Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
78 osób interesuje się tą książką
Aron
Zabieranie życia, zabawa w Boga, to moje przeznaczenie.
Jestem zabójcą, jednym z lepszych na Słowacji, więc jakim cudem, zlecenie stało się komplikacją?
Dziewczyna, która pragnie śmierci? Z tego mogą być tylko problemy. Spoglądam w jasne oczy Ivety, mam ochotę zacisnąć dłonie na smukłej szyi… Irytuje mnie każdy ruch dziewczyny, widzę, że udaje, pragnę odkryć jej prawdziwe oblicze, ale jest przecież tylko kolejnym celem.
Iveta
Uciekłam z piekła, które zgotował mi mąż i trafiłam w ręce bestii, dla których moralność nie istnieje.
Wolność. Nie pamiętam już nawet, co oznacza. Czy Aron może zmienić warunki zlecenia? A co, jeśli jestem tylko niechcianą komplikacją i pozwoli, by mrok nadal oblepiał moją duszę.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 330
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
RedaktorEwa Hoffmann-Skibińska
© Sylvia Wyka, 2024
Aron
Zabieranie życia, zabawa w Boga, to moje przeznaczenie.
Jestem zabójcą, jednym z lepszych na Słowacji, więc jakim cudem, zlecenie stało się komplikacją?
Dziewczyna, która pragnie śmierci? Z tego mogą być tylko problemy. Spoglądam w jasne oczy Ivety, mam ochotę zacisnąć dłonie na smukłej szyi… Irytuje mnie każdy ruch dziewczyny, widzę, że udaje, pragnę odkryć jej prawdziwe oblicze, ale jest przecież tylko kolejnym celem.
Iveta
Uciekłam z piekła, które zgotował mi mąż i trafiłam w ręce bestii, dla których moralność nie istnieje.
Wolność. Nie pamiętam już nawet, co oznacza. Czy Aron może zmienić warunki zlecenia? A co, jeśli jestem tylko niechcianą komplikacją i pozwoli, by mrok nadal oblepiał moją duszę.
Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero
Redakcja: Ewa Hoffmann-Skibińska
Korekta: Alicja Gajda
Projekt okładki: Sylwia Wyka
©2024
Kilka miesięcy wcześniej
Czekałam, aż przyjdzie — jak zawsze od wielu miesięcy. Chrzęst klucza przekręcanego w zamku sprawiał, że momentalnie podnosiły mi się włoski na rękach. Wzięłam ostatni długi wdech, a moja twarz przybrała kamienny wyraz.
Jego kroki odbijały się echem od prawie pustych ścian. Najczęściej przychodził w nocy. Nie mogłam mieć co do tego pewności, bo rolety w oknach pozostawały zasunięte, ale w dzień przez mikrodziurki wpadała odrobina światła. To, że nie mogłam określić pory, było karą za nieposłuszeństwo. Ja jednak nazwałabym to jego kaprysem.
— Na kolana — rzucił, nawet nie patrząc w moją stronę.
Dlaczego to robił? Nieważne, co robiłam i jak się starałam — nic z tego nie wychodziło. Jego frustracja sięgała granic, a ja miałam coraz mniej sił, by walczyć.
— No już, bo inaczej twój braciszek pozna prawdziwy smak życia w więzieniu. Jak myślisz? Znajdzie się ktoś, komu nie będzie przeszkadzał jego niewyparzony język?
— Rozmawiałeś z nim?
Brat bywał pyskaty, a skoro Valter o nim wspomniał, musiał mieć z nim jakiś kontakt. Szarpnął mnie za włosy i przycisnął do ziemi. Upadłam na kolana, drżącymi dłońmi odpięłam mu pasek od spodni, a te gładko opadły. Mimo wieku uda Valtera nadal były umięśnione, podobnie zresztą łydki. Miałam szczęście, że inny mięsień odmawiał mu posłuszeństwa.
— Otwieraj usta.
— Valter, proszę… To nic nie da — zaczęłam spokojnie i z nadzieją, że w końcu odpuści.
— Stul pysk! — wrzasnął i uderzył mnie wierzchem dłoni. Jego sygnet momentalnie rozciął mi kącik ust. Krew spłynęła po brodzie. Przygryzłam wargę, a metaliczny posmak wypełnił usta.
Przymknęłam oczy i chwyciłam jego przyrodzenie. Po kilkunastu minutach moich wysiłków penis zaledwie odrobinę stwardniał. Łzy mieszały mi się ze śliną. Z trudem łapałam powietrze, gdy dociskał moją głowę do swojego krocza. Szarpnięcia były coraz mocniejsze, a uderzenia po policzkach doprowadzały do płaczu. I choć bardzo chciałam, nie mogłam powstrzymać łez.
Starałam się odciąć, wyłączyć myślenie.
Przecież tak robią ofiary… A potem mówią, że niczego nie pamiętają.
Dlaczego ja nie mogłam zapomnieć?
Dlaczego musiałam go znosić? Dlaczego musiałam czuć w ustach jego obrzydliwy smak?
— Do niczego się nie nadajesz! — wrzasnął i wsuwając mi palec w usta, złapał mnie za policzek. Pociągnął, więc od razu wstałam na równe nogi.
Gdybym tego nie zrobiła, ból rozciętej wargi byłby nie do zniesienia, a ranka goiłaby się paskudnie. Wiedziałam już, czego unikać. Nie stałam długo. Valter zamachnął się i uderzył kilka razy z otwartej dłoni. Włosy przysłoniły mi widok więc; zakrywałam się dłońmi i uchylałam, ale ciosy i tak nadchodziły z każdej strony.
Byle nie upaść. Byle nie na podłogę. Kopniaki powodowały złamania, a tych unikałam jak ognia.
— Popatrz, jaką jesteś brudną dziwką! Ma mi stanąć na twój widok! Przeproś!
Złapał mnie za sutek. Materiał bluzki nie ochronił mnie przed bólem.
— Przepraszam — pisnęłam. — Przepraszam! — wrzeszczałam jak opętana, a on nie odpuszczał.
— Nie będę się więcej z tobą użerał. Pół roku wystarczy.
Czy teraz mnie zabije? Skróci moje męki? A co z moim bratem?
— Jutro będziesz mieć gościa. Będzie przychodził do ciebie Julius, aż w końcu w tym cholernym brzuchu pojawi się dziecko, które będzie nosiło moje nazwisko!
Zrobiłam wielkie oczy. Co… co on powiedział?
— Valter, przecież jestem twoją żoną! Nie możesz… Nie możesz mnie oddać swojemu bratu…
— Mogę wszystko. Jeśli za dwa miesiące nie dowiem się, że jesteś w ciąży, wypatroszę cię jak rybę, ale twojego braciszka pierwszego. Będziesz umierała ze świadomością, że zdechł w mękach.
Drżałam. Zazwyczaj starałam się trzymać emocje na wodzy, ale tym razem okazało się to niemożliwe. Co on znów wymyślił?
— Przypomnę ci, że masz być posłuszna. — Schylił się i wyjął pasek ze spodni.
Próbowałam uciekać.
— Nie! Nie, przestań! Jesteś chory, musisz się leczyć! Słyszysz?!
Dopadł mnie przy materacu. Pierwsze uderzenie trafiło w plecy. Zatrzymało mnie od razu. Upadłam twarzą na podłogę. Każdy kolejny cios był mocniejszy. Błagałam, by zabrakło mu sił. Tyłek wręcz mnie parzył, uda również. Nie mogłam już krzyczeć o pomoc — już dawno nie zdarłam tak gardła.
— Julius będzie zachwycony. To go kręci — mruknął Valter, zamykając drzwi.
Początek lipca okazał się wyjątkowo upalny. Nawet wieczorami i w nocy nie robiło się chłodniej. Kropelki potu pokryły moją skroń. Nie mogłem ich otrzeć. Każdy najmniejszy ruch, choćby dygot, zniszczyłby linię, którą idealnie sobie obrałem. Czysty strzał, trajektoria lotu kuli jak u mistrza. Wiedziałem, że palec mi nie drgnie, nawet jeżeli ofiara spojrzy w moją stronę, a zadziwiająco często przez lunetę widziałem, że gdy naciskam spust — oni na mnie patrzą. Przeszywają mnie wzrokiem. Po prostu magiczny, kurwa, moment.
Cel.
Klik.
Śmierć.
Żyły od razu ścinał mi wtedy lód. Uwielbiałem te przyjemne igiełki, rozprzestrzeniające się mrowienie ogarniające ciało. To uzależniało. Odbieranie życia, zabawa w Boga. To zadanie było proste, jasny cel. Facet do eliminacji. Zdrajca. Nie wchodziłem w szczegóły, bo i po co. Liczyły się pieniądze i to, co odkrywałem w sobie za każdym razem; przez moment coś czułem. Coś. Obojętne, czym to było — chciałem czuć.
Parę minut temu cel wspiął się przez balkon, rzucił torbę na łóżko i wyszedł. Wrócił. Poruszał się chaotycznie, gestykulował i z kimś rozmawiał. Sekunda zawahania, moment prawie idealny. Gość stał bokiem — prosty strzał w skroń. Z kimkolwiek rozmawiał, nie mogłem zmarnować okazji. Nacisnąłem spust. W ostatnim ułamku sekundy zrobił krok…
— Kurwa… — sapnąłem pod nosem i od razu przeładowałem. Szczęk magazynka wypełnił mój umysł. Facet padł na ziemię, ale nie zdążył się ukryć. Strzeliłem drugi raz, tym razem celnie.
Jeszcze tylko szybki rekonesans: przy celu pojawiła się dziewczyna, kobieta. Nie rozglądała się, nie próbowała schować. Trwała przy nim. Widziałem kurtynę jej jasnych włosów opadających na bok.
Przez chwilę myślałem, że coś we mnie drgnie, ale spokojnie i w standardowej kolejności zacząłem składać swój sprzęt. W czarnej saszetce zawieszonej na gałęzi zawibrował telefon. Nacisnąłem słuchawkę w uchu i powoli zacząłem schodzić z drzewa.
— Kurwa, o mały włos. Musiałeś strzelić dwa razy? Oj, starzejesz się, Ar — usłyszałem cichy śmiech. Pokręciłem głową.
— Dobrze, że ty oddajesz takie celne strzały. Dlaczego więc nie siedziałeś na moim miejscu? — ironizowałem.
— O, już się nie pusz. Wolę być na tyłach w razie problemów.
— Ostatnio problemy to twoje drugie imię.
— Święty się, kurwa, odezwał. Mam ci przypomnieć, kto sprzątał po tobie bajzel w zeszłym miesiącu? Rozprułeś faceta po dupę.
— Od dupy to zacząłem, żeby skurwiel dłużej cierpiał.
— No widzisz? Za to dziś taka przyjemna akcja.
Obecnie
Usiadłam gwałtownie. Gardło bolało mnie coraz bardziej. Ile mogłam tak krzyczeć? Jezu… Wczorajsza noc była wyczerpująca, dzisiejsza nie lepsza. Dotknęłam lewej piersi tuż pod pachą — prawie czułam zapach spalonej skóry. Nierówność pod opuszkami wydawała się niewielka, nie miało to jednak znaczenia. Wspomnienia nocy z tego przeklętego domu nie dawały mi żyć. Uciekłam, ale zapłaciłam za to najwyższą cenę. Momentami czułam krew na rękach; ciepłą, lepką maź przelewającą się przez palce. Łzy same spływały po policzkach i szyi. Boże! Nie mogłam nic zrobić. Zagryzałam wargę, by uciszyć płacz.
— Cichutko… Ciiii… No, już.
Czułam, że w ustach zbiera mi się coraz więcej śliny. Wstałam na trzęsących się nogach, ale zaraz upadłam. Na klęczkach doczołgałam się do kąta, gdzie stała miska. Myślałam, że zostawiłam ją przy samym łóżku. Zaczęłam wymiotować. Torsje szarpały moim ciałem, nie dając chwili wytchnienia; wymiotowanie samą żółcią było najgorsze. Wisiałam wsparta na misce, krople potu spływały po karku i plecach. Zaciskałam dłonie, wbijając paznokcie w skórę.
— Już dość. Proszę… — szepnęłam. — Błagam! Dlaczego nie mogę umrzeć?! Czemu jestem takim tchórzem i tego nie skończę…? Potrzebuję śmierci… Tak bardzo potrzebuję. Boże, daj mi odrobinę odwagi. Błagam!
Usiadłam i ciasno oplotłam się rękoma. Bolało mnie ciało i dusza. Wszystko. Rozpadałam się. Nie wiedziałam, który ból jest gorszy. Zgięłam nogi i przyciągnęłam je do siebie. Byłam na granicy, rozpacz rozszarpywała mnie od środka. Nie potrafiłam sobie poradzić, a przecież nie miałam celu w życiu. Więc dlaczego tak trudno mi się zabić? Może przez słowa brata, że muszę żyć, uciekać i walczyć? Właśnie tak brzmiała jego ostatnia prośba.
— Pozwól mi odejść.
Musiałam iść do łazienki, by umyć twarz… Czułam, jak cała się lepię. Powinnam wziąć prysznic. Oddychałam głęboko, czoło wsparłam na kolanach. Nie miałam pomysłu, co dalej, może przenieść się gdzieś za granicę? Czy to by pomogło? Tylko jak zorganizować taki wyjazd? Przecież oni zaraz mnie znajdą. Żyłam w tej kawalerce od dwóch miesięcy, wychodziłam tylko po najpotrzebniejsze rzeczy. Wegetowałam. Skręciło mi żołądek tak bardzo, że jęknęłam. Nie mogłam nawet o tym myśleć, cholera.
