Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
O AUTORZE I KSIĄŻCE
Włodzimierz Józef Bykowski, urodzony w 1967 roku w Bydgoszczy, polski projektant przemysłowy i graficzny, malarz, rysownik, fotograf, regionalista, autor przewodników i książek. Debiutował w 1986 roku scenariuszem i rysunkami undergroundowego komiksu Szynel według Mikołaja Gogola. Od 1991 roku zajmował się reklamą i wystrojami wnętrz, a od 1995 roku tworzeniem wydawnictw reklamowych, książek, plakatów, opakowań, znaków towarowych, logotypów. W latach 2002–2005 redaktor graficzny polskiego wydania międzynarodowego magazynu parolotniowego Cross Country Polska. Miał 20 indywidualnych wystaw malarstwa, rysunku i fotografii. Od 2005 roku projektuje design paralotni Dudek.
Od 1999 roku opublikował około 30 przewodników turystycznych, które najczęściej ilustrował własnymi zdjęciami – ich łączny nakład przekroczył 100 tysięcy egzemplarzy. Pisał artykuły o tematyce turystycznej do Ilustrowanego Kuriera Polskiego, Przeglądu ekologicznego Pomorza i Kujaw, Expressu Bydgoskiego. W 2013 roku opublikował powieść fantastyczną Różowe robaki. W latach 2019-2022 publicysta Polskiego magazynu w UK oraz Polskiego magazynu w regionie.
www.bykowski.datum.pl
W najnowszej książce Włodzimierz Bykowski – podobnie jak to było w przypadku Dyktatury absurdu – odpowiada na zadawane sobie kardynalne pytania związane z człowiekiem i jego naturą. Nie dokonuje tego jednak z perspektywy antropologicznej, ale posługuje się wiedzą przyrodniczą, matematyką oraz logiką ogólną. Sięga w ten sposób do podstaw rozumowania, które jego zdaniem rodzi się już na poziomie komórkowym, kiedy powstają pierwsze biologiczne schematy logiczne. Czyni to w sposób przystępny, wyjaśniając wszystkie trudniejsze pojęcia, odwołując się do obrazów znanych z kultury masowej. Natura humana jest również krytyką filozoficznego postmodernizmu, którego jednym z przedstawicieli jest Juwal Noach Harari. Bykowski wielokrotnie odnosi się do jego wypowiedzi, zauważając ich postnaukowy charakter.
Pojęcie natury odnosi się do rzeczywistości obiektywnej, czyli świata dostępnego poznaniu zmysłowemu. Tego typu poznanie łączy się z kolei z logiką, która wyznacza schematy rozumowania prowadzącego ku prawdzie. Gromadząc wiedzę naukową, zawsze zakładano, że świat fizyczny, a zatem również biologiczny, możemy zrozumieć i opisać. Naturą ludzką najczęściej określa się przyrodzoną lub instynktowną część człowieka, będącą ramą dla doświadczeń indywidualnych lub zbiorowych, kształtujących osobowość każdego z nas. Definiowanie tych wszystkich pojęć nastręcza współcześnie ogromnych trudności, ponieważ w ramach teorii krytycznej, kwestionuje się w zasadzie wszystko co było bazą rozwoju człowieka, nie tylko jako zwierzęcia, ale również istoty myślącej. Ograniczenia ludzkiej natury wynikają w dużej mierze z charakteru biologicznych receptorów, którymi doświadczamy świata oraz właściwości języków naturalnych, wyznaczających granice rozumienia pojęć abstrakcyjnych, a w konsekwencji stosowania logiki i etyki sytuacyjnej.
Natura humana jest drugą z czterech książek Bykowskiego o kondycji współczesnego człowieka, jakie Wydawnictwo Region przygotowało w ramach Biblioteki Apeironu. Kolejną będzie Homo diabolicus, a jej premiera jest zaplanowana na koniec 2023 roku. W niej autor będzie zajmować się demonicznymi skłonnościami ludzkiej natury z perspektywy antropologii kulturowej, religii oraz sztuki. Odniesie się również do modnego dziś transhumanizmu i sztucznej inteligencji tworzonej w ramach rewolucji informatycznej.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 221
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Włodzimierz Bykowski
NATURAHUMANA
Joannie i Wieńczysławowi
Utworzył tedy Pan Bóg człowieka z mułu ziemie,i natchnął w oblicze jego dech żywota:i stał się człowiek w duszę żywiącą.
Pismo Święte w tłumaczeniu Jakuba Wujka, Księga Rodzaju 2:7
© Copyright by Włodzimierz Józef Bykowski, 2023
Konsultacja merytoryczna:Wieńczysław Bykowski, Artur Małowiński
Redakcja i korekta:Elżbieta Bykowska, Zbigniew Włodarczak
Projekt okładki i łamanie:Włodzimierz Bykowski
Wydawnictwo REGION Jarosław Ellwartul. Goska 8, 81-574 Gdyniawww.wydawnictworegion.ple-mail: [email protected]
Wydanie I, Gdynia 2023
ISBN 978-83-7591-975-2 epub
O AUTORZE I KSIĄŻCE
Włodzimierz Józef Bykowski, urodzony w 1967 roku w Bydgoszczy, polski projektant przemysłowy i graficzny, malarz, rysownik, fotograf, regionalista, autor przewodników i książek. Debiutował w 1986 roku scenariuszem i rysunkami undergroundowego komiksu Szynel według Mikołaja Gogola. Od 1991 roku zajmował się reklamą i wystrojami wnętrz, a od 1995 roku tworzeniem wydawnictw reklamowych, książek, plakatów, opakowań, znaków towarowych, logotypów. W latach 2002–2005 redaktor graficzny polskiego wydania międzynarodowego magazynu parolotniowego Cross Country Polska. Miał 20 indywidualnych wystaw malarstwa, rysunku i fotografii. Od 2005 roku projektuje design paralotni Dudek.
Od 1999 roku opublikował około 30 przewodników turystycznych, które najczęściej ilustrował własnymi zdjęciami – ich łączny nakład przekroczył 100 tysięcy egzemplarzy. Pisał artykuły o tematyce turystycznej do Ilustrowanego Kuriera Polskiego, Przeglądu ekologicznego Pomorza i Kujaw, Expressu Bydgoskiego. W 2013 roku opublikował powieść fantastyczną Różowe robaki. W latach 2019-2022 publicysta Polskiego magazynu w UK oraz Polskiego magazynu w regionie.www.bykowski.datum.pl
W najnowszej książce Włodzimierz Bykowski – podobnie jak to było w przypadku Dyktatury absurdu – odpowiada na zadawane sobie kardynalne pytania związane z człowiekiem i jego naturą. Nie dokonuje tego jednak z perspektywy antropologicznej, ale posługuje się wiedzą przyrodniczą, matematyką oraz logiką ogólną. Sięga w ten sposób do podstaw rozumowania, które jego zdaniem rodzi się już na poziomie komórkowym, kiedy powstają pierwsze biologiczne schematy logiczne. Czyni to w sposób przystępny, wyjaśniając wszystkie trudniejsze pojęcia, odwołując się do obrazów znanych z kultury masowej. Natura humana jest również krytyką filozoficznego postmodernizmu, którego jednym z przedstawicieli jest Juwal Noach Harari. Bykowski wielokrotnie odnosi się do jego wypowiedzi, zauważając ich postnaukowy charakter.
Pojęcie natury odnosi się do rzeczywistości obiektywnej, czyli świata dostępnego poznaniu zmysłowemu. Tego typu poznanie łączy się z kolei z logiką, która wyznacza schematy rozumowania prowadzącego ku prawdzie. Gromadząc wiedzę naukową, zawsze zakładano, że świat fizyczny, a zatem również biologiczny, możemy zrozumieć i opisać. Naturą ludzką najczęściej określa się przyrodzoną lub instynktowną część człowieka, będącą ramą dla doświadczeń indywidualnych lub zbiorowych, kształtujących osobowość każdego z nas. Definiowanie tych wszystkich pojęć nastręcza współcześnie ogromnych trudności, ponieważ w ramach teorii krytycznej, kwestionuje się w zasadzie wszystko co było bazą rozwoju człowieka, nie tylko jako zwierzęcia, ale również istoty myślącej. Ograniczenia ludzkiej natury wynikają w dużej mierze z charakteru biologicznych receptorów, którymi doświadczamy świata oraz właściwości języków naturalnych, wyznaczających granice rozumienia pojęć abstrakcyjnych, a w konsekwencji stosowania logiki i etyki sytuacyjnej.
Natura humana jest drugą z czterech książek Bykowskiego o kondycji współczesnego człowieka jakie Wydawnictwo Region przygotowało w ramach Biblioteki Apeironu. Kolejną będzie Homo diabolicus, a jej premiera jest zaplanowana na koniec 2023 roku. W niej autor będzie zajmować się demonicznymi skłonnościami ludzkiej natury z perspektywy antropologii kulturowej, religii oraz sztuki. Odniesie się również do modnego dziś transhumanizmu i sztucznej inteligencji tworzonej w ramach rewolucji informatycznej.
