Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
To jedna z największych tajemnic świata. Czy społeczeństwo ma prawo ją poznać?
Rufin wraz z ojcem i siostrą wiodą monotonne życie w mieście zwanym En Lapu. Metropolia ta jest jedną z nielicznych ocalałych, które cudem egzystują pośród martwych terenów zmienionych w bezbrzeżną pustynię. W wyniku ludzkich działań lata temu nastąpił gwałtowny pomór pszczół, a ich brak doprowadził do zniszczenia ekosystemu. Zanieczyszczenie powietrza i głód stanowią duży problem, dlatego władze organizują pobory plantacyjne służące ręcznemu zapylaniu drzew. Znudzony dotychczasowym życiem Rufin zgłasza się na ochotnika i wraz z tajemniczym, nowo poznanym towarzyszem mają do przebycia ponad sto kilometrów pustyni piechotą. Nie wiedzą jeszcze, że względnie prosta wyprawa przerodzi się w walkę o lepsze jutro…
JAWA pierwotnie miała nawiązywać do wizji umierającego świata. Gdy zapełniałem literami pierwsze strony tekstu, nie miałem jednak pewności, jak potoczą się losy bohaterów. Ciekawość tego, jaki będzie finał tej historii, motywowała mnie, by codziennie siadać przed klawiaturą i pisać. Poniekąd pomysł na ostatni rozdział zaskoczył mnie samego. Wiem, że zakończenie powieści w ten sposób to podjęcie sporego ryzyka. Oby JAWA dostarczyła Wam tyle samo emocji, co mnie w trakcie jej tworzenia.
Autor
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 377
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
W prześwitach mozolnie opadającego kurzu wreszcie można było dostrzec piaszczysty horyzont z pomarszczonymi od wiatru niewielkimi garbami o bursztynowym kolorze. Za nimi w oddali rysowały się pociemniałe kontury na wpół martwych wieżowców do złudzenia przypominających betonową oazę wśród wszechpanującej spiekoty. To jedno z legowisk ludzkiej egzystencji rozsiane na stagnacyjnym obszarze i wyglądające niczym tonący w ruchomych piaskach, który z trudem próbuje utrzymać łeb w taki sposób, aby ziarenka nie wpadały do jego spierzchniętych warg ani szerokich nozdrzy. Przypomina to miech tłoczący do swego wnętrza resztki powietrza, które od lat i tak jest już zatrute.
Nim kurtyna wzbitego piachu opadła, obie społeczności były już dostatecznie daleko od siebie. Jedni ociężale gnali ku poszarzałym pomnikom dawnej cywilizacji, drudzy zapuszczali się pędem w głąb pustyni, która była ich domem. Wygnani przez prawo i potępieni przez tych, którzy prawu służyli. Minęli pierwszą z kamiennych twarzy o wyraźnie męskich rysach. Patrzyła na nich z dumą, tak jak ojciec patrzy na syna, kiedy ten wychowuje swoją latorośl.
Ryk dwóch silników szarpał bębenkami tłumionymi basowym rzężeniem potężnych wytworników pola. Swoista kakofonia maszyn dzisiejszego świata.
Siłowniki utrzymywały wciąż opuszczony grafitowy trap, za którym ciągnęła się smuga wirującego piachu. Brunatne szmaty okrywające zwiotczałe ciało bezładnie szarpane były przez silne podmuchy wiatru próbujące rozerwać tkaninę na strzępy, choć ta stawiała opór. Jeden z mężczyzn w luźno oplecionym stroju w kolorze wenge wstąpił na trap. Wywołany przez maszynę szkwał również próbował go porwać w odmęty zostawianej z tyłu nicości. Mocno zacisnąwszy dłonie na poręczy, pochylił się nad nieznajomą sylwetką i odciągnął z jej twarzy luźną tkaninę.
– To kobieta! – krzyknął w głąb podłużnej, stalowej przestrzeni.
Jej wargi spowite w migocącej poświacie maski drgały, jakby chciały coś powiedzieć, lecz nie mogły – nie miały siły. Przez rozdarte rękawy wylewała się czerwień – zupełnie ciemna, brudna i niedotleniona. Złoty kłos ginący pod ciałem nie rozplątywał się tylko dlatego, że był przygnieciony jego ciężarem. Dłonie, które jeszcze przed chwilą poruszały się w spazmatycznym galopie, nagle zamarły. Jej oczy stały się plastikowe i bez życia wpatrywały się nieobecnym spojrzeniem w niewiadomy punkt na horyzoncie.
Bas stłumionych silników przeciął ryk hesy, która nagle pojawiła się na tyle maszyny transportowej. Mignęła w ułamku sekundy, przemieszczając się na drugą stronę skromnego konwoju. W tej krótkiej chwili ujeżdżający rzucił okiem zza dymionego szkła hełmu na uchylony trap.
W tamtym czasie podczas potyczki mężczyzna stracił panowanie nad swoim blaszanym rumakiem. Zwiększył moc silnika, który wyrzucił go na wprost zdezorientowanej kobiety wodzącej wzrokiem za kimś bliskim – kimś, kogo minutę temu trzymała za rękę. Zatrzymał się dopiero kilka metrów za nią. Przekręcił manetkę niemal o cały zakres i kierownicą ostro skręcił w lewo. Hesa rozerwała powietrze gwałtownym rykiem i w tej samej chwili ucichła, obracając się wokół własnej osi. Tumany piachu stworzyły kopułę skutecznie odcinającą dopływ promieni słonecznych. Zapanował brunatny mrok, który zdawał się połykać nieruchome ciało leżące na ziemi.
Mężczyzna na trapie wyprostował się i spojrzał do wnętrza doka.
– Ona chyba umiera! Niepotrzebnie ją zabraliśmy! – krzyczał.
Z wnętrza maszyny, z otoczki gęstego cienia, wynurzył się całkowicie zamaskowany człowiek w czarnym kombinezonie. Był postawny, wysoki, budzący respekt i strach. Wokół hartowanego, dymionego szkła tliła się pomarańczowa obwódka przywodząca na myśl rozgrzaną nić, której celem było odseparowanie wszystkiego, co chciałoby jej dotknąć. Jego ciężkie kroki wydawały się zupełnie bezdźwięczne – przyćmiewały je praca silników i pęd powietrza. Dopasowany uniform z wszytymi wstawkami kevlaru znacząco uwydatniał jego mięśnie brzucha i klatki piersiowej. Przytwierdzony do muskularnych ramion szkielet obejmował jego sylwetkę niczym olbrzymi, czarny, stalowy pająk, wzmacniając ciało mechanicznymi teleskopami. Emanowała z niego siła.
