Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
34 osoby interesują się tą książką
Jedna noc sprzed ośmiu lat na zawsze odmieniła jego życie.
Ocaliła mnie tamtej nocy osiem lat temu.
Żadnych imion.
Żadnych obietnic.
Tylko dwoje nieszczęśliwych ludzi, desperacko pragnących ukoić swój ból i żal.
Rankiem zniknęła i zabrała z sobą cząstkę mnie. Tego dnia pojechałem na obóz dla rekrutów. Przysiągłem sobie, że nigdy nie wrócę do Pensylwanii.
Wracam tam jednak, by pochować znienawidzonego ojca. Liczę, że razem z braćmi pozbędę się zaniedbanej farmy pełnej złych wspomnień, które chciałem wyprzeć z pamięci.
I wtedy odnajduję JĄ. Jeszcze piękniejszą niż zapamiętałem. Ma dziecko. Najbardziej uroczą istotę, jaką znam.
Mimo upływu lat moje uczucia nie zmieniają się ani trochę. Tym razem robię wszystko, by ją zatrzymać, ale kiedy wychodzą na jaw bolesne tajemnice sprzed lat, boję się, że ona znowu odejdzie…
"Wróć do mnie" to część pierwsza najnowszej serii romansów zatytułowanej "The Arrowood Brothers". Bohaterami tej czteroczęściowej opowieści są bracia Connor, Declan, Sean i Jacob Arrowoodowie. Po śmierci znienawidzonego ojca wracają w rodzinne strony, by wypełnić jego ostatnią wolę. Każdego z nich czeka konfrontacja z przeszłością i własnymi uczuciami. Każdy musi podjąć decyzję, która radykalnie odmieni jego życie.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 345
Seria
THE ARROWOOD BROTHERS
Wróć do mnie
Zawalcz o mnie
On jest dla mnie
Zostań dla mnie
Tytuł oryginału: Come Back for Me
Projekt okładki: Sommer Stein, Perfect Pear Creative
Redakcja: Sylwia Kozak-Śmiech
Redakcja techniczna: Sylwia Rogowska-Kusz
Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski
Korekta: Ewa Rudnicka
Fotografia wykorzystana na okładce © Brian Kaminski
© 2020. COME BACK FOR ME by Corinne Michaels All right reserved
© for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2021
© for the Polish translation by Dorota Stadnik
ISBN 978-83-287-1599-8
Warszawskie Wydawnictwo Literackie
MUZA SA
Wydanie I
Warszawa 2021
fragment
Dla Melissy Saneholtz z podziękowaniem za wieloletnią przyjaźń, śmiech i miłość.
Melisso, jeśli chcesz, uznaj to za powód numer 2099485.
Arrowood, obudź się! – Ktoś wali mnie pięścią w ramię. Zrywam się z miejsca jak oparzony. Omiatam wzrokiem otoczenie w poszukiwaniu źródła zagrożenia, ale widzę tylko mojego kumpla Liama na siedzeniu obok. – Stary, gadasz przez sen.
Pocieram twarz dłonią, by otrząsnąć się ze snu.
– Nie mam pojęcia, co mi się śniło.
– Kobieta.
Świetnie. Bóg jeden wie, co mówiłem.
– Wątpię.
– Stary, gadałeś jak nakręcony. – Liam zaczyna naśladować kobiecy głos. – Och, Connor, jakiś ty sexy. