Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Kolejna książka autorki bestsellerów „New York Timesa”, m.in. serii "The Arrowood Brothers".
Poruszająca i piękna opowieść o tym, że trzeba otworzyć serce dla miłości.
Serenity Adams wychowywała się na farmie hipisowskich rodziców. W college’u poznała Bryce’a Peytona, z obu stron była to miłość od pierwszego wejrzenia. Kochali się do szaleństwa, zamierzali iść na studia na ten sam uniwersytet – ona na medycynę, on na architekturę. Kiedy jej matka zapada na raka, dziewczyna musi wybrać uczelnię bliżej domu. Bryce źle znosi rozstanie, jest zły i rozżalony. Ona jest pochłonięta studiami i matką. W dniu, gdy matka umiera, Bryce z nią z zrywa. Serenity ma złamane serce i postanawia już nigdy nikogo nie pokochać.
Czternaście lat później Serenity jest wybitnym chirurgiem ginekologicznym w szpitalu Northwestern w Chicago. Pozostaje w luźnym związku z chirurgiem z tego samego szpitala, Westinem Grantem. On ją kocha, ona jednak boi się zaangażować. Miłość to luksus, na który nie może sobie pozwolić. Jednak Westin Grant burzy mur, jakim się otoczyła, i oferuje jej wspólną przyszłość. Ale czy jest wystarczająco odważna, by zaryzykować i pokochać?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 334
Tytuł oryginału: You Loved Me Once
Projekt okładki: Paweł Panczakiewicz/PANCZAKIEWICZ ART.DESIGN
Redakcja: Katarzyna Szajowska
Redakcja techniczna: Grzegorz Włodek
Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski
Redaktor prowadzący: Aleksandra Janecka
Korekta: Renata Kuk, Maria Śleszyńska
Fotografia wykorzystana na okładce
© LightField Studios/Shutterstock
Copyright © 2021. YOU LOVED ME ONCE by Corinne Michaels
Published by arrangement Brower Literary & Management and Book/Lab Literary Agency, Poland.
All rights reserved
© for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2022
© for the Polish translation by Beata Słama
ISBN 978-83-287-2348-1
Warszawskie Wydawnictwo Literackie
MUZA SA
Wydanie I
Warszawa 2022
– fragment –
Kobietom, które każdego dnia podejmują odważne decyzje.
Dzisiejszy dzień był niezwykły. Taki, dla jakiego żyje każdy lekarz. Dziś dałam czadu. Wszystkie operacje poszły doskonale, bez większych niespodzianek i komplikacji. Dwie pacjentki mogły ogłosić sukces, ponieważ zakończyły chemioterapię; złe wieści musiałam przekazać tylko jednej osobie.
To był dobry dzień. Bycie onkolożką ginekologiczną sprawia, że podobnych dni nie ma zbyt wiele… lecz ten taki właśnie był.
– Za jakąś godzinę czeka nas kolejny zabieg. Idę obejrzeć pacjenta, a potem zobaczymy się tutaj – mówię.
Martina rzuca mi spojrzenie mówiące, że znów się rządzę.
– Teraz przygotowujemy salę, nie martw się, wszystko ogarniamy.
– To dobrze, bo nie chcę szukać nowej pielęgniarki.
Wybucha śmiechem.
– Nigdy się mnie nie pozbędziesz!
– Szczęściara ze mnie.
– Zgadzam się z tobą, masz szczęście, że kocham cię na tyle mocno, by znosić twoje wariactwa! – woła za mną Martina, kiedy się oddalam.
– I nawzajem! – rzucam przez ramię.
Naprawdę jest najlepszą pielęgniarką, z jaką pracowałam. Chorzy są dla niej najważniejsi i nie boi się wkurzać ludzi, żeby osiągnąć to, czego chce. Zupełnie jak ja. Pacjenci są całym moim światem. Zrobię wszystko, by pomóc im walczyć ze straszną chorobą.
Wchodzę do pokoju mojej ulubionej pacjentki, pani Whitley.
– Sądziłam, że dziś rano do mnie nie zajrzysz. – Jej uśmiech jest pogodny i ciepły.
W ciągu ostatnich czterech lat pani Whitley stała się dla mnie niemal drugą matką. Odkąd w tym miesiącu przyszła do szpitala, zaglądam do niej każdego ranka i opowiadam więcej, niż powinnam. Dziś jednak nie mogłam przyjść tak wcześnie jak zwykle.
– Miałam nagły przypadek.
– No co ty, wiem, że jesteś zajętą lekarką i nie masz czasu siedzieć z umierającą kobietą – kpi.
– Dzisiaj jeszcze nie umierasz. Jesteś zbyt zawzięta, żeby odejść w spokoju.
Przed taką pacjentką ostrzegają wykładowcy na studiach – to taka osoba, do której coraz bardziej się przywiązujesz i zaczyna być kimś więcej niż tylko przypadkiem.
Robiłam wszystko, by trzymać ją na dystans, lecz jest ciepła, zabawna i bardzo samotna. Widzę w niej siebie bardziej, niż chcę to przyznać: sposób, w jaki odsunęła się od rodziny i przyjaciół, gdy straciła miłość życia; to, że walczy, by sobie wybaczyć, że niewystarczająco się starała. Przede wszystkim jednak przypomina mi moją matkę. I to właśnie jest najgorsze.
– A teraz opowiedz mi o Doktorze Ślicznym.
Przewracam oczami, ponieważ większość pacjentów chce rozmawiać o sobie, lecz nie ona. Kilka miesięcy temu usłyszała plotkę i od tamtej pory się nie poddaje.
– West jest w porządku.
– Tylko „w porządku”? W takim razie chłopak się nie stara.
– Jest wspaniały – mówię ze śmiechem – ale wiesz, że nikogo nie traktuję poważnie, a już na pewno nie lekarza, który jest zbyt zajęty, by być w związku. Niezależnie od tego, co sam o tym sądzi.
