Kamienica - Alžběta Bublanová - ebook + książka

Kamienica ebook

Bublanova Alzbeta

0,0
29,90 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

O autorce: Alžběta Bublanová w 2012 r. zdobyła nagrodę Máchova růže od Akademii Czeskiej Literatury za zbiór opowiadań „Čtyři stěny”. Opublikowała powieści „V Tichu”, „Barák” (Kamienica), „Ti, kterým se narodíš” oraz opowiadania „Odraz ode dna”. Urodzona w Brnie, ukończyła Akademię Literacką im. Josefa Škvoreckiego w Pradze.

O książce:

Psychologiczna proza, która zagląda w duszę i niesie obserwacje dotyczące życiowych wyborów. Daje nadzieję, że nie jest za późno, by żyć.

Bohaterka „Kamienicy" obserwuje ludzi i snuje w głowie ich wydumane historie. Analizuje siebie, własne ciało i podejmowane decyzje. Poświęca dużo uwagi córce, która wyszła z nałogu alkoholowego i także uczy się żyć na nowo.

„Kamienica" opowiada o nieubłaganym przemijaniu, zapomnianych pasjach i porzuconych pragnieniach oraz próbach powrotu do swojego serca. Jest idealną lekturą, bo dodaje wiary we własne siły i przekonuje, że nigdy nie jest za późno na życie pełną piersią. To książka, którą warto częstować się codziennie po kawałku.

Alžběta Bublanová posiada oryginalny styl snucia historii. Rozmyślnie zadaje pytania o sens życia, zwinnie obrazuje relacje matki i córki, przekonująco interpretuje myśli. W twórczości stawia na prozę życia, opisując ją szczegółowym językiem i tworząc świadomie ukształtowany obraz postaci. Jej wizja daje nadzieję, że można pójść nową drogą, na którą dotychczas nie miało się odwagi.

Fragment recenzji:

„Autorka bardzo szczegółowo zajmuje się psychologią postaci matki i córki, ich bardzo skomplikowaną relacją naznaczoną alkoholizmem córki. Żadna z postaci nie stanowi odzwierciedlenia doświadczeń autorki. Alžběta Bublanová nie jest w wieku zbliżonym do książkowej matki, która jest na emeryturze, ani nie ma doświadczenia książkowej bezdzietnej córki, poruszającej się na krawędzi egzystencji. Mimo to autorka pokazała obie postacie bardzo dobrze i wiarygodnie. Dzięki bogatemu językowi „Kamienica” staje się literaturą, która się nie narzuca, ale jest bardzo interesującą, świadczącą o talencie jej autorki, która, jak podkreśliłem na wstępie, ma jeszcze wiele przed sobą.” – Jiří Lojín, Vaše Literatura

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI
PDF

Liczba stron: 275

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Tytuł oryginału: Barák

Przekład: Justyna Pokorska

Wydawca:Sylwia Chrabałowska

Redakcja:Monika Ślusarska

Korekta:Monika Markowska

Projekt okładki i stron tytułowych: Sabina Bicz

Projekt typograficzny i łamanie: Rafał Pierzchała

Druk i oprawa: JKB Print

© Alžběta Bublanová, 2019

Originally published by Štengl Petr

© for the Polish edition by Moc Media, Warszawa 2021

ISBN: 978-83-961461-0-6 (EPUB)

ISBN: 978-83-961461-1-3 (PDF)

ISBN: 978-83-961461-2-0 (MOBI)

www.mocmedia.eu

Wydawnictwo Moc Media

Warszawa 2021

Dedykuję mojemu bratu Františkowi, którego chciałabym poznać w większym stopniu, niż zdążyłam.

Dziękuję kawiarni Casa Nostra za zapewnienie mi miejsca, w którym mogłam pisać.

1.

To wciąż są tylko domysły. Co będzie ze wspólnymi przestrzeniami, takimi jak na przykład dziedziniec. Albo czy naprawić elewację, czy jednak kupić monitoring. Ta, co mieszka nade mną, skarżyła się, że ją okradli i chce mieć w kamienicy kamery. A ta nowa rodzinka proponuje plac zabaw. Na dziedzińcu, na który patrzę z okna od ponad czterdziestu lat i na którym zawsze był spokój. Stary dąb, a poza nim tylko trawa. Żadnych dziecięcych wrzasków. I wszyscy chcą więcej pieniędzy na fundusz remontowy, a zupełnie nie rozumieją istoty sprawy. Że ich marnotrawstwo donikąd nie prowadzi. I nigdy do niczego nie doprowadzi. Że rzeczy są w stanie wytrzymać długo, jeśli ludzie traktują je tak, jak powinni.

Czasami po prostu ludzie chcą za dużo i za szybko. Jak ta młoda, co mieszka na parterze. Czerpie z życia pełnymi garściami. I nie chodzi tylko o tych facetów, których tak często zmienia, ale też o nocne przyjazdy taksówką i częste wyjazdy na urlop. Zawsze z walizką oklejoną kolorowymi nalepkami z różnych miejsc i innym facetem. Roześmiana i podekscytowana. Szczęście. To właśnie za każdym razem przychodzi mi na myśl: ona dostała taką ilość szczęścia, że dla innych już nie nic zostało. Na przykład dla mojej córki. Była u mnie dzisiaj na obiedzie. Dostała ode mnie bransoletkę i czajnik, ponieważ jej się zepsuł. Trzydzieści dziewięć lat. I za rok okrągłe urodziny. Gdyby tak miała dziesięć lat mniej, żeby jeszcze móc naprawić to, co się nie udało. Nie udało jej się na przykład to, że ogromną część swojej młodości, młodości, która z tej dziewczyny z parteru aż kipi, przepiła. I nie chodziło wcale o żywiołowe przyjęcia, ale naprawdę o picie — gdzieś w ciszy knajp otwartych dwadzieścia cztery godziny albo w jej kawalerce. Ma już tyle lat, że czas najwyższy przyznać, że dzieci już raczej nie będzie mieć. Jak na razie to nawet nie ma z kim. Ten ostatni nauczył ją pić. Miała dwadzieścia osiem lat. I przestała rok temu. Dziesięć lat z alkoholem. Dziesięć lat wódki, rumu i tanich win.

Naciskam przycisk windy i czekam. Kiedy w końcu przyjeżdża, dołącza do mnie ten chłopak z trzeciego piętra. Mówi mi „Dzień dobry” i wkłada do ust gumę do żucia. Od niego też czuć winem. Kładę torby z zakupami na podłodze windy i zauważam, że chłopak ma lśniące nowością sportowe buty. Może mieć około osiemnastu lat i o jego rodzinie wiem wszystko. O tym, jak jego ojciec siedział, a jego matka nie miała co jeść. A on teraz pije wino i wydaje pieniądze na buty. Pamiętam, jak był mały. Jak tu, w kamienicy, przez jakiś czas nie działała winda i jego matka ciągnęła wózek przez trzy piętra na dół. Była chuda jak patyk, bo jej mąż siedział w więzieniu. Upiekłam wtedy ciasto i im zaniosłam. Miał zaledwie trzy lata i bardzo się ucieszył. Patrzę na niego i zastanawiam się, czy w jakikolwiek sposób na niego wpłynęłam. Czy może to, co przyszło później, miało na niego większy wpływ. Telewizja, telefony komórkowe, komputery. Czy pamięta kobietę, która upiekła mu ciasto, ponieważ jego ojciec był w więzieniu, a matka nie miała co jeść. Wiem, że urządza w mieszkaniu imprezy, gdy rodziców nie ma w domu. Wszystko słyszę. Słuch mam dobry. I nic poza dźwiękami w kamienicy mnie nie rozprasza. Mieszka dokładnie naprzeciw tej kobiety, którą okradli. Zastanawiam się, czy to przypadkiem nie był jeden z nich. Jeden z tych chłopaków, którzy przychodzą tam, gdy jego rodziców nie ma w domu. Ale nie chcę się zachowywać jak pruderyjna stara baba. Zatrzymujemy się na drugim piętrze, biorę torby i jednocześnie słyszę „Do widzenia” i pękanie balonu z gumy do żucia. Młody Pokorný. Honza. Mówiłam mu: „Honzíku, jak będziesz chciał, upiekę jeszcze jedno ciasto”.

To wtedy moja córka się wyprowadziła. Ale nie wtedy zaczęła pić. Zaczęła pracować i szukać tego jedynego. Szukać mężczyzny, który ją zniszczy. I znalazła go.

Otwieram drzwi i chowam zakupy na miejsce. A potem siadam w fotelu i słucham. Słucham dźwięków domu. Mam widok bezpośrednio na dziedziniec i patrzę na ten dąb. Przed oczami staje mi obraz mojego męża obok dębu. Zrobił sobie przy nim zdjęcie, ale potem fotografię podarł pies. Mój mąż nie żyje od ponad piętnastu lat. Zabrał go rak. Urodził się w tym domu. A później mnie tu przyprowadził. Słyszę windę. Jedzie z czwartego piętra na dół. To ta młoda rodzinka. Śmiech dzieci. Mają dwuletnią córeczkę i pięcioletniego synka. Naprzeciwko nich mieszka mężczyzna po czterdziestce. Mieszka sam. Naprawdę go nie lubię. Nie przejmuje się niczym i nikim. I nigdy nie mówi „Dzień dobry”. Raz jechałam z nim windą i kiedy schyliłam się po torby, a potem się wyprostowałam, spojrzałam mu prosto w oczy. I widziałam to. Widziałam przemoc. Mrok. Ciemność. I desperację. Według mnie on też zrujnował sobie życie. Chociaż nie wiem dokładnie czym.

Włożyłam pomidory, ser i mleko do lodówki. Rogaliki do chlebaka, a ziemniaki do spiżarni. Nie potrzebuję dużo. Nigdy nie lubiłam żadnych nowości. Gdy dwa lata temu miałam złamaną nogę, pani Pokorná przyniosła mi zakupy. Były tam dwie styropianowe tacki z plastikiem na wierzchu, na jednej było napisane „Knedliki z sosem pomidorowym”, a na drugiej „Kluski z kapustą i boczkiem”, do tego dwa brązowe rogaliki z jakimiś ziarnami i musujące witaminy. Była zima i pani Pokorná martwiła się, żebym się dodatkowo nie przeziębiła. Ale lepiej by było, gdyby przyniosła mi kiszoną kapustę i kilka zwykłych ziemniaków. Siadam na krześle obok okna i wspominam tego jej Honzíka. Jeszcze ciągle słyszę odgłos pękającego balona z gumy do żucia i przypomina mi to dźwięk sprzed iluś lat, gdy siedział u mnie w kuchni i przegryzł cukierek, który mu dałam. Spojrzał na mnie przestraszony, bo zabolały go od tego zęby, a jednocześnie bał się, że będę się na niego złościć, że cukierków się nie gryzie. Widzę te jego ciemnozielone oczy, które od tamtej pory trochę rozjaśniały i straciły tę dziecięcą głębię. Jest wczesny wieczór i z ulicy słyszę stukot obcasów, taki figlarny stukot, naturalny i nieskrępowany. I wiem, że to jest właśnie ona. Ta młoda, co mieszka na parterze. Pochylam się w stronę okna, ale jej nie widzę; wstaję, otwieram okno i się wychylam. Podchodzi do drzwi wejściowych, a przy uchu trzyma komórkę. Potem krzyczy: „Dokładnie, też jej to mówię, ale ona nie rozumie”.

Wyjmuje klucz i wchodzi. Wracam na swoje krzesło i zastanawiam się, kto nie rozumie tego, co ona mówi. Mogła rozmawiać z jakąś przyjaciółką o trzeciej koleżance, ale skąd by tam było tyle emocji. Wtedy przychodzi mi do głowy jej tato. Oczywiście rozmawiała ze swoim ojcem i on próbował ją do czegoś przekonać, ale potem dodał, że przecież mama przesadza, że tak się o nią martwi, że jest już dorosła i nie robi nic złego, a ona odpowiedziała na to, że też jej to mówi. Uświadamiam sobie, że jeszcze nigdy nie widziałam jej rodziców. Właściwie tak, tylko raz. Zaparkowali tak ostro, że usłyszałam to nawet w kuchni, gdzie kroiłam cebulę na gulasz. On był elegancki, ale jej matka była dość drobna i niepozorna. Niosła pudełko, według mnie z tortem, a on trzymał kwiaty i pełną torbę. Przyszło mi do głowy, że ta młoda ma urodziny albo właśnie obroniła pracę magisterską, choć nie sądzę, żeby studiowała. Raz słyszałam, jak mówiła do telefonu, że może olać tę pracę, że i tak nie ma do niej ani talentu, ani cierpliwości. Nie wiem, co robi, ale moim zdaniem to jest jakaś praca marzeń, gdzie nie musi za dużo chodzić i zarabia duże pieniądze. Ponieważ ma szczęście i nie musi pracować w fabryce jak moja córka. Moja córka pracowała w fabryce, ale tylko przez jakiś czas, teraz pracuje w sklepie z odzieżą i musi się uśmiechać do klientek, i mówić im, że jeśli dodatkowo kupią na przykład pasek, to dostaną zniżkę. A przecież też miała marzenia. I ja o nich wiem. Chciała być dokładnie taką projektantką, która biega po domu jak szalona z wizją nowej kolekcji. Zawsze umiała się ciekawie ubrać. Nawet gdy była bardzo młoda, potrafiła komponować ubrania w taki sposób, że zawsze wyglądała dobrze. A ja nigdy jej tego nie powiedziałam. Upierałam się, że wygląda jak obszarpaniec i że powinna ubierać się bardziej tradycyjnie. I nosić spódnice ze sztywnego materiału, takie, które trzeba porządnie prasować, a nie te swoje zwiewne spódniczki, które kojarzyły mi się ze swobodą obyczajów. Właśnie w jakiejś takiej spódnicy poznała tego swojego. Przynajmniej tak to sobie wyobrażam. Jak wysiada z tramwaju, roześmiana i niemogąca się doczekać tego swojego przyszłego życia i jak na skraj jej spódnicy na schodku tramwaju niechcący nadeptuje on. On, który później zaprosi ją na wino. A potem jeszcze na tysiąc kolejnych. Właśnie wtedy, gdy zdecydowała się, że spróbuje. Że zaprojektuje jakąś kolekcję, że odświeży wiedzę ze średniej szkoły, w której nauczyła się szyć. Po szkole średniej, już nie wiem dlaczego, zmusiliśmy ją z mężem, aby znalazła sobie porządną pracę, a później się zobaczy. Siedziała przy biurku i snuła plany, jak wreszcie spotka kogoś, kto ją poprowadzi, kto jej powie, dokąd ma iść. Na początku przesiadywali w knajpach, ale później większość czasu spędzali w jej kawalerce i wymyślali, jak robić interesy. On był muzykiem. Muzykiem, który nigdy nigdzie nie grał. Ona projektantką mody, która nigdy niczego nie zaprojektowała. Pasowali do siebie. Potrzebowali dodać sobie odwagi, aby ten świat lepiej ich zrozumiał. Potem już nie marzyli. Potem już tylko pili. Pamiętam ten czas, gdy porzuciła swoje marzenia. To był moment, w którym porzuciła swoje stroje i zaczęły wystarczać jej rozciągnięte dżinsy i sprany T-shirt.

Na kolację jem rogalika z masłem. Piję czarną herbatę, bo to i tak nie ma znaczenia. Takie rzeczy zupełnie nie wpływają na mój sen. Odkąd moja córka zaczęła pić, a przynajmniej odkąd uświadomiłam sobie, że coś jest nie w porządku, mój sen zależy od tego, co się dzieje. Jeśli jest spokój, to mogę wypić litry herbaty i śpię jak niemowlę. Pod warunkiem że nie wracają wspomnienia. Nie wiem, dlaczego aż tak wielką wagę przywiązuję do szczęścia mojej córki. Oczywiście to logiczne, przecież to moje dziecko, ale dlaczego mam wrażenie, że całe życie się zmieniło? Że to nie jest życie, jakie chciałam mieć. Aby móc w spokoju umrzeć. Jak mój mąż. Umarł, zanim to wszystko się zaczęło, umarł z wizją, że nasza córka jest młodą, piękną kobietą, która pewnego dnia wyjdzie za mąż. Nie brał pod uwagę jej marzeń. Cieszył się, że ma stałą pracę. Był ze starej szkoły. Tak samo jak ja. Chciał mieć swój spokój, kochał porządek i pokorę. Był surowy. Dla mnie i dla niej. Gryzę rogalika i zastanawiam się, czy ja też miałam marzenia. Przecież byłam zadowolona z mojej pracy w okienku na poczcie. Mniej więcej tydzień temu stałam w kolejce, ponieważ musiałam odebrać list polecony. Te dwie dziewczyny przede mną były wściekłe, że to wszystko trwa tak długo, a później jedna z nich zauważyła, że kobieta, co prawda, jest powolna, no ale kto chciałby wykonywać taką pracę. Kto chciałby wykonywać taką pracę? Założę się, że jak były małe, to właśnie taką pracę chciały mieć. Albo pracować w kiosku i czuć zapach gazet. Potem im to minęło, ponieważ chcą pracować nad sobą i coś udowodnić światu. Ale mi to nie minęło. Lubiłam sortować listy, przystawiać pieczątki. Wszystkie te rzeczy, które kochałam jako mała dziewczynka. Może to były też wzorce z filmów. Młode pracowite kobiety z długimi czerwonymi paznokciami i miłym uśmiechem. Pamiętam jedno takie ujęcie, gdy taka kobieta kończy pracę, opuszcza roletę i widać tylko jej sylwetkę. Skromną sukienkę, która jej pasuje. I wychodzi, a jej narzeczony już na nią czeka. Całuje ją i w tej chwili cały świat jest u jej stóp. Dziś kobietom nie wystarczy pocałunek i przyzwoita praca. Moja córka podchodziła do tego zupełnie inaczej. Raczej nie chciała zupełnie nic. Ale już sobie z tym poradziła. Ale czy to jest sukces? Straciła czas, którego nie da się odzyskać. Nie ma dziecka. A przecież wiem, że by chciała. Chciałaby mieć narzeczonego. I całować się z nim przed pocztą.

2.

Śnił mi się sen, jeden z tych snów, które są zupełnie bezużyteczne. Nie jest to żaden dramat ani nic pięknego. Ani nic obrzydliwego. Jest to tylko epizod, jak widok kogoś, kto odsuwa krzesło, aby na nim usiąść. I wtedy sen się kończy. Mrużę oczy w ciemności. Coś słyszę. Coś wyrwało mnie ze snu. Może na tym krześle miał usiąść ktoś, kogo znam? Słyszę dudnienie dochodzące z przedpokoju. Słyszę kroki zmierzające do salonu. To niemożliwe — przychodzi mi do głowy. Nie jest przecież możliwe, żeby ktoś tu był. Złodziej! Chowam się pod kołdrą, ale trzęsę się ze strachu tak bardzo, że mam wrażenie, że ten strach musi ze mnie promieniować, wrzeszczeć. A potem wystarczy tylko zdjąć koc i czymś mnie uderzyć. Muszę się bronić. Wyskakuję z łóżka, wyciągam przewód od lampy z gniazdka i z lampą jak maczugą wchodzę zdecydowanie do salonu, szybko zapalam światło i patrzę mu prosto w oczy. To facet z czwartego piętra. Ten z dziwnymi oczami. Patrzymy na siebie i właściwie mogłoby to wyglądać jak jakaś romantyczna scena. Ale potem on zakrywa twarz, odwraca się i ucieka. Chcę wrzasnąć, że go rozpoznałam, że go zdradzę, ale zmieniam zdanie. Idę zamknąć za nim drzwi, ale zauważam zepsuty zamek. Przymykam więc tylko drzwi i czuję się, jakbym była naga, jakbym była w miejscu publicznym, do którego każdy może przyjść i wziąć, co chce. Przesuwam szafkę na buty do drzwi i czekam do rana. Wtedy zadzwonię do ślusarza. Chciałabym się trochę przespać, ale nawet jeśli zamknę drzwi na dwie zasuwki, zostawię w zamku klucz i zastawię wejście szafką na buty, to i tak będę się bać, że ktoś może przyjść. A gdy na chwilę zaczynam przysypiać, w półśnie natychmiast widzę jego oczy. Nic nie mówią. Po prostu patrzą na mnie i nie wiem, czy jest w nich zło, czy rozpacz.

Siadam na krześle i patrzę, co się dzieje na zewnątrz. Słyszę trzask frontowych drzwi, więc wystawiam głowę przez okno. Jest piękna wiosna. Widzę tę młodą rodzinkę, jak idą na spacer. Dzieci ciągle na coś krzyczą, a ich matka pisze esemesy. Trzyma w dłoni telefon komórkowy i prawie nie zauważa, że zderza się z tym facetem. Mówi mu „Przepraszam” i zupełnie nic nie wie o tym, że on nocami okrada swoich sąsiadów. Facet wchodzi do środka, a ja się boję. Instynktownie spoglądam w stronę korytarza, chociaż zdaję sobie sprawę, że on nie wraca na miejsce zdarzenia, tylko po prostu idzie do domu. Do siebie do domu. Słychać windę. Powinnam o tym powiedzieć. Powinnam o tym komuś powiedzieć. Na przykład tej kobiecie, którą okradł. To na pewno był on. Pamiętam, że ktoś jej powiedział, że kamery nic nie pomogą. Że rozmazany obraz czyjejś twarzy i tak nic jej nie da. Nie jestem teraz pewna, czy to nawet nie on tak powiedział. Ale dlaczego okrada swoich sąsiadów? Idę popatrzeć z kuchni na podwórko. Na ten nasz dąb. Nazywaliśmy go z moim mężem „naszym dębem”, odkąd zaczęliśmy tu mieszkać. Ponieważ patrzyliśmy na niego, jedliśmy śniadanie, a jednocześnie przy tym marzyliśmy. Miałam brzuch jak bęben, a on mówił, że chciałby dziewczynkę, że właściwie jest mu obojętne, ale gdyby mógł wybrać, to woli dziewczynkę, a później oświadczył, że za nic na świecie nie chce chłopca. Że kobiety są w stanie osiągnąć więcej. Mimo że mój mąż z pewnością osiągnął więcej niż ja. A już na pewno w pracy. Był redaktorem działu zagranicznego w gazecie i poważnie traktował swoją pracę. Gdy coś czytał, to czytał to uważnie. Żadne słowo nie było nieistotne. Traktował to śmiertelnie poważnie. Mawiał, że to nie jest obojętne, że ważne jest, aby się poprawnie wypowiadać, nawet jeśli czasem są to kłamliwe słowa, to przynajmniej w swej istocie są prawdziwe.

„Nie możesz, po prostu nie możesz powiedzieć, że coś wisi w powietrzu, ponieważ tak naprawdę nie wisi”. Chciał ode mnie prawdziwych stwierdzeń. Patrzę na ten dąb i słyszę trzask drzwi prowadzących na podwórko. Ktoś idzie wynieść śmieci. Zwykle, gdy trzaskają drzwi, ktoś idzie wynieść śmieci. Albo ta młoda rodzinka idzie się tam bawić. Żeby pokazać, że podwórko należy też do dzieci. I byłoby lepiej, gdyby była tam zjeżdżalnia. I wtedy go dostrzegam. Tego faceta. Trzyma w dłoni plastikową torbę, otwiera pokrywę kosza na śmieci i wrzuca ją tam. To oczywiste, że nawet ten facet, który okrada mieszkania, musi mieć w domu porządek. Przecież to tylko człowiek. Człowiek, który wynosi śmieci. Który należy do naszej społeczności, który tu mieszka i codziennie jeździ windą, a co drugi dzień wynosi śmieci. Może ma gdzieś dziewczynę. To, co widziałam w jego oczach, to mogła przecież być tylko rozpacz, a nie zło. Może mogłabym spróbować zasnąć. Aby udowodnić, że po dzisiejszej nocy nadal mogę spać. I usypiam. Bez snów. Budzę się około drugiej po południu i znowu słyszę dźwięk windy. Jedzie krótko. To będzie ta, co mieszka naprzeciwko. Najstarsza kobieta w kamienicy. W ogóle najstarsza osoba w kamienicy. W tym roku skończyła dziewięćdziesiąt dwa lata. Dziewięćdziesiąt dwa lata. Prawie cały wiek na świecie. Nie chodzi już o doświadczenia, które zdobyła, ale o życie w różnych czasach, reżimach, których młodzi ludzie już nawet nie są w stanie sobie wyobrazić, ale nie chcę moralizować. Chcę opowiedzieć o tej kobiecie. O tym, ile ma lat i że najwyraźniej tylko czeka na śmierć. Ale ona nie czeka na śmierć. Ona wita każdy dzień z otwartymi ramionami. Już kilka razy się zastanawiałam, kim ona jest. Musiała być wredna. Przynajmniej dla facetów. Wychodzi z domu wyszykowana, jakby miała trzydzieści lat. Zawsze zadbana. I czuć od niej perfumy. Powiedziała mi kiedyś, że urodziła się kobietą i pozostanie kobietą aż do śmierci. Miała w sumie dwóch mężów i obaj są już pochowani, ale żaden z nich nie zmarł w trakcie trwania małżeństwa. Za każdym razem to ona decydowała się na rozwód. Mawiała, że nie rozumie, dlaczego kobiety są w związkach z mężczyznami, na których cały czas narzekają. Pierwszy raz rozwiodła się w wieku czterdziestu lat, drugi w wieku pięćdziesięciu pięciu lat. Wyobrażam ją sobie, jak miała osiemnaście lat, była wojna, ale jej to nie obchodziło, bo ona chciała tylko chodzić po ulicach i rozkoszować się uczuciem, że podoba się mężczyznom. Spotkałam ją przedwczoraj i powiedziała mi, że wraca od kosmetyczki, że chciała wypróbować jakiś nowy zabieg, podała nawet nazwę, ale zapomniałam. Nigdy w życiu nie byłam u kosmetyczki. Chodzę do fryzjerki. To jest dla mnie ważne. Nie z próżności, ale dlatego, że moja mama zawsze powtarzała, że o włosy trzeba dbać, że najgorsze, co kobieta może mieć, to zaniedbane włosy. Kiedy tak się nad tym zastanowić, to nigdy nie buntowałam się przeciwko rodzicom. Dlaczego nie odpowiedziałam, że akurat ja będę miała zaniedbane włosy?

Kiedy po południu idę na spacer, tęsknię za tą naszą kamienicą. Przechodzę obok różnych innych i zastanawiam się, jakie są. Kto w nich mieszka? Kto w nich mieszkał? Zatrzymuję się przy jednej z nich, kiedy widzę, jak wychodzi z niej mężczyzna w średnim wieku. Mężczyzna w średnim wieku. Dokąd idzie i dlaczego nie jest teraz w pracy? Mieszka sam? Wiedziałabym to wszystko, gdybym tam mieszkała. Gdybym siedziała na krześle cichuteńko jak mysz pod miotłą i słuchała. Jestem na spacerze dlatego, że jest wiosna. Dlatego, że grzechem jest siedzieć w domu, kiedy jest taka piękna pogoda. Przechodzę obok parku, gdzie siedzi starsza kobieta i delikatnie kołysze wózek. Babcia. Babcie i ich wnuki. Pamiętam, jak byłam młodą mamą. Jak siedziałam na ławce i obserwowałam babcie, zastanawiając się, jak bardzo się cieszą, że przynajmniej przez chwilę mogą je mieć. Mogą mieć te wnuki. Ja byłam nerwową matką, która cały czas była ze swoim dzieckiem. Ale cieszyłam się na myśl, że kiedyś będę stara i też będę szczęśliwa. Wtedy wydawało mi się, że starsi ludzie są bardziej szczęśliwi. Ponieważ są spokojniejsi. Nie to, że byłam szalona, ale w porównaniu z moim mężem cały czas zachowywałam się jak niesforna bryza. Nie huragan, ale właśnie bryza.

W pobliskiej kawiarni zamawiam ciasto. Nie mam na nie specjalnie ochoty, ale widziałam, przez szybę, że w środku siedzi para. Kobieta i mężczyzna. Oboje są mniej więcej w moim wieku i mają przed sobą torciki i kawę. Kawę wypiję w domu. Ponieważ to mój rytuał — wypić w domu kawę. Siedzieć w kuchni i pić kawę. Gdybym wypiła ją teraz, to co bym później robiła w domu? Kawę piję tylko dwa razy dziennie. Rano i po południu. Piję dużo herbaty, ale kawy tylko tyle. Wydaje mi się to rzadkością. Gdy jem ciastko, przypominam sobie, jak z koleżanką, z którą pracowałam na poczcie, mówiłyśmy, że jak już będziemy stare, to będziemy chodzić do kawiarni, zamawiać likier i rywalizować ze sobą w tym, która z nas pamięta więcej z przeszłości. Gdy skończyła pięćdziesiąt lat, przeprowadziła się do innego miasta. Rozwiodła się i przeprowadziła się gdzieś, gdzie zaczęła nowe życie. Otworzyła restaurację i znalazła nowego mężczyznę. Oprócz niej nie mam zbyt wielu koleżanek. Albo raczej mi na nich nie zależy. Cały czas tylko słuchać, co nowego, co bez zmian i co kogo martwi, a na koniec i tak na to wszystko machnąć ręką, bo przecież tak to w życiu bywa.

Jest niedziela i to jest wyjątkowy dzień. Dziewięćdziesięciodwuletnia babcia wybrała się do kościoła. Wystrojona i radosna. Nie z powodu Boga, ale dlatego, że naprawdę dobrze wygląda. Młoda rodzinka jest razem. Wszyscy są na podwórku, a potem mama idzie gotować obiad. Ja też gotuję niedzielny obiad. Piekę kurczaka, bo moja córka go uwielbia.

„Ja zwykle rzucam coś na patelnię i mieszam, ale jeśli mam coś piec w piekarniku, to mnie to nie bawi” — powiedziała mniej więcej miesiąc temu.

Czułam, że mówi szczerze. Już nie piła i chciała znów żyć. Chciała gotować i chciała jeść kurczaka. Zapachowi kurczaka zaczyna towarzyszyć hałas dochodzący z dołu. Kłótnia. Czuję kłótnię. Wyglądam przez okno; po chwili otwierają się drzwi frontowe i wychodzi mężczyzna. Nigdy wcześniej go nie widziałam. Odwraca się i coś mówi. Rozumiem tylko słowa: „Jeśli... nie zostawię... naprawdę... chcesz”. Na pewno mówi to do tej młodej. „Jeśli tak chcesz, ale przecież mówiłem, że cię nigdy nie zostawię, naprawdę cię kochałem, no ale jak chcesz”, zgaduję, ale równie dobrze mogło to być: „Jeśli nie oddasz mi pieniędzy, to ja tego tak nie zostawię, naprawdę, nie kłamię, możesz o tym myśleć, co chcesz”. To mógł mówić do tego z tymi oczyma, do złodzieja. Mógł też mówić do tej starszej pani. „A co jeśli ja chcę ci pomóc, nie zostawię cię tu zupełnie samej, naprawdę się zmieniłem, ale zdecyduj jak chcesz”. To mógł być jej syn, może zięć albo może wnuk. Ale nie, ona jest przecież w drodze do kościoła. Przez jakiś czas też stale tam chodziłam. Ze względu na córkę. Poprosiłam Boga, żeby jej pomógł, bo tak naprawdę moja córka ma dobre serce. Rozmawiałam o tym z księdzem i powiedział mi, że Bóg zsyła cierpienie na ludzi, ponieważ ich kocha, że ich doświadcza, że cierpienie czyni ludzi silniejszymi. Były chwile, kiedy ja też tak sądziłam, ale teraz już tak nie myślę. Ponieważ nie żyjemy wiecznie, a jeśli niektórych rzeczy nie zrobimy w odpowiednim momencie, to je przegapimy. Cały czas myślę o tym, że moja córka jest sama i nie ma dzieci. Nie boję się starości ani tego, że moja córka zacznie się starzeć, ale boję się, że zacznie się starzeć, zanim nacieszy się młodością. Nie chcę, aby była jedną z tych kobiet, które co prawda poradziły sobie z czymś naprawdę ciężkim, jak na przykład uzależnienie od narkotyków albo od alkoholu, ale potem już tylko cieszą się z tego, że jeszcze w ogóle żyją. Z tego, że już się im nie trzęsą ręce. Tym, że ich ręce wyglądają, jakby były o dwadzieścia lat starsze, już się nie przejmują.

Wdycham zapach pieczonego kurczaka, gdy nagle do mieszkania wchodzi moja córka. Przestraszyła mnie, bo właśnie siedziałam na krześle w salonie, a razem ze mną były tam tylko myśli o niej. Miałam wrażenie, że o nich wie, że je po prostu słychać. Zawstydziłam się i przestraszyłam, że to po mnie widać. Tak jak wtedy, gdy przypadkiem spotykasz znajomego, idąc do psychiatry, i mówisz mu, że jesteś w tej okolicy, ponieważ potrzebujesz kupić materiał na jedną sukienkę, a przy tym się strasznie czerwienisz i dziwnie drży ci głos. Tak jak mi, kiedy ją witałam: „Ooo, cześć, już jesteś?”.

Spojrzała na mnie uprzejmie. Tak jakby w ogóle nie zauważyła dziwnego drżenia mojego głosu i zaczerwienienia na twarzy. Może poczuła radość. Radość, że przyszła wcześniej i może mi w ten sposób wynagrodzić te wszystkie lata, gdy jej tu nie było. Dobrze wyglądała. A ja w myślach ją przeprosiłam. Lata picia nie zostawiły na niej śladu, a jeśli tak, to potrafiła to ukryć.

— Zaczęłam chodzić na aerobik — pochwaliła się, napięła mięśnie brzucha i podwinęła koszulkę, ale i tak wyskoczył spod niej tłuszczyk. — Byłam już dwa razy — dodała.

— Jak byłaś małą dziewczynką, to też chodziłaś na zajęcia, na rytmikę. I tak bardzo ci się to podobało, że w domu cały czas powtarzałaś kroki z zajęć — wspominam.

— Mamo, przecież to już dawno przeszłość. — Zareagowała tak, jakbym jej przypomniała to, że gdy była młoda, to tak często chodziła do knajpy i że piła też w domu.

— Nareszcie wiosna — zmieniłam temat. Przysiadła na krześle.

— Wiesz dobrze, że nie lubię wiosny. Lato, jesień i zima tak, ale nie wiosna. W lecie co prawda jest upał, ale można się do tego przyzwyczaić, jednak nie znoszę, gdy wychodzi się na dwór w swetrze i nagle robi się dwadzieścia pięć stopni.

— Dobrze wyglądasz — ponownie zmieniam temat, a ona się uśmiecha.

— Byłam u kosmetyczki.

— A jak ci idzie w pracy?

— Gdyby nie było tam Alice, to by było super.

Alice to jej szefowa. Nie lubią się. Alice jest o kilka lat młodsza i traktuje swoją pracę bardzo poważnie.

— Człowiek ma ochotę jej powiedzieć, że na świecie są ważniejsze rzeczy niż idealnie równo ułożone swetry — powiedziała kiedyś. I było dla mnie jasne, że jej też to powiedziała.

— Ale twoja szefowa tam jest, więc musisz sobie radzić z tym, co masz. — Próbowałam jej pomóc, ale ona po prostu machnęła ręką i było w tym ruchu coś, co sprawiło mi radość. Młodzieńczy opór, energia, której ja już nie mam. Nadzieja na przyszłość.

— Przecież nie musisz tam pracować do końca życia — dodałam, aby poprawić atmosferę.

Spojrzała na mnie smutno. Powiedziałam to, czego nie chciała usłyszeć. Możliwość, że tak może być. Do końca życia sprzedawać w sklepie ubrania, które sama chciała projektować. To tak jakby sprzedawać bilety w teatrze i powtarzać sobie, że tam na scenie to przecież miałaś być ty. Ale już nigdy nie będziesz.

Kurczaka upiekłam za mocno. Był zbyt suchy i złościło mnie to. Kiedy po raz drugi zwróciłam na to uwagę, krzyknęła na mnie, żebym w końcu przestała o tym mówić.

— Zbyt suchy kurczak? Naprawdę się tym przejmujesz?

Widziałam, jak jej na czole nabrzmiała żyłka, i w tamtej chwili wiedziałam, że się naprawdę boi. Boi się, że przegrała swoje życie. Ale przecież jest zdrowa i wciąż jeszcze ładna, i młoda. Co to właściwie znaczy, że ktoś przegrał swoje życie? Przecież wiele kobiet wychodzi za mąż, a potem i tak się rozwodzi. Mają dzieci, które z nimi nie rozmawiają.

Na szczęście moja córka ze mną rozmawia. Kiedy idzie do swojego domu, obserwuję ją z okna. Gdy wychodzi z kamienicy, słyszę głosy. Jej, a po chwili jakiś męski głos.

„Co to by był za świat, gdyby mężczyzna nie przytrzymał drzwi kobiecie” — mówi on.

A potem jej śmiech. Czy właśnie tak się śmiała, gdy podrywał ją ten, co jej zniszczył życie? Widzę, jak potrząsa głową i cała od tego drży. A później widzę jego. Tego z dziwnymi oczami. Tego, który był u mnie w nocy. Chcę krzyczeć, żeby szybko uciekała. Że to jest złodziej, że włamuje się ludziom do mieszkań. Ale nie robię tego. Obserwuję ich, jak razem idą ulicą. Obserwuję, jak ona prostuje plecy, starając się bardziej wyeksponować biust i wciągnąć brzuch. Kiedy przestałam przejmować się tym, jak wyglądałam? Chyba nigdy nie traktowałam tego w ten sposób. Dopóki byłam młoda, to byłam młoda. Nie wiem nawet, kiedy przestałam być młoda. Nigdy nie przyszło mi do głowy, żeby po śmierci męża spróbować znowu być młodą. Byłam, a właściwie nadal jestem, wdową. Wdową, która miała męża i już go nie ma. Nigdy nie przyszło mi do głowy, żeby mieć jeszcze kogoś. Ponieważ te lata z nim były właśnie takie, jakie powinny być. Nie przegrałam życia. Żyłam tak, jak powinnam była żyć. Dlaczego miałabym to zepsuć kimś, kto już dawno nie ma dwudziestu lat i nie może mnie kochać tak, jak kochał mnie mój mąż?

Siadam w kuchni i patrzę na dąb. Dąb, na który mój mąż patrzył od dziecka. Z tym dębem wiążą się jego pierwsze wspomnienia. I nasze wspólne też. Przytrzymywała się tego dębu i krzyczała do mnie: „Mamo, zobacz, robię jaskółkę i umiem też szpagat!”.

Miała we włosach pomarańczową opaskę, która jej spadła na ziemię, a ja wtedy pomyślałam, że muszę pamiętać, żeby już nigdy pomarańczowa opaska nie spadła jej z włosów albo chociaż żeby nie spadła na trawę, na jesienną trawę, która zaczyna już usychać. Nie pod tym dębem, nie jak robi jaskółkę, gdy będzie miała na sobie całkiem nowe legginsy, które jej kupiłam, bo gdy byłyśmy w sklepie, powiedziała mi, że dokładnie takie legginsy ma jej koleżanka z klasy.

„Lucka ma dokładnie takie legginsy!” — zawołała w sklepie, gdy wybierałam dla niej kurtkę, bo wyrosła ze swojej i już jej wystawały z rękawów ręce, a ja uświadomiłam sobie, że noszę ten sam płaszcz już ponad dziesięć lat, ponieważ cały czas jestem taka sama, ale ona się zmienia. Tak, w tamtej chwili uświadomiłam sobie, że w pewnym momencie życie przestaje już być tajemnicą, nie ma już dreszczy emocji na myśl o tym, co będzie, a jest raczej pytanie, czy już zawsze będzie tak, jak jest teraz.

3.

Słyszę dzwonek i przez moment myślę, że to moja córka, wstrząśnięta faktem, że spotkała naprawdę dziwnego faceta, ale za drzwiami stoi ta, co ją okradli, to znaczy ta, co on ją okradł, ten dziwny facet.

— Pani też jesteś przeciwko placowi zabaw, prawda? Oni myślą, że wszystko im się należy. I co wyrośnie z tych dzieci? To ich bezstresowe wychowanie. Oni jeszcze zobaczą. Gdy to pokolenie z tak bardzo dziś rozpieszczanym ego dorośnie, to wszystkich nas pozabija.

Zaprosiłam ją, żeby weszła, ale tylko stała w progu i w końcu wepchnęła mi do ręki pismo.

— To niech pani podpisze tu. Że pani też woli monitoring. Okradli mnie, panią też mogą okraść.

Oczywiście ja też wolałabym mieć spokój za oknem. Ale może kiedyś moja córka urodzi dziecko. Wnuka, który będzie zjeżdżał na zjeżdżalni i wołał do mnie: „Babciu, zobacz, sam, jadę sam!”.

Pokręciłam głową.

— Jak złodziej przyjdzie też do pani, to inaczej będzie pani mówić — wysyczała do mnie.

Przeprosiłam ją. Nie wiem nawet za co. Następnie zamknęłam drzwi i zaczęłam myśleć o tym, co powiedziała. „Jak złodziej przyjdzie też do pani...” Może powinnam była o tym komuś powiedzieć. Miałam ochotę otworzyć te drzwi i powiedzieć jej o tym. Powiedzieć jej nie tylko to, że u mnie był, ale że widziałam jego twarz. Że mieszka tu, w tej kamienicy.

Ale przemilczałam to. Poszłam usiąść w fotelu i słuchałam odgłosów ulicy. Czasami wstawałam i wyglądałam przez okno. Aby się upewnić, że miałam rację. Że to naprawdę krzyczało dziecko, które chce wymknąć się matce i pobiec na ulicę. Albo że kłócą się kochankowie.

Gdy