Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Wystarczył jeden jego uśmiech, by wiedziała, że spotkała demona…
Adam spadkobierca fortuny Wetulanich niespodziewanie wraca do Polski. Młody, przystojny mężczyzna wkrótce staje się sensacją na uniwersytecie Jagiellońskim.
Gdy po raz pierwszy ją zobaczył, wyglądała na niewinną, ale jedno spojrzenie jej oczu sprawiło, że zrozumiał, jak bardzo się pomylił…
Anna Maj jest ciężko pracującą studentką, której dzieciństwo wypaliło piętno na duszy. Dziewczyna stara się żyć jak inni, ale gdy zapada zmrok, cienie przeszłości nie przestają jej dręczyć.
Spirala przeznaczenia zaczyna się poruszać…
Oboje stanowią silne osobowości i zawzięcie strzegą swoich sekretów. Jednocześnie fascynacja między nimi wzrasta. Okazuje się bowiem, że mają więcej wspólnego, niż początkowo mogło się wydawać.
Tylko czy w brutalnym świecie rzeczywistości obdartym z magii i marzeń można napisać swoją własną bajkę?
Nie zapominajmy, że prawdziwe baśnie są dużo bardziej mroczne i realne niż mogłoby się wydawać. Życie nigdy nie posługuje się cenzurą…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 535
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © by S.C. Alekto, 2018WYDAWNICTWO WASPOS, 2021All rights reserved
Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.
Redakcja i korekta: Janusz Muzyczyszyn
Korekta: Angelika Ślusarczyk
Projekt okładki: Marta Lisowska
Ilustracje w środku książki: copyright by © pngtree
Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek, [email protected]
Wydanie I - elektroniczne
ISBN 978-83-67024-66-2
Wydawnictwo WasPosWarszawaWydawca: Agnieszka Przył[email protected]
Spis treści
Prolog
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Epilog
„Najpiękniejszy uśmiech ma ten, kto wiele wycierpiał”– Jan Twardowski
Prolog
Zielony płaszczyk, który miałam na sobie, był już gdzieniegdzie poplamiony, ale nie zwracałam na to uwagi. Wbiegłam w kałużę i podskoczyłam, a krople wody, zupełnie jak spadające gwiazdy, rozbiegły się w różnych kierunkach. Co jakiś czas odwracałam się i spoglądałam w stronę mamy, która spokojnie podążała za mną. Las pełen był kolorowych liści. Zbierałam tylko te czerwone i żółte. One najbardziej mi siępodobały.
− Mamo! – krzyknęłam. – Spójrz! – Podniosłam ogromny liść klonu i podbiegłam doniej.
− Jest śliczny – powiedziała, odbierając go odemnie.
Uśmiechnęłam się promiennie i zadarłam główkę dogóry.
Mama była bardzo ładna. Przypominała syrenę. Eteryczną istotę, o której tak dużo poetów i pisarzy wspominało w swoich dziełach. Miała regularne, delikatne rysy twarzy, a w świetle słońca jej jasne włosy iskrzyły się jak złoto. Błękitna sukienka podkreślała duże, lawendowe oczy, które skradły serce niejednemu mężczyźnie. Malinowe usta i brzoskwiniowa cera były tylko dopełnieniemideału.
Chwyciłam ją za rękę. Była zimna, ale nie zwracałam na to uwagi. Przytuliłam się do niej i poczułam dotyk nagłowie.
Lubiłam, gdy głaskała mnie powłosach.
Wiele osób mówiło, że jestem strasznie do niej podobna, że różniło nas tylko spojrzenie, bo ja miałam piwne oczy ojca. Ilekroć słyszałam takie komentarze, czułam się dumna i szczęśliwa. Moja mama była najpiękniejsza i najzdolniejsza na świecie. Nikt nie potrafił wydobyć tak czystych i idealnych dźwięków z instrumentu jakona.
− Mamo? – Pochyliła głowę i spojrzała na mnie. – Kiedy będę grała tak pięknie, jakty?
− Już niedługo – odpowiedziała, z charakterystycznym dla siebiespokojem.
− Naprawdę? – Podniecona spojrzałam jej w twarz, ale mama patrzyła przedsiebie.
− Niedługo… – powtórzyła i chwyciła mnie zarączkę.
Ruszyłyśmy leśną dróżką, coraz bardziej zagłębiając się w labiryntroślin.
− Będę dużo ćwiczyć – powiedziałam wesoło. – Dopóki nie będę grać tak pięknie, jakmamusia!
Drzewa zaszeleściły pod wpływem wiatru, a deszcz różnokolorowych liści spadł prosto na nas. Szczęśliwa uniosłam rączki do góry i z fascynacją obserwowałam ten podniebnytaniec.
Zanim doszłyśmy do jeziora, zebrałam całkiem spory bukiet. Odwróciłam się i dostrzegłam mamę, stojącą na końcu drewnianego pomostu. Bez wahania pobiegłam w jej stronę. Zwolniłam nieco, gdy dostrzegłam ciemną toń wody. Ostrożnie pokonałam ostatnie kilkametrów.
− Mamo? – Stałam dokładnie za nią. Błękitna sukienka owinęła się wokół jej kostek, a wiatr potargał do tej pory idealnie ułożone włosy. Nieodpowiedziała.
Podeszłam bliżej i stanęłam bezpośrednio przed nią. Wpatrywała się w spokojne ruchy tafli jeziora. Jej twarz nie wyrażała żadnych emocji. Uniosłam bukiecik zrobiony z różnokolorowych liści i sięuśmiechnęłam.
− To dla ciebie – powiedziałam.
Mama spojrzała na mnie, a potem na podarunek. Przez dłuższą chwilę wpatrywała się w jesienną kompozycję. Jej oczy zasnuła dobrze mi znana mgła. Skrywała myśli, by nikt niepowołany nie mógł ich odczytać. Opuściłam rączki i po prostu czekałam. Mówienie teraz do niej było bez sensu. Przyglądałam się jej, przechylając główkę i marszcząc cieniutkie brwi. Miałam tylko nadzieję, że nie będzie na mnie znów krzyczeć. Nagle jej twarz jakby stopniała. Podniosła wzrok, który nie był już matowy. Przykucnęła i objęła mnieramionami.
− Nie zostawisz mnie, prawda? – zapytała drżącym głosem i jednocześnie ścisnęła mniemocniej.
Wtedy nie rozumiałam, co tak naprawdę oznaczały jej słowa, ani czego były zapowiedzią. Byłam tylko siedmioletnim dzieckiem. Dziewczynką, która udałaby się wszędzie – byle tylko być z matką. Miłość i przywiązanie – tylko to się liczyło. Dlatego odpowiedź na jej pytanie wydała mi się niezwykleprosta.
Odrzuciłam za siebie bukiecik i objęłam mamę za szyję. Kolorowe liście wylądowały na niczym niezmąconej tafli jeziora i powoli odpływały jakłódeczki.
− Kocham cię – powiedziałam i wtuliłam główkę w jej ramiona. Od dawna chciałam jąuściskać.
Poczułam, jak ciężar jej ciała na mnienapiera.
− Mamo? – Uniosłam głowę i spojrzałam na nią niewinnym wzrokiem. Uśmiechnęła się. Po raz pierwszy oddawna.
Poczułam się szczęśliwa. Nieczęsto to robiła, dlatego traktowałam taką chwilę jak najcenniejszy skarb. Kochałam ten ciepły, dodający otuchy promienny uśmiech, który pod każdym względem byłidealny.
Nie spuszczałam wzroku z jej twarzy. Nawet wtedy, gdy straciłam równowagę. Jej włosy się rozwiały i utworzyły wokół głowy aureolę. Naprawdę wyglądała jak syrena. Była piękna, uzdolniona i… zabójcza.
Woda była zimna. Bardzo. Do tego stopnia, że odczuwałam fizyczny ból. Panika. Strach. Te pierwotnie emocje opanowały moje ciało. Dusiłam się. Ramiona matki były jak śmiercionośna pułapka. Walczyłam, ale nie potrafiłam się wydostać. Wbiłam paznokcie w jej skórę i wtedy spojrzałam w oczy. Były puste. W tej jednej chwili wszystko stało się dla mnie jasne. Ona od dawna byłamartwa…
Jej powieki powoli opadły, a uścisk zelżał. Przerażona odepchnęłam ją od siebie i spojrzałam w górę. Nie potrafiłam pływać, ale ze wszystkich sił próbowałam wydostać się na powierzchnię. Ciało matki, już dawno pochłonęła otchłań. Nie walczyła. Poddała się i przegrała. Promienie słońca przedzierały się przez wodę. W akcie desperacji uniosłam dłoń. Kurczowo próbowałam uchwycić świetlny sznur. Zupełnie jakby to było możliwe. Zabrakło mi jednak sił. Zanim straciłam przytomność, dostrzegłam cień, który przybrał kształt człowieka. Wyciągnął w moją stronę dłoń, a ja pogrążyłam się wciemności.
Tego dnia woda zabrała nie tylko moją matkę, ale i częśćmnie…
Rozdział 1
Biegłam przed siebie równym tempem, ze słuchawkami w uszach. Poranny jogging był moją rutyną przed wyjściem na uczelnię. Godzinne ćwiczenia zawsze pobudzały mój umysł. Dziś pogoda dopisywała jak nigdy. Słońce, nad wyraz gorące jak na początek wiosny, znacznie poprawiło mój nastrój. Zielone, jeszcze nie w pełni rozwinięte listki ogromnych drzew w parku nie dostarczały wystarczającej ilości cienia, ale i tak czujni studenci i spacerowicze znajdowali miejsca, chroniące przed ostrymipromieniami.
Zatrzymałam się i sięgnęłam do niewielkiej torby. Wyjęłam butelkę wody i szybko ugasiłam pragnienie. Usiadłam na pobliskiej ławce, otarłam pot z czoła i założyłam za ucho jasne kosmyki, które wydostały się z kucyka. Oparłam się o ławkę i rozprostowałam kolana. Spojrzałam na zegarek. Dochodziła dziewiąta trzydzieści. Miałam jeszcze półtorej godziny do rozpoczęcia zajęć, więc nie musiałam sięśpieszyć.
Mój przyspieszony oddech powoli wracał do normy. Odpoczywałam, obserwując przechodzących ludzi irowerzystów.
Nagle poczułam tępy ból w karku. Nie spałam dziś za dobrze. Uniosłam dłoń i rozmasowałam sobie szyję. Przed oczami zamigotała mi błyskotka. Spokojnie opuściłam rękę i dotknęłam bransoletki. Na cieniutkim posrebrzanym łańcuszku wisiała srebrna zawieszka w kształcie kluczawiolinowego.
Na parę minut jakaś chmurka przysłoniła słońce i rzuciła cień na ziemię. Dokładnie tyle samo trwała moja zaduma. Gdy złote promienie znów połaskotały moją skórę, oparłam się o ławkę i wystawiłam twarz do słońca. Przymknęłam powieki i rozkoszowałam się przyjemnym, ciepłym wiatrem. Zasłuchałam się w kojących brzmieniach muzyki klasycznej. Drgnęłam, gdy do moich uszu dotarły pierwsze dźwięki Sonaty Księżycowej, Beethovena. Jego muzyka zawsze wywoływała u mnie gęsiąskórkę.
Coś jednak się zmieniło. Nie mogłam w pełni skupić się na muzyce. Pewne zdarzenie, wspomnienie z dawnych lat nie pozwalało mi w pełni czerpać radości z tejchwili.
Zirytowana uniosłam powieki i wtedy go zobaczyłam. Otworzyłam szerzej oczy, ale szybko zasłoniłam je dłońmi. Promienie słońca przedarły się przez korony ledwo co porośniętych liśćmi drzew. Były zbyt intensywne. Dopiero po kilku sekundach znów odzyskałam zdolność widzenia. Zamrugałam kilkakrotnie i odszukałam wzrokiem przystojnego mężczyznę. Tak, co do tego nie było wątpliwości. W ciągu tych ułamków sekund tę jedną rzecz udało mi sięzarejestrować.
Usiadł dwie ławki dalej po przeciwnej stronie alejki. Miał na sobie eleganckie, jasne spodnie i beżowy płaszcz. Ciemnobrązowe, lekko falowane, krótkie włosy idealnie podkreślały jego złocistą karnację. Prawdopodobnie niedawno wrócił z zagranicy, albo systematycznie uczęszczał do solarium. Regularne rysy twarzy, pełne, mocno zarysowane usta i wydatne kości policzkowe czyniły z niego naprawdę nieprzeciętnie atrakcyjnego mężczyznę. Jednak mimo aury dojrzałości i powagi jaką wokół siebie roztaczał, nie wyglądał na więcej niż dwadzieścia kilkalat.
Kiedy tak na niego patrzyłam przypominał mi Dawida, rzeźbę Michała Anioła. Był tak nieskazitelny i piękny, a jednocześnie miał w sobie coś drapieżnego. To coś sprawiło, że poczułam uścisk w żołądku.
Odwróciłam od niego wzrok i skupiłam się na otoczeniu. Dopiero teraz zauważyłam, że stał się obiektem zainteresowania wielu znajdujących się w parku kobiet. Niektóre tylko przyglądały się mu dyskretnie. Inne chichotały i szeptały do swoich przyjaciółek. Nietrudno jednak było poznać temat ich rozmów. Wciąż się odwracały i posyłały pełne zachwytu spojrzenia w jegostronę.
Ponownie skupiłam wzrok na nieznajomym. Spokojnie rozsiadł się na ławce, założył nogę na nogę i sięgnął do skórzanej teczki. Wyjął książkę i zagłębił się w lekturze. Zupełnie nie zwracał uwagi na otoczenie. Nie dostrzegał zainteresowania jego osobą albo umyślnie je ignorował. Spokojnie czytał, wyraźnie pochłonięty lekturą. Nie minęło nawet pięć minut, gdy podeszła do niego odważna, ładna brunetka. Uśmiechnęła się i założyła za ucho włosy, odsłaniając długą, łabędzią szyję. Z zaciekawieniem przyglądałam się jej flirciarskim sztuczkom. Była całkiem niezła w te klocki. Znała własne atuty i nie omieszkała ich pokazać. Początkowo mężczyzna nie reagował na jej wyraźne umizgi, ale gdy podeszła bliżej, a jej cień pojawił się na stronie książki, coś się zmieniło. Chłopak uśmiechnął się do niej promiennie i jednym sprawnym ruchem zamknął książkę, ale w taki sposób, że dziewczyna o mało nie rozpłynęła się w błogimuniesieniu.
Drgnęłam.
W chwili kiedy dotarł do mnie głuchy trzask zamykanej książki, dosłownie na kilka sekund rysy twarzy przystojnego mężczyzny uległy nieznacznej, ledwie zauważalnej zmianie. Nie byłam pewna, ale sądząc po zachowaniu brunetki, prawdopodobnie tylko ja zauważyłam znudzenie i irytację mężczyzny. Jednak im dłużej się mu przyglądałam, tym większe miałam wątpliwości co do własnych spostrzeżeń. Może tylko mi się wydawało? W końcu całkowicie skołowana wstałam i ruszyłam w drogę powrotną. Miło było czasem zawiesić oko na ładnej buzi. Wypiłam do końca wodę i wyrzuciłam pustą butelkę do kosza. Zanim odeszłam, kierowana ciekawością obejrzałam się ostatniraz.
Brunetka siedziała obok przystojniaka i, ochoczo gestykulując, próbowała zainteresować mężczyznę rozmową, co jednak nie przynosiło oczekiwanego skutku. Pokręciłam głową i prychnęłam pod nosem. W tym samym momencie mężczyzna spojrzał prosto na mnie. Sekunda, może dwie. Tylko tyle wystarczyło, bym poczuła, jak moje ciało sztywnieje. Przerwałam szybko nasz kontakt wzrokowy. Odwróciłam się na pięcie i ruszyłam w swoją stronę. Wciąż jednak czułam na sobie przeszywające spojrzenie, które było jak miliony cieniutkich jak włos igieł. Wprost raniło mojeciało.
Dotarłam do bloku koło godziny dziesiątej. Szybko pokonałam schody, prowadzące na trzecie piętro. Po drodze spotkałam panią Martę, sąsiadkę, która wychodziła właśnie z psem naspacer.
− Dzień dobry − pozdrowiłam ją z uśmiechem naustach.
− Dzień dobry, Aniu. – Starsza pani odpowiedziała i pociągnęła za smycz niesfornego yorka. – Biegałaś?
Niechętnie, ale sięzatrzymałam.
− Tak, ale niedługo mam zajęcia na uczelnii…
− Ach! – Kobieta klasnęła w dłonie. – Pewnie się śpieszysz, a ja ci głowęzawracam.
Nie skomentowałam jej słów, chociaż w duchu w pełni się z nią zgodziłam. Przestąpiłam niecierpliwie z nogi na nogę i spojrzałam w dół. Starsza pani poprawiła fioletowy płaszczyk i berecik i dopiero wtedy znów popatrzyła na mnie, unosząc dumnie głowę. Czekała na komentarz z mojejstrony.
− Fioletowy naprawdę do pani pasuje – powiedziałam i posłałam jej uprzejmyuśmiech.
− Ojej! Tak sądzisz?! – Starsza dama wygładziła rękawy płaszcza. – Wiesz… Chyba maszrację.
Pani Marta wpadła w samozachwyt, a ja nie miałam ani czasu ani ochoty wysłuchiwać jej nudnych monologów na temat tego, jaka to była zgrabna, piękna za młodu i ile to się za nią chłopców nie oglądało. Już miałam się pożegnać, ale sąsiadka nie dała za wygraną i szybko zmieniła temat: − A co tam słychać u Leny? – zapytała niby z czystej grzeczności. – Nie wyglądała dziś za dobrze, gdy wracała do mieszkania. W dodatku jej sukienka byłaodrobinę…
− Pani Suder! – Szybko przerwałam kobiecie. Zamrugała zaskoczona, słysząc w moim głosie ostrzegawczą nutę. Nie lubiłam, gdy ktoś wtykał nos w nie swoje sprawy. Zapadła cisza. Zganiłam się w duchu za zbyt ostry ton głosu. By szybko to naprawić przykucnęłam i pogłaskałam yorka, który niestety nie był do mnie zbyt przyjaźnie nastawiony i o mało mnie nie ugryzł. W ostatniej chwili cofnęłam rękę. Podniosłam się, założyłam za ucho pasmo włosów i posłałam kobiecie olśniewający uśmiech. − Śliczny piesek. Jak się wabi? – zapytałamgrzecznie.
Pani Marta uniosła dumnie głowę i natychmiast zapomniała oLenie.
− Edzio – odpowiedziała. – To potomek Chaziera wielokrotnie nagradzanego psa. – Pogłaskała swojego pupila i poprawiła mu czerwoną obróżkę. – Edzio, ale ty jesteś jeszcze śliczniejszy prawda? Dobry piesek. Czyż nie jest uroczy? – zapytała, spoglądając namnie.
− Oczywiście – odpowiedziałam i zrobiłam zatroskanąminę.
− Coś nie tak? – zainteresowała się kobieta, gdy dostrzegła moją zmianę natwarzy.
− To nic po prostu… Może tylko mi sięwydaje…
− Tak? – ponagliła mnie, a ja dostrzegłam niepokój w jej ciemnych oczach. To miwystarczyło.
Szach imat…
− Pewnie tylko mi się wydawało. Przepraszam, śpieszę się. – Odwróciłam się na pięcie i chwyciłam balustrady. – Do widzenia. – Pożegnałam się i, nie dając kobiecie dojść do głosu, pobiegłam nagórę.
Zatrzymałam się dopiero na kolejnym piętrze, wychyliłam się przez balustradę i spojrzałam ostrożnie w dół. Pani Marta, nie na żarty zaniepokojona, oglądała swojego pupila z każdej strony. Pokręciłam głową i ruszyłam przed siebie. Straciłam już dość czasu na tę bezsensownąpogawędkę.
Stanęłam przed nieco obdartymi drzwiami, które wiele przeszły. Wyjęłam klucze i ujęłam klamkę. Okazało się jednak, że drzwi były otwarte. Westchnęłam zrezygnowana i weszłam do środka. Zdjęłam tylko buty i skierowałam się do kuchni. Odkręciłam kran i porządnie umyłam ręce. Skrzywiłam się na samo wspomnienie tej małej bestii. Gdy uznałam, że nieprzyjemny zapach zniknął na rzecz wspaniałego aromatu konwalii, ruszyłam w stronę małegopokoiku.
Mieszkanie było niewielkie, ale przytulne. I co najważniejsze czynsz nie był za wysoki, co jest chyba głównym kryterium przy wyborze mieszkania dla studenta. Na niecałych pięćdziesięciu metrach kwadratowych znajdowała się otwarta kuchnia, którą od przedpokoju oddzielał tylko kuchenny blat, niewielka łazienka i dwa równie wąskie pokoje. Nie zastanawiałam się, tylko bez pukania wparowałam do pomieszczenia po prawej. Nie byłam zaskoczona widokiem nieprzytomnej postaci leżącej nałóżku.
− Lena, przecież ci mówiłam, żebyś zamykała drzwi, gdy wracasz. Ktoś…
Nie dokończyłam, gdyż w moją stronę nadlatywała właśnie poduszka. W ostatniej chwili zdołałam ją złapać. Usłyszałam jakieś mruknięcie i jęk. Podeszłam bliżej i usiadłam na krawędziłóżka.
Moja współlokatorka była w opłakanym stanie. Wczorajszej nocy była na imprezie ze znajomymi ze szkoły średniej. Takie tam klasowe spotkanie, które wypadło chyba całkiem nieźle, sądząc po stanie upojenia, w którym się właśnieznajdowała.