MYŚLĘ, WIĘC JESTEM
Rzeczywistość istnieje. Przynajmniej większość z nas ma takie przekonanie, bo obiektywne fakty lub prawdy dla dużej części społeczeństwa wydają się rzeczą intuicyjnie oczywistą i niepodważalną. Jeżeli podczas wiosennego spaceru po bałtyckiej plaży znaleźliśmy przypadkiem dwa bursztyny i wsadziliśmy je do kieszeni, a następnie ich nie wyjmowaliśmy, aż do przyjazdu do domu, to po ponownym włożeniu ręki do otworu spodni okaże się, że nadal tam są. Dwa bursztyny znalezione na plaży. Całkiem spore. Rzeczywiście musieliśmy je znaleźć skoro nadal mieliśmy je w kieszeni. Nic nam się nie przyśniło, nie ulegliśmy halucynacjom. Niestety, po wyschnięciu, okazało się, że oba jantary są chropowate i słabo przepuszczają światło. Może w takim razie warto by je było oszlifować, a następnie wypolerować? W internecie poszukaliśmy jak to zrobić. Z szafki wyjęliśmy arkusze papieru ściernego w kilku gradacjach. Najpierw usunęliśmy większe wypukłości, a później wyrównaliśmy oba bursztyny bardzo drobnym papierem. Nadal się jednak nie błyszczały. Były matowe. Dlatego zaczęliśmy je polerować na bawełnianej szmatce, a z braku profesjonalnej pasty polerskiej użyliśmy jakiejś zwykłej, do zębów. Powoli, nieomal niepostrzeżenie, powierzchnia jantarów zaczęła błyszczeć, a słoneczne światło mogło je już prześwietlać. Dzięki naszemu wysiłkowi, dwa bursztyny znalezione na plaży zamieniły się w jubilerskie cacka. Mogliśmy wziąć lupę i trzymając znaleziska w świetle biurkowej lampki dokładnie obejrzeć. Ich spękana wewnętrzna struktura świadczyła o niesamowitej historii skamieniałej żywicy, która w trzeciorzędzie spłynęła z drzewa. Ku naszemu zaskoczeniu w jednym z bursztynów dostrzegliśmy zatopionego owada. Jakąś maleńką muszkę, która w wyniku błędnej decyzji usiadła na drzewie, a następnie została złapana przez lepką ciecz spływającą z pnia. Skrzydlaty owad zakończył życie topiąc się w gęstniejącej żywicy. To nie są już dwa bursztyny znalezione na plaży, to jest nasz skarb. Ślad historii, zapis faktów, których żaden człowiek nie był świadkiem. Na podstawie tysięcy podobnych doświadczeń uznaliśmy, że rzeczywistość po prostu była, jest i najprawdopodobniej będzie, a jej utrwalone zmiany widzimy wszędzie wokół nas, na przykład w bursztynie znalezionym na plaży.
Jest jednak zasadnicze „ale”. Wszystko sobie wyobraziliśmy, bo tak naprawdę żadnych bursztynów nie znaleźliśmy. Nie było też nadmorskiego spaceru, nie było powrotu do domu, szlifowania i polerowania kamieni. Nawet nie mamy pewności, czy rzeczywiście w ten sposób można doprowadzić surowy bursztyn do wyglądu jaki znamy ze sklepów z biżuterią. Nie było też muszki, która rzekomo zginęła miliony lat temu utopiona w żywicy wypływającej z drzewa, choć jesteśmy przekonani, że niezliczone tysiące owadów ginęło właśnie w taki sposób. Cała opowieść była przykładem, narracyjnym wywodem, tłumaczącym, że otaczająca nas rzeczywistość naprawdę istnieje. Ale czy dowodem na cokolwiek może być fantazja, nawet oparta na naukowych teoriach lub powszechnym doświadczeniu? Wydaje się, że nie, bo faktem jest tylko to, co już się stało lub właśnie się dzieje. W Słowniku języka polskiegoz 1978 roku, pojęcie faktu jest definiowane jako „to, co zaszło lub zachodzi w rzeczywistości; zdarzenie, zjawisko; określony stan rzeczy”, a więc wyłącznie to, co z pewnością miało miejsce w przeszłości lub zachodzi w teraźniejszości. W takim przypadku niczego co dotyczy przyszłości nie możemy określać mianem faktu, bo nawet zdarzenia uchodzące za nieuchronne mogą w rzeczywistości nie mieć miejsca, nawet z jakiegoś błahego powodu. Dlatego nasza wiedza i rozumienie świata w dużej mierze opiera się na: domniemaniach, hipotezach, przewidywaniach, przypuszczeniach, możliwościach, złudzeniach, imaginacjach i to nawet wtedy, kiedy dotyczą one przekonań dużej grupy ludzi. Większość może się mylić – z tego wynika, że prawa demokracji nie mają zastosowania w przypadku poszukiwania prawdy o otaczającej nas rzeczywistości. Liczy się dowód. Podobnie jest z przykładami kreowanymi na podstawie wiedzy historycznej lub naukowej. Bardzo często nie mamy do czynienia z rzeczywistymi wydarzeniami, a jedynie opiniami lub opowieściami bazującymi na faktach, którym trudno przyporządkować jakąkolwiek tradycyjną wartość logiczną. Nie są one ani prawdą, ani fałszem. Najczęściej są to możliwości alternatywnego wyjaśnienia omawianego problemu. Kiedy indziej mają wyłącznie coś obrazować – na przykład schemat rozumowania. Dlatego, na nieomal każdym akademickim wykładzie, w każdym podręczniku jakiejś dziedziny wiedzy, spotykamy się z przykładami analogicznymi do opowieści o dwóch bursztynach znalezionych na plaży.
Wyznaczenie twardej granicy pomiędzy tym co jest, a zbiorem wszystkich możliwości temu czemuś zaprzeczających bywa bardzo trudne albo niemożliwe, ponieważ tworzenie teorii krytycznych, opartych na podważaniu przedmiotu lub podmiotu rozważań1, budowaniu alternatywnych, ale z zasady niesprawdzalnych rozwiązań, przychodzi ludziom dużo łatwiej niż dowodzenie prawdy. Szczególnie dotyczy to czasów nam współczesnych, kiedy ilość dostarczanych przez media informacji oraz szczegółowość badań naukowych uniemożliwia rozumienie całości. Teorie fizyczne starające się wyjaśnić mikroskopowe podstawy świata makroskopowego bywają zupełnie nieintuicyjne dla przeciętnego człowieka. Niezrozumiałe zjawiska nowoczesnej fizyki znalazły jednak praktyczne zastosowanie, a najbardziej spektakularnym tego dowodem były eksplozje bomb atomowych, zrzuconych przez Stany Zjednoczone na dwa japońskie miasta: Hiroszimę i Nagasaki. Miało to miejsce w sierpniu 1945 roku i można powiedzieć, że od tych wydarzeń świat całkowicie się zmienił. Odkrycia fizyki kwantowej znalazły również zastosowanie w urządzeniach codziennego użytku: komputerach, telefonach komórkowych, urządzeniach nawigacji satelitarnej, tomografach komputerowych i wielu, wielu innych. W ten sposób zostały one niezliczoną ilość razy potwierdzone doświadczalne, stając się w XX wieku niepodważalną prawdą w świadomości obiegowej, wypierając tym samym dotychczasowe konstrukcje tworzone na bazie religijnych objawień. U osób zajmujących się humanistycznymi dziedzinami wiedzy pojawiła się wówczas myśl, aby prawa fizyki kwantowej i teorii względności Alberta Einsteina (1879–1955) – skoro bezsprzecznie działają – przenieść w jakiś sposób na rzeczywistość makroskopową, w tym społeczną, kwestionując dotychczasową wiedzę o człowieku. I co ciekawe, tworzone taką metodą konstrukcje niekiedy zadziałały. Ale czy taki sposób postępowania będzie poprawny?
Aby zrozumieć nieintuicyjny charakter świata cząstek elementarnych wystarczy wspomnieć słynnego kota, który w pudełku z trucizną był jednocześnie żywy i martwy. Wymyślił go laureat nagrody Nobla z fizyki, Erwin Schrödinger (1887–1961), a zrobił to w celu zobrazowania stanu superpozycji w jakiej znajdują się obiekty kwantowe, z których zbudowana jest rzeczywistość fizyczna, a więc coś z czego sami się składamy. Przypowieść Schrödingera miała cel edukacyjny, tłumacząc, że w przypadku zjawisk kwantowych nie możemy stosować tradycyjnych schematów myślowych, bo określenie jednego parametru z natury rzeczy uniemożliwia ustalenie jakiejś innej właściwości tegoż obiektu. Opowieść o kocie nie była więc faktem. To był model ułatwiający przekroczenie ograniczeń rozumowych powstałych w wyniku codziennych doświadczeń. W świecie makroskopowym prawdziwe zwierzę, zamknięte w pudełku z trucizną, musi być w danym momencie czasu albo żywe, albo martwe, a stan naszej wiedzy o nim nie ma związku ze stanem w jakim się znajduje. Jasno z tego wynika, że – z jakiś nieznanych nam powodów – wybór logiki stosowanej w opisie zjawisk fizycznych zależy od skali.
W tym momencie warto zastanowić się dokładniej nad naturą narracyjnej opowieści, która zrodziła się w wyobraźni opowiadającego ją Erwina Schrödingera, a następnie została odtworzona w umysłach słuchających go ludzi. Tak jak wspomniałem, jej celem było ułatwienie zrozumienia rzeczywistości kwantowej przez osoby niezaznajomione z zawiłościami matematyki wyższej, a dokładniej opisem zjawisk probabilistycznych. Kategorycznie należy podkreślić, że nigdy nie było żadnego ssaka, który jednocześnie był martwy i żywy. To był tylko eksperyment myślowy stworzony do celów edukacyjnych, ułatwiający akceptację pozornej sprzeczności związanej z bardzo małymi obiektami fizycznymi, niemożliwymi do bezpośredniego zobaczenia gołym okiem, a nawet mikroskopem. Hipotetyczny kot został jednak zapamiętany przez miliony osób zainteresowanych fizyką, a tym samym znalazł swoją reprezentację w połączeniach neuronowych ludzkich mózgów. Ambiwalentny stan jednoczesnego życia i śmierci został uwieczniony również w książkach. Coś czego nie było, stało się czymś innym z natury, ale jednak mającym reprezentację w rzeczywistości, choćby w postaci wyschniętej farby drukarskiej na papierze. Idea zrodzona w ludzkim mózgu przybrała przez odwzorowanie, a może lepiej powiedzieć morfizm2, wymiar materialny. Dodatkowo została ona uznana za prawdę. Podobnie jest ze światem wirtualnym gier komputerowych lub internetu. Bardzo wielu osobom wydaje się, że rzeczywistość cyfrowa znajduje się w jakimś innym (niematerialnym) wymiarze rzeczywistości. Tymczasem każdy element gry lub informacji, a nawet każda wirtualna maszyna3, w której odbywają się obliczenia na nieistniejącym fizycznie procesorze, ma swoją reprezentację w realnych zjawiskach na konkretnych urządzeniach istniejących materialnie. W czasach narodzin postnauki, powyższy fakt jest dla wielu osób nieakceptowalny, ponieważ współczesna kultura i cywilizacja oderwały się od rzeczywistości obiektywnej, zawracając człowieka od racjonalizmu ku myśleniu – nie tyle religijnemu – co magicznemu, odwołującemu się do hołubionej przez awangardowych artystów transcendencji.
