Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Najzabawniejszy i najmniej przydatny poradnik napisany przez genialnego autora niezwykle popularnego komiksu internetowego xkcd oraz bestsellerów „What If? A co, gdyby?” i „Tłumacz rzeczy”. Zgłębiając najbardziej skomplikowane metody wykonywania prostych czynności, Munroe nie tylko utrudnia zadanie sobie i swoim czytelnikom – tak jak w fascynujący sposób czynił to w „What If? A co, gdyby?”, tak i tu zachęca do eksplorowania najbardziej absurdalnych rozwiązań. Dzięki błyskotliwym infografikom i zabawnym ilustracjom „How To? Jak?” w absorbujący intelektualnie sposób pomaga lepiej zrozumieć naukę i technologie towarzyszące nam każdego dnia we wszystkim, co robimy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 273
Nie próbujcie robić tych rzeczy w domu. Autor tej książki jest rysownikiem komiksów internetowych, a nie specjalistą od bezpieczeństwa i higieny pracy. Lubi, gdy przedmioty zapalają się lub eksplodują, co oznacza, że nie bierze pod uwagę waszego dobra. Wydawca i autor nie ponoszą odpowiedzialności za jakiekolwiek szkodliwe następstwa, bezpośrednie lub pośrednie, wynikające z lektury tej książki.
W tej książce są same złe pomysły.
A przynajmniej większość z nich jest zła. Może się jednak zdarzyć, że jakimś cudem znajdziecie w niej jakieś dobre rozwiązania. Jeśli tak będzie, bardzo przepraszam.
Czasem po prostu pomysły, które z początku wydają się absurdalne, okazują się rewolucyjnymi rozwiązaniami. Wcieranie pleśni w zakażone rany nie wygląda na świetny pomysł, ale odkrycie penicyliny pokazało, że może to być cudowny lek. Z drugiej strony na świecie pełno jest paskudnych substancji, które dają się wcierać w rany, lecz większość z nich wcale nam nie pomoże. Nie wszystkie absurdalne pomysły są dobre. Jak więc odróżnić te dobre od tych złych?
Możemy próbować je zastosować i obserwować efekty. Czasami warto podeprzeć się matematyką, badaniami naukowymi i wiedzą, jaką już posiadamy – i na tej podstawie przewidzieć, co się stanie.
Kiedy NASA przymierzała się do wysłania łazika Curiosity na Marsa, jej inżynierowie musieli znaleźć sposób na łagodne lądowanie pojazdu wielkości samochodu na powierzchni tej planety. Poprzednie łaziki lądowały z wykorzystaniem spadochronów i poduszek powietrznych. Inżynierowie NASA brali to rozwiązanie pod uwagę, ale Curiosity okazał się zbyt duży i ciężki, żeby spadochrony dały radę wyhamować go wystarczająco skutecznie w rozrzedzonej marsjańskiej atmosferze. Rozważano również przymocowanie do pojazdu silników rakietowych przeciwdziałających szybkiemu spadaniu, jednak gazy wylotowe spowodowałyby powstanie chmury pyłu zasłaniającej powierzchnię planety, co utrudniłoby bezpieczne lądowanie.
W końcu inżynierowie wpadli na pomysł zbudowania „podniebnego dźwigu” – pojazdu unoszącego się wysoko nad powierzchnią Marsa dzięki silnikom rakietowym – który opuściłby Curiosity na planetę na długiej linie. Brzmiało to absurdalnie, ale wszystkie inne pomysły okazały się jeszcze gorsze. Im dłużej inżynierowie rozważali koncepcję podniebnego dźwigu, tym bardziej wydawała się ona przekonująca. A gdy spróbowano ją zrealizować, wszystko zadziałało jak należy.
Wszyscy zaczynamy nasze życie kompletnie nieświadomi, jak robić różne rzeczy. Jeśli mamy szczęście, w razie potrzeby udaje nam się znaleźć kogoś, kto nam to pokaże. Jednak czasami musimy sami wymyślić, w jaki sposób coś wykonać. Wiąże się to z rozważaniem różnych rozwiązań i decydowaniem, które z nich są dobre, a które nie.
W tej książce przedstawiam próby znalezienia niezwykłych rozwiązań zwykłych problemów i pokazuję efekty ich zastosowania. Sprawdzanie, czy są one skuteczne czy też nie, może być zabawne i pouczające, a czasami prowadzi do zaskakujących wniosków. Niewykluczone, że sam pomysł jest zły, ale zrozumienie, dlaczego jest zły, może nas wiele nauczyć – i pomóc znaleźć lepsze rozwiązanie.
I nawet jeśli wiecie już, jak prawidłowo zabrać się do tych wszystkich rzeczy, spojrzenie na świat oczami tych, którzy tego nie wiedzą, również może okazać się cenne. Przecież codziennie w samych tylko Stanach Zjednoczonych 10 tysięcy osób dowiaduje się czegoś, co podobno „wie każdy dorosły”.
Dlatego nie lubię śmiać się z ludzi, którzy przyznają, że czegoś nie wiedzą albo nie nauczyli się jeszcze czegoś robić. Jeśli będziecie wyśmiewać innych, nie powiedzą wam, że zaczęli się uczyć, jak coś się robi… i stracicie w ten sposób niezłą zabawę.
Ta książka być może nie nauczy was, w jaki sposób rzucać piłkę, jak jeździć na nartach ani jak się poruszać. Mam jednak nadzieję, że czegoś się z niej dowiecie. Jeśli tak, będziecie jednymi z 10 tysięcy innych dzisiejszych szczęściarzy.
jak
ROZDZIAŁ 1
Ludzie nie potrafią skakać bardzo wysoko.
Koszykarze wykonują imponujące skoki, żeby dosięgnąć wysoko zawieszonych obręczy, ale takie wyczyny są zazwyczaj zasługą ich wzrostu. Przeciętny zawodowy koszykarz może podskoczyć jedynie na wysokość nieco ponad 60 centymetrów. W przypadku amatorów będzie to zwykle nie więcej niż około 30 centymetrów. Jeśli chcielibyście skoczyć wyżej, będziecie potrzebować jakiejś pomocy.
Skakanie z rozbiegu może pomóc. Tak robią zawodnicy skaczący wzwyż. Rekord świata w tej konkurencji wynosi 2,45 metra. Ta wartość jest mierzona od poziomu gruntu. Skoczkowie wzwyż są na ogół wysocy, więc ich środek ciężkości znajduje się co najmniej niecały metr od ziemi. A skoro podczas skoku wyginają oni ciało, ich środek ciężkości może w rzeczywistości znaleźć się poniżej poprzeczki. Skok zawodnika na wysokość ponad 2,40 metra nie oznacza więc, że jego środek ciężkości przemieści się do góry o taką wartość.
