Kapłanka chaosu. Córa lasu - J. K. Komuda - ebook

Kapłanka chaosu. Córa lasu ebook

J. K. Komuda

4,4

35 osób interesuje się tą książką

Opis

Magiczna, niemoralna i zaskakująca kontynuacja bestsellerowej sagi CÓRA LASU



Od samego początku pobytu w elfim lesie Apopi postrzegana jest jako intruz – szkodnik, którego należy się pozbyć. Nie spodziewa się, by nadciągający, wytoczony przeciwko niej Proces Sprawiedliwych był naprawdę sprawiedliwy.

Dziewczyna nie ma jednak zamiaru się poddać. Dąży do konfrontacji i będzie walczyć o siebie i o życie mężczyzny, który jeszcze do niedawna był jej największym wrogiem.



Czy praworządne elfy postąpią wobec Apopi uczciwie i rozpatrzą jej sprawę bezstronnie?

Jak daleko będą w stanie się posunąć, by pozbyć się jej z Lasu Północnego?

Czy powinna uwierzyć w dobre intencje tych, którzy będą chcieli jej pomóc?

Czy udowodni, że zasługuje na miano hegemona?



Historia o pięknie utopijnej społeczności podszytej zgnilizną.

Oto długo wyczekiwany drugi tom powieści o Synach i Córach Lasu.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 512

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (134 oceny)
81
39
6
7
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Tytusowa

Nie oderwiesz się od lektury

No szlag mnie trafi! tak się kończy tom???!!! do pracy zaspałam i znowu mam czekać rok? mam tylko nadzieję, że nie więcej!!
50
Patrycjaa91
(edytowany)

Nie oderwiesz się od lektury

Niesamowita kontynuacja. O wiele więcej akcji, niż w pierwszym tomie. Apopi nie ma w tej części chwili na wytchnienie. A świat, nie chce nikomu spojlerować, ale bohaterka wychodzi poza znane nam z pierwszego tomu rejony. Las elfów jest znacznie większy i niebezpieczniejszy niż się z początku zdawało. Jest też jeszcze piękniejszy. Fajnie, że autorka postanowiła przybliżyć zwyczaje i obrzędy elfów. Przyznaję, że poznając elfy z Lasu Środkowego czułam niepokój. Nie chciałabym się wśród nich znaleźć. Tak czy inaczej, nie mogę się już doczekać kolejnego tomu bo ten rozsadził mi głowę.
21
Balbinangelinaa

Nie oderwiesz się od lektury

Rzadko kiedy czekam tak bardzo na premierę jakiejś książki, że już w pierwszym momencie, kiedy tylko wychodzi, automatycznie po nią sięgam, co wydarzyło się właśnie w przypadku Kapłanki Chaosu. I o rety! Warto było czekać! Cudownie niemoralna, zaskakująca, momentami wręcz komiczna, a niekiedy dramatyczna... zostałam zahipnotyzowana przez czar Lasu Północnego i teraz nie wiem, co robić, bo po takim zakończeniu potrzebuję kolejny tom!
21
Jabdziong

Nie polecam

Problemy z pierwszej części tu się tylko nasiliły, język cały czas bardzo ubogi, brak wyczucia stylu. Do tego naiwna, bardzo prosta fabuła i zero zaskoczeń.
10
AleksandraMrzy

Nie oderwiesz się od lektury

Świetne! Dawno nie czytałam tak odświeżającej książki. Doradzam mniej wulgaryzmów, zupełnie nie w stylu.
00

Popularność




Co­py­ri­ght © Ju­styna Ko­muda, 2022

in­sta­gram.com/j.k.ko­muda

fa­ce­book.pl/j.k.ko­muda

Pro­jekt okładki: Mag­da­lena Za­wadzka

Ilu­stra­cje na okładce: © An­thony/pe­xels, ni­ght/pe­xels

Re­dak­cja: Anna Kie­lan

Ko­rekta: ERATO

DTP: JENA

ISBN 978-83-970767-0-9

Wy­dawca:Wy­daw­nic­two Cza­rowne

e-mail: wy­daw­nic­two.cza­[email protected]

www.wy­daw­nic­two-cza­rowne.pl

Książkę tę de­dy­kuję mo­jej dru­giej po­łówce oraz wszyst­kim czy­tel­ni­kom – je­ste­ście wia­trem, który po­py­cha mnie do dzia­ła­nia i roz­woju.

Ko­chani, bez Was tej książki by nie było.

Każda jej strona zo­stała na­pi­sana z my­ślą o Was.

Dzięki, że je­ste­ście.

Roz­dział I

Obu­dził mnie dzwo­nek do drzwi. Iry­tu­jący brzę­czyk wi­bro­wał w po­wie­trzu, prze­ga­nia­jąc le­niwy spo­kój. Zwle­kłam się z ka­napy. W tle, na ekra­nie te­le­wi­zora wi­dzia­łam inny pro­gram niż ten, który oglą­da­łam.

Jak długo drze­ma­łam?

Za drzwiami stała Ka­te­lyn, uśmiech­nięta, ubrana w sło­necz­ni­kową su­kienkę.

Do­brze wy­gląda, ale prze­cież mamy je­sień, tro­chę za chłodno na taki strój. No i to zu­peł­nie nie jest w jej gu­ście.

– Spa­łaś? – za­py­tała.

– Chyba tak…

– Wy­cho­dzimy! – za­rzą­dziła. – Wiesz, jak ład­nie jest dzi­siaj na ze­wnątrz?

– Te­raz? – za­py­ta­łam sko­ło­wana. – Która go­dzina?

– Od ty­go­dni prze­kła­da­ły­śmy ten pik­nik! Nie dam się więc zbyć. – Wy­po­wie­działa te słowa z uśmie­chem na twa­rzy, ale wi­dzia­łam, że ją nieco zi­ry­to­wa­łam. – Ubie­raj się i idziemy. – Po­pchnęła mnie zde­cy­do­wa­nie w stronę szafy.

Chwilę póź­niej sie­dzia­ły­śmy już na czer­wono-bia­łym ko­cyku w kratę. Wo­kół nie było ni­kogo, tylko my. Straszny upał. Dla­czego są­dzi­łam, że jest je­sień, choć ewi­dent­nie był śro­dek lata? Czemu Ka­te­lyn nie po­wstrzy­mała mnie od wło­że­nia skó­rza­nej kurtki i dłu­gich spodni?

Za­raz się ugo­tuję!

By­ły­śmy w parku, który z tego, co ko­ja­rzy­łam, parę lat temu zrów­nano z zie­mią i prze­isto­czono w no­wo­cze­sną miesz­ka­niówkę. Czy­ta­łam o tym w lo­kal­nych wia­do­mo­ściach. Wciąż pa­mię­ta­łam, jak było mi smutno z tego po­wodu. Bo­wiem w tym miej­scu jako dziecko wie­lo­krot­nie się ba­wi­łam. Kie­dyś miesz­ka­łam w po­bliżu – bie­ga­łam klo­no­wymi ale­jami, wdra­py­wa­łam się na co przy­stęp­niej­sze drzewa, a w krza­kach two­rzy­łam tajne bazy.

Czy to moż­liwe, że jed­nak go nie zli­kwi­do­wali? Może ar­ty­kuł do­ty­czył in­nego parku? Tylko że ja by­łam prze­cież tego pewna…

– Po­dasz mi po­ma­rań­cze? To je obiorę – za­szcze­bio­tała Ka­te­lyn, trzy­ma­jąc w pra­wej ręce nóż.

Czemu ona dzi­siaj taka szczę­śliwa? Po­ma­rań­cze? La­tem? I skąd wziął się ten wi­kli­nowy ko­szyk? Nie ko­ja­rzę, że­by­śmy go tu przy­nio­sły… Otwo­rzy­łam jego klapy w po­szu­ki­wa­niu cy­tru­sów, ale nie było ich tam. W grun­cie rze­czy to nie było ni­czego poza paczką pa­pie­ro­sów – zmarsz­czy­łam brwi – która była cał­ko­wi­cie mo­kra.

– Skom­laj o ła­skę. – Usły­sza­łam za ple­cami ni­ski, chro­po­waty dam­ski głos, który z pew­no­ścią nie na­le­żał do mo­jej przy­ja­ciółki.

Ob­ró­ci­łam się gwał­tow­nie. Na kocu nie sie­działa Ka­te­lyn ani żadna inna ko­bieta, tylko czar­no­włosy męż­czy­zna o bla­dej ce­rze. Wy­da­wał się dziw­nie zna­jomy, choć by­łam pewna, że ni­gdy wcze­śniej nie wi­dzia­łam tych zim­nych, ciem­nych oczu. Za­pa­mię­ta­ła­bym je…

Na­chy­lił się w moją stronę, dzier­żąc ten sam nóż, któ­rym jesz­cze przed chwilą miały być ob­rane nie­ist­nie­jące po­ma­rań­cze. Od­ru­chowo pró­bo­wa­łam się od­su­nąć, ale za­nim wy­ko­na­łam ja­ki­kol­wiek ruch, zdą­żył się za­mach­nąć i wy­ce­lo­wać we mnie ostrzem. Za­ci­snę­łam po­wieki.

– Od­daję ci się. – Usły­sza­łam głos, który do­brze zna­łam, ale nie by­łam pewna skąd.

Chwilę póź­niej za­sma­ko­wa­łam peł­nych ust i me­ta­licz­nej krwi. Pod po­wie­kami prze­le­ciały mi roz­ma­zane ob­razy, jakby wspo­mnie­nia, ale ja­kieś obce… ra­czej nie moje.

Serce za­ło­mo­tało szyb­ciej. Oczy­wi­ście, że go zna­łam. To ten chło­pak z baru, który nie chciał ni­czego za­mó­wić. Po­czu­łam, jak mnie po­py­cha z ca­łej siły, by po­wa­lić i przy­gwoź­dzić do pod­łoża.

Otwo­rzy­łam oczy i na­cisk znik­nął, na­past­nik też…? Ale jak to?

Zdez­o­rien­to­wana za­czę­łam się roz­glą­dać, by od­kryć, że znowu mi coś umknęło… Wcale nie le­ża­łam na kocu na tra­wie, tylko na łóżku z bal­da­chi­mem.

Łóżko po­środku parku?! Co do ja­snej cho­lery?!

Chcia­łam z niego zejść jak naj­szyb­ciej i za­cząć ucie­kać – sama nie wiem przed czym, ale działo się tu­taj ewi­dent­nie coś dziw­nego. Za­nim jed­nak wy­ko­na­łam ja­ki­kol­wiek ruch, ktoś zła­pał mnie za ra­mię.

Czar­no­włosy męż­czy­zna wciąż tu był?!

Silne dło­nie oplo­tły mnie i po­cią­gnęły z po­wro­tem na łoże. Do­tyk ten był jed­nak zgoła inny od po­przed­niego.

Piękna, nie­ludzko wy­glą­da­jąca istota po­gła­dziła mnie po po­liczku. Szczu­płą twarz po­staci oka­lały dłu­gie, pro­ste, śnież­no­białe włosy, spod któ­rych wy­sta­wały pi­ku­jące ku gó­rze uszy. Lekko sko­śne, szma­rag­dowe oczy spra­wiały wra­że­nie roz­ba­wio­nych.

