Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Od zakończenia wojny i podpisania tragicznego w skutkach traktatu pokojowego minęło siedem lat. W rządzonym przez nieudolnego władcę Temerionie panuje chaos. Prawo istnieje tylko na papierze, a przemoc, głód i ubóstwo szerzą się jak zaraza. Przestępczość rośnie, podobnie jak niezadowolenie mieszkańców, którzy za wolność zapłacili najwyższą cenę.
Elena Amherst jest córką jednego z lordów Temerionu. Choć nigdy nie miała przejąć władzy, to po śmierci ojca i brata zostaje postawiona pod ścianą. Do osiągnięcia jej pełnoletności sprawami Ravionu zajmował się regent Willard, który jednak doprowadził te ziemie do nędzy. Gdy nadchodzi wyczekiwany dzień siedemnastych urodzin Eleny, dziewczyna w prezencie otrzymuje… wyrok śmierci. Wtedy zdaje sobie sprawę, że dotychczasowi sprzymierzeńcy niekoniecznie planują nadal ją wspierać.
Pierwsze polityczne decyzje Eleny wywołują poruszenie w całym królestwie. Wieści o jej postanowieniach, łamiących warunki traktatu pokojowego, docierają nawet do wrogiego Gaennort. Gdy nad Temerionem zawisa widmo wojny, dziewczyna zaczyna rozumieć, jak wiele jeszcze nie wie. Tymczasem okazuje się, że plany wobec niej mają zarówno jej zwolennicy, jak i wrogowie… Oraz Cień, zabójca bez twarzy, który sam wybiera, po czyjej stanie stronie.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 580
Copyright © Anna Czekaj, 2024
Projekt okładki
Paweł Panczakiewicz
Redaktor prowadząca
Jadwiga Mik
Redakcja
Aleksandra Marczuk-Radoszek
Korekta
Jolanta Rososińska,
Bożena Hulewicz
ISBN 978-83-8391-515-9
Warszawa 2024
Wydawca
Prószyński Media Sp. z o.o.
02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28
www.proszynski.pl
Dla mojej siostry, za znoszenie
wszystkich moich pisarskich kryzysów
Prolog
Irytujący dźwięk pióra skrobiącego po papierze wypełniał pomieszczenie od samego południa. Gdy niespodziewanie go zabrakło i w komnacie zaległa cisza, dziewczyna, siedząca przy zawalonym pergaminami stole, poczuła się dziwnie osamotniona. Drgnęła niespokojnie, próbując skupić myśli na rzeczywistości. Uniosła wzrok na znajdującego się po przeciwnej stronie mężczyznę. Surowe oblicze preceptora wyrażało jedynie zniecierpliwienie, jakby to nieoczekiwane opóźnienie w zaplanowanych obowiązkach niweczyło cały jego dzienny grafik.
– Panno Amherst, czas upłynął. – Uczony pełnym nabytej dostojności ruchem wskazał na stojącą obok klepsydrę. – Proszę się nie krępować i mówić.
Elena zerknęła na poplamione atramentem dłonie, wyglądające, jakby pisała odpowiedź na zlecone zadanie, podczas gdy leżąca przed nią kartka papieru pozostawała pusta. Nic nie zapisała, nawet nie pamiętała, jak brzmiało pytanie. Nieznacznie zmarszczyła brwi. Odłożyła obracane między palcami pióro na blat i ułożyła splecione ręce na kolanach. Wyniosła postawa i nieprzejrzany wyraz twarzy niezawodnie ukrywały jej zakłopotanie.
– Panno Amherst. – Zniecierpliwiony głos mężczyzny rozbrzmiał w pomieszczeniu niczym zwiastun czekającego Elenę upokorzenia. – Czy twoje milczenie mam poczytywać jako odpowiedź?
– Zależy, jak rozumiesz to milczenie – odparła zdumiewająco opanowanym tonem jak na odczuwane podenerwowanie, skrywane pod maską narzuconą przez zajmowaną pozycję.
Siedziała wyprostowana, z naturalnym wdziękiem i pewnością siebie, choć miała ochotę skulić się pod wpływem przeszywającego spojrzenia mężczyzny. Przyjechał do Amaranu – największej na południu kraju prowincji – dokładnie przed rokiem, na wezwanie opiekuna Eleny, zarządzającego w jej imieniu na terenach podległych Amherstom do czasu osiągnięcia przez nią pełnoletniości. Przejął pieczę na ostatnim etapie kształcenia młodej magnatki i zaczął przygotowywać ją do objęcia samodzielnej władzy.
