What If? 2. A co, gdyby? Naukowe odpowiedzi na absurdalne i hipotetyczne pytania - Randall Munroe - ebook

What If? 2. A co, gdyby? Naukowe odpowiedzi na absurdalne i hipotetyczne pytania ebook

Randall Munroe

4,3

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Autor bestsellerów What if? A co, gdyby? i How to? Jak? z listy „New York Timesa” udziela odpowiedzi na najdziwniejsze pytania, których nigdy nie przyszłoby wam do głowy zadać.

Miliony ludzi na całym świecie, którzy czytali i uwielbiali What If? A co, gdyby? wciąż zadają pytania, a stają się one coraz dziwniejsze. Całe szczęście, że twórca komiksu internetowego xkcd, Randall Munroe, jest gotów pospieszyć z pomocą.

Planujecie zjechać na rurze strażackiej z Księżyca na Ziemię? Najtrudniejszym etapem podróży będzie lądowanie. Liczycie na to, że można schłodzić atmosferę poprzez otwarcie drzwi wszystkich zamrażarek na świecie jednocześnie? Może czas na krótkie wprowadzenie do termodynamiki. Chcecie wiedzieć, co by się stało, gdybyście przejechali się na łopacie wirnika helikoptera, zbudowali budynek o miliardzie pięter, zrobili lampę lava z prawdziwej lawy albo wskoczyli na gejzer podczas jego erupcji? Jeśli naprawdę wam zależy, to właściwie czemu nie?

Zanim wyruszycie w kosmiczną podróż, nakarmicie T. rexa mieszkańcami Nowego Jorku lub wypełnicie każdy kościół na świecie bananami, koniecznie sięgnijcie po ten praktyczny przewodnik po niepraktycznych pomysłach. Niezrażony absurdami Randall Munroe sięga po najnowsze badania dotyczące wszystkich dziedzin, od fizyki huśtawki po konstrukcję katapulty do samolotów, by jasno i zwięźle odpowiedzieć na pytania czytelników. Konsekwentnie udowadnia, że można się wiele nauczyć, badając, jak działa świat w bardzo specyficznych, ekstremalnych warunkach.

Wypełniona zwariowanymi naukowymi przykładami, wyjątkowo dociekliwa, zilustrowana charakterystycznymi dla Randalla Munroe rysunkami ludzików, książka What if 2? A co, gdyby? z pewnością stanie się kolejnym klasykiem uwielbianym przez dociekliwych czytelników w każdym wieku.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 270

Oceny
4,3 (27 ocen)
14
8
5
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Kokushibo

Nie oderwiesz się od lektury

Śmieszna, a równocześnie mądra. Jak powiedział jeden mój znajomy: jeżeli widzisz wentylator na balkonie, to znaczy że blok ma słabą izolację. Jeżeli widzisz DWA wentylatory na balkonie, widzisz balkon gościa który lubi ekstremalne temperatury. Jeżeli widzisz 10 000 wentylatorów na bloku, to tutaj mieszka Randall Munroe.
10
mirwal

Dobrze spędzony czas

poszezajacy umysl
10
Zuqaa

Dobrze spędzony czas

Spoko ale miejscami przynudzało
00
GosiaEmi

Nie oderwiesz się od lektury

Super.
00

Popularność




OSTRZE­ŻE­NIE

OSTRZEŻENIE

Nie pró­buj­cie robić tych rze­czy w domu!

Autor tej książki jest rysow­ni­kiem, twórcą komik­sów inter­ne­to­wych, a nie spe­cja­li­stą od bez­pie­czeń­stwa i higieny pracy. Lubi, gdy przed­mioty zapa­lają się lub eks­plo­dują, co ozna­cza, że nie bie­rze pod uwagę waszego dobra. Wydawca i autor nie pono­szą odpo­wie­dzial­no­ści za jakie­kol­wiek szko­dliwe następ­stwa, bez­po­śred­nie lub pośred­nie, będące wyni­kiem lek­tury tej książki.

WSTĘP

WSTĘP

Lubię absur­dalne pyta­nia, ponie­waż nie trzeba znać na nie odpo­wie­dzi, a to ozna­cza, że zakło­po­ta­nie jest uza­sad­nione.

Stu­dio­wa­łem fizykę, więc wydaje mi się, że jest wiele rze­czy, które powi­nie­nem wie­dzieć – na przy­kład ile wynosi masa elek­tronu albo dla­czego włosy pod­no­szą się, gdy pociera się je balo­ni­kiem. Jeśli zapy­ta­cie mnie, ile waży elek­tron, ogar­nie mnie lekki nie­po­kój, zupeł­nie jak­bym miał pisać nie­za­po­wie­dzianą kart­kówkę, a poza tym zawsze czuję się nie­swojo, gdy bez spraw­dza­nia nie znam jakiejś odpo­wie­dzi.

Gdy­by­ście jed­nak spy­tali mnie, ile ważą wszyst­kie elek­trony znaj­du­jące się w del­fi­nie butlo­no­sym, będzie to zupeł­nie inna sytu­acja. Nikt nie poda tej liczby bez dłuż­szego zasta­no­wie­nia – chyba że ma wyjąt­kowo fajną pracę – co ozna­cza, że dobrze jest cza­sami popaść w zakło­po­ta­nie, poczuć się tro­chę głu­pio i poświę­cić czas na spraw­dze­nie pew­nych fak­tów. Na wypa­dek, gdyby ktoś was o to zapy­tał, odpo­wiedź brzmi: mniej wię­cej 23 deka­gramy.

Cza­sami pro­ste pyta­nia oka­zują się zaska­ku­jąco trudne. Dla­czego włosy stają dęba, kiedy pociera się je balo­ni­kiem? Odpo­wiedź wynie­siona z zajęć z przed­mio­tów ści­słych brzmi: elek­trony prze­no­szą się z wło­sów na balon, wsku­tek czego włosy zyskują ładu­nek dodatni, odpy­chają się wza­jem­nie i dla­tego ster­czą.

Ale… dla­czego elek­trony prze­do­stają się z wło­sów na balon, a nie na odwrót?

To świetne pyta­nie, na które odpo­wiedź brzmi: nikt tego nie wie. Fizycy nie opra­co­wali dotych­czas teo­rii, która by tłu­ma­czyła, dla­czego nie­które mate­riały pod­czas kon­taktu pozby­wają się elek­tro­nów ze swo­ich powierzchni, a inne je przyj­mują. Zja­wi­sko to, zwane łado­wa­niem try­bo­elek­trycz­nym, jest wciąż przed­mio­tem zaawan­so­wa­nych tech­no­lo­gicz­nie badań.

Ta sama nauka jest wyko­rzy­sty­wana do udzie­la­nia odpo­wie­dzi zarówno na poważne, jak i nie­po­ważne pyta­nia. Łado­wa­nie try­bo­elek­tryczne jest istotne dla zro­zu­mie­nia, w jaki spo­sób w cza­sie burzy powstają bły­ska­wice. Nato­miast okre­śla­nie liczby czą­stek sub­a­to­mo­wych w orga­ni­zmie wyko­rzy­sty­wane jest przez fizy­ków do mode­lo­wa­nia zagro­żeń radia­cyj­nych. Próba odpo­wie­dzi na głu­pie pyta­nia może zain­te­re­so­wać was praw­dziwą nauką.

A nawet jeśli te odpo­wie­dzi nikomu do niczego się nie przy­da­dzą, to zapo­zna­wa­nie się z nimi będzie świetną zabawą. Książka, którą trzy­ma­cie w ręku, waży mniej wię­cej tyle, ile elek­trony znaj­du­jące się w dwóch del­fi­nach. Ta infor­ma­cja praw­do­po­dob­nie nikomu nic nie da, ale mam nadzieję, że mimo to się wam spodoba.

1. ZUPOWISZ

Co by się stało, gdyby Układ Sło­neczny został wypeł­niony zupą aż do Jowi­sza?

Ame­lia, lat 5

Zanim wypeł­ni­cie Układ Sło­neczny zupą, upew­nij­cie się, że wszy­scy bez­piecz­nie go opu­ścili.

Gdyby Układ Sło­neczny został wypeł­niony zupą aż do Jowi­sza, dla nie­któ­rych ludzi przez kilka minut wszystko wyglą­da­łoby zupeł­nie nor­mal­nie. Potem przez pół godziny sytu­acja zde­cy­do­wa­nie by się pogar­szała. A jesz­cze póź­niej czas by się skoń­czył.