Był ide­alny. Cały mój strach ulot­nił się w jed­nej chwili. Ktoś tak piękny nie mógł być prze­cież zły… Czyż nie?

– Po­ca­łuj mnie, złotko – szep­nął osob­nik.

Chwy­ci­łam go za czarną ko­szulę, któ­rej da­ła­bym słowo jesz­cze przed chwilą na so­bie nie miał, przy­cią­gnę­łam do sie­bie i zło­ży­łam po­ca­łu­nek na jego cien­kich ustach.

Co ja ro­bię?!

On tylko na to cze­kał. Ca­ło­wał piesz­czo­tli­wie, tak że nie mia­łam wąt­pli­wo­ści, z kim by­łam, choć nie wie­dzia­łam, skąd go zna­łam…

Czy to miało ja­ki­kol­wiek sens?

Za­mknę­łam oczy i za­czę­łam chło­nąć ten długo wy­cze­ki­wany po­ca­łu­nek.

Długo wy­cze­ki­wany?

Po­pchnął mnie na po­duszki, a jego usta stały się na­tar­czywe, na­chalne i przy­znaję, że w ja­kiś spo­sób mi to po­chle­biało. Unio­słam po­wieki. Czarne oczy… pa­trzyły na mnie z pra­gnie­niem.

Dla­czego wcze­śniej tego nie do­strze­głam?

Po­je­dyn­cze zimne kro­ple zbłą­dziły na moje roz­grzane po­liczki.

Deszcz? Noc?

Kiedy zro­biło się tak późno?

Nad na­szymi gło­wami zwi­sało roz­złosz­czone, ciemne niebo. Za­grzmiało. Po­ściel za­częła na­sią­kać wodą w eks­pre­so­wym tem­pie. Mia­łam wra­że­nie, że za­raz w niej utonę – serce ło­mo­tało mi ze stra­chu – choć myśl ta nie miała żad­nego sensu.

Czar­no­włosy po­chy­lał się nade mną z pa­skud­nym uśmie­chem. Na jego twa­rzy ma­lo­wał się triumf. Po­dą­ży­łam za jego spoj­rze­niem… Z mo­jej klatki pier­sio­wej wy­sta­wał nóż, a lepka, bor­dowa ciecz za­le­wała ubra­nie!

Ale jak to?!

Chwy­ci­łam za rę­ko­jeść i za­ci­snę­łam po­wieki go­towa na nad­cho­dzący ból.

Wy­cią­gnę­łam ostrze, otwo­rzy­łam oczy i uj­rza­łam, że już nie le­ża­łam, a sie­dzia­łam okra­kiem na po­pie­la­to­wło­sej elfce…

Przy­gwoź­dzi­łam ją do twar­dej, chro­po­wa­tej ziemi. Jej nie­bie­skie oczy były za­mglone, a może nie? Może szkli­ste? Ucho­dziło z nich ży­cie.

Unio­słam dłoń i wbi­łam szty­let jesz­cze raz. Wcho­dził gładko, skóra nie sta­wiała oporu. Po kilku se­kun­dach po­wtó­rzy­łam tę czyn­ność. Krew try­snęła. Obry­zgała mi twarz. Skle­iła włosy. Me­ta­liczny za­pach ude­rzył w noz­drza. Było duszno, lepko, brudno i cie­pło.

Szum zło­ści ki­piał mi w gło­wie, bu­zo­wała we mnie nie­na­wiść…

To nie mo­głam być ja. To nie moje uczu­cia! Ja bym ni­gdy…! To nie ja oka­le­czy­łam to mar­twe ciało! To nie ja ją za­bi­łam! Ale to moje dło­nie dzier­żyły nóż.

Bła­gam niech to się skoń­czy!

Otwo­rzy­łam usta, chcia­łam krzy­czeć, wo­łać o po­moc, ale wy­darł się z nich tylko hi­ste­ryczny śmiech.

Ze­rwa­łam się jak opa­rzona. Serce wy­ry­wało mi się spo­mię­dzy że­ber. Ro­zej­rza­łam się.

Gdzie je­stem? Co to za po­kój?!

Po chwili wszystko za­częło się ukła­dać, wra­cać na miej­sce. To był sen. Kosz­mar. Pa­skudny, ob­le­śny, taki co zo­sta­nie jesz­cze na długo w mo­jej gło­wie. Ko­lejny. Wes­tchnę­łam. Usia­dłam po­woli na łóżku. By­łam w swo­jej kwa­te­rze, w tym prze­klę­tym le­sie.

Skąd mi się wziął ten park? Nie by­łam w nim od wie­ków. Dla­czego aku­rat on mi się przy­śnił?

I ta elfka… Co noc wi­dzę jej twarz, jej pu­ste oczy… Kim ona jest, że nie daje mi spo­koju? Prze­cze­sa­łam dło­nią włosy.

Za­raz! La­wina wspo­mnień zwa­liła mi się na głowę. Wszyst­kie wy­da­rze­nia z ulew­nej nocy prze­mknęły przed oczami – ucieczka od tań­czą­cych w nar­ko­tycz­nym tran­sie bie­siad­ni­ków, atak ze strony elfki, ból, ciemna, za­tę­chła ja­ski­nia, strach przed śmier­cią i Sheut za­bi­ja­jący na­past­niczkę… Nie… ra­tu­jący mnie.

Za­raz… Sheut! Wła­śnie! Gdzie jest Sheut?! Ro­zej­rza­łam się. Nie ma go! Za­brali go!

Ru­szy­łam bie­giem do drzwi.

