Jego pierwszy cud - Sylvia Wyka - ebook
BESTSELLER

Jego pierwszy cud ebook

Sylvia Wyka

4,5

16 osób interesuje się tą książką

Opis

Adriana

’Ndràngheta rządziła się swoimi prawami, do których nadal nie mogłam przywyknąć. Nie byłam też gotowa na walkę, jaką zgotował mi los. Tym razem musiałam ochraniać coś więcej niż swoje serce.
Vittorio okazał się moim dopełnieniem, ale próby, jakie czekały nasze małżeństwo, zdawały się nie mieć końca… A może do niego właśnie zmierzaliśmy?
Zmuszona do ucieczki, nie wiedziałam, że pomoc przyjdzie z zupełnie nieoczekiwanej strony. Kolejny mężczyzna zaryzykował dla mnie swoje życie, a było ono najwyższą stawką.

Vittorio

Była moją słabością, sercem, którego nigdy nie miałem, a teraz trzymałem je na dłoni, na widoku.
Świat jednak nie zwolnił, by pozwolić nam spokojnie żyć. Wrogowie nie wybaczają, nie zapominają.
To ja byłem głównym celem zemsty, a zdrajca pojawił się w najmniej oczekiwanym momencie. Wyciągnąwszy ręce po to, co należało do bossa, wydał na siebie jedyny słuszny wyrok – śmierć.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 292

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (151 ocen)
102
34
9
6
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
kkkaarrii18

Dobrze spędzony czas

Moja ocena 4/5 ⭐️ 4/5🌶️ ~~ RECENZJA ~~ Kontynuacja historii Vittoria i Adriany, która równie jak pierwsza część przynosi nam dużo emocji i akcji w fabule. Nie zatrzymujemy się ani na chwilę i ciągle czułam napięcie związane nie tylko z wątkiem romantycznym między głównymi bohaterami ale też wątkami mafijnymi, które były bardzo fajnie poprowadzone. Jak zawsze moje serce skrada motyw niebezpiecznego, groźnego i bezlitosnego mężczyzny który dla swojej wybranki ściąga maskę wielkiego bosa. Ich relacja od początku była pokręcona, w tej części do swojej relacji podchodzą bardziej ze zrozumieniem, szukają wspólnego języka co mi się podobało. Były momenty w których podczas czytania padały z moich ust siarczyste przekleństwa gdy Vittorio zachowywał się jak pajac, ale zakończenie które przyprawia o szybkie bicie serca sprawiło, że zapomniałam o jego wybrykach. Jak już wspominałam wcześniej, przy polecaniu pierwszej części, uwielbiam główną bohaterkę za jej siłę i odwagę a jej zadziorność dodaj...
20
aleksandrawitaszek

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna kontynuacja genialnego romansu mafijnego 🔥 jest co czytać! Polecam
20
Oktawia_czyta

Nie oderwiesz się od lektury

Sylvia... Potrafisz w tak mroczne romanse. No tego to ja się tu nie spodziewałam, bo nie dość, że otrzymałam mafię, to już zaczynało mi tu podchodzić pod dark romans... A to kocham! Nienawidziłam i kochałam jednocześnie obydwojga głównych bohaterów. Strzelałam sobie dłonią w czoło w momentach, kiedy jej bezmyślne decyzje powodowały, że mogli zginąć inni. Wkurzałam się (to lekko powiedziane) na to jak on traktował swoją żonę. Momentami kibicowałam jej, żeby sama od niego odeszła. Ale po chwili dochodziło do mnie to, że on jest przecież szefem mafii. On nie będzie potulny jak baranek. Oni mają swoje zasady, prawa, których jego żona bardzo często nie respektowała. Parskałam też śmiechem na śmieszne dialogi, oraz na to jak Adriana próbowała wyprowadzić z równowagi Vittorio 🤣 Jednak im dalej... Nie pamiętam, kiedy przeze mnie przepłynęła taka ilość emocji. Uwierzcie, że im bliżej końca to już miałam łzy w oczach... Otrzymacie tutaj lojalność, gorące sceny dozwolone tylko dla dorosłych, p...
10
Madzik083

Nie oderwiesz się od lektury

polecam 🥰
10
polaraksa0101

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna
10

Popularność




Sylwia Wyka

Jego pierwszy cud

RedaktorAlicja Gajda

© Sylwia Wyka, 2024

Adriana

’Ndràngheta rządziła się swoimi prawami, do których nadal nie mogłam przywyknąć. Nie byłam też gotowa na walkę, jaką zgotował mi los. Tym razem musiałam ochraniać coś więcej niż swoje serce.

Vittorio okazał się moim dopełnieniem, ale próby, jakie czekały nasze małżeństwo, zdawały się nie mieć końca… A może do niego właśnie zmierzaliśmy?

Zmuszona do ucieczki, nie wiedziałam, że pomoc przyjdzie z zupełnie nieoczekiwanej strony. Kolejny mężczyzna zaryzykował dla mnie swoje życie, a było ono najwyższą stawką.

Vittorio

Była moją słabością, sercem, którego nigdy nie miałem, a teraz trzymałem je na dłoni, na widoku.

Świat jednak nie zwolnił, by pozwolić nam spokojnie żyć. Wrogowie nie wybaczają, nie zapominają.

To ja byłem głównym celem zemsty, a zdrajca pojawił się w najmniej oczekiwanym momencie. Wyciągnąwszy ręce po to, co należało do bossa, wydał na siebie jedyny słuszny wyrok — śmierć.

Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero

Redakcja; Alicja Gajda

Korekta; Perszewska Danuta

Projekt i wykonanie okładki; Sylwia Wyka

"Jego pierwszy cud"

Książka zawiera sceny dla czytelników +18, zaznaczamy, że jest to fikcja literacka, może wywołać u odbiorcy silny dyskomfort.

Słowa jak pociski potrafią rozszarpać serce

Sylvia W.

Adriana

Obecnie, kwiecień

O świcie otworzyłam oczy, czując, jak po drugiej stronie łóżka ugina się materac. Do moich nozdrzy doleciał metaliczny zapach. Uniosłam się na łokciach, zmrużyłam powieki. Vittorio był świeżo po prysznicu, na jego biodrach zwisał ręcznik, kropelki wody jeszcze lśniły. Na fotelu dostrzegłam poplamioną… Boże, wręcz przesiąkniętą krwią koszulę! Stało się coś?

— Gdzie byłeś? Nic ci nie jest? — spytałam, taksując go wzrokiem.

Nie słyszałam, kiedy wychodził. Wzięłam tabletkę, która miała sprawić, że będę bardziej zrelaksowana, że będzie mi się lepiej spało, a tu proszę — zasnęłam jak kamień.

— Wszystko dobrze, mia piccolina[1]. Śpij.

— Mnóstwo krwi — szepnęłam, wyciągając w jego stronę dłoń. Potrzebowałam sprawdzić, upewnić się, że jest cały.

— Nie mojej. Napadli na magazyn pod miastem.

— Kompletnie nic nie słyszałam, przepraszam, wzięłam tabletki.

Wsunął się pod kołdrę i przyciągnął mnie do siebie. Oparłam głowę na jego klatce i mimowolnie przesunęłam po niej rękami, sprawdzając, czy wszystko dobrze. Siatka blizn, mięśnie twarde jak stal i walące serce. Ot, cały mój niebezpieczny mężczyzna.

— Potrafię być bardzo cicho, kiedy tego chcę — szepnął i zjechał palcami wzdłuż mojego boku aż do pośladka. — Bardzo silne te tabletki?

— Nie, tylko czasem pomagają mi się wyciszać… — Nie chciałam go martwić, trzymałam się całkiem nieźle, biorąc pod uwagę wszystko, co mnie do tej pory spotkało.

Dotyk Vitta wywołał przyjemny dreszcz, mimo że przecież ledwie parę godzin temu zaspokoiliśmy się wzajemnie.

— Lubię, kiedy jesteś obok — powiedziałam cicho, zerkając na niego.

— Źle sypiasz?

— Zdarza się, ale twoja obecność pomaga lepiej niż tabletka.

Skinął głową. Widziałam troskę i zmęczenie na jego twarzy; nie chciał się do tego przyznać, ale jeszcze nie przetrawił tego wszystkiego, co przeżyliśmy, gdy zniknął na tych kilka tygodni. Tłamsił te uczucia w środku, co wcale nie było dobre. Dotknęłam jego policzka.

— Ja zaś lubię, kiedy krzyczysz… — wymruczał mi wprost do ucha, sprawiając, że przyspieszył mi puls. — Chyba muszę ci przypomnieć, jaka potrafisz być głośna.

Vittorio podniósł się i oparł na łokciu. Zawisł nade mną i przez chwilę mi się przyglądał, nic nie mówiąc. W końcu zaczął mnie całować w policzek, szyję, lekko przygryzając skórę. Ręką odszukał pierś i ścisnął sutek; znał mnie już na tyle, że wiedział, jaki nacisk wywoła mrowienie. Odchylił nocną koszulę, chwycił za brodawkę. Kąsał, ssał, a ja wiłam się przy nim coraz bardziej, W podbrzuszu poczułam igiełki przyjemności, między udami zbierała się wilgoć — Vittorio potrafił sprawić, że momentalnie byłam gotowa; że zapominałam o całym świecie. Teraz, gdy leżał tuż obok, widziałam w jego oczach wiele emocji — mimo że skrywał je przed światem, potrafiłam wyłapać większość z nich. Znów dotknęłam jego policzka.

— Kochaj mnie — poprosiłam.

— Zawsze.

Vittorio podpierał się na rękach; wiedziałam, że uważa na mój brzuszek. Lada moment nie będziemy mogli już kochać się w tej pozycji… Szkoda. Lubiłam obserwować jego twarz, wymieniać spojrzenia. Wpatrywać się w te czekoladowe oczy.

Przesunął ręką po moim udzie, docierając do majtek. Zdjął je, a w międzyczasie kąsał szyję. Robił to jednak wyjątkowo delikatnie, jakby chciał tylko podszczypywać; z ust uwolnił mi się lekki chichot. Spotkaliśmy się wzrokiem, a wówczas wyczułam jego męskość. Napierał gotowy, rozszerzyłam więc nogi, by mógł ułożyć się między nimi.

Wszedł we mnie powoli, jakby mnie czcił, wciąż patrząc mi w oczy. Kilka ruchów, głębokich i wręcz obezwładniających… Na jego czole zrosiły się kropelki potu. Mruknęłam przeciągle, było mi fantastycznie. Przejechałam paznokciami po ramionach męża. Męża… Jak to dobrze brzmiało. Mój mąż. To z moim mężem dzieliłam intymność, o jakiej dawniej nawet nie śniłam. Tym razem kochaliśmy się wolno, a intensywność naszych spojrzeń i oddechów mówiła, że łączy nas znacznie więcej niż tylko udany seks.