Wstałam powoli, przytrzymując się stołu. Ciało odmawiało posłuszeństwa. Trzęsłam się, każdy ruch był wysiłkiem. Wolno ruszyłam do łazienki. Stopy stawiałam delikatnie, palce miałam zmarznięte. Zapaliłam małe światło przy umywalce, ale i tak na chwilę mnie oślepiło. Nawet nie spojrzałam w lustro, bo po co? Robiłam się coraz chudsza, nie mogłam jeść, spać. Moja głowa wracała do przeszłości. Umierałam, ale tak powoli i okropnie boleśnie…
Zdjęłam piżamę i wrzuciłam pod prysznic, mogłam od razu ją wyprać. Odkręciłam wodę. Chwilę trwało, zanim do tych starych rur doleciała ciepła. Ta łazienka zdecydowanie prosiła się o remont, ale póki właściciel nie interesował się, dlaczego żyję w takiej melinie, a sąsiedzi nie reagowali na nocne krzyki, wiedziałam, że muszę tu zostać.
Wsparłam się o szafkę. Oddychałam. Wciągałam mocno powietrze, by uspokoić drżenie. Poczułam się słabo, musiałam się czegoś napić.
Nagle coś stuknęło, a może mi się tylko wydawało? Spojrzałam w czerń przedpokoju. Cisza. Przez moment nasłuchiwałam; szybko zamknęłam drzwi. Czułam dziwny niepokój i pełzające po plecach dreszcze. Nikt mnie tu nie znajdzie, Valter nie wie, gdzie jestem. Nie bawiłby się w podchody, tylko… Tak — od razy by mnie zabił, bo uciekłam, bo się sprzeciwiłam. Zdecydowanie nie chciałam śmierci zadanej z jego rąk, ale czy potrafiłam dalej żyć w ten sposób…?
Zaczerpnąłem chłodnego powietrza, przeczesałem dłonią włosy. Mrok wdzierał się w moje żyły, wkradał tak głęboko, że trudno mi było wrócić do rzeczywistości. Rekonesans wzbudzał tylko podniecenie. Słodkie oczekiwanie. Tym razem… Kurwa. Co tam się wydarzyło? W życiu nie widziałem takiej rozpaczy, a miałem do czynienia z wieloma ludźmi. Widziałem, jak błagali o życie. I o śmierć również, ale nigdy tak… Miałem ochotę spojrzeć tej dziewczynie w oczy. To musiała być rozpacz… Ona wręcz tonęła w desperacji, tego nie da się udawać. Musiała przeżyć coś, co teraz zjadało ją od środka. A za chwilę wkroczę ja… I w sumie miałbym to w dupie, gdyby jej śmierć przyszła szybko, ale na tym zleceniu wyraźnie podkreślili: ma cierpieć, wyć i prosić o koniec… Agonia ma trwać jak najdłużej. Sico ma z nią robić rzeczy, jakie tylko jemu mogą przyjść do głowy.
Na tę robotę musieliśmy iść we dwóch. Skurwiel wiedział, jak prosić o pomoc. Nie brałem zleceń na kobiety, wiedział o tym, a i tak przyszedł. Miałem zrobić rozpoznanie, gdy on będzie domykał inną sprawę. Miałem dopilnować ciszy i posprzątać bałagan, jaki po wszystkim zostanie. Sprawa ciszy rozwiązała się sama. Sico uczyni ostatnie minuty życia dziewczyny najgorszymi w jej życiu. Co zrobiła, że wynajęli właśnie nas?
— Kurwa!
Po co mi była ta cała analiza? Jutro tu wrócę i zamkniemy temat. Tyle. Nie potrzebowałem więcej informacji. Podniosłem kołnierz czarnej, skórzanej kurtki. Spojrzałem w niebo. Poziom agresji, która zazwyczaj we mnie aż tętniła, spadł zadziwiająco nisko, pierwszy raz nie byłem nabuzowany.
Dzielnica spała, w oddali słyszałem ujadanie psa. Wsiadłem na motor. Nikogo nie zainteresowały krzyki samotnie mieszkającej kobiety. Albo była suką bez serca, albo mieli to totalnie w dupie. Tak czy inaczej — idealnie. Nie musieliśmy jej przenosić. Wystarczyło zadbać, by nie była za głośna. Owszem, lubiłem obracać w głowie plan zlecenia, modyfikować go. Nieważna ofiara, tylko finalny efekt. Przymknąłem oczy, odchylając głowę do tyłu. Zapach ulic, asfaltu i brudu — znałem go doskonale. Na przedramiona wpełzło mi coś na kształt gęsiej skórki. Kurwa, dlaczego zapachy mają taką moc? Moc przenoszenia w przeszłość, nawet tę najgorszą. Otrząsnąłem się i spojrzałem przed siebie, zacisnąłem ręce na kierownicy. Wcisnąłem na głowę kask, zamknąłem szybkę i ostatni raz rzuciłem okiem na pierwsze piętro.
— Przeznaczenie — szepnąłem. — Jutro dopadnie kolejną osobę.
Ruszyłem przed siebie, nie zważając na prędkość; przecież to nie miało znaczenia. Tak samo jak wszystko inne.
Jakim zagrożeniem jest śmierć, jeśli nic nie trzyma cię przy życiu?
***
Los tak chciał — wmawiałem sobie. Trafił mi się kolejny dzień obserwacji. Czułem lekkie ukłucie żalu, gdy Sico oświadczył, że nie zamknął wcześniejszej sprawy. Wywróciłem oczami. On po prostu uwielbiał pastwić się nad celami. Nie musiałem znów tu przyjeżdżać, ale nikomu nie zaszkodzi jeszcze upewnić się, czy nagle w jej mieszkaniu nie pojawi się jakiś typek. Swoją drogą to dziwne, że obserwowaliśmy kamienicę przez dwa tygodnie i nie przyszedł do niej żaden facet. Z papierów wynikało, że się puszcza. Nagle jej przeszło? Może bała się zostać zdemaskowana? Dlaczego nie wyjechała gdzieś dalej? W sumie to też jakiś sposób — najciemniej bywa pod latarnią.
Dorobienie kluczy jest dziecinnie proste, wchodziłem więc, uważając, czy przypadkiem koszmar nie nawiedził jej wcześniej. Nie żebym sobie nie poradził, gdybym zastał ją na nogach, ale zlecenie wymagało specyficznego przygotowania. Nieczęsto życzenia są tak dokładnie nakreślone, ale klient nasz pan.
Stanąłem pewniej na dywanie. Tłumił dźwięki. Głębokie i miarowe oddechy sugerowały, że dziewczyna twardo śpi. Czy można mieć koszmary dzień w dzień? Od razu chciałem prychnąć. Oczywiście, ale moje noce były inne, osobliwe. Nie dało się ich porównywać.
Spojrzałem na fotel — od tego miejsca zacznę zabawę, ale dziś mogłem jeszcze poeksperymentować. Zerknąłem na komodę, stała pod ścianą i wyglądała na wysłużoną, tak samo szafa w kącie. Niewiele mebli, żadnych bibelotów, zdjęć. Ot, miejscówka na chwilę.
