Hypnosis - Kupiec Klaudia - ebook + audiobook

Hypnosis ebook i audiobook

Kupiec Klaudia

4,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

29 osób interesuje się tą książką

Opis

Alison Clarke zostawia wypełniony tłumem ludzi Nowy Jork i wraz z najlepszą przyjaciółką, Billie Wood, przeprowadza się na jedną z Wysp Kanaryjskich. Tu chce zacząć życie od nowa. Nie ma pojęcia, że dopiero teraz wszystko się skomplikuje.

Na drodze dziewczyny staje jej były chłopak, Derek Harris, który złamał jej serce przez co ona długo nie mogła dojść do siebie. Okazuje się, że mężczyzna należy do rodziny mafijnej. Dzięki niemu Alison poznaje Masona, kuzyna Dereka i jednocześnie dona, który wciąga ją do swojego brutalnego świata. Spokojne życie kobiety zmienia się w chaos – ścieżki usypane są z kokainy, a wybory mają smak ołowianych kul.

Dziewczyna szybko wpada w pętlę kłamstw i brudnych interesów. Dopiero kiedy poznaje Sergio Carlosa Navarro, jej serce się budzi. Czy mężczyzna, który wydaje się złem wcielonym, może być dla Alison tym jedynym światłem w ciemności, jaką stało się jej życie?                                                                                                                                                                                                                     Opis pochodzi od wydawcy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 595

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 16 godz. 13 min

Lektor: Klaudia Kupiec
Oceny
4,0 (355 ocen)
199
49
41
35
31
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
embog

Nie polecam

Niestety bardzo męczyłam się przy czytaniu tej książki.
272
kamimusia

Nie polecam

Niestety nie dało się doczytać do końca, odpadłam po 180 stronach.. Wszystko dzieje się dynamicznie, zbyt słodko, całkowicie oderwany od rzeczywistości obraz mafii 😣i jeszcze główna bohaterka nie widzi problemu w tym, że w zamian za butik, jej przyjaciółka zalicza faceta, który jej się podoba 🤦🏻‍♀️
washingtoniene

Z braku laku…

Trochę takie 365 dni. Fabuła bardzo podobna, dlatego przez całą książkę miałam wrażenie, że to już było i nie ujęła mnie ona niczym szczególnym.
232
Weronika8608

Z braku laku…

od razu widać, że to historia z wattpada, zagmatwana i bez sensu, główna bohaterka nijaka,
204
aanufka

Z braku laku…

niestety nuda.. nie byłam w stanie doczytać...
182

Popularność




Copyright ©

Klaudia Kupiec

Wydawnictwo NieZwykłe

Oświęcim 2023

Wszelkie Prawa Zastrzeżone

All rights reserved

Redakcja:

Alicja Chybińska

Korekta:

Katarzyna Chybińska

Joanna Boguszewska

Redakcja techniczna:

Paulina Romanek

Projekt okładki:

Paulina Klimek

www.wydawnictwoniezwykle.pl

Numer ISBN: 978-83-8320-394-2

PROLOG

– Alison! – Automatycznie usiadłam na łóżku, słysząc krzyk ojca w środku nocy. Zastanawiałam się, czy śnię, czy naprawdę mój rodzic mnie woła.

Kiedy jego wrzask ponownie odbił się od moich bębenków, wstałam i pognałam w mrok przed siebie, doskonale znając układ naszego domu. Dotarłam do schodów, zbiegłam po nich, już w połowie drogi zauważając ojca w kurtce.

– Zostań z nią – rzucił krótko i wskazał na drzwi. – Idę wyjść przed dom, aby kierowca karetki wiedział, gdzie się zatrzymać – dodał, zostawiając mnie z masą pytań.

Pchnęłam drzwi do sypialni rodziców i zastałam widok, którego bałam się od najmłodszych lat, choć nadal miałam ich tylko czternaście.

– Mamo? – Przerażona tym, co ujrzałam, w mig znalazłam się obok niej na łóżku, łapiąc jej dłoń. Patrzyła w sufit, uporczywie próbując złapać choć odrobinę powietrza.

– Mamo, wszystko będzie dobrze. Karetka już jedzie, zdąży cię uratować. – Te słowa ugrzęzły mi w gardle, kiedy po raz kolejny spróbowała zaczerpnąć tchu. Z jej oka wolno wypłynęła łza, a ja mocniej ścisnęłam jej dłoń. Drugą ręką ujmowałam policzek rodzicielki. – Nie zostawiaj mnie, proszę. – Patrzyłam w jej w oczy, z których powoli ulatywało życie.

Przeniosłam wzrok na krzyż wiszący na ścianie.

– Jeśli mnie teraz słyszysz, błagam, nie pozwól jej umrzeć. Choć ten jeden raz mnie posłuchaj i nie zabieraj mi kogoś, kto jest dla mnie najważniejszy! Błagam!

Minuty mijały, a ja wciąż okłamywałam nas obie, że karetka zdąży. Mama ostatni raz złapała powietrze w płuca i zatrzymała je na dłużej, a następnie wypuściła je głośno, kiedy już nie była w stanie walczyć.

– Gdzie ta pieprzona karetka?! – wykrzyczałam w przestrzeń, choć nikt mnie nie słyszał. – Mamo, proszę… – wyszeptałam w zewnętrzną stronę jej ręki, wciąż ją ściskając. – Nie poradzę sobie bez ciebie, nie możesz mnie zostawić.

Czułam, że z każdą minutą jej palce robią się chłodniejsze. Łzy spływały z mojego policzka wprost na nią, kiedy patrzyłam w martwe, choć wciąż otwarte oczy. Moja desperacja sięgnęła zenitu.

– Proszę się odsunąć – usłyszałam za plecami.

Odwróciłam wzrok i ujrzałam ratowników. Szybko zrobiłam to, o co mnie prosili. Usiadłam w kuchni pod ścianą, przytulając kolana do piersi. Słyszałam pisk aparatury. Modliłam się, zalewając łzami. Miałam nadzieję, że usłyszę dobre wieści. Przecież miałam tylko czternaście lat. Jak mogłam sobie bez niej poradzić? Tak wiele powinna mnie jeszcze nauczyć, tak wiele pokazać.

Po kilkunastu minutach jeden z medyków wszedł do kuchni, w której oczekiwałam razem z ojcem. Podniosłam głowę z kolan i spojrzałam na grymas współczucia malujący się na jego twarzy.

– Niestety… Pana żona nie żyje.

Mój rozpaczliwy krzyk zmieszał się z płaczem.

– Data i godzina stwierdzenia zgonu, szesnasty kwietnia, druga czterdzieści pięć.

***

Energicznie podniosłam tułów, od razu chowając twarz w dłoniach. Usiadłam na skraju łóżka i przetarłam policzki rękoma. Mój wzrok powędrował na zegarek znajdujący się na szafce nocnej. Wskazówki pokazywały godzinę drugą czterdzieści pięć.

Przyszłaś o sobie przypomnieć, mamo?, pomyślałam.

Otuliłam ciało szlafrokiem i wyszłam na balkon. Nowy Jork ani trochę się nie uspokoił, pomimo późnej pory. Oparłam łokcie o barierkę i patrzyłam w eter, czując na skórze delikatny powiew wiatru.

– Nigdy o tobie nie zapomniałam – powiedziałam, spoglądając na rozgwieżdżone niebo. – Kocham cię. Jak stąd na Księżyc.

Wróciłam do łóżka, kiedy uspokoiłam drżące ciało, po tym, jak umysł płatał mi figle, przywołując wspomnienie. Oby nie powrócił ani jeden upiór więcej…

ROZDZIAŁ 1

Otworzyłam oczy i przeklinając w myślach budzik, na oślep go uciszyłam. Schowałam na parę minut twarz w poduszkę, dając sobie czas na rozbudzenie. Gdy uznałam, że dodatkowe pięć minut wystarczyło, aby umysł zaczął pracować, przeciągnęłam się i ziewnęłam sennie. Wsunęłam stopy w kapcie i przeszłam do kuchni, nadal prężąc ciało. Wyciągnęłam ulubiony kubek z szafki, po czym włożyłam go pod dyszę ekspresu. Posłodziłam białą kawę dwoma łyżeczkami cukru i wzięłam orzeźwiający łyk. Wyszłam na balkon, by popatrzeć na Nowy Jork. Uwielbiałam ten widok. Zwłaszcza kiedy poranne, zimne powietrze muskało kawałki odkrytej skóry. Patrzyłam na apartamentowce i pędzących ludzi.

To był dzień, który zakończył moje dotychczasowe życie i pozwolił rozpocząć nowy rozdział. Byłam przerażona, że zostawiam tu niemalże wszystko, ale wiedziałam, iż będzie to dobry krok w przód. Choć ryzykowny, zważając na to, że nie do końca wiedziałam, jak wszystko potoczy się za oceanem. Lecz czy ten strach mnie paraliżował? Absolutnie nie. Dreszcz emocji, jakie wywoływał, był wręcz uzależniający, a głos z tyłu głowy szeptał, że to dobry wybór, choć zostawię tu nie tylko osoby, które znienawidziłam, ale także te, które kochałam.

Wzięłam szybki prysznic i wykonałam pełny makijaż. Falowane włosy opuściłam na ramiona. Ubrałam się wygodnie i po założeniu czarnych trampek, wyszłam z apartamentu. Zjechałam na parter, mijając jak zawsze uradowanego portiera, z którym wymieniłam się uprzejmościami. Wsiadłam do mercedesa, odpaliłam silnik i włączyłam się do ruchu, kierując się w stronę cmentarza.

Dziś miałam w sobie tyle smutku, jak wysoki był Mount Everest. Musiałam kryć się za płaszczykiem pięknego uśmiechu, tak aby z boku wszystko wyglądało w porządku. Jednakże zważając na kolejną rocznicę śmierci mamy, nie było mi dziś lekko. Pamiętam, jak osiem lat temu każdy pocieszał mnie słowami, że czas uleczy mój ból. Dziś wiem, że to wcale tak nie działa. Czas w ogóle nie sprawia, że ból się zmniejsza, on jedynie pozwala nam się z nim oswoić.

Zatrzymałam się na parkingu przy cmentarzu Green-Wood. Zabrałam torebkę z siedzenia pasażera i zamykając drzwi starego gruchota na klucz, ruszyłam w stronę małej budki z kwiatami i zniczami.

– Dzień dobry – zwróciłam się do ekspedientki, która z uśmiechem uniosła wzrok znad lady. – Poproszę dwa znicze, które stoją za panią na środkowej półce, zapalniczkę i dwa boksy kwiatowe. Jeden z czerwonymi różami, a drugi z piwoniami.