Vittorio ciut przyspieszył, nadal jednak wchodził we mnie głęboko, ja zaś zsunęłam dłonie na jego pośladki. Ścisnęłam. Ugryzłam go w ramię, na co warknął, lecz dobrze wiedziałam, że mu się to podoba.

— Jesteś jak prąd, obezwładniasz. Wnikasz głęboko w moje serce.

Że też był w stanie mówić… Sama przygryzłam wargę, tłumiąc jęki rozkoszy. Każde pchnięcie było wyważone, jakbyśmy znali się na wskroś. Objęłam go nogami w pasie, wówczas kąt się zmienił, a moja łechtaczka pulsowała przy każdym potarciu. Vittorio polizał mnie po szyi, znów zassał skórę, po czym wytyczył szlak drobnych pocałunków aż do piersi, do sutka. Wciągnął go do ust i lekko przygryzł. Miałam wrażenie, że wnętrze mi płonie, a połączenie tych wszystkich pieszczot sprawiło, że doszłam z głośnym krzykiem.

***

— Nie chcę się z tobą kłócić, nie chcę, żebyśmy warczeli na siebie — mruknęłam, zaciągając się zapachem męża. Po seksie był jeszcze bardziej uzależniający, aż miało się ochotę przejechać paznokciami po rozgrzanej już skórze i kontynuować zabawę.

— Nie wiem, czy potrafisz powściągnąć swój język. Nawet w sytuacji największego zagrożenia byłaś kąśliwa.

— Tak, ale to na początku, nie znałam cię. Bałam się i…

— Bałaś? Wcale na to nie wyglądało. Co, gdybym okazał się jeszcze większym świrem? A ty mnie tak testowałaś… — Polizał mój policzek, a ja poruszyłam się znacząco.

— Źle reaguję na stres.

— Oj, to musimy cię często rozluźniać. — Znów zjechał ręką do mojej cipki.

— Vittorio, to nie maraton, nie dam rady. — Roześmiałam się, bo uszczypnął mnie w pośladek. Chwycił dłoń, którą próbowałam go odepchnąć, po czym złapał w zęby opuszkę palca i spojrzał mi w oczy.

— Tak, jesteś niesamowicie podniecający, ale już nie mogę…

— Kocham twoje dłonie, masz taką delikatną skórę — powiedział, gdy wypuścił z zębów mój palec.

— Myślałam, że zwróciłeś na mnie uwagę ze względu na inne rzeczy.

— Też. Ale lubię twój dotyk. Koi ból… — Pokierował moją rękę na swoje ramię, gdzie miał bliznę, potem zjechał w dół, na serce. — Szczególnie ten ból — dokończył szeptem.

— Vitto… — W gardle jakby wyrosła mi gula. — Nie dźwigaj tego sam, proszę…

— Żałuję, że musiałaś splamić ręce krwią. To dlatego byłem taki zły. I dlatego, że wymachujesz pistoletem prawie tak dobrze, jak moi ludzie.

— Trudno. Nie było wyjścia.

— Było, mógł to zrobić Floriano, nawet cholerny Dario…

— Chciałam, żeby Filippo cierpiał, żeby zginął z rąk, których się nie spodziewa.

— To zostanie z tobą już na zawsze. Miewasz koszmary? — Uciekłam wzrokiem, na co lekko warknął. Złapał mnie za podbródek. — Czyli masz. Nie byłem w stanie cię ochronić, to mnie wkurwia. Powinnaś była zostać niewinna, nie robić tego, nie babrać się w tym gównie.

— Sam mówiłeś, że pierwszego cudu się nie zapomina.

— Ty słuchasz i zapamiętujesz nie to, co trzeba.

Palcami zataczałam maleńkie kółka na jego ciepłej skórze, nagość nas nie krępowała, chłonęłam wspólne chwile, wewnętrznie dziękowałam za możliwość rozmów takich jak ta. Wciąż poznawałam swego męża. Obyśmy częściej mieli ku temu okazję…

— Opowiesz mi, jak to się zaczęło? — szepnęłam, a on zmierzył mnie wzrokiem.

Przez chwilę widziałam w nim chłód, pod którym skrywał warstwę bólu, ale wrażenie to szybko minęło. Dziękowałam za tę niewidzialną nić, która połączyła nas przed jego wyjazdem. Gdyby nie to — gdzie bylibyśmy teraz…?

— Już nie mieszkaliśmy we Włoszech, ale pojechaliśmy tam na wakacje, to był ostatni raz, kiedy wybrałem się tam z matką. Wiedziałem, że przeszłość była jej cichym koszmarem, o którym nikomu nie mówiła. A ja musiałem przebywać z facetami bezwzględnymi i znającymi wszystkie zasady. Trenowałem, uczyłem się strzelać za miastem z wujem i jego ludźmi. Już wtedy czułem na sobie ciężar obowiązku, ale dopiero miałem się przekonać, czego tak naprawdę ode mnie oczekiwali. Było ciepło, gorąco wręcz…

[1]mia piccolina (wł.) — moja maleńka

Vittorio

Kilkanaście lat wcześniej…

Zmierzałem korytarzem wyłożonym brązowymi płytkami. Jasna fuga odznaczała się w świetle słońca wpadającego przez wielkie drzwi tarasowe. Były uchylone, nie musiałem zerkać w tamtą stronę, by wiedzieć, że w wakacyjne miesiące cały ogród zielenił się trochę innym odcieniem. Zmierzałem… Pff, raczej skradałem się na palcach, unikając stukotu podeszw wypastowanych butów. Dostałem je na trzynaste urodziny. Pistolet wsunięty za pasek od spodenek uwierał mnie w plecy. Czułem kropelki potu tuż nad górną wargą. Nie otarłem ich, skupiony jedynie na hałasie dobiegającym z gabinetu klanu. Nikt z zewnątrz nie miał tam wstępu. Większość właśnie pojechała na akcję, w domu, na dole powinna być więc tylko kucharka. Ona zaś w życiu nie weszłaby bez pozwolenia do środka… Wiedziałem, co muszę zrobić. Bronić rodziny.

Uniosłem dumnie podbródek, sięgając do tyłu. Starałem się ze wszystkich sił opanować drżenie, nie mogłem być słaby. Byłem przyszłością Grotterich, wuj zawsze to powtarzał.

Stanąłem przed wielkimi, dębowymi drzwiami. Szelest papierów dało się słyszeć aż na korytarzu. Przez szparę zauważyłem, jak szczupły chłopak w czapce z daszkiem rozrzuca kartki, otwiera szuflady, ewidentnie czegoś szuka, nie przejmując się pozostawionym bałaganem. Pewnie chciał zwiać… Pokręciłem głową.

Musiałem coś zrobić.

Szerzej otworzyłem drzwi. Intruz stanął profilem, znałem go. Angelo, ten od dostaw miękkich narkotyków. Widziałem, jak ręce mu się trzęsą, jak rozbieganym wzrokiem próbuje omieść wszystko w pobliżu. Mamrotał coś nieskładnie pod nosem. Wymierzyłem idealnie w klatkę piersiową. Chyba wyczuł moją obecność, bo znieruchomiał; dało się usłyszeć jego ciche sapanie. Uniósł wzrok. Wielkie, brązowe oczy przewiercały mnie na wylot, źrenice miał powiększone. W kąciku ust zebrała mu się ślina. Pistolet w dłoni nagle wydał mi się znacznie cięższy.

— Popełniłeś błąd, wiesz o tym — rzuciłem bez emocji w głosie, ale w środku przetaczała się przeze mnie cała ich gama. Pierwszy raz celowałem do człowieka z zamiarem zabicia go. Musiałem, nie było innego wyjścia, tego mnie uczyli.

Do tego zostałem stworzony.

Angelo pokręcił głową, jego wyraz twarzy się zmienił, przebiegł po niej gorzki grymas złości, a zaraz potem — bólu. Jakby wiedział, że właśnie przegrał życie. Nie mogłem postąpić inaczej, nie mogłem czekać. Poczułem delikatną strużkę potu spływającą po karku, lekkie łaskotanie, ale się nie zawahałem, pociągnąłem za spust. Dwa razy. Dwa razy pomieszczenie przeszył huk, w uszach aż mi zadźwięczało. Nie było charakterystycznego brzdęku tłuczonego szkła, który do tej pory towarzyszył mi podczas ćwiczeń. Zastąpił go charkot i bulgot krwi zalewającej gardło. Przyglądałem się temu z mieszanką strachu i zdziwienia. Biała czapka wylądowała na podłodze. Angelo najpierw upadł na kolana, krew momentalnie zabarwiła mu koszulkę. Spuścił głowę i spojrzał na rozprzestrzeniającą się czerwoną maź, przyłożył do rany dłoń. Drżała. On cały drżał jak liść na wietrze. Znów uniósł wzrok, a ja mogłem zobaczyć, jak ulatuje z niego życie.

Tego nie da się zapomnieć, jego oczy straciły tę iskrę, to było jak błysk, jakby ktoś nagłym dmuchnięciem zgasił świeczkę. Dym ulatnia się tak samo jak dusza.

Krew ściekała Angelo z brody, charczenie przybrało na sile. A ja wciąż w niego celowałem. Wiedziałem, że nie ma przy sobie broni, a jednak ręka nie chciała mi opaść. Przełknąłem ślinę. Dopiero wtedy zaczerpnąłem tchu, wcześniej wstrzymywałem oddech, nawet o tym nie wiedząc. Krwi było coraz więcej, spływała, wsiąkając w ubranie.

Odgłos kroków na schodach sugerował, że zaraz wpadnie tu kucharka, ale nie przejmowałem się tym, zrobiłem, co do mnie należało. Byłem z `Ndrànghety[1], to było moje powołanie, przeznaczenie, a ten strzał — to był właśnie mój pierwszy cud.

— Mer-da[2]… — wysapał. Ręce opadły mu wzdłuż ciała, czerwone dłonie i sine nadgarstki.

Brał.

Kiedyś słyszałem, jak matka mówiła, że trzeba go będzie zwolnić, że diler nie może chwytać się własnego towaru, musi być czysty.

No więc właśnie go zwolniłem.

[1]„Ndrangheta (czyt. drangeta) — włoska organizacja przestępcza wywodząca się z Kalabrii

[2]merda — cholera

Adriana

Obecnie

— Tyle przeżyłeś… Miałeś dopiero trzynaście lat. — Spojrzałam w jego ciemne oczy.

— Szybko wydoroślałem, musiałem. Matka miała wtedy tylko mnie.

Przez parę minut nadal leżeliśmy wtuleni w ciszy, nie przeszkadzało nam to — wsłuchiwałam się w jego spokojny oddech. Może Vitto nadal sobie o czymś przypominał? A może zaczął już myśleć o przyjemniejszych rzeczach.

— Jak mi tego brakowało… — mruknęłam, przerzucając nogę przez jego udo.

— Żebyś ty wiedziała, ile parę tygodni temu oddałbym chociażby za twój zapach, muśnięcie albo uśmiech.

— Dlaczego nie chcesz mi zdradzić, co przeszedłeś wtedy, gdy zniknąłeś na tyle czasu?