− Powinnaś chociaż zdjąć te imprezowe ciuchy – powiedziałam i obciągnęłam czerwoną, obcisłą sukienkę, która ledwie zakrywała jej pupę. Zmarszczyłam brwi, gdy nie doczekałam się, żadnej reakcji i uderzyłam przyjaciółkę lekko w pośladki. – Mogłabyś trochę bardziej uważać. Sąsiadka z dołu znów cię widziała pijaną – dodałam zwyrzutem.
Dziewczyna poruszyła się niespokojnie i odwróciła na plecy. Z wielkim trudem uniosła powieki i spojrzała na mnie dużymi, sarnimi oczyma, które teraz były jednakzaczerwienione.
− Niedobrze mi – wydukała ztrudem.
Na szczęście wiedziałam, co za chwilę się wydarzy. Przerabiałam to już dziesiątki razy. Szybko wstałam i pobiegłam do łazienki. Wróciłam do pokoju zmiską.
Przez następne dwadzieścia minut masowałam jej plecy, czułam, jak wstrząsają nią torsje. Odgarnęłam jej z czoła krótkie brązowe pukle i cierpliwie czekałam na koniec. Gdy Lena wreszcie spokojnie zasnęła, posprzątałam i poszłam wziąć prysznic. W duchu obiecałam sobie, że poważnie z nią o tym porozmawiam. Nie robiłam sobie jednak wielkich nadziei, w końcu Lena Nowakowska nie należała do osób, które przejmują się zbędnym moralizowaniem, ale czułam się do tego zobligowana, jako jej najlepszaprzyjaciółka.
Po odprężającym prysznicu założyłam dżinsy, zwyczajny pudroworóżowy top i narzuciłam na siebie wiosenną, szarą kurtkę, którą bardzo lubiłam. Zrobiłam lekki makijaż, rozpuściłam włosy, zabrałam ze stolika potrzebne rzeczy i wpakowałam je do torby. Już miałam wychodzić, gdy nagle coś mnie tknęło. Spojrzałam na prawynadgarstek.
− Bransoletka… – Nerwowo rozejrzałam się po pokoju w poszukiwaniu zguby. Nic jednak nie znalazłam. Wpadłam więc szybko do łazienki. Tu niestety też jej nie było. Spojrzałam na zegarek. Było już naprawdę późno. – Poszukam jej, jak wrócę – powiedziałam do siebie i opuściłammieszkanie.
Wybiegłam na zewnątrz. Dochodziła jedenasta. Zajęcia miały się zacząć za dwadzieścia pięć minut, a przez incydent z Leną straciłam sporo czasu. Pobiegłam więc pędem w stronę najbliższego przystankuautobusowego.
Byłam dumną studentką czwartego roku na wydziale prawa i administracji Uniwersytetu Jagiellońskiego, w trakcie przygotowań do magisterki z administracji, która czekała mnie w przyszłym roku. Jak wielu innych, powoli docierałam do końca kolejnego etapu w moim życiu i wbrew pozorom nie byłam wcale zadowolona. Wciąż targało mną wiele sprzecznych uczuć, dotyczących mojejprzyszłości.
Biegiem wtargnęłam do środka ogromnego budynku z cegły. Minęłam portiernię i wychodzącego właśnie stamtąd studenta. Wydawał się dziwnie znajomy, ale nie miałam okazji się przyjrzeć. W głowie wciąż paliła mi się czerwona lampka. Profesor Orzechowski nie był typem, który pobłażliwie patrzył na spóźnialskich. Na szczęście zdążyłam w ostatniej chwili. Rozejrzałam się i dostrzegłam wolne miejsce na końcu sali. Spokojnie usiadłam i wyjęłam potrzebne przybory do sporządzania notatek. Profesor tradycyjnie rozpoczął zajęcia od sprawdzeniaobecności.
− Anna Maj? – zapytał starszy pan, spoglądając znad okularów na grupęstudentów.
Podniosłam dłoń i uśmiechnęłam się, po czym otwarłam całkiem pokaźnych rozmiarówzeszyt.
Wszyscy już dawno opuścili salę wykładową, ja natomiast zostałam poproszona o uporządkowanie dokumentów. Profesor bardzo się spieszył i poprosił mnie o tę „drobną” przysługę. Zgodziłam się. W końcu bardzo zależało mi na wysokiej ocenie z etyki służbypublicznej.
− Ty jeszcze tutaj?! – Podniosłam wzrok i spojrzałam w stronę niskiej, czarnowłosejdziewczyny.
− Jak widzisz – odpowiedziałam, uśmiechając siędelikatnie.
Patrycja Rabczyńska była moją koleżanką z wydziału. Odkąd spotkałyśmy się przez przypadek na inauguracji roku akademickiego, nie było dnia, którego nie spędziłybyśmy razem. Była szczerą, miłą, nieco zwariowaną i czasami zbyt wygadaną dziewczyną, ale była sobą. I za to przede wszystkim jąceniłam.
Patrycja podeszła bliżej i jednym sprawnym ruchem zamknęła przede mnąsegregator.
− Nie. Nie teraz. Muszę…
− Chodź! Skończysz później. Teraz mamy ważniejsze rzeczy dozrobienia.
− Tak? – Stłumiłam w sobie zdenerwowanie i spojrzałam na nią, unosząc brew. Jej kwiecista, kolorowa, sukienka była naprawdę oryginalna i idealnie podkreślała jej szczupłątalię.
Dziewczyna uśmiechnęła się w charakterystyczny dla siebiesposób.
− Wrócił – powiedziała poważnymtonem.
− Kto? – zapytałam.
− Mój książę! Romeo, Darcy dwudziestego pierwszego wieku. Apollo wydziału prawa! AdamWetulani!
Patrycja klasnęła w dłonie, a następnie ujęła swojątwarz.
Patrzyła błogo przed siebie. Odpłynęła naprawdę daleko, bo w krainę własnychmarzeń.
Zapadła cisza. Zamrugałam, nie miałam pojęcia, o kim mówiPatrycja.
− Chyba żartujesz?! – krzyknęła, uderzając dłońmi w stół, przy którym siedziałam. – Nie wiesz ktoto?!
Wzruszyłam ramionami i wróciłam dopracy.
− Coś mi się kiedyś obiło ouszy.
− O biedna istoto z ciemnogrodu – jęknęła. – Jak możesz być taknieczuła?
Patrycja uwielbiała używać dramatycznych zwrotów. Unosiła przy tym wysoko głowę i zazwyczaj odrzucała długie włosy do tyłu, ale dziś splotła je wwarkocz.
– Dość tego! – Zaoponowała nagle, chwyciła mnie za rękę i pociągnęła zasobą.
− A moja praca?! – krzyknęłam, oglądając się zasiebie.
− Ona możepoczekać!
Nie chciałam się kłócić, zabrałam tylko torbę i wyszłam z sali razem z nią. Na szczęście w czasie naszej rozmowy zdążyłam uporządkować wszystkie papiery i odłożyć segregator namiejsce.
Przy wyjściu zebrał się całkiem spory tłum i nie byłoby może w tym nic dziwnego, gdyby nie jeden drobny detal. Pośród zebranych, znaczącą większość stanowiłykobiety.
− Cholera, spóźniłyśmy się – powiedziała Patrycja i spojrzała na mnie z naburmuszoną miną, jak dziecko. Uśmiechnęłam sięprzepraszająco.
Nagle grupka rozpędzonych dziewczyn przebiegła obok, spychając nas na szary koniec tego dziwnego zgromadzenia. Tego Patrycja nie mogła puścićpłazem.
− Z drogi hieny! – krzyknęła rozgniewana. – Nigdy nie widziałyście przystojnego faceta! – Zupełnie o mnie zapomniała i zaczęła przedzierać się przez tę żywą ścianę. To było całkiem w jejstylu.
Westchnęłam głęboko, poprawiłam torbę i poszłam do wyjścia, omijając to całe zbiegowisko. Co prawda ciekawość wzięła górę i odwróciłam się. Próbowałam zobaczyć obiekt zainteresowania tych wszystkich panien, ale z powodu tłumu nie byłam w stanie niczegodostrzec.
− Wetulani – powtórzyłam i opuściłam budynekuniwersytetu.
Powoli sączyłam kawę, idąc w stronę biblioteki. Wciąż myślałam o tajemniczym studencie, który pojawił się na uczelni. Nagle sięzatrzymałam.
− No tak… – Upiłam spory łyk gorącej kawy, parząc sobie przy tym język. Byłam zbyt pochłonięta własnymi myślami, żeby uważać na to, co robię. – Wiedziałam, że gdzieś już słyszałam tonazwisko.
Adam Wetulani był najlepszym studentem wydziału prawa i spadkobiercą fortuny Wetulanich. Jego ojciec był prezesem Ekros Company, potężnej korporacji, która miała swoje filie na całym świecie. Działali między innymi w branży informatycznej. Znani również byli z zarządzania terenami, na których często budowano ekskluzywne hotele i inne obiekty użytku publicznego. Jednym słowem byli prawdziwymikrezusami.
Gdy rozpoczynałam studia, cała szkoła żyła wyjazdem przystojnego, niezwykle zdolnego studenta zagranicę. Wyjechał do Ameryki na Uniwersytet Harvarda, by tam rozpocząć edukację. Dlaczego więc wrócił? Do zakończenia studiów zostało mu niespełna półroku.
Moje rozmyślenia przerwał odgłos nadjeżdżającego tramwaju. Usiadłam przy oknie i spojrzałam na błękitne niebo. Zobaczyłam kilka ciemnych chmur. Zmarszczyłam brwi, gdyż nie lubiłamdeszczu.
W bibliotece nie było prawie nikogo. Dostrzegłam tylko kilku gorliwych studentów pogrążonych w lekturach. Pewnie była to zasługa tak długo wyczekiwanego słońca. Większość studentów spędzała czas na dworze, ciesząc się pogodą. Uśmiechnęłam się i spokojnie usiadłam przy stoliku. Myśl, że nikt nie będzie mi przeszkadzał ani rozpraszał, naprawdę sprawiła mi przyjemność. Otworzyłam pierwszą książkę związaną z doktrynami prawa i w pełni skupiłam się natreści.
W miarę upływu czasu stos książek na blacie stolika utworzył wieżę. Przeglądałam każdą i zapisywałam potrzebne informacje w laptopie, który przyniosłam ze sobą. Nauka była jedyną rzeczą, która ostatnio pochłaniała mnie bez reszty. Na wszystkie pytania i wątpliwości jakie miałam, odpowiedzi szukałam właśnie w tym miejscu. Doskonale zdawałam sobie również sprawę ze zbliżającej się wielkimi krokami sesji, co tylko bardziej mniemobilizowało.
