Homo diabolicus - Włodzimierz Bykowski - ebook

Homo diabolicus ebook

Włodzimierz Bykowski

0,0

Opis

Homo diabolicus to trzecia z serii książka Włodzimierza Bykowskiego traktująca o naturze ludzkiej, tym razem analizowanej z perspektywy antropologii kulturowej, religioznawstwa, historii sztuki i kultury, a nawet futurologii. Nie brakuje w niej również przykładów z zakresu antropologii porównawczej, które służą autorowi do podważania obiegowych – i jak się okazuje nieprawdziwych – mitów dotyczących człowieka. Podobnie jak poprzednie książki wydane przez Wydawnictwo Region w ramach Biblioteki Apeironu, najnowszy tytuł jest napisany bardzo przystępnym językiem i to pomimo sięgania niekiedy do przykładów z zakresu nauk ścisłych. Bardzo często możemy też znaleźć odwołania do znanych filmów. Cechą charakterystyczną pisarza jest bezkompromisowość w formułowaniu oryginalnych myśli popartych dużą ilością faktów i argumentów.

Pytanie czy człowiek jest z natury zły albo dobry stawiało sobie wielu myślicieli. Aby odpowiedzieć na takie pytanie Bykowski dociera do źródeł etyki i religii wykazując, że ich pojawienie się jest najprawdopodobniej związane z realizacją biologicznych lub ewolucyjnych celów. Odwołując się do Mircea Eliade analizuje sposoby zaspokajania potrzeby sacrum. Przykłady znajduje nie tylko w religii, ale w całej kulturze. Biegle porusza się w tematyce z zakresu historii sztuki i kulturoznawstwa wykazując związki pomiędzy rozmaitymi nurtami intelektualnymi i popkulturowymi. Jak się okazuje najczęściej łączy je niewidzialna nić zła. Najnowsza książka Homo diabolicus – podobnie jak poprzednie (Dyktatura absurduNatura humana– z pewnością zasługuje na lekturę, ponieważ nie tyle daje jednoznaczne odpowiedzi co raczej skłania czytelnika do refleksji.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 366

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Włodzimierz Bykowski

HOMODIABOLICUS

Agnieszce i Hieronimowi

Wziął go zaś diabeł na górę wysoką barzo i ukazał mu wszytkie królestwa świata i chwałę ich, i rzekł mu: To wszytko dam tobie, jeśli upadszy uczynisz mi pokłon.

Pismo Święte w tłumaczeniu Jakuba Wujka, Ewangelia według św. Mateusza4:8-9

W młodości byłem natury delikatnej i czyniłem dla uciechy i z własnej woli wszelkie zło, jakie mogłem, i wiązałem moje nadzieje i zamiary z czynami i rzeczami zakazanymi i nieuczciwymi.

Gilles de Rais,zeznanie na posiedzeniu sądu kościelnego z 22 października 1440 roku

© Copyright by Włodzimierz Józef Bykowski, 2024

Konsultacja merytoryczna:Wieńczysław Bykowski, Artur Małowiński

Redakcja i korekta:Elżbieta Bykowska, Zbigniew Włodarczak

Projekt okładki i łamanie:Włodzimierz Bykowski

Wydawnictwo REGION Jarosław Ellwartul. Goska 8, 81-574 Gdyniawww.wydawnictworegion.ple-mail: [email protected]

Wydanie I, Gdynia 2024

ISBN 978-83-8365-050-0 epub

O AUTORZE I KSIĄŻCE

Włodzimierz Józef Bykowski, urodzony w 1967 roku w Bydgoszczy, polski projektant przemysłowy i graficzny, malarz, rysownik, fotograf, regionalista, autor przewodników i książek. Debiutował w 1986 roku scenariuszem i rysunkami undergroundowego komiksu Szynel według Mikołaja Gogola. Od 1991 roku zajmował się reklamą i wystrojami wnętrz, a od 1995 tworzeniem wydawnictw reklamowych, książek, plakatów, opakowań, znaków towarowych, logotypów. W latach 2002–2005 redaktor graficzny polskiego wydania międzynarodowego magazynu parolotniowego Cross Country Polska.

Miał 20 indywidualnych wystaw malarstwa, rysunku i fotografii. Od 2005 roku projektuje design paralotni Dudek. Od 1999 roku opublikował około 30 przewodników turystycznych, które najczęściej ilustrował własnymi zdjęciami – ich łączny nakład przekroczył 100 tysięcy egzemplarzy. Pisał artykuły o tematyce turystycznej do Ilustrowanego Kuriera Polskiego, Przeglądu ekologicznego Pomorza i Kujaw, Expressu Bydgoskiego. W 2013 roku opublikował powieść fantastyczną Różowe robaki. W latach 2019–2022 publicysta Polskiego magazynu w UK oraz Polskiego magazynu w regionie.

www.bykowski.datum.pl

Homo diabolicus to trzecia z serii książka Włodzimierza Bykowskiego traktująca o naturze ludzkiej, tym razem analizowanej z perspektywy antropologii kulturowej, religioznawstwa, historii sztuki i kultury, a nawet futurologii. Nie brakuje w niej również przykładów z zakresu antropologii porównawczej, które służą autorowi do podważania obiegowych – i jak się okazuje nieprawdziwych – mitów dotyczących człowieka. Podobnie jak poprzednie książki wydane przez Wydawnictwo Region w ramach Biblioteki Apeironu, najnowszy tytuł jest napisany bardzo przystępnym językiem i to pomimo sięgania niekiedy do przykładów z zakresu nauk ścisłych. Bardzo często możemy też znaleźć odwołania do znanych filmów. Cechą charakterystyczną pisarza jest bezkompromisowość w formułowaniu oryginalnych myśli popartych dużą ilością faktów i argumentów.

Pytanie czy człowiek jest z natury zły albo dobry stawiało sobie wielu myślicieli. Aby odpowiedzieć na takie pytanie Bykowski dociera do źródeł etyki i religii wykazując, że ich pojawienie się jest najprawdopodobniej związane z realizacją biologicznych lub ewolucyjnych celów. Odwołując się do Mircea Eliade analizuje sposoby zaspokajania potrzeby sacrum. Przykłady znajduje nie tylko w religii, ale w całej kulturze. Biegle porusza się w tematyce z zakresu historii sztuki i kulturoznawstwa wykazując związki pomiędzy rozmaitymi nurtami intelektualnymi i popkulturowymi. Jak się okazuje najczęściej łączy je niewidzialna nić zła. Najnowsza książka Homo diabolicus – podobnie jak poprzednie (Dyktatura absurdu, Natura humana) – z pewnością zasługuje na lekturę, ponieważ nie tyle daje jednoznaczne odpowiedzi co raczej skłania czytelnika do refleksji.

Na 2025 rok zaplanowane jest wydanie czwartej, ostatniej z serii książki Bykowskiego. Iluzjokracja będzie pewnego rodzaju klamrą zamykającą rozważania o człowieku współczesnym, odwołując się do starotestamentowych ksiąg mądrościowych, historii współczesnej oraz kina. Dzieje człowieka i tworzonych przez niego cywilizacji zdają się dowodzić, że od tysięcy lat nadal popełniamy te same błędy.

L’HUMANA FRAGILITA

Zimowa pogoda w Wenecji nie rozpieszcza. W styczniu temperatura powietrza waha się w okolicach od zera do pięciu stopni Celsjusza. Woda jest nieco cieplejsza i ma najczęściej dziesięć stopni. W porównaniu z innymi miesiącami średnie opady są jednymi z najmniejszych w roku. Dzień jest krótki. Podobnie jest w lutym. Pierwsze miesiące roku to czas karnawału, który w Wenecji zaczyna się znacznie wcześniej niż w święto Trzech Króli, bo już po Bożym Narodzeniu. Kończy się tradycyjnie dzień przed Środą Popielcową, rozpoczynającą czas Wielkiego Postu. W tym okresie Wenecjanie zawsze chcieli się bawić, oddawać rozkoszom życia, jakby na złość pogodzie. Być radosnymi i wesołymi mimo zachmurzonego nieba oraz powiewów zimnego wiatru. W XVII wieku wenecki karnawał wiązał się z licznymi maskowymi balami, ulicznymi zabawami, premierami teatralnymi. Zapewne tak było w 1640 roku. W sali jednego z teatrów operowych – dziś niestety nie wiemy którego, może SS Giovanni e Paolo, a może San Cassiano – scenę rozświetlał blask dziesiątek palących się woskowych świec, a na widowni siedzieli zamożni i dobrze urodzeni mieszkańcy miasta wdzierającego się w wody laguny. Za chwilę miało rozpocząć się premierowe przedstawienie nowego dzieła Claudia Monteverdiego (1567–1643), powszechnie uważanego za ojca europejskiej opery. Orkiestra niecierpliwie patrzyła w nuty. Skrzypkowie i wioliści trzymali w rekach smyczki. Na umówiony znak, sprawnym pociągnięciem po jelitowych strunach rozpoczęli sinfonię poprzedzającą prolog. Dyrygował zapewne sam kompozytor, prowadząc zespół od klawesynu albo przenośnych organów. Jako pierwsza na scenie pojawiła się L’humana Fragilita, czyli Ludzka Ułomność, rozpoczynając muzyczny dramat od słów: „Śmiertelnym jestem człowieczym stworzeniem, wszystko udrękę mi sprawia, najmniejszy podmuch mną chwieje”1. Później pojawili się antyczni bogowie, od których woli zależał ludzki los. Najpierw Czas, następnie Fortuna, a na koniec Amor wychwalali swoją moc i władzę. Po alegorycznym prologu, zaczął się pierwszy akt Powrotu Ulissesa do Ojczyzny (w oryginale Il ritorno d’Ulisse in patria), którego libretto napisał Giacomo Badoaro (1602–1654), opierając się na ostatnich pieśniach (XIII-XXIV) Odysei Homera2. Faekowie, którzy przypłynęli do brzegów Itaki z Ulissesem, zostali zamienieni w kamienie, a wyrzucony na brzeg antyczny bohater, po przebudzeniu nie wiedział, gdzie się znajduje i jakie nowe próby postawią przed nim mieszkańcy Olimpu. Sądził, że kolejny raz został porzucony na jakiejś nieznanej wyspie. Czuł się oszukany przez żeglarzy oraz zmęczony przeciwnościami losu, za którego zwrotami stali kierujący się egoistycznymi emocjami bogowie.

Teatr operowy narodził się na przełomie XVI i XVII wieku we Włoszech. Miał być postulowanym od Renesansu powrotem do wyidealizowanego obrazu starożytnej Grecji oraz jej osiągnięć muzycznych. Mimo muzykologicznych intencji odtworzenia zaginionej antycznej sztuki, powstało coś zupełnie nowego. Nieznane dotąd połączenie dramatu z dźwiękiem orkiestry i śpiewem aktorów. W nowożytnej Europie narodziła się opera, poruszająca przez cztery stulecia elitarną, a niekiedy nawet masową wrażliwość. Tematyka pierwszych dzieł teatru muzycznego bazowała głównie na starożytnych mitach. Bohaterami byli antyczni bogowielub legendarni wojownicy mieszkający na terenach okalających Morze Egejskie. Jednym z takich mitycznych herosów był Odyseusz, nazywany w kulturze romańskiej Ulissesem. Mimo determinacji, sile ducha oraz nieprzeciętnej odwadze nie mógł powrócić do domu po zwycięskiej dla Greków wojnie trojańskiej i tułał się po całym Morzu Śródziemnym, przeżywając liczne przygody, w tym miłosne. Działo się tak, ponieważ o ludzkim losie decydowali bogowie, którzy przez cały czas swojego bytowania zajmowali się właściwie tylko uleganiem miłosnym chuciom oraz emocjonalnym konfliktom z innymi bóstwami. Byt człowieka był zdeterminowany przez widzimisię nieśmiertelnych sił o osobowej naturze. Czytając grecką i rzymską mitologię, dochodzi się nawet do wniosku, że każda co bardziej urodziwa kobieta lub młodzieniec byli zagrożeni boskimi zalotami, a nawet gwałtem. Brzydszym groziły akty olimpijskiej złośliwości i okrucieństwa bez jakiegokolwiek powodu. Ludzkie uczucia i działania też wynikały z działania bogów. To Amor decydował kto w kim się zakocha, Fortuna kierowała powodzeniami lub nieszczęściami, a Czas determinował nieodwracalność zdarzeń. Człowiek był więc stworzeniem niedoskonałym, słabym i nieudolnym, niezdolnym do przeciwstawienia się o własnych siłach woli bytów wyższych. Dokładnie tak jak przedstawił to literacko Badoaro w prologu opery Monteverdiego.

Starożytni Grecy wierzyli, że uporządkowany świat wyłonił się z Chaosu – nieuporządkowanej, bezkształtnej materii, w której zmieszane były wszystkie żywioły, siły i pierwiastki boskie. Według olimpijskiego mitu o stworzeniu3, jako pierwsza miała się z niego wyodrębnić Matka Ziemia Gaja, która następnie we śnie urodziła Uranosa. To zapoczątkowało całą genealogię mitologicznych greckich bóstw o antropoidalnym charakterze, którzy później znaleźli swoje miejsce w mitologii rzymskiej, ale pod innymi imionami. Można powiedzieć, że tak naprawdę owi bogowie odzwierciedlali obraz ludzkich pragnień i namiętności, w tym tych dotyczących nieśmiertelności lub zaspokajania seksualnych fantazji na wszelkie możliwe sposoby. Możemy się o tym przekonać oglądając pozostałości po antycznej sztuce erotycznej, która bardzo często odnosiła się do nietypowychaktów seksualnych, w tym zoofilii, czego jednym z bardziej spektakularnych przykładów jest rzeźba przedstawiająca bożka Pana odbywającego akt płciowy z kozą4. Innym może być mit opowiadający historię Dedala. Po ucieczce na Kretę, legendarny inżynier zbudował dla Pasifae, żony króla Minosa, drewnianą krowę, w której władczyni mogła się schować celem odbycia stosunku z bykiem przysłanym przez Posejdona. Owocem międzygatunkowego aktu był potwór Minotaur – pół człowiek, pół byk.Takawizja natury ludzkiej, zdeterminowanejniewidzialnymiczynnikami zewnętrznymi, wyłaniała się ze starożytnych wierzeń. Nieomal każdy zwrot na drodze naszego życia był wynikiem działania bogów zrodzonych z pierwotnego Chaosu, a otaczający nas wszechświat wyłonił się z odczuwanego mistycznie przemieszania, nigdy jednak nie uporządkowując się w pełni, ponieważ zawsze był zależny od chimerycznej woli bytów boskich. Nieprzewidywalna rzeczywistość magiczna mieszała się zezjawiskami fizycznymi odbieranymi zmysłami, czyli tym co można w jakikolwiek sposób zmierzyćlub powtórzyć otrzymując zawsze ten sam skutek.

Świat mitologii i antycznych wierzeń starożytnych Greków i Rzymian nie był w dziejach świata niczym wyjątkowym. Podobne wyobrażenia dotyczące rzeczywistości niedostępnej zmysłowo występowały właściwie we wszystkich dawnych religiach, poczynając od czasów, o których nie mamy żadnych pisanych źródeł historycznych, a jedynie wykopaliska archeologiczne pośrednio potwierdzające domniemania. Tego typu ślady nie mówią nam jednak nic o myślach i rozumowaniu ówczesnych ludzi. W rozważaniach o bardzo odległej przeszłości najczęściejskazani jesteśmy na spekulacje oparte na analogii do zachowań i wierzeń ludów, które jeszcze w XIX lub XX wieku nie przeszły na wyższy poziom rozwoju technicznego.W efekcie, nasze dywagacjeo początkach ludzkości nie dostarczają wiedzy pewnej, będąc tak naprawdę jedynie ilustracją aktualnych przekonań badaczy. Warto pamiętać, że popularne teorie naukowe bywają oparte na założeniach zabarwionych ideologicznie lub zwyczajnie modnych w danym czasie.Nawet baza materialna wiedzy jestreinterpretowana lub poszerzana, ponieważ archeolodzy ciągle odkrywają nowe ślady przeszłości, a one – wcale nie tak rzadko – wywracają do góry nogami dotychczasowe ustalenia o początkach naszego gatunku i cywilizacji. Dokładnie z taką sytuacją mieliśmy do czynienia w przypadku odkrycia megalitycznych świątyń w Göbekli Tepe oraz pobliskim Karahan Tepe5. Okazało się, że ludzie zaczęli budować świątynie zanim koczowniczo-łowieckie plemiona się osiedliły, przekształcając w rolników dostarczających żywność, rzemieślników wytwarzających przedmioty oraz wojowników broniących terytoriów. Niczego więc nie możemy być pewni jeżeli chodzi o naszą prehistorię. Mimo to, wcześniejsze naukowe teorie, w tym zupełnie nieprawdziwe, nadal trwają w obiegowej świadomości, ponieważ zostały utrwalone przez edukacjęoraz bywają użyteczne w propagandzie politycznej, będąc kulturo- i socjotwórczym elementem postnowoczesności.

Jeszcze pół wieku temu w polskim religioznawstwie obowiązywały marksistowsko-leninowskie teorie o całkowitej bezreligijności naszych przodków żyjących w dolnym paleolicie, a więc od momentu rozpoczęcia produkcji prostych narzędzi wytwarzanych techniką łupania kamienia (ponad cztery miliony lat temu), aż do pojawienia się bardziej zaawansowanych technik krzemieniarskich, umożliwiających produkcję kamiennych ostrzy i noży (około 120 tysięcy lat temu). W opracowaniach popularnonaukowych twierdzono, że prehistoryczni ludzie byli na zbyt niskim poziomie rozwoju, aby powstały w ich świadomości jakiekolwiek wyobrażenia religijne. Tego typu refleksje wynikały z założenia ubóstwa myśli jaka miała charakteryzować człowieka, żyjącego w tak zwanej wspólnocie pierwotnej. Problemem jest jednak rozróżnienie, o który gatunek właściwie chodzi, ponieważ w tym okresie współegzystowało z sobą wielu przedstawicieli z rodzaju człowiek (Homo). Dlatego trudno jest ustalić – z całą pewnością – w jakim celu i kto posługiwał się znajdowanymi prehistorycznymi narzędziami kamiennymi, jeżeli obok nie znaleziono innych skamienielin lub śladów umożliwiających jednoznaczną identyfikację gatunku.

Z okresu dolnego paleolitu pochodzą szczątki człowieka zręcznego (Homo habilis) żyjącego od około dwa i pół do miliona lat temu. Miał on dać początek człowiekowi wyprostowanemu (Homo erectus), posiadającemu mózg nawet do połowy mniejszy od organu występującego u człowieka współczesnego (Homo sapiens sapiens); dlatego nieporozumieniem jest traktowanie go jako człowieka we współczesnym rozumieniu, bo wielkość i budowa mózgu determinuje możliwości intelektualne. Mówiąc prościej nie byli to ludzie rozumni, ale inni ludzie. Pośrednich form ludzkich, klasyfikowanych na podstawie wykopalisk, miało być jeszcze kilka, z czego jednymi z najważniejszych był Homo ergaster oraz pochodzący od niego Homo heidelbergensis, nazywany niekiedy archaicznym człowiekiem myślącym, żyjącym od mniej więcej 800 do 100 tysięcy lat temu. Na drzewie ewolucji hominidów występujejeszcze neandertalczyk, który przez tysiące lat koegzystował obok przedstawicieliHomo sapiens. Charakteryzował sięon krępym, mocno umięśnionym ciałem oraz brakiem szpiczastej bródki. W zależności od autora klasyfikacji bywał uważany za podgatunek człowieka rozumnego (wówczas był nazywany Homo sapiens neanderthalensis), albo odrębny od niego gatunek (Homo neanderthalensis). Ostatni sposób klasyfikacji występuje obecnie zdecydowanie częściej, a czas występowania neandertalczyków określa się na okres od około 250 do około 30 tysięcy lat temu. Badania archeologiczne dostarczyły również fragmentarycznych informacji o ich kulturze. Neandertalczycy posiadali proste zwyczaje związane z kultem zmarłych, dbali o osoby niepełnosprawne, wytwarzali narzędzia, ale należy pamiętać, że jakiekolwiek rozbudowane teorie o ich zachowaniu są bardziej opowieściami literackimi niż naukowymi.

W 2008 roku, naukowcy z Instytutu Archeologii i Etnografii Syberyjskiego Oddziału Rosyjskiej Akademii Nauk w Nowosybirsku, znaleźli w Denisowej Jaskini, w paśmie górskim Ałtaj, kości palca młodej kobiety z rodzaju Homo, które po badaniach genetycznych mitochondrialnego DNA doprowadziły do wyodrębnienia nowego gatunku lub podgatunku człowieka, nazywanego powszechnie denisowianami. Jak do tej pory niewiele wiemy o ich dokładnych cechach anatomicznych, ponieważ odkryto jedynie szczątki pochodzące z różnych części ciała, ale żadnego całego szkieletu. Większość specjalistów przypuszcza, że nowo wyodrębnieni ludzie przypominali budową fizyczną neandertalczyków i żyli mniej więcej w podobnymczasie. Co ciekawe we wspomnianej jaskini znaleziono również różnego rodzaju narzędzia i ozdoby, co sugeruje, że denisowianietworzyli – podobnie jak neandertalczycy i ludzie rozumni – własną kulturę. Klasyfikacja wspomnianych znalezisk nie jest jednak pewna.

Na temat możliwość krzyżowania się różnych gatunków ludzi, których szczątki odkrywano od XIX wieku, powstało wiele hipotez. Jeszcze niedawno twierdzono – na podstawie skamielin – że neandertalczycy i ludzie rozumni mogli się ze sobą krzyżować, ale ich potomstwo prawdopodobnie było bezpłodne. Dziś, po porównaniu zachowanych sekwencji kodu genetycznego, uważa się, że w naszym DNA znajdują się elementy kodu neandertalczyków oraz denisowian, a to z kolei podważa wiele wyobrażeńzwiązanych z przeszłościąnaszego gatunku, sprawiając jednocześnie, iż bardziej prawdopodobnymi stają się inne, jak choćby wizja Jeana-Jacques’a Annauda (urodzony 1943), który w 1981 roku wyreżyserował film fabularnyWalka o ogień, opowiadający o kontaktach różnych gatunków praludzi. Na podstawie badań genetycznych i nowych odkryć wiemy, że grupy takie kontaktowały się ze sobą, tworząc niekiedy mieszane związki. Nie wiemy czy dochodziło między nimi do jakiejkolwiek wymiany handlowej lub intelektualnej, ale zarówno neandertalczycy, jak i ludzie z Denisowej Jaskini, posiadali kość gnykową, znajdująca się pod żuchwą, przy szyi, a to z kolei wskazuje, że oba gatunki najpewniejwykształciły język umożliwiający przekazywanie idei abstrakcyjnych, jak choćby tych związanych z dalszym życiem po śmierci, na co wskazują pochówki, narzędzia i ozdoby. W takim przypadku możliwe były również kontakty międzygatunkowe polegające na wymianie informacji związanych z konkretnymi umiejętnościami, czyli tak jak w filmie Annauda, gdzie ludzie rozumni uczyli neandertalczyka rozpalania ognia.