Pani Whitley celuje we mnie palcem.
– A teraz słuchaj, Serenity. Jesteś odporna na miłość, nie dlatego że robisz karierę. Mój Leo był wielkim biznesmenem, jednak w jego życiu zawsze było miejsce dla mnie i naszego syna.
Jest jedyną pacjentką, której wolno mówić mi po imieniu, nigdy jej nie poprawiałam. Teraz nie mogę powstrzymać uśmiechu, gdy wspomina o ukochanym mężu, a jej spojrzenie łagodnieje. Leo zmarł na zawał serca pięć lat temu. Wszystko to zapowiadało, lecz on udawał, że nic się nie dzieje, zupełnie jak moja matka. Ja jednak wiedziałam lepiej i gdybym bardziej na nią naciskała, może by żyła.
Otrząsam się, bo dziś nie mogę pogrążyć się w tęsknocie, czeka mnie operacja, a jutro…
– Znam to spojrzenie…
– Jakie spojrzenie? – pytam.
– Takie, jakie masz, gdy rozmyślasz o tym, co będzie jutro, a nie o mężczyźnie, o którym rozmawiamy. Nie myśl, że nie słyszę plotek, panienko. Wiem, że jutro twój wielki dzień, ale nie chcesz z nikim o tym rozmawiać. Przesądy to nic dobrego.
– Nie jestem przesądna, jestem ostrożna, a to duża różnica. Nie powinnaś być po mojej stronie?
Pani Whitley kręci głową.
– Gdybym się z tobą zgadzała, wypadłabym z roli. Poza tym masz przystojnego doktora, który na pewno to zrobi.
Znów Westin. Jest bardzo wytrwała.
– Zapewniam cię, że on uwielbia się ze mną spierać.
– Wszyscy mężczyźni to lubią, ale pozwól raz na jakiś czas mu wygrać, to pomoże delikatnemu męskiemu ego. – Ostatnią część zdania pani Whitley wypowiada szeptem.
– Postaram się.
Wybucha śmiechem.
– Wątpię, ale niech ci będzie. Zastanawiam się, czy John dzisiaj wpadnie.
Serce mi pęka.
Lata temu, kiedy zapytałam ją, co sprawiło, że tak wytrwale walczyła z rakiem, odpowiedziała, że chciała zyskać czas, by poprawić stosunki z synem. Pragnęła, by znowu ją pokochał. Opowiedziała mi, że po śmierci Leo trudno jej było być matką. Kochała swoje dziecko, lecz syn za bardzo przypominał jej męża. W końcu się jednak pozbierała, lecz było już za późno. Jego gniew zakorzenił się i rósł. Ona jednak walczyła, i wciąż walczy, by do niej wrócił. A miłość matki jest najsilniejszą miłością na świecie. Moja matka dla swoich dzieci zrobiłaby wszystko.
– Mam nadzieję, że tak – mówię.
– Ja też, a jeśli nie, zawsze będzie jutro. A jutro jest dzień cudów, doktor Adams, ja to wiem.
Tak, jutro wielki dzień. Szansa, by wypróbować nową metodę walki z rakiem. Tak wiele rzeczy może pójść nie tak… ale… może też pójść dobrze. Staram się skupić na możliwościach, nie na porażkach.
To może być odpowiedź na czyjeś modlitwy.
– No dobrze, mam operację, a ty masz spotkanie z laborantem – przypominam jej.
– To idź. Nie musisz ze mną siedzieć, gdy masz ludzi do ocalenia.
– Do zobaczenia jutro.
Uśmiecha się szeroko, a ja czuję się jak dziecko, które zadowoliło matkę.
– Jutro będziesz robiła wielkie rzeczy.
Puszczam do niej oko i wychodzę, starając się nie czuć tak, jakbym unosiła się w powietrzu.
Kilka minut później jestem w pokoju zabiegowym, a moja pacjentka Claudia przygotowana i zawieziona do sali operacyjnej.
Szoruję dłonie i przedramiona, utrwalając sobie w głowie procedurę częściowej histerektomii. Wykonywałam ten zabieg więcej niż tysiąc razy, wiem jednak, że samozadowolenie oznacza śmierć. Kiedy mam kogoś na stole, nie pozwalam sobie na ten komfort.
Kończę mycie, przechodzę przez drzwi sali operacyjnej i wszyscy zaczynają się krzątać. W rękawiczkach i z twarzą zakrytą maską staję obok pacjentki.
– No dobrze, Claudio. – Uśmiecham się pocieszająco, lecz w jej oczach wyraźnie widzę strach. – Masz jeszcze jakieś pytania, zanim zaczniemy?
– Chcę się tylko… – drży – upewnić… że wszystko będzie dobrze.
Dzwoni zębami.
– Ależ będzie – zapewniam ją ciepłym głosem. – Utniesz sobie drzemkę, a gdy się obudzisz, guza już nie będzie. Wszystko pójdzie dobrze, musisz mi tylko pozwolić wykonać moją robotę, dobrze?
Kiwa głową, wciąż z przerażeniem w oczach.
– Dobrze.
Nie mogę pozwolić, by się bała. Kilka dni temu powiedziała mi, że była piosenkarką i zanim przeniosła się do Chicago, długi czas spędziła w trasie. Pomyślałam, że to fajne, że zna tak wielu moich ulubionych piosenkarzy.
– Wiesz, podczas każdej operacji, gdy pacjent śpi, puszczamy muzykę. To bardzo uspokaja. Może tym razem zaczniemy trochę wcześniej, żebyś i ty mogła posłuchać? Masz jakąś ulubioną piosenkę?
Podaje mi tytuł, a ja kiwam głową w stronę pielęgniarki. Salę wypełnia muzyka, a ja patrzę, jak Claudia się odpręża i wypuszcza powietrze, a wraz z nim niepokój.
– To pomaga – mówi.
– I dobrze – odpowiadam z uśmiechem.