Nawet nie zauważyłam kiedy na dworze zrobiło się ciemno. Zamknęłam ostatnią książkę, którą właśnie skończyłam przeglądać i uniosłam do góry ręce. Przeciągnęłam się i ziewnęłam. Spojrzałam na telefon. Dochodziła ósma. Przejrzałam szybko wiadomości. Nadawcą większości z nich była Patrycja. Szybko wystukałam na klawiaturze krótkie przeprosiny, tłumacząc się pewną pilną sprawą, którą miałam do załatwienia. Kiedy skończyłam pisać usprawiedliwienie, wysłałam je jednym kliknięciem. Wiedziałam, że to wystarczy. Patrycja nie należała do osób, które długo chowająurazę.
Zebrałam wszystkie książki leżące na stole i ruszyłam w stronę drewnianych regałów. Powoli i skrupulatnie starałam się odłożyć każdą na miejsce. Prawie skończyłam, gdy dostrzegłam studenta, który siedział po przeciwnej stronie czytelni. Zdziwiona jego obecnością odłożyłam ostatnią książkę. Nie zauważyłam kiedy pojawił się w bibliotece. Większość odwiedzających już dawno opuściła budynek. Nie mogłam dostrzec jego twarzy, gdyż siedział odwrócony do mnie tyłem. Nie ruszał się. Był jak posąg. Wpatrywał się w krajobraz na zewnątrz. Wątpiłam jednak w to, czy mógł coś w ogóle dostrzec, gdyż na dworze zapadła już ciemność, a latarnie uliczne nie dawały zbyt wiele światła. Nie dostrzegłam przed nim ani jednej książki. Nagle usłyszałam hałas i zobaczyłam drogie pióro, które właśnie toczyło się po blacie stolika, przy którym siedział. Mężczyzna w ostatniej chwili zatrzymał je przed upadkiem na ziemię. I wtedy dostrzegłam swoje niewyraźne odbicie w oknie. I mogłabym przysiąc, że…
Byłamobserwowana.
Szybko, pełna niepokoju, odwróciłam wzrok. Pokręciłam głową, próbując pozbyć się własnych urojeń. Odzyskałam zdrowy rozsądek i spokojnie wróciłam do stolika. Zabrałam rzeczy i ruszyłam do wyjścia. Pożegnałam bibliotekarkę skinieniem głowy i wyszłam na zewnątrz. Zrobiło mi się zimno, a gdy miałam właśnie zejść ze schodów usłyszałam potężny grzmot. Lunęło jak zcebra.
− Chyba sobie żartujecie – powiedziałam, kryjąc się przed deszczem. Sięgnęłam do torby i wyjęłam telefon. Do odjazdu autobusu miałam dziesięć minut. Westchnęłam głęboko i zrezygnowana wpatrywałam się w pionowe strumienie, spadające z nieba. Mój nastrój uległ znacznemupogorszeniu.
Nagle usłyszałam skrzypienie drzwi i czyjeś kroki. Drgnęłam i instynktownie się wyprostowałam, a wszystkie moje mięśnie napięły się jak struna. Uniosłam głowę i odwróciłamsię.
Nasze oczy się spotkały. Otworzyłam ze zdumienia usta, bowiem rozpoznałam w nieznajomym przystojnego mężczyznę z parku. Mój niepokój znikł zupełnie jak za sprawą czarodziejskiej różdżki. Rozluźniłam się. Musiałam wyglądać naprawdę głupio. Minęło kilka sekund, zanim zdałam sobie sprawę, że wpatrywanie się tak obscenicznie w nieznajomego nie było szczytem kurtuazji, ale nic nie mogłam na to poradzić. Z bliska był nawet bardziej pociągający. Wyglądał jak model żywcem wyjęty z pokazu Armaniego, a przynajmniej jego ciuchy na pewno stamtąd pochodziły. Miał co najmniej sto osiemdziesiąt centymetrów wzrostu, a jego stalowespojrzenie…
Facet nie wykazał żadnego zainteresowania moją osobą i po prostu rozłożył parasol. Odwrócił wzrok i ruszył przed siebie. Jak gdyby nigdy nic. I wtedy bańka pękła, a moje różowe okulary rozsypały się w drobnymak.
− Proszę zaczekać! – Odwróciłam się niechętnie, słysząc kobiecy głos. Bibliotekarka podeszła do mnie i podała mi dokument. – Zapomniała pani legitymacji studenckiej – powiedziała, uśmiechając się życzliwie. – Wy studenci UJ-otuzawsze czegośzapominacie.
Podziękowałam jej i schowałam zgubę do torby. Zrezygnowana spojrzałam przed siebie, gotowa biec, byle tylko zdążyć na autobus. Nagle zawahałam się, widząc, że przystojny student stoi na ulicy i patrzy prosto na mnie. Myślałam, że już dawno sobie poszedł, ale najwyraźniej się pomyliłam. Przez chwilę wyglądał jakby nad czymś intensywnie rozmyślał. W końcu zdecydowanym krokiem podszedł bliżej i zatrzymał się dokładnie przede mną, unoszącparasolkę.
− Studiujesz na Uniwersytecie Jagiellońskim? – zapytał. Skinęłam głową, a na jego twarzy niespodziewanie rozkwitł przyjazny uśmiech. I w tym momencie zrozumiałam dlaczego brunetka z parku była tak oczarowana. Przez chwilę myślałam, że to słońce znów pokazało się na niebie, przeganiającchmury.
Rozdział 2
Wciąż padało, ale nie tak bardzo jak wcześniej. Najgorsze minęło. Szłam ramię w ramię z przystojnym nieznajomym. Byłam nieco skrępowana, ale również wdzięczna za okazanąpomoc.
− Jestem Anna Maj – przedstawiłamsię.
− Adam.
− Bardzo ci dziękuję. Gdyby nie ty, przemokłabym do suchejnitki.
Chłopak spojrzał na mnie i znów się uśmiechnął. Nie odezwał się jednak ani słowem. Poczułam się nieswojo. Nieznośną ciszę zagłuszały tylkobębniące w parasol duże krople deszczu i przejeżdżającesamochody.
− Jaki kierunek? – zapytał nagle, wpatrzony we mnie zuwagą.
− Administracja.
− Prawo – powiedział beznamiętnie iodpuścił.
Krótka, uprzejma wymiana zdań właśnie została odhaczona i zaliczona. Znów pogrążyłam się w ciszy i własnych myślach. Nie przypominałam sobie, bym kiedykolwiek widziała go na uczelni, a takiej twarzy na pewno bym nie zapomniała. Dużo się uśmiechał i wyglądał na miłego, ale jednocześnie był pełen rezerwy. Podniosłam wzrok i dyskretnie przyjrzałam się jego profilowi. Miał długie i gęste rzęsy, zupełnie jak moja porcelanowa lalka w mieszkaniu. Były naprawdę wspaniałą ozdobą dla jego szarych, błyszczących oczu. Zauważył, że się mu przyglądam i spojrzał prosto namnie.
Jego spojrzenie znów przeszyło mnie milionem igieł, zupełnie jak wtedy wparku.
Tym razem jednak wydało się ono intensywniejsze. Dostałam gęsiejskórki.
Usłyszałam głośne dudnienie, które nasilało się z każdą chwilą. Melodia była niezwykle rytmiczna i hipnotyzująca. Niestety na ulicy, oprócz uciekających przed deszczem przechodniów, nie dostrzegłam żadnego muzyka grającego na bębnach. Mimo to słyszałam coraz wyraźniej kolejne takty jedynej w swoim rodzaju kompozycji. Dopiero po chwili zlokalizowałam tego utalentowanego kompozytora, a było nim moje własne serce. To ono z niebywałą mocą tłukło się o żebra, tworząc tę pięknąmelodię.
Tylko dla kogo powstała taserenada?
Odwróciłam wzrok, nie na żarty przerażona tym odkryciem. W tej chwili była to jedyna forma ucieczki, którą mogłam zastosować. Wciąż czułam jak serce szybko bije mi w piersi. Mimo to starałam się zachować pozory. Nie chciałam, by mężczyzna zauważył jak łatwo zniszczył moje wewnętrzne poczucie bezpieczeństwa. Gdy dostrzegłam przystanek autobusowy poczułam ulgę. Zatrzymałamsię.
− Dziękuję ci bardzo… − zamilkłam, nie mogąc przypomnieć sobie jego imienia. Byłam zbyt poruszona osobliwą reakcją, której właśniedoświadczyłam.
− Adam – przyszedł mi z pomocą. – AdamWetulani.
Zmusiłam się do uśmiechu i podałam mu rękę na pożegnanie i prawie natychmiast tego pożałowałam. Jeden dotyk sprawił, że poczułam się jak rażona piorunem. Dostrzegłam jak jego źrenice lekko się rozszerzają. Nie wiedzieć czemu zabrakło mitchu.
− Następnym razem powinnaś bardziej uważać – powiedziałcicho.
− Słucham? – zapytałam niecozdezorientowana.
− Parasol… powinnaś nosić jeden zawsze przy sobie – odpowiedział i włożył jedną dłoń do kieszeni płaszcza. Zbliżył się i zmierzył mnie wzrokiem. – Dozobaczenia.
Uśmiechnął się tajemniczo i odszedł. Miałam tylko nadzieję, że nie zauważył do jakiego stanu mniedoprowadził.
Nie czekałam długo na autobus. Skasowałam bilet i usiadłam na samym końcu. Moje dłonie były zimne. Miałam dość wrażeń jak na jeden dzień. Spojrzałam przez okno, obserwowałam wysokie uliczne lampy, które mijaliśmy w pośpiechu i nagle doznałamolśnienia.
− Adam Wetulani – powtórzyłam. – Darcy…
Dotarłam do domu w ciągu pół godziny. Zastałam Lenę na kanapie. Oglądała telewizję i pożerałachipsy.
− Znów nie zamknęłaś drzwi – powiedziałam, zdejmując kurtkę ibuty.
− Byłam w sklepie – odpowiedziała i rzuciła w moją stronę puszkę piwa. – Trzymaj.
Podeszłam bliżej i grzecznie odstawiłam browar na stolik. Następnie opadłam na kanapę obokniej.
− Mam dość – powiedziałam, wpatrując się wsufit.
− I dlatego powinnaś wyjść i się zabawić – Lena podsunęła mi paczkę chipsów. – Powiedz mi, kiedy ostatnio byłaś na mieście, albo w jakimś klubie? Kiedy w ogóle uprawiałaś seks? – Nie mogłam sobie przypomnieć, więc milczałam. – No właśnie – dodała.
Przez chwilę skupiłam się na serialu, który emitowano w telewizji i nagle moje myśli powędrowały w stronę przystojnego studentaprawa.
− Może faktycznie najwyższy czas na zmianę… – Mruknęłam pod nosem i przygryzłam dolną wargę. Moja wyobraźnia zaczęła mi podsuwać niepokojąceobrazy.
Lena zupełnie jak na zawołanie zerwała się zkanapy.
− To gdzie ruszamy? Niedaleko otworzyli nowy klub. Znam tam ochroniarza, więc z wejściem nie powinno być problemów. Zabawimy się, jak jeszcze nigdy. Oj będzie się działo! Tylko pomyśl o minie tej starej baby z dołu, gdy zobaczy nas całkowicie pozbawione skromności. Oj tak! – Zatarła złowieszczo dłonie. – Dopilnuję, że już więcej nie będzie podglądać. Pozbędę się tego osiedlowego monitoringu raz nazawsze.
