Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
11 osób interesuje się tą książką
Bo przecież nie ma nic złego w mroku, jeśli tylko się z nim zaprzyjaźnisz.
Chloe nie była świadoma, że ratunek ze strony czarującego złodzieja i spędzenie z nim jednej nocy tak bardzo odmieni jej życie.
Devon Winslow niespodziewanie pojawił się w życiu Chloe i pokazał jej świat, o którym nawet nie śniła. Po złożeniu kilku obietnic zniknął jak wszystko, co kobieta znała. Jeszcze wtedy nie zdawała sobie sprawy, że ta krótka noc spowoduje, że ich ścieżki ponownie się połączą.
Głupi błąd sprawił, że spotkali się ponownie po dwóch latach, a Devon złożył Chloe propozycję nie do odrzucenia. The World Fair Necklace miał przynieść im bogactwo, lecz podczas rabunku Winslow zdał sobie sprawę, że Chloe Lancaster skradła o wiele więcej niż drogocenny naszyjnik.
Może tym razem to ona uratuje życie złodzieja?
Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia. Opis pochodzi od Wydawcy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 391
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © for the text by Klaudia Kupiec
Copyright © for this edition by Wydawnictwo NieZwykłe, Oświęcim 2024
All rights reserved · Wszystkie prawa zastrzeżone
Redakcja: Alicja Chybińska
Korekta: Anna Łakuta, Martyna Janc, Wiktoria Garczewska
Oprawa graficzna książki: Weronika Szulecka
ISBN 978-83-8362-693-2· Wydawnictwo NieZwykłe · Oświęcim 2024
Grupa Wydawnicza Dariusz Marszałek
Dwa lata wcześniej
Chloe Lancaster na własnej skórze przekonała się, że przed upiorami nie da się uciec. Nawet jeśli zamknie się drzwi na klucz, demony przez nie przejdą. Prędzej czy później wyciągną krzywe, szponiaste palce po swoją ofiarę, aby odebrać należytą zapłatę – duszę.
Lecz…
Czy ona jeszcze ją posiadała?
Nawet jeśli szczątki pozostały ukryte gdzieś na dnie jej serca, pragnęła je wszystkie oddać. Nie chciała już dłużej czuć, nie chciała… nie chciała po prostu żyć.
W niebywale gwieździstą noc stanęła na szczycie zegara w Barret Town, a wiatr rozwiał nie tylko jej włosy, lecz także klapy skórzanej ramoneski. Podeszła do krawędzi i omiotła wzrokiem małe, zepsute miasto. Zdała sobie sprawę, że od narodzin zdołało wyssać z niej całą radość, a teraz – w wieku dwudziestu czterech lat – nie miała w sobie nawet grama szczęścia.
Wszystko odeszło wraz ze śmiercią jedynej osoby, którą kochała. Odczuwane tęsknota i smutek sprawiły, że chciała to zakończyć. Rozłożyła ręce na boki, zamykając na chwilę oczy.
– Jeśli to zrobisz, znów z nią będziesz – szepnęła sama do siebie, a po jej policzku potoczyła się samotna łza. – Znów będziesz mogła ją zobaczyć i przytulić.
Odruchowo odgarnęła włosy, które wpadły jej do ust, i spojrzała w gwiazdy.
– Panie, przepraszam, że planuję zgrzeszyć – głos jej się łamał – ale nie potrafię znieść uczucia pustki. Mam nadzieję, że to zrozumiesz, bo odbierając mi ją, zabrałeś również cząstkę mnie. Wybacz, że…
Coś ugrzęzło jej w gardle. Nie potrafiła przyznać się na głos do czynu, którego zamierzała się dopuścić. Po raz ostatni spojrzała na rozświetlone miasteczko i poczuła, że choć spędziła w nim całe życie, stało się dla niej tak cholernie obce. Kiedy włamała się do budynku i weszła na szczyt zegara, obiecała sobie, że nie spojrzy w dół, a wysokość jej nie przerazi. Jednak i tę obietnicę złamała.
Patrzyła na grupę roześmianych nastolatków wyglądających z tej wysokości jak mrówki, śmiejących się do rozpuku, rozlewając piwo, które popijali z plastikowych kubeczków. Poczekała, aż znikną za zakrętem, ponieważ nie chciała, by jej śmierć pociągnęła za sobą kolejne ofiary.
Ponownie rozłożyła ręce na boki i zerknęła w dół, upewniając się, że na chodniku nie ma żadnej żywej duszy.
Była…
Mężczyzna spojrzał na nią, a ona cofnęła się gwałtownie, przyciskając plecy do ściany zegara. Nie mogła zostać zauważona i dopuścić, aby policja i strażacy przeprowadzili akcję ratowniczą. Jej plan musiał się powieść.
Oddychała szybko, zastygając w przerażeniu ściskającym jej żałosne serce. Wbiła paznokcie w czerwone cegły, a ścięgna przy jej kostkach się uwypukliły. Powieki zacisnęła najmocniej, jak tylko mogła, i odliczała w głowie sekundy.
Dwieście dziewięćdziesiąt osiem, dwieście dziewięćdziesiąt dziewięć, trzysta…
Otworzyła oczy i ostrożnie podeszła do krawędzi zegara. Tak jak myślała – wystarczyło pięć minut, by mężczyzna odszedł, a ona została sam na sam ze swoimi demonami.
– Teraz albo nigdy – powiedziała, ponownie rozkładając ręce. Zamknęła oczy i westchnęła głośno, uspokajając umysł. – Wcale cię to nie zaboli, to szybka śmierć.
– Piękna noc, nieprawdaż? – usłyszała za sobą, więc gwałtownie się obróciła, a jej prawa stopa zsunęła się w przepaść. Szybka reakcja bruneta okazała się ochroną przed upadkiem. – Spokojnie, trzymam cię.
Kurczowo zacisnęła powieki, a paznokcie wbiła w miękką skórę na karku nieznajomego. Teraz nie wiedziała, co przerażało ją bardziej. Myśl, że samobójstwo jednak napawało ją lękiem, czy fakt, że trwała w ramionach obcego faceta, wciągając jego zapach. Pachniał jak stare książki, whisky i las. Jak coś dobrego i niesamowicie uzależniającego.