– Które dokładnie znicze? – Spojrzała za siebie, opierając dłonie na biodrach.

– Te z anielskimi skrzydłami są idealne – odparłam, a kobieta po kolei kładła moje zamówienie na blat i podliczała wszystko na kasie.

– Życzy sobie pani torbę? – zapytała.

– Poproszę – odpowiedziałam spokojnie.

Starsza kobieta podała mi papierową reklamówkę, a ja zapakowałam do niej zakupy, po czym ruszyłam w stronę cmentarza.

– Cześć mamo, cześć córeczko – odparłam ze sztucznym uśmiechem, stając pomiędzy grobami.

Mój ojciec zawsze powtarzał, że nigdy nie znamy dnia ani godziny, kiedy przyjdzie po nas kostucha. Dlatego znacznie wcześniej wykupił kilka grobów obok siebie. To szalone, ale twierdził, że wtedy rodzina zawsze będzie razem. Szkoda, że nie myślał tak nadal i zamiast wybrać życie u mojego boku, wybrał alkoholizm, kilkukrotnie dając mi do zrozumienia, że nie chce mnie znać.

– Dziś zacznę nowy rozdział w życiu – wypowiedziałam, po czym uklęknęłam przed nagrobkiem rodzicielki i spojrzałam na jej fotografię widniejącą na marmurowej płycie.

– Przepraszam, że wtedy cię okłamałam. Naprawdę myślałam, że karetka zdąży cię uratować. – Wciągnęłam powietrze, które po chwili głośno wypuściłam. – Wiedz, że w moim życiu zrobiło się ogromnie pusto bez ciebie. To właśnie cena mojego kłamstwa, którego nigdy w życiu sobie nie wybaczę.

Po moim policzku wolno spłynęła łza, a wzrok powędrował na palce, które nieprzyjemnie zrywały odstające skórki.

– Mówiłaś, że zawsze będziesz naszym aniołem stróżem. Myślę, że to dzięki tobie w moim życiu zaczęło się układać. Minął już rok od śmierci Layli. – Przeniosłam wzrok na grób obok. – Moje atelier obuwnicze prężnie się rozwija i niemal dorównuje firmie Billie, a Woodowie na każdym kroku dbają, abym czuła rodzinną atmosferę, i nadal traktują mnie jak własną córkę, na równi z Billie, Isaacem i Laurą. – Zamknęłam na moment oczy i kiwając głową, pomyślałam naprawdę się układa.

Wstałam, a następnie przykucnęłam przy nagrobku córki.

– Przykro mi, że nie miałyśmy okazji się poznać, ale to nie zmienia faktu, że zdążyłam cię pokochać. Nawet pomimo tego, że on nie potrafił. – Położyłam dłoń na zimnej płycie. – Nie istnieje już w moim życiu i codziennie błagam o to, aby nie wrócił… – Kolejna łza wolno opuściła kącik mojego oka. – Jednak boję się, że nadal kocham twojego tatę, choć wiem, że nie powinnam. Właśnie dlatego zadecydowałyśmy z ciocią Billie, że Fuerteventura to jest miejsce, które będzie pozbawione upiorów wychodzących spod łóżka, kiedy tylko zechcą mnie znów dręczyć. – Wstałam i otrzepałam pył z kolan. – Choć będę prawie sześć tysięcy kilometrów od was, zawsze będziecie ze mną. Głęboko w moim sercu – powiedziałam wszystko, co pragnęłam i co leżało mi na duszy.

To było moje pożegnanie, po którym wcale nie zrobiło mi się lepiej. Zapaliłam nowe znicze, boks z czerwonymi różami położyłam na nagrobku mamy, a boks z piwoniami na nagrobku córki.

Christine zawsze uwielbiała czerwone róże. Jej ręka do kwiatów sprawiła, że nasz dom otaczał ogród, w którym było ich pełno. Zapach tych roślin przywoływał na myśl wieczorne przechadzki wśród zieleni, które były pozbawione trosk. Piwonie zaś kochałam ja, a kiedy rodzicielka odkryła moją miłość do nich, zasadziła ich w ogrodzie tak samo dużo, co czerwonych róż.

– Kocham was – wypowiedziałam szeptem i opuściłam cmentarz. Wsiadłam do mercedesa i z bólem serca ruszyłam w stronę swojej firmy.

To nigdy nie miało tak wyglądać. Ja miałam dorosnąć, związać się z kimś, kto będzie kochał mnie równie mocno, jak ja jego. Nasze dziecko, po latach związku i zamążpójścia, miało urodzić się zdrowe i być dopełnieniem naszej miłości. Christine natomiast miała być babcią, która przekaże naszemu dziecku wszystkie swoje mądrości i pokaże mu smak beztroski.

Jednak nie wyszło.

Byłam zbyt głupia i naiwna, aby ostatecznie zakończyć relację z Derekiem Harrisem, zanim pozwoliłam mu po raz kolejny wtargnąć w swoje życie. Na własne życzenie wyraziłam zgodę, aby mógł dokonać w nim kolejnej destrukcji.

Bo właśnie tym był Derek Harris, chodzącą destrukcją.

Człowiek zaślepiony przez miłe słowa o miłości nie zauważa, jaki fałsz może się pod nimi kryć. Wystarczy kilka gestów, czułych wyrazów, aby znowu wpaść w te sidła. A z każdą kolejną destrukcją, dziura po wybuchu staje się głębsza.

Na szczęście istnieje także przyjaźń, która zawsze zostawia uśmiech tam, gdzie miłość zostawia łzy. To właśnie ona jest lekarstwem na cały ból, który zadaje nam życie. A ono bywa potężnie podłe.

Jak to jest, że mając kogoś, kogo możemy obdarzać miłością, nie liczymy się z konsekwencjami tego uczucia? Myślimy, że to na zawsze, choć w głębi duszy i po kilku rozczarowaniach zdajemy sobie sprawę, że wcale tak nie jest. A mimo wszystko nadal w to brniemy.

Podjechałam pod siedzibę firmy. Wysiadłam z auta i okrążyłam pojazd, stając z tyłu. Zadarłam głowę i spojrzałam na wielki, przeszklony biurowiec, w którym stacjonowałam. Połowa tego budynku należała do mnie, natomiast jej druga część do atelier modowego mojej przyjaciółki.

Otworzyłam bagażnik i wyciągnęłam pudła, które wczoraj w nim umieściłam. Znajdowały się w nich upominki dla całego zarządu. Chciałam się z nimi pożegnać w miły sposób, choć nie skończyłam wypełniać swojej roli prezesa.

Posiadanie własnej asystentki znacznie mnie odciążyło i pozwoliło mi na przeprowadzkę do miejsca, które od lat marzyło się mnie i mojej przyjaciółce. To jednak nie sprawi, że zaprzestanę odwiedzać Nowy Jork. Jednakże na tę chwilę nie wiedziałam, jak często będę musiała tu przyjeżdżać, a wszystko miało się okazać „w praniu”.

Ułożyłam kartony na sobie, po czym z trudem chwyciłam wszystko jedną ręką i zamknęłam bagażnik, a następnie samochód. Przeszłam przez obrotowe drzwi i przywitałam się z Clarissą siedzącą w recepcji. Wjechałam na ostatnie piętro i pchnęłam ciemne drzwi, na których widniała srebrna tabliczka z napisem „Alison Clarke”. Położyłam kartony na stoliku, po czym podeszłam do biurka, by położyć na nim torebkę.

Nie musiałam długo czekać, aby usłyszeć pukanie do drzwi.

– Wejdź – rzuciłam pogodnie, a kiedy w drzwiach powstała mała przerwa, ujrzałam niską blondynkę, z okularami na nosie, która nie dość, że była przepiękną kobietą, to w dodatku nosiła miano mojej asystentki. – Witaj, Emmo.

– Nie spodziewałam się ciebie dziś w pracy. Myślałam, że będziesz szykować się do przeprowadzki.

– Lot mamy dopiero o osiemnastej, a ja od wczoraj jestem spakowana – odparłam z uśmiechem. – Masz dla mnie jakieś informacje?

– Przyniosłam ci raporty podsumowujące sprzedaż zimowej kolekcji.

Przejęłam od niej czarną teczkę i usiadłam na miękkim fotelu za biurkiem. Oparłam przedramiona na blacie i spojrzałam na Emmę.

– Mogę mieć do ciebie prośbę?

Na twarzy asystentki pojawiła się niewielka konsternacja.

– Ty tu wydajesz rozkazy – odpowiedziała.

– Wiem, że teraz nasza współpraca będzie bardziej zdalna niż stacjonarna. To wszystko będzie dla nas zupełnie nowe, ale chciałabym, żebyś nie czuła się tym przerażona. Wydajesz się spięta.

– To dla mnie nowość, której się obawiam.

– Niepotrzebnie, Emmo – westchnęłam. – Wybrałam cię spośród dwudziestu kobiet, ponieważ posiadasz największe kompetencje na to stanowisko. – Obeszłam biurko tylko po to, aby pogładzić jej ramię, dodając tym otuchy – Mam coś dla ciebie. – Znalazłam się przy stoliku i otworzyłam pierwszy karton, po czym wyciągnęłam z niego małe pudełeczko – Mały prezent na pożegnanie, które tak naprawdę wcale nim nie jest.

Miło było zobaczyć jej uśmiech, kiedy wręczyłam jej pudełeczko, w którym znajdowały się drobnostki takie jak długopis, brelok, kilka czekoladek i voucher do spa. Chciałam poprawić jej tym humor i chyba mi się udało.

Podziękowała mi, a następnie zamieniłyśmy kilka zdań na temat przyszłej kolekcji, która nadchodziła wielkimi krokami.

– Emmo, mam jeszcze jedną prośbę – odezwałam się, kiedy ruszyła do wyjścia. – Nie zmieniajcie nic w moim biurze. Zabiorę stąd tylko kilka najpotrzebniejszych rzeczy, a reszta niech pozostanie tak, jak jest.

– Dobrze – odpowiedziała, po czym opuściła pomieszczenie.

Otworzyłam teczkę z raportami i przejrzałam tabelki, które dla mnie przygotowano. Kwota, jaką ujrzałam na samym końcu, po odjęciu wszystkich kosztów, była dla mnie zadowalająca. Nigdy nie spodziewałam się, że wir pracy, spowodowany utratą partnera i dziecka, sprawi, że zacznę odnosić takie sukcesy.

Nadal daleko mi było do domu mody, jaki posiadała moja przyjaciółka, ale Billie swoją działalność rozpoczęła dużo wcześniej ode mnie. Ja zaczęłam półtora roku temu, kiedy Derek Harris rzucił mnie, dowiedziawszy się o ciąży.

