Jednak... tak miało być - Dominika Caddick - ebook + audiobook

Jednak... tak miało być ebook i audiobook

Dominika Caddick

4,6

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

11 osób interesuje się tą książką

Opis

Pewnego dnia Agnieszka otrzymuje zaproszenie na zjazd absolwentów dawnej uczelni. Postanawia zostawić na chwilę swoje nowe życie w Anglii i wyruszyć do Gorzowa Wielkopolskiego. Chce zobaczyć stare kąty i odwiedzić osoby, które kiedyś były dla niej ważne. Wraca do miejsca, z którego uciekła dziesięć lat wcześniej. Podczas spotkań z dawnymi przyjaciółmi wychodzi na jaw wiele sekretów...

Jednak... tak miało być to poruszająca opowieść o drugiej szansie, niewypowiedzianych prawdach i poszukiwaniu szczęścia. To historia, która przypomina o ulotności życia i sile nadziei, a także o tym, że czasami warto zostawić przeszłość tam, gdzie jej miejsce i zacząć wszystko od nowa.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 199

Rok wydania: 2025

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 4 godz. 56 min

Rok wydania: 2025

Lektor: Justyna Sztandke

Oceny
4,6 (15 ocen)
9
6
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
pola186

Dobrze spędzony czas

Agnieszka przyjeżdża do swojego rodzinnego miasta na zjazd absolwentów. Wie, że w jej mieście zmieniło się wiele, a i sama będzie musiała stawić czoła koszmarom z przeszłości. Postanawia po kolei uporządkować życie swoje oraz swoich znajomych. Jednak nikt, kto spotyka się z Agą, nie podejrzewa jej o to, jaką wielką tajemnicę skrywa ona sama… „Jednak tak miało być” nie jest zwykłym obyczajem. Jest to książka, która porusza bardzo ciężki temat, z którym prędzej czy później, każdy musi się w życiu zmierzyć - pożegnanie ukochanej osoby. Muszę przyznać, że biorąc tą książkę do ręki, nie spodziewałam się takiego obrotu spraw. Dodatkowo, co mnie zaskoczyło, to druga część książki - szczerze powiedziawszy, nie spotkałam się z tak nietypową „narracja”. Wiem, że piszę bardzo ogólnikowo, ale to dlatego, że chcąc wytłumaczyć wam więcej, zrobię wam ogromny spojler to bardzo fajnie napisanych elementów książki. A tej przyjemności, nie chciałabym wam odbierać. Jedyne co mogę dodać, że naprawdę ...
10
kdmybooknow

Nie oderwiesz się od lektury

Kochane Książkowe Iskierki! 🔥 Z ogromną radością i wzruszeniem wracam dziś do historii, która poruszyła moje serce już przy pierwszym czytaniu… a we wznowionej wersji wzbudziła jeszcze więcej emocji! I nie mogę nie wspomnieć, że audiobooka, też słuchałam🎧. „Jednak… tak miało być” to opowieść o drugich szansach, o powrotach – nie tylko do miejsc, ale i do ludzi, emocji i dawnych wersji siebie. To historia o tym, że warto się zatrzymać, rozejrzeć i spojrzeć na swoje życie z innej perspektywy. Agnieszka wraca do Polski na zjazd absolwentów. Z pozoru zwykła podróż staje się czymś znacznie większym – konfrontacją z przeszłością, odkrywaniem prawd, które latami czekały na ujawnienie. Spotkania z dawnymi przyjaciółmi i partnerami budzą zarówno śmiech, jak i łzy. A my, czytelnicy, przeżywamy to wszystko razem z nią – intensywnie i głęboko. Ta historia ma w sobie tyle samo ciepła, humoru co bólu. Pokazuje, że każda decyzja, każde „tak” i każde „nie”, kształtuje nasze życie w sposób, któreg...
00
Niunia81

Dobrze spędzony czas

Zupełnie inna.. Inna niż zazwyczaj czytam. Całkiem nieprzewidywalna, zaskakująca i dobra. Lubię zagłębiać się w historie, które poruszają wszystkie zakamarki duszy, wchodzą tak głęboko, że nie dają spokoju. Zmuszają do przemyśleń, analizy własnych poczynań i często do naprawy tego co zepsute. Choć jest to zmyślona historia, porusza najprawdziwiej.
00
MariaW1953

Nie oderwiesz się od lektury

Książka bardzo emocjonalna. Pięknie przedstawione losy przyjaciół. Bardzo polecam i zaznaczam, że potrzebne będą chusteczki na otarcie łez.
00

Popularność




Po­słu­chaj play­li­sty, któ­rą stwo­rzy­łam spe­cjal­nie dla Cie­bie. Wy­bra­ne prze­ze mnie pio­sen­ki za­bio­rą Cię bli­żej świa­ta, o któ­rym czy­tasz.

Wie­dzia­ła, że otwie­ra­jąc drzwi, zmie­ni coś bez­pow­rot­nie. Pra­gnie­nie, któ­re to­wa­rzy­szy­ło jej od tak dłu­gie­go cza­su, na­bie­rze kon­kret­ne­go kształ­tu. Wzię­ła głę­bo­ki od­dech. Czu­ła, że ser­ce co­raz szyb­ciej bije jej w pier­si. Wy­pu­ści­ła po­wo­li po­wie­trze przez usta i na­ci­snę­ła klam­kę. We­szła do ja­sne­go ga­bi­ne­tu.

Męż­czy­zna sie­dział przy biur­ku ty­łem do wej­ścia, pi­sząc coś na lap­to­pie. Bez­sze­lest­nie za­mknę­ła za sobą drzwi. Jesz­cze się nie zo­rien­to­wał.

W su­mie nie mia­ło jej tam być… ni­g­dy.

Ci­cho po­de­szła do nie­go, do­tknę­ła dło­nią jego szyi, a po­tem prze­su­nę­ła piesz­czo­tli­wie pal­ca­mi po jego uchu. Na mo­ment za­stygł. Po chwi­li ob­ró­cił się i spoj­rzał na nią tymi mor­ski­mi, iskrzą­cy­mi ocza­mi, któ­re tak do­brze pa­mię­ta­ła. Uśmiech­nął się, zu­peł­nie nie­zdzi­wio­ny, że to ona.

Pod­niósł się nie­spiesz­nie, cały czas na nią pa­trząc. Był spo­ro wyż­szy, więc mu­siał się po­chy­lić do jej ust. Ude­rzył lek­ko war­gą o war­gę, za­pra­sza­jąc swo­ją pierw­szą mi­łość do tak upra­gnio­ne­go unie­sie­nia. Prze­su­nął ręką wzdłuż jej szyi, a po­tem szyb­kim ru­chem roz­piął za­mek przy bluz­ce.

Po­czu­ła na de­kol­cie jego cie­pły i wil­got­ny ję­zyk. Dło­nie męż­czy­zny błą­dzi­ły już ni­żej. Po chwi­li wpraw­nie roz­piął jej je­an­sy i za­czął je zsu­wać z jej bio­der.

Na­gle usły­sze­li pu­ka­nie do drzwi.

– Ciiiiii, niech my­ślą, że mnie nie ma – wy­szep­tał, przy­kła­da­jąc dłoń do jej ust.

Po­now­ne pu­ka­nie za­brzmia­ło nie­mal jak wy­rocz­nia nie­speł­nie­nia.

– Pa­nie Ja­ku­bie…? – ode­zwał się ko­bie­cy głos. Praw­do­po­dob­nie na­le­żał do re­cep­cjo­nist­ki.

Pa­nie Ja­ku­bie?! To brzmi zbyt po­waż­nie, zbyt doj­rza­le, zbyt… rze­czy­wi­ście – po­my­śla­ła Aga, po­spiesz­nie za­pi­na­jąc je­an­sy. Prze­cież to Kuba, nie ża­den Ja­kub!

Jej cia­ło prze­szył na­gle chłod­ny dreszcz. Może był do­wo­dem pod­nie­ce­nia, a może ra­czej – opa­mię­ta­nia. Od­su­nę­ła się de­li­kat­nie, ale na tyle sta­now­czo, że mo­men­tal­nie po­czu­li, że ktoś im sie­bie za­brał. Opar­ła się o ścia­nę.

Kuba usiadł na brze­gu biur­ka, któ­re­go blat za­peł­nio­ny był kar­ta­mi pa­cjen­tów, in­ny­mi do­ku­men­ta­mi i ra­chun­ka­mi, czy­li pa­pie­ra­mi, któ­re świad­czy­ły o do­ro­sło­ści i co­dzien­nie przy­po­mi­na­ły o upły­wie cza­su.

Chcia­ła się uśmiech­nąć, ale je­dy­ne, na co było ją w tym mo­men­cie stać, to dziw­ny gry­mas, któ­ry miał za­ma­sko­wać na­głe skrę­po­wa­nie.

– Hej, Aga, nie świ­ruj. Chodź się po­rząd­nie przy­wi­tać – po­wie­dział tym swo­im głę­bo­kim i mięk­kim gło­sem, któ­ry mimo upły­wu lat po­zna­ła­by wszę­dzie bez wa­ha­nia.

Po­de­szła, lecz w tym krót­kim cza­sie przez jej gło­wę zdą­ży­ło prze­le­cieć sto my­śli.

Jak się po­rząd­nie przy­wi­tać?! – my­śla­ła go­rącz­ko­wo. Przy­bić ci piąt­kę, uści­skać czy zwy­czaj­nie po­dać dłoń… pa­nie Ja­ku­bie?

Sta­nę­ła przed nim na tyle bli­sko, że za­drża­ły mu ko­la­na. Chy­ba też po­czuł się nie­zręcz­nie. A może to jej bli­skość tak na nie­go dzia­ła­ła…? Jak przed laty.

Przy­cią­gnął ją do sie­bie gwał­tow­nie i przy­tu­lił tak moc­no, jak w tam­to let­nie po­po­łu­dnie, wy­da­wa­ło­by się wie­ki temu, gdy na­gle za­czę­ło pa­dać, a on chciał ją osło­nić przed desz­czem.

– Ty cały czas tak samo pach­niesz – wy­szep­tał w mo­men­cie, gdy jego usta do­tknę­ły jej szyi. – Jak świe­żo upie­czo­ne cia­stecz­ka.

– Po co zmie­niać to, co jest do­bre? – od­po­wie­dzia­ła, uśmie­cha­jąc się.

Sta­nął i wplótł dło­nie w jej wło­sy.

– Masz ciar­ki? Bo ja nie po­tra­fię się ogar­nąć… – Za­śmiał się, po­ka­zu­jąc jej przed­ra­mię.

Nie od­po­wie­dzia­ła, po­gła­dzi­ła tyl­ko dło­nią jego rękę. Nie mo­gła prze­cież się tak przed nim otwo­rzyć. Ni­g­dy, przed ni­kim, na­wet przed nim. Nie chcia­ła, żeby wie­dział, jak bar­dzo jesz­cze na nią dzia­łał. Mu­sia­ła za­cho­wać kon­tro­lę nad ich spo­tka­niem, a tak­że siłę, żeby się nie roz­kle­ić.

– Jed­nak przy­je­cha­łaś.

– Na­pi­ła­bym się her­ba­ty.

Wes­tchnął, nie­za­do­wo­lo­ny ze zmia­ny te­ma­tu, ale po­szedł w kie­run­ku ni­skiej szaf­ki, na któ­rej sta­ły czaj­nik i kil­ka fi­li­ża­nek.

– Dwie ły­żecz­ki cu­kru? – upew­nił się.

– Tak – od­par­ła. – I tro­chę mle­ka, je­śli masz.

– Heh, ty An­go­lu! Jed­nak cię tam prze­ka­ba­ci­li! – za­żar­to­wał, wie­dząc, jak bar­dzo bro­ni­ła się przed tym „zan­go­le­niem”, o któ­rym tak czę­sto roz­ma­wia­li.

Usie­dli na sze­ro­kim pa­ra­pe­cie przy oknie, w ci­szy, któ­ra nie była dla nich czymś na­tu­ral­nym. Zwy­kle nie mo­gli się na­ga­dać i każ­de „za­dzwo­nię na mi­nut­kę” za­mie­nia­ło się w dłu­gie roz­mo­wy o wszyst­kim i o ni­czym.

– Wiesz, na­dal nie mogę uwie­rzyć, że tu je­steś… Pa­trzę na cie­bie, a ty tu so­bie sie­dzisz. To tak, jak­bym do­stał wy­ma­rzo­ny pre­zent na Gwiazd­kę… I sam nie wiem, czy mam się na cie­bie rzu­cić, po­li­zać czy jed­nak nie do­ty­kać, żeby cię nie ze­psuć.

– Pre­zent na Gwiazd­kę?! O kur­czę, gdy­bym wie­dzia­ła, za­wią­za­ła­bym ja­kąś ko­kar­dę! – za­żar­to­wa­ła, ale on się nie za­śmiał, tyl­ko pa­trzył na każ­dy jej ruch. Jak­by chciał wszyst­ko za­pa­mię­tać na wy­pa­dek, gdy­by mia­ła się roz­pły­nąć albo ulot­nić jak sen.

– Mu­szę się zbie­rać – po­wie­dzia­ła sta­now­czo i szyb­ko do­pi­ła her­ba­tę.

– Jak to? Prze­cież do­pie­ro przy­szłaś.

