Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Historia używek to efekt wielu godzin spędzonych przez autora nie tylko w bibliotekach, muzeach, lecz także w ogrodach botanicznych, na plantacjach i targowiskach na całym świecie. Jarosław Molenda przytacza fakty i mity na temat szkodliwości roślin, które przez jednych są czczone, przez innych potępiane, a w niektórych krajach wręcz zakazane. To obszerne opracowanie na temat kulturowej historii stymulantów roślinnych, z którego Czytelnik dowie się, jak kava-kava, kat, kola, konopie indyjskie, koka, mak lekarski, peyotl i tytoń nie tylko uzależniały i deprawowały ludzi, lecz również przyczyniały się do powstania religii i rozwoju nauki.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 377
Od autora
Biochemiczny geniusz roślin polega na umiejętności tworzenia skomplikowanych, jedynych w swoim rodzaju cząsteczek. Jedne produkują zapachy, inne dostarczają wyjątkowych wrażeń estetycznych, jeszcze inne posiadły zdolność wytwarzania cząsteczek, w których drzemie niezwykła moc zmieniania tego, co dzieje się w ludzkim mózgu. Większość ludów pierwotnych wykorzystywała odkryte przez siebie rośliny, aby ulżyć sobie w niedoli przez znoszenie uczucia głodu, pobudzenie organizmu, czy też działanie psychodeliczne.
Nie ma i nie było takiej epoki lub kultury1, która nie przeznaczałaby ogromnej ilości energii na produkcję, dystrybucję i konsumpcję roślin psychoaktywnych. Również jedną z charakterystycznych cech współczesnych cywilizacji jest ogromne zapotrzebowanie na wszelkie środki stymulujące, podniecające i narkotyczne, co przejawia się we wzrastającym spożyciu kawy, herbaty czy kakao, które opisałem w książce Rośliny, które zmieniły świat, a także na łamach miesięcznika „Żyj długo. Pismo o zdrowiu”. Inne, jak winorośl, ayahuaska czy soma zostały opisane w Historii roślin jadalnych – książce opowiadającej o roślinach, które wywarły wpływ na człowieka.
Wzrastający popyt na używki niesie wiele problemów ekonomicznych, społecznych i zdrowotnych, obserwujemy to na przykład w związku z nadużywaniem tytoniu. Sięganie po środki stymulujące nie jest jednak cechą człowieka wysoko rozwiniętej cywilizacji, zagonionego i często zagubionego w otaczającej rzeczywistości. Jest to właściwość zapewne nierozerwalnie związana z samą istotą „człowieczeństwa”, z samoświadomością i chęcią ucieczki przed nią. Oczywiście wiążą się z tym również problemy moralne2.
Odkąd w Europie, dysponującej już we wszystkich dziedzinach wyższym poziomem techniki, wzrosło spożycie produktów tropikalnych, w celu zwiększenia ich importu przedsięwzięto stanowcze posunięcia. Poszukiwanie nowych smaków i nieznanych jeszcze przyjemności w ogromnym stopniu napędzało naszą historię. Pęd do zdobywania różnych nowych specjałów kulinarnych, przywożonych przez podróżników, w pewnym stopniu doprowadził do powstania szlaków handlowych, kolonializmu, a współcześnie do odrodzenia się niewolnictwa w jego zinstytucjonalizowanej formie3.
Na początku XIX wieku opium miało wpływ nie tylko na dalekowschodnią politykę imperiów handlowych, lecz także oddziaływało na nurty estetyczne oraz europejskie prądy filozoficzne4. Jak pisał intelektualista Walter Benjamin: „wyzwolenie osobowości przez odurzenie jest twórczym, żywym doświadczeniem, które ludziom […] nakazało się wyzwolić z czaru odurzenia”5.
Społeczeństwo po cichu zachęca nas do pewnych zachowań, które odpowiadają konkretnym uczuciom, wymusza też spożywanie pewnych substancji sprzyjających rozwojowi powszechnie akceptowanych zachowań6. Spożywając jedne pokarmy, czujemy się szczęśliwi, inne wywołują w nas senność, podczas gdy jeszcze inne sprawiają, że wzrasta nasza czujność. W zależności od tego, co jemy, możemy być jowialni, podenerwowani, podnieceni lub zestresowani.
Każda roślina składa się z różnych związków chemicznych, najczęściej o skomplikowanej budowie, bo w procesach przemiany materii w organizmie każdego żywego zioła powstają na przykład węglowodany, białka, tłuszcze, a z nich nowe substancje niezbędne do życia. Owa różnorodność związków organicznych powstających w roślinach jest przeogromna. Wszystkie odkrycia i technologie przyczyniają się również do powstania całkowicie nowej inżynierii psychofarmakologicznej, w następstwie zaś do wykształcenia nowej kultury.
Jej owocem są stworzone od zera narkotyki pokroju MDMA (czyli Ecstasy) oraz sterydy anaboliczne, stosowane przez sportowców i nastolatków w celu pobudzania rozwoju mięśni. Stanowią one zwiastun epoki, w której ingerencja psychofarmakologiczna w ludzki wygląd, zachowanie i uczucia będzie coraz częstsza i coraz bardziej skuteczna7. Wystarczy tu wspomnieć, że od 1804 roku, czyli od daty wykrycia w opium morfiny, w laboratoriach całego świata wyizolowano ponad sto tysięcy różnych związków roślinnych, a wiele z nich udało się przebadać farmakologicznie8.
Myśląc o narkotykach – zauważa Terence McKenna w swojej książce Pokarm bogów – zazwyczaj skupiamy się na krótkich chwilach upojenia, całkowicie zapominając o tym, że wiele substancji narkotycznych używa się w podprogowych dawkach jako stałą używkę, czego najlepszym dowodem w naszej kulturze jest tytoń i kawa. Można więc powiedzieć o istnieniu czegoś takiego jak „intoksykacja środowiskowa”. W gruncie rzeczy ludzie przypominają ryby, tylko że zamiast w wodzie pływają w kulturze, będącej niemal niewidocznym medium społecznie sankcjonowanych, choć całkiem sztucznych stanów umysłu.
Każde pokolenie potrzebuje jakichś środków chemicznych, by radzić sobie z życiowymi problemami: trzeźwość nie jest dla istoty ludzkiej stanem łatwym do zniesienia. Potrzeba ucieczki od jaźni i od otoczenia tkwi niemal cały czas w każdym człowieku. By zdobyć środki wspomagające w życiowych kłopotach, wykazujemy się często niespożytą inwencją. Kiedy na przykład w Londynie w 1943 roku środki uspokajające były wyjątkowo trudno dostępne, choreograf sir Frederick Ashton odurzał się specyfikiem dla psów Calm Doggie, przeznaczonym do uciszania zwierząt podczas nalotów bombowych9.
Obecnie wydajemy znacznie więcej na napoje alkoholowe czy papierosy niż na szkolnictwo. Pomimo dowodów wiążących papierosy z rakiem płuc, praktycznie wszyscy uważają palenie tytoniu za niewiele mniej naturalne niż jedzenie. Wiedza na temat szkodliwości papierosów zazwyczaj nie wystarcza, by ktoś przestał albo nie zaczął palić. Wręcz przeciwnie: świadomość, że papieros szkodzi, jest chyba absolutnie koniecznym warunkiem popadnięcia w nałóg i umocnienia się w nim. Richard Klein w przewrotnym eseju Papierosy są boskie upiera się wręcz przy tezie, że paliłoby niewielu, gdyby papierosy były dobre dla zdrowia – zakładając, że coś takiego jest w ogóle możliwe.
Z punktu widzenia pragmatycznego racjonalisty może się to wydać dziwne, ale historyk wcale się temu nie dziwi. Silne przekonanie o fizycznej rzeczywistości Piekła nigdy nie odwiodło średniowiecznych chrześcijan od robienia tego, co nakazywały im ambicja, żądza czy chciwość. Rak płuc, wypadki drogowe oraz miliony nieszczęsnych, a zarazem unieszczęśliwiających alkoholików to bardziej bezsporne fakty niż za czasów Dantego fakt istnienia Piekła.
Ale wszystkie te fakty są odległe i niezbyt ważkie w porównaniu z odczuwaną tu i teraz chęcią znalezienia ulgi czy spokoju w narkotyku lub w papierosie10. Wydaje się, że ludzki mózg ma skłonność do popadania w stan chemicznej zależności, objawiający się uczuciem ostrego dyskomfortu w przypadku braku uzależniających substancji występujących w roślinach.
Halucynogeny roślinne występują na całym świecie. Dowody na ich stosowanie znajdujemy na przestrzeni dziejów ludzkości. Członkowie prymitywnych plemion powszechnie eksperymentowali z wyciągami z roślin, odkrywając setki używek, z których wiele wykazuje bardzo silną aktywność. Ale wśród tych ludów – zauważa John Mann – stymulanty były bardziej cenione ze względu na ich zdolność do zwiększania wytrzymałości organizmu oraz znoszenia uczucia głodu, a nie przez wzgląd na ich znaczenie społeczne (czy zdolności „mieszania umysłu”).
Prymitywne społeczności uważały magiczne preparaty za dar od bogów, oddając im należny szacunek. Substancje halucynogenne używane były prawie wyłącznie przez kapłanów (lub szamanów), którzy wierzyli, że umożliwiają im łączność ze światem duchów, rozpoznawanie chorób czy też przepowiadanie przyszłości. Ostatecznie to bogowie kierowali i kontrolowali wszystkie aspekty ludzkiej egzystencji: narodziny, zdrowie, płodność, choroby i śmierć.
Trudno jest przedstawić ogólną przekonującą klasyfikację różnych substancji psychoaktywnych. Niemiecki fizjolog i toksykolog Lewis Lewin podzielił je na pięć kategorii: podniecające, upajające, hipnotyczne, euforyczne i urojeniowe. Albert Hofmann, odkrywca LSD, opisuje je jako: stymulujące, odurzające, hipnotyczne, uspokajające, transkwilizujące, znieczulające, euforyczne, psychomimetyczne i halucynogenne.
Istnieje mniej więcej 150 różnych gatunków halucynogenów roślinnych, spośród których 130 rośnie głównie w Nowym Świecie, a jedynie około 20 w Europie. Ich znaczenie w dawnych kulturach jest słabo rozpoznane, chociaż niektórzy badacze podejrzewają, że odgrywały one najważniejszą rolę w powstaniu wielu religii świata11. Do tych substancji zaliczyć można sfermentowane rośliny (alkohol) i wiele alkaloidów roślinnych: nikotynę, morfinę, heroinę, kodeinę, i kokainę12.
Ba, ludzki mózg wytwarza własne substancje podobne do opiatów. Poszukiwania tych hipotetycznych substancji rozpoczęło jednocześnie kilka zespołów uczonych. Ostatecznie, w 1975 roku John Hughes i Hans Kosterlitz z uniwersytetu w Aberdeen jako pierwsi udowodnili ich istnienie13.
Alkaloidy są substancjami czynnymi we wszelkiego typu używkach roślinnych. Nazwę tę wprowadził do literatury naukowej aptekarz niemiecki Carl F.W. Meissner w 1819 roku, określając tak roślinne związki zasadowe, zwane do tego czasu po prostu alkaliami. Trwające przez ponad półtora wieku badania pozwoliły na poznanie ponad sześciu tysięcy różnych alkaloidów14.
Ale nie tylko – większość naszego pożywienia, większość naszych lekarstw, wszystkie środki wzmacniające i ekstrakty na dobre samopoczucie i długowieczność pochodzą z królestwa roślin. Jedna z postaci stworzona przez wiktoriańskich twórców operetek Gilberta i Sullivana konstatowała: „Człowiek jest jedyną pomyłką natury”. Oby nie spełniło się proroctwo, które mówi, że zniszczenie przyrody będzie ostatnią pomyłką człowieka…
ROZDZIAŁ 1
Betel, kata i kola – żucie na nieziemskiej orbicie
Duże znaczenie, nie tylko historyczne, mają trzy pobudzające używki pochodzące z trzech różnych kontynentów: koka (z Ameryki Południowej, o której będzie jeszcze mowa), betel (z Azji) i pituri (z Australii). W czasie żucia przyrządzonej z tych roślin prymki zawarte w nich związki pobudzające przechodzą z przedsionka jamy ustnej bezpośrednio do krwiobiegu, zapewniając tym samym natychmiastowe „wzmocnienie” organizmu. Nic więc dziwnego, że ten sposób konsumpcji jest powszechnie stosowany.
Co ciekawe, dwie różne kultury zamieszkujące dwa odległe od siebie rejony geograficzne stosowały prawie identyczne sposoby otrzymywania substancji pobudzających. Aborygeni przygotowywali swoje prymki – znane pod nazwą pituri – z suszonych na słońcu liści pewnych odmian pustynnego krzewu Duboisia hopwoodii, które następnie tarli na proszek lub wstępnie przeżuwali, aż do uzyskania jednolicie rozdrobnionej masy. Otrzymaną w ten sposób papkę mieszali z popiołem zasadowym.
Postępowanie takie powodowało uwalnianie się z rośliny nikotyny, dzięki czemu, podobnie jak koka, stawała się łatwiej przyswajalna przez organizm. W czasie obrzędu zwanego „wielką rozmową” wspólna prymka przekazywana jest z ust do ust. Jej podstawowym związkiem czynnym jest nikotyna, wzmagająca syntezę adrenaliny i znosząca uczucie głodu i zmęczenia, lecz w dużych dawkach jest ona toksyczna15.
Ludziom Zachodu trudno jest niekiedy pojąć, jak cała kultura może być zogniskowana wokół żucia niektórych roślin, nawet jeśli rzeczywiście pobudzają one psychofizycznie lub poprawiają nastrój. Należy do nich choćby kratom z południowo-wschodniej Azji. Jego liście, które mają działanie stymulujące, żuje się jak kokę czy kat. W większych dawkach wywołuje łagodną euforię. Wprawdzie w Stanach Zjednoczonych jest legalny, ale rząd Tajlandii w 1943 roku, z powodu właściwości uzależniających, wydał ustawę delegalizującą kratom (za posiadanie 30 g ekstraktu grozi tam kara śmierci).
Mimo to w niektórych częściach dawnego Syjamu ojcowie nadal preferują na małżonków dla córek mężczyzn używających raczej kratomu niż tych, którzy palą marihuanę. Kratom wykazuje właściwości mobilizujące do ciężkiej pracy. Podczas żucia należy popijać jakikolwiek gorący napój. Tradycyjnie najczęściej spotykane jest żucie surowych liści. Początkujący biorą w tym celu trzy liście. Doświadczeni użytkownicy dochodzą do dwudziestu liści dwa–trzy razy dziennie16.
Na Zachód mniej więcej w tym czasie co koka trafiły pewne zachodnioafrykańskie orzechy i zyskały sporą popularność, gdyż dzięki zawartości kofeiny miały działanie pobudzające17. Murzyni Afryki Zachodniej i Środkowej od najdawniejszych czasów – zresztą bliżej nieokreślonych – żują (i wypluwają) nasiona koli, bo o nich mowa, w celu usunięcia znużenia, podobnie jak Indianie andyjscy żują liście koki.
Żucie tych „orzechów” również wywołuje lekką stymulację procesów fizjologicznych i czasowe podwyższenie sprawności fizycznej, zmniejsza uczucia głodu i zmęczenia, pobudza system nerwowy. Z botanicznego punktu widzenia termin „orzeszki” jest nieprawidłowy. Owoce drzewa kola są gwiazdkowate, złożone z pięciu mieszków o skórzastej okrywie i zawierają w każdym mieszku od trzech do ośmiu nasion, wielkości gołębiego jaja (ale nie ich kształtu, gdyż nasienie koli jest kanciaste lub płasko-wypukłe, nie zaś kuliste)18.
Łupina nasion ma dość osobliwą budowę. Zewnętrzna jej warstwa – zgrubiała, kleista, o przyjemnym smaku i zapachu – tworzy coś w rodzaju białawej osnowy. Warstwa wewnętrzna – twarda i sucha – stanowi właściwą łupinę nasienną, otaczającą zarodek z kilkoma (2–7) liścieniami. Biała tkanka liścieni po wysuszeniu zmienia barwę na brunatną lub czerwonobrunatną19.
Owoce dojrzewają po 7–8 miesiącach od zakwitnięcia. Ponieważ kwiaty tworzą się przez cały rok, zatem zbiór owoców następuje w różnym czasie. Zebrane owoce wrzuca się na kilka dni do wody lub składuje w stertach zwilżanych wodą. Zabiegi te ułatwiają wydobycie nasion, które następnie poddaje się suszeniu. Drzewo rodzi do około setnego roku życia i daje średnio 50 owoców rocznie, w sumie jakieś 750–1250 nasion o łącznej masie 10–16 kg.
Są to plony bardzo niskie, chociaż specjalnie wyselekcjonowane okazy dają rocznie nawet do 9000 nasion, których łączna masa może dochodzić do 150 kg. Niskie plonowanie związane jest z brakiem wysokopiennych odmian. Można zaryzykować twierdzenie, że drzewo kola jest dopiero na początku długiego procesu udomowienia20.
Brak jakichkolwiek dowodów, by orzechy koli i ich działanie znane były za antycznych czasów grecko-rzymskich, czy też we wczesnym okresie arabskim. Pierwsze wzmianki o tej roślinie pochodzą z XII wieku. Około czterystu lat później wspominał o niej Leon Afrykańczyk w swoim opisie Czarnego Lądu. Dokładniejszą charakterystykę nasion i zwyczaju ich picia podaje pod koniec XVI stulecia Duarte Lopez w swoim opisie królestwa Konga; wtedy też dotarły do Europy pierwsze orzechy koli21.
