Inni. Początek - Zofia Pietrzak, Stanisław Adamowicz - ebook

Inni. Początek ebook

Zofia Pietrzak, Stanisław Adamowicz

0,0
57,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Zostali wybrani i obdarzeni mocami, ale to dopiero początek.

Nastoletnia Julia czuje się samotna, nieakceptowana i… inna. Nie potrafi znaleźć wspólnego języka z rówieśnikami. W dodatku od niedawna miewa koszmary, które wywołują w niej lęk i agresję. Przez swoje niepokojące zachowanie dziewczyna trafia na obserwację do szpitala psychiatrycznego. Pobyt w zamknięciu budzi jej ukryte zdolności. Okazuje się, że Julia została obdarzona wyjątkową mocą, a na świecie istnieje więcej osób, takich jak ona.
Wiedziona wskazówkami ze snów, dziewczyna postanawia odszukać pozostałych. Jednak ucieczka ze szpitala, próby opanowania nowych zdolności i walka z tajemniczą organizacją są zaledwie zwiastunem nadciągających kłopotów…

„Inni. Początek” to wciągająca opowieść pełna błyskawicznych zwrotów akcji oraz wyczerpujących starć z przeciwnikami. Historia o budowaniu przyjaźni między tymi, którym zawsze wydawało się, że za bardzo różnią się od innych, by mogli zostać zrozumiani.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 669

Rok wydania: 2023

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



***

Strugi deszczu ciężko opadały na rozmiękłą już i błotnistą ziemię, tworząc rozległe, głębokie kałuże, na których powstawały fale pchane porywistym wiatrem. W pewnym momencie ciemną noc rozdarł błysk jaskrawego światła, a chwilę później rozległ się ogłuszający grzmot, przetaczający się przez zachmurzony i mroczny nieboskłon. Grzmot był na tyle potężny, że zupełnie zagłuszył plusk spadających potoków wody i trzask ledwie trzymających się na silnym wietrze drzew. Witryny sklepowe aż drżały od siły grzmotów i podmuchów wiatru. Jedynie stojące w pobliżu domy na nowo powstającym osiedlu stały twardo na swych miejscach. Ich ściany o ciemnoszarym odcieniu zalewały zimne strugi zacinającej ulewy. Przy każdej pięknie prezentującej się błyskawicy lśniły jak wypolerowane.

Tak wyglądała prawie każda noc w Mogilnie. Burza, która przetaczała się nad obrzeżami ciemnego, mrocznego miasta, była najpotężniejszą, jaka dotychczas zawitała w te strony. Jednak ani ogłuszające grzmoty, ani odgłosy kropel wody wściekle rozbijających się o okna nie zdołały obudzić jasnowłosej dziewczyny, schowanej w swym pokoju pod ciepłą kołdrą. Spała niespokojnie, na jej czole pojawiły się kropelki potu, a ona sama przewracała się z boku na bok, mrucząc coś niezrozumiałego pod nosem. Co jakiś czas biały, krótki błysk rozświetlał pomieszczenie, w którym się znajdowała. Wysoko na półkach stały rzędy pluszowych misiów i lalek najróżniejszych rozmiarów. Patrzyły na swoją właścicielkę szklistymi oczyma, w których odbijało się oślepiające światło wdzierające się przez okno. W pewnym momencie w białym rozbłysku padającym na niebieski dywan w pokoju dziewczynki pojawił się cień ludzkiej sylwetki. Wyglądało to tak, jakby ktoś w grubym płaszczu schylał się, aby zajrzeć przez okno. Jednak w tej mrocznej sylwetce, widocznej tylko przy blasku błyskawic, było coś nienaturalnego. W całkowitej ciemności za oknem można było dostrzec jedynie dwa małe czerwone punkciki, w miejscu, w którym znajdowała się głowa tajemniczej istoty. Rozległ się cichy chichot, który zlał się z szumem deszczu i drzew. Kiedy pojawiła się następna błyskawica, postaci za oknem już nie było.

Prolog

Julia obudziła się gwałtownie i ze strachem rozejrzała na boki. Jednak po chwili odetchnęła z ulgą. Sen minął. Dziewczyna przyłożyła palce do skroni, próbując sobie przypomnieć, czego tak właściwie się bała. Wiedziała, że miała koszmar, ale jak to zwykle bywa, nie mogła sobie przypomnieć, co się w nim działo. Jedyne, co zostało jej w głowie, to rozmazany obraz jakiegoś zwierzęcia, atakującego ją i rozrywającego jej brzuch, oraz wlepiony w nią czyjś dziwny wzrok. Potrząsnęła głową, próbując rozbudzić się do końca. Wstała i rozejrzała się po swoim pokoju w poszukiwaniu ubrań, które rzuciła gdzieś wczoraj przed pójściem spać. W końcu je znalazła. Leżały na nogach jej największego pluszowego misia, Barnaby. Był on mniej więcej rozmiarów dziewczynki, dlatego też jako jedyna rzecz w jej pokoju, poza meblami, miał prawo leżeć na ziemi. Rodzice Julii dbali, by jej zabawki zawsze były poukładane i w pokoju panował idealny porządek. Nie lubiła tego, ale wolała już to niż sprzeciwienie się mamie i tacie.

Dziewczynka szybko się przebrała i po kilku chwilach spędzonych w łazience poszła zobaczyć, czy jej rodzice już wstali. Na palcach podeszła do ich sypialni i powolutku otworzyła drzwi, by przez przypadek nikogo nie zbudzić. Jednak ich łóżko było puste. W tym momencie usłyszała brzęk talerzy i sztućców dochodzący z kuchni. Spokojnym krokiem zeszła po schodach, kierując się w stronę odgłosów. Byli tam. Tata siedział przy stole, czytając wczorajszą gazetę i rozmawiając półgłosem z mamą, która krzątała się przy blacie i rozładowywała zmywarkę. Musiała usłyszeć lekkie szuranie kapci dziewczynki, bo obróciła się i powiedziała:

–  Już wstałaś? Do wyjazdu masz jeszcze dwie godziny. A śniadanie będzie dopiero, gdy tata pójdzie po chleb.

–  Nic w tym dziwnego, na jej miejscu też nie mógłbym spać. W końcu jedzie na zieloną szkołę – stwierdził mężczyzna znad gazety i wstając, dodał: – To ja w takim razie idę już po te zakupy. Im szybciej zjesz, tym lepiej. Będzie więcej czasu na sprawdzenie, czy wszystko spakowałaś.

–  Naprawdę muszę jechać? – jęknęła dziewczynka.

–  Skarbie, wiem, że nie chcesz wyjeżdżać bez nas, ale uwierz mi, będziesz się tam dobrze bawić – odparła mama.

–  Nie o to mi chodzi – oburzyła się Julia. – Po prostu moja klasa jest głupia. Wszystkie dziewczyny gadają tylko o aktorach i swojej biżuterii.

–  Trochę są jeszcze za małe na takie sprawy. Nie dziwię się, że nie masz z nimi wspólnych tematów, ale tam będzie też kilka innych klas z różnych szkół. – Kobieta uśmiechnęła się do swojej córki.

–  Tym bardziej nie chcę. – Dziewczynka się przestraszyła. – Proszę, chcę zostać w domu.

Mama tylko westchnęła pod nosem, po czym zajęła się przygotowywaniem śniadania.

Julia bała się wyjazdu. Nie była typem osoby, która szybko nawiązuje nowe znajomości. Zwykle trzymała się na uboczu i nie lubiła za dużo mówić. Szczególnie trudno jej było dogadać się z rówieśnikami. Nigdy nie rozumiała, co inni widzą w brokatowych pierścionkach, piłce nożnej lub słynnych celebrytach. Bała się, że na wyjeździe zostanie osobą, z której wszyscy się śmieją i z którą nikt nie chce się zadawać. Tak było na wszystkich poprzednich zielonych szkołach.

Z lękiem dotrwała do chwili wyjazdu, a jeszcze bardziej się przeraziła, gdy zobaczyła, że w jej autokarze będą dwie nieznane jej klasy z innych szkół. Na szczęście potrafiła pohamować swój strach. Zacisnęła dzielnie zęby i wsiadła do pojazdu. Wszystkie miejsca były już zajęte, zostały tylko dwa wolne fotele. Obok pulchnej dziewczynki, która już dobierała się do zapasów spakowanych na drogę, i przy chłopaku wyglądającym na równie przestraszonego, co Julia. Wybrała tego drugiego. Podeszła i zapytała cicho:

–  Wolne?

–  Tak, p-proszę – odparł chłopiec, jąkając się, po czym zdjął plecak z fotela, aby zrobić jej miejsce.

Ta usadowiła się wygodnie. Chłopak obok był bardzo szczupłym, czarnowłosym piegusem. Dziewczyna jeszcze nigdy w życiu nie widziała tak chudej osoby, wyobrażała sobie, że najlżejszy powiew wiatru mógłby go złamać. Chciała przerwać niezręczną ciszę, która zapanowała między nimi, więc zapytała:

–  Jak się nazywasz? Ja jestem Julia.

–  Mikołaj – odpowiedział chłopak, po czym znów zapadło niezręczne milczenie, które przerwał dźwięk ruszającego autokaru.

Po kilku minutach to chłopak postanowił nawiązać rozmowę.

–  Chcesz lizaka? – zapytał.

–  Nie mogę. Mama nie pozwala mi ich jeść w trakcie jazdy, żeby patyczek nie wbił mi się w gardło podczas hamowania.

–  To mam jeszcze inne słodycze, może Zozole?

–  Tak, chętnie. Najbardziej lubię te pomarańczowe. – Julia się uśmiechnęła.

–  Tak, są dobre. – Chłopak podał jej torebkę z cukierkami.

Podobne rozmowy wypełniały cały autokar. Dzieci zapoznawały się i prowadziły ożywiony handel, wymieniając się batonikami, żelkami i innymi słodkościami, które dostały na drogę. Podobnie było w przypadku dziewczyny siedzącej przed parą nowych znajomych. Odwróciła się do nich i zapytała:

–  Hej, masz może Kinder Bueno? W zamian dam kilka Marsów. – Ruchem głowy wskazała na otwarty plecak Julii, z którego wystawały szeleszczące opakowania batoników.

–  Okej – odparła Julia i wyciągnęła do niej rękę z przysmakiem.

–  A tak w ogóle jestem Łucja. A to jest Jagna. – Nowa koleżanka wskazała na znajomą siedzącą na fotelu obok. – A wy?

–  Julia.

–  Mikołaj.

–  Fajnie was poznać. – Dziewczynka się uśmiechnęła. – A co sądzicie o miejscu, do którego jedziemy? Muszę przyznać, że trochę się boję. Szczególnie tego spania w szpitalu psychiatrycznym. Kto wymyślił, by zrobić hotel w starym psychiatryku?

–  Ja też. Boję się, że nas porwą i przeprowadzą na nas eksperymenty – powiedziała Julia, ośmielona wyznaniem Łucji. – A ty? Co myślisz o tym wszystkim? – spytała Mikołaja.

–  Nie boję się szpitala. Po prostu nie lubię wyjeżdżać – odpowiedział chłopak.

–  A ja boję się puszczy. Mają nas do niej zaprowadzić. Nie chcę się w niej zgubić. Pewnie już nigdy nie odnalazłabym drogi powrotnej – wtrąciła się do rozmowy Jagna.

Konwersacja rozwinęła się w najlepsze, tak że czwórka nowych znajomych nie zauważyła, gdy dojechali na miejsce. Dopiero zatrzymanie autokaru i głos nauczycieli każących wysiadać uświadomiły dzieciom, że przez okna widać już wielki stary budynek przypominający pałac. Jego ceglane ściany pokryte były tysiącami płaskorzeźb. W narożnikach przy dachu i wielu innych miejscach widniały ogromne kamienne figury przedstawiające skrzydlate stwory ze zniekształconymi twarzami. Hotel składał się z czterech sześciopiętrowych skrzydeł połączonych korytarzem. Dołączona do niego była sala z wielkimi witrażowymi oknami. Z drugiej strony znajdowały się parking i fontanna. Tam właśnie stanął autokar, z którego wylały się zastępy dzieci.

–  Wygląda trochę jak uniwersytet, na którym studiuje mój brat. Tylko że tamten nie ma czerwonych ścian – stwierdziła Łucja. – Byłam tam raz i spytałam brata, czym są te kamienne stwory, które siedzą na dachu. Powiedział, że to gargulce i że robiono je, by chronić budynki przed złymi mocami.

–  Mnie raczej straszą, niż uspokajają – odrzekła Julia, starając się nie patrzeć na powykrzywiane twarze potworów.

–  A mi przypomina Hogwart, szczególnie ta duża hala. Zupełnie jak w filmie – dodała Jagna.

Rozmawiając o budynku, ruszyli w kierunku wejścia i od razu przeszli do wielkiej sali, w której mieściła się stołówka i kuchnia, rozdzielone ścianą z drewna. Dzieci podziwiały zdobienia sufitu i piękne witraże, ale Mikołaj postanowił zająć się bardziej przyziemnymi sprawami i zaczął nerwowo się rozglądać dookoła.

–  Nie ma wolnych stołów – stwierdził, penetrując wzrokiem otoczenie. – Tam są cztery wolne krzesła, chodźmy – zauważył w końcu i wręcz pociągnął dziewczyny za sobą.

Przy stole siedziało już czworo innych dzieci. Po ich różnych mundurkach, albo ich braku, bez trudu można było się domyślić, że pochodzą z różnych szkół, jednak wyglądało na to, że tak jak Julia i reszta zdążyli się już zakumplować.

–  Możemy się dosiąść? – spytała Łucja.

–  Tak – odparł jeden z dwóch chłopców siedzących przy stole.

–  Dzięki. Jestem Łucja, to jest Jagna, ta blondynka to Julia, a ten tutaj to Mikołaj – przedstawiła wszystkich koleżanka, starając się wywrzeć dobre wrażenie.

–  Krzysiek jestem, a to Dawid, Ida i Blanka – odparł nieznajomy chłopak przy stole, po kolei wskazując na swoich towarzyszy. – Wiecie, co jest na obiad? Czekamy już piętnaście minut. To dlatego, że wasz autokar się spóźnił.

–  Przepraszamy, przecież nie chcieliśmy, żebyście przez nas głodowali – powiedziała rozbawiona Łucja.

–  Nie ma za co – odpowiedział Krzyś i dopiero po chwili zauważając komizm swojej uwagi, zaśmiał się razem z pozostałymi.

Po chwili na salę wniesiono obiad. Pachniało rosołem. Dzieci zdały sobie sprawę, że słodyczami nie da się najeść i przygotowały talerze, by – jak tylko zupa znajdzie się na stole – rzucić się na nią. W końcu Julia również dostała swoją porcję i zaczęła jeść, aż trzęsły jej się uszy. Widziała, że pozostali zachowują się podobnie, więc nie robiła sobie wyrzutów, że nie przestrzega zasad savoir-vivre,u. Podobnie było z drugim daniem, które składało się z kotletów mielonych oraz gotowanych ziemniaków i marchewki z groszkiem. Może nie był to luksusowy posiłek, ale i tak smakował wygłodniałym dzieciakom.

Gdy obiad został już zjedzony, wszyscy się rozdzielili i razem z pozostałymi uczestnikami poszli się rozpakować do wyznaczonych im pokojów. Mieli spać razem ze swoimi klasami, więc grupa nowych przyjaciół spotkała się ponownie dopiero podczas kolacji.

–  Ładne są pokoje tutaj. Nigdy nie spałam na czwartym piętrze. Mamy świetny widok z okna – zauważyła Blanka, kiedy już usiedli przy stole.

–  Rzeczywiście. Dobrze, że są zakratowane, bo inaczej ktoś mógłby wypaść i skończyłby się wyjazd – stwierdził poważnie Mikołaj, po czym szybko dodał: – Oczywiście, boję się o tego kogoś, a nie o koniec zielonej szkoły.

Dzieci zaśmiały się, widząc zakłopotanie kolegi. Nagle Jagna odwróciła wzrok i spojrzawszy w głąb sali, zbladła i zapytała drżącym głosem:

–  Widzicie tego człowieka? Co on tu robi? Ma straszny wzrok.

Pozostali także obejrzeli się we wskazanym kierunku i dostrzegli to, na co zwróciła uwagę ich koleżanka.

Był to zaniedbany brodaty starzec, podpierający się kijem. Stał w cieniu rozwartych drzwi do sali, tak by nikt nie zwracał na niego uwagi. Spod krzaczastych brwi strzelały dwie iskierki oczu, a ich właściciel penetrował chciwym i zaciekawionym wzrokiem całe pomieszczenie. Poniżej nich zaczynała się gęsta, czarna broda. Gdzieniegdzie siwe pasma dodawały tej postaci niechlujnego wyglądu. Gęste kudły starca spływały na coś, co kiedyś może było skórzanym płaszczem, założonym na długi, czerwony T-shirt, ale teraz została z niego tylko poszarzała, dziurawa szmata. Spod bluzki wystawały ubrane w podarte dżinsy nogi. Tyle dzieci zdążyły zobaczyć, zanim starzec z uśmiechem na ustach wycofał się w cień korytarza i zniknął, zostawiając przyjaciół przestraszonych i zdziwionych.

Dziwny starzec i to, co mógł robić na sali, zainteresowało dzieci do tego stopnia, że cały kolejny dzień starały się trzymać razem, rozmawiając tylko o tym. Snując domysły, prawie nie zwracały uwagi na atrakcje. Jednak dzieci szybko wyrzucają z myśli dziwne rzeczy. Dlatego też, gdy wieczorem organizatorzy kazali wszystkim zjawić się w jadalni, gdzie postawiono ogromny ekran i rzutnik, przyjaciele z zadowoleniem rozsiedli się na przygotowanych poduszkach i kocach. Miała lecieć pierwsza część Hobbita. Emocje towarzyszące filmowi powoli wypierały z ich głów myśli o starcu, aż w końcu, gdy film się skończył, żadne z nich nie wspomniało już o nim nawet słowem. Rozmawiając o seansie, rozeszli się do swoich pokojów, by położyć się spać.

Następnego dnia miała się odbyć główna wycieczka. Nauczyciele kazali podopiecznym się położyć wcześniej, by rano byli wyspani.

O świcie do ośrodka przyjechał przewodnik. Cała grupa złożona z dzieciaków i ich opiekunów była już na nogach, gotowa do wyruszenia. Wszyscy władowali się do autokaru, gdzie zaczęła się walka o tylne miejsca. Na czele szedł Dawid i bohatersko poświęcając własny plecak, który spadł mu podczas przepychania przez tłum, zajął ostatni rząd. Reszta jego nowych znajomych ruszyła rozradowana ku niemu, podczas gdy pokonani przeciwnicy smętnie patrzyli na zwycięzcę. Ida podała Dawidowi jego plecak i z uśmiechem powiedziała:

–  Chyba coś zgubiłeś.

–  Dzięki – odpowiedział z nieudawaną wdzięcznością i wpuścił resztę na siedzenia. Niestety, zabrakło dwóch miejsc, więc Dawid, znowu się poświęcając, wstał i usiadł na fotelu w przedostatnim rzędzie. Obok niego usadowiła się Ida, która podobnie jak on postanowiła zrezygnować z tylnego siedzenia.

–  Jak myślicie, będzie tam ciemno? – zapytał Krzyś.

–  Nie sądzę, prawdopodobnie sama puszcza jest gęsta i ciemna, ale my zwiedzimy tylko jej granicę, gdzie dociera jeszcze dużo światła – stwierdził Mikołaj.

–  To dobrze, nie chciałabym wchodzić tam dalej niż potrzeba – powiedziała Jagna.

Po dojechaniu na miejsce, dzieciaki zaczęły wysypywać się z autokaru, kierowani przez nauczycieli i przewodnika. Ten właśnie zaczynał tłumaczyć zasady, których należy przestrzegać w lesie, ale młodzi nie słuchali go zbyt uważnie, zachwyceni widokiem puszczy. Na granicy drzewa były niskie i rzadko posadzone, ale dzięki temu dzieci mogły odnieść wrażenie, że dostrzegają głębię puszczy i cień skrywający jej mroczne tajemnice. Wreszcie dano znak do wymarszu i cała wycieczka ruszyła w stronę widocznej ścieżki.

–  A nie mówiłem? Ciemno tam. – Krzyś zaczął przekomarzać się z Mikołajem.

–  Teraz tak ci się wydaje, ale za jakieś pięć minut twój wzrok się przyzwyczai. Zresztą zapewniam cię, że głębiej jest jeszcze ciemniej. – Chłopak dał się wciągnąć w sprzeczkę.

–  Dajcie spokój! Zostajemy w tyle. Lepiej przyśpieszmy kroku – zauważyła Łucja.

Idąc za przewodnikiem, cała grupa rozglądała się dookoła i podziwiała podmokłe tereny porośnięte mchem i bagienne rośliny o charakterystycznym zapachu. Wreszcie przewodnik się zatrzymał i powiedział:

–  Tu znajduje się nasz gwóźdź programu. Widzicie tę niewinną polankę porośniętą mchem? To jest najbardziej zdradliwe miejsce, na jakie możecie natrafić. Pod tym mchem nie ma ubitej ziemi, tylko wielka dziura wypełniona wodą. Gdybyście tam weszli, zapadlibyście się i prawdopodobnie nigdy byście nie wypłynęli… – Natchniony przewodnik opowiadał dalej, jednak przyjaciele już go nie słuchali.

–  Wygląda jak zwyczajna polana – stwierdził Krzyś z namysłem.

–  Jeśli chcesz, to wrzucimy kamień – zaproponował Mikołaj.