Przyjaciółka wiele razy mi pomagała. Teraz i w przeszłości.

Rozpalała na nowo we mnie każdy ogień, który Derek potrafił ugasić przykrymi słowami. Mnóstwo razy zadawała mi jedno i to samo pytanie „Po co ty wciąż do niego wracasz?”. Niestety, nigdy nie byłam w stanie jej na nie odpowiedzieć. Nie byłam w stanie odpowiedzieć na nie nawet samej sobie. Być może było w nim coś, co przyćmiewało paskudny charakter. A może to po prostu maska, na którą dawałam się nabierać albo zwyczajnie w świecie nie zawsze był tylko zły.

Jednak jedno wiedziałam na pewno. On pojawił się w najmroczniejszym momencie mojego życia, a potem wepchnął mnie w jeszcze większą otchłań bólu i cierpienia. Ciekawe, czy zdawał sobie sprawę, jak głęboka była ta otchłań.

Nie zwróciłam uwagi na upływ czasu. Nie tylko pogrążyłam się w umowach dotyczących nowej kolekcji, ale zdążyłam narysować też dwa dodatkowe projekty i rozpocząć kolejny, kiedy ktoś znów zapukał do drzwi.

– Wejdź – zawołałam, a w drzwiach ponownie stanęła Emma.

– Pani Richardson przysłała ci próbki materiałów, które dostała od swoich przedstawicieli.

– Połóż na biurku. – Przeniosłam wzrok na zegarek, znajdujący się na moim nadgarstku i rozszerzyłam delikatnie powieki, kiedy zobaczyłam, że minęło już popołudnie. – Czy mogłabyś zwołać zarząd w sali konferencyjnej? Pojawię się tam za dziesięć minut.

– Oczywiście – odparła i opuściła moje biuro.

Powinnam być już w drodze do domu Woodów. Kompletnie się nie spodziewałam, że praca i rozmyślanie o przeszłości zabiorą mi tyle czasu. Sama nie wiem, po co do tego wracałam. Być może minione lata odcisnęły na mnie zbyt duże piętno. Pomimo że wydawało się, iż idę do przodu, tak naprawdę stałam w miejscu…

Czasami czułam się uwięziona w klatce, w której pręty zrobione zostały z mojego bólu i cierpienia. Miałam ich w sobie tak wiele, że czasami przyćmiewały dobro, które znalazło się w moim życiu. Żal, który w sobie nosiłam, uderzał znienacka i najczęściej wtedy, kiedy byłam osłabiona tak jak dziś, szesnastego kwietnia.

Spakowałam najpotrzebniejsze rzeczy do torby, położyłam ją na fotelu i złapałam za kartony z upominkami, po czym opuściłam biuro. Poruszałam się niemalże bezszelestnie, kiedy tuż przy windzie ujrzałam uśmiechniętego Patricka.

– Pomogę ci. – Wyciągnął z moich ramion kartony.

– Dziękuję. – Uśmiechnęłam się, a kiedy drzwi windy się rozsunęły, pomimo mojego sprzeciwu Patrick i tak uparł się, abym przeszła przodem.

– Przykro mi, że już nie będziemy mijać się codziennie na korytarzu – odparł, kiedy drzwi windy się zamknęły.

– Będę do was przyjeżdżać, a ponadto jestem zawsze pod telefonem.

Zjechaliśmy trzy piętra niżej. Ruszyłam przodem, po czym weszłam do sali konferencyjnej, w której wszyscy już na nas czekali. Przytrzymałam Patrickowi drzwi, a kiedy przekroczył próg, położył kartony w centralnym miejscu wielkiego stołu.

– Witajcie – wypowiedziałam, kiedy zajęłam swoje miejsce. – To nasz ostatni wspólny dzień przed moją przeprowadzką, dlatego chciałabym wam wręczyć drobne upominki. – Otworzyłam karton i zaczęłam po kolei rozdawać czarne, zamszowe pudełeczka. Do podarunków dodałam także masę podziękowań. – Prośba ode mnie. Resztę upominków przekażcie pani Richardson i jej załodze. – Koniecznie musiałam także uhonorować dyrektorkę szwalni.

To właśnie u niej powstawały wszystkie moje projekty, które później można było zobaczyć na stopach nowojorskich pań. Dla niej wyzwania nie istniały. Miałam wrażenie, że o cokolwiek nie poproszę oraz jak dziwnego i skomplikowanego wzoru nie wymyślę, ona sprosta moim oczekiwaniom. Kochałam tę kobietę. Była pełna taktu i elokwencji, a zarazem zarażała wszystkich młodzieńczym humorem, pomimo że była koło pięćdziesiątki.

Po tym, jak wszyscy zajrzeli do swoich pudełeczek, rozpoczęły się uściski, wraz z życzeniami powodzenia na nowej drodze życia, które rozpocznę na wyspie wraz z Billie. Ta wizja mnie wręcz podniecała. W końcu, która skrzywdzona dwudziestodwulatka nie marzy o gorących Wyspach Kanaryjskich, imprezach na plaży z morzem kręcących się wokół facetów, drinkach i turkusowym Oceanie Atlantyckim? Odpowiedź na zadane pytanie było jedno: nie istnieje taka.

Podziękowałam każdemu z osobna, po czym zakończyłam spotkanie i wróciłam do biura, aby zabrać swoje rzeczy.

– Emmo. Jestem cały czas pod telefonem. Moja skrzynka mailowa działa bez zarzutów. – Złapałam ramiona asystentki, która wzruszyła się moją przeprowadzką oraz pożegnaniem. – Mam do wysłania trzy projekty do pani Richardson i zrobię to najpóźniej jutro.

– Tu nie chodzi o projekty bądź pracę – cicho załkała. – Przykro mi, że będziesz tak daleko od nas.

– Och, Emmo. – Postanowiłam zrobić coś, na co nigdy sobie nie pozwalałam. Przyciągnęłam blondynkę i wzięłam ją w objęcia, delikatnie gładząc dłonią jej włosy. – Wszystko będzie dobrze, zobaczysz. Otrzyj łzy. Spotkamy się tak szybko, że nawet nie zwrócisz uwagi, że mnie nie było.

Wykonała moją prośbę, a ja z automatycznym uśmiechem wzięłam swoje rzeczy i opuściłam siedzibę firmy. Siedząc w starym gruchocie, spojrzałam jeszcze raz na budynek, w którym zbudowałam swoje atelier. Kto by pomyślał, że półtora roku później będę w stanie kupić z Billie dom na Wyspach Kanaryjskich i porzucić niemalże w całości swoje dotychczasowe życie?

Odpaliłam silnik mercedesa, a pod maską coś zastukało. Kolejnym punktem na mojej liście będzie kupno nowego samochodu. Moim konikiem od zawsze były szybkie samochody. Wiedziałam o nich niemalże wszystko, jednak niezbyt dobrze odnajdywałam się w mechanice. Dlatego i tym razem postanowiłam zbagatelizować stukot, który dobiegał spod maski.

Poza tym nie miałam czasu, aby oddać mercedesa do warsztatu.

Zaparkowałam pod rezydencją Woodów, wielkim, białym budynkiem z czarnym dachem i drewnianą werandą, w którym kiedyś spędziłam dwa lata. Teraz, zajęta codzienną pracą, bywałam tu rzadziej. W pęku kluczy odnalazłam ten, którym otworzyłam małą bramkę. Weszłam na podwórko i energicznie wbiegłam po kilku dębowych stopniach, po czym pchnęłam drzwi frontowe.

– Mamo, tato! – Wykrzyczałam, zdejmując buty w korytarzu.

Billie poznałam podczas jednej z imprez na nabrzeżu Nowego Jorku. Szybko złapałyśmy wspólny język. Miałam wtedy siedemnaście lat. Zabawa była w miejscu oddalonym od miasta i nie było możliwości, aby przyłapali nas rodzice bądź policja. Przynajmniej tak myślałyśmy, dopóki obie nie wylądowałyśmy na komisariacie.

Maddy i Thomas byli wściekli, kiedy w nocy dostali telefon, ale dokładnie pamiętam ich miny w momencie, w którym na mnie spojrzeli. Do dziś nie wiem, co we mnie ujrzeli. Być może to zepsucie, samotność albo piekło, które na co dzień rozgrywało się u boku ojca.

Po pewnym czasie opowiedziałam im wszystko, co działo się w murach mojego domostwa, a Woodowie wyciągnęli do mnie pomocną dłoń, biorąc pod swoje skrzydła. To właśnie Maddy i Thomas zapewnili mi lepszy start w dorosłe życie i zawsze powtarzali, że czują się, jakbym była ich trzecią córką.

Kiedyś wraz z Billie pijane wróciłyśmy do domu, a ja nie myśląc zbyt wiele, nazwałam ich rodzicami. Rozpłakali się ze wzruszenia, pomimo że były to słowa pijanej osoby. Tak zostało do dziś. Mimo że nie płynie w nas ta sama krew, są moimi rodzicami, którzy kochają mnie i wspierają jak własne dziecko.

– No nareszcie jesteś. – Maddy zjawiła się tuż przede mną. – Bałam się, że coś poważnego cię zatrzymało.

– Pracowałam – odpowiedziałam krótko, dając mamie do zrozumienia, że mój pracoholizm kiedyś mnie wykończy.

– Kiedyś musisz odpocząć. Ileż można tak pracować? Przemęczysz się, dziecko. – Nadopiekuńcze ględzenie sprawiło, że automatycznie się uśmiechnęłam, po czym chwyciłam Maddy w objęcia.

– Przestań jęczeć mojej córce nad uchem. Wystarczy, że codziennie przy mnie gderasz. Przy niej nie musisz. – Z kuchni dobiegł głos Thomasa, który momentalnie przyciągnął mnie w swoją stronę. Wypuściłam rodzicielkę z objęć i skręciłam w prawo, po czym ujrzałam go, stojącego za wyspą kuchenną.

– Cześć, tato. – Uśmiechnęłam się i zablokowałam nas w uścisku. – Gdzie Billie, Laura i Isaac?

– Tutaj – wypowiedział brat, stając obok nas wraz z dziewczynami – Usłyszeliśmy cię. Cześć, Alison.

– Spoźniłaś się s… – Billie nie dokończyła i przeniosła wzrok na ojca. Pewnie chciała rzucić pieszczotliwe „suko”, ale wzrok Thomasa ją przed tym powstrzymał.

– Nie marudź. – Dźgnęłam paznokciem jej ramię – Gotowa na nową przygodę?

– Z tobą? – Uniosła brwi, marszcząc czoło i delikatnie przechylając ciało w tył. – Zawsze.

