Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Miłość, która trwa wiecznie
Olga wraca do Chorwacji i zamieszkuje w Arbaniji, miejscowości przy Trogirze. Raz w tygodniu spotyka się z Sanją, skrzywdzoną przez los dziewczyną. Pracuje nad redakcjami książek oraz zaczyna pisać własną – wspomnienia o swojej córce Natalii. Cały czas się zastanawia, co dzieje się z Natalią, czy żyje, czy jeszcze się spotkają. Odwiedza ją Stanisław i rozmawiają o przyszłości. Olga nie potrafi zaakceptować postawy Stanisława i z nim zrywa. Mimo tęsknoty postanawia nawiązać bliższe relacje z kimś innym.
Pewnego dnia dzwoni do niej Igor, dawny partner, który opiekuje się jej mieszkaniem w Polsce, z informacją, że dostała list. W Oldze budzi się nadzieja…
Kontynuacja losów bohaterki Trogirskich wakacji.
Hanna Dikta – poeta i prozaiczka, autorka powieści We troje (2016), To nie może być prawda (2018), Dwie kobiety (2019), Trogirskie wakacje (2021) oraz trzech tomików poetyckich: Stop-klatka (2012), Awantury nie będzie (2018) i Cienie (2019).
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Zmierzchało, więc złożyła leżak, a potem spakowała do torby książkę i opróżnioną do połowy plastikową butelkę z wodą. Wokół nie było żywego ducha. W połowie września w Arbaniji zamierał ruch turystyczny. W Trogirze wyglądało to nieco inaczej, ale i tam przyjezdnych było znacznie mniej niż w sezonie. Olga cieszyła się, że nie musi już się przeciskać między turystami i czekać na wolny stolik, kiedy ma ochotę napić się kawy. Zresztą niewiele bywała w mieście. Właściwie tylko we wtorki, kiedy odwoziła Sanję do domu po sesji psychoterapeutycznej. Zawsze parkowała wtedy samochód przy domu dziewczyny i piechotą szła na starówkę. Zwykle zostawała tam do późna, spacerowała, piła kawę w kawiarni przy Rivie, czasem zjadła lekką kolację. Potem wracała przed dom Sanji, zaglądała do niej jeszcze na chwilę i wracała do Arbaniji.
Lubiła ten moment, kiedy podjeżdżała pod pusty budynek. Przez kilka pierwszych tygodni pobytu w Chorwacji dzieliła dom z innymi turystami zajmującymi mieszkanie na parterze, ale od początku października mieszkała w nim zupełnie sama. Kiedy współlokatorzy — typowa polska rodzina: matka, ojciec, dziecko i babcia — opuścili dom, poczuła ogromną ulgę. Nie musiała już silić się na serdeczne pozdrowienia, kiedy mijali się na klatce schodowej albo na podwórku, nie musiała słuchać płaczu ich dwuletniego dziecka, które co wieczór o tej samej porze zaczynało swój koncert. Nic jej nie rozpraszało. Mogła chodzić spać w środku nocy, budzić się koło południa i wychodzić na balkon w samej piżamie, nie martwiąc się, że ktoś zobaczy ją w negliżu.
Znowu zaczęła lepiej jadać i sylwetka trochę jej się zaokrągliła, ale nie miała problemu z dodatkowymi kilogramami. Dobrze się czuła w swoim ciele. Zresztą teraz i tak nie musiała się nikomu podobać. Jedynymi osobami, z którymi miała regularny kontakt, były Sanja, jej babcia i pani Stipanov — terapeutka dziewczyny ze Splitu. Któregoś dnia Stanisław zaproponował, żeby porozmawiali przez Skype’a, ale odmówiła. Najbardziej lubiła rozmowy w cztery oczy, rozmowy telefoniczne były daleko idącym kompromisem, a przed komunikatorami typu Skype broniła się, jak mogła.