Claudia zaczyna śpiewać, jej sopran dźwięczy w każdym słowie. Pozwalam jej zaśpiewać jeszcze kilka linijek i wszystkie pielęgniarki się dołączają. Ma piękny głos i niemal chcę, żeby jeszcze nie odpływała, widzę jednak, że anestezjolog podaje jej lek przez kroplówkę i wiem, że ma tylko kilka sekund.
Gdy jej głos cichnie i Claudia zasypia, odchrząkuję i zespół operacyjny przystępuje do akcji. Wiedzą, co robić. Pielęgniarka przełącza iPoda na moją playlistę i w powietrzu unosi się głos Bruno Marsa, co oznacza, że czas zaczynać.
Odprawiam cały rytuał: staję po prawej stronie pacjentki, jak najbliżej jej serca, zamykam oczy, odchylam głowę i liczę od pięciu do jednego. Podczas operacji straciłam pięć pacjentek. Myślę o nich, o tym, co poszło źle, i wypowiadam ich imiona. Wspominam też kilka sukcesów. Stoję, myślę o tych przypadkach, gdy nikt nie dawał mi szansy powodzenia, i się uśmiecham. Przypominam sobie twarze członków rodzin, gdy mówiłam im, że usunęłam raka i udało nam się uniknąć wszystkich strasznych konsekwencji, których tak się obawiali.
Wiara, jaką pokładały we mnie te rodziny, była darem. Nigdy jednak nie uznawałam niczego za pewnik. Na koniec wypowiadam imię Claudii i proszę ją, by mnie zapewniła, że dołączy do listy moich sukcesów.
Opuszczam głowę i otwieram oczy. Naprzeciwko siebie widzę Martinę, w jej oczach błyszczy zaufanie. Wyciągam rękę i wypowiadam słowo, które przywraca mnie do rzeczywistości:
– Skalpel.
Każdy dzień jest dobry, by ratować ludzkie życie.
Martina umieszcza ostrze w mojej dłoni, serce przepełnia mi duma.
Boże, mam nadzieję, że nigdy nie będę musiała liczyć do sześciu.
Cześć, piękna. – Westin łapie mnie od tyłu i oplata silnymi ramionami, a ja się uśmiecham.
– Cześć.
– Już skończyłaś operować?
Odwracam się i spoglądam na niego. Naprawdę jest najseksowniejszym i najmilszym człowiekiem, jakiego kiedykolwiek spotkałam. To pociąga mnie w nim najbardziej. Poza tym nie chce wiązać się na poważnie, dokładnie tak jak ja. W naszym związku, który nie jest związkiem, jesteśmy idealnie szczęśliwi.
Doświadczyłam na własnej skórze, że bycie kobietą wykonującą zawód zdominowany przez mężczyzn oznacza poświęcenia, a rezygnacja z randkowania jest jednym z nich.
No i mam już męża – szpital. Trudno mi znaleźć czas na chłopaka.
Mimo to Westin i ja opracowaliśmy rutynę, która sprawdza się w przypadku każdego z nas. Żadne nie jest zdenerwowane czy złe, gdy to drugie pracuje do późna lub musi wcześniej wstać, bo ma operację. Po prostu to akceptujemy.
Po ostatnim związku obiecałam sobie, że już nigdy nie pozwolę, żeby moje serce uwikłało się w coś takiego.
– Tak. – Daję mu szybkiego całusa. – I wszystko poszło dobrze. A co u ciebie?
– Dziś mam tylko obchód. Choć teraz wolałbym robić coś innego i z kimś innym.
Śmieję się, gdy kładzie mi rękę na tyłku i ściska. Seks po operacji jest naprawdę dobry.
– A więc…
Otwierają się drzwi, a my odskakujemy od siebie. Na szczęście stoimy za rzędem szafek i mam czas, by doprowadzić się do porządku.
– Cześć, doktor Adams – mówi z uśmiechem lekarka Tracy Allen, gdy wchodzi. – Jutro jest wielki…
– Nie! – przerywam jej. – Jutro to dla mnie abstrakcja, chcę myśleć tylko o dniu dzisiejszym.
Kiwa głową.
– Rozumiem. Doktorze Grant. – Dostrzega Westina i uśmiecha się do mnie porozumiewawczo. – Nie chciałam przeszkadzać.
– Nie przeszkadzasz ani trochę – zapewniam. – Dziękuję, doktorze Grant, później porozmawiamy o tym projekcie.
Westin kręci głową, ale się ze mną zgadza.
– Oczywiście.
Nikt w szpitalu nie kupuje tego, co opowiadam, jednak muszę przynajmniej udawać, że się nie spotykamy. Westin jest szefem neurochirurgów i ostatnie, czego chcę, to żeby gadano o którymś z nas. W ostatnim roku robiono to wystarczająco często. Zbliża się konkurs na ordynatora chirurgii i skandal – lub choćby jego ślad – mógłby kosztować nas oboje utratę szansy. Nie żebym chciała tego stanowiska, lecz Westin tak. On i ja wiemy, jak wygląda związek, gdy ma się taką pracę jak my.
Zbyt wielu naszych przyjaciół skończyło jako rozwodnicy. To trudne zdawać sobie sprawę, że twoje małżeństwo jest na drugim miejscu po karierze zawodowej. Zawsze.
Już raz straciłam miłość, ponieważ wybrałam bycie lekarką. Następnej nie stracę.
Tracy odchrząkuje.
– To świetnie… No cóż… Mam konsultację i bardzo przydałaby mi się twoja pomoc.
Patrzę na zegarek niezadowolona, że jest tak późno. Operacja Claudii przebiegła bez zarzutu i byłam podekscytowana tym, że uda mi się wyjść wcześniej. Dziś jest Noc Piwna w barze U Ritcha, do którego często chodzę. Zwykle wybieramy się tam we trzy – Martina, moja najlepsza przyjaciółka Julie i ja. Julie wspomniała jednak, że bardzo potrzebuje tego wieczornego wyjścia, i choć zawsze chodziłyśmy do baru we trzy, być może dziś powinnyśmy pójść we dwie. Miałam nadzieję na babski wieczorek, zanim pojawi się Westin.
