Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Autor bestsellerów What if? A co, gdyby? i How to? Jak? z listy „New York Timesa” udziela odpowiedzi na najdziwniejsze pytania, których nigdy nie przyszłoby wam do głowy zadać.
Miliony ludzi na całym świecie, którzy czytali i uwielbiali What If? A co, gdyby? wciąż zadają pytania, a stają się one coraz dziwniejsze. Całe szczęście, że twórca komiksu internetowego xkcd, Randall Munroe, jest gotów pospieszyć z pomocą.
Planujecie zjechać na rurze strażackiej z Księżyca na Ziemię? Najtrudniejszym etapem podróży będzie lądowanie. Liczycie na to, że można schłodzić atmosferę poprzez otwarcie drzwi wszystkich zamrażarek na świecie jednocześnie? Może czas na krótkie wprowadzenie do termodynamiki. Chcecie wiedzieć, co by się stało, gdybyście przejechali się na łopacie wirnika helikoptera, zbudowali budynek o miliardzie pięter, zrobili lampę lava z prawdziwej lawy albo wskoczyli na gejzer podczas jego erupcji? Jeśli naprawdę wam zależy, to właściwie czemu nie?
Zanim wyruszycie w kosmiczną podróż, nakarmicie T. rexa mieszkańcami Nowego Jorku lub wypełnicie każdy kościół na świecie bananami, koniecznie sięgnijcie po ten praktyczny przewodnik po niepraktycznych pomysłach. Niezrażony absurdami Randall Munroe sięga po najnowsze badania dotyczące wszystkich dziedzin, od fizyki huśtawki po konstrukcję katapulty do samolotów, by jasno i zwięźle odpowiedzieć na pytania czytelników. Konsekwentnie udowadnia, że można się wiele nauczyć, badając, jak działa świat w bardzo specyficznych, ekstremalnych warunkach.
Wypełniona zwariowanymi naukowymi przykładami, wyjątkowo dociekliwa, zilustrowana charakterystycznymi dla Randalla Munroe rysunkami ludzików, książka What if 2? A co, gdyby? z pewnością stanie się kolejnym klasykiem uwielbianym przez dociekliwych czytelników w każdym wieku.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 270
OSTRZEŻENIE
Nie próbujcie robić tych rzeczy w domu!
Autor tej książki jest rysownikiem, twórcą komiksów internetowych, a nie specjalistą od bezpieczeństwa i higieny pracy. Lubi, gdy przedmioty zapalają się lub eksplodują, co oznacza, że nie bierze pod uwagę waszego dobra. Wydawca i autor nie ponoszą odpowiedzialności za jakiekolwiek szkodliwe następstwa, bezpośrednie lub pośrednie, będące wynikiem lektury tej książki.
WSTĘP
Lubię absurdalne pytania, ponieważ nie trzeba znać na nie odpowiedzi, a to oznacza, że zakłopotanie jest uzasadnione.
Studiowałem fizykę, więc wydaje mi się, że jest wiele rzeczy, które powinienem wiedzieć – na przykład ile wynosi masa elektronu albo dlaczego włosy podnoszą się, gdy pociera się je balonikiem. Jeśli zapytacie mnie, ile waży elektron, ogarnie mnie lekki niepokój, zupełnie jakbym miał pisać niezapowiedzianą kartkówkę, a poza tym zawsze czuję się nieswojo, gdy bez sprawdzania nie znam jakiejś odpowiedzi.
Gdybyście jednak spytali mnie, ile ważą wszystkie elektrony znajdujące się w delfinie butlonosym, będzie to zupełnie inna sytuacja. Nikt nie poda tej liczby bez dłuższego zastanowienia – chyba że ma wyjątkowo fajną pracę – co oznacza, że dobrze jest czasami popaść w zakłopotanie, poczuć się trochę głupio i poświęcić czas na sprawdzenie pewnych faktów. Na wypadek, gdyby ktoś was o to zapytał, odpowiedź brzmi: mniej więcej 23 dekagramy.
Czasami proste pytania okazują się zaskakująco trudne. Dlaczego włosy stają dęba, kiedy pociera się je balonikiem? Odpowiedź wyniesiona z zajęć z przedmiotów ścisłych brzmi: elektrony przenoszą się z włosów na balon, wskutek czego włosy zyskują ładunek dodatni, odpychają się wzajemnie i dlatego sterczą.
Ale… dlaczego elektrony przedostają się z włosów na balon, a nie na odwrót?
To świetne pytanie, na które odpowiedź brzmi: nikt tego nie wie. Fizycy nie opracowali dotychczas teorii, która by tłumaczyła, dlaczego niektóre materiały podczas kontaktu pozbywają się elektronów ze swoich powierzchni, a inne je przyjmują. Zjawisko to, zwane ładowaniem tryboelektrycznym, jest wciąż przedmiotem zaawansowanych technologicznie badań.
Ta sama nauka jest wykorzystywana do udzielania odpowiedzi zarówno na poważne, jak i niepoważne pytania. Ładowanie tryboelektryczne jest istotne dla zrozumienia, w jaki sposób w czasie burzy powstają błyskawice. Natomiast określanie liczby cząstek subatomowych w organizmie wykorzystywane jest przez fizyków do modelowania zagrożeń radiacyjnych. Próba odpowiedzi na głupie pytania może zainteresować was prawdziwą nauką.
A nawet jeśli te odpowiedzi nikomu do niczego się nie przydadzą, to zapoznawanie się z nimi będzie świetną zabawą. Książka, którą trzymacie w ręku, waży mniej więcej tyle, ile elektrony znajdujące się w dwóch delfinach. Ta informacja prawdopodobnie nikomu nic nie da, ale mam nadzieję, że mimo to się wam spodoba.
Co by się stało, gdyby Układ Słoneczny został wypełniony zupą aż do Jowisza?
Amelia, lat 5
Zanim wypełnicie Układ Słoneczny zupą, upewnijcie się, że wszyscy bezpiecznie go opuścili.
Gdyby Układ Słoneczny został wypełniony zupą aż do Jowisza, dla niektórych ludzi przez kilka minut wszystko wyglądałoby zupełnie normalnie. Potem przez pół godziny sytuacja zdecydowanie by się pogarszała. A jeszcze później czas by się skończył.
Wypełnienie Układu Słonecznego wymagałoby około 2 × 1039 litrów zupy. W przypadku zupy pomidorowej daje to około 1042 kilokalorii, czyli więcej energii, niż Słońce odda w ciągu całego swojego istnienia.