Jeśli chcecie pokonać najlepszego skoczka wzwyż, macie do wyboru dwie możliwości:
Poświęćcie całe swoje życie, od wczesnego dzieciństwa, na trening, żeby zostać rekordzistami świata w skoku wzwyż.
Oszukujcie.
Pierwsza opcja jest bez wątpienia godna podziwu, lecz jeśli dokonaliście takiego wyboru, chyba czytacie niewłaściwą książkę. Rozważmy więc drugą opcję.
Istnieje wiele sposobów oszukiwania w takiej dyscyplinie jak skok wzwyż. Do pokonania poprzeczki możecie użyć drabiny, ale ma to niewiele wspólnego ze skakaniem. Innym sposobem jest skorzystanie ze szczudeł na sprężynach, popularnych wśród miłośników sportu1. Jeśli jesteście wystarczająco sprawni, mogłyby one dać wam przewagę nad skoczkiem wzwyż. Jednak zawodnicy znaleźli już lepszą metodę: skok o tyczce.
W skoku o tyczce zawodnicy biegną, a następnie umieszczają elastyczną tyczkę w podłożu przed sobą i wybijają się w powietrze. Mogą dzięki temu znaleźć się kilka razy wyżej nad ziemią niż najlepsi skoczkowie wzwyż.
Fizyka skoku o tyczce jest interesująca i wbrew pozorom wcale nie zależy tak bardzo od samej tyczki. W takim skoku najistotniejsza nie jest jej sprężystość, lecz prędkość zawodnika. Sama tyczka jest jedynie skutecznym środkiem do skierowania tej prędkości ku górze. W teorii skoczek mógłby użyć do tego celu jakiejś innej metody. Zamiast umieszczać tyczkę w podłożu, mógłby jechać na deskorolce i wybić się z zakrzywionej do góry rampy – i uzyskałby w ten sposób mniej więcej taką samą wysokość jak skoczek o tyczce.
Za pomocą prostych praw fizyki można oszacować maksymalną wysokość, którą może osiągnąć skoczek o tyczce. Świetny sprinter może przebiec 100 metrów w 10 sekund. Trochę matematyki pomoże wam określić, jak wysoko znajdzie się przedmiot rzucony do góry w polu grawitacyjnym Ziemi z prędkością, jaką osiąga biegnący zawodnik:
Skoczek o tyczce biegnie przed wykonaniem skoku, więc jego środek ciężkości znajduje się nad ziemią, co zwiększa końcową wysokość skoku. Środek ciężkości dorosłego człowieka leży zwykle gdzieś w obrębie jego brzucha, czyli na wysokości wynoszącej mniej więcej 55 procent jego wzrostu. Renaud Lavillenie, rekordzista świata w skoku o tyczce, ma 1,77 metra wzrostu. Jego środek ciężkości znajduje się więc około 97 centymetrów nad ziemią, co po dodaniu do wyniku waszych obliczeń daje końcową, przewidywaną wysokość skoku – równą 6,07 metra.
A jak ta wartość ma się do rzeczywistości? No cóż, rekord świata w skoku o tyczce wynosi 6,16 metra. Szacunkowo to bardzo zbliżony wynik!2
Oczywiście, jeśli wpadlibyście na pomysł, by pojawić się na konkursie skoku wzwyż z tyczką, zostalibyście natychmiast zdyskwalifikowani3. Jednak protestujący sędziowie i tak prawdopodobnie by was nie powstrzymali, zwłaszcza gdybyście szli i groźnie nią wymachiwali.
Wasz rekord nie zostałby oficjalnie uznany, ale to nie ma znaczenia – i tak w głębi serca czulibyście, jak wysoki był to skok.
Jeśli jednak macie zamiar oszukiwać bardziej bezczelnie, możecie skoczyć wyżej niż na 6 metrów. O wiele wyżej. Ale musicie znaleźć odpowiednie miejsce do (rozpoczęcia) skoku.
Biegacze wykorzystują prawa aerodynamiki. Aby zmniejszyć opór powierza, wkładają obcisłe stroje. To pomaga im osiągnąć większą prędkość i tym samym skoczyć wyżej4. Dlaczego nie mielibyście pójść o krok dalej?
Oczywiście nie bierzemy pod uwagę pomagania sobie za pomocą śmigła albo silnika rakietowego. W żaden sposób nie można by z całą powagą nazwać takiego wyczynu „skokiem”5.
To nie byłby skok, lecz lot. Nie ma jednak niczego złego w… zwykłym szybowaniu.
Na tor lotu każdego spadającego obiektu ma wpływ opływające go powietrze. Skoczkowie narciarscy tak układają ciało podczas lotu, żeby jak najlepiej wykorzystać aerodynamikę. Moglibyście postępować tak samo w miejscach, w których wieją odpowiednie wiatry.
Gdy sprinterom podczas biegu wiatr wieje w plecy, mogą oni osiągnąć większą prędkość. Z podobną sytuacją mamy do czynienia, gdy skaczemy w miejscach, w których wiatr wieje do góry; możemy wtedy osiągnąć większą wysokość.
Aby wiatr popchnął was do góry, musiałby wiać bardzo mocno – z siłą większą niż ta, która pozwala wam osiągnąć waszą prędkość graniczną. Tym terminem określa się prędkość maksymalną, jaką osiągacie podczas swobodnego spadania – wtedy siła opływającego was powietrza jest równa sile grawitacji. Prędkość graniczna jest także równa minimalnej prędkości wiatru potrzebnej do oderwania was od powierzchni ziemi. A ponieważ ruch jest względny, w powietrzu nie ma znaczenia, czy spadacie, czy też popycha was ono do góry6.
Ludzie są znacznie ciężsi od powietrza, więc nasza prędkość graniczna jest bardzo duża. Prędkość graniczna spadającego człowieka wynosi około 210 kilometrów na godzinę. Abyście mogli uzyskać znaczącą korzyść z siły wiatru, musiałby on wiać do góry z prędkością równą co najmniej waszej prędkości granicznej. Przy dużo słabszym wietrze nie oczekujcie jego znacznego wpływu na wysokość skoku.
Ptaki wykorzystują kolumny ciepłego, wznoszącego się powietrza – zwane kominami termicznymi – i traktują je jak windę. Latają w kółko, nie machając przy tym skrzydłami, a ciepłe powietrze unosi je do góry. Takie prądy wstępujące są stosunkowo słabe; człowiekowi potrzebne jest silniejsze źródło wznoszącego się powietrza.
Najsilniejsze prądy wstępujące można spotkać w pobliżu grzbietów górskich. Gdy wiatr napotyka górę albo grzbiet górski, powietrze zaczyna poruszać się do góry. W niektórych rejonach wiatr może osiągnąć wtedy całkiem dużą prędkość.
Niestety, nawet w najkorzystniejszych warunkach te pionowe ruchy powietrza nie miewają prędkości zbliżonych do prędkości granicznej człowieka. W najlepszym przypadku dzięki pomocy takiego wiatru uzyskamy niewiele większą wysokość skoku7.
