Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
11 osób interesuje się tą książką
Pewnego dnia Agnieszka otrzymuje zaproszenie na zjazd absolwentów dawnej uczelni. Postanawia zostawić na chwilę swoje nowe życie w Anglii i wyruszyć do Gorzowa Wielkopolskiego. Chce zobaczyć stare kąty i odwiedzić osoby, które kiedyś były dla niej ważne. Wraca do miejsca, z którego uciekła dziesięć lat wcześniej. Podczas spotkań z dawnymi przyjaciółmi wychodzi na jaw wiele sekretów...
Jednak... tak miało być to poruszająca opowieść o drugiej szansie, niewypowiedzianych prawdach i poszukiwaniu szczęścia. To historia, która przypomina o ulotności życia i sile nadziei, a także o tym, że czasami warto zostawić przeszłość tam, gdzie jej miejsce i zacząć wszystko od nowa.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 199
Rok wydania: 2025
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Posłuchaj playlisty, którą stworzyłam specjalnie dla Ciebie. Wybrane przeze mnie piosenki zabiorą Cię bliżej świata, o którym czytasz.
Wiedziała, że otwierając drzwi, zmieni coś bezpowrotnie. Pragnienie, które towarzyszyło jej od tak długiego czasu, nabierze konkretnego kształtu. Wzięła głęboki oddech. Czuła, że serce coraz szybciej bije jej w piersi. Wypuściła powoli powietrze przez usta i nacisnęła klamkę. Weszła do jasnego gabinetu.
Mężczyzna siedział przy biurku tyłem do wejścia, pisząc coś na laptopie. Bezszelestnie zamknęła za sobą drzwi. Jeszcze się nie zorientował.
W sumie nie miało jej tam być… nigdy.
Cicho podeszła do niego, dotknęła dłonią jego szyi, a potem przesunęła pieszczotliwie palcami po jego uchu. Na moment zastygł. Po chwili obrócił się i spojrzał na nią tymi morskimi, iskrzącymi oczami, które tak dobrze pamiętała. Uśmiechnął się, zupełnie niezdziwiony, że to ona.
Podniósł się niespiesznie, cały czas na nią patrząc. Był sporo wyższy, więc musiał się pochylić do jej ust. Uderzył lekko wargą o wargę, zapraszając swoją pierwszą miłość do tak upragnionego uniesienia. Przesunął ręką wzdłuż jej szyi, a potem szybkim ruchem rozpiął zamek przy bluzce.
Poczuła na dekolcie jego ciepły i wilgotny język. Dłonie mężczyzny błądziły już niżej. Po chwili wprawnie rozpiął jej jeansy i zaczął je zsuwać z jej bioder.
Nagle usłyszeli pukanie do drzwi.
– Ciiiiii, niech myślą, że mnie nie ma – wyszeptał, przykładając dłoń do jej ust.
Ponowne pukanie zabrzmiało niemal jak wyrocznia niespełnienia.
– Panie Jakubie…? – odezwał się kobiecy głos. Prawdopodobnie należał do recepcjonistki.
Panie Jakubie?! To brzmi zbyt poważnie, zbyt dojrzale, zbyt… rzeczywiście – pomyślała Aga, pospiesznie zapinając jeansy. Przecież to Kuba, nie żaden Jakub!
Jej ciało przeszył nagle chłodny dreszcz. Może był dowodem podniecenia, a może raczej – opamiętania. Odsunęła się delikatnie, ale na tyle stanowczo, że momentalnie poczuli, że ktoś im siebie zabrał. Oparła się o ścianę.
Kuba usiadł na brzegu biurka, którego blat zapełniony był kartami pacjentów, innymi dokumentami i rachunkami, czyli papierami, które świadczyły o dorosłości i codziennie przypominały o upływie czasu.
Chciała się uśmiechnąć, ale jedyne, na co było ją w tym momencie stać, to dziwny grymas, który miał zamaskować nagłe skrępowanie.
– Hej, Aga, nie świruj. Chodź się porządnie przywitać – powiedział tym swoim głębokim i miękkim głosem, który mimo upływu lat poznałaby wszędzie bez wahania.
Podeszła, lecz w tym krótkim czasie przez jej głowę zdążyło przelecieć sto myśli.
Jak się porządnie przywitać?! – myślała gorączkowo. Przybić ci piątkę, uściskać czy zwyczajnie podać dłoń… panie Jakubie?