Mimo zapracowania i Iwonki, która codziennie czekała na niego w zaciszu ich berlińskiego mieszkania, Stanisław dzwonił do Olgi niemal codziennie. Opowiadał, co się u niego dzieje, głównie koncentrując się na pracy i przygotowaniach do wyprawy na Stok Kangri w Himalajach. Miał wyjechać do Indii w drugiej połowie października. O partnerce nie mówił zbyt wiele, a Olga go nie wypytywała. Czasem udawało jej się nawet o niej nie myśleć, zapominać o jej istnieniu. Czasem… Im dłużej nie widziała Stanisława, tym bardziej za nim tęskniła i tym mocniej żałowała, że tak szybko z niego zrezygnowała. Taka już jednak była, nie potrafiła walczyć o ludzi. Zwłaszcza o mężczyzn.
Kiedy jej pierwszy mąż — Łukasz — zniknął nagle jak kamfora, nie próbowała go odnaleźć. O Igora, późniejszego partnera, także nie zabiegała. Bliska była jej teoria mówiąca o tym, że w parach zawsze jedna osoba kocha bardziej. Jeśli chodzi o nią i Igora, tą mocniej zaangażowaną stroną z pewnością był Igor. Może dlatego, że ona miała Natalię? Stanisław, chociaż czuła do niego znacznie więcej niż do obu poprzednich partnerów razem wziętych, również nie doczekałby się jakichkolwiek próśb czy nalegań z jej strony. Tym bardziej że tutaj to ona była na doczepkę, to ona była „tą trzecią”. Co prawda, kiedy poznała Wokulskiego kilka miesięcy wcześniej w trogirskiej restauracji, nie miała pojęcia, że jest zajęty, później jednak się o tym dowiedziała, a mimo to nie zdecydowała się na zakończenie ich relacji. Niby nie powinna mieć skrupułów, przecież Stanisław i Iwona byli w tak zwanym wolnym związku, jednak z upływem czasu coraz bardziej czuła, że sierpniowy romans był niestosowny. Po wyjeździe Stanisława do Niemiec zostali po prostu przyjaciółmi, a przynajmniej Olga starała się udawać przed Wokulskim, że w ten sposób myśli o ich relacji. Kiedy ich rozmowy zmierzały w innym kierunku, od razu przywoływała się do porządku.
Od wyjazdu Stanisława z Trogiru w sierpniu już się nie zobaczyli. Po rozmowie z Anią, przyjaciółką Natalii, Olga zadzwoniła do niego z prośbą, żeby do niej przyjechał, ale odmówił. Nie mógł opuścić Niemiec z powodów zawodowych. Olga zresztą szybko pożałowała tej prośby, która nagle wydała jej się dziecinna.
Od tamtej pory minął ponad miesiąc, a ona wciąż nie wiedziała nic ponad to, co wyznała jej przyjaciółka córki w czasie podróży do Trogiru. Jej ukochana jedynaczka, która — w co Olga przez wiele miesięcy głęboko wierzyła — utopiła się w Bałtyku, tak naprawdę żyła. Ania przyznała się, że razem z Natalią sfingowały jej śmierć. Nie miała pojęcia, dlaczego Natalia postanowiła uciec. Olga także tego nie wiedziała. Mogła się tylko domyślać, że ma to związek z ubiegłorocznym gwałtem. Podczas pobytu w Chorwacji Natalia prawdopodobnie padła ofiarą grasującej w Trogirze szajki, napadającej na młode dziewczęta. Tej samej, która skrzywdziła Sanję, Chorwatkę, której Olga pomagała teraz wyjść na prostą.
Wiadomość o tym, że jej córka najprawdopodobniej żyje, wprawiła Olgę w osłupienie. Po przyjeździe do Arbaniji przez kilka dni funkcjonowała jak robot, nawet się nie rozpakowała. Dopiero telefon Stanisława, który przypomniał jej o celu podróży, sprawił, że wzięła się w garść. Miała przecież wozić Sanję do terapeutki, wspierać ją. Po to tu była, za to Wokulski jej płacił. Nie mogła z powodu własnych problemów zaniedbać tego, czego się podjęła.