Niezależnie od tego nie ma mowy, żebym zostawiła Tracy czy pacjenta, który potrzebuje mojej pomocy. Babski wieczorek może poczekać, pacjenci nie powinni.
– Oczywiście – mówię, choć wszyscy wiemy, że nigdy bym jej nie odmówiła.
– Do zobaczenia później – rzuca Westin z uśmiechem.
Osioł.
– Może.
Oboje wiemy, że potem do mnie przyjdzie. Jak zawsze.
Tracy i ja wychodzimy i rozmawiamy o guzie, którego wykryła u pacjentki. Jest ordynatorką ginekologii i moją zaufaną współpracowniczką. Pokazuje mi dokumentację medyczną chorej, skupia się na miejscu, które ją niepokoi. Gadamy o tym, co widzę na zdjęciach i co zrobię, jeśli przyjdą wyniki biopsji i będą takie, jak się spodziewam. Zoperowałam więcej guzów niż Tracy i zwykle potrafię właściwie je ocenić, jeszcze zanim przyjdą wyniki badań histopatologicznych. Od śmierci mamy moją życiową misją jest wyeliminowanie raka.
Nie obchodzi mnie nic poza wynalezieniem lekarstwa na tę chorobę i podarowaniem ludziom tak dużo czasu, jak to możliwe. Na raka umiera zbyt wiele osób i potwornie wkurza mnie to, że potrafimy wynaleźć lekarstwo na dowolną chorobę, lecz na to, co dotyka każdego, kogo znam, nie udaje nam się opracować odpowiedniej terapii.
Choćby się waliło i paliło, chcę być częścią działań, które uniemożliwią rakowi zabranie z tego świata jeszcze większej liczby osób. Brałam udział w opracowywaniu nowego podejścia do chemioterapii i naświetlania, lecz nic nie działało wystarczająco szybko i zdecydowanie. To frustrujące, ale też motywujące mnie do działania.
– Tu jest problem… – mówi Tracy.
Spędziłyśmy dwadzieścia minut na rozpracowywaniu tego przypadku. Moim zdaniem zmiana nie wygląda na raka, raczej na torbiel niż guza, lecz widzę powód do niepokoju.
– Więc uważasz, że operacja to najlepsza opcja? – pyta.
– Tak naprawdę jedyna właściwa. Nie zostawiłabym torbieli w tym miejscu. Poza tym jeśli to nie torbiel, to nie chcemy, żeby to urosło. Trochę martwią mnie zewnętrzne ścianki torbieli, więc wolę się zabezpieczyć, niż później żałować.
Tracy kiwa głową.
– Dziękuję ci. Wiem, że już wychodziłaś do domu, i naprawdę doceniam, że poświęciłaś czas, by rzucić na to okiem.
– Cieszę się, że mogłam ci pomóc. – Wstaję. To był długi dzień i jestem wykończona. Jutro jest najważniejszy dzień mojego życia i powinnam być skoncentrowana. Zanim jednak wyjdę, muszę zrobić jeszcze jedną rzecz: zajrzeć do pani Whitley. – Pogadamy jutro?
– Pewnie. To na razie.
W moim telefonie słychać dźwięk przychodzącej wiadomości.
Westin: Wychodzę… jesteś zmęczona czy przytomna?
Przesuwam zębami po wardze, dobrze wiem, co takie pytanie oznacza.
Wysyłam krótką wiadomość do Martiny i Julie, że nie mogę przyjść, po czym odpowiadam Westinowi.
Ja: Przytomna. I to nawet bardzo. Daj mi chwilę. Muszę zajrzeć do pacjentki i potem się spotkamy.
Na co mi piwo? Teraz chcę zupełnie czegoś innego.
Przekręcam się i zamiast, jak oczekiwałam, ciepłego ciała, dotykam chłodnej pościeli. Po pracy Westin do mnie przyszedł, prawda? Przysięgam, że tak. Nagle słyszę pogwizdywanie dobiegające z łazienki i się uśmiecham.
Tak, zdecydowanie przyszedł. Może mam bujną wyobraźnię, ale nie aż tak.
Napinam obolałe mięśnie i z uśmiechem trę oczy. Budzenie się obok Westina Granta jest wisienką na czubku deseru lodowego. Jest jedynym stałym elementem mojego chaotycznego i nieprzewidywalnego życia.
Drzwi łazienki się otwierają i staje w nich mój długoterminowy kochanek – właściwie to nie wiem, jak go nazwać – i ma na sobie tylko ręcznik. Z jego włosów kapią krople wody, spływają mu po piersi i wsiąkają w ręcznik przewiązany w pasie.
– Obudziłaś się – mówi z uśmiechem. – A to ja tego ranka zamierzałem cię obudzić.
– Nie dzisiaj. Nie sądzę, żebym spała dłużej niż trzy godziny.
– A czy ty kiedykolwiek spałaś? – Westin chichocze i podchodzi do mnie, patrząc znacząco. Jego spojrzenie mówi mi, że ma nadzieję na poranną gimnastykę ze mną.
– Wes… – mówię ostrzegawczo, gdy wpełza do łóżka.
– Ren… – odpowiada, śmiejąc się.
– Nie możemy. – Kręcę głową i przesuwam się na skraj łóżka, daleko od niego. – Dziś oboje musimy być w szpitalu na czas. Nie mogę się spóźnić.
Dziś jest dzień, kiedy wszystko naprawdę się zmieni. To dzień, na który czekałam przez całe moje zawodowe życie. Dzień, gdy wreszcie będę mogła się przekonać, czy słusznie wiążę nadzieje z nowym lekiem, czy też poniosę epicką porażkę. Jestem jednocześnie podekscytowana i przytłoczona.
