Indygo - Agnieszka Antosik - ebook + książka

Indygo ebook

Agnieszka Antosik

0,0

Opis

W każdym dobru jest trochę zła, w każdym złu znajduje się odrobina dobra…

Życie nastoletniego Brayana Harrisa przypomina hollywoodzką bajkę - od najmłodszych lat rozpieszczany przez najbliższych, wychowany w eleganckiej posiadłości swoich znanych i cenionych rodziców, ma wszystko, czego zapragnie, zaczynając od pieniędzy, a na wszelkich używkach kończąc. Przychodzi jednak taki dzień, w którym sielanka niespodziewanie zamienia się w koszmar. Brayan zostaje oskarżony o brutalny gwałt na byłej dziewczynie swojego przyjaciela i umieszczony w zakładzie karnym o złagodzonym rygorze. Tam trafia pod opiekę Stevena Marco, czterdziestoletniego kryminalisty, który wkrótce uświadomi młodemu chłopakowi, ile tak naprawdę ominęło go w dotychczasowym życiu i jak wielką cenę przyjdzie mu zapłacić za swoją lekkomyślność...

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 426

Rok wydania: 2019

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



 

1

Pierwszy dzień w piekle.

Po wielu przesłuchaniach, długiej rozprawie, rozmowach z adwokatem i licznych kłótniach z rodzicami, o których nie warto wspominać, przedstawiciele prawa dali mu dokładnie tydzień na „przygotowanie się”, a potem umieścili tutaj – w więzieniu o złagodzonym rygorze i podniesionym standardzie. Istny hotel czterogwiazdkowy dla kryminalistów.

Oczywiście wybór więzienia nie był przypadkowy. Ośrodek ten mieści się bowiem czterysta kilometrów od jego miejsca zamieszkania, co stawiło niejako ochronę przed wścibskimi spojrzeniami jego krewnych i rodziny.

Naturalnie to nie wszystkie udogodnienia, jakie posiadało to miejsce. Już sama cela była swego rodzaju unikatowym dziełem – oddalona od reszty więźniów – wyposażona w dwie wygodne prycze z miękkimi materacami, puchowymi poduszkami i kołdrami, umywalkę i niewielkich rozmiarów biurko zawalone różnego rodzaju przyborami takimi jak: długopisy, ołówki, kartki, szkicowniki i reszta tego kreślarskiego „syfu”.

Oczywiście w normalnym więzieniu takie przedmioty nie są dozwolone. Wszystko, co może zostać użyte w celu okaleczenia siebie lub innego człowieka, zostaje odebrane w momencie wejścia na jego teren. Jednakże to miejsce rządzi się własnymi prawami. Dodatkową rolę odegrały łapówki, którymi jego rodzice obdarzyli pracujących tutaj strażników. Pieniądze te miały umożliwić mu rozwój talentu, tak aby w przyszłości stał się równie wspaniałym i szanowanym architektem jak jego ojciec. Ambitne, aczkolwiek to już trochę inna bajka.

 

Wracając do pierwszego dnia. Po zadomowieniu się w swojej nowej kwaterze, w której miał spędzić najbliższy rok, strażnik oprowadził go po budynku.

Miejsce to mieściło łazienki wielkie jak w prywatnych rezydencjach, liczne pokoje, w których można było spędzić wolny czas, a także pomieszczenia zaopatrzone w telewizory, radia, gry oraz sprzęty potrzebne do ćwiczeń.

Na samym końcu swojej wędrówki trafił do przestronnej jadalni, w której miał odbyć swój pierwszy posiłek. Umieszono w niej dziesięć pięcioosobowych stołów, lecz większość miejsc była pusta. Z tego co dowiedział się wcześniej od strażnika, każdy sektor posiadał oddzielną jadalnię, łazienkę, a także pokoje przeznaczone do rozrywki.

W jego sektorze znajdowało się zaledwie dwadzieścia osiem osób. Niewielka liczba. W dodatku już na pierwszy rzut oka było widać, że jedynym prawdziwym przestępcą był tutaj właśnie on. Reszta to zadbani, niewinnie wyglądający ludzie. Malwersanci podatkowi lub co najwyżej drobne złodziejaszki.

Chłopak długo po tym wydarzeniu nie był w stanie przypomnieć sobie nawet tego, co wtedy jadł, ale moment, w którym pozostali dowiedzieli się, za co został skazany, miał zapamiętać do końca swojego życia.

cisza, spokój…

W oddali słychać było nieliczne rozmowy. Każdy gapił się w swój talerz, pochłonięty tym, co się na nim znajduje. Tylko on siedział wyprostowany i obserwował wszystkich dookoła, mierząc ich spojrzeniem pełnym pogardy do czasu, aż jeden z więźniów przerwał swój posiłek, aby zadać mu jedno, niemal kluczowe pytanie.

– Młody, za co siedzisz?

Chłopak odwrócił się w stronę rozmówcy. Ów był o wiele wyższy i lepiej zbudowany od niego samego. Większość odkrytego ciała mężczyzny pokrywały liczne tatuaże. Zdecydowanie mógłby być tutaj przywódcą – liderem – jeśli w ogóle takiego posiadali.

– Zadałem ci pytanie. Za co siedzisz? – powtórzył od niechcenia.

Na karku chłopaka pojawiły się pierwsze krople potu. Ręce zaczęły drżeć. Wszyscy zgromadzeni przeczuwając co się święci, również odłożyli sztućce, zapominając o swoim posiłku.

– Za nic szczególnego – odparł.

– Co znaczy „za nic szczególnego”? – Mężczyzna, wstając z miejsca, skierował się prosto w stronę chłopaka. Jego twarz nie wyrażała już zaciekawienia, lecz głęboko zakorzenioną furię.

– Ściślej ujmując, za pobicie i zmuszenie do stosunku płciowego – oznajmił, głośno przełknąwszy ślinę.

– Chcesz powiedzieć, że kogoś zgwałciłeś? – spytał z niedowierzeniem mężczyzna, zaciskając przy tym pięści.

– Tak – odpowiedział chłopak, patrząc zdenerwowanemu mężczyźnie prosto w oczy. – I wcale tego nie żałuję.

Tego co było dalej, nie chciał lub nie był w stanie zapamiętać. Nawet tego, kto pierwszy uderzył go w twarz czy też kopnął. Pamiętał za to, że starał się bronić, lecz było ich zdecydowanie zbyt wielu, przez co zbyt szybko powalili go na ziemię, nie dając szans na obronę.

Parę godzin później bolało go całe ciało. Miał prawdopodobnie połamane żebra. Poza tym coś dziwnego stało się z jego twarzą. Oczywiście nie wiedział co, ponieważ nie posiadał żadnego lusterka, choć w tym wypadku fakt ten był raczej atutem.

Przed wyjazdem matka kazała mu na siebie uważać, nie wdawać się w bójki i przede wszystkim pod żadnym pozorem nie mówić nikomu o swojej „pomyłce”. Jakże kochający rodzice dbają o niewinność swojego nieskazitelnego syna. Niestety matka myliła się. To nie była żadnego rodzaju pomyłka. Chciał jej to zrobić. Niczego nie był w życiu tak pewien jak tego, że chciał zrobić krzywdę tej dziewczynie.

2

Od ostatnich trzech dni chłopak robił dokładnie to samo. A mianowicie leżał i gapił się w brudny sufit, jak skończony idiota. Odkąd tutaj trafił, zdarzyło mu się zaledwie dwa razy opuścić celę. Pierwszy raz wtedy, gdy go pobili, zaś drugi, gdy udał się pod prysznic, co niekoniecznie było dobrym pomysłem.

Wszyscy patrzyli na niego jak na mięso armatnie, mając cichą nadzieję, że pod wpływem rosnącego napięcia sam się prędzej czy później zabije. Widocznie źle go oceniali. Niemniej jednak nawet on sam im się nie dziwił, ponieważ poza skopaniem mu tyłka nie mieli żadnej sposobności, by bliżej go poznać.