Wywołała tym uśmiech na mojej twarzy. Kto by pomyślał, że ta szczupła, blond pieguska będzie najbardziej zwariowaną miłością mojego życia.

– Isaac, twoja propozycja jest nadal aktualna? – zwróciłam się do blondyna.

– Oczywiście. Gdy tylko dotrzecie na wyspę, wyślę resztę waszych rzeczy.

– Zaopiekujesz się także moim autem do momentu, aż nie pomyślę, jak go przetransportować? Uwaga, coś zaczęło stukać pod maską. – Zaśmiałam się i zmierzyłam wzrokiem resztę roześmianych twarzy, kiedy Isaac skinął głową.

Wyciągnęłam z torebki pęk kluczy. Odszukałam zapasowy do swojego mieszkania, po czym wyciągnęłam go z metalowego oczka i podałam bratu.

– Klucz do mojego mieszkania. – Ułożyłam go na dłoni, którą wyciągnął w moją stronę. – Jak zawsze możesz wpadać tam po każdej imprezie, kiedy będziesz miał na to ochotę, ale mam jeden warunek – ostrzegawczo wyciągnęłam w jego kierunku palec wskazujący – żadnych panienek w moim łóżku.

– Przyjąłem. – Chwilę się pośmialiśmy, a następnie spojrzałam na najmłodszą z trójki rodzeństwa, Laurę.

– Jak idzie ci na studiach?

Niebywałe, że Billie i Isaac niewiele się od siebie różnili.

Blond pieguska była typem imprezowiczki, która twierdziła, że to ona zalicza mężczyzn, a nie oni ją. Wyszczekana, silna, wykazująca się taktem tylko tam, gdzie naprawdę uważała to za słuszne. Nigdy nie przywiązywała się do mężczyzn, a uczucia były jej zbędne.

Czasami jej tego zazdrościłam.

Młodzieńcze lata Billie wyglądały inaczej niż moje. Nasiąknęła miłością, którą ofiarował jej ojciec, widziała też, jak Thomas traktuje Maddy. Pewne wzorce ustanawiamy za swój autorytet już od najmłodszych lat, dlatego Billie miała wysokie wymagania dotyczące mężczyzn.

Isaac był nieco spokojniejszy, jednakże pałał takim samym zamiłowaniem do kobiet, co jego młodsza siostra do mężczyzn. Natomiast Laura…

Ona zupełnie nie przypominała dwójki tych szaleńców. Rudowłosa, obsypana ciepłymi piegami, najmłodsza i najspokojniejsza. Prawie nie imprezowała, wiecznie siedziała z nosem w książkach, a mężczyźni jej nie interesowali. Stawiała tylko na własny rozwój, kochając ponad wszystko życie introwertyczki. Właśnie dlatego udało jej się przeskoczyć klasę, a dodatkowo otrzymać stypendium. Dzięki temu mogła także szybciej zacząć studia. Jej ciężka praca się opłaciła.

– Dobrze. Osiągam najlepsze wyniki na roku.

– Nowy Jork z pewnością zyska najlepszego chirurga w swoich dziejach. – Pogładziłam jej lewe ramię. – To co? Ruszamy? – odezwałam się, przenosząc wzrok na Billie i Isaaca.

– Jak to? – Oburzyła się Maddy. – Może najpierw coś zjecie?

Mój sprzeciw szybko został spacyfikowany. Mama od razu zaciągnęła naszą trójkę do stołu i postawiła przed nami obiad. Pomimo początkowego buntu, byłam naprawdę głodna. To mój pierwszy posiłek, bo w moich ustach nie wylądowało nic poza poranną białą kawą. Zapach zapiekanki sprawił, że moje ślinianki zaczęły pracować na pełnych obrotach. Szybko opróżniłam talerz, z wdzięcznością uśmiechając się w stronę dumnej Maddy.

Po kolejnych trzydziestu minutach pożegnałyśmy się z rodzicami. Isaac w tym czasie zaniósł bagaż Billie do mojego auta, a po chwili wyruszyliśmy spod domu Woodów.

– Na jak długo mnie zostawiacie? – zapytał, przekręcając głowę w moją stronę.

– Nie wiem – odparłam, skupiając wzrok na drodze. – Być może na tydzień bądź dwa.

– Za niecały miesiąc są twoje urodziny – rzuciła siedząca za moimi plecami Billie.

– I co z tego? Kolejne będą za rok – odparłam.

Nienawidziłam swoich urodzin od momentu, kiedy nie mogłam obchodzić ich z moją biologiczną rodziną. Poza tym nigdy nie potrafiłam zrozumieć, czemu dla niektórych ważna jestem tylko wtedy, kiedy powiadomienie na Facebooku przypomina im o moich urodzinach. Nagle każdy o mnie pamięta i składa sztuczne życzenia.

Pomimo całego mojego szczęścia w życiu momentami czułam się tak bardzo samotna.

– Jeśli myślisz, że pozwolę ci spędzić je w łóżku, jesteś w błędzie.

– Nie spędzę ich w łóżku, Billie. Będę pracować.

– Wykluczone! – Kopnęła w moje siedzenie, a ja posłałam jej ostrzegawcze spojrzenie w przednim lusterku.

Isaac przekręcił głowę, zerknął na siostrę, a po chwili kątem oka dostrzegłam jego delikatny uśmiech. Nie miałam siły się z nimi sprzeczać, więc odpuściłam. Dziś byłam tak bardzo słaba. Bezskutecznie starałam się walczyć z wspomnieniami. Narobiłam sobie mentalnego bałaganu i nikt poza mną nie był w stanie go posprzątać.

Podjechałam pod swoje mieszkanie, a Isaac kazał zostać nam w samochodzie. Sam poszedł po mój bagaż, z którym wrócił po kilkunastu minutach.

– Nie spakowałaś wszystkiego w kartony.

– Tak, wiem. Chciałam zostawić sobie kilka ubrań, aby nie ciągnąć ze sobą wiecznie wielkiej walizki.

– Sprytnie – przyznał z uznaniem. – W takim razie wyślę tylko to, co w kartonach.

Skinęłam na potwierdzenie głową.

ROZDZIAŁ 2

– O czym tak myślisz? – Głos Billie wyrwał mnie z zamyślenia.

Potrząsnęłam głową, odganiając myśli, i spojrzałam na przyjaciółkę, która wyciągnęła smukły, wysoki kieliszek w moją stronę.

– Uśmiechnęłam się ładnie do stewardesy i dała nam dodatkowe kieliszki prosecco za darmo. – Triumfalnie usadowiła się na siedzeniu samolotu, obok mnie.

– Dziękuję. – Upiłam łyk musującej cieczy i oparłam głowę o zagłówek. – Cudownie się leci pierwszą klasą.

– Cudowne jest to, gdzie będziemy teraz mieszkać, Alison. Fuerteventura jest piękna, a my będziemy tam idealnie pasować – poprawiła mnie, brzmiąc przy tym bardzo szczerze. – Bo jesteśmy jeszcze piękniejsze.

Ach, ta jej skromność, pomyślałam.

– Racja. – Stuknęłyśmy się kieliszkami, jakbyśmy chciały coś uczcić, po czym poruszyłam myszką, aby ekran laptopa na nowo się rozjaśnił.

Wciąż pracowałam. Chciałam zająć myśli, aby nie dać sobie przyzwolenia na wracanie do przeszłości. Wchodząc na pokład samolotu, chciałam zostawić wszystkie złe wspomnienia za sobą.

Postawiłam kieliszek koło komputera i chwyciłam za tablet i rysik, który pozwalał mi na graficzne rysowanie projektów, a poprzez podłączenie z MacBookiem, wszystko, co na nim rysowałam, pojawiało się na ekranie komputera, gdzie mogłam wprowadzać dalsze poprawki.

Cienka, skręcona niczym sprężynka szpilka. But w formie sandałka, pięknie eksponującego stopę. Łydka, którą w moim zamyśle miały oplatać rzemyki.

Uciekłam do swojego bezpiecznego świata. Zatraciłam się w szkicowaniu, co odgoniło moje myśli od nieszczęsnego rozpamiętywania nad Derekiem Harrisem oraz znienawidzonej przeze mnie rocznicy śmierci mamy. Nawet nie zwróciłam uwagi, kiedy nasza podróż dobiegła końca, a do moich uszu trafił komunikat informujący o podejściu do lądowania.

– Billie, pobudka – wyszeptałam do ucha przyjaciółki, po czym złożyłam pocałunek na jej policzku. Uwielbiałam budzić ją w ten sposób.

Powoli rozchylała powieki, a kiedy w końcu złapała odpowiednią ostrość, spojrzała na ekran laptopa, podczas gdy ja chowałam tablet z rysikiem do bagażu podręcznego.

– Samolot zaraz zacznie lądować – dodałam, pochylając się nad torbą.

– Ali, to jest kurewsko dobry but! – Przyjaciółka aż pisnęła i zaczęła przecierać oczy, jakby chciała sprawdzić, czy to, co widzi na ekranie MacBooka, to jeszcze sen czy już realizm. – Na jaką kolorystykę postawisz?

– Chciałam coś eleganckiego, a zarazem z pazurem i nutką fantazji. – Zapisałam projekt i zamknęłam laptopa. – A co do kolorystyki… – mruczałam, jakbym nuciła mantrę – jeszcze nie wiem. Myślałam o czymś zupełnie klasycznym. Czerń i beż.

Przyjaciółka aż syknęła, słysząc moje wyznanie, okazując mi tym aprobatę.

– A ja, specjalnie pod nie, stworzę czarną, jedwabną mini na cienkich ramiączkach z odkrytymi plecami aż po tyłek.

Przymrużyłam oczy i przechyliłam kieliszek, dopijając resztki prosecco i kiwając jednocześnie głową na tak.

Zapięłam pasy, kiedy usłyszałam kolejny komunikat z głośnika, że nasza puszka śmierci zbliża się do lądowania. Całe szczęście, że na Fuerteventurę latają samoloty pasażerskie, bo Billie, odkąd pamiętam, ma problem z lataniem, zwłaszcza tymi mniejszymi. Kiedyś nawet się śmiała, że kiedy będzie bogata, to kupi ogromny samolot pasażerski, a latać nim będziemy tylko my dwie.

Przy lądowaniu złapałam ją za dłoń, aby okazać jej wsparcie i przekazać niewerbalny sygnał, że jestem obok niej. Po kolejnych piętnastu minutach i lekkich turbulencjach, stanęłyśmy przed budynkiem kanaryjskiego lotniska. Wzięłam duży haust powietrza w płuca i odchyliłam głowę, spoglądając na rażące słońce. Billie potrząsnęła mi przed twarzą kluczami do naszego domku na plaży.