Zamiast szukać najsilniejszego wiatru, moglibyście próbować zmniejszyć waszą prędkość graniczną z użyciem opływowego stroju. Dobry kombinezon do szybowania – z dodatkowym materiałem pomiędzy rękami i nogami – może zredukować prędkość graniczną człowieka z 210 km/h do niecałych 50 km/h. To wciąż za mało, aby wiatr rzeczywiście uniósł was do góry, ale być może zwiększyłoby to trochę wysokość waszego skoku. Jednak najpierw musielibyście w tym kombinezonie do szybowania biec, co zapewne zniwelowałoby korzyści płynące z wykorzystania wiatru.
Aby znacząco podbić wysokość skoku, należałoby więc zrezygnować z kombinezonu do szybowania i wejść do świata spadochronów oraz paralotni. Te pokaźne konstrukcje są w stanie na tyle zmniejszyć prędkość spadania człowieka, że wiatry powierzchniowe mogą bez problemu unieść go do góry. Doświadczeni paralotniarze potrafią oderwać się od ziemi i lecieć wiele kilometrów z wykorzystaniem jedynie wiatrów wiejących w pobliżu grzbietów górskich oraz kominów termicznych.
Jeśli jednak chcielibyście ustanowić prawdziwy rekord świata w skoku wzwyż, możecie uzyskać jeszcze lepszy rezultat.
W większości przypadków, gdy wiatr wieje wysoko w górach, spowodowane ich obecnością „fale górskie” powietrza docierają jedynie do dolnych warstw atmosfery, co ogranicza wysokość, jaką mogą osiągnąć paralotniarze. Jednak w niektórych rejonach przy sprzyjających warunkach te zaburzenia mas powietrza mogą wchodzić w interakcję z wirem polarnym oraz prądem strumieniowym nocy polarnej8. Powstałe w ten sposób masy powietrza docierają aż do stratosfery.
W 2006 roku piloci szybowców Steve Fossett i Einar Enevoldson dolecieli na falach górskich aż do stratosfery. Osiągnęli wysokość ponad 15 kilometrów nad poziomem morza. Mount Everest jest prawie dwa razy niższy, niżej latają też wszystkie samoloty pasażerskie. Piloci ustanowili wtedy rekord świata w wysokości lotu szybowcem. Fossett i Enevoldson twierdzili, że udałoby im się polecieć na tej fali górskiej w stratosferze jeszcze wyżej, musieli jednak zawrócić, ponieważ niskie ciśnienie atmosferyczne spowodowało takie napompowanie ich skafandrów, że nie byli w stanie obsługiwać przyrządów pokładowych.
Jeśli więc chcecie skoczyć wysoko, musicie mieć tylko strój w kształcie szybowca (możecie go zrobić z żywicy wzmocnionej włóknami szklanymi oraz z włókna węglowego) i wyruszyć w argentyńskie góry.
Gdy już znajdziecie odpowiednie miejsce i traficie na idealne warunki, załóżcie strój w kształcie szybowca9, wzbijcie się w powietrze, złapcie wiatr przy grzbiecie górskim i polećcie na fali górskiej do stratosfery. Być może pilot-szybowiec będzie w stanie unieść się wyżej niż jakikolwiek statek powietrzny. Całkiem nieźle jak na jeden skok!10
Jeśli będziecie mieli dużo szczęścia, spróbujcie znaleźć odpowiedni punkt na zawietrznej od miejsca, w którym będą się odbywać igrzyska olimpijskie. Dzięki temu, gdy skoczycie z urwiska, wiatry wiejące w stratosferze uniosą was nad stadion olimpijski…
…co pozwoli wam ustanowić najbardziej imponujący rekord świata w skoku wzwyż w historii sportu.
Zapewne nie uhonorują was medalem, ale to nie ma znaczenia. I tak będziecie wiedzieli, że to wy jesteście prawdziwymi mistrzami.
ROZDZIAŁ 2
Zdecydowaliście się zorganizować imprezę przy basenie. Macie już wszystko – przekąski, napoje, nadmuchiwane pływające zabawki, ręczniki oraz obręcze, które wrzuca się do basenu, by potem nurkować i wyciągać je na powierzchnię. Dzień przed imprezą wydaje się wam jednak, że czegoś tu jeszcze brakuje. Rozglądacie się po ogrodzie i już wiecie czego.
Nie macie basenu.
Nie panikujcie. Ten problem da się rozwiązać. Potrzebujecie tylko trochę wody i zbiornika, do którego ją nalejecie. Zajmijmy się najpierw zbiornikiem.
Są dwa rodzaje basenów: wkopane w ziemię i naziemne.
Jeśli chodzi o basen wkopany w ziemię, jest to po prostu elegancki dół w ziemi. Zbudowanie tego rodzaju basenu wymaga więcej pracy, ale jest mało prawdopodobne, że zapadnie się on podczas waszej imprezy.
Jeśli chcielibyście zbudować basen wkopany w ziemię, przeczytajcie najpierw rozdział 3. Jak wykopać dół. Skorzystajcie z tych wskazówek, żeby wykopać dół o wymiarach mniej więcej 6 metrów na 9 metrów na 1,5 metra. Następnie warto wyłożyć czymś ściany dołu, żeby woda nie zamieniła się w błoto albo nie wyciekła całkowicie przed zakończeniem imprezy. Jeśli macie gdzieś pod ręką bardzo duże płachty jakiegoś tworzywa sztucznego albo brezentu, możecie ich użyć. Albo spróbujcie nałożyć na ściany dołu natryskiwaną powłokę gumową – można taką kupić, jest przeznaczona do pokrywania dna stawów dla karpi koi. Powiedzcie tylko sprzedawcy, że wasz karp koi jest bardzo duży.
Jeśli uznacie, że basen wkopany w ziemię nie jest dobrym rozwiązaniem, możecie podjąć próbę zbudowania basenu naziemnego. Konstrukcja takiego basenu jest stosunkowo prosta.
Niestety woda jest ciężka – spytajcie kogoś, kto napełniał stojące na podłodze akwarium, a potem próbował je przenieść na stół. Grawitacja ciągnie wodę w dół, ale podłoże równie silnie ją odpycha. Ciśnienie wody wywiera wówczas nacisk na ściany basenu – i to we wszystkich kierunkach. Ten nacisk to naprężenie obwodowe, które jest najsilniejsze u podstawy ściany. Tam ciśnienie wody ma największą wartość. Gdy naprężenie obwodowe przekroczy wytrzymałość ściany na rozciąganie, ściana pęknie11.
Wybierzmy jakiś materiał – niech to będzie folia aluminiowa. Jak głęboka może być woda w wyłożonym folią basenie, żeby jego ściany nie pękły? Odpowiedź na to pytanie i wiele innych związanych z projektowaniem basenu znajdziemy dzięki użyciu wzoru na naprężenie obwodowe.