–  A może ciebie? Jak myślisz, dlaczego mimo częstych wycieczek nie ma tu dziur od rzucanych kamieni? Bo NIE WOLNO – powiedziała rozdrażniona Blanka.

Kochała przyrodę i bolało ją, gdy ktoś chciał ją niszczyć.

–  Okej, to rzeczywiście głupi pomysł. Sorry.

–  Ciekawa jestem, jak głęboka jest ta dziura – zastanawiała się na głos Jagna.

–  Myślę, że nie ma więcej niż pięć metrów, inaczej byłaby szersza – zauważył bystro Dawid.

Rozmawiając tak, nie zauważyli, że ich grupa już dawno poszła dalej i zniknęła im z oczu. Dopiero Łucja się obejrzała i zawołała:

–  Znowu zostaliśmy w tyle! Chodźcie no, bo jeszcze ich zgubimy.

Przyjaciele zorientowali się, że dziewczynka ma rację, więc ruszyli żwawo ścieżką wijącą się pośród drzew, by dogonić grupę.

Szli tak może z piętnaście minut, a las stawał się coraz duszniejszy i ciemniejszy. Wreszcie Jagna nie wytrzymała i krzyknęła:

–  Słuchajcie! Zgubiliśmy się!

–  Chyba masz rację. Ale nie powinniśmy schodzić ze ścieżki. Nie wiadomo, gdzie jeszcze są takie doły z wodą, jak na tamtej polanie – stwierdził niepewnie Mikołaj.

–  Proponuję się rozdzielić. Nie wiemy, czy trzeba iść do przodu, czy się cofać. Ta grupa, która znajdzie resztę, przyjdzie po pozostałych. – Dawid zachował zimną krew. – Dobra, to Ida, Blanka i Krzysiek idą ze mną naprzód. Pozostali się cofną.

Dzieci nie mając innego pomysłu, zgodziły się i poszły. Po pięciu minutach grupa Mikołaja usłyszała wołanie.

–  Chodźcie, widzimy światło! To chyba skraj lasu i ścieżka.

–  Idziemy! – odkrzyknął chłopak i razem z resztą ruszyli biegiem.

Nagle wyszli na oświetloną ogniskiem polanę. Dawid i pozostali już tam stali i jak zahipnotyzowani obserwowali człowieka siedzącego przy buchających płomieniach. Był to ten sam starzec, którego widzieli na stołówce. Gotował coś w kociołku postawionym nad palącymi się kłodami. Co jakiś czas dodawał do niego nowe składniki i mieszał. Nagle zamarł i spojrzał na dzieci.

–  A to wy? Myślałem, że jakieś zwierzę zbyt się rozzuchwaliło. Nie spodziewałem się was tak szybko. Co tu robicie?

–  Zgubiliśmy grupę – powiedział zaniepokojony Dawid.

–  Wy zgubiliście czy ona was? – zażartował starzec, usuwając tym strach, jaki odczuwały w stosunku do niego dzieci. – Pomogę wam wrócić do grupy. Znam ten las jak własną kieszeń. Ale najpierw się napijcie. Stres odwadnia, a to niebezpieczne w puszczy – dodał, po czym nalał mikstury z garnka do ośmiu kubków. Dzieci je wzięły, ale się zawahały. Napój pachniał jak kakao, ale tak nie wyglądał. Do tego w każdym kubku płyn miał inny kolor. U Julii był granatowy, Łucja miała czerwony, Blanka czarno-biały, Ida brązowy, Jagna niebiesko-biały, Dawid zielonkawy, Mikołaj czarny, a Krzyś złocisto-szary.

–  No, na co czekacie? Pijcie, od razu poprawi wam się humor.

Wreszcie dzieci zebrały się na odwagę i wypiły. Napój był słodki i pyszny.

–  No to teraz chodźmy znaleźć waszą grupę. – Starzec wstał i okazało się, że jest niezwykle wysoki. Miał co najmniej dwa metry wzrostu i posturę siłacza. Gestem przywołał dzieci i razem ruszyli przez las. Szli krótko, może z pięć minut, gdy nagle zza drzew wyłoniła się grupa. Opiekunowie nawet nie zauważyli zniknięcia dzieci i nie zdawali sobie sprawy z ich nieobecności. Przyjaciele chcieli podziękować starcowi, ale gdy się odwrócili, jego już nie było.

–  Kim był ten człowiek? – zapytał Mikołaj tonem, jakby nic się nie stało.

–  Spytajmy przewodnika. Może wie, kto mieszka w lesie.

Dzieci podeszły więc do niego i Krzyś spytał:

–  Przepraszam pana. Kto mieszka w lesie?

–  Zwierzęta, a co?

–  Ale chodzi mi o człowieka. Wysoki, dobrze zbudowany, z gęstą brodą.

–  Widziałeś go?

–  Tak.

–  A, to musiał być leśny troll. Lepiej nie podchodź, bo cię zje. – Mężczyzna zignorował chłopca, myśląc, że tamten sobie żartuje.

Dzieci szły w milczeniu, miały skwaszone miny.

–  A może to jednak był troll? – zastanawiała się Blanka.

–  Daj spokój, to na pewno był człowiek, tylko facet mi nie uwierzył – zirytował się Krzyś.

W tym momencie cała grupa wyszła spod cienia drzew, opuszczając las. Przyjaciele nagle stanęli jak wryci ze zdezorientowanymi minami. Rozglądali się dookoła, jakby dopiero teraz zorientowali się, gdzie są.

–  Coś chciałem powiedzieć, ale nie pamiętam co… – stwierdził Mikołaj, jakby mówiąc do samego siebie.

–  Nie wiem, o czym rozmawialiśmy? Może przypomnisz? – poprosił Dawid.

–  Też nie pamiętam – odmruknął zamyślony chłopak.

–  A właściwie to czemu jesteśmy tacy brudni? Spójrzcie na swoje nogawki. Do kolan całe w błocie. Nie mówiąc już o rękach i twarzach – zdziwiła się Julia.

Przyjaciele w dziwny sposób zapomnieli o przygodzie, która ich spotkała. Ze zdziwieniem obserwowali swoje zabłocone i wilgotne ubrania, które stopniem ubrudzenia przewyższały wszystkich pozostałych uczestników wycieczki. Każde z nich miało minę, jakby starało sobie o czymś przypomnieć, ale im to nie wychodziło. Nie odzywali się już do siebie. Każde z nich zagłębiło się w swoich myślach, z poczuciem, że stało się coś złego i jednocześnie ważnego. W ciszy wrócili do autokaru, nie starając się już nawet o zajęcie tylnych miejsc.

Od razu po przyjeździe do ośrodka rozeszli się do swoich pokojów. Musieli umyć siebie i swoje rzeczy. Julia długo zmywała z siebie błoto, które po zaschnięciu nie chciało schodzić. W końcu jednak uznała, że jest na tyle czysta, by móc bez skrupułów wyjść z łazienki. Teraz pozostawało jej tylko spakowanie walizki. Jutro mieli stąd wyjechać.

Następnego ranka pod hotel podjechały minibusy. Tym razem dla każdej klasy przeznaczono jeden. Od razu po śniadaniu wszystkie dzieci zaczęły ustawiać się pod odpowiednimi autokarami, gotowe do zapakowania swoich bagaży. Julia rozejrzała się dookoła. Od wczorajszego wieczoru nie widziała swojej paczki. Poranny posiłek musieli już spędzić, siedząc przy stołach razem ze swoimi klasami, więc nie miała jeszcze okazji się z nimi pożegnać. Jednak było już za późno, jej klasa zaczęła wchodzić do autokaru, pchając się w kierunku tylnych miejsc. Dziewczynka ostatni raz spojrzała za siebie, żegnając się z tym miejscem, a potem zniknęła we wnętrzu pojazdu.

Rozdział 1

Siedem lat później

Julia szła zdenerwowana. Szybko mijała drzewa posadzone przy drodze w równych odstępach. Okolica była ładna. Małe domki jednorodzinne, wszystkie wybudowane według tego samego planu, sprawiały wrażenie, jakby osiedle było jedynie dużą makietą. Obrazu dopełniały równo przystrzyżone trawniki i drzewka porozsadzane z matematyczną dokładnością, przy symetrycznie wytyczonych ulicach i chodnikach. Okolica wyglądała pogodnie i radośnie, ale Julia nie miała zbyt dobrego humoru. Dopiero co pokłóciła się ze swoją matką. Ta znowu ochrzaniła ją za skargi, które szkoła bezustannie wysyłała rodzicom dziewczyny. Tym razem chodziło o zniszczenie gazetki wywieszonej przed salą jednej z młodszych klas. Nie ona to zrobiła, ale jak zwykle ją o to oskarżono. Wszystko było winą tego, że była powszechne nielubiana przez uczniów i nauczycieli. Nie wiedziała, dlaczego tak jest, zawsze starała się być miła, a mimo to, od kiedy pamiętała, wszyscy ją poniżali. Nawet rodzice traktowali ją jak szczególny przypadek złego dziecka, mimo że zawsze starała się ich słuchać i nie spotykała się z niewłaściwymi osobami. Właściwie to nie spotykała się z nikim. Większość wolnego czasu spędzała w domu w swoim pokoju, przeglądając portale społecznościowe i się ucząc.

Teraz jednak musiała iść do szkoły. Miała nadzieję, że przynajmniej ostatniego dnia przed weekendem nie wydarzy się żadna afera. Chciała już w spokoju odpocząć przed kolejnym tygodniem zajęć i bezustannych, nieprzychylnych spojrzeń. Jednak miała przed sobą jeszcze osiem godzin lekcji, a ta świadomość doprowadzała ją niemal do rozpaczy. Spochmurniała jeszcze bardziej, gdy zobaczyła, że w tym samym kierunku co ona idzie też inna dziewczyna. Miała na imię Wanda. Jak zwykle była ubrana w najlepsze markowe ubrania, a w ręce niosła drogą skórzaną torebkę, która zastępowała jej plecak. Jej wysoka sylwetka połączona z blond włosami i idealnie symetryczną twarzą sprawiały, że wszyscy ją lubili. Może właśnie dlatego, że tak bardzo się od siebie różniły, Julia stała się celem jej szyderstw. Jeśli Wanda była w szkole i miała nie najlepszy humor, pewnym było, że dzień nie minie bez kłótni.

Po pewnym czasie obie, trzymając się od siebie jak najdalej, doszły do szkoły. Był to stary, niewyremontowany budynek. Z każdej ściany odpadała farba, a zimą nie dało się wytrzymać bez kurtki z powodu zimna. Dyrekcja już dawno obiecała remont, ale cały czas go odwlekała, tłumacząc, że brakuje im funduszy albo że pora roku temu nie sprzyja. Boisko też było w opłakanym stanie. Kiedyś może było wyłożone sztuczną trawą, teraz jednak zostały tylko pojedyncze kupki zbitego tworzywa. Julia nie lubiła tego miejsca. Nie tylko za wygląd, ale także dlatego, że większość osób tutaj jej nie znosiło i tylko niektóre traktowały ją z udawaną obojętnością.