Utytułowany polski historyk, archeolog i religioznawca Włodzimierz Szafrański (1920–1998), który swoją karierę naukową rozpoczynał od uczestnictwa w badaniach archeologicznych w Biskupinie, twierdził, że przez pierwsze miliony lat swojego rozwoju człowiek żył bez wierzeń i dopiero w środkowym paleolicie (a więc od około 120 do około 40 tysięcy lat temu) osiągnął możliwości bardziej zaawansowanego myślenia. Przy okazji naukowiec nie mógł się powstrzymać od marksistowskich dygresji oceniających negatywnie religię jako coś złego z natury: „kiedy pojawi się pierwszy, najdawniejszy ślad religii, formy ideologii, której treścią jest fantastyczne, złudne, wypaczone odbicie rzeczywistości w świadomości ludzi”6. Co ciekawe, z podobnymi poglądami nadal spotykamy się współcześnie nie tylko w religioznawstwie, ale nieomal całej kulturze europejskiej opartej na oświeceniowym kulcie postępu. Zabawne jest to, że Szafrański uznał religię za rodzaj ideologii, a tym samym pośrednio zrównał z nią wszelkie poglądy oparte na apriorycznym uznaniu czegoś za prawdę, jak to ma miejsce w marksizmie lub innej idealistycznej koncepcji politycznej. Interpretowanie wierzeń religijnych jako „wypaczonego odbicia”, a nie próbę odsłonienia niewidocznej – drugiej lub niedostępnej dla zmysłów – strony rzeczywistości jest jednak niezrozumiałe, szczególnie ze strony naukowca.

Ludzie naszego gatunku, a może również neandertalczycy lub denisowianie, od najdawniejszych czasów musieli zastanawiać się nad rzeczywistością oraz jej wielowymiarowością. Poszukiwali praw i zasad rządzących otaczającym ich światem materialnym dostrzeganym zmysłami. Jeżeli prehistoryczny człowiek rzucił kamieniem w jakieś zwierzę, to było to działanie celowe i odczuwana przez niego świadomość rządziła jego działaniem. Podobnie myślimy i dziś. Kiedy celowo coś zrobimy, to wiemy, że to nasza wola, a następnie związane z nią działanie było przyczyną tegoż zdarzenia.Prehistoryczny człowiek był do nas podobny biologicznie i miał podobną objętość mózgu. Powinien więc być świadomy, że wykonując najprostsze narzędzia, posługuje się wiedzą niedostępną dla zwierząt, a czynności z tym związane były skutkiem działania woli, a nie wrodzonych odruchów. Na zasadzie analogii mógł więc przypuszczać, że również inne zjawiska w naturze były lub mogły być skutkiem czyjegoś działania.

Kiedy żyjący tysiące lat temu ludzie wszystkich trzech koegzystujących obok siebie gatunków byli świadkami powalenia przez piorun wielkiego drzewa, prawdopodobnie zastanawiali się dlaczego tak się stało i co lub kto to sprawił. Piorun ma wielką moc i może wywołać pożary, dlatego wydaje się rodzajem skoncentrowanego ognia, przypominając niecoiskry wyskakujące z ogniska. Błyskawica powstaje jednak w chmurach, z których kiedy indziej pada deszcz, a więc przeciwność ognia. W jaki więc sposób powstająpioruny, skoro nieprzewidywalnie przeszywają niebo, uderzając wyłącznie w wybrane obiekty? Czy jest to wyraz kogoś woli, analogiczny do działań człowieka lub zwierząt?Dziś natura pioruna dla większości wydaje się oczywista, ale dzieje się tak dlatego, że wiedzę o zjawiskach fizycznych przekazujemy sobie za pomocą języka w ramach edukacji. Dlatego jedną z podstawowych cech, która umożliwiła ludziom odniesienie niebywałego sukcesu w przyrodzie – mimo fizycznej słabości – jest rozum oraz język, pozwalający na wzajemne (międzypokoleniowe) przekazywanie wiedzy lub informacji o tym co dzieje się w naszych głowach, włączając w tosny oraz wszelkie domniemaniao naturze świata. W efekcie ludzie zawsze tworzyli mity, legendy oraz wierzenia, których zewnętrznym przejawem sąrytuały, mające zapewnić wyznawcom powodzenie w życiu lub osiągnięcie zbawienia. Można przyjąć, że owo parareligijne lub parafilozoficzne rozważanie nie było konsekwencją ulegania złudzeniom, ale przejawem abstrakcyjnego myślenia nierozerwalnie związanego z inteligencją. Wytworzenie się w wyniku ewolucji dużego i skomplikowanego mózgu umożliwiło powstanie świadomości zdolnej do budowania modeli abstrakcyjnych, których obiekty są uzupełniane dodatkowymi treściami, a tym samym umożliwiają oderwanie się myśli od determinacji czasem i materią. Bardzo ważnym wydarzeniem były więc narodziny języków naturalnych pozwalających na przekazywanie nowych idei pomiędzy przedstawicielami tego samego gatunku, a szczególniew ramach grupy plemiennej. W ten sposób człowiek stawał się wytworem nie tylko biologii, ale również kultury umożliwiającej trwanie wiedzy związanej z interpretacją relacji pomiędzy obiektami rzeczywistości.

Tworzona przez ludzi kultura i związane z nią obrzędy wynikają z naszej wiedzy o świecie oraz sposobu jego opisu. Owa wiedza nie jest nam jednak przypisana z góry, ale zdobywamy ją sukcesywnie w ramach rozwoju indywidualnego lubgrupowego. U podstaw leżą więc bardzo elementarnedziałania na poziomie procesów myślowych7.Zanim cokolwiek zaczniemy wnioskować, musimy obserwowane zjawiska uporządkować wychwytując podobieństwa i różnice. Bazą dla myślenia jest więc tworzenie zbiorów pojęć, jak: zwierzęta, ludzie, mężczyźni, kobiety, dzieci, narzędzia. W ten sam sposób dzielimy zjawiska, przy czym część z nich wydaje się nam oczywista –nad których naturą się nie zastanawiamy –a część jest niezrozumiała. W ostatnim przypadku, przyrodzona naszemu gatunkowi dociekliwość rozpoczyna proces spekulacji, będącej nierozłączną towarzyszką inteligencji. W pewnym momencie, jakiś człowiek, a może nawet kilku niezależnie, musiało dojść do wniosku, że za pewnymi zjawiskami ktoś stoi, kogo bytu nie możemy doświadczyć zmysłami, a następnie ową refleksją podzielić się dalej.

Wiedzę oraz myśli potrafimy przekazywać wyłącznie za pomocą języka, rozumianego bardzo szeroko, a obejmującego również język migowy, który w wielu przypadkach umożliwiał porozumiewanie się ludów odległych kulturowo. Prostyprzekaz migowy oparty na wykonywaniu rękomaznaków rozumianych intuicyjnie umożliwia dzielenie się konkretnymi treściami. Gestami: uderzania, głaskania, pokazywania kolejnych palców, zamykania oczu i jednoczesnego przekręcania głowy, możemy wyrazić treści związane z konkretnymiczynnościami: bicia, pocieszania, liczenia, spania. Jak widać semantyka tak naprawdę nie odnosi się tylko i wyłącznie do wyrazów, ale również do gestów, wykorzystywanych powszechnie w pantominie lub pozbawionych dialogów krótkichfilmach animowanych dla dzieci8. Podobnie jest z mimiką twarzy. Ona też przekazuje konkretne treści. Dzięki uśmiechowi, zmarszczeniu czoła, szerszemu otwarciu oczu, zaciśnięciu zębów potrafimyefektywnie przekazywać uczucia. Dlatego możemy domniemać, że miny, w połączeniu z gestami oraz prostymi onomatopejami, przyczyniły się do przypisywania dźwiękom oraztworzonym słowom konkretnych znaczeń, a w efekcie narodzinom i rozwojowi językówu pradawnych ludzi, żyjących tysiące lat przed wynalezieniem pisma. W tym miejscu warto zauważyć, że w językach niektórych nacji, zachowały się do dnia dzisiejszego głoski mlaszczące, które nie są ani spółgłoskami, ani samogłoskami. Co ciekawe, różnego rodzaju mlaski, kwiki, kliki, plaski i im podobne, występują również w językach europejskich, jako elementy tak zwanej komunikacji paralingwistycznej. W Polsce, trzema krótkimi mlaśnięciami, podobnie jak trzykrotnym powtórzeniem sylaby „no”, a więc „no-no-no”, potrafimy wyrazić pozytywne zaskoczenie. Przypisywanie głoskom mlaszczącym konkretnego znaczenia, mogło być w społecznościach myśliwskich o wiele bardziej skuteczne niż używanie słów opartych na sylabach, ponieważ nawet dziś kliknięcie językiem, dla zwrócenia uwagi kogoś stojącego obokjest o wiele bardziej neutralne i nie płoszące zwierzyny na polowaniu niż wypowiedzenie jakiegoś słowa w wołaczu.

Faktem jest więc możliwość elementarnego porozumiewania się ludzi z różnych kultur, a to z kolei dowodzi, że w naszej naturze biologicznej są gdzieś zapisane konstrukcje umożliwiające w miarę podobne interpretowanie informacji odbieranych zmysłami9. Wydaje się, że owe podobieństwa nie dotyczą tylko współczesnych ludzi, bo w przeszłości musiały być zjawiskiem powszechnym podczas kontaktu między różnymi przedstawicielami Homo.

Istnienie intuicyjnego języka opartego na gestach obserwujemy również u zwierząt i nie dotyczy to tylko ssaków, ale nawet owadów, jak pszczoły, które ruchem informują się nawzajem o miejscu występowania pożywienia. W świecie zwierząt informacje są przekazywane nawet między przedstawicielami różnych gatunków. Na afrykańskiej sawannie ostrzeżenie o dostrzeżeniu skradającego się drapieżnika bywaidentycznie interpretowane przez różne gatunki, wywołując jednoczesny odruch ucieczki w stadach zebr, antylop gnu i bawołów. Również my, jako ludzie, potrafimy wymieniać informacje ze zwierzętami, a oczywistym przykładem jest kontakt z psami lub innymi udomowionymi gatunkami. Gest ręką bywa najczęściej jednoznacznie odczytywany przez czworonoga i wie on gdziewłaścicielkaże mu pobiec.

Interpretowanie zachowań zwierząt jako prostego przeniesienia cech ludzkich bywa niestetyobarczone błędem antropomorfizmu, w odniesieniu do ich nastrojów i spojrzeń wyrażających emocje, ponieważ pozorne oczywistości bywają nieprawdziwe już między ludźmi, a co dopiero istotami o różnej naturze biologicznej i anatomicznej mózgu. Dowodem może być fakt, że proste liczenie na palcach sprawdza się do pięciu, a nie dziesięciu. Terenowe badania antropologiczne dowiodły tego już dawno, ponieważ niektóre prymitywne plemiona w Amazonii liczby sześć, siedem i większe, wizualizują inaczej, wskazując na inne części jednej ręki. To z kolei dowodzi, że nasze pokazywanie liczb palcami obu rąk, jest tak naprawdę działaniem matematycznym polegającym na sumowaniu palców obu rąk.