Chociaż określenie „domek”nie za bardzo pasowało do ponad dwustumetrowej rezydencji z wyjściem na ogromny taras z basenem i plażę.

Zaczynasz nowe życie Alison, pomyślałam.

Wsiadłyśmy do taksówki i wskazałyśmy kierowcy adres, pod który chcemy się udać, po drodze zahaczając o sklep z alkoholami. Nie byłybyśmy sobą, gdybyśmy wspólnie tego nie uczciły. Gdy dojechałyśmy na miejsce, przekręciłam klucz w zamku i pchnęłam ciężkie, drewniane drzwi, przez które Billie wbiegła, prawie mnie taranując. Walizka, którą przesunęłam, sama pojechała do przodu i zatrzymała się na środku salonu.

– Alison, to sen… – Przyjaciółka rzuciła torebkę na kanapę, wykonała kilka obrotów wokół własnej osi, po czym wybiegła na taras, z którego rozciągał się doskonały widok na plażę.

– Ale jaki piękny. Proszę, nie budź mnie z tego snu. – Dołączyłam do niej, opierając dłonie na biodrach. – Cieszę się, że tu jesteśmy. – Naprawdę szczerze się cieszyłam. Fuerteventura to było nasze marzenie.

Firmy generowały ogromne zyski, pomimo że byłyśmy świeżynkami na rynku. Nasze talenty i ciężka praca spowodowały, że po półtora roku u mnie oraz w przypadku Billie, trzech latach działalności, byłyśmy znane w kilku krajach, a nasze zarobki pozwoliły nam na ucieczkę od pędzącego Nowego Jorku i zamknięciu kilku rozdziałów. Oczywiście to nie oznaczało, że nie będziemy musiały tam wracać. Wszystko, dzięki czemu zbudowałyśmy swoje imperia, znajdowało się właśnie tam.

– Musimy to opić – oznajmiłam radośnie i ruszyłam w stronę kuchni połączonej z salonem i chwyciłam butelkę prosecco stojącą na blacie. – Tylko… nie mamy kieliszków. – Rozłożyłam ręce na boki w geście rezygnacji.

– Po co komu kieliszki? – Billie zaczęła wymachiwać nerwowo rękoma, po czym w trzy sekundy znalazła się obok mnie. – Pijemy prosto z butelki! – Ściągnęła folię z szyjki i jednym ruchem otworzyła butelkę, czego trunek nie wytrzymał i zaczął tryskać pod ciśnieniem na wszystkie strony. Billie w pośpiechu łapała każdą kroplę cieknącego alkoholu, a gdy opanowała sytuację, wyciągnęła do mnie rękę z prosecco i przetarła mokrą brodę. – Nie mogłam pozwolić na to, aby zmarnowała się chociaż odrobina. – Zaśmiała się.

– Tak często mówią alkoholicy. – Odwzajemniłam jej śmiech. Złapałam mokre szkło i upiłam głębszy łyk. – Przebieraj się – rozkazałam. – Mam zamiar cały dzień leżeć na plaży. – Klepnęłam przyjaciółkę w pośladek i odstawiłam butelkę na blat.

– Robi się, szefowo!

Wiedziałam, że blond pieguska nie sprzeciwi się mojemu pomysłowi. Rozsunęłyśmy zamki naszych walizek i wygrzebałyśmy z nich stroje kąpielowe.

Czułam się błogo.

Przepiękny, duży dom, przyjaciółka obok. Nasze działalności fantastycznie prosperowały. Rodzina Billie, a po części także moja, była zdrowa. Obecnie nie potrzebowałam niczego więcej do szczęścia. Czasami określenie carpe diem odbijało mi się czkawką, ponieważ wszystko zadziało się tak szybko, kiedy postawiłam całe swoje życie na jedną kartę. Ostateczne rozstanie z Derekiem, choć było bardzo bolesne, to jednak nie wywarło na mnie ogromnego wrażenia. Miałam obok bliskich, którzy na każdym kroku o mnie dbali i chcieli mi pomóc. A może po prostu zbyt wiele razy on mnie zranił i ten ostateczny raz nie był dla mnie już żadną nowością?

Uniosłam głowę i spojrzałam na ekran wibrującego telefonu, na którym litery składały się w napis „Emma”.

– Tak, Emmo? – Pogładziłam czoło dłonią i spojrzałam na Billie.

– Alison, czy zrobiłaś już ten ostatni projekt obuwia? Pani Richardson powiedziała, że cudownie byłoby mieć go już dzisiaj. Powiedziałam jej, że akurat dziś się przeprowadzałaś i…

– Jest gotowy – przerwałam mojej asystentce. – Prawie. Mam już projekt modelu, ale muszę jeszcze wybrać materiały. Przywiozłam próbniki ze sobą, także możesz oznajmić pani Richardson, że za dwie godziny dostanie wszystko na swoją skrzynkę mailową. – Usiadłam na łydkach. – Do usłyszenia, Emmo, miłego dnia.

– Wzajemnie.

Dotknęłam czerwonej słuchawki.

– Muszę dokończyć projekt.

Wzięłam łyk prosecco, po czym weszłam do domu, aby dokończyć modele, które szykowałam dla pani Richardson. Po dwóch godzinach odesłałam jej wszystko e-mailem. Wróciłam do Billie na plażę, gdzie obserwowałyśmy falujący ocean. Uwielbiałam go, zwłaszcza kiedy obok miałam B. Zachody były piękne, choć zbliżały mnie do spotkania z niechcianym przyjacielem… mrokiem.

– Kocham cię, Billie. Cieszę się, że jestem tu z tobą.

– Ja też cię kocham, Ali.

Oparła głowę o moje ramię i podała mi kolejną butelkę prosecco.

ROZDZIAŁ 3

Miesiąc później

Obudziła mnie potężna ulewa, która rozpętała się na Fuerteventurze. Kropelki wody wpadały do mojej sypialni przez rozsunięte okno. Ze zmrużonymi oczami wyczołgałam się z łóżka i zamknęłam wyjście na balkon. Wsunęłam dłonie w rękawy szlafroka i zawiązałam pasek w talii. Najciszej jak tylko mogłam, ruszyłam po schodach, tak aby nie zbudzić Billie. Przechyliłam dzbanek pełen soku pomarańczowego, nalewając napoju do szklanki, po czym wypiłam całą zawartość jednym haustem.

Patrzyłam na nasz salon, który był ogromną otwartą przestrzenią ze znacznie mniejszym aneksem kuchennym. Jedyna znajdująca się tu ścianka, to ta oddzielająca korytarz od kuchni.

Od czasu przeprowadzki wiele się tu zmieniło, a dom stał się bardziej przytulny. To w głównej mierze zasługa Billie, która dobrała odpowiednie dodatki. Posiadała taką samą zdolność do utrzymywaniu kwiatków przy życiu, co moja biologiczna mama. Uparła się nawet, aby postawić kilka u mnie, w tym ogromną monsterę, o którą przyrzekła dbać. Ja uśmierciłabym ją zapewne w ciągu tygodnia. Natomiast ja wynegocjowałam u Billie kilka ręcznie malowanych obrazów, które zawisły na ścianach nie tylko w salonie, a także mojej sypialni.

Uwielbiałam sztukę, zaś Billie niekoniecznie.

Dzięki kontaktom pani Richardson ściągnęłam na wyspę swojego mercedesa. Isaac dobrze o niego zadbał i pozbawił starego gruchota stukania pod maską.

– Wstałaś przede mną?

Wyrwana z zamyślenia, spojrzałam na ziewającą Billie, która wykonała po przebudzeniu tę samą czynność, co ja.

– Jak widać. – Rozłożyłam delikatnie dłonie, patrząc na Billie, która popijała sok pomarańczowy. – Jedziemy dziś do oceanarium? – zapytałam, doskonale zdając sobie sprawę, że chciała odwiedzić to miejsce. Zanim zdążyła odpowiedzieć, naszą rozmowę przerwało wibrowanie mojego telefonu. – Pani Richardson – powiedziałam, gdy uniosłam komórkę bliżej twarzy, po czym dotknęłam zielonej słuchawki.

Dopytała o kilka rzeczy potrzebnych jej do rozpoczęcia procesu produkcji obuwia oraz podała orientacyjną datę zakończenia. Podziękowałam jej za wszystko i rozłączyłam się, przechodząc do robienia porannej kawy dla naszej dwójki.

– Skąd wiedziałaś, że chcę się tam wybrać? – zapytała.

– Ciągle o tym gadasz, więc chyba nietrudno się tego domyślić. – Zmarszczyłam czoło, unosząc brwi. – Masz na dzisiaj ustaloną jakąś pracę?

– Tak, ale zajmie mi to trzy godziny. Uwinę się jak mróweczka i będziemy mogły się tam wybrać.

Dziś są moje urodziny.

Billie co roku atakowała mnie głośno śpiewanym „sto lat”, gdy tylko mnie zobaczyła. Często była także pierwszą osobą, która dzwoniła do mnie, kiedy tylko wybiła północ, aby koniecznie szóstego maja złożyć mi życzenia.

Nigdy nie lubiłam urodzin. Choć „nigdy” to być może zbyt duże słowo.

Nienawidziłam ich od momentu, kiedy nie mogłam spędzać ich ze wszystkimi osobami, które kochałam. A to grono co roku się uszczuplało. Jak miałam się cieszyć z tak szczególnego dnia, skoro tylko przypominał mi on, jak wiele było w moim życiu osób, które na zawsze odeszły?

Po godzinie kompletnego odcięcia od świata i stania jak słup soli w samotności w salonie weszłam po schodach na górę do swojego pokoju i udałam się do garderoby w poszukiwaniu stroju do oceanarium. Wybrałam luźny kolorowy T-shirt z nadrukiem, który imitował tatuaże i związałam go tuż pod piersiami w supełek, aby odkrywał mi część brzucha. Na biodra wsunęłam jeansowe, podarte szorty. Deszcz ustał, a prognoza pogody w telefonie na dalszą część dnia nie wskazywała na to, aby miało padać. Moje stopy zdobiły koturny od Isabel Marant. Wykonałam swój dzienny makijaż i zapukałam do pokoju Billie, po czym wychyliłam się zza drzwi.

– Jestem gotowa. Jak ci idzie?

– Już kończę. Zajęło mi to mniej czasu, niż myślałam. – Przyjaciółka szybko stukała w klawiaturę komputera, dotknęła raz myszki i zamknęła laptopa. – Daj mi pół godziny i możemy jechać. – Wzrok Billie przeniósł się z laptopa na mnie. Powolnym ruchem badała mnie od czubków moich koturn, po ostatni odstający włos na głowie. – Wyglądasz przepięknie – stwierdziła.