Wprowadźmy do wzoru dane dotyczące folii aluminiowej. Wytrzymałość na rozciąganie aluminium wynosi około 300 megapaskali (MPa), a folia aluminiowa ma w przybliżeniu grubość 0,02 mm. Załóżmy, że wasz basen ma 9 metrów średnicy, to dużo miejsca na zabawę. Teraz wstawimy te liczby do wzoru na naprężenie obwodowe i przekształcimy go tak, żeby obliczyć, jak głęboka może być lśniąca i falująca woda w waszym basenie, by jego ściany nie pękły. Doszłoby do tego, gdyby wartość naprężenia obwodowego stała się większa od wytrzymałości aluminium na rozciąganie.
Niestety, woda o głębokości kilkunastu centymetrów raczej nie wystarczy do zorganizowania imprezy przy basenie.
Jeśli zamienimy folię aluminiową na kawałki drewna o grubości 2,5 cm, wynik obliczeń zacznie wyglądać dużo lepiej. Drewno ma mniejszą wytrzymałość na rozciąganie od folii aluminiowej, jednak w naszym przypadku ma też większą grubość i dlatego woda w basenie może mieć głębokość 23 metrów. Jeśli przypadkiem macie drewnianą konstrukcję w kształcie cylindra o średnicy 9 metrów i ścianach o grubości 2,5 centymetra, jesteście szczęściarzami!
Możecie również przekształcić ten wzór, żeby dowiedzieć się, jak grube muszą być ściany basenu, by wytrzymały odpowiednią dla was głębokość wody. Niech to będzie 90 centymetrów. Gdy znamy wytrzymałość na rozciąganie danego materiału, warto skorzystać z poniższej wersji wzoru, by obliczyć minimalną grubość ścian.
Wspaniałe w fizyce jest to, że możecie wykorzystać ten wzór dla dowolnego materiału, nawet jeśli wydaje się to absurdalne. Fizyki nie obchodzi, czy wasze pytanie jest dziwne. Daje odpowiedź bez oceniania jego treści. Na przykład według obszernego, liczącego 456 stron, podręcznika Cheese Rheology and Texture [Reologia i struktura sera], twardy ser gruyère ma wytrzymałość na rozciąganie równą 70 kPa. Wstawmy tę wartość do naszego wzoru!
Świetna wiadomość! Jeśli nie chcecie, aby wasz basen uległ zniszczeniu, potrzebujecie ściany z sera o grubości zaledwie 60 centymetrów. Zła wiadomość jest taka, że moglibyście mieć problem z przekonaniem kogokolwiek do wskoczenia do wody.
Sugeruję, żebyście wzięli pod uwagę praktyczne problemy związane z serem i pozostali raczej przy tradycyjnych materiałach, takich jak plastik czy włókno szklane. To ostatnie ma wytrzymałość na rozciąganie około 150 MPa, co oznacza, że do utrzymania wody w basenie spokojnie wystarczyłaby wam ściana zaledwie milimetrowej grubości.
Teraz, gdy macie już basen – wkopany w ziemię albo naziemny – będziecie potrzebować wody. Pytanie brzmi: ile?
Zwykłe wkopane baseny ogrodowe mogą mieć różne rozmiary. Basen średniej wielkości, ale wystarczająco duży, by zamontować na nim trampolinę, może pomieścić 75 tysięcy litrów wody.
Jeśli macie wąż ogrodowy i dostęp do miejskiej sieci wodociągowej, teoretycznie moglibyście napełnić basen wodą. Czy uda wam się to zrobić szybko, zależy od przepustowości węża.
Jeśli dysponujecie dużym ciśnieniem wody i wężem o pokaźnej średnicy, jego przepustowość wyniesie od prawie 40 do 75 litrów na minutę. W takim przypadku napełnienie basenu zajmie wam pewnie cały dzień. Jeśli przepustowość węża jest zbyt mała – lub jeśli czerpiecie wodę ze studni (pamiętajcie, że wtedy może się wam ona skończyć przed napełnieniem całego basenu) – zapewne będziecie musieli poszukać innego rozwiązania.
W wielu rejonach internetowi sprzedawcy, tacy jak Amazon, oferują dostawę w dniu zamówienia. Dwudziestoczteropak butelek wody z Fidżi kosztuje tam teraz około 25 dolarów. Jeśli macie do wydania 150 tysięcy dolarów – plus jeszcze mniej więcej 100 tysięcy za dostawę w dniu zakupu – możecie po prostu zamówić do basenu butelkowaną wodę. Bonusem będzie to, że wasz nowy basen wypełniony zostanie całkowicie wodą pochodzącą z Fidżi.
Pojawia się jednak kolejne wyzwanie. Dostarczoną wodę będziecie musieli wlać do basenu, co okaże się trudniejsze, niż moglibyście się spodziewać. Możecie oczywiście po kolei odkręcać butelki i wlewać ich zawartość do basenu. Jednak doba liczy sobie 86 400 sekund, butelek jest 150 tysięcy, a otwarcie każdej z nich zajmie wam nie sekundę, lecz kilka sekund, więc takie rozwiązanie z pewnością się nie opłaca.
Moglibyście spróbować odciąć wszystkie nakrętki z 24-paka wody za pomocą miecza. W internecie można znaleźć filmiki pokazujące w zwolnionym tempie ludzi przecinających mieczem rząd butelek z wodą. Wygląda to na zaskakująco trudne zadanie – poruszający się przez butelki miecz odchyla się w górę i w dół. I nawet jeśli bylibyście odpowiednio silni i wytrwali oraz potrafilibyście wykonać wystarczająco precyzyjny zamach, zastosowanie miecza do wykonania zadania zajęłoby zapewne zbyt dużo czasu.
Broń palna też raczej odpada. Przy starannym zaplanowaniu zadania i odpowiednim ustawieniu butelek za pomocą strzelby moglibyście zrobić otwory jednocześnie w każdym opakowaniu. Jednak przedziurawienie wszystkich butelek i szybkie ich opróżnienie wciąż nastręczałoby wam wiele problemów. W efekcie wasz basen byłby pełen ołowiu, który w chlorowanej wodzie zacząłby korodować, co mogłoby doprowadzić do skażenia wód gruntowych.
Jest mnóstwo coraz potężniejszych rodzajów broni, których moglibyście użyć do szybkiego otwarcia tych butelek, ale nie będziemy ich wszystkich omawiać. Zanim definitywnie zrezygnujemy z użycia broni i przejdziemy do bardziej praktycznych rozwiązań, zastanówmy się przez chwilę nad skorzystaniem z najskuteczniejszej i najbardziej niepraktycznej opcji. Czy można by otworzyć butelki za pomocą bomb atomowych?
To zupełnie absurdalna propozycja, nie należy więc się dziwić, że w okresie zimnej wojny była ona brana pod uwagę przez amerykański rząd. Na początku 1955 roku Federalny Urząd Obrony Cywilnej (FCDA) kupował w sklepach piwo, napoje gazowane oraz wodę gazowaną, aby testować na nich broń jądrową12.