Kofeiny jest w nich więcej niż w kawie, dlatego orzeszki koli tak skutecznie przeciwdziałają zmęczeniu, głodowi i pragnieniu, pobudzając system nerwowy, umożliwiają podejmowanie wysiłków fizycznych. Używane są też jako dodatek do win, likierów, kakao i czekolady. Do Europy trafiają tylko suszone nasiona koli – mają one dosyć duże znaczenie w farmacji jako składnik wielu leków oraz preparatów pobudzających22.
Testy laboratoryjne wykazały, że ich składniki powstrzymują wzrost wirusa Ebola, który pojawił się w środkowej Afryce w połowie lat siedemdziesiątych XX wieku. Powoduje on wysoką gorączkę, silne krwotoki i w następstwie zwykle śmierć. Składniki koli wykazują także skuteczność przeciwko niektórym typom wirusów powodujących grypę. Tradycyjni uzdrowiciele używają nasion koli przede wszystkim do przeciwdziałania truciznom, a mieszkańcy zachodniej Afryki owoce te spożywają, często podając je gościom na powitanie23.
Afrykańczycy są przekonani, że pobudzają one aktywność seksualną u obydwu płci i są lekiem na męską impotencję. Kobiety noszą owinięty wokół pasa amulet z orzeszkami koli jako środek zapobiegający zajściu w ciążę. Przyjęcie i zjedzenie orzeszków koli przez kobietę oznacza, że jej łono jest gotowe na przyjęcie męża. Richard Rudgley w Alchemii kultury podaje, że u ludu Bambara znad rzeki Niger kawaler poszukujący partnerki do małżeństwa posyła swemu ewentualnemu teściowi dziesięć białych orzeszków koli.
Jeśli adresat przesyłki uzna, że pretendent jest godny ręki jego córki, odpowie, przesyłając mu białe orzeszki; jeśli natomiast kandydat zostanie odrzucony, otrzyma jeden czerwony orzeszek. Ot, taka czarna polewka w wydaniu afrykańskim. Z kolei przysłowie nigeryjskich Nago mówi:
Gniew wyjmuje strzałę z kołczanu, Łagodzące słowa – kolę z kieszeni24.
Pozytywne konotacje białych orzeszków i negatywne znaczenie czerwonych były w zachodniej Afryce także częścią języka polityki. W Sierra Leone ogłaszano decyzję o przystąpieniu do walki, umieszczając na kamieniu dwa czerwone orzeszki, podczas gdy pokój zawierano, kładąc w tym samym miejscu rozkrojony na połówki orzeszek w kolorze białym.
Mieszkańcy Afryki nasiona koli żują w ilościach bardzo znacznych – co najmniej 10 kg na głowę rocznie. Najsilniej działają świeże nasiona. W wysokim stopniu utrudnia to rozpowszechnienie koli, gdyż dalszy transport znoszą tylko nasiona suszone, a więc działające słabiej. Toteż nie można się spodziewać, aby kola poza Afryką osiągnęła powodzenie porównywalne z kawą, herbatą czy kakao25.
Do środków powodujących wzrost pobudzenia psychicznego lub/i fizycznego (zazwyczaj nieprzeszkadzających użytkownikowi w wykonywaniu codziennych obowiązków) zalicza się – oprócz herbaty, kawy, kakao – również kava-kavę. Podstawową funkcją tych słabszych środków narkotycznych jest zacieśnianie więzów wspólnotowych. Zaproponowanie ich przyjacielowi lub nieznajomemu jest rozpowszechnioną formą okazywania gościnności26.
Mimo że piwo w dużym stopniu wyparło kavę, to wśród Polinezyjczyków jej pijalnie wciąż są dość popularne. Napój był robiony wyłącznie przez dzieci, które zbierały korzenie i dolne części gałązek krzewu, przeżuwały je, a następnie przeżutą masę wypluwały do wspólnego naczynia. Do uwolnienia psychotropowych związków niezbędne były zawarte w ślinie enzymy. Wysuszoną masę następnie mieszano z wodą, a ekstrakt przecedzano. Ten sposób przyrządzania nie zmienił się zasadniczo do dzisiaj27.
Być może pierwotną funkcją kavy było uśmierzanie uczucia głodu. W zamierzchłych czasach przybył do Samoa z wysp Tonga wielki Tuitonga, król, kapłan i bóg w jednej osobie. Był zmęczony, zapragnął więc odpocząć w pierwszej z brzegu napotkanej chacie. Trafił do biednych staruszków, którzy nic nie mieli, a ich córka była chora na trąd. Zafrasowali się, bo nie mieli czym podjąć czcigodnego przybysza.
Rada w radę zabili dziewczynę i podali gościowi na pieczyste. Czym chata bogata. Król ze wzruszenia stracił apetyt. Polecił trędowatą godnie pochować i sprawił za pomocą czarów, że na jej grobie wyrósł pierwszy krzew kava-kava – królewska podzięka za gościnność. Na pamiątkę tego wydarzenia skóra ludzi nadużywających napoju staje się chropowata i się łuszczy, jak u chorych na trąd.
Lamont Lindstrom w Drugs in Western Pacific Societies przytoczył opowieść o pochodzeniu i udomowieniu kava-kavy, którą usłyszał od wodzów Nirua i Rapi na wyspie Tanna w archipelagu Vanuatu (Nowe Hebrydy). Historia ta, którą zamieścił Richard Rudgley w swojej Alchemii kultury, zawiera typowy dla Melanezji wątek, mówiący o tym, że pierwszymi odkrywcami dóbr posiadających wartość kulturową są kobiety, które następnie tracą swe odkrycie na rzecz mężczyzn. Historycznie rzecz biorąc, picie kava-kavy jest przywilejem męskim:
„Dawno temu, kiedy żyli przodkowie, dwie kobiety zbierały dziki pochrzyn (jams), po czym poszły go oskrobać nad jeziorkiem powstałym na brzegu morza w czasie przypływu. Mwatiktiki tymczasem przyniósł na Tanna roślinę kava-kava (pieprz metystynowy), którą ukrył w nadbrzeżnych skałach. Kobiety przykucnęły i zaczęły skrobać pochrzyn. Wtedy kiełek kava-kavy przebił się przez ziemię i wszedł do pochwy jednej z kobiet, i zaczął z nią kopulować. Powiedziała do siebie: «To, co czuję, jest przyjemne, jest słodkie». Kiełek kava-kavy nadal poruszał się w pochwie kobiety. Zwróciła się więc do siostry: «Co też takiego weszło we mnie?». Zobaczyły wtedy, że była to kava-kava. Wyrwały kiełek z ziemi i zasadziły w swoim ogrodzie w Isouragi. W tamtych czasach mężczyźni pili jedynie dziką kava-kavę. Nie znali jeszcze prawdziwej. Kobiety nic nikomu nie powiedziały do chwili, gdy kava-kava pięknie wyrosła. Pełły ją w tajemnicy. Potem ją wykopały, przygotowały jedzenie i zaniosły wszystko tam, gdzie mężczyźni zwykli pijać swoją kava-kavę, mówiąc, że dopiero po wypiciu ich napoju poczują różnicę. Mężczyźni porzucili dziką kava-kavę i zaczęli pić zwykłą. Kava-kava rozprzestrzeniła się po całej wyspie. Kobiety odkryły ją jako pierwsze. Pielą ją i dają mężczyznom do picia. Wiążą ją i dają mężczyznom. Mężczyźni nie mają kava-kavy. Było tak aż do naszych czasów. Teraz mężczyźni piją kava-kavę, którą zdobyły kobiety”28.
Rosyjski podróżnik Mikołaj Mikłucho-Makłaj stwierdził, że Papuasi przygotowują tę miksturę w następujący sposób: mielą korzeń za pomocą kamieni, żują go (nierzadko zapraszając do żucia młodzieńców, którzy mieli żucie jeszcze zabronione); przepuszczają tę przeżutą masę przez filtr, rozcieńczają ją wodą i piją. Każdy dorosły tubylec ma osobne, ozdobione ornamentem naczynie, którego nigdy nie myją i dlatego od wewnątrz taka miska jest pokryta zielonkawoszarym nalotem:
„[…] dno jednej z nich, które miało otwór pośrodku, było pokryte warstwą delikatnej trawy.
Postawiwszy łupinę z otworem na drugiej, nalał do niej jakiegoś ciemnozielonego, gęstego płynu, który, filtrowany przez trawę, spływał do dolnej łupiny. Na pytanie, co to jest, tubylec, podając mi kawałek korzenia, odparł «keu», i pokazał na migi, że po wypiciu tej cieczy zaśnie.
Nie widziałem liści owego keu, ale myślę, że nie jest to nic innego, jak polinezyjska «kava». O ile wiem, dotychczas nie wiedziano o używaniu przez tubylców kavy”29.
Wypełniona do połowy łupina orzecha kokosowego była miarką płynu wystarczającego do wywołania dobrego samopoczucia i senności, większa jego ilość wprowadza w stan rozdrażnienia (kłótliwości), a nawet wywołuje zachowania typowe dla upojenia alkoholowego. Sposób działania kavy nie został całkowicie rozpoznany, ale jest prawdopodobne, że w ludzkim organizmie jej główne składniki mogą być przekształcane w związki przypominające amfetaminę30.