Roz­dział II

Otwo­rzy­łam oczy. Obu­dził mnie stu­kot cy­no­wych na­czyń obi­ja­ją­cych się na tacy. Jak to?! Ko­lejny sen?! Prze­tar­łam spo­cone czoło i ro­zej­rza­łam się z pa­niką w oczach.

Gdzie on jest?!

– Śnia­da­nie, pani – przy­wo­łał mnie chłod­nym to­nem.

Jest! Ode­tchnę­łam.

Lep­kie od ukropu po­wie­trze wy­peł­niło płuca. Uff! Już nie śni­łam – tym ra­zem to pewne – tej du­choty nie można było po­my­lić z ni­czym in­nym. Nie dało się jej so­bie tak po pro­stu wy­obra­zić, bo skwar był nie do opi­sa­nia. Wszystko było kle­iste i ta­kie le­niwe. Go­rąco wle­wało się przez za­sło­nięte li­ścia­stymi fi­ra­nami okno. Grube żyły zie­lo­nych płacht od­zna­czały się wy­raź­nie na ich bło­nach.

Las Pół­nocny nie znał in­nej po­gody niż upał, za­duch, go­rąc czy skwar. Mimo to zdą­ży­łam już po­lu­bić tu­tej­szy kli­mat. Cie­pło za­zwy­czaj tłu­mione było przez ko­rony drzew, a lekki wia­te­rek niósł orzeź­wie­nie. Tylko w ostat­nich dniach bra­ko­wało rze­czo­nego wia­tru, przez co trudno było wy­trzy­mać. Mimo wszystko i tak wo­la­łam ten kli­mat od prze­pla­ta­ją­cych się śnie­giem, mro­kiem i zim­nem pór roku.

Nie­przy­jemne były tu­taj je­dy­nie te spo­ra­dyczne, ulewne desz­cze, które wy­glą­dały tak, jakby świat miał się za­raz skoń­czyć. To cud, że nie po­czy­niły one do tej pory żad­nych więk­szych znisz­czeń w oko­licy.

Elfy wie­rzą, iż to Serce Lasu chroni osadę przed wszel­kim złem i nie­do­stat­kiem. Mó­wią, że to naj­star­sze i naj­więk­sze drzewo w oko­licy ma ma­giczne wła­ści­wo­ści – nie tylko jest ich do­mem, opoką, ale też ob­da­rza ich dłu­go­wiecz­no­ścią. Ro­ślina w po­dzięce za spra­wo­waną nad nią opiekę ob­da­rza elfy do­brym zdro­wiem i dłu­gim, nad wy­raz dłu­gim ży­wo­tem.

Prze­ka­zy­wane przez służbę Sheu­towi na­czy­nia po­now­nie za­brzę­czały i wy­rwały mnie z za­my­śle­nia.

Od trzech ty­go­dni każdy dzień wy­glą­dał tak samo. Bu­dziły mnie albo kosz­mary, albo służba, która przy­no­siła po­siłki. Za­wsze byli to ci sami lu­dzie, któ­rzy ni­gdy nie wda­wali się w roz­mowę. Każda próba wy­łu­dze­nia od nich ja­kich­kol­wiek in­for­ma­cji speł­zała na ni­czym. To pewne, że otrzy­mali za­kaz ko­mu­ni­ko­wa­nia się z nami. Mieli do­star­czać tylko nie­zbędne do zdro­wego funk­cjo­no­wa­nia rze­czy – żyw­ność, środki hi­gie­niczne, a z po­czątku także leki i ban­daże. Na szczę­ście te ostat­nie nie były już po­trzebne, bo więk­szość ran i ob­ra­żeń zdą­żyła się za­goić.

Trzy ty­go­dnie – tak długo sie­dzie­li­śmy już za­mknięci w mo­jej, na­szej, kwa­te­rze. Od mo­mentu fe­ral­nej nocy, kiedy to Sheut za­mor­do­wał elfkę z Lasu Środ­ko­wego, nie po­zwo­lono nam prze­kro­czyć progu tego lo­kum na­wet raz. Przed drzwiami po­sta­wiono straż, która za­cho­wy­wała się tak ci­cho, że zda­rzało mi się za­po­mnieć o jej ist­nie­niu, ale nie o tym, że zo­sta­łam tu uwię­ziona. O tym nie dało się prze­stać my­śleć.

– Pani. – Słu­żąca, za­nie­dbana, ni­jaka ko­bieta w śred­nim wieku, po­kło­niła się przede mną i wy­co­fała z po­miesz­cze­nia.

Usia­dłam na łóżku, opar­łam łok­cie na ko­la­nach i po­tar­łam czoło.

Sie­dze­nie w za­mknię­ciu da­wało mi się we znaki. W pierw­szym ty­go­dniu wy­pa­li­łam wszyst­kie po­zo­stałe pa­pie­rosy z mo­jego po­przed­niego ży­cia. Na­siąk­nięte desz­czem prze­le­żały w szu­fla­dzie od­po­wied­nio długo, by naj­pierw za­tęch­nąć, a po­tem wy­schnąć. Wciąż jed­nak były lep­sze niż nic. Trzy­ma­łam je niby na czarną go­dzinę, ale czy może być jesz­cze ja­kaś czar­niej­sza niż ta, w któ­rej ocze­kuje się na śmierć?