A przynajmniej tak to miało wyglądać. Elena odnosiła wrażenie, że rola wsławionego bakałarza ograniczała się do stawiania przed nią niemożliwych do urzeczywistnienia wyzwań, zadawania niestworzonych pytań i zawziętych prób udowodnienia jej, że nie nadaje się do rządzenia. I może faktycznie miał rację, ale ona była zbyt uparta, by się z tym zgodzić.
– Jako wyraz twojej bezsilności – rzekł mężczyzna z pobłażliwym uśmiechem. – Czy tak właśnie się zachowasz, gdy poddani zwrócą się do ciebie o pomoc?
– Nikt nie będzie pytał mnie o takie rzeczy. – Zacisnęła schowane pod stołem dłonie w pięści, by opanować narastającą irytację. – Głodującym i żyjącym w niedostatku ludziom niepotrzebne są naszpikowane niezrozumiałymi słowami wypowiedzi, lecz faktyczne, stanowcze działania, których nikt tu nie podejmuje.
– Niczego nie rozumiesz, panno Amherst. – Pokręcił głową z udawanym smutkiem. – Od pierwszego naszego spotkania próbuję ci wytłumaczyć obowiązujące w świecie, do którego chcesz wstąpić, żelazne zasady, a ty nadal ich sobie nie przyswoiłaś. Twój brat…
– …nie żyje! – krzyknęła Elena. Wbiła zielone oczy w niezrażonego jej wybuchem nauczyciela. – Zarówno on, jak i mój ojciec, zostałam tylko ja. Może nie jestem najlepszym wyborem, ale jedynym, jaki wam pozostał.
Mocno przygryzła dolną wargę, aby ból odciągnął jej myśli od tkwiącego w pamięci wspomnienia. Nie mogła się go pozbyć, mimo że przysparzał jej niewyobrażalnego cierpienia. Miała dziesięć lat, gdy do Ravionu przybył poseł z tragicznymi wieściami. Elena doskonale pamiętała opowieść mężczyzny o przegranych bitwach króla Friedrika Veringtona i wycofaniu się władcy do stolicy, gdzie po kilkudniowym oblężeniu skapitulował. Na koniec legat wręczył marszałkowi dworu, rządzącemu w zastępstwie prawowitego lorda, list – kawałek papieru wprowadzający chaos i zniszczenie do życia dziewczynki. W jednej chwili straciła wszystko. Stała się zamkniętym w murach własnego zamku więźniem, przygotowywanym do roli, której wcale nie zamierzano jej powierzyć.
– Panno Amherst, za parę dni kończysz siedemnaście lat. Osiągniesz pełnoletność, powinnaś już wiedzieć, że krzyczą tylko ci, którzy nie potrafią się bronić. Wiedza to pewność.
– Wiedza, której mi poskąpiono. – Wściekle odgarnęła wpadające do oczu ciemne kosmyki włosów. – Przez siedem lat uczyłam się, tak jak tego ode mnie wymagano, podczas gdy Willard bez zastanowienia wszędzie podpisywał się moim nazwiskiem. Amaran jest w ruinie i obwiniają za to mnie, więc pozwólcie, że teraz będę odpowiadać już tylko za swoje czyny. Przekaż to Willardowi, nie będę się powtarzać.
– Nie wiem, o czym mówisz, panno Amherst. Jestem tu na prośbę pana Willarda, ale nie konsultuję z nim toku nauczania, a tym bardziej nie dyskutuję o twojej przyszłości. – Pobłażliwy uśmiech drgający na ustach mężczyzny przeczył prawdziwości jego słów. – Moim obowiązkiem jest zadbanie o twoje wykształcenie, ale jeśli pozwolisz, by twoim zachowaniem kierowały emocje, doprowadzisz Amaran do upadku.
– W takim razie powinieneś się cieszyć, że tu nie mieszkasz i nie odczujesz skutków moich nieodpowiedzialnych decyzji.