Zupa byłaby tak ciężka, że nic nie dałoby rady uciec przed jej potężną grawitacją – powstałaby czarna dziura. Jej horyzont zdarzeń, czyli obszar, w którym przyciąganie jest zbyt silne, aby światło mogło z niego uciec, rozciągałby się aż do orbity Urana. Pluton początkowo znalazłby się poza horyzontem zdarzeń, ale to nie znaczy, że zdołałby uciec. Przed wchłonięciem miałby jedynie szansę nadać wiadomość radiową.
A jak wyglądałaby taka zupa od środka?
Nie chcielibyście stać w takiej sytuacji na powierzchni Ziemi. Nawet jeśli założymy, że zupa obracałaby się synchronicznie z planetami Układu Słonecznego, z lekkimi zawirowaniami wokół każdej z nich, powodującymi, że byłaby nieruchoma w miejscach styku z ich powierzchniami, to ciśnienie będące skutkiem grawitacji Ziemi zmiażdżyłoby każdego mieszkańca naszej planety w ciągu zaledwie kilku sekund. Grawitacja ziemska nie jest może tak silna jak grawitacja czarnej dziury, ale wystarczająca, aby przyciągnąć ocean zupy, który was zgniecie. W końcu może to zrobić także ciśnienie wody w oceanach, a zupa z pytania Amelii jest o wiele głębsza od każdego oceanu.
Gdybyście unosili się między planetami, z dala od ziemskiej grawitacji, przez jakiś czas właściwie nic złego by się wam nie stało. Jest to trochę dziwne, bo przecież nawet gdyby zupa was nie zabiła, nadal znajdowalibyście się wewnątrz czarnej dziury. Czy nie powinniście natychmiast umrzeć z… jakiegoś powodu?
O dziwo, wcale nie! Zazwyczaj podczas zbliżania się do czarnej dziury siły pływowe rozrywają wszystko na strzępy. Jednak w przypadku większych czarnych dziur te siły są słabsze, a czarna dziura Zupowisz miałaby masę wynoszącą około 1 do 500 masy Drogi Mlecznej. Byłoby to monstrum nawet jak na standardy astronomiczne – jej rozmiary można by porównać z największymi znanymi czarnymi dziurami. Masywna czarna dziura z pytania Amelii byłaby na tyle duża, że różne części waszego ciała zostałyby poddane mniej więcej takiemu samemu przyciąganiu, więc nie odczuwalibyście żadnych sił pływowych.
Jednak nawet jeśli nie odczuwalibyście grawitacji zupy, to i tak pod jej wpływem uzyskalibyście przyspieszenie i natychmiast zaczęlibyście nurkować w kierunku centrum Układu Słonecznego. W ciągu sekundy przemieścilibyście się o 20 kilometrów i osiągnęlibyście prędkość 40 kilometrów na sekundę, czyli większą, niż osiąga większość statków kosmicznych. Ponieważ jednak zupa spadałaby razem z wami, mielibyście wrażenie, że nic złego się nie dzieje.
W miarę zapadania się zupy w kierunku centrum Układu Słonecznego jej cząsteczki byłyby upakowane coraz bliżej siebie, a ciśnienie ciągle by wzrastało. Już po kilku minutach osiągnęłoby poziom, przy którym człowiek zostaje zmiażdżony. Gdybyście znajdowali się w czymś w rodzaju zupowego batyskafu – statku podwodnego używanego do zanurzania w głębokich rowach oceanicznych – wytrzymalibyście od 10 do 15 minut.
Nie moglibyście zrobić nic, aby uciec z zupy. Wszystko, co by się w niej znajdowało, płynęłoby do centrum, w kierunku osobliwości. W normalnym Wszechświecie wszyscy niejako przemieszczamy się do przodu w czasie, bez możliwości zatrzymania się lub cofnięcia. Wewnątrz horyzontu zdarzeń czarnej dziury czas w pewnym sensie przestaje płynąć do przodu, a zaczyna płynąć do wewnątrz. Wszystkie linie czasu zbiegają się w kierunku jej centrum.
Z punktu widzenia pechowego obserwatora znajdującego się wewnątrz naszej czarnej dziury wystarczyłoby mniej więcej pół godziny, aby zupa i wszystko, co się w niej znajduje, opadło do środka. A później przestałyby obowiązywać nasza definicja czasu i nasze rozumienie fizyki jako takie.
Jednak poza zupą czas nadal by płynął, a problemy wcale by nie zniknęły. Czarna dziura z zupy zaczęłaby pochłaniać resztę Układu Słonecznego: niemal od razu ogarnęłaby Plutona, a wkrótce potem sięgnęła po Pas Kuipera. Przez następne kilka tysięcy lat zajęłaby dużą część Drogi Mlecznej, pochłaniając gwiazdy i rozprzestrzeniając się we wszystkich kierunkach.
Pozostaje nam jeszcze znaleźć odpowiedź na jedno pytanie: jaka to zupa?
Jeśli Amelia wypełniłaby Układ Słoneczny rosołem, w którym pływałyby planety, to czy byłaby to zupa planetarna? A jeśli w tej zupie umieściłaby kluski, to czy byłaby to zupa planetarna z kluskami, czy też planety należałoby tu raczej potraktować jako grzanki? Jeśli zrobicie zupę z makaronem, a potem ktoś wsypie do niej trochę kamieni i piasku, to czy będzie to zupa z makaronem i ziemią, czy może tylko zapiaszczona zupa z makaronem? Czy obecność Słońca sprawiłaby, że byłaby to zupa gwiezdna?
Internet uwielbia spory o kategoryzację zup. Na szczęście w tym konkretnym przypadku fizyka może dać nam konkretną odpowiedź. Uważa się, że czarne dziury nie zachowują właściwości materii, która do nich trafia. Fizycy nazywają to twierdzeniem o braku włosów, ponieważ mówi ono, że czarne dziury nie mają żadnych cech wyróżniających ani definiujących. Poza kilkoma podstawowymi parametrami, takimi jak masa, moment pędu i ładunek elektryczny, wszystkie czarne dziury są identyczne.
Innymi słowy, nie ma znaczenia, jakie składniki włożymy do zupy z czarnej dziury. Niezależnie od przepisu efekt końcowy będzie zawsze taki sam.
Co by się stało, gdybyście wisieli na śmigle helikoptera, które zostałoby nagle uruchomione?
– Corban Blanset
Być może wyobrażacie sobie jakąś świetną scenę z filmu akcji tak, jak została ona przedstawiona na poniższym rysunku.
