White Agony - Weronika Plota - ebook + audiobook
BESTSELLER

White Agony ebook i audiobook

Weronika Plota

4,7

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

90 osób interesuje się tą książką

Opis

Szósty tom serii ,,Hellish’’!

 

Drugi tom dylogii „Agony”, historii najmłodszego z braci Scott.

 

„Zlekceważyłem własne ostrzeżenie, ona pochłonęła całą moją duszę”.

 

Aiden po odkryciu prawdy, kto był zabójcą w Six, staje się jeszcze bardziej bezwzględny i nieczuły niż wcześniej. Aby stłumić poczucie winy, pogrąża się w mroku. Odpycha wszystkich znajdujących się w jego otoczeniu, nie zważając na to, czy kogoś zrani.

 

Jego brat został porwany i na temat jego zaginięcia wie jedynie tyle, że Esmeray może mieć coś z tym wspólnego. Chłopak tkwi w martwym punkcie, co jeszcze bardziej nasila jego gniew. Razem z Zane’em opuszczają Akademię Six i przenoszą się do Nowego Jorku, wierząc, że w tym mieście znajdą jakąkolwiek wskazówkę na temat Nicholasa.

 

Jednak sprawa zaginionego brata to niejedyna kwestia potęgująca jego obłęd. Aiden nie może zapomnieć o dziewczynie, którą skazał na śmierć. Chłopak niczego bardziej nie żałuje niż tego, że nie zadał jej ostatecznego ciosu osobiście.                                                                                                              Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia.                                          Opis pochodzi od Wydawcy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 519

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 13 godz. 27 min

Lektor: Agnieszka Baranowska
Oceny
4,7 (743 oceny)
590
95
37
14
7
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
carinka2244

Całkiem niezła

Nie podobało mi się zakończenie.
90
majapasturczak

Nie oderwiesz się od lektury

White Agony mnie złamało chyba
103
XxblackrosexX

Dobrze spędzony czas

Weronika zrobiła wielki progres od początku serii, książka jest dopracowana w 100%. Świetnie została przedstawiona wcześniejszego życia esmeray. A to jakie plot twisty występują w tej książkę to głowa mała. Polecam 4/5⭐️
93
magdakacz12

Nie oderwiesz się od lektury

weronika płacisz mi za terapię:)
73
katysiapysia

Nie oderwiesz się od lektury

Kocham te trylogię całym sercem. Serce mi pękło na milion kawałków po jej zakończeniu 😭❤️

Popularność




Copyright © for the text by Weronika Plota

Copyright © for this edition by Wydawnictwo NieZwykłe, Oświęcim 2024

All rights reserved · Wszystkie prawa zastrzeżone

Redakcja: Anna Adamczyk

Korekta: Anna Łakuta, Aga Dubicka, Iwona Wieczorek-Bartkowiak

Skład i łamanie: Paulina Romanek

Oprawa graficzna książki: Paulina Klimek

ISBN 978-83-8362-787-8 · Wydawnictwo NieZwykłe · Oświęcim 2024

Grupa Wydawnicza Dariusz Marszałek

Ostrzeżenie

Na wstępie chcę Cię tylko uświadomić, że White Agony jest książką dla starszego grona odbiorców. Sięgając po nią, musisz mieć na uwadze, że napotkasz w niej motywy dla dorosłych. Takie, które mogą wywołać w Tobie skrajne emocje. W książce znajdziesz m.in. opisy morderstw oraz gwałtów. Akty seksualne są mocniejsze i bardzo opisowe. Pojawia się w niej także motyw uzależnienia od narkotyków. Sceny zawarte w powieści mogą wywołać dyskomfort u wielu czytelników. Bohaterowie nie są dobrymi postaciami.

Jeśli jesteś wrażliwą osobą, która nie przepada za mrocznymi historiami, proszę, odłóż tę książkę.

Pamiętaj, że wszystko, co tu znajdziesz, to fikcja. Opisy walk czy miejsc to tylko wytwór wyobraźni autorki. Jeśli mimo tego ostrzeżenia chcesz zacząć czytać, zapraszam Cię do historii Aidena Scotta i Esmeray Moon…

Udanej podróży.

„Hellish”

Wielu z Was prosiło, bym wytłumaczyła kolejność serii „Hellish”. Uznałam, że może to Wam bardzo pomóc.

1.Hellish Heat (historia Nicholasa Scotta i Aurory Devis).

2.Hellish Desire (historia Nicholasa Scotta i Aurory Devis).

3.Hellish Souls (zakończenie historii Nicholasa Scotta i Aurory Devis).

4.Hidden Hearts (historia Zane’a Scotta i Silver Miles) – akcja dzieje się między drugim a trzecim tomem trylogii Nicholasa i Aurory. Zawiera wątki z Hellish Desire i Hellish Souls, jednak jest to odrębna historia, którą można czytać w dowolnej kolejności.

5. i 6.Dylogia „Agony” (historia Aidena Scotta i Esmeray Moon) – dzieje się po wydarzeniach z Hellish Souls, więc zawiera spojlery do całej trylogii. Pierwszy tom dylogii „Agony” ma tytuł Dark Agony, a drugi – White Agony.

7. The Golden One (historia Isaaca Warrena) – książka będzie opowiadać o wydarzeniach sprzed trylogii, które dotyczą jednego z jej głównych bohaterów.

Mam nadzieję, że teraz budowa serii stała się dla Was jaśniejsza.

Całusy.

Weronika

PLAYLISTA

David Kushner – Sweet Oblivion

David Kushner – Mr. Forgettable

Ashley Singh – Soul Tied

David Kushner – Skin and Bones

Tom Odell – Black Friday

Shaya Zamora – Unveil

David Kushner – Hero

David Kushner – Humankind

Shaya Zamora – Cigarette

Billie Eilish – WILDFLOWER

Isak Danielson – Broken

David Kushner – Dead Man

Billie Eilish – BLUE

Chance Peña – The Mountain Is You

Shaya Zamora – Sinner

Billie Eilish, Khalid – lovely

Camylio – trouble

Lana Del Rey – Born to Die

Sara Kays – Remember That Night?

Riley Pearce – Brave

Cleffy – Meet you at the Graveyard

The Neighbourhood – Afraid

Camylio – angel

Abe Parker – it is what it is

Lana Del Rey – Cherry

Elsa & Emilie – Ocean

Michael Schulte – Falling Apart

Isak Danielson – Power

Tate McRae – you broke me first

Kina – Get You The Moon

Pamiętaj, zło upomni się o swoje. Nikt nie przyjdzie Ci na ratunek. Zawróć, póki nie jest za późno, i nie daj się zwieść.

Ciemność prędzej czy później zbierze swoje żniwo.

Prolog

Esmeray

Krew skapywała z sufitu, ściany były umazane czerwienią, a na podłodze leżały martwe ciała. Cały dom spowijał mrok, a otaczająca mnie cisza sprawiała, że czułam się jak ryba w wodzie. Moje bose nogi pokrywała krew. Uniosłam wzrok i na końcu korytarza dostrzegłam mężczyznę. Nie drgnęłam, kiedy zerwał się do biegu, by mnie zabić. Jego dłonie zacisnęły się na mojej krtani, a ja się śmiałam. Zdezorientowanie, które zauważyłam na jego twarzy, było urocze, szczególnie gdy uświadomił sobie, że właśnie wbiłam w jego bebechy ostrze. Poluzował uścisk, a ja wyciągnęłam nóż i dźgnęłam go jeszcze raz, i znowu… Przestałam, dopiero kiedy upadł na podłogę. Przeskoczyłam nad ciałem, uważając, by nie poślizgnąć się na krwi.

To była rzeź.

Raz na dwa lata porywali zabójców z innych organizacji. Wrzucali ich do jednego domu, który był zaprojektowany tak, że nikt nie mógł z niego uciec. Żaden krzyk nie przebije się przez te mury, nikt nie przyjedzie tu z odsieczą. Nikt przede mną nie ucieknie. Oni wszyscy byli nieświadomi tego, że ja i mój brat znaliśmy każdy korytarz, każde pomieszczenie… Wiedzieliśmy, gdzie się ukrywają. Ich miny, kiedy orientowali się, że byliśmy wszędzie i nie mogli przed nami uciec, były bezcenne… Lubiłam, gdy uciekali jak przerażona zwierzyna.

Oni obserwowali tę rzeź na telewizorach w bezpiecznym miejscu. Delektowali się każdą sekundą, w trakcie której razem z bratem wykonywaliśmy brudną robotę, a ja zatracałam się w tym coraz bardziej. Posmak adrenaliny na czubku języka potrafił uzależnić, a jeszcze bardziej chwila, gdy ich oczy gasły. Byłam ostatnią osobą, którą widzieli… Umierali, patrząc na mnie. Ich ciała nigdy nie wróciły do rodzin, ludzie związani z moim ojcem bezcześcili ich zwłoki, wycinając im nienaruszone organy. Mogli je sprzedać na czarnym rynku.