Dziś mam rozpocząć program badań klinicznych. Przez ostatnie pięć lat próbowałam opracować mieszankę leków, która nie tylko zwalczy raka, lecz także pozwoli leczonym przeze mnie kobietom mieć nadzieję na przyszłość.
Kiedy pojawia się diagnoza raka jajnika, zawsze najpierw leczymy go chirurgicznie. A jeśli nie byłoby to konieczne?
Jeśli uda nam się uchronić kobiety przed usunięciem macicy, będą mogły urodzić dzieci. A gdy moja kuracja zadziała, to im to wszystko dam. Stosując tę kombinację leków, będę mogła zmniejszyć guza i uchronić je przed trwałą niepłodnością.
A jeżeli nie będę mogła, to… Nie wiem, co myśleć. Jestem zdenerwowana, podekscytowana i przerażona.
A jeśli schrzanię sprawę? A jeśli stracę pacjentkę? A jeśli nie dam rady i zostanę uznana za oszustkę?
– Pospieszę się – żartuje Westin i otacza mnie ramionami. – Przynajmniej chociaż przez chwilę cię poprzytulam.
Rzucam mu uśmiech przez ramię.
– Nie przytulamy się.
– Tylko dlatego, że tego unikasz. – Czuję na szyi wibrowanie jego śmiechu i się odsuwam.
Ma rację, to zdecydowanie moja wina, lecz mam swoje powody. Dobrze mi tak, jak jest, i nawet jeśli go to wkurza, to wszystko, na co mogę się teraz zdobyć. Uczucia prowadzą do miłości. A miłość prowadzi do złamanego serca. Złamane serce prowadzi do złego samopoczucia, i nigdy więcej do tego nie dopuszczę. Poza tym Westin nie może narzekać – ma seks bez żadnych zobowiązań.
Odwracam się i kładę dłoń na jego policzku.
– Nie udawaj, że nie podoba ci się sposób, w jaki to działa.
Jego ciepłe zielone oczy błądzą po mojej twarzy.
– Nie miałbym nic przeciwko temu, żeby to zmieniło się w coś więcej.
Odsuwam się gwałtownie, ponieważ jestem zaskoczona. Westin i ja zawarliśmy umowę, która się sprawdza.
– Co ty wygadujesz? To, co mamy, jest… rany, dlaczego to komplikować?
– Kochanie, komplikacje nie zawsze są złe.
Spinam się, słysząc to czułe słowo. On oczywiście to zauważył, ponieważ niewiele mu umyka.
– Musimy się szykować – próbuję mienić temat. – Nie mamy czasu na dyskusję o tym, kim dla siebie jesteśmy, czy o czymkolwiek innym.
Bardzo nie chcę być suką, lecz dziś jest mój wielki dzień. Westin wie, że gdyby role się odwróciły, on zachowywałby się tak samo. Jednym z powodów, dla którego nasz skomplikowany niby-związek trwa, jest to, że się rozumiemy.
Nie muszę się tłumaczyć z mojego emocjonalnego upośledzenia, ponieważ oboje jesteśmy lekarzami. I to cholernie dobrymi.
– Serenity… – opływa mnie jego głęboki głos, dotyka ustami moich ust – na to zawsze jest czas.
– Nie w dniu rozpoczęcia badań klinicznych. Muszę być skoncentrowana i pewna, ale ty, mój przyjacielu – całuję go szybko – oczywiście wiesz lepiej.
Z jękiem opiera głowę o moją szyję i mnie puszcza.
– Jestem pewny, że napiszesz do mnie, żebyśmy się spotkali w pokoju lekarskim. – Uśmiecha się, wstaje i zrzuca ręcznik, a ja mam widok na jego idealny tyłek – gdzie z przyjemnością pozwolę ci pozbyć się niepokoju… na różne sposoby.
– Nie dzisiaj, szatanie! – krzyczę, gdy wraca do łazienki i zamyka drzwi.
Gdy tylko znika mi z pola widzenia, mój niepokój narasta, ponieważ myślę o tym, że kiedyś byłam w takiej samej sytuacji, w jakiej teraz są rodziny pacjentów. Czternaście lat temu wiozłam moją matkę na badania kliniczne i obie miałyśmy nadzieję na cud.
Czternaście lat temu to ja błagałam lekarzy, by ją uratowali.
A dwa miesiące później patrzyłam, jak jej trumna jest opuszczana do grobu.
Nie zawsze zdarza się cud, ja straciłam wszystko, łącznie z osobą, jaką kiedyś byłam. Dziewczyna, która marzyła o idealnym życiu z mężem, dziećmi i uczuciem, jakim darzyli się moi rodzice, spoczęła obok mojej matki.
Siadam, nabieram głęboko powietrza, liczę do czterech i je wypuszczam. Nie chcę, by coś zakłóciło tę chwilę – strach albo ktoś – na pewno nie pozwolę sobie na ukrycie się w króliczej norze, z której nie będę mogła się wydostać.
Dziś czeka mnie maraton i nie chcę, by przeszłość położyła się cieniem na tym, co nadejdzie, bo przecież ma to znaczenie nie tylko dla mnie, lecz także dla córki, która będzie mnie prosiła, bym dała jej nadzieję.
Zbliża się godzina, o której muszę być w szpitalu. Na szczęście mieszkam niedaleko i jeśli się pospieszę, mogę tam dotrzeć w dziesięć minut. Co często robię.
Idę do kuchni, zaparzam dzbanek kawy, sprawdzam wiadomości w telefonie i próbuję zdecydować, co zjeść. Po kilku minutach się poddaję, ponieważ nie mam na nic ochoty, i postanawiam przygotować się do dzisiejszego dnia.
Westin stoi przed lustrem i myje zęby ubrany tylko w spodnie lekarskie, które wiszą na tyle nisko, że odsłaniają jego muskularny brzuch. Ma krótko ostrzyżone jasnobrązowe włosy i niesamowite zielone oczy. Nietrudno zrozumieć, dlaczego wszystkie pielęgniarki, lekarki i stażystki się do niego wdzięczą. Jest dla kobiet ucieleśnieniem mężczyzny idealnego – seksowny, bystry, bogaty… pełny zestaw.