– Wiem. I chcia­ła­bym zo­stać. Na­wet nie wiesz, jak bar­dzo. – Za­ru­mie­ni­ła się de­li­kat­nie. – Ale je­stem umó­wio­na i nie chcę się spóź­nić.

– Aha, okej… Czy­li to już?! Osiem­na­ście lat cię nie wi­dzia­łem, a te­raz ty po­ja­wiasz się na pięć mi­nut i zni­kasz?! Ja się tak nie ba­wię, foch! – po­wie­dział niby żar­tem, ale wie­dzia­ła, że po­czuł się do­tknię­ty.

Cza­sa­mi za­sta­na­wia­ła się, jak mą­dre­mu, doj­rza­łe­mu fa­ce­to­wi ucho­dzi na su­cho rzu­ca­nie ta­kich tek­stów jak „foch”, ale była to jed­na z tych rze­czy, któ­re przy­po­mi­na­ły jej o cza­sie, kie­dy obo­je mie­li po kil­ka­na­ście lat.

– Przy­je­cha­łam do cie­bie po dro­dze z lot­ni­ska – wy­ja­śni­ła. – Nie wy­ba­czy­ła­bym so­bie, gdy­bym cię choć na chwi­lę nie zo­ba­czy­ła. Mu­szę jed­nak je­chać da­lej, bo mam tro­chę dro­gi przed sobą, a wie­czo­rem je­stem umó­wio­na z ko­le­żan­ką. Zresz­tą ty też za­raz koń­czysz pra­cę i mu­sisz wra­cać do domu, by tro­chę „po­mę­żo­wać” – za­uwa­ży­ła z prze­ką­sem. – Wy­ku­pi­łam dwa noc­le­gi w ho­te­lu So­bie­ski. Ju­tro wie­czo­rem idę na zjazd ab­sol­wen­tów, ale gdy­byś w cią­gu dnia miał czas, ocho­tę i spo­sob­ność, to… za­pra­szam na obiad – po­wie­dzia­ła, sta­ra­jąc się, żeby w jej gło­sie nie wy­brzmia­ła zbyt wy­raź­nie nut­ka na­dziei.

Po­trzą­snął gło­wą i bez­rad­nie roz­ło­żył ra­mio­na.

– Kur­czę… prze­cież wiesz, że nie mam jak się wy­rwać…

– Wiem, ale na­dzie­ja umie­ra ostat­nia – od­par­ła, po czym od­sta­wi­ła fi­li­żan­kę na biur­ko.

A po­tem spoj­rza­ła na nie­go, jak­by to był ich ko­lej­ny ostat­ni raz. Cał­kiem jak wte­dy, gdy się roz­sta­li wie­le lat temu, a on roz­złosz­czo­ny wsiadł do sa­mo­cho­du i po chwi­li znik­nął w ciem­no­ści nocy.

– No to co? Daj bu­zia­ka i lecę da­lej – wy­krztu­si­ła z na­głym wzru­sze­niem. Jej oczy wy­peł­ni­ły się łza­mi.

Pod­szedł do niej z po­waż­ną miną i po­ca­ło­wał w czo­ło.

– O! W czół­ko! – Za­śmia­ła się skrę­po­wa­na. – Dzię­ki, tato…

– Weź mnie nie de­ner­wuj – burk­nął oschle. – Nie wie­rzę, że za­raz znik­niesz, jak­by cię tu ni­g­dy nie było.

– Prze­cież by­łam. – Uśmiech­nę­ła się przez łzy.

Na­brzmia­łą wzru­sze­niem chwi­lę prze­rwa­ło ko­lej­ne pu­ka­nie. To wy­star­czy­ło, żeby znów otrzeź­wieć. Aga szyb­ko po­de­szła do drzwi i otwo­rzy­ła je bez wa­ha­nia. W pro­gu stał ja­kiś męż­czy­zna.

– Pro­szę wejść, my wła­śnie skoń­czy­li­śmy. Praw­da, pa­nie Ja­ku­bie? – ode­zwa­ła się we­so­ło, choć wie­dzia­ła, że nikt, pa­trząc na nich w tej chwi­li, nie uwie­rzył­by, że jest po pro­stu jed­ną z pa­cjen­tek.

Kuba wciąż stał tam, gdzie go zo­sta­wi­ła. Wy­da­wał się kom­plet­nie oszo­ło­mio­ny. Po­de­szła do nie­go z wy­cią­gnię­tą dło­nią, by za­koń­czyć spo­tka­nie ofi­cjal­nym uści­skiem.

– Jesz­cze raz bar­dzo panu dzię­ku­ję – po­wie­dzia­ła i wy­su­nę­ła pal­ce z dło­ni Kuby, nie po­zwa­la­jąc, by przy­trzy­mał ją ani chwi­li dłu­żej. – Do wi­dze­nia.

Szyb­kim kro­kiem opu­ści­ła ga­bi­net, a po­tem skie­ro­wa­ła się ku wyj­ściu z bu­dyn­ku.

Wsia­dła do za­par­ko­wa­ne­go przy uli­cy sa­mo­cho­du. Wło­ży­ła klu­czyk do sta­cyj­ki i się ro­ze­śmia­ła.

– No ład­nie, Aga. Tyl­ko ty po­tra­fisz tak za­mie­szać w pięć mi­nut – po­wie­dzia­ła do sie­bie i po­krę­ci­ła gło­wą z nie­do­wie­rza­niem, pa­trząc na swo­ją na­dal za­ru­mie­nio­ną twarz w od­bi­ciu bocz­ne­go lu­ster­ka.

Za­ci­snę­ła moc­niej dło­nie na kie­row­ni­cy. Te­raz mu­sia­ła ode­pchnąć od sie­bie na­pły­wa­ją­ce wspo­mnie­nia i sku­pić się na dro­dze. Jed­nak nie było ła­two – każ­dy za­kręt, każ­dy zna­jo­my skwer krył w so­bie ka­wa­łek prze­szło­ści. Trud­no to było igno­ro­wać.

Po­trzą­snę­ła gło­wą, jak­by fi­zycz­nie pró­bo­wa­ła strzą­snąć z sie­bie nie­chcia­ne my­śli. Nie po to przy­le­cia­ła do Pol­ski. Ta po­dróż mia­ła być za­baw­ną przy­go­dą ze sta­ry­mi przy­ja­ciół­mi, a nie emo­cjo­nal­nym rol­ler­co­aste­rem, wy­wo­ła­nym krót­kim spo­tka­niem z daw­ną mi­ło­ścią.

Aga wy­cho­wa­ła się w gro­nie zdo­mi­no­wa­nym przez chło­pa­ków i za­wsze była przez nich po­strze­ga­na jako kum­pel w kiec­ce. Ko­le­dzy, z po­wo­du czy­stej na­do­pie­kuń­czo­ści lub ma­ło­mia­stecz­ko­wych nie­pi­sa­nych praw osie­dlo­wych, unie­moż­li­wia­li ja­kie­mu­kol­wiek chło­pa­ko­wi z ze­wnątrz zbli­że­nie się do niej na tyle, by mo­gła się ko­muś spodo­bać lub, nie daj Boże, po­zwo­lić się w so­bie za­ko­chać.

Kuba był jej pierw­szym praw­dzi­wym chło­pa­kiem. Pierw­szym, któ­ry zwró­cił na nią uwa­gę, a po­tem od­wza­jem­nił jej uczu­cie. Po­zna­li się ­na Przy­stan­ku Wo­od­stock. Aga prze­gra­ła za­kład z ko­le­żan­ką, któ­ra w ra­mach na­gro­dy za­żą­da­ła od niej, by po­de­szła do „tego przy­stoj­nia­ka w nie­bie­skich spoden­kach”. Do dziś pa­mię­ta­ła mo­ty­le, któ­re fru­wa­ły jej w brzu­chu pod­czas ich pierw­szej roz­mo­wy. W cią­gu kil­ku ko­lej­nych dni czę­sto wpa­da­li na sie­bie, niby przy­pad­kiem. Szyb­ko oka­za­ło się, że Aga zro­bi­ła na Ku­bie tak duże wra­że­nie jak on na niej. Uwiel­bia­ła pa­trzeć na jego wy­spor­to­wa­ną syl­wet­kę, „sze­ścio­pak” na brzu­chu i umię­śnio­ne ra­mio­na.

Spę­dzi­li ra­zem całe lato i tro­chę je­sie­ni. W pre­hi­sto­rycz­nych cza­sach, gdy nie było jesz­cze te­le­fo­nów ko­mór­ko­wych i pi­sa­ło się li­sty mi­ło­sne, ich krót­ki zwią­zek miał nie­po­wta­rzal­ny urok. Ko­cha­li się w so­bie – na­iw­nie i nie­win­nie, choć chy­ba zbyt moc­no. Ko­cha­li się za to, co na­wza­jem wno­si­li do swo­je­go ży­cia. Choć byli sobą wy­raź­nie za­fa­scy­no­wa­ni, seks był na koń­cu ich li­sty prio­ry­te­tów. Albo bra­ko­wa­ło spo­sob­no­ści, albo dzie­li­ła ich zbyt duża od­le­głość – fak­tem było, że ta pierw­sza go­rą­ca mi­łość ni­g­dy nie sfi­na­li­zo­wa­ła się w łóż­ku.

„W pew­nym mo­men­cie zda­łam so­bie spra­wę, że tak cię ko­cha­łam, że ba­łam się cie­bie do­tknąć, żeby nie zmie­nić cię swo­im do­ty­kiem. Chcia­łam, że­byś już za­wsze taki był, jaki by­łeś wte­dy dla mnie”, na­pi­sa­ła mu po la­tach w jed­nej z wia­do­mo­ści.

Po roz­sta­niu, cho­ciaż każ­de po­szło w swo­ją stro­nę i zwią­za­ło się z kimś in­nym, zo­stał w nich ja­kiś nie­do­syt, któ­ry do­pie­ro po ja­kimś cza­sie zde­fi­nio­wa­li jako cie­le­sne nie­speł­nie­nie.

Po dzie­się­ciu la­tach Aga od­na­la­zła Kubę na jed­nym z por­ta­li spo­łecz­no­ścio­wych. Z jed­nej stro­ny po­wo­do­wa­ła nią czy­sta cie­ka­wość, z dru­giej – chcia­ła wy­ja­śnić swo­je­mu pierw­sze­mu chło­pa­ko­wi, dla­cze­go za­koń­czy­ła ich zwią­zek. Po­trze­bo­wa­ła pra­wie de­ka­dy, by móc spoj­rzeć na swo­je po­czy­na­nia z dy­stan­sem i za­ak­cep­to­wać fakt, że nie za­wsze była w sta­nie cał­ko­wi­cie kon­tro­lo­wać swo­je de­cy­zje, a tym bar­dziej ich kon­se­kwen­cje.

Wy­ba­czył jej, ale nie za­po­mniał. Tyle wy­star­czy­ło, przy­naj­mniej na po­cząt­ku, by prze­sta­ła się ob­wi­niać za jego zła­ma­ne ser­ce. Roz­ma­wia­li czę­sto, o wszyst­kim. Lu­bi­li wspo­mi­nać tam­to go­rą­ce lato, rzad­ko wspo­mi­na­li roz­sta­nie, któ­re na­wet po la­tach bu­dzi­ło w nich smu­tek. Byli za­do­wo­le­ni z tego, co uda­ło im się osią­gnąć i prze­żyć z ko­lej­ny­mi part­ne­ra­mi. Żad­ne z nich nie chcia­ło ni­cze­go zmie­niać, a ich zwią­zek i uczu­cie, któ­re kie­dyś do sie­bie ży­wi­li, odło­ży­li na pół­kę – tuż obok za­ku­rzo­nych zdjęć, li­stów, a tak­że imien­nej pla­kiet­ki i gwizd­ka z piel­grzym­ki.

W licz­nych roz­mo­wach opo­wia­da­li so­bie o co­dzien­nych wy­da­rze­niach, byli dla sie­bie na­wza­jem uciecz­ką od co­dzien­nych pro­ble­mów. Chy­ba nie wie­rzy­li, że będą po­tra­fi­li się za­przy­jaź­nić, roz­ma­wiać o wszyst­kim tym, co w nich sie­dzia­ło, a o czym – z po­wo­du peł­nio­nych ról ży­cio­wych – nie wy­pa­da­ło roz­ma­wiać z ni­kim in­nym w oba­wie przed oce­ną i umo­ral­nia­ją­cym ka­za­niem.

– My­ślisz, że moż­na ko­chać dwie oso­by na­raz? – za­py­tał kie­dyś.

– Zde­cy­do­wa­nie tak. Py­ta­nie tyl­ko, czy da się ko­chać dwie oso­by i ni­ko­go przy tym nie ra­nić… Ani tych osób, ani przede wszyst­kim sie­bie.

– A ja my­ślę, że każ­dą oso­bę ko­cha się inną czę­ścią ser­ca. I że to nie jest tak, że ko­cha­nie po­tra­fi ra­nić. Ra­nią czy­ny, któ­re po­wo­do­wa­ne są tym ko­cha­niem…

Czę­sto obie­cy­wa­li so­bie, że mu­szą się jesz­cze spo­tkać, przy­naj­mniej raz. Wy­obra­ża­li so­bie, że jed­no z nich po­ja­wi się kie­dyś w ży­ciu dru­gie­go, na­gle i bez uprze­dze­nia. Obo­je jed­nak wąt­pi­li, że kie­dyś się speł­ni to ci­che i – zda­wa­ło się – prze­ter­mi­no­wa­ne już ma­rze­nie. No cóż, aż do dzi­siaj.

