Reborn - Klaudia Kupiec - ebook
NOWOŚĆ

Reborn ebook

Kupiec Klaudia

4,6

37 osób interesuje się tą książką

Opis

Finałowy tom trylogii „Mortificatio”!

 

„Zasługujesz na przebaczenie, więc wybacz sobie, Sergio”.

 

Szefowie kartelu po ostatnim ataku zapadli w śpiączkę. Władzę przejmuje ich córka Aurora, która nie może poradzić sobie z faktem, że przez naiwne serce doprowadziła do rozpadu rodziny. U boku wujków szykuje plan zemsty, traktując ostatnie wydarzenia jako wypowiedzenie wojny.

 

Kiedy Alison się wybudza, dołącza do córki. Obie już wiedzą, kto przysporzył im tyle cierpienia i mają zamiar się za to odpłacić, gdy Sergio, ukochany mąż i ojciec, walczy o życie. 

 

We wszystkim pomaga im dawny wróg, zapewniając rodzinę Navarro, że również planuje zemścić się na tych ludziach. Przed nimi pojawiają się trudne decyzje. 

 

Czy Mason Harris okaże się osobą, której jednak można ufać? A Sergio uda się znowu ujrzeć rodzinę?

 

Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia.                                                Opis pochodzi od Wydawcy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 371

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,6 (17 ocen)
12
3
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
kachaa12

Nie oderwiesz się od lektury

Super książka 🙂 Polecam
00
Dagmara73

Nie oderwiesz się od lektury

ok
00
AgnieszkaR-W

Nie oderwiesz się od lektury

Rewelacyjna. zakończenie idealne . Świetna seria warta przeczytania . naprawdę polecam ❤️❤️❤️
00
zolga2808

Nie oderwiesz się od lektury

Świetny finał trylogii 🙂
00

Popularność




Copyright © for the text by Klaudia Kupiec

Copyright © for this edition by Wydawnictwo NieZwykłe, Oświęcim 2024

All rights reserved· Wszystkie prawa zastrzeżone

Redakcja: Alicja Chybińska

Korekta: Marta Bałażyk, Dominika Kalisz, Daria Raczkowiak

Skład i łamanie: Paulina Romanek

ISBN 978-83-8362-852-3 · Wydawnictwo NieZwykłe ·Oświęcim 2024

Grupa Wydawnicza Dariusz Marszałek

Wspieramy czytelnictwo w Polsce razem z Fundacją Powszechnego Czytania

Dedykacja

Dla wszystkich, którzy po ciężkich przeżyciach mieli na tyle odwagi, aby odrodzić się na nowo silniejsi i wybaczyć dawnemu sobie

I dla Ciebie, Lea, bo za każdym razem, gdy upadasz na kolana przygnieciona problemami, nieważne, jak bardzo boli, wstajesz i otrzepujesz kolana. Jesteś definicją odrodzenia (i kochasz Sergio całą sobą)

Oraz dla Kasi. Nadal nie wiem, co widzisz w Masonie, ale po raz kolejny dajesz mi do zrozumienia, że jesteś nieźle rąbnięta

Kocham Was, dziewczyny

PROLOGADELINE?

Sergio Carlos Navarro

Zgiąłem się wpół i starałem złapać oddech, ale przy każdym zaczerpniętym wdechu bolało mnie coraz bardziej. Padłem na kolana i oparłem się rękami o ziemię. Chyba poczułem błoto między palcami. Oszołomiony, starałem się wyostrzyć wzrok i dostrzec kontury, aby zrozumieć, gdzie jestem.

Ale nie byłem w stanie.

Wszystko mnie tak kurewsko bolało, jakbym płonął żywym ogniem albo ktoś polewał mnie kwasem. Uniosłem drżącą dłoń i położyłem ją w dole pleców. To właśnie stamtąd dobiegał ten rozrywający ból. Spojrzałem na rękę, ale nie zauważyłem na niej żadnych śladów. Nie rozumiałem, co się właśnie, kurwa, dzieje. Dlaczego to obezwładniające uczucie nie pozwalało mi ruszyć do przodu? Dlaczego nie potrafiłem dostrzec przed sobą nic poza rozmazaną plamą? Gdzie znajdowała się moja żona, córka, i dlaczego jestem tu, kurwa, sam?

W głowie krążyło mi tak wiele pytań, przysparzających dodatkowego bólu, który odbijał się echem od moich skroni. Przeczołgałem się. Nie dużo. Chyba o metr bądź dwa. Po raz pierwszy czułem się tak słabo. Walczyłem z ciężkością powiek. Miałem ochotę zasnąć.

Stałem się tak bardzo zmęczony…

Nagle dostrzegłem przed sobą jasne światło, a potem kogoś zbliżającego się w moim kierunku. Nieznana mi postać zatrzymała się przede mną, więc podniosłem wzrok i jeszcze raz starałem się go wyostrzyć.

– A… – przełknąłem ślinę, ale i tak nie udało mi się pozbyć suchości w gardle, kiedy ujrzałem przed sobą dziewczynkę, wyglądającą jak… – Adeline? – Udało mi się wymamrotać.

Znów miała osiem lat. Właśnie taką ją zapamiętałem – różowa sukienka, baletki i korona, którą jej podarowałem, kiedy pokazałem siostrze pokój w willi wybudowanej specjalnie dla niej w Guadalajarze.

– Witaj, braciszku. – Kucnęła przede mną i wyciągnęła dłoń w moim kierunku. – Chodź, spędzimy ze sobą trochę czasu.

