Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Opowieść zanurzona w świecie dalekowschodnich mitów i legend, gdzie wśród leśnych drzew bytują duchy oraz bogowie, a wiatr szepcze zapomniane historie.
Maylea Ukiyo ma jeden cel - uciec od aranżowanego małżeństwa z nieznanym mężczyzną. Gdy jej kuzyni w obliczu wojny uciekają z domu, dziewczyna dostrzega szansę na wolność. Ze skradzioną tożsamością i wielką determinacją wstępuje w szeregi cesarskiej armii. Wkrótce odkrywa jednak, że los ma dla niej inne plany.
Niełatwo uciec przed przeznaczeniem, którego czerwone nici, choć niebywale długie i zawiłe, zawsze prowadzą we właściwe miejsce.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 574
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Prolog
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Rozdział 31
Rozdział 32
Rozdział 33
Rozdział 34
Epilog
WYDAWNICTWO DLACZEMU
www.dlaczemu.pl
Dyrektor wydawniczy: Anna Nowicka-Bala
Opieka wydawnicza: Marta Burzyńska
Redaktor prowadząca: Agnieszka Zawadka
Projekt i skład: Kachna Kraśnianka-Sołtys
Projekt okładki: Agnieszka Zawadka
Redakcja: Aleksandra Skóbel, Julia Kondracka,
Martyna Niewiadomska
Korekta językowa: Magdalena Białek
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
WARSZAWA 2023
Wydanie I
ISBN: 978-83-67357-89-0
Zapraszamy księgarnie i biblioteki do składania zamówień
hurtowych z atrakcyjnymi rabatami. Dodatkowe informacje
dostępne pod adresem: [email protected]
Wiedli swój żywot w świecie mitów i legend. Wśród starych bogów i duchów swe kroki stawiali. Zapomnieli jednak o ważnej części swego dziedzictwa i do swych twórców więcej nie wznosili modlitw. Ich imiona już nieważne, dawno zagubione, w swej sławie obumarłe; gdzieś zawieruszyły się dni boskiej chwały.
Jednakże raz do roku, pewnej wyjątkowej pory, która imię nosiła Szkarłatnej Nocy, ze snu się wybudzali, a ich krokom przez znajome miasta towarzyszyły nadzieje zawarte w sakralnych pieśniach. Wypatrywali bowiem tego, kto Wybrankiem miał się narodzić i przywdziać ogniste szaty ku naprawie starego świata.
Była też i jedna noc; noc jedyna i niepowtarzalna, wręcz wykuta z sennych nici, z domieszką słodkich marzeń i cierpkich nut tęsknoty. Bowiem raz na trzysta lat, w dwudziesty piąty z kolei rok Smoka, kiedy księżyc swym szkarłatnym kolorem barwił rzeki wody, przez chwilę nie było wiadomo, czy to mity, czy legendy, czy starożytny ptak wciąż żyje.
Byli i też tacy, co proroctwu chcieli zapobiec, kierowani przez chciwość, żądzę włądzy i własną niegodziwość, w tę wyjątkową noc, trzechsetną rocznicę Jego śmierci, na misję wyruszali wszędzie tam, gdzie dziecko miało się narodzić, paląc wsie, miasta i wysokie lasy. Gdy ogień już strawił wszystko na swej drodze, szczęśliwi, spełnieni do swych domów wracali, lecz wspomnienie tych szkaradnych czynów po śmierć miało zatruć ich pamięć i przy każdym zamknięciu powiek powracać, nie dając ujścia w swej boleści.
Aż w końcu nadszedł dzień tak bardzo wyczekiwany, lecz przez ich własnych bogów okrutnie zakpiony. Albowiem w czasie, kiedy w cesarskim łożu fałszywy Wybranek się rodził, w małej wiosce zapomnianej przez wszystkich dziecię już się urodziło i przed językiem ognia uciec zdołało. Z daleka od ludzi, wychowana w małej wiosce, dziewczynka znamię Feniksa posiadała. Jej historia, choć z pozoru tak zwyczajna, szybko w niebezpieczną grę się przemieniła.
Nie jest bowiem łatwo uciec przed brzmiącym w śpiewie wiatru przeznaczeniem.
Księga Pierwsza
Głos
Przeznaczenia
Zawsze powtarzano mi, że człowiekowi przeznaczona jest tylko jedna droga. Nieważne, jak bardzo starałby się obrać inną ścieżkę, ile włożyłby sił, by sprzeciwić się woli bogów, i tak kończył w odpowiednim miejscu i odpowiednim czasie. Nieuchronne koło, którym toczy się nasz los.
Istniały na tym świecie prawa, z którymi nie można było walczyć.
I chociaż zawsze nosiłam te słowa wyryte głęboko w sercu, część mnie do ostatniej chwili wierzyła, że przeznaczenie można zmienić. Oszukać. Uprosić bogów o łaskę i przeżyć życie w taki sposób, w jaki się miało ochotę.
Jakże naiwna byłam w swojej nadziei, gdy do ostatniej chwili wierzyłam, że nikt ani nic nie jest w stanie podciąć mi skrzydeł wolności.
Nawet teraz, gdy siedząc w samym środku miejskiej apteki, wśród girland suszonych ziół i grzybów, worów ryżu i soi, całych setek porcelanowych flakoników ułożonych w równych rzędach na drewnianych półkach, których wnętrza wypełniały olejki eteryczne, każde o innych właściwościach, kadzideł, zapachowych świec, bambusowych tyk, świeżo nazrywanych kwiatów osmantusa, jaśminu czy róży, łudziłam się, że niczego więcej do życia mi nie potrzeba. Że nikt nie może mi tego odebrać.
O posadę pomocnicy pana Fujina walczyłam przez przeszło dwa lata. Tyle bowiem czasu zajęło mi wybłaganie od niego lekcji ziołolecznictwa, podstaw medycyny i aromaterapii, a i tak zgodził się na to z ociąganiem i wyraźnym wstrętem, bo… byłam kobietą, a nikt w naszym społeczeństwie nie chciał widzieć kobiety w roli medyka, nawet jeśli moją największą pasją było tworzenie zapachów tak pięknych, że wystarczyły dwie krople, by przenieść się do świata istniejącego tylko na granicy naszej wyobraźni, zbyt daleko, by sięgnąć po niego zwykłym machnięciem dłoni.
Może i tak miałam szczęście? Pan Fujin miał dwie córki i dwóch synów, którzy niespecjalnie interesowali się dziedzictwem ojca, a także trzech wnuków, którzy z kolei byli za młodzi, by móc określić wybór swojej przyszłej drogi. A poza nimi nikt nie okazał się na tyle uparty, męczący i wytrwały jak ja, by zdobyć tę posadę. Młodzi mężczyźni gustowali raczej w innych rozrywkach niż przesiadywanie cały dzień w starej aptece, wśród kurzu i duchów przeszłości.
A jednak mi to wystarczało.
Od zawsze miałam wrażliwy na wszelkie wonie zmysł węchu. Wystarczyło, że odpowiednio się skupiłam, a byłam w stanie wyłapać całe dziesiątki różnych zapachowych akordów, które nachodziły na siebie niczym dźwięki koto w dłoniach utalentowanej artystki.
Babka mawiała, że jestem żywą kopią mojej matki. Że ona, tak jak i ja, odznaczała się ogromną wrażliwością na eteryczną część naszego życia. Lubiłam więc myśleć, że wykorzystując mój dar, w jakiś sposób się do niej zbliżam.
Uśmiechnęłam się sama do siebie i wyjrzałam przez szeroko uchylone okno, z którego roztaczał się widok na główną ulicę miasta oraz iskrzące się w słońcu wody Morza Latających Ryb. Ume o tej porze dnia bywało wyjątkowo ciche. Większość ludzi pracowała w polu i wracała dopiero późnym wieczorem. Niektórzy zaś w pocie czoła przygotowywali wszystko na przybycie statków handlowych, które co miesiąc przypływały do naszego portu z odległych części kontynentu, by zapewnić mieszkańcom miasteczka choć cień atrakcji w postaci dalekich, egzotycznych przypraw, drogich jedwabi i bawełny, magicznych eliksirów, zestawów ceramicznych, klatek z dzikimi zwierzętami, słoików ze złapanymi wróżkami czy biżuterii tak pięknej, że sam cesarz nie zawahałby się jej kupić dla swoich oblubienic.
Przymknęłam powieki, gdy ciepła bryza wdarła się do środka. Gdybym mogła zamknąć w szczelnym flakonie zapachy tworzące esencję miasta, użyłabym esencji z bergamotki, kwiatów grejpfruta, liści zielonej herbaty oraz spróbowałabym w wyrazisty sposób połączyć to z rześkim smakiem wiatru wiejącego znad morza. Tym było dla mnie Ume: świeżością z domieszką swobodnej elegancji.
Nagłe poruszenie przyciągnęło moją uwagę. Zamrugałam kilkakrotnie, gdy między bawełnianymi płachtami u wejścia dostrzegłam zdyszaną postać Ami.
Przyjaciółka spojrzała w moją stronę rozświetlonymi przez ekscytację orzechowymi oczami. Kilka czarnych kosmyków włosów uwolniło się z luźnego upięcia na karku i tańczyło dookoła jej urodziwej twarzy. Nienagannie związane kimono przywodziło na myśl obsypane delikatnym kwieciem łąki.
– Wrócili, May! – zawołała bez zbędnych ceregieli.
Z wrażenia przez dłuższą chwilę po prostu patrzyłam na jej twarz, na rozkwitający na ustach uśmiech. Próbowałam zrozumieć słowa, które choć proste, zdawały się przybywać z wyjątkowo odległego miejsca.
„Wrócili”. Podniosłam się z miejsca, omal nie strącając łokciem księgi klientów, i pobiegłam w stronę wyjścia.
Ami obserwowała, jak gwałtownym ruchem nadgarstka zatrzaskiwałam drzwi apteki.
– Muszę natychmiast powiadomić babcię i Kanyę.
– A więc nie mamy czasu do stracenia. – Parsknęła rozbawionym śmiechem i chwyciła moją dłoń, zmuszając mnie do biegu.
Ponad miesiąc temu cała grupa mężczyzn z Ume i wszystkich najbliższych wsi wyruszyła na pobliskie wzgórza, by odkryć przyczynę zniszczeń herbacianych pól. Wśród nich znaleźli się ojcowie, synowie i wnukowie, a ich powrotu oczekiwano z wielką niecierpliwością. Te plantacje były wyjątkowo ważne dla całej prowincji Ocha, gdyż głównie dzięki nim wielu mieszkańców mogło utrzymać dach nad głową. Ich strata równała się ogromnemu kryzysowi ekonomicznemu, który niczym widmowa chmura krążył nad mieszkańcami, zwłaszcza że zima zbliżała się wielkimi krokami.
Moi kuzyni również wyruszyli na tę ekspedycję. Asa i Hiroshi może nie należeli do najodważniejszych i najwaleczniejszych mężczyzn w mieście, ale nie mogłam powściągnąć wypełniającej mnie dumy, kiedy zaoferowali swoją pomoc w wyprawie, zwłaszcza że Armia Cesarska umywała ręce od takich problemów. Nie mogliśmy się jej jednak dziwić. Wzrost plag nawiedzających całe ziemie Cesarstwa sprawił, że zamiast skupiać swoją uwagę na pomniejszych miastach, które od stolicy dzieliły całe dwa tygodnie drogi, zajęła się naborem ludzi do wojska, a obecne siły koncentrowała na ochronie samego centrum państwa.
Biegłyśmy przez skąpane w słońcu ulice. Moje sandałki wystukiwały monotonny rytm na brukowanej drodze. Mimowolnie śledziłam wzrokiem zarys wody mieniącej się tysiącami odcieni błękitu. Sprawiała wrażenie żywej istoty poruszającej się pomiędzy zadokowanymi rybackimi statkami, która umykała jak wężowy ogon w odległy horyzont.
Ledwo wyhamowałyśmy przed progiem domu ciotki Kanyi.
Nabrałam kilka głębszym wdechów, by uspokoić rozszalałe w piersi serce, i zerknęłam na twarz przyjaciółki z nutą wahania. Ami cmoknęła w moją stronę i wywróciła oczami, jak gdyby mówiąc: no dalej!
Rozsunęłam drzwi i wyjrzałam na opuszczony korytarz.
– Babciu! Kanyo! – zawołałam, lecz odpowiedziała mi cisza.
Westchnęłam pod nosem i pospiesznie przekroczyłam próg, pozostawiając sandałki w przedsionku, i w samych skarpetach przeszłam przez cały korytarz, aż dotarłam do salonu herbacianego, z którego wychwyciłam strzępy rozmów dwóch mieszkających ze mną kobiet. Światło z ogrodu padało tak, że dostrzegłam na tle papierowej ściany zarys ich klęczących przy niskim stoliku sylwetek.
Rozsunęłam delikatnie drzwi. Babcia i Kanya od razu spojrzały w moją stronę, a mnie omiótł przyjemny zapach zielonej herbaty, który zaciągnął mnie do środka jak zaczarowaną. Między nimi na drewnianej powierzchni stał czerwony porcelanowy imbryk, którego powierzchnię otaczał delikatny kwiecisty motyw.
Niewielkimi kroczkami przeszłam dzielącą nas odległość i uklęknęłam blisko kobiet. Nim jednak zdołałam zabrać głos, słowa babci rozlały się po moim wnętrzu jak gorzki nektar.
– Nareszcie wróciłaś, moje dziecko. Coraz więcej czasu spędzasz w tej aptece i całkowicie zapomniałaś o lekcjach u pani Hirukany. Czy ty zdajesz sobie sprawę, Mayleo, jak ważna jest edukacja młodych panien przed zamążpójściem? I przede wszystkim, ile pieniędzy kosztuje to mnie i twoją ciotkę?
– Pan Fujin wyjechał do stolicy i nim wróci, ktoś musi zająć się tym miejscem – burknęłam mimo woli.
– Jego synowie! – parsknęła babcia, mierząc mnie od góry do dołu.
Pod jej czujnym wzrokiem odruchowo zacisnęłam palce na szerokim rękawie kimona i pochyliłam lekko głowę w geście nie do końca prawdziwej skruchy.
– Chyba powinnaś przekazać jej dobrą wiadomość – odezwała się Kanya, odstawiając swoją czarkę.
– Ale… – zaczęłam, lecz srogie spojrzenie dumnej pani Ukiyo skutecznie zamknęło mi buzię.
„Wrócili!”, krzyczało moje wnętrze.
– Znalazłyśmy idealnego kandydata do twojej ręki. Tego ranka przybył posłaniec z Yaaki z wiadomością, że rodzina Samboo byłaby zaszczycona możliwością przywitania cię w swoim gronie. Ich najstarszy syn wciąż nie znalazł sobie żony, a jego babci w równej mierze zależy na szczęściu wnuka, co mi na twoim. Są zdania, że im szybciej dojdzie do ślubu, tym lepiej. Drugiej takiej okazji nie znajdziemy.
Całe powietrze uszło ze mnie, a słowa zamarły na ustach.
One chyba żartowały… Wiedziałam, że ten moment kiedyś nadejdzie, zwłaszcza że zbliżał się dzień moich dwudziestych urodzin, a ja i tak cieszyłam się wolnością znacznie dłużej, niż zdarzało się to dziewczętom w moim wieku, ale…
– Nie pojadę do stolicy! – wydusiłam w końcu, gdy cisza wokół stała się duszna. – Tym bardziej nie wyjdę za kogoś, kogo nawet nie znam!
– Tych, których już znasz, skutecznie zdołałaś odstraszyć – dopowiedziała Kanya, mierząc mnie z wyraźną pretensją w migdałowych oczach.
Rzuciłam jej pełne zdumienia spojrzenie i zagryzłam mocno zęby.