W takim razie będziecie rozczarowani, ponieważ w rzeczywistości wyglądałoby to raczej tak:
Wirnik nośny helikoptera potrzebuje czasu, aby nabrać prędkości. Gdy zacznie się już poruszać, wykonanie pierwszego pełnego obrotu może potrwać do kilkunastu sekund. Ten krępujący dla was czas wystarczy na nawiązanie kontaktu wzrokowego z pilotem; później znajdziecie się poza jego polem widzenia.
Na szczęście prawdopodobnie nie będziecie musieli pojawić się przed pilotem po raz drugi, ponieważ żenująco szybko spadniecie z łopaty wirnika.
Trzymanie się gładkiej powierzchni łopaty jest wystarczająco trudne nawet wtedy, gdy jest ona nieruchoma. A gdyby udało wam się znaleźć wygodny uchwyt, to i tak prawdopodobnie puścilibyście wirnik, zanim wykonałby cały obrót.
Łopaty wirnika helikoptera są dość duże, co sprawia, że wyglądają, jakby poruszały się wolniej niż w rzeczywistości. Nie jesteśmy przyzwyczajeni do poruszających się szybko obiektów o dużych rozmiarach. Gdy helikopter stoi na płycie lotniska, a jego wirnik obraca się powoli, może wyglądać niegroźnie, jak karuzelka obracająca się nad łóżeczkiem niemowlęcia. Gdybyście jednak próbowali przytrzymać się końca wirnika, zostalibyście z zaskakującą siłą wyrzuceni na zewnątrz.
Od momentu, gdy wirnik zaczyna się poruszać, do wykonania pierwszego półobrotu może minąć od 5 do 10 sekund. Gdybyście na nim wisieli, w tym czasie zauważalnie odchylilibyście się na zewnątrz i za sprawą siły odśrodkowej poczulibyście, że ważycie dodatkowe 5 lub dziesięć kilogramów więcej. Na szczęście wirniki większości helikopterów znajdują się tak blisko ziemi, że prawdopodobnie przeżylibyście upadek, odnosząc jedynie niewielkie obrażenia. Ucierpiałaby najwyżej wasza godność.
Jeśli jednak udałoby się wam utrzymać na wirniku, to sytuacja bardzo szybko się pogorszy. Zanim łopata wykona jeden pełny obrót1, siła odśrodkowa jeszcze bardziej zwiększy się w stosunku do siły grawitacji, co spowoduje większe odchylanie się ciała na zewnątrz. Taka dodatkowa siła byłaby równa ciężarowi wiszącej na was osoby.
Nawet gdybyście mieli naprawdę mocny uścisk dłoni, prawdopodobnie trudno byłoby wam się utrzymać. Jeśli chcielibyście obracać się razem z wirnikiem, musielibyście wymyślić jakąś metodę, która umożliwiłaby wam utrzymanie się na nim.
Gdyby wirnik nadal przyspieszał w normalnym tempie, a wam udałoby się jakimś sposobem na nim utrzymać, to po kolejnym pełnym obrocie wisielibyście prawie zupełnie poziomo, a wasze ręce starałyby się utrzymać wielokrotność masy ciała. Gdybyście zdołali wytrwać tak przez 20 sekund, a wirnik wykonywałby w tym czasie jeden obrót na sekundę, na wasze ręce działałaby siła odpowiadająca ciężarowi ciała o masie kilku ton. A po 30 sekundach tak czy inaczej stracilibyście kontakt z helikopterem. Jeśli ręce nie oderwałyby się od wirnika, to oderwałyby się od waszego ciała.
To doświadczenie nie będzie ani trochę przyjemniejsze dla helikoptera. Wirnik nie byłby w stanie dalej przyspieszać tak jak podczas normalnego rozruchu. Przecież jeśli na wasze ręce działałaby tak duża siła, to na helikopter też. Łopata wirnika jest tak zaprojektowana, aby przenosić obciążenie o wartości wielu ton, ale powinno ono być precyzyjnie rozłożone między łopatami. Gdy jedna łopata wywiera większą siłę od innej, niezrównoważone siły szarpią helikopterem w przód i w tył jak niewyważoną pralką.
Dodanie zaledwie stu kilkudziesięciu gramów do nasady łopaty wirnika może spowodować (lub wyeliminować) nieprzyjemnie silne wibracje. Dodanie masy człowieka do zakończenia łopaty wirnika spowodowałoby przewrócenie i rozerwanie się helikoptera na kawałki, zanim zdołałby nabrać prędkości.
Skoro już o tym mowa, mogłaby to być dobra scena w jakimś filmie akcji. Na pewno widzieliście już kiedyś, jak filmowy czarny charakter próbuje uciec helikopterem, a główny bohater dobiega, skacze go góry i zawisa na jego płozach? Jeśli chciałby naprawdę powstrzymać złoczyńcę przed ucieczką…
po prostu powinien chwycić się trochę wyżej.
Czy przebywanie w pobliżu dużego obiektu o temperaturze zera absolutnego jest niebezpieczne?
– Christopher
A więc zdecydowaliście się umieścić w swoim salonie ekstremalnie zimny sześcian żelaza.
Przede wszystkim pod żadnym pozorem go nie dotykajcie. Dopóki będziecie opierać się tej pokusie, prawdopodobnie nie stanie się wam żadna krzywda.
Rzeczy zimne i gorące różnią się od siebie[potrzebne źródło]. Przebywanie w pobliżu gorącego przedmiotu może bardzo szybko doprowadzić do śmierci – więcej na ten temat znajdziecie na dowolnej, losowo wybranej stronie tej książki – jeśli jednak jesteście obok zimnego przedmiotu, to nie od razu zamarzniecie. Gorące obiekty emitują promieniowanie cieplne, które nagrzewa przedmioty będące w ich pobliżu, natomiast zimne nie emitują promieniowania zimnego. Po prostu są zimne.
Jednak nawet jeśli nie emitują one promieniowania zimnego, to brak promieniowania cieplnego może powodować uczucie zimna. Ciało człowieka, podobnie jak wszystkie ciepłe obiekty, stale wypromieniowuje ciepło. Na szczęście wszystko, co znajduje się w waszym pobliżu – na przykład meble, ściany i drzewa – również wypromieniowuje ciepło i to promieniowanie, gdy do nas dociera, częściowo równoważy ciepło, które tracimy. Zazwyczaj temperaturę w pomieszczeniach mierzymy w stopniach Fahrenheita lub Celsjusza. Przestawienie czujników temperatury na skalę Kelvina ułatwiłoby jednak zrozumienie tego, że większość rzeczy znajdujących się w pomieszczeniach ma mniej więcej taki sam bezwzględny poziom ciepła – ponieważ ich temperatura wynosi od 250 do 300 kelwinów – a więc wszystkie wypromieniowują ciepło.