Wiatr omijał go ze strachem, jakby obawiał się tarcia o mundur, którego nie wolno pobrudzić, a co dopiero rozedrzeć.
Bojownik stanął tuż nad nią. Po chwili przykucnął obok i obrócił ją na wznak. Tkanina z powrotem zasłoniła jej oblicze, a jasny, pleciony warkocz szybko zamienił się w poszarpany nieład. Mężczyzna odsłonił jej twarz i poklepał ją po polikach. Poświata jonizatora nadal mrugała, usilnie próbując zawiązać ciąg czystego powietrza.
– Jej maska – zaczął ochryple – nie może się aktywować.
– Myślałem, że to wiatr – odparł drugi z nich.
Mężczyzna wstał i zaczął oklepywać dłonie skryte w rękawicach, jakby dotknął czegoś brudnego i trawionego przez obcą zarazę, co teraz próbuje z siebie strzepać. Spojrzał na swojego człowieka z ukrytym pod maską wyrazem twarzy.
– Wciągnij ją do środka i zamknij trap. Jeśli nie zejdzie, dotlenimy ją w kompleksie.
– To chyba dość nieroztropne. Nawet wędrujący, którzy nas szukają, rzadko mają możliwość wejścia między nas.
– Jeśli sumienie ci na to pozwala, to ją wyrzuć. Udam, że tego nie widziałem… – powiedział i zniknął w cieniu wnętrza maszyny.
Trap się zamknął. Trzy jednostki gnały w niewiadomym kierunku, zostawiając za sobą wyłącznie płaskie tunele wyżłobionego pędem piachu, które szybko pożerały formujące się wydmy. Poza nimi i ginącym w oddali posągiem nie było niczego. Pył opadł. Nastąpiła cisza i pustynia znów była spokojna.
EN LAPU
Na tle atramentowej sfery jałowy horyzont zdawał się nie mieć kresu, a krople deszczu ze spieczonej słońcem ziemi, zamiast na nią spadać, wzbijały się ku niebu.
Pierwszy raz w życiu widzę tego typu anomalię pogodową – pomyślał w duchu Rufin. Obrócił się leniwie i w oddali dostrzegł szarą postać idącą ku niemu, lecz z tej odległości nie potrafił stwierdzić, kim ona była. Ruszył w jej kierunku i już po paru krokach dostrzegł wyłaniające się spod dużego kaptura w kolorze malachitu oblicze szczupłej kobiety o zielonych oczach tętniących życiem i blond włosach ginących pod płaszczem. Była nią Ryta. Nim zdążył cokolwiek powiedzieć, ta omiotła go wzrokiem, uciszając jego własne myśli.
– Oni już wiedzą. Znają prawdę – stwierdziła.
– Kto? Prawdę o czym? – zapytał Rufin, ściągając brwi.
– Znają prawdę i cię wyczekują.
– Czy ty przypadkiem nie nabawiłaś się niedotlenienia podczas paradowania bez maski? Nie dziwi cię ten unoszący się deszcz?
– Otwieraj oczy w miejscu zwęglonej ziemi. Ona stanowi drzwi. – Jej ton głosu brzmiał nad wyraz poważnie.
– Nie wiem, czego się najadłaś, ale bredzisz od…
W tym momencie wisząca nad ich głowami krystaliczna ściana wody runęła z impetem na ziemię i zalała wszystko wkoło. Chłopak miał wrażenie, że tonie, a wtedy zewsząd pojawiła się pustka spowita mrokiem.
Rufin spiorunował przestraszonym wzrokiem bladą ścianę swojego pokoju, po czym spojrzał w przeszkloną witrynę, która swym panoramicznym ogromem ukazywała znajomy mu obraz pastelowych barw zachodzącego słońca. Twarz bolała go tak, jak gdyby przez długi czas miał coś do niej przytwierdzone. Odetchnął, strzeliwszy karkiem, w momencie, gdy drzwi z ciemnego, matowego szkła się rozsunęły, a do pokoju weszła jego siostra.
– Czy ty nie potrafisz pukać? A co, jeśli leżę tu zupełnie nagi? – wychrypiał Rufin.
– Nie wydaję mi się, abym mogła w związku z tym zobaczyć coś, po czym miałabym koszmary.
– To dlaczego ja je mam?
– Nie wiem. Może zacznij odwracać głowę, gdy sikasz – skwitowała Ryta.
– Zawsze ceniłem twoje poczucie humoru, ale mam już naprawdę dosyć tych przepoconych nocy…
– Znowu goniłeś mnie po pustkowiu? – zapytała melodyjną barwą głosu.
– Poniekąd… – odparł, zwlekając się z łóżka. – Tym razem to ty przyszłaś do mnie, rzuciłaś jakimiś hasłami, po czym na łeb zwalił nam się sufit lodowatej wody.
– Nie mam pojęcia, dlaczego ostatnimi czasy tak źle sypiasz, ale ja nie mam z tym nic wspólnego. Miałeś się tylko zdrzemnąć, a przespałeś prawie cały dzień. Przyszłam cię obudzić na kolację, więc przemyj twarz i chodź do stołu, zanim wystygnie. Jeśli będziesz zwlekał, zjemy z ojcem bez ciebie.
Po przemyciu wciąż jeszcze zaczerwienionych oczu Rufin wyszedł ze swojego pokoju i przeszedł do małego holu oświetlonego niewielkim lumenem o zimnej barwie. Chwilę później siedział przy stole w salonie, który pomimo niewielkiej powierzchni sprawiał wrażenie przestronnego, co zapewne wywołane było przeszklonym sufitem z grubego szkła. Na stole z białego tworzywa leżały trzy nakrycia z ciepłymi posiłkami w postaci makaronu sojowego oraz niewielkich kawałków wieprzowiny podanych w sosie grzybowym. Rufin wziął do ręki dzbanek z wodą, poszukując jednocześnie wzrokiem szklanek.
– Ryta? – Bagnar posłał córce pytające spojrzenie.
Ta od razu się podniosła i podeszła do jednej z szafek kredensu, z którego niemalże w całości odpadła już zżółkła biel olejowej farby, a wzorkowate i matowe przeszklenia drzwiczek popękały dawno temu. Mebel ten, jako jeden z nielicznych antyków, ostał się po dziadkach Bagnara, stanowiąc dla wnuka swoistą namiastkę przeszłości. Dziś większość drewnianych mebli znanych starszemu pokoleniu po prostu nie istniała – wyparło je tworzywo biodegradowalne, a obróbka drewna została niemal całkowicie zakazana. Drzewa na planecie objęto ochroną i bez specjalnych, prawie niemożliwych do zdobycia zezwoleń od Rady Naczelnej miast nie można było ingerować w ich wzrost. Zapis w prawie mówił jasno: „Drzewostan tudzież większe połacie zieleni winny rosnąć samowolnie, dziczejąc bez jakiejkolwiek ingerencji człowieka”. Bagnar pamiętał kilka sytuacji, w których nawet za przypadkowe, lecz udowodnione zniszczenie lub naruszenie drzewa, ludzie płacili życiem albo – w najlepszym razie – całym swym dobytkiem i wolnością. Człowiek był surowo karany za najmniejsze przewinienia, które potencjalnie mogłyby doprowadzić do zachwiania i tak zniszczonym już ekosystemem.