Bez ociągania weszła do środka i jak najszybciej, by nie narazić się na spotkanie z Wandą, zmieniła buty i popędziła do klasy. Niestety, dzwonek na lekcję zabrzmiał, zanim zdążyła do niej dojść, więc kiedy weszła, wszystkie oczy zwróciły się nieprzychylnie w jej stronę.

– Julio, znów się spóźniłaś. To trzeci raz w tym tygodniu. Inni nauczyciele też się na ciebie skarżą. Powinnaś coś z tym zrobić, na przykład wcześniej wstawać. A teraz siadaj i nie przeszkadzaj innym – westchnęła nauczycielka.

Dziewczyna zajęła swoje miejsce, odprowadzana nieprzyjaznymi spojrzeniami klasy. Wiedziała już, że ten dzień będzie totalną porażką. Całą lekcję mimo starań nie mogła się skupić. Pociła się. Nie wiedziała dlaczego, ale jej ręce i kark pokryły się cienką warstwą potu. Chciała, żeby to się już skończyło i by mogła w końcu wyjść z tej dusznej i rozgrzanej sali. Na szczęście w końcu rozbrzmiał dzwonek i nastolatka razem z resztą uczniów wyszła na korytarz. Jej następną lekcją miała być chemia. Lubiła ją. Prócz WF-u były to jedyne zajęcia, na których mogła się popisać. Zawsze znała odpowiedzi na pytania i miała najlepsze oceny. Mimo że nauczycielka nie przepadała za nią, stawiała ją jako wzór dobrego chemika. Tym razem omawiali stężenie molowe. Temat nie był trudny, więc Julia zagłębiła się w rozwiązywanie zadań i wyliczanie mas pierwiastków i cząsteczek oraz ich objętości, co pozwoliło jej na jakiś czas zapomnieć o nieprzyjemnym poranku. Dzięki temu jej nastrój się nieco poprawił, jednak nie mogła pozbyć się wrażenia, że zbliża się coś niedobrego. Dlatego też, gdy usłyszała dźwięk dzwonka oznaczający przerwę, jak najszybciej spakowała zeszyt i podręcznik do swojej torby i wyszła z sali. Gdy przechodziła przez drzwi, z boku wpadła na nią Wanda i uderzywszy w Julię barkiem, zachwiała się, próbując odzyskać równowagę. Widać było, że się zezłościła, jednak na szczęście ograniczyła się do syknięcia przez zęby:

– Złaź z drogi, ślamazaro.

Julia chciała coś powiedzieć, ale nastolatka zdążyła już zniknąć za drzwiami kolejnej pracowni. Dziewczyna ze złością odwróciła się i poszła w kierunku jadalni. Chciała spokojnie zjeść drugie śniadanie. Usiadła przy stoliku i wyjęła z plecaka kanapki z masłem i wędliną. Spokojnie wzięła kęs i zaczęła przeżuwać. Było cicho, za cicho. Nagle na jej twarzy pojawił się grymas zawiedzenia i rozpaczy. Ujrzała, jak w drzwiach stołówki staje jej prześladowczyni, wraz ze swoją przyboczną gwardią. Były to dwie dziewczyny, które swoją posturą przypominały bardziej zawodowe siłaczki niż uczennice. Szkolna gwiazda się rozejrzała. Zobaczywszy Julię, podeszła i spytała z niewinnym uśmiechem:

– Smakują kanapeczki? – Zamilkła, czekając na odpowiedź, jednak nie otrzymawszy jej, powiedziała ostrzej: – Pytam się, czy smakuje ci żarcie! Głucha jesteś czy co?

– A co ci do tego? – Julia spojrzała na nią z miną zdradzającą kompletną obojętność.

– Mnie nic do tego, ale znam kogoś, kto tych kanapek nie strawi. – Wanda wyrwała kanapkę z ręki nastolatki i dodała: – Szczególnie gdy wylądują na jego łysinie. – Z szyderczym uśmiechem, zanim siedząca dziewczyna zdążyła cokolwiek zrobić, rzuciła kanapką w kierunku nauczyciela od historii.

Był to jeden z tych ludzi, którzy od wszystkich wymagają zdyscyplinowania i za najmniejsze odstępstwo od reguł surowo karzą. Do tego nawet nie krył się z tym, że nosi urazę do Julii. Na każdej lekcji odpytywał ją z najtrudniejszych tematów i oceniał ją o wiele surowiej niż innych. Nigdy nie przegapił żadnej sposobności, by utrudnić jej życie, każąc wykonywać dodatkowe projekty i prace domowe. Teraz zaś jej kanapka uderzyła go w sam środek łysiny na czubku jego głowy. Chleb wraz z dodatkami tkwił przez chwilę na miejscu, po czym powoli zaczął zsuwać się w dół, aż w końcu wylądował na ziemi. Jedyne, co po tym zostało, to tłusta plama masła rozsmarowanego na głowie mężczyzny. Wkurzony i czerwony ze złości nauczyciel, zorientowawszy się, czym był pocisk, krzyknął:

– Czyja to kanapka!? – Wszyscy obecni zamarli. Zapadła grobowa cisza, której nikt nie odważył się przerwać, aż do momentu, gdy historyk powtórzył: – Pytam ponownie. Czyja to kanapka?

– Julii – odpowiedziała uśmiechnięta Wanda.

– Julia! Do dyrektora, teraz! – Nauczyciel wstał i ponaglił dziewczynę.

Ta, nie widząc innego wyjścia, poszła za nim. Nawet nie próbowała się usprawiedliwiać. Wiedziała, że nikt nie uwierzy w jej wersję zdarzeń, a jedyne, co może tym zrobić, to pogorszyć swoją sytuację. Minęli długi zaniedbany korytarz, przy którym znajdowały się sekretariat i pomieszczenia należące do administracji. Nastolatka aż za dobrze znała ten korytarz. Prowadzono ją tędy właściwie za każdym razem, gdy została o coś oskarżona. W pamięci wymieniała numery mijanych sal. Zawsze to robiła. W końcu stanęli przed drzwiami na samym końcu korytarza. Nauczyciel zapukał, po czym oboje weszli do środka.

Dyrektor, usłyszawszy, co się stało, spojrzał na Julię surowym wzrokiem i po chwili zastanowienia powiedział:

– To już trzeci raz w tym miesiącu, gdy u mnie lądujesz. Wczoraj jeszcze cię ostrzegałem, po tej awanturze z gazetką. Naprawdę nie rozumiem, czemu to robisz. Chcesz się pokazać? Jeśli tak, to nie jest to odpowiednia droga do celu. Przemyśl swoje zachowanie. Będziesz miała dużo czasu, bo zostajesz zawieszona do kolejnej środy.

– Ale… – Dziewczyna chciała coś powiedzieć, lecz dyrektor jej przerwał.

– Żadnego ale! Koniec kropka, działasz na szkodę naszej szkoły!

Upokorzona Julia wracała do domu. Nie pozwolono jej nawet się wytłumaczyć, a już ją ukarano. Wiedziała, jak rodzice zareagują na tę wiadomość. Pewnie już zostali poinformowani telefonicznie. Wiedziała, że ich też nie przekona do swojej wersji zdarzeń. Powiedzieliby tylko: „Trzeba było się tłumaczyć przed dyrektorem”. Zawsze tak było. Zrezygnowana wlokła się, powoli stawiając nogę za nogą. Czuła, że jest bliska płaczu. Zza zakrętu widać już było jej dom. Piętrowy, taki sam jak wszystkie wokół. Zastanawiała się, czy nie zawrócić i ochłonąć gdzieś w zacisznym kącie w pobliskim parku. Jednak stwierdziła, że woli mieć awanturę za sobą. Bez wahania przeszła przez czarną furtkę prowadzącą do osiedla i szybkim krokiem skierowała się ku odpowiedniemu budynkowi.

Weszła do domu i zobaczyła rodziców siedzących przy stole w jadalni. Spojrzeli na nią. Z ich spojrzenia wyczytała, że już wiedzą, co się stało. Milczeli, wpatrując się w córkę z wyrazem rozczarowania na twarzy. Było to gorsze od jakiejkolwiek awantury. Szybko pobiegła do swojego pokoju i zatrzasnąwszy drzwi, zaczęła płakać. Nie chciała przyjść na obiad, gdy ją wołali. Do końca dnia siedziała sama, odrętwiała i przybita. Miała poczucie, że cały świat postanowił sprzymierzyć się przeciwko niej i robił wszystko, by każdą winę zwalić na nią. Najgorsze w tym wszystkim było to, że nawet rodzice nie chcieli jej słuchać i wierzyli we wszystko, co mówiła im o niej dyrekcja szkoły. Już nawet nie pamiętała, kiedy to wszystko się zaczęło.

Gdy wreszcie się ocknęła, dochodziła już północ. Za oknami widać było gwiazdy, znikające co jakiś czas za chmurami przesuwającymi się po nocnym niebie. Dziewczyna otarła oczy rękawem, po czym wyszła z pokoju. Dom był cichy i tylko od czasu do czasu dało się słyszeć powiew wiatru za oknem lub nie wiadomo skąd dolatujące skrzypnięcie. Julia poszła do łazienki. Puściła w kranie lodowatą wodę i myła nią buzię tak długo, aż na jej ramionach pokazała się gęsia skórka, a skóra na twarzy zaczęła nieprzyjemnie szczypać. Szybko się rozebrała i wskoczyła pod prysznic, włączając strumień ciepłej wody. Przez jakiś czas stała w miejscu, pozwalając kroplom spływać po skórze i tworzyć strumyki, spadające kaskadami z jej palców. Pod wpływem ciepła rozluźniła się i zaczęła myć włosy. W końcu zakręciła kurek z wodą i wyszła z kabiny. Owiało ją zimne powietrze. Zadygotała. Szybko wytarła się i założywszy piżamę, popędziła do łóżka, by stracić jak najmniej ciepła, które wsiąkło w nią pod prysznicem. Długo nie mogła zasnąć, rozmyślając, co teraz zrobi. Jeżeli miałaby kolejną wpadkę, skończyłoby się to wywaleniem ze szkoły. Przy Wandzie było więcej niż pewne, że tak się stanie. Wreszcie zmęczona zasnęła.

***

Wszędzie było ciemno. Dookoła zwieszały się gałęzie, a teren był podmokły. Nagle gdzieś w oddali błysnęło światełko. Zaczęła biec. Rozpędzając się z każdą chwilą, coraz wyraźniej słyszała, że ktoś podąża za nią krok w krok. Odwróciła się i zobaczyła cienie. Cienie zwierząt. Zaczęła biec szybciej. Bieg przerodził się w ucieczkę, przerażona wbiegła w obręb światła. Na polanie siedział człowiek. Wyglądał jak bezdomny. Tyle że nim nie był. Każdy, kto by go zobaczył, wiedziałby to od razu. Coś było w jego spojrzeniu. Coś nieludzkiego, gadziego. Mieszał chochlą w kociołku rozstawionym nad ogniskiem. Odwróciła się. Cienie zatrzymały się przed kręgiem światła. Nagle usłyszała głos.

– Witaj. Jaki kolor wybrałaś? – zapytał starzec.

– Słucham? Niczego nie wybierałam!

– Kolor, kolor, kolor… – nucił starzec. – Kolor płynu, kolor mocy. – Wstał i zaczął powoli wyginać ręce i całe ciało.

Tańczył. Wił się dookoła niej, przyjmując pozycje, które w każdej innej sytuacji byłyby komiczne. Ale teraz składały się w przerażającą całość. Wreszcie zamarł i spojrzał w jej kierunku.

– Zajrzyj do kociołka, co widzisz?

Podeszła i spojrzała z lękiem. Płyn był dziwny. Nie miał koloru, nie był też przezroczysty. To były jednocześnie wszystkie barwy i żadna.

– Dotknij – polecił mężczyzna.

Dotknęła. W miejscu, w które włożyła palec, płyn zaczynał się zmieniać. Stawał się granatowy. Wreszcie cały przybrał tę barwę. Usłyszała trzask gałęzi. Odwróciła się i zobaczyła, że jeden z cieni wchodzi na polanę. Gdy przeszedł przez granicę światła, przestał być cieniem. Powoli wyłaniała się wyraźna, namacalna, nieprzenikniona istota. Nie wiedziała, co to. Po chwili zorientowała się, że to czarna pantera. Światło ogniska odbite od sierści przestawało być czerwone. Wszędzie dookoła zwierzęcia roztaczała się niebieska aura. Im bliżej Julia podchodziła, tym pantera stawała się większa. Wreszcie skoczyła. Dopadła dziewczynę i zaczęła rozszarpywać jej klatkę piersiową. Ból był nie do zniesienia. Nastolatka wrzeszczała z całych sił. Pantera nie zważając na to, zaczęła włazić do dziury zrobionej w ciele dziewczyny. Nastolatka już nic nie widziała, szamotała się, próbując się uwolnić, ale nie przynosiło to żadnego skutku. Nagle usłyszała krzyk mamy.

– Julia! Julia! Przestań, to ja!

Otworzyła oczy i spojrzała na swoich rodziców stojących przed nią na środku pokoju, po czym przeniosła wzrok na siebie, zaplątaną we własną kołdrę. Zapłakała.

Rozdział 2

Siedziała na kanapie w salonie. Po źle przespanej nocy jej oczy były podkrążone i zaczerwienione. Bezmyślnie patrzyła w telewizor. Akurat leciało jakieś show polegające na zgadywaniu słów. Julia znudzona oglądała, jak ludzie trudzą się, starając odkryć, jakie hasło znajduje się na wielkiej interaktywnej tablicy. Gdyby nie to, że wolała nie zagłębiać się we własne myśli, od razu wyłączyłaby telewizor i poszła do swojego pokoju. Była wykończona psychicznie. W pewnym momencie poczuła, że burczy jej w brzuchu. Z jękiem niechęci podniosła się z kanapy i poszła leniwie w stronę kuchni.

Rodziców nie było w domu. Rano powiedzieli jej, że do miasta przyjechali ich znajomi i idą z nimi na obiad. Ona musiała zostać w domu. Dostała szlaban po wczorajszej aferze w szkole. Co prawda, było jej to całkiem na rękę, ponieważ nie musiała teraz siedzieć w jakiejś niewygodnej i ciasnej restauracyjce, udając, że świetnie się bawi z ludźmi, których widzi pierwszy raz na oczy.

Zajrzała do lodówki, by poszukać czegokolwiek do przegryzienia, co nie wymagałoby gotowania. Wyciągnęła z opakowania parę kabanosów i wzięła bułkę. Zagryzając jedno drugim, wróciła na swoje miejsce. Głowa jej ciążyła. Po nocnym koszmarze nie odważyła się już zasnąć. Co jakiś czas drzemała, ale straciła jakąkolwiek szansę na porządne wyspanie się, kiedy pojawiły się pierwsze promienie słońca. Nie potrafiła zasypiać w ciągu dnia, chyba że była naprawdę mocno zmęczona. Teraz jednak znajdowała się w tym dziwnym stanie, gdy człowiekowi nic się nie chce, a jednocześnie czuje, że musi coś zrobić, by nie wybuchnąć. Rozejrzała się dookoła w poszukiwaniu lepszego zabijacza czasu niż telewizja. Jej wzrok zatrzymał się na stoliku obok kanapy. Leżał na nim blok z czystymi kartkami i ołówek. Julia sięgnęła po obie rzeczy. Nie przepadała za rysowaniem, ale musiała przyznać, że miała do tego talent. Postawiła na kartce pierwszą kropkę. Jednak na tym na razie się skończyło. Nie wiedziała, co mogłaby narysować. Właśnie dlatego za tym nie przepadała. Zawsze to samo, brała ołówek i kartkę i nagle okazywało się, że ma kompletną pustkę w głowie. Jęknęła, zamykając oczy, by lepiej się skupić. W jej umyśle panował chaos. Wszystkie myśli latały gdzieś po obrzeżach jej świadomości, a ona nie miała siły ani chęci, by zająć się którąkolwiek z nich. Nagle jeden z wirujących w jej głowie obrazów uspokoił się i przybrał wyraźne kształty, które razem złożyły się na wizerunek starca z jej snu. Teraz już miała pomysł na rysunek, wystarczyło go tylko wykonać. Narysowała pierwszą kreskę. Powoli pod jej szybko poruszającymi się palcami powstawał zarys sylwetki i twarzy starca z niechlujną brodą i okazałym nosem.

Nagle Julia poczuła falę zmęczenia, które właściwie nasilało się od chwili, gdy obudziła się z krzykiem w nocy. Jej ciało coraz bardziej domagało się snu. Ale ona nie chciała do tego dopuścić. Myśl, że może jej się przyśnić dokładnie to samo, co ostatnio, napawała ją jakimś niezrozumiałym lękiem. Możliwe, że dlatego, że był to jeden z tych wyjątkowo realistycznych snów, które pamięta się ze szczegółami po przebudzeniu. Mimo że walczyła z sobą samą, jej głowa cały czas powoli opadała w dół, aż w końcu zwisła bezwładnie na ramionach. Zmęczenie wygrało i dziewczyna pogrążyła się we śnie.

***

Stała na polanie. Tym razem była sama. Obok leżały rozgrzane jeszcze węgle z ogniska. Dookoła panowała ciemność. Dopiero po chwili zorientowała się, że jest obserwowana. Po przeciwnej stronie polanki stała pantera. Patrzyła na nią dzikim wzrokiem. Nagle poruszyła się, jakby przez jej ciało przeszedł ładunek elektryczny, po czym powoli podeszła do dziewczyny. Usiadła w odległości dwóch metrów od jej nóg i zamarła. Była spokojna. Czujnym wzrokiem obserwowała poczynania nastolatki. Ta wstała i nie wiedząc czemu, zaczęła się zbliżać do zwierzęcia. Zatrzymała się przed stworzeniem i wyciągnęła dłoń. Pantera spokojnie na nią patrzyła. Julia powoli podnosiła rękę, aż ta znalazła się przed pyskiem zwierzęcia. Dotknęła gęstej, czarnej sierści. Przez ciało drapieżnika znów przebiegł dreszcz, jednak ten był inny niż chwilę temu. Dziewczyna spostrzegła, że nie ma już polany ani pantery. Widziała jedynie bezkres spokojnych wód, nad którymi się unosiła. A jednak nie, nie unosiła się. Była pogrążona w toni i opadała w nią coraz szybciej. Robiło się ciemniej i ciemniej, aż wszystko ogarnął mrok.

***

Obudziła się, wydając z siebie odgłos, który można było porównać do przedśmiertnego krzyku chorego kojota, i przeciągnęła się, rozprostowując ręce. Głowa jej pękała od pulsującego bólu, który rozchodził się od jednego miejsca na czole. Rozejrzała się dookoła. Leżała skulona na podłodze pod kanapą. Resztę rzeczy skrywał panujący dookoła mrok. Najwidoczniej spała tak długo, że słońce zdążyło już zajść. W trakcie snu musiała spaść z kanapy. To by tłumaczyło, co robi na ziemi i czemu boli ją głowa, jakby się w nią uderzyła. Powoli podniosła się z podłogi, po omacku szukając włącznika do lampki stojącej na stoliku przy kanapie. W końcu znalazła go i przełączyła. Salon rozjaśnił się lekkim żółtym światłem. Przez chwilę mrugała, próbując przyzwyczaić się do oświetlenia. Gdy mogła już bez problemu otworzyć oczy, rozejrzała się. Nagle zamarła, a jej twarz pobladła, jakby zobaczyła ducha. Cała podłoga była zasłana kartkami z dziwacznymi rysunkami, przedstawiającymi starca i panterę z jej snów.

Z krzykiem wyprostowała się i wskoczyła na kanapę, by uciec jak najdalej od tego widoku. Musiała rysować przez sen, ale było to zbyt nieprawdopodobne, by mogło być prawdziwe. Powoli się uspokajała, patrząc z przerażeniem na kartki rozrzucone na podłodze. Rysunki walały się dookoła kanapy, tak jakby po narysowaniu ich, wyrzucała je w górę, nie patrząc, gdzie spadną. Jednocześnie wszystkie kartki leżały malunkami do góry, co było niemożliwe przy takim założeniu. Dziewczyna drżącą ręką zaczęła zbierać rysunki. Dopiero teraz zorientowała się, jak jest ich dużo. Na ich narysowanie zużyła cały blok. Gdy pozbierała wszystkie kartki, spojrzała na stos w swoich rękach. Nie mogła zostawić tego na widoku. Postanowiła, że na razie schowa rysunki w szufladzie w swoim biurku. Powolnym krokiem, zapalając po drodze wszystkie światła w domu, skierowała się w stronę schodów. Pokonała je szybko i po chwili znalazła się w swoim pokoju. Otworzyła szufladę i dosłownie wyrzuciła z niej wszystko na ziemię, by zrobić miejsce na rysunki. Włożyła je tak delikatnie, jakby były bombą, która w każdej chwili może wybuchnąć.

Nagle usłyszała trzask drzwi wejściowych. Rodzice już wrócili. Szybko zbiegła na dół. Jednak nikogo nie było, a drzwi pozostały zamknięte na klucz.

– Cholera, co jest – mruknęła Julia, jeszcze bardziej wystraszona.

W tym momencie gdzieś za nią rozległo się skrzypienie schodów i kolejny odgłos otwieranych drzwi. Poznała ten dźwięk. To były drzwi od jej pokoju. Popędziła na górę. Znów nikogo nie było. Zdenerwowana i wystraszona zaczęła przeszukiwać pomieszczenie, by znaleźć źródło dźwięków. Coś tu nie grało i to bardzo. Panika, która zalęgła się w jej umyśle, powoli się powiększała. W końcu stała się tak wielka, że dziewczyna miała wrażenie, jakby wariowała. Z płaczem i strachem w oczach, gwałtownymi ruchami zaczęła wyrzucać z szafy swoje ubrania, potem pozrzucała wszystko z półek. Gdy wszystkie jej rzeczy leżały na podłodze, zaczęła je kopać, próbując wyładować swoją złość, żal i strach. Po kilku minutach zmęczona upadła na kolana. Łkała. Łzy spływały po jej twarzy, rozmywając obraz tego, co zrobiła z własnym pokojem. Nagle usłyszała za sobą stukot butów na schodach. Kroki były za ciężkie na kogokolwiek z jej rodziny. Coś podpowiadało jej, że to starzec ze snu. I że chce ją skrzywdzić. Nie miała gdzie się ukryć. Jedyne, co jej pozostawało, to ucieczka przez okno. Błyskawicznie podbiegła do niego i szarpnęła za klamkę, prawie wyrywając ją z framugi. Po chwili udało jej się otworzyć je na oścież, jednocześnie zrzucając wszystko, co stało na parapecie, łącznie ze szklanym wazonem z kwiatami. Ten rozbił się na podłodze, ale Julia już na to nie zważała. Przyszykowała się do skoku. Wtedy schwyciły ją od tyłu czyjeś silne ręce. Spanikowana, zaczęła się wyrywać. Poczuła pod ręką jakiś ciężki przedmiot. To była druga doniczka, która cudem przetrwała gwałtowne otworzenie okna. Chwyciła ją i uderzyła nią na oślep osobę, która ją trzymała. Uścisk zelżał, a ona wyrwała się i gwałtownie odwróciła, szykując się do kolejnego ciosu. W tej chwili jednak skamieniała. Osobą, która za nią stała, był jej ojciec. Z jego czoła ciekła krew, a on sam osunął się nieprzytomny na podłogę i znieruchomiał. Teraz Julia dostrzegła także swoją mamę, która stała w drzwiach. Kobieta przerażonymi oczami patrzyła na leżącego na ziemi męża.

– Ja nie chciałam – wyrwało się z ust nastolatki.

Matka spojrzała na nią ze strachem, po czym wyjęła z kieszeni telefon i wybrawszy drżącą ręką numer alarmowy, kliknęła zieloną słuchawkę.

Piętnaście minut później pod dom zajechały karetka i policja. Ludzie przychodzili i wychodzili, starając się wydobyć coś od Julii. Jednak ta była zbyt zszokowana, aby coś wyjaśnić. Jej umysł stanowił teraz rozbabraną papkę. Czuła się tak, jakby co chwilę rozpadała się na drobne kawałki i z powrotem składała. W pewnym momencie poczuła, że ktoś bierze ją pod ramiona. To byli policjanci. Bez słowa zaprowadzili ją do radiowozu i posadzili na fotelu z tyłu. Po chwili do samochodu weszli jeszcze dwaj mundurowi i zamknąwszy drzwi, zaczęli zadawać jej pytania. Julia milczała, kołysząc się tylko lekko na boki. To wszystko było ponad jej siły. Na szczęście jej ojcu nic się nie stało. Widziała, jak wstał o własnych siłach i rozmawiał z ratownikami z karetki.

W końcu gliniarze zdali sobie sprawę, że w ten sposób nic nie osiągną. Wyszli z auta, zostawiając dziewczynę samą we wnętrzu pojazdu, niezdolną do niczego. Patrzyła przez zakratowane okno, jak mundurowi rozmawiają z jej rodzicami, gestykulując i wskazując na radiowóz, w którym się znajdowała. Widać było, że jej rodzice co jakiś czas pytają o coś niespokojnie, ale przytakują wszystkiemu, co mówią policjanci. Ci po kilku minutach rozmowy wrócili do radiowozu. Jeden z nich usiadł za kierownicą i ruszyli. Julia obserwowała, jak za oknem znika jej dom i pojawiają się światła ulicy. Obserwując otoczenie, zdała sobie sprawę, że nie jedzie w żadnym znanym sobie kierunku. Zastanawiała się, co chcą z nią zrobić. Jedynym sposobem, by się o tym przekonać, było zaczekanie na rozwój wydarzeń.

Po kilkunastu minutach auto zatrzymało się na parkingu przed szpitalem miejskim. Policjanci wyprowadzili ją z samochodu i bez zbędnych ceregieli poprowadzili przez ruchome drzwi w kierunku windy. Wjechali na czwarte piętro. Julia, wychodząc z metalowej kapsuły, zauważyła, że na krzesełkach pod ścianą siedzą już jej rodzice. Wyglądało na to, że policjanci kazali im tutaj przyjechać. Mundurowi przywitali się z nimi. W tym momencie podszedł jeszcze jakiś lekarz i po kilku minutach przyciszonej rozmowy, tak by Julia jej nie słyszała, mężczyzna w białym fartuchu machnął na nich ręką, wskazując, by poszli za nim. Wszyscy zgromadzeni bez słowa ruszyli, prowadząc Julię między sobą. Lekarz podszedł do nastolatki, mówiąc:

– Wiem, że to, co teraz się dzieje, jest dla ciebie niezrozumiałe. Wygląda na to, że dostałaś pewnego rodzaju ataku, dlatego musimy cię zbadać.

Julię aż zatkało. Zdała sobie sprawę, że ci ludzie, razem z jej rodzicami, uważają, że jest psychicznie chora.

Weszli do pomieszczenia, w którym znajdowało się dziwne urządzenie, przypominające postawionego na sztorc donuta z ruchomą półką w środku. Julia stanęła jak wryta. Poczuła, że coś w jej umyśle naciąga się i wierzga. Chciała z tym walczyć, jednak to coś nawet się nią nie przejęło. Zorientowała się, że jej ciało nie reaguje na jej polecenia. Resztkami gasnącej świadomości patrzyła, jak jej ręce chwytają za fartuch lekarza i ciągną, popychając go na jednego z policjantów. Następnie rzuciła się na powalonych mężczyzn, okładając ich pięściami. Nagle poczuła ukłucie w udo, a chwilę potem zapadła w twardy sen.

***

Obudziła się w małym, białym pokoju. Jedynymi ustawionymi w nim meblami były łóżko, na którym leżała, i metalowe krzesło w rogu. Chciała wstać, ale poczuła, że jest przywiązana. Zaczęła krzyczeć. Usłyszała, że gdzieś za nią otwierają się drzwi. Na krześle przed nią usiadł starszy człowiek ubrany w biały kitel. Spojrzał na Julię smutnymi i mętnymi oczami.

– Gdzie jestem? – zapytała zdezorientowana.

– Pamiętasz, co się stało?

– Nie. Gdzie jestem? – Julia zaczęła się denerwować.

– Spokojnie, dojdziemy do tego. Najpierw muszę sprawdzić, co pamiętasz. – Mężczyzna uśmiechnął się do niej.

– Nie. Zaraz… Było coś z policją i szpitalem. – Julia wyglądała, jakby wysilała swój umysł do granic możliwości.

– Tak, było coś takiego. Posłuchaj. Zaatakowałaś własnych rodziców, a potem, kiedy chciano cię zbadać, by odkryć, czy to coś poważnego, zaatakowałaś po raz drugi. Uśpiono cię i przywieziono tutaj – powiedział.

– W takim razie jestem w… – mimo że z całych sił starała się wymówić to słowo, nie chciało się ono przedostać przez zaciśnięte gardło, w końcu jednak jej się udało – psychiatryku.

– Tak, ale tutaj nie używamy tego określenia. Nie wiemy, co ci dokładnie dolega, dlatego na razie jesteś na oddziale „lekkim”. Najprawdopodobniej już niedługo wszystko się wyjaśni i wyjdziesz stąd.

Julia już go nie słuchała. Nic do niej nie docierało. Po jej policzku spłynęła łza i skapnęła na poduszkę.

Rozdział 3

Za oknem było widać nadchodzącą burzę. Pierwsze krople uderzały smętnie w brudną szybę. Niebo stawało się coraz mroczniejsze, a chmury zgromadzone nad budynkiem gęstniały, przeradzając się z niewinnych baranków w olbrzymy. Napierały na siebie z groźnym pomrukiem zwiastującym niedaleką walkę żywiołów. Ośrodek był wysoko położony, co jeszcze potęgowało nieprzyjemne odczucie wyczekiwania nadchodzącej burzy. Otoczony z dwóch stron przepaścią bardziej przypominał twierdzę niż szpital psychiatryczny. Gdzieś w dole płynęła rzeka. Tak przynajmniej zdawało się Julii, wsłuchanej w odgłosy przyrody.

Siedziała na krześle, wpatrzona w okno. Dookoła niej na ścianach wisiały obrazy, z których patrzyli na dziewczynę dawni dyrektorzy ośrodka. Było ich wielu, aż zbyt wielu jak na miejsce istniejące maksymalnie od pięćdziesięciu lat. Chciała jak najszybciej wyjść z tego pokoju. Nie wiedziała, czemu przyprowadzono ją tutaj. Pielęgniarze kazali jej usiąść i niczego nie ruszać, po czym wyszli. Czekała tak może z piętnaście minut, siedząc na niewygodnym krześle, wiercąc się niespokojnie i rozglądając po pomieszczeniu, w którym ją zostawiono. Właściwie to było głupie z ich strony. Twierdzili, że może być psychicznie chora, a zostawili ją sam na sam z mnóstwem przedmiotów, które wprost same prosiły się o użycie i zrobienie komuś krzywdy. Co prawda, jeszcze nie zbzikowała na tyle, by posunąć się do tego i lekarze to wiedzieli, ale mimo wszystko nie była tu bez powodu. Pomyślała, że albo już żadnemu z lekarzy nie chce się przestrzegać zasad, albo w tej chwili obserwują ją przez ukrytą kamerę, chcąc zobaczyć, jak zareaguje.

Po pewnym czasie otworzyły się drzwi do gabinetu. Julia, siedząc odwrócona plecami, nie mogła dostrzec, kto wszedł. Nie miała też ochoty się obrócić i sprawdzić, byłoby to tylko kolejną niepotrzebną czynnością, zresztą jak wszystko w tym miejscu. W obręb jej pola widzenia wszedł mężczyzna w podeszłym wieku. Dziewczyna go poznała. To był dyrektor ośrodka. Usiadł przy masywnym biurku, spojrzał na jakieś papiery i westchnął.

– Julia, prawda? Twój przypadek jest wyjątkowo ciekawy. Gdyby nie rysunki, które tworzysz, i ataki szału, gdy ktoś próbuje cię zbadać, wypuściłbym cię po dwóch dniach jako zdrową. A tak, siedzisz tu już drugi tydzień.

– Czyli mój przypadek jest ciekawy, bo zachowuję się normalnie, ale normalna nie jestem. – Pozbawiony wszelkich emocji ton, z jakim dziewczyna wypowiedziała te słowa, w połączeniu z arogancją zbił dyrektora z tropu.