Wypeł­nie­nie Układu Sło­necz­nego wyma­ga­łoby około 2 × 1039 litrów zupy. W przy­padku zupy pomi­do­ro­wej daje to około 1042 kilo­ka­lo­rii, czyli wię­cej ener­gii, niż Słońce odda w ciągu całego swo­jego ist­nie­nia.

Zupa byłaby tak ciężka, że nic nie dałoby rady uciec przed jej potężną gra­wi­ta­cją – powsta­łaby czarna dziura. Jej hory­zont zda­rzeń, czyli obszar, w któ­rym przy­cią­ga­nie jest zbyt silne, aby świa­tło mogło z niego uciec, roz­cią­gałby się aż do orbity Urana. Plu­ton począt­kowo zna­la­złby się poza hory­zontem zda­rzeń, ale to nie zna­czy, że zdo­łałby uciec. Przed wchło­nię­ciem miałby jedy­nie szansę nadać wia­do­mość radiową.

A jak wyglą­da­łaby taka zupa od środka?

Nie chcie­li­by­ście stać w takiej sytu­acji na powierzchni Ziemi. Nawet jeśli zało­żymy, że zupa obra­ca­łaby się syn­chro­nicz­nie z pla­ne­tami Układu Sło­necz­nego, z lek­kimi zawi­ro­wa­niami wokół każ­dej z nich, powo­du­ją­cymi, że byłaby nie­ru­choma w miej­scach styku z ich powierzch­niami, to ciśnie­nie będące skut­kiem gra­wi­ta­cji Ziemi zmiaż­dży­łoby każ­dego miesz­kańca naszej pla­nety w ciągu zale­d­wie kilku sekund. Gra­wi­ta­cja ziem­ska nie jest może tak silna jak gra­wi­ta­cja czar­nej dziury, ale wystar­cza­jąca, aby przy­cią­gnąć ocean zupy, który was zgnie­cie. W końcu może to zro­bić także ciśnie­nie wody w oce­anach, a zupa z pyta­nia Ame­lii jest o wiele głęb­sza od każ­dego oce­anu.

Gdy­by­ście uno­sili się mię­dzy pla­ne­tami, z dala od ziem­skiej gra­wi­ta­cji, przez jakiś czas wła­ści­wie nic złego by się wam nie stało. Jest to tro­chę dziwne, bo prze­cież nawet gdyby zupa was nie zabiła, na­dal znaj­do­wa­li­by­ście się wewnątrz czar­nej dziury. Czy nie powin­ni­ście natych­miast umrzeć z… jakie­goś powodu?

O dziwo, wcale nie! Zazwy­czaj pod­czas zbli­ża­nia się do czar­nej dziury siły pły­wowe roz­ry­wają wszystko na strzępy. Jed­nak w przy­padku więk­szych czar­nych dziur te siły są słab­sze, a czarna dziura Zupo­wisz mia­łaby masę wyno­szącą około 1 do 500 masy Drogi Mlecz­nej. Byłoby to mon­strum nawet jak na stan­dardy astro­no­miczne – jej roz­miary można by porów­nać z naj­więk­szymi zna­nymi czar­nymi dziu­rami. Masywna czarna dziura z pyta­nia Ame­lii byłaby na tyle duża, że różne czę­ści waszego ciała zosta­łyby pod­dane mniej wię­cej takiemu samemu przy­cią­ga­niu, więc nie odczu­wa­li­by­ście żad­nych sił pły­wo­wych.

Jed­nak nawet jeśli nie odczu­wa­li­by­ście gra­wi­ta­cji zupy, to i tak pod jej wpły­wem uzy­ska­li­by­ście przy­spie­sze­nie i natych­miast zaczę­li­by­ście nur­ko­wać w kie­runku cen­trum Układu Sło­necz­nego. W ciągu sekundy prze­mie­ści­li­by­ście się o 20 kilo­me­trów i osią­gnę­li­by­ście pręd­kość 40 kilo­me­trów na sekundę, czyli więk­szą, niż osiąga więk­szość stat­ków kosmicz­nych. Ponie­waż jed­nak zupa spa­da­łaby razem z wami, mie­li­by­ście wra­że­nie, że nic złego się nie dzieje.

W miarę zapa­da­nia się zupy w kie­runku cen­trum Układu Sło­necz­nego jej czą­steczki byłyby upa­ko­wane coraz bli­żej sie­bie, a ciśnie­nie cią­gle by wzra­stało. Już po kilku minu­tach osią­gnę­łoby poziom, przy któ­rym czło­wiek zostaje zmiaż­dżony. Gdy­by­ście znaj­do­wali się w czymś w rodzaju zupo­wego baty­skafu – statku pod­wod­nego uży­wa­nego do zanu­rza­nia w głę­bo­kich rowach oce­anicz­nych – wytrzy­ma­li­by­ście od 10 do 15 minut.

Nie mogli­by­ście zro­bić nic, aby uciec z zupy. Wszystko, co by się w niej znaj­do­wało, pły­nę­łoby do cen­trum, w kie­runku oso­bli­wo­ści. W nor­mal­nym Wszech­świe­cie wszy­scy nie­jako prze­miesz­czamy się do przodu w cza­sie, bez moż­li­wo­ści zatrzy­ma­nia się lub cof­nię­cia. Wewnątrz hory­zontu zda­rzeń czar­nej dziury czas w pew­nym sen­sie prze­staje pły­nąć do przodu, a zaczyna pły­nąć do wewnątrz. Wszyst­kie linie czasu zbie­gają się w kie­runku jej cen­trum.

Z punktu widze­nia pecho­wego obser­wa­tora znaj­du­ją­cego się wewnątrz naszej czar­nej dziury wystar­czy­łoby mniej wię­cej pół godziny, aby zupa i wszystko, co się w niej znaj­duje, opa­dło do środka. A póź­niej prze­sta­łyby obo­wią­zy­wać nasza defi­ni­cja czasu i nasze rozu­mie­nie fizyki jako takie.

Jed­nak poza zupą czas na­dal by pły­nął, a pro­blemy wcale by nie znik­nęły. Czarna dziura z zupy zaczę­łaby pochła­niać resztę Układu Sło­necz­nego: nie­mal od razu ogar­nę­łaby Plu­tona, a wkrótce potem się­gnęła po Pas Kuipera. Przez następne kilka tysięcy lat zaję­łaby dużą część Drogi Mlecz­nej, pochła­nia­jąc gwiazdy i roz­prze­strze­nia­jąc się we wszyst­kich kie­run­kach.

Pozo­staje nam jesz­cze zna­leźć odpo­wiedź na jedno pyta­nie: jaka to zupa?

Jeśli Ame­lia wypeł­ni­łaby Układ Sło­neczny roso­łem, w któ­rym pły­wa­łyby pla­nety, to czy byłaby to zupa pla­ne­tarna? A jeśli w tej zupie umie­ści­łaby klu­ski, to czy byłaby to zupa pla­ne­tarna z klu­skami, czy też pla­nety nale­ża­łoby tu raczej potrak­to­wać jako grzanki? Jeśli zro­bi­cie zupę z maka­ro­nem, a potem ktoś wsy­pie do niej tro­chę kamieni i pia­sku, to czy będzie to zupa z maka­ro­nem i zie­mią, czy może tylko zapiasz­czona zupa z maka­ro­nem? Czy obec­ność Słońca spra­wi­łaby, że byłaby to zupa gwiezdna?

Inter­net uwiel­bia spory o kate­go­ry­za­cję zup. Na szczę­ście w tym kon­kret­nym przy­padku fizyka może dać nam kon­kretną odpo­wiedź. Uważa się, że czarne dziury nie zacho­wują wła­ści­wo­ści mate­rii, która do nich tra­fia. Fizycy nazy­wają to twier­dze­niem o braku wło­sów, ponie­waż mówi ono, że czarne dziury nie mają żad­nych cech wyróż­nia­ją­cych ani defi­niu­ją­cych. Poza kil­koma pod­sta­wo­wymi para­me­trami, takimi jak masa, moment pędu i ładu­nek elek­tryczny, wszyst­kie czarne dziury są iden­tyczne.

Innymi słowy, nie ma zna­cze­nia, jakie skład­niki wło­żymy do zupy z czar­nej dziury. Nie­za­leż­nie od prze­pisu efekt koń­cowy będzie zawsze taki sam.

2. LOT NA ŚMIGLE HELIKOPTERA

Co by się stało, gdy­by­ście wisieli na śmi­gle heli­kop­tera, które zosta­łoby nagle uru­cho­mione?

– Cor­ban Blan­set

Być może wyobra­ża­cie sobie jakąś świetną scenę z filmu akcji tak, jak została ona przed­sta­wiona na poniż­szym rysunku.