Gdy stoicie w pobliżu czegoś o temperaturze znacznie niższej od pokojowej, ciepło tracone przez was od strony tego czegoś nie jest równoważone przez ciepło docierające do was, więc część ciała wystawiona na kontakt z tym zimnym przedmiotem wychładza się znacznie szybciej. Wydaje się wam wówczas, że ten przedmiot wypromieniowuje zimno.
Takie „promieniowanie zimne” możecie poczuć, gdy patrzycie na gwiazdy w letnią noc. Wasza twarz stanie się zimna, ponieważ jej ciepło będzie uciekać w przestrzeń. Jeśli rozłożycie nad głową parasol, aby zasłonić sobie widok, zrobi się wam cieplej – tak jakby parasol „blokował zimno” przychodzące z nieba. Ten efekt „zimnego nieba” może spowodować ochłodzenie przedmiotów do temperatury niższej od temperatury otaczającego powietrza. Gdy zostawicie tackę z wodą pod gołym niebem, w nocy woda może zamienić się w lód, nawet jeśli temperatura powietrza utrzymuje się znacznie powyżej zera.
Gdy będziecie stać obok naszego sześcianu żelaza, poczujecie chłód, ale nie aż tak dokuczliwy, by nie ochronił was przed nim dobry płaszcz zimowy. Zanim jednak pospieszycie, żeby kupić pojemnik kriogeniczny, musimy porozmawiać o powietrzu.
Zimne obiekty są w stanie kondensować parę wodną w powietrzu, co prowadzi do gromadzenia się na ich powierzchniach ciekłego tlenu w postaci rosy. Jeśli są one dostatecznie zimne, mogą ją nawet zamrozić. Inżynierowie odpowiedzialni za urządzenia przemysłowe pracujące w niskich temperaturach muszą zwracać uwagę na gromadzenie się tlenu, ponieważ w stanie ciekłym staje się on bardzo niebezpieczny. Jest wysoce reaktywny i może powodować samozapłon łatwopalnych przedmiotów. Naprawdę zimny przedmiot jest w stanie podpalić dom.
Jednym z największych zagrożeń związanych z materiałami o bardzo niskich temperaturach jest to, że często nie chcą one pozostać ekstremalnie zimne. Gdy ciekły azot lub suchy lód rozgrzewają się i zamieniają w gaz, bardzo się rozszerzają i często wypychają z pomieszczenia całe powietrze. Wiadro ciekłego azotu może zamienić się w taką ilość gazowego azotu, która wypełni całe pomieszczenie, co jest złą wiadomością dla osób oddychających tlenem.
Na szczęście żelazo w temperaturze pokojowej jest ciałem stałym, więc nie musicie się martwić, że nasz sześcian wyparuje. Jeśli tylko nie będziecie go dotykać, nie dopuścicie do kontaktu tlenu znajdującego się na powierzchni z niczym łatwopalnym i będziecie nosić zimowy płaszcz, prawdopodobnie nic wam się nie stanie.
Ogrzanie sześcianu zajmie wam strasznie dużo czasu. Będzie on spoczywał w temperaturze kriogenicznej przez wiele dni, pobierając ciepło z pomieszczenia, a jednocześnie pozostając wystarczająco zimnym, aby zamrozić powietrze. Nawet jeśli otworzycie okna i włączycie ogrzewanie na pełny regulator, aby podkręcić temperaturę powietrza, jak to tylko możliwe, to minie co najmniej tydzień, zanim temperatura sześcianu zbliży się do pokojowej.
Można spróbować przyspieszyć ten proces przez otoczenie sześcianu kilkunastoma grzejnikami – rzecz jasna, z pomocą elektryka, ponieważ w przeciwnym razie przepalicie wszystkie bezpieczniki – ale i w tym przypadku ogrzanie go zajęłoby wiele dni.
Jeśli chcielibyście rozmrozić sześcian szybciej, moglibyście spróbować oblać go wodą. Natychmiast zamieniłaby się ona w lód, który dałoby się rozdrobnić i wyrzucić, a część ciepła wody pozostałaby w żelazie. Do tej procedury trzeba by wykorzystać kilka wanien pełnych wody, ale dzięki temu udałoby się szybciej ogrzać sześcian.
Gdy sześcian żelaza osiągnie temperaturę pokojową, stanie się po prostu kolejnym przedmiotem w domu. Mam nadzieję, że podoba wam się miejsce, w którym stoi – w przeciwnym razie, biorąc pod uwagę, jakim wyzwaniem byłoby przeniesienie ważącego osiem ton sześcianu o gładkiej powierzchni, może łatwiej będzie się przeprowadzić.
Jeśli nie chcecie się przeprowadzać i szukacie innego sposobu na pozbycie się sześcianu żelaza, zawsze można spróbować podgrzać go bardziej.
Aby dowiedzieć się, co stanie się w tym przypadku, przejdźcie do następnego rozdziału.
Co by się stało, gdybyśmy odparowali sześcian żelaza?
– Cooper C.
Postanowiliście odparować na swoim podwórku sześcian żelaza o boku długości 1 metra.
Żelazo może wrzeć i parować jak każdy inny materiał, ale ponieważ jego temperatura wrzenia jest bardzo wysoka – wynosi około 3000°C – w życiu codziennym zdarza się to rzadko.
Aby zagotować wodę, wlewa się ją do garnka i podgrzewa do momentu osiągnięcia 100°C. Gotowanie żelaza jest trudniejsze, bo z czego miałby być zrobiony garnek? Temperatura topnienia większości metali jest niższa od temperatury wrzenia żelaza, więc nie można ich użyć do przechowywania wrzącego żelaza – stopiłyby się, zanim żelazo zaczęłoby wrzeć.
Istnieje kilka substancji, na przykład wolfram, tantal czy węgiel, które pozostają w stanie stałym nieco powyżej temperatury wrzenia żelaza, ale wykorzystanie ich do podtrzymywania tego procesu byłoby karkołomne. Doprowadzenie żelaza do wrzenia przy jednoczesnym utrzymaniu pojemnika, w którym się ono znajduje, poniżej jego temperatury topnienia jest w praktyce trudne, a ponadto pojawiają się problemy natury chemicznej. Żelazo jest pod tym względem kłopotliwe – gdy już się stopi, ma tendencję do reagowania z pojemnikiem i tworzenia stopów.