– Dziękuję. – Zrobiłam piruet i padłam na kanapę stojącą przy drzwiach.

Współlokatorka przeszła przez drzwi łączące jej pokój z łazienką i odkręciła wodę. Ja natomiast nie miałam zamiaru siedzieć bezczynnie. Złapałam za pilota sterującego wieżą stereo, po czym ją włączyłam, puszczając naszą ulubioną składankę. Na refren piosenki wbiegłam do łazienki. Chwyciłam za szczotkę do włosów i przyłożyłam ją do ust.

– But since you been gone – zaczęłam śpiewać, chociaż to chyba za duże słowo. W tym momencie bardziej przypominało to krzyk, niż anielski śpiew. Kołysałam biodrami, zachęcając tym samym Billie do wspólnego śpiewania.

– I can breathe for the first time – krzyczała blond pieguska pod prysznicem, wylewając na dłoń szampon. Kołysząc biodrami, jednocześnie spieniła kosmetyk na swoich włosach.

Śpiewałyśmy dalej nasz ukochany hit z dwa tysiące czwartego roku. Piosenka Kelly Clarkson Since U Been Gone chociaż miała swoje lata, wciąż potrafiła nas rozkołysać. Idealnie nawiązywała do sercowych rozterek moich i przyjaciółki. To raczej Billie łamała serca szybciej niż mężczyźni jej. Nie była łatwa, choć wiele wspólnych znajomych, którzy nie znali jej tak dobrze jak ja, zapewne tak myślało. Ja natomiast byłam wychowana inaczej i nie potrafiłam pójść do łóżka z mężczyzną, do którego nic nie czułam.

– Emily dzwoni. – Podniosłam telefon przyjaciółki i pokazałam jej ekran przez szybę kabiny prysznicowej.

– Odbierz.

– Tu Alison, Billie się kąpie. – Jej asystentka doskonale mnie znała. Mało tego, często współpracowała z Emmą, kiedy ja i Billie miałyśmy kaprys stworzenia wspólnej kolekcji. Kiedy oznajmiła mi w jakiej sprawie dzwoni, otworzyłam szeroko usta i patrzyłam na przyjaciółkę, jakbym dostała udaru. Billie pytająco kiwnęła głową, zakręcając kurek. Po krótkiej rozmowie, rozłączyłam się.

– Emily wysłała ci e-mail, ale głównie chodzi o to, że masz propozycję stworzenia linii ubrań we współpracy z Dorothy Perkins. – Patrzyłam, jak teraz Billie dostaje udaru.

– Pierdolisz! – Podbiegła do laptopa, zostawiając za sobą mokrą strużkę, i otworzyła ekran, dysząc w pośpiechu. – Ali, to chyba jakiś pierdolony sen. – Pośpiesznie wpisała hasło do poczty elektronicznej i otworzyła wiadomość, która nas ciekawiła.

– A jednak to nie sen – zabrzmiałam spokojnie, przytulając przyjaciółkę.

Obie zaczęłyśmy skakać i piszczeć jak nastolatki. Billie zadzwoniła ponownie do Emi, aby dogadać kilka rzeczy związanych ze współpracą. Przedstawiła swój pomysł, który wpadł jej do głowy w przeciągu kilku minut, oraz oczekiwania, aby asystentka mogła dopiąć część szczegółów z Dorothy.

– Nie mogę uwierzyć w to, jak szybko odnosisz sukcesy. Jestem z ciebie taka dumna – wypowiedziałam, kiedy emocje opadły.

– Ja z ciebie też, kochanie.

Stałyśmy w miejscu tak długo, że przez ociekające włosy mojej przyjaciółki, na podłodze zrobiła się mokra plama, choć reszta jej ciała dawno już wyschła. Billie odgarnęła za ucho kosmyk i złożyła na moim czole czuły, przyjacielski pocałunek. Podeszła do szafy i wybrała podobną stylizację do mojej.

Wyszłyśmy z domu. Zajęłam miejsce kierowcy w mercedesie, rzucając torebkę na tylne siedzenie. Nie byłam dumna z tego auta, ale lepszy rydz niż nic – tak mawiała moja mama. Na chwilę obecną miałam inne priorytety niż ekskluzywny samochód.

Po kilkudziesięciu minutach jazdy w lekkim korku, rozmowie i stosie wydobywających się z ust Billie przekleństw, byłyśmy na miejscu. Cieszyłam się na myśl o wspólnym spędzaniu czasu. Myślę, że to jedyne, czego moje serce chciało w tym momencie. Zamierzałam się delektować tą chwilą, sekunda po sekundzie.

Przekręciłam nieśpiesznie ciało na fotelu i złapałam rzuconą wcześniej na tylne siedzenie torebkę. Wysiadłam z auta i zamknęłam drzwi, włożyłam na nos ciemne, kocie okulary z lustrzanymi szkłami. Kochałam je, ponieważ nie było widać przez nie, że świdrowałam wzrokiem wszystkie osoby z naprzeciwka, kiedy szłam z Billie do kasy po bilet.

– Chcę najpierw zobaczyć delfiny! – Zabrzmiała jak mała dziewczynka, próbując postawić na swoim i wymachując biletami trzymanymi w dłoni.

Uśmiechnęłam się, patrząc z entuzjazmem na jej rozradowanie, a po głowie krążyły mi myśli, jak bardzo kocham tę kobietę.

Nie mogłam sobie wyśnić lepszej przyjaciółki.

Złapałam ją pod ramię i ruszyłyśmy korytarzem za kilkoma osobami. Mijałyśmy kolejne zakręty i schody, uważnie czytając znaki, które pozwalały nam dotrzeć na miejsce. Po pięciu minutach stałyśmy na trybunach i czekałyśmy, aż zbierze się więcej osób, aby pokaz mógł się zacząć.

Wysoki mężczyzna zajmujący miejsce obok Billie, złapał swojego, na oko, trzyletniego syna i posadził go na barkach, żeby mały mógł komfortowo obserwować całe przedstawienie. Widowisko się rozpoczęło. Delfiny robiły przeróżne akrobacje. Przypominało mi to występ orkiestry, gdzie dyrygent nakazywał grać odpowiednie dźwięki. Ssaki bacznie słuchały i obserwowały swoją trenerkę. Robiły wszystko z gracją baletnicy. Billie stała z otwartymi ustami i co chwilę podskakiwała, klaszcząc w dłonie.

Nie spodziewałam się, że dwudziestodwulatka, która posiada własną firmę, może odnaleźć w sobie tak wiele dziecięcej radości. Jak niewiele człowiekowi potrzeba, aby wywołać na twarzy uśmiech. W tym przypadku wystarczyło dwadzieścia pięć euro na bilet do oceanarium.

– Pod koniec zwiedzania chcę zobaczyć to jeszcze raz. – Przyjaciółka złapała mnie za ramiona i lekko potrząsnęła.

Mimowolnie się uśmiechnęłam, a dłonią pogładziłam jej rękę.

– Dobrze – odpowiedziałam przez śmiech.

Złapałam Billie za dłoń i ustawiłam się w kolejce do wyjścia, aby znów znaleźć się w plątaninie ciemnych korytarzy. W ścianach znajdowały się przeróżne akwaria z wieloma gatunkami ryb i nie tylko. Były także żółwie, rozgwiazdy oraz przesłodkie małe krabiki. Co rusz mijałyśmy tabliczki o zakazie robienia zdjęć z fleszem.

Zmęczona dwugodzinnym chodzeniem, usiadłam na murku oczka wodnego, w którym pływały duże, złote ryby i poprosiłam Billie o sesję. Przyjaciółka zaczęła robić serię zdjęć, a ja przybierałam różne pozycje, do momentu, aż jedna z ryb nie machnęła ogonem i chlapnęła we mnie wodą. Podskoczyłam i w mig znalazłam się obok Billie, która stała trzy metry ode mnie, ostro się ze mnie nabijając.

– To nie jest śmieszne! Mam mokrą połowę pośladka, razem z plecami. – Uderzyłam ją pięścią w ramię, ale ona ani na chwilę nie przestała się śmiać. Skrzyżowałam więc ręce na klatce piersiowej i postanowiłam poczekać, aż się uspokoi. – Chodź oglądać delfiny. Minęły już dwie godziny, odkąd zaczęłyśmy oglądać te przesłodkie rybki – burknęłam, wskazując na oczko wodne.

Billie wyprostowała się z zachwytu i chwyciła mnie za rękę, by pociągnąć ponownie w stronę basenu z delfinami.

Kolejny raz zaczął się pokaz. Z racji tego, że widziałam to już wcześniej, nie robiło to na mnie takiego wrażenia, jak za pierwszym razem. Za to Billie wciąż bawiła się świetnie. Mój wzrok powędrował na trybuny naprzeciwko. Badałam wzrokiem każdą osobę, a ten widok zdawał się być znacznie ciekawszym obrazkiem na ten moment. Uwielbiałam oglądać reakcje ludzi, a zwłaszcza dzieciaków, które cieszyły się o stokroć bardziej niż ich rodzice.

Czarnoskóry mężczyzna podał watę cukrową swojej córce, brunet pokazywał coś synowi palcem, zaś rudowłosa kobieta nagrywała cały występ telefonem. Wodziłam wzrokiem po tłumie, aż w końcu umysł spłatał mi figla. Derek? Czy to naprawdę on właśnie pomachał mi z cwaniackim uśmieszkiem?

Nie, kurwa, nie. To nie może być on, pomyślałam i spuściłam wzrok.

Nie tutaj. Nie w momencie, kiedy zaczęłam nowe życie. To na pewno umysł, który nie ma w sobie za grosz moralności, postanowił mnie wyśmiać. Nie chciałam go tu i nie potrzebowałam. Nawet nie powinnam go poznać kilka lat temu. Potrząsnęłam głową i nie mając w sobie odwagi, przeniosłam wzrok na przyjaciółkę.

– Billie, czy mogłabyś spojrzeć na trybuny naprzeciwko i powiedzieć mi, czy widzisz na nich kogoś znajomego?

– Widzę… – mruczała, zapewne wodząc wzrokiem po ludziach z naprzeciwka. – O ja pierdolę.

– Co?!

– Widzę uroczego blondyna, którego mogłabym przelecieć.

– Kurwa, Billie – syknęłam. – Nikogo więcej, nikogo znajomego?

– Nie… O co ci chodzi?

Dopiero teraz odważyłam się podnieść na nowo wzrok. Potrząsnęłam głową. Mogłabym przysiąc, że widziałam Dereka Harrisa. Teraz miejsce, w którym stał, było puste.