W takim razie będzie­cie roz­cza­ro­wani, ponie­waż w rze­czy­wi­sto­ści wyglą­da­łoby to raczej tak:

Wir­nik nośny heli­kop­tera potrze­buje czasu, aby nabrać pręd­ko­ści. Gdy zacznie się już poru­szać, wyko­na­nie pierw­szego peł­nego obrotu może potrwać do kil­ku­na­stu sekund. Ten krę­pu­jący dla was czas wystar­czy na nawią­za­nie kon­taktu wzro­ko­wego z pilo­tem; póź­niej znaj­dzie­cie się poza jego polem widze­nia.

Na szczę­ście praw­do­po­dob­nie nie będzie­cie musieli poja­wić się przed pilo­tem po raz drugi, ponie­waż żenu­jąco szybko spad­nie­cie z łopaty wir­nika.

Trzy­ma­nie się gład­kiej powierzchni łopaty jest wystar­cza­jąco trudne nawet wtedy, gdy jest ona nie­ru­choma. A gdyby udało wam się zna­leźć wygodny uchwyt, to i tak praw­do­po­dob­nie puści­li­by­ście wir­nik, zanim wyko­nałby cały obrót.

Łopaty wir­nika heli­kop­tera są dość duże, co spra­wia, że wyglą­dają, jakby poru­szały się wol­niej niż w rze­czy­wi­sto­ści. Nie jeste­śmy przy­zwy­cza­jeni do poru­sza­ją­cych się szybko obiek­tów o dużych roz­mia­rach. Gdy heli­kop­ter stoi na pły­cie lot­ni­ska, a jego wir­nik obraca się powoli, może wyglą­dać nie­groź­nie, jak karu­zelka obra­ca­jąca się nad łóżecz­kiem nie­mow­lę­cia. Gdy­by­ście jed­nak pró­bo­wali przy­trzy­mać się końca wir­nika, zosta­li­by­ście z zaska­ku­jącą siłą wyrzu­ceni na zewnątrz.

Od momentu, gdy wir­nik zaczyna się poru­szać, do wyko­na­nia pierw­szego pół­ob­rotu może minąć od 5 do 10 sekund. Gdy­by­ście na nim wisieli, w tym cza­sie zauwa­żal­nie odchy­li­li­by­ście się na zewnątrz i za sprawą siły odśrod­ko­wej poczu­li­by­ście, że waży­cie dodat­kowe 5 lub dzie­sięć kilo­gra­mów wię­cej. Na szczę­ście wir­niki więk­szo­ści heli­kop­te­rów znaj­dują się tak bli­sko ziemi, że praw­do­po­dob­nie prze­ży­li­by­ście upa­dek, odno­sząc jedy­nie nie­wiel­kie obra­że­nia. Ucier­pia­łaby naj­wy­żej wasza god­ność.

Jeśli jed­nak uda­łoby się wam utrzy­mać na wir­niku, to sytu­acja bar­dzo szybko się pogor­szy. Zanim łopata wykona jeden pełny obrót1, siła odśrod­kowa jesz­cze bar­dziej zwięk­szy się w sto­sunku do siły gra­wi­ta­cji, co spo­wo­duje więk­sze odchy­la­nie się ciała na zewnątrz. Taka dodat­kowa siła byłaby równa cię­ża­rowi wiszą­cej na was osoby.

Nawet gdy­by­ście mieli naprawdę mocny uścisk dłoni, praw­do­po­dob­nie trudno byłoby wam się utrzy­mać. Jeśli chcie­li­by­ście obra­cać się razem z wir­ni­kiem, musie­li­by­ście wymy­ślić jakąś metodę, która umoż­li­wi­łaby wam utrzy­ma­nie się na nim.

Gdyby wir­nik na­dal przy­spie­szał w nor­mal­nym tem­pie, a wam uda­łoby się jakimś spo­so­bem na nim utrzy­mać, to po kolej­nym peł­nym obro­cie wisie­li­by­ście pra­wie zupeł­nie poziomo, a wasze ręce sta­ra­łyby się utrzy­mać wie­lo­krot­ność masy ciała. Gdy­by­ście zdo­łali wytrwać tak przez 20 sekund, a wir­nik wyko­ny­wałby w tym cza­sie jeden obrót na sekundę, na wasze ręce dzia­ła­łaby siła odpo­wia­da­jąca cię­ża­rowi ciała o masie kilku ton. A po 30 sekun­dach tak czy ina­czej stra­ci­li­by­ście kon­takt z heli­kop­te­rem. Jeśli ręce nie ode­rwa­łyby się od wir­nika, to ode­rwa­łyby się od waszego ciała.

To doświad­cze­nie nie będzie ani tro­chę przy­jem­niej­sze dla heli­kop­tera. Wir­nik nie byłby w sta­nie dalej przy­spie­szać tak jak pod­czas nor­mal­nego roz­ru­chu. Prze­cież jeśli na wasze ręce dzia­ła­łaby tak duża siła, to na heli­kop­ter też. Łopata wir­nika jest tak zapro­jek­to­wana, aby prze­no­sić obcią­że­nie o war­to­ści wielu ton, ale powinno ono być pre­cy­zyj­nie roz­ło­żone mię­dzy łopa­tami. Gdy jedna łopata wywiera więk­szą siłę od innej, nie­zrów­no­wa­żone siły szar­pią heli­kop­terem w przód i w tył jak nie­wy­wa­żoną pralką.

Doda­nie zale­d­wie stu kil­ku­dzie­się­ciu gra­mów do nasady łopaty wir­nika może spo­wo­do­wać (lub wyeli­mi­no­wać) nie­przy­jem­nie silne wibra­cje. Doda­nie masy czło­wieka do zakoń­cze­nia łopaty wir­nika spo­wo­do­wa­łoby prze­wró­ce­nie i roze­rwa­nie się heli­kop­tera na kawałki, zanim zdo­łałby nabrać pręd­ko­ści.

Skoro już o tym mowa, mogłaby to być dobra scena w jakimś fil­mie akcji. Na pewno widzie­li­ście już kie­dyś, jak fil­mowy czarny cha­rak­ter pró­buje uciec heli­kop­te­rem, a główny boha­ter dobiega, ska­cze go góry i zawisa na jego pło­zach? Jeśli chciałby naprawdę powstrzy­mać zło­czyńcę przed ucieczką…

po pro­stu powi­nien chwy­cić się tro­chę wyżej.

3. NIEBEZPIECZNIE ZIMNY

Czy prze­by­wa­nie w pobliżu dużego obiektu o tem­pe­ra­tu­rze zera abso­lut­nego jest nie­bez­pieczne?

– Chri­sto­pher

A więc zde­cy­do­wa­li­ście się umie­ścić w swoim salo­nie eks­tre­mal­nie zimny sze­ścian żelaza.

Przede wszyst­kim pod żad­nym pozo­rem go nie doty­kaj­cie. Dopóki będzie­cie opie­rać się tej poku­sie, praw­do­po­dob­nie nie sta­nie się wam żadna krzywda.

Rze­czy zimne i gorące róż­nią się od sie­bie[potrzebne źró­dło]. Prze­by­wa­nie w pobliżu gorą­cego przed­miotu może bar­dzo szybko dopro­wa­dzić do śmierci – wię­cej na ten temat znaj­dzie­cie na dowol­nej, losowo wybra­nej stro­nie tej książki – jeśli jed­nak jeste­ście obok zim­nego przed­miotu, to nie od razu zamar­z­nie­cie. Gorące obiekty emi­tują pro­mie­nio­wa­nie cieplne, które nagrzewa przed­mioty będące w ich pobliżu, nato­miast zimne nie emi­tują pro­mie­nio­wa­nia zim­nego. Po pro­stu są zimne.

Jed­nak nawet jeśli nie emi­tują one pro­mie­nio­wa­nia zim­nego, to brak pro­mie­nio­wa­nia ciepl­nego może powo­do­wać uczu­cie zimna. Ciało czło­wieka, podob­nie jak wszyst­kie cie­płe obiekty, stale wypro­mie­nio­wuje cie­pło. Na szczę­ście wszystko, co znaj­duje się w waszym pobliżu – na przy­kład meble, ściany i drzewa – rów­nież wypro­mie­nio­wuje cie­pło i to pro­mie­nio­wa­nie, gdy do nas dociera, czę­ściowo rów­no­waży cie­pło, które tra­cimy. Zazwy­czaj tem­pe­ra­turę w pomiesz­cze­niach mie­rzymy w stop­niach Fah­ren­he­ita lub Cel­sju­sza. Prze­sta­wie­nie czuj­ni­ków tem­pe­ra­tury na skalę Kelvina uła­twi­łoby jed­nak zro­zu­mie­nie tego, że więk­szość rze­czy znaj­du­ją­cych się w pomiesz­cze­niach ma mniej wię­cej taki sam bez­względny poziom cie­pła – ponie­waż ich tem­pe­ra­tura wynosi od 250 do 300 kel­wi­nów – a więc wszyst­kie wypro­mie­nio­wują cie­pło.

Gdy sto­icie w pobliżu cze­goś o tem­pe­ra­tu­rze znacz­nie niż­szej od poko­jo­wej, cie­pło tra­cone przez was od strony tego cze­goś nie jest rów­no­wa­żone przez cie­pło docie­ra­jące do was, więc część ciała wysta­wiona na kon­takt z tym zim­nym przed­mio­tem wychła­dza się znacz­nie szyb­ciej. Wydaje się wam wów­czas, że ten przed­miot wypro­mie­nio­wuje zimno.

Takie „pro­mie­nio­wa­nie zimne” może­cie poczuć, gdy patrzy­cie na gwiazdy w let­nią noc. Wasza twarz sta­nie się zimna, ponie­waż jej cie­pło będzie ucie­kać w prze­strzeń. Jeśli roz­ło­ży­cie nad głową para­sol, aby zasło­nić sobie widok, zrobi się wam cie­plej – tak jakby para­sol „blo­ko­wał zimno” przy­cho­dzące z nieba. Ten efekt „zim­nego nieba” może spo­wo­do­wać ochło­dze­nie przed­mio­tów do tem­pe­ra­tury niż­szej od tem­pe­ra­tury ota­cza­ją­cego powie­trza. Gdy zosta­wi­cie tackę z wodą pod gołym nie­bem, w nocy woda może zamie­nić się w lód, nawet jeśli tem­pe­ra­tura powie­trza utrzy­muje się znacz­nie powy­żej zera.

Gdy będzie­cie stać obok naszego sze­ścianu żelaza, poczu­je­cie chłód, ale nie aż tak dokucz­liwy, by nie ochro­nił was przed nim dobry płaszcz zimowy. Zanim jed­nak pospie­szy­cie, żeby kupić pojem­nik krio­ge­niczny, musimy poroz­ma­wiać o powie­trzu.

Zimne obiekty są w sta­nie kon­den­so­wać parę wodną w powie­trzu, co pro­wa­dzi do gro­ma­dze­nia się na ich powierzch­niach cie­kłego tlenu w postaci rosy. Jeśli są one dosta­tecz­nie zimne, mogą ją nawet zamro­zić. Inży­nie­ro­wie odpo­wie­dzialni za urzą­dze­nia prze­my­słowe pra­cu­jące w niskich tem­pe­ra­tu­rach muszą zwra­cać uwagę na gro­ma­dze­nie się tlenu, ponie­waż w sta­nie cie­kłym staje się on bar­dzo nie­bez­pieczny. Jest wysoce reak­tywny i może powo­do­wać samo­za­płon łatwo­pal­nych przed­mio­tów. Naprawdę zimny przed­miot jest w sta­nie pod­pa­lić dom.

Jed­nym z naj­więk­szych zagro­żeń zwią­za­nych z mate­ria­łami o bar­dzo niskich tem­pe­ra­tu­rach jest to, że czę­sto nie chcą one pozo­stać eks­tre­mal­nie zimne. Gdy cie­kły azot lub suchy lód roz­grze­wają się i zamie­niają w gaz, bar­dzo się roz­sze­rzają i czę­sto wypy­chają z pomiesz­cze­nia całe powie­trze. Wia­dro cie­kłego azotu może zamie­nić się w taką ilość gazo­wego azotu, która wypełni całe pomiesz­cze­nie, co jest złą wia­do­mo­ścią dla osób oddy­cha­ją­cych tle­nem.

Na szczę­ście żelazo w tem­pe­ra­tu­rze poko­jo­wej jest cia­łem sta­łym, więc nie musi­cie się mar­twić, że nasz sze­ścian wypa­ruje. Jeśli tylko nie będzie­cie go doty­kać, nie dopu­ści­cie do kon­taktu tlenu znaj­du­ją­cego się na powierzchni z niczym łatwo­pal­nym i będzie­cie nosić zimowy płaszcz, praw­do­po­dob­nie nic wam się nie sta­nie.

ALE JEŚLI ZDECYDOWALIŚCIE, ŻE JEDNAK NIE POTRZEBUJECIE ZAMROŻONEGO SZEŚCIANU

Ogrza­nie sze­ścianu zaj­mie wam strasz­nie dużo czasu. Będzie on spo­czy­wał w tem­pe­ra­tu­rze krio­ge­nicz­nej przez wiele dni, pobie­ra­jąc cie­pło z pomiesz­cze­nia, a jed­no­cze­śnie pozo­sta­jąc wystar­cza­jąco zim­nym, aby zamro­zić powie­trze. Nawet jeśli otwo­rzy­cie okna i włą­czy­cie ogrze­wa­nie na pełny regu­la­tor, aby pod­krę­cić tem­pe­ra­turę powie­trza, jak to tylko moż­liwe, to minie co naj­mniej tydzień, zanim tem­pe­ra­tura sze­ścianu zbliży się do poko­jo­wej.

Można spró­bo­wać przy­spie­szyć ten pro­ces przez oto­cze­nie sze­ścianu kil­ku­na­stoma grzej­ni­kami – rzecz jasna, z pomocą elek­tryka, ponie­waż w prze­ciw­nym razie prze­pa­li­cie wszyst­kie bez­piecz­niki – ale i w tym przy­padku ogrza­nie go zaję­łoby wiele dni.

Jeśli chcie­li­by­ście roz­mro­zić sze­ścian szyb­ciej, mogli­by­ście spró­bo­wać oblać go wodą. Natych­miast zamie­ni­łaby się ona w lód, który dałoby się roz­drob­nić i wyrzu­cić, a część cie­pła wody pozo­sta­łaby w żela­zie. Do tej pro­ce­dury trzeba by wyko­rzy­stać kilka wanien peł­nych wody, ale dzięki temu uda­łoby się szyb­ciej ogrzać sze­ścian.

Gdy sze­ścian żelaza osią­gnie tem­pe­ra­turę poko­jową, sta­nie się po pro­stu kolej­nym przed­mio­tem w domu. Mam nadzieję, że podoba wam się miej­sce, w któ­rym stoi – w prze­ciw­nym razie, bio­rąc pod uwagę, jakim wyzwa­niem byłoby prze­nie­sie­nie ważą­cego osiem ton sze­ścianu o gład­kiej powierzchni, może łatwiej będzie się prze­pro­wa­dzić.

Jeśli nie chce­cie się prze­pro­wa­dzać i szu­ka­cie innego spo­sobu na pozby­cie się sze­ścianu żelaza, zawsze można spró­bo­wać pod­grzać go bar­dziej.

Aby dowie­dzieć się, co sta­nie się w tym przy­padku, przejdź­cie do następ­nego roz­działu.

4. ODPAROWYWANIE ŻELAZA

Co by się stało, gdy­by­śmy odpa­ro­wali sze­ścian żelaza?

– Cooper C.

Posta­no­wi­li­ście odpa­ro­wać na swoim podwórku sze­ścian żelaza o boku dłu­go­ści 1 metra.

Żelazo może wrzeć i paro­wać jak każdy inny mate­riał, ale ponie­waż jego tem­pe­ra­tura wrze­nia jest bar­dzo wysoka – wynosi około 3000°C – w życiu codzien­nym zda­rza się to rzadko.

Aby zago­to­wać wodę, wlewa się ją do garnka i pod­grzewa do momentu osią­gnię­cia 100°C. Goto­wa­nie żelaza jest trud­niej­sze, bo z czego miałby być zro­biony gar­nek? Tem­pe­ra­tura top­nie­nia więk­szo­ści metali jest niż­sza od tem­pe­ra­tury wrze­nia żelaza, więc nie można ich użyć do prze­cho­wy­wa­nia wrzą­cego żelaza – sto­pi­łyby się, zanim żelazo zaczę­łoby wrzeć.

