14,00 zł
Świat siedemnastoletniej Julii z dnia na dzień wywrócił się do góry nogami. Dziewczyna, będąc w niechcianej ciąży, mierzy się z przerastającymi ją problemami. Strach zaciska się na jej gardle, odbiera jasność myślenia i nadzieję na lepsze jutro. Czy pomoc proponowana przez nieznajomą kobietę okaże się dla niej ratunkiem?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 125
Elżbieta KosobuckaJULIA
© Copyright by Elżbieta Kosobucka & e-bookowo
Zdjęcie na okładce: Autor zdjęcia: Khusen Rustamov pixabay.com
Redaktor Grzegorz Bociek
ISBN: 978-83-8166-178-2
Wydawca: Wydawnictwo internetowe e-bookowo
www.e-bookowo.pl
Kontakt: [email protected]
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Kopiowanie, rozpowszechnianie części lub całości
bez zgody wydawcy zabronione
Wydanie I 2020
Siedziałam w autobusie i ostatni raz powtarzałam materiał z historii i matmy. Byłam w trzeciej klasie liceum, a jako że minęła połowa listopada, to właśnie zaczął się wysyp sprawdzianów. Nie cierpiałam, kiedy mieliśmy dwa testy w ciągu jednego dnia, tak jak to miało mieć miejsce dzisiaj. Nie zdarzało się to często, ale od czasu do czasu jakiś nauczyciel naginał regulamin. Nikt nie oponował, nie chcąc się narazić. Pomimo że w weekend przysiadłam do nauki, to stresowałam się tak, że aż ściskało mnie w dołku. Zawsze przejmowałam się szkołą. Wyjrzałam przez okno autobusu i spostrzegłam, że zbliżam się do mojego przystanku. Spakowałam więc książki i zostało już tylko wierzyć, że wiedza jest na swoim miejscu, a nauczyciele nie zaskoczą jakimś pytaniem spoza podręcznika.
W szatni spotkałam kilka dziewczyn z naszej klasy i już po chwili rozmowy, było mi raźniej, bo nie ja jedyna miałam wątpliwości, co do stanu własnej wiedzy. Razem poszłyśmy pod drzwi klasy matematycznej i po dzwonku, jak na skazanie, weszłyśmy do środka. Po dziesięciu minutach stwierdziłam, że w sumie poszło nie najgorzej. Zadania były do ogarnięcia, tylko ostatnie było jakieś takie skomplikowane, że w końcu musiałam je sobie odpuścić. Po skończeniu sprawdziłam wszystko od początku i jeszcze raz zmierzyłam się z szóstym zadaniem próbując coś tam rozkminić, żeby nie wyszło, że zupełnie nie jarzę. Równo z dzwonkiem odniosłam kartkę na stół profesor Majewskiej.
Historyk przełożył pracę klasową na następne zajęcia, więc miałam ekstra czas na utrwalenie materiału. Gospodarz naszej klasy odważył się spytać, czy mamy na to szanse, a że Rudczyk go lubił, bo Piotrek w zeszłym roku wziął udział w olimpiadzie i zdobył miejsce w pierwszej dziesiątce, to dał się ubłagać. Koniec ostatniej lekcji przywitałam z ulgą. Zadań domowych było niewiele, za to na wieczór miałam plany na pierwsze zajęcia kursu tańca. Z Agnieszką, moją najlepszą kumpelą z klasy, oraz Dorotą i Klaudią, pod wpływem ostatnio tak popularnych filmów o tancerzach, postanowiłyśmy same poskakać.
Wsiadłyśmy z Agą do autobusu i przegadałyśmy całą drogę. Mieszkałyśmy blisko siebie. Ona jechała o dwa przystanki dalej, a że o tej godzinie korek był niemiłosierny, to rozmowa umilała nam czas. Do domu dotarłam okrutnie głodna, więc od razu zajrzałam do kuchni.
– Cześć, mamo. – Przywitałam się.
– Hej, córciu, nałożyć ci obiad? – Już sięgała po talerz w szafce.
– Poproszę. Co jest dobrego? – Wycofałam się do korytarza, zrzuciłam buty i założyłam kapcie.
– Łazanki.
– Super, odniosę torbę do pokoju i wcinam!
Zahaczyłam jeszcze o toaletę, umyłam ręce i usiadłam do stołu, gdzie czekał już na mnie talerz z jedzeniem.
– Jak tam w szkole? – Padło zwyczajowe pytanie.
– Dobrze – odpowiedziałam między jednym kęsem a drugim.
– Smakuje? – Sprawdzała moja rodzicielka.
– Baaardzo. Pyszne, mamo.
Po skończonym posiłku podziękowałam, umyłam talerz, cmoknęłam mamę w policzek i poszłam odrabiać lekcje.
Włączyłam muzykę i zabrałam się za angielski. Powtórzyłam słówka, przeczytałam tekst, zrobiłam zadane ćwiczenia i sięgnęłam po biologię, która w odróżnieniu od angola zupełnie mi nie leżała. Ten materiał po prostu przelatywał przeze mnie, nie umiałam się skupić i po przerobieniu tematu, stwierdziłam, że nic nie zostało w mojej głowie. Zniechęcona, odsunęłam od siebie książkę. Patrzyłam przez okno i pomyślałam o Zuzce. Moja o dwa lata starsza koleżanka, z którą znałam się od dziecka, była duszą towarzystwa. Miała wyjątkowe poczucie humoru i sposób bycia, które sprawiały, że zupełnie nie zwracano uwagi na tych jej kilka kilogramów więcej. Była otwarta, spontaniczna i wesoła, no i miała łatwość rozmowy. Tej umiejętności zazdrościłam jej najbardziej, zwłaszcza w stosunku do chłopaków. Dzięki temu, co jakiś czas pojawiał się u jej boku jakiś ON. Może nie dokładnie ten, z którym by chciała się spotykać – to akurat wiedziałam od Zuzki – ale jednak jakiś był. W odróżnieniu od niej, ja do tej pory nie mogłam pochwalić się nawet jednym egzemplarzem.
W te moje rozmyślania wdarł się dźwięk przychodzącego SMS-a. Od razu sięgnęłam po telefon i odczytałam wiadomość. Uśmiechnęłam się, widząc, że to Zuzka i odpisałam, żeby wpadała do mnie. Mieszkała na tym samym piętrze, co ja, więc w kapciach, z własnym kubkiem herbaty, niespełna dwie minuty później, sadowiła się na kanapie w moim pokoju. Jej nieco pucułowata buzia i włosy farbowane na tak niesamowity blond, jakiego nikogo jeszcze nie widziałam, znalazły się na wysokości mojego wzroku, a uśmiech, który u niej dostrzegłam niezbicie dowodził, że miała coś dobrego do powiedzenia.
– Hej, Julka. Co tam? – Zerknęła wymownie na książkę do biologii, na co wzruszyłam ramionami, czekając, żeby nie ściemniała, tylko mówiła, z czym przyszła. – No dobra. – Wywróciła oczami. – Mateusz zaprasza nas na imprezkę organizowaną w jego nowej pracy.
Zrobiłam wielkie oczy. Mateusz został zatrudniony na stanowisku młodszego magazyniera – to była jego pierwsza praca. Był przystojniakiem, a dokładniej najprzystojniejszym chłopakiem z całego naszego bloku. Znaliśmy się od dzieciństwa i od początku mi się podobał. Był wysokim wysportowanym blondynem z niebieskimi oczami, starszym ode mnie o trzy lata. Obecnie wzdychały do niego wszystkie okoliczne dziewczyny, włączając w to mnie – oczywiście kochałam się w nim skrycie. Trzy miesiące temu rozpoczął pracę, czym jeszcze bardziej mi imponował.
– Żartujesz?! – Nie mogłam uwierzyć, że i mnie zaprosił. Wiedziałam, że z Zuzką trzymali się blisko. Zresztą, z kim Zuzka nie była blisko… Ale ja, szara myszka, niezauważana przez nikogo, nie mogłam uwierzyć jej słowom.
– Julka – spojrzała na mnie zadziornie – idziemy na imprezę. Razem – powiedziała z naciskiem.
Jeszcze w drodze do klubu tanecznego myślałam o zaproszeniu Zuzki, a właściwie o tym, że Mateusz mnie zaprosił. Fajnie by było mieć takiego chłopaka. Pokręciłam tylko głową do swoich myśli. E, tam, pewnie mnie zaprosił, bo znaliśmy się od lat, a nie dlatego, że mu się podobam. Aż prychnęłam, zniechęcona do moich dziecinnych marzeń. Ogarnij się, dziewczyno – przemówiłam sobie do rozsądku. Wzruszyłam ramionami. Zresztą, co to za różnica, z jakiego powodu. Fajnie, że zaprosił. Lubiłam go i wydawało mi się, że on mnie też i już to było sympatyczne.
Całe szczęście, że jechałam z Agnieszką, więc te myśli były tylko niewielkim dodatkiem do naszych rozmów. Dorota z Klaudią dotarły tuż po nas. Na początku było trochę śmiesznie, bo chłopaków zapisało się mniej niż dziewczyn, ale na szczęście większości kroków uczyliśmy się solo. Śmiałyśmy się, że przyszłyśmy w nietypowych parach. Pod koniec zajęć para tancerzy zaprezentowała popisowe tango i każda z nas wzdychała rozmarzona, że byłoby po prostu super umieć tak tańczyć. Klaudia zastrzegła, że na następne zajęcia obowiązkowo wyciąga Łukasza, swojego chłopaka, a Agnieszka zaśmiała się, że zaciągnie brata. Wiedziałam, że Rafał nigdy w życiu nie przyjdzie, ale Aga takie poważne miny przy tym robiła, że miałyśmy z tego bekę. Pomyślałam, że dziewczyny padłyby z zazdrości, gdybym za tydzień przyszła na tańce z Mateuszem, aż mi się usta wygięły w uśmiechu na taką możliwość.
Rozgadane i roześmiane, wylądowałyśmy w kawiarni. Trochę zamieszania narobiło się przy płaceniu, bo Klaudii zabrakło pięćdziesięciu groszy, a żadna z nas nie miała już kasy.
– Najmocniej przepraszam, byłam pewna, że mam. – Nieszczery ton zabrzmiał w jej głosie.
Spojrzałam na nią, a gdy baristka odwróciła się na moment, nikły uśmiech zagościł na ustach mojej koleżanki. Masakra. Ona dobrze wiedziała, że zamawiała coś, na co nie miała pieniędzy. Normalnie ręce opadają. Jak tak mogła? Ja bym nie potrafiła. Czułam się zażenowana samym faktem, że tam z nią byłam. Jednak ponieważ shake był już gotowy, pani za barem, trochę niezadowolona, ale podała jej go. Wreszcie mogłyśmy usiąść. Wybrałyśmy stolik koło okna i szybko wróciłyśmy do wrażeń z kursu. Omawiałyśmy swoje pomyłki kroków i jak fajnie było tańczyć, no i zachwycałyśmy się nauczycielami i ich tangiem. Potem rozeszłyśmy się, każda w swoją stronę – to znaczy my z Agą razem. W autobusie marzyłyśmy, że po zakończeniu kursu będziemy śmigały na parkiecie jak najlepsze tancerki z musicali młodzieżowych. Z głową w chmurach przekroczyłam próg domu.
– Gdzie ty się podziewałaś? – przywitałam mnie mama.
– No jak to? – Nie zrozumiałam pytania. – Przecież byłam na tańcach. – Przypomniałam jej.
– Do tej godziny?! – spytała z niedowierzaniem. – Miała być godzina lekcyjna.
– I była. Potem poszłyśmy z dziewczynami do cukierni. – Wzruszyłam ramionami.
– A ja tu się zamartwiałam. Dlaczego nie odbierasz moich telefonów?
– Nie słyszałam – bąknęłam skonsternowana. – Przecież jest jeszcze wcześnie. – Broniłam się.
– Ale kurs tyle nie trwał. Dlaczego nie zadzwoniłaś? – Ciężko westchnęła i poszła do kuchni, a ja za nią.
– Po co, przecież nic się nie stało, to tylko krótki wypad – jęknęłam.
– Może i krótki, ale zdążyłam się zdenerwować.
– Przepraszam.
Głupio mi było, że nie pomyślałam o telefonie, ale ten wypad to był spontan. Weszłam do pokoju i po dobrym humorze nie został najmniejszy ślad. Zniechęcona tym, w moim odczuciu niepotrzebnym zamieszaniem, siadłam do lekcji. Zadania z matmy szły mi jak krew z nosa, tym bardziej, że Baśka, moja o dwa lata młodsza siostra, przerywała mi przynajmniej cztery razy, wchodząc i pytając się o jakieś bzdury. Ostatecznie całe zadanie domowe udało mi się jednak zrobić. Potem powtórzyłam materiał do lekcji na następny dzień. Uczyłam się ze słuchawkami na uszach. Muzyka wprowadzała mnie w dobry nastrój, dzięki czemu łatwiej było przetrwać te nudniejsze przedmioty.
*
Wtorek był totalną masakrą. Z fizy i angola mieliśmy niezapowiedziane sprawdziany i miałam obawy, że z tego pierwszego przedmiotu nie bardzo mi poszło. Z polaka babka oddała opowiadania i dostałam tróję. Czułam, że to niesprawiedliwe, bo uważałam, że moja praca była naprawdę dobra, niestety z polonistką nie było sensu dyskutować. Jak coś się jej nie spodobało, to nikt nie był w stanie zmienić tej opinii.
Poza tym Klaudia wstawiła nasze fotki z tańców na Fejsa i posypały się głupie komentarze. Udawałam, że nie ruszają mnie słowa: „chude i grube nogi gwiazd” albo: „w ten sposób nie znajdziecie facetów” i temu podobne. Po co Klaudia to zrobiła? Boże, jakie to dobijające. Jeszcze mnie oznaczyła, więc miałam to na swoim profilu. Jakie do głupie. Poprosiłam ją, żeby je usunęła, ale stwierdziła, że przecież to wszystko są jaja.
Dobita tym zamieszaniem dotarłam do domu i nie było mi w smak znowu siadać do powtórek i zadań domowych, tym bardziej, że na dzisiaj nie miałam nic fajnego w planach. Gdzieś tam w połowie nauki, odebrałam SMS-a od Zuzki, żebym do niej wpadła. Pomyślałam, że to będzie dobra przerwa.
– Mamo, idę do Zuzy! – krzyknęłam w stronę kuchni, i nie czekając na odpowiedź, czym prędzej wybiegłam z domu.
W progu domu koleżanki przywitała mnie jej mama.
– Dzień dobry, pani Ireno.
– Dzień dobry, Julio. Zuza jest u siebie – powiedziała, kierując do dużego pokoju.
Tu zawsze były słodycze, ale niestety czekała też konfrontacja z głupim facebookowym wpisem Klaudii, który Zuzka oczywiście nie omieszkała skomentować i zalajkować. Kiedy powiedziałam jej o tym, jak ja to widzę, machnęła tylko ręką.
– Oj przestań, Julka. Nie przejmuj się tym co ludzie piszą, to nie ma znaczenia.
Wzruszyłam ramionami. Wiedziałam, że miała rację, ale co z tego. Dla mnie miało znaczenie to, co inni wypisują na mój temat. Bolało. Sama nie czułam się zbyt ładna, zaś brak faceta tym bardziej sprawiał, że słowa kłuły tak, jakbym naprawdę tam poszła tylko po to, żeby spotkać jakiegoś. Czułam się pośmiewiskiem w oczach znajomych.
Całe szczęście Zuzka zmieniła temat i opowiedziała najświeższe plotki z podwórka. Ponoć ojciec Mateusza zapił ostatnio tak, że nie wrócił do domu, a jego matka zamknęła drzwi na rygiel i rano, gdy wrócił, pocałował klamkę. Sąsiedzi z jego piętra wychodzący do pracy lub po zakupy widzieli pana Wojtka śpiącego na wycieraczce. Zaś sprzątaczka była świadkiem, jak pani Matylda okładając męża ścierką, wykrzykiwała mu od pijusów, łazęg i darmozjadów. Pod taką litanią, jeszcze niezbyt trzeźwy, schował się w domu, skąd zza zamkniętych drzwi nadal dochodził podniesiony głos sąsiadki, zaś pani Balbina nie omieszkała zaistniałą sytuację nagłośnić wśród wszystkich chcących jej słuchać. Był to news dnia i zaśmiewałyśmy się, wyobrażając sobie, jak komicznie musiało to wyglądać.
Telefon od mojej mamy przerwał nam spotkanie.
– Julka, jest już późno natychmiast wracaj do domu. – Ojoj, coś nie w sosie była moja rodzicielka.
Szybko pożegnałam się i czym prędzej wróciłam do domu.
– Znowu zasiedziałaś się u Zuzy. – Zaciśnięte usta mamy świadczyły ewidentnie o tym, w jak złym humorze była. – Może jej nie zależy na tym, czy zda do następnej klasy, ale tobie chyba powinno zależeć.
Zuza od podstawówki miała problemy z nauką. Teraz też ledwo udawało jej się przechodzić z klasy do klasy. Ojciec stawiał jej za wzór dorosłą już siostrę, która już skończyła studia, no i mnie. Zaś mojej mamie okropnie nie leżała ta przyjaźń z sąsiadką, o czym co jakiś czas mi przypominała. Chyba właśnie dzisiaj po raz kolejny będę musiała wysłuchać czegoś na ten temat.
– Mamo, na pewno zdam. – Spróbowałam zatrzymać jej wywód.
– Tak, tylko z jakim rezultatem? Jeśli chcesz iść na studia, to lepiej pilnuj nauki. Ostatnio biologia nie bardzo ci szła. – Przywołała jedyny przedmiot, z którego w zeszłym roku miałam słabą ocenę na świadectwie.
– Mamo, proszę cię, nie zaczynaj. – Obawiałam się, że, chcę czy nie, będę musiała wysłuchać jej narzekań.
– Widzę, że muszę. Młoda damo, jest godzina dwudziesta, a ty, z tego co widziałam, nie dokończyłaś lekcji. Na twoim biurku leżą otwarte książki i zeszyty, co niezbicie świadczy o tym, że zamiast je odrobić, siedzisz sobie do późna u koleżanki.
Zagotowałam się w środku. To było okropnie denerwujące, że zaglądała mi do pokoju i wygłasza te wszystkie mądrości. Odburknęłam coś, a potem i tak musiałam wysłuchać o swoim braku odpowiedzialności, o tym, jak ona z tatą starają się, żeby mnie i mojej siostrze niczego nie brakowało, i jak ja się za to odwdzięczam. Nie chciałam sprawiać mamie przykrości, ale miałam serdecznie dość tych wykładów, które wygłaszała niby dla mojego dobra. Kiedy na moment zabrakło jej słów, skorzystałam z okazji i zdenerwowana, odwróciłam się na pięcie, hamując się, żeby nie trzasnąć za mocno drzwiami.
– Julka, nie trzaskaj drzwiami! – krzyknęła za mną.
Na całe szczęście nie poszła za mną. Po takim przywitaniu potrzebowałam uspokojenia. Założyłam więc słuchawki i włączyłam muzykę. Po którymś utworze na tyle odzyskałam równowagę, że mogłam dokończyć naukę. W międzyczasie zrobiłam sobie kanapki, które zjadłam u siebie w pokoju. Szykując jedzenie, słyszałam, że rodzice oglądają film, a w przerwie na reklamy przyszedł ojciec też coś sobie jeszcze dojeść.
– Co tam? – spytał, wchodząc do kuchni.
– W porządku. Zgłodniałam. – Umysł miałam zaprzątnięty lekcjami, a i tata wydawał się gdzieś błądzić myślami. Zanim skończyłam, już mama go wołała:
– Grzegorz, chodź, film się zaczyna! – Ponaglała go, żeby nie stracił za dużo z fabuły.
Siedziałam do późna w nocy, bo zapomniałam, że z angielskiego mieliśmy napisać opowiadanie na temat podróży do jakiegoś egzotycznego miejsca na świecie. Trochę mi zeszło na wymyślenie treści, a potem sprawdzanie pisowni i poprawności użytych czasów. O drugiej położyłam się, ale kłębiące się w głowie myśli długo nie pozwalały mi zasnąć.
Rano obudziłam się trochę nieprzytomna. Sygnał alarmu wyrwał mnie ze snu. Boże, jak nie chciało mi się wstawać. Włączyłam pięciominutową drzemkę i zakryłam głowę kołdrą, usiłując wyłapać jeszcze trochę snu. Ostatecznie alarm drzemki zmusił mnie do opuszczenia ciepłego łóżka. Spojrzałam niechętnie na zgniłą jesienną pogodę za oknem. Lało jak z cebra, co tym bardziej nie nastrajało do wychodzenia z domu. Po szybkim prysznicu, przygotowałam sobie kanapki i w pustej kuchni zjadłam je, popijając gorącą herbatą.
Rodzice byli w pracy, a Baśka miała do szkoły na popołudniu, więc nadal smacznie spała. Umyłam zęby i ostatni raz przebiegłam wzrokiem wczorajsze wypracowanie z angola, poprawiając kilka literówek. Potem wrzuciłam wszystko do torby i poszłam na przystanek. Autobus był średnio zapchany, a w połowie drogi udało mi się nawet usiąść. Muzyka w słuchawkach pozwalała mi się zrelaksować.
Już pierwsza lekcja przyniosła rewelacje. Profesor Janicki, prowadzący WOS, poinformował nas o proteście, jaki miał się odbyć w piątek na ulicach naszego miasta. Cała lekcja była poświęcona sprawom aborcji, obrony życia poczętego i podejścia polskich polityków do tego zagadnienia. Kolejne plany zaostrzenia prawa w tej kwestii budziły w nas złość. Jak można narzucać kobietom, że muszą urodzić? Stawiać zarodki ponad dobro kobiet! Niby byliśmy wysoko rozwiniętym krajem, a jednak politycy uzurpowali sobie prawo, aby narzucać kobietom, jak mają żyć. Niemal wszystkie przerwy były poświęcone temu, jakże gorącemu tematowi. Frustrujące było to, że ktoś chciał mieć tak wielki wpływ na decyzje innych i to decyzje tak ważne. Padały wśród nas mocne słowa, takie jak: dyktatura, gangsterstwo, ale także nie zostawialiśmy suchej nitki na politykach, mających takie „genialne” pomysły. Głupki i imbecyle to chyba najdelikatniejsze określenia kierowane do nich. Skutkiem tego niemal całą klasą umówiliśmy się, że weźmiemy udział w „czarnym proteście”. Chcieliśmy, aby nasz głos został usłyszany i mieliśmy nadzieję, że będzie to miało znaczenie.
Na ostatniej przerwie na korytarzu znalazłam dwie dyszki, ależ się ucieszyłam z tak nieoczekiwanego dopływu gotówki. Kasy było u mnie, jak na lekarstwo, więc nie pogardziłam takim prezentem. Pokazałam je Agnieszce, niemal od razu umawiając się z nią na wspólny wypad do Maka.
– Co wam tak wesoło? – zagadnęła nas Klaudia.
– Nic. – Wzruszyłam ramionami.
– Julka znalazła dwadzieścia złotych – przekazała jej radośnie Aga.
– To moje – powiedziała Klaudia. – Zgubiłam wcześniej, więc mi oddaj.
– Niedoczekanie. – Nie wierzyłam jej.
– Dostałam od mamy na drugie śniadanie, ale nie mogłam znaleźć w torbie. Wygląda na to, że zgubiłam w szkole, a ty je znalazłaś, więc mi je daj.
– Nie ma opcji. Dlaczego nic wcześniej nie mówiłaś, tylko dopiero teraz?
– A po co? Julka, nie ściemniaj, tylko oddaj mi moją kasę.
– Chyba śnisz. Chodźmy stąd, Aga. – Nie mogłam uwierzyć, jaka z Klaudii była naciągaczka.
Na naszej ostatniej lekcji, chemiczka chciała zrobić niezapowiedziany sprawdzian, ale Magda tak sprawnie wprowadziła temat piątkowego protestu, że babka dała się wciągnąć w temat, a potem po prostu o nim zapomniała. Dzięki temu Magda została bohaterką dnia, a my z Agą w autobusie cieszyłyśmy się jak głupie z uniknięcia kartkówki.
Po powrocie do domu i zjedzeniu obiadu, zaczęłam przeglądać info na temat protestu, o której godzinie, gdzie i takie tam. Żeby dać sobie większe szanse na to, że mama pozwoli mi na niego pójść, powiedziałam, że profesor od WOS-u nas do tego zachęcał. W sumie nie byłam pewna, czy tak było, ale brzmiało dobrze.
– Jak chcesz, to idź. – Dostałam upragnioną zgodę.
– Dzięki, mamo, jesteś najlepsza.
A potem na dobre utknęłam z fizyką. Przerabiany rozdział ciężko mi wchodził, więc dzwonek do drzwi zignorowałam, nie spodziewając się nikogo do mnie, więc wołanie mamy mnie zaskoczyło.
– Julka, chodź tu do mnie! – W jej głosie usłyszałam duże niezadowolenie. Poszłam zaniepokojona, myśląc, o co mogło chodzić.
Po otwarciu drzwi, zobaczyłam stojącą na progu naszego mieszkania Klaudię. Zrobiło mi się gorąco, bo pomyślałam, że przyszła po pieniądze. Wyglądało na to, że jednak rzeczywiście je zgubiła, a nie, jak myślałam, że ściemniała. Na taki tupet, nawet ona by się nie zdobyła.
– Julka, Klaudia powiedziała, że ukradłaś jej dwadzieścia złotych. Natychmiast oddaj jej pieniądze.
– Nie ukr… – Chciałam się wytłumaczyć, że to wcale tak nie było.
– Ani słowa. Marsz po pieniądze, a na dzisiaj masz szlaban z wychodzeniem.
Zrobiło mi się gorąco, czułam się upokorzona przed koleżanką. Poza tym byłam zła, bo wcale tej kasy nie ukradłam, a ona tak to przedstawiła mojej mamie. Wyjęłam pieniądze z torby i poszłam z myślą, że sprostuję te nieporozumienie. Jednak nie udało mi się to, bo mama wzięła banknot z mojej ręki i wręczyła go Klaudii ze słowami:
– Przepraszam cię za Julkę, możesz być pewna, że więcej to się nie powtórzy, już ja o to zadbam.
– Dziękuję bardzo, pani Danusiu. Nic takiego się nie stało – powiedziała przymilnie, a ja gotowałam się z bezsilnej wściekłości.
– To wca… – próbowałam wytłumaczyć, że to wcale tak nie było, ale nie zostałam dopuszczona do głosu.
– Młoda damo, mamy do porozmawiania – zaczęła, zamykając drzwi za Klaudią, która uśmiechnięta pożegnała się i odwróciła w stronę windy.
Matka była wściekła i nie dała mi dojść do słowa, a ja w końcu się poddałam, bo byłam na nią zła tak samo, jak na Klaudię, a może i bardziej. Nie znała mojej koleżanki i nie wiedziała, dlaczego jej nie uwierzyłam. Jednak największy żal miałam do mamy za to, że mnie przed nią upokorzyła. Nawet nie zadała mi pytania, czy to prawda, po prostu bez najmniejszej wątpliwości od razu uwierzyła komuś, kto powiedział, że mu coś ukradłam. Zacisnęłam usta i w potężnym gniewie wysłuchiwałam tyrady matki, tak naprawdę nie słysząc już więcej ani słowa.
Zamknęłam za sobą drzwi i z bezsilności płakałam w poduszkę. Potem dałam znać Zuzce, że dzisiaj do niej nie przyjdę, bo mam szlaban. Z pół godzinki poczatowałyśmy sobie na Messengerze, dzięki czemu trochę mi zeszło. Zuza suchej nitki nie zostawiła na mojej koleżance z klasy, za co byłam jej ogromnie wdzięczna. Pod koniec byłam w stanie się nawet uśmiechnąć. Muzyka w słuchawkach ukoiła do końca moje nerwy, a przy kolacji, do której wszyscy usiedliśmy, co nieczęsto zdarzało się w środku tygodnia, mama na szczęście ani słowem nie wspomniała o nieprzyjemnym incydencie. Baśka jak nakręcona mówiła o kolekcji figurek – nie nadążałam za nią, co tym razem zbierała. Jedna kolekcja się kończyła, a na jej miejsce wchodziło coś nowego i tak bez końca.
Ojciec opowiedział odgrzewaną anegdotę rodzinną, z której najbardziej sam się śmiał. Lubiłam jego śmiech, a tak rzadko go słyszałam. Przeważnie pochłonięty swoimi sprawami, żył jakby obok mnie, zawsze zajęty. Dużo pracował, a czas w domu poświęcał na majsterkowaniu, naprawianiu zepsutych sprzętów i tym podobnych sprawach. W tych momentach, w których byliśmy razem, czułam się szczęśliwa. Tak też było teraz. Kanapki smakowały dużo lepiej, gdy rodzice uśmiechali się do siebie, porozumiewawczo wymieniając uwagi, które tylko oni w pełni rozumieli, a my z Baśką dopominałyśmy się, żeby wyjaśnili, o co im chodzi.
– Dorośniecie, to same zrozumiecie. – Akurat tego nie znosiłam słyszeć.
Zacisnęłam usta z niezadowolenia, ale już po minucie mi przeszło, bo tym razem mama opowiedziała dowcip, rozluźniając atmosferę przy stole.
– No dobrze, dziewczynki, posprzątajcie po kolacji i szorujcie do lekcji. – Mama zakończyła tym prostym zdaniem nasze spotkanie rodzinne. Zresztą tata już wstawał od stołu i kierował się do swojego kącika z narzędziami.
– Dzisiaj twoja kolej na zmywanie naczyń. – Przypomniała mi Baśka, jakbym sama nie pamiętała.
– Wiem, nie musisz mi mówić. – Wzruszyłam tylko ramionami.
Przy zlewie nuciłam sobie pod nosem jakąś melodię, którą nie wiem, skąd znałam i dzięki temu umycie kilku talerzy nie sprawiło mi najmniejszego trudu. Dość szybko skończyłam odrabiać lekcje, których dzisiaj akurat już niewiele mi zostało. Potem dosiadłam się do ojca oglądającego program publicystyczny. Mając mnie za publiczność, tata obficie komentował to, co się działo w studio telewizyjnym. Niewiele później przyszła mama, a ja podczas reklam zwinęłam się do swojego pokoju. Przejrzałam, co słychać w sieci, dodałam parę komentarzy do postów znajomych, udostępniłam u siebie post dotyczący piątkowego protestu i poszłam spać.
W czwartek posypały się oceny. Z wypracowania z angola dostała czwórkę z plusem. Wrońska była bardzo zadowolona z mojej pracy i powiedziała, że czytało jej się z przyjemnością, i gdyby nie to, że w dwóch miejscach pomyliłam szyk zdania, a w jednym użyłam złego czasu, to dostałabym szóstkę. Mówiąc szczerze, po takiej pochwale poczułam się jakbym faktycznie dostała celujący. Potem okazało się, że z matmy dostałam piątkę! Nie mogłam uwierzyć, że wszystkie zadania zrobiłam bezbłędnie, a w ostatnim zabrakło mi jedynie połączenia tego, co już zrobiłam w całość i wykonania ostatniego działania. Majewska uznała jednak, że nie dokończyłam, bo brakło czasu, a nie umiejętności. Na biologii zostałam wywołana do odpowiedzi i poszło mi średnio na jeża, czyli kolejna trója do kolekcji. Kompletnym zaskoczeniem była dla mnie szóstka z polaka za wypowiedź o lekturze. Grosicka rozpływała się nad moją interpretacją i nagrodziła mnie najwyższym stopniem. Mówiąc szczerze, czułam się nieco zażenowana, będąc tak chwalona przed całą klasą.
Na ostatniej lekcji historyk zrobił zapowiedzianą i przełożoną pracę, ale czułam, że poszła mi całkiem dobrze. Ten dodatkowy czas na naukę przydał mi się bardzo. Agnieszka w autobusie powiedziała, że pomyliła daty i nie zdążyła odpowiedzieć na ostatnie pytanie. To zdecydowanie nie był jej dzień, a ja pod wpływem jej słów zaczęłam wątpić, czy aby na pewno poszło mi tak dobrze, jak jeszcze przed chwilą mi się wydawało.
Tym razem nie wysiadłam na swoim przystanku, tylko pojechałam do Agi, o czym uprzedziłam wcześniej mamę. Miałyśmy do zrobienia wspólną pracę z geografii o wulkanach świata. Miałyśmy opisać wszystko, co tylko przyjdzie nam do głowy na ten temat i opatrzyć pracę zdjęciami i grafikami oraz przekrojami. Pracę wykonałyśmy w PowerPoincie i było naprawdę ekstra, bo przy okazji świetnie się bawiłyśmy. Jej mama zrobiła dla nas na kolację górę przepysznych kanapek, a brat Agi, widząc, co robimy, podsunął nam świetną muzę, która idealnie pasowała jako podkład naszej prezentacji. Gdy mózgi zaczęły odmawiać nam posłuszeństwa, zmieniając myślenie w głupawkę, uznałyśmy, że na dzisiaj koniec z wulkanami. Hawaje nieźle nam zawróciły w głowach i wcale nie miałyśmy ochoty, aby pojechać tam na oglądanie lawy, raczej chodziło nam o plażę i słońce.
U Agi było supersympatycznie, ale telefon od mamy przywrócił mi poczucie czasu, więc zebrałam rzeczy i zawinęłam się do siebie. Autobus podjechał dość szybko i kwadrans później byłam w domu.
– Jak tam, córciu? – Od progu przywitała mnie mama.
– Fajnie. – Cmoknęłam ją w policzek.
Zsunęłam ze stóp buty i powiesiłam kurtkę na wieszak.
– Skończyłyście? – dopytywała o naszą pracę.
– Nie, ale mamy większość. – Przeszłyśmy do kuchni, gdzie nalałam sobie wody i usiadłam przy stole. Mama usiadła obok. – Umówiłyśmy się we wtorek na dokończenie. – Nie ukrywałam zadowolenia z postępów naszej prezentacji.
– To świetnie. Głodna? – spytała troskliwie moja kochana mama.
– Nie, zjadłam stos kanapek u Agnieszki.
– A jak w szkole?
– Wszystko w porządku. Pamiętasz mamo, że jutro idę na ten marsz?
– Tak, pamiętam. A ty, kochana, pamiętaj, aby nie wracać do domu zbyt późno i nastawić sobie głośny dzwonek telefonu, żebyś go słyszała i nie narażaj się. Uważaj na siebie, nie daj się w nic niebezpiecznego wciągnąć. – Zatroskana o moje bezpieczeństwo, mnożyła ostrzeżenia.
– Będę, nic się nie martw.
Dzięki mojej siostrze, która właśnie do nas dołączyła, usłyszałam dużo krótsze kazanie, niż się zapowiadało. Baśka też chciała iść na protest, ale tu mama była nieugięta i kategorycznie jej odmówiła.
– Jesteś jeszcze za młoda na takie imprezy. – Ton głosu świadczył, że siostra nie miała najmniejszej szansy na zmianę maminej decyzji.
Potem przyszedł tata, a że tematy polityczne były jego konikiem, rozpoczęła się dyskusja na temat aborcji, polityków i ich działań. Po półgodzinie obie z siostrą wymiękłyśmy. Niemal niedopuszczane do głosu, wysłuchiwałyśmy rodziców, których temat tak wciągnął, że przestali nas zauważać. Z Baśką czmychnęłyśmy, każda do swojego pokoju. Zrobiłam przegląd ciuchów i okazało się, że nie mam żadnych czarnych spodni. Puściłam na Fejsie posta z pytaniem, czy ktoś ma takowe w moim rozmiarze i nie minęło pięć minut, kiedy odezwała się Wioleta, siostra Mateusza, młodsza od niego o rok. Była tak samo szczupła i niezbyt wysoka, jak i ja. Napisała, że mogę od razu po nie podejść. Dałam znać mamie, gdzie i po co idę, i chwilę później jechałam windą w sąsiedniej klatce schodowej. Nacisnęłam dzwonek i już po chwili usłyszałam szczęk otwieranego zamka.
– O, cześć Julka. – Otworzył mi Mateusz.
– Cześć, ja do Wioli.
– Wchodź, jest w swoim pokoju. – Cofnął się, przepuszczając mnie do środka.
– Dzięki.
– Siora, ktoś do ciebie! – Mrugnął do mnie i za chwilę znikł za drzwiami swojego pokoju, a ja poszłam do Wiolety.
– Hejka – przywitała mnie z uśmiechem i spodniami w ręku.
Posiedziałam u niej trochę, choć nie za długo, bo już się późno zrobiło. Chciała mnie nakarmić, a ja pomyślałam, że dzisiaj mogłam zjeść trzy kolacje. Zamiast kanapek zjadłyśmy tabliczkę czekolady, którą popiłyśmy herbatą. Spytałam Wioli, czy idzie w sobotę na imprezę u Mateusza w pracy. Prychnęła niezadowolona, mówiąc, że jej nie zaprosił.
– Szkoda – powiedziałam.
– Kretyn – podsumowała kolokwialnie intelekt swojego brata.
– Tak to z braćmi widać bywa. – Chciałam ją pocieszyć.
Pogadałyśmy jeszcze parę minut o nieistotnych sprawach i musiałam się zwijać, jeśli nie chciałam mieć cierpkiego przywitania w domu. Po powrocie wzięłam długi prysznic i posiedziałam z rodzicami i siostrą przed telewizorem, ale długo nie wytrzymałam, bo nadawali jakieś nudy. Oczy zaczęły mi się same zamykać, więc nie zwlekając dłużej, poszłam spać.
Piątek był w moim planie szkolnym najlżejszym dniem, takim prezentem po całym tygodniu, w którym można było trochę wyluzować. Pięć lekcji minęło niczym chwila, tym bardziej, że nie było żadnych niespodzianek. Na wszystkich przerwach głównymi tematami były: protest, aborcja, prawo kobiet do decydowania o swoim życiu.
Później z Agą w autobusie słyszałyśmy jak dwie pasażerki omawiały żywo ten temat i tym razem to właśnie na słuchaniu spędziłyśmy większą część drogi.
– Pamiętaj, żeby ubrać się na czarno – przypomniała mi, gdy wysiadałam na swoim przystanku.
– Jasne, jasne. – Machnęłam do niej ręką, dając znać, że przecież pamiętam.
Lekcje odrabiałam trochę rozkojarzona, bo głową byłam już na proteście. Okazało się jednak, że na zewnątrz zaczęło nieprzyjemnie siąpić, więc przed wyjściem złapałam parasolkę. Przepuściłam jeden autobus, bo Aga na niego nie zdążyła, a umówiłyśmy się, że pojedziemy razem. Po drodze dosiadały się kolejne osoby z naszej klasy, tak że na miejsce dojechaliśmy większą grupą. Czułam, że biorę udział w czymś ważnym, że mój głos, moja obecność mają znaczenie. Na placu był tłum kobiet i mężczyzn, a płomienne przemowy spotykały się z entuzjazmem słuchaczy.
W różnych miejscach, co jakiś czas, grupy ludzi skandowały słowa o wolności, o tym, że mamy prawo do decydowania o sobie i nikt nie ma prawa nam tego odbierać, o tym że najwyższy czas, aby zatrzymać pogardę i nienawiść w stosunku do kobiet. Była w tym siła, przynajmniej tak to odbierałam, i cieszyłam się, że mogłam w tym brać udział. Mój głos dołączał do głosu pozostałych uczestników manifestacji. Kilku polityków miało swoje wystąpienia, w których popierali kobiety i ich prawa. Tak mniej więcej w połowie manifestacji zaczął padać deszcz. Sięgnęłam do torby po parasolkę i ją rozłożyłam.
– No nie, ty chyba żartujesz. – Usłyszałam dezaprobatę w głosie Agi.
– O co ci chodzi?
– O twoją kolorową parasolkę. Julka, rozejrzyj się.
Zrobiłam to, o co mnie poprosiła. Fakt, na około było czarno i moja zielona parasolka, w której dominowały desenie liści i kropli rosy nie wpisywała się w ogólny klimat.
– No co, mamy moknąć? – spytałam, czując zakłopotanie.
– No raczej. – Aga nie miała wątpliwości, że moja gafa jest nie do przełknięcia.
Jak niepyszna złożyłam przedmiot sporu, otrzepałam nieco i mokrą trzymałam w ręku. Czułam się co najmniej głupio, że wyskoczyłam ze swoją parasolką, ale też z tego powodu, że ściskałam ją w ręku, moknąc. W końcu zdecydowałam się lekko wilgotną schować do torebki.
– Zobacz, ktoś z radia. – Wskazałam w stronę kobiety z mikrofonem.
– Ale czad. Chodź, podejdziemy bliżej.
I podeszłyśmy. Wywiadu udzielała prawniczka. Mówiła o kobiecej godności, wolności wyboru i możliwości decydowania w ważnych sprawach. Podkreśliła zdecydowanie, że kobieta powinna mieć prawo do podejmowania decyzji o aborcji, w szczególności, gdy płód jest dotknięty ciężkim uszkodzeniem lub cierpi na chorobę zagrażającą jego życiu. Mówiła z ogromnym przejęciem, jak wielką krzywdą jest takie podejście do kobiet w naszym kraju.
Widziałyśmy, że z minuty na minutę tłum rzedł, więc i my skierowałyśmy kroki na przystanek. Do domu wróciłam mokra, zziębnięta i głodna. Zrzuciłam mokre ciuchy i przebrana w suche, poszłam do kuchni, gdzie mama zdążyła przygotować dla mnie gorącą herbatę.
– Dzięki, mamo.