Lubiłem adrenalinę, kucnąłem więc tuż obok łóżka.
Zaciągnąłem się zapachem — słodkim, ale nie mdlącym. Wzrok z każdą minutą wyostrzał się na tyle, że bez problemu dostrzegałem rysy twarzy, zagłębienie tuż przy szyi.
Zwróciłem uwagę na stolik: opakowanie ziołowych tabletek na sen.
Proszę, proszę… Czyli jednak potrzebowała czegoś na wyciszenie.
Jęknęła cichutko i skopała kołdrę, odsłaniając długie nogi. Zacisnąłem szczękę. Ładna. Duże usta, mały nos. Ciekawe, jaki miała kolor oczu — nie widziałem wcześniej jej zdjęcia, Sico zajmował się zbieraniem informacji do zlecenia. Miałem tylko służyć pomocą, choć teraz robiłem znacznie więcej niż w założeniu.
Zbliżyłem dłoń. Zatrzymałem ją dopiero, gdy poczułem ciepło jej skóry. To nawet nie był dotyk, tylko mikroskopijne muśnięcie. Miała delikatną szyję. Tak delikatną, że przez moment wyobrażałem sobie, jak łatwo ją złamać, skręcić kark. Chwycić i zaciskać, czuć słabnący puls.
Rozczapierzyłem palce nad jej twarzą. Obrysowałem wargę i poczułem ciepły oddech. Cicho zakwiliła, a moja ręka zawisła nad jej policzkiem.
Dlaczego chciałem ją eksplorować, sprawdzić miękkość tej skóry?
Bo mogłem.
Dzięki jej nieświadomości mogłem w ciszy delektować się i zwrócić uwagę na szczegóły — później nie będzie na to czasu. Dotknąłem jej twarzy. Nienachalnie, ledwo wyczuwalnie, ale zrobiłem to. Dziewczyna mruknęła coś, poruszyła się i zamrugała. Spojrzała na mnie.
Kurwa!
Jednak jej powieki zaraz opadły, ale policzek oparła o moją dłoń. Odskoczyłem jak rażony prądem.
Czy to się naprawdę wydarzyło? A może to omamy w mojej chorej głowie?
Ja pierdolę. Musiałem się zwijać.
Spojrzałem na dłoń. Niemożliwe. Nie zrobiła tego… Znikome ciepło, które rozlało się po skórze musiało być wytworem mojej wyobraźni. Te sekundy to zdecydowanie za mało, żeby cokolwiek poczuć. Jak nigdy wycofałem się w szybkim tempie, wmawiając sobie, że to przypadkowe, nic nieznaczące muśnięcie.
***
Znów usadowiłem się na fotelu na wprost łóżka. Miałem idealny kąt, wszystko widziałem. Dotarłem trochę później, bo czekałem na Sico. Ten kutas się spóźniał… Przed wejściem mrok rozsadzał mi klatkę piersiową, słyszałem tętniącą krew w żyłach. Opuszką palca zataczałem kółka na gładkim podłokietniku fotela. Tak samo gładkim jak skóra dziewczyny z koszmarami? Z każdą minutą irytacja wzrastała — nie pisałem się na zlecenie w pojedynkę, nie na takie. Nie czułem się nastrojony, wyciszałem chęć mordu, co mnie samemu wydawało się dziwne, bo na akcję zawsze wchodziłem skupiony, z nutką ekscytacji, oczekiwania, jakby ktoś lub coś wewnątrz mnie karmiło się śmiercią, czekało na nią; jakby zabrane dusze nasycały mojego demona. Nagle znów skupiłem się na dziewczynie, nie na celu. Zacisnąłem rękę na fotelu, drugą rozsunąłem zamek torby.
Dziewczyna lekko pojękiwała. Przypuszczałem, że zaraz zacznie się jej koszmar. Wstanie i rozpocznie się widowisko. Oby tylko nie działo się tak ostro jak wcześniej. Nadal zagadką pozostawały jej cała rola, zachowanie i to, dlaczego ukrywała się w takim miejscu, skoro za skradzione pieniądze mogła wyjechać za granicę. A może właśnie to planowała?
Poruszyłem się nieznacznie.
Nie powinno mnie to interesować, a jednak rozważałem różne opcje. Kurwa, nagle rozgrzebywałem to w głowie? Znowu? Wiadomo, że kobiety bywają wyrachowane, lubią okręcać facetów wokół palca, ale ona coś przeszła… To musiała być jakaś grubsza sprawa.
Tak? I co z tego? Powinienem mieć to w dupie!
Przekręciła się na bok, przez co nie widziałem jej twarzy. Zaczęła coś mamrotać, cicho mówić…
— Nie, nie możesz tego… Ty mu to zrobiłeś… Dość, już dość.
Zaczęła wierzgać. Kołdra zjechała na podłogę, odsłaniając jej jasne nogi i uda. Miała na sobie koszulę nocną, bawełnianą, bez wzorków.
— Musisz żyć! — krzyknęła i gwałtownie usiadła na łóżku.
Plan musiałem wdrożyć sam. Nie miałem innego wyjścia, a przede wszystkim czasu.
Usiadłam na łóżku, spojrzałam na trzęsące się ręce, znowu to samo. Wręcz zwlekłam się z materaca. Może powinnam kłaść się na podłodze w łazience? I tak kończyłam właśnie tam. Na cholerę mi to łóżko?
W łazience obmyłam twarz zimną wodą, oddychałam wolno i głęboko, by się odrobinę opanować.
— Bez wymiotów, proszę — szepnęłam do siebie. Spojrzałam w lustro, przetarłam kark zwilżonym ręcznikiem i odgarnęłam blond pasma z twarzy. Specjalnie jadłam tylko w południe. Później już nic, byle nie czuć tego palenia w żołądku, przełyku, ale też, by nie wymiotować po kolacji. Męczyła mnie taka egzystencja, ale czy mogłam coś zrobić?
Ruszyłam w stronę pokoju, chciałam zasnąć, po prostu położyć się i spać. Ile człowiek może znieść? To gówno niszczyło mnie, ale zdecydowanie za wolno. Usiadłam na łóżku, poczułam chłodną już pościel.
Sięgnęłam ręką do maleńkiej lampki w kształcie kwiatka, wpiętej w przedłużacz obok łóżka. Nacisnęłam mały włącznik — fioletowe światło rzuciło trochę koloru na kremową ścianę. Nie powiedziałabym, że to cokolwiek oświetlało; używało się go, gdy dzieci bały się ciemności. Prychnęłam. Ciemność jest niczym w porównaniu z prawdziwymi potworami tego świata; tymi, które nie mieszkają pod łóżkiem i nie wyskakują z szafy.
Kątem oka coś zauważyłam, jakby ruch. Przekręciłam głowę i zamarłam, z płuc uciekło mi całe powietrze, a ciało pokryła gęsia skórka. Głos uwiązł w gardle. Powinnam krzyczeć, ale nie mogłam wydusić z siebie słowa.
