Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Ginie strona z przepisem na najsłynniejsze ciasto z cukierni pani Eli i pana Emila. Złodziej wyrwał kartkę z – przekazywanego od pokoleń – zeszytu z recepturami na wypieki. Wszystkie dzieciaki nadzieję na rozwiązanie tej zagadki pokładają w Jagodzie i Indze. Jednak tym razem dziewczynki zamierzają trzymać się z daleka od poszukiwania sprawcy kradzieży. Jak się okazuje, tropy same podsuwają się pod ich nosy… Jagoda to wygadana uczennica szkoły podstawowej, bohaterka serii detektywistyczno-przygodowej. Książki świetnie nadają się do samodzielnego czytania – wciągająca fabuła, duży font i dynamiczne ilustracje sprawiają, że trudno się od nich oderwać. Na końcu każdej z nich na czytelników czeka bonus w postaci zagadki, w której rozwiązaniu pomóc możemy Jagodzie.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 52
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
ROZDZIAŁPIERWSZY
Ten, w którym okazuje się, że czasu nie da się oszukać
W końcu nadeszła zima! To znaczy prawie nadeszła, bo wciąż odhaczamy dni w kalendarzu wiszącym na ścianie naszej klasy do nadejścia tej astrologicznej, jak uczyła nas pani Paulinka. Tak bardzo nie mogliśmy się doczekać, że Nikodem skreślił pewnego razu w kalendarzu siedem dni do przodu. Z dwudziestego pierwszego listopada zrobił się dwudziesty ósmy, czyli prawie grudzień, a jak wszyscy już dobrze wiedzieliśmy, w grudniu z pewnością musi w końcu spaść śnieg.
Tak nam powiedział pan Konstanty, kiedy siedzieliśmy u niego w kantorku na przerwie i marudziliśmy, że chcielibyśmy już pojeździć na sankach i ulepić bałwana, i porzucać się śnieżkami, i że kiedy w końcu przyjdzie ta prawdziwa zima.
– W grudniu po południu! – Pan Konstanty się wtedy roześmiał. Zaraz zaczął nam też opowiadać, ile to śniegu padało, kiedy on sam chodził do szkoły, i jak zimno wtedy było. – Jednego roku, byłem wtedy może niewiele starszy od was, zamknięto nawet szkołę na tydzień. Nikt nie zdołałby się do niej przedrzeć przez zaspy śniegu leżące na ulicach – powiedział na koniec i przegonił nas na lekcje, bo właśnie zadzwonił dzwonek.
Och, jak zazdrościliśmy panu Konstantemu! Tych zasp, ale przede wszystkim tej zamkniętej szkoły. Po tej opowieści jeszcze bardziej nie mogliśmy się doczekać pierwszego dnia grudnia i popołudnia. Niestety, rozczarowaliśmy się straszliwie. Okazało się, że rację miała nasza sąsiadka, pani Leokadia, wzdychająca do nas jakiś czas temu:
– Czasu nie da się oszukać, drogie dzieci, oj nie.
Nie wiedzieliśmy wtedy za bardzo, co dokładnie to może znaczyć, ale teraz jesteśmy mądrzejsi. Widocznie pani Leokadia majstrowała w kalendarzu już przed Nikodemem. Na nic były jednak te wysiłki i pierwszy grudnia wcale nie nadszedł wcześniej. Ale przynajmniej przeszła nam koło nosa kartkówka z matematyki zaplanowana na dwudziestego trzeciego. Hurra!
Kiedy więc w końcu miał nadejść prawdziwy pierwszy grudnia, postanowiliśmy się do niego naprawdę porządnie przygotować. Na ten śnieg, zaspy, lepienie bałwana. Powyciągaliśmy z najdalszych zakamarków szaf najcieplejsze zimowe ubrania – grube kombinezony, nieprzemakalne rękawiczki, buty czekające na największe mrozy. Część z nas wysłała też rodziców do piwnicy po sanki i jabłuszka do zjeżdżania. Tak przygotowani chcieliśmy wyruszyć pierwszego grudnia z domów w stronę szkoły, ale zatrzymali nas rodzice.
Zdjęli z nas najcieplejsze warstwy ubrań i odebrali sanki.
– Dzisiaj dziesięć stopni i słońce, spocisz się w tych ubraniach! – powiedział tata.
Pod szkołą spotkaliśmy pana Konstantego porządkującego podwórko.
– Panie Konstanty, dlaczego jeszcze nie ma śniegu? Przecież mówił nam pan, że spadnie w grudniu! – wysapała zza szalika moja przyjaciółka Inga. – Po południu – dodała jeszcze po złapaniu oddechu.
– Wyciągnęliśmy już sanki z piwnicy! – dodałam odrobinę rozżalona.
– Oj, dzieciaczki, dzieciaczki, schowajcie lepiej sanki z powrotem. Grudzień ma trzydzieści jeden dni, zdążycie je jeszcze wyciągnąć, kiedy śnieg faktycznie spadnie. – Pokiwał głową rozbawiony pan Konstanty.
Nie straciliśmy jednak jeszcze wtedy nadziei i postanowiliśmy poczekać do popołudnia. Przecież dopiero był ranek, może śnieg jeszcze spadnie.
Nie spadł.
Czekaliśmy więc dalej. Ale sanek nie schowaliśmy!