Stanęła przed nim na tyle blisko, że zadrżały mu kolana. Chyba też poczuł się niezręcznie. A może to jej bliskość tak na niego działała…? Jak przed laty.
Przyciągnął ją do siebie gwałtownie i przytulił tak mocno, jak w tamto letnie popołudnie, wydawałoby się wieki temu, gdy nagle zaczęło padać, a on chciał ją osłonić przed deszczem.
– Ty cały czas tak samo pachniesz – wyszeptał w momencie, gdy jego usta dotknęły jej szyi. – Jak świeżo upieczone ciasteczka.
– Po co zmieniać to, co jest dobre? – odpowiedziała, uśmiechając się.
Stanął i wplótł dłonie w jej włosy.
– Masz ciarki? Bo ja nie potrafię się ogarnąć… – Zaśmiał się, pokazując jej przedramię.
Nie odpowiedziała, pogładziła tylko dłonią jego rękę. Nie mogła przecież się tak przed nim otworzyć. Nigdy, przed nikim, nawet przed nim. Nie chciała, żeby wiedział, jak bardzo jeszcze na nią działał. Musiała zachować kontrolę nad ich spotkaniem, a także siłę, żeby się nie rozkleić.
– Jednak przyjechałaś.
– Napiłabym się herbaty.
Westchnął, niezadowolony ze zmiany tematu, ale poszedł w kierunku niskiej szafki, na której stały czajnik i kilka filiżanek.
– Dwie łyżeczki cukru? – upewnił się.
– Tak – odparła. – I trochę mleka, jeśli masz.
– Heh, ty Angolu! Jednak cię tam przekabacili! – zażartował, wiedząc, jak bardzo broniła się przed tym „zangoleniem”, o którym tak często rozmawiali.
Usiedli na szerokim parapecie przy oknie, w ciszy, która nie była dla nich czymś naturalnym. Zwykle nie mogli się nagadać i każde „zadzwonię na minutkę” zamieniało się w długie rozmowy o wszystkim i o niczym.
– Wiesz, nadal nie mogę uwierzyć, że tu jesteś… Patrzę na ciebie, a ty tu sobie siedzisz. To tak, jakbym dostał wymarzony prezent na Gwiazdkę… I sam nie wiem, czy mam się na ciebie rzucić, polizać czy jednak nie dotykać, żeby cię nie zepsuć.
– Prezent na Gwiazdkę?! O kurczę, gdybym wiedziała, zawiązałabym jakąś kokardę! – zażartowała, ale on się nie zaśmiał, tylko patrzył na każdy jej ruch. Jakby chciał wszystko zapamiętać na wypadek, gdyby miała się rozpłynąć albo ulotnić jak sen.
– Muszę się zbierać – powiedziała stanowczo i szybko dopiła herbatę.
– Jak to? Przecież dopiero przyszłaś.
– Wiem. I chciałabym zostać. Nawet nie wiesz, jak bardzo. – Zarumieniła się delikatnie. – Ale jestem umówiona i nie chcę się spóźnić.
– Aha, okej… Czyli to już?! Osiemnaście lat cię nie widziałem, a teraz ty pojawiasz się na pięć minut i znikasz?! Ja się tak nie bawię, foch! – powiedział niby żartem, ale wiedziała, że poczuł się dotknięty.
Czasami zastanawiała się, jak mądremu, dojrzałemu facetowi uchodzi na sucho rzucanie takich tekstów jak „foch”, ale była to jedna z tych rzeczy, które przypominały jej o czasie, kiedy oboje mieli po kilkanaście lat.
– Przyjechałam do ciebie po drodze z lotniska – wyjaśniła. – Nie wybaczyłabym sobie, gdybym cię choć na chwilę nie zobaczyła. Muszę jednak jechać dalej, bo mam trochę drogi przed sobą, a wieczorem jestem umówiona z koleżanką. Zresztą ty też zaraz kończysz pracę i musisz wracać do domu, by trochę „pomężować” – zauważyła z przekąsem. – Wykupiłam dwa noclegi w hotelu Sobieski. Jutro wieczorem idę na zjazd absolwentów, ale gdybyś w ciągu dnia miał czas, ochotę i sposobność, to… zapraszam na obiad – powiedziała, starając się, żeby w jej głosie nie wybrzmiała zbyt wyraźnie nutka nadziei.