Rozpoczynając rozważania o naturze ludzkiej, w pierwszej kolejności należy dokonać próby zdefiniowania pojęcia rzeczywistości obiektywnej, a więc wszystkiego tego co może być w jakikolwiek sposób określone mianem faktu. Zapis opowieści o kocie Schrödingera nim będzie, ale sam kot jest już tylko niematerialnym fantomem, zrodzonym w wyobraźni fizyka, a następnie zreplikowanym w wyobraźni innych ludzi. Podobnie imaginacją są nasze przewidywania i to zarówno te intuicyjne, jak i oparte na modelowaniu matematycznym. Faktem jest ich kreacja, ale same w sobie nie są one elementem rzeczywistości fizycznej, a jedynie możliwością stanu w jakiej coś może się znaleźć. Dopóki się coś nie stanie, to tego nie ma. Zauważmy, że nawet najnowocześniejsze symulacje komputerowe dotyczące rozwoju dowolnych wydarzeń, mogą okazać się nietrafione, bo odkryty przez Edwarda Lorenza (1917–2008) tak zwany efekt motyla może doprowadzić do znacznych odchyleń w przyszłości, sprawiając, że nawet najbardziej skomplikowane obliczenia okażą się całkowicie błędne. Doskonale to widać w meteorologii, gdzie przewidywania pogody – przy użyciu dowolnego modelu synoptycznego – często nie zgadzają się z późniejszą aurą. Wynika to z zasady, iż nawet najmniejsza zmiana danych wejściowych wpływa na zupełnie inny wynik w przypadku zjawisk chaotycznych. W szczególny sposób było to widoczne w latach 2020–2022, kiedy politycy wprowadzali różnego rodzaju zakazy mające na celu zmniejszyć ilość przyszłych ofiar COVID-19. Wspierali się przy tym symulacjami komputerowymi dotyczącymi rozwoju pandemii, która w rzeczywistości ewoluowała w sposób zupełnie inny – wcale nie tak apokaliptyczny – jak wynikało z obliczeń. Zwyczajnie, otaczający nas świat nie jest tak deterministyczny jak sądzili XIX- i XX-wieczni naukowcy lub filozofowie. Dowodem może być nierozwiązany przez stulecia problem z opisaniem ruchu wahadła fizycznego, którego ramię nie jest sztywne, ale łamane i ruchome. Jak się okazuje jego zachowanie jest całkowicie nieprzewidywalne.
Cała nasza wiedza fizyczna oparta jest na przekonaniu, że prawa przyrody są niezmienne zarówno w czasie jak i przestrzeni. Tymczasem, nie musi to być prawdą z punktu widzenia logiki. Większość z nas jest jednak przekonana o niezmienności nie tyle świata co obowiązujących w nim zasad i wynikającego z nich determinizmu. Dodatkowo, wielu ludzi nie potrafi zaakceptować faktu, że przyszłości zwyczajnie nie ma, bo ona zawsze dopiero będzie, dopiero się staje, a to co rzekomo jest teraźniejszością, w mgnieniu oka staje się przeszłością. Co jednak zrobić kiedy autorytet snujący jakąś opowieść o jutrze jest pewny swojego „co by było gdyby” lub „co będzie”, przekonując w ten sposób do działań sprzecznych z interesem słuchających go milionów? Co zrobimy kiedy okaże się, że tak naprawdę autorytet się mylił, oszukiwał, albo działał w interesie własnym lub kogoś innego?
Od dziesięcioleci jesteśmy zasypywani tysiącami opowieści reinterpretujących przeszłość społeczeństw, których dzieje były już dokładnie opisane. Kiedy indziej informuje się nas o kierunku nieuniknionego rozwoju ludzkiej cywilizacji. W efekcie nieustannie podważane są fakty historyczne oraz opis rzeczywistości społecznej, gospodarczej i kulturowej, a wszystko wydaje się być formowanie w zależności od potrzeb grupy kreującej ową wizję. W przeszłości w taki sposób działali komuniści twierdząc, że stworzony przez Karola Marksa (1818–1883) materializm dialektyczny w sposób pewny i naukowy wyznaczał rozwój polityczno-ekonomiczny społeczeństw. Dziś jest podobnie. Co ciekawe sami zainteresowani bardzo często nie kryją swoich intencji lub przekonań, że budowę czegoś nowego należy rozpocząć od dekonstrukcji fundamentów przeszłości. Nawet sami autorzy współczesnych bestselerów próbujących kreować przyszłość, jak izraelski historyk Juwal Noach Harari (urodzony 1976), takie mechanizmy opisują: „Ruchy starające się zmienić świat zaczynają się często od napisania historii na nowo, dzięki czemu ludzie mogą sobie wyobrazić na nowo przyszłość4”. I dokładnie tak się dzieje u wspomnianego autora, przedstawiającego czytelnikom swoją wizję przyszłości jako naukową i zdeterminowaną – co zabawne – zreinterpretowanymi zdarzeniami z niekiedy odległej przeszłości. Analogiczne działanie, a więc zmienianie znaczenia faktów, a następnie wnioskowania na ich podstawie, możemy znaleźć w książkach ekonomisty Klausa Schwaba5 (urodzony 1938), który z kolei powołuje się na zjawiska ekonomiczne w wyznaczaniu kierunku ewolucji społeczno-gospodarczej świata. Mechanizm działania obu autorów jest prosty i czytelny, ale przez wielu ludzi zanurzonych w codzienności bywa niezauważany.
Zastanawiając się nad definicją rzeczywistości obiektywnej, a więc takiej, która miała miejsce, i która ma podstawowe znaczenie przy motywowaniu ludzi do działania, należy zadać kardynalne pytanie: jaką wartość logiczną ma wypowiedź składająca się z sensownych zdań, których podmiot i przedmiot nie istnieje, bo znajduje się w przyszłości lub jest jakimkolwiek wyobrażeniem? Czy do analizy takich obiektów wystarczy zmiana logiki umożliwiająca analizę tego typu wypowiedzi? Czy w ogóle istnieją jakiekolwiek sensowne matematyczne modele dla opisania rzeczywistości, w której to co było miesza się z tym co może być, a nawet z tym co nigdy nie nastąpi lub czego nie było? W sposób symboliczny – przy pomocy matematyczno-logicznych znaków – można zapisać nawet bajkę opowiedzianą zasypiającemu dziecku na dobranoc, a następnie zbadać poprawność logiczną. Jednak, po co? W większości przypadków, nawet kilkuletnie dziecko najczęściej wie – ponieważ uczyło się tego doświadczalnie od pierwszych chwil istnienia – że w fantastycznej opowieści, która powstaje w głowach jego i opowiadającego rodzica, wszystko może się wydarzyć, bo dziedziną opowieści jest coś czego nie ma materialnie. Dziedziną jest więc wyobraźnia. By było zabawniej, patrząc na całą sprawę z dystansu, każda opowieść zawsze może lub mogła mieć miejsce, na przykład w jednym z niezliczonych równoległych wszechświatów, których powstawanie z nicości postulują metodami rachunkowymi niektórzy fizycy kwantowi lub kosmolodzy. Bajka i nie-bajka, coś i nie-coś, rzeczywistość która jest, i której nie ma, nieustannie koegzystują w naszych umysłach. Dlatego całe życie musimy uczyć się odróżniać obiekty istniejące od imaginacji, nawet jeżeli chodzi o twory wymyślone przez przyrodę lub człowieka, jak liczby, zbiory, podobieństwa. Wbrew pozorom wcale nie jest to takie łatwe. Nawet najwięksi naukowcy, filozofowie lub teolodzy potykali się na własnych teoriach, bardzo często zapominając, że prawdziwość ich wypowiedzi była zależna od założeń, które nie muszą być prawdziwe, bo są przyjmowane w sposób aprioryczny, a więc całkowicie uznaniowy. Rzeczywistość – w jakikolwiek sposób – musi jednak istnieć, ponieważ bez tego warunku niemożliwe by było o niej rozmawianie, a nawet zaprzeczanie jej naturze lub istnieniu. Czy możemy więc stworzyć model Wszechświata, służący jako baza do dalszych rozważań?
Źródłem doznań zmysłowych człowieka są impulsy generowane w różnego rodzaju receptorach nerwowych odpowiedzialnych za odbiór bodźców, które następnie podążają do ośrodka interpretacyjnego. Dotyczy to zarówno wyspecjalizowanych struktur tworzących narządy, jak i zakończeń obwodowych neuronów czuciowych. Większość receptorów reaguje tylko na jeden określony bodziec, co ułatwia ośrodkowemu układowi nerwowemu zaklasyfikowanie go do odpowiedniej grupy, a następnie właściwe zinterpretowanie. Analiza impulsów pochodzących z narządu słuchu sklasyfikowana jako sygnały pochodzące ze wzroku najprawdopodobniej dałaby wyniki zupełnie bezsensowne. Warto zauważyć, że niektóre bodźce, jak na przykład dźwięk, mogą zostać odebrane nie tylko narządem słuchu, ale również receptorami czuciowymi jako drżenie. W przypadku wzroku, obraz powstający na siatkówce jest zamieniany na potok wielu impulsów nerwowych, które przesyłane do mózgu są interpretowane jako informacje o kształtach, kolorach, jasności, a w przypadku połączenia obrazu pochodzącego z obu oczu również odległości.
Patrzenie stereoskopowe, a więc obuoczne, umożliwia mózgowi budowanie modelu trójwymiarowej przestrzeni otaczającej człowieka. Dostrzeganie zmian położenia poszczególnych obiektów w czasie sprawia, że owa przestrzeń nie jest statyczna, ale dynamiczna. Dodatkowo jest ona łączona z przestrzenią reprezentującą rozłożenie źródeł dźwięków, a nawet innych doznań, jak te odczuwane całym ciałem. Dzięki temu do wyobrażenia przestrzeni w naszym mózgu dodajemy kierunek, z którego wieje wiatr lub pada deszcz; tym samym model przestrzenny staje się zorientowany względem wybranych obiektów lub zjawisk. Poszczególne receptory informują nas jedynie o zmianach wybranych parametrów w otoczeniu, ale w wyniku przekształcenia impulsów nerwowych na model czasoprzestrzenny w mózgu tworzy się całościowy obraz rzeczywistości, w którym otoczenie składa się z wielu obiektów pozostających ze sobą w skomplikowanych relacjach przestrzennych i czasowych. Taki obraz nigdy nie jest jednak rzeczywistością, ale jedynie jej odwzorowaniem. Elementy otoczenia analizujemy semantycznie. Dlatego każdemu obiektowi przypisywane są właściwości, o których istnieniu przekonaliśmy się kiedy indziej, na przykład poznając czegoś smak, zapach lub strukturę: miękkość, twardość, chropowatość, gładkość i tym podobne. W ten sposób binarne impulsy nerwowe pochodzące od różnych receptorów zostają przekształcone i połączone w bardzo skomplikowany obraz rzeczywistości, która jest czasoprzestrzennym zbiorem indeksowanych obiektów pozostających ze sobą w różnego rodzaju relacjach, w tym również społecznych.
Kiedy widzimy dwie znane nam osoby pracujące w jednej firmie, możemy stwierdzić, że jedna z nich jest wyższa i grubsza, a druga niższa i chudsza, przy czym osoba mniejsza jest przełożonym, a więc w hierarchii społecznej ważniejsza, choć wygląda bardziej niepozornie niż ta większa. Możemy również owe osoby zindeksować psychologicznie po aktualnym zachowaniu zauważając spokój pierwszej i zdenerwowanie drugiej. Jeżeli będziemy dodatkowo znać ich wykształcenie, choćby epizodyczną historię życia, plany na przyszłość, barwę głosu, a nawet zapach używanych perfum, to stopień indeksacji będzie jeszcze większy, rozciągając się nie tylko na to co jest, ale również na czas przeszły i przyszły. Dlatego dla ludzi rzeczywistość jest nie tylko materią fizyczną, ale również sumą posiadanych o niej informacji. W takiej sytuacji fakty mieszają się z domniemaniami, a wszystko zależy od kontekstu, wiedzy i stanu umysłu obserwatora. Aby przykładowe zdarzenie odebrać inaczej, wystarczy znane nam osoby zastąpić aktorami. Wówczas oglądaną scenkę prawdopodobnie odbierzemy jako grę, przedstawienie, a nie wydarzenia rzeczywiste.
Na świat ludzkich doznań składają się również emocje, a więc stany psychiki (naszej i kogoś) powiązane z sytuacjami, przy czym nie tylko obecnymi, ale również przeszłymi oraz możliwymi w przyszłości. W konsekwencji przypomnienie sobie jakiegoś negatywnego lub pozytywnego przeżycia z przeszłości, może wywoływać rzeczywiste zmiany w teraźniejszości, na przykład poprzez zmianę poziomu hormonów we krwi. Aby było jeszcze trudniej, marzenia nie składają się tylko ze świadomych imaginacji. W ich skład wchodzą jeszcze zapamiętane sny oraz różnego rodzaju irracjonalne lub intuicyjne przeczucia. Granica pomiędzy rzeczywistością i jej wyobrażeniem zaczyna się zacierać tworząc zbiory rozmyte, a więc takie których granica przechodzi płynnie w dopełnienie tychże zbiorów. W efekcie wielu z nas ma problem z określeniem co jest rzeczywistością obiektywną, a co jedynie możliwością, szczególnie jeżeli dotyczy to zbiorowej imaginacji lub powszechnie uznawanej za prawdziwą interpretacji obserwacji. Często się zdarza, że wiele osób wnioskuje coś podobnego, a następnie odbiera to za rzeczywistość, choć tak naprawdę jest to tylko zbiór obiegowych opinii uznawanych za prawdę w danym czasie. Doskonałym przykładem może być powszechne przekonanie ludzi żyjących setki lat temu, że to Słońce krąży wokół Ziemi, a nie odwrotnie. Ich wnioskowanie było całkowicie poprawne, ponieważ to nasza gwiazda zmienia położenie względem obiektów, które wydają się pozostawać w miejscu. Błędem było założenie, pewnego rodzaju oczywistość, iż jako obserwatorzy pozostajemy w miejscu, skoro zmysłami nie odczuwamy ruchu. Z dzisiejszej perspektywy mylne było również założenie Mikołaja Kopernika (1473–1543), że wszystkie planety krążą wokół geometrycznego centrum Słońca po orbitach kolistych. Nadal przedstawia się go jako odkrywcę prawdy, a nie twórcę nowej teorii, która jedynie przyczyniła się do dalszego rozwoju astronomii. Czy z naszymi współczesnymi modelami, a nawet naszą cała wiedzą naukową nie może być podobnie i za jakiś czas nie okaże się, że świat jest zbudowany inaczej niż sądzimy?
Wydaje się, że obraz rzeczywistości jest w świadomości człowieka jakimś wielkim teoriomnogościowym zbiorem, który możemy dowolnie dzielić, rozważając alternatywny rozwój wypadków w odniesieniu do każdego podzbioru, na przykład zastanawiając się co by było gdyby dinozaury nie wyewoluowały w ptaki, lub gdyby znajomi nie pojechali na wakacje w czerwcu w góry, ale w lipcu z nami nad morze. Równie dobrze możemy zastanawiać się co byśmy zrobili z wygraną w loterii, gdybyśmy wytypowali właściwe liczby, a nie jak zwykle stracili drobne pieniądze na zabawę. Każde pytanie o możliwość innego przebiegu dowolnie usytuowanych w czasie wydarzeń może być źródłem alternatywnych odpowiedzi. W efekcie odwzorowanie (lub morfizm) rzeczywistości w naszych mózgach multiplikuje się o nowe obrazy powstające w wyniku kolejnych przekształceń, tworząc następne modele światów nieistniejących. Wszystkie one są wyobrażeniami możliwości, a nie rzeczywistością obiektywną, której istnienie zakładamy we wszystkich naukach empirycznych. Obiekty nierzeczywiste, będące jedynie wynikiem działania wyobraźni, mają jednak swoją materialną reprezentację w mózgu, ponieważ – stosując analogię do systemów komputerowych – każda informacja, nawet ta znajdująca się w wirtualnej pamięci maszyny liczącej, ma swoją reprezentację fizyczną. Pomimo, że obecnie informatyki uczy się podobnie jak matematyki, a więc w oderwaniu od świata fizycznego (czyli w przypadku komputerów od elektroniki), każdy program działający w komputerze jest wynikiem przepływu elektronów w procesorze lub pozostałych mikroprocesorowych częściach urządzenia. Można przypuszczać, że z działaniem ludzkiego mózgu – jako rodzaju biologicznego komputera – jest podobnie, a jeżeli założymy, że nasza świadomość trwa po naszej śmierci, to jest to możliwe raczej w jakiejś innej rzeczywistości, wymiarze lub świecie niepoznanych jeszcze cząstek.
Pomimo przytoczonych powyżej zastrzeżeń, warto próbować opisać lub zdefiniować rzeczywistość materialną, której odwzorowanie tworzymy w świadomości. Na początek musimy uzmysłowić sobie czym ona właściwie jest i co powinno wchodzić w jej skład. Takie działanie, a więc ustalenie założeń wstępnych, jest konieczne, aby dalsze dywagacje miały rozumowe fundamenty. Sięgając ponownie do teorii mnogości, możemy uznać, że rzeczywistość obiektywna jest to zbiór cząstek elementarnych6 oraz składających się z nich obiektów mikroskopowych i makroskopowych, jak galaktyki, gwiazdy, planety, oceany, kontynenty, lasy, drzewa, zwierzęta, ludzie, rośliny, wytwory naszej działalności, a nawet bakterie, wirusy i cząsteczki chemiczne, a więc wszystko co obserwujemy bezpośrednio lub pośrednio, za pomocą urządzeń obserwacyjnych. Na całościowy obraz świata składają się również oddziaływania fizyczne zachodzące pomiędzy elementami rzeczywistości oraz relacje wynikające z innych zależności. Składową rzeczywistości są również oddziaływania podstawowe, energia oraz zasady nimi rządzące. Kamień zawsze spada z góry na dół, grom uderza z burzowych chmur w najwyższe obiekty, magnes przyciąga stalowe gwoździe, a wybuch bomby atomowej niszczy miasta. Owe zjawiska fizyczne obserwujemy za pomocą receptorów, które wchodzą w skład organów, tworzących różnego rodzaju zmysły. Po zinterpretowaniu dowolnych elementów rzeczywistości w mózgu zapamiętujemy je jako znane i rozumiane intuicyjne prawidłowości. Istnienia obiektów fizycznych oraz praw przyrody nie możemy niestety dowieść dedukcyjnie – jesteśmy do nich przekonani na podstawie powtarzalności obserwacji, a więc metodzie opartej na statystyce. Z faktu, że jakaś teoria potwierdziła się obserwacyjnie tysiąc razy, wnioskujemy, że potwierdzi się również za tysiąc pierwszym razem. Nie wiemy jednak czy się tak zdarzy z pewnością, ponieważ nie mamy dowodu dedukcyjnego. To jest wyłącznie nasze przeświadczenie. Wiele osób ma jednak trudność, ze zrozumieniem faktu, że zgodność obserwacji z teorią nie jest dowodem (w sensie ścisłym) prawdziwej natury jakiegoś zjawiska.