Znaleźli mnie.
Na fotelu siedział mężczyzna, wbijał we mnie wzrok. Wielki facet z czarną bandaną naciągniętą na usta, wyblakła czaszka ozdabiała przód chusty, dodawała upiorności. To minimalne światło nie pozwalało mi dostrzec szczegółów, ale przecież zdawałam sobie sprawę, że nie wpadł na pogawędkę. Sekundy ciągnęły się w nieskończoność, czułam strużkę potu spływającą wzdłuż kręgosłupa. Trwałam tak do momentu, aż zadrżała mi dłoń, która cały czas spoczywała na włączniku. Wtedy gość rzucił się do przodu. Pisnęłam tylko, bo już był przy mnie; docisnął wielką dłonią moje gardło. Chwyciłam jego rękę, na marne. Nie byłam w stanie nawet o milimetr zmniejszyć ucisku. Chciałam go kopnąć, ale dociskał mnie swoim ogromnym ciałem. Byłam przy nim maleńka. Nie mogłam przekręcić głowy, ale próbowałam sobie przypomnieć, czy na szafce obok łóżka leży coś, coś czym mogłabym go uderzyć. Zaczęłam wolno przesuwać palce w bok.
Gdy zaczęłam cicho charczeć z braku tlenu, jego ręka powędrowała trochę wyżej na usta. Zamknął mi je. Zaczęłam szybciej oddychać, wciągając powietrze nosem i cichutko kwiliłam. Wiedziałam, że krzyk i płacz nie zrobią na nim wrażenia.
Włamywacz? Przyszedł do takiej dziury? Niemożliwe.
— Pośpiech nic nie da. Spokój. — Ostry ton przeciął powietrze. Ta jego zimna stanowczość aż mnie zmroziła. Kim on był?
Kimś od… Tak, to pewne, znaleźli mnie.
Pokręciłam głową, chciałam mu dać znak, żeby tego nie robił.
— Słowa nic tutaj nie zmienią. Obojętne, co masz do powiedzenia. Dzisiejsza noc to twoja ostatnia.
Na chwilę przymknęłam oczy. Przelał się przeze mnie milion różnych emocji: od chwilowego uczucia przerażenia po błogość. Tak, ogromna paleta. Z jednej strony może to właśnie było moje wybawienie? Śmierć z rąk zamaskowanego faceta? Moje rozpaczliwe błagania zostały wysłuchane. Z drugiej strony — byłam młoda, więc wewnętrznie, po cichu, myślałam, że los jeszcze coś dla mnie przygotował. Coś na odmianę dobrego, chociaż odrobinę. Gorzka lekcja sugerowała jednak, że nie ma szczęśliwych zakończeń. Nic mnie już nie czeka.
Otworzyłam oczy, jedna łza uciekła spod powieki. Spływała, zostawiając mokry ślad. Tym razem przytaknęłam ruchem głowy.
Nieznajomy przekrzywił swoją i mi się przyjrzał. Jego dłoń drgnęła, aż w końcu zabrał ją, pozwalając mi zaczerpnąć powietrza ustami.
Przez moment słychać było tylko mój głośny oddech, a później odważyłam się zapytać…
— Czy to on? On kazał mnie zabić? — szepnęłam. Głos lekko mi zadrżał. Bałam się, mimo że w jakimś stopniu pogodziłam się z sytuacją. Zwyczajnie w świecie przerażał mnie ten mężczyzna.
— Jeśli pytasz o męża, to tak. Nie wiem, ilu masz jeszcze wrogów, kochanków czy kogo tam innego okradałaś.
Skinęłam głową.
— Zrób to szybko, proszę.
— Tu jest mały problem, oczywiście dla ciebie. Wytyczne mówią jasno: będzie długo i boleśnie.
Mimowolnie zadrżałam. Nawet w ostatnich sekundach Valter chciał mnie dręczyć.
Poczułam na ramieniu coś chłodnego. Zerknęłam kątem oka.
Nóż.
Słabe światło lampki pozwalało mi dojrzeć oczy mojego kata. Jego wzrok nie był do końca pusty, ale nie wiedziałam, co to oznacza. W końcu poczułam długie pociągnięcie. Pieczenie rozprzestrzeniło się szybko i głęboko, jakby wbił mi ostrze w sam środek ręki. Odruchowo złapałam go za biceps, ale zaraz puściłam. Jego brwi uniosły się — badał moją reakcję. Krew spływała wolno. Myślałam, że będzie jej mnóstwo, bo poczułam straszny ból, ale nie krwawiłam intensywnie.
Usłyszałam trzask materiału, facet jednym ruchem przeciął koszulę nocną, kalecząc lekko moje biodro. Zacisnęłam dłonie na prześcieradle. Miałam do czynienia z wariatami. Znałam ich i mogłam jakoś zminimalizować cierpienie. A tu? Obcy człowiek. Widziałam tylko oczy. Ciemne, lustrujące.
Niech się zawaha chociaż odrobinę, żebym miała nadzieję.
Wpatrywałam się tak intensywnie, że dostrzegłam ciemniejszą obwódkę tęczówki. Jego chłodna dłoń podciągnęła materiał koszuli, odsłaniając mój brzuch. Złapałam ją, gdy poczułam powietrze tuż pod piersią.
— Zapłacę, tylko mnie zabij szybko.
— Nie ma negocjacji — prychnął.
— Nie mam powodu, by żyć, ale nie chcę cierpieć. — Ostatnie słowo wyszeptałam z zawstydzeniem. To nic nadzwyczajnego, że człowiek boi się bólu i upokorzenia.
— Nie mogę — odpowiedział po chwili. Ale to był ten moment: nie odmówił od razu, nie zaprzeczył kategorycznie w pierwszej sekundzie, tylko obracał moje słowa w głowie.
Kiedy zimne ostrze znów dotknęło mojej skóry, położyłam dłoń na jego ramieniu. Było twarde jak skała, napięte niczym struna.
— Pieniądze są na dnie szafy. Zabierz je. Nikt nie musi wiedzieć, że już… nie żyłam, gdy robiłeś inne rzeczy.
Usłyszałam zgrzytanie zębów i wiedziałam, że przesadziłam.
— Myślisz, że kręcą mnie zabawy z trupem? Ochujałaś?
Przycisnął nóż do mojej szyi. Może to metoda na to, by wyprowadzić go z równowagi? Boże, musiałam znaleźć sposób na szybką śmierć.
— Nie chcę więcej tego czuć. Dla ciebie to bez różnicy: mordujesz, torturujesz… Proszę tylko, byś mi tego nie robił.
— Skąd możesz wiedzieć, co zrobię?! Dość pieprzenia!
Zsunął czarną bandanę, dzięki czemu mogłam dostrzec jego usta. Szczękę miał wyraźną, mocną. Ostre rysy, prosty nos i oczy… Wyglądał przerażająco.