– Tego nie powiedziałem. U nas nie ma czegoś takiego jak człowiek normalny bądź nienormalny. – Widząc jednak, że dziewczyna chce uraczyć go kolejnym komentarzem, dodał: – Ale przejdźmy do sedna. Twoi rodzice chcieliby z tobą chwilę porozmawiać i już od kilku dni proszą o spotkanie z tobą. Stwierdziłem, że nie powinno to wpłynąć negatywnie na twój stan, jednak to ty powinnaś zdecydować, czy chcesz się z nimi zobaczyć.

Nie, Julia zdecydowanie tego nie chciała. Nie chciała się pokazywać w takim miejscu i w takim stanie nikomu, nawet jeśli ten ktoś byłby z jej rodziny.

– Nie – odpowiedziała szybko, próbując tym samym ukryć swój wstyd.

– Dobrze. Rozumiem. Przekażę im to. Powiem, że nie jesteś jeszcze gotowa na spotkanie – odpowiedział dyrektor, uśmiechając się do niej ciepło.

Dziewczyna nienawidziła tego, że wszyscy tutaj udawali miłych i pomocnych. Wiedziała, że jest to tylko kiepska rola, jaką wszyscy lekarze i pielęgniarze musieli odgrywać przed nią i innymi pacjentami. W końcu była na oddziale dla najlżej chorych i dla tych, którzy jeszcze nie zostali dokładnie zdiagnozowani. Ona zaś była tu, ponieważ nikt nie miał zielonego pojęcia, co jej właściwie dolega, dlatego też, w przeciwieństwie do pozostałych pacjentów, zamiast przebywać we wspólnej sali, zamykano ją na razie w osobnym pokoju.

Teraz tam wracała, odprowadzana przez pielęgniarza jak więzień. Ale przecież nim była. Zamknięta razem z szaleńcami, samotna. Nawet ci ludzie, z którymi żyła właściwie jednym życiem, unikali z nią kontaktu, jakby obawiali się, że czymś się zarażą. Właściwie ona też do nich się nie garnęła. Jedyne, co jej pozostawało, to rysowanie. Rysowała dniami i nocami, dając upust złości i upokorzeniu. Z kartek zawieszonych na ścianach jej celi spoglądały na nią postacie z jej snów. Nie chciała spać. Ale gdy zmuszona zmęczeniem zamykała oczy, znów stawała na polanie przed tamtym strasznym człowiekiem. Mimo że nie była w stanie sobie przypomnieć żadnej konkretnej sytuacji, w której mogła go spotkać, miała przeczucie, że gdzieś go już widziała i to jego wina, że tu wylądowała.

Wreszcie razem z pielęgniarzami stanęła przed metalowymi drzwiami do swojego pokoju i weszła do środka. Gdy usłyszała za sobą szczęk obracanych kluczy i kroki pielęgniarzy oddaliły się, osunęła się na podłogę, płacząc. Miała dość. Każdy kolejny dzień upodabniał ją do tych szaleńców i wyczerpywał coraz bardziej. Czuła, że to miejsce sprawia, że ludzie, którzy trafiają tu z niewielkimi zaburzeniami, kończą jako szaleńcy. Miała wybór: albo stać się jedną z nich, albo ze sobą skończyć. Nie chciała podejmować decyzji, ale jej brak też był wyborem. A wszystko przez głupi sen. Powracał, tak jakby nigdy nie chciał się zakończyć. Zaczynała gubić granicę między jawą a wyobraźnią. Oddałaby wszystko, by to się wreszcie skończyło.

Nagle w ciszy panującej w pokoju i zakłócanej jedynie szlochem Julii dał się słyszeć kobiecy głos.

– To, co ty uważasz za przekleństwo, wielu potraktowałoby jak najlepszy dar. – Głos był jednocześnie cichy i potężny. Kiedy się go słuchało, miało się wrażenie, jakby na ciało spadały kaskady lodowatej wody.

Julia poderwała się z podłogi, z przerażeniem rozglądając się dookoła. Czuła, że dzieje się coś nienaturalnego, ale jednocześnie brzmienie głosu niewidocznej kobiety uspokajało ją i napawało czymś w rodzaju nostalgii.

– Co? Kto tu jest!? – krzyknęła ze strachem.

– Zaraz… Ty mnie słyszysz? – zdziwiła się nieznajoma. – Do tej pory choć nie wiem, jak bym krzyczała, nic do ciebie nie docierało.

– Co się dzieje? Przecież nikogo tu nie ma – jęknęła Julia, czując, że zaraz znów się rozpłacze.

– Zależy, co rozumiesz przez „tu”. W tym pokoju jesteś tylko ty. Ale ja jestem w tobie. – Nieznajoma wydała z siebie odgłos podobny do mruczenia kota, tylko o wiele niższy i głębszy.

– Chyba już zaczynam szaleć – szepnęła ze zgrozą dziewczyna.

– Jeśli uważasz mnie za szaleństwo, to powiem ci, że nosisz mnie od co najmniej siedmiu lat! Co prawda, wygląda na to, że twoje ciało dopiero teraz dopuściło mnie do ciebie – zaśmiała się nieznajoma.

Śmiech sprawił, że dziewczyna poczuła się, jakby ktoś z zimnej wody wrzucił ją prosto do gorącego źródła. Najpierw przeszły ją dreszcze, jednak po chwili poczuła, jak całe jej ciało się odpręża, co, zamiast ją uspokoić, tylko przeraziło ją bardziej.

– Wynocha z mojej głowy! – krzyknęła Julia.

– Niestety, nie mam na to wpływu. Zresztą, gdybyś jakimś cudem znalazła sposób na pozbycie się mnie, nie skończyłoby się to dla ciebie zbyt dobrze.

– Czym ty, do cholery, jesteś?

– Nie poznajesz mnie? Jestem panterą z twojego snu. – Nieznajoma lekko zamruczała, jakby na potwierdzenie swoich słów.

Te słowa sprawiły, że Julię zamurowało. Nie spodziewała się usłyszeć takiej odpowiedzi. Nikt prócz niej nie wiedział o tym, co widzi w snach. Mimo że lekarze często ją o to pytali, ona nie chciała o tym mówić. Czuła, że to mogłoby oznaczać jakąś katastrofę, więc ukrywała to dosłownie przed wszystkimi. Jedyną rzeczą, która mogłaby to zdradzić, były tworzone przez nią rysunki, ale nie było opcji, by ktokolwiek, kto je widział, mógł skojarzyć je z jej chorobą. Teraz już miała pewność, że w pokoju nikogo nie ma i że głos może być jedynie wytworem jej wyobraźni. To przeraziło ją jeszcze bardziej. Zdała sobie sprawę, że naprawdę zaczęła wariować. Starała się myśleć logicznie, jednak jej umysł w tej chwili wypełniał chaos.

– Wynoś się! I zabieraj te cholerne sny!

– Mówiłam ci już, że nie mam na to wpływu. A co do snów, to nie ja je wywołuję. Ktoś chce, byś dzięki nim coś zrozumiała. Ten sam, kto sprawił, że jestem tutaj.

– Co się ze mną dzieje? – Przerażona nastolatka nie dowierzała własnym zmysłom. – To musi być sen… To sen, to tylko sen…

– Nie jestem snem. Nie licz na to. Ale mogę pomóc ci go zakończyć.

– Serio? – zapytała dziewczyna z niedowierzaniem, które nie było wywołane przez słowa wydostające się z jej głowy, a przez to, że zaczynała w nie podświadomie wierzyć.

– Tak. Posłuchaj, żeby zakończyć sny, musisz znaleźć ich twórcę. A w tym celu powinnaś najpierw stąd uciec.

– Niby jak? Nikt stąd nie ucieknie. – Dziewczyna zagryzła szczękę tak, aż poczuła, jak jej zęby zaczynają niebezpiecznie się uginać.

– Zwyczajny człowiek tak. Ty jednak masz pewne umiejętności…

– Jakie znowu umiejętności?

– Dzięki temu, że mnie nosisz, posiadasz władzę nad wodą, możesz ją kontrolować i kazać jej robić, co zechcesz – tłumaczyła nieznajoma miłym tonem, zupełnie innym niż lekarze w tym ośrodku.

– Nie. W to nie uwierzę. To już przesada. – Julia chwyciła się za głowę i oparła się o ścianę.

Czuła, że jeśli ten koszmar zaraz się nie skończy, to albo stanie się szaleńcem, uciekającym przed głosami, których nikt inny nie słyszy, albo zacznie wierzyć w to, co podpowiada jej chory umysł. Już sama nie wiedziała, co byłoby gorsze.

– Jeśli nie uwierzysz, to się nie nauczysz. Wiem, co teraz przeżywasz. Wydaje ci się, że zaczęłaś wariować, a ja jestem tylko wytworem twojej wyobraźni. Jednak mogę cię zapewnić, że jesteś zupełnie zdrowa i normalna. Daję ci możliwość przekonania się o tym na własnej skórze. Jeśli uda ci się zawładnąć wodą, to będzie mówiło samo za siebie, jeśli nie, to obiecuję ci, że nie odezwę się więcej, póki sama mnie o to nie poprosisz.

– Jasne. Będę władała wodą. Każę deszczowi zerwać mury i mnie stąd wynieść – prychnęła Julia z ironią, starając się przezwyciężyć swoje coraz bardziej chaotyczne myśli.

– Lepiej coś mniej pokaźnego, najpierw musisz się nauczyć – odparła nieznajoma spokojnym i lekko rozbawionym tonem.

– No niech ci będzie. Tylko na czym? W tym pokoju nie ma żadnej wody.

– Jest. Woda jest wszędzie. Musisz ją wyczuć. Usłyszeć i zrozumieć. Wtedy będziesz mogła jej wszystko rozkazać. Na początku będzie trudno. Zaczniesz od małych kropelek. Gdy już się nauczysz, będziesz potrafiła nawet zrobić falę tsunami na pustyni.

– Załóżmy, że ci wierzę i nie jesteś jedynie wytworem mojej wyobraźni. Jeśli mówisz prawdę, to jak niby mam nad tym zapanować?

– Skup się. Wycisz. Musisz usłyszeć jej szmer. Musisz poczuć ją w sobie i poza sobą.

– Postaram się.

Nastolatka skupiła się, cały czas wątpiąc i dziwiąc się w duchu temu, co robi. Powoli jej oddech się wyrównywał i pogłębiał. Z ciszy zaczynały wyłaniać się dźwięki. W rurach chlupotała woda. Gdzieś daleko pod nią szumiała rzeka, rozbijając się o skały klifu, na którym stał psychiatryk. Nad ośrodkiem przetaczała się burza i deszcz uderzał jednostajnie o dach kilka pięter wyżej. Teraz, gdy skupiła się na tym, co robi, poczuła, że to, czego doświadcza w tej chwili, przestało mieć jakiekolwiek oznaki, jakby było tylko wytworem jej umysłu. Odczuwała przytłaczającą moc wody, krążącej w świecie dookoła niej. Czuła, że jej ciało rwie się na kawałki pod wpływem jakiegoś dziwnego rodzaju energii, która wychodziła od niej i trafiała do każdej cząsteczki wody, tworząc więź między nią a żywiołem. Z każdą chwilą lepiej rozumiała tę zagmatwaną drogę, jaką każda kropla pokonywała dookoła niej. Poczuła, jak woda w jej wnętrzu krąży, rozprowadzając życiodajne składniki. Gdy zobaczyła w swojej głowie obraz otaczającej ją wody, wiedziała, że jest w stanie wpłynąć na ruchy tej przytłaczającej ją potęgi. Wydała rozkaz. Mała kropelka potu oderwała się od jej czoła i powoli popłynęła po podłodze w kierunku drzwi. Jednak zanim do nich dotarła, znieruchomiała. W tym momencie wyczerpana dziewczyna straciła przytomność i upadła na podłogę.

Rozdział 4

Dwa tygodnie zajęło jej przyzwyczajenie się do nowej sytuacji. Dwa tygodnie nieustannego zdziwienia i niedowierzania w to, co sama jest w stanie zrobić. Już nie miała wątpliwości, że to, co powiedziała jej pantera, jest prawdą. Mimo że to wszystko wydawało jej się całkowicie nierealne, fakty mówiły same za siebie. Była w stanie kontrolować wodę. Początkowo bała się tego. Jej ciało i psychika nie były przyzwyczajone do odczuwania czegoś takiego. Jednak z każdym treningiem, który nadzorowała pantera, dając jej instrukcje i rady, uczucie przytłoczenia znikało, a pojawiała się pewność siebie, a także jakieś dziwne przywiązanie i zrozumienie tego żywiołu.

Mimo że początek tego wszystkiego mocno rozchwiał Julię, to po kilku dniach zdała sobie sprawę, że nowa sytuacja jest o wiele lepsza od tego, co czuła do tej pory. W końcu znów miała jakiś cel. Stała się weselsza i bardziej opanowana. Poza tym przestała bać się snów. Od kiedy poznała prawdę o tym, co oznaczają, zaczęła traktować je jako coś naturalnego. Dzięki temu wreszcie mogła dobrze się wyspać. Lekarze także zauważyli w niej pewną zmianę. Pozwolili jej na częstsze opuszczanie pokoju, by mogła przebywać z pozostałymi pacjentami we wspólnej sali. Jednak Julia wolała zostawać w swoim pokoju. Nie miała tu nikogo, z kim chciałaby rozmawiać. Było tu wprawdzie kilka dziewczyn w jej wieku, ale kiedy się pojawiała, to patrzyły na nią niechętnie, tak że nastolatka nawet nie chciała myśleć o zagadaniu do nich. Za to będąc w pokoju, mogła bez przeszkód poświęcić się treningowi swoich nowych umiejętności i rozmowie ze zwierzęciem w swojej głowie. Pantera tłumaczyła jej, jak powinna postępować z mocą i odpowiadała na pytania. Wreszcie pewnego dnia zapytała dziewczynę:

– Zrozumiałaś już, dlaczego masz te sny?

– Nie zastanawiałam się nad tym. Myślałam, że to jakiś efekt uboczny mojej mocy. Czemu pytasz? – zdziwiła się Julia.

– One nie są wywoływane przeze mnie. Ktoś z zewnątrz powoduje, że śnią ci się określone rzeczy i chce, żebyś wiedziała, jaka jest prawda, ale ja niestety nie jestem w stanie ci tego wytłumaczyć.

– Dlaczego? – zaciekawiła się nastolatka.

– Ponieważ moim pierwszym wspomnieniem jest to, jak zostałam zaszczepiona w tobie. Nie wiem, dlaczego tak się stało i jaki powód miał człowiek, który to zrobił. Oczywiście, mogłabym ci o nim opowiedzieć, ale jeszcze nie jesteś na to gotowa. Czuję, że najpierw musisz dowiedzieć się, czemu masz w sobie mnie – tłumaczyło zwierzę.

– Co chcesz przez to powiedzieć? – Dziewczyna zaczynała się powoli domyślać, o co chodzi panterze, jednak wolała się upewnić.

– Dziś wyczułam, że w pobliżu znajduje się człowiek, dzięki któremu tu jestem. Podejrzewam, że chce się z tobą spotkać, ale decyzja należy do ciebie. Dlatego chcę, byś powiedziała, jak rozumiesz swoje sny.

– Zaraz… Ten starzec? On tu jest? – szepnęła Julia z lękiem. – Te sny są straszne. Nie wiem czemu, ale ten człowiek budzi we mnie jakiś niepokój, ale jednocześnie jest w nim coś, przez co naprawdę chcę go spotkać. Ale nie jestem pewna, czy to dobry pomysł.

– Rozumiem. Jednak to ty musisz zdecydować. Moim zdaniem powinnaś się z nim zobaczyć. Inaczej nigdy nie zrozumiesz, czego on od ciebie chce, a bez tego twoja moc jest niczym. Mimo że może się wydawać, że kontrola nad wodą jest potężną umiejętnością, co oczywiście jest prawdą, to bez pozostałych za wiele nie zdziałasz.

– Jakich pozostałych? – zdziwiła się Julia.

– Na tym świecie istnieją jeszcze inni, którzy jak ty noszą zwierzęta w sobie. Prócz mnie stworzono jeszcze siedem innych istot. Każde z nas odpowiada za inną moc.

– A więc nie jestem jedyna… – Dziewczyna nagle poczuła ulgę. – Ale czy to znaczy, że inni przyszli po mnie razem z tym starcem?

– Tego nie wiem. Jedyny sposób, by się o tym przekonać, to ucieczka stąd.

– Ale jak go znajdę? – zapytała Julia.

Chciała za wszelką cenę móc porozmawiać z mężczyzną. Miała do niego wiele pytań. Przede wszystkim musiała wiedzieć, dlaczego dał jej tę moc. Sama już nie wiedziała, czy powinna być za to wdzięczna, czy wprost przeciwnie.

– On znajdzie ciebie. Ale żeby miał na to szansę, najpierw musimy stąd uciec.

Dziewczyna milczała. Nie wątpiła już w to, że pantera nie jest jedynie wytworem jej wyobraźni, jednak cały czas nie czuła się z tym na tyle pewnie, by zdać się na swoją moc i poświęcić właściwie wszystko, co jej jeszcze zostało z życia, na coś, co mogło okazać się tylko złudzeniem. Ale cóż, czy miała coś do stracenia? Gdy wylądowała w tym miejscu, wszelkie nadzieje o normalnym życiu prysły. Nawet gdyby udało jej się kiedyś stąd wyjść, ludzie i tak traktowaliby ją w pewnym stopniu jak wariatkę. Rodzice także już się jej wyrzekli, godząc się, by tu trafiła, właściwie sami się do tego przyczynili. Dobrze wiedziała, że to oni poprosili, by znalazła się w tym konkretnym miejscu. Niby zrobili to, ponieważ ten ośrodek miał dobre opinie i był o wiele lepszy niż miejsce, w którym zamknięto by ją po jej ataku na lekarza w szpitalu, ale nie ruszyli nawet palcem, by powstrzymać decyzję o zamknięciu jej gdziekolwiek. Dlatego też dziewczyna w końcu powiedziała:

– Dobrze, ale nie wiem, czy dam radę.

– Dasz, zaufaj mi – odrzekła pantera tym swoim życzliwym, szczerym tonem, który tak uspokajał Julię.

Następnego dnia była już gotowa. Rano po śniadaniu, zamiast do swojego pokoju, poszła z innymi do wspólnej sali, mieszczącej się na końcu korytarza, przy którym znajdowały się pokoje pacjentów. W przeciwieństwie do pozostałych pomieszczeń tutaj okna nie miały wielkości kartki A4, jednak zostały zabezpieczone drucianą siatką. Był to jeden z powodów, dla których większość osób tu przychodziła. Okna wychodziły na drogę, za którą widać było pokryte gęstymi lasami niewysokie góry. Prócz widoku za oknem nie było tu właściwie niczego ciekawego, jedynie kilka pufów poustawianych w kątach oraz wmurowany w ścianę stary telewizor, który zawsze pozostawał wyłączony. Gdy Julia tu weszła, kilka pacjentek spojrzało na nią zdziwionym i nieprzychylnym wzrokiem, ale widząc, że ta podeszła do okna i oparłszy się o parapet, obserwuje otoczenie, przestały się nią zajmować i tylko od czasu do czasu zerkały w jej kierunku. Ostatecznie stała się im zupełnie obojętna. Na to właśnie czekała nastolatka. Z lekkim westchnieniem zdjęła ręce z parapetu i przeciągnąwszy się lekko, poszła w kierunku łazienki.

Toaleta była jedynym miejscem, w którym okno zabezpieczono żelazną kratą. Nie było ono duże, jednak dało się w nim zmieścić. Problemem była wysokość, na którym się znajdowało. W normalnych okolicznościach nie byłoby szans, by Julia zdołała sięgnąć do okna. Nawet podskakując z całych sił, zostałoby jej jeszcze kilka centymetrów, których brakuje przy sięganiu po coś na górnej półce w kuchni. Teraz jednak nie stanowiło to dla niej żadnej przeszkody. Skupiła się. Z kranów zaczęła lecieć woda, lecz zamiast trafiać do odpływu, uformowała się w strumień, który popłynął w kierunku ściany, a następnie wspiął się po niej aż do krat w oknie, po czym rozerwał je swoją siłą. Powoli żelazne sztaby gięły się pod naporem wody, a biała farba, którą je pomalowano, pękała i spadała całymi płatami na podłogę. W końcu utworzyło się przejście, na tyle szerokie, że dało się przez nie przecisnąć. Teraz Julia podskoczyła i chwyciła się kurczowo wodnego ramienia, które zamiast się rozprysnąć, ugięło się lekko, jakby było wykonane z elastycznego materiału. Dziewczyna zaczęła się wspinać, aż zdołała chwycić za okienną ramę i podciągnąć się tak, że jej nogi znalazły oparcie we wnęce, w której znajdowała się szyba. Teraz pozostawało jedynie otworzyć okno. Julia wydała w myślach rozkaz, a strumień wody wcisnął się pomiędzy szczeliny framugi i po chwili rozsadził ją tak, że szkło zachybotało się gwałtownie i wypadło, po czym poleciało gdzieś na ziemię.

Julia zdobyła się na odwagę i wyjrzała. Po drugiej stronie była przepaść. Zadrżała i zdała sobie sprawę, że się boi.

– Nie, nie dam rady – powiedziała przestraszona.

– Dasz, uwierz w siebie. Wiem, ile już potrafisz. W dole biegnie rzeka, wystarczy, że pomyślisz, a ona zrobi to, co zechcesz – przekonywała pantera.

– Na pewno? – Nastolatka nie wydawała się przekonana.

– Tak. Gdybym miała jakiekolwiek wątpliwości, to bym ci powiedziała.

– No dobrze…