– Proszę, puść mnie – szepnęła, zsuwając ręce na jego tors. – Pozwól mi…
– Spójrz na mnie – poprosił łagodnym tonem, zadzierając jej podbródek.
Spełniła jego prośbę z dużą dozą nieśmiałości, która wzięła w posiadanie jej drobne ciało. Przy nim wyglądała na kruchą i niebywale delikatną osobę. Omiotła spojrzeniem jego twarz, lecz w tym momencie nie była w stanie skupić się na tym, że jej ratownik okazał się niezwykle przystojny. Jedyne, o czym myślała, to by ją puścił, skoro o to prosiła.
– Jak masz na imię?
– To nie ma żadnego znaczenia… Ja… – Nie zważając na jego obecność, pozwoliła sobie, by chwila jej słabości wypłynęła na powierzchnię w postaci łzy. – Jestem nikim. – Spuściła głowę, zerkając na dłonie zaciśnięte na klapie jego skórzanej kurtki. Natychmiast go puściła, lecz on nie zamierzał uwolnić jej z żelaznego uścisku swoich ramion.
– Zapytałem, jak masz na imię, a nie kim jesteś. – Ponownie ułożył ciepłe palce na podbródku kobiety i uniósł jej głowę. – Więc?
– Chloe – mruknęła niepewnie. – Mam na imię Chloe.
– Chloe jak?
– Chloe Lancaster – powiedziała, przełykając głośno ślinę.
W myślach powtórzył jej imię, a potem wsunął opuszki palców w nasadę krótkich, kruczoczarnych włosów dziewczyny. Pozwolił sobie na odważny gest, gdy delikatnie przycisnął jej policzek do swojego torsu. Sam nie wiedział, skąd wzięła się u niego owa delikatność, ale myśl, że właśnie uratował jedną zagubioną duszę, stała się swego rodzaju powiewem świeżości w jego złodziejskim świecie.
– Wcale nie chcesz tego zrobić. – Wziął głęboki wdech i głośno wypuścił powietrze. – Po prostu jesteś zraniona. Ludzie nie posuwają się do takich czynów, gdy czują się szczęśliwi.
Ciemnowłosa zapragnęła odpowiedzieć, że już od dawna się tak nie czuje, ale nieznajomy zrobił coś, co sprawiło, że te słowa nie dotarły do koniuszka jej języka, i coś, czego nie zrozumiała. Wziął ją na ręce i oplótł jej nogami swoje biodra, po czym usiadł. Nie potrafiła pojąć, dlaczego tak bliska obecność bruneta nie sprawiała jej dyskomfortu. Odpowiedź na to pytanie okazała się jednak znacznie prostsza, niż jej się zdawało. Nie musiała nawet sięgać do wnętrza siebie, by znaleźć jej podłoże.
Po prostu nic już jej nie obchodziło. Ani ona, ani on, ani jakikolwiek czyn, którego się dopuścił. Uważała nawet, że bez duszy była niczym szmaciana lalka, którą można sterować.
Trwali tak w zupełnej ciszy, a po jakimś czasie obecność bruneta zdawała się Chloe tylko ciążyć.
– Myślę… – odezwała się nagle, nieco się dystansując. – Myślę, że chciałabym zostać sama.
– Nie zostawię cię tu samej, Chloe – rzekł poważnie. – Nie pozwolę ci tego zrobić.
– Nawet cię nie znam. – W jej głosie czuć było bezsilność.
– Devon. – Wyciągnął dłoń w jej kierunku i zdradził swoje prawdziwe imię. – Nazywam się Devon Winslow i chcę… – Szybko zmienił bieg swoich słów z rozkazu na prośbę: – Pozwól mi sobie pomóc.
– Mnie nie da się pomóc. – Pokręciła głową, przygryzając dolną wargę. – Proszę, zostaw mnie…
– Nie – uciął krótko.
– Dlaczego?
– Ponieważ żywię nadzieję, że ten gest zmaże ze mnie wszystkie grzechy, jakich się dopuściłem.
– Czyli to przejaw czystego egoizmu?
– Właśnie tak to nazwijmy.
Devon Winslow na co dzień parał się złodziejstwem i posiadał niebywały dar, jakim był urok osobisty. Już dawno został skazany na potępienie za wszystko, co odebrały jego złodziejskie dłonie, lecz w tym przypadku zechciał zwrócić coś światu.
Małą, bezbronną Chloe Lancaster, która jego zdaniem zasługiwała na życie.
– Jedna noc – dodał. – Daj mi jedną noc, abym pokazał ci, jak wartościowe jest życie, kiedy spojrzysz na nie z innej perspektywy.
Czarnowłosa przenikliwie wpatrywała się chłodnymi jak stal tęczówkami w wyraz jego twarzy. Potem obróciła głowę, aby spojrzeć za siebie na przepaść, od której dzieliło ją tak niewiele. Zaledwie pół metra, by całe jej cierpienie przestało istnieć.
– Jedna noc – powtórzył Devon.
Gdy Chloe odwróciła się na dźwięk jego głosu, dostrzegła przeciwieństwo swojego wyboru. Męska ręka wyciągnięta w jej stronę stanowiła ratunek i drogę do jej wybawienia.
– Jedna – powiedział błagalnie.
Dziewczyna zacisnęła powieki i niepewnie położyła drżącą rękę na jego dłoni. Nagle poczuła, że wstaje, choć jej oczy nadal pozostawały zamknięte.
– A potem znikniesz jak wszystko w moim życiu?
Choć zapytała, jej ton przypominał bardziej prośbę. Devon wziął jej słowa na poważnie. Dziś chciał pokazać jej zupełnie inny świat niż ten, w którym żyła na co dzień, i miał głęboką nadzieję, że mrok pokocha ją równie mocno jak jego.
Bo przecież nie ma nic złego w mroku, jeśli tylko się z nim zaprzyjaźnisz.
Światło i mrok. Życie i śmierć. Gdzie jest moje miejsce?
– Sarah J. Maas, Szklany tron
Kiedy człowiek doznaje krzywdy, z łatwością potrafi zakochać się w każdej pięknej rzeczy, a ta w bardzo prosty sposób może otumanić umysł. Chloe stanowiła tego doskonały przykład. Dwa lata temu dała się uratować pewnemu czarującemu złodziejowi, a potem pozwoliła mu, by wciągnął ją w swój świat.
Tamtej nocy zachłysnęła się jego uwagą i ciepłem. W chwili kiedy stała się wrakiem człowieka, Devon sprawił, że poczuła się zauważona, przez co zamieszkał w jej sercu na dłużej, niż powinien. To, co wypełniło jej serce, nie było zwane miłością czy nawet zauroczeniem. Po prostu przez jakiś czas marzyła o tym, by ktoś ją dostrzegł. A potem jeszcze ta złożona przez niego pieprzona obietnica, że z czasem będzie tylko lepiej, wzbudziła w niej iskierkę nadziei, że kiedyś naprawdę stanie się szczęśliwa.
Potem długo trenowała. Najpierw przeprowadzała drobne kradzieże w sklepach, każdą z nich dedykując złodziejowi. Rabowała zawartość kas fiskalnych, wybrawszy małe osiedlowe sklepiki, bo tylko takie nie posiadały alarmów i kamer. Choć z czasem, kiedy wieść o znikającej gotówce rozeszła się po mieście, właściciele co noc zaczęli zabierać utargi. Wtedy postanowiła przejść do konkretniejszych napadów, zwłaszcza że z czasem nabrała większego doświadczenia. Pewnego razu nawet podjęła się obserwacji pracy konwojentów, a kiedy zdobyła wystarczającą wiedzę, okradła kilka większych sklepów w galerii. Banki nie ingerowały w to, czy gotówka do nich wpływa, ponieważ tylko od właścicieli sklepów zależało, czy przekażą tam tygodniowy utarg zgodnie z ustalonym harmonogramem. Podrobiła listę konwojentów, pieczątkę i wykradła kilka blankietów, by nikt się nie zorientował, że coś poszło nie tak.
Uważała, że stała się w tym naprawdę świetna. Uwodzicielska, czarująca, ostrożna, a w jej „pracy” nie zostało miejsca na błędy. Poruszała się zwinnie, a co najokrutniejsze – pokochała swoje nowe życie.
I jak na ironię, choć każdy znał ją dzięki jej ojcu pełniącemu funkcję burmistrza Barret Town przez jedną kadencję, wciąż pozostawała niewidzialna. Mijała ludzi na ulicy, przemykając niczym duch. Nieistotna i nieważna dla nikogo. Władze jej nie podejrzewały, bo przecież jak córka tak wysoko postawionego człowieka mogła stać się największą złodziejką w historii miasta. I jak na jeszcze większą ironię, nikt się nie spodziewał, że stała się nią nie tylko przez Devona, lecz także przez ojca, który pozbawił ją wszystkich uczuć.
Lancaster zeszła po betonowych schodach i pchnęła stare drzwi zjadane przez korniki. Uwielbiała klimat baru, do którego często wpadała, choć niektórzy mogliby nazwać to miejsce obskurnym. Postawiła nogę na drewnianej podłodze, a ta skrzypnęła pod jej ciężarem i zdradziła jej obecność mężczyźnie stojącemu za kontuarem. On jako jedyny potrafił rozpoznać ją po krokach i rozmawiał z nią nie dlatego, że była córką byłego burmistrza, ale dlatego, że złodziejka często tu wpadała.
– Chloe! – Ucieszył się na jej widok.
– Cześć, Bruce – rzuciła luźno, zasiadając przy kontuarze.
Barman przejechał dłonią po łysej głowie i przycisnął duży brzuch do szafek stojących przed nim.
– To co zawsze?
– Wiesz, że przychodzę tu tylko dla twojego kremowego piwa.
Uśmiechnął się triumfalnie i od razu przeszedł do realizacji zamówienia.
– Ostatnio widziałem cię kilka dni temu. Jak życie?
– Do bani jak zawsze. – Oparła się leniwie o blat i zastukała paznokciami w napęczniałe drewno. – W tej kwestii nic się nie zmieniło.
Ilekroć barman pytał, czym spowodowane zostało samopoczucie Lancaster, ta nigdy nie odpowiedziała mu szczerze. A powodów miała naprawdę dużo. Śmierć bliskiej osoby, z którą nie mogła się pogodzić od lat. Ojciec tyran, od którego w końcu się uwolniła, a teraz unikała jak ognia. Znużenie, bo wydawało jej się, że utknęła w miejscu i nawet dotychczasowa rozrywka nie dawała jej już radości. Doskwierająca samotność.
I można pomyśleć, że to tyle, jednak Chloe dodałaby do tej listy jeszcze brak wszelkich przejawów sztuki w mieście. Miłość do teatru, opery, obrazów czy baletu zaszczepiła w niej mama. Jedni chodzili w piątki na mecze koszykówki, a ona zasiadała w środkowym rzędzie w filharmonii i zamykała oczy, by posłuchać kojących dźwięków płynących z instrumentów.
W Barret Town od dawna jednak nie pojawiło się nic nowego, a ile razy mogła chodzić do tego samego muzeum i patrzeć na te same dzieła co zawsze?
– A co u ciebie? – zapytała, zanim Bruce zaczął drążyć temat. – Twój wnuk zaczął już raczkować?
– Chodzić, moja droga – oznajmił dumnie, stawiając przed nią kufel z piwem. – To już duży chłopak.
– Zobacz, jak ten czas szybko leci – odpowiedziała ze sztuczną radością w głosie.
Chloe zdawało się, jakby dni upływały tak naprawdę zbyt wolno. Trwała w dziwnym zawieszeniu i od czasu do czasu myślała o mężczyźnie, który dwa lata temu pojawił się na wieży zegarowej i odwiódł ją od samobójstwa.
Tamta noc wydawała jej się jedyną ciekawą rzeczą, jaka przytrafiła się złodziejce od dekady. Teraz znowu czuła się jak marna istota, niegodna stąpania po Ziemi.
– Czasami zastanawiam się, czy nie powinnam wyjechać z tego miasta.
– Chcesz zostawić ojca? Po śmierci twojej mamy na pewno doskwiera mu samotność.
Nie rozśmieszaj mnie, pomyślała, po czym parsknęła w myślach, zachowując pokerową twarz.
– To miasto emerytów bez żadnych perspektyw dla młodych osób. A ja chyba chcę czegoś więcej. – Oderwała wzrok od kufla opróżnionego prawie do połowy. Spojrzała na mężczyznę i wydawało jej się, jakby te słowa nieco dotknęły staruszka. – Z całym szacunkiem do ciebie. Jesteś moim jedynym kompanem do rozmów. Po prostu – zwiesiła wzrok – chyba chcę czegoś więcej.
– Po mieście grasuje złodziej. Mało ci adrenaliny?
Złodziejka, poprawiła go.
– Bruce… – mruknęła jego imię, dając mu do zrozumienia, że zupełnie nie o to jej chodzi. – Tu po prostu nie dzieje się dla mnie nic sensownego. Poza tym, że mam fantastycznego kompana podczas picia najlepszego piwa kremowego na całym świecie.
– Będzie mi szkoda, jeśli wyjedziesz.
A czy złodzieje mogą grzać jedno miejsce cały czas? W końcu mnie zdemaskują.
A ona przecież miała możliwości i gotówkę, by opuścić to zapyziałe miasto. Tym bardziej nie potrafiła pojąć, dlaczego nadal w nim siedzi. Z sentymentu?
– Też będę za tobą tęsknić. Jeśli dokładnie to miałeś na myśli, staruszku. – Dopiła porcję alkoholu i stuknęła kuflem o blat. – To ja uciekam. – Zeskoczyła z hokera i sięgnęła do tylnej kieszeni spodni.
– Ja stawiam – rzucił szybko Bruce.
– Nie ma mowy. – Położyła gotówkę na blacie i uśmiechnęła się szeroko. Barman był jedyną osobą, której Chloe nigdy w życiu by nie okradła. – Trzymaj się. – Machnęła ręką na odchodne i opuściła stary lokal.
Kiedy znalazła się na zewnątrz, zapięła kurtkę pod samą szyję, czując na skórze chłodny powiew wiatru. Ten wieczór miał należeć do tych z rodzaju nudnych. Nie zamierzała zatem dziś niczego ukraść, a nawet nie miała na to najmniejszej ochoty. Jako że bar Bruce’a znajdował się niedaleko jej mieszkania, postanowiła zrobić sobie mały spacer, by oczyścić głowę.
Myślała o tym, dokąd w zasadzie mogłaby się w najbliższym czasie udać. Biorąc pod uwagę klimat Barret Town, wymarzyła sobie jakiś cieplejszy stan pokroju Teksasu. Dość miała zimna, wiecznie padającego deszczu i szarości za dnia.
Potrzebowała drastycznej zmiany.
Przeszła połowę drogi w stronę mieszkania i przystanęła nagle, gdy kątem oka dostrzegła jakiś plakat. Potem wolno obróciła głowę w jego kierunku i zdała sobie sprawę, co tak automatycznie ją w nim urzekło. Wolnym krokiem podeszła do niego, wpatrując się w różowy diament, i przeczytała informacje, że owa błyskotka ma dotrzeć do muzeum w Barret Town na licytację odbywającą się za dwa dni.
Licytacja takiego cuda w takiej dziurze?
Wówczas stało się to, o czym Chloe doskonale wiedziała. Przekręciła głowę w bok, a jej uśmiech powiększał się z każdą sekundą. Złodziejka w jednej chwili zakochała się w drogocennym diamencie noszącym nazwę Eternal Pink. Jego kradzież tym bardziej mogłaby przyczynić się do spokojnego ułożenia sobie życia w nowym miejscu. A takiego rabunku jeszcze na swoim koncie nie miała.
Lancaster szybko schowała zmarznięte dłonie do kieszeni kurtki i pędem ruszyła do domu. Gdy weszła do środka, nawet nie ściągnęła butów. Przesunęła wszystkie rzeczy na biurku w jeden kąt i wyciągnęła z szuflady kartkę oraz marker.
Wiele razy bywała w muzeum, do którego miał trafić kamień. Po ukończeniu szkoły zatrudniła się w nim nawet na chwilę jako sprzątaczka, by znaleźć się bliżej uwielbianej sztuki, zatem z łatwością zaplanowała sobie drogę, którą mogła wejść do budynku. Pojawił się tylko jeden problem. System alarmowy i ochroniarze mogący w razie niepowodzenia zapędzić ją w kozi róg. Wiedziała, że pomimo dobrze znanego terenu ten skok okaże się naprawdę wymagający.
– Tunel podziemny. Właśnie nim mogę uciec – rzekła na głos.
Obstawiała, że kamień pojawi się zapewne w dużej sali, a do niej śmiało mogła trafić bocznymi korytarzami przeznaczonymi dla personelu. Najtrudniej będzie uniknąć zabezpieczeń, jeśli muzeum postawiło na nowe rozwiązania, choć i na nie Chloe się przygotowała. Po zaplanowaniu akcji przyszła pora na przewidzenie niepowodzenia.
Zadała sobie więc pytanie: Co by było, gdyby?
I szybko znalazła na nie odpowiedź w postaci kilku wariantów natychmiastowej ucieczki. Następnie została jej ostatnia rzecz.
Wyciągnęła spod łóżka radiotelefon, po czym go włączyła. Wszystkie służby w Barret Town wciąż korzystały z muzealnych już, analogowych technologii z racji niskiego budżetu miasta. Dlatego nasłuch ich łączności okazał się dziecinnie łatwy nawet dla złodzieja z dwuletnim stażem, jakim była Lancaster. Oczywiście przedstawiciele policji twierdzili, że sam nasłuch nie jest legalny, powołując się na różne paragrafy, między innymi przepisy karne mówiące o bezprawnym uzyskaniu informacji, ale przecież Chloe od dawna nie działała na granicy prawa czy moralności, tylko poza nią. Wiedziała, że policja wykorzystuje do komunikacji analogowej częstotliwości 172,000 MHz do 174,000 MHz i 164,525 MHz do 168,475 MHz. A te rozmowy, których absolutnie nie wolno było jej podsłuchiwać, odbywały się od 460,000 MHz do 462,975 MHz i od 450,000 MHz do 452,975 MHz, a także między 380 a 390 MHz.
Gdyby coś poszło nie tak, z łatwością mogła się o tym dowiedzieć.
Została jej tylko sąsiadka, której musiała wmówić, że dziś wyjeżdża, więc jeśli będzie potrzebować w czymś pomocy, to niestety jej nie zastanie. A z racji tego, że kobieta miała swoje lata, słabo widziała i niewiele więcej słyszała, tworzyła dla niej idealne alibi.
Ten napad zdecydowanie nie należał do najłatwiejszych, nawet jeśli dobrze się do niego przygotowała. Jutrzejszy poranek postanowiła poświęcić na obchód po muzeum, bo przecież nic nie stało na przeszkodzie, by jeszcze raz upewniła się, że każda ścieżka ucieczki będzie na pewno dobrym rozwiązaniem. Zaś wieczór miał zrobić z niej milionerkę i zainspirować ją do nowego życia z dala od miasta wysysającego z niej energię od lat.
To, czego naprawdę pragniesz, znajduje się tam, gdzie kładziesz swoje wysiłki.
– Antoine de Saint-Exupéry
Chloe stała kilka metrów od gabloty z błyskotką wartą kilkanaście milionów dolarów. Kiedy tylko się dowiedziała, że do muzeum w Barret Town zawita 10,57 karatowy diament Eternal Pink, wiedziała, że musi go zdobyć. Zwłaszcza że jutro odbywała się aukcja i ktoś miał stać się nowym właścicielem owej błyskotki. Los chciał, że ona nie mogła na to pozwolić.
Wpatrywała się w kryształ mieniący się w świetle niewielkich lampek awaryjnych. Dawały znikome światło, a mimo to blask kamienia sprawiał, że stała jak zaczarowana, wpatrując się w błyskotkę. Złapała się nawet na tym, że kąciki jej ust uniosły się w uśmiechu, a serce zabiło szybciej i mocniej. Tak bardzo pragnęła go zdobyć, wówczas stałby się najcenniejszym trofeum w kolekcji wszystkich jej zdobyczy.
Wyciągnęła z kieszeni małe opakowanie sypkiego pudru. Nie była głupia, wiedziała, że nikt nie zostawiłby takiego łupu bez dodatkowych zabezpieczeń. Otworzyła kosmetyk i dmuchnęła w środek.
Tak jak myślała. Na pierwszy rzut oka nie można było dostrzec laserów, lecz teraz widziała je dokładnie. Niczym zwinna kotka ruszyła do przodu, omijając każdą wiązkę światła, aż w końcu dotarła do gabloty.
Kiedy poprawiła rękawiczki i położyła palce na szkle, czuła w sobie ten trudny do nazwania rodzaj ekscytacji. Jednocześnie na jej twarzy nie wymalowała się żadna emocja, miała lekko rozchylone wargi, a w oczach… pewność, że odbija się w nich blask Eternal Pink, i na moment jej tęczówki przybrały różowawy odcień.
Powoli uniosła gablotę i przeklęła, gdy wokół zawyły syreny, a światła zaczęły zmieniać kolory. Ten jeden głupi błąd sprawił, że mogła zostać zdemaskowana, ale nie przewidziała tego, że gdy uniesie szklaną kopułę, nagle włączy się system alarmowy. W pośpiechu chwyciła różową błyskotkę i wcisnęła ją do kieszeni, którą zapięła na zamek, po czym, nie zważając na przeszkody, ruszyła w stronę wyjścia.
Gdy wyszła na korytarz i zobaczyła cienie ochroniarzy, automatycznie się cofnęła. Cała kolacja podeszła jej do gardła, a panika wzięła w posiadanie jej ciało. Chowając się za jedną z rzeźb, przeanalizowała raz jeszcze, w jaki sposób może opuścić muzeum rodzinnego miasta.
Pchnęła otwarte drzwi do pomieszczenia ze sztuką Andy’ego Warhola i omiotła ściany spojrzeniem.
– Bingo – szepnęła, gdy dostrzegła kratkę wentylacyjną.
Weszła na jakiś regał i w pośpiechu wyciągnęła mały śrubokręt z nerki, którą wcześniej przełożyła przez ramię, po czym odkręciła śruby i wdrapała się do środka. Potem prowizorycznie docisnęła kratę, modląc się, by ta nie spadła na podłogę i nie zdradziła jej położenia.
Po kilku minutach opuściła muzeum Barret Town i znalazła się w pobliskim lesie. Wciąż biegła, a odgłosy policyjnych syren docierały do niej, jakby słyszała je spod wody. Modliła się, by dowiedziawszy się o jej ucieczce, funkcjonariusze nie spuścili psów. Nie mogli tego zrobić, dopóki nie znajdzie się w bezpiecznej kryjówce.
Podniosła klapę bunkra i wpadła do pomieszczenia z przejściem podziemnym.
Choć szła kanałami, wciąż odwracała się za siebie, a przerażał ją każdy szmer, bo ona – jak przystało na złodziejkę – zachowywała się niezwykle cicho. Chciała jak najszybciej wydostać się z tego przerażająco pustego miejsca, w którym śmierdziało stęchlizną i biegało pełno szczurów. Na dodatek gdyby nie mała latarka trzymana w dłoni, tkwiłaby w egipskich ciemnościach.
Przecznicę przed swoim mieszkaniem wyszła z kanału i czym prędzej pognała do domu. Choć o tej porze nie dało się dostrzec żywej duszy na ulicach Barret Town, obawa ściskająca jej duszę nakazała Chloe ostrożność.
Weszła do domu, po czym, nie zapalając światła, przeszła do salonu i włączyła radiotelefon. Dzięki temu słyszała każde polecenie, które przekazywali sobie policjanci.
– Komendant nakazał przeszukać całe miasto – usłyszała.
– Całe?! – wrzasnął jakiś mężczyzna.
Zapewne był młodym, niedoświadczonym policjantem.
– To mała mieścina. Wezwał wszystkie jednostki, więc zapewne uwiniemy się w kilka godzin. Musimy znaleźć ten diament.
– Kurwa – warknęła Chloe.
– Chłopaki, mamy nagranie z kamery. – Te słowa doprowadziły jej chciwe serce do paniki. – To chyba córka byłego burmistrza, ale nie mamy pewności, nie widać dokładnie twarzy.
– Jedźcie do mieszkania jej oraz jej ojca.
Zdemaskowali ją. Przeklęła w myślach to, że przed wyjściem zdecydowała się założyć na głowę jedynie czapkę z daszkiem, który zasłoniłby połowę jej twarzy. Zdała sobie sprawę, że ma niewiele czasu, aby opuścić to zepsute miasto, w którym przyszło jej dorastać. Nie miała pojęcia, dokąd pójdzie, gdzie rozpocznie życie od nowa, ale jedno wiedziała na pewno. Nie mogła tu zostać i dać się złapać.
Dopiero teraz zapaliła małą lampkę, po czym otworzyła torbę podróżną, do której schowała gotówkę i kilka kosztowności, które udało jej się zdobyć ostatnimi czasy. Ubrania i kosmetyki pakowała na oślep, nie zważając nawet, co wrzuca do wnętrza bagażu. Działała szybko, nieco po omacku, nie mając nawet sekundy na stworzenie planu. A wszystko dlatego, iż nie przewidziała tego, że kiedy podniesie gablotę, zawyje alarm. Nie chciała trafić do więzienia. Nie tak miała się skończyć bajka, jaką niespełna dwa lata temu opowiedział jej Devon Winslow, który wówczas nakazał jej zranić świat równie dotkliwie, co świat zranił ją.
Przypomniawszy sobie o mężczyźnie, podbiegła do starej, rozpadającej się komody i odsunęła jedną z szuflad. Z dna wygrzebała małą, pomiętą karteczkę. Trzymała ją tam od wielu miesięcy i nie spodziewała się, że kiedykolwiek po nią sięgnie, lecz teraz została do tego zmuszona. Szybko rozprostowała papier i spojrzała na gdzieniegdzie rozmazany i wyblakły tusz.
Jedyny ratunek i kolejna pomocna dłoń wyciągnięta przez Devona.
Kiedy będziesz w tarapatach, takich jak dziś, tu mnie znajdziesz, przypomniała sobie, zaciskając opuszki na kartce. Już wtedy wiedział, że Chloe kiedyś znów może go potrzebować. Pieprzony Winslow był niezły w przepowiadaniu przyszłości.
Lancaster uśmiechnęła się nieznacznie, po czym wcisnęła kartkę z adresem do tylnej kieszeni skórzanych spodni, a następnie chwyciła torbę i opuściła mieszkanie, zostawiając resztę swojego dobytku za starymi, obłażącymi z farby drzwiami.
Zbiegła po schodach i wsiadła do swojego auta. Szczęście w nieszczęściu, że mieszkała blisko granicy miasta, więc zaledwie po dziesięciu minutach dotarła do zjazdu na autostradę.
Spojrzawszy w tylne lusterko, dostrzegła policyjne światła, lecz jej bajka skończyła się szczęśliwie – tak jak przed laty obiecała Devonowi.
Szczęście nie polega na tym, ile mamy, ale jak bardzo doceniamy to, co mamy.
– Mark Twain
Chloe zatrzymała się w jednym z hosteli na granicy małego miasta oddalonego od Barret Town o ponad dwieście kilometrów. W miejscach takich jak to, przypominających stare rudery, w których zapewne chętnie odpoczywają nie tylko ludzie, lecz także szczury i wszelakie robactwo, nikt nie wymagał od niej okazania dowodu. Posłużyła się zatem fałszywym nazwiskiem, a następnie weszła do pokoju śmierdzącego stęchlizną.
Swój samochód zostawiła w pobliskim lesie. Ze strachu popadła w lekką paranoję, choć liczyła na to, że sąsiadka zapewni jej alibi. W końcu policja nie była w stu procentach pewna, czy na nagraniu z kamer widzi faktycznie Chloe.
Mimo zasłoniętych okien każdy szmer sprawiał, że wstawała z łóżka i wyglądała zza zasłonki, mając nadzieję, że nie zobaczy radiowozu. Choć zdawała sobie sprawę, że nim komisariat w Barret Town prześle informację o poszukiwaniu jej do innych miast, minie co najmniej doba, i tak nie mogła zmrużyć oka na dłużej niż kilka minut. Za każdym razem kończyło się to tak samo. Szmer, zerwanie się na nogi i sprawdzenie, czy jest bezpieczna. Odniosła wrażenie, że nawet podmuch wiatru i gałąź, która przesunęła się po elewacji budynku, doprowadziły ją na skraj wytrzymałości.
Bała się. Cholernie się bała, że zamiast spędzić resztę życia tak, jak sobie to wymarzyła, trafi na lata do więzienia za to, że chciała samej sobie udowodnić, że nie jest tak marną złodziejką, jaką się teraz czuje.
Przecież do tej pory szło jej wyśmienicie. Miała dobry plan, wydawało jej się, że zna każdy zakamarek muzeum, wiedziała, że zostanie dobrze zabezpieczone, zwłaszcza jeśli trafił do niego tak drogocenny przedmiot, a i tak dała ciała.
W momencie kiedy potrzebowała swojego zdrowego rozsądku i nikczemnego alter ego, te nie chciały się odezwać. Ignorowały ją, gdy nie wiedziała, co zrobić. I bardzo nienawidziła się tak czuć. Myślała, że przez te dwa lata obrosła tak twardą skorupą, że strach nie zdoła się przez nią przebić. Jednak to, z czego Lancaster nie zdawała sobie sprawy, to fakt, że owa skorupa chroniła ją tylko przed ludźmi, a nie tym, co od dawna ciążyło na jej sercu, a nawet duszy.
Nigdy nie pozwól, by w twoim życiu pojawił się ktoś, kto sprawi, że staniesz sięsłaba.
Zrań świat tak samo, jak świat zranił ciebie.
Nie poddawaj się, nigdy.
Gdy wilk wpada we wnyki, ze strachu jest zdolny odgryźć sobie łapę, żeby się uwolnić. Ty nie możesz czuć strachu, nie możesz czuć bólu. Zamknij oczy, znajdź ich źródło, a potem je zniszcz.
Przez jej umysł wciąż przewijały się słowa Devona. Tak wiele ją nauczył podczas tamtej nocy i tak wiele podarował, choć pewnie sam nie miał o tym pojęcia. Czasami jeden człowiek jest w stanie zrobić dla nas więcej niż bliscy trwający przy nas od lat. I Winslow stał się właśnie taką osobą dla Chloe. Zmienił ją, pokazał inne życie, nawet jeśli wciąż uczyła się stawiać w nim kroki.
Kiedy wzdrygnęła się na kolejny szmer, sprawdziła, co dzieje się na zewnątrz, po czym wplotła palce w kosmyki włosów i zacisnęła na nich pięści. Usiadła na podłodze i oparła się o łóżko, a następnie wzięła głęboki wdech i wypuściła powietrze ustami.
Nie możesz czuć strachu, nie możesz czuć bólu. Zamknij oczy.
Zamknęła.
Znajdź źródło, a potem je zniszcz.
Mijała minuta za minutą, a Chloe błądziła w najczarniejszych zakamarkach swoich wspomnień. Tak jak nauczył ją Devon, zdetonowała każde skupisko lęków i cierpienia. Podczas tej gonitwy, w której stała się łowcą, a nie ofiarą, żaden szmer nie sprawił, że poczuła strach.
Nagle otworzyła oczy i poderwała się z miejsca, dziękując swojemu nauczycielowi za wskazanie jej drogi, a potem wyrzuciła zawartość torby na łóżko i odszukała radiotelefon. Wcześniej w tym całym popłochu totalnie o nim zapomniała. Włączyła go i po raz kolejny podpięła się pod policyjną częstotliwość, po czym odłożyła na małą szafkę nocną, by przeliczyć gotówkę.
– Cholera – mruknęła pod nosem, zdając sobie sprawę z tego, że ostatnio nie próżnowała z wydawaniem skradzionych pieniędzy.
Nawet jeśli sprzedałaby złotą kolię i perłowy naszyjnik, dostałaby za te błyskotki maksymalnie dwa tysiące dolarów. Łączna suma zatem oscylowałaby w granicy dziesięciu tysięcy, a to zbyt mało, by wynająć mieszkanie w nowym miejscu i wpłacić kaucję, bo niewiele pozostałoby jej na życie. A zanim mogłaby zacząć wzbogacać się w nowym mieście, najpierw musiałaby zrobić rozeznanie. Ze złodziejami tak już jest. To oni obserwują daną lokalizację i pilnują właściciela, żeby uderzyć w najmniej oczekiwanym momencie.
Ociężale usiadła na łóżku. Potem wsunęła dłoń do kieszeni spodni i wyciągnęła z niej małą, pomiętą karteczkę. Jeszcze raz prześledziła ją spojrzeniem i zawiesiła wzrok na napisie „Orlando”. Westchnęła, a kolejne myśli uderzyły w nią jak grom z jasnego nieba.
Wiem, że mówiłeś, że kiedy wpadnę w tarapaty, mogę na ciebie liczyć, Devon. Ale czemu miałabym się pojawiać w twoich drzwiach tylko dlatego, że coś spieprzyłam bądź jest mi trudno? To egoistyczne, że myślę o tym, by wykorzystać cię do ratowania własnego tyłka. I nieważne, że wyraziłeś na to zgodę.
Poza tym nawet nie wiem, czy jeszcze mnie pamiętasz.
Rzuciła karteczkę na stertę rzeczy, lecz wciąż nie przestawała się w nią wpatrywać. Zastanawiała się, na co w zasadzie czeka. Aż policyjny radiowóz zawita pod hostelem? Aż zakują ją w kajdanki i wyprowadzą stąd pomimo sprzeciwu? Z drugiej strony nie chciała wykorzystywać Winslowa, ale on spędził całe życie jako złodziej. Na pewno wyszedł z niejednej krytycznej sytuacji i wie, jak sobie z nimi poradzić. Dwa lata temu, gdy odwiódł ją od popełnienia samobójstwa, a potem nie ocenił tak, jak robił to każdy, pokazał Chloe, że ma serce oraz że dziewczyna naprawdę może na niego liczyć.
– W porządku, niech będzie, złodziejaszku – rzekła, ponownie chwytając kartkę w palce.
Spakowała torbę i opuściła pokój szybciej, niż przypuszczała. Weszła do pomieszczenia urządzonego na wzór recepcji, po czym położyła klucze na blacie. Starszy pan w białej koszulce na ramiączkach wypuścił dym z płuc i spojrzał na Lancaster tylko przez chwilę, jakby nawet dla niego nic nie znaczyła.
– Przepraszam – upomniała się o jego uwagę. – Ma pan może mapę?
– Mapy ma się teraz w telefonie – rzekł, zaciągając się używką.
– Padł mi telefon – skłamała. Tak naprawdę nie zamierzała go włączać. Musiała unikać ruchów, przez które mogłaby zostać namierzona.
Wówczas facet wstał i zniknął za znajdującymi się za nim drzwiami. Wrócił z przedmiotem, o który pytała, po czym rzucił papier na blat.
– Pięć dolarów.
– Za starą mapę?! – Chloe przewróciła oczami i ugryzła się w język, gdy na myśl przyszła jej cięta riposta. Rzuciła gotówkę na blat tak samo, jak wcześniej zrobił to recepcjonista, a następnie opuściła hostel.
W aucie włączyła światło i odszukała drogę, którą powinna się kierować, by dotrzeć do Orlando. Potem znalazła również miasto, gdzie mogłaby porzucić samochód i ukraść nowy. Odpaliła silnik, lecz nim wyjechała na główną drogę, zatrzymała się obok kratki ściekowej. Rozsunęła szybę i wrzuciła do niej swój telefon.
Żadnych śladów.
Jeśli przychodzisz więcej niż raz, w jedno miejsce, z tą samą osobą to myślę, że nie możesz już nigdy powiedzieć, że to tylko twoje miejsce.
– Lauren Kate, Upadli
Chloe wpatrywała się w rezydencję, od której dzieliło ją niespełna sto metrów. Zdawała sobie sprawę, że tak potężny dom na pewno należy do Winslowa, lecz to, co nakazywało jej zostać w miejscu i patrzeć w okno na drugim piętrze – jedyne, gdzie paliło się światło – to strach i mnóstwo kłębiących się w głowie pytań.
Czy jeszcze ją pamięta? Może wcale nie liczył, że kiedykolwiek zacznie go potrzebować? A może po prostu dał jej ten adres pod wpływem chwili, a potem żałował, że zdradził jej swoje położenie?
Wszystko to sprawiało, że Chloe włączyła silnik pojazdu i zacisnęła palce na kierownicy tak mocno, że knykcie jej pobielały.
– Przecież nie masz dokąd uciec – szepnęła sama do siebie, opierając czoło o pięści.
Doskonale zdawała sobie sprawę, że dla reszty świata pozostawała od zawsze niewidzialna. Nikogo nie obchodziła, nie była warta niczyjej uwagi, a on…
Przerzuciła ponownie wzrok na okno i pomyślała, że przecież Devon jako jedyny zauważył ją, gdy inni mieli ją za ducha.
W przypływie chwilowej odwagi niepozwalającej jej się wycofać chwyciła torbę z siedzenia i wyszła z samochodu, trzaskając drzwiami. Przeszła przez furtkę i ruszyła kamiennym podjazdem wprost do drzwi wejściowych.
Drżącą dłoń skierowała w stronę dzwonka, lecz zatrzymała ją kilka centymetrów nad przyciskiem, gdy znów odezwał się w jej głowie ten cichy głosik nakazujący jej się wycofać.
Mimo wszystko zrobiła to. Zadzwoniła do drzwi człowieka, który przed laty stał się jej aniołem stróżem, jednocześnie walcząc ze strachem targającym jej ciałem. Zaczekała minutę, po czym wykrzywiła twarz w grymasie zawodu i odwróciwszy się, postawiła krok w stronę samochodu.
Właśnie wtedy usłyszała, że drzwi wejściowe się otwierają. Spojrzała na niego przez ramię i mogła przysiąc na wszystko, że właśnie takiego zapamiętała go niespełna dwa lata temu. Choć zauważyła drobne zmiany takie jak lekki zarost na twarzy i mała blizna pod ustami.
Patrzył na nią, a ona patrzyła na niego, licząc, że odezwie się pierwszy, jednak tak się nie stało. Złodziej milczał, a w jego oczach widniało coś, czego nie była w stanie logicznie wytłumaczyć, choć w głębi duszy marzyła o tym, by powiedział jej, że tęsknił tak samo jak ona.
– Nie poznajesz mnie, prawda? – zapytała cichym głosem. – Nic dziwnego. Ludzie szybko o mnie zapominają – dodała. – Ale… jeśli mam ci przypomnieć, kim jestem, może stanę na dachu twojej rezydencji, a ty przyjdziesz mnie uratować, by spędzić ze mną kolejną noc?
Devon nadal milczał, a ta cisza sprawiła, że Chloe poczuła do siebie obrzydzenie. Jak mogła okazać się tak naiwna i myśleć, że ktokolwiek chciałby ją pamiętać? Nawet sąsiadka mieszkająca naprzeciwko ciągle przekręcała jej imię, mówiąc do niej Cleo. A co dopiero on… Człowiek, który widział ją zaledwie przez chwilę. Zapewne była dla niego tylko jakimś cieniem wspomnienia w umyśle albo, co gorsza, nie istniała w nim wcale.
– W porządku – rzekła, zawiedziona. – Pójdę już – oznajmiła, odwracając się w przeciwną stronę.
– Poczekaj – usłyszała za sobą, a jej oddech ugrzązł w płucach. – Witaj, Chloe – powiedział, a brunetka wzięła przerywany wdech i mocno zacisnęła wargi. Modliła się, by żadna z łez nie spłynęła po jej policzku.
– Więc jednak pamiętasz – odpowiedziała, nadal stojąc tyłem do niego.
– Po prostu jestem zaskoczony. Nie myślałem, że kiedykolwiek cię jeszcze spotkam. Ale jesteś tu… i jesteś prawdziwa.
– Czemu miałabym nie być?
Devon za wszelką cenę nie chciał wyjawić jej prawdy. Postawił krok w przód, przystając tuż za plecami Chloe. Dotknął jej. Złapał łokieć dziewczyny tylko po to, żeby się upewnić, że to nie wytwór jego wyobraźni i ona naprawdę przed nim stoi. Potem delikatnie obrócił ją przodem do siebie, by zmierzyć się z jej delikatnością. Wtedy to dostrzegł. Znów była krucha, tak jak wtedy, gdy wdrapał się na zegar i próbował przekonać ją, by spędziła z nim noc.
– Kiedyś dałeś mi swój adres, na wypadek…
– …gdybyś wpakowała się w kłopoty – dokończył. – Dlatego tu jesteś?
– Spieprzyłam, Devon – wyrzuciła z siebie.
Odsunął się na bok i gestem głowy wskazał jej drzwi do rezydencji.
– Wejdź – polecił, a dziewczyna ruszyła w przód.
Devon ponownie stał obok i zamierzał zrobić to, co przed laty.
Uratować życie małej, bezbronnej Chloe Lancaster.
Ten, kto ratuje życie jednego człowieka, ratuje cały świat.
– Thomas Keneally, Lista Schindlera