Ryta wyjęła z szafki małą porcję ciasta dyniowego i trzy szklanki z grubym dnem, do których nalała niewielką ilość mętnej gorzałki z ziemniaka, po czym odstawiła przeźroczystą butelkę na stół i stanęła tuż obok, opierając się o kuchenny blat. Rufin spojrzał na nią z uniesionymi brwiami, udając zdziwienie, bo dobrze pamiętał, że dzisiaj obchodzi swoje dwudzieste pierwsze urodziny, które zapewne były przyczyną pojawienia się na stole dyniowego ciasta będącego w ich domu rzadkością. Bagnar jako pierwszy wziął do ręki szkło, po czym podniósł się z krzesła.
– Synu, wybacz, że dopiero teraz, ale cały dzień spędziłem na czyszczeniu paneli w solarze, a chcieliśmy razem z Rytą dać ci prezent.
W głębi ducha Rufin poczuł zaskoczenie i radość, choć początkowo próbował to ukryć.
– Mamy dziś jakąś okazję? Ryta wreszcie oddaje mi swój pokój? – zarechotał chłopak.
– Twoje niedoczekanie… – zaprotestowała z lekkim uśmiechem.
– Dzieciaki… – przerwał Bagnar. – Bez was wiele rzeczy straciłoby tutaj sens, a fakt, że ty, Rufinie, obchodzisz swoje kolejne urodziny, jest dla mnie dużą radością. Razem z Rytą chcemy ci życzyć dobrego i godnego życia wśród czystego i przejrzystego powietrza. Przez swoją spontaniczność sam zadecydujesz, jakie spełnić marzenia, dlatego życzę ci, żebyś zawsze podążał za potrzebami ducha i wewnętrznego instynktu.
– Tato, a może coś lżejszego? Twoje przemowy brzmią tak, jakbyś recytował jakieś pisma z ubiegłego wieku… – powiedziała Ryta i zwróciła się do Rufina: – Bracie, nie czekaj na mój pokój, bo i tak go nie dostaniesz, ale mam nadzieję, że wiesz, iż zawsze możesz na mnie liczyć. Bo kto inny wyciągnie cię z szamba, do którego nieraz wpadasz, jeśli nie twoja własna siostra? Ja ci po prostu życzę, abyś w końcu kiedyś kupił sobie wymarzoną hesę. Pytanie tylko, czy będziesz potrafił ją prowadzić… – Zaśmiała się i wyściskała brata.
– Bez obaw… – odparł Rufin. – Jeszcze kiedyś, w przypływie szaleństwa, przemierzymy nią kawał pustyni!
– To taki skromny podarunek od nas – wtrącił Bagnar, wręczając synowi podłużny przedmiot owinięty purpurową folią.
Chłopak spojrzał na ojca, po czym rozpakował prezent i spostrzegł, że ma przed sobą najnowszy model rozkładanej glewii. Był to rodzaj prosprężynowej włóczni zbudowanej z karbonizowanego włókna. Miała postać sztycy, która po obu stronach zakończona była czterdziestocentymetrowym ostrzem. Sprzęt ten po zaprogramowaniu ruchu dłoni rozkładał się z metrowej do ponad dwuipółmetrowej długości.
– Ale… Jak to? Skąd…? – zdołał wydukać Rufin.
– To nieistotne – stwierdził ojciec. – Ale wiem, że zawsze o takiej marzyłeś, tak samo jak wiem, że zapuszczasz się po zmroku na pustynię, dlatego przysypiasz za dnia.
Jubilat z zaskoczeniem spojrzał na ojca, po czym przekierował wzrok na siostrę.
– Nie patrz tak na mnie. Ja nic nie powiedziałam.
– Wiem, że i tak nie zdołam cię upilnować, a dla mnie, jako ojca, wasze bezpieczeństwo jest najważniejsze – kontynuował Bagnar. – Jutro rano pokażę ci kilka podstawowych technik defensywnych i ofensywnych w posługiwaniu się glewią, dlatego proszę, abyś dziś w nocy nigdzie się nie wybierał.
Rufin z trudem zebrał się w sobie i nabierając powietrza do płuc, wstał od stołu.
– Czy w takim razie możemy położyć się już spać? – wypalił drżącym z ekscytacji głosem, po czym w podziękowaniu ich uściskał.
– Nie! – zaprotestował z lekkim uśmiechem Bagnar i uniósł szklankę gorzałki. – Najpierw wypijemy za twoje zdrowie.
– Jeszcze raz wszystkiego co najlepsze, bracie – dodała Ryta, również unosząc trunek.
Stuknęli się szkłem i wzięli do ust po małym łyku alkoholu. Grymas na twarzy dziewczyny świadczył o tym, że chyba nie tego smaku się spodziewała, w wyniku czego szybko zmrużyła oczy i wypuściła z płuc drapiące w gardło powietrze, a gdy doszła już do siebie, zerknęła na ciasto.
– To co? Może zjemy po kawałku? – zapytała.
Rufin uśmiechnął się z aprobatą i po chwili każdy zajadał się kruchym dyniowcem.
Nazajutrz, chwilę po godzinie siódmej rano, Bagnar zbudził syna, mówiąc mu, by był gotowy za trzydzieści minut. Ryta wciąż spała w swoim pokoju. Ponieważ nocą Rufin nie mógł znaleźć sobie wygodnej pozycji do snu, zdołał zasnąć dopiero przed drugą, dlatego wczesna pobudka sprawiła, że był jeszcze lekko zdezorientowany. Chwilowy bezdech w zimnej wodzie zrobił jednak swoje. Na szczęście skromna ilość wypitej księżycówki zdążyła się już rozłożyć w organizmie.
Chłopak włożył termoaktywną odzież będącą zwyczajnym odzieniem – zwłaszcza dla młodego pokolenia, u którego utrzymanie dobrej sprawności fizycznej było cechą niemalże wrodzoną. Na szarych ulicach ocalałych miast bardzo rzadko można było dostrzec otyłego nastolatka. Niespotykane było również to, by ktokolwiek w ramach obrony nie potrafił posłużyć się choćby karambitem, który większość społeczeństwa nosiła w szerokich karwaszach na przedramieniu.