Bardzo chciała powiedzieć Sanji i jej babci o tym, że jej córka prawdopodobnie żyje, ale się powstrzymała. Ania wyraźnie zaznaczyła, że to tajemnica, i Olga, jeśli nie chce zaszkodzić córce, nie tylko nie powinna z nikim się nią dzielić, ale sama także nie powinna drążyć tematu.
Mimo tych przemilczeń spotkania z Sanją wyraźnie poprawiały Oldze nastrój. Może dlatego, że skupiała się wówczas na czymś innym niż na własnych problemach? A może znaczenie miała osobowość dziewczyny, do której Olga od pierwszej chwili zapałała sympatią?
Sanja odbyła dopiero pięć sesji, a Olga już widziała poprawę. Psychoterapeutka uprzedziła, że terapia może być bardzo długa, wstępnie umówiły się na rok. Olga miała wozić Sanję do Splitu raz w tygodniu do przyszłego lata. Tuż po przyjeździe Olgi do Chorwacji udały się też do psychiatry, który przepisał dziewczynie leki antydepresyjne.
Początkowo Olga myślała, że będą się poruszać komunikacją publiczną, ale Stanisław zajął się i tą kwestią. Kiedy przyjechała do Arbaniji, przed pensjonatem stał używany turkusowy mini cooper, a na stole w kuchni jej apartamentu leżały kluczyki i dokumenty. Z rozmowy telefonicznej z Wokulskim dowiedziała się, że samochód jest własnością córki właściciela pensjonatu, w którym oboje ze Stanisławem mieszkali w sierpniu, i Olga ma go używać, jakby należał do niej. Nie musiała więc tłuc się do Trogiru autobusem, tylko komfortowo przemieszczała się samochodem. Komfortowo — wiadomo, pojęcie względne, we wrześniu przez turystów co rusz natykała się na korki, odkąd jednak w Trogirze trochę się wyludniło, samochód rzeczywiście stał się bardzo wygodnym środkiem transportu.
Zeszła z plaży i wąskim poboczem ruszyła w kierunku szosy. W sezonie jeździło tamtędy wiele samochodów, przedostanie się na drugą stronę graniczyło z cudem, teraz jednak jezdnia była prawie pusta. Olga przeszła przez ulicę i stanęła przed sklepem. Zostawiła leżak oparty o murek przy szybie wystawowej i weszła do środka tylko z torbą. Nie bała się, że ktoś połaszczy się na sfatygowane siedzisko, zresztą przed sklepem jak zawsze siedział Zrinko, Chorwat bez nogi, krewny właściciela. Olga widywała go w tym miejscu niemal codziennie. Zagadywał klientów, ją też któregoś dnia zapytał o imię i rzucił kilka komplementów. To wtedy, z grzeczności, spytała, jak ma na imię. Mimo że w ręku często — zbyt często — trzymał plastikową butelkę z piwem, wzbudził jej sympatię. Może chodziło o jego oczy — duże i ciemne, które w zniszczonej, zarośniętej twarzy wydawały się piękne, a może o coś zupełnie innego, czego Olga nie potrafiła zdefiniować. Dawno temu przeczytała, że relacje z ludźmi mają związek z podobną bądź zupełnie różną energią. Nie trzeba kogoś znać, żeby go polubić, podobnie jak nie trzeba kogoś znać, żeby jego obecność nas denerwowała. Wszystko zależy od zgodności energii.
W niewielkim sklepie samoobsługowym kupiła okrągły płaski chleb, który smakował jej nawet bardziej niż polski, masło, dżem, sałatę i kilka pomidorów. Nie gotowała codziennie, często wszystkie jej posiłki w ciągu dnia stanowiły po prostu kanapki z pomidorem i serem. Jedynie w niedziele zmuszała się do ugotowania zupy i jakiejś mięsnej potrawy, która czasem zostawała do poniedziałku. Właściwie mogłaby zostać wegetarianką, nie przepadała za smakiem mięsa, poza tym martwiło ją to, jak w nowoczesnych hodowlach traktuje się zwierzęta, ale bała się, że nie zdoła zastąpić mięsa pełnowartościowym jedzeniem. Wrzucała więc w siebie kotlety albo gulasz, a potem przez kolejne dni żyła wyłącznie na pomidorach i dżemie, uspokajając w ten sposób nadwyrężone sumienie.
Wyszła przed sklep, odpowiedziała uśmiechem na sympatyczną uwagę Zrinka, po czym zgarnęła leżak, który czekał na nią w miejscu, w którym go porzuciła, i wolnym krokiem zaczęła się wspinać w górę ulicy.
Wieczór planowała poświęcić na dokończenie opracowania redakcyjnego książki dla dzieci, czym zajmowała się od tygodnia. Powieść w duchu fantastycznonaukowym, modny ostatnio gatunek. Nie rozumiała, jak dzieciom mogą się podobać takie historie. Naszpikowane nieprawdopodobnymi zdarzeniami, wynalazkami. Ona, będąc dzieckiem, preferowała powieści obyczajowe, ale — jak powiedziałaby Natalia — „to były inne czasy” i „co ty możesz wiedzieć o współczesnych dzieciakach?”. Natalia — jej największy krytyk, ale i najbardziej zagorzała fanka. Przyjaciółka — to określenie najbardziej pasowało Oldze do córki, zwłaszcza odkąd dziewczyna wyrosła z młodzieńczego buntu i znów spojrzała na matkę łaskawszym okiem. Czy kiedyś jeszcze ją zobaczy? Czy znowu będzie miała okazję wejść w rolę — tę najbardziej wyrazistą, upragnioną, która zdefiniowała jej dotychczasowe życie — matki?
Przeszła przez ulicę przy pensjonacie i przystanęła zdumiona. Na nieogrodzonym podwórku obok jej mini coopera stało srebrne audi na niemieckich rejestracjach. Kto to mógł być? Goście? Nowi lokatorzy? Obie ewentualności wydały się Oldze mało prawdopodobne. Nie miewała gości, nikt poza Zrinkiem jej tu nie znał, z kolei o nowych lokatorach właściciel raczej by ją uprzedził. Zresztą zapowiedział, że w sezonie jesienno-zimowym będzie mieszkać zupełnie sama. Czyżby plany się zmieniły?
Poprawiła torbę na ramieniu, zacisnęła mocniej ręce na oparciu leżaka, a potem wolnym krokiem ruszyła w kierunku wejścia. Zadowolenie, jakie czuła jeszcze pięć minut temu, ulotniło się jak kamfora. Nie miała ochoty na nowe relacje, nie miała ochoty się dostosowywać.
Już chciała sięgać po klucze, kiedy nagle dostrzegła, że dwuskrzydłowe drzwi są uchylone. Czyli to jednak nowi lokatorzy. Będzie musiała z nimi porozmawiać, żeby nie zostawiali zewnętrznych drzwi otwartych. Ona zawsze je zamykała, nawet jeśli wychodziła tylko na chwilę. Arbanija, zwłaszcza po sezonie, była bardzo spokojna, ale po co kusić los?
Wspinała się po schodach na pierwsze piętro, układając w głowie przemowę, jaką wygłosi po angielsku do nowych lokatorów, jak tylko ich spotka, kiedy z góry dobiegło ją ciche pogwizdywanie. Podniosła głowę i spojrzała w stronę korytarza. Na widok mężczyzny w czerwonej wiatrówce, który stał przed jej mieszkaniem tyłem do schodów, poczuła niepokój. Co to za facet i czego szuka przed jej drzwiami? Jeśli to nowy lokator, powinien zamieszkać na parterze.
— Hello! — rzuciła w jego kierunku, instynktownie obracając głowę, żeby sprawdzić drogę odwrotu, w razie gdyby musiała uciekać.
Mężczyzna się obrócił.
— No jak długo mam na ciebie czekać? — zapytał po polsku.
Przez chwilę stała w bezruchu, mrugając oczami. Potem biegiem pokonała resztę schodów dzielących ją od korytarza.
— Stanisław! — zawołała, przypadając do niego, a on złapał ją w ramiona, a potem ze śmiechem okręcił wokół siebie niczym małą dziewczynkę. — Nie mówiłeś, że przyjedziesz — dodała, kiedy postawił ją na ziemi.
— Niespodzianka! — zawołał wyraźnie zadowolony, że udało mu się ją zaskoczyć. Potem spojrzał jej głęboko w oczy. — Tęskniłaś?
Tak bardzo mi ciebie brakowało — szepnął jej do ucha, kiedy spocona i zmęczona opadła bez sił na prześcieradło.
Cały dystans, jaki udało jej się wypracować w ciągu tygodni rozłąki, prysł w jednej chwili niczym bańka mydlana. Wystarczyło, że go zobaczyła. Nawet nie zdążyli napić się kawy. Od progu rzucili się na siebie, jakby byli niepohamowanymi nastolatkami, a nie panią w średnim i panem w mocno średnim wieku.
— Na jak długo przyjechałeś? — zapytała, kiedy udało jej się wyrównać oddech.
— Na krótko. — Zrobił smutną minę, a potem przyciągnął ją do siebie.
Położyła głowę na jego piersi, nasłuchując szybkiego bicia serca.
— Na bardzo krótko? — spytała.
— Niestety, wyjeżdżam jutro wieczorem.
— Już jutro? — Odsunęła się od niego i usiadła na łóżku.
Pogłaskał ją po ramieniu.
— Nie mogę zostać dłużej, kochanie, przepraszam.
— Myślałam, że pobędziemy razem chociaż przez parę dni... — Wiedziała, że zachowuje się jak rozkapryszona dziewczynka, a jednak nie potrafiła ukryć rozczarowania. Tak bardzo się ucieszyła, kiedy zobaczyła go przed drzwiami. Oczyma wyobraźni widziała już, jak spacerują po Rivie, jedzą wspólne posiłki, rozmawiają do nocy. Myślała, że spędzi z nią co najmniej tydzień. Jak wtedy…
— Cała ty. — W głosie Stanisława usłyszała przyganę.
— To znaczy?
— Zamiast cieszyć się, że przyjechałem, martwisz się, że na krótko.
— Jestem tu trochę samotna… — odparła, opuszczając nogi i pochylając się, by zabrać z podłogi bieliznę. Stanęła przed nim zupełnie naga. Mimo dodatkowych kilogramów, które przybyły jej w czasie ostatniego miesiąca, czuła się atrakcyjna, zresztą Stanisław sam przed chwilą wyszeptał jej to do ucha.
— A przez telefon mówiłaś coś zupełnie innego — zauważył, patrząc na nią pożądliwym wzrokiem. — Nawet się zastanawiałem, czy powinienem przyjeżdżać, skoro tak ci dobrze z samą sobą.
— Bo było dobrze, ale teraz… — urwała, nie wiedząc, jak ma mu wytłumaczyć, że jego przyjazd wszystko zmienił. Jakby nagle szklanka, która dotychczas była do połowy pełna, stała się znienacka w połowie pusta.
— A z Sanją często się widujecie?
— Raz w tygodniu. Tylko wiesz, trudno nam się dogadać. One nie rozumieją po polsku, ja po chorwacku.
Rozmowy z Chorwatkami istotnie nie były proste. Olga co prawda wykupiła kurs chorwackiego on-line, wszędzie nosiła też ze sobą rozmówki polsko-chorwackie, ale jej znajomość języka wciąż pozwalała tylko na to, żeby sklecić nie więcej niż kilkanaście podstawowych zdań. Nawet ze Zrinkiem toczyli wciąż ten sam dialog. Dzień dobry, co słychać, wszystko w porządku, ładna dziś pogoda, ładnie wyglądasz, dziękuję — rzadko wychodzili poza ten zestaw.
— I jak ona się miewa? Może ją odwiedzimy?
„Przyjechał tu na jedną dobę i chce spędzić ją z Sanją?” — Olga drugi raz w ciągu kilku minut poczuła rozczarowanie.
Stanisław chyba wyczuł jej nastrój, bo dodał szybko:
— A potem pójdziemy na kolację nad morze. Jak kiedyś.
Ta perspektywa spodobała jej się bardziej. Jeden wspólny spacer po Rivie to mało, ale zawsze coś. Stanisław miał rację — zamiast skupić się na tym, czego nie ma, powinna cieszyć się tym, co jest.
— Świetny pomysł.
— To co, wejdę pod prysznic i ruszamy? — Podniósł się z łóżka. Jego wysportowane i zadbane ciało wciąż robiło na niej duże wrażenie. Po chwili wahania odrzuciła stanik, który właśnie próbowała zapiąć, i popchnęła go lekko na łóżko. Zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, mocno do niego przywarła.
— Dlaczego przyjechałeś? — zapytała, kiedy dojeżdżali do Trogiru. Był już wieczór. Z żalem opuścili łóżko, w którym spędzili kolejną godzinę. Potem napili się jeszcze kawy i zjedli kilka kanapek. Stanisław co prawda twierdził, że nie jest głodny, ale nie dała się przekonać i przygotowała posiłek. Tempo, z jakim kanapki znikały z talerzyka, przekonało ją, że miała rację.
— Iwona wyjechała, więc postanowiłem cię odwiedzić.
Iwona. Sam dźwięk tego imienia sprawił, że poczuła gęsią skórkę. Wolałaby, żeby Stanisław nie wspominał o swojej kochance. Faktycznie czuła się jak „ta trzecia”. Nagle pożałowała niedawnej bliskości. „Dałam się omotać jak dziewczynka” — pomyślała, zrzucając odpowiedzialność za zbliżenie na Stanisława, choć przecież wiedziała, że zależało jej na nim równie mocno. A może nawet bardziej.
— Przepraszam, że nie pojawiłem się wcześniej. Nie mogłem…
— Przecież wiem — uspokoiła go. — To mój telefon wtedy był zupełnie nie na miejscu.
— Nieprawda. Cieszyłem się, że zadzwoniłaś.
— Ta wiadomość, że Natalia żyje… Myślisz, że to prawdopodobne? — Zadała mu to pytanie przez telefon setki razy, a on setki razy odpowiedział twierdząco, a jednak nagle poczuła pragnienie, żeby usłyszeć to jeszcze raz, na żywo.
— Myślę, że to bardzo prawdopodobne.
— Denerwuje mnie, że nie mogę nic zrobić. Nie mogę pójść na policję, nie mogę rozpytywać wśród znajomych. A jeśli Natalia rzeczywiście żyje, ale dzieje się coś złego? Jeśli nie uciekła, tylko ktoś ją przetrzymuje? Jeśli dostała się w ręce jakiegoś psychopaty?
Stanisław zaparkował przed domem Sanji, ale nie otworzył drzwi. Wyjął kluczyk ze stacyjki i usiadł bokiem, zwracając się ku Oldze.
— Masz stanowczo za dużą wyobraźnię, Olgo. — Pokręcił głową. — Przecież o ucieczce nie dowiedziałaś się od przypadkowej osoby, lecz od kogoś, kogo dobrze znasz. Ania to przyjaciółka Natalii, wspominałaś, że były sobie bardzo bliskie.
— To prawda.
— Właśnie. Podważając wiarygodność jej słów, musiałabyś założyć, że jest wspólniczką osób, które zrobiły krzywdę twojej córce. A to chyba mało prawdopodobne. W to, że sfingowała śmierć, a potem wpadła w ręce jakichś psychopatów, już zupełnie nie chce mi się wierzyć. Ilu złych ludzi można spotkać na swojej drodze w ciągu kilku miesięcy?
Olga przypomniała sobie te wszystkie popołudnia, które mała, a potem coraz starsza Ania spędzała w ich mieszkaniu. Wspólnie jedzone obiady, wspólne wyjazdy na basen, wycieczki na plażę i na place zabaw. Raz wzięły nawet ją ze sobą w góry. Dziewczyna pochodziła z wielodzietnej rodziny, bardzo lubiła przebywać u Natalii. Za każdym razem zachwycała się panującym w domu Olgi spokojem. To była dobra dziewczyna, czuła i wrażliwa. We wczesnym dzieciństwie nazywała nawet Olgę ciocią. Stanisław miał rację, to niemożliwe, żeby w jakikolwiek sposób skrzywdziła Natalię.
— Masz rację. Wiesz, to takie trudne, z jednej strony ogromna radość, że Natalka może żyć, z drugiej lęk, że nigdy jej już nie zobaczę…
Stanisław zbliżył się do niej i objął ją ramieniem. Zapomniała już, jakie to uczucie mieć obok siebie wspierającego człowieka. Pod powiekami pojawiły się łzy.
Ostatnio często płakała. Przez rok po zniknięciu Natalii nie była w stanie, ale odkąd pozwoliła sobie na łzy na białogórskiej plaży, kiedy myślała, że znalezione tam przez policję szczątki należą do jej córki, tłumiące płacz hamulce puściły na dobre.
— Olgo — powiedział miękko, głaszcząc ją po głowie. — Wiem, że to trudne, ale musisz być dobrej myśli. Nie obiecuję, że to się stanie już, zaraz, ale czuję, że jeszcze się spotkacie. Musisz tylko dać jej czas.
— Dlaczego ode mnie odeszła? Dlaczego mi nie zaufała? — Ile razy już zadała sobie to pytanie, w myślach albo na głos?
— Przecież wiesz, że to nie o to chodzi, nie chodzi o ciebie. Z tego, co mówiła przyjaciółka twojej córki, wynika, że Natalia musiała zniknąć, żeby nie spotkało jej coś złego.
— Wierzysz w to?
— Myślę, że to jedyne sensowne wyjaśnienie — powiedział z przekonaniem. — Ale wszystko w życiu, nawet to najgorsze, kiedyś mija, i to także minie, a twoja córka się do ciebie odezwie.
— Bardzo bym tego chciała — szepnęła.
Przytulił ją mocno, a potem odsunął od siebie na długość ręki.
— Tak będzie.
Okna domu Sanji były oświetlone, co przeważnie oznaczało, że obie z babcią są w środku. Zresztą Sanja wciąż rzadko gdzieś wychodziła. Raz podobno dała się wyciągnąć swojej koleżance Jasnej na kawę w mieście. Poza tym terapeutka zaleciła jej codzienne spacery. Sanja przyznała się Oldze, że najczęściej w ramach spacerów robi kółka na podwórku, ale od czasu do czasu zdarzało jej się także wychodzić na ulicę.
Weszli po schodach do góry, a Stanisław zapukał do drzwi.
— Pani Olga! Pan Stanisław! — Babcia Sanji wyraźnie ucieszyła się na ich widok. Od razu zaprosiła ich do środka i zaproponowała poczęstunek. Chwilę wcześniej wyjęła z pieca szarlotkę. — Sanja wyszła na spacer. Powinna zaraz wrócić — wyjaśniła nieobecność wnuczki, a Stanisław swoim zwyczajem przetłumaczył jej słowa na polski.
Wypytywał o samopoczucie Sanji, zapytał też o ich sytuację materialną. Staruszka powiedziała, że odkąd wnuczka czuje się lepiej i nie musi cały czas się nią opiekować, wróciła do szycia, którym dorabiała przed chorobą Sanji. Zresztą wystarczyło rozejrzeć się dookoła, żeby zauważyć zmiany. Wnętrze było znacznie bardziej zadbane, no i ta szarlotka… Kiedy Olga odwoziła Sanję we wtorkowe wieczory, też czasem otrzymywała zaproszenie na herbatę, rzadko jednak czekała na nią taka uczta.
