Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
71 osób interesuje się tą książką
Czwarty tom bestsellerowej serii „Hellish”. Tę historię można czytać, nie znając poprzednich tomów. Jednotomowa historia najstarszego z braci Scott. ,,Jesteś moją największą słabością o smaku najdoskonalszego złoczyńcy”. Życie Silver Miles od wczesnego dzieciństwa przypominało prawdziwy koszmar. Dziewczyna mogła liczyć tylko na siebie. Matka o nią nie dbała, a ojczym był jej katem. Silver, by przeżyć, musiała nauczyć się kraść.
Kiedy Silver zakopała ciało ojczyma w ogródku, zdobyła upragnioną wolność. Wszystko miało się niebawem zmienić. Kilka dni później mężczyzna, którego chciała okraść, zaoferował jej układ: albo dziewczyna pójdzie do więzienia za okrutne morderstwo, albo rozpocznie nowe życie w jego szkole. Silver nie miała nic do stracenia. Niczego nieświadoma trafiła do ukrytej w lesie Akademii Six, szkoły dla zabójców i złodziei. Okazało się, że tajemniczy mężczyzna ma dwóch synów, którzy mają za zadanie jej pilnować. A jeden z nich opanował jej myśli i tym samym zaszedł jej za skórę.
Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia. Opis pochodzi od Wydawcy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 560
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © 2023
Weronika Plota
Wydawnictwo NieZwykłe
All rights reserved
Wszelkie prawa zastrzeżone
Redakcja:
Anna Adamczyk
Korekta:
Wiktoria Kulak
Karolina Piekarska
Maria Klimek
Redakcja techniczna:
Paulina Romanek
Projekt okładki:
Paulina Klimek
www.wydawnictwoniezwykle.pl
Numer ISBN: 978-83-8362-221-7
Margines społeczny. Tym byłam. A może tak postrzegali mnie przechodnie, którzy wpatrywali się w moją twarz ze strachem? Za każdym razem, gdy stałam obok nich, mocno zaciskali palce na swoich płaszczach. Kobiety chwytały w dłonie torebki i powoli się ode mnie odsuwały. A ja za każdym razem znajdywałam lukę. Ich czujne spojrzenie i ostrożność nie powstrzymywały mnie. Byłam marginesem społecznym, a oni się nie mylili.
Nie urodziłam się taka.
Taką mnie stworzyli.
Nie żałowałam.
Niczego w życiu nie żałowałam.
A decyzja, którą podjęłam, zmieniła mnie.
Tak właśnie powstał doskonały złoczyńca…
Silver
Pięć lat wcześniej
Wepchnęłam naszyjnik w głąb kieszeni. Palcami odnalazłam kaptur i założyłam go na głowę. Przepychałam się między ludźmi, żeby uciec jak najszybciej. Słyszałam ich głosy. Kurwa. Obejrzałam się za siebie, kolorowe budynki ozdabiały lampiony, a wszędzie unosił się zapach jedzenia. Ktoś grał na gitarze, nienawidziłam tutejszej muzyki. Jednak w tym momencie ułatwiała mi moją pracę. Mieszkańcy Grove City świętowali, a ja nawet nie wiedziałam co.
Przecisnęłam się przez tłum na drugą stronę ulicy. Odwróciłam się za siebie, a gdy wiedziałam, że nikt za mną nie podąża, zsunęłam kaptur. To miasto miało swój urok, a taki dzień jak dziś był dla mnie perfekcyjny. Podczas parad i innych gówien stawało się mniej widocznym. Skręciłam w wąską uliczkę, a kiedy wiwaty ucichły, wysunęłam rękę z kieszeni. Powoli uchyliłam dłoń, a gdy kamienie zalśniły w blasku słońca… O mój, kurwa, Boże.
Naszyjnik, który właśnie ukradłam, wyglądał na cholernie drogi. Oparłam się o ścianę budynku i zsunęłam na ziemię. Mocno zaciskałam biżuterię w dłoni, przez co kamienie pozostawiły ślady na mojej skórze. Byłam cholernie szczęśliwa, nie to co właścicielka naszyjnika.
Właśnie zarobiłam na nowy telefon, buty i jakieś książki. Uśmiechałam się sama do siebie, cały czas obracając w dłoni wisiorek. Nagle usłyszałam czyjś śmiech i jak poparzona wsunęłam go z powrotem do kieszeni, a następnie wstałam z ziemi. Ponownie założyłam kaptur na głowę i ruszyłam prosto do domu.
Wchodziłam właśnie na moje osiedle, nucąc piosenkę pod nosem. Minęłam Sama, który jak zwykle drzemał. Sam był dozorcą na naszym osiedlu. Czarnoskóry mężczyzna po pięćdziesiątce cierpiał na narkolepsję, dlatego za każdym razem, gdy przechodziłam obok jego budki, pukałam mu w szybkę. Tym razem mężczyzna uniósł głowę, a jego oczy rozszerzyły się w przerażeniu. Zaśmiałam się i pomachałam mu na pożegnanie. Wytarłam buty o wycieraczkę, którą ostatnio kupiłam. Podobał mi się jej napis. Wyciągnęłam ciężki brelok z tylnej kieszeni i wsunęłam srebrny klucz do zamka. Potem musiałam wyjąć kolejny, aby otworzyć górny zamek, a na koniec byłam zmuszona szarpać się z drzwiami. Postawiłam krok i nagle usłyszałam krzyk:
– Silver!
Nie zdążyłam nawet dobrze wejść. Ściągając buty, wydarłam się:
– Jestem!
Odwiesiłam bluzę na wieszak, po czym wyciągnęłam z niej moją zdobycz. Wepchnęłam ją do kieszeni spodni i weszłam do salonu. Złote włosy mamy wyróżniały się na tle zielonej kuchni. Tak bardzo nie lubiłam tego pomieszczenia. Nie rozumiałam co Penelope miała w głowie, gdy tworzyła to arcydzieło. I tę cholerną spiżarkę, która była moim koszmarem. Usiadłam na krześle, a mama obrzuciła mnie pogardliwym spojrzeniem. Miała na sobie granatową koszulę, była nowa… Coś ścisnęło mnie w gardle. Dla siebie zawsze miała pieniądze. Nowe ubrania, buty, idealna ułożona fryzura…
– Gdzie się szlajałaś? – Przez chwilę pomyślałam, że się mną zainteresowała. – Znów stwarzasz problemy?
Mylne spostrzeżenie.
– Tu i tam – odpowiedziałam, chwytając jabłko.
Dłoń matki zderzyła się z moją. Uderzyła mnie, wytrącając mi owoc z ręki. Wzięłam głęboki wdech i wstałam z krzesła. Skierowałam się do swojego pokoju, nie miałam zamiaru dłużej na nią patrzeć. Jednak matka jeszcze ze mną nie skończyła…
– Silver Ruby Miles! – wydarła się za mną.
Powoli odwróciłam się w jej stronę. Miała ściągnięte brwi, a zmarszczki na jej czole się pogłębiły. Jej gniew nie był dla mnie czymś nowym. Przyzwyczaiłam się do niego. W myślach zaczęłam odliczać.
Raz.
Dwa.
Trzy…
– Wyciągnij to, co masz w prawej kieszeni – rozkazała.
I w tym momencie zaskoczyła mnie po raz pierwszy. Znałam jej każdy ruch w każdej sytuacji, wiedziałam, co myśli, co powie i zrobi. A dziś pieprzona Penelope mnie zaskoczyła. Próbowałam nie dać po sobie niczego poznać. Panie Boże trzymaj mnie w opiece.
Kiedy wkładałam dłoń do kieszeni, wzrok matki był natarczywy. Jeden zły ruch i jest po mnie. Pewnie wyciągnęłam wnętrze kieszeni. Matka opuściła wzrok na moją nogę.
