześniej śpiewała piękniej, niż możesz sobie wyobrazić, przewyższała talentem nawet mnie – a przecież niedawno obwołano mnie na jakimś przyjęciu największym greckim muzykiem, jaki kiedykolwiek narodził się na tej ziemi. Miałeś rację, że gdy mnie nie powściągasz, moje poczucie dumy pęcznieje do niebezpiecznych rozmiarów.

Ona często się uśmiecha, a jej oczy lśnią w blasku słońca. Żartuję, że to Apollo pobłogosławił ją talentem, gdyż ma inne jego cechy. Ona twierdzi, że Apollo obdarzył ją jedynie ujmującą osobowością. Mogę w to uwierzyć.

Nie mam pojęcia, co zrobię, gdyby wydarzyło się najgorsze. Od czasu Twojej śmierci tylko ona trzyma mnie na tej zielonej planecie.

Jeśli nie zdołam jej ocalić, zaopiekujesz się nią w Hadesie, prawda? Myślę, że chciałaby tego, chciałaby mieć w krainie zmarłych przyjaciela. Jest milsza ode mnie, o wiele mniej próżna. Wy dwoje będziecie wspaniale do siebie pasowali.

Brakuje mi Ciebie.

Twój oddany Ci brat

Orfeusz

Podsumowanie procesu Tracja przeciwko Herkulesowi

Oskarża się Herkulesa, że działając ze złą wolą, uderzył swojego nauczyciela muzyki – Linusa z Tracji – lirą z taką siłą, że go zabił. Powodowie argumentują, że czynu tego nie usprawiedliwiają żadne wystarczające okoliczności łagodzące.

Herkules na swoją obronę wyjaśnił niepewnie, że został sprowokowany. Gdy grał na lirze – co jest całkiem uzasadnionym postępowaniem w przypadku osoby będącej uczniem od ponad roku – nauczyciel wyrwał mu ją z rąk i zaczął na niego wrzeszczeć. Herkules twierdzi, że kiedy nie dał się zastraszyć tym krzykom, nauczyciel zaczął go bić prętami. Cytując Radamantysa – chłopca doskonale wykształconego! – Herkules oświadczył, że ponieważ bronił się przed atakującym go bezprawnie napastnikiem, powinien zostać uwolniony.

Następnie wystąpił oskarżyciel – Orfeusz, brat zmarłego. Wyśpiewał opowieść i poruszyła ona serca wszystkich, którzy ją usłyszeli.

Podczas gdy śpiewał, rozpętała się straszliwa burza grożąca zawaleniem budynku, w którym się znajdowaliśmy. Pieśń urwała się nagle – i po krótkiej naradzie Herkules został uniewinniony od zarzutu zabójstwa.

Amfitrion II

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji

Spis treści:

Okładka
Strona tytułowa
Amfitrion I
Ifikles I
Korespondencja Linusa
Podsumowanie procesu. Tracja przeciwko Herkulesowi
Amfitrion II
Hylas I
Megara I
Zapiski lekarza
Eurysteusz I
Jolaos I
Hylas II
Jazon I
Laonome I
Hylas III
Ifikles II
Tezeusz I
Korespondencja Eurysteusza i Augiasza
Eurysteusz II
Hipolita I
Hylas IV
Bazgroły na tronie
Eurysteusz III
Jolaos II
Raport z wyścigu na olimpiadzie
Jole I
Ifitos I
Tezeusz II
Augiasz I
Deifobos I
Ksenoklea I
Jolaos III
Notatka o sprzedaży
Zaproszenie na ślub
Omfale I
Ikar
Prośba
Atalanta I
Omfale II
Ariadna I
Marina I
Pięćdziesiąt
Graffiti
Laonome II
Ifikles III
Priam I
Laonome III
Notatka o ślubie
Eurysteusz IV