W Polinezji oszałamiający napój konsumują wyłącznie mężczyźni, o czym wspominał już towarzyszący Jamesowi Cookowi Jerzy Forster: „Przy każdej biesiadzie piją też zadziwiające ilości specjalnie w tym celu przygotowanego wywaru pieprzowego”31. Dzieje się to podczas specjalnych uroczystości (między innymi wśród członków bractwa Arioi), z zachowaniem odpowiedniego ceremoniału.
Jednak przygotowanie napoju jest rolą kobiet. To one żują rozdrobnione korzenie i wypluwają do dużych mis. Po dodaniu wody, ewentualnie mleka kokosowego, pod wpływem ptialiny i innych enzymów następuje fermentacja. Wytwarza się alkohol, który w kombinacji z kawahiną i metystyną działa oszałamiająco i podniecająco32, a zdaniem cytowanego wcześniej botanika rodem z Gdańska, wyniszczająco:
„Stary ten wódz wydawał się znacznie bardziej opieszały niż podczas pierwszej naszej wizyty, a jego umysł funkcjonował mniej chyba sprawnie. Miał czerwone i załzawione oczy, a całe ciało wychudłe i zwiędłe. Niebawem odkryliśmy powód tych zmian, zauważywszy, że spożywa on teraz nieustannie wielkie ilości mocnego, odurzającego wywaru pieprzowego. Mahine miał zaszczyt pić z nim przez szereg nocy, spożywając podczas owych wspólnych biesiad tak duże porcje obrzydliwego trunku, że z reguły budził go następnego ranka gwałtowny ból głowy”33.
Inny punkt widzenia przedstawia krajowiec z wysp Fidżi, gdzie napój ten nosi miano jaugona lub yagona: „Wy pijecie wódkę czy whisky, a my jaugonę. Różnica polega na tym, że w czasie picia jaugony jest nam początkowo bardzo wesoło, tańczymy, śpiewamy, po czym bawimy się coraz ciszej i spokojniej, aż w końcu zasypiamy. Jak słyszałem, u was wszystko jest na odwrót. Zaczynacie pić w spokoju i przyjaźni, po czym atmosfera wesołości narasta w miarę picia określonej porcji czy ilości wzniesionych toastów, aż wreszcie wielkie pijaństwo kończy się awanturą. Lepiej my już pozostańmy przy naszej jaugonie i oby nie rozpowszechnił się wasz napój na Fidżi”34.
Porównanie tradycyjnego użycia kava-kavy, związane wyłącznie z obrzędami, do konsumpcji betelu może okazać się bardzo ciekawe. Betelu używano powszechnie w sytuacjach najzupełniej świeckich i nieformalnych, a postać, w jakiej występowała używka, pozwalała człowiekowi na noszenie przy sobie jej zapasu. Kava-kava, ze względu na sposób przyrządzania, nie nadawała się do spożywania w pojedynkę, pito ją więc przede wszystkim na spotkaniach w większym gronie.
Konsumpcja kava-kavy zależała w znacznej mierze od władzy częstokroć niewielkiej elity religijnej35. Betel natomiast zażywał niemal każdy, a w niektórych społecznościach ani zmiany religijne, ani społeczne nie wykorzeniły tego zwyczaju. Przy okazji bytności Ferdynanda Magellana na Mindanao kronikarz jego wyprawy odnotował:
„Ludzie ci niemal bez przerwy żują pewien owoc, który nazywają «areka» i który kształtem przypomina gruszkę. Kroją go na cztery części, a po długotrwałym żuciu wypluwają. Ich usta są od tego całe czerwone. Dzięki zażywaniu tego owocu, który ich bardzo orzeźwia, czują się dobrze i doprawdy nie potrafiliby bez niego żyć, gdyż ich kraj jest bardzo gorący”36.
Palmę areka opisał Teofrast z Eresos około 340 roku p.n.e. O palmie tej wspominają dzieła sanskryckie oraz zielnik chiński ze 150 roku p.n.e. Liście pieprzu betelowego były opisywane w najstarszych dokumentach pisanych z Cejlonu Mahavamsa w języku pali. Podano tam, że w 504 roku p.n.e. pewna księżniczka ofiarowała betel swojemu kochankowi. O żuciu betelu w Indiach pochodzą dane z pierwszych wieków naszej ery. Marudi, który podróżował po Indiach w 916 roku, opisał już żucie betelu jako narodowy zwyczaj37.
Orzechy areka zawsze służyły jako pożywienie, a także jako środki podniecające. Orzech jest jak duża śliwka czy raczej jak kurze jajo, a dojrzały nabiera koloru żółtego z czerwonym nalotem. Zjada się je, gdy są zupełnie miękkie pile, mało dojrzałe alaa, twarde i zupełnie dojrzałe kura. Matki już niemowlętom dają do ssania skórkę z orzecha, a starsze dzieci uczą się gryźć go z pieprzem betelowym38.
Jak donosił XVI-wieczny jezuita Michał Boym: „Owoce areka wraz z liśćmi betelu są szeroko stosowane w całych Indiach Wschodnich, na wyspie Haynan oraz w czterech chińskich królestwach południowych: Quamsy, Yunnan, Quamtum i Fokien. Trzymają je w osobnych woreczkach i wzajemnie się nimi częstują. Tonkińczycy nie usiądą do napicia się, zanim najpierw nie zaproponują wzajemnie sobie betelu z areką i nie przyjmą dla siebie, co jest pewnym sposobem odwdzięczenia się i miłego zachowania”39.
Z reguły wszystkie środki podniecające i narkotyki otrzymane z roślin, takich jak: tytoń, herbata, kawa, konopie indyjskie, koka i mak, rozpowszechniały się z miejsca ich pochodzenia. Alkohol jest wszechobecny, podobnie jak wiele innych używek, ale żucie betelu ma ograniczony zasięg. Na przeszkodzie rozprzestrzenienia się tego zwyczaju stoi niemożność zgromadzenia wszystkich składników40.
Poza tym przewóz tych owoców jest ryzykowny ze względu na to, że fermentacja miąższu może podnieść temperaturę nawet o 18°C41. Jeszcze raz oddajmy głos polskiemu misjonarzowi: „Do Japonii i do innych pobliskich obszarów, na których areka nie rośnie, przywożą ją na sprzedaż w postaci suszonej. Rysunku tego drzewa nie uznałem za konieczne zamieszczać. Jest ono podobne do palmy, natomiast liście betelu są bardzo podobne do liści pieprzu”42.
Pieprz betelowy jest rośliną pasożytniczą, wysoką na metr do półtora, pnącą się na pniach drzew chlebowych, morwy indyjskiej, jabłoni malajskiej i kilku innych gatunków. Znaleziska archeologiczne wskazują, że betel zaczęto zażywać w południowo-wschodniej Azji w czasach prehistorycznych. Datowane na lata 7000–5500 p.n.e. resztki owoców pieprzu i nasion areki odkryto na stanowisku Spirit Cave w północno-zachodniej Tajlandii43.
Podobne znalezisko z Timoru we wschodniej Indonezji datuje się na około 3000 rok p.n.e. Na stanowisku Duyong Cave (2680 rok p.n.e.) na wyspie Palawan, należącej do Filipin, odkryto szkielet mężczyzny o zębach zabarwionych betelem44. Na ten aspekt zwrócił uwagę również Michał Boym:
„Ta substancja jest koloru krwi i wydziela się podczas ciągłego żucia, którą raz po raz połykają, zaś przeżute i pozbawione treści liście wraz z areką w końcu wypluwają. W ten sposób przez cały dzień mają czerwone wargi o nieprzyjemnym wyglądzie, a także wydzielają z ust nieprzyjemny zapach. Twierdzą, że w ten sposób wzmacniają żołądek dużą ilością ciepła. Ci, którzy te wspomniane składniki zażywają, mają trudności z odzwyczajeniem się i powstrzymaniem się od ich stosowania. Lekarze często stosują arekę w celach leczniczych”45.
Określenie „żucie orzeszków betelu” jest nieco mylące, ponieważ te orzeszki to w rzeczywistości nasiona palmy areki46. Żuwnia katechowa, czyli popularna areka, zwana też „palmą Penang”, pochodzi z południowo-wschodniej Azji, gdzie jej uprawa jest rozpowszechniona. Wyrośnięte drzewo daje co roku od 200 do 600 owoców. Ponieważ trudno je zbierać z bardzo wysokich palm, na Malajach często robią to tresowane małpy47. Anatomiczna budowa nasion jest bardzo charakterystyczna. Pewne szczegóły Europejczycy poznali dzięki Opisaniu świata Michała Boyma, czyli dopiero w XVI wieku:
„Drzewo Areka jest podobne do palmy, oprócz liści, które są szerokie. Ma wysoki i wysmukły pień z pokrytymi kwiatami gałęziami i wygląda tak, jakby palma te gałęzie wydawała od środka. Kwiaty są owalnego kształtu, zielonego koloru i wydają owoce o wielkości orzechów laskowych, z których wychodzi biała masa spod zielonej łupiny. Miąższ jest koloru ludzkiego ciała, jest bardzo miękki, ale po tym jak dojrzeje i wyschnie, pozbywa się łupiny i ukazuje się owoc podobny do kasztana, wypełniony czerwonymi włóknami”48.
Sfałdowane wypukłości tkanek osłonek lub ośrodka, o odmiennej barwie, wrastają do wnętrza bielma i jak gdyby je rozszczepiają. Jest to tak zwane bielmo przeżute. Włóknisty miąższ owocu jest bezużyteczny, ale jego nasienie, dla którego uprawia się arekę, stanowi właśnie podstawowy składnik prymki określanej też mianem paan49. Oto sposób jej sporządzania. Bierze się niezupełnie dojrzałe owoce areki, wyjmuje nasiona i kraje na plasterki, po czym owija je w świeże liście pieprzu betelu posmarowane gęstym mlekiem wapiennym lub zawiesiną sproszkowanych muszli50. Wapno jest bardzo drogie, bo wypala się je ze szlachetnego korala, którego w morzach jest bardzo mało. Ludzie trudniący się poławianiem korali mogą je znaleźć na wybrzeżu tylko po silnych sztormach albo wielkich przybojach. Zbiera się je, wypala i przechowuje w chacie w małych koszyczkach splecionych z liści palmy kokosowej. Każdy odcinek bambusa wypełniony proszkiem wapiennym kosztuje jeszcze dzisiaj setkę zębów morświna51. Według współczesnej relacji:
„Każdy krajowiec nosi przy sobie małe bambusowe pudełko, w którym przechowuje sproszkowane wapno muszlowe. W liść pieprzu betelowego zawija się parę plasterków orzecha areka, posypuje to odrobiną wapna i wkłada do ust. Próbowałam to żuć, ale betel ma tak wstrętny smak, że czym prędzej wyplułam to świństwo. Ale tubylcy są do betelu przyzwyczajeni, a oprócz tego działa on znakomicie ponoć na wszelkiego rodzaju robaki żołądka, niszcząc je dokładnie”52.
Owe „robaki żołądka” to tasiemce i niektóre inne pasożyty człowieka, trapiące ludność południowo-wschodniej Azji. Ba, na przykład we współczesnej medycynie z alkaloidu muskaryny zawartego w muchomorach czerwonych i alkaloidu arekoliny z „orzechów” palmy arekowej pochodzą leki na jaskrę53. Mimo takich zalet widok czerwonej śliny wywołuje u Europejczyków mieszane uczucia, czego dowodem poniższa relacja:
„Przyglądałem się z ciekawością, ale i z pewnym niesmakiem, który wywoływał widok czerwonej od betelowego orzecha jak krew śliny. Wydawało mi się, że kobieta ma pełne usta krwi. Na stacjach kolejowych i na ulicach żuli betel i biednie ubrani ludzie, czasem wychudli nędzarze. Gdy spluwali, wydawało mi się, że to plujący krwią gruźlicy w ostatnich stadiach choroby”54.
Z tego też względu ulice i drogi w Indiach, Indonezji czy Malezji nie wyglądają zbyt schludnie, a nawet mogą budzić grozę – można odnieść wrażenie, że znalazło się w rzeźni na świeżym powietrzu. Jednak wypluwanie tej używki jest koniecznością, gdyż składniki areki mogą być trujące, jeśli zostaną połknięte w zbyt dużej dawce. Nawet u nas doszło kiedyś do śmiertelnych zatruć, kiedy robotnicy rozładowujący w Gdyni statek z areką częstowali się zbyt hojnie tymi nieznanymi tropikalnymi „orzeszkami”55.
Ludzie żujący betel stanowią 10 procent ludności świata. Można ich spotkać na całym obszarze naturalnego występowania betelu, czyli od Tanzanii i Madagaskaru na zachodzie przez subkontynent indyjski i południowo-wschodnią Azję, po wyspy zachodniego Pacyfiku tak odległe jak Tikopia56. Ba, niektórym nałogowcom nie wystarcza jedynie żucie w dzień, dlatego często trzymają paan w ustach podczas snu. W niektórych tradycyjnych społecznościach sczerniałe zęby były symbolem wysokiego statusu społecznego, choć współcześnie na Filipinach określenie „czarne zęby” jest epitetem oznaczającym analfabetę57.
W nasionach areki zidentyfikowano dziewięć aktywnych alkaloidów, z których najważniejsza jest arekolina. Substancja ta w połączeniu z wapnem działa pobudzająco na ośrodkowy układ nerwowy i ma właściwości zbliżone do nikotyny. Betel wywołuje dobre samopoczucie i poprawia humor, poza tym osłabia uczucie głodu i zmęczenie. Generalnie świadomość pozostaje niezaburzona, choć u niektórych konsumentów zanotowano przypadki halucynacji58. Podczas pobytu na Sri Lance miałem okazję spróbować betelu, ale ponieważ wziąłem minimalną porcję, nie odnotowałem żadnych efektów ubocznych poza mrzonką, że ta książka będzie lepiej się sprzedawać niż publikacje Beaty Pawlikowskiej.
Sok pieprzu wzmaga łaknienie, wywiera działanie pobudzające na ośrodkowy układ nerwowy, wywołuje pobudzenie i euforię, W dalszej kolejności pojawiają się halucynacje, następnie senność i znużenie, wreszcie sen, który zazwyczaj trwa od 2 do 8 godzin. Występujące w czasie snu marzenia senne mają nieraz podtekst erotyczny. Stan euforii prowadzi zwykle do uzależnienia, a w konsekwencji nadużywania środka oraz dalszych następstw z tym związanych. Częstymi objawami przewlekłego zatrucia jest wychudzenie, drżenie rąk i inne zmiany somatyczne59.
Profesor Edred John Henry Corner, asystent dyrektora Ogrodu Botanicznego w Singapurze, tak pisze o żuciu betelu: „kiedy pytano niedawno zmarłego profesora J.B.S. Haldane’a, co widzi w żuciu betelu, spojrzał w niebo i żuł dalej”60. Jakże znamienne są słowa poety i eseisty Stephena Fowlera, który pisał:
„Gdy przewody ślinowe otwierają się całkowicie, przeżywasz rozkosz podobną do orgazmu. Lecz najprzyjemniejsze jest to, co następuje potem: kiedy skończysz żuć, w ustach pojawia się zaskakujące uczucie świeżości i słodyczy. Tak jakbyś doznał jedynego w swoim rodzaju obmycia, osuszenia i oczyszczenia”61.
Nic dziwnego, że pakuneczki z betelem cieszą się popularnością w całych Indiach, Wietnamie, Papui-Nowej Gwinei, Chinach, na Sri Lance i Tajwanie, którego rząd próbuje uporać się ze zjawiskiem „betelówek” – skąpo odzianych panienek, siedzących w kramach na poboczu drogi i oferujących towar kierowcom ciężarówek62.
O miejscu, jakie zajmują w życiu krajowców Oceanii orzechy areka, świadczy używanie ich również jako ofiary błagalnej dla opiekuńczego ducha domu zarówno w religijnych uroczystościach, jak i w magii. W ceremonii zwanej dau tana wkłada się orzechy do relikwiarza i umieszcza w chacie. Jest to rodzaj talizmanu, który chroni rodzinę przed chorobami, splądrowaniem poletka i wszelkiego rodzaju nieszczęśliwymi wypadkami.
Jeśli któryś z mężczyzn wyrusza w daleką podróż morską, szaman uroczyście wkłada orzechy areka we wręgi łodzi. Oczywiście orzechy te są poświęcone duchowi opiekującemu się podróżnymi. Ceremonia ta nazywa się ilude olo63. Z relacji Marca Polo, nieocenionego źródła informacji, wynika, że betel służył nawet do wyzwania na pojedynek:
„Kiedy ktoś chce kogoś obrazić i znieważyć oraz okazać mu swą pogardę, spotkawszy go na swej drodze, ową zżutą masę z ust wypluwa mu prosto w twarz, mówiąc: «Nie jesteś wart tego!», to znaczy owej plwociny. Tamten, uważając to za wielką zniewagę i obrazę, natychmiast udaje się do króla, skarżąc się, jak został obrażony i znieważony, i prosi go, aby mu wolno było się pomścić. Jeżeli został znieważony on i jego rodzina, prosi o pozwolenie zmierzenia się osobiście wraz z całym swym rodem z owym, który go pohańbił, i z rodem jego, aby się okazało, kto jest więcej wart; jeśli zaś on tylko został obrażony, prosi o pozwolenie odbycia pojedynku. I wówczas król udziela pozwolenia obu stronom”64.
Oprócz tego człowiek oznajmiający rozpoczęcie uroczystej biesiady bierze w ręce sporą kiść areki i obdarza każdego przychodzącego kilkoma orzechami tej palmy. Również mówcy przemawiający na tych biesiadach trzymają w ręku gałązkę areki, która stanowi symbol pokoju. Czarownicy zaś starają się kraść skórki orzechów areki dotknięte wargami lub zębami nielubianych ludzi, potem składają je na ołtarzu poświęconym duchowi i po wyrzeczeniu nad nimi odpowiedniego zaklęcia mogą sprowadzić na te osoby choroby lub śmierć65.
Kobieta, która pragnie kogoś zaczarować, kładzie na ołtarzu łożysko porodowe wraz z orzechami areki. Jeśli palma areka stała się tabu przez oddanie jej pod opiekę ducha rodziny lub ducha morza, złośliwy czarownik mógł uśmiercić każdą osobę, której podał do zjedzenia owoc z tego drzewa. Byli też tacy źli zaklinacze, którzy sprowadzali na ludzi obłęd przez umieszczenie orzechów areki na ołtarzu ducha szaleństwa66.
Co ciekawe, betel ma związek z ceremoniami, które prowadzą do zaręczyn i małżeństwa. W Indonezji słowo „penang” brzmi jak oświadczyny. Podczas omawiania warunków małżeństwa zawsze żuje się betel. Na melanezyjskiej wyspie Boyowa wiążą się z nim obrzędy magiczne, których celem jest uczynienie kobiet brzemiennymi. Krąży tam opowieść o tym, jak w księżniczce z księżyca zakochała się sowa. Kiedy oświadczyła się wybrance, ta wypluła przeżuty kawałek sirihu (czyli betelu) na ziemię, nakazując żałosnemu adoratorowi, by udał się na ziemię i go odszukał. Dotykając ziemi, betel zamienił się w miodowego ptaszka (pożerającego pszczoły) i odfrunął. Sowa nigdy go nie odnalazła. Do dziś można spotkać tego ptaka spoglądającego na księżyc wzrokiem pełnym miłości i nadziei67.
Wróćmy na ziemski padół. Do spożywania betelu służą kunsztownie wykonane utensylia, które mają także podkreślać status społeczny właściciela. Zestaw składa się z pojemników na pastę wapienną i na liście betelu, moździerza, spluwaczki, talerzy i przecinaków używanych do rozłupywania orzeszków areki. Przecinaki do betelu są dekorowane najbogaciej, a ich wyrób wymaga od rzemieślnika najwyższej biegłości68.
Różny status społeczny uczestników wspólnego delektowania się betelem bywa na przykład podkreślany przez kolejność, w jakiej sięgają oni po konsumowaną substancję, a także przez używane utensylia – zauważa Richard Rudgley w Alchemii kultury. Zarówno porcelanowy serwis do herbaty, który ucieleśnia ambicje brytyjskiej klasy średniej, jak misternie dekorowane przybory do betelu każą pamiętać o tym, że współzawodnictwo o status społeczny rozgrywa się tuż pod powierzchnią tych z pozoru niewinnych zwyczajów.
Tymczasem po drugiej stronie oceanu Amerykański Urząd do spraw Walki z Narkotykami (DEA) ledwo sobie radzi z apetytem społeczeństwa na rośliny wprowadzające w odmienne stany świadomości. Nie każda jest nielegalna, ale wszystkie bardzo poszukiwane przez amatorów „naturalnego odlotu”. Co ciekawe, poziom aktywnego składnika bywa różny w poszczególnych gatunkach i może się wahać w zależności od pory dnia i pogody69, a nawet czasu, jaki upłynął od zbioru.
Ma to kolosalne znaczenie w przypadku katu jadalnego, zwanego też czuwaliczką jadalną. Jej liście muszą być świeże, ponieważ po trzech dniach tracą swoją moc. To dlatego na londyńskim lotnisku Heathrow cztery razy w tygodniu ląduje samolot załadowany świeżymi roślinami. Towar w mgnieniu oka rozchodzi się wśród ćwierćmilionowej społeczności somalijskiej w Wielkiej Brytanii – jedynego zachodniego kraju, w którym kat jest legalny70.
Liście katu (pisane również qat, khat, kat, ghaf, chat, tschet lub tschai) zawierają alkaloidy, których działanie na organizm ludzki jest podobne do jednoczesnego oddziaływania kofeiny i morfiny71. Jego najmocniejszy składnik, katinon, w USA zaklasyfikowano do pierwszej grupy na liście substancji kontrolowanych, co postawiło go w jednym rzędzie z marihuaną i peyotlem.
Podczas pierwszego badania tej rośliny, prowadzonego przed ponad stu laty, udało się ustalić, że w jej liściach zawarty jest alkaloid, któremu nadano nazwę katina. W doświadczeniach na zwierzętach wykazano, że działanie katiny pobudza układ sympatyczny. Potem w młodych liściach tej rośliny znaleziono jeszcze inne alkaloidy, wśród których wyizolowano substancję krystaliczną – o wiele silniej działającą – katinon72.
Gdy on znika, w liściach pozostaje jedynie katina, łagodny związek chemiczny podobny do zmniejszającej apetyt efedryny. Szmuglowanie narkotyku to szalony wyścig z czasem, ale policja musi działać równie szybko, by zdążyć dostarczyć narkotyk do laboratorium. Po 48 godzinach wielka akcja antynarkotykowa staje się obławą na… tabletki odchudzające73.
Środowiskiem naturalnym katu są wybrzeża Afryki Wschodniej i Południowej, aż po Przylądek Dobrej Nadziei. Prawdopodobnie dziko rośnie tylko w Etiopii, gdzie od dawna był wykorzystywany. W Europie pierwszy o kacie napisał szwedzki botanik Peter Forsskål w dziele Flora Aegyptiaco-Arabicaz 1775 roku, ale najwcześniejsza wzmianka o kacie znajduje się w Kitab al-Saidala fi al-Tibb – XI-wiecznym dziele medycznym autorstwa Abū Rayhān al-Bīrūnīego, uczonego botanika z Persji. W XIII stuleciu Al Umarit zanotował, że król Sabr el Din z Ifatu groził abisyńskiemu królowi Amdovi Seyonowi, że zniszczy jego stolicę i zrobi na tym miejscu plantację katu74.
Podręcznik medycyny arabskiej Naguib ad dina z XIII wieku zaleca tę roślinę wojownikom jako środek zwalczający zmęczenie i głód. Jej liście są sztywne, o gładkiej powierzchni, koloru ciemnozielonego, który zmienia się z upływem czasu75. Wyrastają one z czerwonych łodyg; także młode listki bywają obwiedzione na czerwono. Z kształtu i wielkości są podobne do liści naszych śliw. Ich zapach jest lekko aromatyczny, a smak gorzkawy, dlatego też zwykle dodaje się do nich cukru lub miodu.
W Jemenie zwykle żuje się tylko młode liście, podczas gdy w Afryce używa się też miękkiej kory i wierzchołków łodyg76. Żuje się je (świeże lub gotowane) lub sporządza z nich napar, tak zwaną herbatę abisyńską, zwaną też „herbatą kat”. Uprawa katu rozpowszechniona jest szczególnie w Jemenie, gdzie sadzi się go tarasowo na stokach gór, na wysokości 1000–2500 m n.p.m. Pierwszy zbiór otrzymuje się po 3–4 latach, następnie przez cały rok można ścinać końce gałązek i młode pędy. Krzewy nadają się do eksploatacji przez następne pięćdziesiąt lat. Roślina w stanie dzikim osiąga ponad sześć metrów wysokości, ale w uprawie tylko półtora do dwóch metrów.
Podobnie jak koka, kat rozpętał wojnę pomiędzy ludźmi uważającymi go za element miejscowego rytuału, praktykowanego od stuleci, a tymi, którzy widzą w nim zagrożenie dla zdrowia publicznego. Ale typowego konsumenta nie odstraszają jednak alarmujące objawy pojawiające się w wyniku żucia katu. Rodzice często podsuwają liście już trzy-, czteroletnim dzieciom. Pewien człowiek stwierdził sentencjonalnie: „Kiedy żujesz, otwierasz się jak kwiat”77.
Jeszcze kilkadziesiąt lat temu najbardziej dochodowym towarem eksportowym Jemenu była kawa. W porcie al-Mukha, od którego wzięło nazwę słowo mokka, nie ma co marzyć o napiciu się kawy, ale znalezienie miejsca, gdzie można kupić kat, nie nastręcza większych trudności. Grupki mężczyzn z uwagą oglądają różne rodzaje rośliny. Pęczki gałązek, torebki samych liści. Szukają bardziej gorzkich, bo są droższe78.
Dzisiaj niemal wszystkie najlepsze pola – a w górzystym Jemenie jest ich niewiele – zostały przeznaczone na uprawę katu. Pochłaniają one 80 procent wody wykorzystywanej w rolnictwie. Trudno jednak zakazać uprawy, bo dla przeważającej większości rodzin kat jest w taki czy inny sposób głównym źródłem dochodu. Dla porównania, roczny dochód z hektara katu to 1000 dolarów, a z hektara pszenicy 150 dolarów79.
Jak wyznaje Andrew Cockburn, autor reportażu o Jemenie zamieszczonym na łamach „National Geographic”: „Jeśli cię porwą – uprzedzał mnie znajomy, gdy wyruszałem w podróż na tereny klanowych sporów – najgorsze, co ci się może przytrafić, to baranina na śniadanie, obiad i kolację, więc wrócisz z bólem żołądka. Ale – pocieszył mnie – dostaniesz za to mnóstwo katu”80.
W regionach największego spożycia tej rośliny ujawnia się zbawienna – dla jemeńskiego rządu – funkcja katu jako stabilizatora społecznego. Zdaniem Raszidy al-Hamdani, szefowej jemeńskiego Komitetu Kobiet, ludzie nie znieśliby na trzeźwo fatalnej sytuacji w kraju, a po kacie wszystkie problemy wydają się błahe i nikt nie pyta, co rząd robi z pieniędzmi zarobionymi na sprzedaży ropy naftowej. A mowa o niemałych kwotach, bo w 2007 roku było to około pół miliarda dolarów81.
W Jemenie prawie połowa dwudziestomilionowej populacji kraju musi przeżyć dzień za 400 riali jemeńskich. Tymczasem statystyczny Jemeńczyk wydaje na kat 300 riali dziennie, co stanowi poważną pozycję w domowym budżecie. Żucie katu zmniejsza wprawdzie uczucie głodu, ale gorzki smak wzmaga pragnienie, gaszone najczęściej wysoko słodzonymi kolorowymi napojami, które też kosztują. Jemeńczycy, którzy dziennie wydają na kat kilka milionów dolarów, patrzą na to inaczej. 78 procent badanych w stolicy kraju – gdzie bezrobocie wynosi 40 procent – ma do wyboru albo kat, albo samobójstwo82.
Właściwie katu się nie żuje, tylko ssie. Po delikatnym rozgnieceniu trzonowcami wytrawny ssacz nie łyka liści, lecz odkłada je sobie w policzku, aż pojawi się charakterystyczna „piłeczka tenisowa”. Mniej więcej po dwóch godzinach liście puszczają soki i ssacz wpada w błogi stan zachwytu nad swoją inteligencją, wiedzą i ogólną wspaniałością. Zdaniem niektórych to tłumaczy, w jaki sposób Aleksander Wielki – pierwszy znany nałogowy ssacz – podbił pół świata i skąd brała się wszechwiedza otoczonej polami katu wyroczni delfickiej83.
Współcześni studenci żują kat w czasie sesji, ponieważ pozwala nie jeść i nie spać nawet cztery dni. Zdaniem mieszkańców prowincji kilka liści daje im siłę, by pieszo przejść kilka wiosek. Żarliwi obrońcy rośliny, wśród których są również jemeńscy parlamentarzyści, mają wiele innych argumentów. Ich zdaniem kat chroni młodzież przed zgubnymi skutkami alkoholu i narkotyków84.
Ssacze z Somalii najczęściej wykorzystują kat w celach bojowych, bo też trudno o inne cele w kraju, w którym właściwie wciąż toczy się wojna domowa. Kat przydaje się również, gdy trzeba pirackim pontonem zagrodzić drogę trzystumetrowemu tankowcowi. Ba, kat najprawdopodobniej przesądził nawet o wyniku bitwy o Mogadisz w 1993 roku, w której zestrzelono dwa amerykańskie śmigłowce Black Hawk85.
Uzbrojeni w karabiny Somalijczycy napchali sobie liści katu między dziąsła a policzki i gonili po stolicy w trwającym do późnej nocy stanie nerwowego podniecenia, który przyczynił się do eskalacji przemocy i zwiększenia liczby śmiertelnych ofiar wśród amerykańskich żołnierzy złapanych w potrzask na miejscu katastrofy86.
To w takich okolicznościach i w taki sposób ujawnia się najważniejsza właściwość katu, który jest używką wielofunkcyjną. O ile zawsze wywołuje on błogość, o tyle reszta rezultatów zależna jest od samego ssacza. Zdaniem Nasira Warfa, antropologa z londyńskiego Queen Mary University, kat tylko potęguje naturalne skłonności człowieka lub pomaga realizować cele, które postawił sobie „na trzeźwo”87.
Grupa ekspertów Światowej Organizacji Zdrowia, porównując działanie katu i amfetaminy, stwierdziła, że istniejące między nimi różnice są raczej ilościowe niż jakościowe i dlatego kat nazwany został „roślinną amfetaminą”88. Długotrwałe używanie katu prowadzi do wyjałowienia osobowości, a następnie do degradacji psychicznej człowieka.
Towarzyszą temu takie objawy fizyczne, jak: podwyższenie temperatury ciała, pocenie się, brak apetytu (stąd częste stany niedożywienia sprzyjające zachorowaniom), zaburzenia układu naczyniowo-sercowego, przyspieszenie rytmu serca i występowanie arytmii, wzrost ciśnienia tętniczego, rozszerzenie źrenic oraz stany zapalne żołądka i przełyku89.
Regularne spożywanie katu uznane zostało za przyczynę wielu dolegliwości, a nawet może doprowadzić do psychozy. Faza pobudzenia, występująca dwie, trzy godziny po spożyciu katu, przechodzi następnie w fazę depresyjną – wyczerpania psychicznego, zaburzenia rytmu dzień–noc. W wielu krajach zachodnich jego stałe przyjmowanie wywołało epidemię toksykomanii o ciężkich skutkach90.
Co ciekawe, testy przeprowadzone przez Światową Organizację Zdrowia wykazały, że jest on substancją nienarkotyczną i nieuzależniającą91. Również badania sponsorowane przez amerykański Krajowy Instytut ds. Narkotyków i Uzależnień wykazały, że kat nie wywołuje poważniejszych efektów ubocznych w sferze fizycznej lub psychicznej92.
Potwierdzają to Jemeńczycy, którzy doskonale znają skutki działania katu i klasyfikują go w tej samej grupie co kawę i herbatę, a nie wraz z mocniejszymi substancjami odurzającymi, jak haszysz czy alkohol93. Niektóre kraje usiłują przedsięwziąć pewne środki zapobiegawcze wobec szerzącego się nałogu. Na przykład w wahabickiej Arabii Saudyjskiej za posiadanie kilku gałązek tej rośliny grozi… inny kat94.
W Jemenie Północnym handel przeniesiono na peryferia miast, a w Jemenie Południowym odbywa się tylko w dni wolne od pracy. W Polsce swego czasu sprzedaż alkoholu dopiero po godzinie 13.00 nie na wiele się zdała, ale w tym przypadku „prohibicja” ma większe szanse powodzenia, ponieważ po dwóch dniach przechowywania pęczki katu tracą swoje właściwości95.
Zwolennicy katu kontrargumentują, że przez stulecia był on dopalaczem dla wielu sławnych uczonych, którzy całe noce spędzali na lekturze Koranu. Tak najczęściej tłumaczą się Jemeńczycy, naród, z którym w ssaniu mogą się równać wyłącznie Somalijczycy. Według szacunków władz somalijskich na początku lat osiemdziesiątych XX wieku w uprawę katu i obrót tym towarem zaangażowanych było około 200 tysięcy obywateli tego kraju.
Rząd uznał to za marnotrawstwo ziemi i siły roboczej, w związku z czym zabroniono spożywania katu. Zakaz wprowadzony został nie tylko z powodów ekonomicznych, ale również dlatego, że kat uznano za zagrożenie społeczne i polityczne. Znaczna liczba transakcji odbywała się bowiem bez udziału władz, a niemała część dochodów trafiała w ręce grup opozycyjnych, które kierowały działaniami na terenie Somalii z baz położonych poza granicami kraju96.
Istnieje nawet mało wiarygodna historia, że warunkiem utworzenia Etiopskich Linii Lotniczych było zagwarantowanie codziennych dostaw katu. Napar o podobnych właściwościach wynaleziono w Ameryce Północnej, a herbata Mormonów lub inaczej herbata pustynna była ceniona przez osadników i Indian ze względu na jej pobudzające właściwości. Podstawowym składnikiem tego napoju był pustynny krzew Ephedra trifurea, a głównym związkiem aktywnym ta sama, co w przypadku katu, norpseudo-efedryna97.
Sporą część etiopskiego katu uprawianego w rejonie Harraru, który słynie z hodowli krzewów kawowych, eksportuje się do sąsiedniej Republiki Dżibuti liczącej 500 tysięcy mieszkańców. W Dżibuti 1/3 zarobków wydawana jest na zakup tego narkotyku, a 10 procent budżetu państwa pochodzi z jego sprzedaży.