Elena nie czekała na odpowiedź – zjadliwy uśmiech preceptora wymownie zdradzał, co powiedziałby, gdyby tylko mu na to pozwoliła – i pośpiesznie opuściła pomieszczenie. Niemal od razu pożałowała, że tak łatwo straciła panowanie i pozwoliła złości kierować jej działaniem, gdy dostrzegła nadchodzącego korytarzem Willarda. Nie chciała mu tłumaczyć, dlaczego tak wcześnie skończyła zajęcia, ani tym bardziej słuchać, jak nieodpowiednio się zachowuje. Doskonale o tym wiedziała.
– Najpierw mnie wysłuchaj – powiedziała Elena na powitanie. Uniosła dłonie na wysokość ramion, jakby próbowała się przyznać do błędu, nim jej opiekun się zirytuje.
Willard, chociaż pamiętał jeszcze czasy panowania dziadka Eleny, poruszał się z energią młodzieniaszka. Poprawił długą białą brodę, rozchodzącą się na piersi jak poły płaszcza, i rzucił:
– Nie teraz. – Wyminął ją i zniknął za pobliskim zakrętem, a cichnący odgłos jego kroków nie pozostawiał wątpliwości, że wciąż się oddalał, a ich spotkanie było jedynie zrządzeniem przypadku.
Elena przez moment stała nieruchomo, pewna, że Willard zaraz wychynie zza załomu ściany i zatarga ją przed oblicze preceptora, aby ją zrugać za nieprzystającą lordowi Adleth postawę. Zarządca jednak nie wrócił. Widocznie tym razem obowiązki nie mogły poczekać, aż złaja podopieczną.
Niepokojący szmer za plecami wyrwał Elenę z zamyślenia. Zerknęła za siebie. Uważnie zmierzyła zaciemnione otoczenie. Nie zauważyła niczego podejrzanego ani wybijającego się ponad monotonny obraz znanego jej od lat miejsca; mimo to ogarnął ją irracjonalny strach, a nieprzyjemny ucisk w klatce pozbawił tchu. Poczuła się obserwowana i zagrożona. Z trudem przełknęła ślinę, żałując, iż zakazała strażnikowi towarzyszyć jej na zajęcia, i zmusiła się do ruchu. Po kilku krokach niemal biegła, nie oglądając się za siebie. Zaaferowana jak najszybszym powrotem do swoich komnat nie dostrzegła stojącego w cieniu mężczyzny, spowitego w czarny płaszcz z otaczającego go mroku.
Nie wiedziała, że jej czas właśnie dobiegł końca.
1
WYROK ŚMIERCI W PREZENCIE
Chrzęst ugniatanego żwiru zakłócił panujący w ogrodzie Amherstów spokój. Elena, biegnąc wysypaną kamykami ścieżką, nie zwracała uwagi na hałas. Dudniące w piersi serce wyznaczało rytm jej pośpiesznych kroków. Zarumienione policzki kontrastowały z jej śmiertelnie bladą skórą i ciemnymi włosami rozmierzwionymi od wiatru. Jedną ręką podtrzymywała materiał sukni, by nie plątał się między nogami, drugą odpierała złośliwe ataki opadających na oczy pukli. Oddychała szybko i nierówno, a narastający w piersi ból utrudniał zaczerpnięcie tchu.
Obejrzała się za siebie, jakby sądziła, że dostrzeże jeszcze zaciszny zakątek, w którym od rana się ukrywała, mimo że zostawiła go daleko za sobą. Omiotła wzrokiem pogrążający się w mroku ogród, ale wokół przechadzał się jedynie wiatr. Elena próbowała nie myśleć o narastającym zmęczeniu i nieznośnym kłuciu w mięśniach. Skupiła się na dotarciu do zamku – zaledwie kilkadziesiąt jardów dzieliło ją od upragnionego celu.
Jeszcze raz zerknęła przez ramię i upewniwszy się, że nie została zauważona, zboczyła z głównej alejki. Wbiegła na ukrytą wąską ścieżkę, przeznaczoną dla służby. Gałązki gęsto rosnących krzewów czepiały się włosów i sukni Eleny, gdy nieporadnie przedzierała się na drugą stronę. Ledwo czuła smagające ją po twarzy witki. Tyle razy przemierzała tę samą drogę w podobnym pośpiechu, że zdążyła przywyknąć do związanych z nią niedogodności.