Za całkowicie przeszkloną kopułą przyłączoną do reszty budynku w kolorze antracytu, będącą sypialnią Bagnara – jedną spośród około czterystu w miejskiej osadzie należących do innych członków społeczności – czekał on z aktywnym jonizatorem powietrza na twarzy. Mężczyzna opierał się o dwumetrową starą lancę zakończoną niewielkim ostrzem. Wysoki, szczupły szatyn wyłonił się zza kopuły, niosąc w ręku złożoną glewię. W termoaktywnej odzieży przeciętna sylwetka chłopaka wyraźnie się uwydatniła – ciemny kombinezon podkreślał wszystkie kształty na jego ciele, tworząc wrażenie dobrze zbudowanej muskulatury.
– Wygłodniały taktycznej wiedzy? – Bagnar lekko się uśmiechnął.
– Lepiej by było, gdybyś już wczoraj pokazał mi kilka sztuczek, bo w nocy praktycznie nie zmrużyłem oka. – Chłopak przyłożył prawą dłoń do skroni, włączając przed twarzą sferę czystego powietrza.
– Wyciągnij glewię na wyprostowanej ręce. Ułóż ją na płasko przed sobą i mocno trzymaj. Następnie obróć nadgarstek pionowo i lekko nim potrząśnij.
Rufin wykonał polecenie ojca, a ta w mgnieniu oka – wyrzucając po obu końcach ostrzy wyprzedzającą, przezroczystą poświatę jakby rozdrganego, gorącego powietrza – się rozłożyła. Chłopak zrobił duże oczy, wnikliwie przyglądając się broni trzymanej w swoich dłoniach.
– No. To już wiesz, jak ją rozłożyć. Na dzisiaj wystarczy. Idziemy do domu – powiedział ojciec.
– Co?! – Zdezorientowany syn zmarszczył brwi.
Bagnar spojrzał na niego, dając mu do zrozumienia, że wypalił głupim żartem.
– Gdy broń jest rozłożona, zaciśnij w bezruchu obie dłonie na rękojeści, a po siedmiu sekundach uaktywnisz w ten sposób proces otwarcia się glewii. Musisz wówczas wykonać jakikolwiek ruch ręką, na przykład potrząsnąć, obrócić, nawet podrzucić w powietrze, choć to ostatnie stanowczo odradzam ze względu na własne bezpieczeństwo. Proces programowania zatrzymujesz, przesuwając palcem po rękojeści. Broń zapamięta wprowadzony ruch i od tej pory będzie się uaktywniać i dezaktywować za każdym razem, gdy wykonasz daną kombinację. Postaraj się znaleźć taką, by podczas ewentualnej walki przypadkiem jej nie złożyć – poinstruował go Bagnar.
– Sprytna rzecz – ocenił Rufin.
– Musisz pamiętać, że włócznia stanowi przedłużenie twojego ciała, twojej ręki, a tym samym zadawanego ciosu, więc unikaj rzucania nią do celu. To nie ten typ broni.
– Sądziłem, że włócznią się przeważnie rzuca…
– Owszem, ale nie tego typu – wyjaśnił, nasilając głos. – Ta jest przeznaczona do bezpośredniej walki. W pewnym sensie powinieneś poczuć z nią nierozerwalną więź. Po paru treningach zobaczysz, że pomimo konieczności szybkiego podejmowania decyzji w walce każdy twój ruch będzie doskonale przemyślany.
Rufin skinął głową na znak, że przyjął teorię ojca do wiadomości, i zaczął wykonywać jego polecenia. Na początku w skupieniu powtarzał jego ruchy i z uwagą słuchał wszystkich udzielanych mu rad, aby ostatecznie przejść do symulowanej walki.
Zaspana Ryta udała się na tyły domu i oparła o szkło kopuły, skąd przez chwilę przyglądała się zręczności mentora oraz adepta. Ruchy zadawanych ciosów i odpieranych ataków były na tyle szybkie, że z trudem mogła wpasować się w chwilę przerwy między trzaskającym kontaktem obu włóczni, by wtrącić jakiś komentarz. W pewnym momencie Rufin, uniknąwszy jednego z ciosów ojca, przemknął sprawnie pod jego lewym ramieniem. Znalazłszy się za plecami Bagnara, szybkim ruchem przełożył glewię między jego łokciami, tworząc w ten sposób dźwignię. Nim ten spostrzegł, co się stało, chłopak kopnięciem wytrącił lancę z jego ręki, dostrzegając kątem oka siostrę przyglądającą się im z podziwem.
– Stoję tu tak od paru minut i się zastanawiam, który z was pierwszy mnie zauważy… – Uśmiechnęła się i podeszła bliżej. – Kto by pomyślał, że nasz staruszek wciąż potrafi być tak szybki – oceniła, powstrzymując się przed pochwałą dla brata. Nie chciała mu zanadto schlebiać na samym początku przygody z tego rodzaju bronią.
Bagnar sprawujący tymczasową funkcję nauczyciela odwrócił się, aby spojrzeć na stojącego za swoimi plecami syna.
– I tu mnie masz – powiedział zdyszanym głosem. – Nie sądziłem, że wejście w posiadanie glewii doda ci z rana tyle energii i sprytu!
– Tato, przecież to ty mnie tego nauczyłeś już podczas ręcznej szermierki karambitem.
Faktycznie. Po tym, jak czternaście lat temu Rufin stracił matkę w wyniku konfliktu z ludźmi pustyni, Bagnar brał go czasem siłą za dom i uczył podstaw samoobrony. W ten sposób wlał w niego wiedzę o walce taktycznej, której mógłby mu pozazdrościć niejeden członek jednostki Rapierów. Sam posiadł te umiejętności, ponieważ dawniej, nie mając jeszcze rodziny, należał do formacji bojówek w sektorach pustynnych – nocą patrolował obrzeża miast i w pewnym sensie dbał o spokojny sen ich mieszkańcom, aby za dnia samemu wracać do domu i pogrążać się w błogim odpoczynku.
Tak wyglądało jego życie do momentu, gdy poznał Leę – piękną, szczupłą, zielonooką kobietę z sąsiedniego miasta oddalonego o siedemdziesiąt kilometrów. Miała długie aż do pasa włosy mieniące się w słońcu złotą barwą, słabo uwydatnione kości policzkowe, delikatne dłonie i przyjemny sopranowy głos, którego mógł słuchać bez końca. Szybko stracił dla niej głowę, co zachwiało jego karierą i możliwością wspinania się po szczeblach wojskowych.
Po jakimś czasie na świat przyszedł Rufin, a wkrótce po nim Ryta, która stała się głównym powodem jego odejścia z szeregów armii. Mimo rezygnacji z dotychczasowego zawodu doświadczenie Bagnara nie poszło w zapomnienie, a nazwisko Orchel wciąż budziło respekt w formacjach. Po stracie Lei mężczyzna szybko się otrząsnął, przynajmniej pozornie, i postanowił trenować syna, by ten zawsze był gotów stawić czoła niebezpieczeństwu, zwłaszcza że kilka lat po jego odejściu ze służby zdjęto wszystkie patrole pustynne, co wynikało z niewystarczającej liczby ludzi gotowych ją wypełniać.
Rufin wyciągnął włócznię, uwalniając ojca, i potrząsnął głową, jakby chciał nabrać w ten sposób ostrości widzenia, którą chwilowo utracił w wyniku uderzenia.
– Wiecie, która jest godzina? – zapytała Ryta, patrząc przeszywającym wzrokiem w stronę oblanego potem ojca. Ten na nią tylko zerknął i zmarszczył brwi. – Tak, tak. Grubo po dziewiątej – dodała.
– Cholera! Trochę się tu zabawiliśmy! – krzyknął Bagnar. – Ale chyba było warto – powiedział, rozczochrując pięścią mokre włosy syna, po czym otarł pot ze swego czoła i pobiegł w stronę domu, ponieważ równo o dziesiątej miał się stawić przy solarach.
– No a ty? – dopytywała dziewczyna.
– Co ja? – rzucił Rufin.
– Jadłeś w ogóle jakieś śniadanie?
– Nie jestem głodny.
– Ta… Raczej nie masz czasu, co? – dodała, unosząc jedną brew i patrząc z ukosa. – Chodź, coś ci przyrządzę.
– Zostanę tu jeszcze chwilę i zaraz przyjdę.
Gdy Ryta oddaliła się w kierunku domu, Rufin ponownie rozłożył glewię. Zacisnął na niej obie dłonie, na moment zastygł, po czym szybkim ruchem i pod lekkim kątem wyrzucił ją przed siebie, wprawiając broń w ruch. Ta wykonała pełen obrót na jego płasko przechylonej, otwartej dłoni i zatrzymała się w zaciśniętej pięści. Chłopak przeciągnął palcem po radełkowanym polimerze. Teraz był pewien, że włócznia słucha już wyłącznie jego.
Rufin zażył szybkiej, chłodnej kąpieli, a gdy przyszedł do jadalni, ojca już nie było w domu. Chłopak łapczywie pochłonął przygotowany przez Rytę syty posiłek, składający się z kleistego ryżu oblanego sosem grzybowym z poprzedniego dnia, i popił go ciepłą herbatą. Gdy zegary wybiły godzinę jedenastą, rozległa się syrena. Rodzeństwo początkowo na siebie spojrzało, zastanawiając się, co ma sygnalizować ten niepokojący dźwięk, ale w końcu świadomość Rufina wychwyciła sygnał pamiętany z przeszłości.
– To krajowy projekt Prawa Poboru Jednostek – oznajmił stanowczo siostrze.
Ryta zamilkła. Oboje wyszli z domu na asfaltową szosę przykrytą pustynnym piachem. Na żarzących się jaskrawym światłem telebimach, które rozmieszczone były w każdej dzielnicy na wpół opustoszałego miasta, wyświetliły się obrazy z logo świątyni Egzar Pol będącej siedzibą ludzi sprawujących władzę w kraju.
Syreny ucichły, by umożliwić przebicie się wysokiego głosu ukazanej na ekranach kobiety o platynowych włosach i awangardowej, krótkiej fryzurze. Miała na sobie granatowy żakiet. Ludzie wychodzący ze swych domostw z zaciekawieniem słuchali komunikatu: „Po ośmioletniej przerwie Rządowa Organizacja Plantacyjna otwiera szesnasty pobór jednostek do prac w sektorach drzew owocowych. Rady Naczelne każdego z miast uprasza się, wedle wprowadzonych rozporządzeń, o wystawienie dwóch kandydatów do dnia trzydziestego czerwca bieżącego roku. Kandydaci proszeni są o stawienie się we wspomnianym terminie w kwadracie piątym na granicy obwodów Morasko i Rodojewo. Lokery transportowe zjawią się na miejscu o godzinie szesnastej, skąd przetransportują zebranych do kompleksu plantacyjnego. Jednocześnie informujemy, że według obowiązującego prawa rezygnacja z wystawienia kandydatów będzie równoznaczna ze wstrzymaniem kolejnych dostaw żywieniowych do konkretnych miast. Dziękujemy za wsparcie i zaufanie. Razem budujemy nowoczesny świat”.
Komunikat nie pozostawiał złudzeń. Rada Naczelna musiała wytypować spośród chętnych kandydatów dwie osoby do prac w metropolii.
– Co to są te pobory plantacyjne? – dopytała dziewczyna.
– Co jakiś bliżej nieokreślony czas stolica ogłasza nabór… można powiedzieć, że do prac społecznych. Chodzi o ręczne zapylanie drzew owocowych i roślin, dzięki czemu od czasu do czasu możesz jeść jakieś pełnowartościowe pokarmy bogate w witaminy. To pewnego rodzaju oddanie dla dobra ojczyzny, a raczej społeczeństwa. Dość dobrze pamiętam ostatni pobór. Złożonych kandydatur było wtedy jak na lekarstwo. Na ochotnika zgłosił się bodaj nasz sąsiad, lecz Rada wybrała kogoś z drugiego końca miasta.
– Wcale się nie dziwię.
– Tym razem to szansa dla mnie… – skwitował pod nosem Rufin.
– Szansa na co?
– By wreszcie coś zmienić w tym swoim szarym życiu.
– Dobrze rozumiem, że chcesz się zgłosić na ochotnika?
– Tak, odkąd stałem się pełnoletni, moja kandydatura leży w aktach Rady.
– Co?! – Ryta aż się pochyliła ze zdziwienia i zmrużyła oczy. – I ojciec o tym wie?
– Był ze mną, gdy składałem dokumenty w ekspozyturze plantacyjnej.
– A ja? Czy ja w ogóle mam coś do powiedzenia w tym domu? Liczycie się jakkolwiek z moim zdaniem?! – Ton jej głosu gwałtownie poszybował w górę. Obróciła się, nie zwracając uwagi na brata, szybkim krokiem udała w kierunku domu i zatrzasnęła za sobą drzwi.
Rufin odprowadził ją wzrokiem i wiedząc, że czeka go nieprzyjemna rozmowa z siostrą, niechętnie poszedł za nią. Minął przyciemnione pomieszczenie małego wiatrołapu i wkroczył do salonu, ale Ryty w nim nie było. Poszedł do jej pokoju i zastał ją siedzącą na łóżku z twarzą zanurzoną w dłoniach. Stanął w drzwiach, nie wiedząc, co powiedzieć. Panoramiczne okno, którego zawsze jej zazdrościł, będące jedną ze ścian pokoju, rozświetlało pomieszczenie, przepuszczając do wnętrza sporo promieni słonecznych.
– Ryta…
– Rufin, wyjdź… – przerwała mu obojętnym tonem.
– Ale… Powinnaś mnie wys…
– Wyjdź i zamknij za sobą drzwi! – Nie dała mu dojść do słowa i posłała w jego stronę gniewne spojrzenie, a barwa jej głosu była niezwykle stanowcza.
Rufin przez chwilę zastygł w progu. Mimo wszystko zawsze potrafili się dogadać, a czasami wręcz Ryta działała na niego dużo bardziej przekonywująco niż sam ojciec. Zdarzało się to rzadko, ale jednak. Nie wiedział, jak to możliwe, że taka drobina potrafi emanować taką charyzmą. Usłuchał siostry, dochodząc do wniosku, że tak na razie będzie lepiej, i wyszedł. Gdy zamknął drzwi, oboje usłyszeli stłumioną powtórkę wygłoszonego już wcześniej komunikatu, który tym razem dochodził zza ścian budynku.
Ryta nie wychylała się z pokoju przez kolejne dwie godziny. Rufin w tym czasie wyłożył się na podłodze salonu i wpatrywał w błękit nieba przez cztery okna dachowe. Nagle do domu raptownie wparował Bagnar.
– Nie powinieneś wciąż być przy solarach? – zdziwił się chłopak, unosząc głowę znad ziemi i opierając się na łokciach.
– Po tym, jak usłyszałem komunikat, zszedłem wcześniej… Co o tym sądzisz?
– Myślę, że to jest moment, którego długo wyczekiwałem.
– Możesz podejrzeć kandydatury innych osób? Wiadomo, ilu jest chętnych?
– Nie… Poza Radą nikt nie ma dostępu do takich danych. Teoretycznie kandydaci nie są publicznie ogłaszani, ale ostatecznie każdy i tak wie, kto się uda do stolicy.
Bagnarowi od przypływu nagłych emocji zakręciło się w głowie. Cała ta sytuacja oznaczała bowiem, że w przypadku akceptacji wniosku Rufina ich grono rodzinne ponownie się zmniejszy, a jemu samemu zostanie już tylko Ryta. Wzbierały w nim uczucia smutku i niepokoju, które mimo wszystko starał się sobie wynagradzać dumą i wiarą w lepsze jutro. To jednak nie wystarczało do uspokojenia własnego ducha.
– Godzę się na to, ale prawdę mówiąc, nie spodziewałem się, że pobór nastąpi tak szybko…
– Czyli ty też jesteś temu przeciwny? Nie chcesz, abym potwierdził swoją kandydaturę?
– Przeciwny? Nie… To znaczy… Sam nie wiem. Przecież jesteś, do cholery, moim synem i trudno jest pogodzić się z faktem, że na zawsze wyfruniesz z gniazda. Mimo wszystko oczywiście rozumiem, że jest to jakaś forma oddania na rzecz przetrwania gatunku ludzkiego, co zdecydowanie pochwalam – powiedział niepewnym głosem, po czym zapytał, jak odebrała to Ryta.
– Kiepsko… Jest w swoim pokoju i nie chce ze mną rozmawiać.
– Pójdę do niej. Trzeba jej to jakoś wytłumaczyć – odparł Bagnar.
– Nie wpuści cię. Nawet mnie wyrzuciła z pokoju… Może powinniśmy jej dać czas na przemyślenie tego?
– Nie zmienia to faktu, że w końcu będziemy musieli usiąść wspólnie przy stole i o tym porozmawiać. Kiedy zamierzasz potwierdzić kandydaturę?
– Teraz. Czekałem tylko na ciebie. Sam rozumiesz, że im szybciej, tym lepiej, bo może się okazać, że ktoś mnie już wyprzedził, czego chyba bym sobie nie darował.
Chłopak podniósł się z podłogi, wziąwszy do ręki swój PDA-r, i uaktywnił jego wyświetlacz liniami papilarnymi kciuka, aby zabrać się za wypełnianie formularza potwierdzającego złożony przed trzema laty wniosek. Tym razem wystarczyło już jedynie wysłać elektronicznie oświadczenie o aktualności swojej kandydatury. To wszystko.
W momencie wypełniania pustych pól dokumentu poborowego niespodziewanie z pokoju wyszła Ryta. W milczeniu nalała sobie do szklanki wody z syfonu, zrobiła kilka większych łyków, po czym odstawiła ją na antracytowym blacie kuchennym i udała się na tyły domu, unikając kontaktu wzrokowego z bratem. Jej zachowanie Rufin obserwował w ciszy, z trudem powstrzymując się od ponownej próby podjęcia rozmowy. Mimo wszystko uznał, że skoro jego siostra, wychodząc po takim czasie z pokoju, nie przemówiła do niego ani jednym słowem, to najwyraźniej nadal nie nastał odpowiedni moment na rozpoczęcie kolejnej dyskusji na ten trudny dla wszystkich temat.
Wraz z zapadającym zmrokiem, gdy Bagnar już spał, Rufin zdecydował się raz jeszcze podjąć ryzyko rozmowy z siostrą. Chłopak wyszedł na zieleniec za domem, gdzie spotkał zamyśloną Rytę. Podszedł do niej i poprosił ją, by po raz pierwszy poszła z nim na pustynię. Ku jego zdziwieniu dziewczyna się zgodziła. Gdy słońce zachodziło coraz bardziej, oboje aktywowali swoje jonizatory powietrza i opuścili granice pochłanianego przez pustynię miasta. Przez dłuższą chwilę szli energicznym krokiem, po czym oboje usiedli na niewielkim piaszczystym wzgórzu, z którego rozpościerał się bezkresny horyzont nicości. Zostawione za plecami miasto tworzyło snop światła wznoszący się ku czarnej otchłani, a sporadyczne podmuchy wiatru dawały efekt przyjemnego ukojenia podczas wciąż jeszcze ciepłej nocy. Delektując się ciszą, trwali w bezruchu, aż w końcu Rufin przerwał milczenie.
– Wiesz, co to wszystko oznacza?
– Wiem.
Na krótką chwilę między rodzeństwo znowu wkradło się milczenie.
– Wiem i trudno mi się z tym pogodzić. Nie chcę, żebyś tam wyruszył, rozumiesz? Po co się w ogóle zgłaszałeś? – zapytała, łudząc się, że wciąż jeszcze może wpłynąć na decyzję brata.
Tak naprawdę nie wiedział, co powinien jej odpowiedzieć. Chyba po prostu chciał wyrwać się z tej miejskiej monotonii, w której nie był w stanie dostrzec dla siebie żadnych perspektyw.
– Źle ci w domu pośród swoich? – kontynuowała Ryta.
– To nie tak… – odparł chłopak ze spuszczoną głową, po czym wodził przed sobą wzrokiem. – Zawsze chciałem czegoś więcej. Ja nie potrafię siedzieć w jednym miejscu jak większość tych szarych, pogodzonych z losem ludzi.
– Mnie też nazywasz szarym człowiekiem? I ojca, który robi dla nas wszystko, co może?
– Robi, co może… – powtórzył. – A matki nie potrafił ocalić.
Oczy Ryty niemal wyszły jej z orbit. Zrobiła zamach, by zdzielić brata, ale w ostatnim momencie powściągnęła nerwy.
– Nie wierzę, że to powiedziałeś… Co to w ogóle za porównanie?! – Podniosła głos. – Co ty możesz mieć do naszego ojca?
– Nic. Naprawdę nic! – przerwał stanowczym tonem atak siostry. – Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, ile dla nas robi, ale mógłby też czasem zrobić coś dla siebie i powiększyć spektrum działań, a nie tylko ta pieprzona konserwacja i naprawa solarów…
– Bez nich nasze miasto by nie funkcjonowało. To mało?!
– Nie chodzi o to, czy to mało…
– Więc o co?
Rufin głęboko westchnął.
– Zrozum… Zgłosiłem swoją kandydaturę, bo mimo wszystko chcę wyłuskać z tego życia coś więcej. Społeczność przywykła do tego, co ma, i zachowuje się tak, jakby niczego już nie potrzebowała. Wystarczają im zaprawiana piwem miejska rozrywka w knajpach i skromne racje żywieniowe, które i tak muszą dzielić na czworo. Każdego dnia widzą te same gęby…
– …i dzięki temu czują się tu bezpiecznie, bo każdy wie, czego i po kim może się spodziewać – wtrąciła się Ryta.
– Ja szukam odpowiedzi na pytania, których tutaj nie uzyskam.
– Patrzcie go! – parsknęła dziewczyna. – Mój braciszek chce udawać intelektualistę. A zdradzisz mi, jakie to są pytania, czy może jednak nie jestem godna, by je poznać?
– Przestań… Ton naszej rozmowy do niczego dobrego nie doprowadzi.
– To spójrz mi, kurwa, w oczy, jeśli masz odwagę, i powiedz prawdę! Dlaczego chcesz nas zostawić?!
Rufin pierwszy raz usłyszał w głosie siostry frustrację i bezradność. Przez chwilę się zastanawiał, co powinien zrobić, bo przypuszczał, że to, co ma jej do powiedzenia, jeszcze bardziej wyprowadzi ją z równowagi. Ostatecznie jednak stwierdził, że zdradzi jej powód swoich nocnych wojaży po pustyni.
– Widziałaś kiedyś prawdziwą pszczołę?
– Że co? – Ryta zmarszczyła czoło, jakby poczuła silny ból głowy.
Chłopak wziął głęboki wdech i zanurzył spojrzenie w oczach siostry.
– Ja widziałem.
– Zwariowałeś! – Patrząc na niego z politowaniem, opuściła ręce i czekała na dalszy rozwój sytuacji.
– Nie. Nie zwariowałem… Wiem, co widziałem, dlatego przychodzę tu co noc i czekam na wschód słońca. Dostrzegłem ją nad ranem. Usiadła na mojej nodze, ale gdy tylko się poruszyłem, wzbiła się w powietrze i odleciała.
– To dlaczego za nią nie pobiegłeś?
– Ryta! – Podniósł głos. – Ja w tamtej chwili też się zastanawiałem nad ostrością własnych zmysłów, ale to naprawdę była pszczoła!
– Nie była.
– Była!
– A ja ci mówię, że nie.
– Masz zamiar się teraz sprzeczać w kwestii tego, co sam zobaczyłem?
– Do cholery, pomyśl logicznie! Pszczoły wyginęły w pierwszej połowie dwudziestego pierwszego wieku. Człowiek doskonale się o to postarał. Żyjemy w antropocenie. Nie mogłeś jej więc widzieć, bo one po prostu nie istnieją. Być może, będąc zmęczonym w wyniku braku snu, umysł płatał ci figle i pomyliłeś jakiegoś pustynnego owada z pszczołą.
Rufin pokręcił głową, nie dopuszczając do siebie wyimaginowanej teorii Ryty. Był pewien tego, co zobaczył o brzasku, choć nie wiedział, jak mógłby to udowodnić siostrze.
– Moje ciągłe sny, w których widzę cię na pustyni rzucającą niezrozumiałymi dla mnie hasłami, utwierdzają mnie w przekonaniu, że życie oczekuje ode mnie czegoś więcej.
– Gadasz jak potłuczony. Ojciec za mocno ci przyłożył? Zrozum, że to tylko sny, którymi jak widać, karmi cię twój przegotowany od słońca mózg. Czy naprawdę muszę ci tłumaczyć takie podstawy? Poza tym, skoro jesteś tak bardzo przekonany o tym, co zobaczyłeś, to dlaczego trzymałeś to w tajemnicy?
– A komu miałem o tym powiedzieć? Ojcu? Skarciłby mnie bardziej niż ty…
Rycie od razu przyszło na myśl, że w sumie dobrze by się stało, gdyby ojciec mu jednak przyłożył. Może to wybiłoby mu z głowy te wszystkie wyjałowione nadzieje. W porę ugryzła się w język.
– Posłuchaj mnie jeszcze raz, proszę. Siedziałem w tym miejscu, co teraz, przyglądając się pomarańczowej barwie wschodzącego słońca, i wtedy dostrzegłem ciemną plamkę, która wylądowała na moim kombinezonie. Wytężyłem wzrok i oniemiałem. Widziałem te owady jedynie w starych książkach! Gdy próbowałem się delikatnie podnieść, by się jej lepiej przyjrzeć, spłoszyła się i od razu zaczęła oddalać. Zaskoczony tym, co zobaczyłem, w bezruchu wodziłem za nią wzrokiem, aż wreszcie zlała mi się ona ze świtającym horyzontem. Nie mylę się… Jestem tego pewien!
– Nie wiem. – Ryta potrząsnęła z niedowierzaniem głową. – Jakoś nie daję temu wiary, zwłaszcza że z tego, co kiedyś udało mi się wyczytać, dawne pszczoły miodne rozpoczynały swój oblot około godziny szóstej rano. Ale dobrze… Czysto hipotetycznie uznajmy, że ją widziałeś. Zdajesz sobie sprawę, że jeśli to prawda…
– …to gdzieś w pobliżu musi być ul bądź nawet cała pasieka – podsumował żwawo Rufin, przerywając siostrze.
– Pszczoły nigdy się zanadto nie oddalały od gniazda. Średnio chyba jakieś trzy kilometry.
– Chyba że przyjechała z kimś na gapę…
– Na gapę? Masz na myśli Szabrowników?
– Albo Rapierów. Sam już nie wiem, ale właśnie to chciałbym sprawdzić. Jeszcze raz podkreślam, że na pewno się nie mylę.
– Ale jak ty to sobie wyobrażasz? – Ryta ściszyła głos, w którym chłopak od razu wyczuł pewnego rodzaju smutek.
– Jeszcze nie mam pomysłu, ale wiem, że muszę opuścić En Lapu.
– Dziwię się, że mówisz o tym z taką lekkością.
– Ryta, zawsze będę miał ciebie i ojca o tutaj… – Chłopak poklepał się po klatce piersiowej. – Poza tym obiecuję ci, że wrócę.
– Wrócisz? Stamtąd nikt nie wraca…
Rodzeństwo lekko się do siebie uśmiechnęło, po czym Rufin podniósł lewą rękę i wskazał na gwiazdy. Te migotały białym światłem i mieniły się o wiele jaśniej niż w epoce holocenu, w której ludzie bez opamiętania eksploatowali zasoby Ziemi, wyrzucając w atmosferę potężne ilości dwutlenku węgla. Przez te działania planeta do dziś nie jest w pełni zdatna do życia, dlatego człowiek używa jonizatorów powietrza, które za sprawą wewnętrznej mikrofotosyntezy zamieniają dwutlenek węgla w czysty tlen. Po aktywacji sensorów umieszczonych na skroniach maska tworzy przezroczystą sferę czystego powietrza. Przystosowuje się ona do kształtu twarzy użytkownika, sprawiając wrażenie ruchomej poświaty. Jej wygląd można przyrównać do duszy wyrywającej się z ciała. Zarówno domostwa ocalałych ludzi, jak i wszystkie inne użytkowane budynki, są wyposażone w zmodyfikowane jonizatory, które filtrują wpadające z zewnątrz powietrze.
Jeszcze przeszło pięćdziesiąt lat temu czas przebywania człowieka na wolnej przestrzeni bez maski wynosił zaledwie trzydzieści minut, po czym tracił on świadomość i umierał w wyniku zatrucia dwutlenkiem węgla. Dziś ten okres wydłużył się do ponad godziny, co jest dowodem na to, że atmosfera Ziemi się oczyszcza. Znaczna część fauny wprawdzie wyginęła, ale na szczęście pojedyncze gatunki zwierząt zdołały się przystosować do gorszej jakości powietrza i ograniczonego łańcucha pokarmowego.
Ojciec opowiadał Rufinowi, że dawniej przejrzystość nieboskłonu była o wiele gorsza. Aktualnie, dzięki pozyskiwaniu energii przede wszystkim z paneli słonecznych, sytuacja się zmieniła i nocne niebo ukazuje dziś większą część gwiazd, co jest spowodowane również małą liczbą miast, które wcześniej swoim jarzącym się blaskiem sztucznego światła zabierały piękno wiszących nad głowami ciał niebieskich.
W procesie oczyszczania powietrza istotną rolę odgrywają dziś również pochłaniacze dwutlenku węgla. Zostały one rozmieszczone przez różne organizacje zajmujące się poprawą klimatu w różnych częściach cywilizowanych krajów, co miało miejsce jeszcze w połowie dwudziestego pierwszego wieku. Obecnie niektóre z nich są mocno rozbudowane i wzbogacone o potężne wentylatory, co przekłada się na większą skuteczność ich działania. Urządzenia te są w stanie przefiltrować ponad siedem tysięcy ton dwutlenku węgla rocznie. Zważając na drastyczny spadek populacji, okazuje się to dość dobrym wynikiem, czego nie można było stwierdzić w latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku. Przy użyciu jednej maszyny filtrowano wówczas wyłącznie około czterech tysięcy ton trującego gazu, przy czym ludzkość na całym globie produkowała taką ilość w przeciągu niespełna dziesięciu sekund. Był to zatem niezwykle drobny krok w kierunku redukcji dwutlenku węgla z atmosfery, co zaowocowało początkiem nowej ery w zakresie filtracji powietrza. Pełną neutralność węglową osiągnięto wraz z nadejściem dwudziestego drugiego wieku.
Napawania się widokiem tajemniczej, kosmicznej czerni nie było końca. Zanurzywszy się w bezkresie przestrzeni, chłopak wskazał siostrze jasny punkt na niebie, który wyróżniał się na tle innych kropek migoczących srebrzysto-niebieską barwą.
– Spójrz. Świeci znacznie mocniej od pozostałych… Nie to jest jednak zastanawiające.
Ryta z głową uniesioną ku niebu słuchała brata z zaciekawieniem.
– Ten jednostajnie świetlisty obiekt zawsze znajduję się w tym samym miejscu, podczas gdy inne gwiazdy się przemieszczają. Za dnia go nie widać, co wydaje się logiczne i normalne, ale w nocy pojawia się zawsze w tej samej pozycji – kontynuował.
– Jestem naprawdę pełna podziwu dla twojej spostrzegawczości, ale nie mam żadnego wytłumaczenia na to, dlaczego tak się dzieje – odparła, karmiąc swoje oczy kosmicznym pejzażem.
– Na pewno jest to jakiś sztuczny obiekt. Ciekawi mnie tylko, do czego służy.
Objęli się za ramiona, wciąż nie zwracając uwagi na pozostawione za ich plecami miasto. Słuchali ciszy i korzystali z czasu, który im pozostał. Jutrzejszego dnia miało się okazać, czy Rufin wyruszy w głąb pustyni do punktu poborowego. Był podekscytowany, a jednocześnie czuł lęk przed tym, jakie niebezpieczeństwa mogą go spotkać w zupełnie nieznanym nikomu miejscu.
Dalsza część dostępna w wersji pełnej
Jawa
ISBN: 978-83-8219-962-8
© Mateusz Lubach i Wydawnictwo Novae Res 2022
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt
jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu
wymaga pisemnej zgody wydawnictwa Novae Res.
Redakcja: Patryk Białczak
Korekta: Słowa na warsztat
Okładka: Anna Piwnicka
Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.
Zaczytani sp. z o.o. sp. k.
ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia
tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]
http://novaeres.pl
Publikacja dostępna jest w księgarni internetowej zaczytani.pl.
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Katarzyna Rek