Ist­nieje kilka sub­stan­cji, na przy­kład wol­fram, tan­tal czy węgiel, które pozo­stają w sta­nie sta­łym nieco powy­żej tem­pe­ra­tury wrze­nia żelaza, ale wykorzysta­nie ich do pod­trzy­my­wa­nia tego pro­cesu byłoby kar­ko­łomne. Dopro­wa­dze­nie żelaza do wrze­nia przy jed­no­cze­snym utrzy­ma­niu pojem­nika, w któ­rym się ono znaj­duje, poni­żej jego tem­pe­ra­tury top­nie­nia jest w prak­tyce trudne, a ponadto poja­wiają się pro­blemy natury che­micz­nej. Żelazo jest pod tym wzglę­dem kło­po­tliwe – gdy już się stopi, ma ten­den­cję do reago­wa­nia z pojem­ni­kiem i two­rze­nia sto­pów.

W codzien­nym życiu, gdy ludzie chcą odpa­ro­wać żelazo2, zazwy­czaj nie umiesz­czają go nad źró­dłem cie­pła. Sto­sują ogrze­wa­nie induk­cyjne, aby pod­grzać metal za pomocą pól elek­tro­ma­gne­tycz­nych lub wią­zek elek­tro­nów i powoli go odpa­ro­wać. Jedną z zalet wią­zek elek­tro­no­wych jest to, że można użyć pola magne­tycz­nego do zakrzy­wie­nia wiązki, więc naprawdę eks­cy­tu­jące i nie­bez­pieczne rze­czy dzieją się po dru­giej stro­nie, z dala od deli­kat­nego sprzętu.

Musi­cie pamię­tać, aby znaj­do­wać się za „osłoną” urzą­dze­nia, ponie­waż po dru­giej stro­nie, tam, gdzie odbywa się odpa­ro­wy­wa­nie żelaza, będzie latać wiele wyso­ko­ener­ge­tycz­nych czą­stek. „Sta­waj­cie zawsze po dru­giej stro­nie wzglę­dem miej­sca, w któ­rym zacho­dzi zja­wi­sko fizyczne” – to dobra zasada doty­cząca sprzętu nauko­wego.

Gdy już zbu­du­je­cie apa­ra­turę do odpa­ro­wy­wa­nia żelaza, będzie­cie musieli się odsu­nąć, ponie­waż odpa­ro­wa­nie sze­ścianu żelaza o boku dłu­go­ści metra wymaga około 60 giga­dżuli ener­gii. Jeśli odpa­ru­je­cie żelazo w ciągu trzech godzin, to urzą­dze­nie będzie miało mniej wię­cej taką samą cał­ko­witą moc cieplną jak sza­le­jący w domu pożar3.

Jed­nak pyta­nie nie doty­czyło tego, czy jeste­ście w sta­nie to zro­bić. Cho­dziło o to, jakie będą tego kon­se­kwen­cje, a odpo­wiedź jest cał­kiem pro­sta: wasz dom i podwórko by się zapa­liły. Wtedy poja­wi­łaby się straż pożarna i wielu ludzi byłoby na was wście­kłych.

Bar­dziej inte­re­su­jące są kon­se­kwen­cje tego eks­pe­ry­mentu dla atmos­fery. Uwol­ni­li­by­ście do niej osiem ton żelaza – co by się stało z waszą oko­licą?

Nie mia­łoby to wiel­kiego wpływu na atmos­ferę jako całość. W powie­trzu jest już mnó­stwo żelaza, z czego więk­szość wystę­puje w postaci pyłu uno­szo­nego przez wiatr. Duże ilo­ści żelaza dostają się do atmos­fery także w efek­cie dzia­łal­no­ści czło­wieka, głów­nie pod­czas spa­la­nia paliw kopal­nych. Z danych sza­cun­ko­wych pocho­dzą­cych z badań prze­pro­wa­dzo­nych w 2009 roku przez Nata­lie Maho­wald i jej współ­pra­cow­ni­ków wynika, że w ciągu trzech godzin potrzeb­nych do odpa­ro­wa­nia 8-tono­wego sze­ścianu żelaza wia­try pustynne wyrzu­cają w powie­trze 30 tysięcy ton żelaza, a zakłady prze­my­słowe dodają do tego kolejny tysiąc ton.

Osiem ton żelaza może nie mieć wpływu na całą Zie­mię, ale co się sta­nie z waszymi sąsia­dami? Co by zauwa­żyli oprócz wozów stra­żac­kich? Czy po prze­bu­dze­niu odkry­liby, że wszystko jest pokryte żela­znym pyłem?

Aby odpo­wie­dzieć na te pyta­nia, skon­tak­to­wa­łem się z dr Maho­wald, główną autorką bada­nia z 2009 roku i eks­pertką w dzie­dzi­nie prze­miesz­cza­nia się metali w atmos­fe­rze.

Naukow­czyni wyja­śniła mi, że kiedy uwal­niane są opary żelaza, pier­wia­stek ten szybko reaguje z tle­nem w powie­trzu i two­rzy czą­steczki tlenku żelaza. „Czą­steczki tlenku żelaza nie są szcze­gól­nie nie­bez­pieczne dla jako­ści powie­trza – powie­działa Maho­wald – choć, jeśli jest ich wystar­cza­jąco dużo, z pew­no­ścią mogą być szko­dliwe dla płuc”. Nie­ko­niecz­nie za sprawą jakichś szcze­gól­nych wła­ści­wo­ści tlenku żelaza – po pro­stu płuca są zapro­jek­to­wane do oddy­cha­nia powie­trzem.

Osta­tecz­nie czą­steczki tlenku żelaza opa­dłyby gdzieś w pobliżu domów, ale nie­ko­niecz­nie dopro­wa­dzi­łoby to do jakichś poważ­nych pro­ble­mów. „Praw­do­po­dob­nie niczego by nie zabiły” – mówi dr Maho­wald. „Na powierzchni Ziemi jest już sporo żelaza. Ale gdyby było go wystar­cza­jąco dużo – dodała – mogłoby ono przy­kryć roślin­ność tak, jak war­stwy popiołu po erup­cji wul­kanu. Twoi sąsie­dzi byliby praw­do­po­dob­nie poiry­to­wani, ponie­waż musie­liby umyć samo­chód”.

Dr Maho­wald powie­działa mi, że odpa­ro­wane żelazo mia­łoby jakiś udział w zmia­nach kli­ma­tycz­nych, ponie­waż pochło­nę­łoby nie­wiel­kie ilo­ści świa­tła sło­necz­nego i wypro­mie­nio­wało je w postaci cie­pła. Jed­nak żelazo w atmos­fe­rze może przy­czy­nić się także do spo­wol­nie­nia zmian kli­ma­tycz­nych dzięki użyź­nia­niu oce­anu i pobu­dza­niu wzro­stu alg, które wchła­niają dwu­tle­nek węgla z atmos­fery. W 1988 roku oce­ano­graf John Mar­tin zasły­nął stwier­dze­niem – wygło­szo­nym gło­sem superz­ło­czyńcy – „Daj­cie mi pół zbior­ni­kowca z żela­zem, a ja wam dam epokę lodow­cową”.

Dr Mar­tin ni­gdy nie stał się superz­ło­czyńcą[potrzebne źró­dło] i ni­gdy nie pró­bo­wał zre­ali­zo­wać tego planu, ale nie jest pewne, czy w ogóle by mu się to udało. Dal­sze bada­nia wyka­zały, że wyrzu­ca­nie żelaza do oce­anu praw­do­po­dob­nie nie jest sku­tecz­nym spo­so­bem na wycią­gnię­cie węgla z powie­trza, co jest tro­chę roz­cza­ro­wu­jące dla superz­ło­czyń­ców, któ­rzy chcą wywo­łać epokę lodow­cową, oraz dla super­bo­ha­te­rów, któ­rzy chcą powstrzy­mać glo­balne ocie­ple­nie.

Jeśli jed­nak naprawdę macie blok żelaza oraz dys­po­nu­je­cie środ­kami do jego odpa­ro­wa­nia i naprawdę nie­na­wi­dzi­cie swo­jego domu, podwórka i ogro­dów sąsia­dów, któ­rzy miesz­kają pod wiatr od was, to mam wspa­niałą wia­do­mość doty­czącą waszego planu.

5. KOSMICZNA PODRÓŻ SAMOCHODEM

Gdyby w tej chwili Wszech­świat prze­stał się roz­sze­rzać, ile czasu zaję­łaby podróż samo­cho­dem do jego kra­wę­dzi?

– Sam H-H

Kra­wędź obser­wo­wal­nego Wszech­świata znaj­duje się w odle­gło­ści około 430 000 000 000 000 000 000 000 kilo­me­trów od nas.

Jeśli będzie­cie jechać ze stałą pręd­ko­ścią 105 kilo­me­trów na godzinę, dotar­cie tam zaj­mie wam 480 000 000 000 000 000 lat – to jest 4,8 × 1017 – lub 35 milio­nów razy wię­cej, niż wynosi obecny wiek Wszech­świata.

To nie będzie bez­pieczna podróż. Nie cho­dzi mi o aspekty zwią­zane z Kosmo­sem – tym się nie przej­mu­jemy – ale sama jazda samo­cho­dem jest dość ryzy­kowna: w Sta­nach Zjed­no­czo­nych prze­ciętny kie­rowca w śred­nim wieku ulega śmier­tel­nemu wypad­kowi po prze­je­cha­niu 160 milio­nów kilo­me­trów. Gdyby ktoś zbu­do­wał auto­stradę pro­wa­dzącą z Układu Sło­necz­nego w głę­boki Kosmos, więk­szość kie­row­ców nie prze­by­łaby nawet pasa aste­roid. Kie­rowcy cię­ża­ró­wek, któ­rzy są przy­zwy­cza­jeni do jazdy po auto­stra­dach na dłu­gich dystan­sach, mają niż­szy wskaź­nik wypad­ków na kilo­metr niż zwy­kli kie­rowcy, ale i tak raczej nie doje­cha­liby do Jowi­sza.

Na pod­sta­wie danych doty­czą­cych liczby wypad­ków w Sta­nach Zjed­no­czo­nych praw­do­po­do­bień­stwo poko­na­nia przez kie­rowcę 46 miliar­dów lat świetl­nych bez wypadku wynosi 1 do 101015. To mniej wię­cej tyle samo, ile wynosi praw­do­po­do­bień­stwo, że małpa usią­dzie przy maszy­nie do pisa­nia i prze­pi­sze 50 razy z rzędu całą Biblio­tekę Kon­gresu bez żad­nych lite­ró­wek. Na pewno przy­da­łoby się mieć samo­chód auto­no­miczny albo przy­naj­mniej taki, który jest wypo­sa­żony w sys­tem ostrze­ga­jący przed zje­cha­niem z pasa ruchu.

Taka podróż będzie wyma­gała dużo paliwa. Aby dotrzeć do kra­wę­dzi Wszech­świata samo­cho­dem zuży­wa­ją­cym mniej wię­cej osiem litrów paliwa na 100 kilo­me­trów, potrze­bo­wa­li­by­ście takiej ilo­ści ben­zyny, która wypeł­ni­łaby kulę roz­mia­rów Księ­życa4, oraz 30 try­lio­nów wymian oleju, co wyma­ga­łoby zbior­nika na olej sil­ni­kowy o obję­to­ści Oce­anu Ark­tycz­nego5.

Będzie­cie rów­nież potrze­bo­wać 1017 ton prze­ką­sek. Miejmy nadzieję, że na tra­sie jest wiele mię­dzy­ga­lak­tycz­nych miejsc odpo­czynku podróż­nych, w prze­ciw­nym razie bagaż­nik samo­chodu będzie musiał być cał­ko­wi­cie wypeł­niony.

Czeka was bar­dzo długa podróż, a pod­czas niej kra­jo­braz będzie raczej mono­tonny. Więk­szość widzial­nych gwiazd wypali się, zanim jesz­cze opu­ści­cie Drogę Mleczną. Gdy­by­ście chcieli spró­bo­wać dotknąć gwiazdy o tem­pe­ra­tu­rze poko­jo­wej – przejdź­cie do roz­działu 63., aby zoba­czyć, jak to wygląda – pro­po­nuję tak zapla­no­wać trasę prze­jazdu, aby prze­bie­gała obok gwiazdy Kepler-1606. Znaj­duje się ona w odle­gło­ści 2800 lat świetl­nych od nas, więc gdy za 30 miliar­dów lat będzie­cie obok niej prze­jeż­dżać, zdąży się już ochło­dzić do kom­for­to­wej tem­pe­ra­tury poko­jo­wej. W tej chwili ma pla­netę, ale zanim do niej dotrze­cie, praw­do­po­dob­nie ta pla­neta zosta­nie pożarta przez swoją gwiazdę.

Gdy gwiazdy się wypalą, będzie­cie musieli zna­leźć nowe źró­dło roz­rywki. Nawet jeśli zabie­rze­cie ze sobą wszyst­kie kie­dy­kol­wiek nagrane audio­bo­oki i wszyst­kie odcinki ist­nie­ją­cych pod­ca­stów, to skoń­czy­cie je odsłu­chi­wać przed dotar­ciem do kra­wę­dzi Układu Sło­necz­nego.

Robin Dun­bar zasły­nął stwier­dze­niem, że prze­ciętny czło­wiek utrzy­muje rela­cje spo­łeczne ze 150 oso­bami. Cał­ko­wita liczba ludzi, któ­rzy kie­dy­kol­wiek żyli, prze­kro­czyła 100 miliar­dów. Podróż trwa­jąca 1017 lat byłaby wystar­cza­jąco długa, by odtwo­rzyć życie każ­dej z tych osób w cza­sie rze­czy­wi­stym – w for­mie nie­zmon­to­wa­nego filmu doku­men­tal­nego – a następ­nie obej­rzeć każdy z tych doku­men­tów 150 razy, za każ­dym razem z innym komen­ta­rzem jakiejś osoby, która bar­dzo dobrze znała boha­tera.

Po obej­rze­niu całego tego doku­mentu o ludz­kich losach będzie­cie zale­d­wie nie­cały 1 pro­cent drogi bli­żej kra­wę­dzi Wszech­świata. Zanim więc w końcu dotrze­cie na miej­sce, będzie­cie mieć wystar­cza­jąco dużo czasu, aby obej­rzeć cały pro­jekt – każde ludz­kie życie wraz ze wszyst­kimi 150 komen­ta­rzami – 100 razy.

Po dotar­ciu na kra­wędź obser­wo­wal­nego Wszech­świata można by poświę­cić kolejne 4,8 × 1017 lat na powrót do domu, ale ponie­waż wtedy nie będzie już Ziemi, na którą dałoby się powró­cić – pozo­staną jedy­nie czarne dziury i zamar­z­nięte sko­rupy gwiazd – rów­nie dobrze można jechać dalej.

Według obec­nej wie­dzy kra­wędź obser­wo­wal­nego Wszech­świata nie jest kra­wę­dzią rze­czy­wi­stego Wszech­świata. To tylko naj­dal­szy punkt, który jeste­śmy w sta­nie zoba­czyć, ponie­waż świa­tło z dal­szych rejo­nów Kosmosu nie miało jesz­cze czasu do nas dotrzeć. Nie ma powodu, aby sądzić, że prze­strzeń koń­czy się w tym punk­cie, nie wiemy jed­nak też, jak daleko sięga. Może po pro­stu trwać wiecz­nie. Kra­wędź obser­wo­wal­nego Wszech­świata nie jest kra­wę­dzią prze­strzeni kosmicz­nej, jest to jedy­nie kra­wędź mapy. Nie mamy pew­no­ści, co odkry­jemy po jej prze­kro­cze­niu.

Koniecz­nie spa­kuj­cie więc dodat­kowe prze­ką­ski.

6. GOŁĘBI RYDWAN

Ile gołębi potrzeba, aby unieść prze­cięt­nego czło­wieka sie­dzą­cego na krze­śle na wyso­kość dra­pa­cza chmur Q1 Tower?

– Nick Evans

Wierz­cie lub nie, ale nauka potrafi odpo­wie­dzieć na to pyta­nie.

W bada­niu prze­pro­wa­dzo­nym w 2013 roku na Nan­jing Uni­ver­sity of Aero­nau­tics and Astro­nau­tics naukowcy pra­cu­jący pod kie­row­nic­twem Ting Ting Liu wytre­no­wali gołę­bie tak, aby z obcią­żoną uprzężą wzla­ty­wały na grzędę. Oka­zało się, że prze­ciętny gołąb potra­fił wystar­to­wać i wzle­cieć, uno­sząc 124 gramy, czyli około 25 pro­cent swo­jej masy ciała.

Naukowcy usta­lili, że gołę­bie latały swo­bod­niej, kiedy cię­żarki były zawie­szone poni­żej ich ciała, a nie na grzbie­cie, więc praw­do­po­dob­nie wole­li­by­ście, żeby ptaki cią­gnęły krze­sło do góry, a nie pod­trzy­my­wały je od dołu.

Załóżmy, że krze­sło i uprząż ważą 5 kilo­gra­mów, a wasza masa wynosi 65 kilo­gra­mów. Gdy­by­ście użyli gołębi z bada­nia prze­pro­wa­dzo­nego w 2013 roku, to aby pod­nieść krze­sło i wzle­cieć z nim, stado pta­ków musia­łoby liczyć około 600 sztuk.