– Masz to spojrzenie, Ren. – Uśmiecha się do mnie w lustrze, gdy szuka czegoś w swojej sportowej torbie.
Westin Grant jest bardzo atrakcyjnym mężczyzną. Nic na to nie poradzę. Przez większość czasu jestem sama, z wyjątkiem chwil, gdy jestem z nim. Moje uczucia to coś nieco głębszego niż przyjaźń, lecz nie stać mnie na to, by posunąć się dalej. Gdy się nad tym zastanawiam, to, co powiedział przedtem, nie jest aż tak zaskakujące. Westin co i rusz żartuje, nazywając to czymś więcej niż przypadkowym seksem, albo mówi o przeprowadzce, żebyśmy przestali ganiać w tę i z powrotem. Tak naprawdę wiele o tym nie myślałam, lecz wydaje mi się, że przez cały czas robił aluzje na ten temat.
Czy Westin chce czegoś więcej? Czy podoba mu się pomysł, żebyśmy naprawdę byli razem? A czy ja chcę czegoś więcej? Odpowiedzi na te pytania muszą jednak poczekać, ponieważ dziś nie jestem w stanie o tym myśleć.
Właściwie teraz nie potrafię myśleć o niczym. Muszę być spokojna, pogodna i skupiona na zadaniach, które dziś mnie czekają.
– Lubię twój tyłek. – Wzruszam ramionami. – Szczególnie w tych spodniach.
Wybucha śmiechem, odwraca się i przyciąga mnie do siebie.
– Tak? No cóż, kiedy myjesz się do operacji, jesteś najbardziej seksowną istotą, jaką kiedykolwiek widziałem. – Całuje mnie w szyję. – To, jak mydło przesuwa się w górę i w dół po twojej ręce… niemal czuję twoją miękką skórę. – Jego głos jest przepełniony pożądaniem, a ja próbuję się opierać, gdy mnie do siebie przyciąga. – Mam wtedy ochotę natychmiast cię rozebrać, dotykać i wreszcie powiedzieć wszystkim, że jesteśmy razem.
– Czyżby?
– O tak… – Przesuwa językiem po moim uchu, a ja drżę. – To bardzo źle, że to nie dzień na poranną rundkę.
Odchylam się, trzymając go za szyję.
– Dziś jest dzień ratowania życia, to właśnie zrobi ta nowa mieszanka chemii. Wtedy będziesz mógł powiedzieć, że uprawiasz oszałamiający seks z wielokrotnie nagradzaną i najlepszą onkolożką ze szpitala Northwestern.
– A więc jestem tylko twoją zabawką? – Pochyla się, by mnie pocałować, a ja się temu poddaję.
– Coś w tym rodzaju.
Westin przewraca oczami i wzdycha.
– No dobrze, Doktor Twardzielko, lepiej idź pod prysznic, bo spóźnisz się na swoje własne badania.
– Sądzisz, że oszalałam? – pytam.
Mruży oczy.
– Oszalałaś? Na punkcie czego?
– Tego… tych wszystkich badań. A jeżeli zawiodę, co wtedy? Cholera, a jeżeli komisja nie pozwoli mi dzisiaj wdrożyć terapii i będę musiała powiedzieć tym ludziom, że nie mogę nic zrobić? Muszę być cholernie popieprzona, że w ogóle próbowałam!
Westin zajmuje się inną dziedziną medycyny, o co jestem trochę zazdrosna. Ratuje więcej pacjentów, niż traci. Naprawia różne rzeczy, podczas gdy ja muszę działać metodycznie, co czasem nic nie daje. Rak odbierze ludziom życie, a ja nie będę mogła tego powstrzymać. Pozostanie mi patrzeć, jak choroba zasnuwa czernią świat wokół moich pacjentów, i świadomość, że jestem zupełnie bezradna. Rzadko się zdarza, że Westin nie może zrobić czegoś, by pomóc.
– Serenity, nie jesteś szalona, tylko odważna i piękna, i jesteś najlepszą cholerną onkolożką, jaką kiedykolwiek spotkałem. Byłabyś szalona, gdybyś tego nie zrobiła. Przeszłaś już przez fazy pierwszą i drugą, a teraz wreszcie zobaczymy, dokąd to naprawdę prowadzi. – Odgarnia mi z twarzy jasne włosy i się uśmiecha.
– A co ja, do cholery, zrobię, jeśli nie zatwierdzą kolejnego etapu badań?
Odsuwa się nieco ode mnie.
– Kto? Rada naukowa?
– No tak. Nie ma gwarancji, że to zatwierdzą. Do tej pory wszystko szło dobrze, ale przez ostatnie dwa tygodnie nie było doktora Pascoe, zebranie zostało przełożone, więc się martwię.
Właśnie dlatego czuję się nieswojo. Nikt nie potrafi przewidzieć decyzji szpitala. Jednego dnia są po twojej stronie, a następnego okazuje się, że rozgłos to za duże ryzyko.
Powinniśmy mieć wszystko zatwierdzone kilka tygodni temu, jednak doktor Pascoe, dyrektor szpitala, zajmował się jakimś nagłym przypadkiem i powiedział, żebym ciągnęła sprawę, zupełnie jakbyśmy mieli wszystko zatwierdzone, podczas gdy opóźnienie może zmienić sytuację niektórych pacjentów. Czas jest dla nas kluczowy.
Westin wzdycha głęboko.
– Jest ryzyko, że nie wydadzą zgody, ale chodzi o to, jak bardzo wierzysz w sprawę. Czy jesteś do końca przekonana, że podawanie tego koktajlu leków zamiast operacji jest warte ryzykowania życia pacjentek?
Patrzę mu w oczy, by podkreślić stanowczość swoich słów.
– Na sto procent. Wiem, że wyniki badań są niejednoznaczne, można się spierać, ale ja mam pewność, Wes. Jeśli mogę to udowodnić… Wiem, że dawka jest odpowiednia i te kobiety nie muszą stracić wszystkiego. Możemy tak zmniejszyć guz, by go usunąć i sprawić, że pacjentki będą mogły mieć dzieci. Te kobiety… niektóre z nich… mają po dwadzieścia, trzydzieści lat, mają nadzieje i marzenia. Gdybym była na ich miejscu i gdyby mi te marzenia odebrano, nie wyobrażam sobie, co bym zrobiła. Ale jeśli mogę dać im więcej możliwości? Jeśli nie muszą tracić wszystkiego albo umierać?
Westin wytrzymuje moje spojrzenie.
– Zapamiętaj to uczucie, ponieważ jeżeli kiedyś przyjdzie ci cierpieć z powodu porażki, będziesz potrzebowała tej determinacji, by iść do przodu.
Wraca do mnie wspomnienie Westina sprzed roku. Nigdy nie zapomnę, jak bardzo był załamany. Zaczęliśmy romansować rok przed tym, gdy rozpoczął swój ostatni program badań klinicznych. Był zarozumiałym chirurgiem, który próbował być równym gościem. Wyniki badań jednak nie były dobre i Westin się wycofał. Nikt nie mógł go zmusić do mówienia o tym z wyjątkiem mnie, a potem… jakoś poradził sobie z bólem. Stało się to wtedy, gdy nasz niezobowiązujący romans zamienił się w przyjaźń z chodzeniem do łóżka.
Czuję ucisk w piersi, gdy się zastanawiam, czy jeśli mi się nie uda, też będę tym przybita.
– Nie chcę tego słuchać – mówię. Jeśli już przed walką wezmę pod uwagę porażkę, to będzie masakra. Potrzebuję zwycięstwa.
– To dobrze. Musisz wierzyć, że ci się uda, ponieważ w ten sposób pokonasz przeszkody. – Przesuwa kciukiem po moich ustach. – A ja będę ci towarzyszył na każdym kroku.
Czasem robi coś takiego, że nie wiem, jak zareagować, i to jest właśnie ten moment. Mówi rzeczy, które mnie przerażają, i wiem, że on to widzi. Ale my nie pójdziemy dalej. Następny poziom nie istnieje. To wszystko, co mam mu do zaoferowania.
Dawno temu nauczyłam się, że miłość nie gwarantuje szczęścia.
Nigdy nie pokocham Westina.
Nie pokocham nikogo. Nie po tym, gdy dowiedziałam się, jak to jest stracić miłość.
– Westinie… – zaczynam ostrzegawczym tonem.
Robi krok w tył, unosząc ręce.
– Wiem, wiem, ale mówiłem to jako lekarz. Na wypadek, gdybyś potrzebowała konsultacji, i oczywiście jakichś badań, by się upewnić, że wszystko działa tak, jak się spodziewasz.
Naturalnie nie o to mu chodziło, jednak pozwalam mu ściemniać, tak jak on pozwala ściemniać mnie.
– Oczywiście, przepraszam. Powinnam wiedzieć, że to o to chodzi… Jestem głupia. Powinnam widzieć, że chodzi o coś innego. – Kręcę głową, jakbym była zawstydzona.
Westin może i jest wspaniały, lecz wciąż musi udowadniać, że jest mężczyzną. Ojciec nauczył mnie, że trzeba dbać o delikatne męskie ego. A właściwie mama. Dokonywała rzeczy niemożliwych, jednak prawdziwym cudem było to, jak radziła sobie z ojcem. Potrafiła sprawić, by uwierzył, że go potrzebuje, podczas gdy wszyscy wiedzieliśmy, że potrafi poradzić sobie sama, i to zapewne lepiej niż on.
Powiedziałaby mi, że mężczyźni lubią, gdy się im pochlebia, bo wtedy oni pochlebiają nam.
Moja mama była mądrą kobietą. Brakuje mi jej każdego dnia.
Westin też potrzebuje małej dawki pochlebstw.
– Przestań – mówi ze śmiechem i otacza mnie ramionami. – Za dużo myślisz o tych badaniach. A ja nie wyraziłem się jasno. A właśnie, badania… – urywa i patrzy na zegarek – lepiej się zbieraj.
Jeśli ta kombinacja leków nie zadziała, cała moja praca pójdzie na marne. Tę chwilę poprzedziły samotne noce, siedzenie do późna i twarze pacjentek, którym musiałam powiedzieć, że nie będą mogły mieć dzieci. A teraz mogę uratować kobiety i dać im czas, choć rak wciąż je z czegoś okrada. Jak zawsze.
Wracam myślami do osoby, której odebrał wszystko.
Do mojej matki.
Chciałam, żeby była ze mnie dumna, zamierzałam udowodnić, że nie na próżno mi ufała.
– Okej. – Kiwam głową i kładę mu ręce na ramionach.
– Chcesz śniadanie?
– Nie mogę jeść.
– Wykąp się, a ja coś przygotuję. – Bierze w dłonie moją twarz i namiętnie mnie całuje. – Musisz coś zjeść.
Wychodzi z łazienki, a ja stoję z głową opartą o ścianę. On naprawdę jest idealny. Są chwile, tak jak ta, kiedy nienawidzę samej siebie. Chciałabym być dziewczyną pełną optymizmu, która wierzy, że miłość może ocalić jej duszę. Patrzenie przez różowe okulary może jest głupie, lecz sprawia, że wszystko wydaje się piękne.
Spowija mnie para, a ja zamykam oczy i nienawidzę tego, że wciąż boli mnie serce i że nic nigdy tego bólu nie uśmierzy.
– Ren! – Westin puka do drzwi, a ja aż podskakuję. – Dzwonili ze szpitala i muszę natychmiast tam iść. Mam nagły przypadek. Spotkamy się później?
– Pewnie. Do zobaczenia w pracy.
– Wieczorem kolacja u mnie? – pyta jeszcze.
– Może. Nie wiem.
Słyszę, jak się śmieje z mojej odpowiedzi, po czym zapada cisza.
Zastanawiam się, co jest ze mną nie tak. Może powinnam iść na terapię, może potrzebuję pomocy? Skup się, dziś nie masz czasu zastanawiać się nad swoimi głupimi problemami. Na razie wszystko działa. Nie trzeba tego psuć.
Kończę prysznic i zaczynam szperać w szafie. Dobry Boże, muszę odświeżyć garderobę. Wszystkie moje ciuchy są szare i prawdopodobnie za duże. Ale też nie mam zbyt wielu okazji, by się wystroić. Noszę głównie zielone lekarskie uniformy i biały fartuch. Przy tych rzadkich okazjach, kiedy nie jestem w szpitalu, wkładam dres albo jestem naga – co mi akurat pasuje.
Na co komu spodnie?
Biorę jedyną w miarę przyzwoitą sukienkę, jaką mam, i kończę się szykować. Dziś poświęcam trochę czasu, by wyglądać na ciepłą osobę. Cokolwiek to, do cholery, znaczy. Ciągle słyszę, że jestem zimna, zniechęcam do siebie ludzi i niemal przerażam pielęgniarki. Według nich za mało się uśmiecham.
Moim pacjentkom to jednak nie przeszkadza. Osiągam rezultaty niezależnie od tego, jaką mam „temperaturę”.
Jasne włosy związuję z tyłu, brązowe oczy podkreślam czarnym eyelinerem, zadowolona, że dziabnęłam się w oko tylko dwa razy. To jakiś postęp.
Komórka rozbrzmiewa Metallicą. Uśmiecham się, bo wiem, kto jest na drugim końcu linii.
– Cześć, tatusiu.
– Serenity, moja piękna dziewczynko. – W głosie taty słychać dumę.
– Teraz akurat nie jestem piękna – odpowiadam, chichocząc. Rzęsy jednego oka mam pociągnięte mascarą, a pod drugim czarną kropkę zrobioną eyelinerem.
Potrafię precyzyjnie wyciąć guza, nie naruszając niczego, ale robienie makijażu? Zapomnijcie.
Tata wypuszcza głośno powietrze.
– Nigdy nie patrzysz na siebie tak, jak ja na ciebie patrzę. A więc dziś jest ten wielki dzień?
– Tak! – Z podniecenia podnoszę głos.
Zanudzałam ojca większą ilością szczegółów niż ten krzepki motocyklista, metr dziewięćdziesiąt wzrostu, chciałby kiedykolwiek poznać. Sądzę, że teraz jest specjalistą od raka jajnika i różnych sposobów jego leczenia, choć i wcześniej był kimś w tym rodzaju. To zwycięstwo po części też jest jego.
Moja mama odeszła dwa dni po moich dwudziestych czwartych urodzinach, byliśmy przy niej ja, Everton i tata. Przed tym dniem nie pamiętam, żebym widziała, jak ojciec płacze. A wtedy trzymał ją za rękę, a po jego policzkach płynęły łzy. Przytulałam go, gdy szloch wstrząsał jego ciałem, tata niemal rozpadał się w moich ramionach. Tylko dwie rzeczy kochał tak jak Harmony Adams: swoje dzieci i drogę przed sobą.
– Jestem z ciebie dumny, Ren. Wiem, że te słowa nie opisują cię wystarczająco, ale jesteś niezwykłą kobietą. Chciałbym, żeby twoja matka tu była i to widziała. – Odchrząkuje.
Ja też bym tego chciała.
– Jest przy mnie każdego dnia.
– Przy mnie też, kochanie. Przy mnie też...
Gdyby nie umarła, nie wiem, czy zostałabym chirurgiem onkologicznym. Nie wiem nawet, czy skończyłabym medycynę z wystarczająco dobrymi ocenami, żeby zostać rezydentką w Northwestern.
Chłopcy tylko człowieka ogłupiają i nie można się skupić na tym, co jest naprawdę ważne.
Przeklinam, bo w salonie budzik dzwoni właśnie po raz drugi.
– Cholera! Muszę kończyć, ale uda mi się przyjechać na farmę w tym tygodniu.
Gdy wypowiadam te słowa, wiem, że to się nigdy nie stanie. Nie zaglądałam tam od ponad sześciu miesięcy, tak bardzo pochłaniały mnie przygotowania do dzisiejszego dnia.
– Uwierzę, gdy zobaczę – odpowiada tata ze śmiechem. – Może wreszcie przywieziesz swojego chłopaka, żebym go poznał?
O nie, znowu.
– Westin musi pracować.
– Serenity, to śmieszne. Od lat sprzedajesz mi tę okropną wymówkę. Nie mów mi, że neurochirurdzy nie mają wolnych dni.
Pewnie, że mają, ale neurochirurg, z którym często spędzam noce, nie musi poznawać mojego ojca. Nie chcę nawet sobie wyobrażać, jak niezręczne byłoby to spotkanie. Tata pragnie wydać mnie za mąż, ale to się nigdy nie wydarzy.
– Pogadam z nim – obiecuję, choć wiem, że tego nie zrobię.
– Ren, miłość jest…
– Miłość to nie jest coś, o czym chcę teraz rozmawiać – przerywam mu. – Tato, naprawdę muszę już kończyć.
– Skop rakowi tyłek, złotko!
– Skopię. Pozdrów ode mnie Evertona!
Rozłączam się, biorę banana i wybiegam z domu. Czas na zmiany we współczesnej medycynie.
* * *
koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji
Warszawskie Wydawnictwo Literackie
MUZA SA
ul. Sienna 73
00-833 Warszawa
tel. +4822 6211775
e-mail: [email protected]
Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl
Wersja elektroniczna: MAGRAF s.c., Bydgoszcz