Umysł spłatał mi figla.

Po kilku godzinach wróciłyśmy do domu.

– Idę popracować – rzuciłam szybko, mijając Billie na schodach. Nie chciałam dłużej zaprzątać sobie głowy człowiekiem, który nie zasługiwał, aby o nim myśleć.

– Wieczorem wychodzimy.

– Billie, nie mam ochoty.

– Nie dyskutuj ze mną. Wieczorem wychodzimy.

Świetnie.

Stuknęłam szklanką o blat biurka i otworzyłam laptopa. Dziś musiałam zająć się papierkową robotą. Nienawidziłam tego. Odpisywałam na e-maile, podpisałam kilka dokumentów i wykonałam parę telefonów.

– Zbieraj się – usłyszałam po kilku godzinach.

Przerzuciłam wzrok z ekranu na Billie, stojącą naprzeciwko.

– Nie skończyłam.

Poirytowana podeszła do biurka i zamknęła ekran laptopa, na którym pracowałam. Opadłam na oparcie i zmierzyłam ją karcącym spojrzeniem.

– Skończyłaś, zbieraj się – rzuciła nerwowo, na co przewróciłam oczami.

Przeszłam do garderoby, a Billie co jakiś czas podtykała mi bourbon z dwoma kostkami lodu. Po godzinie i wielu trudnych wyborach czarna, atłasowa sukienka opinała moje ciało. Na nogi wsunęłam sandałki na szpilkach. Billie ubrała się w jedwabną, czerwoną sukienkę ze swojej kolekcji. Stylizacje dopełniłyśmy biżuterią i po wypiciu kilku kolejnych drinków, byłyśmy gotowe ruszyć na imprezę. Lekko chwiejnym krokiem wyszłyśmy przed dom, aby poczekać na taksówkę.

Kilka metrów od nas dostrzegłam wiśniowe bugatti, które również znajdowało się na mojej liście wymarzonych aut. Piękny chiron wręcz hipnotyzował mnie spojrzeniem swoich świateł, a przyciemniane szyby nie zdradzały twarzy kierowcy. Zauroczona tym widokiem nie mogłam oderwać od niego wzroku. Uwielbiałam nowoczesne, szybkie auta.

– Ali, po raz kolejny mówię: wsiadaj. – Przyjaciółka stała przy otwartych drzwiach taksówki i zapraszała mnie do środka. Pokręciłam głową i wsiadłam do auta, a chwilę później kierowca ruszył z miejsca. Usłyszałam za nami przyjemny ryk wiśniowego bugatti.

– Czasami zastanawiam się, czemu jesteś moją przyjaciółką.

Billie spojrzała na mnie z ukosa, podnosząc pytająco brew do góry.

– Jesteś tak męcząco władcza – rzuciłam sarkastycznie, po czym się zaśmiałam.

– Jestem nadopiekuńcza, nie władcza.

Ponownie parsknęłam śmiechem i poprawiłam bransoletkę znajdującą się na lewej ręce.

– Ktoś musi bronić twojej dupy. – Dźgnęła mnie łokciem pod żebrami. – Z takim charakterkiem – dodała.

– Ej! – Tym razem to ja dźgnęłam ją upominająco w bok. – Nie pozwalaj sobie.

Odwróciłam się i dostrzegłam, że wiśniowy chiron wciąż za nami jedzie. Ruszyło w tym samym momencie, co my i nie dawało się zgubić.

– Nie masz wrażenia, że ten samochód nas śledzi? – Wskazałam kciukiem za siebie.

– Nie zauważyłam.

No jasne, że nie zauważyła, skoro jest zajęta siedzeniem w telefonie.

– Poza tym mam dla ciebie niespodziankę. Będzie czekała na nas w lokalu.

– Jaką?

– Nie mogę ci powiedzieć, to niespodzianka, kochanie.

Przewróciłam oczami. Nie lubiłam niespodzianek.

Po chwili dojechaliśmy do przytulnego lokalu na plaży. Chwiejnym krokiem zmierzałyśmy w jego stronę, a nasze szpilki zapadały się w piasku do momentu, aż nie dotknęły twardej, drewnianej posadzki.

Lokal był przytulny. Znajdował się na środku plaży, a parkiet wbudowany w piasek pozwalał na swobodne poruszanie. W kącie stał mały bar, kilka stolików, a reszta przestrzeni była przeznaczona do tańca. Całość została wsparta na kilku kolumnach, na których zawieszono białe baldachimy. Dookoła znajdowały się loże.

Podeszłyśmy do baru, a chwilę później miły, młody blondyn, ubrany w białą koszulę z przypinką „Joshua”, podał mi szklankę z bursztynową cieczą. Usiadłam na barowym stołku i spoglądałam w jej środek, odlatując gdzieś myślami. Przekręcałam naczynie w dłoni i co chwilę upijałam łyk. Dwadzieścia trzy lata, kto by pomyślał, skoro niedawno miałam zaledwie dwanaście.

– Topienie smutków? – usłyszałam znajomy głos za sobą.

Odwróciłam się i ujrzałam Isaaca, który przywdział na usta łobuzerski uśmiech. Podskoczyłam na krześle i stając na równe nogi, zerwałam się do mocnego uścisku. Przytulałam go, niemal miażdżąc mu klatkę piersiową.

– Isaac! – pisnęłam. – Tęskniłam za tobą. – Jego obecność rozgoniła melancholię, która na moment zagościła w mojej duszy. – Czyżbyś to właśnie ty był moją niespodzianką? – Uśmiechnęłam się najszerzej, jak tylko potrafiłam.

Ucieszył mnie jego widok. Isaac to wspaniały, niesamowicie przystojny mężczyzna, który dla mnie od zawsze był jak starszy brat. Nie mogłam na niego spojrzeć w innej kategorii. Od samego początku fantastycznie się z nim dogadywałam. W Nowym Jorku kilka razy nawet pozwalałam mu nocować u siebie, kiedy wracał z imprezy i zjawiał się pod moimi drzwiami, mówiąc, że do domu ma za daleko, co było prawdą. Zawsze spędzaliśmy noce na długich rozmowach i morzu wylanych ze śmiechu łez. Różnica czterech lat absolutnie nie przeszkadzała nam w tym, aby doskonale się ze sobą dogadywać.

– Nie do końca. Jest jeszcze ona. – Blondyn wskazał jakiś punkt za mną. Odwróciłam wzrok we wskazywanym przez niego kierunku. Po raz kolejny zaczęłam piszczeć. Myślę nawet, że Joshua stojący za barem miał mnie serdecznie dość. W oddali zobaczyłam najmłodszą z trójki rodzeństwa. Laura szła z Billie w moją stronę. Zerwałam się do biegu i rzuciłam jej się na szyję, o mały włos jej nie przewracając.

– Jak ja się cieszę, że was widzę – zapiszczałam jej do ucha.

– A myślałaś, że twoje dwudzieste trzecie urodziny pozwolimy ci spędzić w samotności? – Laura uśmiechnęła się, a ja odpowiedziałam jej tym samym.

Wszystkie trzy doszłyśmy do Isaaca, chichotając. Kiedy znalazłyśmy się obok brata, całą trójkę zamknął w objęciu.

– Moje małe dziewczynki – podsumował.

– Wcale nie takie małe. – Poczochrałam jego włosy, na co on odsunął się zamaszyście i pogroził mi palcem. Następnie ułożył włosy na oślep i pokazał mi środkowy palec, a ja parsknęłam śmiechem. – To najlepsza niespodzianka, jaka ostatnio mi się przytrafiła. Rozumiem, że śpicie u nas? Miejsca mamy dużo.

Laura skinęła głową.

– Świetnie. – Potarłam dłonie o siebie. – Nie mogę się doczekać, aż pokażę wam nasz dom.

– No nie wiem. – Mój entuzjazm zgasił blondyn. – Ja to może wyrwę jakąś dziewczynę i spędzę noc u niej – zażartował z szyderczym uśmieszkiem, który w zasadzie zwiastował, że w jego słowach było ziarenko prawdy.

– Wyrwać to ty możesz mnie. Teraz w stronę baru, a potem na parkiet – odpowiedziałam z ironią, po czym złapałam go pod rękę.

To zdecydowanie nie był mój dzień do picia. Mało zjadłam i nie czułam się w nastroju do imprezowania, choć cieszyłam się obecnością bliskich. Po kilku wypitych szklankach alkoholu, byłam już nieźle wstawiona. Przynajmniej rozmowa nam się kleiła. Isaac porwał mnie do tańca, a ja poprosiłam go, aby nie wykonywał gwałtownych obrotów. Wykazał się zrozumieniem.

Położył dłonie we wcięciu mojej talii i płynnie poruszał się ze mną w rytm muzyki. Po przetańczeniu pierwszego numeru dał mi do zrozumienia, że idzie złowić okazję. Wypowiedziałam nieme powodzenia, a on uniósł kciuk. Zaśmiałam się na ten gest.

W tłumie odnalazłam Billie, której szepnęłam na ucho, że idę się czegoś napić. W końcu i tak mój partner do tańca postanowił mnie zostawić. Podeszłam do baru, a Joshua widząc mnie, postawił szklankę z dwoma kostkami lodu i wlał do niej bourbonu.

– To od jakiegoś przemiłego pana, już zapłacone.

Automatycznie zmarszczyłam brwi.

Chwyciłam szklankę w dłoń i obróciłam się na krześle barowym, świdrując spojrzeniem lokal. Nie dostrzegłam nikogo znajomego. Poza tym na wyspie byłam nowa, więc trudno było o jakiekolwiek znajomości. Nikt z klientów nawet nie zwrócił spojrzenia w moją stronę. Przytłumione światło laserów uniemożliwiało wodzenie wzrokiem po gościach, ale wiedziałam, że ten ktoś tu jest. Tylko nie mogłam znaleźć go w tłumie tańczących ludzi. Wypiłam bourbon jednym haustem i napisałam wiadomość do Billie, że muszę wyjść do łazienki. Zrobiłam to, aby była spokojna, kiedy zniknę jej z oczu. Nie chciałam szukać jej w tłumie. Przeszłam przez piasek, co było znacznie trudniejsze niż wcześniej, zważając na moje buty oraz ilość wypitego alkoholu.

Dotarłam do łazienki, zamknęłam drzwi i weszłam do jednej z kabin. Nagle usłyszałam otwierające się drzwi. Rozsunęłam zasuwkę i wychodząc ze środka, zamarłam.