Wtedy jednak nie próbowano otwierać napojów. Celem tego doświadczenia było zbadanie, w jakim stopniu zostaną zniszczone opakowania i czy ich zawartość będzie skażona. Pracownicy amerykańskiej obrony cywilnej uznali, że po wybuchu jądrowym w mieście ratownicy będą zapewne potrzebowali wody pitnej. Celem eksperymentu było sprawdzenie, czy napoje ze sklepów można by wtedy pić bez szkody dla zdrowia13.
Saga rządowej wojny jądrowej z piwem opisana została w 17-stronicowym raporcie zatytułowanym The Effect of Nuclear Explosions on Commercially Packaged Beverages [Wpływ wybuchów jądrowych na komercyjnie pakowane napoje], którego kopia została na szczęście odkryta przez zajmującego się problematyką jądrową historyka Alexa Wellersteina.
W raporcie opisano dokładnie, w jaki sposób podczas każdego wybuchu rozmieszczano wokół poligonu Nevada butelki i puszki. Niektóre stały w lodówkach, inne na półkach albo po prostu na ziemi14. Eksperyment przeprowadzono dwa razy, podczas prób jądrowych w ramach operacji Teapot.
Napoje poradziły sobie zaskakująco dobrze. Większość opakowań przetrwała wybuch w stanie nienaruszonym. Pozostałe były podziurawione przez latające odłamki albo eksplodowały po upadku z półki. Napoje miały niski poziom skażenia promieniotwórczego i nawet dobrze smakowały.
Po eksplozjach próbki piwa zostały poddane „ściśle kontrolowanym testom” w „pięciu certyfikowanych laboratoriach”15. Wszyscy zgodzili się, że większość piw miała doskonały smak. Uznano, że piwo ocalałe po wybuchu jądrowym może być w awaryjnej sytuacji traktowane jako bezpieczne źródło uzupełniania płynów, ale przed dopuszczeniem do sprzedaży powinno zostać dokładniej przebadane.
W latach 50. XX wieku plastikowe butelki nie były w powszechnym użyciu, testom poddano więc tylko opakowania szklane i metalowe. Z wyników badań wynika jednak, że broń jądrowa nie jest wyjątkowo skutecznym otwieraczem do butelek.
Na szczęście istnieje urządzenie, które pozwoli wam osiągnąć cel znacznie szybciej niż miecz, strzelba czy broń jądrowa: przemysłowa niszczarka do tworzyw sztucznych. W centrach recyklingu niszczarki stosowane są do rozdrabniania dużych ilości plastikowych butelek – a poza tym mogą odzyskać dla was resztki wody.
Z materiałów producenta wynika, że przepustowość niszczarki Brentwood AZ15WL 15 kW wynosi 30 ton na godzinę – odnosi się to zarówno do tworzyw sztucznych, jak i do cieczy. To pozwoliłoby wam wypełnić basen wodą w niewiele ponad dwie godziny.
Ceny niszczarek przemysłowych mogą osiągać pięcio- lub sześciocyfrowe sumy. To duża kwota jak na jedną imprezę, chociaż to drobiazg w porównaniu z pieniędzmi, jakie już wydaliście na wodę butelkowaną. Ale jeśli wspomnicie, ile macie broni jądrowej, być może dostaniecie rabat.
Jeśli ktoś mieszkający w pobliżu ma basen znajdujący się trochę wyżej od waszego, możecie ukraść mu wodę za pomocą węża próżniowego. Połączcie za jego pomocą oba baseny, a uzyskacie stały przepływ wody.
Uwaga: Węże próżniowe mogą wyssać wodę z basenu i przetransportować ją przez niewielkie przeszkody, takie jak płoty. Jeśli jednak najwyższy punkt węża będzie znajdował się więcej niż 10 metrów ponad powierzchnią basenu waszego sąsiada, woda nie popłynie. Węże próżniowe wykorzystują ciśnienie atmosferyczne, a to panujące na Ziemi może mimo działania siły grawitacji wypchnąć wodę do góry jedynie na taką właśnie wysokość.
Woda składa się z wodoru i tlenu. W atmosferze jest mnóstwo tlenu16. Wodoru jest oczywiście mniej, nietrudno go jednak zdobyć.
Dobra wiadomość jest taka, że jeśli uda wam się zgromadzić dużą ilość wodoru i tlenu, możecie z nich łatwo otrzymać wodę. Wystarczy tylko trochę ciepła, aby zapoczątkować reakcję chemiczną… która będzie jednak trudna do zatrzymania.
Zła wiadomość jest taka, że niekiedy do reakcji chemicznej dochodzi przypadkowo. Kiedyś po niebie latały wielkie statki powietrzne wypełnione wodorem, ale po kilku tragicznych wypadkach w latach 30. ubiegłego wieku zaczęto napełniać je helem. Obecnie najlepszym sposobem pozyskania wodoru jest gromadzenie i powtórne przetwarzanie produktów ubocznych ekstrakcji paliw kopalnych.
Aby zdobyć wodę, wcale nie musicie łączyć wodoru z tlenem. W powietrzu wokół nas unosi się już H₂O w formie pary wodnej – czyli czegoś, co skrapla się w postaci chmur i czasami spada później na ziemię w postaci deszczu. W słupie powietrza unoszącego się nad metrem kwadratowym powierzchni ziemi znajdują się prawie 23 litry wody, co odpowiada paru 24-pakom wody butelkowanej17.
Jeśli ta cała woda spadłaby na ziemię w postaci deszczu, pokryłaby jej powierzchnię warstwą o grubości około 2,5 centymetra. Jeśli wasza posesja liczy sobie mniej więcej 4 tysiące metrów kwadratowych, a powietrze nad nią ma średnią wilgotność, znajduje się w nim około 100 tysięcy litrów wody. To ilość wystarczająca do napełnienia basenu! Niestety, duża ilość tej wody znajduje się bardzo wysoko i trudno ją zdobyć. Byłoby miło, gdyby udało wam się skłonić ją do spadania na ziemię na zawołanie, ale pomimo przeprowadzanych od czasu do czasu prób tak zwanego zasiewania chmur nikt jeszcze nie znalazł skutecznego sposobu na wywoływanie opadów deszczu.
Zazwyczaj wodę uzyskuje się z powietrza przez przepuszczenie go nad jakąś zimną powierzchnią, w wyniku czego woda skrapla się w postaci rosy. Aby uzyskać wodę z powietrza znajdującego się nad waszą posesją, musielibyście wybudować wysoką na kilka kilometrów chłodnię kominową. Na szczęście powietrze może poruszać się bez waszej pomocy, więc dacie sobie też radę bez tak wysokiej wieży – gdy wieje wiatr, możecie odzyskiwać wilgoć z powietrza opływającego wasz dom.