– I nawet tak na mnie nie patrz, Mayleo, wszystkie trzy doskonale wiemy, że to prawda – dodała ciotka. – Swatka była już pewna, iż nadzieje na udany mariaż zostały pogrzebane. Całe szczęście, że twoja babka postanowiła poruszyć stare kontakty, by znnaleźć ci odpowiedniego kawalera.
– Nie ma mowy, bym opuściła Ume w tym momencie! Co zrobicie beze mnie, gdy rozpęta się wojna, a Asa i Hiroshi zmuszeni zostaną do dołączenia do armii?! Pierwsze zawiadomienie już do nich dotarło, to tylko kwestia czasu, gdy siogun zwoła wszystkich młodych mężczyzn…
– Małżeństwo z tym człowiekiem zapewni ci bezpieczeństwo, którego my nigdy nie mogłybyśmy ci zapewnić. – Babcia upiła łyk herbaty i przyjrzała mi się badawczo. – Twoje bezpieczeństwo jest dla mnie rzeczą priorytetową, Mayleo. Takie miasta jak Ume są najprostszym celem dla barbarzyńców, gdyż Armia Cesarska nie zdołałyby powstrzymać ataku na czas. Zbyt wielka odległość dzieli nas od wszelkich obozów wojskowych. Z kolei Yaaki jest twierdzą nie do zdobycia.
Serce podskakiwało mi do gardła, a żołądek ścisnął się boleśnie. Przymknęłam oczy, biorąc głęboki wdech i wydech.
– Nie mogę zostawić apteki. – Złapałam za ostatnie koło ratunkowe.
– Pan Fujin niedługo wróci i z całą pewnością uraduje go wieść, że wreszcie wychodzisz za mąż i przestaniesz mu przeszkadzać w pracy.
– Pan Fujin z pewnością nie będzie zadowolony, że traci tak cennego pomocnika. Staruszek przeżyje prawdziwe załamanie! – odpowiedziałam, na co moja rozmówczyni machnęła niedbale ręką.
– Jestem pewna, że sobie poradzi. I koniec tematu, bo sprawiasz, że zaczynają mnie boleć kości! Jest to kwestia bezdyskusyjna, moje dziecko! – Nie uszło mojej uwadze, że dłonie Emiko zadrżały, kiedy zacisnęła je mocniej na czarce. Zerknęła przelotnie na Kanyę i zaczęła taksować mnie surowym wzrokiem, aż w końcu uśmiechnęła się pogodnie, jak gdyby ta konwersacja nigdy nie miała miejsca. – A teraz możesz mi wyjawić powód twojego pośpiechu? Na litość wszystkich bogów, Mayleo, tyle razy ci powtarzałam, byś nie biegała przez miasto niczym sarna przez łąkę. Dostajesz od tego niezdrowych rumieńców!
Zamrugałam kilkakrotnie, wpatrując się w naznaczoną zmarszczkami twarz babci i jej bystre piwne oczy. Echo wypowiedzianych przez nią słów niczym rój uporczywych pszczół dzwoniło mi w uszach.
– Wrócili – wyszeptałam wreszcie i przygarbiłam się nieco, jakby ciężar świata opadł na moje plecy. – Mężczyźni wrócili ze wzgórza Sen. Już powinni dochodzić do granicy miasta.
– Na wszystkich bogów, dlaczego nie powiedziałaś tego wcześniej?! – Babcia gwałtownie wypuściła swoją czarkę i próbowała podnieść się z ziemi.
Natychmiast ruszyłam, by jej pomóc, choć w moim wnętrzu tliła się cała mieszanka wybuchowych uczuć.
Nie mogły mi tego zrobić. Żyło nam się dobrze. Przynosiłam do domu zarobione u pana Fujina pieniądze. Pomagałam we wszystkich obowiązkach i zawsze znajdowałam niezawodną recepturę na bóle pleców babci czy problemy skórne Kanyi.
– May! – Usłyszałam ponaglający głos babci.
Spojrzałam na nią niewidzącym wzrokiem. Dziesiątki słów ciążyły mi na języku, lecz ten problem mogłam jeszcze rozwiązać. Później. Najpierw musiałyśmy iść na spotkanie wszystkich mężów Ume i tym samym poznać sekret, jaki stał za zniszczeniami herbacianych pól.
Wyszłyśmy na ulicę, gdzie Ami wciąż na nas czekała. Kręciła się w miejscu niecierpliwie, aż dostrzegłszy moją skrzywioną minę, ściągnęła ciasno brwi i posłusznie zachowała wszystkie pytania na później.
– Pani Ukiyo, pani Vidarr. – Skłoniła się z gracją, po czym uśmiechnęła się promiennie, jak to tylko ona potrafiła, zdobywając tym samym skutecznie serce mojej babki.
– Tak coś czułam, że moja wnuczka właśnie dzięki tobie wróciła wcześniej do domu. Mam nadzieję, że u twoich rodziców wszystko w porządku. Ach, to mi przypomina, że miałam umówić się z twoją babką na partyjkę gry go!
– Jestem pewna, że moja babcia się ucieszy – odpowiedziała Ami, co rusz zerkając na mnie, jakby próbowała poznać powód tak długiej zwłoki po samym wyrazie mojej twarzy.
Wspólnie ruszyłyśmy w stronę głównej ulicy, skąd już docierał do nas zgiełk rozmów sąsiadów tłoczących się przed domami. Wzrok wszystkich mieszkańców utkwiony był w ścieżce, która znikała w gęstych zaroślach obrastających całe pasmo niewysokich wyżyn, wśród których ukrywało się Ume.
Gdy tylko otoczyła mnie ta ożywiona energia, która przemieniała rozmowy w podniecone szepty i jedwabnymi wstęgami roznosiła dookoła nastrój ekscytacji, pozwoliłam, by wszelkie myśli zniknęły z mojej głowy.
Dość szybko jednak uderzyła w nas brutalna rzeczywistość, gdy zamiast wypełnionych radością wiwatów szczęśliwych z powrotu do domu mężczyzn wraz z reprezentacyjnym, konnym orszakiem klanu Yoshiro, który rządził ziemiami w całej prefektury Ocha, dotarła do nas cisza naznaczona śmiercią i żałością. Jej złowróżbna symbolika skutecznie starła z twarzy mieszkańców Ume wszelką ekscytację.
Już w oddali można było dostrzec ciągnięte przez bawoły wozy – a na nich rannych.
– Co się stało? – odezwała się moja babcia, występując naprzód w chwili, gdy biały ogier gubernatora Yoshiro skierował się w naszą stronę.
Twarz mężczyzny, naznaczoną wieloletnim doświadczeniem w walce, wykrzywiła zgroza i coś na kształt poczucia przytłoczenia. Jego przenikliwie (lecz znacznie bardziej przygaszone niż przed wyjazdem) oczy zwróciły się w stronę Emiko.
– Pani Ukiyo – odpowiedział z szacunkiem mojej babci, pochylając lekko głowę. – Ziemia składająca się na plantacje naszych herbat została skażona… A zwierzęta, które karmiły się jej dobrem, za pomocą tej demonicznej plagi zatraciły się w swoich najgorszych formach, rodząc tym samym najstraszniejsze potwory. Dopadły nas już drugiego tygodnia podróży. Próbowaliśmy walczyć, lecz chłopi nie są wyszkoleni w boju, a ci, którzy umieli utrzymać w rękach miecz, nie byli w stanie zmierzyć się z monstrualnymi formami tych demonów.
Wraz z każdym wypowiedzianym przez niego słowem babcia bladła coraz wyraźniej; jej skóra przybrała barwę znajdujących się pod skorupą ziaren ryżu. Szmer zaniepokojonych rozmów rozszedł się dookoła, a ja sama poczułam ciężar każdego wdechu i wydechu. Ogromna gula zdawała się zasiedlać w moim gardle.