Od chwili wydanego w 1983 roku zakazu rozprowadzania można go nabyć wyłącznie w stolicy, dokąd trafia z Kenii. Tam główne centrum uprawy znajduje się w prowincji Meru. Także mieszkańcy stolicy Kenii Nairobi zażywają duże ilości tego narkotyku98. Wiara w dobroczynne skutki żucia katu wciąż nie podlega krytyce. Cytowany już Andrew Cockburn przytacza swoją rozmowę ze sprzedawcą katu, która najlepiej charakteryzuje postawę amatorów tej rośliny:
„– Gdy żuję, mogę nawet mówić po angielsku, ale dziś jeszcze nie żułem – wykrzyczał do mnie po arabsku handlarz na targu Hassaba w Sanie.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Oprócz Innuitów, bo w ich zasięgu nie rośnie nic, co mogliby wykorzystać. [wróć]
M. Rejewski, Rośliny przyprawowe i używki roślinne, Warszawa 1992, s. 226. [wróć]
D. Pinchbeck, Przełamując umysł. Psychodeliczna podróż do serca współczesnego szamanizmu, przeł. M. Lorenc, D. Misiuna, Warszawa 2010, s. 235. [wróć]
T. McKenna, Pokarm bogów, przeł. D. Misiuna, Warszawa 2007, s. 216–217. [wróć]
W. Benjamin, Twórca jako wytwórca, przeł. H. Orłowski, J. Sikorski, S. Pieczara, Poznań 1975, s. 262. [wróć]
T. McKenna, op. cit., s. 35–36. [wróć]
Ibidem, s. 13–14. [wróć]
A. Skarżyński, Zioła czynią cuda, Warszawa 1994, s. 7. [wróć]
R. Davenport-Hines, Odurzeni. Historia narkotyków 1500–2000, przeł. A. Cioch, Warszawa 2006, s. 368. [wróć]
A. Huxley, Drzwi percepcji. Niebo i piekło, przeł. P. Kołyszko, Warszawa 1991, s. 39. [wróć]
R. Metzner, Ayahuasca. Święte pnącze duchów, przeł. D. Misiuna, W. i M. Wieconkowski, Warszawa 2010, s. 80. [wróć]
J. L. Swerdlow, Medycyna naturalna. Rośliny, które leczą, przeł. I. Jarzyna, M. Zych, Warszawa 2001, s. 128. [wróć]
J. Mann, Zbrodnia, magia i medycyna, przeł. M. Trojański, Toruń 1996, s. 212. [wróć]
M. Rejewski, op. cit., s. 227. [wróć]
J. Mann, op. cit. s. 48 i 78. [wróć]
http://www.groysec.com/index.php?option=com_content&task=view&id=23&Itemid=93; dostęp: 28.05.2012. [wróć]
T. Standage, Historia świata w sześciu szklankach, przeł. A.E. Elcher, P. Szwajcer, Warszawa 2007, s. 269–270. [wróć]
E. Lamer-Zarawska, Owoce egzotyczne, Wrocław 2000, s. 373. [wróć]
M. Rejewski, op. cit., s. 274. [wróć]
Ibidem, s. 275. [wróć]
M. Nowiński, Dzieje upraw i roślin uprawnych, Warszawa 1970, s. 310. [wróć]
Ibidem, s. 244. [wróć]
J. L. Swerdlow, op. cit., s. 270. [wróć]
R. Rudgley, Alchemia kultury. Od opium do kawy, przeł. E. Klekot, Warszawa 2002, s. 141. [wróć]
M. Nowiński, Dzieje upraw i roślin uprawnych, s. 310. [wróć]
R. Rudgley, op. cit., s. 138. [wróć]
J. Mann, op. cit., s. 127. [wróć]
R. Rudgley, op. cit., s. 157–158. [wróć]
M. Mikłucho-Makłaj, Podróże, przeł. A. Miłosz, Warszawa 1952, s. 136–137. [wróć]
J. Mann, op. cit., s. 127. [wróć]
J. Forster, Podróż naokoło świata, przeł. M. Ronikier, Kraków 2007, s. 176. [wróć]
M. Nowiński, Dzieje upraw i roślin uprawnych, s. 314–315. [wróć]
J. Forster, op. cit., s. 175. [wróć]
B. Dostatni, Na kolorowych atolach Oceanii, Warszawa 1982, s. 226. [wróć]
R. Rudgley, op. cit., s. 161. [wróć]
A. Pigafetta, Relacja z wyprawy Magellana dookoła świata, przeł. J. Szymanowska, Gdańsk 1992, s. 42. [wróć]
R. Dzierżanowski, Historia używania leków o działaniu narkotycznym, [w:] Zależności lekowe, red. P. Kubikowski, M. Wardaszko. Warszawa 1978, s. 28. [wróć]
K. Giżycki, Listy z Archipelagu Salomona, Wrocław 1969, s. 190. [wróć]
M. Boym, Opisanie świata, przeł. E. Kajdański, Warszawa 2009, s. 129. [wróć]
E. Hyams, Rośliny w służbie człowieka, przeł. J. Suska, Warszawa 1974, s. 171. [wróć]
M. Nowiński, Dzieje upraw i roślin uprawnych, s. 312. [wróć]
M. Boym, op. cit., s. 129. [wróć]
A. Stewart, Zbrodnie roślin, przeł. D. Wójtowicz, Warszawa 2011, s. 149. [wróć]
R. Rudgley, op. cit., s. 153. [wróć]
M. Boym, op. cit., s. 129. [wróć]
R. Rudgley, op. cit., s. 152. [wróć]
J. Pieniążek, S. Pieniążek, Owoce krain dalekich, Warszawa 1971, s. 418. [wróć]
M. Boym, op. cit., s. 128. [wróć]
M. Liberus, M. Magnuszewska, Szlak świątyń i plaż, [w:] Cztery strony świata. Od Kioto do Rawalpindi, Kraków 2002, s. 108. [wróć]
J. Pieniążek, S. Pieniążek, op. cit., s. 418–420. [wróć]
K. Giżycki, op. cit., s. 190–191. [wróć]
Ibidem, s. 90. [wróć]
J.L. Swerdlow, op. cit., s. 225. [wróć]
S. Pieniążek, Gdy zakwitną jabłonie, Warszawa 1971, s. 80. [wróć]
E. Lamer-Zarawska, op. cit., s. 265. [wróć]
M. Polo, Opisanie świata, przeł. A.L. Czerny, Warszawa 1975, s. 564. [wróć]
R. Rudgley, op. cit., s. 152. [wróć]
Ibidem, s. 153. [wróć]
P. Kubikowski, W.S. Gumułka, Środki halucynogenne, [w:] Zależności lekowe, red. P. Kubikowski, M. Wardaszko. Warszawa 1978, s. 132. [wróć]
E. Hyams, op. cit., s. 171. [wróć]
A. Stewart, op. cit., s. 150. [wróć]
Ibidem. [wróć]
K. Giżycki, op. cit., s. 189. [wróć]
M. Polo, op. cit, s. 314–315. [wróć]
K. Giżycki, op. cit., s. 189. [wróć]
Ibidem. [wróć]
J. Knappert, Mitologia Pacyfiku, przeł. M. Strzechowska, Poznań 2001, s. 401–402. [wróć]
R. Rudgley, op. cit., s. 154. [wróć]
A. Stewart, op. cit., s. 69. [wróć]
Ł. Wójcik, Kat dodaje im skrzydeł, „Przekrój” 2009, nr 20; http://jemen.my-forum.pl/posts/643/1341/; dostęp: 27.05.2012. [wróć]
M. Rejewski, op. cit., s. 282. [wróć]
B. Zaorska, Sjesta z katą, „Kontynenty” 1986, nr 10, s. 15. [wróć]
A. Stewart, op. cit., s. 74–75. [wróć]
R. Dzierżanowski, op. cit., s. 27–28. [wróć]
B. Zaorska, op. cit., s. 15. [wróć]
R. Rudgley, op. cit., s. 142. [wróć]
A. Stewart, op. cit., s. 74. [wróć]
B. Błaszczyk, Przeklęta roślina źródłem rzadkiej przyjemności, http://www.rp.pl/artykul/96749.html; dostęp: 27.05.2012. [wróć]
Ibidem. [wróć]
A. Cockburn, Jemen zjednoczony, „National Geographic” 2000, nr 4, s. 39. [wróć]
Ł. Wójcik, op. cit., dostęp: 27.05.2012. [wróć]
B. Błaszczyk, op. cit., dostęp: 27.05.2012. [wróć]
Ł. Wójcik, op. cit., dostęp: 27.05.2012. [wróć]
B. Błaszczyk, op. cit., dostęp: 27.05.2012. [wróć]
Ł. Wójcik, op. cit., dostęp: 27.05.2012. [wróć]
A. Stewart, op. cit., s. 73. [wróć]
Ł. Wójcik, op. cit., dostęp: 27.05.2012. [wróć]
B. Zaorska, op. cit., s. 15. [wróć]
Ibidem. [wróć]
Ibidem. [wróć]
R. Rudgley, op. cit., s. 143. [wróć]
A. Cockburn, op. cit., s. 42. [wróć]
R. Rudgley, op. cit., s. 143. [wróć]
Ł. Wójcik, op. cit., dostęp: 27.05.2012. [wróć]
B. Zaorska, op. cit., s. 15. [wróć]
R. Rudgley, op. cit., s. 143. [wróć]
J. Mann, op. cit., s. 76. [wróć]
B. Zaorska, op. cit., s. 15. [wróć]