Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Redakcja naukowa - Anna Parzymies
Atak 11 września 2001 roku na Światowe Centrum Handlu i na Pentagon spowodował na całym świecie szczególne zainteresowanie islamem, ponieważ o ten akt terroryzmu obwiniano muzułmańskich fundamentalistów powiązanych z organizacją Al-Kaida. Bezpośrdenio po tej tragedii muzułmanie doświadczyli wielu negatywnych, a niekiedy nawet wrogich, reakcji ze strony wyznawców innych religii, gdyż inspiracji tych wydarzeń doszukiwano się w islamie i jego zasadach. W książce Czytelnik znajdzie wiele informacji i opinii znanych specjalistów - orientalistów i politologów - na temat cywilizacji muzułmańskiej, islamu i mentalności jego wyznawców.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 476
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Redakcja
Kinga Kwaterska
Korekta
Bogusława Jędrasik
Projekt okładki
Kinga Walter
© Copyright by Wydawnictwo Akademickie DIALOG 2003
Wydanie elektroniczne
Warszawa 2014
ISBN ePub: 978-83-63778-87-3
ISBN mobi: 978-83-63778-88-0
Wydawnictwo Akademickie Dialog
00-112 Warszawa, ul. Bagno 3/218
tel./faks 620 87 03
e-mail: [email protected]
www.wydawnictwodialog.pl
Plik ePub przygotowała firma eLib.pl
al. Szucha 8, 00-582 Warszawa
e-mail: [email protected]
www.eLib.pl
Anna Parzymies
Słowo wstępne
Przedstawiając Czytelnikom pracę zbiorową Islam a terroryzm, należałoby na wstępie wyjaśnić, czy dwa pojęcia zawarte w tytule powinny być w ogóle ze sobą łączone. W wypowiedziach i publikacjach dziennikarzy oraz polityków, po ataku na Światowe Centrum Handlu (WTC) i na Pentagon, łączenie, przeciwstawianie, upraszczanie różnych pojęć – niekiedy nawet w sposób pozbawiony logiki – jest zjawiskiem częstym. Tłumaczy się to tym, że mamy tu najczęściej do czynienia z góry postawioną tezą, której celem jest przekonanie lub wywołanie oburzenia adresatów owych wypowiedzi lub publikacji. W przypadku badacza, który na ogół dąży do obiektywnego przedstawienia i objaśnienia faktów, konieczne jest uzasadnienie, dlaczego łączymy jedną z trzech objawionych religii świata z terroryzmem – zjawiskiem mającym wyraźnie negatywne konotacje. Wyjaśnijmy przede wszystkim, jak rozumiemy te dwa pojęcia.
Terroryzm jest pojęciem ściśle określonym i jednocześnie bardzo pojemnym. Oznacza przemoc i bandytyzm. To samo znaczenie jest zawarte w wyrazie pochodnym terrorysta, oznaczającym wykonawcę czynności. W znaczeniu politycznym i wojskowym terroryzm jest świadomym użyciem przemocy lub groźby przemocy do osiągnięcia celów politycznego, ideologicznego lub religijnego. Tak jak wiele innych terminów deprecjacyjnych, jest to termin nacechowany emocjonalnie. Określając daną czynność jako terrorystyczną oraz nazywając osobę wykonującą tę czynność terrorystą, wyrażamy jednocześnie nasz negatywny, dezaprobujący stosunek do samej czynności, do sposobów wykonywania i niekiedy motywów, jakimi kierują się jej wykonawcy.
Nasze potępienie czy negatywny stosunek są wynikiem subiektywnej oceny – dane zachowanie nie musi być tak samo ocenione przez innych. To, co dla jednej osoby, grupy osób lub państw jest terroryzmem, inni mogą uważać za walkę w słusznej sprawie. Żeby nie szukać daleko przykładów tej rozbieżności w użyciu terminu, przypomnijmy tylko, że dla niemieckiego okupanta np. walka partyzantek polskiej, jugosłowiańskiej, greckiej była działaniem terrorystycznym, bandyckim, podczas gdy narody Polski, Jugosławii, Grecji traktowały ją jako swój obowiązek i jako jedyne słuszne zachowanie wobec okupanta. Okupant, ze swojej strony, głosił, że zwalczając partyzantkę, prowadzi walkę z terroryzmem w celu ochrony ludności cywilnej. Dla partyzantów narażanie życia cywilów było ofiarą nie do uniknięcia, ponoszoną w słusznej sprawie.
Wracając do tematu tej publikacji, trzeba stwierdzić, że takie czyny, jak atak na Światowe Centrum Handlu i Pentagon, które w naszym rozumieniu są jednoznacznie czynami terrorystycznymi, dla muzułmańskich fundamentalistów stanowią największą i szlachetną ofiarę na rzecz celów wyższych. Wojna z terroryzmem, w którą zaangażowały się Stany Zjednoczone, spowodowała jeszcze większą dwuznaczność w rozumieniu tego terminu, tym bardziej że w 1987 roku USA wspólnie z Izraelem głosowały przeciwko uchwaleniu rezolucji potępiającej terroryzm. Po 11 września terroryzm został jednak nie tylko potępiony, ale też zaczęto go zwalczać wszelkimi sposobami. O terroryzm zostały oskarżone nie tylko grupy osób, organizacje, ale również państwa – na podstawie nie zawsze jasnej, jednoznacznej i uzasadnionej argumentacji. Doszło do tego, że Stany Zjednoczone i fundamentaliści muzułmańscy zaczęły wzajemnie się oskarżać o terroryzm. Stany Zjednoczone są coraz częściej postrzegane jako siła terrorystyczna[1]. Coraz częściej mówi się o terroryzmie państwowym i o tym, że walka z terroryzmem też może być czynem terrorystycznym, powodującym ofiary wśród niewinnych ludzi. Nadmiernie rozszerzanie pojęcia terroryzm powoduje zacieranie się jego pierwotnego znaczenia. Zaczyna być ono używane jako zwykła inwektywa, a w życiu politycznym jako oskarżenie o bardzo pojemnej zawartości. W prawie międzynarodowym termin terroryzm, podobnie jak i termin agresja, nie są jeszcze precyzyjnie określone.
Islam jest trzecią i ostatnią, po judaizmie i chrześcijaństwie, religią objawioną świata. Nie neguje on dwóch wcześniejszych religii. Wyznawcy islamu uznają proroków judaizmu i chrześcijaństwa, twierdzą jednak, że Jezus Chrystus jest tylko jednym z proroków, a nie Synem Bożym. Następną teologiczną rozbieżność z chrześcijaństwem stanowi odrzucenie przez muzułmanów Trójcy Świętej, uważanej przez nich za negację idei Boga jedynego, który nie może mieć trzech postaci, gdyż oznaczałoby to odejście od mono-teizmu. Przedstawianie na obrazach Boga Ojca, Jezusa Chrystusa, Matki Boskiej i innych świętych oraz czczenie tych obrazów uważane jest w islamie za bałwochwalstwo. Pozostałe różnice między islamem a chrześcijaństwem są głównie natury rytualnej i w znacznym stopniu kulturowej. Nawet stosunek do kobiet w obu religiach nie jest tak odmienny, jak nam obecnie się wydaje[2]. Wyznawcy judaizmu i chrześcijaństwa są uważani przez muzułmanów za ludzi tkwiących w błędzie, chociaż wyznających tego samego Boga.
Postrzeganie islamu przez chrześcijan jest sprawą bardziej złożoną, ponieważ – z powodu późnego pojawienia się islamu jako religii – nie znajdujemy w Piśmie Świętym wypowiedzi na jego temat. Stosunek do wyznawców islamu określony jest więc nie przez proroków, ale przez duchowieństwo, bez uczestnictwa Boga. Duchowieństwo chrześcijańskie nie uznawało boskiego pochodzenia islamu, muzułmanie więc byli traktowani jako niewierni. Do dzisiaj taki jest stosunek Kościołów chrześcijańskich do islamu. W najlepszym przypadku uznaje się, że na początku swego działania prorok Mahomet mógł rzeczywiście realizować misję boską, ale jego późniejsze działania – przede wszystkim podboje – były podyktowane jedynie racjami politycznymi.
Podsumowując można stwierdzić, że na płaszczyźnie wiary nie ma różnicy w postrzeganiu sprawy innowierców. Zarówno muzułmanie, jak i chrześcijanie mówią o błędzie w interpretacji woli boskiej i próbują naprawić te błędy perswazją, polegającą z jednej strony na ewangelizacji, z drugiej zaś na islamizacji, czyli nawracaniu. Niezależnie od sztywnych pozycji zajmowanych przez wyznawców obu religii dialog między nimi toczył się nieustannie i nadal prowadzone są dyskusje oraz spotkania, zazwyczaj w gronie intelektualistów lub polityków.
Spróbujmy teraz pokrótce odpowiedzieć sobie na postawione wyżej pytanie, czy łączenie terroryzmu z islamem – bądź z jakąkolwiek inną religią albo ideologią – jest właściwe. Czy religie i ideologie, stawiające sobie za cel porządkowanie zasad współżycia między ludźmi na ziemi na pewnym etapie rozwoju społecznego, w okresie gdy dotychczasowe zasady okazują się nieskuteczne, mogą być źródłem terroryzmu?
Każda religia i każda ideologia zaczyna swoje istnienie od przeciwstawienia się zastałemu porządkowi w celu jego naprawy, udoskonalenia lub dokonania zmian. Każda osoba wierząca w słuszność swoich przekonań, czy to z inspiracji sił nadprzyrodzonych, czy też nie, zwraca się do szerszego kręgu osób w celu przekazania im tych przekonań. Ponieważ nie zawsze znajduje zrozumienie, a niekiedy nawet napotyka na zdecydowany opór, poszukuje innych metod wdrażania w umysły innych ludzi tego, w co wierzy i do czego jest przekonana. Sięganie po przemoc to częsty sposób przekonywania innych do swoich racji i wierzeń w sytuacji silnego zaangażowania. W jakim momencie wyznawca religii może wybrać drogę przemocy? Wydaje się, że w każdym. Przede wszystkim, gdy pragnie narzucić swoją „jedyną słuszną” ideologię. Również wtedy, gdy po pozyskaniu większego kręgu wyznawców zaczyna borykać się z problemami władzy, z problemami politycznymi i ekonomicznymi. Następnie gdy inna religia lub ideologia zaczyna zagrażać jego dominacji. Wreszcie, kiedy znajduje się w obliczu utraty władzy i panowania nad wiernymi, a także po utracie tej władzy.
Nawet jeśli ograniczymy się tylko do dwóch największych religii świata – chrześcijaństwa i islamu – możemy wymienić niezmiernie wiele przykładów, ilustrujących każdy z wymienionych wyżej etapów. Pozostając tylko przy pierwszym etapie, czyli przy nawracaniu, należy stwierdzić, że zarówno w przypadku chrystianizacji, jak i islamizacji, nie zawsze odbywało się to pokojowo, drogą cierpliwej perswazji. Częstym zjawiskiem było wymuszanie przyjęcia nowej religii metodami siłowymi, które dzisiaj nazwalibyśmy przemocą, terrorem lub szantażem ekonomicznym. Żadna z religii nie odmawiała sobie prawa do złego, najoględniej mówiąc, traktowania, wyznawców innych religii, jeżeli tylko miała nad nimi przewagę polityczną, wojskową lub ekonomiczną. Przypadki pokojowego, równoprawnego współistnienia różnych religii i ideologii zdarzają się głównie w warunkach równowagi sił.
Mając te fakty na uwadze, można sformułować dwie możliwe oceny religii jako źródła terroryzmu. Pierwsza odrzuca teorię, że jakakolwiek religia może być źródłem terroryzmu, wychodząc z założenia, że różnice religijne nigdy nie były rzeczywistymi przyczynami konfliktów, wojen, terroru, kolonizacji lub nierównego traktowania wyznawców innej religii ze strony jednostki, grupy osób czy władzy. Często natomiast były osłoną, uzasadnieniem, usprawiedliwieniem różnych wymienionych już zachowań. Uznaje się, że jest jednak pewna kategoria ludzi, którzy w określonych warunkach politycznych, społecznych i ekonomicznych są przekonani, że postępują w imieniu wiary. Są to tak zwani integryści, fundamentaliści, fanatycy religijni, których nie brak i nie brakowało we wszystkich trzech religiach i we wszystkich ideologiach. Ich pojawienie się i ich popularność w danym społeczeństwie wiąże się na ogół z powstaniem jakiejś niekorzystnej sytuacji, z którą nie mogą sobie poradzić, a więc wynika z poczucia bezsilności. Według zwolenników tego poglądu problem polega na tym, że choć motorem działania ekstremistów lub fanatyków jest religia, to nie religia spowodowała powstanie sytuacji sprzyjającej ich działaniom.
Druga ocena wskazuje na religię jako podstawowe źródło wszelkiego zła. „Zostało już nieraz powiedziane, że religie, wszystkie bez wyjątku, nigdy nie służyły zbliżeniu i pogodzeniu ludzi – wręcz przeciwnie – zawsze były i w dalszym ciągu są, przyczyną nieopisanych cierpień, rzezi, monstrualnej przemocy fizycznej i duchowej, stanowiącej jeden z najbardziej ponurych rozdziałów nędznej historii ludzkości. Chociażby ze względu na szacunek dla ludzkiego życia należy mieć odwagę i ogłosić wszystkim te oczywiste, łatwe do udowodnienia prawdy[3]”.