Rozmowa prowadzona po chorwacku, przy drobnym współudziale Olgi, toczyła się gładko. Babcia sprawiała wrażenie znacznie rozmowniejszej niż podczas sierpniowych wizyt Stanisława. Najwyraźniej nabrała do niego zaufania, poza tym postępy wnuczki mocno wpłynęły na jej samopoczucie. Jak powiedziała, a Stanisław przetłumaczył, nareszcie zobaczyła światełko w tunelu.
Rozmawiali blisko godzinę, czekając na Sanję, ale dziewczyna się nie pojawiła. Nie odbierała też telefonów od babci, której zależało na tym, żeby wnuczka zobaczyła się ze swoim dobroczyńcą. Spotkali ją dopiero, kiedy wychodzili już na podwórko. Szła wolnym krokiem, trzymając na ręku rudego szczeniaka.
— Zapomniałam wam powiedzieć. U sąsiada oszczeniła się suka. Dostałyśmy jednego malucha — wyjaśniła babcia.
Sanja podeszła do nich wolnym krokiem i kiedy przedstawiała swojego małego towarzysza, jej twarz rozjaśniła się w uśmiechu. Szczeniak, o niewyszukanym imieniu Kugličica, czyli Kuleczka, był naprawdę słodki. Olga pogłaskała go po delikatnej główce, a Stanisław, za pozwoleniem Sanji, wziął malca na ręce.
Nie rozmawiali długo, bo dziewczyna była zmęczona, oni także mieli jeszcze plany. Wokulski pożegnał się serdecznie z obiema kobietami i wyszli za bramę.
— Wzruszyłam się, patrząc na ciebie i pieska — wyznała Olga, kiedy zostawiwszy samochód przed domem Sanji, szli pieszo w kierunku starówki.
Istotnie, było coś poruszającego w widoku dużego mężczyzny, który z wyrazem absolutnego zachwytu na twarzy tuli szczeniaczka. Olga pomyślała, że Stanisław musiał być wspaniałym ojcem. I nagle, na krótką chwilę, w jej głowie pojawiła się myśl o tym, że gdyby wciąż brała pod uwagę macierzyństwo, chciałaby mieć dziecko z mężczyzną takim jak on.
— Sanja wygląda dużo lepiej niż w sierpniu. Jej problemy z jedzeniem chyba są już przeszłością — zauważył Stanisław, nie komentując jej uwagi.
— Tak, to był wynik depresji, tak przynajmniej powiedział lekarz — wyjaśniła Olga.
— Dziękuję ci, że się o nią troszczysz.
— Tylko raz w tygodniu wożę ją do terapeutki. — Uśmiechnęła się.
Stanisław jednak pozostał poważny.
— Myślę, że robisz o wiele więcej…
— Chcesz mnie zapytać o moje myśli samobójcze? — domyśliła się. Przez telefon ani razu o to nie zagadnął. Może dlatego, że niektóre tematy trudno poruszać na odległość.
Wchodzili przez bramę na starówkę. Było już ciemno, ale gwarnie. W weekendy najwyraźniej wciąż pojawiali się tu turyści. Stanisław złapał ją za rękę i poczuła się jak wtedy, latem, kiedy zrobił to po raz pierwszy. Była w tym geście czułość, ale i coś naturalnego. Miała wrażenie, jakby dłoń Stanisława była tą dłonią, dla której została stworzona jej ręka. Jakby ich ręce stanowiły unikatową parę rzeźb, idealnie do siebie pasujących.
— Chcę — powiedział — ale nie wiem, czy mogę.
Zatrzymała się, on stanął także.
— A jaką chciałbyś usłyszeć odpowiedź?
— Że nie wzięłaś z Polski pigułek.
Potaknęła.
— Nie wzięłam z Polski pigułek.
Przygarnął ją do siebie. Widziała, że jest wzruszony.
— Moja dzielna dziewczynka — szepnął.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki