Kadram - Aleksander Superson. - ebook
NOWOŚĆ

Kadram ebook

Aleksander Superson.

0,0

11 osób interesuje się tą książką

Opis

Wszechmoc

Dar absolutny dający władzę nad multiwersum. Dla Benjamina ta nieskończona moc miała być kluczem do ocalenia, ale zamiast triumfu przyniosła klątwę. Fatum nieuchronnej śmierci zdeterminowało jego los, a przypadkowy splot wydarzeń odebrał kontrolę nad życiem. Po tym gdy Benjamin zamienia się ciałami ze swoją ukochaną Estonidą, wszystko się komplikuje. Chłopak, pozbawiony możliwości samodzielnego działania, musi zaufać nie tylko jej, ale i swojemu największemu wrogowi, bratu Estonidy. Ta niecodzienna trójka łączy siły, ponieważ od uratowania Benjamina zależy życie Estonidy, a Klotus zrobi wszystko, by ocalić siostrę. Czas działa przeciwko nim. Na mrocznej planecie Kadram, owianej złą sławą, znajduje się starożytny portal – jedyna nadzieja na ocalenie. Wyruszają więc w desperacką podróż przez nieznany świat, gdzie każdy krok niesie śmiertelne zagrożenie. Drużyna zebrana przez Klotusa skrywa w sobie sekrety, a sojusze są kruche. Jaką cenę przyjdzie im zapłacić, by pokonać przeznaczenie? W tym świecie wszechmoc to nie rozwiązanie – czasem największa bitwa to walka o zaufanie i nade wszystko przetrwanie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 384

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Copyright © by W. L. Białe Pióro & Aleksander Superson

Projekt okładki: Mateusz Dydyna

Skład i łamanie: W. L. Białe Pióro

Redakcja: Agnieszka Kazała

Korekta: Aga Dubicka

Wydawnictwo Literackie Białe Pióro

Księgarnia i kontakt: www.wydawnictwobialepioro.pl

Wydanie: II, Warszawa 2024

ISBN:978-83-67788-39-7

Chcesz więcej – zajrzyj na Instagram – zeskanuj kod:

Prolog

Ile razy zaczynam to opowiadać? Sam nie wiem, to szósty… może siódmy raz. Zdarzenia, fakty i sytuacje znowu różnią się od siebie. I tak jest okej, ale nie wiem dlaczego. Zaczynam się gubić w tym, co jest, a czego nie ma. Co jest prawdą? Wiem wszystko, a jednak tej prawdy jest zbyt wiele. I zbyt wiele możliwości. Dawniej ciąg zdarzeń podlegał obliczalnemu schematowi, zachowywał strukturę linii prostej, a teraz to jeden wielki kłębek, istny bajzel.

Normalnie zacząłbym od początku, tak jak należy, ale nie umiem ocenić, czy pojąłem złożoność życia. Ciągle poznaję wielowymiarowy wydźwięk zdarzeń, bo kumulacja faktów w przedziwny sposób przysłania obraz całości. Mylnie zinterpretowana, rozrosła się do rozmiarów kłamstwa w imię… Czego? Dumy? Mądrości? Władzy? Nie wiem… Ja już nic nie wiem. Po prostu opowiem to kolejny raz i następny, aż zrozumiem. Zacznę od momentu, który nie jest ani początkiem, ani końcem, a środkiem. Bo kto mi zabroni?

Rozdział 1

– Zabiję go! – zawyrokowała Estonida wrzaskliwie. Dziewczyna kipiała od wściekłości, mimo że srebrnik, który generował ten stan, nie był z nią w bezpośrednim kontakcie. Jasne blond włosy falowały wokół niej, jakby zamknięte w bańce niewidzialnego płynu.

– Proszę, nie rób tego! Nie popełniaj tych samych błędów! – zaprotestował Benjamin z krzykiem, choć stał od niej raptem w metrowym oddaleniu.

Głos Benjamina utworzył negatywną aurę tak silną, jakby współistniała w formie materialnej. Nawet urok rozświetlonego popołudniowym słońcem kanionu nie był w stanie przełamać pęczniejącego zgęstnienia. Słońce powoli zmierzało w stronę horyzontu, pogłębiając cienie obiektów.

– Zginie… – wysyczała Estonida przez zęby, niczym rozwścieczone zwierzę.

Próbowała walczyć ze sobą, co nie umknęło uwadze Benjamina. Delikatnymi dłońmi szarpała włosy, jakby starała się pozbyć nachalnych myśli. Jej błękitne oczy pulsowały, szukając ukojenia gdzieś w dali gasnącego krajobrazu.

– Nie pozwolę! – odkrzyknął Benjamin z nieco większą złością. Nagła zmiana nastroju podsunęła mu pewną myśl. Spojrzał niepewnie na dłoń. Moneta wżerała się w tkankę, próbując wniknąć głębiej. Z trudem oderwał srebrnik od skóry.

Srebrnik adaptował się z wolą i myślami każdej osoby, z którą wszedł w kontakt. Benjamin mógł bez problemu potwierdzić to przypuszczenie, patrząc na Estonidę. Mimo separacji artefakt nadal ją zmieniał. Benjamin zrozumiał coś jeszcze. Im dłużej moneta pozostawała wzbudzona, deformowała otoczenie. Skarpa tuż przed widokiem na Kanion Kolorado pokryła się chmurą smutku i depresji. Niszczycielska moc antycznego przedmiotu spustoszyła sferę emocjonalną Benjamina. Przypomniał sobie nieprzyjemną sytuację z dzieciństwa i ze łzami schował srebrnik do szerokiej kieszeni brązowej bluzy z kapturem. Brak kontaktu monety z nosicielem niczego nie zmienił. Zło zatruwało Benjamina tylko odrobinę wolniej. Od pętli nienawiści nieświadomie odwiódł go znany głos.

– Więc tak to teraz będzie?! Siostra przeciwko mnie? – krzyknął mężczyzna z daleka.

Chłopak odwrócił wzrok w stronę źródła dźwięku. Zanim dostrzegł w oddali Klotusa, ten zawęził dystans teleportacją. Postać w czarnym szytym na miarę stroju przemieściła się bez użycia żadnej zewnętrznej technologii, co zaskoczyło nie tylko Benjamina.

Wołanie eleganckiego mężczyzny przerwało fascynację turystów zachwycających się majestatem wypiętrzeń. Ludzie nie potrafili ocenić, kto kogo woła przez poszerzającą swoje granice gęstą mgłę. Ustalenie faktów ułatwił im krzykliwy czarnowłosy Klotus, kiedy teleportował się w przestrzeni do środka chmury. Zainteresowanie postronnych obserwatorów skupiło się na oddalonej o kilkadziesiąt metrów zamglonej skalnej skarpie.

– Przeciwko? Ja tylko chciałam pomóc – odparł Benjamin, wypatrując reakcji współrozmówcy.

– Siostro, dlaczego? Kiedy dokonaliście transferu dusz? – dopytywał Klotus.

– Dawno temu, a jakie to ma znaczenie! – odparł w złości Benjamin.

– Muszę go pokonać, czemu mi to utrudniasz. Czemu każesz mi patrzeć na jego paskudną gębę? Cofnij proces. Daj mi szansę uczciwie pokonać Benjamina – rozkazał Klotus.

– On nie potrafi walczyć. Nie zna Junitury tak jak ty. Splamisz nasz honor desperackim działaniem. Jak śmiesz prosić mnie o to, bracie! – odparł Benjamin z nutą złości w głosie. Powoli nakręcał się negatywnie, mimo że w środku ciała siedziała potulna i łagodna jaźń Estonidy.

Srebrnik przejmował każdą cząstkę właściciela, do której przylgnął. Stopniowo pochłaniał wolę, modyfikował emocje, a ostatecznie przejmował kontrolę nad świadomością. Benjamin tracił władzę nad tym, co mówi. A miał wiele do powiedzenia przez wpływ dziewczęcej jaźni.

– Estonido, wyrzuć go. – Klotus podniósł głos.

Twarz zakapturzonego chłopaka wykrzywiła się w grymasie złości. Mięśnie kończyn zesztywniały jak przy skurczu. Bordowe kędziorki lekko drgnęły i nie chodziło o zacinające porywy wiatru.

Agresywna przemiana Benjamina skłoniła Klotusa do reakcji. Choć stał blisko, musiał się wysilić, aby dotrzeć ręką do kieszeni umieszczonej w okolicy podbrzusza. Wyszarpnął ze środka srebrnik wraz z odrobiną materiału i cisnął nim zadziwiająco daleko w stronę kanionu. Nie używał jedynie siły fizycznej, ale mocy unixum.

– Srebrnik! To jego wina! – oznajmił.

– Przepra… – rzucił Benjamin.

Głos załamał mu się w pół słowa. Zaraz spojrzał na dłonie, jakby dokonał straszliwej zbrodni, i pod naporem negatywnych emocji uronił kilka łez. Zasłonił twarz rękami. Nogi ugięły się pod nim przytłoczonym ciężarem myśli. Czuł się fatalnie, bezradny, smutny i wykorzystany. Na moment otoczenie straciło dla niego znaczenie, aż po ramieniu rozlał się ciepły uścisk.

– Estonido, zobacz – szepnął Klotus do Benjamina i wskazał ciało dziewczyny, stojące niecały metr dalej.

Mężczyźni obejmowali się i patrzyli, jak Estonida ewoluuje za sprawą mocy srebrnika, który działał na nią bezdotykowo. Oczy zachodziły jej gęstą mroczną mazią. Skóra pokryła się czarnymi płatami, jakby atakował ją rak. Jasne włosy stopniowo barwiły się na czarno, poczynając od środka głowy. Kosmyki luźno wirowały w powietrzu, niesforne wobec grawitacji. Dziewczyna rozłożyła ręce w szponiastym geście. Nabrała do płuc większą dawkę skażonego tlenu i przestała syczeć.

– Aktywował go – wtrącił szeptem Klotus.

Przez przestrzeń z prędkością pocisku przemknęła moneta i wylądowała w dłoni Estonidy. Dziewczyna z dużym refleksem złapała artefakt i zaraz poczuła, jak zła energia wypełnia ją całą. Uraczyła zebranych złowieszczym uśmiechem z pogranicza fascynacji i fanatyzmu. Aura, która ją otaczała, stała się bardziej zbita niż wcześniej. Wewnątrz chmury utworzyła się druga o niemal jednolitej, nieprzenikliwej strukturze.

Po nadgarstku Estonidy pełzła krzaczasta czarna wić, łącząc wcześniej powstałe ciemne plamy. Mroczna energia rozlała się po rękach, kończąc na paznokciach. Następnie fala czerni połączyła punkty na gładkich nogach pod szarą ołówkową sukienką. W sekundę później naczyniami dotarła do serca i mózgu.

Umysł Estonidy pod kontrolą jaźni Benjamina wypełniały pomysły na zamordowanie Klotusa – precyzyjne wizualizacje zbrodni, pełne makabrycznych detali.

Wtedy ciężka złowroga mgła spuchła dziesięciokrotnie. Oddychanie w tej części kanionu nagle stało się trudniejsze.

Benjamin, Klotus oraz turyści przekonali się o tym dotkliwie. Wszyscy upadli na skałę, czując, jak przygniata ich do ziemi egzystencjalny bezsens i fizyczny ciężar wszechobecnej mgły. Każdy odczuwał to samo: bezradność, smutek oraz głęboki strach.

Benjamin podniósł ociężałą od bólu głowę. Zobaczył, że Klotus mężnie znosi przytłaczającą siłę artefaktu. Wtedy intensywność zła w jego ciele podwoiła się.

– Wypiera mnie – jęknął Benjamin.

Na te słowa Klotus natychmiast wyciągnął ukryty przy pasie sztylet Junitury i ciężkim krokiem ruszył na mroczną Estonidę.

Ostrze Junitury zdolne było przenieść do programu komputerowego jaźń każdej osoby, która weszła w kontakt z rękojeścią.

Benjamin przez załzawione oczy dostrzegł sztylet w ręce Klotusa i zrozumiał, co powinien zrobić. Wyciągnął rękę i spróbował wymusić ruch na ciele Estonidy, ale jej zesztywniałe, czarne jak noc dłonie ani drgnęły.

Na próbę ingerencji z zewnątrz Estonida odpowiedziała agresją. Zamknięta w niej jaźń Benjamina nie miała oporów, by dotkliwie kaleczyć własne ciało. Przesadnie opalona dziewczyna przekrzywiła głowę, z oddalenia pogardliwie lustrując dawne ciało. Półuśmiech na jej twarzy przybrał formę pogardy.

Benjamin zaskamlał jak mały piesek, lecz wykrzesał ostatni zryw nadziei. Podniósł głowę i wytężonym wzrokiem spojrzał na Estonidę. Wyciągnął rękę w jej stronę.

Jaźń Estonidy podczas próby siłowego powrotu do własnego ciała zobaczyła mentalną ceglaną ścianę. Uderzała w barierę wielokrotnie, lecz żaden z elementów całości nie ustępował. Raniła dłonie uderzając w osłonę świadomości, aż na jednej z cegieł powstało pęknięcie. Na zewnątrz ręka dziewczyny drgnęła wbrew woli aktualnego właściciela. Estonida zwiększyła natężenie mentalnych ciosów w miejscu uszkodzenia, co skutkowało dalszym ruchem ręki na zewnątrz. W końcu wybiła jedną z cegieł bariery. Dłoń dziewczyny zacisnęła palce na sztylecie Junitury.

Klotus aktywował urządzenie, klikając przycisk u nasady rękojeści. Zarówno on, jak i Estonida padli nieprzytomni na ziemię. Srebrnik wysunął się z dłoni agresorki, a później stoczył ze skarpy. Czarna aura spajająca powietrze ze stanu maksymalnego zgęstnienia momentalnie przeszła w konsystencję dymu. Przestrzeń nadal wypełniał nieprzyjemny posmak zła.

Przez ułamek sekundy zdawało się, że już po wszystkim, ale nie. To był dopiero początek.

– Poko… pokonałem Klotusa – ogłosiła Estonida z lekkim zdziwieniem. Po chwili dużo pewniej dodała: – Zabiłem go!

Z głębin kanionu wrócił srebrnik i zatrzymał się przed jej twarzą.

– Nieee… – rzucił z rozżaleniem Benjamin.

Moc artefaktu ponownie zdominowała otoczenie piekielną aurą. Z wnętrza malutkiej monety wyłonił się czarny strumień, który uderzył w podłoże, co utworzyło mały punkt przejścia między wymiarem fizycznym a duchowym.

Srebrnik wylewał energię, poszerzając otwierający się portal. Przejście między światami w pół sekundy poszerzyło średnicę, aż wypełniło powierzchnię skarpy. Z mrocznej przebijającej odblaskami ametystu i złota czeluści wyłoniły się wykrzywione poranione dłonie demonów. Tysiące potępionych dusz wyszarpywały kawałki mięsa, używając pobratymców jak drabiny. Kilka kreatur przebiło granicę portalu, lecz coś powstrzymało ich przed dalszą ekspansją. Dłonie gęsto wypełniły rozpiętość przejścia. Czekały!

Czarny punkt, będący niegdyś monetą, przesunął się w przestrzeni, wydając przy tym dźwięk metalicznego ciężkiego skrzypienia. Przedmiot generował intensywną woń stęchlizny i fekaliów. Ospały ruch artefaktu wygasił się na czole Benjamina. Dłonie wysunięte z portalu ruszyły w ślad za srebrnikiem.

Benjamin z pozycji lekkiego ukłonu wyprostował się jak struna. Artefakt zakleszczył się początkowo w jego skórze, a później boleśnie wniknął w głąb czaszki. Kiedy przenikał kolejne warstwy ciała, wizualnie nie powodując żadnych szkód, Benjamin krzyczał. Darł się, jakby ktoś, poczynając od paznokci, próbował jednym zamaszystym ruchem zerwać z niego skórę. W momencie, gdy próg wytrzymałości na ból został przekroczony, Benjamin zemdlał. Jego ciało natychmiast zwiotczało, lecz sparaliżowane mocą srebrnika, pozostało w pionie.

Demoniczne dłonie skumulowały się pod wiszącym truchłem. Jedna z rąk złapała za udo, inna za but. Demony miarowo wciągały Benjamina coraz głębiej, aż pod fioletowozłotą szklistą pokrywą zniknęły ostatnie kosmki rozczochranej czupryny.

– Nie, Estonido! Cz… Cze…mu ją?! – wyszeptały usta Estonidy ostatnim tchem.

Na reakcję było jednak zdecydowanie za późno.

Srebrnik żądał opłaty w postaci żywej krwi. I wziął, co zostało mu obiecane. Zabrał ciało Benjamina.

***

Chwila, chwila, chwila. Rozumiesz coś z tego? Chyba nie, bo masz dziwną minę. Cholera. Źle to opowiedziałem. Namieszałem niepotrzebnie, daj mi jeszcze jedną szansę.

Estonida i Benjamin zamienili się ciałami. Co w tym trudnego? Proste, nie? No właśnie nie, nie, nie! To nie jest proste! Już tłumaczę.

Dla uściślenia – do piekła trafiło ciało Benjamina z jaźnią Estonidy w środku, ale to nie jest sednem problemu.

Wyobraź sobie dwa słoiki. W jednym jest różowa kulka, a w drugim niebieska. Zdecyduj, który kolor odzwierciedla Benjamina, a który Estonidę. Masz to w głowie? Etykietki z imionami przypisane? Dobra! Jedziemy dalej.

Wprowadzam do metafory proces zamiany ciał. Czuwasz? I… Jeb! Wyrzucam kulkę w przepaść, koniec metafory.

Dobra żartowałem. Patrz!

Teraz wydarzy się magia. Wyciągam różową kulę ze słoika i dokładam do niebieskiej. Widzisz różową kulkę w dłoni. Zero oszukiwania, po prostu przekładam ją do słoika obok. To samo robię z niebieską. Wyciągam i wkładam do szklanego pojemnika obok. I teraz widzisz zapewne w wyobraźni dwa słoiki z piłeczkami, ale w innym położeniu niż początkowo. Niebieska jest na miejscu różowej i odwrotnie. Niestety coś umknęło twojej przenikliwej uwadze, bo w każdym słoiku znajdują się po dwie kulki: różowa i niebieska.

Na mnie nie patrz, nic nie zmieniałem w metaforze. Możesz przeliczyć kulki. Proszę bardzo. Raz, dwa, trzy i cztery.

Podniosę słoik i ci pokażę. Poczekaj. O proszę! Widzisz!? W tym słoiku są dwie piłki: różowa i niebieska. W drugim to samo. I co ciekawe, to nie jest błąd. Nie garowałem z matmy. Ty też nie masz braków w edukacji.

Czemu tak się stało, pytasz. Hmm. Problem tkwi w procesie zmiany świadomości. To nie jest tak proste, jak mogłoby się wydawać. Ale do rzeczy!

Rozdział 2

– Morderca!

Obca myśl zbudziła Estonidę ze snu. Nie wiedziała, gdzie jest i co się wydarzyło, do momentu, gdy dwie nastolatki zbliżyły się na wyciągnięcie ręki i zaczęły szeptać coś między sobą po japońsku. Zanim przetłumaczyła ich paplaninę, zadała w myślach fundamentalne pytanie:

– Jak udało mi się przetrwać? – Rozwiązanie zagadki tkwiło w zamianie ciał, lecz Estonida z nadmiaru bodźców utknęła w ślepym punkcie pamięci. Myślami podążyła za bratem, choć nadal go nie widziała. Klotus klęczał niecały metr obok, co bez trudu mogła wyczuć. Znając jego wrażliwą naturę, domyślała się, że rozpamiętuje zdarzenie. Zamiast ulegać wątpliwym przypuszczeniom, po prostu zajrzała mu do głowy.

– Nie potrafię, nie mogę. Estonida jest w piekle. Muszę… – Myśli mężczyzny urwały się i Estonida, nie znając przyczyny takiego stanu, usiadła. Rozejrzała się po okolicy tępym wzrokiem. Zanim zlokalizowała Klotusa, on już od dawna na nią patrzył.

Kąciki ust mężczyzny zaciągały się, a brwi uginały pod naporem gniewu. Mocno ściskał w dłoni rękojeść Junitury, czym nie zachęcał innych do nawiązania kontaktu.

W tym samym czasie jedna ze stojących opodal niej dziewczyn odważyła się i zapytała łamaną angielszczyzną:

– Dobrze się czujesz? Nie wiem, czy mnie rozumie.

Estonida zlustrowała turystki wschodniego pochodzenia i mimowolnie uśmiechnęła się, podrywając obolałe ciało do pionu.

– Nie zostało dużo czasu. Proces postępuje. Cholera, jeśli teraz nie ruszymy, nasze szanse spadną – dywagował bezgłośnie Klotus, czego Estonida ochoczo słuchała w myślach.

– Proces? – Kiedy to pytanie wybrzmiało w jej głowie, Klotus zesztywniał.

Estonida dostrzegła, że przerywa obserwację przestrzeni i ponownie skupia na niej chłodny wzrok. Nie rozumiała, czemu darzy ją tak negatywnymi uczuciami, aż w jej wnętrzu obudziła się druga jaźń należąca do Benjamina.

– Ty żyjesz! – rzuciła podekscytowana w myślach.

– Ja? Gdzie ja jestem?! – Usłyszała w głowie głos ukochanego.

– Tutaj, jesteś ze mną. Bezpieczny!

– Ten portal, on zabrał mnie – głos zawahał się – zabrał ciebie.

– Tak, ale jesteśmy tutaj razem – pomyślała.

– Kłamstwa! – W rozmowę z impetem wkradł się trzeci głos należący do Klotusa.

– Mówię prawdę! – palnęła szczerze dziewczyna.

– Kto to powiedział? – dopytywał Benjamin.

– Zginiesz w jej ciele! – zawył Klotus.

– Nie mogę. Nie chcę umierać! Muszę przetrwać, muszę odzyskać…

Wewnątrz Estonidy utworzyły się dwa naczynia. W jednym pozostał fragment oryginalnej jaźni, w drugim jaźń Benjamina oczekiwała na wyrok śmierci. Obydwie bańki miały określoną objętość i wraz z kurczeniem się jednej druga proporcjonalnie puchła. Na tym etapie przemiany naczynie z jaźnią Benjamina miało delikatną przewagę nad tą Estonidy. Oboje mogli myśleć i czuć osobno, ale kiedy dochodziło do próby uzewnętrznienia tego w formie decyzji, działanie podejmowała jaźń dominująca, czyli ta większa.

– Nie pozwolę, aby coś ci się stało – pomyślała Estonida.

– Proszę, zostawcie mnie już – dołożył Benjamin.

Estonida weszła mentalnie do naczynia z jaźnią ukochanego. Zobaczyła tam małego wystraszonego chłopca zwiniętego w embrionalnej pozycji. Mógł mieć najwyżej siedem lat, dlatego tym mocniej chciała go przytulić. Pragnęła jego bliskości, bez względu na to, czy był małym chłopcem, czy dorosłym facetem. Podbiegła do dziecka, lecz zanim poczuła ciepło skóry, ono oznajmiło:

– Pozwolisz mi umrzeć? Wiedziałaś, jak działa przemiana. Wybrałaś to bez mojej zgody. Naprawdę sądzisz, że to coś zmieniło? Klotus nadal chce mnie zabić i nie musi się już nawet starać. Unikasz odpowiedzialności. Unikasz prawdy. Przeżyjesz. TO JA UMRĘ. Z każdą chwilą jesteś silniejsza, a ja słabnę. Zobacz, już jestem dzieckiem. Ile mi jeszcze zostało? Dzień, godzina?

– Uratuję cię! – rzuciła prawie pewna swego.

– Nie wierzysz w to. Okłamujesz samą siebie, jakby to miało zmienić nieuniknione. Umrę w piekle. W strasznych męczarniach. Przecież dobrze pamiętasz ten ból.

Z tymi słowami Estonida przypomniała sobie moment porwania ciała Benjamina. Bolesne uczucie nawet nie fizycznego cierpienia, ale świadomości nieskończonej pustki i bezsensu. Opadła na kolana przepełniona żalem i pustką niemocy. Pamiętała zdarzenie z dwóch perspektyw: osoby, która została, i tej, którą porwano. Kolizja obrazów wywołała nieodwracalny konflikt umysłu, a w konsekwencji zablokowanie naturalnego nurtu myśli Estonidy.

Jaźń Benjamina poczuła, że nagle odzyskuje siły; mierna dziecięca postać odzyskiwała stracone lata i ponownie zaczęła przyjmować formę dorosłego mężczyzny. Chłopak złapał za stery ciała. Gniew wylewał się stopniowo, rosnąc w siłę na resztkach mocy srebrnika przytwierdzonych do jego jaźni.

Niesiona ogromnymi emocjami Estonida wstała. Na jej twarzy malowała się niespotykana konfiguracja skurczów mięśniowych dyktowanych falą nienawiści. Organizm drobnej dziewczyny nie był przygotowany na tak silną dawkę gniewu. Jej mięśnie nie umiały go właściwie zaprezentować, w efekcie czego wyraz twarzy był dziwnie pokraczny. Wyglądała, jakby zjadła gorzki cukierek i ten niefortunnie utknął jej w gardle.

Zbliżyła się do Klotusa. Bez namysłu wykorzystała jego ignorancję. Ukradła ostrze z półrozwartej dłoni brata i przytknęła Junitury do jego szyi.

– To wszystko TWOJA pieprzona wina – rzuciła.

– Zabij mnie… – zaproponował bezradnie – i tak nie zmienisz przeszłości. Estonida znała konsekwencje. Ty zresztą też je poznasz. Rób, co musisz!

Ale czemu? – pomyślała jaźń Benjamina i zupełnie nieświadomie wkroczyła do bańki myśli Estonidy.

Dziewczyna siedziała na wygodnym fotelu pośrodku pustego ciemnego pomieszczenia. Cień padający blisko za nią sugerował, że oświetla ją coś z góry, ale Benjamin nie dostrzegł żadnego źródła światła.

– O jakich konsekwencjach mówi twój brat? – zapytała nieskażona działaniem srebrnika jaźń Benjamina.

– Zginiesz! – rzuciła chłodno, nawet na niego nie patrząc.

Benjamin ponownie poczuł autentyczny strach. Wcześniej miał już okazję przywyknąć do tego uczucia, ale nadal nie potrafił. Klotus do tej pory czyhał na jego życie, co skończyło się jeszcze większym chaosem. Ucieczka przed fatum śmierci doprowadziła Benjamina do sytuacji kolejnego absurdu prognozującego zgon.

– Czemu tak mówisz? Jest ratunek – rzucił niepewnie.

– Ratunek? Naprawdę jesteś wart ratowania? Jak śmiesz prosić o ratunek po tym, co zrobiłeś? – W emocjach dziewczyna wstała i zbliżyła się do Benjamina. Obserwował każdy jej subtelny krok, delikatność jej ruchów nie pasowała do ostrych słów, które do niego kierowała.

– Nie jesteś Estonidą! Czym jesteś?

– Czy to ważne, kto mówi prawdę?Nawet z największą siłą woli, nie dotrzesz do piekła w pięć godzin. Nic nie zrobisz. Z każdą sekundą tracisz siły. Polegasz w pełni na mnie. Nie mam zamiaru nawet ruszyć palcem, aby ci pomóc. Poczekam. Niebawem odzyskam pełnię władzy nad ciałem, zaś TY umrzesz. Tak to się skończy. Przykro mi.

– Pięć godzin? Kkk… łamiesz – wyjąkał.

– Czyżby? – usłyszała jaźń Benjamina i z impetem wróciła do akcji rozgrywającej się w rzeczywistości. Pół sekundy zajęło Estonidzie zrozumienie kontekstu toczącej się rozmowy.

– Skazujesz ją na śmierć! – zawyła jasnowłosa prowadzona myślą Benjamina.

– Mówisz tak, bo właśnie do ciebie dotarło, że masz przesrane. Ani mi się śni kiwnąć palcem, już prędzej zdechnę – wycharczał Klotus.

Wraz z tymi słowami dziewczyna spojrzała w dal kanionu i właśnie stamtąd usłyszała głos:

– Ten śmieć bezcześci jej ciało. Czemu właśnie ON? Czemu JEGO pokochała? Jak mogła być tak głupia?

Jaźń Benjamina oprócz myśli Klotusa przyjęła jeszcze dodatkowe informacje w postaci bagażu emocjonalnego. Po pierwsze świadomość chłopaka poczuła silną pogardę do samego siebie i do wszystkich w pobliżu. Następnie zrobiło się Benjaminowi żal siostry, mimo że siostry nigdy nie miał. Na koniec doświadczył silnego zjazdu psychicznego i znowu skurczył się do rozmiarów małego chłopca.

Pod wpływem hipnotyzującego, zewnętrznego uczucia Estonida uroniła delikatną łzę. Coś w niej drgnęło. Zamiast przypisywać sobie negatywne cechy, podeszła do brata. Objęła go w pasie, przekazując ciepło i wsparcie za pomocą unixum, co wyraźnie pomagało

Nagle Klotus odskoczył od Estonidy jakby umyślnie poparzyła mu skórę wrzątkiem i krzyknął:

– Zostaw mnie! Jak śmiesz! – Zapowietrzył się i odwrócił w stronę przepaści. – To musi się skończyć – pomyślał.

Estonida odebrała i zrozumiała dylemat Klotusa. Rozważał dwie opcje: wyprawę lub morderstwo. Z jakiegoś powodu znowu trzymał sztylet Junitury, mimo że to Estonida przed chwilą ściskała go w dłoni. Podziw nad refleksem brata nie przysłonił jej naglącego problemu, dlatego poszukała w pamięci rozwiązania. Przed tym, gdy Klotus dokonał wyboru, Estonida przypomniała sobie legendę. Była to opowieść o całej planecie, a w szczególności o zaawansowanym i inteligentnym społeczeństwie. Wiedza przeleciała dziewczynie przez umysł niczym wspomnienie – dawne, lecz bogate w realne detale. Olśniło ją i powiedziała:

– Przewidziałam to.

– Dawno temu. Nie potrafiłaś zmienić nieuniknionego. Próbowałaś! Zawsze próbujesz, mimo zerowych szans.

– Teraz to nieistotne! – ogłosiła energicznie, wybudzając tym jaźń Benjamina z marazmu smutku.

– Ona jest w cholernym piekle, nie dociera do ciebie? – odciął się Klotus. – Nie ma żadnego ratunku. Jeśli uważasz, że pójdę tam za jakąś legendą, to srogo cię popierdoliło. – Zawahał się, adresując słowa do Benjamina. – Nie chcesz jej uratować, walczysz o własny tyłek i wszechmoc. Tacy właśnie jesteście. Ludzie! Płochliwi, chciwi, żałośni. Brzydzę się wami – dodał z nieukrywaną odrazą.

Estonida oburzyła się na te słowa. Otworzyła usta, jeszcze zanim brat skończył mówić, i gdy tylko postawił kropkę na końcu zdania, rzuciła:

– Co ty o nas wiesz, od początku uważałeś się za lepszego. Proszę, nadal to robisz. W jakim świetle cię to stawia. Nie różnisz się od nas niczym. Kryjesz swoją hipokryzję naszymi błędami, to dopiero żałosne.

– Nie mam ochoty z tobą rozma… a w sumie to gadaj zdrów, niedługo śmierć i tak cię dogoni. Świadomość zatrze się, aż nie zostanie z ciebie nic. Puste miejsce po marniejącym bezczelnym i obślizgłym środku. Z przyjemnością będę patrzył, jak powoli zdychasz, jak Estonida niszczy cię kawałeczek po kawałeczku od środka.

– Masz coś z głową, idioto, ona również na tym ucierpi. Nie wiedziałem, że jesteś takim bezmyślnym śmieciem. Estonida tego nie przetrwa. To, co pozostanie,w niczym nie będzie jej przypominać. Po co ja to mówię, wiesz o tym doskonale. – Zmarszczyła czoło, jakby szukała innych opcji, wykluczających interwencję Klotusa. Nigdy nie przygotowywała twarzy do nadużywania takiej liczby mięśni. Od nadmiaru zagniewania aż rozbolały ją policzki.

– Jakoś to zniosę – oznajmił przez zaciśnięte zęby Klotus, ale było widać, że słowa siostry trafiają w czułe punkty.

Wykorzystując niepewność mężczyzny, Estonida pod kontrolą Benjamina dołożyła jeszcze kilka słów:

– Jesteś okrutnym egoistą – zaczęła wyliczać. – Kiedy twoje życie wisiało na włosku, chciałeś mnie zabić. Teraz Estonida jest zagrożona, a ty uciekasz? Nie chcesz jej pomóc – zapowietrzyła się, dodając nieco głośniej: – TY tchórzu.

Po powierzchni płaskowyżu przeniosła się fala powietrza tworząca mały kłębek pomarańczowego kurzu. Turyści ciągle przyglądali się zdarzeniu z daleka, ale przesuwająca się w stro-nę zmroku godzina sprawiła, że ich zainteresowanie zubożało. Grupa gapiów zmniejszyła się do połowy początkowego składu, reszta siedziała już w autokarze z włączonym silnikiem. Klotus na moment ożywił zainteresowanie aktywnych słuchaczy słowami:

– Chcę, ale nie potrafię! – krzyknął. – Nigdy nie potrafiłem – dodał cichutko pod nosem. – A teraz ona cierpi przeze mnie! – dokończył ledwo słyszalnym głosem, po czym położył ręce na głowie i mocno zacisnął na włosach. – Bałem się, ona to wiedziała. Uciekałem, przed nią, a teraz jej już nie ma. Zostało tylko to coś. – Przy końcu narzekań wskazał Estonidę palcem.

Stan Klotusa wywołał empatię siostry i jednoczesne zażenowanie Benjamina. W połączeniu ta papka przypominała coś na wzór samochodu sportowego scalonego z garbusem. Wehikuł jeździł, ale nie dało się tym wygrywać poważnych wyścigów. Estonida jeszcze pomalowała karoserię cudaka lakierem pełnym troski. Przesunęła w ten sposób szalę władzy we własnym kierunku, jednak nie na długo. Czując, co się dzieje, Benjamin złapał za kierownicę jeżdżącego dziwadła i pokierował pojazd w przepaść. W ostatniej chwili Estonida wyprowadziła maszynę z poślizgu:

– Będzie dobrze – powiedziała zdecydowanie zbyt łagodnie. – Wystarczy, że ją odnajdziemy. – Niesiona ogromną empatią ponownie chciała przytulić Klotusa, jednak zrezygnowała. Jaźń Benjamina wyraziła absolutny sprzeciw na kontynuowanie takiego rodzaju profanacji.

– Przestań się nią bawić! Przestań! – krzyknął Klotus, wstając gwałtownie. – Pomogę, ale tylko dlatego, że każda sekunda ciebie w środku – wskazał palcem brzuch dziewczyny – doprowadza mnie do szału. Aż mnie skręca na myśl, że miałbyś tam zostać choćby sekundę dłużej. Nie wierzę, że to robię – rzucił motywacyjnie. Wyciągnął dłoń, jakby chciał się przywitać, i czekał.

Jaźń Benjamina od razu speszyła się na opcję zaakceptowania rozejmu. Połączenie wcześniejszych wydarzeń i trwającego konfliktu skłoniło jaźń chłopaka do odwrotu. Łagodne działanie Estonidy i jej niewymuszone bezgłośne prośby sprawiły, że wewnętrznie doszli do porozumienia. Utrzymanie wspólnego frontu spowodowało, że Estonida wysunęła rękę na zgodę.

Klotus i Estonida, choć pełni oporu i nieco od siebie oddaleni, powoli zbliżali dłonie. Od kontaktu dzielił ich niecały metr. Z każdym centymetrem zmniejszającej się odległości napięcie rosło. Klotus co chwilę cofał rękę, na co Estonida reagowała niepewnością. Mimo cyklicznego ruchu wstecz w ogólnym rozrachunku przybliżali się do punktu styku.

Cel zatracił się, kiedy Klotus przerwał finalizację rozejmu, rozważając bezgłośnie wiele wariantów niepewnej przyszłości. Tak bardzo zamyślił się nad daleko idącymi konsekwencjami, że unieruchomił mięśnie rąk.

Przedłużająca się chwila wahania zdenerwowała Estonidę. Delikatnie cofnęła dłoń. Miała silną ochotę odejść, lecz zanim wprowadziła decyzję w czyn, wydarzyło się coś przełomowego. Naczynie z jaźnią Benjamina zrównało się wielkością z drugim naczyniem. Lśniące sfery płynnie przeszły przez punkt środka. Pchnięte siłą postępującego procesu zamieniły się miejscami. Jaźń Estonidy zdominowała ciało. Choć wizualnie kompletnie nic się nie zmieniło, niewielka przewaga, jaką otrzymała dziewczyna, zmieniła wszystko.

Rodzeństwo zetknęło dłonie i już nie miało znaczenia, kto komu pierwszy podał rękę na zgodę. Pojednali się i jedyne, co się teraz liczyło, to wygrać z upływającym czasem i wydostać ciało Benjamina z piekła.

Rozdział 3

Powietrze robiło się coraz zimniejsze, a wraz z odjazdem ostatniego autokaru turystycznego cisza przybrała niemal namacalną formę. Tonący w ostatnich promieniach zachodzącego słońca kanion Kolorado stawał się mroczny i tajemniczy.

Nie minęło dziesięć minut, gdy czerń zrównała horyzont z ziemią, pozostawiając tylko nikłe cienie konturów. Jedynym zmysłem przydatnym w tych warunkach był słuch i Estonida wytężyła go na tyle, że zarejestrowała delikatny świst wydobywający się z ust Klotusa. Kontynuowana bezczynność powoli zaczęła ją irytować, jednak nie potrafiła nic z tym faktem zrobić. Nie miała też jakiegokolwiek pomysłu, w jaki sposób dotrzeć do piekła.

– Droga siostro – rzucił nagle Klotus z wyższością, przesadnie intonując – jaki masz plan?

– Czemu to robimy? Tracimy czas – odparła.

– Czas? Dopiero teraz ci to przeszkadza? – podniósł głos.

– Wyjaśnij mi, dokąd to zmierza.

– Jedno pozostało niezmienne: wszystko trzeba ci tłumaczyć. – Nabrał większą dawkę tlenu do płuc i z wściekłością ogłosił: – Nigdy nie będziesz Estonidą. Postawię sprawę jasno. Zabiję cię, jeśli coś pójdzie nie tak. Możesz być tego pewna. Nie wpuszczę cię do naszego domu. Nie pozwolę, aby marna kopia mojej doskonałej siostry zbezcześciła znakomite imię rodu, dynastii dzierżącej najpotężniejsze unixum w Wargulus.

– Czy to groźba, bracie?

– To ostrzeżenie, falsyfikacie. Jeśli na którymś etapie podróży zwątpię w twoje intencje, własnoręcznie pozbawię cię życia. Bez wahania. Wojskowa egzekucja – ogłosił z pogrzebową powagą.

– Klotusie, przerażasz mnie. Proszę, nie mów tak okropnych rzeczy. Szczerze pragnę odwrócić ten proces. Nie tylko ze względu na cząstkę, która w twoich oczach uczyni mnie autentyczną. Pragnę głównie ze względu na Benjamina. Nie chcę go stracić. Nie mogę go tam zostawić.

– Naprawdę? – zakpił. – A jednak nie kiwnęłaś palcem, kiedy słońce zachodziło. Nie grymasiłaś, jak zwykle, kiedy coś nie idzie po twojej myśli. Przez dziesięć minut oglądaliśmy bezsensowny cykl dobowy tej marnej planety i w ogóle nie przeszkadzał ci upływ czasu. Wyjaśnij mi, bo teraz ja nie rozumiem.

Ciemność uniemożliwiała dostrzeżenie Klotusa, tym wiec silniej odczuła jego pogardę. Ciągle odbierała sygnały odrzucenia i odrazy. Robił to specjalnie, nie miała co do tego wątpliwości, ale nadal były to bolesne doznania.

– To, nie tak – odparła rozchwianym głosem.

– Nie tak? A jak? – naciskał.

Noc skutecznie ukryła zakłopotanie i niepewność malujące się na twarzy Estonidy. Nie trwało to jednak długo, bo Klotus wezwał urządzenie do teleportacji, które rozproszyło mrok skarpy. Tuż nad przepaścią pojawił się rozświetlony jajokształtny pojazd z lśniącego kompozytu. Z wnętrza, które posiadało miejsce na dwie osoby, wyzierał na najbliższe otoczenie ostry blask. Estonida zobaczyła tylko ciemną plamę o konturze Klotusa. Wiedziała, że on widzi ją wyraźnie, bo światło padało bezpośrednio na nią. Teraz mógł ją czytać jak otwartą książkę. Zarumieniła się, a chwilę później ukryła twarz za prawą dłonią, lecz to nie uwolniło jej od konfrontacji.

– Polecisz ze mną na Kadram i zrobisz wszystko, żeby doprowadzić tę sprawę do końca. Jeśli przeżyjesz i z jakiegoś powodu, którego teraz nie potrafię przewidzieć, przegramy, własnoręcznie cię zabiję! Pamiętaj o tym.

Nagle w głowie Estonidy rozpoczęła się dyskusja.

– Jesteś jego siostrą. Jak może mówić coś takiego? – zapytał Benjamin.

– Jestem oszustką. Część mnie cierpi w piekle. On ma rację, nie jestem Estonidą. Chcę nią być, ale nigdy nie zdołam. Klotus boi się tak samo, jak ja i ty. Nikt z nas nie zna zakończenia. Musimy się zjednoczyć, podział nie pomoże nam dotrzeć do celu – wyjaśniła.

Estonida spojrzała na brata i przez chwilę mogłaby przysiąc, że prycha na jej poprzednią myśl.

– On nas słyszy? – dopytywał Benjamin.

– Teraz tak – odparła, po czym zablokowała jakiś przepływ unixum. – A teraz nie.

– Klotus nadal jest niebezpieczny. Skontaktujmy się z Otaronem, on znajdzie rozwiązanie – zaproponował Benjamin.

– Obecność Otarona nie pomoże w niczym. Na Kadram na nic się zda jego wiedza, umiejętności czy pozyskana technologia. To mądry człowiek, ale nie chcę bardziej zranić Klotusa. Już i tak zbyt wiele nosi na swoich barkach.

– Pozwól mi wysłać do niego wiadomość. Chcę, żeby wiedział, dokąd lecimy – naciskał Benjamin.

– Kadram to straszne miejsce. Potrzebujemy unikatowego unixum i wsparcia. Niezwykłych umiejętności, które pozwolą nam przetrwać. Otaron nie dysponuje żadnym unixum, obawiam się, że w tej sytuacji będzie tylko przeszkadzał.– Gdy tylko Estonida sformułowała swoją myśl, Benjamin spróbował siłą przejąć kontrolę nad ciałem dziewczyny, by wysłać wiadomość. Determinacja odbiła się jednak od ściany, jaką tworzyła granica między dwoma bańkami ich jaźni. Mimo jedynie niewielkiej przewagi, jaką miała Estonida, Benjamin nie mógł nic zrobić bez jej zgody.

– Pozwól mi, chcę wysłać do niego wiadomość. On znajdzie najlepsze rozwiązanie – rzucił błagalnie.

– Pozwolić? Oni się pozabijają. – Dopiero teraz Estonida zrozumiała prostą zależność. Żeby pomyśleć w samotności, musiała przenieść się do innego miejsca. Na poziomie ciała po prostu by się oddaliła, aby nikt jej nie usłyszał. W głowie była zmuszona stworzyć osobną przestrzeń. Nową bańkę, w której mogła dać upust kłębiącym się emocjom: – Czemu on nie może po prostu mnie posłuchać? Jeśli się zgodzę, dojdzie do konfrontacji. Znienawidzi mnie, jeśli odmówię. Pozwolę mu. Klotus i tak nie może na mnie patrzeć. On wcale nie musi o tym wiedzieć. W końcu się dowie. I wtedy będzie gorzej, niż jest. Czy może być gorzej? Dla niego jestem tylko patogenem. Klotus zawsze był uparty. Wcześniej też mnie nie posłuchał, czemu miałby teraz. Jeśli odmówię, stracę zaufanie Benjamina. Już i tak jest pod moją kontrolą. Muszę się zgodzić. – To pomyślawszy, zmieniła kanał komunikacyjny na wspólny i powiedziała: – Dobrze, tylko nie prowokuj konfrontacji między nimi. To się źle skończy. Klotus nienawidzi Otarona, będzie chciał walczyć. Nie zniosę śmierci brata.

– A moją zniesiesz? – bąknął Benjamin.

– Nie róbmy tego. Nie chcę, aby komukolwiek stała się krzywda – sprostowała dziewczyna. – Chętnie wysłucham Otarona, ale niech omija Kadram. Jego obecność tylko skomplikuje sytuację.

– Obiecuję – ponaglił.

– Wyślij wiadomość do Otarona – pomyślała Estonida, a system natychmiast dopytał:

– Treść wiadomości?

Benjamin, wykorzystując otwarty przez Estonidę kanał przesyłu, skonstruował treść wiadomości i przesłał ją jedną szybka myślą:

– Otaron, potrzebuję cię. Moja lokalizacja jest aktywna. Coś jeszcze? A tak. Szukaj po numerze Estonidy.

Wraz z wysłaniem strumienia danych w przestrzeń kosmiczną, z wnętrza rozświetlonej kapsuły rozległ się głos Klotusa:

– Rusz się, kobieto! – krzyknął i zaraz pomyślał: – To coś nie jest kobietą.

Ignorując arogancję brata, Estonida wkroczyła do kapsuły Keronta i usiadła na wyznaczonym dla niej miejscu. Drzwi komory zasłoniła biała wygięta płyta. Jajo przyjęło formę jednolitego obiektu, a następnie zniknęło z powierzchni Ziemi. Kapsuła natychmiast przeniosła się do Uki – wymiaru bez czasu, granic i materii, nieskończonego, białego, niezbadanego dotąd pustkowia.

– Czego szukamy na Kadram? – wybrzmiało w głowie Estonidy z intencji Benjamina.

– Portalu do piekła. – Nagle wśród naturalnego przepływu informacji, jaki niosły myśli Estonidy, pojawił się dodatkowy strumień danych:

– Kadram, planeta pionierów w dziedzinie fizyki, medycyny, teleportacji, świadomości. Brak rozwinięcia.

– Zdążyłem zapomnieć, jak płynnie to działa. Globalna baza danych, która dostarcza odpowiedzi, których potrzebujesz – podsumował Benjamin. – Ta kapsuła to też ich dzieło?

– Kapsuła Keronta, technologia nieznanego pochodzenia – wtrącił ponownie komputerowy głos Estonidy.

– Tak, to ich dzieło – wyjaśniła jasnowłosa. – Nigdzie tego nie znajdziesz. Pozostałe informacje pochodzą z niezwykle rzadkich źródeł pisanych.

– A legenda?

– Legenda jest od tysiącleci przekazywana ustnie. Mnie w dzieciństwie opowiedziała ją mama. Mówiła, że to ważne, abym dokładnie ją zapamiętała bez wsparcia technologicznego. Wtedy tego nie rozumiałam. Teraz już rozumiem, czemu tak naciskała. – Estonida poczuła, że dalszą część tych dywagacji musi przenieść na drugi kanał, i tam dokończyła. – Czy jestem dobrą córką? Starałam się, musiała to widzieć.

Benjamin przyciągnął Estonidę z powrotem słowami:

– A to nie można zapisać legendy?

– Wielu próbowało. Tego po prostu nie da się zrobić. Zapiski znikają podczas procesu tworzenia.

– Niemożliwe, chcę to zobaczyć.

– Ciekawy pomysł. Nigdy nie próbowałam, ale każdy mówi, że się nie da, i założyłam, że właśnie tak jest.

Estonida nagle poruszyła się niespokojnie w fotelu, co Klotus zarejestrował przypadkiem. Stuknęła dwa razy w powietrze przed sobą i na białej tacy powstałej samoistnie pojawiła się kartka papieru oraz wieczne pióro. Zanim zaczęła kreślić znaki na grubym pergaminie, usłyszała:

– Tutaj też jest AMAL? – Zapytał Benjamin i tak się podekscytował tą informacją, że niespodziewanie zareagowało również ciało. Estonida wskazała przestrzeń przed sobą, co w kontekście wypowiedzi miało sens. Poza nim skierowała palec wskazujący na Klotusa.

– Czego chcesz? – warknął chrapliwym głosem.

– Przepraszam, nie chciałam – rzuciła machinalnie.

Brat zignorował jej odpowiedź, dlatego zrobiła podobnie, wracając do toczącej się wewnątrz niej rozmowy.

– Jaki on drętwy – pomyślał Benjamin.

– Martwi się. Biedny Klotus. – Wraz z myślą dziewczyna zapytała na głos: – Chcesz zwerbować Ocytrię, prawda?

– Proszę! Nawet nie próbuj wciskać kitu. Moja relacja z nią to nie interes Estonidy, a o tobie nawet nie wspomnę.

– Co za burak – oburzyła się w myślach i dodała z mniejszą powściągliwością niż zwykle: – Czy na chwilę możesz zapomnieć, że część mnie jest w piekle, i zacząć zachowywać się jak dorosły, którym chyba jesteś? Rozumiem, przejmujesz się całą sytuacją, ale to się robi męczące. Naprawdę chcesz tworzyć taką atmosferę do końca? Przecież widzę, że ci zależy.

– Nie jesteś Estonidą i nigdy nie będziesz – rzucił na odczepnego.

– Zaczynasz się powtarzać. – Wykręciła głowę w akcie frustracji, po czym wróciła wzrokiem na niego i dodała: – Szkoda, bo myślałam, że porozmawiamy o tym, co jest dla ciebie ważne. Ocytria to jeden z tych tematów. Chcę pomóc, ale jeśli buntujesz się przed szczerymi intencjami, nie zrobię nic na siłę.

– Zajmij się sobą i swoim umierającym kochasiem. Za godzinę już z nim tak żywo nie porozmawiasz jak teraz. Do mnie zdążymy wrócić – ogłosił sucho.

Klotus wyłożył to w taki sposób, że Estonida oprzytomniała. Benjamin brzmiał w jej głowie jakby był w pełni sił witalnych. Prawda była daleka od tego stwierdzenia.

Zaniepokojona zajrzała do bańki z jaźnią ukochanego. Pośrodku oświetlonej wyspy znalazła sześcioletniego śpiącego chłopca. Kiedy tylko przekroczyła granicę mroku i postawiła stopę w strefie światła, mały Benjamin otworzył oczy. Nie zmieniał pozycji, tylko patrzył niemo w punkt daleko w górze.

– Czemu proces postępuje tak szybko? – zaczęła rwącym się głosem.

– Zmuszasz mnie do pozostania w cieniu. Nie dopuszczasz do kontroli – przyznał chłopiec i ta informacja tak bardzo zmroziła Estonidę, że natychmiast wyszła na zewnątrz bańki.

– Benjamin, ty będziesz pisał, a ja podyktuję tekst – ogłosiła w myślach stanowczo.

– Wiesz, jak piszę. Tragicznie. Czemu mam pisać?

– Chciałeś zobaczyć, jak to działa, to będziesz pisał. Koniec kropka – nakreśliła dosadnie.

– Ale czemu? – buntował się szczeniacko.

– To dla twojego dobra, abyś zachował jasność myślenia. Nie każ mi tego tłumaczyć.

– Estonido, co ty mówisz? Czuję się dokładnie tak samo cały czas.

– Zaufaj mi i zrób, o co proszę. – Czując, że chłopak się waha, dodała: – Chciałeś napisać do Otarona, napisałeś. Proszę cię o jedną małą rzecz. Możesz to dla mnie zrobić? – ponagliła.

– Dobrze już. – Przewrócił oczami Estonidy, przejmując kontrolę nad ciałem. – To co mam pisać?

– Dawno, dawno temu – zaczęła, lecz ręka na zewnątrz ani drgnęła. – Piszesz? – palnęła nieco głośniej.

– Dawno, dawno… – powtórzył półgłosem w myślach.

– Dawno, dawno temu istniała planeta Kadram o bogactwie, urodzajności i technologii wyprzedzająca wszystkie rody Wargulus razem wzięte.

Estonida pociągnęła piórem po materiale i nakreśliła pierwsze słowo długiego zdania. Po tym, jak zachwyciła się automatyczną korektą pisma, przez przypadek powiedziała kilka słów legendy na głos:

– Wyprzedzająca – przeliterowała.

– Co wyprzedzająca? – odbąknął Klotus. Brak reakcji siostry i dziwne zachowanie odczytał jednoznacznie. – Ooo wypuściła cię. Jednak nie jest tak głupia, jak przypuszczałem.

– Jaki ty masz problem? Ona współpracuje i co dziwne, ciągle cię usprawiedliwia. – Mówiąc to, Estonida przesadnie gestykulowała. – Tu nie ma czego usprawiedliwiać, jesteś śmieciem. Żałosnym, skoro nie chcesz przyjąć pomocy siostry.

– Siostry?! Jakie ty masz pojęcie, pomiocie – sprowokował Klotus.

Estonida poderwała się z miejsca, na jej twarzy grało ciekawe połączenie gniewu i niepewności. Widząc reakcję jasnowłosej, Klotus zaśmiał się szyderczo.

– Co chcesz zrobić? Nawet nie wiesz, jak używać jej unixum.

– Już raz cię pokonałem, głupi śmieciu – pomyślała dziewczyna. Estonida w ostatniej chwili przejęła kontrolę nad ciałem, czym odroczyła ciągle żywy konflikt między Benjaminem a Klotusem.

– Czemu to zrobiłaś? – jęknął Benjamin w jej głowie.

– Przepraszam, ja, ja nie mogę – pomyślała, po czym uciekła do swojej bezpiecznej przystani. – Ciągle rzucają się sobie do gardeł jak psy. Aaa! – krzyknęła wewnątrz głowy. – Jak mam powstrzymać proces, skoro się nienawidzą? Jeśli tylko wypuszczę Benjamina, wejdą do Junitury i się pozabijają. Nie pozwolę na to. Ale jeśli to się wydarzy? Wydarzy się i stracę ich obu. Nie powinnam tak myśleć. Trzymanie Benjamina w zamknięciu nie pomaga. Przyspiesza proces. Gdy go wypuszczę… Muszę… Co powinnam zrobić? Pozbawię się głosu. Bolesne? Głupie? Tak, to jest głupie. A może jednak? Stracę głos i to spowolni proces. To musi być dziwne uczucie. Wyłączę wspomaganie medyczne w tym obszarze. Albo usunę chirurgicznie – rzuciła z dużym entuzjazmem. – Operacja krtani. Usunięcie krtani – ogłosiła wprost, co w jej głowie uruchomiło komendę. Pakiet medyczny natychmiast wygenerował zgodę w formie gigantycznej ciągnącej się na setki metrów listy warunków. Estonida potwierdziła regulamin, klikając wyświetlone w formie hologramu pole przed sobą. Po zatwierdzeniu opcji poczuła, jak nanoboty w jej ciele bezboleśnie usuwają narząd mowy. Kiedy operacja zakończyła się sukcesem, przełączyła kanały myśli.

– Możemy kontynuować? – oznajmiła.

– Wypuść mnie! – wrzasnął Benjamin gotowy zaatakować Klotusa przy pomocy rąk Estonidy.

– Czy możemy kontynuować? – powtórzyła nieco głośniej w głowie.

– Ale oddasz mi kontrolę?

– Tak, tylko przepisz legendę, proszę – westchnęła mentalnie.

– Czemu tak ci na niej zależy?

– Benjamin, chciałeś zrozumieć, czemu legenda jest przekazywana słownie. Ja też chcę zobaczyć, jak to działa. Czy możesz mi obiecać, że do końca notowania nic nie zrobisz?

– A wypuścisz mnie?

– Tak – oznajmiła, po czym wprowadziła słowo w czyn. – Widzisz. Oddałam ci kontrolę – rzuciła zmęczonym głosem.

Estonida na stojąco poruszyła dziwnie ręką, wykonała nią koło w powietrzu. Kiedy uświadomiła sobie, jak działają mięśnie, spojrzała wrogo na Klotusa, ale zamiast zaatakować – po prostu usiadła. Złapała za pióro i bez słowa jednym ciągiem przepisała treść legendy na kartkę.

Dawno, dawno temu istniała planeta Kadram o bogactwie, urodzajności i technologii wyprzedzająca wszystkie rody Wargulus razem wzięte.

Życie kwitło na Kadram w skrupulatnie kontrolowanym ładzie z przyrodą. Każdy akt społeczny służył wspólnemu dobru całości. Tylko w ten sposób rozstrzygano, co jest dobre, a co złe – wspólnie. Cały naród, jako jeden organizm, egzystował na płaszczyźnie postrzegania, tworząc wielowątkowy intelekt.

Społeczeństwo podejmowało decyzje w czasie rzeczywistym. Nawet najmniejszy obywatel miał wpływ na rozwój narodu. Cywilizacja rozkwitała, przez stulecia zgłębiając tajemnice lokalnego ekosystemu..

Czasy urodzajności skończyły się wraz z rozpoczęciem nowego cyklu, zwiastuna ery kolapsu galaktyki.

Tysiące lat wcześniej w narodzie pojawiła się obawa o wspólną przyszłość. Wdrożono w życie plan podboju kosmosu. Przetrwanie populacji brano ponad wszelkie inne istoty żywe. Rozpoczęto intensywną pracę nad rozwojem technologii przeskoków wymiarowych.

Wszechświat pierwszego poziomu przynależał tylko do jednej cywilizacji, dlatego Kadramczycy szybko podbili kosmos i zmierzyli jego granice.

Cywilizacja opanowała do perfekcji różne dziedziny życia, w tym szeroko pojętą medycynę. Nieśmiertelność stała się pierwszym kamieniem milowym w podboju rzeczywistości. Nacja poniosła milionowe straty, nim zgłębiła tajemnicę ułomności ciała. Ofiara pchnęła Kadramczyków do radykalnych rozwiązań. Modyfikowali DNA i komórki ciała, aż osiągnęli złotą proporcję i poszukiwany brak starzenia.

Kadramczycy odrodzeni w Wargulus kontynuowali wizję narodu, dodatkowo bogatsi o trzy nowe współrzędne, dotąd im nieznane. Piekło, Niebo i Wargulus.

Inteligentna cywilizacja w mgnieniu oka znalazła sposób na zdjęcie panującego ograniczenia i fizyczną podróż między barierą pierwszego i drugiego poziomu.

Wtedy odkryto Ukę.

Zaczęli przeskakiwać wbrew panującym regułom do Wargulus, poszerzając horyzonty wiedzy o doświadczenia innych nieznanych im dotąd cywilizacji. Po wielu tysiącleciach badań i monopolizacji technologii w Wargulus Kadram podjęło prace nad urządzeniem do podróży w czasie.

Opanowali tę niestabilną i dotąd niezgłębioną przez nikogo wielkość fizyczną, czym przyspieszyli samorozwój. Cofali się do przeszłości, aby analizować każdy aspekt życia z osobna. Kiedy osiągnęli szczyt możliwości i zgłębili cały świat materialny, zapragnęli dotknąć niemożliwego.

Stworzyli technologię teleportacji do wymiaru duchowego. Wiedza, którą tam zdobyli, pchnęła ich na ścieżkę przesytu. Posiedli informacje wykraczające poza możliwości i granice ludzkiego poznania. I wtedy ślad po nich zaginął.

Estonida przestała notować w momencie, kiedy uświadomiła sobie, że na pustej stronie zapisane jest tylko słowo: zaginął. Była przekonana, że przepisała całą treść legendy na kartkę, ale rzeczywistość brutalnie ją zweryfikowała.

– Faktycznie dziwne – pomyślał Benjamin, patrząc na pojedyncze słowo oczami Estonidy.

– Fascynujące – potwierdziła dziewczyna w myślach.

– Poczekaj: a czym jest Wargulus?

– Zagadnienie powiązane. Multiwersum, jako zbiór wielu wszechświatów, podzielone jest na dwa poziomy. Pierwszy poziom to wędrówka poznania. Na tym etapie każda cywilizacja posiada odrębny wszechświat. Przejście między pierwszym a drugim poziomem następuje automatycznie po śmierci dla każdej istoty ludzkiej. Wyjątkiem od tej reguły jest Ziemia. Cywilizacja tej planety objęta jest krótszym cyklem przez wzgląd na wbudowany mechanizm wolnej woli. – Komputer zrobił przerwę w konstrukcji myśli, przeliczył dane i już po chwili wrócił do słowotwórstwa: – Drugi poziom, zamiennie nazywany Wargulus, jest osobnym tworem i występuje w formie materialnej. Każda osoba (wyjątek reguła) reinkarnuje do alternatywnej wersji w Wargulus, gdzie rozpoczyna drugie, oświecone życie. Osoba poznaje realnie pojęcia dobra i zła, co wykształca mechanizm wolnej woli. Wargulus jednoczy w sobie cywilizacje ze wszystkich wszechświatów pierwszego poziomu. Śmierć jednostki w Wargulus równoznaczna jest z zakończeniem cyklu.

– Estonida, przecież wy z Klotusem jesteście z drugiego poziomu – stwierdził Benjamin tuż po tym, gdy komputer zaprzestał wyjaśnień.

– Nie wspominałam ci o tym? – zdziwiła się dziewczyna.

– Możliwe. Po prostu uświadomiłem sobie, co to oznacza. Ty umarłaś. Jakie to uczucie? – dopytywał w myślach.

– Nie pamiętam wydarzeń z tamtego życia, tylko moment kształtowania wolnej woli. Wtedy po raz pierwszy zobaczyłam piekło. – Kiedy Estonida to pomyślała, dotarło do niej, że najświeższe doświadczenie nijak ma się do prawdziwego piekielnego bólu. Zaraz wyszła z pokoju mentalnych rozmów i spróbowała coś powiedzieć do Klotusa. Zamiast wydać z siebie dźwięk, zaświszczała i puściła ślinę ustami. – Co jest, do cholery!?– Szybką komendą medyczną odbudowała usuniętą krtań, następnie oblizała usta i rzuciła naprędce: – Musimy natychmiast ruszać na Kadram!

– O co ci znowu chodzi?

– Benjamin cierpi. Przypomniałam sobie. Ty też to pamiętasz, jestem pewna. Moment kształtowania wolnej woli. Pamiętasz, jakie to było straszne, trudne, ale jednocześnie prawdziwe? – Estonida wymacała coś w powietrzu, lecz była zbyt głęboko zanurzona we własnej wyobraźni, aby zauważyć, że jej ręka jest pusta.

– Pamiętam – odparł Klotus.

– Proszę, powiedz, że nam się uda. Nie potrafię znieść myśli o porażce. Powiedz, że zdążymy. A co… jeśli nie zdążymy? Umrze rozrywany…

– Estonido, uda się, musi się udać. Od kiedy to jesteś taką pesymistką? – rzucił dziwnie pogodny.

– Naprawdę tak myślisz? – dopytywała.

– Kobieto, nie prowokuj mnie. Skoro mówię, że się uda, to się uda! – warknął poirytowany, dodając w myślach: – Jeśli będę musiał, oddam za nią życie.

Dziewczyna, słysząc deklarację brata, poczuła jednocześnie dumę i ulgę. Ciężar, który dotąd dźwigała, stracił połowę wagi. Klotus zawsze dotrzymywał słowa.

– Kadram nas zweryfikuje – rzucił Klotus.

– Kadram – potwierdziła.

Rozdział 4

Wygodna pozycja, pielęgnowana cisza i przedłużający się czas oczekiwania wywołały ogólną senność. Pierwszy padł Klotus, zaraz po nim w ten sam stan popadła Estonida. Benjamin nie zdążył, bo wraz z odcięciem dominującej świadomości wpadł w powstający samoistnie sen.

Bez zapowiedzi przeniósł się do kawiarni w centrum Budapesztu. Za oknem wychodzącym na Dunaj zobaczył rozświetlone ledowe czapki turystów płynących neonowym statkiem. W tle miasto budziło się do nocnego życia.

– O czym myślisz? – rzuciła Estonida z przeciwległego krańca małego stolika przyklejonego do szyby. – Poczekaj, niech zgadnę – wtrąciła szybciej od niego. – Myślisz o tym, czy zgodziłbyś się wskoczyć do Dunaju, gdyby ktoś zaproponował ci sztabkę złota.

– Za kogo ty mnie masz? Oczywiście, że musieliby zapłacić mi przynajmniej cztery, abym w ogóle chciał wstać i ruszyć tyłek.

– Racja – odparła z uśmiechem i zapatrzyła się za okno. Utkwiła wzrok w jakimś odległym punkcie i przez moment wyglądała, jakby się zmartwiła. – Może byś to nawet przeżył – zażartowała.

– Proszę, proszę, sarkazm. Kto by się tego spodziewał po wysoko urodzonej.

– Mój miły, ponosisz całą winę za ten rodzaj profanacji. Wysoka jest cena wspólnego życia.

Pomieszczenie pęczniało od rozmów, śmiechu oraz wymieszanych zapachów kawy i papierosów.

– Profanacji. Proszę, z ciebie jest całkiem niezłe ziółko. Nie zwalaj całej winy na mnie. Już miałaś okazję pokazać, jaką to jesteś empatyczną królewną. Nigdy nie zapomnę, jak potraktowałaś tego służącego. Poniżej krytyki.

– Przecież nie wywaliłam mu tej tacki specjalnie. Wpadliśmy na siebie przypadkiem. Poza tym to on powinien mieć oczy dookoła głowy, a nie ja.

– No tak, królewna ma czas zajmować się tylko swoim światem. Marna służba się nie liczy.

– To nie tak – rzuciła smutno.

Benjamin sformułował całkiem zgrabną i ciętą ripostę na jej słowa, ale nic nie powiedział. Przekroczenie tej granicy mogło się dla niego skończyć źle. Już widział, że delikatnie przegiął, bo przestała się odzywać, zapatrzona w migoczące światła za oknem.