Z cza­sem co­raz mrocz­niej­sze ob­razy na­wie­dzały moje my­śli. Z po­czątku du­siły mnie tylko wie­czo­rami, nie po­zwa­lały za­snąć. Póź­niej wsiąk­nęły do mo­ich snów, do­kład­nie tak jak dzi­siaj. Two­rzyły ma­ka­bryczne wi­zje, tak przy­kre, że nie chcia­łam wy­po­wia­dać ich na głos w oba­wie, że mo­głyby się zi­ścić. Były ze mną cały czas – bu­dzi­łam się z nimi i ja­dłam, prze­wi­ja­jąc je w my­ślach. A w bez­czyn­no­ści od­twa­rza­łam je po­now­nie. Ana­li­zo­wa­łam wszyst­kie opcje, wszyst­kie za­koń­cze­nia, tylko po to, by nie znaj­dy­wać żad­nych od­po­wie­dzi i każ­dego dnia za­sy­piać z tymi sa­mymi py­ta­niami za­snu­wa­ją­cymi mi oczy. Cza­sem mia­łam wra­że­nie, że udu­szą mnie w nocy. Ale to nie­prawda – czło­wiek to bar­dzo silne stwo­rze­nie – jest w sta­nie znieść znacz­nie wię­cej, niż mu się wy­daje. Samo my­śle­nie ni­kogo jesz­cze nie za­biło. Zresztą po co się tak przed­wcze­śnie wy­chy­lać? Mu­sia­łam tylko za­cze­kać dzień, dwa, może ty­dzień, i elfy same mnie do­biją.

Pro­ces Spra­wie­dli­wych, na który cze­ka­li­śmy, po­wi­nien od­być się już dawno – tak do­kład­niej to 19 dni temu. Ne­storka Sy­nów i Cór Lasu Pół­noc­nego przy­stała na niego nie­chęt­nie. Praw­do­po­dob­nie tylko dla­tego, że mie­li­śmy świadka – jej syna, je­dy­nego na­stępcę, mo­jego pry­wat­nego na­uczy­ciela i drę­czy­ciela w jed­nym – Shiro. Gdyby nie jego obec­ność, zo­sta­li­by­śmy z Sheu­tem za­szlach­to­wani jak pro­siaki w dniu uboju świń. Jed­nakże elfy lu­bią za­sady, lu­bią je tak bar­dzo, że na­wet ich przy­wód­czyni nie może ro­bić tego, co jej się żyw­nie po­doba.

W jej oczach je­ste­śmy tylko dwójką plu­ga­wych lu­dzi, ale w świe­tle ich­niego prawa je­stem he­ge­mo­nem. Obroń­czy­nią osady (jak­kol­wiek ab­sur­dal­nie by to nie brzmiało), choć w obec­nych cza­sach jest to ra­czej po­zy­cja czy­sto re­pre­zen­ta­tywna. Sheut na­to­miast jest moim za­bójcą – wo­jow­ni­kiem. A w wol­nych chwi­lach (czyli prze­waż­nie) słu­żą­cym, który teo­re­tycz­nie po­wi­nien wy­ko­ny­wać każde moje po­le­ce­nie.

Ozna­czało to tyle, że w el­fiej spo­łecz­no­ści pia­sto­wa­łam wy­so­kie i po­wa­żane sta­no­wi­sko. I je­śli ktoś z in­nej osady miał w pla­nach ukró­cić moje ży­cie, a mój sługa temu za­po­biegł, to zna­czy, że wy­ko­nał wła­ści­wie swoją ro­botę. Szko­puł w tym, że el­fie ży­cie stoi po­nad tym ludz­kim. A Sheut za­bił elfkę w mo­jej obro­nie, a ja prze­cież je­stem tylko czło­wie­kiem.

Nie są­dzę, by ja­kie­kol­wiek sta­ro­żytne za­pi­ski prze­wi­dy­wały, co uczy­nić z de­li­kwen­tami ta­kimi jak my.

Czy to dla­tego ocze­ki­wa­nia na pro­ces trwały tak długo? Czy może przy­go­to­wa­nia do na­szej eg­ze­ku­cji oka­zały się bar­dziej cza­so­chłonne, niż prze­wi­dy­wała to na po­czątku ne­storka?

Do tej pory, kiedy my­ślę o tym, co mi się tu­taj przy­tra­fiło, to wy­daje mi się, że za­pa­dłam w śpiączkę i chorą wi­zję umie­ra­ją­cego umy­słu po­my­li­łam z rze­czy­wi­sto­ścią.

To jedna z teo­rii, którą wy­snu­łam, sie­dząc w za­mknię­ciu.

Nie­całe dwa mie­siące temu, wra­ca­jąc póź­nym wie­czo­rem do domu z pracy, zo­sta­łam za­ata­ko­wana przez nie­zna­jo­mego. Sie­dzący ze mną obec­nie w kwa­te­rze celi Sheut po­wa­lił mnie na zie­mię i prze­bił moje serce no­żem. My­śla­łam, że umrę, ale stało się ina­czej. Chwilę póź­niej tra­fi­łam tu­taj. Ock­nę­łam się cała, nie­dra­śnięta w le­sie peł­nym el­fów.

Wciąż nie udało mi się do­wie­dzieć – jak to się stało? Jak to było moż­liwe? Nie­stety za każ­dym ra­zem, kiedy pró­bo­wa­łam po­ru­szyć ten te­mat, czar­no­włosy za­bójca wpa­dał w złość, gro­ził mi lub zby­wał. Po­wie­dział, że ta­jem­nicę tego, kto udzie­lił mu moż­li­wo­ści „jed­no­ra­zo­wej po­dróży” mię­dzy świa­tami, za­chowa dla sie­bie, zgod­nie ze zło­żoną obiet­nicą.

Tym sa­mym do­wie­dzia­łam się cho­ciaż jed­nej no­wej rze­czy – Sheut nie po­sia­dał żad­nych ma­gicz­nych zdol­no­ści. Nie po­tra­fił sam się te­le­por­to­wać ani nic w tym stylu. On je­dy­nie spo­tkał ko­goś, kto mu tę wy­prawę umoż­li­wił. Na wię­cej in­for­ma­cji jed­nak nie mo­głam li­czyć, bo za­bójca mil­czał jak grób.