— Koniec zabawy — szepnął mi tuż przy uchu, jego ciepły oddech zostawił mi gęsią skórkę na szyi. Facet poruszył się, ocierając o moje uda szorstkimi spodniami. Zadrżałam.
Kiedy zobaczyłam taśmę klejącą, widziałam, że zaraz stracę przestrzeń do negocjacji.
— Nie. — Uniosłam ręce. — Już nic nie powiem, ani słowa. Przysięgam.
Wiedziałam, jak ciężko oddycha się z zamkniętymi ustami.
Próbowałam go odepchnąć, ale był znacznie silniejszy. Złapał mnie za nadgarstki jedną ręką i przyszpilił mi je nad głową.
— Już milczę. Już!
Zamknęłam usta i kręciłam głową, cicho pojękując. Zaczynałam panikować, przełknęłam głośno ślinę. Znów zbierało mi się na wymioty.
Jego ręka wylądowała na moich ustach, a oddech owiał mi ucho i szyję.
— Uspokój się, nie chcę tu dramatu. Widziałem ich wystarczająco wiele; nic ci to nie da. Jeśli liczysz, że pozbawię cię przytomności, możesz o tym zapomnieć.
Zabrał rękę.
— Boję się bólu… — szepnęłam. Jedna łza znów uciekła mi z kącika oka. Chyba ją zauważył. Wpatrywał się w nią przez chwilę, po czym ją zlizał. W żołądku poczułam, jakby ktoś rozlał mi lawę. Wciągnęłam gwałtownie powietrze. Przeszyły mnie setki igiełek — w życiu czegoś takiego nie czułam. Nieraz się bałam, nieraz błagałam o koniec. Valter robił mi takie rzeczy, ale nigdy strach nie mieszał się z czymś innym, nieznanym.
Nasze spojrzenia się spotkały. Jeden moment. Nie wymyśliłam go; drobna rysa w pancerzu tego faceta. Nie wiem, jakim cudem to wyczułam, ale wiedziałam.
— Masz mnie zgwałcić? — spytałam.
Skinął głową.
— Wszystko… tylko nie to — wydukałam płaczliwie. — Torturuj, tnij, bij, ale…
Zamiast noża na tali poczułam jego rękę. Chwycił mnie i pociągnął w dół. Byłam przy nim jak piórko, górował nade mną. Musiałam zadrzeć głowę, by patrzeć mu w oczy. Zgięłam nogę, by ciut się podeprzeć i wysunąć z powrotem wyżej, ale pokręcił głową ze złowrogim pomrukiem.
Jego ciężka dłoń przesunęła się odrobinę niżej, na biodro, dotknął majtek. Moje usta opuścił pisk, ale zaraz go stłumiłam. Nie chciałam otwartej walki, bo to pewne, że przegram. Jego biceps był wielki, a ramiona szerokie. Chciałam jak najdłużej unikać bólu; ile tylko zdołam.
Wsunął palce pod mój pośladek, na co sapnęłam. Chciałam zacisnąć powieki, odwrócić głowę, ale zrywając kontakt wzrokowy, pogorszyłabym sytuację. Wydychałam powietrze, układając usta w dziubek. Walczyłam ze sobą, swoim strachem i rodzącą się paniką. Musiałam grać twardą. Mój oprawca tylko patrzył, tylko się przyglądał. Czułam ciepło jego ciała, jego ciężar i… ten wzrok.
— Coś ty mu zrobiła? — spytał i wzmocnił uścisk, jakby był zły sam na siebie za to pytanie.
— Urodziłam się — szepnęłam cicho, a jego oblicze przybrało jeszcze surowszy wyraz. Zabrał rękę, aż poczułam ukłucie ulgi. Czy oszczędzi mi czegoś? W tej sekundzie chciałam mu za to podziękować.
Nie zdążyłam zareagować, gdy tym razem chwycił moje ramię. Uniósł się na kolanach i przekręcił mnie na brzuch.
— Nie, nie! — krzyknęłam. Chciałam unieś głowę, ale docisnął ją do poduszki. Wiedziałam, co robi: odcinał się od postrzegania mnie jako człowieka.
— Koniec.
Jednym ruchem rozerwał mi majtki.
— Przestań, proszę. Weź te pieniądze! I tak mnie zabijesz!
Wierzgałam, ale to tylko sprawiało, że ocierałam się o jego krocze, więc gdy poczułam na tyłku twarde wybrzuszenie, zamarłam.
Znów się zawahał, a może sobie to uroiłam? Wyczułam minimalne pauzy między poszczególnymi ruchami. Valter bił od razu, wręcz z zaskoczenia. Tu wyczuwałam różnicę. Subtelną, ale jednak. Zamiast noża na plecach poczułam opuszki palców. Dotykał blizny pod łopatką.
— Od bambusowego kijka — rzuciłam. Skoro dostrzegł ślad, może zobaczy we mnie ofiarę, a nie potwora, na jakiego mnie kreowano. — Zawsze bił w to samo miejsce. Idealnie w rowek pod kością. Więc mam jedną grubą bliznę. Wiesz, ile razy trzeba uderzyć, by powstała taka blizna? Setki razy.
— A wiesz, że trzeba zrobić rozeznanie? Co będzie lepsze? Co przyniesie efekt? Jaka jest granica wytrzymałości ofiary… — Jego ciężka dłoń przejechała po moich plecach nad pośladkami. Szarpnęłam się bardziej, zdradzając, co napawa mnie największym strachem. — Wiesz, że torturowanie sutków jest o wiele dotkliwsze w odczuciu niż ból po uderzeniu kijem, od którego masz ślad na plecach? Nacina się tkankę minimalnie, a potem przekręca tak, by pęknięcie się poszerzało. Chyba jeszcze nie znasz tego bólu, skoro zwykła szpicruta czy kijek zrobiły na tobie takie wrażenie.
Zadrżałam. Myliłam się. On nie miał rys na swojej zbroi. Zwyczajnie nie mógł się zdecydować, od czego zacznie.
Z majtek zostały strzępy. Leżał na mnie. Dociskał mnie swoim kroczem, aż poczułam krople potu spływające ze skroni.
— Będę błagać, jeśli trzeba.
Jego dłoń wsparła się na materacu tuż przy mojej głowie. Zbliżył się i szepnął mi do ucha:
— Będziesz, masz rację. — Otarł się o mnie ostentacyjnie.
— Zabij już. — Chwyciłam jego rękę. Drżałam, zaciskałam palce. Policzkiem dotykałam obcej, męskiej skóry. Byłam gotowa na wszystko, byle nie bolało.
Nie wyrwał ręki. Wpadałam w histerię, wir strachu wciągał mnie coraz głębiej, nie mogłam normalnie oddychać.
— Zrób to! No już, zrób! Oferuję ci dodatkowe pieniądze, weź je. Jak mam cię przekonać? Proszę, nie krzywdź mnie. Nic nie zrobiłam. Nie zniosę znowu tego bólu… Już nie. Tylko mnie zabij. Zabij!