Pojawienie się człowieka myślącego jako nowego gatunku, którego objętość mózgu i jego budowa anatomiczna była taka sama jak u ludzi współczesnych, należy uznać za chwilę przełomową w historii Ziemi. Nigdy dotąd nie zasiedlał naszej planety gatunek o tak dużych możliwościach intelektualnych, umożliwiających tworzenie kultury oraz sukcesywnego poszerzania i gromadzenia wiedzy. Wynikało to z budowy anatomicznej oraz genetycznej. Duży mózg, w połączeniu z rozwiniętą sprawnością manualną, determinował naszych przodków do uzupełniania braków siły fizycznej pomysłowością bazującą na intelekcie. Nasi anonimowi przodkowie byli właściwie tacy sami jak my, ale wszystko dopiero musieli odkryć, tworząc narzędzia, ubrania, ozdobyoraz inne przedmioty codziennego użytku; praktycznie z niczego. Byli odkrywcami świata i twórcami środowiska w jakim egzystowali. Dla porównania, żyjące w wodzie delfiny posiadające bardzo rozbudowane mózgi i – jak wszystko na to wskazuje – posługujące się mową o strukturze złożonej, nie są w stanie skonstruować jakichkolwiek skomplikowanych narzędzi. Przyczyna jest banalna. Budowa anatomiczna wodnych ssaków dostosowana jest jedynie do szybkiego i zwinnego poruszania się w wodzie. Tymczasem wytwarzanie przedmiotów wymaga sprawności manualnych, której delfiny nie mają. Człowiek posiada chwytne dłonie umożliwiające wykonywanie bardzo skomplikowanych i precyzyjnych ruchów, w tym za pomocą narzędzi.

Mózg człowieka i tworząca się w nim świadomość (zdolna do refleksji, analizy oraz opanowania języka natywnego) jest najważniejszym organem odróżniającym ludzi od innych zwierząt. W konsekwencji procesów myślowych potrafimy opanowywać wiele odruchów determinujących zachowania zwierząt. Bardzo często dostosowujemy się do sytuacji w sposób twórczy odkrywając nowe strategie przetrwania, co jest konsekwencją oceny sytuacji, a nie uleganiu odruchom.Nasza natura charakteryzuje się więc ogromnymi zdolnościami adaptacyjnymi do nierzadko skrajnie różnych warunków klimatycznych, żywnościowych, a nawet społecznych, które same w sobie są przecież wytworem ludzkim jako zbiorowości. Ponieważ nie posiadamy tak silnych i samodzielnych ciał jak większość zwierząt, nasza egzystencja jest zależna od innych ludzi w zakresie umiejętności lub dostarczania dóbr (w tym narzędzi) koniecznych do przetrwania, skazując nas na życie w grupie.

DNA dawnego Homo sapiens nie różniło się zbytnio od naszego, ponieważ kodowało takie same informacje jak w przypadku ludzi współczesnych, umożliwiając dokładnie taki sam rozwój płodowy, w którym kształtuje się między innymi kora mózgowa. W tym miejscu warto podkreślić, że sekwencje kodujące białka w organizmach eukariotycznych są w genach nieciągłe. Była to jedna z największych niespodzianek dla biologów molekularnych. Prócz informacji koniecznych dla funkcjonowania organizmu, a służących do produkcji potrzebnych związków chemicznych, które są zakodowane w eksonach (sekwencjach ulegających ekspresji), mamy w genach ciągi zasad niekodujących aminokwasów, tworzące sekwencje przerywnikowe (nazwane intronami). Obecnie uważa się, że około 90 procent z trzech miliardów par zasad DNA człowieka nie przekazuje informacji genetycznych, a ów nadmiar stanowi pewnego rodzaju margines bezpieczeństwa dla przyszłej ewolucji lub wręcz przeciwnie, jest to zbiór niepotrzebnych kombinacji, które okazały się zbędne dla przeżycia. Co ciekawe, jeżeli uwzględnimy tylko informacje zawarte w eksonach, to prawie połowa zakodowanych białek dotyczy działania mózgu10. Jasno z tego wynika, że najważniejszym organem człowieka jest ośrodkowy układ nerwowy, który umożliwił ludziom osiągnięcie ogromnego sukcesu ewolucyjnego, związanego z pojawieniem się wiedzy, w tym abstrakcyjnej, obejmującej analizę niewidocznych dla zmysłów zależności.

Prosty ssak, na przykład ryjówka, będzie wiedziała, że woda w rzece płynie. Rzeczywistość odbita w jej mózgu stanowi w takim przypadku proste odwzorowanie impulsów dostarczanych przez receptory. Tymczasem człowiek jest w stanie stwierdzić nie tylko fakt płynięcia rzeki z góry w dół, ale również – co wydaje się wręcz najważniejsze – że gdzieś ma ona swój początek i koniec. Po prostu skądś się bierze i dokądś podąża. Wyabstrahowanie takiego wniosku umożliwia przeniesienie go na inne zjawiska, jak na przykład życie, które również ma swój początek i koniec. Na tej zasadzie powstają w naszych mózgach analogie. Poszukiwanie powodu istnienia samych siebie, zastanawianie się nad przyczynami obserwowanych zjawisk, a następnie formułowanie abstrakcyjnych odpowiedzi w ramach szeroko pojętych wierzeń, można uznać za dowód posiadania przez naszych przodków inteligencji o wysokim stopniu zaawansowania procesów logicznych.

Mircea Eliade (1907–1986), rumuński religioznawca, filozof kultury i eseista, uważał człowieka za istotę z natury religijną, którego egzystencja realizuje się w odniesieniu do sacrum i profanum. Z kolei wzajemny stosunek do tych dwóch postaw miał wyjaśniać ideę świętości w kulturze. Uzasadnienia dla swoich poglądów Eliade poszukiwał w badaniach porównawczych podstawowych struktur lub archetypów religijnych, reprezentowanych przez różnego rodzaju rytuały, symbole oraz mity. Posługiwał się przy tym przykładami, które bardzo często przytaczał w swoich książkach, cieszących się w swoim czasie sporą popularnością. Tezy rumuńskiego myśliciela wydają się potwierdzać ewolucyjne pochodzenie zachowań sakralnych, które realizują postulat konieczności posiadania przez człowieka niepodważalnych pewników w rozumowaniu. Zbiór takich aksjomatów dostarcza między innymi religia, umożliwiając odnajdywanie sensu indywidualnego istnienia. Definiowana szeroko wiara, jako jedna z podstawowych cech charakteryzujących naturę człowieka, jest więc konsekwencją budowania systemów wnioskowania opartych na informacjachpochodzących z biologicznych receptorów. Uporządkowane przy pomocy wierzeń religijnych informacje umożliwiają z kolei tworzenie złożonego obrazu rzeczywistości, w którym obiektom i zjawiskom przypisuje się dodatkowe znaczenia symboliczne. Co ciekawe, podobny schemat występuje w przypadku nauk ścisłych, jak choćby fizyki, gdzie zdarzeniom przyporządkowujemy konkretne parametry, niewidoczne dla zmysłów, ponieważ takie pojęcia jak: pęd, masa, energia, są tak naprawdę skomplikowanymi konstrukcjami dedukcyjnymi11. Aby treści religijne, wyjaśniające niezrozumiałe zjawiska przekazywać, nawet w warunkach małych grup społecznych, pojawia się potrzeba budowania systemu mitów i obrzędów z nimi związanych. Dlatego już prehistoryczni myśliwi zdobiący ściany jaskiń przedstawieniami dzikich zwierząt musieli mieć rozwinięte wierzenia religijne oparte na magicznych rytuałach. Tworzenie mitów było w takim przypadku odpowiedzią na nurtujące ówczesnych ludzi pytania egzystencjalne. Po prostu duży mózg musiał się rozwijać i czymś zajmować, nadając sens wysiłkowi związanemu z walką o trwanie ułomnych jednostek – lub szerzej – gatunku we wrogim świecie, pełnym silniejszych fizyczniedrapieżników oraz groźnych chorób, których pochodzenie było niepoznawalne.

O istnieniu wierzeń religijnych i kultury u wczesnych przedstawicieli Homo sapiens świadczą pochodzące sprzed kilkunastu tysięcy lat przedstawienia dwunożnych postaci z głowami i porożem dzikich zwierząt. Najczęściej uznaje się, że są to podobizny tańczących szamanów przebranych za zwierzęta, którzy rytualnym aktem mieli zapewnić powodzenie w polowaniu. Przypuszczamy, że religijni przewodnicy (prawdopodobnie animistycznych wierzeń) umysłem wprawionym w trans doświadczali kontaktu ze światem zmarłych i duchów. Pewności jednak nie mamy. Nie wiemy również, czy funkcja społeczna szamana była na stałe przypisana jednej osobie lub grupie. Możemy się tylko domyślać na podstawie antropologii porównawczej, czyli badaniu zwyczajów panujących u obecnych lub historycznych ludów prymitywnych, których zwyczaje zostały opisane w książkach. Warto zauważyć, że przedstawiani na malowidłach jaskiniowych szamani najprawdopodobniej byli pierwowzorem dla znacznie późniejszych bogów egipskich, wyobrażanych na ścianach starożytnych świątyń jako dwunożne postacie z głowami zwierząt, co wydaje się dowodzić pewnej ciągłości kulturowej i ewolucji pradawnych wierzeń.

Stany snu, profetycznych wizji i intuicyjnych przeczuć są ważnym elementem życia. Dotyczy to również ludzi współczesnych w każdej kulturze. Rzeczywistość materialna jest w mózgu korygowana informatycznymi pętlami zwrotnymi; w konsekwencji ludzie po prostu wiedzą, że ona istnieje. Świata duchowego, w którym bytami są siły posiadające wolną wolę nie da się w ten sposób skorygować. Bóg lub jakikolwiek duch może, ale nie musi odpowiedzieć na nasze rytuały, modlitwy, działania. Po prostu może mieć jakiś nieznany powód, aby nie zareagować. Może być też tak, że danej osobowości boskiej tak naprawdę nie ma. Mimo wszystko wielu ludzi jest przeświadczonych, po prostu wie, że świat duchowy istnieje. Są o tym przekonani ludzie z różnych grup społecznych, w tym bardzo wykształceni, jak fizycy i matematycy, którzy poznając prawa dotyczące rzeczywistości obiektywnej dochodzą do przekonania o istnieniu transcendencji, czyli czegoś nie podlegającego poznaniu w ramach eksperymentu. Wynika to z faktu, że zjawiska fizyczne opisywane matematycznymi wzorami są z sobą powiązane na poziomie elementarnym, sięgającym do fizyki kwantowej. Zmiana jakiegokolwiek elementu układanki, jak choćby masy wybranej cząstki elementarnej – nawet o drobne części procenta – powoduje, że wznoszona z pietyzmem konstrukcja naszej wiedzy w naukach przyrodniczych zwyczajnie by uległa zawaleniu. To skłania niektórych kosmologów, astronomów i fizyków do wnioskowania o konieczności istnienia celowych reguł albo planu, a co za tym idzie jakichś transcendentnych świadomości będących przyczyną zjawisk oraz praw rządzących światem. Po prostu sięgając do źródeł rozumowania zawsze dochodzimy do konieczności istnienia pewników nie podlegających zmianom w czasie i wykraczających poza rzeczywistość w jakikolwiek sposób mierzalną. Na podobnej zasadzie nikt nie widział świadomości, ale każdy ją odczuwa. Wiemy, że duch każdego z nas jest gdzieś w środku ciała i owo „ja” jest w jakiś sposób od materii wyzwolone, choć jednocześnie zależne.

W niektórych sytuacjach świadomość potrafi się poruszać w rzeczywistości niematerialnej, doświadczając marzeń sennych, transu wywołanego zabiegami magicznymi lub w stanach odurzenia substancjami psychoaktywnymi. Wówczas nie istnieje żadna pętla zwrotna umożliwiająca korektę obserwacji, ponieważ nasze odczucia wydają się nie mieć związku z biologicznymi receptorami. Wszystko dzieje się w świadomości i od naszej woli lub wiedzy zależy co uznamy za prawdę. Aby żyć, musimy jednak wiedzieć kiedy nasze przeżycia były prawdziwe, a kiedy ulegaliśmy złudzeniom. Wiadomo, że nie każda osoba posiada umiejętności zanurzania i poruszania się w świecie wymagającym intuicji duchowej, w jakiś sposób natchnionej. Jak przypuszczamy, już we wczesnych społecznościach plemiennych, osobami predysponowanymi do kontaktu z nieznanym bytami byli wspomniani już szamani pełniący funkcję przewodników lub autorytetów. W oczach pozostałych członków plemienia posiadali oni zdolność porozumiewania się ze światem duchowym, który był drugą stroną rzeczywistości niedostępnej dla przyrodzonychbiologicznie zmysłów. W ten sposób tworzyła się szeroko definiowana kultura. Czarownicy, starszyzna plemienna, myśliwi i kobiety musieli następnie gromadzoną pokoleniami wiedzę o sacrum przekazywać młodszym. Narastająco tworzyły się złożone wierzenia i rytuały realizujące sformułowaną przez Mircea Eliade ideę religijnej natury człowieka, której ewolucyjnym uzasadnieniem było trwanie w czasie jednostek i grup.

Praktycznie w każdej kulturze, obok rzeczywistości materialnej odczuwanej bezpośrednio receptorami, istniał świat nieznany, dostępny wyłącznie w stanach odmiennej świadomości. Żyły w nim duchy zmarłych, bogowie lub demony sprawiające, że w lesie łamały się drzewa, w górach schodziły lawiny, a z nieba uderzały pioruny. Ów świat niematerialny mógł oddziaływać na rzeczywistość zmysłową, dokładnie tak samo jak niedostrzegalne zmysłami zjawiska fizyczne umożliwiają dziś przesyłanie informacji za pomocą fal elektromagnetycznych, obrazowania wnętrza ciała promieniowaniem rentgenowskim lub tworzenia przestrzennych map dna mórz przy pomocy urządzeń wykorzystujących ultradźwięki. Ostatni przykład jest bardzo ciekawy, ponieważ ludzie pośrednio obserwowali go już tysiące lat temu. Niektóre zwierzęta, na przykład psy lub nietoperze, słyszą coś czego my usłyszeć nie potrafimy. Wniosek nasuwa się sam. Skoro zwierzęta są w stanie odczuwać coś dla nas niedoświadczalnego, to muszą istnieć inne cechy lub wymiary rzeczywistości, niedostępne dla człowieka, ale jednak istniejące realnie. Od początku ludzie wiedzieli, że posiadane przez nich zmysły są ograniczone. Na podobnej zasadzie, odczuwając upływ czasu, nasi przodkowie mogli stwierdzić, że każde zaobserwowane zjawisko w przyrodzie musiało być czymś poprzedzone. Dlatego cały świat posiadał drugą, niewidoczną albo też niezrozumiałą dla zmysłów stronę, w której miały miejsce zdarzenia tłumaczące fakty z rzeczywistości zmysłowej. Jako gatunek, stworzyliśmy lub odkryliśmy sacrum.

1Tłumaczenie Władysława Kłosiewicza opublikowane w katalogu II Festiwalu Oper Barokowych (1994), jaki miał miejsce w Warszawskiej Operze Kameralnej.

2Żył prawdopodobnie w VIII wieku przed naszą erą.

3Na podstawie Mitów greckich Roberta Gravesa, wydanie polskie – 1968.

4Chodzi o rzeźbę z około 79 roku, znajdującą się w zbiorach neapolitańskiego Museo Archeologico Naziomale.

5O archeologicznym odkryciu szerzej wspominam w książce Natura humana (2023),rozdział Siła wiary, strony 180–182 wydania na papierze.

6Na podstawie rozdziału Religie prahistoryczne z książki Religie Azji, Afryki, Ameryki, Australii i Oceanii. Zarys dziejów (1980), która była autoryzowanym skrótem części pierwszej III wydania Zarysu dziejów religii (pierwsze wydanie 1964).

7Tematem rodzenia się procesów myślowych zająłem się szerzej w książce Natura humana (2023), rozdziały: Logika człowieka i Genezis.

8Takie filmy były powszechnie produkowane w latach 60. i 70. XX wieku, a przykładami polskich produkcji może być Bolek i Lolek lub Reksio.

9John Locke (1632–1704) postulował, że człowiek jest czystą tablicą (tabula rasa); krytyce tak sformułowanej tezy poświęciłem rozdział Chybione teorie w książce Natura humana (2023).

10Ludzkie DNA zawiera w sobie niekodujące intronyoraz kodujące eksony. W wyniku transkrypcji powstaje cząsteczka pre-mRNA (przed-informacyjnego RNA). Ma to miejsce w jądrze komórkowym poprzez bezpośrednie przepisanie informacji genetycznej z DNA. W kolejnym etapie pre-mRNA poddawane jest obróbce polegającej na usunięciu intronów. W ten sposób powstaje mRNA (czyli informacyjne RNA, skrót od angielskiego messenger RNA), które zawiera wyłącznie informacje kodujące zawarte w eksonach. Stosując technologię DNA, z wyodrębnionego mRNA, biolodzy molekularni syntetyzują za pomocą odwrotnej transkryptazy jednoniciową cząsteczkę cDNA (komplementarne DNA, skrót od angielskiego complementary DNA), która po procesie polimerazy DNA pozwala uzyskać dwuniciowe cDNA. I właśnie prawie połowa białek w nim zakodowanych to białka ludzkiego mózgu.

11O konieczności budowania systemów na bazie aksjomatycznej w odniesieniu do religii i nauki pisałem w rozdzialeSiła wiary, w książce Natura humana (2023).

ADAPTACJA, CZYLI Z NATURY DOBRZY, Z NATURYŹLI

Z wyodrębnieniem człowieka jako gatunku obdarzonego dużym mózgiem, a co za tym idziewyposażonego w niespotykane wcześniej w przyrodzie możliwości intelektualne, wiążą się narodziny wiedzy przekazywanej za pomocą języka i kumulowanej z pokolenia na pokolenie. Wytwarzanie prostych narzędzi, budowanie namiotów, oprawianie skór, rozpalanie ognia, opracowywanie strategi polowań, w tym budowa pułapek, wymagały znajomości materiałów, rozumienia zachowania zwierząt oraz wspólnego działania polegającego na podziale ról w grupie. Takie procesy mogły mieć miejsce jedynie poprzez wymianę informacji.Rozwój języka skutkował też tworzeniem się uniwersalnych schematów rozumowania oraz narodzinami abstrakcyjnego myślenia, którego wytworem była z kolei religia wyjaśniająca przyczynę niektórych niewytłumaczalnych zjawisk. Obok wierzeń o charakterze religijnym, równolegle pojawiła się etyka, przypisująca poszczególnym zachowaniom, przedmiotom lub bytom ocenę dobra albo zła.

Pewnego rodzaju etyka trywialna12, będąca najprostszą formą etyki sytuacyjnej, występuje w przyrodzie naturalnie i to już na poziomie najprymitywniejszych organizmów. Pojawienie się jej wynika z faktu, że podstawowym celem w przyrodzie ożywionej jest jednoczesne przetrwanie jednostki i gatunku.Aby to łatwo zrozumieć, wystarczy podstawowe twory biologiczne i zjawiska z nimi związane uznać za pewnego rodzaju naturalne reprezentacje obiektów matematycznych powiązanych z logiką oraz teoriami: zbiorów, relacji, kategorii. Już na poziomie komórkowym świat jest dzielony na zewnętrzny i wewnętrzny, odgraniczony od siebie błoną komórkową13, przepuszczającą do środka tylko wybrane substancje. W ten sposób komórka broni się przed szkodliwymi czynnikami zewnętrznymi, które nie są pożądane dla osobniczych procesów związanych z życiem.Podobnie, na zewnątrz wyrzucane są wszelkie niepotrzebne związki chemiczne, będące wynikiem procesów metabolicznych wewnątrz. Taką sytuację możemy więc opisać nie tylko przy pomocy podziału świata na to, co przynależy organizmowi i jego zewnętrzność, ale również na to co dla komórki jest dobre –lub obojętne – oraz na obiekty i zjawiska, będące ewidentnie czymś złym, ponieważ mogącym prowadzić do śmierci lub uszkodzenia, a w efekcie zagłady jednostki, a w szerszym ujęciu nawet gatunku. Taka trywialna etyka sytuacyjna w analogiczny sposób działa również w przypadku organizmów wielokomórkowych lub w przypadku zbiorowości przynależnych do tego samego gatunku. Pojęcia „ja” i „mi” są zastępowane przez „my” i „nam”. Pozbawione ośrodków interpretacyjnychkomórki inieco bardziej złożone od nich proste organizmy biologiczne, tworzące na przykład kolonie, wiedzą, że coś jest dla nich – jako mnogości – dobre lub obojętne, a coś innego złe (sic!).

Analogiczny podział na rzeczy dobre i złe zachodzi również w przypadku złożonych organizmów posiadających mózgi, w tym człowieka. Wówczas, to nie tylko komórki lub autonomiczne narządy wewnętrzne, jak wątroba lub nerki, interpretują co jest dla organizmu dobre albo złe, ale także ośrodkowy układ nerwowy, który analizuje i ocenia bodźce napływające od receptorów oraz następujące po nich reakcje wewnętrzne. Niekiedy – pod wpływem jakiegoś czynnika – organizm zaczyna produkować neuroprzekaźniki związane z odczuwaniem przyjemności, jak dopamina14lub wręcz przeciwnie, te związane ze stresem lub bólem. W takim przypadku zjawiska zaczynają być interpretowane nie tylko w ramach wrodzonych odruchów, ale również w wyniku prostej refleksji wynikającej znabytego doświadczenia. Czasami prowadzi to do wytworzenia się odruchów nabytych. Z perspektywy świadomości, skutkuje tosamoczynnym wykreowaniemsię pewnego rodzaju indywidualnejetyki sytuacyjnej, w której obiektom zewnętrznym lub zjawiskom mózg przypisuje odpowiednie wartości etyczne, bo wie, że coś prowadzi do uczucia przyjemności, coś innego jest obojętne, a coś jeszcze innego będzie źródłem nieprzyjemności. Po uogólnieniu powstają trzy zbiory: dobra, zła i obojętności. Wydaje się, że w ten sposób reaguje większość zwierząt, w tym ludzie (jako jednostki), którzy z biologicznego punktu widzenia działają podobnie do pozostałych ssaków. Sytuacja ulega zmianie kiedy prócz osobniczych odczuć mamy do czynienia ze zjawiskami społecznymi, zachodzącymi w grupie, aodnoszącymi się do stada, plemienia lub społeczeństwa.

Etyka trywialna, w przypadku człowieka i zwierząt tworzących zorganizowane grupy, od pewnego momentu zaczyna przyjmować kształt etykispołecznościowej, która nie jest opartawyłącznie na subiektywnych ocenach, ale zaczyna uwzględniać interes wielu jednostek. Początkowo maona zastosowanie tylko w odniesieniu do konkretnej grupy, ale z czasem nabiera cech znacznie bardziej uniwersalnych. Zachowania samolubne zaczynają być przez stado lub plemię oceniane jako złe, mimo że dla jednostki mogą być one źródłem przyjemności. W ten sposób może powstać dysonans pomiędzyzachowaniami subiektywnie dobrymi dla osobnika, a niewłaściwymi dla grupy, której jest on członkiem. W efekcie jednostka staje przed wyboremczy powinna wybrać zachowanie sprzeczne,czy zgodne z etyką obowiązującą w grupie. Decyzja bywa trudna, ponieważ rozwiązanie dobre dla ogółu może w pewnych sytuacjach prowadzić do odczuwania nieprzyjemności przez ową jednostkę, a więc stanuwewnętrznego cierpienia, co będzie spowodowane niezaspokojeniem pragnienia.

Jeżeli w okresie niedoboru pokarmu jakaś małpa zje całe dostępne pożywienie, ulegając pragnieniu zaspokojenia głodu, i nie podzieli się znalezionym jedzeniem z pozostałymi członkami stada, to może doprowadzić do sytuacji, w której osłabią się szanse na przetrwanie wszystkich. W przypadku społeczeństw tworzonych przez ludzi, zachowania polegające na wyborze działań sprzecznych z interesem grupy lub utrwalonych w kulturze jako dla niej niewłaściwe,najczęściej traktowane są jako odstępstwa od norm moralnych lub przestępstwa podlegające karze. Jak widać, tradycyjna etyka, dzieląca zachowania na dobre, złe i obojętne, rodzi się wtedy kiedy przedstawiciele jakiegoś gatunku tworzą zorganizowane społeczności, w których między jednostkami zachodzą więzy emocjonalnelub kulturowe oparte na wzajemnej zależności.

Wielu osobom wydaje się, że dobro i zło to wymysły ludzkiej kultury, niewystępujące w świecie zwierząt. Szczególnie dotyczy to zachowań etycznie złych, jak: oszustwo, kradzież, morderstwo, konflikt, wojna. Rzeczywistość jest jednak zupełnie inna, a dowodów dostarczają obserwacje zachowań zwierząt. W szczególny sposób dotyczy to ssaków, w tym naczelnych. Niektóre małpy potrafią robić coś w tajemnicy, ukrywając swoje zachowania przed pozostałymi członkami stada. Takie obserwacje poczyniono już bardzo dawno temu w ogrodach zoologicznych, a najczęściej dotyczyły one pożywienia. Ulubione przysmaki bywają przez jednostki cichaczem chowane, a następnie pokątnie zjadane. W przypadku odkrycia takiego zachowania przez stado, samolubna jednostka spotykała się najczęściej z agresją, ostracyzmem polegającym na czasowym wykluczeniu winowajcy z podziału innego pożywienia lub degradacją pozycji w grupie. Niektóre małpy potrafią też kraść przysmaki, a nawet udawać, że zabrał je ktoś inny. Jak widać, oszustwo, kradzież i kłamstwo nie są wynalazkiem ludzkim, a fakt dezaprobacji ich przez pozostałych członków stada dowodzi, że czyny takie są oceniane jako złe lub niewłaściwe również w stadach zwierząt, dowodząc istnienia wśród nich etyki.

Między zwierzętami tego samego gatunku dochodzi również do zabójstw lub morderstw, w tym dokonywanych z premedytacją. Walczące ze sobą samce morsów lub słoni morskich potrafią w ferworze walki o samice, przypadkiem tratować własne młode. Obserwowano również, że samce antylop przejmujące dominację nad stadem niekiedy zabijająniedojrzałe osobniki, będące potomstwem innego byka. Podobne sytuacjemają miejscepośród kotów. W stadach szympansów dochodziło zaś do czynów motywowanych zazdrością. Samica, która utraciła własne młode, a stojąca wyżej w hierarchii społecznej, potrafiła zabić młode innej samicy tylko po to, by dziecko tamtej również nie żyło, a nielubiana matka również cierpiała. W innym przypadku nieszczęśliwa samica szympansa potrafiła młode ukraść, a następnie adoptować je w miejsce utraconego.

Najbardziej spektakularnym przykładem, że zachowania społeczne powszechnie oceniane jako moralnie złe nie są wynalazkiem ludzkim, byłaczteroletnia wojna szympansów jaka miała miejsce w Parku Narodowym Gombe w Tanzanii. Dowiedzieliśmy się o niej dzięki Jane Goodall (urodzona 1934), która od połowy lat 60. XX wieku prowadziła obserwacje zachowań małp, szczególnie szympansów. Wyniki badań brytyjskiej naukowiec były popularyzowane filmami przyrodniczymi, dzięki którym do powszechnej świadomości przedarł się fakt, że człekokształtne małpy potrafią posługiwać się prostymi narzędziami, tworzą złożone relacje społeczne oraz porozumiewają się planując wspólne działania, choćby takie jak polowanie. Największym zaskoczeniem było jednak odkrycie prowadzenia przez najbliżej spokrewnione z człowiekiem ssaki regularnych walk pomiędzy stadami.

W1970 roku, w grupach szympansów obserwowanych przez Jane Goodall, wybuchły walki o przywództwo między samcami. Konflikty wewnętrzne doprowadziły do sytuacji, w której koegzystujące dotychczas ze sobą pokojowo stada i grupy zaczęły się unikać. W efekcie nastąpiło całkowite ich rozdzielenieoraz zaniechanie wzajemnych kontaktów. Szympansy ze stada północnegozrezygnowały z eksplorowania terenów przynależnych do szympansów południowych, a ci drudzy przestali zapuszczać się na obszar opanowany przez pierwszych. Do stycznia 1974 roku stosunki między stadami i mniejszymi grupami były jednak neutralne. Sytuacja uległa całkowitej zmianie kiedy sześciu dojrzałych samców podkradło się i zaatakowało samotnie żerującegoprzedstawiciela innej grupy. Napadnięty szympans próbował uciekać, ale został powalony przez jednego z napastników. Po chwili do ataku przyłączyły siępozostałesamce. Bili oni ofiarę rękoma i nogami, a jeden z atakujących zaczął ją nawet gryźć. Atak trwał około 10 minut. Ciężko pobitego samca, którego Goodallnazywała imieniem Godie, małpi oprawcy pozostawili na pewną śmierć. Było to pierwsze w historii obserwacji szympansów udokumentowanemorderstwo.

Atak na samotnie żerującego Godiego był dopiero pierwszą zbrodnią, rozpoczynając serię napadów, których przebieg był nieomal zawsze podobny. Zmówiona grupa samcówz zaskoczenia atakowała pojedynczą ofiarę. Co ciekawe, do 20-minutowegoataku na drugiego zabitego samcadołączyła również samica. Po jednym z kolejnych morderstwatakującesamcezaczęłyokazywać radość z dokonanego czynu, głośno rycząc oraz rzucając gałęziamilub kamieniami. Z czasem wojna szympansów w Parku Narodowym Gombe przybrała na sile i mordować zaczęły się również samice. Doprowadziło to do sytuacji, że niektóre grupy uległy całkowitej eksterminacji, a ich tereny zostały przejęte przez napastników. Nadal dochodziło jednak do incydentów granicznych, w których małpy z tego samego gatunku okazywały wobec siebie wrogość.

Wieloletni konflikt pomiędzy szympansami głęboko poruszył brytyjską badaczkę, która nie spodziewała się, że małpy są zdolne do dokonywania celowych i zaplanowanych morderstw w celu przejmowania terytorium konkurencyjnej grupy. Rozpoczynając swoją pracę naiwnie zakładała, iż szympansy sąstworzeniami znacznie łagodniejszymi od ludzi w kontaktach społecznych. Można powiedzieć, że było to wynikiem obiegowych mitów współczesnej cywilizacji, mówiących, że zwierzęta nigdy nie zabijają dla przyjemności, uprzedzeń lub żądzy posiadania. Relacja Jane Goodall, opisująca historię kilkuletniego konfliktu między stadami człekokształtnych małpspotkała się jednak z oskarżeniami o nadmierny antropomorfizm, bezzasadnie przypisujący zwierzętom kreowaniedziałań, które dotychczas uważano za wytwór ludzkiej kultury. Pojawiły się nawet hipotezy, że agresywne zachowania małp są tak naprawdę efektem zmniejszania terytoriów dostępnych dla zwierząt lub w wyniku innej działalności ludzkiej, która sprowokowała zwierzęta do nienaturalnej agresji. Dziś wiemy, na podstawie kilkudziesięciu lat badań nad zachowaniami szympansów zwyczajnych (Pan troglodytes) i karłowatych (inaczej bonobo – Pan paniscus), że ssaki naczelne dokonują czynów, które nieomal zawsze były przez ludzi oceniane etycznie jako złe, i to niejako same z siebie, z własnej natury. Liczne obserwacjeobaliłylub nie potwierdziłyteorii o decydującym wpływie człowieka, na występowanie pośród wspomnianych małp zachowań agresywnych, prowadzących ostatecznie do zabójstw lub morderstw. O wiele bardziej prawdopodobną jest dziś hipoteza, wskazująca przyczynę występowania przemocy w wyborze strategii adaptacyjnej, w wyniku której agresorzy uzyskują korzyści materialne, zwiększając swój dostęp do ważnych zasobów, takich jak żywność lub partnerzy seksualni.

W 2014 roku, na łamach prestiżowego czasopisma naukowego Nature, został opublikowany artykuł Śmiertelną agresję u szympansów lepiej można wyjaśnić strategiami adaptacyjnymi niż wpływem człowieka(w oryginale – Lethal aggression in Pan is better explained by adaptive strategies than human impacts), w którym zespółaż 30 badaczy małp człekokształtnych poddał analizie obszerny zbiórobserwacji dotyczących 152 zabójstw dokonanych przez szympansy przez pół wieku,w 18 społecznościach, będących pod różnym wpływem czynników powodowanych działalnością człowieka. Okazało się, że większość brutalnych napastników (92%)orazich ofiar (73%)była samcami. Dwie trzecie zabójstw miała miejsce przy okazji ataków jednej społeczności na drugą, a liczba napastnikówpraktycznie zawsze znacznie przekraczała liczebnością ofiary. Analiza dokonana przez badaczy wykazała, że motywacją do ataków były korzyści wynikające z poszerzania posiadanych zasobów, a nie negatywny wpływ człowieka. Powyższe wnioskiskłaniają zaś do refleksji, że zaplanowane grupowe napady, których celem jest zabicie ofiary lub walka plemienna o zasoby, nie są cechą przypisaną tylko i wyłącznie naszemu gatunkowi lub historycznym przedstawicielom z rodzaju człowiek (Homo). Wręcz przeciwnie. To biblijną opowieść o pierwszym zabójstwie15, w którym Kain zabija swojego brata Abla, należy uznać za próbę wyjaśnienia przy pomocyreligijnego mituzjawiska znacznie bardziej powszechnego w przyrodzie niż sądziliśmy.

Badania porównawczemiędzy przedstawicielami różnych gatunków dostarczają nam przykładów, że zabijanie przedstawicieli tego samego gatunku jest zjawiskiemobecnym pośród zwierząt tworzących relacje społeczne. Celem zabójstw jest najczęściej chęć poszerzania zasobów, zapewniających zarówno sukces genetyczny, poprzez przekazanie swoich genów potomkom z jednoczesną redukcjąilości potomstwa innych samców, jaki i w postaci powiększenia posiadanego terytorium, umożliwiającego większą kontrolę nad dostępem do żywności. W efekcie niektóre zwierzęta walczą o posiadanie analogicznie jak ma to miejsce pośród ludźmi. Z punktu widzenia etyki kluczowymi kryteriami są wówczas pojęcia odnoszące się do identyfikacji grupy, stada i gatunku. Warto się jednak zastanowić jakie to mogło mieć znaczenie w przypadku żyjących obok siebie dziesiątki tysięcy lat temu przedstawicieli różnych odmian człowieka? Może przemoc i idące za nim zło było tylko wynikiem aktywacji mechanizmów adaptacyjnych, które jako ludzie odziedziczyliśmy po zwierzętach?

Nie wiemy co było przyczyną wymarcia pradawnych gatunków człowieka. Teorii na ten temat powstały setki. Możliwe, że zniknięcie z naszego świata neandertalczyków lub denisowian, wynikało z jakichś banalnych powodówalbo było splotem wielu nieszczęśliwych wypadków. Możliwe, że między naszymi praprzodkami wybuchały wieloletnie wojny podobne do tych jakie obserwowała przez kilka latmiędzy szympansami Jane Goodall. Takie wyniszczające konflikty, przy stosunkowo małej populacji, bez problemu mogły doprowadzić do eksterminacji całego gatunku, po którym fragmentaryczny ślad pozostał już tylko w naszych genach. Ale czy prehistoryczne sporymiędzy plemionami lub gatunkami wynikały tylko z walki o zasoby?A możebyły one skutkiem nieakceptowalnych dla którejś ze stron różnic kulturowych o naturze etycznej lub religijnej? Mnożenie pytań nie rozwiązuje problemu. Wiemy jednak z pewnością, że przeszłość człowieka, mityczny stan jego dzikości, nie był nigdy idyllą jaką rysował w swoich pismach Jean-Jacques Rousseau (1712–1778).

Prehistorycznym ludziom bardzo często przypisywano skłonność do kanibalizmu. Dowodem na to miały być – na przykład – rozdrobnione szczątki innych przedstawicieli Homo w siedliskach neandertalczyków. Formułujący takie teorie naukowcy wykorzystywali analogie kulturowe do dzikich ludów, które jeszcze wiek temu zabijały przedstawicieli innych plemion, a następnie spożywały ciała wrogów. Aby zrozumieć ów domniemanyprehistoryczny kanibalizm, możemy ponownie posłużyć się porównaniem do żyjących obecnie małp. Wiele gatunków, jak choćby szympansy, poluje na inne naczelne – nawet blisko spokrewnione – tolerując przedstawicieli własnego. Czy mamy w takim przypadku do czynienia z kanibalizmem pośród małp? Wydaje się, że raczej nie, bo chodzi jednak o przedstawicieli różnych gatunków, nieco podobnych, ale jednak odmiennych biologicznie. Podobnie, jeżeli dawni przedstawiciele rodzaju Homo, mieli świadomość własnego gatunku jako archetypu siebie, to wzajemne zabijanie się między grupami złożonymi z przedstawicieli różnych gatunków biologicznych lub ewolucyjnych trudno uznać za przejawy ludożerstwa. Po prostu osobnicy przynależni do obcych grup, wyglądający i zachowujący się inaczej, nie należeli do mnogości identyfikowanej z własną zbiorowością (gatunkiem). Tym samym obcy byli zwierzętami, na które niekiedy się polowało. Co ciekawe, ślady tego typu myślenia występowały powszechnie jeszcze do początków XX wieku. Naukowcy i prawodawcy klasyfikowali niektóre ludy, jak afrykańskich Buszmenów lub australijskich Aborygenów, jako zwierzęta. Mimowolnie zakładali jednak bliskie pokrewieństwo gatunkowe, ponieważ polowania na tubylców, do których niekiedy dochodziło, nie łączyły się ze spożywaniem mięsa prymitywnych ludzi. Wracając do prehistorii i naszych o niej wyobrażeń, to kiedy grupa neandertalczyków z filmu Jeana-Jacques’a AnnaudaWalka o ogień, dotarła do plemienia Homo sapiens, starszyzna sprawdzała kim oni są i jakie ludzkie cechy anatomiczne posiadają. Nigdy nie dowiemy się czy do takich sytuacji rzeczywiście dochodziło, ale zastanawianie się kim jest obcy zdaje się działaniem całkowicie naturalnym, a wyobraźnia sugeruje nam, że właśnie tak mogło być. Domniemań nie można jednak traktować jako fakty. Warto pamiętać, że niekiedy kanibalizm mógł pełnić funkcje magiczne tak jak to jeszcze niedawno miało miejsce, w niektórych kulturach prymitywnych Ameryki Południowej, wysp Oceanu Spokojnego oraz Nowej Gwinei. Celem spożywania części ciała zabitego wroga nierzadkobyło przejęcie jego sił fizycznych lub duchowych. Na podobnej zasadzie rytualnie jedzono również części ciała przedstawicieli własnego plemienia. Kanibalizm był więc elementem kultury, posługującej się wierzeniami i etyką obowiązującą w danym rejonie geograficznym.

Bazą do powstania klasycznie rozumianej etyki –a więc ogółu ocen i norm moralnych przyjmowanych za właściwe w danej społeczności, cywilizacji lub epoce – są procesy biologiczno-społeczne o charakterze adaptacyjnym, gdzie trywialne dobro indywidualne zostaje podporządkowane dobru zbiorowemu, w tym objawionemu przez jakiegoś boga. Celem ewolucyjnym takiej etyki – podobnie zresztą jak i religii – jest zapewnienie sukcesu grupie wyodrębnionej w ramach gatunku biologicznego; w przypadku ludzi może to być: plemię, królestwo, naród, państwo. Prawa moralne, tak samo jak religijna jedność, miały zapewniać ład umożliwiający rozwój. Co jakiś czas, w wyniku migracji lub wojen, spotykały się ze sobą grupy ludzi mające odmienną moralność i wbrew pozorom jej zasady nie były związane ze stopniem rozwoju intelektualnego, technicznego lub gospodarczego. Obyczaje, oceniane dziś jako nieludzkie, były czymś normalnym dla Asyryjczyków, Kartagińczyków, Majów i przedstawicieli wielu innych kultur tworzących wielkie cywilizacje. Zabijanie jeńców lub zakładników, okrutne tortury wobec pokonanych w walce, składanie w ofierze dzieci, palenie żywcem małżonek władców, wyrywanie wewnętrznych narządów z ciał ludzi składanych w ofierze krwiożerczym bogom, a nawet kanibalizm, wywoływało przerażenie głównie u przybyszów, jak choćby odkrywców obu Ameryk lub wysp Oceanu Spokojnego. Czy w takim razie skłonność do zła jest czymś naturalnym i na stałe przypisanym człowiekowi, wyrastając tak naprawdę z jego zwierzęcej natury, która sukces adaptacyjny (indywidualny i zbiorowy) traktuje zawsze ponad wszystko?

Kiedy czytamy antyczne sztuki Eurypidesa (około 480–406 przed naszą erą), gdzie w niektórych miejscach znajdują się aluzje do problemów współczesnych pisarzowi16, poznajemy utrwalone pismem klinowym na glinianych tabliczkach zapiski o trudach codziennego życia w starożytnej Mezopotamii, czytamy średniowieczne kroniki, śledząc historie i perypetie ludzi już od dawna nie żyjących, to – poczynając od schyłku prehistorii, a kończąc na czasach nam współczesnych – trudno jest oprzeć się wrażeniu, że natura ludzka zupełnie się nie zmienia pod względem emocji, którym ulegamy. Od tysięcy lat każdy z nas zmaga się z przeciwnościami podobnymi do tych jakie kiedyś lub gdzieś ktoś już miał. Różnica polega głównie na zmianach kulturowych, używanym słownictwie oraz postępie technicznym, będącym bezpośrednim sprawcą współczesnego dobrobytu. Instynkty, pragnienia, żądze, po prostu wszystkie emocje i błędy z nich wynikające, wydają się mieć taką samą naturę, jakby wpisaną w biologiczne życie na Ziemi. Analogicznie jest z marzeniami. Pożądanie, chęć posiadania dóbr materialnych, pragnienie władzy, zaszczytów lub poklasku, lenistwo albo strach przed klęską, wydają się motywować ludzi do działania, a niekiedy wręcz przeciwnie: powstrzymywać, paraliżować, zniechęcać. Wszystko się w nas miesza, w tym zupełne przeciwności. Chcemy czegoś i nie chcemy jednocześnie. Jesteśmy źli i jednocześnie dobrzy, przypominając w tym hitlerowskich oprawców z obozów koncentracyjnych, którzy po pracy polegającej na mordowaniu niewinnych ludzi, zażywali rodzinnej atmosfery z własnymi dziećmi w domowym zaciszu. Jak to możliwe, aby móc łączyć takie skrajności? Czy jesteśmy skazani na ambiwalentność emocji? Podobne pytania stawiali sobie filozofowie, medycy i psychologowie niepoliczalną ilość razy. W efekcie powstały już chyba tysiące teorii opisujących ludzką naturę oraz mechanizmy nią sterujące17. Ale czy aby na pewno są one przekonywujące, skoro nadal nie udaje się w sposób pewny przewidzieć ludzkich wyborów?

W nazistowskich i komunistycznych obozach koncentracyjnych uaktywniła się pewna szczególna, a przy okazji negatywna cecha człowieka, z której wprawdzie zdawano sobie sprawę wcześniej, ale uważano, że dotyczy ona jedynie niektórych osobników, a nie większości. W określonych warunkach nieomal każdy człowiek może stać się katem, sadystą lub bezwolną ofiarą, za wszelką cenę broniącym swojego nędznego życia lub statusu ekonomicznego, porzucając przy okazji większość nabytych w wyniku wychowania kulturowych wzorców zachowań.Podobny schemat, ale w nieco łagodniejszej formie – polegający na dyskryminowaniu wybranej grupy przez zbiorowość uprzywilejowaną – miał miejsce w kulturach opartych na niewolnictwie lub segregacji rasowej; tak było w cywilizacjach starożytnych, hiszpańskich, portugalskich lub angielskich koloniach, krajach arabskich, Stanach Zjednoczonych, Trzeciej Rzeszy, Republice Południowej Afryki.Z licznymi przykładami skłonności ludzi do tego typu zachowań mieliśmy do czynienia współcześnie, w czasie pandemii koronawirusa SARS-CoV-2, w latach 2020–2022. Osoby przyjmujące eksperymentalną szczepionkę opartą na nowej technologii bezrefleksyjnie popierały wprowadzaniebezzasadnych z punktu widzenia zdrowia publicznego zakazów ograniczających prawa obywatelskie osobom nieszczepionym, zaprzeczając tym samym deklarowanym dotychczas ideałom związanym z przyrodzonymi człowiekowi prawami, jak wolność osobista w podejmowaniu decyzji odnoszących się do indywidualnych strategii przetrwania. Okazało się, że w określonych warunkach ulegamy propagandzie lub panującym lokalnie warunkom i bezrefleksyjnie wypełniamy przypisanąprzez kogoś rolę, wyrzekając się lub relatywizując właściwie wszystkie wartości, których przestrzeganie wcześniej stanowczo deklarowaliśmy.

W 1971 roku Philip Zimbardo (urodzony 1933) – amerykański psycholog włoskiego pochodzenia, który od 1968 roku pełnił funkcję profesora Uniwersytetu Stanforda – postanowił doświadczalnie sprawdzić wpływ ekstremalnej sytuacji społecznej na zachowanie jednostek. Wraz ze współpracownikami Wydziału Psychologii, przeprowadził jeden z najsłynniejszych i chyba najbardziej intrygujących eksperymentów w historii psychologii społecznej, powszechnie znany pod nazwą „stanfordzkiego eksperymentu więziennego” (w skrócie SPE, od Stanford Prison Experiment). W piwnicznym uniwersyteckim korytarzu zbudowano tymczasowe więzienie, w którym zamknięto 24 studentów. Zostali oni wybrani spośród ochotników, a za udział w doświadczeniu zagwarantowano im wynagrodzenie w wysokości 15 dolarów amerykańskich na dzień. Wcześniej sprawdzono stan psychiczny studentów, by wykluczyć osoby chore lub wykazujące tendencje do zachowań patologicznych. Uczestników eksperymentu podzielono w sposób losowy na dwie grupy występujące w prawdziwych zakładach karnych. Część studentów wcieliła się w rolę więźniów skazanych na ograniczenie wolności, a pozostali zostali strażnikami, których zadaniem było utrzymywanie porządku. Naukowcy pełnili funkcje administracyjne. Szybko okazało się, że przypisane studentom role zdominowały ich osobowość, skłaniając do zachowań patologicznych. W przypadku części strażników można było zaobserwować nawet symptomy sadyzmu, polegające na poniżaniu i upokarzaniu więźniów. Tak to przedstawiano w wynikach badania. Studenci odgrywający rolę osób pozbawionych wolności wpadali natomiast w stany załamania psychicznego, a nawet utraty prawdziwej osobowości, utożsamiając się z fikcyjnym przestępcą, któremu w więzieniu przypisano tylko numer – dokładnie tak jak robiono to w niemieckich obozach zagłady z czasów II wojny światowej. Szóstego dnia Zimbardo został zmuszony do przerwania doświadczenia, ponieważ grupa strażników zmusiła więźniów do symulowania stosunków homoseksualnych. Psycholog Christina Maslach (urodzona 1946) – która była wówczas partnerką, a później żoną profesora – zauważyła, że eksperyment ma zgubny wpływ na studentów, wskazując na jego niehumanitarny i amoralny wymiar. Podobno zagroziła nawet Zimbardo zerwaniem, jeśli ten go nie przerwie. Szantaż okazał się skuteczny i doświadczenie na ludziach zostało zakończone.

SPE krytykowano już w czasie jego trwania z powodów etycznych oraz oskarżeń o brak obiektywizmu. By dojść do podobnych wniosków wystarczy zdać sobie sprawę z faktu, że sam Philip Zimbardo był jego uczestnikiem, pełniąc funkcję naczelnika więzienia. Osobiście o wszystkim decydował, w tym o możliwości zwolnienia uczestnika z dalszego udziału w eksperymencie. Nie był więc tylko obserwatorem, ale również kreatorem; kimś w rodzaju artysty performera, demiurga wydarzeń. Na początku wytypowani studenci byli aresztowani w swoich miejscach zamieszkania przez prawdziwych policjantów, a następnie zawiezieni do więzienia, które tylko z pozoru było nieprawdziwe. Wystarczy przypomnieć, że nikomu nie udało się z niego uciec, mimo podjętej próby, a naukowcy aktywnie uczestniczyli w jej udaremnieniu. Czy choćby z tego powodu nie było to prawdziwe więzienie? Dodatkowo, każdy z uczestników zdawał sobie sprawę o co chodzi w eksperymencie i mógł się domyślić jakie są wobec niego oczekiwania ze strony profesora. Szczególnie dotyczyło to strażników, którzy podobnie jak aktorzy w teatrze odgrywali swoje role improwizując zachowania, mające zadowolić Zimbarda – widza i reżysera. Tym samym ich reakcje nie były naturalne i mogły być kreacją. Strażnicy mogli sobie również pozwolić na przesadę i pomysłowość w zniewalaniu zatrzymanych, ponieważ z góry byli usprawiedliwieni uczestnictwem w doświadczeniu. Nie obowiązywał ich żaden prawdziwy regulamin, za którego złamanie ponieśliby prawdziwe konsekwencje. Naturalnie reagowali prawdopodobnie tylko studenci odgrywający rolę więźniów. Ich stan psychiczny jasno wskazywał, że szybko zrozumieli, że naprawdę są uwięzieni za głupie 15 dolarów na dobę. Mimo tych oczywistych zastrzeżeń, eksperyment więzienny stał się podwaliną wielu psychologicznych teorii uznających ludzkie skłonności do agresji w ramach przypisywanych im ról społecznych jako potwierdzone eksperymentalnie.

Dla wielu psychologów, faktem potwierdzającym SPE mają być wydarzenia z 2004 roku, kiedy amerykańscy żołnierze torturowali zatrzymanych Irakijczyków w więzieniu Abu Ghraib. Nawet Zimbardo zwrócił uwagę na podobieństwo owej historii do eksperymentu z 1971 roku i zaangażował się w obronę jednego z oskarżonych wojskowych. Doświadczenia te skłoniły go do napisania książki Efekt Lucyfera: Dlaczego dobrzy ludzie czynią zło? (2007), która jest lekturą nieomal obowiązkową studentów na wielu kierunkach społecznych i pedagogicznych. W efekcie, do obiegowej opinii ludzi wykształconych humanistycznie wdarło się przekonanie, że decydującą rolę w byciu dobrym lub złym ma środowisko, w jakim dana osoba się akurat znajduje, deprecjonując w ten sposób możliwośćautonomicznego wyboru. Większość z nas zdaje sobie jednak sprawę, że sztucznie wykreowane wydarzenie – a takimi był zarówno stanfordzki eksperyment, jak i tymczasowe więzienie Abu Ghraib – nie może być dowodem w badaniach naukowych. W obu przypadkach działania ludzi mogły być wynikiem indywidualnego wyboru strategii przetrwania w ramach uaktywnienia się zbiorowych mechanizmów adaptacyjnych oraz przyjęcia wzorców dotyczących cech strażników obowiązujących w kulturze masowej. Na podobnej zasadzieczęściowo zmistyfikowane antropologiczne badania Margaret Mead (1901–1978) na Samoa18z połowy XX wieku zniekształcały obraz rzeczywistości, tworząc nieprawdziwy i idylliczny obraz relacji seksualnych między ludźmi w społeczności prymitywnej, przekształcając się z czasem w mit kulturowy, który miał duży wpływ na wybuch i przebieg rewolucji seksualnej w latach 60. Może podobnie stało się z eksperymentem Zimbardo?

Krytyczne oceny stanfordzkiego eksperymentu były wielokrotnie formułowane po jego zakończeniu i można powiedzieć, że trwają do dziś, znajdując swoją reprezentację nawet w popkulturze poprzez ekranizacje. Zwyczajnie, zaaranżowana symulacja więzienia za bardzo angażowała uczestników oraz badaczy, by można było ją uznać za przekonywającą i obiektywną – co jest warunkiem koniecznym naukowego doświadczenia. Nawet oglądając film Więzienny Eksperyment (w oryginale The Stanford Prison Experiment), z 2015 roku – podczas którego powstawania konsultantem był sam Zimbardo – nie można oprzeć się wrażeniu, że tak naprawdę nie było to badanie naukowe. W czasie powstawania kinowego obrazu, profesor psychologii samokrytycznie stwierdził: „Byłem badaczem, ale także naczelnikiem więzienia – przyjęcie tej roli z dzisiejszej perspektywy uznaję za błąd. Ale przede wszystkim byłem kimś w rodzaju reżysera”19. Największy atak na eksperyment Zimbarda przeprowadził francuski dokumentalista i naukowiec Thibault Le Texier, który w 2018 roku opublikował książkę Histoire d'un mensonge (Historia kłamstwa). Na podstawie stosunkowo niedawno udostępnionych przez Uniwersytet Stanforda nagrań wideo i audio rejestrowanych podczas eksperymentu doszedł on do wniosku, że studenci odgrywający role więziennych strażników byli przez badacza aktywnie nakłaniani do brutalnych zachowań. ZastrzeżeniaLe Texier’a skłaniają z kolei do konkluzji, że SPE było rodzajem improwizowanej sztuki teatralnej, której scenariusz tworzył się spontanicznie. Grą społeczną jakich dziś tysiące ma miejsce w mediach społecznościowych, kiedy ludzie, właściwie bez widocznego powodu, okazują niebywałą agresję wobec innych użytkowników internetu.

Fabularny film Więzienny Eksperymentkończy się wypowiedziami uczestników, formułujących do kamery swoje przemyślenia na temat eksperymentu. Podsumowaniem jest rozmowa dwóch mężczyzn – jeden z nich był więźniem, a drugi strażnikiem. Pierwszy jest wstrząśnięty okrucieństwem rówieśników, którzy po przebraniu w mundury i ciemne okulary nieomal natychmiast zaczęli wykorzystywać swoją władzę, umożliwiającą im bezkarne znęcanie się nad bogu ducha winnymi uczestnikami odgrywającymi rolę skazańców. Przeraża go sam fakt, że ludzie właśnie takimi mogą się stać, jak skonfrontowany z nim mężczyzna, który w SPE otrzymał władzę. W odpowiedzi, student odgrywający rolę strażnika stwierdza w pewnym momencie, iż jego nadrzędna funkcja umożliwiła mu zaspokojenie własnej ciekawości poprzez prowadzenie własnego „małego eksperymentu”, a następnie – w odruchu szczerości –stwierdza: „Chciałem sprawdzić ile obelg zniesie człowiek zanim zacznie się bronić. Byłem zaskoczony, że nikt nie próbował mnie powstrzymać. Nikt nie powiedział «Nie mów tak do mnie, to chore» i nikt nie kwestionował mojej władzy. To było wstrząsające. Znęcałem się i bluźniłem coraz bardziej, a nikt nic nie powiedział!” Warto zauważyć, że ta poruszająca konkluzja, kończąca filmową opowieść, dotyczyła również naukowców, w tym samego Zimbarda, odgrywającego rolę dyrektora więzienia, który również w żaden sposób nie zareagował na okrucieństwa strażników – w końcu sam chciał nasycić swoją ciekawość pod pozorami nauki.

Zaspokajanie ciekawości poprzez przeprowadzanie „małego eksperymentu” jest rzeczą powszechną nie tylko u ludzi, ale również pośród zwierząt posiadających mózgi umożliwiające uczenie się na doświadczeniu. Szczególnie dotyczy to ssaków, które mają bardzo duże umiejętności adaptacyjne. Koty złapaną ofiarę bardzo często nie zabijają od razu, ale przez jakiś czas się nią bawią, jakby ucząc się, co, na przykład mucha albo mysz, zrobią okaleczone lub zamknięte w pułapce. Podobnie bawią się małe dzieci wrzucając owady do pajęczej sieci, gąsienice do mrowiska, a złapaną w siatkę rybkę do wiaderka wypełnionego wodą. W ten sposób uczymy się i poznajemy otaczający nas świat, przy okazji zaspokajając ciekawość. Analogiczna sytuacja dotyczy naukowców, którzy dla pozyskania danych badawczych są w stanie wyrzec się jakichkolwiek hamulców etycznych robiąc rzeczy złe, podłe lub nawet zbrodnicze. Niemoralne eksperymenty na więźniach w niemieckich i japońskich20 obozach są tego dowodem. Bardzo często bywają one nazywane eksperymentami pseudonaukowymi, ale z punktu widzenia metodologii były najczęściej przeprowadzane poprawnie. W połowie XX wieku, w nieetyczny sposób zbierał informacjerównież amerykański biolog Alfred Kinsey (1894–1956), który ankietował czynnych pedofilów na temat rzekomej seksualności dzieci, w tym osiąganiu orgazmów przez niemowlęta lub przedszkolaki21podczas stosunków z gwałcicielami. Doświadczenia na komórkach macierzystych pobieranych z uśmierconych ludzkich płodów, skłanianie ludzi do wynaturzonych działań w ramach eksperymentów z zakresu psychologii lub socjologii wskazują, że również dziś nierzadko poruszamy się poza granicami etyki.