Wyobraźmy sobie, że zbudowaliśmy teorię (empiryczną) na podstawie obserwacji ruchu Księżyca, stwierdzającą, że musi on okrążać Ziemię. Następnie, w sposób dedukcyjny – wykorzystujący analogię – doszliśmy do wniosku, że skoro jedno ciało niebieskie okrąża naszą planetę, to również inne (jak nasza gwiazda) mogą ją okrążać, a więc tak jak sądzono w Starożytności i Średniowieczu. Następnie rozpoczęliśmy eksperyment, sprawdzając czy po wschodzie Słońce zawsze zachodzi z prawej strony obserwatora zgodnie z obliczeniami. Dla pewności przeprowadziliśmy bardzo wiele takich obserwacji i wszystkie potwierdziły teorię. Czy na tej podstawie możemy uznać, że Słońce rzeczywiście okrąża Ziemię? Odpowiedź jest oczywista, ale intuicyjnie będzie się nam wydawało, że każda kolejna obserwacja wschodów i zachodów potwierdza jeszcze bardziej teorię, która – jak dziś wiemy – jest błędna. Myślimy jednak statystycznie i na przestrzeni dziejów milionom ludzi wydawało się, że Słońce okrąża Ziemię. Dodatkowo reprezentacje elementów rzeczywistości w naszej świadomości, mnożą się w miarę przyrostu obserwacji oraz wiedzy o otaczającym świecie. Warto zaznaczyć, że niekiedy dochodzi do redukcji lub zmiany obrazu rzeczywistości w mózgu, co może być spowodowane zapominaniem lub reinterpretacją obserwacji w konsekwencji uznawania za prawdziwe jakichś nieznanych wcześniej teorii. Możliwe, iż w podobny sposób tworzą się odwzorowania rzeczywistości w mózgach pozostałych stworzeń, co można potraktować jako wyjaśnienie licznych podobieństw w psychice ludzi i zwierząt.
Próbując zbudować model tworzenia się obrazu rzeczywistości w naszych umysłach, powinniśmy dodatkowo uwzględnić, że zdajemy sobie sprawę także z relacji między obiektami, które są uogólnieniami wniosków z obserwacji. Rybę zjadającą plankton, zjadają foki, a na nie poluje z kolei niedźwiedź polarny, którego uśmiercić może Eskimos; sprzedaż pakietu akcji jakiejś firmy może spowodować zamknięcie fabryk, a w efekcie konflikty społeczne lub emigrację zarobkową. Tego rodzaju powiązania również składają się na rzeczywistość, a właściwie to na jej rozumienie. Konsekwencją jest tworzenie się w naszych umysłach indeksowanych obiektów pojęciowych o różnym poziomie abstrakcji, z których jedne wpływają niekiedy na stan drugich. Aby je rozumieć co do zasady działania najczęściej posługujemy się analogiami, które mogą być trafne, ale czasami mogą rzeczywistość wypaczać prowadząc do nietrafnych wniosków, ponieważ zasada działająca między jednego rodzaju obiektami nie zawsze musi sprawdzać się pomiędzy innym ich typem. Mimo to w naszych mózgach, tworzą się sieci zależności opisujących rzeczywistość, mające swoją reprezentację w sieciach neuronowych. Do analizy relacji między obiektami rzeczywistości – na poziomie naukowym – stosujemy odpowiednie narzędzia matematyczne, których poprawność mamy udowodnioną dedukcyjnie w ramach określonych działów tejże nauki. Niestety, wysoki stopień abstrakcji takich rozważań odrywa nas od rzeczywistości obiektywnej, powodując niekiedy zaskoczenie, że to co wiemy o świecie – i jak przewidujemy jego dalszą ewolucję – całkowicie nie zgadza się z późniejszymi obserwacjami. W takim przypadku naukowa teoria okazuje się błędną. Stosujemy niewłaściwe narzędzia matematyczne lub nie dysponujemy prawidłowo opisanymi danymi wejściowymi.
Warto również podkreślić, że z otaczającej nas rzeczywistości dostrzegamy tylko niektóre obiekty, zjawiska i ich wzajemne powiązania. Dzieje się tak, ponieważ narządami, receptorami i zmysłami odbieramy tylko wybrane bodźce (sygnały), a analiza tychże danych zależy od naszej wiedzy. W żaden sposób nie widzimy sił działających pomiędzy ciałami. Dostrzegamy wyłącznie skutki ich działania. Tym samym dowód na ich istnienie jest pośredni. Same oddziaływania musimy sobie jakoś wyobrazić, tworząc dla idei fantomy, niekiedy o charakterze abstrakcyjnym, jak wektory wykorzystywane na lekcjach fizyki dla tłumaczenia młodzieży newtonowskiej mechaniki. Takie działania najczęściej są nazywane wizualizacjami. Podobnie jest z obiektami, których nie możemy bezpośrednio dostrzec, na przykład z pojedynczymi bakteriami, wirusami, atomami, neutrinami. Aby to wszystko pośrednio doświadczyć nauczyliśmy się budować narzędzia poszerzające zakres czułości biologicznych receptorów w jakie wyposażyła nas natura. Mikroskopy optyczne lub elektronowe i teleskopy umożliwiają zobaczenie obiektów znajdujących się poza możliwościami optycznymi oka. Kamery rejestrujące obraz w zakresie fal niewidocznych dla zmysłu wzroku przekazują obraz termiczny lub w całkowitej ciemności. Astronomiczny radioteleskop odbiera fale radiowe pochodzące od obiektów kosmicznych i zamienia je na liczby lub obrazy będące odwzorowaniem rzeczywistości pozapercepcyjnej na informację dostępną dla ludzkich zmysłów. Tego typu urządzeń zbudowaliśmy tysiące i są one w powszechnym użyciu. Dlatego przez ostatnie kilkaset lat nasza wiedza o świecie niebywale się powiększyła, bo nauczyliśmy się obserwować więcej elementów rzeczywistości niż umożliwiła nam to natura. W każdym przypadku widzimy jednak tylko obraz powstały w wyniku działania urządzenia, a nie bezpośrednio doświadczany zmysłami jakiś mikro- lub makroskopowy obiekt. Dzięki coraz bardziej skomplikowanym narzędziom nieustannie przekraczamy ograniczenia biologicznych receptorów, unowocześniając posiadane technologie. W poznawaniu świata granica zawsze jednak istnieje. Jest tylko przesuwana w inne miejsce, a w teoriach opisujących rzeczywistość, co jakiś czas pojawiają się nowe hipotetyczne obiekty jakich istnienia nie potrafimy jeszcze udowodnić, ale wiemy, że muszą istnieć, jak choćby ciemna materia (po angielskudark matter) lub ciemna energia (po angielskudark energy), które – co ciekawe – stanowią zdaniem kosmologów nieomal 95 procent składu Wszechświata. Tym samym, można powiedzieć, że częściowo znamy i obserwujemy zaledwie pięć procent rzeczywistości (sic!).Warto jednak pamiętać, że istnienie ciemnej materii oraz ciemnej energii nadal jest tylko hipotezą formułowaną przez naukowców z obserwacji, ale tylko pośrednio. Jednego możemy być pewni. Wiemy o świecie bardzo dużo, ale jest to zaledwie drobny ułamek całości. Dlatego pycha i próżność są tak naprawdę największymi wrogami wiedzy.
W efekcie odkryć naukowych i postępu technologicznego wiemy, że rzeczywistość istnieje w o wiele szerszym zakresie niż możemy ją dostrzec naturalnymi zmysłami, uznając, że ona po prostu jest zarówno w wymiarze znanym, jak i jeszcze nie odkrytym. W ten sposób powstaje zbiór pełny, uniwersum7 wszystkiego co widzimy, słyszymy, czujemy i wiemy o świecie oraz zjawisk hipotetycznych, którym nie możemy niestety przypisać wartości logicznych prawdy albo fałszu, a jedynie poprzedzić operatorem domniemania. Tak rozumiana rzeczywistość jest światem istniejącym obiektywnie, bo niezależnym od stanu obserwatora, ale w pewien sposób zależna od wiedzy używanej do jej zdefiniowania. Elementami rzeczywistości są więc wszelkie możliwe obiekty, które tworzą zbiory (w tym jednoelementowe): gwiazd, gatunków, cząstek elementarnych, oddziaływań podstawowych oraz tysięcy innych mnogości zależnych od przyjętej klasyfikacji. W skład istniejącego świata musi wchodzić również świadomość ludzi i zwierząt, a nawet kumulowana przez nasz gatunek wiedza lub kultura. Koniecznie musimy też pamiętać, że wszystkie wymienione elementy możliwych zbiorów się zmieniają8. Używając języka matematyki są to funkcje określone w jakimś przedziale czasu. Jeżeli to wszystko potraktujemy jako rzeczywistość, to zauważymy, że poszczególne jej elementy nie są sobie równe. Są różne, a jedne mogą wynikać z drugich i tylko wtedy mają jakikolwiek sens. Elementy rzeczywistości nie są więc tożsamościowe! W zależności od przyjętych kryteriów i czasu oceny mają odmienną wagę. Złożony układ planetarny odległej gwiazdy może być czymś niesamowitym dla astronoma i zupełnie obojętnym dla miłośnika surfingu na wyspach Oceanu Spokojnego. Podobnie nasz brat będzie dla nas kimś ważnym, a dla osoby żyjącej w Chile po prostu nikim, jednością składającą się na niewyobrażalne miliardy istnień ludzkich egzystujących obecnie na Ziemi. Jeżeli na jakiejś planecie w odległej galaktyce będzie żyło stworzenie podobne do niedźwiedzia brunatnego, to zupełnie obojętny będzie dla niego fakt istnienia życia na Ziemi, bo nie będzie miał o nim najmniejszego pojęcia, dokładnie tak samo jak w przypadku naszych niedźwiedzi, nie interesujących się przecież Kosmosem.