Zdyszana wreszcie dotarła do uchylonych drzwi. Nawet nie chciała myśleć, co by się stało, gdyby okazały się zamknięte. Otworzyła je z rozmachem i wpadła do zatłoczonego środka. Ktoś wrzasnął, a panujący w pomieszczeniu gwar ucichł. Rozszerzone ze zdumienia pary oczu zwróciły się na stojącą w progu dziewczynę. Nie powinno jej tu być, nie w tym dniu, nie o tej porze, a na pewno nie w takim nieodpowiednim do pozycji magnatki stanie.
– Nie przeszkadzajcie sobie – wysapała Elena. Uśmiechnęła się przepraszająco do oszołomionej służby, zastygłej w połowie wykonywania obowiązków. Zamknęła za sobą drzwi i zasunęła rygiel. Przynajmniej straż nie odnajdzie jej bezpiecznej, cichej przystani. Ale wciąż powinna się spieszyć.
Nie zważając na wzmagające się poruszenie, jakie wywołało jej nagłe wtargnięcie, pognała do wyjścia. Przebiegła zaciemniony korytarz i wspięła się po bocznych schodach. Przystanęła, by zaczerpnąć tchu. Od zmęczenia zaczynało się jej kręcić w głowie, a czekała ją długa noc. Już miała ruszyć dalej, gdy zauważyła zbliżające się osoby. Cicho przeklęła. Do tego spotkania właśnie nie chciała dopuścić.
– Cóż za radość was widzieć! – zawołała, gdy płonne nadzieje rozpadły się jak stłuczona kamieniem szyba, i Vivian oraz Willard zatrzymali się tuż przed nią. Surowy wyraz twarzy służki uświadomił Elenie, że słusznie postąpiła, próbując uniknąć tej konfrontacji.
– To dlaczego masz taką minę, jakbyś wypiła napar z piołunu? – zapytała chłodno Vivian.
– Jak moi goście? – zwróciła się Elena do Willarda. Uznała, że odpowiedź na pytanie kobiety, nieważne czy szczera, czy kłamliwa, pogorszy i tak już kiepską sytuację.
– Idę ich przeprosić za twoje spóźnienie. – Położył dłoń na ramieniu podopiecznej, aby waga jego słów jeszcze bardziej zaciążyła jej na barkach. – Chciałabyś dodać coś od siebie?
Elena uśmiechnęła się niewinnie.
– Że niedługo przyjdę?
– Mam taką nadzieję – mruknął sucho Willard. Skinął głową w kierunku Vivian i pomaszerował ku sali, w której trwała zabawa.
– Jak ty wyglądasz? – skarciła ją Vivian. Wyciągnęła zaplątane we włosy Eleny pojedyncze igiełki. – Tuja cię zaatakowała?
– Nie, rzeczywistość – odparła. Pozwoliła poprowadzić się wzdłuż korytarza. – Straciłam poczucie czasu. Nim się obejrzałam, zaczynało już zmierzchać, co znaczy, że przegapiłam przyjazd gości i rozpoczęcie przyjęcia.
– Co robiłaś?
– Jak to co? – Elena bezwiednie wzruszyła ramionami. – Czytałam.
– To dlaczego jak zwykle nie było cię w bibliotece? – Palce Vivian zaciskały się na nadgarstku Eleny niczym żelazne kajdany, boleśnie przypominając, kto nadal dzierżył w rękach klucz do jej wolności. – Gdzieżeś się podziewała? Szukaliśmy cię od południa.
– Jeśli ci powiem, będę musiała znaleźć inne miejsce. – Uśmiechnęła się figlarnie. Zwodzenie opiekujących się nią osób może nie wydawało się odpowiedzialne, rozsądne ani dojrzałe, ale skutecznie zastępowało Elenie inne liczne rozrywki, których tak ochoczo jej zabraniano. – Nie przyszło ci do głowy, że ktoś, kto się schował, nie chce zostać odnaleziony?
Vivian westchnęła ciężko, zapewne prosząc Jedynego o cierpliwość, i obrzuciła Elenę srogim spojrzeniem.
– Ile ty masz lat, żeby się chować? – Pociągnęła dziewczynę za sobą i wkroczyły na główne schody, zdumiewająco puste jak na ilość osób znajdujących się w zamku. – Czyżbyś zapomniała, jaki jest dziś dzień?
Elena rozpromieniła się ze szczęścia, mimo że ton głosu Vivian niebezpiecznie zadrżał od irytacji, skrywanej pod warstwą pozornej cierpliwości i wyrozumiałości. Zignorowała rozdrażnienie rysujące się na naznaczonej trudem życia twarzy służącej. Nic nie zepsuje jej dobrego humoru.
Dziś – w dniu swych siedemnastych urodzin – stawała się pełnoprawnym obywatelem Temerionu; przysługiwał jej pełen wachlarz praw i przywilejów. Mogła samodzielnie władać całym Amaranem. Dotychczas Elena nie miała żadnego wpływu na treść wydawanych decyzji. Wiek oraz nieodpowiednie wykształcenie odsunęły ją od władzy przysługującej jej z racji pochodzenia. W podległej Amherstom prowincji rządził specjalnie wyznaczony do tego celu regent, który obiecywał zrzec się wynikających z zajmowanego stanowiska przywilejów, gdy Elena będzie w stanie wziąć na barki odpowiedzialność swoich przodków. Po siedmiu latach czuła się wreszcie przygotowana, jednak nikt prócz niej zdawał się tego nie dostrzegać.
– Jesteś spóźniona – odezwała się Vivian, która najwidoczniej wzięła milczenie Eleny za przejaw wymaganej w tej sytuacji skruchy. – Wszyscy na ciebie czekają. Zaprosiłaś gości, a potem zupełnie zignorowałaś ich przybycie. Jak to o tobie świadczy?
– Zapewne nawet nie zauważyli mojej nieobecności. – Machnęła ręką, nadając wypowiedzi beztroski ton, mimo że miała świadomość, jak bardzo się skompromitowała, nim jeszcze wkroczyła na salony. Nie chciała jednak przyznać Vivian racji. – Suto zastawiony stół i odrobina wina w zupełności wystarczyły, żeby zapomnieli o moim istnieniu. Nie darzą mnie sympatią, a i mnie nie zależy, by grupa zadufanych w sobie bogaczy wznosiła nieszczere toasty za moje zdrowie, pod nosem życząc mi, bym udławiła się tym łykiem wina.
– To dlaczego tak się uparłaś, żeby wyprawić tę ucztę, w której wcale nie zamierzałaś uczestniczyć? – Vivian zmarszczyła brwi, jak za każdym razem, gdy nie dostrzegała sensu w działaniach dziewczyny.
– Zamierzam, po prostu odrobinę się na nią spóźnić. – Elena przystanęła. Traktowała Vivian jak własną matkę, ale jej zawzięte próby udowodnienia, że była nieodpowiednią do rządzenia osobą, zaczynały ją męczyć. – Potrzebuję tych ludzi, a raczej ich wpływów.
– Pośpiesz się – mruknęła Vivian. Wskazała na drzwi po swojej prawej stronie, strzeżone przez podstarzałego gwardzistę. – Któryś z twoich gości chyba nie przybył, tylko wysłał ci podarek. Ponoć zależało mu, abyś odpakowała go przed rozpoczęciem przyjęcia.
Elena przytaknęła.
– Witaj, Haroldzie – zwróciła się do strażnika. – Mam nadzieję, że nie jesteś na mnie zły.
Postawny mężczyzna spojrzał na nią obojętnie. Odpowiedział nieznacznym, wręcz niezauważalnym skinieniem głowy, ni to w geście potwierdzenia, ni zaprzeczenia.
– Cieszę się – powiedziała pogodnie Elena. – Wiedziałam, że się ze mną zgodzisz, jak zawsze zresztą. Zaraz wracam, nie oddalaj się zbytnio.
Nie zaskoczyła jej ta odpowiedź, czy raczej zupełny jej brak. Zdążyła przywyknąć do powściągliwego, nieco gburowatego zachowania żołnierza. Znała go całe życie. Sam Thomas Amherst mianował go na osobistego strażnika córki niedługo po tym, jak jego ukochana małżonka wydała na świat drugie dziecko, oddając za nie życie.
Elena uśmiechnęła się do Harolda i weszła do komnaty. Uderzyło w nią duszne powietrze. Ciężkie zdobione kotary zakrywały okiennice, pozwalając ciemności wziąć całe pomieszczenie w mroczne objęcia. Podeszła do okna, rozsunęła zasłony i wpuściła świeże powietrze. Przymrużyła oczy i spojrzała na niewielki pakunek leżący na stoliku. Na dołączonej karteczce nie zostawiono podpisu, a jedynie lakoniczne ostrzeżenie: „Nigdy go nie zdejmuj. Myślę, że może Ci się przydać”. Elena przesunęła palcami po gładkiej powierzchni opakowania. Złowrogo brzmiąca wiadomość nie zachęcała do otwarcia przesyłki, ale ciekawość nie pozwalała jej pozostawić pudełka nierozpakowanego. Pociągnęła za wstążkę oplatającą podarek i niepewnie uniosła wieczko. Na wyściełanej aksamitem poduszce leżał dokładnie oszlifowany i gładki opal w kształcie owalu, zawieszony na delikatnym złotym łańcuszku. Ostrożnie chwyciła naszyjnik i bez większego namysłu zawiesiła go na szyi. Nie zdążyła jednak nawet przejrzeć się w zwierciadle. Rumor dobiegający zza drzwi zmusił ją do wybiegnięcia z pokoju i opuszczenia lordowskiego skrzydła.
Na korytarzu tłoczyli się spanikowani, uciekający ludzie. Goście zabarykadowali się w przydzielonych im kwaterach z całą osobistą strażą, jakby żarliwie wierzyli, że obecność żołnierzy oraz ich stalowych mieczy przytroczonych do pasa wystarczą do odstraszenia potencjalnych agresorów. Rozbita zastawa i resztki jedzenia leżały na posadzce, wypuszczone z drżących rąk przestraszonych służących. Przerażone krzyki i żałosne zawodzenie kobiet mieszały się z harmidrem dochodzącym z zewnątrz. Hałas wręcz ogłuszał, boleśnie kłuł w uszy, dekoncentrował i utrudniał zebranie myśli.
Elena powiodła wzrokiem po strwożonych twarzach mijających ją osób, ale nie dostrzegła wśród nich Harolda. A przecież miał na nią czekać. Przystanęła pod ścianą, przepuszczając rozhisteryzowane kobiety. Nigdy nie znalazła się w podobnej sytuacji. Do tej pory jej przytłaczająco bezbarwne życie toczyło się jednostajnym rytmem i ograniczało do uprzednio zaplanowanych czynności, dlatego w nieprzewidzianej sytuacji nie miała pojęcia, jak się zachować. Zdrowy rozsądek podpowiadał, by wróciła do swoich względnie bezpiecznych pokoi, gdzie pilnowałby jej garnizon strażników. Ale jako magnatka ponosiła odpowiedzialność za cały zamek i wszystkich ludzi na jego terenie. Nie mogła uciec, schować się i udawać, że nic się nie stało.
Ruszyła w kierunku zamieszania. Gościnne skrzydło błyskawicznie opustoszało, a co dziwniejsze, pozostawało niestrzeżone. Budynek kompletnie się wyludnił. Elena nie napotkała żadnych zbrojnych, zwykle stojących na wyznaczonych strategicznych posterunkach.
– Co tu robisz, pani? Nie powinnaś chodzić sama.
Elena podskoczyła, gdy ktoś niespodziewanie chwycił ją za nadgarstek. Próbowała się wyrwać, lecz uspokoiła się, gdy dostrzegła przed sobą znajomą twarz kapitana straży. Szuber patrzył na nią tak przenikliwie, jakby chciał przekazać jej coś, czego nie mógł powiedzieć na głos, aż z zażenowania zaczerwieniły jej się policzki. Wyprostowała się. Miała nadzieję, że wyglądała na bardziej opanowaną, niż w rzeczywistości się czuła, mimo że miała ochotę uciec z krzykiem i płaczem.
– Co się stało? – zapytała Elena. Splotła dłonie, by ukryć ich drżenie.
– Nie wiem, pani, dlatego nie powinno cię tu być. Nie jest tu bezpiecznie.
– Jak to nie jest bezpiecznie? – prychnęła. Nie to jej przez całe życie wmawiano. – Przecież to zamek! Najpilniej strzeżona budowla w całym Amaranie, do której nie można tak po prostu wejść.
– Gdyby to, co mówisz, było prawdą, istniałyby niezdobyte twierdze. Czy słyszałaś o takich, pani?
Elena niemrawo pokręciła głową.