Słowa Leny podziałały na mnie jak kubeł zimnej wody. Odchrząknęłam i skupiłam się naniej.
− Wiesz, że nie lubię tłumów i głośnej muzyki, a poza tym jestem zmęczona, a sąsiadkę zostaw w spokoju. Myślę, że przez jakiś czas nie będzie nasnagabywać.
Teraz ma pewnie inne problemy – dodałam w myślach. Nie musiałam na nią patrzeć, by wiedzieć, że właśnie przewróciłaoczami.
− No i jest. Znów mówisz jak sześćdziesięcioletnia staruszka. Dziewczyno ogarnij się. Nie można żyć tylko pracą i uczelnią. Jak tak dalej pójdzie wylądujesz wwariatkowie.
Otworzyłam usta, by ją zapewnić, że to mi nie grozi, ale przerwało mi pukanie dodrzwi.
− Zapraszałaś kogoś? – zapytałam, widząc, że Lena biegnie do drzwi jak naskrzydłach.
− Michał miał wpaść na chwilkę – odpowiedziała i jednym sprawnym ruchem otworzyładrzwi.
Do mieszkania wszedł wysoki, wytatuowany motocyklista, którego mi kiedyś przedstawiła. Lena rzuciła mu się na szyję i pocałowałanamiętnie.
Zmarszczyłam brwi. Miałam dość widoku zakochanej parki, więc wstałam, zabrałam ze sobą paczkę chipsów i poszłam do pokoju. Słowa powitania z mojej strony uznałam zazbędne.
Niezbyt przepadałam za nowym facetem przyjaciółki. Chodzili ze sobą zaledwie od dwóch miesięcy, a on już pokazał mi się od najgorszejstrony.
Michał był zapalonym motocyklistą ipalaczem.
Uwielbiał niebezpieczeństwo i L&M. Jednym słowem był to typowy „badboy”.
Lena zawsze miała słabość do takich jak on. Nie wróżyłam im jednak wspólnej przyszłości. Moja przyjaciółka zmieniała facetów jak rękawiczki. Była bardzo kochliwa, ale jednocześnie niestała w uczuciach. Swoje przemyślenia zachowałam jednak dla siebie. Nie chciałam sprzeczać się z zakochaną małolatą, którą stawała się Lena za każdym razem, gdy się z nimspotykała.
Zanim zniknęłam w pokoju, dostrzegłam jak Michał puszcza do mnie oczko i chwyta bezceremonialnie swoją dziewczynę za zgrabny tyłek. Zrobił to umyślnie. Wiedział, że mnie tym zirytuje. Posłałam mu jedno zimne spojrzenie i zamknęłam za sobą drzwi. Opadłam nałóżko.
− Ciesz się póki możesz – warknęłam.
Wpatrywałam się w sufit. Po chwili chwyciłam telefon i założyłam słuchawki. Wybrałam Cztery pory roku Vivaldiego, zamknęłam oczy i wsłuchiwałam się w kojącą muzykę. Rozpoczęła się właśnie trzecia część – Jesień, gdy poczułam pragnienie. Skierowałam się do kuchni. Na szczęście Michał i Lena zamknęli się w pokoju. Nalałam sobie do szklanki soku jabłkowego i miałam wracać, gdy zauważyłam na kanapie jego kurtkę. Długo się jej przyglądałam, zanim podjęłam decyzję. Podeszłam bliżej. Ostatni raz spojrzałam w stronę drzwi do pokoju Leny, ale nie zanosiło się na szybki powrót Michała. Nie wahałam się i podniosłam kurtkę. Pierwsze co do mnie dotarło, to silny zapach papierosów. Skrzywiłam się i szybko przeszukałam kieszenie. Nie znalazłam jednak nic, oprócz paczki gum do żucia i zapalniczki. Już miałam się poddać, gdy dostrzegłam coś w ukrytej wewnętrznej kieszeni. Ostrożnie wyjęłam niewielki, plastikowy woreczek z białymproszkiem.
Diler, czynarkoman?
Po chwili spokojnie odłożyłam na miejsce kurtkę i zabrałam ze stolika szklankę z sokiem. Upiłam łyk i, jak gdyby nigdy nic, odwróciłam się i wróciłam do pokoju. Położyłam się na łóżku i zamknęłam oczy. Ogarnęło mnie uczucie satysfakcji i dziwna przyjemność rozlała się po całym moim ciele. Nie miało to jednak nic wspólnego z substancją, którąznalazłam.
Obudziłam się zlana potem. Oddychałam głęboko, próbowałam się uspokoić. Koszmary nocne nie były dla mnie nowością, ale jeden sen powtarzał się nazbyt często. Był najbardziej przerażający. Wykorzystywał bowiem mój największystrach.
Wodę.
W tym śnie za każdym razem ból był nie do zniesienia, a rozpaczliwa walka o każdy oddech zbyt wyczerpująca. I kiedy myślałam, że to już koniec, otwierałam oczy. Zawsze w tym samym momencie. W czasie, gdy woda wdzierała się do moich płuc. Tej nocy również tonęłam w odmętach mojego koszmarnegosnu.
Zacisnęłam dłonie na kołdrze i pochyliłamgłowę.
− Już dobrze – przemówiłam do siebie, próbując zapanować nad nieregularnym oddechem. – To tylkosen.
Minęła minuta, potem dwie. Wsłuchiwałam się w tykający zegar. Powoli moje ciało się rozluźniało. Oddech wrócił do normy, a zimny pot przestał rosić moją skórę. Wciąż jednak drżały mi dłonie. Sięgnęłam po leżący na szafce telefon. Dochodziła trzecia w nocy. Opuściłam łóżko i podeszłam do szafy. Wyjęłam ciepłą bluzę i nałożyłam ją na siebie. Spięłam lepiące się do karku włosy i sięgnęłam po stojące w kącie kartonowepudło.
Nigdy nie zasypiałam ponownie, gdy śniły mi się koszmary. Zbyt bardzo się bałam, że demony nocy znów powrócą. Znalazłam jednak zajęcie, które pozwoliło mi ukoić nerwy i wytrwać do rana. Podeszłam do biurka, zapaliłam lampkę i otworzyłam pudło. Spojrzałam na stos różnokolorowych idealnie przyciętych kartek. Usiadłam i wyjęłam czarnyflamaster.
− Dziewięćset dziewięćdziesiąt siedem – szepnęłam bez zastanawiania i napisałam liczbę na niebieskimpapierze.
Tak. W wieku dwudziestu czterech lat we śnie utonęłam dziewięćset dziewięćdziesiąt siedem razy. Nie było mowy o pomyłce. W końcu każdy kolejny raz dokładnie notowałam wpamięci.
Składanie żurawia opanowałam do perfekcji. Moje ruchy były w pełni przemyślane i wyuczone. Każda kolejna papierowa figura wyglądała równie perfekcyjnie co poprzednia. I co najważniejsze origami wymagało skupienia i ciszy. Dzięki tej sztuce z kraju kwitnącej wiśni, potrafiłam oczyścić umysł z negatywnych emocji iwspomnień.
Na dworze zaczęło już świtać. Sięgnęłam do pudła po kolejną kartkę, ale okazało się, że jest już puste. Spojrzałam na biurko. Pełne było różnokolorowych żurawi. Nie mieściły się na niewielkiej powierzchni. Większość z nich spoczywała wokół mnie napodłodze.
Westchnęłam, oparłam się o krzesło i zamknęłam na chwilę oczy. Kiedy ponownie uniosłam powieki, jasne promienie słońca zaczęły wdzierać się do mojego pokoju. Szybko przeszukałam wzrokiem biurko i podniosłam niebieskiego żurawia, który miał na skrzydle wypisany numer. Wstałam i podeszłam do szafy. Zobaczyłam zwyczajny, całkiem spory plastikowy worek. Rozwiązałam go i wrzuciłam papierową figurę do środka. Wylądował pośród innych podobnychsobie.
Zamknęłam szafę i spokojnie zajęłam się sprzątaniem. Rezultat mojej nocnej pracy wrzuciłam do reklamówek i wyniosłam na dwór do kontenera na śmieci. Wróciłam i ostrożnie zamknęłam drzwi, by nie obudzić Leny. Zatrzymałam się, gdy dostrzegłam kurtkę Michała. Zmarszczyłam brwi. Został na noc. Nic jednak na to nie mogłam poradzić. W końcu Lena również tu mieszkała i miała prawo zapraszać znajomych. Chwyciłam butelkę wody mineralnej i opuściłamkuchnię.
Stanęłam w miejscu, gdy usłyszałam skrzypienie otwieranych drzwi. Mój wzrok zatrzymał się na nagim, umięśnionym torsie Michała. Chłopak ziewnął i przeczesał czarne jak smoła włosy. Gdy mnie dostrzegł wyprostował się i skrzyżował ręce na klatcepiersiowej.
− No proszę… – uśmiechnął się złośliwie – zakonnica jak zwykle naposterunku.
Zignorowałam jego docinki, chwyciłam leżącą na kanapie kurtkę i rzuciłam prosto w jego stronę. Złapał ją w ostatniejchwili.
− Najwyższy czas byś wrócił dodomu.
− Wyrzucasz mnie? – zapytał i podszedł bliżej. – Ktoś tu chyba wstał lewą nogą. I co to za cienie pod oczami? Czyżby jęki Leny wczoraj nie pozwoliły ci spać? Trzeba było przyjść i dołączyć. Nie miałbym nic przeciwkotrójkątowi…
Zmierzył mnie wzrokiem wyrażającym pewność siebie, a na jego twarzy zawitał uśmieszek. Poczułam obrzydzenie. Nie dałam jednak tego po sobie poznać. Wciąż zachowywałam kamiennątwarz.
− Posłuchaj… − zaczęłam spokojnie, ale przerwałam, bo w pomieszczeniu znalazła się zaspanaLena.
− Co robicie tak wcześnie? – zapytała, ziewając i jednocześnie tulącpoduszkę.
− Tylko rozmawiamy – odezwałam się, upiłam łyk wody i wtedy do głowy przyszła mi pewnamyśl.
– Już wychodzisz? – Lena zwróciła się doMichała.
Chłopak założył kurtkę i włożył ręce do kieszeni, a następnie spojrzał namnie.
− Właśnie się zastanawiam… Kotku najchętniej nie odstępowałbym cię nakrok.
Przyjaciółka zarumieniła się, podniosła poduszkę i zakryła niątwarz.
− Ale nie wiem, czy zakonnica… – odchrząknął, specjalnie się myląc – Ania będzie miała coś przeciwkotemu.
− Anka? Oczywiście, że nie, prawda? – Lena przeniosła wzrok na mnie i rzuciła mi jedno dosadne spojrzenie. Komunikat był nad wyrazzrozumiały.
− Oczywiście – odpowiedziałam bezbarwnym głosem. – A teraz jeśli mogę… wracam dosiebie.
Wykonałam jeden krok i potknęłam się. Michał wciąż stał przede mną. Widząc co się dzieje, odruchowo wyciągnął ręce, a ja tylko na to czekałam. Z całej siły ścisnęłam butelkę wody. Strumień wystrzelił i uderzył prosto w cel. Upadłam na ziemię, bezpiecznie asekurując siędłońmi.
− Cholera jasna! – usłyszałam rozwścieczony głos Michała. Pochyliłam głowę jeszcze bardziej, gdyż nie byłam w stanie ukryć rozbawienia. Przybranie zatroskanej twarzy zajęło mi kilka dobrychsekund.
− Anka, wszystko w porządku? – Przyjaciółka pomogła miwstać.
Zrobiłam skruszonąminę.
− Tak dziękuję. Nie wiem co się stało. Straszna ze mnie niezdara. – Podniosłam głowę i popatrzyłam w stronę Michała, który zdjął kurtkę i z niezwykłą żarliwością próbował pozbyć się z niej wody. Obserwowałam jak wkłada dłonie do kieszeni. Nie był w stanie ukryć paniki. Nagle spojrzał na mnie pełnym podejrzliwościwzrokiem.
− Zrobiłaś to specjalnie, suko! – krzyknął, nie mogąc już utrzymać nerwów nawodzy.
− Michał! – Lena zasłoniła mnie swoim ciałem. – Przestań! Czy ty w ogóle się słyszysz?! To byłwypadek!
− Wypadek?! – Chłopak wyciągnął w moją stronę kurtkę. – Ona zrobiła to specjalnie! Poczekajjeszcze…
− Wyjdź!
Spojrzałam na Lenę, która zacisnęła dłonie w pięści. Była naprawdęzła.
− Kochanie… − Michał próbował się zbliżyć, przemawiał już niecołagodniej.
− Nie słyszałeś co powiedziałam? Wyjdźstąd.
W mieszkaniu zapadła niezręcznacisza.
Chłopak spojrzał na nią, by potem przenieść swoją uwagę na mnie. Dostrzegłam jak mięśnie jego szczęki niebezpiecznie poruszają się pod skórą. Wściekły minął nas i wyszedł, trzaskając za sobądrzwiami.
Wbiłam wzrok w plecy Leny. Podeszłam bliżej i położyłam jej dłoń naramieniu.
− Wszystko w porządku? – zapytałam zatroskanymgłosem.
Przyjaciółka odwróciła się i mocno mnie przytuliła. Odwzajemniłam uścisk, wdychając jej delikatny, słodkizapach.
− Przepraszam… Nie wiem co w niegowstąpiło.
− Nie musisz się tłumaczyć. – Spojrzałam jej w oczy. – Po prostu nie wszyscy potrafią panować nademocjami.
Lena westchnęłagłęboko.
− Wiem, ale… – Odwróciła się, podeszła do kanapy i oparła się o nią. – To była tylko woda, a ta kurtka nawet nie była nowa. Dlaczego zareagował w takisposób?
Spojrzałam w stronędrzwi.
− Kto wie… – odpowiedziałam i schyliłam się, by podnieść plastikową butelkę. – Posprzątam tu, a ty idź spać. Jest jeszcze wcześnie, a masz dzisiajpracę.
Lena skinęła głową i zabrała ze sobą poduszkę. Zatrzymała się przydrzwiach.
− Naprawdę przepraszam. Nie bierz sobie tego do serca. Michał na pewno nie chciał cię obrazić. Po prostu był zdenerwowanyi…
− Nie martw się. Rozumiem – odpowiedziałam, uśmiechającsię.
− Dziękuję. – Przyjaciółka ułożyła dłonie w kształt serca, a później zaszyła się w swoimpokoju.
Bez zbędnego ociągania przyniosłam mop i zajęłam się wycieraniem podłogi. Wykonałam piruet i zatrzymałam się przedsofą.
− Ma za swoje – powiedziałam i opadłam nakanapę.
− Spotkałaś go?! – krzyknęła z niedowierzaniem Patrycja. Tym samym zwróciła na nas niepotrzebnie uwagę. Skinęłam głową i nabiłam sobie na plastikowy widelec pomidorka koktajlowego. – No i co? O czymrozmawialiście?
Przełknęłam kolejny kęs sałatki, sięgnęłam po wodę i po raz kolejny wystawiłam na próbę cierpliwośćkoleżanki.
− Wydaje się miły – odpowiedziałamkrótko.
− Miły? Tylko tyle masz do powiedzenia? Anka, spędziłaś dziesięć minut z facetem marzeń i jedyne co o nim mówisz to to, że jest miły? – Wzruszyłam ramionami i wrzuciłam puste opakowanie po moim drugim śniadaniu do kosza. – Jesteś naprawdę niemożliwa – prychnęła, idąc za mną do sali wykładowej. – Na twoim miejscu poprosiłabym przynajmniej o numer telefonu, albo… – Nie dokończyła, bo nagle się zatrzymałam i wpadła prosto namnie.
Nie słuchałam jej wyrzutów. Patrzyłam właśnie na zmierzającego w moją stronę Adama. Spodziewałam się, że się spotkamy, ale nie tak szybko. Za nim równym krokiem podążał wianuszek ślicznych dziewczyn. Wszystkie starały się przyciągnąć jego uwagę i zamienić z nim słowo. Przyjrzałam mu się uważnie. Zachowywał się niezwykle uprzejmie. Normalny facet już dawno miałby dość tego ciągłego zawracania głowy, ale on znosił to z godnym podziwu spokojem. Patrzyłam jak żegna się z grupą. Oblizałamusta.
− O mój Boże – Do moich uszu doszedł pełen zachwytu głos Patrycji. – Istny z niegoanioł.
Westchnęłam głęboko zirytowana, chwyciłam ją za ramię i pociągnęłam w głąbkorytarza.
− Wykłady, pamiętasz?
Obejrzałam się tylko raz. Ten jeden raz wystarczył, by coś mnie tknęło. Dostrzegłam bowiem na twarzy Adam ten sam uśmiech, którym uraczył mnie wczorajszego wieczoru. Perfekcyjny, idealny, ale tym razem skierowany do kogoś innego. Poczułam nieprzyjemne ukłucie w okolicy serca i – co dziwniejsze – nostalgię.
Ciągła paplanina Patrycji nie pozwalała mi w pełni skupić się na tym, co ma do przekazania profesor Orzechowski. Jednak w żaden sposób nie mogłam jej uspokoić. Na nic były moje groźby i prośby. Dziewczyna wciąż opowiadała o swoimksięciu.
− Parę dni temu byłam w bibliotece i widziałam jak pomagał w nauce grupie studentów. Był przy tym taki wyrozumiałyi…
− Ty? W bibliotece? – przerwałam jej, autentyczniezdziwiona.
Patrycja zrobiła naburmuszonąminę.
− Tak. Czy to aż takdziwne?
Wyprostowałam się, gdy zobaczyłam jej ostre spojrzenie i poważny wyraz twarzy. Uśmiechnęłam sięprzepraszająco.
− Nie. Po prostu, kiedy ostatni raz zaproponowałam ci naukę w bibliotece, gdzie nikt ci nie będzie przeszkadzał, dałaś mi jasno do zrozumienia, że masz lepsze rzeczy doroboty.
Dostrzegłam na jej twarzyrumieńce.
− No dobra. Zawędrowałam tam za nim. Zadowolona?
Zapisałam kilka słów w zeszycie i znów spojrzałam na dziewczynę. Obraziła się. Założyła ręce na piersiach i patrzyła przed siebie. Wątpiłam w to, czy słyszy w ogóle słowa profesora, ale przynajmniej zamilkła. Odetchnęłam z ulgą i znów skupiłam się na notatkach. Miałam zamiar ją później uspokoić. Ciastko z czekoladą zawszedziałało.
Wystrzeliłam z sali jak strzała. W supermarkecie zaczynała się dziś wielka obniżka cen. Chciałam jak najszybciej się tam znaleźć, więc biegłam ile sił w nogach, byle tylko dotrzeć na czas. Nasz budżet domowy ostatnio bardzo ucierpiał. Lena postanowiła wydać nasze wspólne pieniądze na lampę do utwardzania paznokci. Stwierdziła, że teraz manicure będzie robić sobie sama w domu i tym samym zaoszczędzi na kosmetyczce. Byłam sceptycznie nastawiona do jej pomysłu, ale moje argumenty przeciw spłynęły po niej jak woda po kaczce. W końcu bez mojego pozwolenia zabrała ze wspólnej kasy czterysta złotych i zrobiła naprawdę duże zakupy. Lampa była tylko szczytem góry lodowej, która zbudowana była z kilku hybrydowych lakierów, różnych płynów, pędzelków, ozdób i Bóg wie jeszczeczego.
Zmierzałam ku schodom. Pokonałam je niebywale sprawnie. Wyjęłam jeszcze telefon, by dać znać Lenie, która najpewniej zapomniała o zakupach. Nagle przez moje roztargnienie z całym impetem uderzyłam w chłopaka, który niósł przed sobą całkiem pokaźnej wielkości plik różnych kartek. Wkrótce potem spadł na nas papierowydeszcz.
− Przepraszam – powiedziałam, ignorując tępy ból w lewejdłoni.
Student jęknął, gdy spróbował się podnieść. Jego nadgarstek nie wyglądałnajlepiej.
− Wszystko z wami w porządku? – Odwróciłam się, słysząc znajomy głęboki głos i spojrzałam prosto w oczy zmartwionemu Adamowi, który był świadkiem całejsytuacji.
− Ze mną tak, ale… − Przyjrzałam się młodemuchłopakowi.
− Pomogę ci – Wetulani wyciągnął w moją stronę dłoń. Przyjęłam ją z wdzięcznością. Pomógł mi wstać, a następnie odłożył teczkę i przyklęknął na jednokolano.
− Nie wygląda to dobrze. Powinieneś pokazać to lekarzowi – powiedział do poszkodowanegochłopaka.
Spojrzałam naprawdę przejęta na pierwszoroczniaka i poczułam siępodle.
− To moja wina. Naprawdę jeszcze razprzepraszam.
− Nie – zaprzeczył łagodnie. – Ja też powinienemuważać.
Adam wstał i wykonał jeden szybki telefon. Następnie zwrócił się dochłopaka:
− Taksówka będzie tu za dziesięć minut. Zawiezie cię prosto doszpitala.
− Nie trzeba, pewnie to tylko nie groźna kontuzja. Poza tym mam jeszcze zajęciai…
− Tym nie musisz się martwić – Uspokoił go. – To prace, które miałeś dostarczyć do profesor Lebiedzkiej, prawda?
− Skąd…
− Właśnie od niej wracam. Miałem pewną sprawę do załatwienia i przez przypadek usłyszałem jej rozmowę ze studentką. Wspominała o pracach zaliczeniowych. – Podniósł jedną z kartek. – Prawdopodobnie o to jejchodziło.