Potrząsnął głową i bezradnie rozłożył ramiona.
– Kurczę… przecież wiesz, że nie mam jak się wyrwać…
– Wiem, ale nadzieja umiera ostatnia – odparła, po czym odstawiła filiżankę na biurko.
A potem spojrzała na niego, jakby to był ich kolejny ostatni raz. Całkiem jak wtedy, gdy się rozstali wiele lat temu, a on rozzłoszczony wsiadł do samochodu i po chwili zniknął w ciemności nocy.
– No to co? Daj buziaka i lecę dalej – wykrztusiła z nagłym wzruszeniem. Jej oczy wypełniły się łzami.
Podszedł do niej z poważną miną i pocałował w czoło.
– O! W czółko! – Zaśmiała się skrępowana. – Dzięki, tato…
– Weź mnie nie denerwuj – burknął oschle. – Nie wierzę, że zaraz znikniesz, jakby cię tu nigdy nie było.
– Przecież byłam. – Uśmiechnęła się przez łzy.
Nabrzmiałą wzruszeniem chwilę przerwało kolejne pukanie. To wystarczyło, żeby znów otrzeźwieć. Aga szybko podeszła do drzwi i otworzyła je bez wahania. W progu stał jakiś mężczyzna.
– Proszę wejść, my właśnie skończyliśmy. Prawda, panie Jakubie? – odezwała się wesoło, choć wiedziała, że nikt, patrząc na nich w tej chwili, nie uwierzyłby, że jest po prostu jedną z pacjentek.
Kuba wciąż stał tam, gdzie go zostawiła. Wydawał się kompletnie oszołomiony. Podeszła do niego z wyciągniętą dłonią, by zakończyć spotkanie oficjalnym uściskiem.
– Jeszcze raz bardzo panu dziękuję – powiedziała i wysunęła palce z dłoni Kuby, nie pozwalając, by przytrzymał ją ani chwili dłużej. – Do widzenia.
Szybkim krokiem opuściła gabinet, a potem skierowała się ku wyjściu z budynku.
Wsiadła do zaparkowanego przy ulicy samochodu. Włożyła kluczyk do stacyjki i się roześmiała.
– No ładnie, Aga. Tylko ty potrafisz tak zamieszać w pięć minut – powiedziała do siebie i pokręciła głową z niedowierzaniem, patrząc na swoją nadal zarumienioną twarz w odbiciu bocznego lusterka.
Zacisnęła mocniej dłonie na kierownicy. Teraz musiała odepchnąć od siebie napływające wspomnienia i skupić się na drodze. Jednak nie było łatwo – każdy zakręt, każdy znajomy skwer krył w sobie kawałek przeszłości. Trudno to było ignorować.
Potrząsnęła głową, jakby fizycznie próbowała strząsnąć z siebie niechciane myśli. Nie po to przyleciała do Polski. Ta podróż miała być zabawną przygodą ze starymi przyjaciółmi, a nie emocjonalnym rollercoasterem, wywołanym krótkim spotkaniem z dawną miłością.
Aga wychowała się w gronie zdominowanym przez chłopaków i zawsze była przez nich postrzegana jako kumpel w kiecce. Koledzy, z powodu czystej nadopiekuńczości lub małomiasteczkowych niepisanych praw osiedlowych, uniemożliwiali jakiemukolwiek chłopakowi z zewnątrz zbliżenie się do niej na tyle, by mogła się komuś spodobać lub, nie daj Boże, pozwolić się w sobie zakochać.
Kuba był jej pierwszym prawdziwym chłopakiem. Pierwszym, który zwrócił na nią uwagę, a potem odwzajemnił jej uczucie. Poznali się na Przystanku Woodstock. Aga przegrała zakład z koleżanką, która w ramach nagrody zażądała od niej, by podeszła do „tego przystojniaka w niebieskich spodenkach”. Do dziś pamiętała motyle, które fruwały jej w brzuchu podczas ich pierwszej rozmowy. W ciągu kilku kolejnych dni często wpadali na siebie, niby przypadkiem. Szybko okazało się, że Aga zrobiła na Kubie tak duże wrażenie jak on na niej. Uwielbiała patrzeć na jego wysportowaną sylwetkę, „sześciopak” na brzuchu i umięśnione ramiona.