Usłyszałam kroki i od razu się odwróciłam. Mężczyzna obserwował mnie z końca korytarza. Zacisnęłam palce wokół rękojeści noża i uniosłam wzrok na kamerę umieszczoną w rogu ściany. Miałam zapewnić im rozrywkę. Oblizałam wargi, gotowa na kolejną dawkę ekscytacji, gdy postać nagle się odezwała:

– Esmeray.

Zamrugałam i w jednej chwili wszystko stało się wyraźne. Jego głos, otaczające mnie ciała i zapach krwi, drażniący moje nozdrza. Czułam bicie swojego serca. Znów uniosłam wzrok na kamerę. On tam był, patrzył na mnie i czekał.

– Esme – odezwał się ponownie.

Kącik moich ust się uniósł, a spojrzenie powędrowało w stronę znanego mi głosu. Tego roku zaszła pewna zmiana, myśleli, że będę posłuszna. Umieszczając mnie w tym domu, zapomnieli o jednym… Wiedziałam, gdzie oni są.

Wyciągnęłam ostrze i ruszyłam w stronę mężczyzny.

– Uciekaj – wyszeptałam.

Nasze spojrzenia się skrzyżowały. Powoli się do niego zbliżałam, a on nadal stał w miejscu. Moje stopy zostawiały za sobą krwawe ślady. Zaśmiałam się, przystając naprzeciwko chłopaka.

– Uciekaj – powtórzyłam.

Rozdział pierwszy

Aiden

Wdech i wydech. Wdech i…

– Nie no, to jest, kurwa, bez sensu. – Otworzyłem oczy, a kobieta o blond włosach uniosła na mnie wzrok. – To oddychanie nie ma sensu.

Nie sądziłem, że kiedykolwiek pojawię się w takim miejscu. W pięknym, beżowym gabinecie udekorowanym kolorowymi kwiatami. Wystarczyło przejść przez próg tego pokoju, by poczuć ich woń wymieszaną z nutą świeżości. Wszystko, co się tutaj znajdowało, było zaprzeczeniem mnie. Nie pasowałem do ani jednego kąta tego pomieszczenia. Siedząc na różowej sofie w otoczeniu różowo-fioletowych poduszek, wyglądałem jak czarna plama. A kobieta o jasnych blond włosach uśmiechała się lekko.

– Powtarzasz, że terapia jest bez sensu, odkąd tylko zawitałeś do mojego gabinetu. – Odłożyła beżowy notatnik na stolik kawowy i pochyliła się w moją stronę. – Nie musisz tu przychodzić, to jest twoja wolna wola.

– Bystra – mruknąłem pod nosem.

Nie musiałem długo czekać, aż kobieta zareaguje na moje słowa. Ciche parsknięcie wydobyło się z jej ust. Skrzyżowałem swoje spojrzenie z jej, które było cały czas utkwione we mnie.

– Dziękuję za komplement, Aidenie. – Kącik jej ust się uniósł. – Jednak jestem twoim lekarzem zarówno w gabinecie, jak i poza nim. – Założyła prawą nogę na lewe udo.

– Ile masz lat?

Zatrzepotała rzęsami, a na jej twarzy dostrzegłem zmieszanie. Po kobiecie nigdy nie było widać żadnej emocji, nawet jak się uśmiechała, wydawało się to puste, bez żadnego wyrazu.

– Ile razy chcesz przychodzić na terapię, którą uważasz za nieskuteczną? – Nie zdziwiłem się, że zignorowała moje pytanie. – Odpowiedz mi, a ja wtedy zrobię to samo.

Oparła się o beżową poduszkę, a jej biała koszulka z długimi rękawami delikatnie się podwinęła. Odsłoniła fragment tatuażu, który z tej odległości przypominał motyla. Poruszyła się, przez co materiał znów delikatnie się odwinął, ukazując tym samym kilka motyli. Były one malutkie, ale bardzo kobiece. Zamrugałem kilka razy, ponieważ właśnie uświadomiłem sobie, że wszystko było zachowane w tej samej estetyce. Miejsce, w którym pracowała, wydawało się przesiąknięte nią.

– Ruth to dość mocne imię jak na twoją estetykę.

– Estetykę? – parsknęła pod nosem. – Teraz chcesz rozmawiać o mnie?

Poprawiłem się na sofie, zakładając nogę w ten sam sposób co ona.

– Płacę ci za rozmowę ze mną, więc rozmawiaj, Ruth.

Znów się uśmiechnęła, a kilka kosmyków opadło na jej policzki. Cały czas ją obserwowałem.

– Blisko nam do rówieśników – odpowiedziała krótko i zdjęła nogę z kolana. – Co lubisz, Aidenie? – zapytała niespodziewanie.

Opuściłem spojrzenie i wbiłem je w swoje dłonie. Na chwilę nastała cisza, która wydawała się trwać i trwać… Szczerze zastanawiałem się nad odpowiedzią. Wymusiłem na niej rozmowę, nie mogłem się więc teraz wycofać, bo w ten sposób okazałbym słabość. Cały czas szukałem odpowiedzi. Przeszukałem swój umysł, by znaleźć w nim cokolwiek. Im dłużej zagłębiałem się w sobie, tym bardziej uświadamiałem sobie, że już nic we mnie nie zostało. Nie miałem nic, co mógłbym lubić. Nie smakowały mi fajki, choć kiedyś lubiłem smak nikotyny. Alkohol stał się dla mnie nijaki, a seks… nie był taki sam.

– Nic – odparłem, unosząc ponownie wzrok.

Ruth zmarszczyła brwi, a jej twarz wyglądała na beznamiętną.

– Nic już nie lubię.

Cisza bardzo często towarzyszyła mi w tym miejscu. Brak odpowiedzi ze strony kobiety mnie nie zaskoczył.

– A mi się wydaje, że coś lubisz.

Uniosłem delikatnie brew, mając nadzieję, że tym gestem zachęcę ją do rozwinięcia.

– Wiesz, dlaczego większość ludzi przychodzi na terapię? Dlatego, że widzą w sobie problem i chcą sobie pomóc, a ty tego nie chcesz. Rozmowa z kimś sprawia ci trudności, a szczególnie otworzenie się na mnie. Nie mogę ci pomóc, bo nic o tobie jako o moim pacjencie nie wiem. – Nie odrywałem wzroku od jej twarzy, z każdym słowem marszczyła coraz bardziej brwi. – Ty lubisz ból, a te spotkania mają ci o nim przypominać.

Zacisnąłem mocniej szczęki i wziąłem głęboki wdech. Uczucie, które paliło mnie od środka, nie minęło od półtora miesiąca. Te spotkania to przykrywka, która miała skutecznie zamydlić oczy mojemu bratu i Aurorze. Wiele razy podczas naszych rozmów sugerowali, żebym udał się do psychologa, i wiedziałem, że nie odpuszczą. To był cudowny powrót do przeszłości. Zrobiłem to z nadzieją, że znów poczuję ten sam ból co kilkanaście lat temu. I na pierwszym spotkaniu właśnie tak się stało, ale na kolejnych… nie czułem totalnie nic.

– Czyli jesteś dobra – odparłem krótko.

– A ty jesteś bardzo trudny w obyciu. – Jej twarz rozjaśnił delikatny uśmiech. – Przepraszam, nie powinnam…

– Zgadzam się, jestem trudny w obyciu – przerwałem jej. – Przychodzę tutaj, żeby mieć dobrą wymówkę, więc odpowiadając na twoje pytanie, jeszcze długo będę przychodził na terapię, którą uważam za nieskuteczną.

Rozległ się dźwięk oznaczający koniec spotkania. Ruth zawsze nastawiała budzik, aby melodia zasygnalizowała nam, kiedy mijała ustalona godzina. Wstałem z sofy i chwyciłem kurtkę. Nie pożegnałem się z kobietą, ale kiedy wychodziłem z jej gabinetu, nasze spojrzenia się na chwilę skrzyżowały. To był ułamek sekundy, który powiedział mi więcej, niż mógłbym się spodziewać.

Podmuch powietrza uderzył w moją twarz, kiedy opuściłem budynek. Wyciągnąłem z kieszeni spodni paczkę papierosów, wsunąłem jedną fajkę między wargi, po czym ją odpaliłem. Nowy Jork… Nienawidziłem tego miasta i na moje nieszczęście tu utknąłem. Spotkania z terapeutką okazały się moją jedyną ucieczką, choć wcześniej sądziłem, że będą karą. Pierwsze zaciągnięcie się używką i…

Kurwa. Rozległ się dźwięk telefonu. Gdy go wyciągnąłem, a na ekranie ujrzałem imię swojego brata, zaciągnąłem się używką kolejny raz.

– Jak terapia?

– Właśnie palę, zaraz wsiadam do samochodu i wracam. – Nie odpowiedziałem na jego pytanie.

– Aiden…

– Wiem, nie pytałeś o to, ale mam to w chuju. Dzwonisz zawsze po to samo, Zane. Nic się nie zmieniło, nie wyszedłem z jej gabinetu odmieniony. Nadal jestem tym samym Aidenem, tym, którego nienawidzicie. – Ponownie zaciągnąłem się fajką.

– To po co tam chodzisz?

– Po to, żebyście się ode mnie odpierdolili.

Po tych słowach rozłączyłem się i wyłączyłem telefon. Ta krótka rozmowa z bratem sprawiła, że krew w moich żyłach zaczęła się gotować. Zgasiłem papierosa butem i ruszyłem w stronę auta. Czarny mercedes niczym się nie wyróżniał na tle innych samochodów, a właśnie to było dla mnie ważne. Szukałem swojego brata, wchodziłem w kręgi ludzi, którzy od lat na mnie polowali. Nie mogłem się rzucać w oczy, choć bardzo tego chciałem. Wsiadłem za kierownicę i ruszyłem od razu w stronę hotelu. Odkąd to wszystko się wydarzyło, przyleciałem tu, ale dlaczego? Nie wiedziałem. Zadawałem sobie wiele pytań, na które odpowiedzi nie znałem.

Dlaczego nie działałem bardziej w kwestii morderstw? Dlaczego umknęło mi coś tak istotnego jak to, że ona była za to wszystko odpowiedzialna? Dlaczego moje zachowania i działania okazały się tak irracjonalne i niepasujące do mnie? Dlaczego to wszystko się stało, a ja niczego nie zauważyłem… Było tak wiele luk, tak wiele nieścisłości, tak… Kurwa, to wydawało się niedorzeczne i nierealne. Zawsze przewidywałem ruchy innych i nie dopuszczałem do takich sytuacji, a jednak… To, że Nicholas zniknął, też wydawało się dziwne. Nie trzymałem się z nim blisko, ale wiedziałem, że nie dałby się tak łatwo podejść. Był świetnym zabójcą, miał cholernie dobre umiejętności. Nic tu nie grało. Wszystko wydawało się niedorzeczne, a mnie doprowadzało to do kurwicy.

Zaparkowałem pod hotelem i ruszyłem do wejścia, wtedy ktoś mocno uderzył mnie ramieniem. Zderzyłem się z czyjąś sylwetką, a gdy uniosłem wzrok, dostrzegłem mężczyznę. Skinął mi głową i odparł:

– Przepraszam.

Zmarszczyłem brwi, kiedy do moich uszu dotarł jego akcent.

– Znamy się? – zapytałem.

Miał okulary przeciwsłoneczne, a na jego ustach zauważyłem bliznę, która ciągnęła się wyżej w stronę oka. Miałem wrażenie, jakbym już kiedyś go spotkał, a nawet znał.

– Jeszcze nie – odpowiedział. – Miłego dnia.

Minął mnie, a ja stałem chwilę w bezruchu, próbując dopasować jego głos do kogoś znajomego. Miałem w głowie kompletną pustkę. Dopiero po jakichś dwóch minutach zmusiłem nogi do ruchu. Od razu po przekroczeniu progu hotelowego pokoju wyczułem, że ktoś w nim jest. Dodatkową kartę miała Aurora, byłem pewien, że to ją tu zastanę. Pokój był duży, miał salon z małym aneksem kuchennym, sypialnię i łazienkę. Musiał mi zastąpić „dom”. Zamknąłem za sobą drzwi, a kiedy wszedłem w głąb pomieszczenia, dostrzegłem brunetkę siedzącą na beżowej kanapie, z nogami podciągniętymi do brody. Z dnia na dzień wyglądała coraz gorzej, powoli uchodziło z niej życie przez to, że jego nadal nie było. Miłość dla mnie nie istniała, nie wierzyłem w nią ani w to, że mógłbym kiedyś kogoś pokochać. Jednakże wiedziałem, że dla innych istniała.

Zrobiłem krok, a jej spojrzenie wylądowało na mnie. Przekrwione spojówki, szara cera, ból. To ostatnie wyraźnie dostrzegłem na jej twarzy.

– Cześć – wyszeptała, próbując się uśmiechnąć. – Jak minął ci poranek?

– Gdyby Zane mnie nie wkurwił, to byłby dobry dzień. – Usiadłem obok niej. – Spałaś?

Nie odpowiedziała, a brak odpowiedzi to też odpowiedź.

– Rozmawiałaś może z Darcym? – próbowałem zmienić tor rozmowy. Miałem świadomość tego, że jej dzieci utrzymywały ją na powierzchni. – Twoi bracia zajmują się twoimi synami. Jesteś pewna, że…

– Gabriel i Mateo to idealni wujkowie – wtrąciła się. – Ezra ma obsesję na punkcie Riaza.

– Nie lubię twojego ojca, ale on nie pozwoli ich skrzywdzić.

Aurora parsknęła, a pojedyncza łza spłynęła po jej policzku. Odwróciła się w moją stronę, siedziała teraz po turecku, a dłonie opuściła wzdłuż ciała.

– Mój ojciec zabił moją matkę, Aiden. Sprawił, że moje życie stało się piekłem. Oddanie mu moich dzieci było dla mnie niewyobrażalnie trudne. Ufam Gabrielowi. Wiem, że gdyby coś groziło moim dzieciom, zabiłby każdego, nawet Ezrę.

Ja nie byłem tego taki pewien. Nie wiedziałem, czy mężczyzna zabiłby swojego narzeczonego dla dzieci Aurory. Wiem, że ja bym to zrobił, Zane też, a szczególnie Nicholas. Wypatroszyłbym osobę, która dotknęłaby którekolwiek z dzieci moich braci.

– Zane się do ciebie odzywał? – zmieniła temat.

– Jeśli masz na myśli jego kontrolę rodzicielską, to tak.

– Martwi…

– Martwi się o mnie, taaa… – Przewróciłem oczami. – To nie jest braterska troska, wjebał mnie w jeszcze większe gówno.

Dziewczyna zmarszczyła brwi. Nikt z nich nie wiedział o tym, co wydarzyło się lata temu, i nie miałem zamiaru tego zmieniać. Jeśli poznaliby prawdę, nie daliby mi spokoju, w dodatku cały czas usprawiedliwialiby moje zachowanie. A moja przeszłość nie miała wpływu na to, co robiłem i jakie decyzje podejmowałem. Byłem taki, bo chciałem taki być.

– To po co chodzisz na terapię?

Kolejna… Cudownie.

– By pokazać wam, jak głupie i bezcelowe to jest. Oczywiście dla mnie, wiem, że wielu innym osobom pomaga. – Wstałem i podszedłem do barku. – Auroro, jestem zabójcą, terapia to dla mnie jebana abstrakcja.

Chwyciłem butelkę wódki i ruszyłem w stronę kuchni. Nalałem alkoholu do szklanki, a potem, patrząc na dziewczynę, wypiłem całą jej zawartość. Bez żadnego skrzywienia, nie poczułem nawet palenia w gardle.

– Wiesz, co robię po terapii? – spytałem, ponownie napełniając szklankę. – Wracam tu, rozmawiam z wami, po czym stąd wychodzę. Szukam ludzi, którzy mogą wiedzieć coś o Nicholasie, i zabijam. Podcinam gardła skurwielom i świetnie się przy tym bawię.

Dostrzegłem, jak jej szczęki się zacisnęły, a spojrzenie stało się pełne współczucia. Szybko opróżniłem kolejną szklankę wódki, a moje dłonie automatycznie chwyciły butelkę, by zapełnić ją po raz trzeci. Zanim zdążyłem przyłożyć szkło do ust, dziewczyna wstała z kanapy i szybko mi ją wyrwała.

– Nie.

– Co „nie”? – parsknąłem.

– Nie skończysz jako alkoholik. Nie pozwolę na to. – Jej smukłe palce zaciskały się na szklance. – Nie chcę cię znaleźć martwego, rozumiesz?