Wszystkie elementy wchodzące w skład uniwersum, którego przybliżoną definicję próbowałem naszkicować, poznajemy sukcesywnie w trakcie całego życia. W ten sposób kumulujemy wiedzę, której poszczególne składowe zmieniają się, w tym również w konsekwencji zmiany założeń, reinterpretacji oraz zapominania. Dlatego obraz świata w naszych głowach jest zależny od upływającego czasu. Aby tę wiedzę ogarnąć, nieustannie porządkujemy, zapamiętujemy, klasyfikujemy to co poznaliśmy w postaci odwzorowań elementów uniwersum na elementy mnogości będącej reprezentacją części owego hipotetycznego zbioru pełnego w świadomości. Mówiąc inaczej, jeszcze bardziej matematycznie, z dziedziny uniwersum wyodrębniamy dostępną dla naszej percepcji poddziedzinę rzeczywistości, którą za pomocą funkcji (traktowanej na przykład jako zbiór strzałek9 z teorii kategorii) przekształcamy na przeciwdziedzinę, będącą indywidualnym obrazem rzeczywistości w umyśle każdego człowieka z osobna. Warto zauważyć, że jeżeli dokonalibyśmy przekształcenia odwrotnego, a więc zamienili rzeczywistość istniejącą w naszym mózgu (czyli przeciwdziedzinę) na rzeczywistość istniejącą w sposób materialny z zachowaniem wszelkich relacji pomiędzy obiektami, to powstała w ten sposób nowa dziedzina nie będzie tożsamościowa (równoważna) dziedzinie albo poddziedzinie rzeczywistości, z której powstał jej obraz w naszym umyśle. Dzieje się tak, bo wyobrażenie świata istniejące w umyśle odwzorowuje wyłącznie wycinek rzeczywistości, dodatkowo uzupełniony naszymi wyobrażeniami o niej; jest więc odbiciem częściowym i zniekształconym, wynikającym z naszych możliwości obserwacyjnych oraz analitycznych. Dokładnie tak samo jak moje zdjęcie nie jest mną, a jedynie moją podobizną – na dodatek zamieniającą przestrzeń trójwymiarową na płaszczyznę, gdzie widać tylko jedną stronę mojego ciała. Utalentowany rzeźbiarz może na podstawie zdjęcia stworzyć rzeźbę, ale odtworzenie niewidocznej strony tak naprawdę nie będzie możliwe. Aby ją zbudować trzeba posłużyć się wyobraźnią, która rzeźbiarza może zmylić, ponieważ patrząc na prawą stronę mojej twarzy nie wiadomo czy mam, czy przypadkiem nie mam zniekształconego lewego ucha lub jakiejś blizny. Dlatego wyobrażając sobie świat tak często się mylimy. Można powiedzieć, że widzimy wyłącznie jedną stronę rzeczywistości i na podstawie fragmentarycznych informacji próbujemy wyobrazić sobie drugą. Wynik takiego działania może być prawdziwy, zbliżony, ale równie dobrze fałszywy.
Poprawność obrazu otaczającej nas rzeczywistości, który powstaje w ludzkich mózgach w wyniku przekształcania sygnałów płynących z receptorów na informacje, możemy sprawdzić eksperymentalnie. Jeżeli za pomocą wzroku widzimy jakiś przedmiot leżący na stole i dzięki widzeniu stereoskopowemu jesteśmy w stanie ocenić naszą odległość do niego, to powinniśmy móc się do niego zbliżyć i go dotknąć. Jeżeli na podejście wykonamy przewidywaną ilość kroków, a po zbliżeniu ręki do przedmiotu, do naszego mózgu wpłyną bodźce czuciowe o jego strukturze, to możemy uznać, że powstały wcześniej w ośrodkowym układzie nerwowym obraz rzeczywistości był prawdziwy. Tego typu działania tworzą informatyczną pętlę zwrotną potwierdzającą obserwacje. To właśnie tego typu eksperymenty są dla nas dowodem na prawdziwość obserwacji. Niestety nadal tylko empirycznym, a nie dedukcyjnym. Doświadczenie uzyskane w wyniku tysięcy podobnych działań doprowadza człowieka do przekonania, że istniejące w naszym mózgu odwzorowanie świata jest poprawnym obrazem otaczającej rzeczywistości. Dodatkowo nasze zachowania łączą się z reakcjami innych ludzi. Jeżeli kilku kierowców wyścigu pokonuje zakręt w podobny sposób, to znaczy, że każdy z nich tak samo oceniał odległości i siły działające na samochód. Dochodzimy do wniosku, że również inne osoby odczuwają rzeczywistość tak samo lub bardzo podobnie, a więc musi być ona w dużej mierze obiektywna.
Istnieją jednak możliwości alternatywnego wyjaśnienia konstrukcji otaczającego nas świata, na przykład tak jak to miało miejsce w popularnym niegdyś filmieMatrixz 1999 roku, gdzie świat ludzkich doznań był komputerową symulacją. Prawdziwa rzeczywistość znajdowała się na Ziemi opanowanej przez maszyny w odległej przyszłości. Ludzkie ciała wegetowały w kapsułach będąc źródłem bioenergii dla maszyn, natomiast świadomość jednostek funkcjonowała w świecie symulacji nazywanej macierzą (po angielskumatrix) emulującą rzeczywistość z końca XX wieku. Receptory ludzi były stymulowane impulsami pochodzącymi od programu realizowanego w czasie rzeczywistym. Dlatego nie było możliwości rozpoznania złudzenia, w którym żyli wszyscy mieszkańcy naszej planety. Taki model rzeczywistości można bardzo łatwo sobie wyobrazić. Wzrok osoby z założonymi okularami 3D do gier komputerowych jest odizolowany od świata rzeczywistego. Receptory na siatkówce dostarczają bodźców pochodzących z gry, a nie z materialnego otoczenia gracza. W efekcie nie może on stwierdzić, czy ktoś inny nie zmienił oświetlenia w pomieszczeniu, w którym znajduje się jego ciało. Opowieść opartą na podobnym modelu mogliśmy zobaczyć we wspomnianym filmie. Świadomość ludzi znajdowała się w symulacji, a fizyczne receptory były stymulowane impulsami będącymi w interakcji z programem – odbywało się to za pomocą okablowania podłączonego do systemu nerwowego poszczególnych osób leżących w kapsułach. W efekcie, w świecie realnym odbywały się tylko procesy biologiczne w komórkach. Świadomość cały czas przebywała w tytułowym Matriksie. Główny bohater filmu o imieniu Neo, w którego postać wcielił się Keanu Reeves (urodzony 1964), zorientował się w sytuacji dopiero wtedy, kiedy jego świadomość została wyjęta z symulacji i umieszczona w świecie, w którym znajdowało się biologiczne ciało. Pomysłowe. Ale czy z nami może być podobnie? Czy nasza świadomość może być tak naprawdę zanurzona w komputerowej grze społecznej kreującej rzeczywistość? Aby w coś takiego uwierzyć konieczna jest parareligijna wiara, ponieważ w żaden sposób nie można takiej tezy udowodnić. Jeżeli nasze materialne ciała będą się znajdować w innej, całkowicie rozdzielonej rzeczywistości niż świadomość, to takiego modelu nie możemy zweryfikować pętlą zwrotną. Dlatego – z punktu widzenia logiki – każde wyobrażenie rzeczywistości, w tym oparte na dowolnych hipotezach naukowych lub religijnych objawieniach, może być prawdziwe, jeżeli nie mamy możliwości jego weryfikacji. Fałszywość jakiejś teorii możemy sprawdzić wyłącznie na podstawie niezgodności z rzeczywistością. Dlatego teorie postulujące istnienie rozdzielnych światów równoległych są jedynie gimnastyką intelektualną lub zwodzeniem świadomości marzeniami.
Jedną z pierwszych osób poszukującą fundamentu, na którym można oprzeć ludzką wiedzę w sposób trwały i pewny był René Descartes (1596–1650), w Polsce nazywany Kartezjuszem. Zrywając z dotychczasową tradycją filozoficzną, postanowił on zbudować nowy racjonalistyczny system poznania. Opierając się na krytycyzmie sceptyków, francuski myśliciel opracował metodę przeznaczoną dla szczegółowych badań naukowych. Miała ona służyć znalezieniu twierdzeń, które oprą się wszelkim wątpliwościom. Metoda Kartezjusza została nazwana sceptycyzmem metodycznym i znalazła powszechne zastosowanie w nauce. Można postawić nawet tezę, że dzięki niej nastąpił w XVIII wieku skokowy postęp praktycznie we wszystkich dziedzinach wiedzy. Zresztą nie ma co się temu dziwić. Krytyczna ocena każdego zjawiska, teorii, metody działania jest warunkiem koniecznym do znalezienia i wykluczenia błędów. Ludzie stosowali ją intuicyjnie od zawsze, bo jest ona ściśle powiązana z refleksyjnością, która wydaje się być cechą przyrodzoną. Jeżeli coś robimy i to coś nam wielokrotnie nie wychodzi, to mimowolnie zaczynamy się zastanawiać co jest nie tak w naszym postępowaniu. Podchodzimy krytycznie do własnego działania. Szukamy błędu, którego eliminacja pozwoli osiągnąć sukces w danym przedsięwzięciu. Metoda krytyczna bazująca na podobnym schemacie jest powszechnie stosowana w naukach ścisłych i inżynierii, pozwalając znaleźć błędy teorii lub usprawnić, na przykład produkcję. Co ciekawe, refleksja nie jest przypisana tylko człowiekowi.
Krytycznym myśleniem posługują się również zwierzęta i aby to sobie uzmysłowić najlepiej posłużyć się przykładem z obserwacji przyrody. Siedzący na gałęzi gawron na wszelkie sposoby próbował dosięgnąć słoniny zawieszonej na sznurku, a przeznaczonej dla sikorek. Swobodnie zwisała ona z gałęzi, na której usiadł czarny ptak. Gawronowi nic nie wychodziło. Powtarzane wielokrotnie próby zawsze kończyły się fiaskiem. W końcu, po krótkiej przerwie, gawron zaczął chwytać dziobem sznurek i przydeptywać go nogą. Powoli podciągnął smakowity kąsek do góry, a następnie go zjadł. Wszystko wskazuje na to, że ptak dokonał krytycznej analizy swojego postępowania i wyciągnął wnioski, co pozwoliło mu rozwiązać problem umożliwiając zdobycie pożywienia. Podobnych obserwacji zoologowie dokonali już tysiące. Wiele z nich odbywało się w warunkach laboratoryjnych i na nagraniach możemy zobaczyć, że ptaki niektórych gatunków potrafiły wykonać nawet narzędzie do wyciągnięcia pożywienia z butelki. W analogiczny sposób postępują również inne zwierzęta. Możliwość głębokiej refleksji związanej z doświadczeniami wielu pokoleń wydaje się być na stałe przypisana tylko człowiekowi, a jest to związane z umiejętnością przypominania sobie faktów z przeszłości swojej i innych, a także kreowania zmodyfikowanego przebiegu wydarzeń z przyszłości oraz przekazywania wiedzy abstrakcyjnej przy pomocy języka. Takie refleksyjne działania obserwujemy nawet u małych dzieci, którym najczęściej trudno jest zapanować nad emocjami. Mimo to, na błędach się uczą, bardzo szybko wyprzedzając intelektualnie małpy z rodziny człowiekowatych (po łacinieHominidae), znajdujące się w danym momencie na podobnym etapie rozwoju.
Wracając do Kartezjusza był on głownie matematykiem i filozofem. Dlatego tworząc sceptycyzm metodologiczny doskonale zdawał sobie sprawę, że w odniesieniu do różnych systemów filozoficznych, wszelka ocena obserwowanych zjawisk zależy od doboru pewników (których prawdziwości się nie udowadnia), przyjętych założeń oraz definicji samych pojęć, bo rozmawiając na jakikolwiek temat musimy niejako korzystać z tego samego słownika. Kolejnym krokiem jest ustalenie dziedziny. To pozwala wykluczyć wiele pozornych sprzeczności, bo postulat jednej teorii może się odnosić do czegoś zupełnie innego niż w drugim systemie, nawet stosującym tak samo zdefiniowane pojęcia. Dodatkowo do zbudowania naukowej lub filozoficznej koncepcji zawsze potrzebujemy języka naturalnego, którego podstawy są rozumiane intuicyjnie. Warto zauważyć, że budując teorię w dwóch różnych językach możemy dojść do pozornej sprzeczności wynikającej z innego znaczenia poszczególnych wyrazów lub innego sposobu budowania zdań10. Odwołując się do historii, dobrym przykładem drobnych nieporozumień językowych, które z czasem doprowadziły do wielkich konsekwencji, są średniowieczne spory teologiczne między katolicyzmem rzymskim, posługującym się łaciną, a konstantynopolskim prawosławiem używającym w nauce o Bogu greki. Jak świadczą źródła, dawni biskupi nierzadko zapominali, że język w pewien sposób określa logikę i dziedzinę sporu. Dlatego, z perspektywy historycznych nieporozumień, kruszenie kopii o drobiazgi semantyczne lub zastanawianie się, czy kartezjańskieCogito ergo sum(czyli „Myślę, więc jestem”) jest sylogizmem, czy nie, lub wywodzenie z tego stwierdzenia nieomal całego systemu filozoficznego, wydaje się niczym więcej niźli tylko intelektualną zabawą, która – wbrew intencjom twórcy – może dać nieprzewidywalne, negatywne skutki. Wystarczy oprzeć się na spekulacji stosowanej w naukach humanistycznych, aby dojść do wniosków graniczących z absurdem. Jeżeli istnienie jest stanem wynikającym z myślenia, to odwrócenie tego rozumowania, czyli stwierdzenie „jestem, bo myślę”, może sugerować, że jeśli ktoś nie myśli, to go nie ma, przypisując performatywną moc myśleniu – co przypomina skrajne koncepcje lewicowych konstruktywistów społecznych, związanych z gender studies. Z kolei, jeżeli konkluzjiCogito ergo sum nałożymy rygory marksistowskiego materializmu i będziemy uważać, że świadomość jest skutkiem zjawisk fizyko-chemicznych w mózgu, gdzie myślenie wynika z życia biologicznego, to okaże się, że istnienie jest efektem czegoś co jest konsekwencją jego samego. Dojdziemy tym samym do błędnego koła, czyli paradoksu. Wystarczyła minimalna zmiana w kunsztownej XVII-wiecznej filozoficznej konstrukcji, by sprowadzić ją dwukrotnie do absurdu.
Skuteczność kartezjańskiego sceptycyzmu metodologicznego skłoniła naukowców aby w wątpliwość poddawać twierdzenia autorytetów z przeszłości. Zgodnie z koncepcją Francuza szukano potwierdzenia prawdziwości wiedzy poprzez krytykę. Twierdzenia, które oparłyby się sceptycznej analizie miały być pewne. Ale skoro krytyce można było poddać twierdzenia starożytnych i średniowiecznych myślicieli, to równie dobrze krytycznej ocenie wypadało poddawać twierdzenia uzyskane kartezjańską metodą przez poprzedników. Na taki pomysł wpadło wielu późniejszych myślicieli, którzy w wyniku rozwoju nauki znali więcej praw rządzących otaczającym ich światem. Budowali oni swoje systemy na nowej bazie pojęciowej (na przykład za pomocą wyboru innych pewników oraz zmianie definicji) lub opierali swoje spekulacje o wyniki aktualnych badań przyrodniczych, które empirycznie zaprzeczały wcześniejszym tezom. Świadomie lub intuicyjnie, wykorzystywano metody stosowane w matematyce przy budowaniu kolejnych jej działów. W konsekwencji nowożytni myśliciele dochodzili do nowej oceny zjawisk, sugerując, że ich teoria jest wynikiem postępu, co szczególnie akcentowano przez nieomal cały XIX wiek – niektórzy fizycy i matematycy byli w tamtym czasie wręcz przekonani, że niebawem praktycznie wszystko zostanie odkryte, a świat nie będzie miał przed człowiekiem żadnych tajemnic. Jakże się mylili!
Newtonowska fizyka działa tylko w określonej skali. W świecie wielkich mas, odległości i prędkości jest równie zawodna jak w świecie niewyobrażalnie małych cząstek elementarnych, gdzie najlepiej sprawdzają się metody oparte na rachuneku prawdopodobieństwa. Nowa fizyka Einsteina, opisana w Ogólnej teorii względnościz 1916 roku, wyjaśniała zjawiska w skali kosmosu, opierając się na geometrii nieeuklidesowej, stworzonej przez Hermanna Minkowskiego (1864–1909). W ten sposób, na początku XX wieku, ograniczona została sensowność tradycyjnych metod rachunkowych dotyczących przestrzeni. Budując geometrię euklidesową, zakłada się, istnienie prostych równoległych, które nigdy się nie krzyżują, nawet w nieskończoności. Zastępując to założenie innym, gdzie przez każdy punkt mogą przechodzić dwie różne proste nie mające punktów wspólnych, otrzymujemy geometrię hiperboliczną, zwaną też geometrią Łobaczewskiego (Nikołaj, 1792–1856), choć tak naprawdę nad jej koncepcją pracowali już inni wielcy matematycy, jak choćby Johann Heinrich Lambert (1728–1777) i Carl Friedrich Gauss (1777–1855). Postulat, że dwie proste równoległe mogą się jednak „jakoś” krzyżować, bo do tego właściwie sprowadza się opisany wcześniej postulat, wydają się zwykłemu człowiekowi pomysłem absurdalnym. W dużej mierze jest to jednak wynik edukacji i percepcji przestrzeni z punktu widzenia – w sumie abstrakcyjnej – starożytnej geometrii, stworzonej przez działającego w Aleksandrii Euklidesa (około 365–270 przed naszą erą). Wystarczy się zastanowić, by wyobrazić sobie sytuację, w której skrzyżowanie się prostych równoległych jest możliwe rozumowo. Starożytna teoria nie uwzględnia zjawiska perspektywy, będącej oczywistą cechą percepcji przestrzeni przez człowieka, oraz odchyleń wynikających ze skali, która w przypadku dużych obiektów – jak powierzchnia planety – może wprowadzać w błąd, bo nie dostrzegamy wzrokiem (ani pomiarowo) zakrzywień płaszczyzny. Jeżeli staniemy na torach kolejowych, prowadzących po prostej, to patrząc w obu kierunkach będzie się nam wydawało, że znajdujące się w równej odległości szyny, gdzieś na horyzoncie (nieskończoności) się połączą. Można to traktować jako złudzenie lub właściwość przestrzeni, w której obowiązuje perspektywa. Co ciekawe, jednocześnie będzie się nam wydawało, że blisko nas wszystko wygląda tak jak w geometrii euklidesowej. Można powiedzieć, że drobna zmiana w doborze aksjomatów powoduje powstanie zupełnie innego świata, tworząc inny model przestrzeni.
Rozwój XX-wiecznej fizyki kwantowej, nowoczesnej kosmologii oraz związanych z nimi bardzo abstrakcyjnych działów matematyki oddziaływał – przez swój sukces – również na myślicieli związanych z humanistycznymi kierunkami wiedzy, inspirując ich do poszukiwań zmiany metod badawczych. Niebagatelne znaczenie miały też narodziny stworzonej przez Sigmunda Freuda (1856–1939) psychoanalizy, znajdującej zastosowanie w leczeniu chorób psychicznych, na które w owym czasie nie było leków. W XIX wieku dominującym prądem intelektualnym był pozytywizm, stworzony przez Augusta Comte’a (1798–1857), którego główna teza głosiła, że jedynym pewnym sposobem poznania świata jest wiedza naukowa – w tym również filozoficzna oparta na materializmie – ponieważ „zajmuje się ona wyłącznie przedmiotami rzeczywistymi, stroniąc od urojonych, bada rzeczy dostępne umysłowi, a nie tajemnice”11, jak określił to Władysław Tatarkiewicz (1886–1980). Francuski filozof uważał, że przedmiotem badań mogą być wyłącznie fakty fizyczne (ciała), a nie psychiczne, ponieważ „niepodobna być zarazem podmiotem i przedmiotem poznania”. Założenia pozytywizmu – ograniczające w znacznym stopniu dziedzinę badań naukowych – wymagały ustalenia czym właściwie jest rzeczywistość fizyczna oraz ustosunkowanie się do problemu, czy człowiek, jako materialny element tej rzeczywistości może ją badać? Odkrycia Freuda wykazywały jednak, że nieakceptowane przez Comte’a fakty psychiczne można badać i wpływać na ich stan, likwidując w ten sposób dolegliwości somatyczne chorych umysłowo. Podobnie fizyka kwantowa wykazała, że podstawowe obiekty, z których składa się rzeczywistość (w tym również ludzie), mają zupełnie inną naturę niż naukowcy dotychczas myśleli, ponieważ znajdują się one w stanie superpozycji, uniemożliwiającej jednoznaczne określenie niektórych parametrów fizycznych.
W celu zrozumienia pozornie nieintuicyjnego świata obiektów kwantowych, w pierwszej kolejności warto zając się liczbami, o których istnieniu mało kto zdaje sobie sprawę w skali całej ludzkiej populacji, a bez których trudno wyobrazić sobie współczesny świat. Zwyczajnie nie uczy się o nich, nawet na poziomie szkoły średniej; muszą je znać w zasadzie tylko studenci kierunków technicznych i ścisłych. Tymczasem zostały one odkryte już wiele wieków temu. W 1545 roku włoski uczony Girolamo Cardano (1501–1576) opublikował pracę, w której zaproponował używanie liczby fikcyjnej (ficta) przy rozwiązywaniu równań wyższego stopnia. Wiek później Kartezjusz lepiej zrozumiał istotę nowego matematycznego tworu i nadał mu miano liczb urojonych. Współcześnie liczby te są nazywane zespolonymi, ponieważ w 1832 roku niemiecki matematyk Carl Friedrich Gauss zdefiniował je jako składające się z dwóch części, a mianowicie rzeczywistej i urojonej. Niezależnie od posiadanego wykształcenia warto rozumieć chociaż ich ideę, a jest ona bardzo prosta. Na poziomie matematyki elementarnej, w pierwszych klasach szkoły podstawowej, uczymy się o liczbach dodatnich i ujemnych. Po wprowadzeniu działania mnożenia, konieczne jest określenie zachowania liczb w zależności od stojącego przed nimi znaku. I tak, kiedy mnożymy dwie liczby dodatnie otrzymujemy liczbę dodatnią. Jest to zrozumiałe intuicyjnie, bo dwa pudełka z czterema ciastkami da nam osiem ciastek. Równie łatwo jest znaleźć analogię do mnożenia liczby dodatniej przez ujemną lub odwrotnie. Jeżeli zakupimy na kredyt dwa takie same samochody, to nasz dług będzie dwa razy większy niż w przypadku zakupu jednego. O wiele trudniej jest wyobrazić sobie mnożenie liczby ujemnej przez ujemną. Dlaczego pomnożenie czegoś czego nie mamy (a jesteśmy komuś dłużni), przez coś podobnego, czego również nie posiadamy (i jesteśmy również dłużni) ma nam dać coś co mamy, co jest liczbowo dodatnie? Stwierdzenie, że „minus razy minus daje plus” – którego uczą się już dzieci w szkole podstawowej – jest oparte na abstrakcyjnym rozumowaniu matematycznym, a nie doświadczeniu. Powtórzmy. Liczba ujemna pomnożona przez liczbę ujemną daje wynik dodatni. Dla większości nie jest to już intuicyjne, bo wymaga zrozumienia, że znaki mnożą się niezależnie od liczb. Oznacza to, że minus dwa, to nie jakieś „minusdwa” pisane razem, ale „minus” i „dwa” pisane oddzielnie. Dlatego mnożenie na liczbach ujemnych łatwo można wytłumaczyć w ramach teorii mnogości lub logiki, gdzie minus możemy potraktować jako dopełnienie lub zaprzeczenie. Dzięki takiemu zabiegowi mnożenie znaków stojących przed liczbami wystarczy potraktować jako działanie logiczne, gdzie minusowi odpowiada negacja. Zaprzeczenie zaprzeczeniu intuicyjnie rozumiemy już jako prawdę. Wbrew pozorom, bardzo dużo osób – i to nawet z wyższym wykształceniem – zapomina o tej zasadzie, ponieważ elementarną wiedzę matematyczną nauczyło się na zasadzie zapamiętania, a nie zrozumienia. Konsekwencją jest wyrugowanie wiedzy matematycznej z pamięci, jeżeli nie było się zmuszonym do jej wykorzystywania w życiu codziennym.
Koncepcja liczb zespolonych, polega na połączeniu osi liczb rzeczywistych z osią urojoną (wyimaginowaną). Jasno z tego wynika, że nie mają one swojej reprezentacji geometrycznej na prostej z określonym zwrotem (osi), ale tworzą płaszczyznę. Oś urojona powstaje w wyniku mnożenia liczb rzeczywistych z liczbą posiadającą specjalną właściwość, a ową liczbę nazywano po prostu i, co jest skrótem od słowa imaginacja12. Jej wyjątkowość polega na tym, że podniesiona do kwadratu daje minus jeden. Jednak żadna liczba rzeczywista pomnożona przez samą siebie nie pozwala uzyskać liczby ujemnej, bo tylko pomożenie liczby ujemnej i dodatniej tworzy liczbę ujemną. Dlatego wczesnorenesansowi matematycy stosujący liczbę i w XVI wieku, uważali ją za nieistniejącą w rzeczywistości – fikcyjną, a więc urojoną, wyimaginowaną, a nie rzeczywistą. Oś urojona na płaszczyźnie liczb zespolonych była traktowana jedynie jako element techniczny, pozwalający znaleźć rozwiązania równań, których pierwiastków nie można było obliczyć tradycyjnymi metodami. Nawet dziś w ten sposób traktuje te liczby wielu inżynierów, którzy nie dostrzegają abstrakcyjnego i filozoficznego znaczenia matematycznego tworu. W XIX i XX wieku okazało się, że liczby zespolone są konieczne w wielu praktycznych dziedzinach wiedzy. Stosuje się je przy obliczaniu obwodów elektrycznych, analizie grafów oraz fizyce kwantowej. Tym samym bez owych liczb nie można by było zaprojektować komputerów i tysięcy innych urządzeń opartych na elektronice.
Liczby zespolone, co ciekawe, stały się podstawą kolejnych liczb nierzeczywistych nazywanych kwaternionami. Ich twórcą był w połowie XIX wieku irlandzki matematyk William Hamilton (1805–1865), który wykorzystywał je do opisu mechaniki w przestrzeni trójwymiarowej. Później znalazły one zastosowanie w astronomii sferycznej, a następnie programowaniu ruchu robotów przemysłowych i grafice komputerowej. Bez elementu owego „urojenia”, czyli nierzeczywistych liczb, które podniesione do kwadratu dają liczbę ujemną, nie moglibyśmy budować bibliotek programistycznych, pozwalających tworzyć gry komputerowe w wirtualnej przestrzeni oraz symulacji przestrzennych w programach CAD (od angielskiego computer aided design, czyli do projektowania wspomaganego komputerowo). Powód jest banalny. Stosowanie trygonometrii nie pozwala osiągnąć ciągłości opisu ruchu ponieważ funkcje trygonometryczne przyjmują dla pewnych kątów wartość zera lub nieskończoności, a to uniemożliwia niektóre obliczenia. W przypadku kwaternionów taki problem nie występuje.
Wielu filozofów matematyki zadawało sobie pytanie czy liczba urojona i