Odzyskiwanie wilgoci z powietrza jest bardzo mało wydajną metodą zdobywania wody. Do schłodzenia powietrza i skroplenia znajdującej się w nim wody potrzebna jest duża ilość energii. W większości przypadków zużylibyście jej o wiele mniej, gdybyście przywieźli wodę samochodem cysterną z miejsca, gdzie jest jej pod dostatkiem.
Poza tym nawet w idealnych warunkach nie ma szans, aby ten rodzaj nawilżacza mógł w najbliższej przyszłości dostarczyć wystarczającej ilości wody potrzebnej do napełnienia basenu. Mógłby on również irytować sąsiadów mieszkających po waszej zawietrznej.
W morzu jest mnóstwo wody18, więc pewnie nikt nie będzie miał wam za złe, jeśli jej sobie trochę pożyczycie. Jeśli wasz basen znajduje się poniżej poziomu morza i nie macie nic przeciwko słonej wodzie, jest to jakieś rozwiązanie. Jedyne, co musicie zrobić, to wykopać kanał i pozwolić morskiej wodzie wpłynąć do basenu.
To, co opisuję poniżej, zdarzyło się naprawdę, zupełnie przypadkowo, i miało bardzo dramatyczny przebieg.
Malezja była kiedyś jednym z największych producentów cyny na świecie. Jedną z kopalni zbudowano na zachodnim wybrzeżu, zaledwie kilkaset metrów od oceanu. W latach 80. ubiegłego wieku, po załamaniu się rynku cyny, kopalnię zamknięto. Dwudziestego pierwszego października 1993 roku woda przedostała się przez wąski wał oddzielający kopalnię od oceanu. W ciągu kilku minut wdarła się do kopalni. Powstała w wyniku tego potopu laguna istnieje do dziś, na mapach można ją znaleźć w miejscu o współrzędnych – 4°24’N, 100°35’24’’E. Kataklizm został nagrany kamerą przez naocznego świadka, film został umieszczony w internecie. Mimo niskiej jakości jest to wciąż jedno z najbardziej spektakularnych nagrań w historii19.
Jeśli dno basenu znajduje się nad poziomem morza, połączenie kanałem nic wam nie da; woda będzie wówczas spływała z powrotem do morza. A gdybyście tak podnieśli poziom morza ponad poziom waszego basenu?
No cóż, macie szczęście; tak się właśnie dzieje, czy tego chcecie czy nie. Gazy cieplarniane powodują zatrzymanie ciepła przy powierzchni ziemi, więc poziom mórz wzrasta już od dziesięcioleci. Spowodowane jest to topnieniem lodowców i ekspansją termiczną wody. Gdybyście chcieli w ten sposób napełnić wasz basen wodą, moglibyście spróbować przyśpieszyć wzrost poziomu mórz. Z pewnością doprowadziłoby to do zmian klimatu mających ogromny negatywny wpływ na ekologię i skutkujących ofiarami w ludziach. Z drugiej jednak strony udałoby się wam urządzić fajną imprezę przy basenie.
Gdybyście chcieli spowodować szybki wzrost poziomu mórz i przypadkiem w pobliżu waszego domu znalazłaby się olbrzymia bryła lodu, można by pomyśleć, że jej stopienie jest doskonałym pomysłem.
Jednak według sprzecznych z intuicją praw fizyki stopienie tej pokrywy lodu mogłoby w rzeczywistości obniżyć poziom mórz. A wam powinno zależeć na tym, żeby stopić lód po drugiej stronie Ziemi.
Przyczyną tego kuriozalnego efektu jest grawitacja. Lód jest ciężki, więc gdy spoczywa na powierzchni ziemi, lekko przyciąga do siebie morze. Gdy zaś lód stopnieje, średni poziom mórz lekko się podniesie, ale w najbliższej okolicy faktycznie się obniży, ponieważ woda nie będzie już tu tak silnie przyciągana w stronę lądu.
Gdy lód z antarktycznej pokrywy lodowej się topi, poziom mórz wzrasta najbardziej na półkuli północnej. Z kolei lód topniejący na Grenlandii podnosi poziom mórz wokół Australii i Nowej Zelandii. Jeśli więc chcecie podwyższyć poziom morza w waszej okolicy, sprawdźcie, czy jest jakaś bryła lodu po drugiej stronie Ziemi. Jeśli tak, powinniście ją stopić.
Jeśli nie znajdziecie odpowiedniej do stopienia pokrywy lodowej – lub nie chcecie przyczyniać się do globalnego wzrostu poziomu mórz – moglibyście wypróbować metodę stosowaną od tysięcy lat przez rolników: pożyczyć sobie rzekę.
Możecie na przykład znaleźć jakąś pobliską rzekę i skłonić wodę z niej – za pomocą tymczasowej zapory – do płynięcia w kierunku basenu tak długo, aż zostanie on napełniony. Jednak bądźcie ostrożni, zastosowanie podobnego rozwiązania w przeszłości nie skończyło się dobrze
W 1905 roku inżynierowie kopali kanały irygacyjne na granicy stanów Kalifornia i Arizona. Celem projektu było dostarczenie wody z rzeki Kolorado na pobliskie farmy. Niestety, zmiana biegu rzeki okazała się zbyt udanym przedsięwzięciem. Woda płynąca nowym kanałem zaczęła żłobić coraz głębsze i szersze koryto, co zwiększało jej przepływ. Zanim inżynierom udało się „odłączyć wtyczkę ”20, rzeka całkowicie wymknęła im się spod kontroli i zalała wyschniętą dolinę. Tak właśnie powstało – zupełnie przypadkowo – śródlądowe morze Salton Sea.
Salton Sea, które przez ostatnie stulecie zwiększało się i zmniejszało, obecnie wysycha, ponieważ coraz więcej wody wykorzystuje się do nawadniania. Zawierający zanieczyszczenia rolnicze oraz inne szkodliwe substancje pył z wyschniętego dna jeziora niesiony jest przez wiatr w stronę okolicznych miast, co czasami utrudnia oddychanie ich mieszkańcom. Brudna i coraz bardziej słona woda stała się przyczyną masowego wymierania organizmów wodnych, a gnijące glony i martwe ryby roztaczają wokół wszechobecny smród zepsutych jajek, niekiedy niesiony przez wiatr na zachód aż do Los Angeles.
Brzmi to fatalnie, ale nie martwcie się – minie jeszcze trochę czasu, zanim odczujecie te katastrofalne dla środowiska konsekwencje.
Zresztą Salton Sea było przez krótki czas popularnym miejscem turystycznym z klubami żeglarskimi, luksusowymi hotelami oraz kąpieliskami.
Z czasem sytuacja tego śródlądowego morza tak się pogorszyła, że wszystkie ośrodki turystyczne zamieniły się w miasta duchów. Jednak negatywnymi konsekwencjami możecie się martwić później.
Na razie jest czas na zabawę przy basenie!
ROZDZIAŁ 3
Istnieje wiele powodów, aby wykopać dół. Możecie chcieć posadzić drzewo, zbudować basen albo podjazd. Albo znaleźć skarb na podstawie starej mapy – skarb zakopany w miejscu X.
Metodę kopania należy wybrać w zależności od rozmiaru dołu, jaki jest wam potrzebny. Najprostszym narzędziem służącym do tego celu jest łopata.
Szybkość kopania za pomocą łopaty będzie zależała od rodzaju ziemi w miejscu wykopu. Jedna osoba może wykopać średnio od 0,3 do 1 metra sześciennego ziemi na godzinę. Gdybyście pracowali w takim tempie, w 12 godzin bylibyście w stanie wykopać dół mniej więcej takiej wielkości:
Jeśli kopiecie dół, aby wydobyć ukryty skarb, warto w pewnym momencie zastanowić się nad ekonomiką tego przedsięwzięcia.
Kopanie dołów jest pracą, a każda praca ma swoją wartość. Amerykańskie Biuro Statystyki Pracy (Bureau of Labor Statistics) podaje, że pracownicy budowlani zarabiają średnio 18 dolarów na godzinę. Firma realizująca wasze wykopaliska obciąży was kosztami: zaplanowania całego projektu, sprzętu, transportu do i z miejsca pracy oraz usunięcia wszystkich odpadów. Prawdopodobnie ustali też kilkakrotnie wyższą stawkę godzinową. Jeśli spędzicie 10 godzin na kopaniu dołu, aby wydobyć skarb warty 50 dolarów, będziecie pracować za stawkę znacznie niższą od minimalnej. W zasadzie bardziej opłacałoby się wam zatrudnić się do kopania podjazdów, koniec końców zarobilibyście wtedy więcej pieniędzy, niż wart był ten skarb.
Zapewne najpierw chcielibyście dokładnie sprawdzić autentyczność waszej mapy skarbu piratów, ponieważ w rzeczywistości nie zakopywali oni swoich skarbów.
Choć to nie do końca prawda. Kiedyś piraci zakopali gdzieś skarb. Ale tylko jeden raz. Całe nasze wyobrażenie o zakopywaniu skarbów przez piratów wzięło się właśnie z tego pojedynczego przypadku.
W 1699 roku szkocki kaper21 William Kidd miał zostać aresztowany za różne przestępstwa popełnione na morzu22. Zanim popłynął do Bostonu, aby stanąć przed władzami, na wszelki wypadek zakopał złoto i srebro na Gardiners Island, leżącej na samym końcu Long Island w Nowym Jorku. Nie było to całkowitą tajemnicą – zrobił to za zgodą właściciela wyspy Johna Gardinera przy podjeździe na zachód od dworku. Kidd został aresztowany i następnie stracony, a właściciel wyspy przekazał skarb koronie brytyjskiej.
Wierzcie lub nie, to już cała historia zakopanego skarbu piratów. Powodem, dla którego „zakopany skarb” stał się tak popularnym motywem, jest fakt, że historia kapitana Kidda zainspirowała Roberta Louisa Stevensona do napisania powieści Wyspa skarbów, która samodzielnie23 wykreowała współczesny wizerunek pirata.
Inaczej mówiąc, istniała tylko jedna mapa skarbu piratów, a skarbu i tak już nie ma.
Brak prawdziwego zakopanego skarbu piratów nie powstrzymał ludzi przed jego poszukiwaniem. Przecież fakt, że piraci nie zakopali skarbu, nie oznacza, że w ziemi nie można znaleźć niczego cennego. Ludzie, którzy kopią dużo dołów – od poszukiwaczy skarbów i archeologów po pracowników budowlanych – z pewnością znajdują czasami coś wartościowego.
Być może w samej czynności wykopywania skarbu jest coś fascynującego – ponieważ ludzie niekiedy zdają się trochę przesadzać.
Przynajmniej od połowy XIX wieku ludzie sądzą, że jakiś zakopany skarb znajduje się na Oak Island leżącej u wybrzeży Nowej Szkocji. Aby go odnaleźć, kolejne grupy poszukiwaczy kopały coraz głębsze doły. Prawdziwe pochodzenie tych historii jest niejasne, ale obecnie stały się one już prawie mitami o mitach: większość dowodów wskazujących na to, że coś tajemniczego zostało zakopane na Oak Island, opiera się na historiach o dowodach znalezionych lub nie przez wcześniejszych poszukiwaczy.
Nikt nigdy nie znalazł tu żadnego skarbu. Nawet jeśli na wyspie została zakopana wielka skrzynia pełna złota, zsumowana wartość czasu i wysiłku, jaką kolejne pokolenia poszukiwaczy skarbów zainwestowały do dzisiaj w jej odnalezienie, niemal na pewno przekroczyłaby wartość samego skarbu.
Jaka więc jest wielkość dołu, który warto wykopać, aby odnaleźć różne rodzaje skarbów?
Pojedynczy zloty dublon – typowy skarb piratów – jest obecnie24,25 wart około 300 dolarów. Jeśli wiecie, gdzie jest ukryty dublon, nie warto wynajmować nikogo do jego wykopania, w razie gdyby koszty robocizny okazały się wyższe od tej kwoty. A jeśli wyceniacie swoją pracę na 20 dolarów za godzinę, nie powinniście poświęcić na wykopanie dublonu więcej niż 15 godzin.
Jeśli jednak skarbem jest skrzynia złota, może być on wart ponad 300 dolarów. Za kilogramową sztabkę złota trzeba zapłacić około 40 tysięcy dolarów, skrzynia zawierająca 25 takich sztabek warta jest więc około miliona dolarów. Jeśli dół, jaki musicie wykopać, ma mieć objętość większą niż 20 tysięcy metrów sześciennych – czyli rozmiar powyżej 30 m × 30 m × × 20 m – to jego wykopanie zajmie tyle czasu, że wartość robocizny będzie większa od wartości skarbu. W takim przypadku lepiej zacznijcie przymierzać się do zawodu przedsiębiorcy zajmującego się kopaniem dołów.
Najcenniejszym pojedynczym kawałkiem tradycyjnego „skarbu” w historii mógł być ważący 12 gramów klejnot znany jako diament Pink Star, który został w 2017 roku sprzedany na aukcji za 71 milionów dolarów. To wystarczająco duża kwota, aby opłacić jakiegoś wykonawcę do kopania przez tysiąc lat albo wynająć tysiąc wykonawców, którzy kopaliby przez cały rok. Gdybyście posiadali działkę o powierzchni jednego akra i wiedzielibyście, że diament Pink Star jest na niej zakopany gdzieś na głębokości jednego metra, prawie na pewno warto byłoby spróbować go wykopać. Jeśli jednak wasza posiadłość miałaby powierzchnię jednego kilometra kwadratowego, a diament spoczywałby kilka metrów pod ziemią, koszt wynajęcia ludzi do jego wykopania mógłby zbliżyć się do 71 milionów dolarów, czyli całe przedsięwzięcie nie byłoby opłacalne.