W codziennym życiu, gdy ludzie chcą odparować żelazo2, zazwyczaj nie umieszczają go nad źródłem ciepła. Stosują ogrzewanie indukcyjne, aby podgrzać metal za pomocą pól elektromagnetycznych lub wiązek elektronów i powoli go odparować. Jedną z zalet wiązek elektronowych jest to, że można użyć pola magnetycznego do zakrzywienia wiązki, więc naprawdę ekscytujące i niebezpieczne rzeczy dzieją się po drugiej stronie, z dala od delikatnego sprzętu.
Musicie pamiętać, aby znajdować się za „osłoną” urządzenia, ponieważ po drugiej stronie, tam, gdzie odbywa się odparowywanie żelaza, będzie latać wiele wysokoenergetycznych cząstek. „Stawajcie zawsze po drugiej stronie względem miejsca, w którym zachodzi zjawisko fizyczne” – to dobra zasada dotycząca sprzętu naukowego.
Gdy już zbudujecie aparaturę do odparowywania żelaza, będziecie musieli się odsunąć, ponieważ odparowanie sześcianu żelaza o boku długości metra wymaga około 60 gigadżuli energii. Jeśli odparujecie żelazo w ciągu trzech godzin, to urządzenie będzie miało mniej więcej taką samą całkowitą moc cieplną jak szalejący w domu pożar3.
Jednak pytanie nie dotyczyło tego, czy jesteście w stanie to zrobić. Chodziło o to, jakie będą tego konsekwencje, a odpowiedź jest całkiem prosta: wasz dom i podwórko by się zapaliły. Wtedy pojawiłaby się straż pożarna i wielu ludzi byłoby na was wściekłych.
Bardziej interesujące są konsekwencje tego eksperymentu dla atmosfery. Uwolnilibyście do niej osiem ton żelaza – co by się stało z waszą okolicą?
Nie miałoby to wielkiego wpływu na atmosferę jako całość. W powietrzu jest już mnóstwo żelaza, z czego większość występuje w postaci pyłu unoszonego przez wiatr. Duże ilości żelaza dostają się do atmosfery także w efekcie działalności człowieka, głównie podczas spalania paliw kopalnych. Z danych szacunkowych pochodzących z badań przeprowadzonych w 2009 roku przez Natalie Mahowald i jej współpracowników wynika, że w ciągu trzech godzin potrzebnych do odparowania 8-tonowego sześcianu żelaza wiatry pustynne wyrzucają w powietrze 30 tysięcy ton żelaza, a zakłady przemysłowe dodają do tego kolejny tysiąc ton.
Osiem ton żelaza może nie mieć wpływu na całą Ziemię, ale co się stanie z waszymi sąsiadami? Co by zauważyli oprócz wozów strażackich? Czy po przebudzeniu odkryliby, że wszystko jest pokryte żelaznym pyłem?
Aby odpowiedzieć na te pytania, skontaktowałem się z dr Mahowald, główną autorką badania z 2009 roku i ekspertką w dziedzinie przemieszczania się metali w atmosferze.
Naukowczyni wyjaśniła mi, że kiedy uwalniane są opary żelaza, pierwiastek ten szybko reaguje z tlenem w powietrzu i tworzy cząsteczki tlenku żelaza. „Cząsteczki tlenku żelaza nie są szczególnie niebezpieczne dla jakości powietrza – powiedziała Mahowald – choć, jeśli jest ich wystarczająco dużo, z pewnością mogą być szkodliwe dla płuc”. Niekoniecznie za sprawą jakichś szczególnych właściwości tlenku żelaza – po prostu płuca są zaprojektowane do oddychania powietrzem.
Ostatecznie cząsteczki tlenku żelaza opadłyby gdzieś w pobliżu domów, ale niekoniecznie doprowadziłoby to do jakichś poważnych problemów. „Prawdopodobnie niczego by nie zabiły” – mówi dr Mahowald. „Na powierzchni Ziemi jest już sporo żelaza. Ale gdyby było go wystarczająco dużo – dodała – mogłoby ono przykryć roślinność tak, jak warstwy popiołu po erupcji wulkanu. Twoi sąsiedzi byliby prawdopodobnie poirytowani, ponieważ musieliby umyć samochód”.
Dr Mahowald powiedziała mi, że odparowane żelazo miałoby jakiś udział w zmianach klimatycznych, ponieważ pochłonęłoby niewielkie ilości światła słonecznego i wypromieniowało je w postaci ciepła. Jednak żelazo w atmosferze może przyczynić się także do spowolnienia zmian klimatycznych dzięki użyźnianiu oceanu i pobudzaniu wzrostu alg, które wchłaniają dwutlenek węgla z atmosfery. W 1988 roku oceanograf John Martin zasłynął stwierdzeniem – wygłoszonym głosem superzłoczyńcy – „Dajcie mi pół zbiornikowca z żelazem, a ja wam dam epokę lodowcową”.
Dr Martin nigdy nie stał się superzłoczyńcą[potrzebne źródło] i nigdy nie próbował zrealizować tego planu, ale nie jest pewne, czy w ogóle by mu się to udało. Dalsze badania wykazały, że wyrzucanie żelaza do oceanu prawdopodobnie nie jest skutecznym sposobem na wyciągnięcie węgla z powietrza, co jest trochę rozczarowujące dla superzłoczyńców, którzy chcą wywołać epokę lodowcową, oraz dla superbohaterów, którzy chcą powstrzymać globalne ocieplenie.
Jeśli jednak naprawdę macie blok żelaza oraz dysponujecie środkami do jego odparowania i naprawdę nienawidzicie swojego domu, podwórka i ogrodów sąsiadów, którzy mieszkają pod wiatr od was, to mam wspaniałą wiadomość dotyczącą waszego planu.
Gdyby w tej chwili Wszechświat przestał się rozszerzać, ile czasu zajęłaby podróż samochodem do jego krawędzi?
– Sam H-H
Krawędź obserwowalnego Wszechświata znajduje się w odległości około 430 000 000 000 000 000 000 000 kilometrów od nas.
Jeśli będziecie jechać ze stałą prędkością 105 kilometrów na godzinę, dotarcie tam zajmie wam 480 000 000 000 000 000 lat – to jest 4,8 × 1017 – lub 35 milionów razy więcej, niż wynosi obecny wiek Wszechświata.