— To nie jest miła opowieść.

— Wiem, ale nie musisz mnie chronić.

— Muszę, jesteś moją żoną. — Ucałował mnie w czoło. Każdą delikatną pieszczotą skradał mi, oprócz serca, kawałek duszy. — Ti amo[1].

— Uważaj, bo jeszcze się przyzwyczaję i będę chciała częściej tego słuchać. — Starałam się jakoś rozluźnić atmosferę, zaraz jednak szepnęłam: — Pozwól mi zdjąć trochę tego ciężaru. — Przeczesałam mu włosy.

Zamknął na chwilę oczy…

[1]ti amo — kocham cię

Vittorio

Kilka miesięcy wcześniej, grudzień

Usłyszałem strzał, ale inny niż ten z mojej broni. Odwróciłem się, facet właśnie padał na kolana, z jego skroni sączyła się krew. Strużka obrała prosty tor.

Spojrzałem w bok, a moje kąciki ust drgnęły. Floriano. To jedyna osoba, którą powiadomiłem o zasadzce, jaką przygotował Klan Rossich. Wyłamali się parę miesięcy temu, kiedy kilka ich kobiet postanowiło sprzedać swoich mężów, ojców. By ratować sytuację, zaczęli łączyć się z obcymi. Właśnie dlatego teraz musiałem walczyć z tym gównem. Gównem w złotym papierku, gównem udającym dziedziców, nieznających honoru i struktur wewnętrznych. Powinienem ich wystrzelać jak kaczki, ale nie osiągnąłbym tego efektu, o który mi chodziło.

Kucnąłem, osłaniając się przed kolejnymi kulami nadlatującymi z północnej strony; aż dziwne, że znaleźli tylu śmiałków. Może idioci naprawdę myśleli, że mają ze mną szansę? Floriano zgięty wpół znalazł się tuż obok, z bocznej kieszeni spodni wyjmując zapasowy magazynek.

— Uratowałeś mi dupę — rzuciłem przez ramię i znów strzeliłem krótką serią.

— Tak? Cazzo[1], nie widziałem, że tu stoisz… Przechadzałem się właśnie obok magazynu i zauważyłem, że jakiś skurwiel poszedł na misję samobójczą. Myślę: wejdę, popatrzę.

Rękawem płaszcza starłem z czoła pot. Zza zakrętu wyjechały kolejne samochody.

Jeden, dwa, trzy…

Wiedziałem, że będzie ostro, nie oczekiwałem pieszczot, ale mogliby poważnie podejść do sprawy. Prychnąłem i zaciągnąłem się zapachem benzyny.

— Znikaj. — Wstałem, a Floriano instynktownie złączył się ze mną plecami.

— Che[2]?

— Muszę podejść do nich jeszcze bliżej…

— Czyli dasz podziurawić się jak sito? — Przeładował magazynek i omiótł spojrzeniem teren, oceniając szanse.

— Jesteśmy w czarnej dupie! Musisz wrócić, trzymać rękę na pulsie, ja tymczasem dam się pojmać. Mam nadzieję, że sam boss przyjdzie mnie torturować — rzuciłem z ironią w głosie. — Floriano, wszyscy muszą być pewni, że umarłem. — Tym razem nie było w tym cienia sarkazmu.

— Che, cazzo?!

— Posłuchaj, inaczej te gnidy nigdy nie wyjdą na wierzch, jedynie pozbędziemy się pionków, a to za mało. Muszę zbić króla. Muszę dać się unieszkodliwić, żeby te kurwy uwierzyły, że mają nas w garści.

— Nie zostawiamy ludzi, wiesz o tym. Ciebie też te zasady obowiązują. Obowiązują wszystkich, chyba że jesteś jebanym Panem Bogiem. Jeśli nie…

— Zamknij gębę, nie mam czasu! Jestem aktualnie ich najgorszym koszmarem, koniem trojańskim, który skrywa w sobie diabła, o którym nie mają bladego pojęcia. Skończyłem dyskusję.

— A co z Adrianą?

— Nikt nie może nawet mieć cienia nadziei, że żyję, rozumiesz? Masz powiedzieć, że widziałeś moją śmierć. Umarłem ci na rękach. Odegraj jebany teatrzyk.

Przytaknął skinieniem, ale wciąż się wahał.

— Adriana zgotuje nam piekło — zawyrokował.

Znów mimowolnie uniosłem kącik ust na wspomnienie mojej żony. Za tę akcję zdecydowanie urwie mi jaja, ale wiedziałem, że muszę to zrobić. Dla niej i naszego bambino[3].

— Spierdalaj stąd czym prędzej — rozkazałem ostro i zrzuciłem z siebie płaszcz. — Gdybyś tylko mógł zobaczyć swoją minę…

Pogładziłem tors, na całej kamizelce przyczepione miałem ładunki wybuchowe. Na oko było widać, że wybuch rozpierdoli tę budę. Małe czerwone światełko z boku potwierdzało, że jestem chodzącym końcem świata.

— Zawsze wiedziałem, że jesteś pojebany…

Odskoczyłem od Floriana, wprawdzie auto było już nieźle podziurawione, w dodatku bez szyb, ale da radę wyjechać z magazynu. Podniosłem kanister z benzyną i zacząłem rozlewać ją na wielkie palety stojące obok. Wystarczy odrobina, żeby paczki z kasą zaczął trawić ogień. Kilka drogocennych dzieł sztuki nada się na podpałkę. Wyciągnąłem zapalniczkę.

Zakręciłem palcem wskazującym, dając Florianowi znak, że ma się zwijać.

Usłyszałem dźwięk zamykanych drzwi. Wyobraziłem sobie jego minę, gdy kręci głową, a w kąciku ust mimo wszystko błąka mu się lekki uśmieszek. O takiej akcji będą mówić latami. On zaraz odjedzie, a ja zostanę na widoku. Tylko szaleniec by strzelił, widząc, ile mam na sobie ładunku.

— Zaczynajmy zabawę — powiedziałem do siebie, ale ryk silnika skutecznie mnie zagłuszył.

Chrzęst zippo dobiegł jedynie do moich uszu, a może bardziej jego drgnięcie w dłoni przywiodło na myśl ten znajomy odgłos. Przymknąłem oczy, przez sekundę napawając się zapachem benzyny. Lubiłem go. Palety stanęły w ogniu, każda następna zajmowała się od poprzedniej. Gorące języki ognia tańczyły, dając piękne przedstawienie na tle betonowych ścian. Byłem jebanym maestro.

Raniłem jeszcze kilku facetów. Wystrzelałem ostatnie kule, aż usłyszałem klik pustego magazynka. Wyprostowałem się dumnie. Wiedziałem, co właśnie zobaczyli. Jeśli strzelą — wszyscy wylecimy w powietrze. Wysoki blondyn zmierzył mnie wzrokiem, przez chwilę zgrywał twardziela, ale to ja finalnie odniosłem zwycięstwo, gdy zrobił krok w tył.

Podniosłem ręce na znak, że broń jest pusta. Pistolety zawisły mi na palcach wskazujących. Padło kilka komend po włosku i rosyjsku. Nie zamierzałem klękać, chociaż pewnie tego oczekiwali. Uśmiechnąłem się szeroko i krzyknąłem:

— Buongiorno[4]!

U części facetów widziałem w oczach strach, zbliżali się, zachowując dystans. Byli przekonani, że to jakiś podstęp, że nie mogę być tutaj sam. A jednak…

Zaryzykowałem, cholernie zaryzykowałem. Uderzenie w tył głowy odcięło mi wizję, ale niczego innego się nie spodziewałem.

***

Poczułem zapach wilgoci. Specyficzny, jak w piwnicy pełnej skrzynek z warzywami. Pulsujący ból głowy rozchodził się aż do szyi. Z nosa coś mi kapało, mała strużka spływała, powodując cholerne swędzenie. Nie mogłem ruszyć rękoma, zacisnąłem więc pięści, wbijając paznokcie w skórę.

— Odpinaj to powoli, bo nas, kurwa, wysadzisz w powietrze — usłyszałem pierwszy głos.

— Zamknij się — sapnął drugi, a tamten odpowiedział mu warknięciem i rzucił coś z wyraźnym rosyjskim akcentem.

Pieprzone mieszańce. Zlepek cholernych idiotów liczących na zyski i przejęcie naszej „Ndriny[5].

Mruknąłem i uniosłem powieki.

— To nie jest nadzwyczajny wyczyn zdjąć te ładunki, nie pierdolcie się z tym jak z dziewczyną. Któryś już się obsrał ze strachu? Bo czuję, że śmierdzi tu gównem. — Uśmiechnąłem się, ukazując rząd zębów. Sądząc po metalicznym posmaku w ustach, nie były już białe. Splunąłem krwią w bok i spojrzałem, jak beton to wpija.

— Idź po Roberta, powiedz, że się ocknął.

Poczułem, jak wolno i ostrożnie zdejmują mi kamizelkę. Nie wiedzieli, co mogłoby spowodować detonację — ruch, czy może ukryty zapalnik z timerem.

Do małego, dusznego pomieszczenia wszedł jakiś facet. Ciekawe, ile sterydów w siebie władował, kark miał wielkości mojego bicepsa, za to nogi słabsze — widać było na pierwszy rzut oka. I tak czekała mnie ciężka noc… A może i nawet kilka nocy.

Napiąłem mięśnie i zmrużyłem oczy.

— Gdy skończysz, zadzwoń do szefa, niech się zjawi osobiście.

— On się nie fatyguje po zwłoki — warknął i uderzył się w udo kijem baseballowym.

— Tańczmy — odrzekłem spokojnie, jakbym był znudzony. — Dopóki noc jeszcze młoda.

Wiedziałem, że z początku będzie bić tylko na pokaz. Świst przeciął powietrze. Musiałem wytrzymać jak najdłużej dla Adriany i dziecka. Tak. Zamknąłem oczy i zobaczyłem jej twarz… Jej uśmiech, łzy i te piękne oczy. Przez moment poczułem nawet jej zapach.