A przynajmniej nie byłoby warte kopania za pomocą łopaty.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Amerykańskie dzieciaki z lat 90. XX wieku mogły używać w tym celu Nickelodeon® Moon Shoes®™. [wróć]
Fizycy zwracają uwagę na jeszcze jedną ciekawostkę związaną z rekordami świata w skoku o tyczce. Siła grawitacji Ziemi jest różna w zależności od miejsca. Wynika to zarówno z tego, że kształt naszej planety ma wpływ na jej grawitację, jak i z jej ruchu wirowego, który „wyrzuca” przedmioty z jej powierzchni. W ogólnym rozrachunku efekty te są niewielkie, jednak ta różnica, w zależności od miejsca, może wynosić nawet 0,7 procenta. To za mało, żebyście zauważyli ją podczas spaceru, ale wystarczająco dużo, by kalibrować wagę po zakupie, ponieważ grawitacja w fabryce może się nieznacznie różnić od panującej w waszym domu. Zmienna siła grawitacji ma wpływ na rekord świata w skoku o tyczce. W czerwcu 2004 roku Jelena Isinbajewa ustanowiła w Gateshead w Anglii rekord świata kobiet w skoku o tyczce wynikiem 4,87 m. Tydzień później Swietłana Fieofanowa skoczyła 4,88 m i pobiła ten rekord o jeden centymetr. Zawodniczka osiągnęła jednak ten wynik w Heraklionie w Grecji, gdzie siła grawitacji jest mniejsza – nieznacznie, lecz na tyle, że Isinbajewa miała podstawy, by twierdzić, że Fieofanowa pobiła rekord tylko dzięki słabszej grawitacji, a skok z Gateshead był bardziej godny podziwu. Ostatecznie Isinbajewa zdecydowała się nie podnosić tego skomplikowanego argumentu z dziedziny fizyki. Wybrała prostsze rozwiązanie: kilka tygodni później pobiła rekord Fieofanowej, ponownie w Wielkiej Brytanii, a więc przy większej grawitacji. Isinbajewa do dziś jest rekordzistką świata w skoku o tyczce. [wróć]
Zakładam, że tak by się stało. Zapewne nikt nigdy nie próbował tego zrobić. [wróć]
Do chwili ukończenia tej książki nie odnotowano żadnego rekordu świata ustanowionego przez zawodnika noszącego suknię w stylu wiktoriańskim, jednak nawet gdyby taki istniał, przypuszczalnie byłby gorszy od obecnego rekordu świata w skoku wzwyż. [wróć]
Oszukujemy, ale formalnie nie oszukujemy. [wróć]
Przynajmniej z punktu widzenia fizyki. Dla was osobiście ma to zapewne duże znaczenie. [wróć]
Musielibyście też przekonać sędziów, żeby zawody odbywały się w pobliżu jakiegoś urwiska, co mogłoby okazać się trudnym zadaniem. [wróć]
Prąd strumieniowy nocy polarnej to wiatr wiejący nad Arktyką i Antarktydą w określonych porach roku na dużych wysokościach. Nie mylcie go z The Polar Night Jet [Odrzutowiec nocy polarnej], wzruszającą książką dziecięcą z obrazkami, w której dziecko odwiedza nocą Świętego Mikołaja, a do bieguna północnego dociera w magicznym, niewidzialnym dla radarów bombowcu. [wróć]
Wasza kabina musi być szczelna, lecz nie powinna być zbyt twarda, rozumiemy się? Ma być jedynie hermetyczna, pamiętajcie też o zamontowaniu węża do oddychania. Kiedy znajdziecie się kilka kilometrów nad Ziemią i ciśnienie powietrza znacznie spadnie, zatkajcie szczelnie otwór węża. Będziecie tam w górze przez jakiś czas, kabina musi być więc wystarczająco duża, żeby nie zabrakło wam powietrza. [wróć]
Zapomnieliśmy o drzwiach, więc gdy wylądujecie, zadzwońcie do przyjaciela i poproście go, żeby rozbił wasz strój młotkiem. [wróć]
W praktyce pękną one zapewne wcześniej, z powodu nieprawidłowości w budowie wewnętrznej materiałów i ich krzywych naprężenia, ale w naszym przybliżeniu możemy brać pod uwagę tylko wytrzymałość na rozciąganie. [wróć]
Na napojach, nie na sklepach. [wróć]
Koncentrowano się zwłaszcza na piwie, które wydaje się wyjątkowo mało przydatne do wykorzystania po wybuchu jądrowym. Można by się zastanawiać, czy cały ten eksperyment nie został pospiesznie wymyślony, kiedy przyłapano kogoś na księgowaniu wydatków na napoje na koncie firmowym. [wróć]
Jest to przykład nadmiernego przywiązania do szczegółów. W raporcie opisano, że butelki leżały na ziemi pod precyzyjnie wymierzonymi kątami w stosunku do strefy zero – niektóre miały nakrętkę albo denko skierowane w jej stronę, inne leżały pod kątem 45° albo stały pionowo. Być może celem takiego badania było określenie, w jaki sposób powinny być umieszczone opakowania na napoje, aby maksymalnie zwiększyć ich szansę na przetrwanie ataku jądrowego na centrum miasta. [wróć]
Mam nadzieję, że to eufemizm na „zaprzyjaźnione”. [wróć]
Według stanu z roku 2019. [wróć]
To wartość średnia – całkowita ilość wody nad metrem kwadratowym ziemi może w zimnym powietrzu nad pustynią być zbliżona do zera lub w wilgotny dzień w tropikach dochodzić do 75 litrów. [wróć]
[Potrzebne źródło]. [wróć]
Poszukajcie informacji o osuwisku w pobliżu Pantai Remis. [wróć]
Lub raczej „włożyć zatyczkę”. [wróć]
Pirat. [wróć]
Piractwo. [wróć]
Piraci robią dużo rzeczy w pojedynkę. [wróć]
Aby ustalić właściwy kontekst, przyjmijmy, że piszę te słowa w 1731 roku. [wróć]
Informacja dla wszystkich historyków z odległej przyszłości, którzy odnaleźli tę stronę i usiłują ustalić, w którym roku naprawdę został napisany ten tekst: to był tylko żart. Piszę te słowa w 2044 roku na pokładzie mojego statku kosmicznego krążącego nad biegunem południowym. Cieszy mnie, że ten manuskrypt przetrwał, aby służyć wam jako kamień z Rosetty, i naprawdę obiecuję ponieść za to odpowiedzialność. Tak na marginesie: w roku 2044 wszyscy oddają cześć psom, lękają się chmur, a podczas pełni księżyca jedzą tylko miód. [wróć]