Nie jest naszym celem dokonanie wyboru między jedną a drugą oceną. W przypadku tej książki, będącej dziełem polskich islamologów, chodzi jedynie o wprowadzenie do problematyki wywołanej przez wydarzenia z 11 września 2001 roku. Islam i jego wyznawcy, po ataku na WTC i Pentagon, byli wielokrotnie, przez ludzi o różnych poglądach, przedstawiani w sposób niezgodny z naszą wiedzą o tej religii i z naszymi przekonaniami co do jej społecznej roli. Taka sytuacja zachęca do refleksji i wywołuje równocześnie konieczność wyjaśnienia sobie i innym pewnych kwestii. W szumie medialnym, powstałym po wydarzeniach z 11 września, usprawiedliwionym zresztą, nie zabrakło również głosów polskich islamologów. Staraliśmy się przekazać nasz punkt widzenia w różnych audycjach radiowych i telewizyjnych oraz na łamach prasy. Ograniczenia czasowe i ilościowe w mediach z jednej strony, oraz ogromne zainteresowanie społeczeństwa islamem i jego związkami lub brakiem związków z terroryzmem z drugiej, przekonały nas o potrzebie szerszej i bardziej udokumentowanej wypowiedzi na ten temat.
Nasilenie zainteresowania islamem zaczęło się jeszcze przed 11 września 2001 roku i wiązało się z wojną domową w Jugosławii, gdzie islam był ważnym elementem wydarzeń. Po tragicznych wydarzeniach w Nowym Jorku i w Waszyngtonie na naszych uniwersytetach, wśród studentów, w mediach i na różnych spotkaniach publicznych, na które byliśmy zapraszani, te dwie sprawy były często łączone. W świadomości naszych rozmówców dało się odczuć bardzo duży zamęt. Głównym problemem był fakt, że muzułmanie raz byli przedstawiani – na terenie Bośni i Kosowa, gdzie aktywnie działały muzułmańskie organizacje fundamentalistyczne, oskarżone później o inspirowanie zamachów z 11 września – jako niewinne ofiary serbskich i chorwackich nacjonalistów, jako walczące o demokratyczne zmiany, a drugi raz, już po zamachach na obszarze Stanów Zjednoczonych, jako fanatyczni terroryści mordujący na oślep niewinnych ludzi. Na pytania dotyczące tej kwestii nie zawsze jesteśmy w stanie dać wyczerpującą odpowiedź z tego przede wszystkim względu, że muzułmanie nie byli jedynymi uczestnikami tych wydarzeń zarówno na scenie bałkańskiej, jak i na amerykańskiej. I w jednym, i w drugim przypadku ich partnerami były Stany Zjednoczone, których politykę trudno nam w sposób kompetentny oceniać, bowiem nie jesteśmy specjalistami w tej dziedzinie.
Natomiast reakcja społeczeństw muzułmańskich na tragiczne wydarzenia na Bałkanach i w USA oraz ich ocena jest nam znana dzięki lekturze prasy wydawanej w języku arabskim, perskim, tureckim i innych językach orientalnych oraz dzięki kontaktom z naukowcami, dziennikarzami i innymi przedstawicielami tych społeczeństw. Kontakty te bardzo sobie cenimy, nie tylko ze względu na opinie, które wyrażają poszczególne publikacje, media i osoby, wzbogacając naszą wiedzę, ale też dlatego, że pomagają nam one uniknąć natrętnej i nierzadko kłamliwej propagandy. Przedstawiając opinie społeczeństw krajów muzułmańskich szerszemu gronu polskich Czytelników, staraliśmy się czynić to bez przesadnego obciążania naszych wywodów skomplikowanym aparatem naukowym. Często w sprawach bieżących opieramy się na prywatnych rozmowach, niepublikowanych jeszcze wynikach badań, do cytowania których nie jesteśmy upoważnieni. Unikamy również cytowania innych dzieł w odniesieniu do tematów historycznych i teologicznych, które są przez nas poruszane. Cytujemy natomiast publikacje w języku polskim i w językach europejskich.
O islamie polskie społeczeństwo wie niewiele, ale w żadnej mierze nie można powiedzieć, że istnieje jakaś ogólna niechęć, a tym bardziej nienawiść do islamu. Najwłaściwszym określeniem stosunku Polaków do tej religii jest obojętność. Wiedza o islamie często ogranicza się do informacji dotyczących wielożeństwa, postu i społecznej pozycji kobiet. Główną tego przyczyną jest to, że wyznawców islamu jest w Polsce niewielu i w konsekwencji kontakty z muzułmanami są rzadkie i raczej przypadkowe. Mimo że studia islamistyczne na uniwersytetach polskich mają już wieloletnią historię[4], mimo wysiłków wykształconych tam islamologów dążących do popularyzacji wiedzy o islamie[5] wydarzenia z 11 września uwidoczniły głęboką niewiedzę polskiego społeczeństwa i ogromne zapotrzebowanie na konkretne informacje, które wyjaśniłyby to, co się stało[6]. Kiedy zainteresowanie tą tematyką gwałtownie wzrosło, okazało się, że aby je zaspokoić, nie bardzo można liczyć na media, gdyż cały czas przekazywały one informacje płynące ze źródeł tylko jednej ze stron, czyli Stanów Zjednoczonych. Jeśli podawano informacje uzyskane od strony muzułmańskiej, jak na przykład ze stacji telewizyjnej Al-Dżazira, to najczęściej służyły one tylko potwierdzeniu założonej tezy.
Amerykańskim środkom informacji zarzucić można wszystko, ale nie brak profesjonalizmu. Jest to jednak specyficzny profesjonalizm. W sprawach polityki polega on – między innymi – na tym, że media odgrywają rolę pośrednika między elitą rządzących i rządzonymi. Dostępne, czyli maksymalnie uproszczone, relacjonowanie, wyjaśnianie intencji, sporów i debat elit mających władzę oraz, w razie potrzeby, usprawiedliwianie ich decyzji, jest tu miernikiem profesjonalizmu dziennikarza. W momencie, w którym dziennikarz odchodzi od założonego przez konkretną gazetę, czasopismo lub stację telewizyjną stanowiska i próbuje przedstawić własny, czyli inny, punkt widzenia albo porusza problemy, o których elity wolałyby nie mówić, kończy się jego profesjonalizm. Nie chodzi tu oczywiści tylko o elity władzy, ale również – a być może w jeszcze większym stopniu – o elity gospodarcze i finansowe, które są zleceniodawcami, właścicielami bądź sponsorami mediów.
W związku z tym informacje i komentarze pochodzące z amerykańskich środków masowego przekazu, przenoszone poza Stany Zjednoczone, nie zawsze są zrozumiałe i nie zawsze odpowiadają na pytania nurtujące inne społeczeństwa. Jeżeli dla większości Amerykanów stwierdzenie, że zły terrorysta nienawidzi Stany Zjednoczone za kwitnący w nich dobrobyt i za wolność osobistą, jest wystarczające, nie znaczy to, że przekonuje ono również inne społeczeństwa, na przykład polskie. W przypadku zwykłego Amerykanina pojęcie terrorysta, zastąpiło pojęcie komunista, będące wcześniej synonimem zła. Zastąpienie to w niczym nie narusza stereotypów i wyobrażeń tegoż Amerykanina o sobie i reszcie świata. Dociekliwość ludzi spoza Ameryki nie zawsze jednak daje się zaspokoić prostym podziałem na dobro i zło, przy czym koniecznie dobro to my i w konsekwencji wszelkie zło to oni. Ten brak elementarnej obiektywności ocen jest niekiedy rażący i kojarzy się nam z moralnością Kalego.
Informacje i oceny amerykańskich mediów są jeszcze mniej akceptowane przez społeczeństwa krajów muzułmańskich. Muzułmanie koncentrują się na innych wartościach. Amerykańska wolność często kojarzy im się z moralną rozwiązłością i powszechną przestępczością, z nieograniczoną władzą pieniądza i pogonią za zyskiem, a w kwestii kobiet z „kastrującym” modelem zachowania amerykańskiej kobiety, który jest nie do przyjęcia dla muzułmanów zarówno dla mężczyzn, jak i dla kobiet[7]. Dodatkowym źródłem nieporozumień jest fakt, że społeczeństwa krajów muzułmańskich wiedzą o Stanach Zjednoczonych i o zachodniej mentalności dużo więcej, niż Amerykanie wiedzą o nich. Warstwa inteligencji w krajach muzułmańskich i – w dużym stopniu – klasa średnia są z reguły dwujęzyczne i posługiwanie się angielskim lub francuskim nie sprawia im żadnych trudności. Ta pozostałość po kolonializmie powoduje dodatkowo jeszcze to, że informacje docierają tu szybko i bezpośrednio. Ocenę informacji z radia czy telewizji angielsko- lub francuskojęzycznych dokonuje się na miejscu, bez czyjegokolwiek pośrednictwa.
Siła medialna Stanów Zjednoczonych zaczyna być również nieskuteczna w przypadku krajów postkomunistycznej Europy. Chodzi tu głównie o różnice w doświadczeniu historycznym, które kształtuje zbiorową świadomość. Doświadczenia wojenne tych krajów różnią się od amerykańskich przede wszystkim tym, że Amerykanie walczyli poza granicami własnego kraju i ludność cywilna ma niejasne wyobrażenie o tym, jak wygląda wojna. W Europie natomiast, szczególnie starsze pokolenie, pamięta doskonale nie tylko okrucieństwa wojny, ale również wszystko, co jej dotyczy. To powoduje, że niektóre informacje amerykańskie, dotyczące na przykład konfliktu w Kosowie, natychmiast rozpoznawano jako fałszywe[8]. Rezerwa, z jaką mieszkańcy Europy Środkowej i Wschodniej odnoszą się do wszelkich, nie tylko amerykańskich, informacji i komentarze, są zrozumiałe, gdyż przez długie lata kraje te były obiektem równie kłamliwej propagandy. Społeczeństwo amerykańskie, które nie ma podobnego doświadczenia, jest bardziej ufne i bardziej podatne na manipulowanie przez media, szczególnie w sprawach toczących się poza Stanami Zjednoczonymi.
Obecnie jesteśmy świadkami załamania się skuteczności oddziaływania mediów amerykańskich również na opinię publiczną w Europie Zachodniej. Nie dotyczy to tylko społeczeństw Francji i Niemiec, których rządy przeciwstawiły się wojnie w Iraku, ale również i pozostałych krajów Unii Europejskiej. Coraz częstsze są głosy krytyki polityki prowadzonej przez Stany Zjednoczone, jak również jej podłoża ideologicznego, często określanego jako fundamentalizm amerykański z zabarwieniem religijnym.
Świadomi nieskuteczności własnej propagandy Amerykanie przestali troszczyć się o to, co inni myślą o nich i nawet z pewną pogardą odnoszą się do światowej opinii publicznej. Nie mając żadnych wątpliwości co do słuszności swoich racji, prezydent Bush zdobył się na otwartość, głosząc: „Nasze wartości są nie tylko amerykańskie; powierzył nam je Bóg...”. Jeśli zastąpilibyśmy przymiotnik „amerykański” przymiotnikiem „muzułmański”, mielibyśmy pewność, że mamy do czynienia ze skrajnym fundamentalizmem.
Jednym z celów prezentowanej pracy zbiorowej jest przedstawienie punktu widzenia drugiej strony, czyli świata muzułmańskiego, w odniesieniu do kwestii obecnego terroryzmu. Najpierw jednak musimy wyjaśnić odmienne korzenie kulturowe i religijne oraz odmienne doświadczenia historyczne muzułmanów. Tragiczne wydarzenia, jak dobrze o tym wiemy, nie powstały bowiem w próżni i nie wzięły się z niczego. Warto zatem się zastanowić, jak do nich doszło. Oceniając przyczyny oraz konsekwencje tych wydarzeń, występujemy jako strona trzecia, nienależąca ani do ich sprawców, ani do ofiar. Zapraszamy Czytelników, aby przyłączyli się do nas w tym poszukiwaniu przyczyn i próbie właściwego zrozumienia zaistniałej sytuacji.
Autorzy umieszczonych tu prac nie podporządkowują swojej refleksji jakiemuś konkretnemu hasłu lub idei. Ich poglądy są zróżnicowane, a niekiedy nawet przeciwstawne, nie staraliśmy się zacierać tych różnic. Pozostawiliśmy również do decyzji autorów problem transliteracji lub transkrypcji nazw i wyrażeń z języków orientalnych. Włączenie do tej publikacji artykułów autorów spoza środowiska orientalistycznego miało na celu ukazanie różnorodności podejść do problematyki islamu i terroryzmu.
[1] Noam Chomski, L’Empire en Guerre. Le monde après le 11 septembre, s. 19–45.
[2] Guy Bechtel, Cztery kobiety Boga. Ladacznica, czarownica, święta, głupia gęś, Warszawa 2001.
[3] Jose Saramago, Le „facteur dieu”, (w:) L’Empire en guerre. Le monde après le 11 septembre, s. 202.
[4] Marek M. Dziekan i Z. Poniatowski, Bibliography of Arabic and Islamic Studies in Poland 1945–1992, Warszawa 1993. Na bieżąco bibliografia jest uzupełniana w „Studiach Arabistycznych i Islamistycznych”, wydawanych przez Zakład Islamistyki i Arabistyki UW.