***

Luty

Nadal siedziałem na stołku, na tym samym pieprzonym stołku. Chociaż może to już inny, bo czasem kończyłem nieprzytomny. Kolejny tydzień, może czwarty albo piąty. Małe okienko przy suficie dawało niewiele światła. Sporo też przesypiałem, gdy odlatywałem. Nie liczyłem dokładnie, jak długo. Czasem słyszałem, jak te ścierwa w rozmowie operują dniami, potem znów mi się to rozmywało, traciłem rachubę, niedobrze. Szło wolniej, niż zakładałem, ale przynajmniej nadal żyłem. Odsiecz miała nadejść, gdy zrobi się naprawdę gorąco, ale wywiad i odnalezienie tej zapiździałej dziury pewnie potrwa. Coś powstrzymywało ich przed poderżnięciem mi gardła — albo mieli miękkiego szefa, albo dotarło do nich, kogo przetrzymują. Kilku bossów wciąż miało u mnie spory dług wdzięczności, nieraz odwalałem za nich brudną robotę, wuj Umberto nadal wzbudzał szacunek, nikt ze starej gwardii nigdy by mu się nie postawił. Ale młodzi…

Tym razem głowa zwisała mi nisko, wczoraj olbrzym znów dał upust wkurwieniu. Zadziwiające, że żyłka na jego szyi jeszcze nie pękła. Nie mogłem zbytnio się ruszać, a raczej wolałem tego nie robić, chyba złamał mi żebro. Kilka nowych nacięć ozdobiło też moją klatkę, ręce i plecy. Byłem w gorszej formie niż zazwyczaj, rzucali mi gówniane jedzenie jak psu. Na noc zamykali w małej klatce, ale musiałem wytrzymać. Plan był dobry. Dzięki Bogu obraz mojej kobiety pozwalał mi przetrwać, jej twarz, te oczy, gdy patrzyła na mnie z nutą niepokoju… Oddałbym wszystko, by znów usłyszeć jakąś ciętą ripostę z tych pełnych ust. Liczyłem, że Floriano i Rufo dadzą radę ją obronić. Musieli, inaczej sam ich rozpierdolę. Przetarłem brodę ramieniem, krew ściekała z warg, dobrze, że miałem jeszcze wszystkie zęby.

Czekałem, aż ci ludzie się ugną. Zadawali mnóstwo pytań, liczyli, aż zacznę sypać, aż zdradzę wszystkie szczegóły umów, które zawarliśmy z rządem. Za każdym razem śmiałem im się w twarz. Przychodził więc olbrzym, ewidentnie był od brudnej roboty. Skurwiel miał ciężką rękę. Przez szparę w metalowych drzwiach zauważyłem, jak Słowak i Rosjanin dyskutują o czymś ze starszym Włochem. Zaccaria, bo tak na niego wołali, był najspokojniejszy z nich wszystkich, zwykle przyglądał się, stojąc z boku i szukając słabych punktów. Teraz otarł pot z czoła czarną chusteczką. Tracił cierpliwość, czyli zbliżaliśmy się do końca. Nareszcie.

Odchyliłem głowę, oddychając chrapliwie. Jeszcze chwila i dorwę skurwiela odpowiedzialnego za to wszystko.

***

Marzec

Z hali dochodził stukot butów, echo kroków niosło się coraz bliżej. Oblizałem spierzchnięte wargi. W uchylonych drzwiach stanął młody facet. Zbyt młody, spodziewałem się raczej starego wyjadacza, który odważył się zadrzeć z rodziną Grotterich. A może wcale nie powinno mnie to dziwić? Młodzi byli głupi, nawet nie tyle, że nieobliczalni, tylko chciwi i bezmyślni. Myśleli, że takie akcje nie niosą za sobą konsekwencji. Poprawka. Robią to zawsze, czasem trzeba jedynie usiąść i chwilę poczekać. Tak jak ja teraz. Ot, jebany efekt motyla.

— Interes nie idzie? — zacząłem, spokojnie rozluźniając barki. — Biznes się sypie, że zaszczyciłeś mnie swoją obecnością? — Przekrzywiłem głowę, patrząc w brązowe oczy, które nieznacznie się zwęziły.

Młodzik szybko zlustrował pomieszczenie. W rogu stało krzesło. Przysunął je sobie na tyle blisko, że gdy na nim usiadł, nasze kolana prawie się zetknęły. Taktyczny błąd.

— Ponoć jesteś twardy — powiedział z udawanym chłodem. Tak, wiedziałem, że zgrywa twardziela, nie miał w sobie tego luzu, który powinien towarzyszyć pierwszemu zdaniu. Po ukrytej nutce, przeciągnięciu samogłoski już wiesz, na co kogoś stać.

— Skoro widzimy się oko w oko, rzeczywiście tak musi być. Chociaż częściej słyszę „popierdolony”. — Nonszalancko, na tyle, na ile było to możliwe, wzruszyłem ramionami.

— Słuchaj, można by uznać, że w pewnym stopniu jesteśmy siebie warci. — Włoch zatarł ręce i lekko odchylił się w tył. Chciał wyglądać na rozluźnionego.

Prychnąłem. Naprawdę mnie tym rozbawił, skurwiel. Przejechałem językiem po kąciku ust i zdusiłem śmiech. Nie byliśmy tacy sami, nie dorastał mi do pięt.

— Spaliłeś mi pół magazynu, z dymem poszły miliony euro. Ty, kurwa, wiesz, co to były za obrazy?

Czyli jednak to go ruszyło. Super. Pokiwałem głową.

— Wypuść mnie — odparłem zwyczajnie, jakbym mówił o pogodzie. Specjalnie zignorowałem jego wypowiedź, chciałem go zlekceważyć.

— Jesteś chorym popaprańcem, nie zamierzam ci tego podarować. Zapłacisz mi za wszystko albo twoja rodzina zapłaci. Co ty na to?

— Masz ostatnią szansę. — Przekrzywiłem głowę, aż chrupnięcie w karku rozniosło się po pomieszczeniu. — Nie chcę toczyć jakichś wojenek, chcę rozpierdolić świat. — Pod koniec już szeptałem. — Spaliłem ci wszystko, zabiłem każdego, kto stanął mi na drodze, a wiesz czemu? Bo dotknąłeś tego, co moje, bo knułeś i planowałeś zniszczyć moją rodzinę. A tego się, kurwa, nie robi… Rodzina jest święta. Nigdy nie będziemy kwita.

— Nie boisz się o żonę? A może ona już nie żyje? Może wypruliśmy jej flaki, a dzieckiem wysmarowaliśmy schody pod waszym pięknym domem.

Spoglądałem na niego bez cienia emocji, otaczała mnie tylko śmierć, od dawna to wiedziałem. Nie było to niczym nowym, a jeśli zginęła moja miłość… Wtedy i tak nic już się nie liczyło. Wówczas spalił się ostatni bezpiecznik.

— Nie boję się, a wiesz dlaczego? — Spojrzałem w jego oczy; drgnęła mu powieka. Tchórz. — Bo wtedy nie mam już nic do stracenia. Możemy tańczyć na zgliszczach tego domu, stąpać po kruchych kościach mej rodziny, a wtedy i ty też zdechniesz, wiedząc, że i tobie zabrałem wszystko. Napcham cię flakami twoich ludzi, będziesz rzygać krwią swoich bliskich. A jeśli zostanie ci choć jedna kula, postaram się, aby trafiła nas obu. Mój nabój zawsze decyduje o śmierci i, wiesz, to jest w tej zabawie najlepsze.

— Kurwa, ty nie masz broni! Odkleiłeś się zbytnio, koleżko, może za długo cię tu trzymam… Jesteś chory. Jak ty prowadzisz ten swój biznes? Plotki o tobie to jakieś bajki…

— Na ogół nie rozmawiam z ludźmi, którzy śmierdzą tanią whisky, lecz w drodze wyjątku posłuchaj — ściszyłem głos do szeptu.

Policzek mu drgnął. Zabolało go to stwierdzenie, ubodło go. Nachyliłem się lekko, wtedy on zbliżył się do mnie. Jego ciemny garnitur miał na sobie drobinki kurzu.

— Nikt nigdy nie będzie grozić mojemu dziecku… — Wciągnąłem gwałtownie powietrze, napiąłem się, wykorzystując centymetry miejsca, które pozostawiłem sobie na tę okazję.

Ręce miałem przykute kajdankami do stalowych rurek, ale wiedziałem, że to jedyna okazja. Wystrzeliłem do przodu na wpół zgiętych nogach i wgryzłem się w szyję tego chuja. Twarde mięśnie stawiały opór. Włoch zaczął się szarpać, chwycił mnie za przedramiona, ale zaraz puścił, próbując mnie odepchnąć. Mocniej zacisnąłem szczękę, napierając bez ustanku, by poczuć, jak zęby przegryzają mu tętnicę. Krew wypełniła mi gardło, ściekała po brodzie. Lała się, a jej zapach wdzierał mi się w nozdrza. Zamiast krzyku, pomieszczenie wypełniło moje charczenie zmieszane z gardłowym bulgotem mojej ofiary. Pokręciłem głową, by naderwać jak najwięcej. Wiedziałem, że jeszcze nie mogę puścić, musi zdechnąć, zakończyć żywot tu i teraz. Akcja była na tyle cicha, że nikogo nie zwabiła, ale to kwestia sekund.

Kiedy opadłem z sił, głowa tego kutasa zaczęła mi kurewsko ciążyć, ostatni raz szarpnąłem jak jakiś pies. Wyciągnąłem pistolet zza jego paska. Otworzyłem usta, dając ulgę napiętym do granic policzkom. Facet padł na ziemię, zdążył jeszcze chwycić się za gardło, ale rana tryskała krwią. To był jego koniec. Uderzenie ciała o podłogę zwabiło strażników. Wpadli i wielkimi oczami zapatrzyli się w ciemne plamy na podłodze. Opadłem na stołek. Z twarzy spływała mi krew. Włosy przyklejone miałem do czoła. Uśmiechnąłem się lekko, bo przypuszczałem, jak wyglądam.

— Rozkujcie mnie, jeśli nie chcecie do niego dołączyć. Mówiłem, że jest tylko jeden boss i to się nie zmieni. Jeśli chcecie mieć jeszcze swoją „Ndrinę, szukajcie następcy tego śmiecia. Tylko tym razem niech to nie będzie kundel, inaczej wrócę po was z moimi ludźmi.

[1]cazzo — chuj z tym / przejebane / kurwa (w zależności od kontekstu)

[2]Che? — Co?

[3]bambino — dziecko

[4]buongiorno — dzień dobry

[5] „Ndrina (czyt. drina) — jednostka kalabryjskiej mafii

Adriana

Obecnie

Kiedy skończył, oczy szkliły mi się od tych wciąż niewylanych łez, a ja pociągałam nosem. Policzki miałam mokre od strużek, które spłynęły już po opowieści o pierwszym miesiącu spędzonym w tym cholernym magazynie czy gdzie go tam trzymali. Przypuszczałam, że omija drastyczniejsze fragmenty, zwyczajnie chcąc mnie chronić. Dalej wcale nie było lepiej. Każda minuta spędzona tam musiała być potworna; znosił to wszystko w imię czego…?

Popieprzonego, brutalnego świata.

— Wiedziałem, żeby ci nie mówić.

— Chyba zwariowałeś, miałeś zamiar to ukrywać? — Poczułam, jak mnie obejmuje, wzmocnił uścisk, jakby bał się, że nagle zniknę. — Wydawało mi się, że nic mi nie powiesz, że zamkniesz się w skorupie i nie przetrwamy.

— Wiesz, że nie jestem dobrym facetem, powinnaś uciekać. Ale, że jestem też egoistycznym skurwielem, nigdy nie pozwolę ci odejść. Czasem musisz mnie po prostu dociskać.

Chwyciłam szybko jego dłoń i położyłam sobie na brzuchu.