Była dziew­czy­ną, któ­rej nikt ni­g­dy nie po­wie­dział, że może być kimś wię­cej niż prze­cięt­nym sza­ra­kiem; że otrzy­ma od ży­cia nie tyl­ko mi­ni­mum, po­zwa­la­ją­ce na prze­trwa­nie. Da­wa­ło jej to mo­ty­wa­cję, aby udo­wod­nić so­bie, a tym bar­dziej in­nym, że ten sza­rak bę­dzie po­tra­fił zdo­być wię­cej, niż się po nim spo­dzie­wa­ją. Była am­bit­na i za­wzię­ta, za­wsze skru­pu­lat­nie dą­ży­ła do za­mie­rzo­nych ce­lów. Wie­le po­świę­ci­ła, by stać się ko­bie­tą, któ­ra z kla­są i na­tu­ral­ną lek­ko­ścią ra­dzi so­bie w każ­dej sy­tu­acji.

Czę­sto onie­śmie­la­ła męż­czyzn swo­ją uro­dą. Mia­ła w so­bie coś, co przy­ku­wa­ło ich uwa­gę na ja­kiś czas – na tyle krót­ki, żeby się nie zdą­żyć przy­wią­zać, i na tyle dłu­gi, by w peł­ni wy­ko­rzy­stać obu­stron­ne ko­rzy­ści pły­ną­ce z za­uro­cze­nia pod­szy­te­go na­mięt­no­ścią.

Mia­ła stan­dar­do­we dzie­ciń­stwo póź­nych lat osiem­dzie­sią­tych. Mama za­szła w cią­żę w wa­len­tyn­ki osiem­dzie­sią­te­go czwar­te­go, prze­ży­wa­jąc swój pierw­szy raz z naj­więk­szym figo-fago – jak wte­dy na­zy­wa­no lek­ko­myśl­nych pod­ry­wa­czy – w mia­stecz­ku. Gdy cią­ża wy­szła na jaw, ro­dzi­ce z obu stron zmu­si­li ich do mał­żeń­stwa. Więc od­by­ło się we­se­le, któ­re oka­za­ło się je­dy­ną we­so­łą rze­czą w ich wspól­nym ży­ciu.

Co­dzien­ność zmie­ni­ła się w szes­na­ście lat pi­jań­stwa, po­ni­ża­nia i bi­cia. Aga pa­mię­ta­ła swo­ją mamę z tam­te­go okre­su – na ko­la­nach, sko­pa­ną, zdep­ta­ną, z krwa­wią­cą war­gą. Upo­ka­rza­nie wy­cho­dzi­ło ojcu rów­nie do­brze jak przy­go­to­wy­wa­ny przez nie­go żu­rek z pacz­ki.

Nie zda­wa­ła so­bie wte­dy spra­wy, jak bar­dzo znie­na­wi­dzo­ny oj­ciec wpły­nie na jej sa­mo­oce­nę w do­ro­słym ży­ciu, na jej po­dej­ście do męż­czyzn i sza­cu­nek do sa­mej sie­bie. Jak wie­le było w tym jego winy, ale i za­słu­gi. Mama zaś uczy­ła ją we­wnętrz­ne­go spo­ko­ju i wal­ki o sie­bie. Z bie­giem lat Aga wy­pra­co­wa­ła w so­bie umie­jęt­ność wy­ci­sze­nia i opa­no­wa­nia. Nie­wie­le rze­czy mo­gło ją wy­pro­wa­dzić z rów­no­wa­gi. Czę­sto ucie­ka­ła w wy­obraź­nię, ale ni­g­dy nie od­wa­ży­ła się fi­zycz­nie znik­nąć. Bała się zo­sta­wić mamę samą z oj­cem – żeby jej nie skrzyw­dził, przy­naj­mniej nie bar­dziej niż zwy­kle.

Za­wsze ucie­ka­ła w my­ślach do miejsc, któ­rych nie zna­ła. Wy­obraź­nia za­bie­ra­ła ją w cie­płe i spo­koj­ne za­kąt­ki, bez zgnę­bio­nej przez ży­cie mat­ki, bez sa­dy­stycz­ne­go, wiecz­nie pi­ja­ne­go ojca. W re­al­nym ży­ciu też mia­ła swo­ją przy­stań, była nią mała gru­pa har­cer­ska z jej ro­dzin­ne­go mia­stecz­ka. Za­rów­no druh, jak i przy­ja­cie­le ak­cep­to­wa­li ją i ob­da­rza­li bra­ter­ską mi­ło­ścią. Pod­czas zbió­rek nie roz­ma­wia­li o pro­ble­mach i smut­kach, wy­peł­nia­li czas wol­ny śpie­wem, grą na gi­ta­rze, ogni­ska­mi, wy­ciecz­ka­mi ro­we­ro­wy­mi i dwu­ty­go­dnio­wy­mi obo­za­mi. Te ostat­nie sprzy­ja­ły do­świad­cza­niu ma­łych wol­no­ści i pierw­szych za­uro­czeń.

Pew­ne­go je­sien­ne­go wie­czo­ru, po ko­lej­nej pi­jac­kiej awan­tu­rze, oj­ciec na­ka­zał jej wsiąść do sa­mo­cho­du i po­je­chać z nim na prze­jażdż­kę. Czę­sto za­bie­rał ją ze sobą, chciał mieć słu­cha­cza, któ­ry ze stra­chu nie po­tra­fił mu się sprze­ci­wić. Sie­dzia­ła więc obok i słu­cha­ła oj­cow­skich krzy­ków i wy­zwisk. Na­ra­sta­ły w niej gniew i złość. Nie spo­dzie­wa­ła się jed­nak, że kie­dy­kol­wiek zbie­rze w so­bie dość siły i od­wa­gi, by po­wie­dzieć temu ty­ra­no­wi, co o nim tak na­praw­dę my­śli i jak bar­dzo go nie­na­wi­dzi. Prze­są­dzi­ło jed­no wy­krzy­cza­ne przez ojca zda­nie, któ­re – jak się oka­za­ło – zmie­ni­ło jej ży­cie na za­wsze.

„Ja tę sukę kie­dyś za­bi­ję!”, wy­sy­czał z nie­na­wi­ścią, a w niej coś pę­kło, jak­by pu­ści­ła tama i uwol­ni­ła spię­trzo­ne wody rze­ki. Zro­zu­mia­ła, że albo te­raz coś zro­bi, albo nie uda jej się uchro­nić mamy. Za­re­ago­wa­ła bły­ska­wicz­nie i bez­wa­run­ko­wo. Jed­ną ręką od­pię­ła mu pas, a dru­gą moc­no szarp­nę­ła za kie­row­ni­cę roz­pę­dzo­ne­go sa­mo­cho­du. Z im­pe­tem ude­rzy­li w przy­droż­ne drze­wo. W tam­tym mo­men­cie nie ob­cho­dzi­ło jej, czy wyj­dzie z tego cało. Nic wte­dy nie li­czy­ło się bar­dziej niż po­trze­ba po­wstrzy­ma­nia go na do­bre.

Ock­nę­ła się po ja­kimś cza­sie z rwą­cym bó­lem, któ­ry unie­moż­li­wiał jej swo­bod­ne od­dy­cha­nie. Oj­ciec wy­le­ciał przez przed­nią szy­bę. Le­żał na ma­sce wśród okru­chów szkła. Ję­czał i kasz­lał, krztu­sząc się krwią. Z tru­dem wy­do­sta­ła się z auta i sta­nę­ła na­prze­ciw­ko ran­ne­go. Była spo­koj­na. Nie krzy­cza­ła, nie wzy­wa­ła po­mo­cy.

Oj­ciec wy­cią­gnął w jej stro­nę rękę, ale ta od razu opa­dła bez­wład­nie. Aga wcze­pi­ła się pal­ca­mi w jego za­krwa­wio­ne ra­mię.

– Już ni­g­dy wię­cej nie pod­nie­siesz na nas ręki, ty skur­wy­sy­nu – wy­szep­ta­ła mu pro­sto do ucha.

Oj­ciec spoj­rzał na nią i wy­dał ostat­nie rzę­żą­ce tchnie­nie. Po­czu­ła, jak­by jego ostat­ni od­dech stał się jej pierw­szym praw­dzi­wym. Mo­gło się wy­da­wać, że stra­ci­ła kon­tro­lę nad sobą, ale praw­da była taka, że wła­śnie ją od­zy­ska­ła.

Po dłuż­szej chwi­li za­trzy­ma­ła nad­jeż­dża­ją­cy sa­mo­chód. Wy­tłu­ma­czy­ła, że pi­ja­ny oj­ciec stra­cił kon­tro­lę nad po­jaz­dem i ude­rzył w drze­wo. Le­karz z ka­ret­ki ofi­cjal­nie stwier­dził zgon. Lo­kal­ny po­li­cjant, któ­ry przy­je­chał po chwi­li, nie za­da­wał zbyt wie­lu py­tań. Znał kie­row­cę oso­bi­ście. Wie­dział o jego skłon­no­ści do jaz­dy po al­ko­ho­lu, nie­jed­no­krot­nie go za­trzy­my­wał.

Agę za­bra­no do po­bli­skie­go szpi­ta­la. Skar­ży­ła się na sil­ny ból w klat­ce pier­sio­wej. Wy­ko­na­no wie­le szcze­gó­ło­wych ba­dań. Dziew­czy­na mia­ła zła­ma­ne że­bra i wy­bi­ty oboj­czyk. Po ja­kimś cza­sie na izbie przy­jęć po­ja­wi­ła się prze­ra­żo­na i roz­trzę­sio­na mama. Em­pa­tycz­na pie­lę­gniar­ka za­pro­wa­dzi­ła ją do sali, w któ­rej le­ża­ła jej cór­ka.

Mama pod­bie­gła do niej i wtu­li­ły się w sie­bie tak moc­no, jak tyl­ko na to po­zwo­lił stan Agi.

– Ma­muś, mie­li­śmy wy­pa­dek – oznaj­mi­ła spo­koj­nie. – Oj­ciec nie miał za­pię­tych pa­sów. Nie uda­ło się go od­ra­to­wać…

– Wiem, dzwo­ni­li do mnie – wy­szep­ta­ła roz­dy­go­ta­na mama. – Dzię­ki Bogu, że to­bie się nic nie sta­ło.

Nie pła­ka­ły, nie dra­ma­ty­zo­wa­ły. Po­stron­ni przy­pi­sy­wa­li to szo­ko­wi.

– Pew­nie łzy przyj­dą, gdy już do­trze do nich, co się wy­da­rzy­ło. Wte­dy za­czną pła­kać – mó­wi­li.

Nie pła­ka­ły jed­nak tak­że pod­czas po­grze­bu. Sta­ły spo­koj­nie obok sie­bie, pa­trząc obo­jęt­nie, gdy gra­barz za­sy­py­wał trum­nę zie­mią. Nie pła­ka­ły, gdy ża­łob­ni­cy skła­da­li im kon­do­len­cje, mó­wiąc, ja­kim to do­brym i uczyn­nym czło­wie­kiem był zmar­ły.

Kil­ka dni po po­grze­bie obie sie­dzia­ły przy ku­chen­nym sto­le. Mama na­gle ob­ró­ci­ła gło­wę w stro­nę ko­ry­ta­rza i wy­szep­ta­ła:

– Sły­szysz, ko­tuś?

– Co, mamo? – zdzi­wi­ła się Aga. – Nic nie sły­szę.

– No wła­śnie! Nic nie sły­chać. Ci­sza. Pierw­szy raz od lat, ci­sza i spo­kój…

Te­raz już żad­na z nich nie po­tra­fi­ła po­wstrzy­mać łez. Pła­ka­ły z wdzięcz­no­ści za tę ci­szę, za ten spo­kój, tak upra­gnio­ny.

Za­czę­ły żyć pro­stym, nud­nym ży­ciem. Dla nich jed­nak nuda i pro­sto­ta dnia po­wsze­dnie­go były wy­ma­rzo­nym speł­nie­niem. Uczy­ły się cie­szyć z ma­łych rze­czy, od­kry­wa­ły pięk­no wie­czo­rów, wy­peł­nio­nych roz­mo­wa­mi i śmie­chem.

Za każ­dym ra­zem, gdy Aga wi­dzia­ła spo­kój i uśmiech mamy, była co­raz bli­żej prze­ba­cze­nia sa­mej so­bie. Ni­g­dy jed­nak nie zdo­ła­ła za­po­mnieć.

W głę­bi ser­ca Aga wie­dzia­ła, że cała ta wy­pra­wa w pew­nym mo­men­cie prze­kształ­ci się w sen­ty­men­tal­ną po­dróż, ale z pew­no­ścią nie była przy­go­to­wa­na na tak duży ła­du­nek emo­cji.

Zmie­rza­ła wła­śnie w kie­run­ku mia­sta, któ­re przez trzy lata było jej do­mem. Czę­sto za nim tę­sk­ni­ła. Mie­ni­ło się świa­tła­mi bez­tro­skich stu­denc­kich lat i pach­nia­ło żuż­lo­wym me­ta­no­lem.

Lu­bi­ła jeź­dzić nocą, więc dro­ga do Go­rzo­wa Wiel­ko­pol­skie­go mi­nę­ła szyb­ko. Ki­lo­me­try umy­ka­ły wraz z prze­my­śle­nia­mi na te­mat wcze­śniej­szych wy­da­rzeń. Aga czu­ła pod­nie­ce­nie zwią­za­ne ze zjaz­dem ab­sol­wen­tów, któ­ry miał się od­być na­stęp­ne­go dnia, choć jed­no­cze­śnie to­wa­rzy­szył jej lek­ki nie­po­kój na myśl o po­ten­cjal­nym spo­tka­niu z by­łym chło­pa­kiem. Wie­dzia­ła, że Mi­chał zo­stał po stu­diach w Go­rzo­wie. Na pew­no otrzy­mał za­pro­sze­nie na zjazd.

I co z tego? – stro­fo­wa­ła się w my­ślach. Nic na to nie po­ra­dzisz, więc ogar­nij się, ko­bie­to! Wy­glą­dasz te­raz o wie­le le­piej, niż kie­dy wi­dzie­li­ście się ostat­ni raz. Co ma być, to bę­dzie. Mar­twie­nie się na za­pas nic nie zmie­ni.

Do­je­cha­ła do ho­te­lu. Zo­sta­wi­ła sa­mo­chód na par­kin­gu i we­szła do bu­dyn­ku. Za­pach w lob­by przy­po­mniał jej kino w ro­dzin­nej miej­sco­wo­ści. Wy­da­wa­ło jej się, że nie uży­wa­no li­zo­lu do od­ka­ża­nia po­wierzch­ni od lat dzie­więć­dzie­sią­tych, a jed­nak wy­raź­nie go po­czu­ła. Po­de­szła do re­cep­cji.

– Do­bry wie­czór. Mam re­zer­wa­cję…

– Agniesz­ka! – wy­krzyk­nę­ła na jej wi­dok ro­ze­śmia­na od ucha do ucha ko­bie­ta zza kon­tu­aru. – Sto lat cię nie wi­dzia­łam! Co sły­chać? Jak zdrów­ko? Na­zwi­sko to samo?

Nie cze­ka­jąc na od­po­wiedź, re­cep­cjo­nist­ka za­czę­ła stu­kać w kla­wia­tu­rę.

Aga ni­g­dy nie prze­pa­da­ła za ludź­mi wy­ka­zu­ją­cy­mi nad­miar en­tu­zja­zmu. Iry­to­wał ją brak umia­ru. Na do­da­tek w ogó­le nie ko­ja­rzy­ła tej ko­bie­ty. Zdo­by­ła się jed­nak na uśmiech i od­po­wie­dzia­ła:

– Hej, la­ska! – Przy­dat­ny zwrot, szcze­gól­nie dla ko­goś, kto nie miał pa­mię­ci do imion. – Tak, na­zwi­sko to samo. Sor­ki, nie po­zna­łam cię. To był dłu­gi dzień.

Ko­bie­ta mach­nę­ła ręką, po czym po­da­ła jej klucz.

– Pro­szę bar­dzo, po­kój nu­mer sześć­dzie­siąt je­den – za­szcze­bio­ta­ła. – Re­zer­wa­cja na dwie noce, tak? Ro­zu­miem, że przy­je­cha­łaś na zjazd…

– Dzię­ki. Tak, przy­le­cia­łam z An­glii dziś po po­łu­dniu. Prze­pra­szam, ale je­stem tak zmę­czo­na, że trud­no ze­brać mi my­śli… – uspra­wie­dli­wi­ła się, od­cho­dząc od kon­tu­aru. – Mam na­dzie­ję, że spo­tka­my się ju­tro.

– Oczy­wi­ście, nie prze­pu­ści­ła­bym ta­kiej oka­zji! A te­raz już cię nie za­trzy­mu­ję! Od­pocz­nij i… do zo­ba­cze­nia! – Re­cep­cjo­nist­ka znów uśmiech­nę­ła się sze­ro­ko, a po­tem ta­necz­nym ge­stem wska­za­ła na win­dę.

– W ta­kim ra­zie do ju­tra. Do­bra­noc! – od­po­wie­dzia­ła Aga z ser­decz­nym uśmie­chem, na­dal pró­bu­jąc przy­pi­sać twarz i dźwięk gło­su ko­bie­ty do ko­goś zna­jo­me­go z uczel­ni. Nie wy­szło.

Gdy je­cha­ła win­dą, za­brzę­czał jej te­le­fon. To była wia­do­mość od Kuby.

„Hej, do­je­cha­łaś? Co mi zro­bi­łaś z gło­wą, wa­riat­ko?! Od two­je­go wyj­ścia nie mogę się na ni­czym sku­pić. PS Ta­kie nie­spo­dzian­ki uwiel­biam!”

Uśmiech­nę­ła się i wło­ży­ła te­le­fon do kie­sze­ni. Póź­niej od­pi­szę – po­my­śla­ła, ma­rząc o go­rą­cym prysz­ni­cu.

On jed­nak był nie­cier­pli­wy. Ko­lej­ne wia­do­mo­ści wpa­da­ły na jej skrzyn­kę, gdy sta­ra­ła się roz­go­ścić w ho­te­lo­wym po­ko­ju.

„Wszyst­ko okej, mał­pecz­ko? Co się dzie­je?”

„Nie rób so­bie jaj. Daj mi cho­ciaż znać, czy do­je­cha­łaś szczę­śli­wie!”

Schle­bia­ło jej to. Od­krę­ci­ła wodę w ka­bi­nie, by stru­mień wody się ogrzał.

„Hej, prze­pra­szam. Wła­śnie wcho­dzę pod prysz­nic. Wszyst­ko okej. Do­je­cha­łam bez pro­ble­mów. Za­raz za­mó­wię ja­kieś wino i wy­pi­ję two­je zdro­wie, bo cud­nie było cię dziś zo­ba­czyć”, na­pi­sa­ła. Po chwi­li do­da­ła jesz­cze: „Sma­ku­jesz tak samo jak kie­dyś, wiesz?”.

Za­dzwo­ni­ła na re­cep­cję i za­mó­wi­ła bu­tel­kę wina do po­ko­ju.

– Może dzię­ki temu się tro­chę uspo­ko­ję – po­wie­dzia­ła do swo­je­go od­bi­cia w ła­zien­ko­wym lu­strze – bo od­kąd wy­szłam z jego ga­bi­ne­tu, ser­ce wali mi jak zwa­rio­wa­ne. Chy­ba mam mi­go­ta­nie przed­sion­ków!

„Jest jesz­cze tyle rze­czy, o któ­rych chciał­bym ci po­wie­dzieć”, pi­sał. „Za szyb­ko mi ucie­kłaś, mu­szę cię jesz­cze zo­ba­czyć przed wy­jaz­dem. Mu­szę!”

„Wiesz, gdzie mnie zna­leźć”.

Po tej wia­do­mo­ści te­le­fon za­milkł.

Dłu­go sta­ła pod go­rą­cym stru­mie­niem wody. Za­krę­ci­ła ku­rek do­pie­ro wte­dy, gdy po­czu­ła się od­prę­żo­na. Wy­cie­ra­ła się mięk­kim ręcz­ni­kiem, kie­dy usły­sza­ła pu­ka­nie do drzwi. Po­spiesz­nie za­ło­ży­ła majt­ki i otu­li­ła się pu­cha­tym szla­fro­kiem.

– Kto tam? – za­py­ta­ła z lek­kim pod­eks­cy­to­wa­niem.

– Ob­słu­ga ho­te­lo­wa – od­po­wie­dział dziw­nie zna­jo­my głos.

Za drzwia­mi stał Kuba. W dło­ni trzy­mał bu­tel­kę. Pa­trząc na nią za­dzior­nie, prze­krę­cił na klam­ce za­wiesz­kę, eks­po­nu­jąc tym sa­mym na­pis: „Nie prze­szka­dzać”.

– Mu­sia­łem. Ty wiesz, że mu­sia­łem… – rzekł, wcho­dząc do jej po­ko­ju.

Wy­obra­żał so­bie tę sce­nę mi­lion razy.

– Je­steś za­wie­dzio­na, że to ja do­rę­czy­łem ci wino? – za­py­tał.

– Wręcz prze­ciw­nie – wy­szep­ta­ła z uśmie­chem. – Wręcz prze­ciw­nie…

Nie chcia­ła się już dłu­żej ha­mo­wać. Wspiąw­szy się na pal­ce, wsu­nę­ła ję­zyk mię­dzy jego war­gi. Kuba uniósł ją gwał­tow­nie i przy­parł do ścia­ny. Trzy­ma­jąc ją moc­no za po­ślad­ki, wtu­lił twarz w jej szy­ję. Oplo­tła uda­mi jego bio­dra. Jęk­nę­ła, gdy wpił się w jej usta.

Od daw­na ma­rzy­ła o ta­kim wy­bu­chu na­mięt­no­ści. Przy­cią­gnę­ła do sie­bie jego twarz, aby jesz­cze łap­czy­wiej chło­nąć po­ca­łun­ki. W tej chwi­li nie za­sta­na­wia­ła się, czy po­win­na, czy on po­wi­nien i czy ktoś na tym ucier­pi. Li­czy­li się tyl­ko oni, tu i te­raz.

Po­czu­ła przy­jem­ny ból, kie­dy po­cią­gnął ją za wło­sy, by od­chy­lić jej gło­wę. De­li­kat­nie chwy­cił zę­ba­mi jej ucho i wy­szep­tał:

– Na­wet nie wiesz, ile razy o tym my­śla­łem…

Jed­ną ręką roz­wią­zał pa­sek jej szla­fro­ka i roz­chy­lił jego poły. Przy­wie­ra­jąc cia­sno do jej na­gie­go cia­ła, za­niósł ją na biur­ko. Za­nim ją po­ło­żył, strą­cił z bla­tu jej te­le­fon.

– Nie bę­dzie nam po­trzeb­ny. Dziś już nie mu­si­my do sie­bie pi­sać – wy­szep­tał. – Cho­ciaż raz mam cię przy so­bie, a nie tyl­ko na ma­łym ekra­nie…

Jego dłoń pew­nie, ale z wy­czu­ciem ob­ję­ła jej szy­ję, przy­cią­ga­jąc ją bli­żej. Ich usta spo­tka­ły się w na­mięt­nym po­ca­łun­ku, a jego ję­zyk draż­nił ją z wpra­wą, któ­ra spra­wia­ła, że jej ser­ce biło szyb­ciej. Po­żą­da­nie mię­dzy nimi roz­pa­la­ło się z każ­dą se­kun­dą, sil­niej­sze niż kie­dy­kol­wiek wcze­śniej. Każ­dy do­tyk, każ­dy ruch był na­sy­co­ny in­ten­syw­no­ścią ich wza­jem­ne­go pra­gnie­nia.

Jego dru­ga ręka od­waż­nie błą­dzi­ła po jej cie­le, na­kre­śla­jąc opusz­ka­mi nie­re­gu­lar­ne kształ­ty na jej ple­cach i bio­drach, aż w koń­cu za­trzy­ma­ła się mię­dzy jej uda­mi. Jego pal­ce wpraw­ny­mi ru­cha­mi ry­so­wa­ły wzo­ry na jej ko­ron­ko­wych majt­kach, wy­wo­łu­jąc ko­lej­ny dreszcz.

– Chcę wię­cej. Pro­szę. Nie draż­nij mnie już... – wy­sa­pa­ła bez tchu i unio­sła bio­dra, za­chę­ca­jąc go, by za­nu­rzył w niej pal­ce.

Za­śmiał się.

– Wię­cej? – po­wtó­rzył ni­skim, ochry­płym gło­sem.

Wsu­nął pa­lec pod jej bie­li­znę.

– O Boże – wy­mam­ro­ta­ła. – Kuba…

– Uwiel­biam, jak szep­czesz moje imię w ten spo­sób – mruk­nął, nie od­ry­wa­jąc od niej oczu. Po­do­ba­ło mu się, jak gwał­tow­nie re­agu­je na jego do­tyk. – Cie­ka­we, co mu­siał­bym zro­bić, że­byś je wy­krzy­cza­ła…

Ru­chy jego dło­ni przy­spie­szy­ły, a ona po­czu­ła, że nie ma już żad­nej wła­dzy nad swo­im cia­łem. Wpa­try­wał się w nią in­ten­syw­nym, peł­nym po­żą­da­nia wzro­kiem, de­lek­tu­jąc się każ­dym jej wes­tchnie­niem i drże­niem. Roz­ko­szo­wał się tym wi­do­kiem.

W pew­nej chwi­li wy­jął z niej pal­ce i wło­żył je do swo­ich ust, a po­tem ob­li­zał każ­dy po ko­lei. Wciąż na nią pa­trzył.

– Za­wsze za­sta­na­wia­łem się, jak sma­ku­jesz – po­wie­dział.

Aga była oszo­ło­mio­na in­ten­syw­no­ścią swo­ich do­znań. Wciąż drża­ły jej uda, kie­dy Kuba zsu­wał z niej ko­ron­ko­we figi. Z bez­czel­nym uśmiesz­kiem wci­snął je do kie­sze­ni spodni, a po­tem klęk­nął i scho­wał twarz mię­dzy jej uda­mi.