Nie­stety, lata­nie z obcią­że­niem wymaga dużo wysiłku. Gołę­bie z bada­nia prze­pro­wa­dzo­nego przez zespół Ting Ting Liu były w sta­nie prze­nieść obcią­że­nie na grzędę znaj­du­jącą się na wyso­ko­ści 1,4 metra, ale praw­do­po­dob­nie nie byłyby w sta­nie pole­cieć znacz­nie wyżej. Nawet nie­ob­cią­żone ptaki mogły lecieć pio­nowo do góry tylko przez kilka sekund. W innym bada­niu, prze­pro­wa­dzo­nym w 1965 roku, zmie­rzono pręd­kość wzno­sze­nia się nie­ob­cią­żo­nych gołębi6. Wynio­sła ona 2,5 metra na sekundę, więc nawet przy opty­mi­stycz­nym zało­że­niu wydaje się mało praw­do­po­dobne, aby gołę­bie mogły pod­nieść krze­sło na wyso­kość więk­szą niż 5 metrów7.

Mogłoby się wyda­wać, że to żaden pro­blem. Jeśli 600 gołębi da radę pod­nieść was na wyso­kość 5metrów, to wystar­czy, że zabie­rze­cie ze sobą jesz­cze 600 pta­ków i wyko­rzy­sta­cie je jako drugi sto­pień rakiety, żeby wznieść się na kolejne 5 metrów, gdy pierw­sze stado się zmę­czy. A potem wziąć następne 600 gołębi do poko­na­nia kolej­nych 5 metrów i tak dalej. Q1 Tower ma 322 metry wyso­ko­ści, więc aby dostać się na szczyt, wystar­czyłoby mniej wię­cej 40 tysięcy gołębi, prawda?

Nie­stety nie. Wiąże się z tym pewien pro­blem.

Gołąb może unieść tylko jedną czwartą masy swo­jego ciała, więc aby unieść jed­nego gołę­bia odpo­czy­wa­ją­cego, będziemy potrze­bo­wać czte­rech gołębi goto­wych do lotu. Ozna­cza to, że do każ­dego „etapu” musimy mieć co naj­mniej cztery razy wię­cej gołębi. Pod­nie­sie­nie jed­nej osoby może wyma­gać jedy­nie 600 gołębi, ale pod­nie­sie­nie jed­nej osoby i 600 odpo­czy­wa­ją­cych gołębi wymaga kolej­nych 3000 gołębi.

Ten wykład­ni­czy wzrost ozna­cza, że 9-stop­niowy gołębi rydwan, zdolny do pod­nie­sie­nia was na wyso­kość 45 metrów, musiałby liczyć pra­wie 300 milio­nów gołębi, czyli mniej wię­cej tyle, ile wynosi cała glo­balna popu­la­cja tych pta­ków. Dotar­cie do połowy drogi wyma­ga­łoby 1,6 × 1025 gołębi, które waży­łyby około 8 × 1024 kilo­gra­mów – wię­cej niż sama Zie­mia. W tym momen­cie gołę­bie nie byłyby ścią­gane w dół przez naszą pla­netę, ale ona sama zosta­łaby pocią­gnięta ku górze z powodu gra­wi­ta­cji wytwa­rza­nej przez gołę­bie.

Aby dotrzeć na szczyt Q1 Tower, taki 65-stop­niowy rydwan musiałby ważyć 3,5 × 1046 kilo­gra­mów. To nie tylko wię­cej niż masa wszyst­kich gołębi żyją­cych na Ziemi, to wię­cej niż masa całej galak­tyki.

Lep­szym roz­wią­za­niem byłoby nie­za­bie­ra­nie gołębi ze sobą. Osta­tecz­nie potra­fią same dostać się na szczyt dra­pa­cza chmur, więc rów­nie dobrze można by wysłać je przo­dem, aby tam na was cze­kały, zamiast kazać ich towa­rzy­szom uno­sić je ze sobą. A jeśli wystar­cza­jąco dobrze je wyszko­li­cie, to będą szy­bo­wać na odpo­wied­niej wyso­ko­ści, a gdy ją osią­gnie­cie, zła­pią was i przez kilka sekund będą cią­gnąć do góry. Pamię­taj­cie, że gołę­bie nie mogą chwy­tać i prze­no­sić rze­czy za pomocą nóg, więc aby was prze­jąć, musia­łyby być wypo­sa­żone w małe uprzęże z hakami podob­nymi do tych sto­so­wa­nych na lot­ni­skow­cach.

Ist­nieje szansa, że zasto­so­wa­nie takiej metody z wyko­rzy­sta­niem kil­ku­dzie­się­ciu tysięcy dobrze wyszko­lo­nych gołębi pozwo­li­łoby wam wzle­cieć na szczyt dra­pa­cza chmur. Powin­ni­ście jed­nak zapew­nić sobie jakiś sys­tem zabez­pie­czeń, który będzie was chro­nić przed śmier­tel­nym upad­kiem, ile­kroć prze­la­tu­jący w pobliżu sokół spło­szy gołę­bie.

Rydwan byłby znacz­nie bar­dziej nie­bez­piecz­nym roz­wią­za­niem niż winda, no i o wiele trud­niej byłoby wam wybrać miej­sce doce­lowe. Może­cie zapla­no­wać sobie dosta­nie się na szczyt Q1 Tower, ale jak już wystar­tu­je­cie…

…wasz los będzie zale­żeć od tego, kto aktu­al­nie jest w posia­da­niu torebki z ziar­nem.

KRÓTKIE ODPOWIEDZI NR 1

Co by się stało, gdyby nasza krew zamie­niła się w cie­kły uran? Czy umar­li­by­śmy wsku­tek pro­mie­nio­wa­nia, braku tlenu czy cze­goś innego?

– Tho­mas Chat­ta­way

Czy komuś mógłby się przy­da­rzyć atak mie­czem zro­bio­nym z powie­trza w stylu komik­sów anime? Nie mam na myśli powietrz­nego ostrza, ale schło­dze­nie powie­trza do takiej tem­pe­ra­tury, aby stało się tak twarde, żeby dało się nim kogoś zaata­ko­wać?

– Emma z Man­hat­tanu

Pew­nie, że tak. W tym celu potrze­bo­wa­li­by­ście takiej ilo­ści powie­trza, która prze­cięt­nie wypeł­nia cały pokój, ale da się to zro­bić.

Z badań sta­łego tlenu wynika, że ma on wła­ści­wo­ści mecha­niczne podobne do mięk­kiego pla­stiku, a w miarę obni­ża­nia tem­pe­ra­tury staje się nieco tward­szy. Jeśli więc wyko­na­cie miecz z tlenu, nie będzie on bar­dzo twardy, trudno będzie go naostrzyć, a wasza dłoń szybko dozna uszko­dzeń w wyniku odmro­że­nia. Azot, który ma nieco wyż­szą tem­pe­ra­turę top­nie­nia, nie byłby dużo lep­szy. Jest to jed­nak wyko­nalne.

Ile wody trzeba wypić, aby skła­dać się z niej w 99 pro­cen­tach?

– LyraxH

Jaki obraz zoba­czy­li­by­śmy z nie­wiel­kiej kamery przy­mo­co­wa­nej do uno­szą­cego się w powie­trzu balonu?

– Ray­mond Peng

Ile kilo­ka­lo­rii dzien­nie spala Mario?

– daniel and xavier hovley

Czy balon dałby radę unieść w powie­trze węża, który połknął go w cało­ści?

– Fre­eza­chu

Czy prze­ży­li­by­śmy skok w sprzę­cie spa­do­chro­no­wym z samo­lotu lecą­cego z pręd­ko­ścią 880 980 machów na wyso­ko­ści 30 kilo­me­trów nad Nowym Jor­kiem?

– Jack Cat­ten

Czy dałoby się żyć, gdyby na Ziemi nie było wody?

– Karen

Oba sce­na­riu­sze są rów­nie nie­prze­ży­walne.

Czy można samo­dziel­nie zro­bić ple­cak odrzu­towy?

– Ashari Zadii

Jest dość łatwo zro­bić ple­cak odrzu­towy, który działa raz. Dwa albo wię­cej jest znacz­nie trud­niej.

Zasta­na­wiam się, czy mógł­bym uży­wać spa­warki jako defi­bry­la­tora? Posia­dam spa­warkę łukową Impax IM-ARC140.