— Czujesz?

— Jakby… — Jego oczy zrobiły się większe, a on sam uśmiechnął się szeroko. Tego nie widywałam za często. Uśmiechu zarezerwowanego tylko na wyjątkowe okazje.

— To takie delikatne muśnięcia, jak łaskotanie piórkiem. Na początku myślałam, że mi się wydaje, teraz już wiem, że to dziecko.

— Bambino… przywitał się z ojcem — powiedział, a w jego głosie dało się usłyszeć dumę.

— Chcesz iść ze mną następnym razem do lekarza?

— Jeszcze pytasz? A w ogóle ile ten twój doktorek ma lat?

— Nie wiem, jest przed pięćdziesiątką.

— Powinnaś przepisać się do jakiejś kobiety, mogę to zorganizować.

Boże, czy mi się wydawało, czy on był zazdrosny o ginekologa?

— Ten jest świetny i wcale nie czuj się zagrożony, poza tym chyba każdy zna nasze nazwisko — prychnęłam, a Vittorio zabrał dłoń z mojego brzucha.

— Następnym razem pojadę z tobą, niech na własne oczy zobaczy, z kim ma do czynienia. — Ucałował czubek mojego nosa, tak niespodziewanie i czule. Zupełnie to do niego nie pasowało.

— Przy mnie jesteś inny niż przy swoich ludziach.

Kącik jego ust uniósł się nieco, a oczy ciut zmrużyły, jakby wypatrzyły zwierzynę.

— Przy moich ludziach mi nie staje tak, jak na twój widok.

Pacnęłam go w ramię, ale odpowiedziałam uśmiechem. Od tylu tygodni nie czułam się „na miejscu”, byłam, trwałam, ale jakbym nieustannie czekała, wegetowała. Vittorio mnie dopełniał, był tym, czego mi brakowało. Jak tlen — dzięki niemu oddychałam pełną piersią, dzięki niemu nie miałam koszmarów, czułam jego obecność i każda komórka w moim ciele przestawała być napięta jak struna.

— Kocham cię — szepnęłam, zdecydowanie częściej powinnam mu o tym przypominać.

***

Od powrotu Vittoria minął tydzień, w tym czasie odbyły się strzelanina i pogrzeb. Czy to mało? Jak na tę rodzinę — zdecydowanie. Vittorio do tej pory nie zdradził szczegółów akcji, na którą się wybrał, tylko raz się otworzył, po czym całkowicie zamknął temat.

Byłam właśnie w piątym miesiącu ciąży. Brzuch ciut się powiększył, nadal jednak mogłam go ukryć pod obszernym swetrem lub bluzą, a jednocześnie wydawało mi się, że wszyscy z rodziny czerpią nadzieję na lepsze dni właśnie z mojego stanu. Matilde zatraciła się totalnie w przygotowaniu pokoiku, zaplanowała remont piętra, w tym przebicie ściany do naszej sypialni. Ostatnio nawet zauważyłam u niej na stoliku katalog z mebelkami. Nie przeszkadzało mi kompletnie, że tak się tym interesuje. Skoro pomagało jej to trwać, mogła choćby i sama chwycić za wałek i pomalować pokój na majtkowy róż. Swoją drogą, nie byłoby to takie złe, dziewczynka na pewno odziedziczyłaby ciemne, gęste włosy i oczy… Jako włoska część rodziny.

Odpoczywałam właśnie z Cesusiem, uwielbiał spać, trzymając pysk na moich stopach. Wprowadzał też taki spokój, którego czasem mi brakowało, nie lubiłam, gdy moje myśli uciekały do wydarzeń z przeszłości, nie mogłam do końca uwierzyć, co byłam gotowa zrobić. Pociągnęłam za spust i patrzyłam, jak życie uchodzi z człowieka. Nawet jeśli temu zdradzieckiemu gnojowi się należało, był czyimś synem, czuł, miał plany…

Tak, a w planach tych mordowanie kolejnych ludzi. Strzelaniny też za każdym razem udowadniały, że nasi wrogowie nie mieli skrupułów, jednak wewnątrz mnie gdzieś jeszcze paliła się ta iskierka, odzywało sumienie. Na początku koszmary miałam znacznie częściej, podobnie jak Floriano, nieraz słyszałam na korytarzu dochodzące z jego pokoju krzyki. Teraz głowę wypełniały mi inne rzeczy, to pozwalało odrobinę zapomnieć. Dziecko, walka o rodzinę… Powrót Vittoria był tym, czego potrzebowałam, jakby z moich barków spadła jakaś część ogromnego ciężaru.

Usłyszałam ciche pukanie.

— Proszę.

Do pokoju wślizgnął się Rufo. Od razu się uśmiechnęłam.

— Cześć, przywiozłem pączki, wiem, że lubisz, ale czy nadal masz na nie ochotę? — Uniósł białą, kartonową paczkę.

— Tak, dzięki. Uwielbiam cię. — Moja mina też chyba sugerowała dozgonne oddanie, zauważyłam, jak mężczyzna ucieka wzrokiem. Trudno, musiał się przyzwyczaić do mojej wylewności, wszyscy musieli. Ten dom to skupisko najbardziej ponurych ludzi na ziemi. Warczeli, co chwilę chcąc kogoś wykończyć, choć ostatnio role te się odwróciły.

To na nas polowano.

— Lepiej nie mów tak przy Vittorio. Gotów urwać mi co nieco.

Zamknęłam laptop i odsunęłam nogą fotel naprzeciw mnie.

— Dużo pracy? — spytałam i sięgnęłam do pudełka, które Rufo postawił między nami. Uchyliłam wieczko i od razu w buzi zebrało mi się więcej śliny. Jezu, kupił nawet taki z budyniem…

— Dostałem raporty o stanie broni, nie wygląda to najgorzej.

— Czyli niczego nie ukradli?

— Nie w tym tygodniu.

— Okej, to mamy odhaczone. — Spojrzałam na teczkę z umowami. — Mam problem z urzędem, powinniśmy ruszyć z przetargiem na budowę, ale cały czas nas blokują. Co możemy zrobić, oprócz wysłania tam Vittoria?

Rufo zrobił głośny wydech i przez moment się zastanawiał.

— Możesz wysłać ładny kosz z grubą kopertą albo kilku ludzi, którzy zrobią grube sprzątanie.

— Uwielbiam, jak tak wpadacie i mordujecie…

— W takich miejscach chłopaki raczej sobie odpuszczą, tylko odstawią pokazówkę. Może wyślij kosz, to w twoim stylu. W sumie nie musimy wiecznie rozmawiać o biznesie, niech Vittorio się tym zajmuje. Lepiej powiedz, czy wracasz na studia.

— Chciałabym, ale chyba nie uda mi się w tym roku. — Niechętnie zmieniłam temat, nie mogliśmy mieć takich opóźnień, ta budowa musiała ruszyć, bo zawarliśmy umowę z rządem, oczekiwali efektów. Dla nas to też było korzystne, media interesowały się rodziną, więc nie groziły nam kolejne ataki takie jak ten, gdy zabili Hugo.

— Nie rezygnuj.

Poczęstował się małymi, serowymi pączkami leżącymi w rogu. Spojrzałam, jak słodkości znikają w jego ustach, w kącikach uwydatniły się zmarszczki, a boki włosów wyglądały na przystrzyżone bardziej niż zazwyczaj. Może to przez pasma siwizny, których ostatnio było u niego ciut więcej? Rufo zdawał się jeszcze całkiem młody, dlaczego nie szukał sobie kobiety? Zorientowałam się, że czeka na odpowiedź.

— Nie zamierzam, po prostu trochę opóźni się to w czasie. — Wiedziałam, że najpierw muszę załatwić otwarcie jubilera, to wydawał się dobry biznes, mniej moralnie wątpliwy niż to, co Grotteri robili do tej pory. Zależało mi, żeby wprowadzić w życie ciut normalności, ale czy to w ogóle możliwe? Ja wspominałam o biżuterii, a naszym ludziom świeciły się oczy, w ich głowach zaś jawiły się plany wielkich skoków. Pieprzona gangsterka.

— To dobrze. Masz dar do zwierząt. — Kiwnął głową na psa, a ja pogładziłam go po grzbiecie, odrywając się na chwilę od pilnych spraw.

— Może… Gdyby nie on, Vittorio nie spojrzałby na mnie tak łaskawie. — Może w ogóle by nie spojrzał? Nasze pierwsze burzliwe spotkanie nie zapowiadało romantycznej opowieści, którą mogłabym podzielić się z dziećmi. Chociaż w tej rodzinie…

— Wydaje mi się, że gdybyś chciała, przekonałabyś do siebie batalion żołnierzy, w końcu zjednałaś sobie samego diabła. No, może nie od razu…

Rufo starał się zażartować, na co uśmiechnęłam się szeroko.

— Dziękuję, że mnie odwiedzasz.

— Czemu nie zaprosisz jakiejś koleżanki na kawę? Chyba miałaś jakąś przyjaciółkę, kiedyś coś wspominałaś.

— Tak, Martynę, ale to nie było nic wielkiego, zresztą nie odzywałam się do niej od czasu zniknięcia, więc nie wyskoczę teraz tak nagle… Każdy ma swoje życie.

— Jesteś młodziutka, potrzebujesz babskich pogaduszek.

— Przecież mam ciebie.

— Boże, ty wiesz, że obrażasz ludzi? Masz wbudowany jakiś filtr?

— Jak miałabym tu kogoś przyprowadzić? Przecież to głupota, nigdy nie wiadomo, co się wydarzy. — Rozejrzałam się po sypialni. Dodałam parę jaśniejszych dodatków, żeby ocieplić to wnętrze. Dywanik, zasłony w nowym kolorze… Udało mi się nawet zachować tę piękną, białą wazę, którą dostaliśmy na ślub, a która nie uległa zniszczeniu podczas strzelaniny.

— Możecie się spotykać na mieście, ale fakt: pewnie w końcu będzie chciała zobaczyć, gdzie mieszkasz. A Sofia i Monica? Może one ci przypasują? — Wykonał jakiś gest ręką, musiałabym w końcu dowiedzieć się, co oznaczały, Rufo sporo gestykulował.

Przygryzłam wargę. Nie pomyślałam, że faktycznie mieliśmy w rodzinie młode dziewczyny.

— Sama nie wiem, teraz jestem w ciąży, to raczej atrakcja ze mnie marna…

— Możecie wyjść na zakupy, do kosmetyczek czy co wy tam jeszcze robicie.

— Czyli można wieść normalne życie w tej rodzinie? — Podniosłam telefon, ale zaraz odłożyłam go obok. — Powinnam mieć gdzieś zapisane ich numery.

— Świetnie. — Wyciągnął długie nogi przed siebie i oparł się wygodniej, jakbyśmy mieli spędzić tu jeszcze długą chwilę. — Jak wrócę, powiem, że będziesz dzwonić, już się nie wymigasz.

Prychnęłam i znów zajrzałam do pudełka.

— Ten jest z czekoladą — zasugerował Rufo, poruszając brwiami.

— To odpada, po czekoladzie mam straszliwą zgagę.

— Zadzwoń do lekarza, niech ci coś przepisze.

Wskazałam palcem na komodę, na której piętrzyły się pudełka leków i witamin dla kobiet w ciąży.

— To tego pączka zaniosę Florianowi.

— Jada takie rzeczy? — zapytałam.

— Zabija za czekoladę.

— Przestań, bo w tym wypadku to może nie być żart.

Zaczęliśmy się śmiać. Rufo dobrze wiedział, że jego syn nie był aniołkiem. Można być w mafii, ale mieć zasady, jakiś kodeks czy inne cholerstwo. Nieraz słyszałam, jak ochroniarze opowiadali, że ktoś zaatakował od tyłu, a nie było to zbyt honorowe. Tchórzostwo. Innym razem diler sam brał towar — też już był skreślony. Coraz więcej wiedziałam i, o dziwo, zamiast być przerażona, starałam się jakoś dopasować. Zrozumieć. Martwiło mnie, że nie buntuję się już jak na początku. Nie mogłam przejść do porządku dziennego z takimi rzeczami. Chciałam wprowadzić tu minimalne zmiany, żebym mogła wychować dziecko w lepszym świecie, niż ten, w którym przyszło nam żyć.

— Dalej drzecie koty?

— Bywało znacznie gorzej, jest uszczypliwy, ale wydaje mi się, że im większy mam brzuszek, tym ciężej mu przychodzi obrażanie mnie.

— To dobrze, może ten chłopak jeszcze wyjdzie na ludzi. A właśnie, nie za mały ten brzuch? Pamiętam, jak moja żona… — urwał nagle. Widocznie nie chciał poruszać jej tematu.

— Lekarz mówi, że wszystko okej, to osiemnasty tydzień. Pamiętam ze zdjęć, że moja mama też miała malutki brzuszek. Spokojnie, mam jeszcze czas, żeby spuchnąć jak balon.

— I tak będziesz wyglądać uroczo. — Rufo spojrzał na drzwi, jakby bał się, że ktoś może go usłyszeć. Jakby nie mógł powiedzieć mi niczego miłego.

— Chyba musimy zejść na dół, dziwne, że Vittorio jeszcze tu nie wpadł.

— Lubi trzymać rękę na pulsie, ale teraz ma gościa.

— Uuu, to lepiej zostanę u góry.

— Myślę, że akurat tego możesz poznać, ale pilnuj swojego języka.

— Postaram się, choć to nie jest zależne ode mnie.

— I to jest właśnie najgorsze. — Wstał, przeciągnął się i klepnął w udo, wołając tym Cesusia. — On przestaje nas słuchać.

— Bo nie potraficie poprosić. — Przewróciłam oczami i gwizdnęłam.

Cesare podniósł się i podążył za mną.

Vittorio

— Jak lot? — spytałem, gdy Rufo wpuścił do gabinetu Damiana. Rzucił tylko, że idzie na górę. Już zdążyłem się zorientować, że albo notorycznie dzwoni, albo przyjeżdża do mojej żony. Nawet własnego syna tak nie pilnował jak jej.

— Gorący — roześmiał się radośnie Damiano, ukazując swoje białe zęby.

Jego twarz była koloru złotego, idealnie muśnięta słońcem. Tego mu zazdrościłem, ostatni czas we Włoszech spędziłem w magazynie; ani odrobiny ciepłych promieni…

— Stewardessy warte grzechu, blondynka była skłonna wyskoczyć do hotelu obok lotniska, ale Rufo już na mnie czekał.

— Mówiłem: żadnych opóźnień, to pilne.

Skrzywił się, ale wiedziałem, że żartuje. Słyszał już, że ostatnio jest u nas gorąco.

— Myślałem, że dasz mi się rozgościć — powiedział i poruszył brwiami.

— Oczywiście, chcesz kawy? — spytałem kpiącym tonem, udając, że nie wiem, o czym mówi, i wskazałem fotel, by usiadł. Niby od niechcenia przejechałem dłonią po żebrach, by pozbyć się lekkiego dyskomfortu, co jakiś czas czułem w nich pulsujący ból. Nieznaczny, ale irytował.

— O właśnie, może twoja żona w fartuszku mi ją poda?

Tym razem to ja wyszczerzyłem gębę w uśmiechu.

— Chyba po to, byś się tą kawą udławił — mruknąłem i od razu zobaczyłem jego zdziwioną minę.

Nigdy nie krył się ze swoimi uczuciami. Skrzyżowałem ręce na piersi, czekając, co dalej powie.

— Wymieniłeś na nią Marię. Musi być zajebiście pokorna, skoro wciągnąłeś obcą krew do „Ndrànghety. Wszyscy o tym mówią.

— Zdaję sobie z tego sprawę.

— Potem przyjechałeś i wybiłeś połowę klanu znad zatoki, o tym też już krążą legendy. Będziecie na celowniku, to nieuniknione.

— Prosili się, zawarli układ z Rosjanami. Nikt nie będzie podnosić ręki na moją rodzinę, nikt za moimi plecami nie będzie zawierać sojuszy, które nam nie pomagają. Przecież to, kurwa, wrogowie, a te jebane głąby myślą, że wygrali los na loterii. Rosjanie tylko czekają, żeby wbić się w nasze szeregi. Nie pozwolę, choćbym walczył do ostatniej kropli krwi.

— Twardy skurwielu, wdałeś się w wuja — stwierdził, ale nie wiedziałem, czy to aprobował, czy wręcz odwrotnie. Dzięki Bogu miałem to w dupie.

— A ty coś nagle taki święty? Myślisz, że nie wiem o eksplozji na posterunku? Wysadziłeś połowę komisariatu, zdajesz sobie sprawę, ile to jest sprzątania?

— Sytuacja robiła się z lekka nieciekawa. Napięta…

— Fakt, twoja eks zaczęła sypać, nie było wyjścia. Doskonale wiemy, jak jest, zdrada to już norma. Cazzo, wuj się w grobie przewraca.

— A no nie było innego sposobu na uciszenie jej. — Nieco spoważniał, zauważyłam, jak spogląda na serdeczny palec, nie nosił obrączki. Dowiedziałem się, że jego była żona się wykruszyła, poszła na układ z policją. Tym lepiej, że nie była miłością jego życia.

— Jak młody to znosi?

— Ciężko, dlatego tu jestem. Nie potrafię się z nim dogadać. Musi zmienić otoczenie, ludzi, kraj… wszystko.

— Zajmiemy się tym, jak tylko trochę się u nas uspokoi, jak zawsze ktoś podpierdala broń. To już robi się nudne, zawsze dochodzimy do tego, kto nas okrada, a i tak próbują.

— Tak, wybrałem zajebisty moment, mam wyczucie, ale przynajmniej pomogę. — Oparł się o fotel i rozejrzał. — Nieźle się urządziłeś. Porządny dom, duży. Jak stoisz z ochroną?

Zanim cokolwiek odpowiedziałem, usłyszeliśmy głosy dochodzące z korytarza, coraz głośniejsze, aż w końcu drzwi uderzyły o ścianę.

— Oh, merda! — Floriano wymachiwał ręką w powietrzu, widziałem jego rozbiegane oczy, nie był wyluzowany jak zawsze, za nim dreptał pies i, oczywiście, moja żona.

— Nie uciekaj, to tylko pogarsza sprawę.

— Wcale tego nie robię, po prostu mam interes do Vittoria, a ty wróć do tego kurewskiego salonu albo idź sprawdź dostawy czy inne gówno, zarządzaj…

— Jasne, nie chcesz się przyznać, że masz przegwizdane u Cesusia. Ale mówiłam, żebyś przestał koło nas chodzić. Drażnisz go.

— Wybacz, może mam też dupę zatkać kołkiem i przestać oddychać?

— Słuchaj, on potrzebuje trochę rozrywki, poza tym widać wyjątkowo zalazłeś mu za skórę.

— To jedź z nim na kolejkę do wesołego miasteczka albo idźcie kopać doły, przydadzą się na groby, patrząc, jak ostatnio się ciskasz! — Floriano wyprostował się znacznie, w końcu zwracając uwagę na Damiana, ten z kolei z zainteresowaniem odwrócił się w stronę drzwi. Obserwował.

Adriana spięła włosy na czubku w jeden duży kok, zrobiła to niedbale, jak miała w zwyczaju, gdy się spieszyła. Kilka pasm wypadło, obstawiałem, że podczas zabawy z psem.

Czarne pukle wokół głowy nadawały jej wygląd niczym z okładek magazynów dla panów. Niby ubrała zwyczajną bluzkę, ale biust napierał na guziki w dekolcie, jakby zaraz miały strzelić. Przełknąłem ślinę, zawsze przykuwała uwagędużymi piersiami, ale teraz, w ciąży, jej cycki jeszcze bardziej rzucały się w oczy, jakby ciągle krzyczały: „Patrzcie na mnie!”. Ubrała dżinsy nisko zwisające na biodrach, widziałem rano, że to jakiś specjalny model z miejscem na brzuszek.

Roześmiana wkroczyła do gabinetu i dosłownie wyssała z niego całe powietrze. Policzki miała zaróżowione, a na ustach błąkał się ten zadziorny uśmiech. W końcu na nas spojrzała. W końcu nas dostrzegła.

— O, nie wiedziałam, że masz gościa. Mogłeś coś powiedzieć. — I znów zjeba na dzień dobry; czy ona kiedyś nauczy się chociaż udawać przy innych, że ma do mnie jakiś szacunek? I co, jej przydupas Rufo nie uraczył jej opowieścią o tym, co, z kim i dlaczego? Dziwne. Myślałem, że wszystko z niego wydusiła.

Wstałem, a Cesare wyszczerzył kły na Floriana, więc od razu usadziłem go tonem, który zawsze działał.

— Noga!

Bestia, jak na złość, jakby też chciała przed kimś obcym pokazać, gdzie ma moje komendy. Usiadła, ale przy nodze Ady.

— Zrób coś, do kurwy nędzy, z tym duetem — warknął Floriano, po czym zbił piątkę z Damianem. Opadł na fotel, ale nogi trzymał blisko siebie. — Doskonale wiesz, że nie cierpię psów, a jeszcze bardziej nieułożonych bab.

— Dostałeś pączka! — fuknęła Adriana.

— To była przynęta, teraz nie udawaj niewinnej — odgryzł się i przejechał dłonią po brodzie i szyi.

— Czy znów nastawiasz psa przeciwko moim ludziom? — spytałem, nie mogąc uwierzyć, że zrobiło się z tego domowe przedszkole.

— Ludziom? Absolutnie, przecież to Floriano. — Ta jej mina potrafiła wkurwić najbardziej opanowaną osobę…

Adriana wyciągnęła rękę do Damiana, ignorując jego zdziwienie. Totalnie olała temat.