− Ale… – Chłopak próbował jeszcze zaprotestować, ale tym razem to ja sięwtrąciłam:
− Nie martw się. Zaniosę prace pani profesor w twoim imieniu. Wszystko wytłumaczę, nie powinna miećpretensji.
Przez chwilę się zastanawiał, ale ból w nadgarstku był wystarczającoprzekonujący.
Patrzyłam jak Adam pomaga mu wstać i powoli odprowadza go dotaksówki.
Ja natomiast zajęłam się porządkowaniem morza papierów, które stworzyłam przez własną nieuwagę. Na szczęście odrętwienie ręki minęło równie szybko jak się pojawiło. Byłam w połowie, gdy Adam wrócił. Przykucnął obok mnie i pomógł mi zebraćresztę.
− Dziękuję – powiedziałam. – Nie myślałam, że spotkamy się ponownie w takich okolicznościach – wypaliłam, nieco rozproszona jegoobecnością.
Chłopak uśmiechnął się i wstał. Myślałam, że zwróci mi resztę prac, ale on w milczeniu ruszył w stronęschodów.
Poszłam w ślad zanim.
− Nie musisz się kłopotać. Mogę zanieść jesama.
− Jest ich całkiem sporo – odezwał się, gdy znaleźliśmy się na szczycie schodów. – Czułbym się podle, gdybyś musiała taszczyć ten cały ciężar sama na górę. Co jeśli tym razem ktoś wpadłby naciebie?
Faktycznie. O tym nie pomyślałam. Byłam niższa od pierwszoroczniaka, a przecież on ledwie widział drogę przed sobą, niosąc tę stertę papierów. Więcej nie protestowałam i pozwoliłam sobiepomóc.
Spokojnie dostarczyliśmy pracę pani profesor i wytłumaczyliśmy co sięwydarzyło.
Kobieta wyraziła zaniepokojenie, które jednak szybko ustąpiło, gdy Adam zapewnił ją, że ów student właśnie znajduje się w szpitalu. Pożegnaliśmy się i opuściliśmy salę, w którym niedługo miały się rozpocząćzajęcia.
Wracaliśmy ramię w ramię w ciszy, którą pierwsza przerwałamja.
− Dziękuję za pomoc – powiedziałam. – Nie wiem jak ci sięodwdzięczę.
− Możekawa?
Odwróciłam głowę i spojrzałam mu prosto w oczy. Nie byłam pewna czy dobrze usłyszałam, ale moje wątpliwości zniknęły, gdy dostrzegłam jego poważnespojrzenie.
− J-jasne – wyjąkałam. – Jeśli towystarczy.
Adam uśmiechnął się promiennie i spojrzał nazegarek.
− Niestety dziś muszę odwiedzić kancelarię, ale może w piątek popołudniu?
Skinęłam tylko głową. Po prostu zabrakło mi słów. Wymieniliśmy się numerami telefonów i Adam ruszył w swoją stronę. Stałam w miejscu jeszcze dobre pięć minut. Dopóki nie przypomniałam sobie owyprzedaży.
Rozdział 3
Razem z Patrycją wybrałyśmy się na zakupy. Dawno już tego nie robiłyśmy, a chwila wytchnienia była na wagęzłota.
Mimo, że zwiedzanie sklepów z odzieżą nie było dziś szczytem moich marzeń, postanowiłam nie wyrażać swojego zdania. Szczególnie, gdy moja towarzyszka wyglądała na tak podekscytowaną. Były też plusy tej sytuacji. W końcu była to świetna okazja, by odwiedzić sklep papierniczy i uzupełnić braki. Nigdy przecież nie wiadomo kiedy znów się będęnudzić.
Po trzech intensywnie spędzonych godzinach w galerii byłam naprawdę wyczerpana. Patrycja kupiła całkiem sporą ilość nowych ciuchów i trzy pary butów. Wydała na to wszystko lwią część własnej wypłaty. Spokojnie usiadłyśmy na ławce przy fontannie, by trochęodpocząć.
− Mam nadzieję, że kierownik da nam jakąś premię – odezwała się Patrycja, porządkując swoje torby z zakupami. – Chyba troszkęprzesadziłam.
− Troszkę? – Uśmiechnęłam się i odłamałam kawałek drożdżówki, którą wcześniej kupiłam w cukierni. – To chyba małopowiedziane.
Dziewczyna odrzuciła za siebie czarne włosy, które naturalnie były lekko falowane, ale dziś Rabczyńska postanowiła je wyprostować. Następnie rzuciła mi jedno ostrespojrzenie.
− Kobieta musi mieć się w co ubrać. Poza tym mamy wiosnę, a to idealny czas na odświeżenie własnej garderoby i tobie też bym radziła tozrobić.
Spojrzałam na swój jasnoniebieski żakiet i nieco znoszone ciemne dżinsy, które jednak wciąż wyglądałyświetnie.
− Nie uważam, by było to konieczne – odpowiedziałamspokojnie.
Patrycja westchnęła i zajrzała do jednej z toreb. Wyjęła śliczną czerwoną bluzkę, która odkrywałaramiona.
− Myślisz, że mu się spodoba? – zapytała. – Słyszałam, że czerwień to jego ulubiony kolor. – Zamrugałam, nie mogłam nadążyć za jej tokiem myślenia. – Ojej! Adamowi, a komuinnemu.
Spokojnie przełknęłam kolejny kęs jagodzianki i zamyśliłam się. Po chwili zwróciłam się dokoleżanki:
− Jesteś pewna, że lubi ten kolor, jakoś nigdy nie widziałam, żeby…
− Ty zawsze potrafisz wszystko zepsuć! Wiem to od laski z jego wydziału. To na pewno potwierdzonainformacja.
− Aha – skwitowałam jej wypowiedź. Nie chciałam się z nią spierać. W końcu była nawet bardziej uparta niż Lena. Przyjrzałam się jej ukradkiem. Na jej twarzy zagościł szeroki uśmiech. – Naprawdę golubisz?
− Oczywiście! – obruszyłasię.
− Ale przecież nawet go nie znasz. Nie rozmawiałaś z nim ani razu. – Za późno ugryzłam się w język. Patrycja spakowała bluzkę, skrzyżowała ręce i popatrzyła na mniegroźnie.
− Czy aby nie za bardzo się tym przejmujesz? Może i nie zamieniłam z nim słowa. Jeszcze! Ale co to ma do rzeczy? Ty byłaś z nim sam na sam podczas romantycznego deszczowego wieczoru, ale nic nie zaiskrzyło. Nie jesteś nim zainteresowana, prawda? – Skupiła na mnie wzrok. Sprawdzała mnie. Co do tego byłam pewna. Posłałam jej uspokajający uśmiech i założyłam za ucho jasne pasmo włosów, które do tej pory swobodnie opadało mi naramiona.
− Nie – odpowiedziałam. – Za słabo go znam, by…
− No widzisz i właśnie dlatego nigdy nie miałaś chłopaka. – Poczułam jak kawałek drożdżówki staje mi w gardle. Nie dałam jednak po sobie poznać, że jej słowa mnie w jakiś sposób dotknęły. Nie miałam jej również tego za złe. W końcu nie zwierzałam się jej ze swojego życia prywatnego. – W moim przypadku to była miłość od pierwszego wejrzenia – kontynuowała.
Przyjrzałam się jej rozmarzonym oczom i uśmiechnęłam smutno. Kiedyś też podobniemyślałam.
− Powinnaś się więc pospieszyć. Nie tylko ty masz na niegooko.
Patrycja westchnęłagłęboko.
− Wiem i właśnie to mnie martwi. Jak mam zwrócić na siebie jego uwagę? Może powinnam sobie powiększyć piersi? – Zamrugałam zaskoczona i obserwowałam jak przygląda się własnemu biustowi. – Albo usta…? – Zrobiładzióbek.
Uniosłam dłoń i zasłoniłam twarz. Cudem powstrzymałam się od wybuchnięciaśmiechem.
− To jeden z najgłupszych pomysłów, jakie kiedykolwieksłyszałam.
− Adam jest perfekcyjny pod każdym względem. Żeby mu dorównać, muszę coś zmienić. Chyba przejdę nadietę.
− Jeśli cię pokocha, to taką jaka jesteś. Nie powinnaś się zmieniać dla nikogo, a tym bardziej dla faceta – powiedziałampoważnie.
Patrycja zignorowała moją uwagę i spojrzała w stronę tłumuludzi.
− Słyszałaś, że fundacja, którą założyła jego rodzina wsparła finansowouczelnię?
− Tak? – Zainteresowałamsię.
− Dzięki temu stypendia przyznawane dla studentów mają się zwiększyć… Nie dość, że przystojny to jeszcze hojny. Istnyanioł!
Przełknęłam kawałek drożdżówki i spojrzałam przed siebie. Anioły? Nigdy ich nie lubiłam, a już szczególną urazę nosiłam w stosunku do własnego Stróża. Najchętniej powyrywałabym mu te piórka. Jedno po drugim. To byłaby stosowna kara za opieszałość w wykonywaniu swoichobowiązków.
Pożegnałam się z dziewczyną i ruszyłam do domu. Za dwie godziny miałam się spotkać z Adamem. Czułam się źle, nie mówiąc o tym Patrycji, ale uznałam, że tak będzie lepiej. Nie chciałam niepotrzebnie budować między nami napięcia. W końcu było to tylko jedno, niezobowiązującespotkanie.
Otworzyłam szafę i zrezygnowana zwiesiłam głowę. Naprawdę żałowałam, że nie kupiłam sobie jakiejś sukienki, albo chociaż spódnicy. Usiadłam na łóżku i spojrzałam na zegar. Miałam jeszcze trochęczasu.
− Było włamanie? – zapytała Lena, która właśnie zjawiła się w moim pokoju. Jak zwykle zapomniałazapukać.
− Mam spotkanie, ale nie wiem co na siebie włożyć – powiedziałam, podnosząc z podłogi zwyczajny, zielonytop.
− Randka! No nareszcie! – krzyknęła Lena i pobiegła do siebie. Nie zdążyłam nawet zaprzeczyć. Kiedy wróciła, miała ze sobą stertę własnychciuchów.
− To nie tak… – przerwałam, gdy zobaczyłam jak zbliża się do mnie z uśmieszkiem natwarzy.
Po piętnastu minutach miałam na sobie obcisłą, czarną sukienkę i pełny makijaż. Lena zdołała jeszcze ułożyć mi włosy. Spięła je spinką, ale pozwoliła, by część swobodnie opadała mi naplecy.
− Jestem świetna – pochwaliła samą siebie i chwyciła mnie za ramiona, gdy przeglądałam się wlustrze.
− To…
− Nie musisz mi dziękować, a teraz tylko czerwone szpilki i skórzanakurtka.
Nie pozwoliła mi dojść do słowa, wyprawiła mnie jak przedszkolaka, wypchnęła z mieszkania i zamknęła drzwi przed nosem. Sądząc po jej zachowaniu, byłam prawie w stu procentach pewna, że niedługo zjawi się tutaj Michał. Ta myśl popsuła mi humor, ale nie nadługo.