Za to jego rodzice mieli na to ponad osiemnaście lat. Mimo tego wciąż podsuwają mu kartki, ołówki, przybory kreślarskie i resztę tego zbędnego badziewia. Nawet po tym, gdy zamknęli go w więziennej celi, nie potrafili pojąć, iż nigdy nie będzie architektem, tak jak jego ojciec.

Rozumiał, że podobno miał ogromny potencjał. Odkąd sięgał pamięcią, jego pracami zachwycali się znajomi, grono pedagogiczne, a z czasem nawet współpracownicy ojca. Widzieli w nim to, czego on sam nigdy nie zauważył – niesamowity talent. Dla niego była to i już zawsze będzie zwykła bazgranina. Nigdy się do tego specjalnie nie przykładał. Brał kartkę papieru, rysował na niej kilka kresek, po czym inni podziwiali jego małe dzieła sztuki.

Jedynym wyjątkiem były zajęcia z rysunku, w którym brał udział kilka miesięcy temu. Tym razem sytuacja nie była taka łatwa jak zazwyczaj. Każdy z uczestników miał za zadanie nakreślić portret pozującej im dziewczyny.

Chłopak do dziś pamiętał, jak nieziemsko wtedy wyglądała. Z trudem udawało mu się skupić na swoim rysunku, ponieważ bezustannie zatracał się w głębi jej niebieskich oczu. Wtedy wydawało mu się, że nigdy więcej jej nie zobaczy, lecz los był zdecydowanie bardziej przebiegły. Ujrzał ją dokładnie tej samej nocy, której go aresztowano.

3

O Boże…

Znów obudziły mnie jej krzyki. Rozbrzmiewają echem w mojej czaszce. Ogarnia mnie cholerna ciemność, a ja jak zwykle nie mam pojęcia, która jest godzina. W dodatku, gdy tylko zamknę oczy, to widzę jej pokaleczoną twarz. Słyszę, jak płacze i woła o pomoc. Czuję, jak jej ręce odpychają mnie od siebie. Mógłbym odtwarzać tamtą noc niczym nagranie.

Minuta po minucie,

sekunda po sekundzie

i tak w nieskończoność.

Naturalnie tego nie robię. To by oznaczało, że jestem słaby i doszukuję się swojej winy w tym wydarzeniu, a przecież tak nie jest.

Nie jestem niczemu winien.

Może gdybym dłużej o tym pomyślał, zrobiłoby mi się jej choć trochę żal, ale póki co jestem pewien jednego…

Powinna dziękować mi za to, że miałem ochotę jej dotknąć.

Kilka godzin później nastał ranek. Skonany chłopak wstał z łóżka, kierując się prosto w stronę jadalni. Na korytarzu jak zawsze mijał kilkanaście osób. Żadna z nich nie zwracała na niego uwagi, dzięki czemu w szybkim czasie udało mu się dotrzeć na miejsce, gdzie w ciszy i samotności zamierzał zjeść swoje śniadanie.

Jak zawsze nie interesowało go, co znajduje się na talerzu. Niemniej jednak jego uwagę przykuli ludzie siedzący na sali. Było ich niewielu. Siedzieli spokojnie, zajmując się swoim posiłkiem.

Sytuacja była łudząco podobna do tej sprzed tygodnia. Wtedy też nie zapowiadało się na bójkę, a mimo to rzucili się na niego niczym wygłodniałe wilki. Może nareszcie dali sobie ze mną spokój i znaleźli inną ofiarę – pomyślał, uzmysławiając sobie, iż nie boi się ich choćby w najmniejszym stopniu, a już na pewno nie zamierza odebrać sobie życia z ich powodu.

Na samą myśl o takim rozwiązaniu chciało mu się śmiać. Chęć popełnienia samobójstwa z tak błahej przyczyny byłaby niedorzeczna. Życie od zawsze było dla niego zbyt cenne i nie zamierzał byle komu pozwolić go sobie odebrać. Szczególnie takim ludziom jak oni i w tak odpychającym miejscu jak to, w którym się znajdował.

Po posiłku udał się do łazienki, równie przestronnej i dobrze wyposażonej jak jadalnia. Fakt ten sprawiał, iż podejrzewał, że spotka tutaj sporą liczę współwięźniów, lecz ku jego zaskoczeniu okazało się, iż przebywał tam zaledwie jeden mężczyzna. Na oko wyglądał na gościa w wieku jego matki lub trochę starszego. Niski, łysy, przeciętnie zbudowany.

Kiedy chłopak schylił się, by zdjąć buty, poczuł przeszywający ból w dolnej części pleców. Ciosy padały szybko, głęboko raniąc jego ciało. Równie szybko wywnioskował, że obrywa czymś ostrym, może nawet nożem. Po chwili osunął się na posadzkę, którą pokryła jego krew.

Wiedział, że nie może tutaj zostać. Decyzja ta byłaby równoznaczna ze śmiercią. Z trudem podnosząc się na nogi, w duchu karcił się za swoje bezmyślne założenia, iż może czuć się w tym miejscu bezpieczny. Niemniej jednak teraz najważniejsze było, aby dotrzeć do celi, nie odnosząc kolejnych ran.

Kiedy w końcu udaje mu się to uczynić, szybko zauważa, że cała koszulka i ręce pokryte są krwią. Czuł się niemal jak morderca, lecz nie miał zamiaru prosić nikogo o pomoc. W tym miejscu takie zachowanie było ogólnie postrzegane jako słabość, a on już dziś wystarczająco naraził się pozostałym więźniom. Na jego nieszczęście zauważył go jednak przechodzący obok celi strażnik i czym prędzej zaprowadził go do bloku lekarskiego.

Na miejscu nakazał mu usiąść na wskazanym przez siebie łóżku. Po kilku minutach dołączyła do nich bardzo młoda kobieta. Miała długie blond włosy spięte w koński ogon i duże zielone oczy. Była szczupła i bardzo atrakcyjna. Kobieta… coś do niego mówiła, lekko się uśmiechając, ale ten jej nie słyszał. Jego umysł i ciało ogarniała furia. Zaczynał nim wstrząsać dreszcz, a przed oczami widział ciemne plamy. Każdy pomyślałby, że to skutek wywołany obrażeniami – szok pourazowy. Aczkolwiek tylko on zdawał sobie sprawę, co to tak naprawdę mu dolega.

– Musisz się położyć, żebym mogła zdezynfekować i zszyć powstałe rany – wyjaśniła, siląc się na spokój.

– Po pierwsze wolałbym, żebyś zwracała się do mnie per pan, a po drugie tak mi jest wygodnie – odparł oschle.

– Nie widzę takiej potrzeby – oznajmiła, patrząc na niego z coraz większą determinacją. – Proszę wykonać moje polecenie i się położyć.

Chłopak miał wrażenie, że złość zaczyna roznosić go od środka. Nie był pewien jak długo wytrzyma, a widok strzykawki dodatkowo wzniecał w nim coraz mocniej wzbierający gniew.

– Nie chcę żadnych środków przeciwbólowych – odparł, zrywając się z łóżka.

– Proszę go przytrzymać! – zawołała w stronę strażnika. – A ty – kontynuowała – uspokój się wreszcie.

Chłopak, nie będąc w stanie wyrwać się z silnego uścisku strażnika, mimowolnie pozwolił lekarce zrobić sobie zastrzyk. Już po chwili poczuł lekkie ukłucie w okolicach krzyża, a zaraz po nim ciepło rozchodzące się po całym ciele.

Lekarka krzątała się po pomieszczeniu, kolejno wyjmując z szafek przybory potrzebne do założenia szwów. Kiedy usiadła na łóżku, więzień wywnioskował, że zabrała się do pracy, lecz nie był w stanie wyczuć jej dotyku. Jedyne, co go ograniczało, to silna dłoń strażnika wciąż znajdująca się na jego barku.

Czas płynął powoli. Minuty działały jak lekarstwo, tłumiąc uprzednio narastającą w nim złość. Zastanawiał się, ile tak leży. Pięć minut, dwadzieścia, a może godzinę?

– Możesz już go puścić. – Jej słowa powoli dotarły do świadomości chłopaka.

– Twój opatrunek jest już gotowy – dodała, zwracając się bezpośrednio do niego.

– Nareszcie – stwierdził poirytowany. – Myślałem, że będę musiał tutaj tkwić do końca swojej odsiadki.

– Założenie takiego opatrunku wymaga szczególnej dokładności i precyzji – wyjaśniła kobieta urażona jego słowami. – Chyba nie chcesz do końca życia oglądać na swoim ciele blizn?

– Gadanie – parsknął, powoli podnosząc się do pozycji siedzącej. – Nie wydaje mi się, byś miała aż tak wysokie kwalifikacje, by cokolwiek wykonać precyzyjnie.

– Możesz być lekko zdezorientowany po podanych przeze mnie środkach, ale to nie upoważnia cię do obrażania mnie i mojej pracy – odparła, sięgając do szuflady znajdującej się obok niej. – Proszę, twoje leki przeciwbólowe.

– Co to ma być? – burknął. – Aspiryna? Od piętnastego roku życia nie biorę niczego innego niż kokaina. Możesz sobie zabrać te głupie tabletki – oznajmił, uśmiechając się szyderczo.

– Myślisz, że zaimponuje mi twoje zachowanie? Pracuję tutaj od pięciu lat i uwierz, że z gorszymi miałam do czynienia. Masz zabrać te tabletki i przyjmować je tak często, jak ci to zalecę – odparła oschle, podsuwając chłopakowi opakowanie środków przeciwbólowych. – Dwa razy dziennie, zrozumiano?

– Oczywiście, pani doktor – oświadczył, nadal kpiąco się uśmiechając.

– To ci naprawdę pomoże – obiecała tym razem o wiele łagodniejszym tonem. – Czasem warto zaufać drugiemu człowiekowi.

– Naturalnie – zgodził się chłopak. – Szczególnie, gdy chodzi o tak cenny lek.

Lekarka spojrzała na niego podejrzliwie, po czym zwróciła się do strażnika:

– Proszę oprowadzić więźnia do sali i upewnić się, że po drodze znów nie wpadnie w tarapaty.

4

Zapowiada się kolejna nieprzespana noc. Strasznie bolą mnie plecy. W dodatku, żeby trochę złagodzić ból, muszę leżeć na brzuchu, co dodatkowo mnie irytuje. Niby dostałem tabletki od tej głupiej lekarki, ale nie powiem, żeby mi jakoś pomagały.

Moja frustracja sięga zenitu.

Chciałbym móc choć przez chwilę zobaczyć swój tatuaż. Jestem prawie pewien, że wskutek zadanych ran został kompletnie zniszczony. Nie żebym przejmował się takimi drobiazgami, ale gdy pomyślę, ile czasu zajęło mi jego wymyślenie, to ogarnia mnie złość.

Cała moja praca poszła na marne.

Chłopak, nie mogąc zasnąć, rozmyślał o tym, jak powstał jego tatuaż. Doskonale pamiętał – dwa lata temu on i jego znajomi zafascynowali się tym tematem. Dzień w dzień wymyślali coraz to nowsze wzory. Naturalnie żaden z nich nie był wtedy pełnoletni, ale sama myśl o tym, że mogliby zrobić coś wbrew swoim rodzicom, dawała im ogromną satysfakcję.

Na ogół nie brał udziału w tego typu zabawach, lecz w tym przypadku postanowił lekko nagiąć własne reguły. Spędził nad swoim projektem trzy dni i cztery noce. W kółko coś rysował, mazał, rysował, mazał. Szukał inspiracji w Internecie. I znów: rysował, mazał, rysował, mazał. Totalny obłęd.

Każdy normalny rodzic po takiej akcji zamknąłby swojego jedynego syna w „domu wariatów”. Jednak jego rodzice nie należeli do tej kategorii. Obserwując poczynania potomka, jednogłośnie stwierdzili, że pracuje nad dziełem życia, które kiedyś przyniesie mu sławę.

Na samo wspomnienie o tym chciało mu się śmiać. Dzięki tatuażowi raczej nikt nie staje się sławny, tym bardziej siedząc w obskurnym więzieniu. Sam nie wiedział, co bardziej go irytowało. Fakt, że jego rodzice bagatelizowali jego wybryki, czy to, że w tym wszystkim usilnie próbowali zrobić z niego ofiarę.

Niemniej jednak na rozmyślenia o tym miał jeszcze „sporo” czasu, a w tym momencie najcenniejszy był dla niego tatuaż. Ciężko byłoby precyzyjnie opisać to, co chłopak stworzył. Tatuaż przedstawiał okrągły, staroświecki zegarek kieszonkowy. Odcisnęło się na nim piętno czasu, dlatego też miał rozbite szkiełko, a wskazówki wisiały bezwładnie. Dzięki temu wewnętrzny mechanizm był całkowicie widoczny, zaś odłamki szkła zawierały w sobie istotne dla chłopaka daty. Brzmiało banalnie, lecz dla niego stanowiło ważny element. W precyzyjny sposób to niewielkie „dzieło” określało jego usposobienie.

Warto nadmienić, iż celem rywalizacji młodych mężczyzn nie było wykonanie tatuażu, aczkolwiek trzy dni po stworzeniu swojego projektu chłopakowi udało się znaleźć mężczyznę, który za niewielką dopłatą zgodził się przenieść szkic na jego ciało. Oczywiście było to całkowicie nielegalne, ponieważ młodzieniec miał dopiero szesnaście lat, a jego rodzice do tej pory nie zdawali sobie sprawy z tego, iż ów „ozdobił” swoje ciało.

Podczas tworzenia tatuażu nie myślał on jednak o żadnych konsekwencjach czy bólu. Jednakże później musiał udawać przed rodzicami, że jest chory, bo nie mógł wstać z łóżka przez kolejnych parę dni. Miał jednak poczucie, że było warto. W tamtym czasie czuł, że pierwszy raz w życiu zrobił coś tylko dla siebie. No i oczywiście zyskał szacunek kolegów, czyli coś, co niegdyś było dla niego naprawdę istotne.

5

Odkąd oberwałem nożem, staram się nie wychodzić z celi. Sytuacja ta jest dla mnie bardzo uciążliwa. Pięć dni siedzę zamknięty i coraz bardziej głodny. Od tego czasu udało mi się zjeść zaledwie dwa posiłki. Nie mówiąc już o tym, że brałem prysznic zaledwie raz i to dziś rano. Jeśli w ogóle mogę swoją wizytę w łazience w ten sposób nazwać. Opłukałem się jedynie letnią wodą. Nie za zimną, nie za ciepłą. Nie miałem sił na nic więcej. Rany już się lekko zagoiły, ale ból jest nadal niewiarygodny. Nie pozwala mi zasnąć, nie pozwala mi myśleć.

Fatalnie się przez to czuję.

6

Minęło pięć kolejnych dni.

Udało mi się wynegocjować ze strażnikiem posiłki do własnej celi, dzięki czemu nareszcie mogę jeść normalnie. Plecy bolą mniej, ale ostatnie dni odbiły się piętnem na moim ciele i psychice. Z powodu małej ilości snu stałem się wrakiem człowieka.

Zastanawiam się, jak szybko uda mi się

zregenerować siły po tym wszystkim.

Na szczęście dziś mają ściągnąć mi szwy. Mam cichą nadzieję, że po tym mój ogólny stan choć w minimalnym stopniu się poprawi.

Zdaję sobie sprawę, że będę musiał na siebie uważać, by nie porozrywać świeżo zagojonych ran,

ale moje ruchy nie będą już tak skrępowane.

Oby tylko ta blondyna znów mnie nie zdenerwowała.

Po jednej wizycie wystarczy mi jej gadania do końca życia. Nie wyobrażam sobie, bym znów musiał słuchać jej paplania.

– Połóż się na brzuchu, a ja przygotuję sprzęt potrzebny do ściągnięcia szwów – mówiąc to, lekarka krzątała się po niewielkim gabinecie lekarskim. – Jak się czujesz?

– Okej – oparł krótko.

– „Okej” to niezbyt wyczerpująca odpowiedź.

– Tak właśnie się czuję. Dlatego uważam, że to słowo idealnie opisuje moje samopoczucie – zauważył z niesmakiem, kładąc się na kozetce.

– Nie wątpię w to, lecz gdybyś precyzyjnie określił, co czujesz, mogłabym ci pomóc. Może masz jakieś inne dolegliwości oprócz tych, które odniosłeś podczas bójki?

– Mówiłem, że wszystko jest okej – warknął.

– Zawsze jesteś tak małomówny? – spytała, podchodząc bliżej, aby zdjąć opatrunek. – Rana naprawdę bardzo ładnie się goi – kontynuowała, nie otrzymując odpowiedzi od chłopaka.

– Miałeś bardzo dużo szczęścia. W tym miejscu widziałam już o wiele cięższe przypadki. Wielu mężczyzn…

Chłopak starał się nie słuchać jej gadania. Czuł, że coś ściska go w środku za każdym razem, gdy słyszy jej piskliwy głos. Od zawsze uważał, że ciągłe paplanie o mało istotnych sprawach i wałkowanie w kółko tego samego tematu to największa wada kobiet. Gdyby jej nie miały, życie stałoby się o wiele prostsze.

Wziąwszy głęboki oddech, starał się skupić myśli na czymś innym. Zastanawiał się, co teraz robią jego znajomi. Był przekonany, iż znów poniosła ich fantazja i odstawiają kolejne „akcje” na osiedlu. Zawsze robili, co chcieli. Byli poza prawem i nikt nie był w stanie ich kontrolować. Pewnie dlatego Paul…

– Tatuaż…

– Słucham? – spytał wyrwany z zadumy.

– Powiedziałam, że masz bardzo ciekawy tatuaż – powtórzyła. – Bardzo mi przykro, że został uszkodzony. Może znajdzie się ktoś, kto będzie w stanie go naprawić. Słyszałam kiedyś, że coś takiego jest możliwe. Oczywiście wymaga to dużo pracy i pewnie jest bolesne, ale myślę, że ktoś taki jak ty jest w stanie to wytrzymać. Sama też chciałam sobie jakiś zrobić, ale nie mogłam zdecydować się na żaden wzór. Nic nie wydawało się wystarczająco odpowiednie. A twój tatuaż kto zaprojektował? – w końcu spytała szczerze zaciekawiona.

– Skończyłaś już?

– Nie rozumiem – odparła, przerywając pracę.

– Pytam, czy skończyłaś ściągać szwy, bo paplać nigdy nie przestajesz! – krzyknął.

– Tak, skończyłam – oznajmiła zmieszana. – Powinieneś podziękować, a nie zwracać się do mnie tym tonem.

– Mogę mówić, co chcę. Poza tym to nie była przysługa tylko twój obowiązek. – Chłopak powoli wstał z łóżka, czując, iż poziom jego agresji powoli przekracza bezpieczną granicę.

– I tak wypadałoby podziękować – wyszeptała.

– Z pewnością – przyznał, przewracając oczami. – Z chęcią podziękuję ci za to, że przez dobre kilkanaście minut musiałem słuchać twojego bezsensownego paplania na temat, o którym nie masz zielonego pojęcia. Myślisz, że zostaniemy przyjaciółmi? – ciągnął. – Może powinienem opowiedzieć ci historię swojego życia? A ty dasz mi wtedy jakąś wspaniała radę. Albo nie… Może po prostu zdradzę ci za co tutaj siedzę? Myślę, że to powinno załatwić sprawę.

– To nie jest istotne.

– Za gwałt – wyznał oschle, spoglądając prosto w jej oczy. – Na ogół nie uprawiam seksu z kobietami, które mnie nie pociągają i są tak mało atrakcyjne jak ty – podkreślił. – Ale możesz być pewna, że jeśli nie przestaniesz paplać i wtrącać się w nie swoje sprawy, to stanie ci się ogromna krzywda, zrozumiałaś?!

Kobieta nie odpowiedziała, lecz zamiast tego uderzyła go w twarz otwartą dłonią. Cios nie był mocny, jednakże godność chłopaka i tak na tym ucierpiała, tym samym wywołując u niego kolejny napad gniewu. Nie zastanawiając się nad konsekwencjami swojego czynu, szybkim ruchem chwycił ją jedną ręką za szyję, drugą zaś na wysokości biodra.

– Przeproś! – nakazał, czując, iż w tym momencie jest zdolny do wszystkiego.

– Puszczaj mnie!

– Najpierw przeproś! – wykrzyczał, zaciskając mocniej uścisk na szyi kobiety. Czuł, iż ta próbuje odepchnąć go od siebie, lecz miała zdecydowanie za mało siły.

W jej oczach pojawiły się łzy, a twarz wykrzywiał grymas bólu. Chłopak nie miał jednak zamiaru przestawać i pewnie dalej kontynuowałby to, co zaczął, lecz do sali wpadło dwóch strażników, powalając go na posadzkę. Upadek sprawił, że poczuł przeszywający ból w okolicach krzyża, przez co nie próbował nawet z nimi walczyć.

Kiedy wyprowadzano go na zewnątrz, kątem oka udało mu się dostrzec przerażoną twarz młodej lekarki. Drżącą dłonią próbowała rozmasować bolącą szyję. Widok ten nie wywołał u niego skruchy czy wyrzutów sumienia. Wprost przeciwnie – wzniecał w nim gniew, dlatego też w ostatniej chwili wykrzyczał:

– Pożałujesz tego, szmato!

Siedzę w izolatce. Moje plecy przeszywa ogromny ból. Zanim mnie tu wsadzili, inny lekarz upewnił się, czy rana na moich plecach nie została ponownie otwarta. Potencjalnie wszystko jest w porządku, jednak ból nie daje mi o sobie zapomnieć.

Ponadto próbuję przypomnieć sobie przebieg ostatnich wydarzeń.

Jakim cudem wpadłem w tak ogromny gniew?

Mogłem zabić tę dziewczynę.

Tak naprawdę nic mi nie zrobiła,

wykonywała tylko swoją pracę.

Nie miałem powodu, by się złościć, mimo to nadal

czuję, że powinienem skręcić jej kark.

7

Wypuścili mnie z izolatki.

Może to niezbyt wyrachowana kara, ale po dłuższym czasie bezczynne gapienie się w ścianę potrafi być naprawdę irytujące.

Paradoksalnie powinienem być przyzwyczajony

do takiej sytuacji.

Od małego byłem trzymany pod kluczem. Rodzice już przed moimi narodzinami zaplanowali każdą minutę mojego życia. Wszystko musiało być jak w zegarku, idealne, dopięte na ostatni guzik. To jest właśnie jeden z powodów, dla którego wytatuowałem sobie zegar.

Nienawidzę świadomości, że tak wiele czasu zmarnowałem na nic nieznaczące czynności.

Początkowe lata swojego dzieciństwa chłopak pamiętał jak przez mgłę. Za to okres szkolny i związane z nim zajęcia bardzo dokładnie. Lekcje kończył zazwyczaj między czternastą a piętnastą.

Dwa razy w tygodniu, zaraz po wyjściu ze szkoły, uczęszczał na kurs języka włoskiego. Jego matka miała niesamowitą obsesję na punkcie włoskiej kultury i wszystkiego, co wiąże się z Włochami. Wówczas uważała, że nauka tego języka zapewni mu odpowiedni start w życiu. Żeby było śmieszniej, cztery lata później zaczął uczyć się francuskiego z tego samego powodu.

Po trzygodzinnej nauce języka miał pół godziny przerwy, w czasie której szofer zawoził go na dwugodzinny trening piłki nożnej.

W pozostałe trzy dni jeździł na naukę gry na pianinie i basen. Kiedy wracał do domu, było już późno. Ledwo wystarczało mu czasu na odrobienie pracy domowej i sen. Prawdziwy sajgon. Im był starszy, tym trudniej było mu to ogarnąć.

Jednakże najgorsze w tym całym zamieszaniu były weekendy. W sobotę udzielał się charytatywnie. W kościele, szkole, domu starców i na osiedlu. Tak naprawdę nieważne było gdzie, ważne było, by każdy go widział. Dzięki temu miał wyrobić sobie dobrą reputację.

Później oczywiście nauka rysunku, odrabianie lekcji i wizyta u znajomych jego rodziców. Można by pomyśleć, że jako dziecko był na to zdecydowanie za młody. Nic bardziej mylnego. Według jego rodziców nigdy nie jest za wcześnie na zawieranie odpowiednich kontaktów.

Zakładał więc odświętne ubrania tylko po to, aby cały wieczór spędzić na słuchaniu rozmów, których całkowicie nie rozumiał, i na zabawie z rozpieszczonymi bachorami.

Takim to sposobem docierał do niedzieli, którą można by określić w bardzo prosty sposób – jako zjazd rodzinny. Każdy na jego miejscu byłby zachwycony. Tego bowiem dnia jeździli do rezydencji jego wujka, gdzie przyjeżdżali także pozostali członkowie familii. Dziadkowie, babcia, wujkowie, ciotki, kuzynki i kuzyni. Było pyszne jedzenie i wiele atrakcji, lecz to jedyne atuty tych spotkań.

Największą katorgą była krytyka, którą chłopak do tej pory ciężko znosił. Jego rodzinie nie odpowiadało dosłownie wszystko, poczynając od jego osiągnięć, a kończąc na wyglądzie. Nigdy nie był dostatecznie dobry, zawsze czymś ich zawodził.

Prawdziwe problemy zaczęły się dopiero wtedy, gdy poznał ludzi spoza elity. Jego ojcu przeszkadzało to, że nie mają odpowiedniego wykształcenia, wspaniałych domów czy wpływowych rodziców. Najlepszym na to przykładem była Natalie. Piękna dziewczyna, nadzwyczaj uczuciowa i zaradna. Poznał ją na jednej z imprez charytatywnych, gdzie od razu go oczarowała. Nie była kolejną, pustą lalą idealnie pasującą do jego kolekcji. Wyróżniała się ogromną inteligencją i wrażliwością. Chłopak często rezygnował z dodatkowych zajęć, by spędzić z nią choćby kilka godzin. Z każdą chwilą byli coraz mocniej do siebie przywiązani. Niestety wszystko co dobre, szybko się kończy.

Pewnego dnia coś go podkusiło, by zabrać ją do swojego domu i przedstawić rodzicom. Był strasznie zdenerwowany, lecz za to od Natalie bił czysty spokój. Niczym blask, który w tamtym momencie przysłaniał mu cały świat. Pamiętał, że siedziała z jego matką na tarasie. Miała na sobie konserwatywną sukienkę. Obie głośno się śmiały, opowiadając sobie nawzajem życiowe anegdoty. Tamtego dnia uwierzył, że jego życie może się zmienić. Przez te parę godzin żył w normalnym domu, wśród ludzi, którzy go kochali i rozumieli. Niczego lepszego nie mógł sobie wymarzyć.

Niestety chwila ta rozpłynęła się niczym smuga dymu w momencie, gdy zamknął drzwi za swoją, piękną ukochaną. Matka powiedziała wtedy: „Nigdy więcej nie przyprowadzaj do naszego domu tej prostaczki”. Rzecz jasna, jako wierny syn, posłuchał rozkazu swojej rodzicielki i nigdy więcej nie spotkał się z dziewczyną. Z biegiem czasu doszedł do wniosku, że to była dobra decyzja. Jego wyrachowane otoczenie mogło zabić w Natalie to, co najcenniejsze – niewinną duszę.

8

Wczorajszy dzień spędziłem w izolatce.

Widocznie po raz kolejny na nic lepszego nie było ich stać.

Jakby mi to w ogóle robiło jakąś różnicę.

Nie potrzebuję wygody i towarzystwa.

Jedyne czego chcę w tym burdelu to świętego spokoju.

Naturalnie do tego miejsca nie trafia się za ładne oczy.

Może niepotrzebnie skopałem tego typa, ale sam sobie był winien. Nie powinien ze mną zaczynać i wyśmiewać faktu, iż w tak głupi sposób dałem się zaatakować. Jeśli następnym razem spotkam go na korytarzu, to stłukę go na kwaśne jabłko.

Może i jestem młody, ale nie pozwolę sobą poniewierać zwykłym nieudacznikom.

Ledwo udało mu się wrócić do własnej celi i wygodnie ułożyć na pryczy, gdy przed kratami w niemal magiczny sposób pojawił się jeden ze strażników.

– Wstawaj, młody, masz widzenie – stwierdził, nie zaprzątając sobie głowy zbędnymi uprzejmościami.

– Moi rodzice przyszli?

– Nie, to sama myszka Mickey. Specjalnie przybyła do ciebie z odległej krainy. Rusz się! – krzyknął zniecierpliwiony mężczyzna. – Nie mam czasu na bzdury.

Poirytowany chłopak wyszedł z celi i udał się za strażnikiem. Skręcając w pierwszy korytarz po prawej, szybko uświadomił sobie, że nigdy wcześniej tu nie był. Były to do tej pory pierwsze drzwi, jakie widział, dodatkowo zabezpieczone sześciocyfrowym kodem. Korytarz ciągnął się bez końca. Wokół nich kolejno otwierały się i zamykały poszczególne kraty. Mijali także wielu strażników wyposażonych w broń.

Czegoś takiego chłopak nie widywał u siebie w sektorze. Powoli zaczął oblewać go zimny pot. Ze strachu trzęsły mu się nogi. Starał się zachować zdrowy rozsądek, skupiając całą swoją uwagę na tym, kto mógł go odwiedzić. Na pewno to byli moi rodzice. Siedział tu już prawie miesiąc i pewnie chcieli sprawdzić, jak sobie radzi. Każdy opiekun rozstający się ze swoim dzieckiem dokładnie tak by postąpił.

Dotarłszy do pokoju widzeń, rozejrzał się po sali w poszukiwaniu znajomej twarzy. Przy niewielkim stoliku obok ściany siedział dobrze zbudowany brunet. Był odwrócony do chłopaka bokiem, więc ten widział jedynie zarys jego twarzy, ale doskonale wiedział, kim jest. Mój najlepszy przyjaciel, Paul.

– Witaj, bracie – zaczął brunet, wyciągnąwszy rękę w stronę zdezorientowanego chłopaka. – Jak się miewasz?

– Co ty tutaj robisz? – spytał zaskoczony, siadając na krześle obok.

– Chciałem wiedzieć, jak radzi sobie w więzieniu mój najlepszy przyjaciel. Co w tym dziwnego?

– Jakoś leci. Całkiem dobrze mi się tutaj powodzi – skłamał.

– Widzę – przytaknął z kpiącym uśmiechem. – Ktoś nawet zdążył porysować ci buźkę.

Chłopaka przeszył dreszcz. Na śmierć o tym zapomniał. Czas w tym miejscu mijał tak wolno, że całkowicie pomieszało mu się w głowie. Wydawać by się mogło, że pobito go kilka tygodni temu, a minął zaledwie dzień.

– Miałem małą sprzeczkę z jednym z więźniów. Już wszystko sobie wyjaśniliśmy – odparł zakłopotany.

– Nie wnikam w to, bracie. Ty masz swoje sprawy, a ja swoje. Gorzej, gdy twoje sprawy zaczynają mieszać w moich. I o tym właśnie chciałem z tobą porozmawiać.

– W takim razie słucham. Co cię trapi?

– Twoja mała, słodka Rachel – wyjawił brunet.

– Moja? To jakiś żart? Nic nas nie łączy – zaprzeczył. – Myślałem, że po tym, co się wydarzyło, akurat to do ciebie dotarło.

– Zrobiła się ostatnio bardzo wścibska – ciągnął Paul, nie zwracając uwagi na słowa chłopaka. – Ciągle za nami chodzi. Ciągle za czymś węszy. Plotka głosi, że ma cię odwiedzić. No chyba, że już to zrobiła…

– Nie – ponownie zaprzeczył. – Jesteś pierwszą osobą, która mnie odwiedziła. Poza tym nie chcę jej widzieć. Wątpię, by w rzeczywistości miała tu przyjść, ale nawet jeśli to zrobi, to możesz być pewien, że nie mam zamiaru z nią rozmawiać.

– Oby tak było, bracie – oznajmił Paul, pochyliwszy się bliżej swojego rozmówcy. – Mój kuzyn spędził dwa lata w tym więzieniu. Nadal ma tutaj dobrych znajomych. Nie chciałbym, żeby ktoś przypadkowo spuścił ci łomot. Szkoda byłoby tej ładnej buźki. Trzymaj się, bracie – dodał, klepiąc go po plecach, po czym odszedł, a do chłopaka dotarło, że to, co powiedział Paul, było czymś więcej niż tylko groźbą.

Znał Paula od ponad pięciu lat. Poznali się na treningu piłki nożnej i pomimo wielu różnic, szybko zaczęli nadawać na tych samych falach. Paul to jeden z tych dzieciaków, które są oczkiem w głowie swoich rodziców. Oboje byli jedynakami, ale w porównaniu do niego Paul nie był zaniedbywany pod względem emocjonalnym. Starzy dawali mu wszystko, czego zapragnął, a przede wszystkim poświęcali mu sporo uwagi.

Zanim chłopak poznał rodzinę Smithów, uważał własną za najbogatszą w okolicy. Szybko okazało się jednak, iż tamci posiadają o wiele większą sumę na koncie.

Najprościej mówiąc, w porównaniu do Smithów on i jego krewni byli przeciętnymi zjadaczami chleba.

Sam i Clara Smith mieli także odmienne podejście do wychowywania potomstwa. Uważali bowiem, że w młodości należy korzystać z życia i poznawać wszelkie jego aspekty. Dlatego jego „brat” już od najmłodszych lat robił wszystko, na co miał ochotę. Większość akcji, w których chłopak uczestniczył, były jego pomysłem. Najzabawniejsze, że jego zawsze za nie karano i obwiniano, a Paul cieszył się nieskazitelną opinią i miłością swoich rodziców. Nie było rzeczy, za którą by go karcili.

Dlatego teraz młodzieniec tak mocno obawiał się jego groźby. Doskonale zdawał sobie sprawę, że Paul lubi działać z ogromnym rozmachem. Idealnym tego przykładem był fakt, iż po raz kolejny znalazł okazję, by pokazać mu swoją wyższość. Toteż nie pozostało mu nic innego, jak znaleźć sobie sprzymierzeńca. Kogokolwiek, kto byłby chętny dobrowolnie lub za odpowiednią opłatą chronić go przed światem zewnętrznym i tym, co może mu grozić w więzieniu.

9

Chłopak rozmawiał z każdym, o każdej bzdurze, a z tymi, z którymi nie rozmawiał, starał się rozmawiać więcej, choć było to zdecydowanie trudne. Nadal bowiem uchodził tutaj za żywe wynaturzenie i dużo czasu miało minąć, zanim znalazłby prawdziwych „przyjaciół”. Pomimo tego zmienił całkowicie taktykę.

Przeniósł się do innej celi. Tak jak poprzednia, ta również znajduje się na uboczu, z daleka od wścibskich oczu pozostałych więźniów – nawet wielkością przypomina tę dawną celę – aczkolwiek nie mieszkał w niej sam. Pod swoje skrzydła przygarnął go bowiem niejaki Steven Marco. Czterdziestolatek o wyglądzie dojrzałego nastolatka. Mężczyzna miał długie blond włosy sięgające do ramion, które często wiązał w koński ogon. Szeroko rozbudowaną klatkę piersiową, z idealnie wyrzeźbionym brzuchem, a do tego twarz o łagodnych rysach, niczym dziecko. Sprawiał pozory przeciętnego mężczyzny, jednakże wielu mówiło, że jest dealerem o słabych nerwach. Mimo ogólnego opanowania szybko wpadał w złość, szczególnie gdy ktoś nie stosował się do jego „próśb” lub zaleceń. Chłopak sam nie należał do spokojnych ludzi, dlatego nie miał prawa go oceniać, aczkolwiek Steven często wyładowywał swój gniew na nim. Co stanowczo nie było pozytywnym przeżyciem.

– Za co siedzisz? – spytał Steven, podnosząc wzrok znad trzymanej w ręku gazety.

Chłopak nie odpowiedział. Zbyt dobrze znał tę sytuację. Jego nowy towarzysz pytał go o to średnio dwa razy dziennie. Za każdym razem rozmowa kończyła się awanturą.

– Za gwałt, tak? – kontynuował Marco.

– Taaa… – odparł od niechcenia młodzieniec. – Ile razy masz zamiar mnie o to pytać?

– „Tak, siedzę za gwałt! Masz coś do tego?!” – krzyknął. – Właśnie tak powinieneś to powiedzieć, a nie zachowywać się jak mięczak. Twoje odpowiedzi powinny być wygłaszane pewnie i stanowczo.

– Może jeszcze mam obnosić się z tym, co zrobiłem? – oznajmił, przewracając oczami.

– Tak zachowałby się prawdziwy mężczyzna. Nie nauczyli cię tego w areszcie? – Twarz Stevena nabrała purpurowej barwy.

– Wyobraź sobie, że nie. Nie byłem w żadnym areszcie.

– Ty sobie kpisz? Jak to jest możliwe?

– Ojciec zapłacił jakiemuś ważniakowi – wyznał. – Zamiast odsiadki czekałem w domu na proces. Areszt domowy.

– Bogacze – prychnął Marco. – W dupach wam się poprzewracało. Widzicie tylko kasę, a tak naprawdę nie wiecie nic o życiu.

– Nie wydaje mi się, żeby tak było – zaprzeczył chłopak. – To, że…

– Dzieciaku, niczego nie wiesz – wtrącił. – Udzielę ci rady.

– Wiem wystarczająco! – krzyknął ze złością chłopak. – Nie potrzebuję twoich rad.

– Kwestia czasu – stwierdził Marco, odkładając gazetę na stolik. – Prędzej czy później na pewno zmienisz zdanie. Znałem w życiu wielu takich jak ty. Udajesz dorosłego, a tak naprawdę jesteś przestraszonym dzieciakiem. Szybko dorośnij, dobrze ci radzę. Dzieci w tym miejscu bardzo źle kończą – oświadczył, mierząc go srogim wzrokiem.

Próbuję zasnąć, ale ciągle budzi mnie niebieski odcień jej oczu. Mam wrażenie, że ktoś wytatuował mi go na wewnętrznej stronie powiek.

Przewracam się z boku na bok.

Żadna pozycja nie wydaje się wystarczająco wygodna. Ogarnia mnie frustracja.

Zwariuję, jeśli w końcu nie uda mi się

wyrzucić zarysu jej twarzy z mojej głowy.

10

Po długiej i męczącej nocy, w końcu nadszedł upragniony ranek. Aczkolwiek nie przyniósł ze sobą niczego dobrego. Wprost przeciwnie, po raz kolejny los postanowił rzucić młodemu chłopakowi kłody pod nogi.

– Kolejna ciężka noc… – zauważył Steven, widząc, iż chłopak przeciera zaspane oczy.

– Nie twoja sprawa! – warknął.

– Trzęsiesz się jak pięciolatek – kontynuował, nie zwracając uwagi na ton rozmówcy. – Ewidentnie widać, że potrzebujesz rady.

– Mówiłem ci, że nie potrzebuję! – krzyknął, tracąc nad sobą panowanie.

Nie będąc mu dłużnym, Marco chwycił go za podkoszulek i rzucił na podłogę niczym szmacianą lalką. Przytwierdziwszy go do podłoża zaledwie jedną ręką, sprawił, iż ten nie był w stanie się ruszyć ani wywinąć z jego uścisku.

– Teraz mnie wysłuchasz – zaczął. – Gdy pierwszy raz kogoś skrzywdziłem, czułem się jak ostatni śmieć. Nigdy wcześniej nie pomyślałem, że mogę być do tego zdolny. Siedziałem tak jak ty w więzieniu i dręczony wyrzutami sumienia zastanawiałem się, w jaki sposób popełnić samobójstwo. Jednak później mnie olśniło. Czemu tak naprawdę miałbym to robić? Każdy na świecie dba tylko o własną dupę, więc czemu ja nie mogę być taki sam? Postanowiłem stać się egoistą – kontynuował, nadal nie puszczając chłopaka. – Od tamtej chwili trzepię grubą kasę, piję najdroższe alkohole, biorę najlepsze narkotyki, a przede wszystkim pieprzę każdą laskę, na jaką mam ochotę. Wiesz, co najbardziej w tym lubię? Władzę i świadomość, że każda z nich może być moja, a ja nie muszę prosić jej o pozwolenie. Zapamiętaj sobie jedno – nakazał mocniej, napierając dłonią na plecy towarzysza. – Wyrzuty sumienia cię złamią, więc pozbądź się ich. Świat nie należy do maminsynków, tylko do mężczyzn, którzy wiedzą czego chcą. Możesz mieć wszystko – stwierdził, wstając z więziennej posadzki. – A teraz wynoś się stąd i nie wracaj, póki tego nie zrozumiesz!

Chłopak pospiesznie wykonał polecenie mężczyzny, nie mając zamiaru spędzić z nim choćby minuty dłużej. Był zmęczony i zdezorientowany, lecz mimo tego obiecał sobie, że nie wróci do wspólnej celi, póki nie wymyśli, jak uchronić się przed gniewem Stevena.

11

– Młody! Widzenie! – Krzyk strażnika wyrywał go ze snu. Zaspany chłopak z trudem zszedł z pryczy, po czym ruszył za strażnikiem. Jego strach był niemal namacalny. Co jeśli to Paul? Steven miał rację, daleko mi do prawdziwego mężczyzny, skoro boję się najlepszego przyjaciela. Kiedy do cholery stałem się takim tchórzem?

Rozmyślając o swojej sytuacji, w końcu dotarł do sali widzeń. Pospiesznie rozejrzał się po niej w poszukiwaniu swojego brata. Niestety mimo usilnych starań nie udało mu się odnaleźć przyjaciela wśród niewielkiego tłumu. Za to jego uwagę przykuł ktoś inny. Blond istota.

Rachel…

Istny Anioł pośród tych zagubionych dusz…

– Ty już całkowicie oszalałaś? – spytał, podchodząc do niej szybkim krokiem.

– Muszę z tobą porozmawiać – wyszeptała, z trudem patrząc mu w oczy.

– Jeszcze nie zrozumiałaś, że nie jestem twoim przyjacielem, tylko największym wrogiem?

– Ale…

– Żadnego „ale” – wtrącił, podchodząc bliżej. – Posłuchaj uważnie. Jeszcze raz cię zobaczę, jeszcze raz tutaj przyjdziesz… Masz przestać węszyć, bo przysięgam, że nie będzie tak wesoło jak ostatnio. Tym razem z radością skręcę ci kark! – dodał, kierując się w stronę drzwi.

Znów cały się trząsł. Podążając korytarzem, z całych sił uderzył pięścią w jedną ze ścian. Czuł, jak z trzaskiem pękają mu kości. Z knykci powoli zaczęła cieknąć krew. Spoglądając, jak kropla po kropli przecieka przez jego palce, stwierdził, że wystarczyłby jeden szybki ruch i mógłby zabić tę dziewczynę. W tej chwili żałował, że nie jest takim człowiekiem.

Kilka miesięcy wcześniej…

– Usiądź, synu, chciałbym ci przedstawić twojego adwokata.

– Alan Savicky, miło mi – mówiąc to, mężczyzna wyciągnął rękę w stronę chłopaka.

– Nie potrzebuję adwokata – odparł, rozsiadając się fotelu.

– Chcę ci zadać tylko kilka pytań. To zajmie zaledwie chwilę – odparł, przeglądając dokumenty. – Czy ta dziewczyna składała ci kiedykolwiek jakieś dwuznaczne propozycje? – spytał, spojrzawszy na niego z zaciekawieniem.

Chłopak milczał.

– Może źle to ująłem – zauważył, nie słysząc odpowiedzi młodzieńca. – Czy ta dziewczyna pisała do ciebie jakieś wiadomości? Może proponowała spotkanie?

– Często błagała, żebym ją zgwałcił – oznajmił z całkowitą powagą.

– To cię bawi? – wypalił jego ojciec, z trudem panując nad nerwami.

– Jeśli nie odpowiesz mi na żadne z tych pytań, nie będę w stanie ci pomóc. Postaraj się przypomnieć sobie, czy ta dziewczyna kiedykolwiek coś ci proponowała? – powtórzył Savicky, odkładając dokumenty.

– Ma na imię Rachel…

– Słucham?

– Ta dziewczyna ma na imię Rachel – odparł, patrząc mężczyźnie prosto w oczy. – To wszystko, co mam do powiedzenia.

Docieram do celi.

Z moich dłoni nadal płynie krew.

Jestem tak wściekły, że z trudem udało mi się przebyć drogę powrotną, nie robiąc przy tym krzywdy komukolwiek innemu. Nie mogę uwierzyć w to, że ta gówniara miała czelność

odwiedzić mnie w tym miejscu.

Jeszcze tego mi brakuje, by ściągnęła na mnie kolejne kłopoty.

– Masz talent, dzieciaku, nawet podczas widzenia potrafisz zrobić sobie krzywdę – zakpił Marco na widok chłopaka.

– Proszę cię, nie prowokuj mnie!

– No, no – zaczął mężczyzna z udawanym podziwem. – Wydaje mi się czy to była groźba?

– Tak, to była groźba, więc daj mi święty spokój! – odparł, usiadłszy na pryczy, po czym bezskutecznie starał się zatamować płynącą po jego dłoni krew rąbkiem koszuli.

– Wiesz, że z tą miną wyglądasz prawie jak mężczyzna? – ponownie zakpił Steven, uśmiechając się przy tym szeroko. – Pochwal się, kto doprowadził cię do takiego stanu?

– To nie jest twoja sprawa!

– Ile ty masz lat?

– Słucham? – spytał zdezorientowany chłopak. To pytanie, choć niepozorne, całkowicie zbiło go z tropu.

– Pytam, ile masz lat? Chyba jesteś na tyle dorosły, by to obliczyć.

– Osiemnaście – oświadczył oschle. – Po co mnie o to pytasz?

– Zastanawia mnie, skąd tyle agresji w takim młodym chłopaku jak ty. Najmniejsza bzdura wyprowadza cię z równowagi, a myślałem, że to ja mam słabe nerwy.

– Akurat ta sytuacja to nie była bzdura – zauważył, wbijając wzrok w zakrwawioną dłoń.

– Nie mogę tego ocenić, póki nie powiesz, co takiego się wydarzyło.

– Nie będę zwierzał się obcej osobie ze swoich problemów! – odparł podniesionym głosem, nadal nie patrząc na mężczyznę.

– A znasz tu kogoś lepszego? – Marco świdrował go wzrokiem. – Mów. Obiecuję, że zachowam powagę.

– Rachel… – zaczął – ta dziewczyna, którą zgwałciłem – dodał po namyśle, starając się nie podnosić wzroku i nie patrzeć w oczy Stevenowi. Było mu wstyd, że w ogóle rozmawia z nim na ten temat.

– Czego chciała?

– Nie wiem – odparł krótko. – Na jej widok wpadłem w amok. Sam się sobie dziwię, że czegoś jej nie zrobiłem.

– Dobrze się składa, że udało ci się powstrzymać. Takie sprawy załatwia się na zewnątrz.

– Jakie sprawy? – zaciekawienie, które wzięło nad nim górę, sprawiło, że przestawszy tamować krew, spojrzał w oczy swojego kompana.

– Masz coś do niej, prawda? – wywnioskował Marco.

– Chcę, żeby przestała chodzić za mną i moim bratem – wyjaśnił. – Tylko wszystko komplikuje, a już mam wystarczająco problemów z jej powodu.

– Widzisz… – zaczął szeptem mężczyzna. – Wyjaśnisz jej to dobitnie, jak wyjdziesz na wolność. Póki co musisz opanować emocje. Nieważne, kto cię odwiedzi, nieważne, czego będzie chciał. Musisz udawać, że cię to nie rusza, rozumiesz?

– Niby po co?

– Za zaatakowanie kogoś z zewnątrz możesz dostać kolejnych kilka lat – wyjaśnił. – To całkiem co innego niż zwykłe bójki z pozostałymi więźniami. W tym pierwszym wypadku – kontynuował Steven – automatycznie przedłużają ci wyrok, w drugim tylko wtedy, jeśli chodzi o zagrożenie życia. Zapamiętaj to.

– Postaram się. Jak mam jej to „dobitnie” wytłumaczyć? – dodał po chwili wahania.

– Wiedziałem, że o to spytasz – stwierdził z uśmiechem. – Zastrasz ją. Użycie przemocy psychicznej jest dużo bardziej skuteczne od fizycznej. Poza tym trudniej ją wykryć. Zagroź, że znów zrobisz jej krzywdę. Bądź pewien siebie, a na pewno uda ci się ją przestraszyć.

– Nie wiem tylko, czy za rok nie będzie już na to za późno – wyszeptał młodzieniec, ponownie skupiając się na dłoni. –

Przydałaby się przepustka. Miałbym wtedy okazję wcześniej się z nią policzyć.

– Nikłe są na to szanse. Poza tym to niesie ze sobą podobne konsekwencje jak te, o których wcześniej wspomniałem. Wyluzuj – poprosił mężczyzna. – Przestań o niej myśleć.

– Po prostu nie chcę żeby Paul… – Chłopak podniósł wzrok na Marco. – Mój brat zajął się tą sprawą.

– Dlaczego, dzieciaku? Właśnie od tego ma się bliskich, by nas wspierali w trudnych sytuacjach.

– To nieistotne.

– Boisz się, że twój brat sobie z nią nie poradzi?

– Paul… – Chłopak wbił wzrok w podłogę, tym razem całkowicie zapominając o świeżo powstałej ranie czy miejscu, w którym obecnie się znajdował. – To już kompletnie inna sprawa. Póki co dziękuję za radę.

– Cała przyjemność po mojej stronie. Od początku mówiłem ci, że po nią przyjdziesz – skwitował z uśmiechem.

Obaj wrócili do swoich zajęć. Czas mijał dziś wyjątkowo szybko i już po chwili zapadł zmrok. Chłopak, wślizgując się na swoją pryczę, miał nadzieję, że sen będzie dziś dla niego łaskawy. W głowie wirowały mu słowa Stevena. Pomyślał, że może rzeczywiście powinien zastraszyć tę gówniarę. Dałoby mu to pewność, że nikomu niczego nie powie. Mógłby odetchnąć z ulgą i choć przez chwilę żyć w miarę normalnie.

12

– Wypełnij to – Steven rzucił w stronę chłopaka zgiętą w pół kartkę A4.

Ten zmusił się do tego, by usiąść na skraju pryczy i ją rozłożyć. Nagłówek znajdujący się na samej górze głosił: „Święto Dziękczynienia – lista dań”.

– A szóstego grudnia przyjdzie Mikołaj… – skwitował, zmiąwszy kartkę po czym rzucił ją w kąt. – Każdy z nas będzie siadał mu na kolanach i wymieniał rzeczy, które chciałby dostać – dodał z niesmakiem.

– Ty masz jakąś traumę z dzieciństwa czy matka zbyt często puszczała ci Grincha na dobranoc?

– Po prostu nie obchodzę świąt – oświadczył, układając się wygodnie na swojej pryczy.

– Innowierca?

– Nie, to mój własny, nieprzymuszony wybór.

– Gadanie – prychnął Steven. – Weź to wypełnij. Przynajmniej raz w roku najesz się czegoś dobrego.

– Jakby mi na tym zależało. Idę się przejść – dodał, wstając z miejsca.

– Siedź! – nakazał mężczyzna. – Zapomnij, że gdziekolwiek pójdziesz. Znając ciebie, znów coś odwalisz, byleby tylko wylądować w izolatce.

– Nigdy czegoś takiego nie zrobiłem.

– Ciekawe… – Marco zmarszczył brwi. – To może mi powiesz, czemu masz obitą buźkę? Poślizgnąłeś się na mydle pod prysznicem?

– Bynajmniej. Nic by się nie stało, gdyby strażnik się nie wtrącał.

– Och, wybacz, zapomniałem, że rozmawiam z niewiniątkiem.

– To miał być sarkazm? Wygląda na to, że się starzejesz, bo kompletnie ci nie wyszło – oznajmił młodzieniec z nieukrywanym grymasem.

– Stwierdzam oczywisty fakt. Za każdym razem robisz dokładnie to samo. Wychodzisz stąd w dobrym humorze lub lekko zdenerwowany, a zaraz po tym dowiaduję się, że znów pobiłeś pierwszego napotkanego więźnia. To jakaś nowa forma rozrywki?

– Muszę w jakiś sposób wyładować emocje – wyjaśnił. – Poza tym czy to nie ty uczyłeś mnie, żebym czerpał z życia jak najwięcej?

– Mam rozumieć, że cotygodniowy oklep to szczyt twoich ambicji?

– Święty spokój! – wrzasnął. – Wiesz, co to jest? Tego właśnie potrzebuję, dlatego idę się przejść.

– Zostań, jeśli nie chcesz tego pożałować.

– Co ty mi możesz zrobić? Pobijesz mnie? – spytał z uśmiechem.

– Mogę cię uziemić w tej celi na tyle skutecznie, byś dotrwał w jednym kawałku do świąt – mówiąc to, Marco podniósł długopis i zmiętą kartkę z podłogi. – Wiesz, że nie żartuję, więc lepiej to wypełnij!

– Proszę bardzo. – Chłopak zakreślił kolejne pozycje, bez przeczytania odpowiadających im potraw. – I tak zrobię, co będę chciał. Długo nie nacieszysz się swoim tryumfem.

Indygo

Wydanie pierwsze, ISBN 978-83-8147-715-4

 

© Agnieszka Antosik i Wydawnictwo Novae Res 2019

 

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody wydawnictwa Novae Res.

 

REDAKCJA: Marta Grochowska

KOREKTA: Bartłomiej Kuczkowski

OKŁADKA: Grzegorz Araszewski | FOTO: Vitabello / pixabay.com

KONWERSJA DO EPUB/MOBI:Inkpad.pl

 

WYDAWNICTWO NOVAE RES

ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia

tel.: 58 698 21 61, e-mail: [email protected], http://novaeres.pl

 

Publikacja dostępna jest w księgarni internetowej zaczytani.pl.