Historia używek. Rośliny, które uzależniły człowieka - Jarosław Molenda - ebook

Historia używek. Rośliny, które uzależniły człowieka ebook

Jarosław Molenda

3,4

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Historia używek to efekt wielu godzin spędzonych przez autora nie tylko w bibliotekach, muzeach, lecz także w ogrodach botanicznych, na plantacjach i targowiskach na całym świecie. Jarosław Molenda przytacza fakty i mity na temat szkodliwości roślin, które przez jednych są czczone, przez innych potępiane, a w niektórych krajach wręcz zakazane. To obszerne opracowanie na temat kulturowej historii stymulantów roślinnych, z którego Czytelnik dowie się, jak kava-kava, kat, kola, konopie indyjskie, koka, mak lekarski, peyotl i tytoń nie tylko uzależniały i deprawowały ludzi, lecz również przyczyniały się do powstania religii i rozwoju nauki.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 377

Oceny
3,4 (14 ocen)
2
4
6
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Gabriela28

Dobrze spędzony czas

Ciekawe
00
ponitka

Dobrze spędzony czas

Aż chce się sięgnąć po papierosa
00

Popularność




Od autora

Od autora

Bioche­miczny geniusz roślin polega na umie­jęt­no­ści two­rze­nia skom­pli­ko­wa­nych, jedy­nych w swoim rodzaju czą­ste­czek. Jedne pro­du­kują zapa­chy, inne dostar­czają wyjąt­ko­wych wra­żeń este­tycz­nych, jesz­cze inne posia­dły zdol­ność wytwa­rza­nia czą­ste­czek, w któ­rych drze­mie nie­zwy­kła moc zmie­nia­nia tego, co dzieje się w ludz­kim mózgu. Więk­szość ludów pier­wot­nych wyko­rzy­sty­wała odkryte przez sie­bie rośliny, aby ulżyć sobie w nie­doli przez zno­sze­nie uczu­cia głodu, pobu­dze­nie orga­ni­zmu, czy też dzia­ła­nie psy­cho­de­liczne.

Nie ma i nie było takiej epoki lub kul­tury1, która nie prze­zna­cza­łaby ogrom­nej ilo­ści ener­gii na pro­duk­cję, dys­try­bu­cję i kon­sump­cję roślin psy­cho­ak­tyw­nych. Rów­nież jedną z cha­rak­te­ry­stycz­nych cech współ­cze­snych cywi­li­za­cji jest ogromne zapo­trze­bo­wa­nie na wszel­kie środki sty­mu­lu­jące, pod­nie­ca­jące i nar­ko­tyczne, co prze­ja­wia się we wzra­sta­ją­cym spo­ży­ciu kawy, her­baty czy kakao, które opi­sa­łem w książce Rośliny, które zmie­niły świat, a także na łamach mie­sięcz­nika „Żyj długo. Pismo o zdro­wiu”. Inne, jak wino­rośl, ayahu­aska czy soma zostały opi­sane w Histo­rii roślin jadal­nych – książce opo­wia­da­ją­cej o rośli­nach, które wywarły wpływ na czło­wieka.

Wzra­sta­jący popyt na używki nie­sie wiele pro­ble­mów eko­no­micz­nych, spo­łecz­nych i zdro­wot­nych, obser­wu­jemy to na przy­kład w związku z nad­uży­wa­niem tyto­niu. Się­ga­nie po środki sty­mu­lu­jące nie jest jed­nak cechą czło­wieka wysoko roz­wi­nię­tej cywi­li­za­cji, zago­nio­nego i czę­sto zagu­bio­nego w ota­cza­ją­cej rze­czy­wi­sto­ści. Jest to wła­ści­wość zapewne nie­ro­ze­rwal­nie zwią­zana z samą istotą „czło­wie­czeń­stwa”, z samo­świa­do­mo­ścią i chę­cią ucieczki przed nią. Oczy­wi­ście wiążą się z tym rów­nież pro­blemy moralne2.

Odkąd w Euro­pie, dys­po­nu­ją­cej już we wszyst­kich dzie­dzi­nach wyż­szym pozio­mem tech­niki, wzro­sło spo­ży­cie pro­duk­tów tro­pi­kal­nych, w celu zwięk­sze­nia ich importu przed­się­wzięto sta­now­cze posu­nię­cia. Poszu­ki­wa­nie nowych sma­ków i nie­zna­nych jesz­cze przy­jem­no­ści w ogrom­nym stop­niu napę­dzało naszą histo­rię. Pęd do zdo­by­wa­nia róż­nych nowych spe­cja­łów kuli­nar­nych, przy­wo­żo­nych przez podróż­ni­ków, w pew­nym stop­niu dopro­wa­dził do powsta­nia szla­ków han­dlo­wych, kolo­nia­li­zmu, a współ­cze­śnie do odro­dze­nia się nie­wol­nic­twa w jego zin­sty­tu­cjo­na­li­zo­wa­nej for­mie3.

Na początku XIX wieku opium miało wpływ nie tylko na dale­ko­wschod­nią poli­tykę impe­riów han­dlo­wych, lecz także oddzia­ły­wało na nurty este­tyczne oraz euro­pej­skie prądy filo­zo­ficzne4. Jak pisał inte­lek­tu­ali­sta Wal­ter Ben­ja­min: „wyzwo­le­nie oso­bo­wo­ści przez odu­rze­nie jest twór­czym, żywym doświad­cze­niem, które ludziom […] naka­zało się wyzwo­lić z czaru odu­rze­nia”5.

Spo­łe­czeń­stwo po cichu zachęca nas do pew­nych zacho­wań, które odpo­wia­dają kon­kret­nym uczu­ciom, wymu­sza też spo­ży­wa­nie pew­nych sub­stan­cji sprzy­ja­ją­cych roz­wo­jowi powszech­nie akcep­to­wa­nych zacho­wań6. Spo­ży­wa­jąc jedne pokarmy, czu­jemy się szczę­śliwi, inne wywo­łują w nas sen­ność, pod­czas gdy jesz­cze inne spra­wiają, że wzra­sta nasza czuj­ność. W zależ­no­ści od tego, co jemy, możemy być jowialni, pode­ner­wo­wani, pod­nie­ceni lub zestre­so­wani.

Każda roślina składa się z róż­nych związ­ków che­micz­nych, naj­czę­ściej o skom­pli­ko­wa­nej budo­wie, bo w pro­ce­sach prze­miany mate­rii w orga­ni­zmie każ­dego żywego zioła powstają na przy­kład węglo­wo­dany, białka, tłusz­cze, a z nich nowe sub­stan­cje nie­zbędne do życia. Owa róż­no­rod­ność związ­ków orga­nicz­nych powsta­ją­cych w rośli­nach jest prze­ogromna. Wszyst­kie odkry­cia i tech­no­lo­gie przy­czy­niają się rów­nież do powsta­nia cał­ko­wi­cie nowej inży­nie­rii psy­cho­far­ma­ko­lo­gicz­nej, w następ­stwie zaś do wykształ­ce­nia nowej kul­tury.

Jej owo­cem są stwo­rzone od zera nar­ko­tyki pokroju MDMA (czyli Ecstasy) oraz ste­rydy ana­bo­liczne, sto­so­wane przez spor­tow­ców i nasto­lat­ków w celu pobu­dza­nia roz­woju mię­śni. Sta­no­wią one zwia­stun epoki, w któ­rej inge­ren­cja psy­cho­far­ma­ko­lo­giczna w ludzki wygląd, zacho­wa­nie i uczu­cia będzie coraz częst­sza i coraz bar­dziej sku­teczna7. Wystar­czy tu wspo­mnieć, że od 1804 roku, czyli od daty wykry­cia w opium mor­finy, w labo­ra­to­riach całego świata wyizo­lo­wano ponad sto tysięcy róż­nych związ­ków roślin­nych, a wiele z nich udało się prze­ba­dać far­ma­ko­lo­gicz­nie8.

Myśląc o nar­ko­ty­kach – zauważa Terence McKenna w swo­jej książce Pokarm bogów – zazwy­czaj sku­piamy się na krót­kich chwi­lach upo­je­nia, cał­ko­wi­cie zapo­mi­na­jąc o tym, że wiele sub­stan­cji nar­ko­tycz­nych używa się w pod­pro­go­wych daw­kach jako stałą używkę, czego naj­lep­szym dowo­dem w naszej kul­tu­rze jest tytoń i kawa. Można więc powie­dzieć o ist­nie­niu cze­goś takiego jak „intok­sy­ka­cja śro­do­wi­skowa”. W grun­cie rze­czy ludzie przy­po­mi­nają ryby, tylko że zamiast w wodzie pły­wają w kul­tu­rze, będą­cej nie­mal nie­wi­docz­nym medium spo­łecz­nie sank­cjo­no­wa­nych, choć cał­kiem sztucz­nych sta­nów umy­słu.

Każde poko­le­nie potrze­buje jakichś środ­ków che­micz­nych, by radzić sobie z życio­wymi pro­ble­mami: trzeź­wość nie jest dla istoty ludz­kiej sta­nem łatwym do znie­sie­nia. Potrzeba ucieczki od jaźni i od oto­cze­nia tkwi nie­mal cały czas w każ­dym czło­wieku. By zdo­być środki wspo­ma­ga­jące w życio­wych kło­po­tach, wyka­zu­jemy się czę­sto nie­spo­żytą inwen­cją. Kiedy na przy­kład w Lon­dy­nie w 1943 roku środki uspo­ka­ja­jące były wyjąt­kowo trudno dostępne, cho­re­ograf sir Fre­de­rick Ash­ton odu­rzał się spe­cy­fi­kiem dla psów Calm Dog­gie, prze­zna­czo­nym do uci­sza­nia zwie­rząt pod­czas nalo­tów bom­bo­wych9.

Obec­nie wyda­jemy znacz­nie wię­cej na napoje alko­ho­lowe czy papie­rosy niż na szkol­nic­two. Pomimo dowo­dów wią­żą­cych papie­rosy z rakiem płuc, prak­tycz­nie wszy­scy uwa­żają pale­nie tyto­niu za nie­wiele mniej natu­ralne niż jedze­nie. Wie­dza na temat szko­dli­wo­ści papie­ro­sów zazwy­czaj nie wystar­cza, by ktoś prze­stał albo nie zaczął palić. Wręcz prze­ciw­nie: świa­do­mość, że papie­ros szko­dzi, jest chyba abso­lut­nie koniecz­nym warun­kiem popad­nię­cia w nałóg i umoc­nie­nia się w nim. Richard Klein w prze­wrot­nym eseju Papie­rosy są boskie upiera się wręcz przy tezie, że pali­łoby nie­wielu, gdyby papie­rosy były dobre dla zdro­wia – zakła­da­jąc, że coś takiego jest w ogóle moż­liwe.

Z punktu widze­nia prag­ma­tycz­nego racjo­na­li­sty może się to wydać dziwne, ale histo­ryk wcale się temu nie dziwi. Silne prze­ko­na­nie o fizycz­nej rze­czy­wi­sto­ści Pie­kła ni­gdy nie odwio­dło śre­dnio­wiecz­nych chrze­ści­jan od robie­nia tego, co naka­zy­wały im ambi­cja, żądza czy chci­wość. Rak płuc, wypadki dro­gowe oraz miliony nie­szczę­snych, a zara­zem uniesz­czę­śli­wia­ją­cych alko­ho­li­ków to bar­dziej bez­sporne fakty niż za cza­sów Dan­tego fakt ist­nie­nia Pie­kła.

Ale wszyst­kie te fakty są odle­głe i nie­zbyt waż­kie w porów­na­niu z odczu­waną tu i teraz chę­cią zna­le­zie­nia ulgi czy spo­koju w nar­ko­tyku lub w papie­ro­sie10. Wydaje się, że ludzki mózg ma skłon­ność do popa­da­nia w stan che­micz­nej zależ­no­ści, obja­wia­jący się uczu­ciem ostrego dys­kom­fortu w przy­padku braku uza­leż­nia­ją­cych sub­stan­cji wystę­pu­ją­cych w rośli­nach.

Halu­cy­no­geny roślinne wystę­pują na całym świe­cie. Dowody na ich sto­so­wa­nie znaj­du­jemy na prze­strzeni dzie­jów ludz­ko­ści. Człon­ko­wie pry­mi­tyw­nych ple­mion powszech­nie eks­pe­ry­men­to­wali z wycią­gami z roślin, odkry­wa­jąc setki uży­wek, z któ­rych wiele wyka­zuje bar­dzo silną aktyw­ność. Ale wśród tych ludów – zauważa John Mann – sty­mu­lanty były bar­dziej cenione ze względu na ich zdol­ność do zwięk­sza­nia wytrzy­ma­ło­ści orga­ni­zmu oraz zno­sze­nia uczu­cia głodu, a nie przez wzgląd na ich zna­cze­nie spo­łeczne (czy zdol­no­ści „mie­sza­nia umy­słu”).

Pry­mi­tywne spo­łecz­no­ści uwa­żały magiczne pre­pa­raty za dar od bogów, odda­jąc im należny sza­cu­nek. Sub­stan­cje halu­cy­no­genne uży­wane były pra­wie wyłącz­nie przez kapła­nów (lub sza­ma­nów), któ­rzy wie­rzyli, że umoż­li­wiają im łącz­ność ze świa­tem duchów, roz­po­zna­wa­nie cho­rób czy też prze­po­wia­da­nie przy­szło­ści. Osta­tecz­nie to bogo­wie kie­ro­wali i kon­tro­lo­wali wszyst­kie aspekty ludz­kiej egzy­sten­cji: naro­dziny, zdro­wie, płod­ność, cho­roby i śmierć.

Trudno jest przed­sta­wić ogólną prze­ko­nu­jącą kla­sy­fi­ka­cję róż­nych sub­stan­cji psy­cho­ak­tyw­nych. Nie­miecki fizjo­log i tok­sy­ko­log Lewis Lewin podzie­lił je na pięć kate­go­rii: pod­nie­ca­jące, upa­ja­jące, hip­no­tyczne, eufo­ryczne i uro­je­niowe. Albert Hof­mann, odkrywca LSD, opi­suje je jako: sty­mu­lu­jące, odu­rza­jące, hip­no­tyczne, uspo­ka­ja­jące, trans­kwi­li­zu­jące, znie­czu­la­jące, eufo­ryczne, psy­cho­mi­me­tyczne i halu­cy­no­genne.

Ist­nieje mniej wię­cej 150 róż­nych gatun­ków halu­cy­no­ge­nów roślin­nych, spo­śród któ­rych 130 rośnie głów­nie w Nowym Świe­cie, a jedy­nie około 20 w Euro­pie. Ich zna­cze­nie w daw­nych kul­tu­rach jest słabo roz­po­znane, cho­ciaż nie­któ­rzy bada­cze podej­rze­wają, że odgry­wały one naj­waż­niej­szą rolę w powsta­niu wielu reli­gii świata11. Do tych sub­stan­cji zali­czyć można sfer­men­to­wane rośliny (alko­hol) i wiele alka­lo­idów roślin­nych: niko­tynę, mor­finę, hero­inę, kode­inę, i koka­inę12.

Ba, ludzki mózg wytwa­rza wła­sne sub­stan­cje podobne do opia­tów. Poszu­ki­wa­nia tych hipo­te­tycz­nych sub­stan­cji roz­po­częło jed­no­cze­śnie kilka zespo­łów uczo­nych. Osta­tecz­nie, w 1975 roku John Hughes i Hans Koster­litz z uni­wer­sy­tetu w Aber­deen jako pierwsi udo­wod­nili ich ist­nie­nie13.

Alka­lo­idy są sub­stan­cjami czyn­nymi we wszel­kiego typu używ­kach roślin­nych. Nazwę tę wpro­wa­dził do lite­ra­tury nauko­wej apte­karz nie­miecki Carl F.W. Meis­sner w 1819 roku, okre­śla­jąc tak roślinne związki zasa­dowe, zwane do tego czasu po pro­stu alka­liami. Trwa­jące przez ponad pół­tora wieku bada­nia pozwo­liły na pozna­nie ponad sze­ściu tysięcy róż­nych alka­lo­idów14.

Ale nie tylko – więk­szość naszego poży­wie­nia, więk­szość naszych lekarstw, wszyst­kie środki wzmac­nia­jące i eks­trakty na dobre samo­po­czu­cie i dłu­go­wiecz­ność pocho­dzą z kró­le­stwa roślin. Jedna z postaci stwo­rzona przez wik­to­riań­skich twór­ców ope­re­tek Gil­berta i Sul­li­vana kon­sta­to­wała: „Czło­wiek jest jedyną pomyłką natury”. Oby nie speł­niło się pro­roc­two, które mówi, że znisz­cze­nie przy­rody będzie ostat­nią pomyłką czło­wieka…

ROZ­DZIAŁ 1. Betel, kata i kola – żucie na nie­ziem­skiej orbi­cie

ROZ­DZIAŁ 1

Betel, kata i kola – żucie na nie­ziem­skiej orbi­cie

Duże zna­cze­nie, nie tylko histo­ryczne, mają trzy pobu­dza­jące używki pocho­dzące z trzech róż­nych kon­ty­nen­tów: koka (z Ame­ryki Połu­dnio­wej, o któ­rej będzie jesz­cze mowa), betel (z Azji) i pituri (z Austra­lii). W cza­sie żucia przy­rzą­dzo­nej z tych roślin prymki zawarte w nich związki pobu­dza­jące prze­cho­dzą z przed­sionka jamy ust­nej bez­po­śred­nio do krwio­biegu, zapew­nia­jąc tym samym natych­mia­stowe „wzmoc­nie­nie” orga­ni­zmu. Nic więc dziw­nego, że ten spo­sób kon­sump­cji jest powszech­nie sto­so­wany.

Co cie­kawe, dwie różne kul­tury zamiesz­ku­jące dwa odle­głe od sie­bie rejony geo­gra­ficzne sto­so­wały pra­wie iden­tyczne spo­soby otrzy­my­wa­nia sub­stan­cji pobu­dza­ją­cych. Abo­ry­geni przy­go­to­wy­wali swoje prymki – znane pod nazwą pituri – z suszo­nych na słońcu liści pew­nych odmian pustyn­nego krzewu Dubo­isia hopwo­odii, które następ­nie tarli na pro­szek lub wstęp­nie prze­żu­wali, aż do uzy­ska­nia jed­no­li­cie roz­drob­nio­nej masy. Otrzy­maną w ten spo­sób papkę mie­szali z popio­łem zasa­do­wym.

Postę­po­wa­nie takie powo­do­wało uwal­nia­nie się z rośliny niko­tyny, dzięki czemu, podob­nie jak koka, sta­wała się łatwiej przy­swa­jalna przez orga­nizm. W cza­sie obrzędu zwa­nego „wielką roz­mową” wspólna prymka prze­ka­zy­wana jest z ust do ust. Jej pod­sta­wo­wym związ­kiem czyn­nym jest niko­tyna, wzma­ga­jąca syn­tezę adre­na­liny i zno­sząca uczu­cie głodu i zmę­cze­nia, lecz w dużych daw­kach jest ona tok­syczna15.

Ludziom Zachodu trudno jest nie­kiedy pojąć, jak cała kul­tura może być zogni­sko­wana wokół żucia nie­któ­rych roślin, nawet jeśli rze­czy­wi­ście pobu­dzają one psy­cho­fi­zycz­nie lub popra­wiają nastrój. Należy do nich choćby kra­tom z połu­dniowo-wschod­niej Azji. Jego liście, które mają dzia­ła­nie sty­mu­lu­jące, żuje się jak kokę czy kat. W więk­szych daw­kach wywo­łuje łagodną eufo­rię. Wpraw­dzie w Sta­nach Zjed­no­czo­nych jest legalny, ale rząd Taj­lan­dii w 1943 roku, z powodu wła­ści­wo­ści uza­leż­nia­ją­cych, wydał ustawę dele­ga­li­zu­jącą kra­tom (za posia­da­nie 30 g eks­traktu grozi tam kara śmierci).

Mimo to w nie­któ­rych czę­ściach daw­nego Syjamu ojco­wie na­dal pre­fe­rują na mał­żon­ków dla córek męż­czyzn uży­wa­ją­cych raczej kra­tomu niż tych, któ­rzy palą mari­hu­anę. Kra­tom wyka­zuje wła­ści­wo­ści mobi­li­zu­jące do cięż­kiej pracy. Pod­czas żucia należy popi­jać jaki­kol­wiek gorący napój. Tra­dy­cyj­nie naj­czę­ściej spo­ty­kane jest żucie suro­wych liści. Począt­ku­jący biorą w tym celu trzy liście. Doświad­czeni użyt­kow­nicy docho­dzą do dwu­dzie­stu liści dwa–trzy razy dzien­nie16.

Na Zachód mniej wię­cej w tym cza­sie co koka tra­fiły pewne zachod­nio­afry­kań­skie orze­chy i zyskały sporą popu­lar­ność, gdyż dzięki zawar­to­ści kofe­iny miały dzia­ła­nie pobu­dza­jące17. Murzyni Afryki Zachod­niej i Środ­ko­wej od naj­daw­niej­szych cza­sów – zresztą bli­żej nie­okre­ślo­nych – żują (i wyplu­wają) nasiona koli, bo o nich mowa, w celu usu­nię­cia znu­że­nia, podob­nie jak India­nie andyj­scy żują liście koki.

Pogromcy wirusa Ebola

Żucie tych „orze­chów” rów­nież wywo­łuje lekką sty­mu­la­cję pro­ce­sów fizjo­lo­gicz­nych i cza­sowe pod­wyż­sze­nie spraw­no­ści fizycz­nej, zmniej­sza uczu­cia głodu i zmę­cze­nia, pobu­dza sys­tem ner­wowy. Z bota­nicz­nego punktu widze­nia ter­min „orzeszki” jest nie­pra­wi­dłowy. Owoce drzewa kola są gwiazd­ko­wate, zło­żone z pię­ciu miesz­ków o skó­rza­stej okry­wie i zawie­rają w każ­dym mieszku od trzech do ośmiu nasion, wiel­ko­ści gołę­biego jaja (ale nie ich kształtu, gdyż nasie­nie koli jest kan­cia­ste lub pła­sko-wypu­kłe, nie zaś kuli­ste)18.

Łupina nasion ma dość oso­bliwą budowę. Zewnętrzna jej war­stwa – zgru­biała, kle­ista, o przy­jem­nym smaku i zapa­chu – two­rzy coś w rodzaju bia­ła­wej osnowy. War­stwa wewnętrzna – twarda i sucha – sta­nowi wła­ściwą łupinę nasienną, ota­cza­jącą zaro­dek z kil­koma (2–7) liście­niami. Biała tkanka liścieni po wysu­sze­niu zmie­nia barwę na bru­natną lub czerwonobru­natną19.

Owoce doj­rze­wają po 7–8 mie­sią­cach od zakwit­nię­cia. Ponie­waż kwiaty two­rzą się przez cały rok, zatem zbiór owo­ców nastę­puje w róż­nym cza­sie. Zebrane owoce wrzuca się na kilka dni do wody lub skła­duje w ster­tach zwil­ża­nych wodą. Zabiegi te uła­twiają wydo­by­cie nasion, które następ­nie pod­daje się susze­niu. Drzewo rodzi do około set­nego roku życia i daje śred­nio 50 owo­ców rocz­nie, w sumie jakieś 750–1250 nasion o łącz­nej masie 10–16 kg.

Są to plony bar­dzo niskie, cho­ciaż spe­cjal­nie wyse­lek­cjo­no­wane okazy dają rocz­nie nawet do 9000 nasion, któ­rych łączna masa może docho­dzić do 150 kg. Niskie plo­no­wa­nie zwią­zane jest z bra­kiem wyso­ko­pien­nych odmian. Można zary­zy­ko­wać twier­dze­nie, że drzewo kola jest dopiero na początku dłu­giego pro­cesu udo­mo­wie­nia20.

Brak jakich­kol­wiek dowo­dów, by orze­chy koli i ich dzia­ła­nie znane były za antycz­nych cza­sów grecko-rzym­skich, czy też we wcze­snym okre­sie arab­skim. Pierw­sze wzmianki o tej rośli­nie pocho­dzą z XII wieku. Około czte­ry­stu lat póź­niej wspo­mi­nał o niej Leon Afry­kań­czyk w swoim opi­sie Czar­nego Lądu. Dokład­niej­szą cha­rak­te­ry­stykę nasion i zwy­czaju ich picia podaje pod koniec XVI stu­le­cia Duarte Lopez w swoim opi­sie kró­le­stwa Konga; wtedy też dotarły do Europy pierw­sze orze­chy koli21.

Kofe­iny jest w nich wię­cej niż w kawie, dla­tego orzeszki koli tak sku­tecz­nie prze­ciw­dzia­łają zmę­cze­niu, gło­dowi i pra­gnie­niu, pobu­dza­jąc sys­tem ner­wowy, umoż­li­wiają podej­mo­wa­nie wysił­ków fizycz­nych. Uży­wane są też jako doda­tek do win, likie­rów, kakao i cze­ko­lady. Do Europy tra­fiają tylko suszone nasiona koli – mają one dosyć duże zna­cze­nie w far­ma­cji jako skład­nik wielu leków oraz pre­pa­ra­tów pobu­dza­jących22.

Testy labo­ra­to­ryjne wyka­zały, że ich skład­niki powstrzy­mują wzrost wirusa Ebola, który poja­wił się w środ­ko­wej Afryce w poło­wie lat sie­dem­dzie­sią­tych XX wieku. Powo­duje on wysoką gorączkę, silne krwo­toki i w następ­stwie zwy­kle śmierć. Skład­niki koli wyka­zują także sku­tecz­ność prze­ciwko nie­któ­rym typom wiru­sów powo­du­ją­cych grypę. Tra­dy­cyjni uzdro­wi­ciele uży­wają nasion koli przede wszyst­kim do prze­ciw­dzia­ła­nia tru­ci­znom, a miesz­kańcy zachod­niej Afryki owoce te spo­ży­wają, czę­sto poda­jąc je gościom na powi­ta­nie23.

Afry­kań­czycy są prze­ko­nani, że pobu­dzają one aktyw­ność sek­su­alną u oby­dwu płci i są lekiem na męską impo­ten­cję. Kobiety noszą owi­nięty wokół pasa amu­let z orzesz­kami koli jako śro­dek zapo­bie­ga­jący zaj­ściu w ciążę. Przy­ję­cie i zje­dze­nie orzesz­ków koli przez kobietę ozna­cza, że jej łono jest gotowe na przy­ję­cie męża. Richard Rud­gley w Alche­mii kul­tury podaje, że u ludu Bam­bara znad rzeki Niger kawa­ler poszu­ku­jący part­nerki do mał­żeń­stwa posyła swemu ewen­tu­al­nemu teściowi dzie­sięć bia­łych orzesz­ków koli.

Jeśli adre­sat prze­syłki uzna, że pre­ten­dent jest godny ręki jego córki, odpo­wie, prze­sy­ła­jąc mu białe orzeszki; jeśli nato­miast kan­dy­dat zosta­nie odrzu­cony, otrzyma jeden czer­wony orze­szek. Ot, taka czarna polewka w wyda­niu afry­kań­skim. Z kolei przy­sło­wie nige­ryj­skich Nago mówi:

Gniew wyj­muje strzałę z koł­czanu, Łago­dzące słowa – kolę z kie­szeni24.

Pozy­tywne kono­ta­cje bia­łych orzesz­ków i nega­tywne zna­cze­nie czer­wo­nych były w zachod­niej Afryce także czę­ścią języka poli­tyki. W Sierra Leone ogła­szano decy­zję o przy­stą­pie­niu do walki, umiesz­cza­jąc na kamie­niu dwa czer­wone orzeszki, pod­czas gdy pokój zawie­rano, kła­dąc w tym samym miej­scu roz­kro­jony na połówki orze­szek w kolo­rze bia­łym.

Miesz­kańcy Afryki nasiona koli żują w ilo­ściach bar­dzo znacz­nych – co naj­mniej 10 kg na głowę rocz­nie. Naj­sil­niej dzia­łają świeże nasiona. W wyso­kim stop­niu utrud­nia to roz­po­wszech­nie­nie koli, gdyż dal­szy trans­port zno­szą tylko nasiona suszone, a więc dzia­łające sła­biej. Toteż nie można się spo­dzie­wać, aby kola poza Afryką osią­gnęła powo­dze­nie porów­ny­walne z kawą, her­batą czy kakao25.

Kava to nie kawa

Do środ­ków powo­du­ją­cych wzrost pobu­dze­nia psy­chicz­nego lub/i fizycz­nego (zazwy­czaj nie­prze­szka­dza­ją­cych użyt­kow­ni­kowi w wyko­ny­wa­niu codzien­nych obo­wiąz­ków) zali­cza się – oprócz her­baty, kawy, kakao – rów­nież kava-kavę. Pod­sta­wową funk­cją tych słab­szych środ­ków nar­ko­tycz­nych jest zacie­śnia­nie wię­zów wspól­no­to­wych. Zapro­po­no­wa­nie ich przy­ja­cie­lowi lub nie­zna­jo­memu jest roz­po­wszech­nioną formą oka­zy­wa­nia gościn­no­ści26.

Mimo że piwo w dużym stop­niu wyparło kavę, to wśród Poli­ne­zyj­czy­ków jej pijal­nie wciąż są dość popu­larne. Napój był robiony wyłącz­nie przez dzieci, które zbie­rały korze­nie i dolne czę­ści gałą­zek krzewu, prze­żu­wały je, a następ­nie prze­żutą masę wyplu­wały do wspól­nego naczy­nia. Do uwol­nie­nia psy­cho­tro­po­wych związ­ków nie­zbędne były zawarte w śli­nie enzymy. Wysu­szoną masę następ­nie mie­szano z wodą, a eks­trakt prze­ce­dzano. Ten spo­sób przy­rzą­dza­nia nie zmie­nił się zasad­ni­czo do dzi­siaj27.

Być może pier­wotną funk­cją kavy było uśmie­rza­nie uczu­cia głodu. W zamierz­chłych cza­sach przy­był do Samoa z wysp Tonga wielki Tuitonga, król, kapłan i bóg w jed­nej oso­bie. Był zmę­czony, zapra­gnął więc odpo­cząć w pierw­szej z brzegu napo­tka­nej cha­cie. Tra­fił do bied­nych sta­rusz­ków, któ­rzy nic nie mieli, a ich córka była chora na trąd. Zafra­so­wali się, bo nie mieli czym pod­jąć czci­god­nego przy­by­sza.

Rada w radę zabili dziew­czynę i podali gościowi na pie­czy­ste. Czym chata bogata. Król ze wzru­sze­nia stra­cił ape­tyt. Pole­cił trę­do­watą god­nie pocho­wać i spra­wił za pomocą cza­rów, że na jej gro­bie wyrósł pierw­szy krzew kava-kava – kró­lew­ska podzięka za gościn­ność. Na pamiątkę tego wyda­rze­nia skóra ludzi nad­uży­wa­ją­cych napoju staje się chro­po­wata i się łusz­czy, jak u cho­rych na trąd.

Lamont Lind­strom w Drugs in Western Paci­fic Socie­ties przy­to­czył opo­wieść o pocho­dze­niu i udo­mo­wie­niu kava-kavy, którą usły­szał od wodzów Nirua i Rapi na wyspie Tanna w archi­pe­lagu Vanu­atu (Nowe Hebrydy). Histo­ria ta, którą zamie­ścił Richard Rud­gley w swo­jej Alche­mii kul­tury, zawiera typowy dla Mela­ne­zji wątek, mówiący o tym, że pierw­szymi odkryw­cami dóbr posia­da­ją­cych war­tość kul­tu­rową są kobiety, które następ­nie tracą swe odkry­cie na rzecz męż­czyzn. Histo­rycz­nie rzecz bio­rąc, picie kava-kavy jest przy­wi­le­jem męskim:

„Dawno temu, kiedy żyli przod­ko­wie, dwie kobiety zbie­rały dziki pochrzyn (jams), po czym poszły go oskro­bać nad jezior­kiem powsta­łym na brzegu morza w cza­sie przy­pływu. Mwa­tik­tiki tym­cza­sem przy­niósł na Tanna roślinę kava-kava (pieprz mety­sty­nowy), którą ukrył w nad­brzeż­nych ska­łach. Kobiety przy­kuc­nęły i zaczęły skro­bać pochrzyn. Wtedy kie­łek kava-kavy prze­bił się przez zie­mię i wszedł do pochwy jed­nej z kobiet, i zaczął z nią kopu­lo­wać. Powie­działa do sie­bie: «To, co czuję, jest przy­jemne, jest słod­kie». Kie­łek kava-kavy na­dal poru­szał się w pochwie kobiety. Zwró­ciła się więc do sio­stry: «Co też takiego weszło we mnie?». Zoba­czyły wtedy, że była to kava-kava. Wyrwały kie­łek z ziemi i zasa­dziły w swoim ogro­dzie w Iso­uragi. W tam­tych cza­sach męż­czyźni pili jedy­nie dziką kava-kavę. Nie znali jesz­cze praw­dzi­wej. Kobiety nic nikomu nie powie­działy do chwili, gdy kava-kava pięk­nie wyro­sła. Pełły ją w tajem­nicy. Potem ją wyko­pały, przy­go­to­wały jedze­nie i zanio­sły wszystko tam, gdzie męż­czyźni zwy­kli pijać swoją kava-kavę, mówiąc, że dopiero po wypi­ciu ich napoju poczują róż­nicę. Męż­czyźni porzu­cili dziką kava-kavę i zaczęli pić zwy­kłą. Kava-kava roz­prze­strze­niła się po całej wyspie. Kobiety odkryły ją jako pierw­sze. Pielą ją i dają męż­czy­znom do picia. Wiążą ją i dają męż­czy­znom. Męż­czyźni nie mają kava-kavy. Było tak aż do naszych cza­sów. Teraz męż­czyźni piją kava-kavę, którą zdo­były kobiety”28.

Rosyj­ski podróż­nik Miko­łaj Mikłu­cho-Makłaj stwier­dził, że Papu­asi przy­go­to­wują tę mik­sturę w nastę­pu­jący spo­sób: mielą korzeń za pomocą kamieni, żują go (nie­rzadko zapra­sza­jąc do żucia mło­dzień­ców, któ­rzy mieli żucie jesz­cze zabro­nione); prze­pusz­czają tę prze­żutą masę przez filtr, roz­cień­czają ją wodą i piją. Każdy doro­sły tuby­lec ma osobne, ozdo­bione orna­men­tem naczy­nie, któ­rego ni­gdy nie myją i dla­tego od wewnątrz taka miska jest pokryta zie­lon­ka­wo­sza­rym nalo­tem:

„[…] dno jed­nej z nich, które miało otwór pośrodku, było pokryte war­stwą deli­kat­nej trawy.

Posta­wiw­szy łupinę z otwo­rem na dru­giej, nalał do niej jakie­goś ciem­no­zie­lo­nego, gęstego płynu, który, fil­tro­wany przez trawę, spły­wał do dol­nej łupiny. Na pyta­nie, co to jest, tuby­lec, poda­jąc mi kawa­łek korze­nia, odparł «keu», i poka­zał na migi, że po wypi­ciu tej cie­czy zaśnie.

Nie widzia­łem liści owego keu, ale myślę, że nie jest to nic innego, jak poli­ne­zyj­ska «kava». O ile wiem, dotych­czas nie wie­dziano o uży­wa­niu przez tubyl­ców kavy”29.

Wypeł­niona do połowy łupina orze­cha koko­so­wego była miarką płynu wystar­cza­ją­cego do wywo­ła­nia dobrego samo­po­czu­cia i sen­no­ści, więk­sza jego ilość wpro­wa­dza w stan roz­draż­nie­nia (kłó­tli­wo­ści), a nawet wywo­łuje zacho­wa­nia typowe dla upo­je­nia alko­ho­lo­wego. Spo­sób dzia­ła­nia kavy nie został cał­ko­wi­cie roz­po­znany, ale jest praw­do­po­dobne, że w ludz­kim orga­ni­zmie jej główne skład­niki mogą być prze­kształ­cane w związki przy­po­mi­na­jące amfe­ta­minę30.

W Poli­ne­zji osza­ła­mia­jący napój kon­su­mują wyłącz­nie męż­czyźni, o czym wspo­mi­nał już towa­rzy­szący Jame­sowi Cookowi Jerzy For­ster: „Przy każ­dej bie­sia­dzie piją też zadzi­wia­jące ilo­ści spe­cjal­nie w tym celu przy­go­to­wa­nego wywaru pie­przo­wego”31. Dzieje się to pod­czas spe­cjal­nych uro­czy­sto­ści (mię­dzy innymi wśród człon­ków brac­twa Arioi), z zacho­wa­niem odpo­wied­niego cere­mo­niału.

Jed­nak przy­go­to­wa­nie napoju jest rolą kobiet. To one żują roz­drob­nione korze­nie i wyplu­wają do dużych mis. Po doda­niu wody, ewen­tu­al­nie mleka koko­so­wego, pod wpły­wem ptia­liny i innych enzy­mów nastę­puje fer­men­ta­cja. Wytwa­rza się alko­hol, który w kom­bi­na­cji z kawa­hiną i mety­styną działa osza­ła­mia­jąco i pod­nie­ca­jąco32, a zda­niem cyto­wa­nego wcze­śniej bota­nika rodem z Gdań­ska, wynisz­cza­jąco:

„Stary ten wódz wyda­wał się znacz­nie bar­dziej opie­szały niż pod­czas pierw­szej naszej wizyty, a jego umysł funk­cjo­no­wał mniej chyba spraw­nie. Miał czer­wone i załza­wione oczy, a całe ciało wychu­dłe i zwię­dłe. Nie­ba­wem odkry­li­śmy powód tych zmian, zauwa­żyw­szy, że spo­żywa on teraz nie­ustan­nie wiel­kie ilo­ści moc­nego, odu­rza­ją­cego wywaru pie­przo­wego. Mahine miał zaszczyt pić z nim przez sze­reg nocy, spo­żywając pod­czas owych wspól­nych bie­siad tak duże por­cje obrzy­dli­wego trunku, że z reguły budził go następ­nego ranka gwał­towny ból głowy”33.

Inny punkt widze­nia przed­sta­wia kra­jo­wiec z wysp Fidżi, gdzie napój ten nosi miano jau­gona lub yagona: „Wy pije­cie wódkę czy whi­sky, a my jau­gonę. Róż­nica polega na tym, że w cza­sie picia jau­gony jest nam począt­kowo bar­dzo wesoło, tań­czymy, śpie­wamy, po czym bawimy się coraz ciszej i spo­koj­niej, aż w końcu zasy­piamy. Jak sły­sza­łem, u was wszystko jest na odwrót. Zaczy­na­cie pić w spo­koju i przy­jaźni, po czym atmos­fera weso­ło­ści nara­sta w miarę picia okre­ślo­nej por­cji czy ilo­ści wznie­sio­nych toa­stów, aż wresz­cie wiel­kie pijań­stwo koń­czy się awan­turą. Lepiej my już pozo­stańmy przy naszej jau­go­nie i oby nie roz­po­wszech­nił się wasz napój na Fidżi”34.

Porów­na­nie tra­dy­cyj­nego uży­cia kava-kavy, zwią­zane wyłącz­nie z obrzę­dami, do kon­sump­cji betelu może oka­zać się bar­dzo cie­kawe. Betelu uży­wano powszech­nie w sytu­acjach naj­zu­peł­niej świec­kich i nie­for­mal­nych, a postać, w jakiej wystę­po­wała używka, pozwa­lała czło­wie­kowi na nosze­nie przy sobie jej zapasu. Kava-kava, ze względu na spo­sób przy­rzą­dza­nia, nie nada­wała się do spo­ży­wa­nia w poje­dynkę, pito ją więc przede wszyst­kim na spo­tka­niach w więk­szym gro­nie.

Reme­dium na „robaki żołądka”

Kon­sump­cja kava-kavy zale­żała w znacz­nej mie­rze od wła­dzy czę­sto­kroć nie­wiel­kiej elity reli­gij­nej35. Betel nato­miast zaży­wał nie­mal każdy, a w nie­któ­rych spo­łecz­no­ściach ani zmiany reli­gijne, ani spo­łeczne nie wyko­rze­niły tego zwy­czaju. Przy oka­zji byt­no­ści Fer­dy­nanda Magel­lana na Min­da­nao kro­ni­karz jego wyprawy odno­to­wał:

„Ludzie ci nie­mal bez prze­rwy żują pewien owoc, który nazy­wają «areka» i który kształ­tem przy­po­mina gruszkę. Kroją go na cztery czę­ści, a po dłu­go­trwa­łym żuciu wyplu­wają. Ich usta są od tego całe czer­wone. Dzięki zaży­wa­niu tego owocu, który ich bar­dzo orzeź­wia, czują się dobrze i doprawdy nie potra­fi­liby bez niego żyć, gdyż ich kraj jest bar­dzo gorący”36.

Palmę areka opi­sał Teo­frast z Ere­sos około 340 roku p.n.e. O pal­mie tej wspo­mi­nają dzieła san­skryc­kie oraz ziel­nik chiń­ski ze 150 roku p.n.e. Liście pie­przu bete­lo­wego były opi­sy­wane w naj­star­szych doku­men­tach pisa­nych z Cej­lonu Maha­vamsa w języku pali. Podano tam, że w 504 roku p.n.e. pewna księż­niczka ofia­ro­wała betel swo­jemu kochan­kowi. O żuciu betelu w Indiach pocho­dzą dane z pierw­szych wie­ków naszej ery. Marudi, który podró­żo­wał po Indiach w 916 roku, opi­sał już żucie betelu jako naro­dowy zwy­czaj37.

Orze­chy areka zawsze słu­żyły jako poży­wie­nie, a także jako środki pod­nie­ca­jące. Orzech jest jak duża śliwka czy raczej jak kurze jajo, a doj­rzały nabiera koloru żół­tego z czer­wo­nym nalo­tem. Zjada się je, gdy są zupeł­nie mięk­kie pile, mało doj­rzałe alaa, twarde i zupeł­nie doj­rzałe kura. Matki już nie­mow­lę­tom dają do ssa­nia skórkę z orze­cha, a star­sze dzieci uczą się gryźć go z pie­przem bete­lo­wym38.

Jak dono­sił XVI-wieczny jezu­ita Michał Boym: „Owoce areka wraz z liśćmi betelu są sze­roko sto­so­wane w całych Indiach Wschod­nich, na wyspie Hay­nan oraz w czte­rech chiń­skich kró­le­stwach połu­dnio­wych: Quamsy, Yun­nan, Quam­tum i Fokien. Trzy­mają je w osob­nych worecz­kach i wza­jem­nie się nimi czę­stują. Ton­kiń­czycy nie usiądą do napi­cia się, zanim naj­pierw nie zapro­po­nują wza­jem­nie sobie betelu z areką i nie przyjmą dla sie­bie, co jest pew­nym spo­so­bem odwdzię­cze­nia się i miłego zacho­wa­nia”39.

Z reguły wszyst­kie środki pod­nie­ca­jące i nar­ko­tyki otrzy­mane z roślin, takich jak: tytoń, her­bata, kawa, kono­pie indyj­skie, koka i mak, roz­po­wszech­niały się z miej­sca ich pocho­dze­nia. Alko­hol jest wszech­obecny, podob­nie jak wiele innych uży­wek, ale żucie betelu ma ogra­ni­czony zasięg. Na prze­szko­dzie roz­prze­strze­nie­nia się tego zwy­czaju stoi nie­moż­ność zgro­ma­dze­nia wszyst­kich skład­ni­ków40.

Poza tym prze­wóz tych owo­ców jest ryzy­kowny ze względu na to, że fer­men­ta­cja miąż­szu może pod­nieść tem­pe­ra­turę nawet o 18°C41. Jesz­cze raz oddajmy głos pol­skiemu misjo­na­rzowi: „Do Japo­nii i do innych pobli­skich obsza­rów, na któ­rych areka nie rośnie, przy­wożą ją na sprze­daż w postaci suszo­nej. Rysunku tego drzewa nie uzna­łem za konieczne zamiesz­czać. Jest ono podobne do palmy, nato­miast liście betelu są bar­dzo podobne do liści pie­przu”42.

Pieprz bete­lowy jest rośliną paso­żyt­ni­czą, wysoką na metr do pół­tora, pnącą się na pniach drzew chle­bo­wych, morwy indyj­skiej, jabłoni malaj­skiej i kilku innych gatun­ków. Zna­le­zi­ska arche­olo­giczne wska­zują, że betel zaczęto zaży­wać w połu­dniowo-wschod­niej Azji w cza­sach pre­hi­sto­rycz­nych. Dato­wane na lata 7000–5500 p.n.e. resztki owo­ców pie­przu i nasion areki odkryto na sta­no­wi­sku Spi­rit Cave w pół­nocno-zachod­niej Taj­lan­dii43.

Podobne zna­le­zi­sko z Timoru we wschod­niej Indo­ne­zji datuje się na około 3000 rok p.n.e. Na sta­no­wi­sku Duy­ong Cave (2680 rok p.n.e.) na wyspie Pala­wan, nale­żą­cej do Fili­pin, odkryto szkie­let męż­czy­zny o zębach zabar­wio­nych bete­lem44. Na ten aspekt zwró­cił uwagę rów­nież Michał Boym:

„Ta sub­stan­cja jest koloru krwi i wydziela się pod­czas cią­głego żucia, którą raz po raz poły­kają, zaś prze­żute i pozba­wione tre­ści liście wraz z areką w końcu wyplu­wają. W ten spo­sób przez cały dzień mają czer­wone wargi o nie­przy­jem­nym wyglą­dzie, a także wydzie­lają z ust nie­przy­jemny zapach. Twier­dzą, że w ten spo­sób wzmac­niają żołą­dek dużą ilo­ścią cie­pła. Ci, któ­rzy te wspo­mniane skład­niki zaży­wają, mają trud­no­ści z odzwy­cza­je­niem się i powstrzy­ma­niem się od ich sto­so­wa­nia. Leka­rze czę­sto sto­sują arekę w celach lecz­ni­czych”45.

Okre­śle­nie „żucie orzesz­ków betelu” jest nieco mylące, ponie­waż te orzeszki to w rze­czy­wi­sto­ści nasiona palmy areki46. Żuw­nia kate­chowa, czyli popu­larna areka, zwana też „palmą Penang”, pocho­dzi z połu­dniowo-wschod­niej Azji, gdzie jej uprawa jest roz­po­wszech­niona. Wyro­śnięte drzewo daje co roku od 200 do 600 owo­ców. Ponie­waż trudno je zbie­rać z bar­dzo wyso­kich palm, na Mala­jach czę­sto robią to tre­so­wane małpy47. Ana­to­miczna budowa nasion jest bar­dzo cha­rak­te­ry­styczna. Pewne szcze­góły Euro­pej­czycy poznali dzięki Opi­sa­niu świata Michała Boyma, czyli dopiero w XVI wieku:

„Drzewo Areka jest podobne do palmy, oprócz liści, które są sze­ro­kie. Ma wysoki i wysmu­kły pień z pokry­tymi kwia­tami gałę­ziami i wygląda tak, jakby palma te gałę­zie wyda­wała od środka. Kwiaty są owal­nego kształtu, zie­lo­nego koloru i wydają owoce o wiel­ko­ści orze­chów lasko­wych, z któ­rych wycho­dzi biała masa spod zie­lo­nej łupiny. Miąższ jest koloru ludz­kiego ciała, jest bar­dzo miękki, ale po tym jak doj­rzeje i wyschnie, pozbywa się łupiny i uka­zuje się owoc podobny do kasz­tana, wypeł­niony czer­wo­nymi włók­nami”48.

Sfał­do­wane wypu­kło­ści tka­nek osło­nek lub ośrodka, o odmien­nej bar­wie, wra­stają do wnę­trza bielma i jak gdyby je roz­sz­cze­piają. Jest to tak zwane bielmo prze­żute. Włók­ni­sty miąższ owocu jest bez­u­ży­teczny, ale jego nasie­nie, dla któ­rego upra­wia się arekę, sta­nowi wła­śnie pod­sta­wowy skład­nik prymki okre­śla­nej też mia­nem paan49. Oto spo­sób jej spo­rzą­dza­nia. Bie­rze się nie­zu­peł­nie doj­rzałe owoce areki, wyj­muje nasiona i kraje na pla­sterki, po czym owija je w świeże liście pie­przu betelu posma­ro­wane gęstym mle­kiem wapien­nym lub zawie­siną sprosz­ko­wa­nych muszli50. Wapno jest bar­dzo dro­gie, bo wypala się je ze szla­chet­nego korala, któ­rego w morzach jest bar­dzo mało. Ludzie trud­niący się poła­wia­niem korali mogą je zna­leźć na wybrzeżu tylko po sil­nych sztor­mach albo wiel­kich przy­bo­jach. Zbiera się je, wypala i prze­cho­wuje w cha­cie w małych koszycz­kach sple­cio­nych z liści palmy koko­so­wej. Każdy odci­nek bam­busa wypeł­niony prosz­kiem wapien­nym kosz­tuje jesz­cze dzi­siaj setkę zębów mor­świna51. Według współ­cze­snej rela­cji:

„Każdy kra­jo­wiec nosi przy sobie małe bam­bu­sowe pudełko, w któ­rym prze­cho­wuje sprosz­ko­wane wapno musz­lowe. W liść pie­przu bete­lo­wego zawija się parę pla­ster­ków orze­cha areka, posy­puje to odro­biną wapna i wkłada do ust. Pró­bo­wa­łam to żuć, ale betel ma tak wstrętny smak, że czym prę­dzej wyplu­łam to świń­stwo. Ale tubylcy są do betelu przy­zwy­cza­jeni, a oprócz tego działa on zna­ko­mi­cie ponoć na wszel­kiego rodzaju robaki żołądka, nisz­cząc je dokład­nie”52.

Owe „robaki żołądka” to tasiemce i nie­które inne paso­żyty czło­wieka, tra­piące lud­ność połu­dniowo-wschod­niej Azji. Ba, na przy­kład we współ­cze­snej medy­cy­nie z alka­lo­idu muska­ryny zawar­tego w mucho­mo­rach czer­wo­nych i alka­lo­idu are­ko­liny z „orze­chów” palmy are­ko­wej pocho­dzą leki na jaskrę53. Mimo takich zalet widok czer­wo­nej śliny wywo­łuje u Euro­pej­czy­ków mie­szane uczu­cia, czego dowo­dem poniż­sza rela­cja:

„Przy­glą­da­łem się z cie­ka­wo­ścią, ale i z pew­nym nie­sma­kiem, który wywo­ły­wał widok czer­wo­nej od bete­lo­wego orze­cha jak krew śliny. Wyda­wało mi się, że kobieta ma pełne usta krwi. Na sta­cjach kole­jo­wych i na uli­cach żuli betel i bied­nie ubrani ludzie, cza­sem wychu­dli nędza­rze. Gdy splu­wali, wyda­wało mi się, że to plu­jący krwią gruź­licy w ostat­nich sta­diach cho­roby”54.

Z tego też względu ulice i drogi w Indiach, Indo­ne­zji czy Male­zji nie wyglą­dają zbyt schlud­nie, a nawet mogą budzić grozę – można odnieść wra­że­nie, że zna­la­zło się w rzeźni na świe­żym powie­trzu. Jed­nak wyplu­wa­nie tej używki jest koniecz­no­ścią, gdyż skład­niki areki mogą być tru­jące, jeśli zostaną połknięte w zbyt dużej dawce. Nawet u nas doszło kie­dyś do śmier­tel­nych zatruć, kiedy robot­nicy roz­ła­do­wu­jący w Gdyni sta­tek z areką czę­sto­wali się zbyt hoj­nie tymi nie­zna­nymi tro­pi­kal­nymi „orzesz­kami”55.

Ludzie żujący betel sta­no­wią 10 pro­cent lud­no­ści świata. Można ich spo­tkać na całym obsza­rze natu­ral­nego wystę­po­wa­nia betelu, czyli od Tan­za­nii i Mada­ga­skaru na zacho­dzie przez sub­kon­ty­nent indyj­ski i połu­dniowo-wschod­nią Azję, po wyspy zachod­niego Pacy­fiku tak odle­głe jak Tiko­pia56. Ba, nie­któ­rym nało­gow­com nie wystar­cza jedy­nie żucie w dzień, dla­tego czę­sto trzy­mają paan w ustach pod­czas snu. W nie­któ­rych tra­dy­cyj­nych spo­łecz­no­ściach sczer­niałe zęby były sym­bo­lem wyso­kiego sta­tusu spo­łecz­nego, choć współ­cze­śnie na Fili­pi­nach okre­śle­nie „czarne zęby” jest epi­te­tem ozna­cza­ją­cym anal­fa­betę57.

W nasio­nach areki ziden­ty­fi­ko­wano dzie­więć aktyw­nych alka­lo­idów, z któ­rych naj­waż­niej­sza jest are­ko­lina. Sub­stan­cja ta w połą­cze­niu z wap­nem działa pobu­dza­jąco na ośrod­kowy układ ner­wowy i ma wła­ści­wo­ści zbli­żone do niko­tyny. Betel wywo­łuje dobre samo­po­czu­cie i popra­wia humor, poza tym osła­bia uczu­cie głodu i zmę­cze­nie. Gene­ral­nie świa­do­mość pozo­staje nie­za­bu­rzona, choć u niektó­rych kon­su­men­tów zano­to­wano przy­padki halu­cy­na­cji58. Pod­czas pobytu na Sri Lance mia­łem oka­zję spró­bo­wać betelu, ale ponie­waż wzią­łem mini­malną por­cję, nie odno­to­wa­łem żad­nych efek­tów ubocz­nych poza mrzonką, że ta książka będzie lepiej się sprze­da­wać niż publi­ka­cje Beaty Paw­li­kow­skiej.

Sok pie­przu wzmaga łak­nie­nie, wywiera dzia­ła­nie pobu­dza­jące na ośrod­kowy układ ner­wowy, wywo­łuje pobu­dze­nie i eufo­rię, W dal­szej kolej­no­ści poja­wiają się halu­cy­na­cje, następ­nie sen­ność i znu­że­nie, wresz­cie sen, który zazwy­czaj trwa od 2 do 8 godzin. Wystę­pu­jące w cza­sie snu marze­nia senne mają nie­raz pod­tekst ero­tyczny. Stan eufo­rii pro­wa­dzi zwy­kle do uza­leż­nie­nia, a w kon­se­kwen­cji nad­uży­wa­nia środka oraz dal­szych następstw z tym zwią­za­nych. Czę­stymi obja­wami prze­wle­kłego zatru­cia jest wychu­dze­nie, drże­nie rąk i inne zmiany soma­tyczne59.

Pro­fe­sor Edred John Henry Cor­ner, asy­stent dyrek­tora Ogrodu Bota­nicz­nego w Sin­ga­pu­rze, tak pisze o żuciu betelu: „kiedy pytano nie­dawno zmar­łego pro­fe­sora J.B.S. Hal­dane’a, co widzi w żuciu betelu, spoj­rzał w niebo i żuł dalej”60. Jakże zna­mienne są słowa poety i ese­isty Ste­phena Fow­lera, który pisał:

„Gdy prze­wody śli­nowe otwie­rają się cał­ko­wi­cie, prze­ży­wasz roz­kosz podobną do orga­zmu. Lecz naj­przy­jem­niej­sze jest to, co nastę­puje potem: kiedy skoń­czysz żuć, w ustach poja­wia się zaska­ku­jące uczu­cie świe­żo­ści i sło­dy­czy. Tak jak­byś doznał jedy­nego w swoim rodzaju obmy­cia, osu­sze­nia i oczysz­cze­nia”61.

Nic dziw­nego, że paku­neczki z bete­lem cie­szą się popu­lar­no­ścią w całych Indiach, Wiet­na­mie, Papui-Nowej Gwi­nei, Chi­nach, na Sri Lance i Taj­wa­nie, któ­rego rząd pró­buje upo­rać się ze zja­wi­skiem „bete­ló­wek” – skąpo odzia­nych panie­nek, sie­dzą­cych w kra­mach na pobo­czu drogi i ofe­ru­ją­cych towar kie­row­com cię­ża­ró­wek62.

O miej­scu, jakie zaj­mują w życiu kra­jow­ców Oce­anii orze­chy areka, świad­czy uży­wa­nie ich rów­nież jako ofiary bła­gal­nej dla opie­kuń­czego ducha domu zarówno w reli­gij­nych uro­czy­sto­ściach, jak i w magii. W cere­mo­nii zwa­nej dau tana wkłada się orze­chy do reli­kwia­rza i umiesz­cza w cha­cie. Jest to rodzaj tali­zmanu, który chroni rodzinę przed cho­ro­bami, splą­dro­wa­niem poletka i wszel­kiego rodzaju nie­szczę­śli­wymi wypad­kami.

Jeśli któ­ryś z męż­czyzn wyru­sza w daleką podróż mor­ską, sza­man uro­czy­ście wkłada orze­chy areka we wręgi łodzi. Oczy­wi­ście orze­chy te są poświę­cone duchowi opie­ku­ją­cemu się podróż­nymi. Cere­mo­nia ta nazywa się ilude olo63. Z rela­cji Marca Polo, nie­oce­nio­nego źró­dła infor­ma­cji, wynika, że betel słu­żył nawet do wyzwa­nia na poje­dy­nek:

„Kiedy ktoś chce kogoś obra­zić i znie­wa­żyć oraz oka­zać mu swą pogardę, spo­tkaw­szy go na swej dro­dze, ową zżutą masę z ust wypluwa mu pro­sto w twarz, mówiąc: «Nie jesteś wart tego!», to zna­czy owej plwo­ciny. Tam­ten, uwa­ża­jąc to za wielką znie­wagę i obrazę, natych­miast udaje się do króla, skar­żąc się, jak został obra­żony i znie­wa­żony, i prosi go, aby mu wolno było się pomścić. Jeżeli został znie­wa­żony on i jego rodzina, prosi o pozwo­le­nie zmie­rze­nia się oso­bi­ście wraz z całym swym rodem z owym, który go pohań­bił, i z rodem jego, aby się oka­zało, kto jest wię­cej wart; jeśli zaś on tylko został obra­żony, prosi o pozwo­le­nie odby­cia poje­dynku. I wów­czas król udziela pozwo­le­nia obu stro­nom”64.

Oprócz tego czło­wiek oznaj­mia­jący roz­po­czę­cie uro­czy­stej bie­siady bie­rze w ręce sporą kiść areki i obda­rza każ­dego przy­cho­dzą­cego kil­koma orze­chami tej palmy. Rów­nież mówcy prze­ma­wia­jący na tych bie­sia­dach trzy­mają w ręku gałązkę areki, która sta­nowi sym­bol pokoju. Cza­row­nicy zaś sta­rają się kraść skórki orze­chów areki dotknięte war­gami lub zębami nie­lu­bia­nych ludzi, potem skła­dają je na ołta­rzu poświę­co­nym duchowi i po wyrze­cze­niu nad nimi odpo­wied­niego zaklę­cia mogą spro­wa­dzić na te osoby cho­roby lub śmierć65.

Kobieta, która pra­gnie kogoś zacza­ro­wać, kła­dzie na ołta­rzu łoży­sko poro­dowe wraz z orze­chami areki. Jeśli palma areka stała się tabu przez odda­nie jej pod opiekę ducha rodziny lub ducha morza, zło­śliwy cza­row­nik mógł uśmier­cić każdą osobę, któ­rej podał do zje­dze­nia owoc z tego drzewa. Byli też tacy źli zakli­na­cze, któ­rzy spro­wa­dzali na ludzi obłęd przez umiesz­cze­nie orze­chów areki na ołta­rzu ducha sza­leń­stwa66.

Co cie­kawe, betel ma zwią­zek z cere­mo­niami, które pro­wa­dzą do zarę­czyn i mał­żeń­stwa. W Indo­ne­zji słowo „penang” brzmi jak oświad­czyny. Pod­czas oma­wia­nia warun­ków mał­żeń­stwa zawsze żuje się betel. Na mela­ne­zyj­skiej wyspie Boy­owa wiążą się z nim obrzędy magiczne, któ­rych celem jest uczy­nie­nie kobiet brze­mien­nymi. Krąży tam opo­wieść o tym, jak w księż­niczce z księ­życa zako­chała się sowa. Kiedy oświad­czyła się wybrance, ta wypluła prze­żuty kawa­łek sirihu (czyli betelu) na zie­mię, naka­zu­jąc żało­snemu ado­ra­to­rowi, by udał się na zie­mię i go odszu­kał. Doty­ka­jąc ziemi, betel zamie­nił się w mio­do­wego ptaszka (poże­ra­ją­cego psz­czoły) i odfru­nął. Sowa ni­gdy go nie odna­la­zła. Do dziś można spo­tkać tego ptaka spo­glą­da­ją­cego na księ­życ wzro­kiem peł­nym miło­ści i nadziei67.

Wróćmy na ziem­ski padół. Do spo­ży­wa­nia betelu służą kunsz­tow­nie wyko­nane uten­sy­lia, które mają także pod­kre­ślać sta­tus spo­łeczny wła­ści­ciela. Zestaw składa się z pojem­ni­ków na pastę wapienną i na liście betelu, moź­dzie­rza, splu­waczki, tale­rzy i prze­ci­na­ków uży­wa­nych do roz­łu­py­wa­nia orzesz­ków areki. Prze­ci­naki do betelu są deko­ro­wane naj­bo­ga­ciej, a ich wyrób wymaga od rze­mieśl­nika naj­wyż­szej bie­gło­ści68.

Różny sta­tus spo­łeczny uczest­ni­ków wspól­nego delek­to­wa­nia się bete­lem bywa na przy­kład pod­kre­ślany przez kolej­ność, w jakiej się­gają oni po kon­su­mo­waną sub­stan­cję, a także przez uży­wane uten­sy­lia – zauważa Richard Rud­gley w Alche­mii kul­tury. Zarówno por­ce­la­nowy ser­wis do her­baty, który ucie­le­śnia ambi­cje bry­tyj­skiej klasy śred­niej, jak mister­nie deko­ro­wane przy­bory do betelu każą pamię­tać o tym, że współ­za­wod­nic­two o sta­tus spo­łeczny roz­grywa się tuż pod powierzch­nią tych z pozoru nie­win­nych zwy­cza­jów.

Roślinna amfe­ta­mina

Tym­cza­sem po dru­giej stro­nie oce­anu Ame­ry­kań­ski Urząd do spraw Walki z Nar­ko­ty­kami (DEA) ledwo sobie radzi z ape­ty­tem spo­łe­czeń­stwa na rośliny wpro­wa­dza­jące w odmienne stany świa­do­mo­ści. Nie każda jest nie­le­galna, ale wszyst­kie bar­dzo poszu­ki­wane przez ama­to­rów „natu­ral­nego odlotu”. Co cie­kawe, poziom aktyw­nego skład­nika bywa różny w poszcze­gól­nych gatun­kach i może się wahać w zależ­no­ści od pory dnia i pogody69, a nawet czasu, jaki upły­nął od zbioru.

Ma to kolo­salne zna­cze­nie w przy­padku katu jadal­nego, zwa­nego też czu­wa­liczką jadalną. Jej liście muszą być świeże, ponie­waż po trzech dniach tracą swoją moc. To dla­tego na lon­dyń­skim lot­ni­sku Heath­row cztery razy w tygo­dniu ląduje samo­lot zała­do­wany świe­żymi rośli­nami. Towar w mgnie­niu oka roz­cho­dzi się wśród ćwierć­mi­lio­no­wej spo­łecz­no­ści soma­lij­skiej w Wiel­kiej Bry­ta­nii – jedy­nego zachod­niego kraju, w któ­rym kat jest legalny70.

Liście katu (pisane rów­nież qat, khat, kat, ghaf, chat, tschet lub tschai) zawie­rają alka­lo­idy, któ­rych dzia­ła­nie na orga­nizm ludzki jest podobne do jed­no­cze­snego oddzia­ły­wa­nia kofe­iny i mor­finy71. Jego naj­moc­niej­szy skład­nik, kati­non, w USA zakla­sy­fi­ko­wano do pierw­szej grupy na liście sub­stan­cji kon­tro­lo­wa­nych, co posta­wiło go w jed­nym rzę­dzie z mari­hu­aną i pey­otlem.

Pod­czas pierw­szego bada­nia tej rośliny, pro­wa­dzo­nego przed ponad stu laty, udało się usta­lić, że w jej liściach zawarty jest alka­loid, któ­remu nadano nazwę katina. W doświad­cze­niach na zwie­rzę­tach wyka­zano, że dzia­ła­nie katiny pobu­dza układ sym­pa­tyczny. Potem w mło­dych liściach tej rośliny zna­le­ziono jesz­cze inne alka­loidy, wśród któ­rych wyizo­lo­wano sub­stan­cję kry­sta­liczną – o wiele sil­niej dzia­ła­jącą – kati­non72.

Gdy on znika, w liściach pozo­staje jedy­nie katina, łagodny zwią­zek che­miczny podobny do zmniej­sza­ją­cej ape­tyt efe­dryny. Szmu­glo­wa­nie nar­ko­tyku to sza­lony wyścig z cza­sem, ale poli­cja musi dzia­łać rów­nie szybko, by zdą­żyć dostar­czyć nar­ko­tyk do labo­ra­to­rium. Po 48 godzi­nach wielka akcja antynar­ko­tykowa staje się obławą na… tabletki odchu­dza­jące73.

Śro­do­wi­skiem natu­ral­nym katu są wybrzeża Afryki Wschod­niej i Połu­dnio­wej, aż po Przy­lą­dek Dobrej Nadziei. Praw­do­po­dob­nie dziko rośnie tylko w Etio­pii, gdzie od dawna był wyko­rzy­sty­wany. W Euro­pie pierw­szy o kacie napi­sał szwedzki bota­nik Peter Forsskål w dziele Flora Aegyp­tiaco-Ara­bicaz 1775 roku, ale naj­wcze­śniej­sza wzmianka o kacie znaj­duje się w Kitab al-Saidala fi al-Tibb – XI-wiecz­nym dziele medycz­nym autor­stwa Abū Rayhān al-Bīrūnīego, uczo­nego bota­nika z Per­sji. W XIII stu­le­ciu Al Uma­rit zano­to­wał, że król Sabr el Din z Ifatu gro­ził abi­syń­skiemu kró­lowi Amdovi Sey­onowi, że znisz­czy jego sto­licę i zrobi na tym miej­scu plan­ta­cję katu74.

Pod­ręcz­nik medy­cyny arab­skiej Naguib ad dina z XIII wieku zaleca tę roślinę wojow­ni­kom jako śro­dek zwal­cza­jący zmę­cze­nie i głód. Jej liście są sztywne, o gład­kiej powierzchni, koloru ciem­no­zie­lo­nego, który zmie­nia się z upły­wem czasu75. Wyra­stają one z czer­wo­nych łodyg; także młode listki bywają obwie­dzione na czer­wono. Z kształtu i wiel­ko­ści są podobne do liści naszych śliw. Ich zapach jest lekko aro­ma­tyczny, a smak gorz­kawy, dla­tego też zwy­kle dodaje się do nich cukru lub miodu.

W Jeme­nie zwy­kle żuje się tylko młode liście, pod­czas gdy w Afryce używa się też mięk­kiej kory i wierz­choł­ków łodyg76. Żuje się je (świeże lub goto­wane) lub spo­rzą­dza z nich napar, tak zwaną her­batę abi­syń­ską, zwaną też „her­batą kat”. Uprawa katu roz­po­wszech­niona jest szcze­gól­nie w Jeme­nie, gdzie sadzi się go tara­sowo na sto­kach gór, na wyso­ko­ści 1000–2500 m n.p.m. Pierw­szy zbiór otrzy­muje się po 3–4 latach, następ­nie przez cały rok można ści­nać końce gałą­zek i młode pędy. Krzewy nadają się do eks­plo­ata­cji przez następne pięć­dzie­siąt lat. Roślina w sta­nie dzi­kim osiąga ponad sześć metrów wyso­ko­ści, ale w upra­wie tylko pół­tora do dwóch metrów.

Podob­nie jak koka, kat roz­pę­tał wojnę pomię­dzy ludźmi uwa­ża­ją­cymi go za ele­ment miej­sco­wego rytu­ału, prak­ty­ko­wa­nego od stu­leci, a tymi, któ­rzy widzą w nim zagro­że­nie dla zdro­wia publicz­nego. Ale typo­wego kon­su­menta nie odstra­szają jed­nak alar­mu­jące objawy poja­wia­jące się w wyniku żucia katu. Rodzice czę­sto pod­su­wają liście już trzy-, czte­ro­let­nim dzie­ciom. Pewien czło­wiek stwier­dził sen­ten­cjo­nal­nie: „Kiedy żujesz, otwie­rasz się jak kwiat”77.

Jesz­cze kil­ka­dzie­siąt lat temu naj­bar­dziej docho­do­wym towa­rem eks­por­to­wym Jemenu była kawa. W por­cie al-Mukha, od któ­rego wzięło nazwę słowo mokka, nie ma co marzyć o napi­ciu się kawy, ale zna­le­zie­nie miej­sca, gdzie można kupić kat, nie nastrę­cza więk­szych trud­no­ści. Grupki męż­czyzn z uwagą oglą­dają różne rodzaje rośliny. Pęczki gałą­zek, torebki samych liści. Szu­kają bar­dziej gorz­kich, bo są droż­sze78.

Dzi­siaj nie­mal wszyst­kie naj­lep­sze pola – a w górzy­stym Jeme­nie jest ich nie­wiele – zostały prze­zna­czone na uprawę katu. Pochła­niają one 80 pro­cent wody wyko­rzy­sty­wa­nej w rol­nic­twie. Trudno jed­nak zaka­zać uprawy, bo dla prze­wa­ża­ją­cej więk­szo­ści rodzin kat jest w taki czy inny spo­sób głów­nym źró­dłem dochodu. Dla porów­na­nia, roczny dochód z hek­tara katu to 1000 dola­rów, a z hek­tara psze­nicy 150 dola­rów79.

Jak wyznaje Andrew Cock­burn, autor repor­tażu o Jeme­nie zamiesz­czo­nym na łamach „Natio­nal Geo­gra­phic”: „Jeśli cię porwą – uprze­dzał mnie zna­jomy, gdy wyru­sza­łem w podróż na tereny kla­no­wych spo­rów – naj­gor­sze, co ci się może przy­tra­fić, to bara­nina na śnia­da­nie, obiad i kola­cję, więc wró­cisz z bólem żołądka. Ale – pocie­szył mnie – dosta­niesz za to mnó­stwo katu”80.

W regio­nach naj­więk­szego spo­ży­cia tej rośliny ujaw­nia się zba­wienna – dla jemeń­skiego rządu – funk­cja katu jako sta­bi­li­za­tora spo­łecz­nego. Zda­niem Raszidy al-Ham­dani, sze­fo­wej jemeń­skiego Komi­tetu Kobiet, ludzie nie znie­śliby na trzeźwo fatal­nej sytu­acji w kraju, a po kacie wszyst­kie pro­blemy wydają się błahe i nikt nie pyta, co rząd robi z pie­niędzmi zaro­bio­nymi na sprze­daży ropy naf­to­wej. A mowa o nie­ma­łych kwo­tach, bo w 2007 roku było to około pół miliarda dola­rów81.

W Jeme­nie pra­wie połowa dwu­dzie­sto­mi­lio­no­wej popu­la­cji kraju musi prze­żyć dzień za 400 riali jemeń­skich. Tym­cza­sem sta­ty­styczny Jemeń­czyk wydaje na kat 300 riali dzien­nie, co sta­nowi poważną pozy­cję w domo­wym budże­cie. Żucie katu zmniej­sza wpraw­dzie uczu­cie głodu, ale gorzki smak wzmaga pra­gnie­nie, gaszone naj­czę­ściej wysoko sło­dzo­nymi kolo­ro­wymi napo­jami, które też kosz­tują. Jemeń­czycy, któ­rzy dzien­nie wydają na kat kilka milio­nów dola­rów, patrzą na to ina­czej. 78 pro­cent bada­nych w sto­licy kraju – gdzie bez­ro­bo­cie wynosi 40 pro­cent – ma do wyboru albo kat, albo samo­bój­stwo82.

Wła­ści­wie katu się nie żuje, tylko ssie. Po deli­kat­nym roz­gnie­ce­niu trzo­now­cami wytrawny ssacz nie łyka liści, lecz odkłada je sobie w policzku, aż pojawi się cha­rak­te­ry­styczna „piłeczka teni­sowa”. Mniej wię­cej po dwóch godzi­nach liście pusz­czają soki i ssacz wpada w błogi stan zachwytu nad swoją inte­li­gen­cją, wie­dzą i ogólną wspa­nia­ło­ścią. Zda­niem nie­któ­rych to tłu­ma­czy, w jaki spo­sób Alek­san­der Wielki – pierw­szy znany nało­gowy ssacz – pod­bił pół świata i skąd brała się wszech­wie­dza oto­czo­nej polami katu wyroczni del­fic­kiej83.

Współ­cze­śni stu­denci żują kat w cza­sie sesji, ponie­waż pozwala nie jeść i nie spać nawet cztery dni. Zda­niem miesz­kań­ców pro­win­cji kilka liści daje im siłę, by pie­szo przejść kilka wio­sek. Żar­liwi obrońcy rośliny, wśród któ­rych są rów­nież jemeń­scy par­la­men­ta­rzy­ści, mają wiele innych argu­men­tów. Ich zda­niem kat chroni mło­dzież przed zgub­nymi skut­kami alko­holu i nar­ko­ty­ków84.

Ssa­cze z Soma­lii naj­czę­ściej wyko­rzy­stują kat w celach bojo­wych, bo też trudno o inne cele w kraju, w któ­rym wła­ści­wie wciąż toczy się wojna domowa. Kat przy­daje się rów­nież, gdy trzeba pirac­kim pon­to­nem zagro­dzić drogę trzy­stu­me­tro­wemu tan­kow­cowi. Ba, kat naj­praw­do­po­dob­niej prze­są­dził nawet o wyniku bitwy o Moga­disz w 1993 roku, w któ­rej zestrze­lono dwa ame­ry­kań­skie śmi­głowce Black Hawk85.

Uzbro­jeni w kara­biny Soma­lij­czycy napchali sobie liści katu mię­dzy dzią­sła a policzki i gonili po sto­licy w trwa­ją­cym do póź­nej nocy sta­nie ner­wo­wego pod­nie­ce­nia, który przy­czy­nił się do eska­la­cji prze­mocy i zwięk­sze­nia liczby śmier­tel­nych ofiar wśród ame­ry­kań­skich żoł­nie­rzy zła­pa­nych w potrzask na miej­scu kata­strofy86.

To w takich oko­licz­no­ściach i w taki spo­sób ujaw­nia się naj­waż­niej­sza wła­ści­wość katu, który jest używką wie­lo­funk­cyjną. O ile zawsze wywo­łuje on bło­gość, o tyle reszta rezul­ta­tów zależna jest od samego ssa­cza. Zda­niem Nasira Warfa, antro­po­loga z lon­dyń­skiego Queen Mary Uni­ver­sity, kat tylko potę­guje natu­ralne skłon­no­ści czło­wieka lub pomaga reali­zo­wać cele, które posta­wił sobie „na trzeźwo”87.

Grupa eks­per­tów Świa­to­wej Orga­ni­za­cji Zdro­wia, porów­nu­jąc dzia­ła­nie katu i amfe­ta­miny, stwier­dziła, że ist­nie­jące mię­dzy nimi róż­nice są raczej ilo­ściowe niż jako­ściowe i dla­tego kat nazwany został „roślinną amfe­ta­miną”88. Dłu­go­trwałe uży­wa­nie katu pro­wa­dzi do wyja­ło­wie­nia oso­bo­wo­ści, a następ­nie do degra­da­cji psy­chicz­nej czło­wieka.

Towa­rzy­szą temu takie objawy fizyczne, jak: pod­wyż­sze­nie tem­pe­ra­tury ciała, poce­nie się, brak ape­tytu (stąd czę­ste stany nie­do­ży­wie­nia sprzy­ja­jące zacho­ro­wa­niom), zabu­rze­nia układu naczy­niowo-ser­co­wego, przy­spie­sze­nie rytmu serca i wystę­po­wa­nie aryt­mii, wzrost ciśnie­nia tęt­ni­czego, roz­sze­rze­nie źre­nic oraz stany zapalne żołądka i prze­łyku89.

Regu­larne spo­ży­wa­nie katu uznane zostało za przy­czynę wielu dole­gli­wo­ści, a nawet może dopro­wa­dzić do psy­chozy. Faza pobu­dze­nia, wystę­pu­jąca dwie, trzy godziny po spo­ży­ciu katu, prze­cho­dzi następ­nie w fazę depre­syjną – wyczer­pa­nia psy­chicz­nego, zabu­rze­nia rytmu dzień–noc. W wielu kra­jach zachod­nich jego stałe przyj­mo­wa­nie wywo­łało epi­de­mię tok­sy­ko­ma­nii o cięż­kich skut­kach90.

Co cie­kawe, testy prze­pro­wa­dzone przez Świa­tową Orga­ni­za­cję Zdro­wia wyka­zały, że jest on sub­stan­cją nie­nar­ko­tyczną i nie­uza­leż­nia­jącą91. Rów­nież bada­nia spon­so­ro­wane przez ame­ry­kań­ski Kra­jowy Insty­tut ds. Nar­ko­ty­ków i Uza­leż­nień wyka­zały, że kat nie wywo­łuje poważ­niej­szych efek­tów ubocz­nych w sfe­rze fizycz­nej lub psy­chicz­nej92.

Potwier­dzają to Jemeń­czycy, któ­rzy dosko­nale znają skutki dzia­ła­nia katu i kla­sy­fi­kują go w tej samej gru­pie co kawę i her­batę, a nie wraz z moc­niej­szymi sub­stan­cjami odu­rza­ją­cymi, jak haszysz czy alko­hol93. Nie­które kraje usi­łują przed­się­wziąć pewne środki zapo­bie­gaw­cze wobec sze­rzą­cego się nałogu. Na przy­kład w waha­bic­kiej Ara­bii Sau­dyj­skiej za posia­da­nie kilku gałą­zek tej rośliny grozi… inny kat94.

W Jeme­nie Pół­noc­nym han­del prze­nie­siono na pery­fe­ria miast, a w Jeme­nie Połu­dnio­wym odbywa się tylko w dni wolne od pracy. W Pol­sce swego czasu sprze­daż alko­holu dopiero po godzi­nie 13.00 nie na wiele się zdała, ale w tym przy­padku „pro­hi­bi­cja” ma więk­sze szanse powo­dze­nia, ponie­waż po dwóch dniach prze­cho­wy­wa­nia pęczki katu tracą swoje wła­ści­wo­ści95.

Dar czy prze­kleń­stwo?

Zwo­len­nicy katu kontr­ar­gu­men­tują, że przez stu­le­cia był on dopa­la­czem dla wielu sław­nych uczo­nych, któ­rzy całe noce spę­dzali na lek­tu­rze Koranu. Tak naj­czę­ściej tłu­ma­czą się Jemeń­czycy, naród, z któ­rym w ssa­niu mogą się rów­nać wyłącz­nie Soma­lij­czycy. Według sza­cun­ków władz soma­lij­skich na początku lat osiem­dzie­sią­tych XX wieku w uprawę katu i obrót tym towa­rem zaan­ga­żo­wa­nych było około 200 tysięcy oby­wa­teli tego kraju.

Rząd uznał to za mar­no­traw­stwo ziemi i siły robo­czej, w związku z czym zabro­niono spo­ży­wa­nia katu. Zakaz wpro­wa­dzony został nie tylko z powo­dów eko­no­micz­nych, ale rów­nież dla­tego, że kat uznano za zagro­że­nie spo­łeczne i poli­tyczne. Znaczna liczba trans­ak­cji odby­wała się bowiem bez udziału władz, a nie­mała część docho­dów tra­fiała w ręce grup opo­zy­cyj­nych, które kie­ro­wały dzia­ła­niami na tere­nie Soma­lii z baz poło­żo­nych poza gra­ni­cami kraju96.

Ist­nieje nawet mało wia­ry­godna histo­ria, że warun­kiem utwo­rze­nia Etiop­skich Linii Lot­ni­czych było zagwa­ran­to­wa­nie codzien­nych dostaw katu. Napar o podob­nych wła­ści­wo­ściach wyna­le­ziono w Ame­ryce Pół­noc­nej, a her­bata Mor­mo­nów lub ina­czej her­bata pustynna była ceniona przez osad­ni­ków i Indian ze względu na jej pobu­dza­jące wła­ści­wo­ści. Pod­sta­wo­wym skład­ni­kiem tego napoju był pustynny krzew Ephe­dra tri­fu­rea, a głów­nym związ­kiem aktyw­nym ta sama, co w przy­padku katu, norp­seudo-efe­dryna97.

Sporą część etiop­skiego katu upra­wia­nego w rejo­nie Har­raru, który sły­nie z hodowli krze­wów kawo­wych, eks­por­tuje się do sąsied­niej Repu­bliki Dżi­buti liczą­cej 500 tysięcy miesz­kań­ców. W Dżi­buti 1/3 zarob­ków wyda­wana jest na zakup tego nar­ko­tyku, a 10 pro­cent budżetu pań­stwa pocho­dzi z jego sprze­daży.

Od chwili wyda­nego w 1983 roku zakazu roz­pro­wa­dza­nia można go nabyć wyłącz­nie w sto­licy, dokąd tra­fia z Kenii. Tam główne cen­trum uprawy znaj­duje się w pro­win­cji Meru. Także miesz­kańcy sto­licy Kenii Nairobi zaży­wają duże ilo­ści tego nar­ko­tyku98. Wiara w dobro­czynne skutki żucia katu wciąż nie pod­lega kry­tyce. Cyto­wany już Andrew Cock­burn przy­ta­cza swoją roz­mowę ze sprze­dawcą katu, która naj­le­piej cha­rak­te­ry­zuje postawę ama­to­rów tej rośliny:

„– Gdy żuję, mogę nawet mówić po angiel­sku, ale dziś jesz­cze nie żułem – wykrzy­czał do mnie po arab­sku han­dlarz na targu Has­saba w Sanie.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Oprócz Innu­itów, bo w ich zasięgu nie rośnie nic, co mogliby wyko­rzy­stać. [wróć]

M. Rejew­ski, Rośliny przy­pra­wowe i używki roślinne, War­szawa 1992, s. 226. [wróć]

D. Pinch­beck, Prze­ła­mu­jąc umysł. Psy­cho­de­liczna podróż do serca współ­cze­snego sza­ma­ni­zmu, przeł. M. Lorenc, D. Misiuna, War­szawa 2010, s. 235. [wróć]

T. McKenna, Pokarm bogów, przeł. D. Misiuna, War­szawa 2007, s. 216–217. [wróć]

W. Ben­ja­min, Twórca jako wytwórca, przeł. H. Orłow­ski, J. Sikor­ski, S. Pie­czara, Poznań 1975, s. 262. [wróć]

T. McKenna, op. cit., s. 35–36. [wróć]

Ibi­dem, s. 13–14. [wróć]

A. Skar­żyń­ski, Zioła czy­nią cuda, War­szawa 1994, s. 7. [wróć]

R. Daven­port-Hines, Odu­rzeni. Histo­ria nar­ko­ty­ków 1500–2000, przeł. A. Cioch, War­szawa 2006, s. 368. [wróć]

A. Hux­ley, Drzwi per­cep­cji. Niebo i pie­kło, przeł. P. Kołyszko, War­szawa 1991, s. 39. [wróć]

R. Met­zner, Ayahu­asca. Święte pną­cze duchów, przeł. D. Misiuna, W. i M. Wie­con­kow­ski, War­szawa 2010, s. 80. [wróć]

J. L. Swer­dlow, Medy­cyna natu­ralna. Rośliny, które leczą, przeł. I. Jarzyna, M. Zych, War­szawa 2001, s. 128. [wróć]

J. Mann, Zbrod­nia, magia i medy­cyna, przeł. M. Tro­jań­ski, Toruń 1996, s. 212. [wróć]

M. Rejew­ski, op. cit., s. 227. [wróć]

J. Mann, op. cit. s. 48 i 78. [wróć]

http://www.groy­sec.com/index.php?option=com_content&task=view&id=23&Ite­mid=93; dostęp: 28.05.2012. [wróć]

T. Stan­dage, Histo­ria świata w sze­ściu szklan­kach, przeł. A.E. Elcher, P. Szwaj­cer, War­szawa 2007, s. 269–270. [wróć]

E. Lamer-Zaraw­ska, Owoce egzo­tyczne, Wro­cław 2000, s. 373. [wróć]

M. Rejew­ski, op. cit., s. 274. [wróć]

Ibi­dem, s. 275. [wróć]

M. Nowiń­ski, Dzieje upraw i roślin upraw­nych, War­szawa 1970, s. 310. [wróć]

Ibi­dem, s. 244. [wróć]

J. L. Swer­dlow, op. cit., s. 270. [wróć]

R. Rud­gley, Alche­mia kul­tury. Od opium do kawy, przeł. E. Kle­kot, War­szawa 2002, s. 141. [wróć]

M. Nowiń­ski, Dzieje upraw i roślin upraw­nych, s. 310. [wróć]

R. Rud­gley, op. cit., s. 138. [wróć]

J. Mann, op. cit., s. 127. [wróć]

R. Rud­gley, op. cit., s. 157–158. [wróć]

M. Mikłu­cho-Makłaj, Podróże, przeł. A. Miłosz, War­szawa 1952, s. 136–137. [wróć]

J. Mann, op. cit., s. 127. [wróć]

J. For­ster, Podróż naokoło świata, przeł. M. Roni­kier, Kra­ków 2007, s. 176. [wróć]

M. Nowiń­ski, Dzieje upraw i roślin upraw­nych, s. 314–315. [wróć]

J. For­ster, op. cit., s. 175. [wróć]

B. Dostatni, Na kolo­ro­wych ato­lach Oce­anii, War­szawa 1982, s. 226. [wróć]

R. Rud­gley, op. cit., s. 161. [wróć]

A. Piga­fetta, Rela­cja z wyprawy Magel­lana dookoła świata, przeł. J. Szy­ma­now­ska, Gdańsk 1992, s. 42. [wróć]

R. Dzier­ża­now­ski, Histo­ria uży­wa­nia leków o dzia­ła­niu nar­ko­tycz­nym, [w:] Zależ­no­ści lekowe, red. P. Kubi­kow­ski, M. War­daszko. War­szawa 1978, s. 28. [wróć]

K. Giżycki, Listy z Archi­pe­lagu Salo­mona, Wro­cław 1969, s. 190. [wróć]

M. Boym, Opi­sa­nie świata, przeł. E. Kaj­dań­ski, War­szawa 2009, s. 129. [wróć]

E. Hyams, Rośliny w służ­bie czło­wieka, przeł. J. Suska, War­szawa 1974, s. 171. [wróć]

M. Nowiń­ski, Dzieje upraw i roślin upraw­nych, s. 312. [wróć]

M. Boym, op. cit., s. 129. [wróć]

A. Ste­wart, Zbrod­nie roślin, przeł. D. Wój­to­wicz, War­szawa 2011, s. 149. [wróć]

R. Rud­gley, op. cit., s. 153. [wróć]

M. Boym, op. cit., s. 129. [wróć]

R. Rud­gley, op. cit., s. 152. [wróć]

J. Pie­nią­żek, S. Pie­nią­żek, Owoce krain dale­kich, War­szawa 1971, s. 418. [wróć]

M. Boym, op. cit., s. 128. [wróć]

M. Libe­rus, M. Magnu­szew­ska, Szlak świą­tyń i plaż, [w:] Cztery strony świata. Od Kioto do Rawal­pindi, Kra­ków 2002, s. 108. [wróć]

J. Pie­nią­żek, S. Pie­nią­żek, op. cit., s. 418–420. [wróć]

K. Giżycki, op. cit., s. 190–191. [wróć]

Ibi­dem, s. 90. [wróć]

J.L. Swer­dlow, op. cit., s. 225. [wróć]

S. Pie­nią­żek, Gdy zakwitną jabło­nie, War­szawa 1971, s. 80. [wróć]

E. Lamer-Zaraw­ska, op. cit., s. 265. [wróć]

M. Polo, Opi­sa­nie świata, przeł. A.L. Czerny, War­szawa 1975, s. 564. [wróć]

R. Rud­gley, op. cit., s. 152. [wróć]

Ibi­dem, s. 153. [wróć]

P. Kubi­kow­ski, W.S. Gumułka, Środki halu­cy­no­genne, [w:] Zależ­no­ści lekowe, red. P. Kubi­kow­ski, M. War­daszko. War­szawa 1978, s. 132. [wróć]

E. Hyams, op. cit., s. 171. [wróć]

A. Ste­wart, op. cit., s. 150. [wróć]

Ibi­dem. [wróć]

K. Giżycki, op. cit., s. 189. [wróć]

M. Polo, op. cit, s. 314–315. [wróć]

K. Giżycki, op. cit., s. 189. [wróć]

Ibi­dem. [wróć]

J. Knap­pert, Mito­lo­gia Pacy­fiku, przeł. M. Strze­chow­ska, Poznań 2001, s. 401–402. [wróć]

R. Rud­gley, op. cit., s. 154. [wróć]

A. Ste­wart, op. cit., s. 69. [wróć]

Ł. Wój­cik, Kat dodaje im skrzy­deł, „Prze­krój” 2009, nr 20; http://jemen.my-forum.pl/posts/643/1341/; dostęp: 27.05.2012. [wróć]

M. Rejew­ski, op. cit., s. 282. [wróć]

B. Zaor­ska, Sje­sta z katą, „Kon­ty­nenty” 1986, nr 10, s. 15. [wróć]

A. Ste­wart, op. cit., s. 74–75. [wróć]

R. Dzier­ża­now­ski, op. cit., s. 27–28. [wróć]

B. Zaor­ska, op. cit., s. 15. [wróć]

R. Rud­gley, op. cit., s. 142. [wróć]

A. Ste­wart, op. cit., s. 74. [wróć]

B. Błasz­czyk, Prze­klęta roślina źró­dłem rzad­kiej przy­jem­no­ści, http://www.rp.pl/arty­kul/96749.html; dostęp: 27.05.2012. [wróć]

Ibi­dem. [wróć]

A. Cock­burn, Jemen zjed­no­czony, „Natio­nal Geo­gra­phic” 2000, nr 4, s. 39. [wróć]

Ł. Wój­cik, op. cit., dostęp: 27.05.2012. [wróć]

B. Błasz­czyk, op. cit., dostęp: 27.05.2012. [wróć]

Ł. Wój­cik, op. cit., dostęp: 27.05.2012. [wróć]

B. Błasz­czyk, op. cit., dostęp: 27.05.2012. [wróć]

Ł. Wój­cik, op. cit., dostęp: 27.05.2012. [wróć]

A. Ste­wart, op. cit., s. 73. [wróć]

Ł. Wój­cik, op. cit., dostęp: 27.05.2012. [wróć]

B. Zaor­ska, op. cit., s. 15. [wróć]

Ibi­dem. [wróć]

Ibi­dem. [wróć]

R. Rud­gley, op. cit., s. 143. [wróć]

A. Cock­burn, op. cit., s. 42. [wróć]

R. Rud­gley, op. cit., s. 143. [wróć]

Ł. Wój­cik, op. cit., dostęp: 27.05.2012. [wróć]

B. Zaor­ska, op. cit., s. 15. [wróć]

R. Rud­gley, op. cit., s. 143. [wróć]

J. Mann, op. cit., s. 76. [wróć]

B. Zaor­ska, op. cit., s. 15. [wróć]