– Czy ja… Księżniczko, czy ja umarłem? – Moje serce dudniło w piersi jak oszalałe. Nie mogłem umrzeć, musiałem żyć dla Alison i Aurory.

Poza tym jestem Sergio Carlos Navarro… Przecież jestem, kurwa, nieśmiertelny.

– Jeszcze nie.

– Jeszcze? – Uniosłem lekko brew. Byłem zbyt słaby, aby zdobyć się na coś więcej.

– Walczysz. Jak zawsze. – Chwyciła moją dłoń, a ból automatycznie minął.

Zdołałem zgiąć nogi i od razu ukucnąłem.

– Muszę ci coś przekazać – oznajmiła.

– Co takiego?

– Powiem ci później. Na razie mamy czas. – Uśmiechnęła się delikatnie, a ja złapałem jej drugą dłoń, jakbym chciał sprawdzić, czy jest prawdziwa. – Teraz się pobawimy, dobrze?

– Ade, ale ty… – Ugryzłem się w język.

– Nie żyję? – Przekręciła głowę w bok, lecz nadal uśmiechała się w ten sam sposób, który poprawiał mi humor od lat. – Tak. Nie żyję, ale to niczego nie zmienia. Jestem tu po to, aby coś ci udowodnić.

– Ade…

– Potem, braciszku – szepnęła. – Powiem ci potem…

Duchy to wspomnienia, a my je zachowujemy,

ponieważ ci, których kochamy, nie opuszczają świata.

– Cassandra Clare, Miasto niebiańskiego ognia

ROZDZIAŁ 1IDĘ PO CIEBIE

Aurora Adeline Navarro

Obejmowałam dłońmi rękę mamy, przyciskając ją do swojego policzka. Czułam tak wiele emocji naraz: żal, strach i chęć zemsty tworzyły w moim sercu i umyśle niebezpieczną mieszankę. Jednocześnie tak bardzo się cieszyłam, że jej stan był stabilny. Pozwoliłam sobie na jedną łzę, którą przetarłam od razu, gdy tylko znalazła się na moim policzku.

Po chwili położyłam jej dłoń na materacu, pociągnęłam nosem i stanęłam przed Masonem. Patrzył na mamę prawie w ten sam sposób co ja. Jego spojrzenie przepełniała krystalicznie czysta miłość albo jakieś inne uczucie, a ja błędnie je zidentyfikowałam.

W jednej sekundzie otoczyłam serce murem i przyodziałam maskę na twarzy. Każdy atak na członka rodziny traktowaliśmy jak wypowiedzenie wojny, a więc ona właśnie się zaczęła. Teraz przyszedł czas na mnie, na to, abym zatroszczyła się o swoich rodziców i w spokoju pozwoliła im dojść do siebie. Byłam im to winna za to, co zrobiłam.

– Muszę zadzwonić do ciotki Billie. Masz jeszcze chwilę czasu, aby się z nią pożegnać, zanim odejdziesz – oznajmiłam spokojnie, patrząc w podłogę.

Czułam na sobie jego wzrok. Mężczyzna lustrował mnie od góry do dołu, więc w końcu przeniosłam na niego spojrzenie. Zniwelował dzielącą nas przestrzeń i złapał mnie mocno za ramiona. Natychmiast strząsnęłam jego dłonie i odsunęłam się parę kroków w tył.

– Widzę to, Auroro. Nie oszukasz mnie. Za długo siedzę w tym świecie, żeby nie zauważyć, co planujesz.

– Nie wiem, o czym mówisz – powiedziałam pewnie, tak jak uczyła mnie mama.

– To cię złamało, ale nie pozwól, żeby żądza zemsty przyćmiła zdrowy rozsądek.

– Hm… – mruknęłam. – W takim razie chyba okażę się szaleńcem.

Tylko tym razem ułożę lepszy plan.

Opuściłam salę mamy i ruszyłam w kierunku recepcji. Poprosiłam kobietę za kontuarem o możliwość wykonania telefonu. Mój i rodziców zabrała Stella, gdy przetrzymywała nas w lochach. Numer ciotki znałam na pamięć.

– Tu Aurora – oznajmiłam, gdy sygnał połączenia ucichł.

– Aurora, dziecko! Wiesz, jak się o ciebie martwiliśmy? Gdzie się podziewasz? Twoi rodzice odchodzą od zmysłów, szukając cię…

– Mama straciła dużo krwi, a tata ma dwadzieścia pięć procent szans na przeżycie – oznajmiłam bez owijania w bawełnę. Stałam się w tym wszystkim taka beznamiętna, ale nie mogłam sobie pozwolić, by przemawiał przeze mnie smutek. Teraz musiałam zawalczyć o wszystko. – Jesteśmy w szpitalu na wyspie. Sala sto dwadzieścia pięć. – Zerwałam połączenie, po czym wróciłam do Masona i mamy. – Masz jakieś dziesięć minut, zanim przyjadą. Za czterdzieści możemy się spotkać przed szpitalem?

– Jasne, młoda.

– Nie nazywaj mnie tak. – Skrzyżowałam ramiona na piersi i stanęłam w rogu pomieszczenia. – Skorzystaj z tej chwili, dopóki możesz.

Cały czas patrzyłam na pogrążoną we śnie twarz mamy. Nie oderwałam od niej wzroku, nawet kiedy Mason opuścił salę, a potem wbiegli do niej wujkowie z ciocią. Czułam pustkę. Miałam ich wszystkich dookoła, a jednocześnie byłam tak cholernie samotna. Coś porządnie mnie złamało, a kiedy zrozumiałam, że to wszystko to przecież moja wina, ból mojej duszy stał się nie do zniesienia.

Blondynka stanęła przede mną i coś mówiła, ale dla mnie brzmiało to jedynie jak szum ulatujący spomiędzy jej warg. Przeniosłam na nią wzrok dopiero, gdy mocno potrząsnęła moimi ramionami.

– Co mówiłaś? – zapytałam cioci.

– Jesteś cała?

Jak odczarowana zrzuciłam z siebie jej dłonie i przebiegłam wzrokiem po pomieszczeniu.

– Tak. Nic mi nie jest.

– Co się stało? W jaki sposób nagle się tu znaleźliście, skoro nadajniki twoich rodziców wciąż pokazują Turcję?

– Stella pozbyła się ich na samym początku – rzekłam.

– Stella? – zapytała głośniej z przerażeniem.

– Zrobiła to, zanim mnie ogłuszyła. – Wsunęłam palce w nasadę włosów i dotknęłam miejsca, gdzie zostałam uderzona. Poczułam pod opuszkami zaschniętą krew.

– Boże. – Ciotka spanikowała. Zaczęła odgarniać pasma moich włosów, szukając rany.

– Zostaw! – krzyknęłam, walcząc z jej rękami.

Automatycznie stanęła jak posąg. W tym momencie chyba również zrozumiała, że nie jestem już tą samą Aurorą. Znaleźliśmy się w tej popapranej sytuacji, bo zamiast posłuchać rozumu, szłam za głosem serca. Serca, które okrutnie zlodowaciało, i dopóki nie odzyskam obojga rodziców i nie zemszczę się na Harrisach, takie pozostanie.

– Za to, co zrobiłam, powinnam skończyć gorzej. Nie powinniście się mną teraz martwić. – Omiotłam spojrzeniem twarze wszystkich osób znajdujących się w pomieszczeniu. – Przecież to wszystko moja wina. Czemu mi tego nie powiecie? Czemu, zamiast to zrobić, udajecie, że tak po prostu wyszło? Wciąż macie mnie za „dziecko”. – Zrobiłam cudzysłów palcami, a następnie podeszłam do wujka Scotta. – Możesz pożyczyć mi swój telefon?

On jak zawsze bez słowa spełnił moją zachciankę. Wybrałam numer Irańczyków. Gdy Basim odezwał się po drugiej stronie, przedstawiłam mu pokrótce cały rozgrywający się w ostatnim czasie koszmar, a następnie poprosiłam o namierzenie naszych telefonów i usunięcie z nich wszystkich danych. Stella mogłaby to wykorzystać, a rodzice mieli w swoich smartfonach masę tajnych informacji.

– Odzyskaj tylko nasze zdjęcia. Chcę je mieć na pamiątkę, w razie gdyby… – Urwałam.

Moje gardło boleśnie się zacisnęło. Wciąż nie chciałam dopuścić do głosu myśli, że mogłabym żyć w świecie bez moich rodziców.

– Zrozumiałem.

Rozłączyłam się i podałam telefon wujkowi.

– Trzeba zabezpieczyć szpital, najlepiej legionem mamy. Nie wiem, czy Stella nadal jest na wyspie, a oni będą niewidoczni. Moi rodzice muszą być bezpieczni.

Mężczyzna skinął głową i opuścił salę. Natychmiast podeszła do mnie ciocia Billie i ponownie zapytała o Stellę. Wiedziałam, że nie uniknę tej rozmowy, a poza tym uważałam, że powinna się o tym dowiedzieć. Usiadłam na krześle obok mamy i opowiedziałam jej wszystko zgodnie z prawdą, a wujek Diego uważnie się przysłuchiwał.

– Powiedzcie to – poprosiłam, gdy skończyłam mówić.

Spojrzałam na ciotkę, której policzki pokrywały łzy. Mąż ją pocieszał, gładząc jej ramię i także ledwo się trzymał. Nie mogłam znieść tego widoku, więc odwróciłam spojrzenie i wbiłam je w białą ścianę.

– Co mam powiedzieć?

– Prawdę – ściszyłam głos – że mnie nienawidzicie.

– Dziecko…

– Powinniście mnie nienawidzić. Zrobiłam coś okropnego. To wyłącznie moja wina. Rodzice zapłacili za mój błąd, wszystko dlatego, że mnie kochali. A ja? – Czułam łzy pod powiekami, a gardło ponownie boleśnie się zacisnęło. – Co ja im zrobiłam? Czym sobie na to zasłużyli? Jestem okropną córką.

– Wcale nie…

Wstałam i opuściłam salę. Nie mogłam znieść, że bagatelizowali każdy mój wybryk. Choć raz chciałam, żeby nie mówili mi tego, co chcę usłyszeć, i byli ze mną szczerzy. Przecież nie mogli mnie zranić. Już nie.

Sama siebie zraniłam najmocniej.

Brawa dla Aurory Adeline Navarro, posiadającej dziesięć gramów brawury i gram zdrowego rozsądku.

Poczułam na ramieniu dotyk czyjejś dłoni. Przekręciłam głowę i zdałam sobie sprawę, że stoi za mną wujek Diego. Odwróciłam się do niego i skrzyżowałam z nim spojrzenie.

– Masz rację. – Pokiwał głową. – Wina leży tylko po twojej stronie.

Zszokował mnie.

– Ale każdy błąd da się naprawić – dodał.

– Jak mam go naprawić? Ojciec ma niewielkie szanse na przeżycie, a mama…

– Wiem – rzekł spokojnie. – Razem ze Scottem zapewnimy ochronę twoim rodzicom. Następnie dowiemy się, czy Stella nadal przebywa na wyspie, a potem…

– A potem ich zabiję. – Wykrzywiłam twarz w pogardliwym grymasie. – Zacznę od Nicolasa.

– Musimy to dobrze przemyśleć. Żadnych pochopnych ruchów.

– Czyli… – zająknęłam się. – Wchodzisz w to ze mną? Żadnych pouczających gadek o nieodpowiedzialności?

– Według naszej struktury teraz ty rządzisz. Jesteś następczynią – Uniósł brew, krzyżując ręce na klatce piersiowej. – Pomimo tego, że wiem, na co cię stać, nie pozwolę ci jednak podejmować pochopnych decyzji. To może nas tylko zgubić.

– Czyli działamy po cichu, planując zasadzkę?

– Dokładnie tak.

– Dlaczego? – zapytałam. – Dlaczego jesteś po mojej stronie? Żadnego sprzeciwu, gadki o odpowiedzialności i tym, że jestem jeszcze dzieckiem.

– Twoja mama jest dla mnie cholernie ważna, a uwierz, że tylko wyglądam na spokojnego. Nie odpuszczę Stelli obławy na twoich rodziców. Głównie przez wzgląd na Alison.

– Czyli… partnerzy? – Wyciągnęłam w jego kierunku najmniejszy palec.

– Tylko nie mów ciotce. – Skrzyżował ze mną palec, przypieczętowując obietnicę. – I masz się słuchać – podkreślił surowo. – Żadnych wybryków i solowych zagrywek.

– Przyjęłam do wiadomości. – Położyłam dłonie we wcięciu talii. – To od czego zaczniemy?

– Od znalezienia Stelli, a potem obserwacji. Musi myśleć, że odpuściliśmy i jej nie szukamy. Tymczasem w ciszy zaplanujemy akcję.

Skinęłam głową, demonicznie się uśmiechając.

Nicolasie Harrisie… idę po ciebie.

Zemsta to potrawa, która smakuje najlepiej, kiedy jest zimna.

– Mario Puzo, Ojciec Chrzestny

ROZDZIAŁ 2MAM PLAN

Aurora Adeline Navarro

Po czterdziestu minutach opuściłam szpital, tak jak umówiłam się z Masonem. Rodzina mi uwierzyła, gdy sprzedałam im bajkę, że idę do automatu po batona. Nie mieliśmy dużo czasu, a zapewne za chwilę któryś z wujków zacznie mnie szukać. Musiałam zachować ostrożność. Przez tę całą sytuację będą obchodzić się ze mną jak z jajkiem i nie odstąpią na krok.

Stałam przed budynkiem, rozglądając się na boki, aż w końcu poczułam czyjąś obecność za plecami. Odwróciłam się i w cieniu ujrzałam Harrisa. Podeszłam do niego z obojętną miną, a on oparł stopę o elewację i włożył ręce w kieszenie.

– Chciałam ci podziękować za wszystko, co dla nas zrobiłeś.

– Drobiazg. – Złożył ręce na klatce piersiowej. – Jak trzyma się Diego?

– Cóż… mój wujek… – Urwałam, aby za moment kontynuować: – Widzę, że ta sytuacja go przybiła, ale jak zawsze pozostaje moim głosem rozsądku.

– Cały Diego – skomentował, uśmiechając się.

– Nie rozumiem. Co to znaczy: ,,cały Diego”?

– Z was wszystkich znam go najdłużej.

– Nie rozumiem. Co cię z nim łączy? – Zmarszczyłam brwi. Stałam się podejrzliwa. Mama niewiele wspomniała o Masonie, a wydawało mi się, jakby on wiedział o nas wszystko.

– Był moim przyjacielem i prawą ręką.

– Prawą ręką?

– Aurora! – Usłyszałam, na co się wzdrygnęłam.

Mężczyzna szybko zarzucił kaptur na głowę, a ja odruchowo spojrzałam w stronę wejścia i rzuciłam:

– Poproszę o nową komórkę. Za dwa dni wrzucę do naszej skrzynki swój nowy numer. Napisz do mnie.

Gdy odwróciłam głowę, aby jeszcze raz podziękować Masonowi, on tak po prostu rozpłynął się w powietrzu.

– Aurora! – Spanikowana ciotka wybiegła przez szklane drzwi szpitala. – Nie powinnaś wychodzić sama na zewnątrz.

– Przepraszam. Chciałam zaczerpnąć świeżego powietrza.

– Mogłaś powiedzieć, to wyszłabym z tobą. – Położyła mi dłoń na plecach w okolicy łopatek i zaprowadziła mnie do środka.

Przed pokojem mamy czekał na nas wujek Scott. Zatrzymałam się przed nim, kładąc dłonie we wcięciu talii.

– Nasz oddział musi przeszukać wyspę. W posiadłości powinni zostać tylko wartownicy – rzekłam z powagą, której nigdy wcześniej nie słyszał w moim głosie.

– Już to robią. Szukają Stelli – oznajmił.

– Legion mamy tu jedzie?

– Tak. Powinni zjawić się za kilka minut.

– To dobrze.

Założyłam ręce na piersi i kiedy chciałam wejść do sali mamy, wujek złapał mnie za ramię i zatrzymał. Potem obrócił przodem do siebie i intensywnie spojrzał w oczy.

– Myślisz jak my – zauważył. – Jestem z ciebie dumny.

– Moi rodzice walczą o życie przeze mnie – wypomniałam mu. – To nie powód do dumy. – Gdy postawiłam krok naprzód, zatrzymałam się i zwróciłam do mężczyzny: – Wujku?

– Tak, bazyliszku?

– Potrzebuję nowego telefonu. Stary zabrała Stella.

Po tych słowach weszłam do sali i pochyliłam się nad śpiącą mamą. Potem przytuliłam ją mocno, uważając, aby przez przypadek nie odłączyć żadnych kabli przyczepionych do jej ciała.

– Proszę, wróć do mnie – wyszeptałam wprost do jej ucha. – Wszyscy kłamali – kontynuowałam – nie jestem taka, jak ty. Bez ciebie kompletnie nie umiem sobie poradzić.

Teraz nikt na mnie nie patrzył, więc pozwoliłam sobie na uwolnienie jednej łzy, która spłynęła po policzku i spadła na szpitalną koszulę mamy. Nie wiedziałam, ile czasu zdołam nosić maskę twardej i niewzruszonej Aurory. Nie czułam się dobrze. Nie bez mojego anioła stróża. Stałam się nikim, a dalsza egzystencja wydała mi się pozbawiona chociażby grama sensu.

Straciłam rachubę czasu. Nie wiedziałam, jak długo wtulałam się w jej ciało, ale nawet teraz dawało mi to poczucie bezpieczeństwa. Choć nie mogła poruszyć ręką i wydobyć z siebie najdrobniejszego pomruku, i tak była moją siłą.

– Kocham cię. – Pocałowałam ją w czoło. Podniosłam się jedynie o parę milimetrów, a potem wyszeptałam w jej skórę: – Jak stąd na Księżyc.

Za drzwiami rozległ się jakiś harmider, lecz nie zwracałam na niego zbytnio uwagi. Byłam tylko ja i moja mama. Pragnęłam zachować tę chwilę dla nas tak długo, jak się dało, lecz nagle do sali wpadł lekarz z dziwną miną.

– Twojej mamie wystarczy.

– Ale… – jęknęłam. – Dlaczego nie mogę z nią zostać?

– Auroro – przeciągnął moje imię. – Twoja mama musi mieć spokój, a za drzwiami do jej sali stoi prawie piętnaście osób.

– Proszę. – Zrobiłam niewinne oczka i słodką minę, która zawsze działała na wujków.

– Nie, Auroro. Powtarzam – ton lekarza stał się surowszy niż wcześniej – twoja mama musi mieć zapewniony spokój, aby dojść do siebie.

– Rozumiem. – Zwiesiłam głowę i okrążyłam jej łóżko. Zatrzymałam się dopiero przed lekarzem. – Kiedy mogę ponownie ją odwiedzić?

– Jutro.

– A tatę?

– To na razie nie jest możliwe.

Z trudem powstrzymałam łzy, usłyszawszy te słowa. Wyszłam na korytarz i ujrzałam legion. Podeszłam do Kate i odciągnęłam ją na bok za łokieć, kobieta ze mną nie walczyła, nawet nie próbowała mnie zatrzymać.

– Niech kilku z was przeszuka szpital i znajdzie salę taty. Ponoć leży na oddziale intensywnej terapii. Nikt nie może do niego wejść.

Morderczyni skinęła głową.

– Chrońcie też mamę. Jeśli ktokolwiek się do niej zbliży, zabijcie go z zimną krwią. Poproszę Basima o przesłanie wam zdjęć personelu szpitala. Na pewno prowadzą elektroniczną kartotekę osób zatrudnionych. Gdyby jednak nie prowadzili, niech ktoś z was wykradnie te dane.

– Rozumiem.

– Tylko personel szpitala może pozostać bezpieczny.

Wówczas pomyślałam o Masonie. Teraz nie zdoła prześlizgnąć się przez najmniejszą dziurę, a jeśli spróbuje, legion mamy go zabije.

– Nie mam swojego telefonu – poinformowałam Kate. – Któryś z wujków prześle ci te informacje.

– W porządku – odpowiedziała.

– A teraz się rozproszcie, macie pozostać niewidzialni. W razie zagrożenia mnie poinformujcie.

Kobieta ponownie skinęła głową i wróciła do grupy. Powiedziała coś do swoich ludzi, a następnie ci rozeszli się w różnych kierunkach. Wujek Scott szybko pojawił się obok mnie i z żalem poinformował, że musimy wracać do domu. Potem zapewnił, że moi rodzice są bezpieczni.

Wiedziałam o tym. Wszyscy byli bezpieczni z legionem mamy. Każde z jej zleceń udowadniało nam, że ci ludzie są warci zaufania. Jakkolwiek trudne nie okazałyby się te misje, zawsze chronili moją rodzicielkę najlepiej, jak potrafili.

Poprosiłam wujka Scotta o wykonanie telefonu do Irańczyków w sprawie związanej z personelem szpitala. Załatwił to podczas drogi, a potem powiedział, że grupa dostała wszelkie potrzebne informacje.

– To nie droga do domu – zwróciłam mu uwagę.

– Owszem, bazyliszku – mruknął, stukając palcami o kierownicę.

Nie mogłam niczego wyczytać z jego beznamiętnego wyrazu twarzy.

– Potrzebujesz nowego telefonu, prawda? – przypomniał.

– Ach tak, faktycznie.

– Nie martw się – rzucił, gdy na długo zapanowała między nami cisza, a ja wpatrywałam się w krajobraz Costa Calmy.

Spojrzałam na niego pytająco. Chyba wyczuł na sobie mój wzrok, bo nagle dodał:

– Twoi rodzice się wyliżą.

– Mama może tak, ale tata…

– Tata tym bardziej – przerwał mi.

– Jesteś tego taki pewny – wydukałam z niepohamowaną złością. – Ma dwadzieścia pięć procent szans na przeżycie, a wiesz, co to znaczy? – zapytałam, lecz zaraz sama odpowiedziałam na to pytanie: – Że on już jest praktycznie martwy i to ja go zabiłam.

– Wszyscy inni, mający dwadzieścia pięć procent szans na przeżycie, pewnie byliby praktycznie martwi. Ale nie Sergio. Nie twój tata.

– Skąd ta pewność?

– Do nieba nie trafi, a szatan, cóż… miałby niezłą konkurencję.

– To nie pora na żarty, wujku – upomniałam go.

– Masz rację, przepraszam. – Zacisnął palce na kierownicy tak mocno, że jego knykcie pobielały, a żyły mocno się uwydatniły pod skórą pokrytą tuszem. – Po prostu to wiem, okej?

Nic nie jest okej, pomyślałam i odwróciłam głowę.

Ponownie wpatrywałam się w widok za oknem, a myślami znalazłam się przy mamie. Gdy zamknęłam oczy, słyszałam jej śmiech, a do nozdrzy dotarł znajomy zapach jej perfum od Prady. I znów poczułam się bezpiecznie. Przynajmniej do momentu, gdy wujek nie zatrzymał samochodu i oznajmił, że jesteśmy na miejscu.

Sprawę z nowym telefonem i numerem załatwiliśmy szybko. Po godzinie staliśmy już przed wejściem do willi. Wysiadłam z samochodu i pędem ruszyłam w stronę domu. Potem wbiegłam po schodach i znalazłam się w swoim pokoju.

– Hej – przywitałam Odyna leżącego na moim łóżku. – Tęskniłam za tobą, słodziaku.

Pochyliłam się nad psem, a kiedy położył się na pleckach, podrapałam go po brzuchu. Po chwili szybko wstałam, na co on również gwałtownie zareagował. Usiadł i wpatrywał się we mnie przepięknymi niebieskimi oczami, merdając ogonkiem.

– Odyn. Stało się coś strasznego. Mam pewien plan, ale obawiam się… – Urwałam, głośno przełknęłam ślinę, tym samym niwelując suchość w gardle. – Obawiam się, że nie dam rady wykonać go bez mojej mamy.

Szczeniak szczeknął.

– Ty też jesteś mi potrzebny. Staniesz się moimi uszami i oczami, dobrze?

Wyciągnęłam do niego dłoń, a on położył na niej łapę. Doskonale znał tę sztuczkę. Nie trzeba było nawet rzucać komendy.

Mason Harris

Dwa dni później, podczas zmiany warty, zakradłem się do skrzynki okraszonej numerem domu oraz nazwiskiem ,,Navarro”. Zawsze w ten sam sposób podrzucałem widokówki dla Alison. Należało tylko czekać w ukryciu. Odpowiednio daleko, na tyle, aby nie wyłapały mnie czujne oczy wartowników i na tyle blisko, aby wystarczyło czasu. Minuta. Właśnie tyle miałem.

W środku skrzynki znalazłem czarną kopertę, na której widniała jedynie litera ,,M”. Wyciągnąłem ją i usłyszałem kroki kolejnej zmiany. Nawet nie zamknąłem za sobą drzwiczek. Szybko pobiegłem w stronę auta i, nie zapalając świateł, ruszyłem w stronę głównej drogi. Włączyłem je dopiero, gdy znalazłem się odpowiednio daleko od willi Navarro.

Po czterdziestu minutach dotarłem do Faro de la Entallada. O ile w dwa tysiące czternastym roku latarnię zamieszkiwała obsługa, tak teraz budynek zupełnie opustoszał. Wszedłem do środka przez okienko prowadzące do piwnicy. Dzięki panelom fotowoltaicznym latarnia miała prąd, była także zmechanizowana. Jej światła zapalały się o odpowiedniej porze, wskazując marynarzom drogę.

W jej podziemiach urządziłem sobie norę. Miałem tu wszystko: komputery, internet, światło. Nie pachniało tu luksusem, w który opływałem za dawnych czasów, ale nie to okazało się najważniejsze. Właśnie stąd miałem podgląd na całą wyspę i pozostawałem zupełnie niewidoczny.

Przeżyłem tu tyle lat, a nikt o mnie nie wiedział.

I nadal nikt miał się nie dowiedzieć.

Włączyłem komputer i włamałem się do monitoringu ulicznego, a potem wyciągnąłem z kieszeni kopertę. W środku znajdowała się mała karteczka, więc rozwinąłem ją, a następnie zapisałem sobie numer Aurory w telefonie.

Minęła chwila i napisałem do niej wiadomość.

Za dwie godziny na plaży Sotavento. Spotkajmy się przy chacie rybaków.

M.

Do zobaczenia.

Przełączyłem monitoring na wnętrze starej, rozpadającej się katedry. To właśnie w niej przetrzymywano rodzinę Navarro. Dziś, dwa dni później, to miejsce stało się kompletnie opustoszałe. Nie został w nim ślad po Stelli, Juanie i Marco. Nie znajdowali się także na wyspie, a ja straciłem ich z oczu, gdy zdecydowałem się uratować Alison. Przecież nie mogłem pozwolić jej zginąć.

Włączyłem podgląd na salę, gdzie ją torturowano. Na podłodze nadal znajdowała się zaschnięta plama z krwi. Widok tego pomieszczenia przyprawił mnie o dreszcze na całym ciele. Usłyszałem krzyk bólu mojej Alison. Wydawał się tak realny, że mocno zacisnąłem powieki, choć przecież nikogo już nie było na ekranie.

Komórka w mojej kieszeni zawibrowała. Spojrzałem na ekran i westchnąłem głośno, zanim odebrałem połączenie.

– Tak, Eva?

– Pamiętasz, że obiecałeś mi dziś randkę bez dzieci?

Opadłem ciężko na oparcie fotela.

– Będę jeszcze zajęty przez najbliższe cztery godziny.

– W takim razie widzimy się o północy?

Zacisnąłem powieki, opierając czoło o dłoń. Nie miałem nastroju do wkładania kolejnej maski. Szczerze miałem ich już dość, a całe życie przyklejałem je do twarzy. Byłem nimi po prostu zmęczony.

– W porządku – rzekłem jednak. – Przyjadę o północy.

– Wspaniale. – W słuchawce nastała cisza. – Malcolm?

– Tak, Eva?

– Kocham cię. – Zabrzmiała tak słodko i uroczo, jak mogła zabrzmieć tylko zakochana kobieta.

– Tak – przeciągnąłem. – Ja… ja ciebie też – skłamałem, po czym zakończyłem połączenie.

Położyłem telefon obok klawiatury i przetarłem twarz dłońmi. Wbiłem spojrzenie w punkt na ścianie i spędziłem tak kolejną godzinę. Wciąż myślałem, czy Alison i Sergio się wyliżą. Czy okazałem się na tyle szybki, aby uratować tę dwójkę? Czy nie zawiodłem? Tyle pytań kotłowało się w mojej głowie, a ja nie potrafiłem sobie na nie odpowiedzieć.

W końcu wstałem, sięgnąłem do szafki po materiałową maskę i włożyłem ją na twarz. Nikt nie mógł mnie rozpoznać, gdyby przez przypadek doszło do spotkania z kimś znajomym. Zwłaszcza że zostałem zmuszony wjechać do Costa Calmy, a tu mogło wydarzyć się wszystko.

Jadąc w stronę plaży Sotavento, zastanawiałem się, czy młoda zdoła przedrzeć się przez wartowników. Chociaż patrząc na to, z jakiej rodziny pochodzi, musiała być to dla niej bułka z masłem. Chwilę później przypomniałem sobie o akcji w Ottawie. Zrobiło się wtedy gorąco i choć musiałem wkroczyć, aby uratować tego dzieciaka i Alison przed egzekutorami, już wtedy wiedziałem, że z dziewczyny jest kawał niezłego gagatka.

Zatrzymałem samochód i ze skrzypieniem otworzyłem drzwi starego jaguara. Nie musiałem iść daleko, aby ujrzeć chatę rybaków. Usiadłem na piasku, wbiłem spojrzenie w wodę i czekałem, zerkając co jakiś czas na zegarek.

– Spóźniłaś się – rzekłem, gdy piętnaście minut po umówionym czasie Aurora przysiadła się obok mnie.

– Musiałam poradzić sobie z pewnymi komplikacjami.

– Nie spuszczają cię z oczu, co? – mruknąłem zaczepnie, przekręcając twarz w jej stronę.

– Wciąż się martwią, chociaż doskonale zdają sobie sprawę, że Stelli już nie ma na wyspie. – Aurora przesypała piasek przez palce, po czym złapała ze mną kontakt wzrokowy. – Dlaczego poprosiłeś o spotkanie?

– Przeszukasz ze mną miejsce, w którym was przetrzymywali? – zaproponowałem. – Może znajdziemy tam jakieś informacje, a to nakieruje nas na obecną kryjówkę Stelli.

Zielono-złociste oczy Aurory zabłyszczały pod wpływem radości. Tak samo błyszczały oczy jej mamy, gdy się z czegoś cieszyła.

– Gdzie jest haczyk? – zainteresowała się nagle.

– Nie ma żadnego haczyka.

– Jesteś Harrisem – wytknęła mi. – Na pewno jest jakiś haczyk.

– Zapewniam cię, że nie.

– Czyli chcesz mi powiedzieć, że można ci ufać? – Uniosła brew i zmarszczyła nos w ten zabawny sposób, że aż się uśmiechnąłem.

– A tobie?

– Oczywiście. Tu chodzi o zemstę na ludziach, którzy skrzywdzili moich rodziców. Nie odpuszczę im tego. Wszystkich ich…

– Auroro. – Zatrzymałem ją. – Już spokojnie. Znowu się odpalasz i przemawia przez ciebie gniew – wypomniałem. – Musisz częściej dopuszczać do głosu zdrowy rozsądek zamiast furii.

– A ty? – Parsknęła. – Dopuszczasz do głosu zdrowy rozsądek?

– Staram się. – Skinąłem głową, aby dodać wiarygodności swoim słowom.

– Nie wiem, czy mogę ci ufać. Tata powiedział, że jesteś tym Harrisem, który pobił ciotkę Billie, ale znam też jego historię… tylko nie wiem, czy to byłeś ty… – Uniosła podbródek i przymrużyła oczy, ewidentnie nad czymś dumając.

– Wiesz, że możesz zapytać wprost?

Chwilę to trwało, zanim rozluźniła mięśnie twarzy i spojrzała na mnie ponownie neutralnie.

– Czy to ty przyczyniłeś się do śmierci siostry taty, Adeline?

– Wszystko ci opowiedzieli, prawda?

Skinęła głową.

– To był Derek – skłamałem. – Mój kuzyn i dzieciak Stelli. Twoja mama go zabiła.

Ponownie zmrużyła oczy, jakby wyczuła albo próbowała wyczuć, że kłamię.

– Nadal kochasz moją mamę?

Nagle wydało mi się, jakby moje serce zabiło szybciej.

– Kochałem.

I właśnie wtedy kłamstwo potężnie zapiekło mnie w gardle.

Nie da się zapomnieć miłości, zwłaszcza takiej jak ta. Nie, gdy kobieta, która skradła twoje serce, to Alison Navarro.

– Jutro z samego rana. Zaczynamy o czwartej. Będę czekał na ciebie przy głównej drodze. – Wstałem i otrzepałem spodnie z piasku. – Masz dostęp do broni?

– Teraz, gdy wujkowie się o mnie martwią? Chodzę uzbrojona po zęby, aby być przygotowana na każdą ewentualność.

– To dobrze. Jeśli się spóźnisz, pojadę sam – zaznaczyłem, patrząc na nią z góry.

– Nie spóźnię się. – Również wstała, podnosząc głowę, aby spojrzeć mi w oczy. – Jej stan się polepsza. Lekarze mówią, że to kwestia czasu, aż mama się wybudzi.

Głośno przełknąłem ślinę. W głębi serca ucieszyła mnie ta wiadomość.

– Jeśli o mnie zapyta, powiedz jej, że nie było mnie przy niej, a przez utratę krwi miała halucynacje. Nie może wiedzieć, że żyję.

– Dlaczego?

– Ponieważ tak jest lepiej. Dla niej wciąż muszę pozostać jedynie złotym napisem wyrytym w marmurowej płycie.

– Kimś, kto nie żyje.

– Dokładnie, Auroro. Kimś, kto nie żyje – rzuciłem. Następnie powoli odwróciłem się w kierunku, skąd przyszedłem. – Czwarta rano – przypomniałem przelotem.

Są dwie drogi, aby przeżyć życie. Jedna to żyć tak, jakby

nic nie było cudem. Druga to żyć tak, jakby cudem było wszystko.

– Albert Einstein

ROZDZIAŁ 3DZIENNIK

Sergio Carlos Navarro

Stałem pośrodku placu, a słońce nade mną nieprzyjemnie parzyło mnie w ramiona. Dalej byłem zupełnie sam, z dala od moich dziewczyn. Nie wiem, ile czasu spędziłem w tym pierdolonym czyśćcu, ale miałem już dość tego miejsca i tej cholernej tęsknoty targającej moim sercem. Nie miałem nawet pojęcia, gdzie dokładnie się znajduję, a czas umilała mi tylko pojawiająca się od czasu do czasu Adeline.

– Sergio! – zawołała, więc odwróciłem głowę w stronę głosu dobiegającego z drugiej części podwórka.

Stałem się już na tyle świadomy, aby wiedzieć, że to wszystko tak naprawdę nie istniało, lecz pomimo ogromnej tęsknoty cieszyłem się, że jestem tu właśnie z nią. Moją małą księżniczką, którą po tylu latach znowu mogłem mieć tak blisko.

Usiadłem na kocu i spojrzałem na leżące wokół nas rzeczy.

– Głodny? – zapytała z uśmiechem, a następnie wyciągnęła zza siebie dwa pudełka lodów. Położyła przede mną czekoladowe, dodając słodko: – Twoje ulubione.

Chwyciłem pudełko wraz z łyżeczką i wbiłem ją w sam środek deseru.

– Pamiętałaś – zauważyłem.

– Ty też. Za każdym razem, gdy wracałeś do domu, miałeś ze sobą moje ulubione truskawkowe lody. – Uśmiechnęła się uroczo, a ja odwzajemniłem jej entuzjazm.

– Dziś kolejny dzień, kiedy tu jestem. Nie zrozum mnie źle, bardzo się z tego cieszę, ale…

– Chcesz już wrócić? – Posmutniała.

– Mam żonę i córkę, one na mnie czekają, maluchu.

– Wiem – odpowiedziała, wkładając porcję przysmaku do ust. – Patrzę na was i staram się nad wami czuwać, ale czasami staje się to bardzo trudne.

– Zaraz, zaraz…

– Wrócisz do nich – przerwała mi. – Ale najpierw musisz coś zrozumieć. Właśnie dlatego tu jesteś. Ze mną.

– Co muszę zrozumieć? – zapytałem, marszcząc brwi.

– Pobawimy się w berka? – Poderwała się nagle z miejsca.

– Co muszę zrozumieć, księżniczko? – powtórzyłem.

– Berek! – Dotknęła mojego ramienia i uciekła w popłochu.

Podniosłem się z koca i specjalnie ruszyłem za nią truchtem, aby jej nie dogonić.