− Baw się dobrze. – Tylko tyle powiedziała napożegnanie.
Westchnęłam i obciągnęłam sukienkę. Była trochę za krótka. Nie miałam już jednak czasu na przebranie. Modliłam się tylko, by pani Marta nie była akurat w trakcie swojego codziennego sprawdzaniarewiru.
Umówiliśmy się przy pomniku Adama Mickiewicza na rynku. Szłam powoli. Nieczęsto chodziłam w szpilkach, więc dzisiejsze wyjście było nie lada wyczynem. Co gorsza, raz po raz czułam na sobie spojrzenia mijanych ludzi. Nie dodawało mi to pewności siebie, a wręcz przeciwnie. Czułam się tylko coraz bardziejzawstydzona.
Poczułam ulgę, gdy znalazłam się na rynku. Spokojnie rozejrzałam się w poszukiwaniu znajomej postaci. Nie było trudno go dostrzec. Jak zwykle przyciągał uwagę. Adam siedział na kamiennym stopniu i wpatrywał się w ekran telefonu. Wyglądał schludnie, ale nie dostrzegłam, by jego ubiór jakoś różnił się od tego, w którym widywałam go na uczelni. Spojrzałam na siebie i poczułam się głupio. Wystroiłam się, podczas gdy było to zwyczajne spotkanie. Zrobiłam jeden krok do przodu, ale zatrzymałam się. Zacisnęłam dłoń na pasku czerwonej, skórzanej torebki, którą również pożyczyła mi Lena i odwróciłam się napięcie.
Nagle ogarnęły mnie wątpliwości. Nie mogłam mu się tak pokazać. Nie chciałam, by wziął mnie za… No właśnie zakogo?
Ucieczka była najbardziej rozsądnym rozwiązaniem. Czułam się poniekąd rozczarowana. Westchnęłam głęboko i ruszyłam w drogępowrotną.
− Anna? – Odwróciłam się, czując uścisk na ramieniu. Podniosłam głowę i spojrzałam prosto w szare oczychłopaka.
− A-Adam – zająknęłam sięzakłopotana.
Uśmiechnął się do mnie, a ja poczułam jak nogi się pode mnąuginają.
− Nie poznałem cię. Wyglądasz… – zmierzył mnie wzrokiem – naprawdęzjawiskowo.
Poczułam, że się rumienię. Szybko odwróciłam wzrok i uśmiechnęłamsię.
− Ty też wyglądaszświetnie.
Dzięki Bogu nie zapytał, dlaczego nie zjawiłam się w umówionym miejscu. Nie chciałam się tłumaczyć. Już i tak czułamwstyd.
Usiedliśmy w kawiarni. Adam zamówił dwie kawy, spokojnie zdjął beżowy płaszcz i przewiesił go przez oparcie krzesła. Drżącymi rękami zdjęłam kurtkę i powiesiłam na swoim krześle. Uniosłam głowę i spojrzałam mu w twarz. Patrzył prosto namnie.
− Jestem aż tak straszny? – zapytał nieoczekiwanie. – Bo wyglądasz, jakbyś zobaczyładucha.
− Nie skądże – zaprzeczyłam pośpiesznie. – Po prostu dawno już nie… – Urwałam w pół zdania. – Po prostu jestemzaskoczona.
− Zaskoczona?
Pokiwałam głową i uśmiechnęłam sięniezręcznie.
− Nie przywykłam do takichspotkań.
− Spotkań? Masz na myślirandki?
− Nie! – Podniosłam głos, reagując zbyt emocjonalnie. Dostrzegłam na twarzy Adama słodki, chłopięcy uśmiech. Był wyraźnie rozbawiony moją reakcją. – To nie tak. Nie chcę, żebyś myślał, że ja… To na pewno nie randka – wydusiłam w końcu z siebie poważnymgłosem.
Język wyraźnie odmawiał mi posłuszeństwa. Plątał się, przez co czułam się tylko coraz bardziej zażenowana. Co było chyba jawnym dowodem na to, że wyszłam zwprawy.
− Dlaczego? Nie podobam ci się? – zapytał nagle, a ja poczułam jak uchodzi ze mniepowietrze.
− Nie. To znaczy tak… Boże co ja plotę – Ukryłam twarz w dłoniach i wzięłam głęboki oddech. Nie miałam pojęcia dlaczego byłam tak spięta. Uniosłam wzrok i spojrzałam mu prosto w błyszcząceoczy.
− Wyglądasz naprawdę słodko, gdy się rumienisz – powiedział, a ja poczułam falę gorąca, która uderzyła w moje ciało. Poruszyłam się niespokojnie i mocno zacisnęłamuda.
− Kiedy ostatni raz uprawiałaś seks? – Słowa Leny niespodziewanie zabrzmiały w mojej głowie jakecho.
Powoli przesunęłam swój wzrok z jego ust, na mocno zarysowaną szczękę. Gdy się poruszył dostrzegłam jegoobojczyk…
Zapadłacisza.
Na szczęście Bóg nade mną czuwał i nie pozwolił mi na dalsze rozważanie tych nieprzyzwoitych myśli. Właśnie zjawiła się kelnerka i podała nam kawę. Dzięki temu wróciłam do rzeczywistości. Adam podziękował jej uprzejmie, a dziewczyna odeszłarozanielona.
− Dlaczego nie zostałeś w Stanach? – zapytałam szybko, próbującochłonąć.
Patrzyłam jak chłopak upija łyk kawy, zakłada nogę na nogę i opiera łokcie na blacie. Może tylko mi się wydawało, ale atmosfera zrobiła się dziwnie ciężka. Słodki chłopięcy wyraz twarzy Adama gdzieś zniknął. Zastąpiła go chłodnaekspresja.
− Cóż… Ameryka niewątpliwie ma swój urok, ale nawet ulubione danie kiedyś się znudzi, gdy będziemy je jeść codziennie. Poza tym… – Umilkł i odpłynął dalekomyślami.
− Poza tym? – ponagliłam go, nie mogąc ukryć ciekawości. Adam spojrzał na mnie i uśmiechnął się. Po chwili nachylił się nad stołem i spojrzał mi prosto woczy.
− No dobrze… – Westchnął. – Powiem ci, ale pod jednym warunkiem. To będzie nasza tajemnica – szepnął.
Przytaknęłam jeszcze bardziej zaintrygowana i również nachyliłam się ku niemu, by lepiejsłyszeć.
− Uwielbiam kwiaty – powiedział spokojnie. Zamrugałam, nie mogłam pojąć znaczenia jego słów. Chłopak dostrzegł wahanie w moich oczach i dokończył: – A najpiękniejsze róże można znaleźć tylko tutaj. Mam niebywałe szczęście, że mogę podziwiać jedną z nich. Dlatego nie żałuję, żewróciłem…
Patrzyłam mu prosto w szare oczy, które nagle pociemniały. Znalazłam się w zasięgu jego pola magnetycznego, którego oddziaływanie było po prostu zbyt silne, a ja nie miałam ochoty nawet się mu opierać. Teraz nie liczyło się nic oprócz nas… Poczułam, że znów się rumienię. Z wielkim trudem odwróciłam od niego wzrok i skupiłam się na filiżance kawy. Podniosłam ją, ale nie mogłam ukryć drżeniadłoni.
Adamowi niestety to nie umknęło. Nagle poczułam jegodotyk.
− Uważaj.
Filiżanka spokojnie wylądowała na spodeczku, jednak przez jedną, niebywale długą sekundę, nasze palce sięstykały.
− Dziękuję – powiedziałam, szybko cofnęłam dłoń i wbiłam wzrok wstół.
Ponownie zapanowała niezręcznacisza.
− Słyszałem, że interesujesz się muzykąklasyczną…
Drgnęłam.
− Tak – odpowiedziałam i poruszyłam się niespokojnie pod jego czujnymwzrokiem.
− Grasz naczymś?
Moje dłonie ponownie zacisnęły się na gorącej filiżance. Nie przejęłam się jednak bólem. Wbrew wszystkiemu nie czułam gorąca, a raczej wszechogarniające mniezimno.
− Nie – odpowiedziałam krótko, spojrzałam mu prosto w oczy i dodałam z lekkim uśmiechem: – Niestety nie miałam talentu – skłamałam bezwahania.
Adam przez chwilę przyglądał mi się wnikliwie, ale nie wrócił już do tego tematu. Resztę popołudnia spędziliśmy na rozmowie o błahychsprawach.
Ku mojemu zdziwieniu z każdą minutą czułam się coraz bardziej swobodnie w jego obecności. Postać Adama nie zdawała się mnie już tak onieśmielać. Okazało się, że wiele nas łączy. Oboje interesowaliśmy się literaturą i sztuką. Nie lubiliśmy tłoku i lodów czekoladowych. Książę okazał się zwykłym człowiekiem. Dzięki temu poczułam się nieco pewniej w jegotowarzystwie.
Wieczorny spacer na zakończenie dnia nie był złym pomysłem. Rozmowa naprawdę mnie pochłonęła. Rzadko kiedy mogłam porozmawiać o głównych motywach sztuki współczesnej, czy geniuszu kompozytorów starej daty. Lena zawsze zbywała moje pytania o opinię machnięciem ręki, za to Patrycja wszystko sprowadzała do zakupów. Spojrzałam na niego ukradkiem i uśmiechnęłam siędelikatnie.
− Wiesz… Dawno z nikim nie przeprowadziłam tak pouczającejrozmowy.
Adam spojrzał na mnie i odwzajemnił uśmiech. Niespodziewanie zmienił kierunek i szybko pokonał schody, prowadzące na bulwarwiślany.
Zatrzymałam się i spojrzałam na masę wciąż płynącej wody. Wstrząsnął mnądreszcz.
− Coś nie tak? – zapytał, patrząc prosto namnie.
W odpowiedzi uśmiechnęłam się sztucznie i powoli stanęłam przy jego boku. Świadomie unikałam terenów wokół rzeki, kiedy biegałam. Charakterystyczny szum i plusk sprawiał, że dostawałam gęsiej skórki. Tak było również i teraz. Najchętniej jak najszybciej bym się wycofała, ale pytające spojrzenie Adama było wystarczająco silnym bodźcem, by złamać tę zasadę. Ostatnie czego chciałam, to się tłumaczyć. Tym bardziej, że oprócz najbliższej rodziny tylko Lena wiedziała o mojej fobii. Szłam powoli, najdalej jak tylko było to możliwe od brzegu. Próbowałam skupić się na czymś innym, ale nie było to takieproste.
Nagle dostrzegłam dwójkę dzieci, które z krzykiem biegły w naszą stronę. Za nimi podążała matka. Chłopcy trzymali w dłoniach kamienie. Jeden z nich potknął się i rozsypał je. Nie przejmował się jednak tym długo. Otrzepał spodnie i ruszył za bratem. Cofnęłam się o