– Silver podnieś nogawkę.
Cholera.
Nie drgnęłam, nawet się nie poruszyłam. Wszystko poszło się jebać, a ja byłam w totalnej dupie. Już kilka razy przyłapała mnie na kradzieży. Ale gdyby nie ona, to nie musiałabym tego robić… Nie musiałabym stać się marginesem społecznym.
– Ruby Miles! – wykrzyczała. Zwracała się do mnie drugim imieniem, gdy była już w szale. Wiedziałam, że to się dla mnie nie skończy dobrze. – Podnieś nogawkę!
Kobieta podbiegła do mnie, chwyciła mój nadgarstek, a jej długie paznokcie wbiły mi się w skórę. To nie bolało aż tak bardzo. A przynajmniej było niczym w porównaniu z tym, co mogło mnie czekać. Jej druga dłoń złapała za materiał moich spodni. Zaczęła rwać za nie, a ja po prostu stałam. Wiedziałam, że walka z nią jest bezcelowa. Umiałam odpuścić, gdy przegrywałam. Naszyjnik wyleciał prosto pod jej nogi. Chwyciła go w dłoń i machnęła mi nim przed oczami. Spoglądając w jej oczy, widziałam czystą furię, wymieszaną z zawodem. Moja własna matka była mną zwiedziona. Szkoda, że gówno robiła, by mnie wychować.
– Jesteś kryminalistką!
O artystycznej duszy.
Z zaciśniętymi wargami patrzyłam jej w oczy. Nie czułam się źle, nie bałam się konsekwencji, a nawet nie interesowało mnie jej zdanie. To przez nią to robiłam. Ona miała dla siebie pieniądze, ale nie było ich, kiedy trzeba było mi kupić nową kurtkę. Miała to w dupie. Moja własna matka miała mnie w dupie. Nie obchodziło ją nic. Nie… Nie obchodziłam ją ja.
Drgnęłam, gdy usłyszałam trzaśnięcie drzwiami, a potem ciężkie kroki. Nie bałam się matki, ale to nie oznaczało, że nie bałam się nikogo. Istniała jedna osoba na świecie, która mnie przerażała. Bałam się człowieka, który w tym momencie stanął za plecami mojej matki. Jego palce zacisnęły się na jej ramieniu. Mężczyzna patrzył na mnie jak na największe gówno na świecie. Czy się tym przejmowałam? Nie. Ale przerażał mnie za każdym razem. Nie wiedziałam, co moja matka w nim widziała, bo ja widziałam jedynie czyste zło.
Wyrwał z dłoni Penelope biżuterię. Cień rozbawienia przemknął po jego twarzy. Ciesz się, kutasie, kiedyś dzięki czemuś takiemu ucieknę od was. Zrobiłam krok w tył.
– Grzeczna suka, powinnaś się cieszyć, Pen – wybełkotał swoim przepalonym głosem. Zawsze, gdy go słyszałam, miałam ochotę zwymiotować.
Prosto na jego buty.
– Trey! Nie mów tak! – skarciła go. Cóż za akt miłosierdzia.
Widziałam ogień, który zapłonął w jego oczach. Znów był pijany, a kiedy chciałam się wycofać, dźwięk siarczystego policzka postawił mnie na nogi.
– Zamknij się!
Moja matka złapała się za twarz. Mogłam nic nie robić… Mogłam po prostu pójść do pokoju. Penelope nie była idealną matką, ale nie mogłam pozwolić na to, by takie ścierowo jak Trey poniżało ją na moich oczach. Rzuciłam się na tego bydlaka, jego ręce zacisnęły się na mojej bluzie i odepchnęły mnie z całej siły. Wpadłam na wyspę kuchenną. Czułam od niego alkohol, bardzo dużo alkoholu. Próbowałam się wyrwać, gdy złapał mnie za włosy. Moja mama krzyczała. Nie liczyłam, ile razy zostałam przez niego skatowana, ale dziś… Dziś coś we mnie pękło. Słyszałam, jak ściąga pasek, a potem poczułam, jak pas przecina moje plecy.
Moja matka podbiegła do mężczyzny, a ten odepchnął ją z taką siłą, że Penelope zatoczyła się do tyłu. Widziałam… Ja to widziałam. Moja mama potknęła się o fotel… Upadła. Upadła, uderzając głową w kant stolika kawowego. Potem widziałam już tylko krew i nieruszające się ciało matki. Zadziałałam instynktownie. Sięgnęłam dłonią po nożyk, który trzymałam przy sobie. Zawsze miałam go w tylnej kieszeni, na wszelki wypadek. Nie zawahałam się, kiedy Trey przyklęknął obok ciała mojej matki. Wbiłam mu ostrze w kark. Krew trysnęła mi prosto w twarz. Ostatkami sił odwrócił się w moją stronę.
Jego spojrzenie było puste.
A gdy upadł na ziemię, zrozumiałam, co zrobiłam…
Byłam kryminalistką.
Marginesem społecznym.
Morderczynią…
Wykopywanie grobu we własnym ogródku to najgorszy pomysł na świecie. Jednak nie miałam innego. Trey był wielki, a ja byłam nastolatką, która nie miała krzepy w rękach. Samo wykopanie dołu zajęło mi kilka godzin. Ciągnęłam jego zwłoki dobre pół godziny, a gdy w końcu jego truchło wpadło do dziury, zaczęłam zasypywać je ziemią.
Nic nie czułam…
Może jedynie było mi przykro, że moja matka nie żyła. Ale nie płakałam.
Penelope pozwoliła na to, by ten człowiek mnie bił. Nie była dobrą matką, a na pewno nie moją. Poradzę sobie z nimi czy bez nich. Muszę tylko uciec z Ohio. Śmierć mojej matki może i bym wytłumaczyła, ale zamordowałam Treya. I bez zawahania zakopałam go w ogródku. Dostałabym dożywocie za bezwzględną okrutność, a śmierć matki pewnie też by mi podpięli. Miałam siedemnaście lat… Byłam dzieckiem z krwią na rękach.
Stanowiłam zagrożenie dla ludzi.
Był już środek nocy, a ja wzięłam papierosy, które należały do tego chuja. Wyciągnęłam z domu krzesełko i ustawiłam je na jego grobie. Odpaliłam fajkę i spojrzałam w niebo. Zaciągałam się nikotyną. Kręgosłup mnie rwał, całe ciało pulsowało od wysiłku. Wysunęłam z paczki papierosa i wbiłam go w ziemię.
– Zajaraj sobie, skurwielu – mruknęłam, odpalając go.
Ciało mojej matki nadal leżało w domu. Wiedziałam, że powinnam spierdalać jak najszybciej się dało. Wszędzie były moje odciski, a w końcu ktoś się zorientuje, gdy matka i Trey nie pojawią się w pracy. Ja nie chodziłam już do szkoły, bo moja rodzicielka i ten skurwiel stwierdzili, że nie nadaję się do tego. Przeniosłam się na edukację domową, ale Trey przekupił nauczycielkę, by wpisywała mi oceny i zaliczała egzaminy. Nikt się mną nie interesował.
Nawet instytucje miały na mnie wyjebane.
Więc ja miałam wyjebane na system.
Świat mówił o równouprawnieniu, o tym, że kobiety są równe mężczyznom. A to był stek bzdur. Jebanych kłamstw, którymi nas karmili, by zaćmić nam oczy.
Patriarchat dominował na całym świecie, a szczególnie w mojej rodzinie.
Nienawidziłam mężczyzn.
Nienawidziłam.