– A jedną osobę trudniej zauważyć niż całą armię – dodał ponuro Szuber. – Ktoś umyślnie wywołał panikę wśród twoich gości, pani, by odwrócić naszą uwagę, zmusić nas do zajęcia się czymś innym i ukryć swoje prawdziwe zamiary.
Elena zaniemówiła, gdy dotarł do niej sens słów Szubera. Do zamku ktoś wtargnął, ktoś, kto raczej nie przyszedł złożyć jej urodzinowych życzeń. Przebiegła wzrokiem wzdłuż korytarza. Był niepokojąco pusty, ale i tak miała wrażenie, że ktoś ją obserwował, czając się w zaciemnionych zakamarkach i wyczekując na sposobność do ataku.
– Powinnam iść – wychrypiała Elena. Serce tak głośno tłukło jej się w piersi, że ledwo słyszała, co mówiła. – Co z moimi gośćmi?
– W tym szale kilka osób zostało stratowanych, trafiło do lecznicy, reszta zamknęła się w komnatach. Moi ludzie przeszukują zamek, a Willard przesłuchuje służbę, by się dowiedzieć, co się stało. O tym, że coś się dzieje, dowiedzieliśmy się dopiero, gdy spanikowany tłum wybiegł z sali. Miałem dołączyć do Willarda, wzywał mnie.
– W takim razie nie będę cię dłużej zatrzymywać. – Elena odsunęła się, by zrobić Szuberowi przejście. Widząc jego nieprzekonaną minę, dodała: – Poradzę sobie. Wrócę do siebie, Harold na pewno już na mnie tam czeka.
– Harold powinien być przy tobie, pani.
Powinien, przyznała Elena w myślach, ale nie powiedziała tego na głos. Nie chciała przeszkadzać kapitanowi w wykonywaniu jego obowiązków. Jeśli istniał ktoś, kto mógł sprawnie zapanować nad sytuacją i zaprowadzić porządek, to właśnie Szuber. Elena wiedziała, że ich nieoczekiwane spotkanie na korytarzu utrudniło mu powzięcie właściwej decyzji. Dla jej bezpieczeństwa powinien odprowadzić ją do komnaty lub przynajmniej wyznaczyć kogoś na swoje zastępstwo. Nie może zostawić jej samej. Ale czas był cenny i wciąż uciekał, a każda chwila zwłoki oddalała go od rozwiązania.
– Idź. – Wymusiła na sobie uśmiech, ale wątpiła, by udało jej się przechytrzyć bystry umysł kapitana. – Nie daj Willardowi na siebie czekać. Zły, o ile w ogóle jest to możliwe, staje się jeszcze bardziej nieznośny.
– Jeśli skierujesz się prosto do swojej komnaty, pani. – Szuber westchnął z rezygnacją. – Nie jest do niej daleko, a ja będę miał pewność, że jesteś bezpieczna.
Elena przytaknęła. Słowa Szubera, brzmiące jak prośba, tak naprawdę stanowiły rozkaz. Rozkaz, którego odmowy nie przyjmował.
– Podwoję straże w twoim skrzydle.
Szuber skinął głową i odszedł. Zanim zniknął za zakrętem, jeszcze raz zerknął na osamotnioną Elenę, jakby się zastanawiał, czy słusznie postąpił i czy nie powinien zawrócić, ale się nie zatrzymał. Dalsza dyskusja nie miała sensu – jej rezultat i tak pozostałby niezmienny.
Elena zmusiła się do ruchu i ruszyła w przeciwnym kierunku niż kapitan. Objęła się rękoma. Zamek, choć pełen ukrytych w komnatach ludzi, wydawał się kompletnie opuszczony. Głuche echo jej kroków odbijające się od kamiennych ścian przyprawiało ją o cierpnięcie skóry na karku. Zaczynała żałować, że odesłała Szubera. U jego boku może wyszłaby na przewrażliwione, strachliwe dziecko, ale uzbrojony i wyszkolony żołnierz zapewniłby jej bezpieczeństwo. Czujnie się rozglądała, ale tak zestresowała ją świadomość, że po Adleth pałętał się jakiś nieznany człowiek, że zupełnie nie mogła się skoncentrować i zgubiła się we własnym domu – kilka razy skręciła w nieodpowiedni korytarz, a wszystkie przejścia zdawały się identyczne.
Zatrzymała się, gdy zza zakrętu wyłonił się odziany w liberię chłopak. Elena ucieszyła się na widok młodzieńca, lecz jego przeraźliwie blada mokra twarz wydała się jej obca. Szedł wolno, ostrożnie, jakby każdy ruch wykonywał wbrew woli. Elena cała się spięła, gdy mężczyzna utkwił w nią przepełniony determinacją wzrok. Mimowolnie cofnęła się o krok. Jednak nim jej mozolnie pracujący umysł zdążył zauważyć nadchodzące zagrożenie, służący rzucił się na nią z warknięciem.
Zatoczyła się do tyłu, rąbnęła plecami i głową o ścianę. Pociemniało jej przed oczami. Przez chwilę nie wiedziała, co się dzieje, dopiero narastający ucisk w piersi przywrócił ją do rzeczywistości. Próbowała zaczerpnąć tchu, lecz zaciskające się na szyi zimne ręce uniemożliwiały jej oddychanie. Mimo to nie mogła się poddać. Zamachnęła się na oślep. Jej ręka zderzyła się z napastnikiem. Cios nie był szczególnie mocny, ale zdumiewająco skuteczny. Zacisk zelżał.
Bezwładnie osunęła się na ziemię, rozpaczliwie próbując uzupełnić chwilowy brak tlenu w płucach. Kłucie w klatce piersiowej narastało z każdym wdechem, lecz nie przestała łapczywie zaciągać się powietrzem, dopóki nie zaczęła normalnie oddychać. Elenie jednak znacznie gorszy zdawał się ból w okolicach żeber; nie zdołała się wyprostować ani poruszyć, ale nawet tkwienie nieruchomo w jednej pozycji nie dawało wytchnienia od cierpienia.
W jej głowie panował chaos, ale starała się nie myśleć o tym, co właśnie przeżyła. Czuła się zmęczona i przerażona, chciała się położyć, skulić na posłaniu i pozwolić nagromadzonym pod powiekami łzom spłynąć po policzkach. Drżącymi palcami przytrzymała włosy opadające na oczy i spojrzała na agresora, a raczej na jego martwe ciało, leżące w powiększającej się kałuży krwi. Przeniosła zdumiony wzrok na stojącego nad zwłokami mężczyznę, okrytego czarnym płaszczem. Trzymał ociekający posoką sztylet, a większą połowę jego twarzy skrywała maska.
– Skąd to masz? – Jego głos był szorstki i bezwzględny jak czyn, którego się dopuścił. Otarł ostrze o liberię denata i wymierzył czubkiem broni w pierś Eleny. – Skąd masz ten kamień?
– D… D… – Elena z trudem przełknęła ślinę. Znowu nie mogła oddychać, choć tym razem nikt jej nie przyduszał. – D-dostałam.
Mężczyzna westchnął, wyraźnie zirytowany taką odpowiedzią. Zbliżył się do sztywnej ze strachu dziewczyny, a dłoń dzierżąca sztylet niczym sprawiedliwa ręka Jedynego zawisła w powietrzu parę cali od jej gardła. Ciemne oczy, nieruchomo utkwione w wisiorek na szyi Eleny, niemal zlewały się z jego maską.
– Od kogo?
To dobre pytanie… Elenie wydawało się dość śmieszne, że morderca stojący z nożem nad swoją ofiarą zainteresował się akurat jej biżuterią. Może białe kamienie w Temerionie należały do rzadkości i posiadanie jednego z nich mogło wzbudzić ciekawość, tylko jakie miało znaczenie, jak go otrzymała?
– Nie wiem – odparła. Bijący od ściany chłód nieco ją otrzeźwił i uświadomił jej, że to wszystko wydarzyło się naprawdę, choć człowieka w masce nietrudno dało się pomylić ze zmorą z najgorszych koszmarów. – Był w mojej komnacie.
Mężczyzna nie odpowiedział, odsunął się do tyłu i zmierzył dziewczynę przeciągłym spojrzeniem. Nie wierzył jej. Odwrócił sztylet i zacisnął palce na rękojeści. Elena krzyknęła, osłaniając się przed ciosem, który jednak nie nadszedł. Niepewnie uniosła wzrok, ale po człowieku w masce nie pozostał już ślad.
CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI