Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Rok 1994. Drugie w historii wybory samorządowe w wyzwolonej od komunizmu Polsce.
Mała miejscowość, gdzieś w Polsce, urząd gminy, w którym króluje kończący kadencję Wójt Henryk Gaworek. Jego prawą ręką jest dr Ryszard Owczarek, inspektor ds. inicjatyw gospodarczych, który zajmuje się nie tylko intratną sprzedażą okolicznego dworku, ale też prowadzi wiele interesów, także tych „ciemnych”, na skraju prawa. W obawie przed przegraniem kolejnych wyborów samorządowych zatrudniają warszawskiego specjalistę wizerunku politycznego – Andrzeja Potockiego. Po „typowo polskich” negocjacjach, zgadza się on stworzyć plan obietnic wyborczych, kampanię reklamową skierowaną do rolników dla nowo stworzonego stowarzyszenia radnych „Gmina Szczęśliwice 2000”.
Kampania przedwyborcza, powszechnie uznana została za groteskową i nieobliczalną. Czy naprawdę taką była? O tym dowiemy się z tej pełnej żywych dialogów powieści. Historia obnaża nasze narodowe wady, ukazując je w krzywym zwierciadle…
Jeśli dobrze wspominacie klimat serialu „Ranczo”, nie raz uśmiejecie się z słuchając tej opowieści.
Niektóre zdarzenia zostały pominięte, inne zaś wzmocnione lub zgoła wymyślone na potrzeby powieściowej fabuły. Oczywiście zmienione zostały imiona i nazwiska bohaterów tej tragifarsy. Bo właśnie mianem tragifarsy, w największym skrócie można określić tę opowieść o „wielkiej” kampanii wyborczej, w pewnej małej gminie Szczęśliwice. To także powieść o pisaniu powieści i gra z czytelnikiem.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 186
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Projekt okładki: XAUDIO
Copyright © Jacek Głębski
Copyright © for the Polish ebook edition by XAUDIO Sp. z o.o.
Wszelkie prawa zastrzeżone. Reprodukowanie, kopiowanie w urządzeniach przetwarzania danych, odtwarzanie w jakiejkolwiek formie oraz wykorzystywanie w wystąpieniach publicznych – również częściowe – tylko za wyłącznym zezwoleniem właściciela praw.
ISBN 978-83-66807-40-2
Wydanie I
Warszawa 2020
Wydawca:
XAUDIO Sp. z o.o.
e-mail: [email protected]
www.xaudio.pl
Marianek stał zgięty wpół przytrzymując się ręką pnia gruszy i wymiotował. Miał słabą głowę. Życie pod tym względem niewiele go nauczyło. Jego organizm najwidoczniej źle tolerował alkohol. Najgorsze, że nigdy nie mógł przewidzieć, ile może wypić. A pić należało dużo, często i do dna. Chociaż starał się odlewać wódkę do niedopitych herbat, doniczek z kwiatkami, czy zgoła na podłogę – i tak upijał się pierwszy. Dobrze chociaż, że zawsze na smutno. Zamykał się w sobie i nie miał przynajmniej okazji opowiadać po pijanemu głupstw, których mógłby potem żałować. W przeciwieństwie do Gaworka. Ale temu uchodziło wszystko. Był to swój chłop. Nie tak jak Marianek, miastowy przybłęda.
Noc była ciepła i parna. Przed budynkiem oświetlonym lampionami i girlandami niczym na Boże Narodzenie, stały wysłużone maluchy, duże fiaty, polonezy i całkiem przyzwoicie prezentujące się zachodnie wozy.
Mariankowi szumiało w głowie. Dobiegające z otwartych okien śmiechy i strzępy głośnych rozmów, mieszające się kwestie wypowiadane z pijacką swadą – wszystko to utrudniało mu zebranie i tak roztańczonych myśli. Miał wszystkiego dość. Nie wiedząc, co ze sobą zrobić, usiadł na pokrytej wieczorną rosą trawie. Świat znów zawirował. Po raz kolejny zebrało mu się na wymioty, choć mgliście przeczuwał, że w żołądku nie ma dosłownie nic, czego dotąd nie zdążył zwrócić. Postanowił przetrzymać falę mdłości. Nie zważając na zapadający się do wewnątrz świat poznaczony elipsami i świetlistymi punkcikami, zamknął oczy. Chwilę potem już spał.
Tak właśnie niech rozpocznie się ta banalna historia, tak banalna, że aż prawdopodobna. Coś o tym wiem. Oczywiście możecie mi nie wierzyć.
– Panie wójcie! – z miejsca powstał jeden z biesiadników. – Panie wójcie! – ktoś pomógł mu wygłosić toast, stukając nożem w talerz. Gwar na chwilę ucichł. –No to zdrówko tego ośrodka całego! Żeby nam się budował! I pana Rysia zdrówko, naszego dyrektorka, że to tak załatwił!
– Tak jest! Za ośrodek! Pijemy! – rozległy się podochocone głosy. Szczęknęły kieliszki.
– Moi drodzy, jak mnie wybierzecie wójtem po raz drugi, to dopiero zobaczycie! – odkrzyknął Gaworek i jednym haustem wychylił kieliszek pełen wódki. Rozległy się gromkie brawa.
Owczarek siedział chmurny. Robił co prawda dobrą minę do złej gry, ale bawił się nieszczególnie. Po prostu impreza integracyjna. Wójt pokazuje ludzką twarz. Gości swoich, rolników jak on. Gminnych działaczy. Społeczników od wodociągów. Tych, co na nowo zrobią go wójtem.
Owczarek uważał, żeby nie pić za dużo, ale i tak dotrzymywał kroku innym. Tyle tylko, że ważąc ponad setkę, będąc potężnej budowy i mając jakie takie doświadczenie w piciu, alkohol, który zaczął rozkładać już innych, jego wprawiał jedynie w nastrój podniecenia.
– Panie Henryku – pociągnął wójta za rękaw, widząc, że ten sięga po kieliszek następnej kolejki. – Może byśmy się przeszli na powietrze? Duszno tu.
– Co racja, to racja. Napalone tu tak, że siekierę można powiesić.
Dopiero teraz Owczarek zdał sobie sprawę, że powietrze ciężkie jest mimo pootwieranych okien od smrodu tanich papierosów, popularnych i klubowych.
– Chodźmy – podał wójtowi ramię. Spodziewał się, że Gaworek, mały, drobny mężczyzna, po takiej ilości alkoholu będzie tego potrzebował, ale okazało się, że jest w błędzie. Gaworek trzymał się prosto jak świeca. Poklepał Owczarka po ramieniu.
– Chodźmy stąd, panie Rysiu. Świeże powietrze dobrze nam zrobi.
Cykały świerszcze. Szczekały psy. Wydawało się, że tuż, blisko, ale to tylko złudzenie.
Słychać było bowiem wyraźny szum przejeżdżających, rozpędzonych aut, a szosa oddalona była o co najmniej trzy kilometry. Wilgotne powietrze przenosiło dźwięki.
– Piękne niebo – powiedział Owczarek.
– Że co? – wójt spojrzał na niego pytająco.
–Gwiazdy. I w ogóle ... Wielki Wóz. Andromeda. Wenus.
– A faktycznie. Błyskają się. Jutro może padać .
– Tak. To nie Warszawa... – Owczarek wyciągnął paczkę cameli i poczęstował wójta. – Co to jednak znaczy czyste, świeże powietrze. Nawet Mleczną Drogę widać jak na dłoni.
Palili, zaciągając się głęboko. Gaworek od czasu do czasu spluwał, usuwając z języka nieistniejące okruchy tytoniu. Przyzwyczajony był do papierosów bez filtra.
– Wie pan, panie Rysiu? Martwię się wyborami. Chyba nie wygramy. „Mówi: MY,a myśli: JA” – Owczarek uważnie spojrzał na Gaworka.
– A ośrodek? – odparł. – To nasz wielki sukces – tu przyłapał się na tym, że mówi: NASZ, a myśli: MÓJ. Rozbawiło go to i wprowadziło w lepszy nastrój. – Gdy ośrodek wreszcie ruszy, część zysków będzie wracała do budżetu gminy. Będzie dość pieniędzy na wszystko.
– Wytłumacz pan to rolnikom. Dla nich to zwykły burdel. Wie pan przecież, co się tutaj mówi. Nie mamy dobrych notowań.
– Myśli pan, że będą głosować na czerwonych?
– W każdym razie nie na nas. Wszyscy dostaniemy po dupie. A od pana się zacznie, panie Rysiu. Pan na pierwszy ogień – wójt wyrzucił niedopałek w krzaki. –Wracamy? – Chociaż może niech pan wraca sam. Ja zostanę jeszcze trochę na powietrzu. Taka ładna noc ...
Noc rzeczywiście była piękna. Księżyc, akurat w pełni, oświetlał zachwaszczony ogród zimnym, bladym światłem. W trawie srebrzyły się kropelki rosy. Migotały gwiazdy. Cykały świerszcze. Ale Owczarek nie miał zamiaru kontemplować uroków nocy ani poddawać się nastrojom. Po prostu nie chciało mu się wracać do naprędce wysprzątanej, ale jeszcze nieodremontowanej sali, w której, aby fetować sukces, bo Zarząd Elektrociepłowni zgodził się wreszcie zainwestować w remont ośrodka, ustawiono kilka długich stołów, przykryto je prześcieradłami, zbito z nieheblowanych desek kilka długich ław i zaproszono biesiadników na bigos, kiełbasę a przede wszystkim na wódkę. Nie chciało mu się też wracać do gęstej od oparów alkoholu i tytoniowego dymu atmosfery. Denerwowały go rozmowy o sprawach dla niego nieistotnych, o wsi, o plonach, o wodociągach, o sąsiadach. Był doskonałym przykładem mimikry: umiał odnajdywać się wśród tych ludzi i był traktowany niemal jak „swój”, ale były to tylko pozory. Umiał grać i był dobrym aktorem. Pozwalał więc temu i owemu jowialnie klepać się po plecach, uśmiechał się, ale w duchu się jeżył. Nie znosił poufałości, która była wśród tych ludzi swoistym kanonem zachowania. Ale tak było trzeba. Tego wymagała sytuacja. Aby odnaleźć się na swoim miejscu, musiał być akceptowany przez tych, którzy teraz go otaczali.
Impreza dobiegała końca. Otworzyły się drzwi wejściowe i ścieżkę zalała struga światła.
Biesiadnicy zaczęli się rozchodzić. Żegnano się z przesadną wylewnością. Trzaskały drzwiczki samochodów. Wszędzie słychać było śmiechy i nawoływania. Gdy ostatni gość opuścił teren ośrodka, Owczarek wyszedł ze swego ukrycia wśród drzew.
Nie, nie ukrywał się celowo, nie uciekał od nich. Po prostu nie miał ochoty do nich wracać. To on czuł się tutaj gospodarzem. Gdy odjechali, a jakoś nikt go nie szukał, by się pożegnać, nawet wójt Gaworek, pozostało mu tylko zrobić ostatni obchód, pożegnać się z nocnymi stróżami i pójść spać. Sprzątanie zostawi się na jutro. Joanna będzie musiała dać sobie z tym jakoś radę. Ciekawe, dlaczego nawet się nie pokazała?
Był jednak zbyt zmęczony, żeby dłużej się nad tym zastanawiać. Chciało mu się spać. Ale jeszcze większą ochotę miał na alkohol. Musiał ograniczać się w piciu. Bo cóż to za impreza, gdy trzeba uważać na to, co się mówi, gdy nie wiadomo, kto przyjaciel, a kto wróg, gdy lepiej opłaci się słuchać niż mówić... Ach, te studenckie imprezy w akademiku, to były czasy! I te panienki. Mnóstwo panienek. Cud, że w ogóle znajdowało się tych parę chwil na naukę .
Ogarniając wzrokiem salę biesiadną, poplamione prześcieradła na stołach, papierowe talerzyki z niedojedzonymi resztkami bigosu, skórki od chleba, wszędzie walające się puste butelki, kieliszki i plastikowe kubki, dostrzegł butelkę żytniej opróżnioną tylko do połowy. Rad ze znaleziska, nalał wódki do jednorazowego kubeczka i wypił duszkiem. Zatrzęsło nim. Wódka była ciepła. Chwilę pomedytował, obracając w dłoni butelkę, po czym nalał znowu. Wypił i odstawił pustą już flaszkę.
–Joanna!
Nasłuchiwał przez chwilę.
–Joaśka!!!
Cisza.
Może lepiej, że nie odpowiedziała. Bo po co właściwie ją wołał? Pojawiłaby się, stanęła przed nim, i co? Mógłby co najwyżej zapytać ją o to, co dziś zrobili. Czy położyli wreszcie płytki w kuchni. Czy cyklinowali parkiety. Albo czy doprowadzili do ładu chociaż jeden pokój na pierwszym piętrze. Bo czasy studenckich imprez, kochania się z zawsze chętnymi dziewczynami, seksu pod prysznicem lub w ciemnych kątach bezpowrotnie należały do przeszłości. Pozostawały tylko niezbyt już atrakcyjne kobiety mocno po trzydziestce. Takie, których nie wybrał nikt. Zresztą Owczarek dotychczasowym życiem uczciwie zapracował na swój wygląd. Był niespełna po czterdziestce, lecz wyglądał na o wiele starszego niż był w rzeczywistość.
Czyż nie mogło tak być z wami? Nie, nie chodzi o wasze lata, lecz o doświadczenia. Ja na przykład nigdy nie miałem tego rodzaju doświadczeń, co nie przeszkadza mi właśnie je mieć. Zobaczycie, jaka ciekawa wyniknie z tego historia. Albo nie wyniknie nic.
Owczarek szybkim krokiem przemierzał długi korytarz urzędu gminy. Myślał o czekającej go za niespełna godzinę rozmowie z wójtem. Mieli omówić kwestię kredytu na prace remontowe. Gaworek był przeciwnikiem kredytów w ogóle, odkąd, zamiast tradycyjnie jak dotąd i jak inni siać cebulę, zainwestował w uprawę porzeczek. Wziął kredyt. Ale porzeczki spłatały mu figla. Tamtego roku tak wszędzie obrodziły, że nikt nie chciał ich już skupować. Owczarek przez cały ranek z bólem głowy po wczorajszym rozmyślał nad tym, jakich użyć argumentów, by wójt dał się przekonać. Wzięcie kredytu w tej sytuacji nie było niczym strasznym. Było wręcz jedynym rozwiązaniem, by pieniądze szybko zaczęły się mnożyć. Ośrodek, jak wykazywały liczne i fachowe ekspertyzy, a także na co wskazywał krąg instytucji potencjalnie zainteresowanych jego działalnością, mógł przynieść gminie znacznie więcej pieniędzy niż jakakolwiek inna inwestycja. Może nawet więcej niż budowa wytwórni wody mineralnej, ślimacząca się od lat i wciąż tylko pochłaniająca wpływy do skromnego budżetu niczym worek bez dna, czy dziurawa beczka, którą na próżno starano by się napełniać hektolitrami wody.
Zamyślony, zastanawiając się wciąż nad poprowadzeniem rozmowy z wójtem, Owczarek omal nie wpadł na idącego korytarzem z naprzeciwka mężczyznę.
– Przepraszam pana najmocniej ...
– Rysiek?!
Owczarek spojrzał nieco przytomniej. W mężczyźnie, który uśmiechnięty stał naprzeciwko, rozpoznał Marka.
– Marek! Stary! Co ty tu robisz? Myślałem, że siedzisz w Hamburgu!
Długo potrząsali dłońmi w powitalnym, serdecznym uścisku.
– Załatwiam tu jedną sprawę. Rozumiesz: urzędową – Marek zmrużył oko. – Rychu, kopę lat! A ty? Jak ci leci na uczelni? Zrobiłeś już ten doktorat?
– Długo by opowiadać ... – Owczarek uciekł ze wzrokiem.
– To powiedz w skrócie. Ale doktorat zrobiłeś?
– Zrobiłem.
– Czyli teraz robisz karierę!
– Owszem. W gminie.
– Że co? – Marek zrobił zdziwioną minę.
– Ano to, co słyszałeś. Pracuję tu.
– Tutaj? Nie na uczelni? I co tu niby robisz?
– Jestem inspektorem do spraw gospodarczych. Mam prowadzić ośrodek szkoleniowy. A ty? Dlaczego nie siedzisz w Niemczech?
– Odkułem się i chcę wracać na stare śmieci. Mam pewne plany.
– Słuchaj, wpadnij do mnie, pogadamy. To ten pokój – Owczarek wskazał na pobliskie drzwi. – Tu pracuję. Kawy ci zrobię. Albo lepiej: wyskoczymy na piwo. Jest tu blisko całkiem fajna knajpka. Piwo mają tanie i zimne.
– Dobrze, tylko załatwię swoją sprawę.
Siedzieli w restauracji nad butelką winiaku. Po sutym obiedzie obaj czuli się odprężeni i rozluźnieni.
– A więc co to za interes? – zapytał Owczarek. Miło było powspominać dawne czasy, pogadać o kobietach; mieli w czasach studenckich, jak się okazało, nawet jedną i tą samą, ale pozostawał przecież jeszcze jeden z ich ulubionych tematów. Pieniądze.
– A, wiesz, chcę sprowadzać z Niemiec wozy. Odremontuje się, odpicuje, i do ludzi.
– A dużo ich będziesz sprowadzał?
–To zależy.
–Od czego?
– Na przykład od ciebie.
Owczarek spojrzał na Marka pytająco.
– Gdyby parę osób przymknęło oko – ciągnął znacząco Marek. – mogło by być dużo.
– To pachnie lewizną.
– Jak byś się postarał, mógłbyś mieć udział w interesie.
– Wzamian za?
– Protekcję u władzy.
– No, to dobrze trafiłeś – roześmiał się Owczarek. – W tej gminie władza to ja.
– A ten cały wasz wójt?
– Daj spokój. To prosty chłop. Rolnik. Jest skazany na doradców.
– Wójta zawsze można zmienić na mądrzejszego. Niedługo nowe wybory.
– Łatwiej rządzić głupszym niż mądrzejszym.
– To fakt. I co, ma ten twój głupi wójt szanse?
– Jak by ci tu powiedzieć ...
– A co, kiepsko? Trzęsiecie dupami? Znam takiego jednego od kampanii. Dobry.
– Zostaje jeszcze Frycz. Prezes tutejszego banku. I jego sitwa. W wyborach mają duże szanse.
– To muszą wynająć lepszego niż Potocki.
– Niż kto?
– Przecież mówię. Potocki. Młody chłopak, ale prawdziwy fachowiec. To on zrobił kampanię Henklowi.
– Nie kojarzę.
– Nie kojarzysz? Przecież to była słynna sprawa! Rok tysiąc dziewięćset osiemdziesiąty dziewiąty. Wybory do senatu. To było wtedy, gdy w pierwszych naprawdę wolnych wyborach naród głosował na swoich kandydatów. Dziewięćdziesięciu dziewięciu senatorów z „Solidarności” i on jeden, Henkiel, dawny komunista. To robota Potockiego. Właśnie kogoś takiego wam potrzeba.
– To pewnie będzie drogo kosztować – westchnął Owczarek.
– Taki jest ten świat. Nic darmo. Ale dogadacie się. O ile Potocki nie ma teraz lepszego zlecenia.
–Znasz go?
– Tyle o ile. Ale jest najlepszy. Zapiszę ci do niego telefon. – Marek zaczął macać po kieszeniach dżinsowej kurtki. – Masz jakiś długopis?
Oczywiście Ryszard Owczarek długopis miał. Gdyby nie miał, okazałoby się, że nadaremnie trudziłem się, by wprowadzić nową postać. Nieraz to, co robię w tej chwili, przypomina zwykłą codzienność każdego z nas. Wszystko wydaje się być zaplanowane, dopracowane w każdym szczególe, aż tu nagle plany krzyżuje niesamowity zbieg okoliczności. Pośliźnięcie się na skórce od banana, który przed dwoma kwadransami jadł siedmioletni chłopiec przechodzący akurat tą samą ulicą i rzucił skórkę niefrasobliwie na trotuar; chłopiec był synem Marii P., która przypadkowo poznała swego męża podczas wycieczkowego rejsu wzdłuż Półwyspu Helskiego, ot, pryszczaty, niski blondyn, ale to właśnie on zwrócił uwagę na Marię, na którą nikt dotąd nie zwrócił uwagi, choć jej matka, słynąca z urody śpiewaczka operowa, złamawszy nogę, pośliznąwszy się na kawałku mydła w hotelowej łazience ... Czy dlatego właśnie coś wam się nie udało? Straciliście wyjątkową okazję? Dlaczego jednak nie pamiętacie tych przypadkowych, dobroczynnych zbiegów okoliczności, które sprawiły, że coś się akurat udało, że cel został osiągnięty, choćby dlatego, że przypadkowo zabrakło na chodniku skórki od banana, której nie rzucił chłopiec przechodzący wcześniej ulicą, gdyż po prostu nie urodził się, albowiem jego matka nie poznała ojca jej nienarodzonego dziecka, jak zresztą mogła poznać, skoro sama się nie narodziła, albowiem jej matka, znana śpiewaczka operowa, mimo że święciła tryumfy na scenach polskich i zagranicznych, śpiewała nawet we włoskiej La Scali, była po prostu bezpłodna?
Tego rodzaju jałowe rozmyślania prowadzą zawsze na manowce lub ku filozofiom, których jest tak wiele, że nie sposób zaufać bezgranicznie jednej z nich. Jednakże wówczas zawsze pozostaje wiara.
Gaworek na widok Owczarka aż zapienił się ze złości.
– To o której miał pan przyjść, co?' Teraz? Czekam od godziny! Odwołuję ważne spotkania ...
„W sprawie wiejskich wodociągów” – pomyślał Owczarek z ironią i zagryzł wargi, by się nie uśmiechnąć.
– Wie pan, panie wójcie – pochylił się w stronę Gaworka – mam radę na nasze kłopoty.
– Pan pił!
Owczarek odsunął się czym prędzej.
– No, wie pan – obruszył się – pewne prawy trzeba załatwiać po męsku. Spotkałem kogoś, kto bardzo nam wszystkim pomoże. A przede wszystkim panu.
– Mnie? W czym?
– W tym, żeby został pan ponownie wójtem.
– Niby jak?
– Chodzi o kampanię wyborczą. Załatwiłem kontakt do najlepszego fachowca. To prawdziwy specjalista od kampanii politycznych.
– To ciekawe –Gaworek spojrzał na Owczarka jakby łaskawiej.
– Właśnie. A tu od razu: „pan pił”. Jakby to było jakieś przestępstwo. Jak się pan czuje po wczorajszym? – Owczarek nie miał zamiaru być złośliwy. Zapytał ot tak, odruchowo, prawie po przyjacielsku. Na szczęście Gaworek nie umiał wnikać w niuanse. Nie był zbyt błyskotliwy. Przyjmował wszystko tak, jak zostało mu to podane.
– Prawdę mówiąc, nieszczególnie.
– Klin klinem.
–Co?
– Trzeba było wypić piwko albo dwa.
–A jakże. Z samego rana jedno, a niedawno drugie.
– I czuje pan ode mnie, że piłem?
– Bo co innego piwko czy dwa, a co innego uwalić się – nagle wójt zmienił ton. – Panie Rysiu, pan zrozumie: trzeba zachować pozory. Ja to ja, ale niech by no pana spotkał Marian. Pan wie, jak on pilnuje dyscypliny. Wie pan przecież o moim zarządzeniu. Jak się kogoś przyłapie w stanie nietrzeźwym – artykuł 53 Kodeksu Pracy i wysiadka.
„Marianek, wredna świnia, tak się wczoraj schlał, że spał we własnych wymiocinach” – pomyślał Owczarek, przypominając sobie, jak stróż w nocy narobił krzyku, że jakiś męt przelazł przez płot, dostał się do ogrodu, a że pijany był do nieprzytomności, to zamiast kraść, położył się spać na mokrej trawie. Tak, Owczarek wstał i poszedł zobaczyć. I całe szczęście, bo stróż już chciał dzwonić po policję. A właściwie to całe nieszczęście. Bo zamiast przykrywać Marianka kocem, żeby się wredny szczur nie zaziębił i zamiast uspokajać stróża, że to jeden z biesiadnych gości, i to kto? – sam sekretarz gminy! – powinien był pozwolić stróżowi działać. Policja na sygnale wywiozłaby Marianka do żłobka, najadłby się wstydu, a potem przyszłoby zawiadomienie do urzędu, że taki to a taki ...
– I co pan wymyślił z tym specem od kampanii? Myśli pan, że to coś da?
– Panie Heniu – Owczarek nie zważając już na odór dwóch piw i ćwiartki winiaku, pochylił się w stronę wójta. –To prawdziwy specjalista. On robił kampanię Henklowi.
– Co? – wójt zdumiony zamrugał powiekami. – Henklowi, powiada pan? To był ten jedyny senator spoza naszych, czy tak, panie Rysiu?
Owczarek zdumiał się. Z uznaniem spojrzał na wójta. Gaworek lepiej znał historię pierwszych wolnych wyborów niż on sam.
– Myśli pan, że skoro robił kampanię czerwonemu, to zechce robić nam? – spytał wójt.
– Panie Heniu, oni wszyscy są tacy sami. Im nie chodzi o idee. Dla nich liczą się pieniądze.
– Pieniądze, powiada pan ... No tak. Pieniądze są ważne. Ale jednak mimo wszystko oprócz pieniędzy trzeba też trzymać się zasad.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Książka dostępna także w formie audiobooka!