Mój ojczym uważał się za lepszego od nas – kobiet. Wymyślał różne zasady, których my miałyśmy się trzymać, jeśli tego nie robiłyśmy, czekała nas kara. A zwłaszcza mnie. Może nie powinnam wrzucać wszystkich mężczyzn do worka z podpisem: patriarchalni skurwiele. Ale nie miałam innego poglądu. Opierałam swoje teorie na tym, co spotkało mnie. I nadal nienawidziłam mężczyzn. Nawet naszego dozorcę Sama. On pewnie też był zjebany…
Zgasiłam papierosa i wbiłam go w ziemię. Krzesełko zostawiłam na dworze. Wchodząc do domu, spojrzałam na ciało matki. Myślałam, że coś poczuję, cokolwiek. Nic. Jej też nienawidziłam. Pozwalała na to wszystko, liczne blizny pozostaną na moim ciele na zawsze.
Niech spłonie w piekle.
Spakowałam najpotrzebniejsze rzeczy, zabrałam najcenniejsze przedmioty z domu i gotówkę, którą przechowywali. Jeśli mnie złapią, trudno. A jeśli nie… To zapomnę o moim poprzednim życiu. Zapomnę…
Silver
Teraźniejszość
Siedziałam na ławce w parku i przyglądałam się przechodniom. Ludzie do tej pory traktują mnie jak wyrzutka. Jakby nadal wyczuwali, że nie jestem nikim dobrym. A ja lubiłam na nich patrzeć, lubiłam dostrzegać ich skrajne emocje. Jedni byli chodzącymi promykami szczęścia, inni wręcz czarnymi burzowymi chmurami. Bardziej intrygowali mnie ci, od których wiało grozą, żalem i złością. Byli nieobliczalni i chyba dlatego tak ich nienawidziłam.
Choć sama taka byłam, dlatego nienawidziłam też siebie.
Odchyliłam głowę, by spojrzeć w niebo, które było dzisiaj zachmurzone. Chyba nade mną też zawisły burzowe chmury. Zachichotałam pod nosem i założyłam nogę na nogę. Jeśli ktoś w tej sekundzie na mnie spojrzał, pewnie pomyślał, że jestem mocno pierdolnięta. I coś w tym było. Spojrzałam na zegarek na moim nadgarstku, było już pięć po szóstej. Zaczęłam się rozglądać po parku. Szukałam osoby, która wyglądała jak każdy, osoby, która mogła być każdym, ale wydawała się wyjątkowa. Musiałam znaleźć jedną osobę, a po tym przeklętym parku kręciło się za dużo ludzi.
Kiedy się podniosłam, dziwny prąd przebiegł po moich nogach. Wyprostowałam plecy i ruszyłam w głąb parku; otaczały mnie pomarańczowe korony drzew. Dzisiaj nie było zbyt ciepło, w końcu jesień w Paryżu nie należała do najcieplejszych pór roku. Europa, miejsce, w którym artysta jest ceniony, a ludzie jeszcze bardziej okrutni.
Podobało mi się tu.
Próbowałam nie wpaść w żadną z kałuż, ale powstało ich tak wiele, że prawie nie nadążałam, by je wymijać. Ręce trzymałam w kieszeniach, nie z powodu doskwierającego mi zimna. Jedną z dłoni zaciskałam mocno na rękojeści mojego noża. Zawsze go ze sobą nosiłam.
Kiedy zagłębiałam się w park, ludzi było coraz mniej. Odpowiadało mi to, mniej ciekawskich spojrzeń w moją stronę ułatwiało mi pracę. Schowałam każdy kosmyk moich włosów pod kaptur i przyśpieszyłam kroku, gdy zauważyłam zakapturzoną postać naprzeciwko mnie. Nieznajomy odwrócił się w moją stronę i chwilę mi się przyglądał. Z takiej odległości nie mogłam dostrzec jego twarzy. Czy to tej osoby szukałam? Ciało podpowiadało mi, że tak, więc przyśpieszyłam. Szłam kilka kroków za nieznajomym, a on doskonale wiedział, że za nim idę. Chciał, żebym za nim szła. Kałuże rozpryskiwały się pod uderzeniem mojego buta. Ta osoba przyśpieszała, a ja wraz z nią. W tym momencie wchodziłam w każdą kałużę, przez co miałam już zachlapane nogawki. Teraz było mi to obojętne. Nie mogłam stracić tego człowieka z oczu. Nawet nie zwróciłam uwagi, że moje dłonie automatycznie zacisnęły się mocniej. Znajdowałam się coraz bliżej, praktycznie dyszałam nieznajomemu w kark. Już miałam złapać za czarny kaptur, gdy ktoś we mnie wpadł. Dokładniej to mały chłopiec. Miał może około dziesięciu lat. Uśmiechnął się do mnie i wymamrotał przeprosiny. O nie.
Nieznajoma postać zamieniła się w pył. Rozpłynęła się. Kurwa, miałam ochotę kopnąć to dziecko w kostkę. Zagryzłam zęby i ruszyłam przed siebie. Może była jeszcze jakaś nadzieja.
Pustka.
Nie znalazłam żadnego śladu, nie dostrzegłam też żadnych odcisków podeszwy. To wyglądało, jakby ta osoba naprawdę się rozpłynęła. Ukucnęłam i spuściłam wzrok na błoto pod sobą. To była moja jedyna nadzieja. Poszlaka, światełko w tunelu. Teraz to przepadło. Kilka miesięcy pracy poszło się jebać!
– Pójdziesz ze mną – usłyszałam za sobą czyjś głos, później poczułam, jak coś wbija mi się w żebra. Z pewnością był to nóż.
Och, bardziej nie trzeba było mnie przekonywać.
Ceniłam swoje życie.
Poluzowałam uścisk na swoim nożu. Schyliłam głowę, chcąc przez chwilę poczuć się jak jego jeniec. Ten człowiek nie widział, że cały czas się uśmiechałam. Patrzyłam pod nogi, nie unosząc spojrzenia wyżej, niż wiedziałam, że mogę. Nie byłam głupia, gdybym tylko to zrobiła, zimny metal od razu wbiłby się pomiędzy moje żebra.
Ciekawe, jak bardzo by mnie to bolało. Ile zajęłoby wykrwawienie się?
Gdy pod podeszwami butów poczułam brukową kostkę, odetchnęłam. Może moje spodnie przeżyją.
Chłopak, rozpoznałam płeć po głosie, nic ciężkiego, wepchnął mnie między uliczki, popychając mocno. W ostatniej chwili udało mi się złapać równowagę. Odwróciłam się w jego stronę i zlustrowałam nieznajomego.
Był wysoki, nieco barczysty i naprawdę wysoki. Nie widziałam jego twarzy, skrywała się nie tylko pod chustą, ale też ciężkim, grubym kapturem. Ktoś nie chciał być rozpoznany. Świetnie, to wszystko ułatwiało.
Wystarczyło mi kilka spojrzeń, by dowiedzieć się kim ów nieznajomy jest. I nie dlatego, że miał przyczepioną do płaszcza złotą broszę w kształcie litery S. Zorientowałam się, gdy spojrzałam na jego buty. Tylko jedna osoba, którą długo znałam, nosiła do takiego stroju jordany.
Nienawidziłam go.
Dlatego od nich uciekłam.
Dlatego uciekłam z Six.
Odkąd uciekłam, minęło sporo czasu… Żaden z nich mnie nie szukał, a przynajmniej żaden z nich na mnie nie wpadł. Wtedy byłam gówniarą, która myślała, że złapała Boga za nogi. Byłam dziewczynką, która cieszyła się, że ktoś ją zauważył… Dziewczynką, która potrzebowała pomocy. Nie byłam zła na młodszą Silver, wybrała najlepszą opcję spośród wszystkich, które miała. A nie miała ich wcale. Zostać złapaną i skazaną na dożywocie lub uciec z nieznanym człowiekiem. Nie miałam nic do stracenia… Wtedy nie.
Przecież i tak byłam marginesem społecznym, więc co mogło pójść nie tak?
– Coś cię bawi? – spytał.
Och, nawet nie zauważyłam, że się śmieję.
– Ładne buty. – Założyłam ręce na piersi, nie tylko po to, żeby go zlekceważyć, ale też by go zdenerwować.
Znałam go doskonale, dlatego wiedziałam, że wkurwia go poza, która ukazuje brak szacunku wobec jego osoby. Przecież każdy powinien przed nim truchleć. No, kurwa, po moim trupie.
Chłopak nawet nie drgnął, stał jak wielki słup. Durny słup.
– Nawet ta złota broszka nie przykuwa uwagi tak jak te buty – parsknęłam. – Są przereklamowane i mają chujową przyczepność. – Puściłam mu oczko.
Zrozumiał mój przekaz w momencie, gdy rzuciłam się na drabinę przytwierdzoną do kamienicy. Wspinałam się na dach, kiedy on dopiero pokonywał pierwsze szczebelki. Przeskoczyłam nad kilkoma rurami, szukając drabiny, która sprowadzi mnie na dół. Jeśli nie znajdę jej w przeciągu dwóch minut, on mnie złapie. W końcu dostrzegłam wyjście ewakuacyjne, byłam blisko. Biegłam, omijając wystające obiekty, słyszałam go. Był za mną, bardzo, ale to bardzo blisko. Wyciągnęłam dłoń do przodu, czułam już klamkę w swojej dłoni, znajdowałam się tuż przed nią. Ale on okazał się szybszy. Ramionami otoczył moje ciało i rzucił się razem ze mną na ziemię. Przeturlaliśmy się kawałek. Puścił mnie, a ja zaczęłam się podnosić.
– Stój! – ryknął.
Całe szczęście, że treningi taekwondo były moimi ulubionymi. Wsunęłam jedną rękę między jego nogę, a drugą między ramię i zaczepiłam ją na plecach. Przewróciłam nas, a chłopak upadł na plecy. Gdy usłyszałam jego cichy jęk, wysunęłam z kieszeni nóż. Nogę przełożyłam przez jego ciało i nachyliłam się do niego. W kolejnej sekundzie przyłożyłam mu stal do gardła i ściągnęłam chustę.
– Czego chcesz? – spytałam, dysząc.
Chłopak tylko wyszczerzył zęby. Pieprzony Scott.
– Cześć, kwiatuszku – wyszeptał.
Przycisnęłam ostrze mocniej do jego krtani.
– Mamy do pogadania.
Parsknęłam na te słowa.
– Z trupem nie wdam się w dyskusje – odpowiedziałam, lekko wzruszając ramionami. – Przykro mi. – Zrobiłam podkówkę z ust.
Zapomniałam o jednym… O cholernym skupieniu przy nim. Nagle poczułam mocne szarpnięcie za nogę, a po chwili to ja leżałam na ziemi, a on zawisł nade mną. Wybił mi z dłoni nóż, a gdy chciałam po niego sięgnąć, poczułam ostrze na swojej skórze.
– Raz, dwa, trzy, trupem jesteś ty. – Puścił mi oczko.
Skurwiel.
Nie szarpałam się, po prostu leżałam na tym pierdolonym dachu, czekając na jego ruch.
– Łamiesz protokoły, kwiatuszku.
– Ja pierdolę, nie mów tak do mnie – westchnęłam.
Aiden poruszył brwiami, ale nadal na mnie siedział. Wyglądał na znudzonego… Nie zaskoczyłam go. Nic nowego.
– Od kiedy dbasz o protokoły, kodeks i inne pierdoły? – spytałam.
Chłopak wzruszył ramionami.
– Nie dbam.
Nie miałam do niego sił. Nic się nie zmienił. Nawet po tylu latach, nadal był zimnym skurwielem bez serca. Przez chwilę uwierzyłam, że mógł je mieć. Przez krótką chwilę, dopóki i on mnie nie zawiódł. Każdy mężczyzna, który pojawiał się w moim życiu, wykorzystywał mnie. Teraz to ja chciałam wykorzystywać ich.
– Możesz mnie puścić? Zaczyna padać, a ja mam na sobie nowy płaszcz.
– Saint Laurent? – parsknął. – Od kiedy ubierasz się jak bogacz?
Nie zawahałam się, uderzyłam go pięścią w nos. Chłopak zachwiał się i upadł na tyłek, podpierając się na dłoni. Nadepnęłam na nią i docisnęłam do ziemi.
– Od dnia, gdy bogacze zrujnowali mi życie. – Mocniej naparłam butem na jego dłoń. – Więc stałam się nimi, wtedy jakoś łatwiej rujnuje się czyjeś życia.
Chłopak nawet nie wykrzywił się z bólu. Patrzył na mnie spod rzęs.
– Odpuść, nie wrócę – dodałam.
– Zaciągnę cię siłą.
– Próbuj szczęścia. – Nachyliłam się do niego. – Nie jesteście tacy, za jakich was miałam, to była obłuda. Szkoda, że tak późno to dostrzegłam.
Aiden mocniej zacisnął szczękę. Może i nie czuł nic więcej oprócz gniewu, pożądania… Jednak choćby chciał zatuszować ból fizyczny, ten po czasie wyjdzie na wierzch. Jego wzrok wydawał się pusty, ale zaciśnięta szczęka mówiła sama za siebie.
– Silver – zwrócił się do mnie po imieniu.
I wtedy coś we mnie zawrzało. Ściągnęłam nogę z jego ręki i gdy chciałam kopnąć go prosto w tę piękną, zakłamaną buźkę, złapał mnie za nią. Mocno zacisnął palce na mojej nodze.
– Nie będę wstawiał sobie nowych jedynek.
– I tak cię stać – odparłam.
– Może i tak, ale wolę gryźć prawdziwymi, a nie implantami – odgryzł się, a następnie dodał: – Zanim odejdziesz. – Wyciągnął telefon. – Ktoś do ciebie – powiedział.
I wtedy usłyszałam ten głos…
– Czego, Aiden? – Głos Zane’a nic się nie zmienił.
Ponury. Piorunujący. Pociągający.
– Cześć, braciszku, wiem, że jesteś zajęty, ale chcę, by ktoś się z tobą przywitał.
Z początku się nie odezwałam. Jednak miałam świadomość, że jeśli nic nie powiem, Aiden nie odpuści. Dlatego z cynicznym uśmiechem odparłam:
– Pierdol się, Zane.
Jego basowy śmiech był wystarczającą odpowiedzią.
– Kwiatuszku, miło cię słyszeć. Niedługo się zobaczymy.
To brzmiało jak obietnica.
– Pozdrów rodzinkę, Zane. Zajmę się twoją kobietą do twojego przyjazdu – odparł chłopak przede mną.
– Nie uszkodź jej za bardzo. – Głos Zane’a wydawał się rozweselony.
Podniosłam nóż z ziemi i wsunęłam go do kieszeni. Odwróciłam się i zaczęłam iść do drabiny, która zaprowadziła mnie na ten dach. Aiden nie ruszył za mną, co mnie lekko zdziwiło. Jednak nie omieszkał czegoś dodać.
Nie przeżyłby bez ostatniego słowa…
– Przyszykuj dziś dla mnie pościel. – Odwróciłam się w jego stronę. – Do zobaczenia, kwiatuszku.
Wyciągnęłam w jego stronę środkowy palec. Skurwiel bez kręgosłupa moralnego.
Moją głowę rozsadzały wspomnienia. Wszystko ponownie stanęło mi przed oczami, ale tym razem ze świadomością dwudziestotrzyletniej Silver. Całe moje ciało przeszył zimny dreszcz.
Kiedy moje nogi zetknęły się z mokrym asfaltem, odetchnęłam z ulgą. Nie wiem dlaczego, ale oni zawsze działali na mnie w taki sposób, że zapominałam o oddychaniu. Uniosłam wzrok prosto na wyłaniającą się zza pomarańczowych liści wieżę Eiffla.
Musiałam wrócić do swojego mieszkania.
Nie wspomnę, jaki wydałam majątek na jego wynajem… Pieprzony Paryż i jego ceny. Za mieszkanie obok Sekwany płaciłam więcej niż za dobry samochód w Stanach.
Otworzyłam białe drzwi i opadłam na kanapę, nawet nie zdejmując butów. Spojrzałam na ławę i stos papierków, który już nie mieścił się na drewnie, czekając na spalenie. Tyle poszlak, a to wszystko na nic. A może to on był tą wskazówką? Aiden…
Westchnęłam ciężko i odszukałam w kieszeni płaszcza telefon. Była siódma, a ten dzień wyczerpał mnie do cna. Wybrałam pierwszy kontakt i włączyłam głośnik. Wystarczyły dwa sygnały, by moja przyjaciółka, która teraz znajdowała się Minnesocie, odebrała. Jak dobrze pamiętałam, u niej była teraz jakaś dwunasta w południe. Wyobraziłam sobie brunetkę popijającą kawę przy laptopie. Przez jakiś czas widywałam ją na co dzień… I tęskniłam za nią. Cholernie mocno.
– Silver! Ja cię zabiję, ty mała suko! – Nie spodziewałam się takiego okrzyku szczęścia.
Zsuwając ubłocone buty, parsknęłam:
– Ciebie też dobrze słyszeć, Heidi.
– Jeszcze żyjesz? Bijesz nowy rekord? – Nie musiałam siedzieć obok niej, by wiedzieć, że teraz zmarszczyła brwi i przymrużyła oczy. Myśląc, że wywoła tym jakąś moją reakcję.
– Takie nowe postanowienie, wiesz na nowy rok.
– Sylwester będzie dopiero za kilka miesięcy – sprostowała. – Pieprzysz głupoty. Co się stało?
– Wpadłam w duże błoto, a do podeszwy przykleiło mi się gówno – odparłam, a dziewczyna wsłuchiwała się w mój głos. – Co ciekawe, to gówno okazało się mieć imię.
– Silver na kogo wpadłaś?
– Na mojego ulubieńca – westchnęłam.
– Któryś z braci przyleciał specjalnie do Paryża? Do ciebie? – kpiła.
Suka.
– Udam, że tego nie słyszałam.
Cisza w słuchawce podpowiadała mi, że Heidi intensywnie myśli. Potem usłyszałam stukanie w klawiaturę, jej palce zaczęły pracować. Milczałam, czekałam, aż coś wymyśli, tylko ona mogła mnie nakierować. Uzupełniałyśmy się.
– W bazie danych nic nie ma o posłaniu kogoś aż do Europy.
– Wydaje mi się, że to prywatne widzenie – odparłam.
– Zrobili coś przeciwko protokołom? – prychnęła.
– Czy bracia Scott kiedykolwiek działali według protokołów i kodeksu? – spytałam.
– Nigdy.
No właśnie. Bracia mieli wyjebane w kodeks, protokoły i te całe zasady. Nie obowiązywały ich. I nie tylko dlatego, że byli synami samego Arrona Scotta, ale też dlatego, że oni nigdy nie grali według zasad. I tak zaskoczyło mnie to, że dopiero po tylu latach postanowili mnie odszukać.
– Powiedział ci, czego chce? – odezwała się Heidi.
– Nie zdążył, uciekłam.
– Zawsze szybko spierdalałaś – zaśmiała się.
– Myślisz, że jestem blisko? Wiesz, przypuszczam, że gdybym nie była, nie zjawiłby się tu. Oboje tego szukamy.
– Mówisz o tej biżuterii?
– Boże, Heidi! To nie tylko ładna ozdoba!
– Tak, wiem, uspokój się, mała. Poszukam czegoś, a ty uruchom swoją burzę myśli. Zdzwonimy się?
– Dobra, będę dzwonić.
Rozłączyłam się i westchnęłam. Dlaczego ze wszystkich miast na świecie to musiał być akurat Paryż? Miasto miłości i zakochanych. I w nim ja, która nie uznawała czegoś takiego jak kochanie. Pomasowałam nasadę swoich blond włosów i rozpuściłam mały kok.
Zajmę się tym wszystkim jutro…
Siedziałam kilka godzin w bezruchu, czekając, aż na niebie pojawi się księżyc. Spojrzałam ostatni raz przez okno. Paryż zasypiał, gwiazdy lśniły na granatowo-czarnym niebie. Zapierający dech w piersi widok. Jednak nie dla mnie. Zasłoniłam żaluzję i zgasiłam światła.
Zajmę się tym jutro, pomyślałam.
I wtedy rozległ się dzwonek…
Przyszedł.
Silver
Pięć lat wcześniej
Minął tydzień… Tydzień, odkąd zakopałam swojego ojczyma w ogródku. W mediach już huczało o tajemniczym morderstwie, ale nikt nic nie wspominał o mnie. Nie dziwiło mnie, że nie zwrócili uwagi na to, że moja matka miała dziecko. Wszyscy od zawsze mieli mnie w dupie. Wiedziałam, że muszę uciec jak najszybciej. Brakowało mi jeszcze kilku stów… Wydałam bardzo dużo na fałszywy dokument tożsamości. Mój przyjaciel miał znajomości… Will nie pytał, po prostu to zrobił.
Nie dość, że byłam morderczynią i złodziejką, to jeszcze sierotą. Ciekawie. Siedziałam na tyłach kasyna, czekając, aż mój przyjaciel wyjdzie na przerwę. Na głowie miałam kaptur, bo każdy przechodzień czy nieznajoma mi osoba stanowiła dla mnie zagrożenie. Zawsze myślałam o ucieczce. Myślałam o tym, by zniknąć za jakąś kolorową kamieniczką i nigdy nie wrócić. To wydawało się takie łatwe, chociaż kilka dni temu takie nie było. Mimo nienawiści, jaką darzyłam moją matkę, nie chciałam jej zostawiać. Ostatecznie jednak jej nie pomogłam. Jej własna córka zostawiła jej ciało w domu i nawet nie zapłakała. Wsunęłam między wargi papierosa i odpaliłam go. Oparłam się o mur i zaciągnęłam używką.
– Silv, co ty tu robisz? – Słysząc znajomy głos, uniosłam głowę i zobaczyłam, że przede mną stał Will.
Brunet wyglądał na zaskoczonego, czyli jak zwykle zapomniał. Wyciągnął z kieszeni bluzy skręta i wsunął go między wargi. Patrzył na mnie spod rzęs.
– Palę papieroska, a ty?
Chłopak przewrócił oczami, a ja wstałam i wyrwałam mu blanta. Wsunęłam go między wargi, przytrzymując fajkę w drugiej dłoni, i się zaciągnęłam.
– Jarasz w pracy, nieładnie – prychnęłam.
– A ty wcale nie powinnaś jarać. – Wyrwał mi skręta i zaczął go palić. – Nie powinnaś już być gdzieś w Europie?
Zaczęłam chodzić w kółko, rozglądając się wokół siebie. Wsunęłam między wargi ponownie swojego papierosa.
– Tak pomyślałam – zaczęłam. – Nie mogę wylecieć stąd bez swojego pierwszego razu.
Will zaczął się dusić. Ups.
– Chcesz być moim pierwszym? – Odwróciłam się w jego stronę.
– Silver, co ty…
Zaczęłam się śmiać, bo wypieki na twarzy chłopaka lekko mnie urzekły. Lekko i tylko przez chwilę.
– Gdybyś mnie znał Will, to byś wiedział, że żartuję. Faceci są obrzydliwi.
Chłopak przewrócił oczami i oparł się o murek.
– Suka – mruknął.
Sprzedałam mu kuksańca w bark i z wielkim uśmiechem odpowiedziałam:
– Nie narzekaj, będziesz tęsknić za tą blond suką.
– Silver. – Wyrzucił skręta i przygniótł go butem, w tym samym czasie ja to samo uczyniłam ze swoją używką. – Uciekaj stąd. Im dłużej siedzisz w Grove City, tym gorzej dla ciebie. W końcu połączą fakty.
– Nie przeraża cię to, że go zabiłam? – spytałam, na co Will pokręcił głową. – Nawet trochę? – Znów pokręcił głową. – Dziwny jesteś. Mnie by przeraziło, gdybyś zabił swojego ojca i z zimną krwią zakopał go w ogródku.
William zrobił krok w moją stronę. Wiedział, że nie przepadam za dotykiem, więc nie próbował mnie dotknąć.
– On był skurwysynem, który zasługiwał na śmierć. Po pierwsze nie jest mi go żal, a po drugie zrobiłaś to w samoobronie.
Ta… W samoobronie. Odkąd ojczym pierwszy raz podniósł na mnie rękę, wyobrażałam sobie, jak go zabiję. I w końcu jakimś dziwnym przypadkiem mi się to udało. Nie czułam się źle, czułam się wyśmienicie.
– Musisz mnie dziś ostatni raz wpuścić – zmieniłam temat, a oczy Williama się rozszerzyły. – Will, proszę.
Chłopak zacisnął szczękę. Wiedziałam, że ryzykował swoją pracą… Już raz go prawie przeze mnie wylali. To była ostatnia akcja. Ostatnia, a potem zniknę.
– Ostatnia akcja. – Podzieliłam się swoimi myślami.
Jego brązowe oczy wpatrywały się we mnie, ale widziałam w nich niepewność…
Zgódź się…
– Ostatnia akcja – powtórzył.
Nie pisnęłam z ekscytacji, choć chciałam. Puściłam mu natomiast oczko i przygryzłam wargę. Nie bałam się. Już nie miałam czego ani kogo.
Musiałam poczekać, aż się ściemni, więc namówiłam Williama, by kupił mi moje ulubione ciastko. Pani Emily z pobliskiej kawiarni zawsze odkładała mi jedną bułeczkę malinową… Codziennie rano czekała, aż po nią przyjdę. Trochę mnie to smuci, bo naprawdę je uwielbiałam, a teraz? Gdzie znajdę tak świetne wypieki?
Kochałam te cholerne bułeczki malinowe, zabiłabym za nie.
William przyniósł mi torebkę pełną słodkości, a ja wspięłam się na dach budynku. Z góry łatwiej było wypatrzeć potencjalną ofiarę. Nogi zwisały mi w przepaść, a ja delektowałam się cudownym nadzieniem malinowym.
Zaczęłam już ziewać. Byłam strasznie zmęczona, a nadal nie dostrzegałam żadnej potencjalnej ofiary. Widziałam dużo nastolatków, którzy darli się, trzymając butelki piw w dłoniach. I jak tak dłużej o tym myślałam, to zaczęłam się zastanawiać nad jednym… Co to było za życie? Picie co weekend lub w tygodniu, zaliczanie panienek na imprezach, wkuwanie do egzaminów i wysłuchiwanie żali rodziców. Już wolałam być nieukiem, złodziejką, morderczynią niż dziewczynką, która pozwala, by rówieśnicy ją besztali. Zajebałabym im plecakiem, a potem powybijała zęby… Nie nadawałam się do życia wśród ludzi.
Mało za kim przepadałam. William stanowił jakiś dziwny wyjątek. Może dlatego, że przeżył podobne piekło co ja… Może byliśmy za bardzo do siebie podobni… Dzieciaki w naszym wieku przeżywały swoje pierwsze miłostki czy pocałunki, a my? My w tym czasie walczyliśmy o przetrwanie.
Moja matka była… No właśnie, kurwa, w ogóle nie była obecna w moim życiu. A ten pasożyt? Panoszył się, wydając wszystkie pieniądze, które sama zarobiłam. Znaczy ukradłam… Czasem wierzyłam, że się uwolnimy, co czyniło mnie żałosną. Wierzyłam, że moja matka jest skłonna dla mnie uciec… Pierdolenie. Ludzie poświęcają swoje życie na poczet czyjegoś. Więc dzięki Ci święta Penelope, że poświęciłaś swoje życie dla mojego.
Chciałam już zejść z dachu, aż nagle moim oczom ukazał się mężczyzna. Musiałam wytężyć wzrok. Stał przed wejściem do kasyna. Był w podeszłym wieku i miał na sobie czarny płaszcz. Wierzyłam swojemu przeczuciu, które mówiło, że ta tkanina nie należała do najtańszych. Może to kaszmir? Czasami zdarzało mi się czytać magazyny modowe matki. Miałam też dobrą pamięć fotograficzną, więc zapamiętałam wiele luksusowych marek. Ta skromna umiejętność pomogła mi w znalezieniu tego, kto może mieć coś cennego przy sobie. Taki płaszcz krzyczał pieniędzmi.
Czekałam na jakiś ruch mężczyzny. Rozmawiał z kimś, a gdy delikatnie się odwrócił, dojrzałam coś jeszcze. Coś błysnęło w świetle lamp. Na jego płaszczu znajdowała się jakaś błyskotka… Brosza. To musiała być brosza. Dłużej się nie zastanawiałam, zeszłam z dachu i zapukałam do drzwi, które prowadziły na zaplecze kasyna. Chwilę czekałam, aż Will się zbierze…
– Masz przebranie? – spytałam, gdy tylko chłopak uchylił drzwi.
Wskazał palcem za siebie.
– Graj dobrze, Silver, tacę masz obok.
Weszłam do środka, a on cały czas się na mnie patrzył. Wiedziałam, że mi w jakimś stopniu ufa, ale nie z tym miał problem. Ja ucieknę, podczas gdy on tu zostanie…
– Jeśli cię złapią… – zaczął.
– Nic nie wspomnę o tobie, to pierwsza zasada partnerów w zbrodni – dokończyłam za niego, patrząc w jego brązowe oczy.
Wiedziałam, że już się nie spotkamy. Czułam, że muszę coś powiedzieć…
– Will… – wyszeptałam. – Dzięki.
Chłopak skinął głową, a ja zaczęłam się przebierać. Strój kelnerki był idealnym kamuflażem. Związałam włosy w kitkę i odwróciłam się do przyjaciela. Wygładziłam dłońmi marynarkę i spodnie.
– Wyglądam okej? – spytałam, cały czas przecierając materiał dłońmi.
– Tak, wyglądasz dobrze, Silver.
Uniosłam spojrzenie, a oczy Williama dziwnie błyszczały. Czy on…?
– Nie mów, że będziesz za mną tęsknił – parsknęłam. – Will, nie próbuj za mną tęsknić, to nie w naszym stylu – dodałam poważnie. – Will.
Chłopak wyglądał naprawdę dziwacznie… Niepokoiło mnie to.
– Po prostu się odzywaj – odezwał się w końcu. – Pisz, dzwoń, cokolwiek.
To było zabawne. Możliwe, że zaraz będę ścigana listem gończym, a on chce bym do niego pisała i dzwoniła?
– Może to zrobię – mruknęłam, chwytając tacę. – Dzięki jeszcze raz.
Odchodząc, klapnęłam go w bark i ruszyłam do drzwi, za którymi znajdowało się kasyno. Nie czułam strachu ani stresu. Byłam zbyt skupiona na zadaniu. Wejść, zakręcić się obok tego gościa, sprawdzić broszę, ukraść ją, uciec. Proste. Robiłam to już wiele razy.
Przybrałam maskę uśmiechniętej, ładnej dziewczynki, która czasem się wypnie, by zgarnąć od oblechów napiwek. Nie odpowiadała mi ta rola, bo nienawidziłam płaszczenia się przed mężczyznami. Od razu, gdy weszłam do środka, wzrok kilku z nich padł na mnie. Zróżnicowany wiek był w kasynach klasykiem: młodzi, średni i starzy. Ja szukałam facetów w podeszłym wieku, czyli między średnim i starym. Uśmiechałam się, przechodząc obok okrągłych stołów. Krupierzy nie zwracali na mnie uwagi, zgarniali zakłady i recytowali swoje formułki, a ja niepozornie wędrowałam między nimi.
Stanęłam na chwilę w miejscu, by rozejrzeć się dookoła. Miałam naprawdę zajebisty wzrok, bo od razu dojrzałam ten płaszcz. Mężczyzna stał przy barze. Zgarnęłam ze stolika puste szklanki, uśmiechając się do osób, które przy nim siedziały, i ruszyłam. Uniosłam wysoko podbródek i gdy tylko byłam w idealnym punkcie, wpadłam na faceta.
– O mój Boże, przepraszam! – jęknęłam, gdy zderzyłam się z jego ciałem.
Zaczęłam podnosić z ziemi odłamki szkła, gdy ten nawet się nie schylił, by mi pomóc. Kutas. Uniosłam głowę i wydukałam:
– Przepraszam pana bardzo…
Miał ostre rysy twarzy. Jego oczy czujnie mnie obserwowały. Podniosłam się i zaczęłam ścierać serwetką kropelki napoju z jego płaszcza. Ten chwycił moją dłoń bardzo mocno. Nie wiem dlaczego, ale czułam się, jakby mnie prześwietlił. Jakby doskonale wiedział, co mam zamiar zrobić. Musiałam zagrać.
– Niech pan mnie puści! – Odsunęłam się, wyrywając dłoń i odepchnęłam go od siebie.
Posłał mi dziwne spojrzenie, którego nie potrafiłam rozszyfrować. Brosza. Była złota i miała kształt litery S. Wyglądała na drogą… Bardzo drogą. Mój bilet do Europy. Odłożyłam tacę i nie wahając się dłużej, minęłam go, ale nie omieszkałam go trącić barkiem. Z całych moich sił. Byłam o wiele niższa, ale mężczyzna zachwiał się na nogach, a ja szybko go złapałam.
– Proszę się nauczyć traktować kobiety z szacunkiem – powiedziałam, trzymając go za płaszcz. – Taka mała rada. Jeśli pan nie szanuje ich, one nie będą szanować pana.
Uśmiechnęłam się sztucznie i zacisnęłam dłoń na broszy. Szybko i gwałtownie się odwróciłam, zrywając ozdobę. Zaczęłam iść w stronę zaplecza. Szybko… Kurwa, Silver szybciej. W końcu wbiegłam do pomieszczenia. Poczułam się spokojna, dopiero gdy drzwi za mną trzasnęły. Oparłam się o ścianę i uchyliłam dłoń. Brosza była przepiękna…
Ostatnia akcja.
Przebrałam się, jak najprędzej mogłam. Nie pożegnałam się z Williamem. Pożegnania były bezsensowne. Wsunęłam do plecaka broszę i założyłam kaptur na głowę. Wyszłam przez tylne drzwi, od razu spuściłam wzrok i schowałam dłonie do kieszeni. Musiałam jak najszybciej znaleźć jakiś pociąg lub autobus, który wywiezie mnie do większego miasta… Nagle poczułam, jak się z czymś zderzam. To było tak mocne uderzenie, że zatoczyłam się kilka kroków do tyłu. Uniosłam głowę… I mnie po prostu, kurwa, zatkało. Osobą, na która wpadłam, okazała się tą samą, którą okradłam.
Świetnie. Rewelacyjnie. Cudownie. Wyśmienicie. Po prostu, kurwa, zajebiście.
Jego oczy były puste, a ja stałam tak blisko niego, że intensywność jego spojrzenia mnie dusiła. Nie czułam nigdy czegoś podobnego. To nie był strach…
Mężczyzna przewyższał mnie o dużo, bardzo dużo. Był jak jakaś pieprzona żyrafa. Zadarłam mocno podbródek, a w głowie obmyślałam plan ucieczki. Mocno zaostrzona linia żuchwy, prosty nos, krzaczaste brwi, nienaganna postura. Spojrzenie zabójcy... Mogłam się odsunąć, by zyskać większą przestrzeń, ale to by oznaczało, że się go obawiam. A ja się nie bałam. Zrobił krok, nie drgnęłam.
– Śledzisz mnie od kilku godzin – odparł beznamiętnym tonem. – Myślałem, że już się nie odważysz.
Wiedział. Widział mnie? Gula stanęła mi w gardle.
– Nie bądź zdziwiona, że wiem, kim jesteś, Silver. – Teraz pomyślałam, że umrę przez zadławienie swoimi wnętrznościami. – Zabrakło pary w gębie?
– Nie – odparłam bez zawahania. – Po prostu zaskoczył mnie pan, bo nie sądziłam, że mężczyźni w podeszłym wieku potrafią mieć tak chore obsesje, by kogoś prześwietlać. Naprawdę musi się panu nudzić na emeryturze.
Nieznajomy skinął głową.
– Emerytowany policjant? – spytałam, wsuwając głębiej dłonie. – Tydzień wam zeszło, dość słabo działa policja w naszym kraju. Nie powinno mnie to dziwić, przecież…
– Nie jestem z policji – odpowiedział bez zawahania.
Chciałam się przesłyszeć. Jeśli nie był z policji… To kim on, do cholery, był?!
– Zabrałaś coś, co należy do mnie. – Uniósł brew, ale bez większego wzruszenia. Wyglądał, jakby to nie robiło na nim wrażenia. – Lekko nieudolnie, bo szarpnięcie, jakie spowodowało wyrwanie broszy z mojego płaszcza, było naprawdę mocno odczuwalne.
Miałam coraz większą ochotę się wycofać i zacząć spierdalać. Ten facet był dziwny… I mówiłam to ja. Jakie to zabawne. Już sama nie wiedziałam, czy to coś ze mną jest nie tak czy z nim.
– Oddaj mi broszę. – Wyciągnął do mnie swoją dłoń. – Nie bój się.
– Precz z tą łapą, bo pana ugryzę – zagroziłam, robiąc krok do tyłu.
Świetnie, zagroziłaś mężczyźnie, którego okradłaś, tym, że go ugryziesz.
Widziałam, jak po jego ustach przemknął uśmieszek. Nie był on niczym, co miałoby spowodować uśmiech na mojej twarzy, wyglądał on raczej na… groźny? Nie wiedziałam, jak mam go interpretować. W życiu nie miałam jeszcze styczności z taką personą. To było dla mnie nowe doświadczenie, a co najbardziej zaskakujące – podobało mi się to.
– Chyba powinienem odebrać to jako groźbę.
– Jest pan nawet bystry – odparłam.
– Okradłaś mnie, grozisz mi i jeszcze się ze mnie wyśmiewasz. – Jego ton zmieniał się z każdym wypowiedzianym zdaniem. – Nie jestem z policji i nie mam zamiaru jej wzywać. Partnerzy w zbrodni kryją swoich, nieprawdaż?
Zatkało mnie. W tej chwili mnie po prostu zatkało.
– Czy tak nie mówisz z Wiliamem? – spytał głosem, którego brzmienie mnie poraziło.
William. O Boże, Will. Jeśli ten bogaty chuj mu coś zrobił…
– Spokojnie, William jest cały – zapewnił mnie, trafnie odczytując moje myśli.
Patrzyłam obcemu mężczyźnie w oczy i dojrzałam spokój. Moje serce nieco się uspokoiło. Mnie mógł zrobić, co chciał. Ale Will… Nie powinnam tak reagować, bo to oznaczałoby, że w jego towarzystwie czułam się komfortowo. Nie ufałam mężczyznom. Nie chciałam im ufać i nigdy im nie zaufam. Nieznajomy zrobił krok na przód. Nie drgnęłam. Brałam głębokie, niewidoczne dla jego oka wdechy. Gdybym się cofnęła, okazałabym słabość. A tego przed mężczyznami nie robiłam. Nieważne, jak bym się bała, nie mogłam drgnąć.
Spojrzałam na krótką chwilę na jego buty. Już sam sposób jego chodzenia sprawiał, że mężczyzna emanował czymś na kształt władzy. Jego stopy zatrzymały się przede mną.
– Silver Ruby Miles, czy chcesz zmienić swoje życie? – spytał na wydechu.
To pytanie lekko zbiło mnie z tropu… Nikt nigdy się mnie o coś takiego nie zapytał, a ja znałam na to pytanie odpowiedź od lat. Śniłam o zmianie mojego życia. To było marzenie, które mnie przy nim utrzymywało. Cel, do którego dążyłam. Nawet po trupach. A jednak, gdy ktoś w końcu mnie o to zapytał, zamilkłam. Milczałam, bo wdarł się do mojej bańki…
– Nie bój się dziecko, nie skrzywdzę cię.
– Każdy oprawca tak mówi – odpowiedziałam.
Hardo patrzyłam w jego szare tęczówki. Zaczęłam dostrzegać więcej detali w jego wyglądzie. Miał czarne włosy, jakby ktoś wylał wiadro smoły na jego głowę. Wyglądały na delikatnie, dłuższe od typowego męskiego cięcia. Kędziorki zakręcały się wokół jego ucha. Czupryna była gęsta i lśniąca. Miał piękniejsze włosy niż ja.
– Racja – odparł cicho.
– Czego pan ode mnie chce? – spytałam nieco ostrzejszym tonem.
Facet zwilżył językiem usta i lekko się uśmiechnął, po czym odpowiedział:
– Chcę ci pomóc. – Po wypowiedzeniu tych słów jego uśmiech się pogłębił.
Zaczęło mnie to wszystko delikatnie niepokoić. Byłam przekonana, że musiałam się przesłyszeć.
– Masz wielki talent, nie możesz go zmarnować na ulicy. Pomogę ci go rozwinąć.
Chciałam się zaśmiać. Jakiś wróżbita z niego czy co? Nie ufałam mu, bo jakbym miała ufać gościowi, którego okradłam, a on znał moje cholerne imię i zachowywał się jak jakiś pojeb? A jednak w jego oczach nie dostrzegałam drapieżnika, który czeka, aż jego ofiara się podda.
– Pomagam takim jak ty.
– Takim jak ja? – parsknęłam.
Wyciągnął ręce z kieszeni i odsunął płaszcz.
– Wyciągnij broszę z plecaka – rozkazał. – Nie wezmę jej, po prostu chcę, byś się jej przyjrzała.
Nie byłam pewna, czy to dobry pomysł, ale w tym momencie nie wiedziałam, jak mogę mu uciec. Ostrożnie zdjęłam plecak z ramion i wyciągnęłam z niego złotą broszę. Dopiero trzymając ją w dłoni i przyglądając się jej z bliska, zauważyłam, że literkę otaczają pąki róż. Małe kwiatki ozdabiały broszę, a na koniuszku litery S była głowa węża.
– Pomagam dzieciakom, które są inne niż system by tego chciał.
– System? – Mocniej zacisnęłam palce na broszy.
– Rząd, politycy, nauczyciele, rodzice – zaczął. – Oni tworzą system, który ma sprawnie działać, szkoły, przedszkola, studia. Wpajanie wiedzy, którą oni chcą, byście przyswoili. To wszystko, moja droga Silver, jest systemem, a my jesteśmy marionetkami znajdującymi się w dłoniach tych wyżej od nas.
Słuchałam go uważnie.
– Ale ciebie system nie dotknął. Jesteś inna, ale to nie oznacza, że gorsza. – Zaczynałam mieć dziwne wrażenie… Wrażenie, że on mnie rozumie. – Jesteś lepsza od wszystkich ludzi w tym mieście. Zdradzę ci też jedno. – Przysunął swoją twarz do mojego ucha. – Jesteś wyjątkowa.
Nie byłam wyjątkowa. Byłam dziwolągiem. Marginesem społecznym. Złodziejką. Morderczynią. Okropną córką. Nie byłam wyjątkowa…
– W mojej szkole jest miejsce dla takich wyjątkowych osób jak ty.
– Co to za szkoła? – spytałam, nie czując już potrzeby, by się od niego odsunąć.
– Wiesz, gdzie jest Minnesota? – zapytał, na co skinęłam głową. – Tam powstały mury mojego przeznaczenia. Od zawsze chciałem stworzyć miejsce dla osób takich jak my. I stworzyłem prywatną szkołę dla nastolatków spoza systemu.
Niczego nie rozumiałam. Czułam się, jakby mówił do mnie w nieznanym języku albo co gorsza… Jakby rzucał na mnie klątwę, a ja chciałam go wysłuchać… I słuchałam. Możliwe, że wielką rolę odgrywało w tym to, że nie miałam nic do stracenia.
– Ale co mam do tego ja? – parsknęłam kolejny raz.
Mężczyzna zrobił krok. Był już naprawdę blisko mnie, przez co zaczynałam się czuć coraz bardziej nieswojo. Między nami na chwilę zapadła cisza, która wydawała mi się zbyt przytłaczająca. To był jego cel. On chciał mnie zbić z tropu.
– Moja droga, chcę byś do niej uczęszczała.
Co?
– Co? – jęknęłam.
– Możesz zacząć nowe życie, uciec od przeznaczenia, które cię czeka. A oboje wiemy, że twoim przeznaczeniem nie jest więzienie. Jesteś młoda, bystra i naprawdę utalentowana, chcesz to stracić i zgnić za kratami? – Wiedział o mnie wszystko. – Nie będziesz musiała okradać bogaczy. Nie będziesz musiała uciekać na inne kontynenty, czując na karku oddech policji. Ochronię cię i nauczę więcej.
Musiałam kilka razy zamrugać, by pojąć to wszystko. Chciałam wiedzieć, skąd to wie… Skąd mnie zna, ale czy to by coś dało? Nie. To nic by nie dało. Są pewne rzeczy, których nie powinno się wiedzieć. A słuchając go, poczułam przeogromną chęć wyciągnięcia do niego dłoni. Chciałam się zgodzić. Uciec. Nie musiałabym bać się tego, że któregoś dnia mnie złapią. Może i nawet miałabym gdzie spać… Nie musiałabym kraść, by przeżyć. Jedyne, co mnie niepokoiło, to fakt, że musiałabym poznać innych… A to mogłoby skończyć się źle. To wydawało się dla mnie nierealne, ale czy to nie to, czego chciałam? Moje najskrytsze marzenie właśnie mogło się spełnić. Wystarczyło tylko powiedzieć „tak”.
– Zgadzam się.
Mężczyzna skinął głową, a na jego ustach pojawił się uśmiech satysfakcji. Wygrał, a ja nie wiedziałam jeszcze, czy coś na tym zyskam. Może mnie wywiezie i sprzeda? Nie miałam pojęcia, ale nie bałam się. Moja decyzja nie była rozsądna, a wręcz irracjonalna. Nie ufałam obcym, a właśnie podjęłam taki krok. To była desperacja… Obdarzył mnie spojrzeniem, które miało w sobie moc nieznajomej mi obietnicy. Byłam gotowa sprzedać duszę za nowe życie.
I sprzedałam.