— Miło mi poznać, Vittorio nie posiada odrobiny ogłady, więc sama się przedstawię. Adriana. Nie chciałam przeszkadzać w interesach, ale sam pan rozumie sytuację. No ktoś musi panować nad tym przerostem testosteronu.

— Da-damiano. — Kuzyn aż się zająknął, próbując stłumić uśmiech. Zaraz jednak wyszczerzył zęby; wydawało mi się, że dosłownie rozerwie mu policzki.

— Polityk? — spytała, mając już wcześniejsze doświadczenia. Przynajmniej tyle potrafiła się nauczyć, chociaż lekcje musiały być wyjątkowo brutalne, aby zostały zapamiętane. Pokręciłem głową na wspomnienie noża między jej nogami.

— Nie, broń Boże…

— Mąż jest wyjątkowo tajemniczy i nie chce zdradzać szczegółów dotyczących pracy, bo nie powinnam się denerwować. — Wskazała brzuszek.

— Czyli ty jesteś żoną Vittoria, to na ciebie zamienił Marię? — Wybałuszył oczy ze zdziwienia. Serio się tego nie domyślił? Kto inny miałby odwagę robić takie dramy?

— A ty myślałeś, że kto to? — wtrąciłem.

— Nie spodziewałem się, że… żona. No wiedziałem, że w ciąży… ale nieważne. Maria była przeciętna, ale elastyczna, dobry wybór dla bossa, wiesz, o co chodzi. Klan we Włoszech aż huczał, myślałem, że starszyznę skręci. Najpierw wydawało się, że to taka chwilowa akcja, ale potem, kiedy wuj Umberto zawiadomił o ślubie…

— Zamknij się — warknąłem, miałem ochotę palnąć go w łeb, po co do tego wracał?

Adriana lekko zacisnęła szczękę.

— Chyba życie ci niemiłe… Chętnie popatrzę, co dalej — mruknął Floriano i wyciągnął papierosy z kieszeni. Chciał położyć nogi na stół, ale spojrzał na Cesare’a i zostawił je na miejscu.

— Spokojnie, nie lubię tego starodawnego pieprzenia. Połączenie dwóch rodzin, niby dla dobra ogółu. Bez sensu. Więc cieszę się, że tu, jeb!, i taka rewolucja. Słyszałem tylko, że na Słowacji jest ostro, że Grotteri ma posłuch, jest głową rodziny.

— Damiano, sugerujesz coś? — zapytała Adriana bez ogródek.

— A może zamkniesz gębę na pierwszym spotkaniu, czy raczej zamawiać ci już bilet powrotny? Tym razem jednak będziesz wracać w trumnie — wtrąciłem szybko, bo widziałem, jak rośnie jej ciśnienie.

Ślepy by zauważył, jaka moja żona potrafi być niefrasobliwa. Damiano oczekiwał pewnie kobiety wystraszonej i uległej. No to się zdziwił…

— Fakt, to nie był miły temat, przepraszam, nie powinienem wspominać o Marii.

— Mam nadzieję, że wymienił ją na lepszy model, myślę jednak, że po jednej rozmowie ciężko będzie ci to stwierdzić. Przyjechałeś z Włoch, tak? Masz jakieś wiadomości czy może to towarzyska wizyta? — Adriana spoglądała teraz na mnie, mrużąc oczy.

— To nasz dalszy kuzyn, chce zacząć od nowa — wyjaśniłem. — Niestety czasem jest do bólu szczery… Zapomniał też, że ja zostałem wychowany starymi metodami, w duchu dawnych idei, może więc się obudzić jutro bez tego cholernego języka w gadatliwej gębie.

— Zagalopowałem się, Vitto, masz piękną żonę. Zbiło mnie to z tropu. Oczywiście gratuluję wam. — Spojrzał wymownie na brzuch.

Pokręciłem głową, sam kopał sobie coraz głębszy dół.

— Czyli za ładna jak na mnie?

— Nie, zwyczajnie za mądra jak na takiego parszywca… — mruknął, ale zaraz podniósł ręce w obronnym geście. Wiedzieliśmy, że robi sobie jaja i specjalnie przeciąga tę rozmowę.

Moja żona od razu trochę opuściła gardę, chwilę wcześniej dostrzegłem, jak nieznacznie napina ramiona. Ktoś, kto jej nie znał, mógł tego nawet nie zauważyć, ale ja… ja czytałem z niej jak z otwartej księgi.

— No dobra, to chyba zmierza w złym kierunku. Po prostu dziękuję i zamknijmy temat. Powiem w kuchni, żeby przygotowali coś do jedzenia i może kawę? — zapytała słodko, ale wiedziałem, że to jedynie fasada.

— Tak, idealny czas na kawę. — Damiano spojrzał na zegarek. — Tylko nie…

— Nie cappuccino, bo już po dwunastej, wiem, wiem… — Machnęła ręką, podeszła i musnęła mój policzek. Owiał mnie jej zapach, a fiut od razu mi drgnął. Kurwa, ona mnie wykończy. Była totalnym rozpraszaczem, na który nie mogłem sobie pozwolić. Klepnęła w udo, a pies od razu ruszył za nią. W drzwiach odwróciła się i powiedziała słodko:

— Floriano, Cesuś przez przypadek dorwał się do kosza z praniem. Chyba musisz zaopatrzyć się w nowe koszule.

Ten od razu spojrzał w dół; najczęściej chodził w moro lub czerni.

— I chcesz mi wmówić, że ten kundel sam wpadł na taki pomysł? — Już miał wstawać, kiedy drzwi trzasnęły, a Damiano roześmiał się jak w histerii.

— Adriana! — krzyknąłem, ale już jej nie było.

***

Załatwiłem najpilniejsze sprawy, umówiłem się na spotkanie z dwoma politykami, którzy chcieli mieć ochronę, bo widzieli, co ostatnio się u nas dzieje. Wysłuchawszy kilkunastu żartów Damiana o braku moich jaj, gdy naszła mnie ochota, by jego własne mu odstrzelić i wepchnąć do gardła, zapewniłem mu towarzystwo Rufa, a sam pognałem na górę.

— Zawsze musisz dowalić? — zacząłem, przekraczając próg sypialni. — Myślisz, że skoro jesteś w ciąży, to ci odpuszczę?

— Gdzież bym śmiała chociażby o tym pomyśleć, przecież jesteś panem i władcą — odpyskowała, siedząc na podłodze i składając ubrania. Czy to my nie mieliśmy nikogo do pomocy, czy to ona była aż tak znudzona?

Walnąłem ręką w ścianę z taką siłą, że Ada aż się wzdrygnęła i od razu przestała głupio gadać. Zmrużyła oczy, przyglądając mi się badawczo. Rzuciła jakąś szmatką o podłogę i wstała, patrzyłem na jej zgrabne ruchy, czy ona zdawała sobie sprawę z tego, jak działa na facetów? Nawet wkurwiony zauważałem jej walory.

— Wydaje mi się, jakbyśmy cofnęli się do początku. Lekceważysz mnie przy ludziach, pozwalasz sobie na tak wiele, że lada moment zaczną się ze mnie śmiać za plecami.

— Przesadzasz, śmiał się otwarcie.

— Nie wkurwiaj mnie! Czy ty siebie słyszysz?!

Dlaczego musiałem walczyć z własną żoną o posłuch? Byłem tak cholernie wściekły, nie potrafiłem znaleźć ujścia dla tego uczucia, wpakowałem ją w tę sytuację, a ona się dostosowała, kąsała, wzbudzając respekt w ludziach, nauczyła ich tego w tak krótkim czasie… Może to właśnie tego nie potrafiłem przełknąć? Kobiety u władzy?

Przeszła tak wiele, gdy mnie nie było, musiała nawet zabić, a ja nie mogłem tego powstrzymać, nie ochroniłem własnej żony, choć starałem się z całych sił… Całe te długie tygodnie walczyłem właśnie dla niej, a to wszystko na darmo — i tak dopadło ją to mafijne gówno, musiała splamić ręce krwią. Czy często płakała w poduszkę? W samotności? Kto ją wspierał? Walczyła u boku obcych sobie ludzi, nie było mnie przy niej, a przecież przysięgałem przed Bogiem, że jej nie opuszczę. Miała do mnie żal, nikogo to nie dziwiło, tylko ja chodziłem wkurwiony jak nabuzowany hormonami gówniarz.

— Przecież wyszedłem na pajaca, którym rządzi żona.

— Ojej… Daj spokój, nie wyglądał na kogoś wysoko postawionego, dodatkowo ta cera, ciemne oczy, włosy. To sugerowało, że ma włoską krew, więc uznałam, że może to ktoś z rodziny.

— Ale mógł być kimś z „Ndrànghety, kimś wysoko postawionym, kto bez mrugnięcia okiem mógłby namieszać.

— Namieszać to jakieś łagodne określenie zabicia nas? Ponoć rodzinę się chroni. — Sprawnym ruchem wyjęła z uszu małe kolczyki i odłożyła je na komodę. Spojrzała na mnie przez ramię. Nie widziałem w niej strachu, ale wielkiej pewności siebie też nie. Czyżby udawała? Zawsze grała przede mną twardą.

— Tak, o ile nikt w niej nie zdradza i nie ma z nią problemów.

— A ty odrzuciłeś biedną Marię, biorąc za żonę pyskatą Czeszkę. I teraz macie same problemy.

— Dlaczego wkurwiasz Floriana? On długo tego nie wytrzyma, a ja nie mogę cię chronić całymi dniami.

— No proszę, powiedz, że jestem wrzodem na dupie i chcesz się mnie pozbyć, ale za dużo wiem.

— Kurwa, własnoręcznie cię uduszę.

Dopadłem do niej i faktycznie chwyciłem ją za szyję. Pchnąłem tak, że stanęliśmy dopiero przy ścianie. Przypomniało mi to chwile, gdy jeszcze nie wiedziałem, co z nią zrobić. Gdy walczyła o swoje być albo nie być. Jej wyraz twarzy się nie zmienił, zawsze była w nim iskierka zaciekłości.

— Lubiłem nasze początki — mruknąłem, wąchając jej policzek.

— Myślałam, że ich nienawidziłeś — szepnęła.

Przekrzywiłem głowę, spoglądając w ciemne oczy mojej żony. Zbyt długo mnie przy niej nie było… Znów musieliśmy uczyć się żyć obok siebie. Przejechałem nosem po jej żuchwie i zaciągnąłem się tym zapachem. Spojrzałem w dół. Te cycki aż się prosiły, by je uwolnić.

— Kocham cię tak jak nienawidzę. Nie wiem, czy mógłbym wyobrazić sobie świat bez ciebie. Potrzebuję twojego języka, byś cięła mnie nim i sprawiała, że czuję. Nawet jeśli to złe, właśnie tego bólu potrzebuję.

— Vittorio… — wypowiadała moje imię tak, że od razu miałem ochotę wbić się w nią bez opamiętania. — Zaraz znów będziesz musiał gdzieś jechać, co chwilę się coś dzieje.

— Raz mogę odpuścić, dadzą sobie radę beze mnie.