[5] Józef Bielawski, Islam, religia państwa i prawa, Warszawa 1973; Janusz Danecki, Podstawowe wiadomości o islamie, t. I i II, wyd. II, Warszawa 2002.
[6] Nowością obserwowaną prawie we wszystkich krajach w Europie jest zmiana sposobu postrzegania orientalistów. W pracach politologów, ekonomistów, socjologów orientaliści są coraz częściej cytowani albo znajduje się zabawny zwrot: „nie wiem, co orientaliści by powiedzieli na ten temat, ale...”. To przejście od traktowania orientalisty jako naukowca, który zajmuje się niepraktycznymi, prawie nierealnymi problemami, po odwoływanie się do niego jako do autorytetu w bardzo ważnej sprawie, zajmującej nie tylko media, ale też instytucje państwowe, przekłada się na ogromne zainteresowanie studiami orientalistycznimi i podnosi nasze poczucie odpowiedzialności i rzetelności.
[7] Przykładem tego ostatniego było zachowanie kobiet irańskich podczas rewolucji chomeinowskiej, zob. Być kobietą w Oriencie, praca zbiorowa pod red. Barbary Grabowskiej.
[8] Pokazywane w telewizji szczątki ofiar terroru serbskiego zostały rozpoznane tu jako pamiętające, jeśli nie pierwszą wojnę światową, to co najmniej drugą. Bardziej naiwni i młodsi telewidzowie, którzy nie chcieli uwierzyć, że są tak niewybrednie manipulowani, zastanawiali się, czy przypadkiem klimat w Kosowie nie spowodował tak nagłego zestarzenia się tych „niezbitych dowodów” świadczących o gwałtownej śmierci.
Anna Parzymies
U źródeł muzułmańskiego antyamerykanizmu
Atak 11 września 2001 r. na Światowe Centrum Handlu i na Pentagon uświadomił światu głęboką niechęć, jaką żywią społeczeństwa w krajach muzułmańskich do mocarstwowej polityki Stanów Zjednoczonych. Nie tylko Silvio Berlusconi i Oriana Fallaci[1] wypowiadali się bardzo agresywnie w sprawie tej niechęci, doszukując się ich w samych zasadach islamu. Bezpośrednio po tych wydarzeniach muzułmanie na całym świecie doświadczyli negatywnych reakcji ze strony wyznających inne religie, a odpowiedzialnością za to, co się stało, obarczano islam. To negatywne nastawienie wyrażało się nie tylko w różnych wypowiedziach, ale także w aktach przemocy fizycznej oraz w atakach na meczety i inne miejsca kultu. Nie ominęło to, niestety, również Polski. Na ten temat dużo pisano i mówiono i, jak się wydaje, uświadomiono sobie, że oskarżanie religii – a tym samym ponad miliardowej społeczności jej wyznawców – jest jednym z najgorszych sposobów wyjaśnienia problemu. Ponieważ jednak sami terroryści zazwyczaj uzasadniają swoje działania religią, przedstawię krótko niektóre aspekty islamu odmienne od chrześcijaństwa.
Podłoże religijne
Koran, święta księga muzułmanów jest – jak wiadomo – głównym źródłem regulującym zarówno życie prywatne wierzących, jak i organizację i funkcjonowanie społeczności muzułmańskiej. Ulemowie – uczeni teologowie – już w pierwszych wiekach po narodzinach islamu zdali sobie sprawę, że sury koraniczne nie przewidują i nie mogą przewidywać wszystkich możliwych sytuacji w społecznym i prywatnym życiu codziennym, jakie powstawały w trakcie szerzenia się nowej religii, sytuacji nieznanych na Półwyspie Arabskim w czasach proroka Mahometa. Luka ta została wypełniona w pewnej mierze przez sunnę, czyli hadisy. Są to zalecenia i zakazy Proroka (niekiedy jemu przypisywane) przekazane ustnie, a później zapisane na podstawie relacji osób bliskich Prorokowi[2]. Opierając się na tych dwóch źródłach – Koranie i hadisach – powstał fikh, czyli prawo muzułmańskie. Interpretację prawa muzułmańskiego i zasad jego stosowania stanowi szaria, którą posługują się sędziowie, będący jednocześnie autorytetami w dziedzinie teologii. Ponieważ żadne prawo, czego świadomi byli twórcy prawa muzułmańskiego, nie jest w stanie przewidzieć wszystkich zachodzących sytuacji, stało się konieczne uzupełnienia go za pomocą tak zwanej raji, czyli opinii, która tym różni się od fikh, że sędziowie i teologowie mogą zalecić jej zastosowanie w praktyce tylko w wyjątkowych przypadkach. Decyzja, powstała na podstawie raji funkcjonuje następnie na zasadzie precedensu. Termin raja jest bliski terminowi idżtihad, przy czym są to indywidualne dedukcje i decyzje upoważnionych sędziów i teologów. Różnica między nimi polega na tym, że idżtihad nie jest związany z konkretnym indywidualnym przypadkiem, gdyż w głównej mierze stanowi krytyczną analizę i refleksję na temat charakteru objawienia koranicznego, jego swoistą interpretację. W V wieku hidżry (XII w. n.e.) poszukiwania dotyczące objawienia i jego zastosowania zostały w ortodoksyjnym islamie uznane za zakończone, czyli – jak to zostało ujęte w języku teologicznym – „drzwi idżtihadu zostały zamknięte”[3]. Muzułmanie mieli więc obowiązek poddać się już na zawsze ustalonym dogmatom i wcześniejszym rozstrzygnięciom zarówno w sprawach boskich, jak i ludzkich. Próby zmiany czy podważenia ustalonych dogmatów i reguł uznano za sprzeczne z wiarą. Jak uważają reformatorsko nastawieni myśliciele, teologowie i inteligencja, ta decyzja, praktycznie zakazująca dyskusji na tematy religijne, miała negatywny wpływ na cały dalszy rozwój ortodoksyjnej myśli muzułmańskiej.
Kolonizacja i ruchy reformatorskie
Ruchy reformatorskie pojawiły się w islamie dopiero w XIX wieku jako reakcja na kolonizację europejską. Kolonizacja nie tylko upokorzyła muzułmanów – musieli znosić obcą władzę, niezwiązaną z ich tradycją, władzę chrześcijan – ale zmusiła ich do głębokiej refleksji nad przyczynami ich słabości i wyraźnej przewagi chrześcijańskiej Europy. Dla muzułmanina potwierdzeniem prawdziwości islamu była przewaga polityczna i wojskowa, jaką mieli w czasach szerzenia się islamu nad wyznawcami innych religii, panowanie nad nimi. Charakterystyczne dla reformacji muzułmańskiej jest to, że nie jest ona tak radykalna jak ruchy reformatorskie w chrześcijaństwie. Najważniejsze było to, że nie powodowała żadnego rozłamu, który zresztą trudno sobie wyobrazić z tego względu, że w islamie nie ma zorganizowanego hierarchicznie duchowieństwa. Były to raczej refleksje nad tym, co muzułmanie powinni zrobić jako wspólnota (umma) w nowej sytuacji, jaką przyjąć postawę wobec obcej, czyli chrześcijańskiej, agresji, jej siły, władzy i kultury, które naruszały jeden z ich podstawowych dogmatów, a mianowicie ten, który mówi, że muzułmanin nie może bezczynnie pozostawać pod obcą władzą.
Krytyka własnej słabości poszła w dwóch kierunkach reformatorskich – modernistycznym i zachowawczym. Muzułmanie reprezentujący tendencję modernistyczną, opierając się na sunnie mówiącej o tym, że w niektórych przypadkach obiektywnie istniejąca sytuacja decyduje o zachowaniu muzułmanina, uważali, że aby móc się przeciwstawić dominacji zewnętrznej, należy zmienić własne zachowanie i organizację własnego społeczeństwa. Siła dogmatów muzułmańskich, niedotyczących wiary, lecz organizacji społecznej, stała się dla nich główną przeszkodą we wprowadzeniu niezbędnych reform. Mówili więc o „ponownym otwarciu wrót idżtihadu”, czyli o reinterpretacji dogmatów. Ruchy zachowawcze, tak zwane salafickie, wywodziły się natomiast z przekonania, że tylko bardzo ścisłe przestrzeganie ustalonych już dogmatów, przedstawianych jako zasady ustanowione raz na zawsze przez Proroka w wyniku objawienia, może zwrócić im pozycję pierwszej siły w świecie, utraconej, według nich, z powodu nieprzestrzegania nauki koranicznej.
Poglądy oraz ruchy modernistyczne i zachowawcze nie zawsze były tak bardzo przeciwstawne sobie, jak może nam się wydawać. Wręcz przeciwnie, często współistniały w jednym kręgu osób, a nawet w jednej osobie. Ktoś mógł mieć bowiem bardzo postępowe, nawet rewolucyjne, poglądy na przykład w sprawie organizacji państwa, a bardzo zachowawcze w kwestii muzułmańskiej kobiety. Te dwa kierunki rozwoju myśli społecznej i religijnej łączyło również wspólne przeciwstawienie się kolonizacji i walka o niepodległość, przybierające w niektórych krajach dramatyczne formy prawdziwej wojny. Oczywiste jest, że byli ludzie o skrajnych poglądach, tak jak na przykład zwolennicy Muhammada Ibn Abd al-Wahhaba, który zgodnie z nauką Ahmada ibn Hanbala (IX w.) uważali, że organizacja i rozwój społeczny powinny być całkowicie podporządkowane nakazom religijnym wypływającym z Koranu. Rozwój i przemiany społeczne niezgodne z nakazami religijnymi są w ich opinii wypaczeniem, którego nie tylko nie można akceptować, ale wręcz należy je zwalczać. Jego słynny rygoryzm został wdrożony w Arabii Saudyjskiej[4].
Niepodległość
W okresie walki z kolonializmem i po uzyskaniu niepodległości przez kraje muzułmańskie podziały wśród tych tendencji i ruchów o podłożu religijnym stały się bardziej wyraźne i radykalne, przybrały bowiem charakter polityczny. W zależności od tego, jakie rozwiązanie wybrały rządy w poszczególnych krajach, mieliśmy do czynienia z orientacją laicką, tzw. postępową, używającą nierzadko retoryki socjalistycznej (naserowski Egipt, Irak, Syria, Tunezja z czasów Ben Salaha, Algieria), oraz z orientacją, którą nazywano wsteczną, gdyż opierała się na ideologii ruchów zachowawczych, co wcale nie znaczy, że odcinała się od modernizacji, szczególnie technologicznej, która w rozumieniu zwolenników tej orientacji stanowiła o sile państw chrześcijańskich (Arabia Saudyjska, Iran z czasów szacha). Należy podkreślić, że laickość muzułmańska nigdy nie miała charakteru walki z religią, albo jej lekceważenia. Rozumiano ją raczej jako coś w rodzaju rozdziału religii od państwa; przykładem jest tu Turcja Kemala Atatürka.
Ten podział państw muzułmańskich wynikał raczej z sytuacji międzynarodowej i stanowił odbicie ogólnego podziału świata na kraje proradzieckie i prozachodnie, a ściślej proamerykańskie, jako że USA były wyłączone z retoryki antykolonialnej; dotyczyła ona bowiem tylko byłych zachodnioeuropejskich mocarstw kolonialnych. W warunkach zimnej wojny dochodziło do pewnej stabilizacji i pokojowego współistnienia państw reprezentujących różne tendencje. Rządy o orientacji laickiej utrzymywały dobre stosunki ze Związkiem Radzieckim, a rządy zachowawcze – ze Stanami Zjednoczonymi. Rywalizujące supermocarstwa wykorzystywały słabości nowo powstałych państw i rządów oraz ich trudności z wykreowaniem własnej filozofii i praktyki sprawowania władzy, narzucały im własne poglądy, umożliwiające ich uzależnianie. Większość krajów muzułmańskich znalazła wyjście z tej nowej sytuacji, wstępując do ruchu państw niezaangażowanych, który w latach 60. przyjął pewne zinstytucjonalizowane formy. Głównymi inicjatorami i organizatorami tego ruchu były takie kraje, jak: Indie, Jugosławia, Egipt, Indonezja oraz Ghana.
Powszechna edukacja
Jednym z haseł i celów walki o niepodległość była powszechna edukacja; w jej realizacji widziano bowiem podstawowy środek postępu zarówno społecznego, jak i ekonomicznego w byłych koloniach; wzorowano się w pewnym sensie na byłych metropoliach kolonialnych. Najbardziej zaangażowane i głęboko wierzące w rolę edukacji były rządy wywodzące się z ruchów postępowych. Ruchy salafickie, czyli zachowawcze, również opowiadały się za podniesieniem poziomu edukacji, ale dla nich wzorem były czasy rozkwitu kultury arabo-muzułmańskiej; powoływały się na wezwania do nauki, zawarte w Koranie i w hadisach: „Szukaj nauki nawet w Chinach!”, zaleca Święta Księga. Bardziej konsekwentne we wprowadzaniu powszechnej edukacji świeckiej były jednak kraje dążące do nowoczesności. Tymczasem polityka edukacyjna wywołała niespodziewaną reakcję wśród jej – jakby się wydawało – beneficjentów. Powszechną alfabetyzację wprowadzono gwałtownie, nie zwracając uwagi na koszty, które trzeba było ponieść. Przypominało to w pewnym stopniu walkę z analfabetyzmem przeprowadzoną w ZSRR po rewolucji i w byłych krajach socjalistycznych po drugiej wojnie światowej. Kształcenie w postkolonialnych krajach muzułmańskich obejmowało młodych ludzi, pochodzących z nieuprzywilejowanych środowisk i warstw społecznych, gdzie regułą była wielodzietność. Tu jednak, w odróżnieniu od ZSRR i krajów socjalistycznych, wykształceni młodzi ludzie bardzo często zasilali szeregi bezrobotnych. Trzeba też wziąć pod uwagę dramat ich wyobcowania we własnym otoczeniu i w rodzinach, żeby w pełni zrozumieć ich nieoczekiwany zwrot do wartości religijnych uznanych za jedynie stałe i pewne[5]. Nie mieli poza tym innej propozycji ideowej. W nowej sytuacji przegrali ludzie głoszący idee modernizacji i laickości w sprawowaniu władzy. Elity rządzące w niektórych krajach zmierzających ku modernizacji szybko zdały sobie sprawę z zagrożeń, jakie niosła polityka powszechnej edukacji. Klasycznym przykładem jest tu Tunezja, gdzie jeszcze na przełomie lat 60. i 70. wycofano się z powszechnej edukacji. Władze mówiły wprost, że dając wykształcenie całej młodzieży, bez możliwości zapewnienia jej pracy i godziwych warunków egzystencji, można wywołać nieobliczalne skutki[6]. Trudno jest oczywiście pogodzić się ze świadomym odbieraniem młodym ludziom możliwości zdobycia wykształcenia i skazywaniem ich na beznadziejną egzystencję, bez jakiejkolwiek szansy na lepsze życie. Należy jednak przyznać, że powszechna (albo prawie powszechna) edukacja przyczyniła się do ukształtowania i rozpowszechnienia politycznego islamu, który niekiedy przekształcał się w fundamentalizm i skrajny fanatyzm.
Następna grupa młodych ludzi, którzy dali posłuch islamizmowi wywodziła się z klasy średniej. Była to przede wszystkim populacja bazarów, czyli kupcy, drobni producenci, rzemieślnicy – zazwyczaj bardzo pobożni, którzy poczuli się zagrożeni przez nowoczesny kapitalizm, dążący w ich opinii do marginalizacji i następnie ich wyeliminowania. Obrona tradycyjnych form życia oraz stosowanie zasad religijnych zarówno w handlu, jak i w produkcji, było dla nich sposobem na przetrwanie.
Młodzież pochodząca z klas wyższych, która uzyskała dyplomy uniwersyteckie, była nierzadko bezrobotna ze względu na zbyt mały rozwój gospodarczy. Dotyczyło to szczególnie absolwentów szkół technicznych. Część z nich emigrowała do bogatych krajów arabskich, gdzie oprócz wysokich zarobków czekały na nich organizacje fundamentalistyczne. Arabiści nierzadko byli świadkami skutków migracji zarobkowych oraz działań fundacji i organizacji fundamentalistycznych, polegających na swoistym „praniu mózgów” imigrantów zarobkowych. Nasi arabscy koledzy, których poznawaliśmy podczas studiów, stażów i na stypendiach naukowych w latach 70. na uniwersytetach w Kairze, Tunisie czy Rabacie, zazwyczaj mili i dobrze ułożeni, zrównoważeni młodzi ludzie, poważnie traktujący naukę, z reguły dwujęzyczni, po kilkuletnim pobycie w Arabii Saudyjskiej stawali się fanatykami religijnymi i zmieniali się nie do poznania. Eleganckie młode dziewczyny przeistaczały się w szermujące hasłami dżihadu panie w średnim wieku, nierozstające się z chustami i mówiące językiem propagandy religijnej.
Fundamentalizm muzułmański przeżywał swój złoty wiek w latach 1970–1980. Było to pokolenie urodzone po odzyskaniu niepodległości, bardzo liczne w wyniku galopującego przyrostu demograficznego, dla którego slogany i ideały ruchów niepodległościowych były odległą historią. Oczekiwania tej młodzieży nie mogły być spełnione, najczęściej z przyczyn obiektywnych. Pretensje społeczne zostały skierowane do ludzi głoszących idee modernizacji i laickości władzy, na wzór państw zachodnich. Sprawowanie władzy i odpowiedzialność za los niepodległego państwa okazały się dużo trudniejsze niż walka z kolonializmem. Bardzo ważnym czynnikiem, oprócz powstałej na skutek wysokiego przyrostu naturalnego oraz edukacji, bazy społecznej fundamentalizmu, były potężne środki finansowe znajdujące się w rękach państw arabskich eksportujących ropę naftową. Nie było trudne trafienie do ludzi wykształconych przez różne organizacje, stowarzyszenia, fundacje islamistyczne. Były one finansowane przez posiadaczy ogromnych fortun w ramach zakatu – jednego z filarów islamu, nakazującego muzułmaninowi przekazywania części swoich dochodów na cele religijne.
Opanowanie przyrostu naturalnego
Sytuacja zmieniła się jednak w następnym pokoleniu wraz z opanowaniem w większości krajów muzułmańskich przyrostu naturalnego, co było jednym ze skutków wykształcenia, obejmującego również kobiety[7]. Społeczeństwa muzułmańskie zaczęły wychodzić z fazy kontestacji walorów modernizacji i poddawania się nastrojom zachowawczym. Ruchy fundamentalistyczne powoli traciły na popularności[8]. Utrata wpływów zawsze jednak popycha do rozwiązań siłowych i spektakularnych czynów. Badacze fundamentalizmu muzułmańskiego w różnych krajach zdawali sobie sprawę z tej sytuacji, ale wiedza tak małego grona zazwyczaj nie dociera do opinii publicznej, a jeszcze mniej do decydentów. Po 11 września, kiedy zainteresowanie politycznym islamem i fundamentalizmem stało się tematem dnia, niektórzy zaczęli zastanawiać się, czy głoszenie upadku fundamentalizmu muzułmańskiego nie było przedwczesne i czy było zgodne z rzeczywistością. Według mnie przedłużenie życia politycznego islamu w jego skrajnej formie jest zjawiskiem marginalnym i w obecnej chwili jest ono reakcją na czynniki zewnętrzne, niezwiązane z logiką normalnego rozwoju krajów muzułmańskich. Czynnikiem zewnętrznym jest przede wszystkim tak zwana wojna z terroryzmem, która nie pozwala fundamentalizmowi w krajach muzułmańskich umrzeć śmiercią naturalną. Nie można jednak nie zdawać sobie sprawy, że są również kraje, które jeszcze nie przeżyły euforii fundamentalizmu z powodu opóźnienia w rozwoju społecznym, który w większości krajów świata muzułmańskiego stał się faktem. Są to, dość oddalone od nas, takie kraje jak Indonezja, Pakistan i Arabia Saudyjska. Ta ostatnia jest w dużym stopniu odosobnionym przypadkiem nie tylko z powodu opóźnień transformacyjnych, ale także ze względu na ogromne możliwości finansowe.
Czynniki zewnętrzne
Początki opanowania negatywnych konsekwencji podniesienia stanu wiedzy w krajach muzułmańskich i – co jest być może ważniejsze – opanowanie wysokiego przyrostu naturalnego zbiegły się z najważniejszą zmianą polityczną XX wieku, którą był upadek Związku Radzieckiego i przejęcie przez Stany Zjednoczone roli jedynego hipermocarstwa. Następstwem tego był, między innymi, spadek znaczenia państw niezaangażowanych. Rola krajów muzułmańskich – jak zresztą całego, tak zwanego Trzeciego Świata – w stosunkach międzynarodowych istotnie się zmniejszyła. Podstawową racją bytu niezaangażowania była rywalizacja dwóch supermocarstw. W gorszej sytuacji znalazły się kraje, które były mniej lub bardziej związane z obozem socjalistycznym i mogły liczyć na wsparcie polityczne z jego strony w konfrontacji ze Stanami Zjednoczonymi i zachodnimi krajami europejskimi.
Po rozpadzie Związku Radzieckiego i rozwiązaniu się Układu Warszawskiego jedyną liczącą się organizacją wojskową w świecie pozostaje NATO. Tuż po upadku systemu dwublokowego większość zwykłych ludzi, nie tylko w Europie Wschodniej, sądziła, że wszelkie zło mamy już za sobą i że pakty wojskowe są przeżytkiem czasów zimnej wojny, która skończyła się raz na zawsze. Michael Doyle[9] zapewniał, że demokracje z natury rzeczy nie mogą ze sobą wojować, a świat idzie w kierunku akceptacji demokracji jako systemu organizacji państwa. Ci z nas, którzy na różnych uniwersytetach w byłym obozie socjalistycznym z mniejszą lub większą gorliwością uczyli się obowiązkowo marksizmu-leninizmu, z nieskrywaną nadzieją czekali na dowody, że „kapitalizm i jego najwyższe stadium – imperializm” nie są tym, o czym chcieli nas przekonać klasycy marksizmu. Na przykład, że imperializm nie może istnieć bez eksportu kapitału, że kryzysy i wojny są nieodzowną częścią krajobrazu politycznego tego ustroju. Na naszych uniwersytetach kształciła się niemała liczba młodzieży z krajów muzułmańskich, która już w swoich krajach, być może nie tak entuzjastycznie, ale również z uwagą przyglądała się nieoczekiwanym wydarzeniom. Spodziewano się również wzrostu roli ONZ, która podczas zimnej wojny nie zawsze mogła spełniać swoją podstawową funkcję niezależnego arbitra.
Zaskoczeniem dla wielu było to, że na zasadność nie tylko dalszego istnienia NATO, ale również jego rozszerzenia, wytoczono argumenty w rodzaju obrony wolności i demokracji. W krajach byłego obozu socjalistycznego przyjęto je bez zastanowienia się nad tym, że nie bardzo wiadomo, przed kim należy teraz bronić tych kluczowych wartości naszych czasów. Pytania tego nie stawiano sobie zwłaszcza w Polsce, gdzie rozszerzenie się tej organizacji wojskowej i przyłączenie do niej traktowano jako gwarancję niezależności kraju i dołączenia do lepszego świata. Historia stosunków polsko-rosyjskich sprawia, że obawy przed wschodnim sąsiadem są ciągle żywe. Choć Polacy – kiedy wraz z upadkiem komunizmu zabrakło przeciwnika – nie zawsze rozumieli konieczność ponoszenia wydatków na cele wojskowe, na unowocześnianie uzbrojenia armii, wychodząc z założenia, że posiadanie siły nigdy nie zaszkodzi, przyjęli bez sprzeciwu włączenie się do Sojuszu Północnoatlantyckiego. O antyamerykanizmie w krajach postkomunistycznych w tych czasach w ogóle nie było mowy. Pierwsze jego oznaki pojawiły się tu w wyniku polityki USA w sprawie Jugosławii, szczególnie po bombardowaniach Serbii przez lotnictwo amerykańskie.
Sprawa antyamerykanizmu wygląda inaczej w krajach tak zwanego Trzeciego Świata, do którego należy większość krajów muzułmańskich. Stany Zjednoczone, które po drugiej wojnie światowej wspierały dążenia niepodległościowe w skolonizowanych krajach Afryki i Azji, w tym również w krajach muzułmańskich, miały dużą szansę, aby stać się ich cenionym sojusznikiem, gdyby nie sprawa Palestyny. Strukturalny antyamerykanizm, który cechuje europejską i amerykańską lewicę, polegający na braku akceptacji – co prawda w bardzo różnym stopniu w zależności od charakteru lewicy w poszczególnych krajach – dla ustroju kapitalistycznego ze wszystkimi jego konsekwencjami, jest tu minimalny. Antyamerykanizm ma tu charakter polityczny, czyli polega na odrzuceniu polityki zagranicznej Stanów Zjednoczonych wobec krajów muzułmańskich. W ostatnich latach utrwala się przekonanie, że establishment amerykański wybrał sobie wroga w postaci krajów islamu, gdyż zmilitaryzowana gospodarka tego kraju nie może się obejść bez wroga. Nowością jest również coraz większy brak akceptacji dla globalizacji, która przez Trzeci Świat traktowana jest jako sposób na podporządkowanie krajów biednych krajom bogatym lub jako wyraźny neokolonializm.
Problem Palestyny
Bliski Wschód pozostawał w konflikcie z krajami zachodnimi, które kolonizowały ten rejon już od czasów Napoleona[10]. Wbrew pozorom po uzyskaniu niepodległości przez kraje tego regionu ich stosunki z Zachodem nie rozwijały się na zasadzie równości. Suwerenne decyzje rządów nowo powstałych, niezależnych państw były często podważane. Wystarczy wspomnieć o decyzji rządu egipskiego co do nacjonalizacji Kanału Sueskiego w 1956 roku, na którą Francja, Wielka Brytania i Izrael odpowiedziały atakiem zbrojnym. „Wroga reakcja Zachodu na to posunięcie Egiptu stanowi wzorzec stałych napięć, bardziej lub mniej jawnych, jakie od tej chwili zapanowały między światem arabskim a Zachodem” – stwierdza Georges Corm, znawca problematyki bliskowschodniej, w szczególności palestyńskiej[11].
Zwrotnym momentem w sprawie palestyńskiej był rok 1967, kiedy to wyszło na jaw ogromne wsparcie, jakie Izrael otrzymywał ze strony państw Zachodu, zwłaszcza USA. Sześciodniowa wojna i upokorzenie, które przeżył wtedy świat arabski, a z nim i cały świat muzułmański, były dowodem na to, że Stany Zjednoczone wspierają Izrael jako eksponenta swoich interesów, co wywołało powszechną nienawiść muzułmanów. Od tego czasu zaczęły się akcje odwetowe, które trwają do dziś i których uwieńczeniem był atak z 11 września.
Bezwarunkowe i stałe poparcie USA dla Izraela jest podstawową i ciągłą przyczyną negatywnego stosunku do tego mocarstwa w świecie islamu. W krótkim czasie Stany Zjednoczone stały się w oczach społeczeństw Bliskiego Wschodu niewiarygodnym partnerem politycznym, bardziej nawet niż byłe potęgi kolonialne. Tym można w pewnym stopniu wytłumaczyć sukces polityki ZSRR w krajach muzułmańskich, jak i zaangażowanie tam od lat 60. innych krajów socjalistycznych. Upadek tego mocarstwa i rezygnacja Rosji z roli światowej przeciwwagi dla Stanów Zjednoczonych pozostawiła kwestię palestyńską na łasce i niełasce Ameryki. Tym samym utrzymujący się na pewnym stałym poziomie bliskowschodni antyamerykanizm znacznie się wzmocnił. W ostatnim dziesięcioleciu sprawa przybrała dramatyczny obrót. Upowszechniło się przeświadczenie, że podtrzymywanie konfliktu bliskowschodniego leży w interesie Stanów Zjednoczonych. Przeświadczenie to podzielają dzisiaj również zachodni obserwatorzy i badacze amerykańskiej polityki zagranicznej[12].
Rewolucja irańska
Pierwszy prawdziwy wybuch antyamerykanizmu wystąpił w Iranie podczas rewolucji islamsko-chomeinowskiej (1979). Poparcie udzielane przez Stany Zjednoczone niedemokratycznym, represyjnym rządom szacha wywołało silny sprzeciw muzułmańskiej ludności tego kraju i znalazło wyraz w hasłach duchowieństwa szyickiego, któremu udało się zapanować nad tymi nastrojami. Duchowieństwo szyickie było jedyną siłą opozycyjną w kraju, która nie została fizycznie zniszczona przez władzę szacha, tak jak to się stało ze zwolennikami zmian liberalnych, z komunistami i islamo-marksistami. Przez 444 dni okupowano amerykańską ambasadę, a jej pracownicy byli zakładnikami chomeinowskich rewolucjonistów. Ambasada stała się miejscem negocjacji i pertraktacji, prowadzonych pod naciskiem tłumów manifestujących swoją nienawiść do „wielkiego szatana”. Mimo odmienności islamu szyickiego i jego stosunkowo niewielkiego zasięgu nie ukrywano w świecie muzułmańskim dumy z faktu udanego przeciwstawienia się Amerykanom. Ajatollah Chomejni nie był tym, kogo usiłowały z niego zrobić europejskie i szczególnie amerykańskie środki masowego przekazu – zawziętym fundamentalistą odwołującym się do zasad wstecznego islamu. Dla muzułmanów był on bohaterem, który pokazał, że terrorowi państwowemu, w tym przypadku terrorowi szacha, wspieranemu z zewnątrz nawet przez taką potęgę jak USA, można się skutecznie przeciwstawić. Było to, w pewnym stopniu, długo oczekiwane zadośćuczynienie za stałe upokorzenia spowodowane sprawą palestyńską.
Dla Stanów Zjednoczonych rewolucja irańska była zaskoczeniem i została uznana za dotkliwą porażkę ich polityki na Bliskim i Środkowym Wschodzie. Dalsza polityka USA wobec Iranu wskazywała na to, że nie kierują się ona chęcią zrozumienia tego, co się stało, lecz urażoną dumą. Iran został oskarżony o terroryzm, a nawet o posiadanie broni atomowej. Stopniowo władze Iranu nawiązały kontakty gospodarcze z krajami europejskimi, natomiast Stany Zjednoczone nałożyły embargo na handel z tym krajem. W 1996 r. zareagowały gwałtownie na zajęcie ich miejsca w handlu i w gospodarce Iranu przez kraje europejskie, ogłaszając sankcje dla obcych firm zaangażowanych w irańskim przemyśle wydobycia ropy naftowej.
Wojna afgańska
Paradoksalnie wojna prowadzona przez ZSRR w Afganistanie (1979–1986) spowodowała dodatkowy wzrost nastrojów antyamerykańskich. Rola tej wojny w przyśpieszeniu upadku Związku Radzieckiego była szeroko komentowana i dyskutowana wśród muzułmanów, podobnie jak i w innych społeczeństwach na całym świecie. Pewne odrodzenie religijne w muzułmańskich republikach byłego imperium radzieckiego również miało swoje korzenie w wojnie afgańskiej. Bitność i odwaga bojowników muzułmańskich budziła tu podziw i zrozumienie[13]. Wojna afgańska była przedstawiana przez Zachód jako genialne posunięcie Stanów Zjednoczonych – wykorzystując potencjał skrajnego fundamentalizmu muzułmańskiego, niewielkim kosztem wykreowały one potężnego wroga komunizmu, który spowodował jego upadek[14]. Rola Stanów Zjednoczonych w tej wojnie ograniczała się do akcji CIA i jej odpowiednika pakistańskiego ISI (Inter-Services Intelligence) i w praktyce polegała na sprowadzeniu do Afganistanu, pod hasłem prawdziwej świętej wojny z komunizmem, około 35 tys. bojowników pochodzących z około 40 krajów muzułmańskich. Odbywali oni szkolenie w obozach na pograniczu z Pakistanem i w samym Pakistanie, przeszła przez nie większość talibów[15] Koszty tej akcji wzięli na siebie USA i Arabia Saudyjska[16]. Nie było to jednak zbyt kosztowne przedsięwzięcie dla Ameryki, gdyż – jak mówili urzędnicy CIA, akcja była wspomagana finansowo produkcją i handlem narkotykami[17]. Ahmed Rashid twierdzi, że wpływom dżihadu afgańskiego uległo nie mniej niż 100 tys. integrystów muzułmańskich[18].
Paradoks polega na tym, że choć USA stanęły w obronie kraju muzułmańskiego przed komunizmem, ich działanie zamiast uznania i poparcia wywołały dezaprobatę większości społeczeństw krajów muzułmańskich, szczególnie tych, które w rozwoju społecznym i ekonomicznym odniosły niewątpliwe sukcesy. Dla nich było oczywiste, że sojusz Amerykanów z fundamentalistami, wahhabickimi islamistami, odrzucających wszystko, co było sprzeczne z ich własną interpretacją islamu, doprowadzi do wzmocnienia ich pozycji na świecie, przede wszystkim w krajach muzułmańskich, i spowoduje skutki nie do przewidzenia i nie do opanowania. Lekkomyślność administracji amerykańskiej i lekceważenie realiów politycznych w tych krajach doprowadzało do rozpaczy władze laickie, polityków reprezentujących umiarkowane ruchy reformatorskie, którym z trudem udawało się panować nad izolowanymi grupami fundamentalistów. Bali się, że nie starczy im sił i środków, aby walczyć z międzynarodówką politycznego islamu, którą stworzyła – w wyniku finansowego wsparcia – potęga Stanów Zjednoczonych wraz z Arabią Saudyjską.
Pierwsza wojna w Zatoce Perskiej
Jedną z konsekwencji rewolucji chomeinowskiej była wojna iracko-irańska (1980–1988), tzw. pierwsza wojna w Zatoce Perskiej, kiedy to Irak zaatakował Islamską Republikę Iranu. Dla nikogo nie było tajemnicą, że Irak rządzony przez Saddama Husajna działał zgodnie z intencjami i sugestiami Stanów Zjednoczonych, które nie mogły pogodzić się z utratą swojej pozycji w Iranie. Jednym z inspiratorów tej wojny była również Arabia Saudyjska. Rewolucja szyicka stanowiła dla królestwa duże zagrożenie. Aspiracje do duchowego przywództwa muzułmanów na świecie mogły zostać podważone za sprawą charyzmatycznego ajatollaha Chomeiniego i jego haseł o czystym islamie. Najbardziej jednak obawiano się wpływów rewolucji szyickiej w samej Arabii Saudyjskiej, gdzie ludność szyicka stanowi 10% ogółu, a do tego zamieszkuje w większości prowincję Hassa, bardzo ważny rejon wydobycia ropy naftowej.
Nieszczęściem Iraku, w rozumieniu społeczeństw arabskich, były nie tyle niedemokratyczne rządy Saddama Husajna – do takiego systemu władzy ludzie byli przyzwyczajeni – ile bogactwa tego kraju budzące to szczególne nim zainteresowanie i dążenie do nawiązania z nim korzystnej współpracy gospodarczej i handlowej. Irak stać było na zakup broni konwencjonalnej i składników broni biologicznej we Francji, w Niemczech i Stanach Zjednoczonych. To, że właśnie te kraje dostarczyły wszystko, co było potrzebne do produkcji broni biologicznej, o której posiadanie oskarżono później Irak, nie było tajemnicą dla społeczeństw krajów muzułmańskich. Liczba ofiar pierwszej wojny w Zatoce Perskiej sięga od 500 tys. do 1 mln osób. Krwawą walkę między dwoma krajami muzułmańskimi powszechnie potępiano przede wszystkim dlatego, że zdaniem opinii publicznej była ona prowadzona w interesie USA i Izraela. Problem palestyński pozostawał oczywiście ciągle otwarty, a uderzająca niesprawiedliwość Stanów Zjednoczonych wobec doprowadzonych do ostateczności Palestyńczyków była oczywista. Pierwsza wojna w Zatoce Perskiej skończyła się bez osiągnięcia zamierzonego celu. Saddam Husajn stał się więc bezużyteczny dla Stanów Zjednoczonych. Nieszczęścia wyczerpanego i zadłużonego Iraku tak naprawdę dopiero się zaczynały.
Wojna domowa w Algierii
Wojna domowa w Algierii jest najjaskrawszym przejawem umiędzynarodowienia fundamentalizmu islamskiego. Wywołała ją odmowa uznania przez rząd Algierii w styczniu 1992 roku wyników demokratycznie przeprowadzanych wyborów, które w pierwszej turze okazały się korzystne dla polityków reprezentujących ruchy fundamentalistyczne. W krajach arabskich zauważono to, co umknęło uwagi Europejczyków, a mianowicie, że pogwałcenie podstawowego środka demokracji, jakim są wolne wybory, nie wywołało reakcji wielkich strażników demokracji w świecie. W tym przypadku obowiązywała zasada nieingerencji w sprawy wewnętrzne państwa. Nie są rzadkością głosy, według których unieważnienie wyborów odbyło się za zgodą Francji i Stanów Zjednoczonych. Doprowadziło to do jednej z najokrutniejszych i najkrwawszych wojen domowych, jakie zna świat, w której czynnik religijny doprowadzony do absurdu mieszał się z racjami politycznymi prowokującymi szaleńcze zachowania.
Społeczność międzynarodowa nie wykazywała specjalnego zainteresowania ofiarami tej wojny, których liczba sięgająca 100 tys. była nieporównywalnie wyższa od liczby ofiar zamachu z 11 września. W Algierii, tym zdewastowanym i zrujnowanym kraju, gdzie obok okrucieństwa zarówno fundamentalistów, jak i władzy byliśmy świadkami nadludzkiej nieraz odwagi – szczególnie kobiet algierskich – jedynym nietkniętym obszarem aktywności był przemysł wydobywczy ropy naftowej. Eksport do Stanów Zjednoczonych i Europy tego podstawowego surowca naszych czasów odbywał się w sposób niczym niezakłócony. Z czystym sumieniem można więc było uznać, że rzeź w Algierii jest wewnętrzną sprawą tego państwa i nie wymaga reakcji społeczności międzynarodowej. Media informowały o wojnie domowej w Algierii w sposób prawie niezauważalny, a opinia publiczna w Europie nie była specjalnie poruszona tamtejszymi wydarzeniami[19]. Trudno było stwierdzić, co myślą sami Algierczycy o roli czynnika zewnętrznego w wojnie domowej, ponieważ nasze kontakty z algierskimi kolegami zostały przerwane, a niektórzy z nich, szczególnie intelektualiści, zostali zamordowani. Nazywanie jednak wojujących islamistów mianem „Afgańczycy” świadczy o tym, że wpływ pakistańsko-amerykański na ich wykształcenie jest powszechnie znany.
Druga wojna w Zatoce Perskiej (1991)
Był to konflikt przedstawiony przez media – nie tylko w Europie, ale i w całym świecie – jako zakończony pozytywnym roztrzygnięciem. Opinia publiczna była zaszokowana nieuzasadnionym atakiem Saddama Husajna na Kuwejt. Agresje przeciwko sąsiadom, czy jakiekolwiek inne agresje, wydawały się wówczas nie do przyjęcia w obecnym świecie, gdzie zwyciężyły takie wartości, jak demokracja, prawo, wolność. Na tę wojnę złożyły się 42 dni bombardowań lotniczych i 100 godzin walk lądowych. Straty po stronie koalicji wynosiły 350 osób, dane o stratach po stronie Irakijczyków są nieprecyzyjne, ale według źródeł amerykańskich prawdopodobnie zginęło ponad 130 tys. ludzi. W odbiorze społecznym wojna ta była tak absurdalna, że u nas nawet specjalistom od historii Bliskiego Wschodu nie chciało się tłumaczyć, jakie racje kierowały Irakiem, kiedy atakował Kuwejt, gdyż żadne racje nie usprawiedliwiały agresji wojennej. Natomiast szybka, sprawna reakcja NATO, w której uczestniczyło 750 tys. żołnierzy, w tym 510 tys. Amerykanów, przy mocnym wsparciu medialnym, była dowodem na to, że organizacja ta jest potrzebna. Udział w niej stał się politycznym wyborem większości krajów Europy Wschodniej. Następstwem tej bardzo widowiskowej wojny miało być przesłanie, że to Stany Zjednoczone ustalają porządek w świecie, co administracja amerykańska starała się udowodnić wszelkimi możliwymi środkami.
Wojna z Irakiem, mimo że popierana przez większość rządów krajów Bliskiego Wschodu i innych krajów muzułmańskich, zaczęła budzić wątpliwości, szczególnie po tym, kiedy przestała być widowiskiem medialnym. Mało kto na samym początku wiedział o przyzwoleniu na iracki atak na Kuwejt, jakie Saddam Hussajn uzyskał w przededniu wojny od Stanów Zjednoczonych. Poinformowała później o tym prasa arabska i duża część prasy europejskiej. Irak został obłożony rujnującymi go sankcjami ONZ, za winy przestępczego reżimu. Obiektywnie służyły one interesom reżimu Saddama Husajna, pozostawionego decyzją Busha seniora na czele państwa, co doprowadziło do skrajnego fizycznego i moralnego wyniszczenia zwykłych ludzi i państwa jako takiego. Wszystko przemawiało za tym, że – tak jak twierdzili iraccy emigranci – sankcjami prowadzono wojnę nie przeciwko Saddamowi Husajnowi, lecz przeciwko zwykłym Irakijczykom. Nastroje antyamerykańskie i antyzachodnie osiągnęły szczyt, szczególnie po braku reakcji USA na powstanie szyitów przeciwko reżimowi. Dla społeczeństw Bliskiego Wschodu nie było wątpliwości, że pozostawienie Saddama Husajna u władzy dawało alibi na przedłużanie w nieskończoność sankcji oraz interwencji zbrojnych. Opinia publiczna w krajach muzułmańskich uznała to postępowanie Stanów Zjednoczonych za celowe działanie mające zniszczyć silniejsze i bogatsze państwa Bliskiego Wschodu, w interesie Izraela i jego bezpieczeństwa. Znany arabista francuski Jacques Berque określił Izrael jako „cause implicite et bénéficiaire évidante”[20]. Sankcje były na rękę również fundamentalistom muzułmańskim. Znaczący regres zanotowano w sprawie emancypacji kobiet, które były pierwszymi ofiarami bezrobocia powstałego na skutek sankcji[21].
Do sprawy palestyńskiej, jako czynnik antyamerykański, doszła również sprawa Iraku. Szczególnie silne nastroje antyamerykańskie pojawiły się w Arabii Saudyjskiej, a ściślej wśród młodego pokolenia Saudyjczyków. Z powodu braku własnej kadry nauczycielskiej wykształceni głównie przez nauczycieli pochodzących z krajów arabskich Bliskiego Wschodu w duchu niechęci do Zachodu, którego praktycznie nie znali, oraz wychowani w duchu wahhabickiego rozumienia islamu, odczuwali boleśnie fakt, że byli sojusznikami niewiernych, czyli Amerykanów, przeciwko wiernym, czyli Irakijczykom. Pamiętali również o tym, że w pierwszej wojnie w Zatoce Perskiej znajdowali się w tej samej sytuacji. W wojnie z szyickim Iranem wspierali wszelkimi środkami Saddama Husajna, walczącego w interesie Amerykanów. Było jeszcze inne, ważniejsze źródło antyamerykanizmu, które wywoływało oburzenie nie tylko wśród młodzieży. Mianowicie Arabia Saudyjska poniosła koszty tej wojny, które wynosiły około 50 mld dolarów. Do tej sumy trzeba jeszcze dodać własne koszty wewnętrzne związane z wojną. Niewątpliwie dla Stanów Zjednoczonych i sojuszników była to świetna transakcja, ale gorsza dla Arabii Saudyjskiej, tym bardziej że koniunktura na ropę naftową nie była w tym czasie najlepsza.
Nietrudno wyobrazić sobie reakcję w krajach muzułmańskich na taką politykę Arabii Saudyjskiej. Tym bardziej że aspirowanie królestwa do roli przewodnika świata muzułmańskiego jest w rozumieniu Saudyjczyków uzasadnione obecnością na ich terenie świętych miejsc islamu. Potępienie ze wszystkich stron stanowiło niewątpliwe zagrożenie dla reżimu saudyjskiego. Świadomość, że gwarantem ich bezpieczeństwa wobec nienawiści płynącej z krajów muzułmańskich nie tylko Bliskiego Wschodu, są Stany Zjednoczone i zachodnie państwa europejskie, była coraz trudniejsza do zniesienia.
Wojna w Jugosławii
Jedynym krajem w postkomunistycznej Europie, który nie dążył do członkostwa w NATO, była Jugosławia. Nie przejawiała też specjalnego zainteresowania Unią Europejską. Wyglądało na to, że ma zamiar nadal prowadzić swoją politykę niezaangażowania. Politycy jugosłowiańscy najwyraźniej nie zdawali sobie sprawy z tego, że w miarę niezależna polityka małych i średnich państw, tak zwana trzecia droga, możliwa była wyłącznie w sytuacji istnienia dwóch antagonistycznych supermocarstw. W przypadku istnienia jednego supermocarstwa taka postawa Jugosławii była nie do przyjęcia. Unii Europejskiej też nie odpowiadało istnienie niezależnego i – jak na europejskie warunki – dość dużego państwa. Dotyczyło to szczególnie dążących do przywództwa w Unii Europejskiej Niemiec, które po zjednoczeniu poczuły się potęgą co najmniej na skalę europejską, a być może również na skalę globalną. Z inicjatywy Niemiec i przy ich pomocy, jak też przy milczącej aprobacie Francji i Wielkiej Brytanii oraz pozostałych członków Unii Europejskiej, szybko uznano proklamowaną w pośpiechu niepodległość republik federacyjnych Jugosławii. Dokonało się to tak gwałtownie, że przedstawiciele poszczególnych republik nie mieli czasu usiąść przy wspólnym stole, aby wynegocjować warunki podziału Jugosławii. Każdy krok państw zachodnich w Jugosławii stopniowo podważał wiarę społeczeństw krajów Europy Środkowej i Wschodniej w trwałość nowego porządku w Europie. Główna rola Niemiec i Austrii w rozbiciu Jugosławii mogła kojarzyć się tylko z neofaszyzmem, którego uosobieniem w Austrii stał się Jörg Haider[22].
Kraje Europy Wschodniej i Środkowej znalazły się pod ostrzałem propagandowym, który mijał się z naszą wiedzą o Jugosławii, o tym bliskim nam kraju i o jego mieszkańcach. Diabolizowanie Serbów, którzy byli ważnym sojusznikiem w wojnie z Hitlerem, którzy pierwsi i jedyni sprzeciwili się Stalinowi, których polityka niezaangażowania stanowiła przedmiot naszej zazdrości i których osobiście znaliśmy z naszych letnich eskapad do Jugosławii, odczuliśmy boleśnie albo, w przypadku ludzi mniej wrażliwych, odebraliśmy co najmniej z pewnym niesmakiem. Dla wielu było rzeczą niezrozumiałą również to, że różnice religijne mogły tak gwałtownie podzielić narody, które przez tyle lat żyły razem. Ingerencja z zewnątrz, której byliśmy świadkami, jest głównym wytłumaczeniem powstałej sytuacji. Jej zaakceptowanie wewnątrz Jugosławii najwyraźniej było starannie przygotowywane dużo wcześniej. Chorwaci mieli materialne i duchowe wsparcie Watykanu. Mieli również potężne wsparcie polityczne i materialne ze strony Niemiec, co przypomniało – nie tylko Serbom – faszystowskie Państwo Chorwackie z czasów drugiej wojny światowej z jego straszliwymi obozami śmierci. Bośniaccy muzułmanie i Albańczycy z Kosowa mieli poparcie wahhabitów wyrażające się w postaci dużych sum pieniędzy. W latach 1992–2000 Arabia Saudyjska przekazała Bośniakom 2,1 mld rialów[23], za które można było kupić milczenie, propagandę i broń. Mieli również poparcie Turków z bardzo dobrze funkcjonującą propagandą, za pomocą której udało się wykreować i nagłośnić sprawę zgwałcenia przez Serbów 120 tys. muzułmanek, oraz Irańczyków dostarczających broń i doradców wojskowych[24]. Bośniaków popierali również afgańscy, algierscy i inni talibowie, którzy byli gotowi umrzeć za wiarę i za utworzenie państwa muzułmańskiego w Europie. Mocno niezadowoleni z laickości islamu bośniackiego, talibowie dokonywali na swój sposób reislamizacji Bośniaków. Serbowie natomiast mieli blokadę ekonomiczną i autokefaliczną Cerkiew prawosławną. Oczekiwana pomoc ze strony Rosji Jelcyna, która nie dawała sobie rady z własnymi problemami, nie nadeszła. Pomoc innych krajów prawosławnych, np. Grecji, ograniczała się do symbolicznych gestów[25]. W ten sposób talibowie i miejscowi fundamentaliści znaleźli się w jednym obozie z Niemcami i Watykanem – sojusz ten nie był dla Serbów nowością – teraz jednak wspieranymi przez Stany Zjednoczone i Unię Europejską. Upraszczając trochę sprawę trzeba stwierdzić, że teza Huntingtona, w tym przypadku, nie bardzo się sprawdzała. Nie mamy tu do czynienia ze zderzeniem cywilizacyjnym tylko pomiędzy islamem a chrześcijaństwem. Napięcie w łonie samego chrześcijaństwa – między katolicyzmem i prawosławiem – było widoczne dla tych, którzy chcieli tłumaczyć globalną walkę interesów różnicami religijnymi.
Nieoczekiwane wsparcie jugosłowiańscy muzułmanie otrzymali ze strony społeczności żydowskiej w Europie. Intelektualiści pochodzenia żydowskiego nadzwyczaj aktywnie uczestniczyli we wszystkich kampaniach antyserbskich. Sprawa ta zasługuje na głębszą analizę pod kątem przyczyn tego zaangażowania. Pierwsze nasuwające się wytłumaczenie tej postawy wskazywałoby na potrzebę zademonstrowania promuzułmańskich sympatii w celu stworzenia przeciwwagi dla antyarabskiej postawy europejskich środowisk żydowskich w kwestii palestyńskiej.
Kryzys jugosłowiański jest niekiedy ukazywany jako nieunikniony skutek różnic w rozwoju społecznym między muzułmanami a chrześcijanami w tym kraju[26]; pomija się tu świadomą i przemyślaną rolę Niemiec oraz krótkowzroczną politykę Francji. Trudno zgodzić się z takim wytłumaczeniem, szczególnie w odniesieniu do Bośni, gdzie nie było znaczącej różnicy między ludnością chrześcijańską i muzułmańską. Kosowo natomiast jest szczególnym przypadkiem, który w dużym stopniu tłumaczy się klanową organizacją społeczną ludności albańskiej[27].
Zaangażowanie USA w konflikt w Kosowie odbierano w środowiskach muzułmańskich, szczególnie w Europie, z jednej strony jako pochodną stanowiska żydowskiego, z drugiej zaś jako skutek frustracji ówczesnego amerykańskiego prezydenta, Clintona, który chciał zatrzeć wrażenie związane ze skandalem „rozporkowym”. Mówiło się dużo również o jego problemach finansowych po słynnym procesie, którego był bohaterem, i o tym, że poprawa tej sytuacji w tym zakresie wiąże się z poparciem politycznym udzielonym fundamentalistom w byłej Jugosławii. Dzięki naszym kontaktom z intelektualistami arabskimi zdaliśmy sobie sprawę z faktu, że spora część społeczeństwa w krajach arabskich, mimo emocjonalnego stosunku do cierpień muzułmanów w Jugosławii, nie zawsze była skłonna przyjąć za dobrą monetę antyserbską histerię propagandową; zwłaszcza że Jugosławia była jedynym krajem europejskim, w którym muzułmanie zajmowali wysokie stanowiska państwowe, byli oficerami w armii i dyplomatami, ambasadorami, czego do dziś nie ma w krajach zachodnioeuropejskich, takich jak Niemcy, Francja czy Wielka Brytania, gdzie żyją miliony muzułmanów, będących formalnie równoprawnymi obywatelami tych krajów.
Muzułmanie w Europie Zachodniej
W wyniku kryzysu jugosłowiańskiego, a ściślej czystki etnicznej dokonanej na ludności serbskiej, doszło do utworzenia państwa bośniackiego i protektoratu kosowskiego – dwóch muzułmańskich organizmów państwowych – co jest liczącym się zwycięstwem fundamentalistów. Doszło więc w Europie, mocno zlaicyzowanej, do czegoś w rodzaju polaryzacji religijnej, która w żaden sposób nie wiązała się ze wzmocnieniem religijności. Ani prawosławni, ani katolicy, ani muzułmanie, ani protestanci, ani żydzi nie stali się bardziej wierzący. Odrodziły się raczej stare podziały, stare uprzedzenia i niechęci. Głównymi ofiarami nowo powstałej sytuacji byli jednak muzułmanie europejscy. Na początku wydawało się, że w gorszej sytuacji znajdą się tylko jugosłowiańscy muzułmanie poddani wahhabickiej reislamizacji. Nie odnosiło się to oczywiście do beneficjentów szczodrości Saudyjczyków[28] i intratnych interesów – dobrze prosperujących za przyzwoleniem społeczności międzynarodowej – członków mafii narkotykowej i handlarzy żywym towarem[29]. W krytycznej sytuacji znaleźli się ci muzułmanie, którzy nie mogli w żaden sposób zaakceptować i dostosować się do fundamentalistycznych porządków w Bośni, życia pod presją wahhabickiego islamu oraz terroru mafii. Drogę do Serbii i Chorwacji, gdzie nie byliby wyobcowani językowo i kulturowo, mieli zamkniętą z tego względu, że identyfikowano ich z fundamentalistami, jak również ze względu na stan gospodarki serbskiej będącej w ruinie po bombardowaniach amerykańskich. Pragnąc więc uciec przed dyktaturą religijną i trudnościami życia w zrujnowanym kraju, wybrali emigrację do Europy Zachodniej, mając nadzieję na znalezienie tam lepszych warunków życia. Spotkało ich jednak rozczarowanie. Mimo poparcia politycznego rządów europejskich dla Bośniaków i Albańczyków z Kosowa w całej Europie odżył strach przed natarciem islamu i stosunek do jego wyznawców stał się nieprzyjazny.
Zachodnioeuropejska opinia publiczna, która i tak już żywiła obawy z powodu reislamizacji na modłę wahabicką i innych skrajnie fundamentalistycznych wpływów wśród imigrantów muzułmańskich zareagowała szybko. Nadmierna – w oczach opinii publicznej – afirmacja przynależności religijnej w życiu społecznym państwa laickiego, gdzie zasadą jest prywatność wyznania, przestępczość w dzielnicach zamieszkanych przez biedotę, w większości muzułmańską, różne problemy w życiu codziennym, nie do uniknięcia na styku dwóch kultur, zamachy terrorystyczne, wymuszanie haraczy na działalność religijną przez aktywistów muzułmańskich – wszystko to przerażało i nadal przeraża Europejczyków[30]. Utworzenie Bośni i Kosowa oraz związane z tym ruchy migracyjne, po niedawnej fali emigracji z Afganistanu, spowodowały znaczne powiększenie i tak już dużej, około piętnastomilionowej, liczby imigrantów z azjatyckich i afrykańskich krajów muzułmańskich. Następna fala przybyszów pochodzi z poradzieckich republik muzułmańskich. Zarówno w przypadku muzułmanów z byłej Jugosławii, jak i z byłego Związku Radzieckiego imigranci różnią się od poprzednich, przybyłych do Europy z Maghrebu, Turcji i Afryki tym, że nie są to niepiśmienni robotnicy bez kwalifikacji. Nierzadko są to ludzie z wyższym wykształceniem, aspirujący do lepszej pracy i mający większe wymagania.
Islam w Europie stał się problemem społecznym i politycznym dla Unii Europejskiej jako całości i dla każdego z państw członkowskich z osobna oraz dla społeczności muzułmańskiej, która jest świadoma swej nowej sytuacji. Kraje Unii prowadzą bardzo konsekwentnie walkę z nielegalną imigracją. W całej Europie rozgrywają się dramatyczne sceny ścigania i deportacji nielegalnych imigrantów, wśród których są również uchodźcy polityczni[31]. Najmniej dotyka to muzułmanów związanych ze środowiskiem przestępczym – handlarzy bronią, żywym towarem, narkotykami oraz działaczy należących do różnych organizacji fundamentalistycznych. I jedni, i drudzy dysponują wystarczającymi środkami finansowymi, aby dać sobie radę z obostrzeniami administracyjnymi. Najgorsza jest sytuacja tych, którzy nie chcą mieć nic wspólnego i z jednymi, i z drugimi. Są oni narażeni na konfrontację z policją, władzami imigracyjnymi, na przebywanie w obozach dla imigrantów, na ekstradycję oraz na wrogość wcześniej osiedlonych tu muzułmanów[32] i ludności autochtonicznej.
Rządy krajów europejskich próbują znaleźć rozwiązanie problemu. We Francji w lipcu 2003 roku została oficjalnie zainicjowana debata na temat laickości państwa, której celem jest ukrócenie niekontrolowanej działalności fundamentalistów i odizolowanie ludności muzułmańskiej od ich wpływów[33]. O ile we Francji integracja muzułmanów w środowisku francuskim jest celem politycznym, o tyle w Wielkiej Brytanii są utrzymywane wyraźne granice religijne i etniczne. W Niemczech sytuacja jest nieco inna z tego względu, że imigranci, przede wszystkim tureccy, nie są w większości obywatelami kraju. Ostatnio wprowadzono pewne zmiany prawne, które ułatwiają nadanie obywatelstwa gastarbaiterom[34].
Zdecydowane opowiedzenie się Stanów Zjednoczonych i Europy Zachodniej po stronie muzułmanów z Kosowa, a szczególnie zbombardowanie Serbii, które nadal przedstawiane są jako ich sukces, zmieniło nastawienie społeczeństw, przede wszystkim w Europie Środkowej i Wschodniej, wobec polityki amerykańskiej. Rodzące się nastroje, które można by określić jako antyneofaszyzm, spowodowane głównie rolą Niemiec i Austrii w rozbiciu Jugosławii, przekształciły się w zdecydowany antyamerykanizm.
Muzułmanie europejscy reagowali bardzo różnie na wydarzenia i powstałą sytuację w Jugosławii i jej konsekwencje w Europie. Wydawałoby się, że poparcie dla współwyznawców w Jugosławii będzie jednoznaczne. Tak się jednak nie stało[35]. Gra interesów politycznych i prywatnych była dla większości z nich jasna.
Reakcja na 11 września
Przy takim mniej więcej nastawieniu świata muzułmańskiego do Stanów Zjednoczonych doszło do tragedii w Nowym Jorku i w Waszyngtonie. O tym, jak zareagowała na to część świata, do której należymy, wiemy bardzo dobrze. Reakcja innych narodów, szczególnie wyznawców islamu, była bardziej zróżnicowana. Jedno jest pewne, a mianowicie, że nikt nie zlekceważył tego wydarzenia, a szczególnie nie zrobiły tego elity rządzące. Natychmiast po atakach Rada Bezpieczeństwa ONZ przyjęła jednogłośnie rezolucję 1368, „kluczowy element dyspozycji prawnej odwetu”[36]. Wśród głosujących byli przedstawiciele trzech krajów muzułmańskich: Tunezji, Bangladeszu i Mali. Niemniej, w nastrojach społecznych, nie tylko w krajach o większości muzułmańskiej, a w ogóle w krajach Trzeciego Świata, odczuwało się pewne zadowolenie z tego, co się stało. Atak na Światowe Centrum Handlu i na Pentagon był traktowany jako „nauczka” za arogancję, odpowiedź „biedoty bogatym”. Szczególną satysfakcję wzbudził fakt, że cios był skierowany w symbole wszechmocnego kapitalizmu. Mimo że oficjalnie wszyscy potępili zamachy, dla nikogo nie było tajemnicą, że często potępienie to nie było szczere. Przykładem tego jest reakcja zanotowana w Arabii Saudyjskiej. Szesnastego września 2001 roku, czyli 5 dni po ataku, wielki mufti kraju, na prośbę króla Fahda, powołując się na surę koraniczną, głoszącą „Niech niechęć do jakiegoś ludu nie spowoduje, żebyście byli niesprawiedliwi”[37], stwierdził: „Stosowanie terroru przeciw niewinnym ludziom i zabijanie niewinnych to objaw niesprawiedliwości i ucisku, jest to wypaczenie, nieakceptowane przez prawo muzułmańskie. Są to wielkie grzechy wyraźnie zakazane”. Zaledwie dwa dni później szejch Hamud Ibn Okla al-Szu’aibi ogłosił fatwę, w której oznajmił, że ataki były zgodne z prawem oraz uznał, że kobiety i dzieci mogą być ofiarami, w przypadku kiedy znajdują się w pobliżu „dozwolonego celu”[38].
Oficjalne zaangażowanie po stronie USA krajów muzułmańskich było dwuznaczne. Ujawniło się to szczególnie podczas przygotowań do pierwszej wojny antyterrorystycznej, czyli wojny przeciwko Afganistanowi. Iran – jako jedyny spośród krajów sąsiadujących z Afganistanem – odmówił Stanom Zjednoczonym swojej przestrzeni powietrznej. Algieria i Syria poparły walkę z terroryzmem, ale pod egidą ONZ. W większości przypadków demonstracje antyamerykańskie były kontrolowane przez władze i w większości przypadków je zakazano. Nawiasem mówiąc, ciekawe, że nikt nie potępił tych zakazów ze strony władz jako niedemokratyczne, nawet ci, którzy uważają wolność wypowiedzi za nadrzędną wartość. W krajach arabskich, gdzie ruchy fundamentalistyczne są silne, jak np. w Egipcie i w Jordanii, nie zawsze się udawało powstrzymać demonstracje aprobujące zamachy. Prezydent Egiptu Hosni Mubarak długi czas nie przyjmował do wiadomości, że Osama bin Laden jest inicjatorem ataków. Podobnie jak rządy Algierii i Syrii, opowiadał się za przyznaniem ONZ głównej roli w walce z terroryzmem, proponując zwołanie konferencji na ten temat. Wydaje się, że najbardziej zdecydowany głos w obronie Afganistanu i talibów dochodził z Indonezji. Tamtejsza rada ulemów apelowała do wszystkich muzułmanów o przeciwstawienie się „agresji USA przeciw Afganistanowi i światu muzułmańskiemu”.
Opinia publiczna w krajach muzułmańskich do dzisiaj czeka na dowody, że zamachy z 11 września były dziełem muzułmańskich ekstremistów. Faktem jest, że takich dowodów Stany Zjednoczone nie dostarczyły. Muzułmanie wątpią więc, czy to co się stało, było sprawą Bin Ladena i Al-Kaidy. Nie przyjmują do wiadomości, że niepodanie jednoznacznych dowodów można usprawiedliwić koniecznością zachowania „tajemnicy wywiadowczej”. Podejrzenia skierowane są głównie na Mosad i CIA oraz powiązanych z nimi producentów broni. „Nie wyjaśniono, jaki jest stopień odpowiedzialności bezpośrednich wykonawców [ataków] – islamskich kamikadze, niewątpliwie dobrze zorganizowanych, ale nie ma pewności co do tego, czy należeli do jednej sieci, czy wielu – być może też do CIA i Mosadu, które (nie oceniając właściwie straty) manipulowały nimi albo dały im wolną rękę” – pisze Amin Samir[39]. Pogląd ten jest bardzo rozpowszechniony. Przedstawiciele środowiska arabskiego w Polsce wypowiedzieli się w audycji telewizyjnej również w tym duchu. Nie jest to tylko opinia tak zwanej ulicy, ale również poważnych i uznanych analityków międzynarodowego życia politycznego. Jednym z nich jest Bengalczyk, mieszkający i pracujący w Londynie, Nafeez Ahmed, który przeprowadził bardzo rzetelną ankietę posunięć różnych służb w Stanach Zjednoczonych przed zamachem i bezpośrednio po zamachu[40]. Opinię, że inicjatorów ataku w Nowym Jorku i Waszyngtonie szukać trzeba w samych Stanach Zjednoczonych, wypowiada się nie tylko w krajach muzułmańskich. Olivier Meyssian w swej znanej książce L’Effroyable Imposture dowodzi, że żaden samolot nie rozbił się w Pentagonie[41]. Bardzo często wysuwa się przekonanie, że Mosad był w tę sprawę zamieszany. Jako dowód na to podaje się fakt, że na liście ofiar zamachu nie ma nazwisk żydowskich. Szeroko komentowane są spekulacje na nowojorskiej giełdzie, do jakich doszło tylko kilka dni przed zamachem, a mianowicie między 6 a 10 września 2001 roku. Wynikało z nich, że jacyś „genialni inwestorzy” stawiali na spadek akcji firm lotniczych, których samoloty zostały uprowadzone, oraz na firmy, których siedziby znajdowały się WTC. Owe wysoce podejrzane spekulacje nie zwróciły uwagi FBI zazwyczaj czujnego i szybko reagującego na takie poczynania. Po ataku zyski z tych spekulacji sięgnęły milionów dolarów, a „inwestorzy” do chwili obecnej są nieznani. Wychodzi się z założenia, że ten, kto korzysta z konsekwencji zbrodni, powinien być głównym podejrzanym. Według osób wyrażających tę opinię atak został zorganizowany przez ludzi, którzy czują się bezpieczni i są nieosiągalni dla organów ścigania. Nawet skrajni fundamentaliści i fanatycy nie mogli być tak nieświadomi i nie przewidywać zemsty ze strony zaatakowanych, tym bardziej że tak jak się mówi „ostatnio szeryf wyjątkowo szybko wyciąga broń nawet poza obszarem swojej władzy”.
Opinia publiczna w krajach muzułmańskich, jak już powiedziano, jest dość odporna na amerykańską propagandę – argumentację o walce o demokrację i wolność przyjmuje z rozbawieniem. Jest rzeczą charakterystyczną, że te same argumenty odrzucające propagandę amerykańską słyszymy od Pakistańczyka – lekarza mieszkającego w Londynie, od Algierczyka – profesora w Paryżu, od Egipcjanina – windziarza w Wiedniu czy od Syryjczyka – biznesmena w Warszawie. O jakiej demokracji może być mowa – powiadają oni wszyscy – jeśli człowiek, którego nie wybrałem, którego nie znam, decyduje za mnie o tym, co jest dla mnie dobre, a co złe, kto powinien mną rządzić, z kim mam handlować, a z kim nie mogę tego robić, i jeszcze chce regulować moje życie rodzinne. Są przekonani, że podobnie jak 11 września w Nowym Jorku, tak i później w Afganistanie i teraz w Iraku giną niewinni ludzie – od bomb, z głodu, z powodu chorób.
Przyjmując teoretycznie, że ataki na Światowe Centrum Handlowe i na Pentagon były rzeczywiście dziełem muzułmańskich ekstremistów z Al-Kaidy, muzułmanie starają się wyjaśnić, jaka byłaby ich przyczyna. Najczęściej to, co się stało, tłumaczą akcją odwetową talibów, wahhabitów i innych ekstremistów, dla których sukcesy bośniacki i kosowski nie były wystarczającą rekompensatą za ich zaangażowanie na rzecz Zachodu; najwyraźniej oczekiwali o wiele więcej – obiecywano im więcej niż to, co dostali – czuli się więc oszukani. Jest tu dużo domysłów, wiele plotek, niemożliwych do zweryfikowania informacji, ale układających się w bardzo logiczną całość.
Przedstawiając nam swoje poglądy na te wydarzenia, nasi muzułmańscy interlokutorzy nie ukrywają, że nasze akademickie rozważania o priorytecie interesów państwa, o zasadach współżycia, o prawach człowieka, o demokracji i równości są w ich opinii czczą gadaniną ludzi naiwnych, manipulowanych, którym się wydaje, że ich wiedza i zasady moralne mają jakieś znaczenie. Tymczasem – podkreślają oni – sprawy wyglądają o wiele prościej, gdyż są pochodną bardzo konkretnych osobistych interesów i zależności. Jedyną naszą obroną, zresztą bardzo mało przekonującą, jest to, że ich sposób tłumaczenia faktów zdradza spiskowe podejście do historii i współczesności. Nasi koledzy muzułmanie są zazwyczaj bardzo zdziwieni i wyraźnie nie rozumieją naszej wizji świata, która w ich mniemaniu, nie uwzględnia tego, że bardzo mało spraw w polityce jest dziełem przypadku i, że dopuszczając spiski po jednej stronie, nie dopuszczamy ich po drugiej, czyli raz spiskowa teoria dziejów jest dobra, a raz nie.
Wojny z terroryzmem
Wojna wypowiedziana terroryzmowi przez Stany Zjednoczone jest nieograniczona w czasie i w przestrzeni. Nie zaczęła się ona po atakach na Światowe Centrum Handlu i na Pentagon. W swoim czasie prezydent Reagan oświadczył, że wojna z terroryzmem będzie centralnym punktem polityki zagranicznej Stanów Zjednoczonych. Stosunek do terroryzmu kolejnych administracji Stanów Zjednoczonych jest czymś zagadkowym i zawiłym i, aby został do końca wyjaśniony, wymaga bezstronnych badań politologów.
Mówi się, że do pierwszej wojny z terroryzmem, czyli do wojny w Afganistanie, Stany Zjednoczone były przygotowane jeszcze przed atakiem z 11 września. Podstawą tej opinii jest wypowiedź byłego sekretarza stanu w Ministerstwie Spraw Zagranicznych Pakistanu Niaza Naika dla BBC, w której stwierdził, że decyzja o rozprawieniu się z talibami w Afganistanie zapadła rok przed atakiem na Światowe Centrum Handlu. Informacje o przerażających skutkach tej wojny dla ludności cywilnej, które bez wielkiej przesady można nazwać katastrofą humanitarną, docierały do świata mimo bariery informacyjnej. W niedługim czasie po pierwszej wojnie z terroryzmem przyszła kolej na drugą, tym razem z Irakiem. Dla świata było to już zdecydowanie za dużo.
Te dwie wojny niewiele zmieniły w sprawie antyamerykanizmu w społeczeństwach muzułmańskich. Nowym zjawiskiem jest jego rozszerzenie się w Europie. Tak jak agresja na Jugosławię unaoczniła krajom Europy Środkowej i Wschodniej, że mają do czynienia z kimś innym, niż sobie wyobrażali, tak teraz zachodni Europejczycy odkrywają głęboką przepaść dzielącą ich od społeczeństwa amerykańskiego. Nie ukrywają więc swojej niechęci do polityki Busha, szczególnie do jego koncepcji „wyprzedzającej wojny”[42]. Polega ona na tym, że jeśli administracja amerykańska dojdzie do wniosku, że ktoś może w przyszłości zagrozić Stanom Zjednoczonym, to – nie przedstawiając w tej sprawie żadnych dowodów – zastrzega sobie prawo wyprzedzającego zaatakowania na wszelki wypadek. Nawet najwięksi zwolennicy Stanów Zjednoczonych mają trudności z usprawiedliwieniem takiego postępowania niemającego nic wspólnego z prawem międzynarodowym. Iracka broń masowego rażenia miała być bardzo groźna. Okazało się, że jej w ogóle nie ma, ale fakt ten nic nie zmienił w postępowaniu USA. Irak jest zniszczony, okupowany, opłakuje ofiary wojny prewencyjnej. W tym bogatym kraju szerzy się głód, choroby, bandytyzm. Wypowiedź Busha, że teraz Irak jest wolnym krajem, zakrawa na kpinę, która oburza nie tylko arabską opinię publiczną. Wydaje się, że coraz bardziej powszechna staje się opinia, że Stany Zjednoczone nie sprawdziły się jako jedyne supermocarstwo, stały się źródłem destabilizacji w świecie[43]. Oczekiwanie, że Irakijczycy przyjmą Amerykanów jako wyzwolicieli świadczy o niewyobrażalnej dla polityka ignorancji realiów kulturowych, które nie są tajemnicą nawet dla bardzo przeciętnego studenta orientalistyki.
Druga wojna z terroryzmem, czyli wojna z Irakiem, nie ma w gruncie rzeczy nic wspólnego z terroryzmem. Saddam Husajn był dla Bin Ladena wrogiem numer jeden. Nie zapominajmy, że fundamentalizm muzułmański jest ukierunkowany głównie na reislamizację społeczeństw muzułmańskich, które odeszły, w jego przekonaniu, od prawdziwej wiary. Laickie rządy Saddama Husajna, jego dawna zażyłość ze Stanami Zjednoczonymi, wojna z Iranem i Kuwejtem nie mogły w żaden sposób podobać się fundamentalistom. Informacji mediów amerykańskich o powiązaniach Bin Ladena z Saddamem Husajnem nikt nie traktował poważnie.
Próba wciągnięcia biednych krajów Europy Środkowej i Wschodniej w ponoszenie kosztów wojny irackiej i okupowanie Iraku nie dają się w żaden sposób racjonalnie wytłumaczyć, a jeszcze mniej – usprawiedliwić. Arabowie są rozgoryczeni tym faktem, ponieważ ich wrażenia i wspomnienia z czasów intensywnej współpracy z tymi krajami, z czasów kiedy polscy, węgierscy, bułgarscy lekarze, pielęgniarki, inżynierowie byli im bliscy i przez nich cenieni, są jeszcze żywe. Mało prawdopodobnie jest, że nowa rola tych krajów będzie przyjęta ze zrozumieniem przez okupowanych. Arabowie są przekonani, że zaczęła się nowa era kolonizacji ich krajów. Zaskoczeniem dla wielu osób jest absolutna nieudolność Stanów Zjednoczonych w radzeniu sobie w Iraku z chaosem, który sami spowodowali. Skrajnemu antyamerykanizmowi towarzyszy coś w rodzaju lekceważenia i braku szacunku dla Amerykanów.
Na zakończenie należy stwierdzić, że ogromne różnice kulturowe, historyczne i rozwojowe, dzielące kraje muzułmańskie, są niwelowane przez wspólną religię, podstawowe źródło solidarności między nimi, która nie przekracza jednak granic wyznaczonych przez polityczne i ekonomiczne interesy każdego z tych krajów. Następnym łączącym je czynnikiem jest antyamerykanizm, który – podobnie jak religia – w praktyce politycznej i gospodarczej nie ma decydującego znaczenia. Nie można natomiast go lekceważyć, ponieważ jest wykorzystywany przez wszelkie skrajne ruchy fundamentalistyczne, tworzy bazę społeczną dla propagandy, szerzenia się wpływów i działań grup terrorystycznych. Przy normalnym – niezakłóconym wojnami i agresjami – rozwoju społecznym krajów muzułmańskich baza ta ma szansę zmniejszenia się do nieliczących się rozmiarów.
Prof. Anna Parzymies jest kierownikiem Zakładu Islamu Europejskiego w Instytucie Orientalistycznym Uniwersytetu Warszawskiego.
[1] Oriana Fallaci, Wściekłość i duma, Warszawa 2003.
[2] Janusz Danecki, Mahomet. Mądrości Proroka, wyd. II, Warszawa 2000; Jolanta Kozłowska, Mahomet O małżeństwie, kupcach i dobrym wychowaniu, Warszawa 1999.
[3] Nie dotyczy to szyitów.
[4] Muhammad Ibn Abd al-Wahhab (1703–1792), ze szkoły hanbalickiej, od nazwiska którego wywodzi się termin wahhabita, mając obecnie, szczególnie w prasie, wydźwięk pejoratywny, jest w pewnym sensie synonimem wyrazu fundamentalista. Sami Saudyjczycy, szczególnie ostatnio, nie chcą być nazywani wahhabitami, tłumacząc, że nie są oni wyznawcami osoby ludzkiej, lecz Boga Jedynego.
[5] Gilles Kepel, Święta wojna. Ekspansja i upadek fundamentalizmu muzułmańskiego, Warszawa 2003, s. 14–15.
[6] Kryzysy związane z wprowadzeniem powszechnej edukacji przeżywała również Europa – przebiegały one różnie w różnych okresach historycznych. Wprowadzenie powszechnej edukacji nie spowodowało kataklizmów społecznych tam gdzie władza była mniej lub bardziej totalitarna. W takich przypadkach nie stwierdzono uciekania się do religii.
[7] „Population et sociétés”, nr 151, septembre 1981, nr 370 juilliet–aout 2001, Institut National d’Études Demographiques; Pierre Chaunu, Huguette Chaunu, Jacques Renard, Essai de perspective démographique, Paris 2003.
[8] Jilles Kepel, Olivie Roy, L’échec de l’islam politique.
[9] Michael Doyle, Kant, Liberal Legacies and Foreing Policy (w:) „Philosophy and Public Affairs”, t. I, s. 205–235 i s. 323–353, nr 12, 1983.
[10] O wyprawie Napoleona do Egiptu: Robert Solé, Uczeni Bonapartego, Warszawa 2001.
[11] Georges Corm, Bliski Wschód w ogniu. Oblicza konfliktu 1956–2003, Warszwa 2003, s. 8.
[12] Emmanuel Todd, Schyłek imperium. Rozważania o rozkładzie systemu amerykańskiego, Warszawa 2003, s. 129 i n.
[13] Ahmed Rashid, Dżihad. Narodziny wojującego islamu w Azji Środkowej, Warszawa 2003, s. 20–21.
[14] Zadziwiające jest to, że w samym Związku Radzieckim ta polityka Stanów Zjednoczonych nie spowodowała zdecydowanego wzrostu antyamerykanizmu lub awersji do islamu. Pretensje społeczne skierowane były do wewnątrz, a oficjalna retoryka antyimperialistyczna mało kogo poruszała. Nie negując znaczenia wojny w Afganistanie jako przyczyny przyśpieszenia upadku ZSRR, wydaje się jednak bardziej prawdopodobne, że główna przyczyna tkwi nie w strategii amerykańskiej i w fundamentalizmie muzułmańskim, lecz głęboko w niedostatkach rozwoju społecznego i ekonomicznego tego kraju oraz w niezadowoleniu elity rządzącej, która w trzecim pokoleniu po wojnie poczuła się skrępowana sztywnymi ramami ustrojowymi.
[15] Arabski wyraz talib oznacza ‘uczeń’, w znaczeniu religijnym ‘ten, króry zgłębia naukę Proroka’. We współczesnym arabskim oznacza ‘student’.
[16] B. Sadr, La duplicité de l’Occident w: „Le Monde”, 29 października 2001, cytuje Benazir Butto: „Pomysł z talibami był angielski, kierownictwo amerykańskie, pieniądze saudyjskie, realizacja pakistańska”.
[17] Michel Chossudovski, (w:) „L’aut’journal”, Montreal, październik 2001, www.globalresearch.ca/articles/CHO109.html .
[18] Ahmed Rashid, Talibowie. Wojujący islam, ropa naftowa i fundamentalizm w Środkowej Azji, Warszawa 2002.
[19] Yasmina Khadra, Les agneaux de Dieu, Paris 1998 (Baranki Boże, Warszawa 2004). Jest to literacki, ale bardzo realistyczny obraz wojny domowej w Algierii.
[