Spędzili razem całe lato i trochę jesieni. W prehistorycznych czasach, gdy nie było jeszcze telefonów komórkowych i pisało się listy miłosne, ich krótki związek miał niepowtarzalny urok. Kochali się w sobie – naiwnie i niewinnie, choć chyba zbyt mocno. Kochali się za to, co nawzajem wnosili do swojego życia. Choć byli sobą wyraźnie zafascynowani, seks był na końcu ich listy priorytetów. Albo brakowało sposobności, albo dzieliła ich zbyt duża odległość – faktem było, że ta pierwsza gorąca miłość nigdy nie sfinalizowała się w łóżku.
„W pewnym momencie zdałam sobie sprawę, że tak cię kochałam, że bałam się ciebie dotknąć, żeby nie zmienić cię swoim dotykiem. Chciałam, żebyś już zawsze taki był, jaki byłeś wtedy dla mnie”, napisała mu po latach w jednej z wiadomości.
Po rozstaniu, chociaż każde poszło w swoją stronę i związało się z kimś innym, został w nich jakiś niedosyt, który dopiero po jakimś czasie zdefiniowali jako cielesne niespełnienie.
Po dziesięciu latach Aga odnalazła Kubę na jednym z portali społecznościowych. Z jednej strony powodowała nią czysta ciekawość, z drugiej – chciała wyjaśnić swojemu pierwszemu chłopakowi, dlaczego zakończyła ich związek. Potrzebowała prawie dekady, by móc spojrzeć na swoje poczynania z dystansem i zaakceptować fakt, że nie zawsze była w stanie całkowicie kontrolować swoje decyzje, a tym bardziej ich konsekwencje.
Wybaczył jej, ale nie zapomniał. Tyle wystarczyło, przynajmniej na początku, by przestała się obwiniać za jego złamane serce. Rozmawiali często, o wszystkim. Lubili wspominać tamto gorące lato, rzadko wspominali rozstanie, które nawet po latach budziło w nich smutek. Byli zadowoleni z tego, co udało im się osiągnąć i przeżyć z kolejnymi partnerami. Żadne z nich nie chciało niczego zmieniać, a ich związek i uczucie, które kiedyś do siebie żywili, odłożyli na półkę – tuż obok zakurzonych zdjęć, listów, a także imiennej plakietki i gwizdka z pielgrzymki.
W licznych rozmowach opowiadali sobie o codziennych wydarzeniach, byli dla siebie nawzajem ucieczką od codziennych problemów. Chyba nie wierzyli, że będą potrafili się zaprzyjaźnić, rozmawiać o wszystkim tym, co w nich siedziało, a o czym – z powodu pełnionych ról życiowych – nie wypadało rozmawiać z nikim innym w obawie przed oceną i umoralniającym kazaniem.
– Myślisz, że można kochać dwie osoby naraz? – zapytał kiedyś.
– Zdecydowanie tak. Pytanie tylko, czy da się kochać dwie osoby i nikogo przy tym nie ranić… Ani tych osób, ani przede wszystkim siebie.
– A ja myślę, że każdą osobę kocha się inną częścią serca. I że to nie jest tak, że kochanie potrafi ranić. Ranią czyny, które powodowane są tym kochaniem…
Często obiecywali sobie, że muszą się jeszcze spotkać, przynajmniej raz. Wyobrażali sobie, że jedno z nich pojawi się kiedyś w życiu drugiego, nagle i bez uprzedzenia. Oboje jednak wątpili, że kiedyś się spełni to ciche i – zdawało się – przeterminowane już marzenie. No cóż, aż do dzisiaj.
Była dziewczyną, której nikt nigdy nie powiedział, że może być kimś więcej niż przeciętnym szarakiem; że otrzyma od życia nie tylko minimum, pozwalające na przetrwanie. Dawało jej to motywację, aby udowodnić sobie, a tym bardziej innym, że ten szarak będzie potrafił zdobyć więcej, niż się po nim spodziewają. Była ambitna i zawzięta, zawsze skrupulatnie dążyła do zamierzonych celów. Wiele poświęciła, by stać się kobietą, która z klasą i naturalną lekkością radzi sobie w każdej sytuacji.
Często onieśmielała mężczyzn swoją urodą. Miała w sobie coś, co przykuwało ich uwagę na jakiś czas – na tyle krótki, żeby się nie zdążyć przywiązać, i na tyle długi, by w pełni wykorzystać obustronne korzyści płynące z zauroczenia podszytego namiętnością.
Miała standardowe dzieciństwo późnych lat osiemdziesiątych. Mama zaszła w ciążę w walentynki osiemdziesiątego czwartego, przeżywając swój pierwszy raz z największym figo-fago – jak wtedy nazywano lekkomyślnych podrywaczy – w miasteczku. Gdy ciąża wyszła na jaw, rodzice z obu stron zmusili ich do małżeństwa. Więc odbyło się wesele, które okazało się jedyną wesołą rzeczą w ich wspólnym życiu.
Codzienność zmieniła się w szesnaście lat pijaństwa, poniżania i bicia. Aga pamiętała swoją mamę z tamtego okresu – na kolanach, skopaną, zdeptaną, z krwawiącą wargą. Upokarzanie wychodziło ojcu równie dobrze jak przygotowywany przez niego żurek z paczki.
Nie zdawała sobie wtedy sprawy, jak bardzo znienawidzony ojciec wpłynie na jej samoocenę w dorosłym życiu, na jej podejście do mężczyzn i szacunek do samej siebie. Jak wiele było w tym jego winy, ale i zasługi. Mama zaś uczyła ją wewnętrznego spokoju i walki o siebie. Z biegiem lat Aga wypracowała w sobie umiejętność wyciszenia i opanowania. Niewiele rzeczy mogło ją wyprowadzić z równowagi. Często uciekała w wyobraźnię, ale nigdy nie odważyła się fizycznie zniknąć. Bała się zostawić mamę samą z ojcem – żeby jej nie skrzywdził, przynajmniej nie bardziej niż zwykle.
Zawsze uciekała w myślach do miejsc, których nie znała. Wyobraźnia zabierała ją w ciepłe i spokojne zakątki, bez zgnębionej przez życie matki, bez sadystycznego, wiecznie pijanego ojca. W realnym życiu też miała swoją przystań, była nią mała grupa harcerska z jej rodzinnego miasteczka. Zarówno druh, jak i przyjaciele akceptowali ją i obdarzali braterską miłością. Podczas zbiórek nie rozmawiali o problemach i smutkach, wypełniali czas wolny śpiewem, grą na gitarze, ogniskami, wycieczkami rowerowymi i dwutygodniowymi obozami. Te ostatnie sprzyjały doświadczaniu małych wolności i pierwszych zauroczeń.
Pewnego jesiennego wieczoru, po kolejnej pijackiej awanturze, ojciec nakazał jej wsiąść do samochodu i pojechać z nim na przejażdżkę. Często zabierał ją ze sobą, chciał mieć słuchacza, który ze strachu nie potrafił mu się sprzeciwić. Siedziała więc obok i słuchała ojcowskich krzyków i wyzwisk. Narastały w niej gniew i złość. Nie spodziewała się jednak, że kiedykolwiek zbierze w sobie dość siły i odwagi, by powiedzieć temu tyranowi, co o nim tak naprawdę myśli i jak bardzo go nienawidzi. Przesądziło jedno wykrzyczane przez ojca zdanie, które – jak się okazało – zmieniło jej życie na zawsze.
„Ja tę sukę kiedyś zabiję!”, wysyczał z nienawiścią, a w niej coś pękło, jakby puściła tama i uwolniła spiętrzone wody rzeki. Zrozumiała, że albo teraz coś zrobi, albo nie uda jej się uchronić mamy. Zareagowała błyskawicznie i bezwarunkowo. Jedną ręką odpięła mu pas, a drugą mocno szarpnęła za kierownicę rozpędzonego samochodu. Z impetem uderzyli w przydrożne drzewo. W tamtym momencie nie obchodziło jej, czy wyjdzie z tego cało. Nic wtedy nie liczyło się bardziej niż potrzeba powstrzymania go na dobre.
Ocknęła się po jakimś czasie z rwącym bólem, który uniemożliwiał jej swobodne oddychanie. Ojciec wyleciał przez przednią szybę. Leżał na masce wśród okruchów szkła. Jęczał i kaszlał, krztusząc się krwią. Z trudem wydostała się z auta i stanęła naprzeciwko rannego. Była spokojna. Nie krzyczała, nie wzywała pomocy.
Ojciec wyciągnął w jej stronę rękę, ale ta od razu opadła bezwładnie. Aga wczepiła się palcami w jego zakrwawione ramię.
– Już nigdy więcej nie podniesiesz na nas ręki, ty skurwysynu – wyszeptała mu prosto do ucha.
Ojciec spojrzał na nią i wydał ostatnie rzężące tchnienie. Poczuła, jakby jego ostatni oddech stał się jej pierwszym prawdziwym. Mogło się wydawać, że straciła kontrolę nad sobą, ale prawda była taka, że właśnie ją odzyskała.
Po dłuższej chwili zatrzymała nadjeżdżający samochód. Wytłumaczyła, że pijany ojciec stracił kontrolę nad pojazdem i uderzył w drzewo. Lekarz z karetki oficjalnie stwierdził zgon. Lokalny policjant, który przyjechał po chwili, nie zadawał zbyt wielu pytań. Znał kierowcę osobiście. Wiedział o jego skłonności do jazdy po alkoholu, niejednokrotnie go zatrzymywał.
Agę zabrano do pobliskiego szpitala. Skarżyła się na silny ból w klatce piersiowej. Wykonano wiele szczegółowych badań. Dziewczyna miała złamane żebra i wybity obojczyk. Po jakimś czasie na izbie przyjęć pojawiła się przerażona i roztrzęsiona mama. Empatyczna pielęgniarka zaprowadziła ją do sali, w której leżała jej córka.
Mama podbiegła do niej i wtuliły się w siebie tak mocno, jak tylko na to pozwolił stan Agi.
– Mamuś, mieliśmy wypadek – oznajmiła spokojnie. – Ojciec nie miał zapiętych pasów. Nie udało się go odratować…
– Wiem, dzwonili do mnie – wyszeptała rozdygotana mama. – Dzięki Bogu, że tobie się nic nie stało.
Nie płakały, nie dramatyzowały. Postronni przypisywali to szokowi.
– Pewnie łzy przyjdą, gdy już dotrze do nich, co się wydarzyło. Wtedy zaczną płakać – mówili.
Nie płakały jednak także podczas pogrzebu. Stały spokojnie obok siebie, patrząc obojętnie, gdy grabarz zasypywał trumnę ziemią. Nie płakały, gdy żałobnicy składali im kondolencje, mówiąc, jakim to dobrym i uczynnym człowiekiem był zmarły.
Kilka dni po pogrzebie obie siedziały przy kuchennym stole. Mama nagle obróciła głowę w stronę korytarza i wyszeptała:
– Słyszysz, kotuś?
– Co, mamo? – zdziwiła się Aga. – Nic nie słyszę.
– No właśnie! Nic nie słychać. Cisza. Pierwszy raz od lat, cisza i spokój…
Teraz już żadna z nich nie potrafiła powstrzymać łez. Płakały z wdzięczności za tę ciszę, za ten spokój, tak upragniony.
Zaczęły żyć prostym, nudnym życiem. Dla nich jednak nuda i prostota dnia powszedniego były wymarzonym spełnieniem. Uczyły się cieszyć z małych rzeczy, odkrywały piękno wieczorów, wypełnionych rozmowami i śmiechem.
Za każdym razem, gdy Aga widziała spokój i uśmiech mamy, była coraz bliżej przebaczenia samej sobie. Nigdy jednak nie zdołała zapomnieć.
W głębi serca Aga wiedziała, że cała ta wyprawa w pewnym momencie przekształci się w sentymentalną podróż, ale z pewnością nie była przygotowana na tak duży ładunek emocji.
Zmierzała właśnie w kierunku miasta, które przez trzy lata było jej domem. Często za nim tęskniła. Mieniło się światłami beztroskich studenckich lat i pachniało żużlowym metanolem.
Lubiła jeździć nocą, więc droga do Gorzowa Wielkopolskiego minęła szybko. Kilometry umykały wraz z przemyśleniami na temat wcześniejszych wydarzeń. Aga czuła podniecenie związane ze zjazdem absolwentów, który miał się odbyć następnego dnia, choć jednocześnie towarzyszył jej lekki niepokój na myśl o potencjalnym spotkaniu z byłym chłopakiem. Wiedziała, że Michał został po studiach w Gorzowie. Na pewno otrzymał zaproszenie na zjazd.
I co z tego? – strofowała się w myślach. Nic na to nie poradzisz, więc ogarnij się, kobieto! Wyglądasz teraz o wiele lepiej, niż kiedy widzieliście się ostatni raz. Co ma być, to będzie. Martwienie się na zapas nic nie zmieni.
Dojechała do hotelu. Zostawiła samochód na parkingu i weszła do budynku. Zapach w lobby przypomniał jej kino w rodzinnej miejscowości. Wydawało jej się, że nie używano lizolu do odkażania powierzchni od lat dziewięćdziesiątych, a jednak wyraźnie go poczuła. Podeszła do recepcji.
– Dobry wieczór. Mam rezerwację…
– Agnieszka! – wykrzyknęła na jej widok roześmiana od ucha do ucha kobieta zza kontuaru. – Sto lat cię nie widziałam! Co słychać? Jak zdrówko? Nazwisko to samo?
Nie czekając na odpowiedź, recepcjonistka zaczęła stukać w klawiaturę.
Aga nigdy nie przepadała za ludźmi wykazującymi nadmiar entuzjazmu. Irytował ją brak umiaru. Na dodatek w ogóle nie kojarzyła tej kobiety. Zdobyła się jednak na uśmiech i odpowiedziała:
– Hej, laska! – Przydatny zwrot, szczególnie dla kogoś, kto nie miał pamięci do imion. – Tak, nazwisko to samo. Sorki, nie poznałam cię. To był długi dzień.
Kobieta machnęła ręką, po czym podała jej klucz.
– Proszę bardzo, pokój numer sześćdziesiąt jeden – zaszczebiotała. – Rezerwacja na dwie noce, tak? Rozumiem, że przyjechałaś na zjazd…
– Dzięki. Tak, przyleciałam z Anglii dziś po południu. Przepraszam, ale jestem tak zmęczona, że trudno zebrać mi myśli… – usprawiedliwiła się, odchodząc od kontuaru. – Mam nadzieję, że spotkamy się jutro.
– Oczywiście, nie przepuściłabym takiej okazji! A teraz już cię nie zatrzymuję! Odpocznij i… do zobaczenia! – Recepcjonistka znów uśmiechnęła się szeroko, a potem tanecznym gestem wskazała na windę.
– W takim razie do jutra. Dobranoc! – odpowiedziała Aga z serdecznym uśmiechem, nadal próbując przypisać twarz i dźwięk głosu kobiety do kogoś znajomego z uczelni. Nie wyszło.
Gdy jechała windą, zabrzęczał jej telefon. To była wiadomość od Kuby.
„Hej, dojechałaś? Co mi zrobiłaś z głową, wariatko?! Od twojego wyjścia nie mogę się na niczym skupić. PS Takie niespodzianki uwielbiam!”
Uśmiechnęła się i włożyła telefon do kieszeni. Później odpiszę – pomyślała, marząc o gorącym prysznicu.
On jednak był niecierpliwy. Kolejne wiadomości wpadały na jej skrzynkę, gdy starała się rozgościć w hotelowym pokoju.
„Wszystko okej, małpeczko? Co się dzieje?”
„Nie rób sobie jaj. Daj mi chociaż znać, czy dojechałaś szczęśliwie!”
Schlebiało jej to. Odkręciła wodę w kabinie, by strumień wody się ogrzał.
„Hej, przepraszam. Właśnie wchodzę pod prysznic. Wszystko okej. Dojechałam bez problemów. Zaraz zamówię jakieś wino i wypiję twoje zdrowie, bo cudnie było cię dziś zobaczyć”, napisała. Po chwili dodała jeszcze: „Smakujesz tak samo jak kiedyś, wiesz?”.
Zadzwoniła na recepcję i zamówiła butelkę wina do pokoju.
– Może dzięki temu się trochę uspokoję – powiedziała do swojego odbicia w łazienkowym lustrze – bo odkąd wyszłam z jego gabinetu, serce wali mi jak zwariowane. Chyba mam migotanie przedsionków!
„Jest jeszcze tyle rzeczy, o których chciałbym ci powiedzieć”, pisał. „Za szybko mi uciekłaś, muszę cię jeszcze zobaczyć przed wyjazdem. Muszę!”
„Wiesz, gdzie mnie znaleźć”.
Po tej wiadomości telefon zamilkł.
Długo stała pod gorącym strumieniem wody. Zakręciła kurek dopiero wtedy, gdy poczuła się odprężona. Wycierała się miękkim ręcznikiem, kiedy usłyszała pukanie do drzwi. Pospiesznie założyła majtki i otuliła się puchatym szlafrokiem.
– Kto tam? – zapytała z lekkim podekscytowaniem.
– Obsługa hotelowa – odpowiedział dziwnie znajomy głos.
Za drzwiami stał Kuba. W dłoni trzymał butelkę. Patrząc na nią zadziornie, przekręcił na klamce zawieszkę, eksponując tym samym napis: „Nie przeszkadzać”.
– Musiałem. Ty wiesz, że musiałem… – rzekł, wchodząc do jej pokoju.
Wyobrażał sobie tę scenę milion razy.
– Jesteś zawiedziona, że to ja doręczyłem ci wino? – zapytał.
– Wręcz przeciwnie – wyszeptała z uśmiechem. – Wręcz przeciwnie…
Nie chciała się już dłużej hamować. Wspiąwszy się na palce, wsunęła język między jego wargi. Kuba uniósł ją gwałtownie i przyparł do ściany. Trzymając ją mocno za pośladki, wtulił twarz w jej szyję. Oplotła udami jego biodra. Jęknęła, gdy wpił się w jej usta.
Od dawna marzyła o takim wybuchu namiętności. Przyciągnęła do siebie jego twarz, aby jeszcze łapczywiej chłonąć pocałunki. W tej chwili nie zastanawiała się, czy powinna, czy on powinien i czy ktoś na tym ucierpi. Liczyli się tylko oni, tu i teraz.
Poczuła przyjemny ból, kiedy pociągnął ją za włosy, by odchylić jej głowę. Delikatnie chwycił zębami jej ucho i wyszeptał:
– Nawet nie wiesz, ile razy o tym myślałem…
Jedną ręką rozwiązał pasek jej szlafroka i rozchylił jego poły. Przywierając ciasno do jej nagiego ciała, zaniósł ją na biurko. Zanim ją położył, strącił z blatu jej telefon.
– Nie będzie nam potrzebny. Dziś już nie musimy do siebie pisać – wyszeptał. – Chociaż raz mam cię przy sobie, a nie tylko na małym ekranie…
Jego dłoń pewnie, ale z wyczuciem objęła jej szyję, przyciągając ją bliżej. Ich usta spotkały się w namiętnym pocałunku, a jego język drażnił ją z wprawą, która sprawiała, że jej serce biło szybciej. Pożądanie między nimi rozpalało się z każdą sekundą, silniejsze niż kiedykolwiek wcześniej. Każdy dotyk, każdy ruch był nasycony intensywnością ich wzajemnego pragnienia.
Jego druga ręka odważnie błądziła po jej ciele, nakreślając opuszkami nieregularne kształty na jej plecach i biodrach, aż w końcu zatrzymała się między jej udami. Jego palce wprawnymi ruchami rysowały wzory na jej koronkowych majtkach, wywołując kolejny dreszcz.
– Chcę więcej. Proszę. Nie drażnij mnie już... – wysapała bez tchu i uniosła biodra, zachęcając go, by zanurzył w niej palce.
Zaśmiał się.
– Więcej? – powtórzył niskim, ochrypłym głosem.
Wsunął palec pod jej bieliznę.
– O Boże – wymamrotała. – Kuba…
– Uwielbiam, jak szepczesz moje imię w ten sposób – mruknął, nie odrywając od niej oczu. Podobało mu się, jak gwałtownie reaguje na jego dotyk. – Ciekawe, co musiałbym zrobić, żebyś je wykrzyczała…
Ruchy jego dłoni przyspieszyły, a ona poczuła, że nie ma już żadnej władzy nad swoim ciałem. Wpatrywał się w nią intensywnym, pełnym pożądania wzrokiem, delektując się każdym jej westchnieniem i drżeniem. Rozkoszował się tym widokiem.
W pewnej chwili wyjął z niej palce i włożył je do swoich ust, a potem oblizał każdy po kolei. Wciąż na nią patrzył.
– Zawsze zastanawiałem się, jak smakujesz – powiedział.
Aga była oszołomiona intensywnością swoich doznań. Wciąż drżały jej uda, kiedy Kuba zsuwał z niej koronkowe figi. Z bezczelnym uśmieszkiem wcisnął je do kieszeni spodni, a potem klęknął i schował twarz między jej udami.