To nie będzie bezpieczna podróż. Nie chodzi mi o aspekty związane z Kosmosem – tym się nie przejmujemy – ale sama jazda samochodem jest dość ryzykowna: w Stanach Zjednoczonych przeciętny kierowca w średnim wieku ulega śmiertelnemu wypadkowi po przejechaniu 160 milionów kilometrów. Gdyby ktoś zbudował autostradę prowadzącą z Układu Słonecznego w głęboki Kosmos, większość kierowców nie przebyłaby nawet pasa asteroid. Kierowcy ciężarówek, którzy są przyzwyczajeni do jazdy po autostradach na długich dystansach, mają niższy wskaźnik wypadków na kilometr niż zwykli kierowcy, ale i tak raczej nie dojechaliby do Jowisza.
Na podstawie danych dotyczących liczby wypadków w Stanach Zjednoczonych prawdopodobieństwo pokonania przez kierowcę 46 miliardów lat świetlnych bez wypadku wynosi 1 do 101015. To mniej więcej tyle samo, ile wynosi prawdopodobieństwo, że małpa usiądzie przy maszynie do pisania i przepisze 50 razy z rzędu całą Bibliotekę Kongresu bez żadnych literówek. Na pewno przydałoby się mieć samochód autonomiczny albo przynajmniej taki, który jest wyposażony w system ostrzegający przed zjechaniem z pasa ruchu.
Taka podróż będzie wymagała dużo paliwa. Aby dotrzeć do krawędzi Wszechświata samochodem zużywającym mniej więcej osiem litrów paliwa na 100 kilometrów, potrzebowalibyście takiej ilości benzyny, która wypełniłaby kulę rozmiarów Księżyca4, oraz 30 trylionów wymian oleju, co wymagałoby zbiornika na olej silnikowy o objętości Oceanu Arktycznego5.
Będziecie również potrzebować 1017 ton przekąsek. Miejmy nadzieję, że na trasie jest wiele międzygalaktycznych miejsc odpoczynku podróżnych, w przeciwnym razie bagażnik samochodu będzie musiał być całkowicie wypełniony.
Czeka was bardzo długa podróż, a podczas niej krajobraz będzie raczej monotonny. Większość widzialnych gwiazd wypali się, zanim jeszcze opuścicie Drogę Mleczną. Gdybyście chcieli spróbować dotknąć gwiazdy o temperaturze pokojowej – przejdźcie do rozdziału 63., aby zobaczyć, jak to wygląda – proponuję tak zaplanować trasę przejazdu, aby przebiegała obok gwiazdy Kepler-1606. Znajduje się ona w odległości 2800 lat świetlnych od nas, więc gdy za 30 miliardów lat będziecie obok niej przejeżdżać, zdąży się już ochłodzić do komfortowej temperatury pokojowej. W tej chwili ma planetę, ale zanim do niej dotrzecie, prawdopodobnie ta planeta zostanie pożarta przez swoją gwiazdę.
Gdy gwiazdy się wypalą, będziecie musieli znaleźć nowe źródło rozrywki. Nawet jeśli zabierzecie ze sobą wszystkie kiedykolwiek nagrane audiobooki i wszystkie odcinki istniejących podcastów, to skończycie je odsłuchiwać przed dotarciem do krawędzi Układu Słonecznego.
Robin Dunbar zasłynął stwierdzeniem, że przeciętny człowiek utrzymuje relacje społeczne ze 150 osobami. Całkowita liczba ludzi, którzy kiedykolwiek żyli, przekroczyła 100 miliardów. Podróż trwająca 1017 lat byłaby wystarczająco długa, by odtworzyć życie każdej z tych osób w czasie rzeczywistym – w formie niezmontowanego filmu dokumentalnego – a następnie obejrzeć każdy z tych dokumentów 150 razy, za każdym razem z innym komentarzem jakiejś osoby, która bardzo dobrze znała bohatera.
Po obejrzeniu całego tego dokumentu o ludzkich losach będziecie zaledwie niecały 1 procent drogi bliżej krawędzi Wszechświata. Zanim więc w końcu dotrzecie na miejsce, będziecie mieć wystarczająco dużo czasu, aby obejrzeć cały projekt – każde ludzkie życie wraz ze wszystkimi 150 komentarzami – 100 razy.
Po dotarciu na krawędź obserwowalnego Wszechświata można by poświęcić kolejne 4,8 × 1017 lat na powrót do domu, ale ponieważ wtedy nie będzie już Ziemi, na którą dałoby się powrócić – pozostaną jedynie czarne dziury i zamarznięte skorupy gwiazd – równie dobrze można jechać dalej.
Według obecnej wiedzy krawędź obserwowalnego Wszechświata nie jest krawędzią rzeczywistego Wszechświata. To tylko najdalszy punkt, który jesteśmy w stanie zobaczyć, ponieważ światło z dalszych rejonów Kosmosu nie miało jeszcze czasu do nas dotrzeć. Nie ma powodu, aby sądzić, że przestrzeń kończy się w tym punkcie, nie wiemy jednak też, jak daleko sięga. Może po prostu trwać wiecznie. Krawędź obserwowalnego Wszechświata nie jest krawędzią przestrzeni kosmicznej, jest to jedynie krawędź mapy. Nie mamy pewności, co odkryjemy po jej przekroczeniu.
Koniecznie spakujcie więc dodatkowe przekąski.
Ile gołębi potrzeba, aby unieść przeciętnego człowieka siedzącego na krześle na wysokość drapacza chmur Q1 Tower?
– Nick Evans
Wierzcie lub nie, ale nauka potrafi odpowiedzieć na to pytanie.
W badaniu przeprowadzonym w 2013 roku na Nanjing University of Aeronautics and Astronautics naukowcy pracujący pod kierownictwem Ting Ting Liu wytrenowali gołębie tak, aby z obciążoną uprzężą wzlatywały na grzędę. Okazało się, że przeciętny gołąb potrafił wystartować i wzlecieć, unosząc 124 gramy, czyli około 25 procent swojej masy ciała.
Naukowcy ustalili, że gołębie latały swobodniej, kiedy ciężarki były zawieszone poniżej ich ciała, a nie na grzbiecie, więc prawdopodobnie wolelibyście, żeby ptaki ciągnęły krzesło do góry, a nie podtrzymywały je od dołu.
Załóżmy, że krzesło i uprząż ważą 5 kilogramów, a wasza masa wynosi 65 kilogramów. Gdybyście użyli gołębi z badania przeprowadzonego w 2013 roku, to aby podnieść krzesło i wzlecieć z nim, stado ptaków musiałoby liczyć około 600 sztuk.
Niestety, latanie z obciążeniem wymaga dużo wysiłku. Gołębie z badania przeprowadzonego przez zespół Ting Ting Liu były w stanie przenieść obciążenie na grzędę znajdującą się na wysokości 1,4 metra, ale prawdopodobnie nie byłyby w stanie polecieć znacznie wyżej. Nawet nieobciążone ptaki mogły lecieć pionowo do góry tylko przez kilka sekund. W innym badaniu, przeprowadzonym w 1965 roku, zmierzono prędkość wznoszenia się nieobciążonych gołębi6. Wyniosła ona 2,5 metra na sekundę, więc nawet przy optymistycznym założeniu wydaje się mało prawdopodobne, aby gołębie mogły podnieść krzesło na wysokość większą niż 5 metrów7.
Mogłoby się wydawać, że to żaden problem. Jeśli 600 gołębi da radę podnieść was na wysokość 5metrów, to wystarczy, że zabierzecie ze sobą jeszcze 600 ptaków i wykorzystacie je jako drugi stopień rakiety, żeby wznieść się na kolejne 5 metrów, gdy pierwsze stado się zmęczy. A potem wziąć następne 600 gołębi do pokonania kolejnych 5 metrów i tak dalej. Q1 Tower ma 322 metry wysokości, więc aby dostać się na szczyt, wystarczyłoby mniej więcej 40 tysięcy gołębi, prawda?
Niestety nie. Wiąże się z tym pewien problem.
Gołąb może unieść tylko jedną czwartą masy swojego ciała, więc aby unieść jednego gołębia odpoczywającego, będziemy potrzebować czterech gołębi gotowych do lotu. Oznacza to, że do każdego „etapu” musimy mieć co najmniej cztery razy więcej gołębi. Podniesienie jednej osoby może wymagać jedynie 600 gołębi, ale podniesienie jednej osoby i 600 odpoczywających gołębi wymaga kolejnych 3000 gołębi.
Ten wykładniczy wzrost oznacza, że 9-stopniowy gołębi rydwan, zdolny do podniesienia was na wysokość 45 metrów, musiałby liczyć prawie 300 milionów gołębi, czyli mniej więcej tyle, ile wynosi cała globalna populacja tych ptaków. Dotarcie do połowy drogi wymagałoby 1,6 × 1025 gołębi, które ważyłyby około 8 × 1024 kilogramów – więcej niż sama Ziemia. W tym momencie gołębie nie byłyby ściągane w dół przez naszą planetę, ale ona sama zostałaby pociągnięta ku górze z powodu grawitacji wytwarzanej przez gołębie.
Aby dotrzeć na szczyt Q1 Tower, taki 65-stopniowy rydwan musiałby ważyć 3,5 × 1046 kilogramów. To nie tylko więcej niż masa wszystkich gołębi żyjących na Ziemi, to więcej niż masa całej galaktyki.
Lepszym rozwiązaniem byłoby niezabieranie gołębi ze sobą. Ostatecznie potrafią same dostać się na szczyt drapacza chmur, więc równie dobrze można by wysłać je przodem, aby tam na was czekały, zamiast kazać ich towarzyszom unosić je ze sobą. A jeśli wystarczająco dobrze je wyszkolicie, to będą szybować na odpowiedniej wysokości, a gdy ją osiągniecie, złapią was i przez kilka sekund będą ciągnąć do góry. Pamiętajcie, że gołębie nie mogą chwytać i przenosić rzeczy za pomocą nóg, więc aby was przejąć, musiałyby być wyposażone w małe uprzęże z hakami podobnymi do tych stosowanych na lotniskowcach.
Istnieje szansa, że zastosowanie takiej metody z wykorzystaniem kilkudziesięciu tysięcy dobrze wyszkolonych gołębi pozwoliłoby wam wzlecieć na szczyt drapacza chmur. Powinniście jednak zapewnić sobie jakiś system zabezpieczeń, który będzie was chronić przed śmiertelnym upadkiem, ilekroć przelatujący w pobliżu sokół spłoszy gołębie.
Rydwan byłby znacznie bardziej niebezpiecznym rozwiązaniem niż winda, no i o wiele trudniej byłoby wam wybrać miejsce docelowe. Możecie zaplanować sobie dostanie się na szczyt Q1 Tower, ale jak już wystartujecie…
…wasz los będzie zależeć od tego, kto aktualnie jest w posiadaniu torebki z ziarnem.
Co by się stało, gdyby nasza krew zamieniła się w ciekły uran? Czy umarlibyśmy wskutek promieniowania, braku tlenu czy czegoś innego?
– Thomas Chattaway
Czy komuś mógłby się przydarzyć atak mieczem zrobionym z powietrza w stylu komiksów anime? Nie mam na myśli powietrznego ostrza, ale schłodzenie powietrza do takiej temperatury, aby stało się tak twarde, żeby dało się nim kogoś zaatakować?
– Emma z Manhattanu
Pewnie, że tak. W tym celu potrzebowalibyście takiej ilości powietrza, która przeciętnie wypełnia cały pokój, ale da się to zrobić.
Z badań stałego tlenu wynika, że ma on właściwości mechaniczne podobne do miękkiego plastiku, a w miarę obniżania temperatury staje się nieco twardszy. Jeśli więc wykonacie miecz z tlenu, nie będzie on bardzo twardy, trudno będzie go naostrzyć, a wasza dłoń szybko dozna uszkodzeń w wyniku odmrożenia. Azot, który ma nieco wyższą temperaturę topnienia, nie byłby dużo lepszy. Jest to jednak wykonalne.
Ile wody trzeba wypić, aby składać się z niej w 99 procentach?
– LyraxH
Jaki obraz zobaczylibyśmy z niewielkiej kamery przymocowanej do unoszącego się w powietrzu balonu?
– Raymond Peng
Ile kilokalorii dziennie spala Mario?
– daniel and xavier hovley
Czy balon dałby radę unieść w powietrze węża, który połknął go w całości?
– Freezachu
Czy przeżylibyśmy skok w sprzęcie spadochronowym z samolotu lecącego z prędkością 880 980 machów na wysokości 30 kilometrów nad Nowym Jorkiem?
– Jack Catten
Czy dałoby się żyć, gdyby na Ziemi nie było wody?
– Karen
Oba scenariusze są równie nieprzeżywalne.
Czy można samodzielnie zrobić plecak odrzutowy?
– Ashari Zadii
Jest dość łatwo zrobić plecak odrzutowy, który działa raz. Dwa albo więcej jest znacznie trudniej.
Zastanawiam się, czy mógłbym używać spawarki jako defibrylatora? Posiadam spawarkę łukową Impax IM-ARC140.
– Łukasz Grabowski, Lancaster, Wielka Brytania
Zdecydowanie odradzałbym stosowanie spawarki łukowej jako defibrylatora i szczerze mówiąc, po przeczytaniu twojego pytania wydaje mi się, że nie powinieneś w ogóle używać spawarki łukowej.
Czy przeżylibyśmy, gdyby wszystkie atomy na Ziemi zwiększyły się do rozmiaru owocu winogrona?
– Jasper
Nie jestem pewien, jak odpowiedzieć na to pytanie w naukowy sposób, ale teraz mam wielką ochotę na garść winogron.
Gdyby na ulice Nowego Jorku wypuszczono T. rexa, ilu ludzi dziennie musiałby zjeść, aby zaspokoić swoje zapotrzebowanie kaloryczne?
– T. Schmitz
Mniej więcej połowę dorosłego człowieka albo jedno 10-letnie dziecko.
Tyrannosaurus rex ważył mniej więcej tyle co samiec słonia8.
Nikt w gruncie rzeczy nie wie, jak wyglądał metabolizm dinozaurów, ale najprawdopodobniej T. rex zjadał dziennie pokarm o zawartości 40 tysięcy kilokalorii.
Jeśli założylibyśmy, że dinozaury miały metabolizm podobny do dzisiejszych ssaków, oznaczałoby to, że spożywały każdego dnia grubo ponad 40 tysięcy kilokalorii. Obecnie uważa się jednak, że choć dinozaury były bardziej aktywne (mówiąc ogólnie: ciepłokrwiste) niż współczesne węże i jaszczurki, to największe z nich miały prawdopodobnie metabolizm bardziej podobny do waranów z Komodo niż do słoni i tygrysów9.
Musimy jeszcze wiedzieć, ile kilokalorii znajduje się w człowieku. Tę liczbę usłużnie podał nam Ryan North, autor Dinosaur Comics, który stworzył koszulkę z etykietą wartości żywieniowych ludzkiego ciała. Według niej człowiek ważący 80 kilogramów zawiera około 110 tysięcy kilokalorii energii, więc T. rex musiałby zjadać człowieka mniej więcej raz na dwa dni10.
W Nowym Jorku urodziło się w 2018 roku 115 tysięcy osób, które mogłyby wyżywić populację około 350 tyranozaurów11. Te dane nie uwzględniają jednak imigracji ani, co bardziej istotne, emigracji, która w tym scenariuszu prawdopodobnie znacznie by wzrosła.
W 39 tysiącach restauracji McDonald’s na całym świecie sprzedaje się około 18 miliardów hamburgerów rocznie12, co daje średnio trochę ponad 1250 sztuk dziennie na restaurację. Taka liczba burgerów zawiera ponad 600 tysięcy kilokalorii, co oznacza, że każdy T. rex potrzebowałby mniej więcej 80 hamburgerów dziennie, aby przeżyć, czyli jeden McDonald’s mógłby samymi hamburgerami wyżywić co najmniej kilkanaście tyranozaurów.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Wybierzcie helikopter, który ma wystarczająco duży odstęp między śmigłem ogonowym a łopatą wirnika głównego. Musicie naprawdę dobrze opanować podciąganie się w odpowiednim momencie. [wróć]
Zwykle po to, by wykorzystać opary do galwanizacji, ale czasem może po prostu z przekory. [wróć]
Jeśli zrealizujecie ten plan w pobliżu swojego domu, to może się okazać, że w rezultacie powstanie ciepło odpowiadające dwóm pożarom domów. [wróć]
W 2021 roku sonda kosmiczna NASA – New Horizons – pokonała około 8 miliardów kilometrów, a jej budżet wynosił około 850 milionów dolarów, co daje trochę ponad 10 centów na kilometr, czyli kwotę zbliżoną do kosztów benzyny i przekąsek podczas waszej podróży samochodem. [wróć]
Według starej dobrej rady olej należy wymieniać mniej więcej co 5 tysięcy kilometrów, ale większość ekspertów samochodowych uważa, że to mit – nowoczesne silniki benzynowe mogą bez problemu przejechać bez wymiany oleju dwa albo trzy razy tyle kilometrów. [wróć]
Oto jak autorzy badania z 1965 roku, C.J. Pennycuick i G.A. Parker, opisują swoją metodę mierzenia prędkości gołębi w locie pionowym: „Oswojone gołębie były karmione ręcznie na otwartej przestrzeni w rogu płaskiego dachu laboratorium otoczonego ścianą o wysokości 107 centymetrów. Na ten róg skierowano obiektyw kamery ustawionej na szczycie ściany. Po jej włączeniu jeden z pomocników przestraszył gołębie, zmuszając je w ten sposób do prawie pionowej wspinaczki na ścianę”. Uwielbiam rozdziały poświęcone metodologii. [wróć]
Z badań przeprowadzonych w 2010 roku przez Angelę M. Berg i jej współpracowników wynika, że około 25 procent przyspieszenia startowego gołębia pochodzi z odpychania się nogami. A ponieważ ptaki, aby wystartować, muszą jeszcze pociągnąć ze sobą cały rydwan, to będą wykonywały znacznie więcej pracy skrzydłami, co czyni te szacunki jeszcze bardziej optymistycznymi. [wróć]
To zawsze wydawało mi się mało prawdopodobne; moje wyobrażenie słoni jest takie, że są one mniej więcej wielkości samochodu osobowego albo dostawczaka, podczas gdy, jak widzieliśmy w filmie Park Jurajski, T. rex jest na tyle duży, żeby zdeptać każdy samochód. Jeśli jednak wpiszemy do wyszukiwarki Google: „samochód+słoń”, to na zdjęciach zobaczymy, że ten ogromny ssak góruje nad samochodami jak T. rex w Parku Jurajskim. Super, teraz boję się także słoni. [wróć]
W przypadku dużych zauropodów wiadomo, że tak jest, bo gdyby miały metabolizm ssaków, toby się przegrzewały. Jeśli jednak chodzi o dinozaury wielkości T. rexa, jest jeszcze sporo niewiadomych. [wróć]
T. rex prawdopodobnie chętnie zjadałby podczas jednego posiłku porcję kilokalorii potrzebną mu na kilka dni lub tygodni, więc jeśli miałby taką możliwość, spożyłby na raz grupę ludzi, a potem przez jakiś czas nie jadł nic. [wróć]
Przez nieco ponad półtora roku – o czym zapomniał dodać autor – przyp. red. [wróć]
W połowie lat 90. ubiegłego wieku McDonald’s przestał podawać na swoich szyldach dane dotyczące „miliardów podanych” hamburgerów, więc jest to tylko przybliżona liczba. [wróć]