Py­ta­nia z tej dzie­dziny dzia­łały po­dob­nie też i na in­nych. Za­wsze sły­sza­łam po­krętne, ogól­ni­kowe wy­tłu­ma­cze­nia. Je­dyne, w czym zo­sta­łam utwier­dzona, to to, że do domu już nie wrócę.

„Kiedy raz umrzesz w da­nym świe­cie, nie mo­żesz już ni­gdy do niego po­wró­cić. To nie­zgodne z pra­wami ma­te­rii. Twój za­bójca, by sta­bil­nie prze­nieść twoje ciało do na­szego świata, mu­siał prze­ciąć łą­czącą cię nić z tam­tym miej­scem” – tak brzmiały słowa Syn­thii, je­dy­nej przy­jaź­nie na­sta­wio­nej do mnie elfki. Do­brze je za­pa­mię­ta­łam. Wy­ryły się w mo­jej pa­mięci ni­czym na na­grobku, który moż­liwe że już otrzy­ma­łam w swoim świe­cie. O ile fak­tycz­nie to wszystko wy­da­rzyło się na­prawdę…

– Mu­sisz jeść, pani. – Usły­sza­łam głos Sheuta prze­bi­ja­jący się przez falę wspo­mnień, którą od­twa­rza­łam wła­śnie w gło­wie.

Nie wiem na­wet kiedy, ale naj­wy­raź­niej nie­świa­do­mie prze­mie­ści­łam się z łóżka na krze­sło po­sta­wione przy stole i obec­nie dłu­ba­łam łyżką w wa­rzyw­nej po­trawce. Pod­nio­słam wzrok na za­bójcę. Chło­pak pa­trzył na mnie po­na­gla­jąco.

Zimne, ciemne oczy wy­glą­dały spod przy­dłu­giej czar­nej grzywki. Wy­raź­nie za­ry­so­wane, kan­cia­ste ko­ści szczęki były za­ci­śnięte. Za­wsze za­ci­skał zęby, kiedy się nie­cier­pli­wił bądź iry­to­wał, czyli wła­ści­wie bez prze­rwy. Dla mnie było to nie­malże jego wi­zy­tówką – wiecz­nie zły, po­grą­żony w my­ślach, mil­czący, jakby nie­obecny. Prze­by­wa­jąc z nim, mia­łam wra­że­nie, że mam do czy­nie­nia z kimś znacz­nie star­szym, bar­dziej do­świad­czo­nym przez ży­cie. Jed­nak wy­star­czyło tylko na niego po­pa­trzeć i od razu było wia­domo, że jest rów­nie młody jak ja. Tyle że prze­szedł przez więk­sze ba­gno. Być może wła­śnie dla­tego, kiedy każ­dego dnia za­drę­cza­łam się py­ta­niami, co te­raz bę­dzie, on wy­glą­dał na spo­koj­nego i po­go­dzo­nego z lo­sem. Szcze­rze mó­wiąc, wkur­wiało mnie to nie­mo­żeb­nie.

Na po­czątku na­szego uwię­zie­nia dzie­li­łam się z nim wszel­kimi po­my­słami, jak by tu zwy­cię­sko wyjść z Pro­cesu Spra­wie­dli­wych. Po­słusz­nie mnie słu­chał, po czym każdą ideę ne­go­wał. Mó­wił, że sprawa jest prze­są­dzona. W ten spo­sób osła­biał mo­jego i tak wą­tłego du­cha walki. W końcu prze­sta­łam się z nim na­ra­dzać i wszyst­kie prze­my­śle­nia zo­sta­wia­łam dla sie­bie.

Za­bi­cie elfa to zbrod­nia, któ­rej nie do­ko­nał ża­den czło­wiek od cza­sów El­fiej Rzezi. Był to okres w hi­sto­rii tak za­mierz­chły, że aż trudno uwie­rzyć w to, że lu­dzie kie­dyś nie byli pod el­fim bu­tem, że pró­bo­wali stać się wład­cami tych ziem. Wszystko po­to­czyło się jed­nak tak, że po dziś dzień pła­cili za swoje wy­bu­jałe am­bi­cje.

Moim zda­nie wła­śnie dla­tego Sheut wo­lał nie da­wać so­bie na­dziei i zwy­czaj­nie się pod­dał. Mógł po­ka­zy­wać, że mu nie za­leży, ale prawda była taka, że nie bez po­wodu za­my­kał się co­raz bar­dziej w so­bie. Cho­wa­jąc się za ma­ską spo­koju, przy­go­to­wy­wał się na ko­niec – chciał go do­świad­czyć z unie­sioną głową i nie­nad­szarp­nię­tym ho­no­rem. Gdyby pla­no­wał, jak się z tego wy­ka­ra­skać, przy­znałby przede mną, ale przede wszyst­kim przed sobą sa­mym, że jed­nak boi się śmierci i na czymś mu za­leży. A prze­cież za­bójcy nie mają ta­kich uczuć.

No i wszystko niby pięk­nie – ho­nor, duma i inne tego typu bzdury – ale ja nie mia­łam za­miaru umie­rać! A kim bym się stała bez swo­jego za­bójcy? He­ge­mo­nem bez za­bójcy! Ja­sne, że tak można, ale nie kiedy jest się czło­wie­kiem. By­łam świa­doma, że bez obrońcy by­ła­bym ni­czym upier­dliwa muszka owo­cówka, którą można zgnieść mię­dzy pal­cami bez naj­mniej­szego wy­siłku. Tak więc Sheut mógł się pod­da­wać, ale ja nie mia­łam ta­kiego za­miaru, je­śli nie przez wzgląd na niego, to cho­ciaż dla sie­bie.

W tej chwili w po­miesz­cze­niu roz­le­gło się pu­ka­nie. Ktoś stał za drzwiami i anon­so­wał swoje przy­by­cie. Pa­trzy­li­śmy, aż się otwo­rzą, gdyż od kiedy sta­li­śmy się więź­niami, nikt ni­gdy nie cze­kał na za­pro­sze­nie. Usły­sze­li­śmy zza nich jed­nak je­dy­nie głos:

– He­ge­mo­nie Apopi, Pro­ces Spra­wie­dli­wych w spra­wie mor­der­stwa He­ge­mon Rivy od­bę­dzie się ju­tro o zmierz­chu.

Prze­sta­łam od­dy­chać, by przy­pad­kiem nie za­głu­szyć żad­nej waż­nej in­for­ma­cji, ale to był ko­niec oświad­cze­nia. Osoba – wnio­sku­jąc po bar­wie głosu, sługa ne­storki El­dric – za­częła się już od­da­lać. Drew­niana kładka za­trzesz­czała pod cich­ną­cymi kro­kami.

Za­lała mnie fala go­rąca. Po trzech ty­go­dniach ocze­ki­wań nieco zwąt­pi­łam, że dzień pro­cesu na­dej­dzie. Czu­łam się tro­chę jak owad nie­spo­dzie­wa­nie wy­cią­gnięty z ulepu, do któ­rego no­ta­bene sam wpadł. Stan ten trwał w moim od­czu­ciu już tak długo, iż mia­łam wra­że­nie, że tak po­zo­sta­nie. Chyba na­wet li­czy­łam na to, bo wo­la­łam żyć w taki spo­sób, w wiecz­nym stra­chu, niż ze­tknąć się z urze­czy­wist­nie­niem wszyst­kich mo­ich wi­zji i obaw zwią­za­nych z nad­cho­dzą­cym pro­ce­sem.

Serce sa­mo­ist­nie za­częło ko­ła­tać w klatce pier­sio­wej. Nie zno­si­łam tego. Nie­za­leż­nie jak bar­dzo pra­co­wa­łam nad tym, by za­cho­wać chłodny umysł, to nie po­tra­fi­łam za­trzy­mać na­tu­ral­nych pro­ce­sów za­cho­dzą­cych w moim ciele.

Spoj­rza­łam na Sheuta, ale on jak zwy­kle nie uze­wnętrz­niał swo­ich my­śli i uczuć. Sie­dział z taką miną, jakby nic przed chwilą nie usły­szał.

– Mu­simy usta­lić pewne za­sady – wy­pa­li­łam. – Ty się nie od­zy­wasz, ja mó­wię za nas oboje. Je­śli cię o co­kol­wiek spy­tają, po­wiedz, że wy­ko­ny­wa­łeś tylko moje roz­kazy.

Zda­wa­łam so­bie sprawę, że tymi sło­wami pod­ko­py­wa­łam sama sie­bie, że zrzu­ca­łam na sie­bie winę za za­bój­stwo elfki, ale moim zda­niem to była je­dyna słuszna li­nia obrony. Mu­sia­łam przed­sta­wić moją osobę jako peł­no­praw­nego he­ge­mona, który bez­pod­staw­nie zo­stał za­ata­ko­wany, a jego za­bójca uczy­nił tylko to, co na­le­żało zro­bić.

– Pani, nie ma zna­cze­nia, co po­wiemy…

– Więc co pla­nu­jesz? – Prze­rwa­łam mu, za­nim do­koń­czył. – Mamy stać jak słupy soli i mil­czeć czy od razu się przy­znać, że to na­sza wina? Weź się w garść! – Ude­rzy­łam otwartą dło­nią w stół. – Je­śli ode­tną ci łeb, to moja głowa bę­dzie na­stępna! – Być może za­brzmia­łam zbyt szorstko, ale w moim sercu po­now­nie roz­go­rzała wola walki. – Po to mnie tu spro­wa­dzi­łeś!? Za­da­łeś so­bie po­noć tyle trudu, tylko po to, by nie­długo póź­niej umrzeć? My­śla­łam, że mia­łeś ja­kiś lep­szy plan, że chcia­łeś się zbun­to­wać, do­wieść swego? Wsa­dzić kij w to el­fie mro­wi­sko sa­mo­uwiel­bie­nia! – Tak przy­naj­mniej zga­dy­wa­łam. – Wy­cho­dzi jed­nak na to, że twój plan nie był zbyt da­le­ko­siężny!

– Sprawy po­to­czyły się ina­czej, niż za­kła­da­łem – rzekł smęt­nie i bez prze­ko­na­nia.

– Nie chcę tego sły­szeć! Chcesz, by na­sza śmierć stała się prze­strogą dla lu­dzi, że nie na­leży się wy­chy­lać?! Prze­stań my­śleć tylko o so­bie i po­myśl, ja­kie to bę­dzie miało kon­se­kwen­cje dla in­nych?! Chcesz, żeby lu­dzie w swych po­kło­nach przed el­fami przy­kle­ili się do pod­łogi? Chcesz być hi­sto­ryjką dla dzieci, dla­czego na­leży być bez­względ­nie po­słusz­nym? – Szcze­rze mó­wiąc, w ob­li­czu śmieci gówno mnie to wszystko ob­cho­dziło, ale by­łam pewna, że jego nie.

Sheut za­ci­snął zęby tak gwał­tow­nie, że aż usły­sza­łam, jak się ze sobą zde­rzają, a chwilę póź­niej cierpko zgrzy­tają. Chyba ude­rzy­łam w czuły punkt.

Za­raz znów wy­buch­nie zło­ścią. No i do­brze, może to go obu­dzi.

Spoj­rzał mi pro­sto w oczy i to, co tam zo­ba­czy­łam, prze­ra­ziło mnie. Nie zna­la­złam w nich ni­czego poza za­wo­dem i cier­pie­niem. On już dawno wziął tę winę na sie­bie i no­sił ją w sercu sam, a ja wła­śnie wier­ci­łam pal­cem w otwar­tej ra­nie.

Za­mknął po­wieki, opu­ścił głowę i oparł ją na dło­niach.

Po­czu­łam się nie­pew­nie, nieco winna. Na pewno nie ta­kiej re­ak­cji się spo­dzie­wa­łam.

Nie mogę prze­cież po­zwo­lić na to, by tak to się skoń­czyło. Ten chło­pak w ży­ciu nie za­znał do­bra i nie­za­leż­nie jak silny by nie był, nie po­ra­dzi so­bie ze wszyst­kim sam. Nie za­słu­guje na taki ko­niec. Oboje nie za­słu­gu­jemy.

Nieco sztywno, nie­na­tu­ral­nie pod­nio­słam się z krze­sła i jakby od­ru­chowo po­de­szłam do niego, nie bar­dzo wie­dząc, co zro­bię da­lej. Wy­cią­gnę­łam rękę i z wa­ha­niem za­wie­si­łam ją nad jego głową.

On się nie po­ru­szył, nie zmie­nił po­zy­cji. Był sam ze sobą. Po­grą­żony w my­ślach.

Po­ło­ży­łam dłoń na jego wło­sach i nieco nie­zgrab­nie je po­gła­dzi­łam. Sheut, nie spo­dzie­wa­jąc się z mo­jej strony czu­łego ge­stu, ze­sztyw­niał. Była to dziwna chwila. Bar­dzo nie­zdarna i nie­zręczna, a jed­no­cze­śnie po­trzebna nam obojgu. Tak przy­naj­mniej wnio­sko­wa­łam, bo on nie za­re­ago­wał w ża­den spo­sób, nie przy­bli­żył się, ale też się nie od­su­nął.

W tej chwili zro­zu­mia­łam, że je­śli bę­dzie mi dane po­żyć choćby jesz­cze chwilę dłu­żej, to mu­szę stać się sil­niej­szą osobą. Nie jest to miej­sce, w któ­rym na­leży po­le­gać na in­nych, nie dla­tego, że nie są warci za­ufa­nia (choć w więk­szo­ści nie są), ale dla­tego, że każdy nie­sie swój ba­gaż. Ba­gaż, któ­rego jako osoba z ze­wnątrz nie je­stem w sta­nie zro­zu­mieć ani na­wet przy­rów­nać do swo­jego. Nie dla­tego, że mój jest lżej­szy, ale dla­tego że jest zu­peł­nie ina­czej uszyty.

Każdy jest prze­siąk­nięty prze­ko­na­niami wpo­jo­nymi za młodu do głowy – ja rów­nież. Wie­rzę, że je­stem wol­nym czło­wie­kiem, który ma prawo do głosu, do wła­snej opi­nii i tak we­dług mnie jest wła­ści­wie. Ale w tym świe­cie nie jest to już ta­kie oczy­wi­ste. Klu­czo­wym wy­ra­że­niem jest to „we­dług mnie”, bo tu­taj nie li­czy się moje zda­nie. Je­stem pewna, że gdy­bym po­tra­fiła otwo­rzyć swój umysł, za­czę­ła­bym do­strze­gać też inne per­spek­tywy. Mo­gła­bym się nie zga­dzać z tym, co mnie ota­cza, ale przy­naj­mniej bym ro­zu­miała.

Po­sta­no­wi­łam – mu­szę otwo­rzyć sze­rzej oczy i sta­nąć twardo na ziemi. To jest te­raz moja rze­czy­wi­stość i kiedy prze­stanę ją bier­nie przyj­mo­wać, a za­cznę nią ste­ro­wać, to znowu za­cznę żyć, a nie tylko eg­zy­sto­wać. Je­śli będę miała na to jesz­cze szansę…

– Sheut, ju­tro to ja będę pro­wa­dziła roz­mowę na prze­słu­cha­niu. Ty masz je­dy­nie po­twier­dzić moje słowa, a nie­py­tany nie od­zy­wać się – po­wie­dzia­łam z siłą w gło­sie.

Za­bójca po­ru­szył się i już chciał nie zgo­dzić się ze mną, ale nie po­zwo­li­łam mu na to.

– To jest roz­kaz.

Ju­styna Ko­muda – ab­sol­wentka In­sty­tutu So­cjo­lo­gii Uni­wer­sy­tetu War­szaw­skiego. Uro­dziła się i do­ra­stała w War­sza­wie. Obec­nie mieszka w Ber­li­nie. Poza fan­ta­styką ko­cha mu­zykę. Pi­sze włas­ne tek­sty pio­se­nek i śpiewa. W wol­nym cza­sie jej naj­więk­szym hobby są po­dróże. Ma­rzą jej się wy­prawy w naj­dal­sze za­kątki świata. Fa­scy­nuje ją po­zna­wa­nie od­mien­nych kul­tur i ucze­nie się o ich zwy­cza­jach. Po­nadto ko­cha wszyst­kie zwie­rzęta, lubi grać na kom­pu­te­rze i jak każdy pi­sarz nie umie się oprzeć do­brej książce.

fa­ce­book.pl/j.k.ko­muda

in­sta­gram.com/j.k.ko­muda

tik­tok.com/@j.k.ko­muda