Chciało mi się śmiać, ale tylko dlatego, że to było cholernie żałosne. Oni wszyscy byli tak bardzo żałośni. Powoli stawało się to dla mnie nudne. Zadowalanie ich i udawanie, że mógłbym być inny. W oczach Aurory widziałem, że ona wierzyła w moje odkupienie. Nie byłem żadnym z moich braci, byłem od nich gorszy. I nie zamierzałem okłamywać samego siebie, że mogę być dobry. Miałem krew na rękach, miałem najebane we łbie, a dla takich osób jak ja nie było ratunku.

Pochyliłem się w jej stronę i chwyciłem jej nadgarstek. Wódka wylała się ze szklanki, oblewając nasze ręce. Zaciskałem palce na skórze dziewczyny coraz mocniej, chciałem, by poczuła ból. Pragnąłem wzbudzić w niej przerażenie.

– To nie alkohol mnie zabije. Sam to zrobię.

– Aiden…

– Jesteście, kurwa, żałośni – wycedziłem wkurwiony. – Za każdym razem, jak próbuję z wami normalnie porozmawiać, zaczynacie sprowadzać rozmowę na inny tor. Usprawiedliwiacie swoje zachowania troską, ale wszyscy doskonale wiemy, że tu nie chodzi o troskę. Wy się mnie boicie. Boicie się tego, że któregoś dnia nie zapanuję nad sobą.

Zacisnąłem mocniej palce, przez co dziewczyna upuściła szklankę na podłogę, prosto pod swoje bose stopy. Chciała odskoczyć, ale nadal ją trzymałem.

– To boli – wydusiła, a w jej oczach wezbrały łzy. – Aiden…

– Tak? – Przyciągnąłem ją do siebie. – Co dokładnie cię boli, Auroro? Dłoń, stopy czy…

– Ty – odpowiedziała zduszonym głosem. – To twój widok przynosi mi ból.

Puściłem jej nadgarstek wraz z usłyszanymi słowami. Cofnąłem się, a moje plecy zderzyły się ze ścianą. Nie kontrolowałem siebie i tego, co się ze mną działo. Raz byłem „normalny”, a raz… taki. Tysiące sprzecznych emocji rozrywało mój umysł.

– Nie byłeś taki, kiedy ona tu była.

W jednej chwili coś we mnie przeskoczyło. Kolejny raz. Zacisnąłem szczęki tak mocno, że moje zęby o siebie zazgrzytały. Zacząłem głęboko oddychać, a złość opanowała moje ciało. Nie czułem upojenia alkoholowego, a jedynie gniew, który rozprzestrzeniał się w zawrotnym tempie. Tak się działo za każdym pieprzonym razem, kiedy o niej myślałem. Przypominałem sobie to, jak zaciskałem palce na jej szyi. Tak mało brakowało, żebym ją zabił już tamtego dnia. Ale nie mogłem… Nie potrafiłem zabić. Pierwszy raz w swoim życiu nie mogłem tego zrobić. A to sprawiło, że stałem się kimś gorszym.

– Wiem, że w jakimś stopniu byłeś przy niej szczęśliwy. To dziwnie brzmi, ale…

– Zamknij się.

– Ona cię rozumiała. Żadne z nas nie potrafi ci pomóc, bo ty nie potrzebujesz nas, tylko jej.

Słowa wypływające z ust Aurory brzmiały dla mnie abstrakcyjnie. To nie było szczęście. Ona była czymś gorszym.

– Jeśli tak wyglądało szczęście, cieszę się, że pogrzebałem je głęboko pod ziemią.

Nie dałem jej odpowiedzieć, wyszedłem z pokoju, a na korytarzu minąłem się z Zane’em i Silver. W ich spojrzeniach dostrzegłem złość. W to też miałem wyjebane. Jedyne, co mnie gryzło, to to, że Aurora była rozpierdolona psychicznie, a ja jej nie oszczędziłem. Chciałem ją jeszcze bardziej złamać, a to oznaczało, że zszedłem na ścieżkę, z której nie było powrotu.

Gniew, który rozlewał się w każdym zakamarku mojego ciała, zniewolił mnie i nie pozwalał mi się wydostać. Nie potrafiłem nad sobą zapanować, a każdy oddech sprawiał mi niewyobrażalną trudność. Wyszedłem z pokoju hotelowego jak kompletny tchórz, ale zrobiłem to dla jej dobra. Ściskając nadgarstek Aurory, chciałem go połamać, a gdy zobaczyłem w jej oczach łzy spowodowane bólem i strachem, zapragnąłem więcej… Nie znałem litości wobec swoich bliskich, co oznaczało, że stanowiłem dla nich zagrożenie.

Dla siebie byłem ogromnym niebezpieczeństwem, a dla innych… wyrokiem śmierci.

Wycofując się, zadbałem o ich bezpieczeństwo. Powtarzałem to sobie w głowie jak pieprzoną mantrę. Mój telefon milczał, nie dobijali się do mnie, nie próbowali mnie zawrócić. Wiedzieli, że jeśli odchodzę, to trzeba pozwolić mi to zrobić. Mnie nie można było przy sobie zatrzymać, bo gdyby ktoś spróbował to zrobić, staranowałbym go i ruszył dalej. Czasem, patrząc w swoje odbicie, widziałem zło w czystej postaci, a czasem osobę, której wcale nie znałem.

Teraz nie poznawałem samego siebie. Stałem się jeszcze gorszą wersją, której nie potrafiłem zrozumieć. Nikt mnie nie poznawał, byłem kimś obcym we własnym ciele.

Moja agonia nie rozpoczęła się w dniu, w którym ją poznałem. Zaczęła się wraz z dniem, gdy podpisałem wyrok jej śmierci.

Rozdział drugi

Aiden

Rozrywający ból w czaszce wybudził mnie ze snu, a raczej z agonii. Z każdą sekundą docierało do mnie, gdzie byłem i co się stało. To wydarzyło się kolejny raz. Powoli podniosłem się z trawy, chociaż moje nogi ledwo mnie utrzymywały. Opuściłem spojrzenie na swoje dłonie, które były brudne od ziemi i zaschniętej krwi. Nie wiedziałem, gdzie dokładnie się znajdowałem, ale otaczający mnie las świadczył o tym, że wyjechałem poza Nowy Jork. Odwróciłem się, chcąc znaleźć ścieżkę, ale mój wzrok napotkał co innego.

Dół. Wykopany grób.

Nie było w nim nikogo, bo on był przeznaczony dla mnie. Wykopałem go własnymi rękoma, licząc na to, że w końcu się w nim znajdę. Co za ironia losu, znów się nie udało. Wsunąłem dłoń do kieszeni spodni w poszukiwaniu papierosów, ale pod palcami wyczułem coś innego. Nie musiałem wyciągać woreczka, by wiedzieć, że znów odleciałem. W mojej głowie rozbrzmiały słowa Aurory. Cały czas je słyszałem, głowa nie bolała mnie przez to, że się naćpałem, to te słowa nękały mój umysł. Nie byłeś taki, kiedy ona tu była. Byłem. Nic się w tym względzie nie zmieniło. Jedyna różnica polegała na tym, że wtedy nie byłem sam. Z myśli wyrwał mnie telefon, który nagle zaczął wibrować w mojej kieszeni. Świetnie… Nawet go nie wyłączyłem. Wyciągnąłem urządzenie, a po dostrzeżeniu, kto dzwoni, odebrałem.

– O, żyjesz – rozległ się głos Isaaca.

– Też mnie to zdziwiło.

W słuchawce nastała cisza, ale Warren nie mógł długo wytrzymać.

– To zabrzmiało, jakbyś…

– Mam zjazd, więc mów szybko – mruknąłem i zacząłem rozmasowywać skronie.

– A ja mam mały problem i potrzebuję twojego portfela.

Zamrugałem na te słowa i zmusiłem się do ruchu. Zacząłem iść przed siebie. Z każdą sekundą rozpoznawałem miejsce, w którym się znajdowałem. Wydawało mi się, że przyszedłem ze wschodniej strony…

– Po co ci mój portfel?

– Gdzie ty, kurwa, jesteś? Słyszę cię, jakbyś był na jakimś zadupiu.

– Po chuj ci mój portfel, Warren?

– Okradli mnie.

Co, kurwa?

– Co, kurwa? – powtórzyłem słowa, o których przed chwilą pomyślałem. – Kto cię okradł?

– To kolejny problem, bo nie pamiętam.

W moim umyśle panował chaos, a Isaac… on był cały czas sobą. Nie miał pojęcia, że przed chwilą stałem nad grobem, który sam dla siebie wykopałem. Zrobiłem to gołymi rękoma, będąc na skraju. Nie wiedział, że kilka minut wcześniej pragnąłem tam umrzeć. Zwracał się do mnie tak jak zawsze.

– Weź od Aurory kartę od mojego pokoju. Portfel co prawda mam ze sobą, ale jakaś gotówka powinna być na wierzchu.

– Tu nie chodzi o pieniądze.

– A o co? – Byłem coraz bardziej zdezorientowany.

– W twoim portfelu są moje dokumenty.

– Dlaczego twoje dokumenty są w moim portfelu? I dlaczego o tym nie wiem? A co najważniejsze, kiedy je tam włożyłeś?

Wziąłem głęboki wdech, próbując uspokoić złość, która powoli zaczynała rozlewać się po moim ciele. Szybko dawałem wyprowadzić się z równowagi. Od zawsze byłem narwany, ale udawało mi się to kontrolować. Teraz nie znałem czegoś takiego jak samokontrola. Owładnęła mnie furia.

– Wsadziłem je tam, bo obawiałem się, że zgubię swój portfel. – Ja pierdolę. – Nie pamiętam, kiedy je tam zostawiłem, ale myślałem, że sam się zorientujesz.

– Świetnie, Isaac.

– To za ile wrócisz?

Nie chciałem wracać. Nie powinienem wracać. Moje miejsce nie było przy nich.

– Jak będę, to zadzwonię.

Warren chciał coś jeszcze powiedzieć, ale zakończyłem połączenie, a telefon schowałem do kieszeni. Z każdym krokiem ból w mojej klatce piersiowej się pogłębiał i zaczynał promieniować. Czułem go wszędzie… Przesiąkł aż do kości.

Nie wiem, ile szedłem, ale gdy dostrzegłem swój samochód, odetchnąłem z ulgą. Miałem kurewsko dużo szczęścia, że przypomniałem sobie drogę do tamtego miejsca. Wsiadłem do samochodu i zacząłem się wpatrywać w punkt przed sobą.

– Przepraszam – wyszeptałem, mając nadzieję, że ojciec choć na chwilę na mnie spojrzy. – Tak bardzo przepraszam.

Opuściłem wzrok na swoje ręce, które były całe we krwi. Zabiłem… Ja zabiłem. Próbowałem się nie trząść. Nie mogłem pozwolić, by dostrzegł moje przerażenie. Uczyłem się i szkoliłem do tego…

– Sprzątnij ją i upewnij się, że nikt nie będzie pytał. – Ojciec wydał polecenie jednemu ze swoich ludzi.

Mężczyzna od razu podszedł do kobiety, chwycił ją za ręce i zaczął ciągnąć po podłodze. Ciało zostawiało ze sobą smugi, a ja wpatrywałem się w nie oszołomiony. Zawartość mojego żołądka się przewracała, a wymiociny podchodziły mi do gardła. Czułem pieczenie pod powiekami i mrowienie w każdym fragmencie ciała. Uniosłem spojrzenie na ojca, który patrzył prosto na mnie. Zawiodłem go, kolejny raz… Byłem…

– Zawsze wiedziałem, że to ty wybierzesz tę drogę – odezwał się, a ja przełknąłem nerwowo ślinę. – Zane jest do tego za delikatny, ale ty… – Chwycił moją dłoń. – Będą się ciebie bali, Aiden. Na sam dźwięk twojego imienia te gnidy będą truchleć.

Stałem i wpatrywałem się w ojca, chciałem zapamiętać każde słowo, które wypowiadał.

– Czyli będę zły? – zapytałem, próbując zatuszować swój drżący głos.

Tata nie odpowiedział od razu, ale uśmiech na jego twarzy wystarczył.

– Będziesz odważny, silny, szanowany. Będziesz największy w historii naszej organizacji. Jesteś kimś więcej. Zawsze były ci pisane rzeczy, których wielu ludzi nie miałoby odwagi zrobić.

Słuchałem go uważnie, nadal trzęsąc się z przerażenia. Walczyłem z całych sił, by to przed nim ukryć. Nie chciałem stracić jego uwagi, czułem się zauważony. Czułem się lepszy od Zane’a… W końcu to ja byłem na pierwszym planie. To okazało się łatwiejsze, niż myślałem.

– Zaatakowała cię, tak?

Skinąłem głową, ale nie powiedziałem wszystkiego. Prawdziwy mężczyzna umie dochować tajemnic. To jedna z zasad Six. Umiejętność milczenia była najtrudniejsza dla wielu uczniów i członków organizacji. Zapragnąłem być najlepszy. We wszystkim.

– Najważniejszą zasadą organizacji jest to, że nie zabijamy cywilów. Ona nie była celem, Aiden, i za to trafia się do…

– Czyśćca – przerwałem ojcu.

Zmarszczki na jego czole się uwydatniły. Uniósł brwi, a kącik jego ust delikatnie drgnął. Na twarzy wymalowała się satysfakcja. Duma, a może… też przerażenie?

– Ale cię zaatakowała? – powtórzył pytanie.

– Tak.

Znów pokiwał głową, a jego usta zacisnęły się w wąską linię.

– Broniłeś się, synu. Jeżeli chodzi o obronę własną, to taka zasada nie istnieje. Zawsze wybierz siebie. – Wbił palec w moją pierś. – Siebie, nie zważając na to, kogo będziesz musiał zabić.

Zacząłem powtarzać w myślach słowa ojca. Wiedziałem, co powinienem zrobić.

Wibracja telefonu wyrwała mnie z myśli. Zamrugałem i powoli wsunąłem dłoń do kieszeni spodni. Wyciągnąłem komórkę, a na ekranie od razu pojawiła się treść wiadomości.

Isaac: Ile można na ciebie czekać? Sukienki kupujesz po drodze?

Wziąłem głęboki wdech i rzuciłem telefon na siedzenie pasażera. Odpaliłem samochód i już po kilku minutach znalazłem się na głównej drodze. Dociskałem nogę do gazu, a drzewa rozmywały się za szybami. Warren był jedyną osobą, która potrafiła wyciągnąć każdego z nas z największej dziury. Bo ja dosłownie niedawno chciałem się w jednej znaleźć. Niemetaforycznie. Z głośników cicho płynęła melodia, a ja czułem w każdym zakątku swojego ciała ból. Próbował mnie spętać. Moja walka o kontrolę nad własnym ciałem i umysłem trwała od lat. Właśnie dlatego zadawałem sobie ból, wtedy zapominałem o tym, co poprawne, a co nie.

Kiedy zatrzymałem się pod hotelem, do samochodu podszedł Isaac. Otworzył drzwi i od razu usiadł na fotelu. Na szczęście zdążyłem zabrać telefon, zanim by mi go zgniótł. Blondyn zlustrował mnie wzrokiem.

– Wyglądasz, jakbyś chciał umrzeć – skwitował, obrzucając mnie kolejnym spojrzeniem. – Nie mamy dużo czasu!

Westchnąłem i przymknąłem na chwilę powieki.

– Wiemy, gdzie jest Nicholas.

Natychmiast otworzyłem oczy i bez zawahania wyjechałem na drogę.

– Mów, dokąd jechać.

– Stary klub Jamesa.

Odpuściłem gaz i popatrzyłem na chłopaka. Ten jebany chuj nawet martwy uprzykrzał nam życie. Ojciec nie kłamał, mówiąc, że o działaniach Scottów pamięta się przez wieki, a ich posunięcia mają wpływ na przyszłe pokolenia. Wiedziałem, że moi bracia zrobią wszystko, by ich dzieci to nie dosięgło. Ja miałem świadomość, że przed tym nie da się uciec. Nasze nazwisko było zbyt wielkim brzemieniem.

– Nawet martwy jest wkurwiający – mruknąłem i dodałem gazu.

– On to taka teściowa – rzucił Isaac. – No wiesz, że nawet po śmierci prześladuje swojego zięcia.

Nie odpowiedziałem, ale kącik moich ust samoistnie się uniósł. Warren to widział i pewnie teraz jego pierś rozpierała duma. Doprowadzenie mnie do takiego gestu było rzadkie. Ale nie mogłem okłamywać samego siebie, Isaac potrafił rozbawić nawet takiego sztywniaka jak ja.

Dojechaliśmy pod klub mojego martwego – ale nadal wkurwiającego – wuja. Większość miejsc po nim sprzątnęliśmy, ale na nasze nieszczęście niektóre lokale przepisał na swoich najbliższych ludzi. Nie mieliśmy do nich żadnego prawa, więc nadal prowadzili je ci, którzy dla niego pracowali, choć on sam już nie żył. Smród po Jamesie ciągnął się za nami do dziś, a jeszcze teraz musiałem wejść do miejsca, gdzie każdy chciał mnie zabić. Z Warrenem u boku.

Pierwszy z samochodu wysiadł Isaac. Jeden z ludzi, który stał przed wejściem, nie widział mnie. Byłem w szoku, że Warren wystąpił przede mnie. Do dziś przeżywał to, jak złamał Dareenowi nos. W okolicy, w której się znajdowaliśmy, mieszkali bogacze i jednocześnie największy margines społeczny. Facet zaczął intensywnie wymachiwać rękoma, a ja powoli zbliżałem się w ich kierunku.

– Pokaż bilet. – Chrapliwy głos mężczyzny rozniósł się echem. – A jeśli go nie masz, to zawijaj się stąd.

– Bilet? Odkąd tu potrzebny jest bilet? – Isaac nie ustępował.

Kątem oka zauważyłem, że facet odgarnia dłonią marynarkę, by pokazać Warrenowi kaburę z pistoletem. Nudziarze. Strzelanie było dla słabeuszy, którzy obawiali się, że odebranie życia może stać się zbyt personalne. Wielu by nie przeżyło poczucia winy. Zawsze zadawałem śmierć z bliska, chciałem czuć, jak z moich ofiar uchodzi życie.

– Nie radzę wyciągać broni – oznajmił Isaac. – To może źle się skończyć.

Facet odepchnął Warrena, przez co ten wpadł na mnie. Szybko przyłożyłem dłoń do jego pleców, by go przytrzymać. Otrzepał się i zrobił krok w stronę mężczyzny.

– I co mi zrobisz, chłopczyku? – zakpił ochroniarz, a ja poczułem, jak krew zaczęła się we mnie gotować.

Sprowokuj mnie. Zrób to.

– Ja nic – odpowiedział Isaac.

To brzmiało dla mnie jak zaproszenie. Mój przyjaciel przedstawił mnie idealnie, jakby ktoś przywołał moją złość. Wyłoniłem się zza niego i uśmiechnąłem sztucznie w stronę faceta.

– Ale ja tak.

Wystarczyło mu jedno spojrzenie na mnie, by zorientować się, kim jestem. Jednak zanim zdążył wyciągnąć pistolet, zamachnąłem się i przyjebałem mu prosto w szczękę. Zatoczył się kilka kroków do tyłu, a ja chwyciłem go za kołnierz koszuli i popchnąłem na ścianę. Pociągnąłem go i z całych sił odepchnąłem, a jego głowa zderzyła się z betonem. Isaac w tym czasie podszedł do drzwi, podczas gdy ja wyciągnąłem broń z kabury mężczyzny i przystawiłem ją do jego głowy.

– Scott – warknął, opluwając mnie swoją krwią.

Przewróciłem oczami, a ręką, którą przed chwilą przykładałem pistolet do jego czoła, przetarłem swoją twarz z jego juchy. Takie gnidy nie miały w sobie krztyny kultury. Wsunąłem pistolet zza pasek spodni i wyciągnąłem z tylnej kieszeni nóż. Facet cały czas się wyrywał, ale łokieć wbity w jego gardło skutecznie go blokował. Pomachałem mu ostrzem przed twarzą, a następnie wbiłem mu je w udo. Ryk, który wydobył się z jego ust, miał stanowić ostrzeżenie dla innych. Obróciłem go w stronę wejścia, a kiedy znalazł się przed schodami, mocno go popchnąłem. Spadł na sam dół i zatrzymał się na czarnym dywanie. Mężczyzna, który siedział na środku sali, uniósł na mnie wzrok. W jednej chwili wszystkie lufy skierowały się we mnie.

– Aiden Scott. – Do moich uszu dobiegł dobrze mi znany, niski tembr głosu. – Szukałem cię!

– I dalej byś mnie szukał. – Zacząłem schodzić po schodach. – Niech opuszczą spluwy. Przecież wiesz, że nie lubię broni palnej.

Damon Tracey. Skurwiel, który kręcił się wokół mojego brata kilka lat temu. Chciał się znaleźć blisko Aurory tylko dlatego, że był przyjacielem Jamesa. Szybko zareagowałem, a nasze spotkanie nie należało do przyjemnych. Od tamtego dnia na mnie polował. Spojrzałem w kierunku pięciu ludzi, którzy opuścili bronie.

– Gdzie jest mój brat? – spytałem, nadal się do niego zbliżając. – Podobno coś wiesz.

– Który? – Zaśmiał się, ale ja nie miałem ochoty na jego gierki. – Ten, który będzie zaraz martwy, czy ten, który rżnie tę sierotkę?

Wyciągnąłem broń, którą oni tak bardzo uwielbiali, i strzeliłem do jednego z jego ludzi. Trafiłem go w dłoń. Rozległ się kolejny krzyk, który powinien uświadomić Damonowi, że nie zawaham się nawet na sekundę.

– Strzelasz? – Zrobił krok w moją stronę.

– Sprawdzałem, czy nadal potrafię to robić z zamkniętymi oczami.

– Co dostanę za tę informację? – Szturchnął mnie, a następnie wsunął między wargi fajkę. – Nie jestem tani, Aiden.

Wzruszyłem ramionami i powiodłem wzrokiem po wszystkich mężczyznach w tym pomieszczeniu. Isaac został na zewnątrz, a tu było ich zbyt mało, by mnie zatrzymać.

– Twoja głowa jest cenna, Damon.

– Jednak nikt nie odważył się po nią przyjść. – Uśmiechnął się zwycięsko.

Pozwalałem mu myśleć, że jest nade mną, choć w głębi duszy zapewne wiedział, że byłem jego największym koszmarem.

– A jednak jestem. – Rozłożyłem ramiona i wskazałem na niego ostrzem.

– Zabijając mnie, nie dowiesz się niczego o Nicholasie.

Miałem tego świadomość, ale gdy rozejrzałem się po klubie, wiedziałem, że złamanie jego ludzi będzie banalnie proste.

– Oni zapewne coś wiedzą. – Kiwnąłem głową w ich kierunku.

Tracey zmrużył powieki, a to stanowiło dla mnie wystarczającą odpowiedź. Wiedzieli. To kolejny dowód na to, że był słaby. Zdradził się mową oczu. A jego ludzie zdradzą go, prędzej czy później.

– Zadaj sobie jedno pytanie, Damon. – Zrobiłem krok w jego stronę. – Jak bardzo cenisz sobie swoje życie?

Wraz z moimi słowami w klubie zgasło światło… Isaac się spisał. Wyciągnąłem drugi nóż i wziąłem głęboki wdech. Albo się wahasz, albo jesteś martwy. Wrzaski roznosiły się echem po pomieszczeniu, a ja czułem krew spływającą po mojej twarzy i dłoniach. Zaciągnąłem się dobrze mi znanym zapachem i wysunąłem ostrze z czyjegoś gardła. Dziś nie umrę, ale jutro – kto wie…

Rozdział trzeci

Aiden

– Nie uciekaj! – krzyknąłem i chwyciłem kolejnego mężczyznę za marynarkę. – To zabawa.

Przyłożyłem ostrze do jego gardła, a następnie je podciąłem. Martwy padł na podłogę, a ja ruszyłem w kierunku Damona, który we mnie mierzył. Zostawiłem przy życiu jednego z jego ludzi. Krew zaplamiła moje ubrania, a dłonie miałem całe w posoce. Nie zabiłbym ich, gdyby ten skurwiel nie handlował kobietami. Każdy obecny tu mężczyzna był tak samo winny. A na każdego, kto miał powiązania z moim martwym wujaszkiem, były zlecenia. Wykonywałem więc swoją pracę. Parsknąłem, gdy jego ostatni człowiek przyłożył mi broń do skroni.

– A wy nie traktujecie zabijania jak zabawę? – Odwróciłem twarz w stronę faceta, który przykładał lufę do mojej skroni.

Uśmiechnąłem się, ale ten gest nie miał w sobie nic ludzkiego. W momencie, w którym lekko zmarszczył brwi, a jego nadgarstek się rozluźnił, wybiłem mu z ręki broń, przez co ta upadła na podłogę. Kopnąłem ją, szybko chwyciłem mężczyznę za ramię i przyciągnąłem do siebie. Wbiłem mu ostrze w brzuch i trzymałem w uścisku. Byli za wolni… James niczego ich nie nauczył.

– Twoja panienka traktowała zabijanie jak zabawę aż za bardzo. – Słowa, które wydobyły się z ust Damona, sprawiły, że w jednej sekundzie zapłonąłem.

Zadziałałem automatycznie, wbiłem nóż w serce mężczyzny, którego cały czas trzymałem. Wpatrywałem się w tego skurwiela, a po chwili puściłem jego człowieka. Martwe ciało bezwładnie runęło na podłogę. Z początku nie zamierzałem zabijać wszystkich, ale teraz nie miało to dla mnie znaczenia. Wyminąłem zabitego faceta i ruszyłem prosto na Traceya.

– Zabiła dzieci – brnął dalej. – A ty nic nie zrobiłeś, pieprzyłeś ją…

Chwyciłem go za gardło i przyłożyłem ostrze do jego żeber.

– Skąd to wiesz? – wysyczałem.

– A skąd mam informację o tym, gdzie jest Nicholas? – wydusił, gdy poluzowałem uścisk. – Układam się z Rosjanami.

Delikatnie przycisnąłem nóż do jego boku, a on przebił się przez ubranie i musnął skórę. Nie blefowałem. Nigdy tego nie robiłem i chciałem, by Damon sobie o tym przypomniał. Zabiję go nie dla zlecenia ani pieniędzy. Zrobię to, bo mam taką ochotę, a jego śmierć sprawi mi jeszcze większą przyjemność.

– Nic nie zrobisz, możesz jedynie czekać. – Wpatrywał się we mnie z pierdoloną satysfakcją. – Jeśli wierzysz w Boga, to zacznij się modlić. Twojego brata uratuje jedynie on sam. – Skierował wzrok na sufit. – Życzę Nicholasowi wygranej.

Bardziej docisnąłem ostrze, a grymas na jego twarzy dał mi do zrozumienia, że nóż wbił się głębiej. Czułem każdy swój nerw, miałem wrażenie, że krew w moim ciele zaczęła szybciej krążyć, aż poczułem, jak się gotuje. Parzyło mnie całe ciało.

– Dlaczego wybrali jego? – zapytałem, zaciskając mocniej szczęki.

Tracey w odpowiedzi się zaśmiał, a jego nagły ruch spowodował, że ostrze zatopiło się w nim głębiej.

– Wybrali? – Już się nie śmiał. – Rada go wyznaczyła.

Poluzowałem palce, przez co mój chwyt stał się słabszy. Damon to wyczuł i w tym samym momencie jego głowa zderzyła się z moją twarzą. Zatoczyłem się kilka kroków do tyłu, a z nosa popłynęła mi krew, którą poczułem na czubku języka. Uniosłem wzrok i dostrzegłem nóż, a po chwili poczułem, jak przecina mój bark. Zamachnąłem się. Moja pięść zderzyła się z jego twarzą, przez co odleciał do tyłu i wypuścił ostrze, które spadło prosto pod moje nogi. Dotknąłem palcami pulsującego miejsca. Mocno mnie drasnął. Skurwiel.

– Rada? – Ruszyłem na niego i zacząłem przecinać powietrze ostrzem.

Tracey odbijał każdy mój cios, a walka była zacięta. Kopnąłem go w brzuch, ale on stał w miejscu niewzruszony i po chwili uderzył mnie w ten sam sposób. Miałem już dość tej zabawy. Spojrzałem na podłogę i podniosłem nóż, który wypadł mi z dłoni. Potrzebowałem jeszcze drugiego. Szybko odnalazłem wzrokiem ostrze, które tkwiło w jednym z jego ludzi. Unosząc spojrzenie, dostrzegłem, że Damon wpatrywał się w to samo miejsce co ja. Zerwaliśmy się do biegu, był przede mną, ale nie miałem zamiaru przegrać. Rzuciłem nożem w jego plecy, przez co z jego ust wydobył się jęk. Padłem na podłogę, chwyciłem go za kostkę i pociągnąłem. Upadł na plecy, a ryk, który rozbrzmiał w klubie, oznaczał jedno… Już go nie odzyskam, kurwa.

– Kontrakt. – Zaśmiał się w odpowiedzi. – Każdego z nas obowiązuje kontrakt.

W tym samym momencie wyciągnąłem ostrze z martwego już mężczyzny. Odwróciłem się ponownie w stronę Traceya i zacząłem się do niego zbliżać.

– Nie ślubowałem radzie.

Przykucnąłem przy Damonie.

– Każdy, kto należy do organizacji, jest oddany radzie najwyższej. Ślubujemy krwią. – Zaczął powoli się podnosić. – Jeśli zostaniesz wezwany, nie ma odwrotu. Zrobisz to, co każą, lub umrzesz.

– Sugerujesz, że mój brat został powołany przez radę, żeby wziąć udział w chorej gierce ojca Moon? – Przyłożyłem nóż do jego uda. – Prościej mówiąc, sugerujesz, że rada najwyższa sprzedała się Moon?

– Wszystko ma swoją cenę, Aiden. – Pochylił się w moją stronę. – Członkowie rady lubią pieniądze, one dają władzę.

Miałem ochotę poderżnąć mu gardło, a potem zabić każdego, kto związał się z rodziną Moon. I w tym samym momencie coś błysnęło w moim umyśle, rozwiewając wszelkie wątpliwości. Zabójstwa w Six… Rada nie potrafiła znaleźć zabójcy, bo od samego początku wiedziała, kto nim jest. Esmeray dostała ciche pozwolenie. Robili ze mnie idiotę.

– Rada nie funkcjonuje – mruknąłem pod nosem.

Powoli uniosłem wzrok na Damona, który czekał, aż zadam ostateczny cios. Jeśli on tyle wiedział, to oznaczało, że rada była z nim w dobrym kontakcie. Oni chcieli się pozbyć Jamesa, więc dlaczego…

– Mój wuj zabił mojego ojca, bo został powołany? – zapytałem.

Nie wiedziałem, czy moje przypuszczenia okażą się trafne. Spojrzenie Damona stanowiło dla mnie wystarczającą odpowiedź.

– Nie chodziło o testament.

– Jeśli dostajesz nabój od rady, musisz wybrać. – Uśmiech na jego twarzy się rozszerzył. – Albo ty strzelasz, albo strzelają w ciebie.

Zacisnąłem mocniej szczęki, czując, jak moje zęby o siebie zgrzytają…

– Przegrywasz, Aiden, ty…

Nie dałem mu dokończyć, bo gdy tylko otworzył usta i wypowiedział słowo, którego nienawidziłem, wbiłem ostrze prosto w jego krtań. W tej samej sekundzie jego krew ochlapała moją twarz. Zaśmiałem się pod nosem i wyciągnąłem nóż. Widziałem, jak wytrzeszczył oczy w momencie, w którym uświadomił sobie, że zaraz umrze.

– Dzięki, Damon. – Poklepałem go po udzie. – Współpraca z tobą to czysta przyjemność.

Odwracając się w stronę schodów, dostrzegłem Warrena, który stał na ich szczycie. Wiedziałem, że był świadkiem już niejednego zabójstwa, ale do tej pory nie widział, jak ja zabijałem. A różnica między mną a moimi braćmi była duża. Ja czerpałem z tego przyjemność i robiłem to, bo to była moja praca, a oni dla ochrony siebie i swoich bliskich.

– Aiden.

– Tak na mnie wołają – mruknąłem i ruszyłem w jego kierunku.

Patrzyłem na martwe ciała, upewniając się, czy zabiłem wszystkich. Nie miałem w zwyczaju zostawiać kogoś przy życiu. W tym przypadku chciałem zrobić wyjątek po to, by wyciągnąć z jakiegoś dupka informacje. Damon jednak sam powiedział mi wszystko, czego potrzebowałem. Musiałem się udać do tych, którzy zwali się najwyższymi.

– Powiesz coś czy wolisz to przemilczeć? – Uniosłem wzrok, Warren nadal stał w tym samym miejscu. – To transakcja, Isaac.

Facet, którego wcześniej zepchnąłem ze schodów, właśnie zaczął się podnosić. Miał dużo szczęścia, że nie złamał sobie karku podczas tego upadku. Próbował oszukać śmierć, ale mnie nie mógł. Obróciłem w dłoni ostrze, które chwilę wcześniej wbiłem w gardło Damona. Przyklęknąłem przy mężczyźnie i chwyciłem między palce jego włosy, odchylając mu przy tym głowę. Powoli przesunąłem nożem po gardle mężczyzny. Patrzył mi prosto w oczy, a ja uśmiechnąłem się do niego.

– Mam nadzieję, że rozumiesz – wyszeptałem i mocniej docisnąłem ostrze. – Taka praca. – Wraz z tymi słowami poderżnąłem mu gardło.

Puściłem go, a jego ciało bezwładnie upadło na podłogę. Podniosłem się i od razu popatrzyłem w kierunku Isaaca. Nie był stworzony do tego, by przyglądać się takim scenom, więc gdy się odwrócił i zaczął wymiotować, nawet zrobiło mi się go żal. Wspiąłem się po schodach i poklepałem go po plecach.

– Nie powinieneś tu być.

Dźwięk, który wydobywał się z ust Warrena, nie był niczym przyjemnym. Rozumiałem jego reakcję, bo ja po swoim pierwszym zabójstwie wymiotowałem parę dni. On w ciągu chwili zobaczył ich kilka. Powoli się wyprostował i przetarł rękawem bluzy usta. W jego oczach wezbrały łzy, był blady jak ściana, a uśmiech, który zawsze gościł na jego twarzy, znikł. To też mnie nie dziwiło.

– Weź moje auto i jedź do hotelu. – Zacisnąłem palce na barku przyjaciela i wcisnąłem w jego dłoń kluczyki. – Ja muszę zadzwonić po kogoś, by to posprzątał.

Nic nie odpowiedział, jedynie skinął mi głową i wyszedł z klubu.

Wykonałem kilka telefonów, a kiedy na miejsce przyjechała ekipa, która sprzątała za nas syf, wyszedłem stamtąd. Stając przed budynkiem, rozejrzałem się wokół siebie. Ludzie nie zwracali na mnie uwagi, nie dostrzegali krwi na moich ubraniach czy twarzy. Byłem dla nich duchem, bo skupiali się albo na swoich telefonach, albo na czymkolwiek innym. Wiedziałem, że świat był zepsuty, i wiele razy w życiu się o tym przekonałem. Gdybym zabił jakiegoś przechodnia, nikt by nic nie zrobił. Nie rzuciliby się na mnie, nie próbowaliby ratować mojej ofiary. Baliby się podjąć ten krok. Krok, który mógłby komuś uratować życie. Ludzie byli ślepi i obojętni na krzywdę innych. Trafiali się tacy, którzy by zareagowali, ale to zdarzało się bardzo rzadko, przez co wydawało się wręcz wyjątkowe.

Wsunąłem papierosa między wargi, po czym go odpaliłem. Zaciągnąłem się używką, a trucizna zaczęła krążyć w moich płucach. Paliłem, bo lubiłem, nie byłem uzależniony. Od jakiegoś czasu nie odpowiadał mi smak fajek, lecz świadomość, że z każdym kolejnym papierosem zatruwam się coraz bardziej.

– Dobra wypłata? – Do moich uszu dotarł dobrze mi znany głos.

Zaśmiałem się pod nosem i zaciągnąłem po raz kolejny. Po skrzyżowaniu spojrzenia ze swoim bratem wyczułem między nami napięcie. Nadal nie do końca rozładowałem to, które nagromadziło się we mnie, a bójka z Zane’em mogłaby być obiecująca. Byłem też pewien, że on pomyślał o tym samym.

– Spokojnie, kupię ci coś fajnego. – Puściłem mu oczko.

Stał niewzruszony, a ja zlustrowałem go wzrokiem. Miał na sobie garniturowe spodnie i czarną koszulę. Elegancki strój w naszej branży był wyznacznikiem tego, kto czym się zajmuje. A Zane zajmował się czyśćcem. Ubierał się jak nasz ojciec. Widziałem go za każdym razem, gdy patrzyłem na brata.

– Warren wrócił i cały czas rzyga. Co ty, kurwa, zrobiłeś?

Wzruszyłem ramionami i rzuciłem papierosa na ziemię.

– Mój popisowy numer. – Zgniotłem fajkę butem. – Spaghetti bolognese.

– To nie jest zabawne.

– Jestem poważnym człowiekiem, bracie. – Poklepałem go po plecach. – Spójrz na mnie. – Wskazałem na siebie ręką. – Tak wygląda poważny człowiek, a tak… – Teraz skierowałem dłoń w jego stronę. – Klaun w garniturze.

Zane zamrugał, a po chwili zagryzł zęby na wardze.

– Jedziemy? Bo spóźnimy się na twój występ. – Ruszyłem w stronę jego auta.

– Żarty się ciebie trzymają – skwitował.

Usiadłem na miejscu pasażera i otworzyłem schowek, mając nadzieję, że znajdę w nim jakieś chusteczki. Zane wsiadł do samochodu, podczas gdy ja przeszukiwałem jego podłokietnik. Tam też nie było tego, czego szukałem. Wsunąłem rękę pod fotel, a potem otworzyłem lusterko.

– Co ty robisz? – zapytał, przez co spojrzałem na niego.

– Co ty wozisz w tym aucie?

– Trupy – rzucił sarkastycznie i odpalił silnik. – Kurwa, no co się wozi w samochodzie? Ludzi – dodał.

– Nie masz chusteczek? Żadnej ścierki, czegokolwiek, w co mógłbym wytrzeć ręce?

Wjechał na drogę, a mina, która zagościła na jego twarzy, sygnalizowała, że nie miał w aucie czegoś takiego. Świetnie. Jechaliśmy chwilę w ciszy, ale wyczuwałem, że atmosfera robi się napięta. Wiedziałem, że zaraz zacznie temat, którego nie miałem ochoty poruszać. Przez pewien czas nie chciał mnie informować o tym, czego dowiadywał się o Nicholasie. Odciął mnie, bo uważał, że nie jestem w stanie im pomóc w żaden sposób. Nagle stałem się przydatny i doskonale wiedziałem, że dowiedziałem się więcej przez ostatnie dni niż on, odkąd nasz brat zniknął. Byłem egoistycznym dupkiem, ale tu nie chodziło o mnie. Nie potrafiłem zrozumieć swoich emocji, bo teraz, gdy myślałem o Aurorze i synach Nicholasa… chciałem im pomóc. Raz miałem ochotę skrzywdzić wszystkich wokół mnie, nawet najbliższych, a raz odpuścić. Okazać im człowieczeństwo, które we mnie dostrzegali.

– Mam nadzieję, że zanim go zabiłeś, to dowiedziałeś się tego, gdzie może być nasz brat. – Zane wpatrywał się w drogę, a jego palce mocniej zacisnęły się na kierownicy. – Nie uważam cię za głupiego, więc wierzę, że coś wiesz.

– Teraz nagle jestem potrzebny? – parsknąłem.

– Aiden, doskonale wiesz, co robiłeś przez pierwsze dni. Jak miałeś nam pomóc, gdy…

– Rada.

Nastała cisza, a ja miałem wrażenie, że tysiąc igieł wbija się w każdy skrawek mojego ciała. Czułem je wszędzie. Schowałem dumę do kieszeni. Zacisnąłem szczęki z całych sił i walczyłem z samym sobą.

– Rada? – Zane na chwilę na mnie spojrzał. – Jak oni są z tym niby powiązani?

– Co się stanie, jeśli rada wyznaczy cię do zlecenia? – Mój brat powoli zaczął zwalniać. – Jaki mamy wybór, gdy wskażą nam cel?

Zjechał na pobocze, a ja już wiedziałem, że jesteśmy w czarnej dupie.

– To ty masz regulamin w małym palcu, bracie, więc odpowiedz mi na moje pytania.

Popatrzyłem na niego i zauważyłem, jak zaciska szczęki, po czym powoli kiwa głową. Zane nie miał w zwyczaju milczeć, zawsze znajdywał rozwiązanie, wiedział, co robić, a ja polegałem na nim w stu procentach. Teraz widziałem w jego oczach pustkę. Znaleźliśmy się w ślepej uliczce.

– Musimy wykonać polecenie – rzekł wreszcie. Wpatrywaliśmy się w siebie, wiedząc, co nas czeka. – Nie ma odwrotu. Nikt nie może odmówić radzie, nawet my.

– Szczególnie my, jesteśmy dla nich cenni.

– Sugerujesz, że rada wysłała Nicholasa na rzeź Moon?

– Ja tego nie sugeruję, Zane, ja to wiem.

Cisza, która między nami nastała, oznaczała jedno… w naszych głowach rodziły się pomysły, ale każdy z nich kończył się naszą śmiercią. Wiedzieliśmy, że jeśli dotkniemy kogoś z najwyższych, zaczną na nas polować wszyscy zabójcy. Zabiją naszych bliskich, a na koniec nas.

– Ktoś z rady spoufala się z rodziną Esmeray, ale są jeszcze członkowie, którzy chcą ich głów. Jeśli ich zabiję, pozwolą nam odejść na przedwczesną emeryturę? – zapytałem.

– Znajdź zdrajcę, zabij ojca Moon, a może…

– Zrzeknę się praw do Six.

– Oddasz im w ręce szkołę, którą nasz ojciec budował od podstaw?

– A czy to nie jest jedyna opcja, która was uratuje?

Kolejny raz nastała cisza, ale z niej wyczytałem odpowiedź. To była jedyna droga. Musiałem zacząć działać. I wiedziałem, od czego zacząć, by spróbować zwrócić Darcy’emu i Riazowi ojca.

– Całe szczęście, że jedną głowę będę mógł dostarczyć już jutro.

Zane zmarszczył brwi, a ja z uśmiechem na twarzy odparłem:

– Osobiście wykonam wyrok na Esmeray.