– Łukasz Gra­bow­ski, Lan­ca­ster, Wielka Bry­ta­nia

Zde­cy­do­wa­nie odra­dzał­bym sto­so­wa­nie spa­warki łuko­wej jako defi­bry­la­tora i szcze­rze mówiąc, po prze­czy­ta­niu two­jego pyta­nia wydaje mi się, że nie powi­nie­neś w ogóle uży­wać spa­warki łuko­wej.

Czy prze­ży­li­by­śmy, gdyby wszyst­kie atomy na Ziemi zwięk­szyły się do roz­miaru owocu wino­grona?

– Jasper

Nie jestem pewien, jak odpo­wie­dzieć na to pyta­nie w naukowy spo­sób, ale teraz mam wielką ochotę na garść wino­gron.

7. KALORIE DLA T. REXA

Gdyby na ulice Nowego Jorku wypusz­czono T. rexa, ilu ludzi dzien­nie musiałby zjeść, aby zaspo­koić swoje zapo­trze­bo­wa­nie kalo­ryczne?

– T. Schmitz

Mniej wię­cej połowę doro­słego czło­wieka albo jedno 10-let­nie dziecko.

Tyran­no­sau­rus rex ważył mniej wię­cej tyle co samiec sło­nia8.

Nikt w grun­cie rze­czy nie wie, jak wyglą­dał meta­bo­lizm dino­zau­rów, ale naj­praw­do­po­dob­niej T. rex zja­dał dzien­nie pokarm o zawar­to­ści 40 tysięcy kilo­ka­lo­rii.

Jeśli zało­ży­li­by­śmy, że dino­zaury miały meta­bo­lizm podobny do dzi­siej­szych ssa­ków, ozna­cza­łoby to, że spo­ży­wały każ­dego dnia grubo ponad 40 tysięcy kilo­ka­lo­rii. Obec­nie uważa się jed­nak, że choć dino­zaury były bar­dziej aktywne (mówiąc ogól­nie: cie­pło­krwi­ste) niż współ­cze­sne węże i jasz­czurki, to naj­więk­sze z nich miały praw­do­po­dob­nie meta­bo­lizm bar­dziej podobny do wara­nów z Komodo niż do słoni i tygry­sów9.

Musimy jesz­cze wie­dzieć, ile kilo­ka­lo­rii znaj­duje się w czło­wieku. Tę liczbę usłuż­nie podał nam Ryan North, autor Dino­saur Comics, który stwo­rzył koszulkę z ety­kietą war­to­ści żywie­nio­wych ludz­kiego ciała. Według niej czło­wiek ważący 80 kilo­gra­mów zawiera około 110 tysięcy kilo­ka­lo­rii ener­gii, więc T. rex musiałby zja­dać czło­wieka mniej wię­cej raz na dwa dni10.

W Nowym Jorku uro­dziło się w 2018 roku 115 tysięcy osób, które mogłyby wyży­wić popu­la­cję około 350 tyra­no­zau­rów11. Te dane nie uwzględ­niają jed­nak imi­gra­cji ani, co bar­dziej istotne, emi­gra­cji, która w tym sce­na­riu­szu praw­do­po­dob­nie znacz­nie by wzro­sła.

W 39 tysią­cach restau­ra­cji McDo­nald’s na całym świe­cie sprze­daje się około 18 miliar­dów ham­bur­ge­rów rocz­nie12, co daje śred­nio tro­chę ponad 1250 sztuk dzien­nie na restau­ra­cję. Taka liczba bur­ge­rów zawiera ponad 600 tysięcy kilo­ka­lo­rii, co ozna­cza, że każdy T. rex potrze­bo­wałby mniej wię­cej 80 hambur­ge­rów dzien­nie, aby prze­żyć, czyli jeden McDo­nald’s mógłby samymi ham­bur­ge­rami wyży­wić co naj­mniej kil­ka­na­ście tyra­no­zau­rów.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Wybierz­cie heli­kop­ter, który ma wystar­cza­jąco duży odstęp mię­dzy śmi­głem ogo­no­wym a łopatą wir­nika głów­nego. Musi­cie naprawdę dobrze opa­no­wać pod­cią­ga­nie się w odpo­wied­nim momen­cie. [wróć]

Zwy­kle po to, by wyko­rzy­stać opary do gal­wa­ni­za­cji, ale cza­sem może po pro­stu z prze­kory. [wróć]

Jeśli zre­ali­zu­je­cie ten plan w pobliżu swo­jego domu, to może się oka­zać, że w rezul­ta­cie powsta­nie cie­pło odpo­wia­da­jące dwóm poża­rom domów. [wróć]

W 2021 roku sonda kosmiczna NASA – New Hori­zons – poko­nała około 8 miliar­dów kilo­me­trów, a jej budżet wyno­sił około 850 milio­nów dola­rów, co daje tro­chę ponad 10 cen­tów na kilo­metr, czyli kwotę zbli­żoną do kosz­tów ben­zyny i prze­ką­sek pod­czas waszej podróży samo­cho­dem. [wróć]

Według sta­rej dobrej rady olej należy wymie­niać mniej wię­cej co 5 tysięcy kilo­me­trów, ale więk­szość eks­per­tów samo­cho­do­wych uważa, że to mit – nowo­cze­sne sil­niki ben­zy­nowe mogą bez pro­blemu prze­je­chać bez wymiany oleju dwa albo trzy razy tyle kilo­me­trów. [wróć]

Oto jak auto­rzy bada­nia z 1965 roku, C.J. Pen­ny­cu­ick i G.A. Par­ker, opi­sują swoją metodę mie­rze­nia pręd­ko­ści gołębi w locie pio­no­wym: „Oswo­jone gołę­bie były kar­mione ręcz­nie na otwar­tej prze­strzeni w rogu pła­skiego dachu labo­ra­to­rium oto­czo­nego ścianą o wyso­ko­ści 107 cen­ty­me­trów. Na ten róg skie­ro­wano obiek­tyw kamery usta­wio­nej na szczy­cie ściany. Po jej włą­cze­niu jeden z pomoc­ni­ków prze­stra­szył gołę­bie, zmu­sza­jąc je w ten spo­sób do pra­wie pio­no­wej wspi­naczki na ścianę”. Uwiel­biam roz­działy poświę­cone meto­do­lo­gii. [wróć]

Z badań prze­pro­wa­dzo­nych w 2010 roku przez Angelę M. Berg i jej współ­pra­cow­ni­ków wynika, że około 25 pro­cent przy­spie­sze­nia star­to­wego gołę­bia pocho­dzi z odpy­cha­nia się nogami. A ponie­waż ptaki, aby wystar­to­wać, muszą jesz­cze pocią­gnąć ze sobą cały rydwan, to będą wyko­ny­wały znacz­nie wię­cej pracy skrzy­dłami, co czyni te sza­cunki jesz­cze bar­dziej opty­mi­stycz­nymi. [wróć]

To zawsze wyda­wało mi się mało praw­do­po­dobne; moje wyobra­że­nie słoni jest takie, że są one mniej wię­cej wiel­ko­ści samo­chodu oso­bo­wego albo dostaw­czaka, pod­czas gdy, jak widzie­li­śmy w fil­mie Park Juraj­ski, T. rex jest na tyle duży, żeby zdep­tać każdy samo­chód. Jeśli jed­nak wpi­szemy do wyszu­ki­warki Google: „samo­chód+słoń”, to na zdję­ciach zoba­czymy, że ten ogromny ssak góruje nad samo­cho­dami jak T. rex w Parku Juraj­skim. Super, teraz boję się także słoni. [wróć]

W przy­padku dużych zauro­po­dów wia­domo, że tak jest, bo gdyby miały meta­bo­lizm ssa­ków, toby się prze­grze­wały. Jeśli jed­nak cho­dzi o dino­zaury wiel­ko­ści T. rexa, jest jesz­cze sporo nie­wia­do­mych. [wróć]

T. rex praw­do­po­dob­nie chęt­nie zja­dałby pod­czas jed­nego posiłku por­cję kilo­ka­lo­rii potrzebną mu na kilka dni lub tygo­dni, więc jeśli miałby taką moż­li­wość, spo­żyłby na raz grupę ludzi, a potem przez jakiś czas nie jadł nic. [wróć]

Przez nieco ponad pół­tora roku – o czym zapo­mniał dodać autor – przyp. red. [wróć]

W poło­wie lat 90. ubie­głego wieku McDo­nald’s prze­stał poda­wać na swo­ich szyl­dach dane doty­czące „miliar­dów poda­nych” ham­bur­ge­rów, więc jest to tylko przy­bli­żona liczba. [wróć]