Co za abstrakcyjna sytuacja — rozmawiałam z zamaskowanym facetem, błagając o łagodniejszą śmierć. Zerknęłam na niego. Jego zapach i dotyk na policzku…
Wczorajsza noc!
— Jezu, ty mi się nie śniłeś. Ty tu już byłeś… Dotykałeś mnie. — Spojrzałam mu w oczy, jakbym odkrywała coś na nowo. Zacisnął szczękę i nachylił się. Drgnął mu palec, wychodziło na to, że facet tracił samokontrolę. Nie spodziewałam się muśnięcia policzka. Dotknął mnie łagodnie, sam…
— Widzę, że już zaczęliście zabawę. To nic, lubię rozgrzane mięsko — usłyszałam ochrypły głos przy drzwiach. Do pokoju wszedł wysoki gość. Aż mi włoski na karku stanęły. Zaczęłam układać w głowie puzzle: wysłali więcej niż jednego człowieka.
Mój morderca spojrzał na mnie tak, jakby wiedział, że przegrałam.
— Bądź odważna, aniołku — szepnął.
Pokręciłam głową, a on wstał. Chciałam go chwycić, ale ten drugi przytrzymał mnie za kark i przygwoździł do materaca. Pojawił się chłód i nieznany ciężar.
Od razu zauważyłam różnicę: nie mogłam kopać, bo położył na mnie nogę, mimo że usiadł okrakiem jak tamten wcześniej. Ostre uderzenie w tyłek wydarło mi z ust pisk. Byłam półnaga. Jezu, z dwoma mordercami w środku nocy. Mogłam drzeć się w niebogłosy — i tak nikt by nie przyszedł.
— Nie wychodź! Nie zostawiaj mnie! — krzyczałam rozpaczliwie za tym pierwszym. Zostałam z nowym sama, roztaczał zupełnie inną aurę. Zdzierał ze mnie resztę koszuli, z ja krzyczałam zawzięcie, aż wpakował mi w usta moje własne majtki. Łzy pociekły po policzkach, gdy ostatni raz próbowałam zawołać o pomoc. Nie mogłam wydusić z siebie już żadnych słów, tylko bełkot.
Poczułam cięcie, a rozrywające pieczenie z boku uświadomiło mi, że nie mam najmniejszych szans. Nigdy nie miałam.
— Zamknij się już! — warknął. Przekręcił mnie przodem do siebie i uderzył w twarz dwa razy. Przyłożyłam dłoń do bolącego miejsca. Mokrą maź roztarłam po brodzie i wyszarpnęłam z ust bieliznę.
Facet spojrzał na moje piersi. Od razu zakryłam je rękoma, ale bez zawahania rozsunął je nożem. Ciął skórę bez ostrzeżenia. Złapał za sutek. Prawie uniosłam się z materaca, ale nie pozwolił mi na to, wbijając kolano w mój brzuch. Uderzałam pięściami na oślep, a on tylko się śmiał. Jedną ręką mnie przytrzymywał, a drugą rozpinał pasek spodni. Zamarłam.
On zaraz mnie zgwałci.
Zrobi to.
Zerknęłam na drzwi i znów zaczęłam wołać.
— Proszę! Wróć! Słyszysz?!
Nie wiem, czy udałoby się z tego bełkotu wyłowić słowa, bo wyłam i dukałam nieskładnie. Przez płacz nie mogłam złapać powietrza. Starałam się wyrwać. Było pewne, że wolałam śmierć.
Stanąłem w kuchni przy oknie.
Kurwa! Prawie namówiła mnie, bym ją po prostu zabił. Wciągnęła w rozmowę. Sprowokowała, aż dotknąłem jej skóry.
— Kurwa! — szepnąłem, a odgłos jej wołania ucichł. Dlaczego chciała, bym wrócił? Nie rozumiała, że z moich rąk nie czekało jej nic lepszego? Cichy głos podpowiadał mi, że Sico zgotuje jej całkiem inny rodzaj piekła. Odgłos uderzenia sprawił, że zacisnąłem dłonie w pięści.
Ja pierdolę! Mogliśmy ją zabić na wiele innych sposobów. Szybko, a resztę załatwić po śmierci. Pokręciłem głową. No nie! Niemożliwe, bym to nawet rozważał. Była suką i miała zginąć jak suka. Tylko dlaczego ta blizna na łopatce wytrąciła mnie z równowagi? Widziałem przecież wiele takich.
Zrobiłem krok w stronę pokoju — znów cicho zaskomlała. To tylko drobna przysługa — zabić, ograniczając ból. Sico lada moment się w nią wbije. Może nawet nie w ciasną cipkę, tylko…
Skąd przypuszczenie, że była ciasna? W zleceniu podkreślali, że sypiała, z kim popadnie; lubiła zabawy, orgię, była dziwką i złodziejką. Tak opisywał ją mąż.
Wbijałem paznokcie w skórę dłoni. Zaciskałem pięści.
Kolejne uderzenie o nagą skórę. Jęknęła ciszej. Albo była już po, albo zaraz rozpocznie się jej koszmar. Albo sparaliżuje ją strach, albo podejmie walkę.
Dwie drogi… Którą obierze?
Gdy stanąłem w progu pokoju, w kieszeni zawibrował mój telefon. Sico zamarł w półruchu i spojrzał zdziwiony. Na ekranie wyświetliła się wiadomość:
Zleceniodawca nie żyje.
— Jednak chcesz dołączyć? — usłyszałem.
— Stop — powiedziałem sztywno.
— Co, kurwa? — Wyraźnie się najeżył. Był już nabuzowany, rozochocony, bo lubił takie akcje.
Starałem się nie spojrzeć dziewczynie w oczy.
— Rusz tu dupę. Jest problem.
Wstał i schował fiuta w rozporku. Na łóżku leżało parę noży i jakieś kombinerki, czyli miał plan… Rzuciłem Sico telefon, a sam podszedłem i zgarnąłem „narzędzia”, żeby dziewczyna nie miała broni w zasięgu ręki.
Gdy się zbliżyłem, rzuciła się do tyłu i odsuwała na rękach, aż zderzyła ze ścianą. Chwyciła poduszkę i okryła się nią. Co chwilę łapczywie wciągała powietrze, płakała i dygotała, aż wprawiała w ruch ramę łóżka.
— Chuj z tego. Nie przerywamy zabawy — rzucił Sico, oddając mi telefon.
— A kasa?
— Co z nią? — Zrobił krok w stronę łóżka.
— Jebany kretynie, myślisz już tylko fiutem, co? Kto puści drugą część przelewu — syknąłem cicho — skoro stary nie żyje?
— U-m-a-r-ł? — Cichy głos dobiegł nas z kąta.
— Cieszysz się, dziwko, że kopnął w kalendarz, nie? Pewnie dostaniesz pokaźną sumkę. W końcu byłaś jego żoną — warknął zirytowany Sico.