Moje demony powróciły. Drwiły ze mnie, świetnie bawiły się moimi uczuciami i wysysały moją czerstwą, zranioną duszę. Wszystkie przybrały jedną postać – Dereka Harrisa. Stał, opierając się o umywalkę, i patrzył na mnie z założonymi na klatce piersiowej rękoma, delikatnie się uśmiechając. Wbiłam w niego pusty wzrok. Zastanawiałam się, jak to możliwe, że spotkałam go w miejscu, w którym miałam zacząć nowy rozdział.

Nie wiedziałam, jak mam zareagować, co powiedzieć. Dlatego brak jakiejkolwiek reakcji wydał mi się najbezpieczniejszym wyborem, choć serce niemal wyskakiwało mi z piersi. Biło tak mocno, że wydawało mi się, iż czuję jego dudnienie w skroniach. Podeszłam umyć ręce, nie zwracając na niego uwagi i odkręciłam zimną wodę. Miałam nadzieję, że chociaż tak ostudzę swoje emocje, a wizualizacja koszmaru, który przeżyłam za sprawą stojącego obok mężczyzny, zniknie.

– Pięknie wyglądasz.

Jego głos sprawił, że się wzdrygnęłam. Po ciele przeleciał mi dreszcz i nie był on przyjemny nawet w najmniejszym stopniu.

– Dzięki za drinka. Nie prosiłam. – Zbagatelizowałam jego komplement, jednocześnie ośmieliłam się wydobyć z gardła kilka słów.

Moje ręce drżały, a ja usilnie próbowałam nad tym zapanować. Nie chciałam pokazać mu, jak wiele skrajnych emocji mną targa. Z jednej strony nie chciałam go znać, zaś z drugiej, łączyło mnie z nim tyle wspólnych rzeczy. Czas, który spędzaliśmy na jego koncertach. Zbliżenia wywołujące gorąc przebiegający wzdłuż kręgosłupa. Onieśmielające spojrzenia, które przyciągały mnie i nie pozwalały oderwać od niego wzroku.

Jednak był też ból, wiele złych słów wypowiedzianych w emocjach, kłótnie oraz porzucenie mnie, kiedy dowiedział się, że jestem w ciąży. Właśnie tego ostatniego nigdy mu nie wybaczę. Powinien być przy mnie, gdy zaczęły się komplikacje, kiedy straciłam Laylę. Jedyną osobą, która zawsze trzymała moją dłoń w trudnych chwilach, była Billie. Właśnie dlatego tylko ona otrzymała całe moje serce.

Wytarłam dłonie.

– Wiem, ale chciałem dać o sobie znać.

Parsknęłam i ruszyłam w stronę wyjścia. Próbowałam przejść obok Dereka z największą gracją, na jaką mogłam teraz sobie pozwolić. Jego dłoń objęła mój łokieć i zatrzymała mnie w miejscu.

– Porozmawiajmy.

– Nie, Derek. – Przygryzłam nerwowo dolną wargę, wstrzymując łzy pod powiekami. – Znowu zjawiasz się, wykorzystując moją słabość. Jestem pijana.

– Jesteś też piękna.

Ja pierdolę, zrzygam się.

– Och – parsknęłam ponownie, wykrzywiając wargi sarkastycznie. – Ile razy w moim życiu obdarzysz mnie kolejnym tandetnym tekstem?

– Dużo rzeczy się zmieniło, odkąd zerwaliśmy.

Nie uzyskałam odpowiedzi na swoje pytanie.

Jego twarz nie zdradzała żadnych emocji. Potrafił się świetnie kontrolować, ale tę zmianę dało się odczuć. Wcześniej był raczej porywczy i rozstrojony emocjonalnie, natomiast teraz niesamowicie opanowany i spokojny.

– Mam ci przypomnieć, jak to wszystko wyglądało?! – Podniosłam głos, na co jego szczęka lekko drgnęła. – Ja nie zapomniałam, Derek. Niczego.

Wyszarpnęłam się, a ten gest sprawił, że zmarszczył brwi. Nie dlatego, że był zły. Nie spodziewał się po mnie takiej reakcji, bo myślał, że nadal jestem podatna na jego manipulację.

Złapał mnie w pasie i przyciągnął do siebie. Nie rozumiał, że bliski kontakt z nim jest ostatnią rzeczą, jakiej pragnę. Moje dłonie automatycznie opadły na jego klatkę piersiową, jakby chciały się obronić przed tą bliskością. Byłam słaba i zbyt pijana, żeby teraz z nim walczyć. Spojrzałam na odbicie Harrisa w lustrze. Dostrzegłam kotwicę na karku, której wcześniej nie miał. Przez ułamek sekundy, moje brwi drgnęły. Zastanawiałam się, co oznaczał ów tatuaż.

– Uwielbiam twój dotyk i to, jak pachniesz – wyszeptał mi do ucha, a ja się wzdrygnęłam.

– Koniec tych gierek. – Jednym, zdecydowanym ruchem odsunęłam go od siebie.

On próbował się na nowo do mnie zbliżyć, natomiast ja unikałam jego dłoni, jak tylko mogłam. Wywiązała się między nami delikatna szarpanina, w efekcie czego jego opinająca ciało koszulka podciągnęła się w górę.

– C… co to jest?! – krzyknęłam spanikowana i odskoczyłam jak trafiona piorunem od jego ciała, kiedy w odbiciu lustra ujrzałam pistolet za paskiem.

Położyłam dłoń na ustach. Byłam przerażona. Broń w rękach prawdziwego szaleńca sprawiała, że paraliżował mnie strach. Zapamiętałam go jako półgłówka, który wykorzystywał moje słabości, aby zawładnąć sercem. A teraz ten półgłówek był uzbrojony. To sprawiło, że mnie obezwładnił i wywołał jeszcze większy strach. Co przede mną ukrył i dlaczego posiadał broń? W mojej głowie pojawiło się tak wiele pytań, na które nie chciałam znać odpowiedzi.

– Glock i nie zachowuj się, jakbyś się mnie bała – rzucił, jakby co najwyżej recytował mi pozycje z karty dań. Tak samo luźno i radośnie.

To sprawiło, że zobaczyłam w nim jeszcze większego szaleńca. Cofałam się, a on napierał.

W moich płucach zapłonęło tysiące zapałek. Czułam, że coś boleśnie zaciska się na mojej klatce piersiowej. Brakowało mi powietrza. Coraz bardziej chciałam stąd uciec i znaleźć się w ramionach Isaaca albo po prostu wybudzić się z tego koszmaru.

– Chcę stąd wyjść. – Ruszyłam w stronę drzwi, jednak Derek był szybszy.

Kiedy tylko moja dłoń dotknęła klamki, on położył rękę na jasnym drewnie, blokując mi drogę ucieczki. Oparłam policzek o drzwi i mocno zamknęłam oczy. Wciąż czułam na sobie jego oddech. Był tak blisko mnie, zbyt blisko.

– Alison, spójrz na mnie. – Odgarnął kosmyk hebanowych włosów, które opadły mi na twarz. – No dalej, mała, zrób to.

Odwróciłam się powoli z zaciśniętymi powiekami. Wciąż byłam przyklejona do jasnych drzwi, wręcz wcisnęłam potylicę w drewno. Chciałam, żeby ktoś tu wszedł i wybawił mnie z sytuacji, w jakiej się znalazłam. Czułam, że nie zdołam dłużej wytrzymać. Strach spowodował, że zapomniałam, jak się oddycha, a organizm wręcz domagał się życiodajnego tlenu.

– Boję się… – To ostatnie, co uleciało z moich ust, zanim zemdlałam.

ROZDZIAŁ 4

Ból w skroniach był nie do zniesienia. Wiedziałam, że gdy tylko uchylę powieki, najmniejszy promyk światła, który się pod nie wedrze, da mi złudzenie jakby tęczówki zapłonęły.

Robiłam to powoli. Otwierałam oczy milimetr po milimetrze, pozwalając sobie zobaczyć coraz więcej. Odsunęłam się gwałtownie na drugi kraniec łóżka, kiedy dostrzegłam Dereka, siedzącego w szarych dresach na skraju materaca po mojej stronie. Skąpany był w półmroku dzięki zasuniętym ciężkim, ciemnym zasłonom. Wyciągnął w moją stronę szklankę z zielonkawym płynem, delikatnie się przy tym uśmiechając. Nakryłam się kołdrą po same ramiona i przyciągnęłam kolana do piersi.

– Boisz się mnie – wysapał Derek cicho, kiedy odwróciłam spojrzenie w przeciwną stronę, by na niego nie patrzeć.

Miał rację. Tak mocno jak go nienawidziłam, tak równie mocno mnie teraz przerażał.

– Dziwisz mi się? – Przytuliłam białą pościel do policzka. – Miałeś broń.

On jedynie głośno westchnął i postawił zielonkawy płyn na szafce obok łóżka. Kątem oka widziałam, że wstaje i patrzy na mnie z góry, jakby chciał pokazać swoją wyższość.

– Czas na szczerość.

Tymi słowami znowu zwrócił na siebie moją uwagę. Włożył dłonie do kieszeni. Nie spodziewałam się, że człowiek pokroju Dereka Harrisa będzie na nią gotowy.

– Znajdujesz się w jednej z naszych siedzib. – Przerwał, jakby nie wiedział, od czego ma zacząć, a ja nie rozumiałam absolutnie nic z tego, co do mnie mówił. – Nigdy nie przestałem cię kochać. Nigdy nie przestałem uczestniczyć w twoim życiu. Zawsze byłem blisko ciebie, nawet kiedy… – Dokładnie wiedziałam, co miał na myśli, dlatego automatycznie odwróciłam wzrok.

– Zostawiłeś mnie – odparłam. – Wtedy, kiedy najbardziej cię potrzebowałam. – Głośno wciągnęłam powietrze. – Nie interesuje mnie, co masz mi do powiedzenia i gdzie się znajdujemy. Chcę wrócić do domu.

– Jestem capo bastone – wypalił, a ja nie do końca wiedziałam, o czym mówi, a pomimo to, suchość w gardle stała się bardziej uporczywa niż wcześniej – Podszefem mafii, która rozprowadza kokainę. Na jej czele stoi mój kuzyn, Mason – objaśnił.

Słuchałam go, ale miałam wrażenie, że nie docierają do mnie żadne słowa. Derek? Podszefem w mafii? To nie brzmiało jak coś, co mogło być realne. Poza tym, jaki kuzyn? Nic nie rozumiałam. Przecież on nie miał rodziny.

– Nie – parsknęłam, przeciągając ostatnią głoskę. – Jesteś muzykiem i zrobiłeś mi dziecko, pieprząc mnie na jebanej perkusji! – wypaliłam w złości. – Przestań opowiadać mi kłamstwa.