– Straciliśmy niemal wszystkie plony… – ciągnął tym samym grobowym tonem gubernator. – I cudem uszliśmy z życiem. Mieliśmy szczęście, że tropem tych demonów podążał jeden z łowców i wspomógł nas w walce. Zabił największą z bestii i teraz nie pozostało mi nic innego, jak posłać po uczonych z Yaaki, by zbadali tego potwora. Może oni znajdą jakąś recepturę na tę szerzącą się zarazę.
Spojrzałam ponad tłumem i dostrzegłam tkwiącą na drewnianym powozie, zniekształconą przez nienawiść i głód, ogromną głowę dzika. Jego kły były czterokrotnie większe niż u zwykłego zwierzęcia, ślepia, choć martwe, wciąż odzwierciedlały tlące się we wnętrzu wyraźne emocje. Czarna posoka, spływająca z odciętej kończyny, plamiła ulice miasta. Jej trucizna zdawała się żyć własnym życiem i wiła się w świetle słońca, choć równie dobrze mogła to być gra mojej wyobraźni.
Gdy tylko do moich nozdrzy dotarł smród gnijącego w słońcu ciała, żółć podeszła mi do gardła. Przykryłam dłońmi usta, jakbym tym sposobem mogła opanować mdłości.
Dwójka młodych mężczyzn, dostrzegłszy naszą trójkę, natychmiast zeskoczyła z wozu i pognała w naszą stronę. Jak przez mgłę obserwowałam biegnącą w ich stronę Kanyę.
– Moje dzieci! – krzyczała, a mnie na widok ich poranionych twarzy, obwisłych bez energii ramion i zmęczonych kroków zemdliło jeszcze bardziej.
Ciotka zamknęła ich w ciasnym uścisku, a ja ledwie rozpoznałam w tych postaciach niegdyś tryskających wiecznym entuzjazmem młodzieńców. Asa i Hiroshi byli zaledwie cieniami dawnych siebie. Spojrzeli w moją stronę, a w ich niemal identycznych oczach tliła się rozpacz tak głęboka, że obawiałam się, iż nieprędko odzyskają dawne zdrowie i humor.
Nie wszyscy jednak zdołali wrócić w całości do domu. Wpatrywałam się w twarze mijających mnie mężczyzn naznaczone bezbrzeżnym cierpieniem i bólem. Niektórym brakło ręki czy nogi, ciała innych zostały paskudnie poharatane. Metaliczny zapach krwi zdawał się podążać wraz z wiatrem, lecz dopiero na widok ostatniego z wozów, którego wnętrze przykryte było niegdyś beżową, lnianą płachtą, mój żołądek się zbuntował.
Ciała.
Między drewnianymi poręczami wystawały bezwładne kończyny. Materiał przesiąkł krwią, tym wszystkim, co pozostało z dzielnych chłopów.
Liczyłam dla uspokojenia własne wdechy. Próbowałam opanować mdłości i przywdziać spokój niczym wojownik zbroję.
Cały ten grobowy konwój zamykał jeden mężczyzna. Szedł przed siebie pewnym krokiem, choć cały jego strój pokrywał swąd demonicznej, odpychającej posoki. To, co od razu przykuwało w nim uwagę, to ilość broni przepasanej za pas kimona, jak i wystające sponad pleców rękojeści dwóch długich mieczy. Trzymał ręce skrzyżowane na piersi, a jego dłonie ginęły w obszernych rękawach. Wystarczyło, że podszedł jeszcze bliżej, a od razu dostrzegłam zarys kolorowych tatuaży wijących się po jego szyi i ginących pod czarnym kołnierzem.
Gdy przechodził tuż obok, odwrócił się w moją stronę, a nasze spojrzenia spotkały się na ledwie ułamek sekundy. W bursztynowych oczach łowcy zamigotało coś dziwnego, lecz nim zdążyłam to rozszyfrować, z powrotem skupił się na drodze.
Nawet nie zdałam sobie sprawy, że kurczowo trzymałam się za amulet ochronny na piersi, który pod wpływem mojego dotyku stał się równie gorący co rozżarzony kawałek węgla.
Jak się okazało, tym, który pomógł w walce z demonicznym dzikiem, był sam Łowca Demonów z Doliny Mgły.