— Nie wierzę…

— Kręcisz mnie tak bardzo, że długo to nie potrwa.

Adriana, wyraźnie zadowolona, położywszy mi dłoń na policzku, uśmiechnęła się inaczej niż zawsze. Może ona też potrzebowała tego seksu…? Zaraz potem skubnęła moją dolną wargę. Zrobiła to z lekkim wahaniem, jakby znów zastanawiała się, czy powinna. Tak, oszczędzała mnie, ale nie wiedziałem, z jakiego powodu to robiła. Zauważyła doskwierający mi dyskomfort żeber czy barku? Musiałem jej pokazać, że nie ma taryfy ulgowej, nie między nami. Nigdy. Pocałowałem ją, jak należy. Gorąco, ujmując dłońmi policzki i prowokując jej język do walki. Pożądanie zaraz wzięło górę. Ręka zjechała niżej. Zanurzyłem palce w dekolcie. Odchyliłem miseczkę stanika i zacząłem zabawiać się sutkiem.

Słyszałem coraz głośniejsze jęknięcia, kręciło mnie, że moja żona się nie powstrzymywała, bywała głośna. Chwyciła mnie za włosy i coraz mocniej pociągała. Nie była delikatna, ja zresztą też nie. Tak naprawdę od mojego powrotu nie mogliśmy się sobą nasycić.

— Co, gdybym wsadził tam coś innego? — zapytałem, wsuwając dłoń między jej piersi. Widziałem, jak przełyka ślinę; czułem, jak przyspiesza jej tętno. Złapałem za bluzkę i szybko zdarłem ją, aż usłyszeliśmy trzask materiału.

— Trochę szkoda, ale zdecydowanie wolę cię bez.

Odwróciliśmy się i wolno podeszliśmy do łóżka. Kiedy jej uda dotknęły materaca, przystanąłem i przekręciłem żonę tyłem. Wpasowała się idealnie, zahaczając tyłkiem o mojego twardego już kutasa.

— Połóż ręce przed siebie i lekko rozszerz nogi — rozkazałem. Dobrze wiedziałem, że lubiła, gdy w łóżku przejmowałem kontrolę. Zerknęła przez ramię ciekawa, co zamierzam. W planie miałem same miłe rzeczy.

Zrobiła, o co prosiłem, a ja przesunąłem dłońmi wzdłuż jej boków, rozkoszując się miękkością skóry. Tyłek wręcz wciskała we mnie, chciała poczuć mojego fiuta, wiedziałem o tym doskonale. Kochałem to jej nienasycenie; to, jak stawała się mokra tylko dla mnie. Odszukałem zamek i zsunąłem z niej spodnie, momentalnie mi pomogła, po czym kopnęła je w bok, stojąc przede mną już tylko w białej bieliźnie. Pomasowałem wargi przez materiał, czułem kremową wilgoć już teraz. Odsunąłem majtki, wsunąłem palec i zamruczałem z aprobatą.

— Zawsze gotowa — warknąłem.

Nawet jeśli się ścieraliśmy, kłóciliśmy, momentalnie się podniecała. Uderzyłem ją w pośladek. Pisnęła, ale usłyszałem też jęk, który oznaczał, że to właśnie się jej podoba. Wsadziłem w cipkę dwa palce, nie zaczynałem powoli. Wiedziałem, że nie muszę. To miał być szybki numerek na rozładowanie napięcia. Posuwałem ją coraz mocniej, coraz głębiej. Przez chwilę bawiłem się cipką, doprowadzając na sam skraj. Wychodziłem, by znów z całą mocą uderzyć w ciasne ścianki. W końcu rozsmarowałem trochę soków przy drugiej dziurce. Adriana sapała, łapczywie chwytając powietrze.

— Będzie mocno i ostro! Trzymaj się!

Zacisnęła ręce na pościeli, jeszcze bardziej rozsunęła nogi.

— Moja dziewczyna.

Szybko wyjąłem kutasa ze spodni, naparłem na jej wejście i wbiłem się głęboko, aż po same jądra. Odgłos mokrego uderzenia tylko mnie nakręcił. Odchyliłem głowę, zacisnąłem zęby. Była idealna. Moja i taka ciasna. Zacząłem poruszać się coraz intensywniej. Pieprzyłem i wiedziałem, że właśnie tego potrzebujemy. Pośliniłem palec i wsadziłem go w jej tyłek. Zakwiliła i oparła policzek o materac. Teraz mogłem ją ujeżdżać jeszcze głębiej, pod innym kątem. Widziałem, jak zagryza wargę, jak walczy ze sobą, by nie dojść zbyt szybko. Wolną ręką uderzyłem w pośladek, zaraz wykwitł czerwony ślad.

— Jeszcze — pisnęła. — Mocniej.

Wsuwałem w nią palec i wysuwałem go, zaciskała się na nim i na fiucie. Do tego co chwilę uderzałem, a plaśnięcie wypełniało sypialnię, zmieszane z naszymi głębokimi oddechami. Czułem, że zbliża się do orgazmu, sam byłem blisko. Każde pchnięcie nieuchronnie prowadziło nas do finiszu. Jej skóra, tyłek, ciasna i mokra cipka, jęki i różany zapach… To wszystko przyprawiało o zawrót głowy.

Po kolejnych intensywnych pchnięciach zaczęła krzyczeć, wciąż zaciskała się na mnie, a wtedy ja również doszedłem z głośnym warknięciem. Przez parę sekund dochodziliśmy do siebie; uda jej drżały. Oznaczało to, że miała naprawdę dobry orgazm. Kącik moich ust delikatnie się uniósł.

Przyciągnąłem ją i ułożyłem nas na boku. Zamruczała słodko, wyczerpana. Odgarnąłem jej włosy z ramion i twarzy. Kochałem chwile takie jak ta, kiedy totalnie odcinaliśmy się od rzeczywistości, a ja widziałem tylko ją. Ciepło tego wspaniałego ciała dawało mi cholerne ukojenie. Wtuliłem nos w jej szyję.

— Jesteś moim dopełnieniem, nie wyobrażam sobie obok nikogo innego.

— Pan i władca nagle taki rozmowny? Miły?

Uwielbiałem jej zaczepki, sprawiały, że krew szybciej krążyła mi w żyłach. Umarłbym, gdyby była nudna jak Maria.

— Czasem mnie ponosi, wiem — powiedziałem po chwili ciszy, gdy Adriana leżała tuż obok, nadal ciasno wtulona.

— Zdecydowanie. Dlaczego nie chcesz ze mną rozmawiać?

— Nie jestem do tego przyzwyczajony. — Znów poczułem dziwne napięcie w ramionach.

— Poważnie? Przed twoim zniknięciem wydawało mi się, że mimo tej twojej twardej skorupy coś udało nam się wypracować.

— Udało, wiele rzeczy udało ci się przez ten krótki czas. — Dotarła do mego wnętrza, nawet nie wiedziałem, że można w tak niedługim czasie zawładnąć czyimś sercem, duszą. — Ale ten świat nie jest dla ciebie…

— Chyba trochę za późno na wyrzuty sumienia. Teraz powinniśmy jakoś żyć, nie jestem delikatnym kwiatuszkiem.

— Cały ten interes to rzeź większa niż w przemyśle mięsnym. — Irytowałem się, bo nie mogłem ochronić jej przed całym złem świata. A chciałem. Wolałem, by nie musiała tego wszystkiego znosić.

— Zauważyłam. „Ndrine ze wschodu zabili dziennikarza i jego narzeczoną. Miesiąc przed ślubem. Niewiele to wszystko dało, bo artykuł, który napisał, i tak się ukazał, i to w gazetach na całym świecie.

— Jebany Andrejkovic.

— Wiedziałeś o nim? — Przesunęła się lekko, spoglądając w moje oczy.

— Oczywiście. Jakby to powiedziała moja żona: był jak wrzód na dupie. Śledził nas od paru lat, wyrok na niego dawno już zapadł, ale faktycznie wybrali zły moment.

Przekręciła się na bok i zaczęła gładzić mnie po brzuchu. Dotykała maleńkich blizn, których kiedyś nie miałem aż tyle.

— Wysłałem mu kiedyś paczkę naboi, to odesłał mi mały wieniec. Wiedział, co będzie potem, kutas. Miał poczucie humoru, szkoda go. Myślałem o tym, by rzucać mu jakieś strzępy informacji, żeby wilk był syty i owca cała.

— Czyżbyś miał sumienie? — Podniosła się, przyciągnęła kolana pod brodę i oplotła je rękami.

— Nie, maleńka. — Usiadłem obok. Chwyciłem jej ucho między zęby, bawiąc się nim i przygryzając. Fiut znowu niebezpiecznie mi drgnął, czy ja kiedykolwiek będę miał jej dość? — Wiem, co dla tego biznesu jest dobre, a dodatkowo lubię ludzi odważnych, ryzykujących dla sprawy.

— Trzeba rządzić mądrze. Więc kto był na tyle durny, że to zlecił?

— Mówisz, że wschodnia „Ndrina… — Przerzucałem w głowie obrazy z towarzyskich imprez. Kto mógł zostać tam bossem…? — Kojarzę, że wuj koniecznie chciał sojuszu z ich przywódcą. To musi być jakaś stosunkowo nowa „Ndrina. Mówił nawet, że ma do tego odpowiednie narzędzia.

— To znaczy?

— Za narzędzia uważał kobiety.

— Co? Nie rozumiem. — Mimowolnie się skrzywiła i rozejrzała wokół, pewnie za naszymi ubraniami. Sięgnęła po bluzkę.

— Miał wnuczki, chciał je dobrze „ulokować”.

— Ulokować? Nie możesz mówić normalnie?

— Chciał je przyobiecać odpowiednim bossom, po każdej dla jednego z innej części kraju, żeby poszerzyć nasze granice. Współpracujące „Ndrine to świetny sposób. Więcej ludzi, więcej pieniędzy i układów. U nas zaczęło się sypać; mieliśmy… mamy wśród nas zdrajców. Więc idealnie byłoby powiększyć szeregi, taki sojusz to najlepsze, co może być.

— Przecież nie można ich zmusić do małżeństwa z obcymi ludźmi.

— One od dziecka są wychowywane w podobnym systemie, wuj wpajał im, że gdy nadejdzie czas, muszą zaakceptować swój los: wyjść za mąż dla dobra rodziny i spłodzić dziecko, najlepiej syna, żeby zachować ciągłość rodu.

— Przecież to nienormalne, teraz się tak nie żyje! Mamy dwudziesty pierwszy wiek…

— W kalabryjskiej mafii wszystko jest normalne. Tu chodzi o rodzinę, musimy zadbać o nasze dzieci i wnuki. Czasami musimy się poświęcić, żeby rodzina rosła w siłę. Można się sprzeciwić, ale wtedy trzeba być gotowym na oddanie własnej krwi, na niewyobrażalne straty, tak jak w naszym przypadku. Śmierć za życie na innych zasadach.