— Nie sądzę. Skoro go zdradzała i okradła, to z pewnością nie umieścił jej w testamencie.
Przyszła kolejna wiadomość. Spojrzeliśmy na ekran.
Odezwijcie się w sprawie zlecenia.
Ona ma żyć.
Julius
— Kto to Julius? Jest tam was, kurwa, więcej? To rodzina siedmiu jebanych krasnoludków? — Sico nie krył wkurwienia; szykował się na ostrą jazdę, a tu nici z zabawy. — Wstawaj, widać los się do ciebie uśmiechnął. Julius uratował ci życie. Przynajmniej dopóki nie udowodni, kim jest i czy ma kasę.
Przysięgam, że pierwszy raz w życiu nie zdążyłem zareagować. Dziewczyna dopadła do stołu, chwyciła nóż i przycisnęła go sobie do gardła. Od razu ją złapałem, ale musiałem przyznać, że w tym małym ciałku było trochę siły. Mocno nacięła skórę, krew spłynęła na jej jasny dekolt.
— Nie wrócę tam. Od razu mnie zabijcie! Za nic tam nie wrócę! — wrzeszczała. Objąłem ją w pasie i uniosłem. Wierzgała nogami i tłukła w powietrzu rękoma.
Sico wsparł ręce na biodrach.
— Zaje-kurwa-biście! Histeryczka się nam trafiła. Tu jest jakaś ukryta kamera? Trafimy do internetu? Przecież to są jakieś jaja…
— Spokój! Bo to się źle dla ciebie skończy — warknąłem wprost do jej ucha i złapałem za pierś. O dziwo od razu przestała. Stanęła na podłodze, a ja trzymałem jej nadgarstki jak w imadle.
Co tu się odpierdalało?
— Wyciągnij dla niej jakieś ubranie. Zabieramy ją.
— Dokąd, kurwa? — rzucił Sico zirytowany na potęgę, każdy jego ruch na to wskazywał.
— Nie zostaniemy tutaj. Nie wiem, co to za gość, ale dopóki nie prześwietlę faceta od stóp do głów, nie ma szans, żebym załatwiał z nim biznes przez jebany telefon.
— Zostawcie mnie. Powiecie, że uciekłam. — Dziewczyna zaczęła nawijać. Szukała sposobu, wpadała w popłoch. — Napisał, czego chce?
— Masz żyć.
Pokręciła głową i skuliła się jeszcze bardziej, a jej ramiona opadły. Miałem wrażenie, że jest bliżej mnie niż wcześniej.
Kurwa! Co to był za kanał?! Jak to się stało, że sprawy przybrały taki pojebany obrót? Wzmocniłem chwyt na jej nadgarstkach. Trzeba było ją zabić od razu, bez zbędnego pierdolenia. Tylko co wtedy z ciałem? Co z rozpoczętym zleceniem? Musiałem myśleć szybko: moglibyśmy ukryć ją w jednej z miejscówek; powiedzieć, że tam chcieliśmy kontynuować robotę. Musiałem wiedzieć, czym zajmuje się ten cały Julius i jak daleko sięgają jego kontakty.
Dziewczyna wolała śmierć, od początku tego pieprzonego zlecenia coś mi nie pasowało. Wiedziałem, żeby nie babrać się w gównie.
— Zróbmy, co mamy zrobić, a jemu powiemy, że kontakt nastąpił za późno.
— Przecież godzinę temu potwierdziłem zlecenie, dodając, że nie musimy jej wywozić. Słabe te tortury. Doskonale wiesz, że takie coś można ciągnąć kilka dni.
Dziewczyna zadrżała. Ewidentnie wkurwiony Sico zaczął przeszukiwać szafy. Wyciągnął podkoszulek i jakieś materiałowe spodnie.
— Majtki — szepnęła, spoglądając przez ramię.
— Tego ci nie trzeba…
— Zwijamy się — mruknął mój towarzysz, zbierając też swoje rzeczy. — Wycieramy ślady?
Nie użyłem rękawiczek, ale to żaden problem.
— Zwiń tylko zakrwawioną pościel. Nikt nie musi tego widzieć.
Ona mogła zwyczajnie zniknąć. Przypuszczałem, że nikt nie będzie jej szukał, a jeśli już, to nie ktoś znaczący, kto mógłby nas namierzyć.
— Wypuście mnie — zaczęła znowu.
Popchnąłem ją tak, że wpadła na Sico. Złapała jednak pion i chwyciła ciuchy. Ubierała się w zawrotnym tempie, włożyła nawet znalezione przy łóżku skarpetki.
— Zabierz ją do magazynu. Ma być cicho, inaczej zginie więcej osób, nie bierzemy jeńców. Przyszykuj broń — instruowałem Sico, chociaż doskonale pamiętał instrukcje postępowania w takich sytuacjach. Ona ich nie znała, a chodziło o to, by nie odważyła się krzyczeć. Ofiary często starały się nie narażać nikogo więcej, a jeśli to robiły, wiedzieliśmy, że nie musimy mieć dla nich nawet odrobiny litości. Coś mi jednak podpowiadało, że dziewczyna nie chce narażać życia innych.
— Ma jechać ze mną?
— Przyjechałem na motorze — burknąłem. Kto jak kto, ale to ja powinienem być wkurwiony, bo to on namówił mnie na to zlecenie.
— Dobra. Lalka będzie spokojna, prawda? — Wzmocnił chwyt i zlustrował ją wzrokiem.
Ulice w Solivar o tej godzinie świeciły pustkami. Ostatnimi czasy Słowacja tętniła życiem jedynie w wielkich miastach, te mniejsze ożywały tylko podczas hucznych imprez.
— Wypierdalamy, Sico. Nie ma czasu — warknąłem. — Tylko jej pilnuj.
Nawet na nich nie spojrzałem. Nie lubiłem problemów, a istniejące rozwiązywałem szybko. Tymczasem tu musiałem uzbroić się w cierpliwość.
Po wyjściu Sico i dziewczyny przeszukałem szafę i zgarnąłem torbę z pieniędzmi. Dorzuciłem bieliznę z szuflady, jakieś podkoszulki, i dopiero wtedy ruszyłem. Rano skontaktuję się z tym całym Juliusem. Chciał Ivetę żywą, ale nie wziął pod uwagę, że nas widziała. Mnie, bo ściągnąłem tę jebaną bandanę, by pogadać. Zachowałem się idiotycznie i lekkomyślnie. Pokój niby ciemny, ale ta żaróweczka jednak trochę oświetliła mój łeb. Chciałem w coś walnąć, pierwszy raz w życiu tak dałem ciała. Dziewczyna wytrąciła mnie z równowagi. Nastrój mi się nie polepszył, gdy zniknęła z pola widzenia; wręcz miałem ochotę kogoś wypatroszyć, patrzeć na umazane krwią dłonie, znów na parę sekund odciąć się od świata — kochałem to uczucie, pragnąłem go jak najszybciej.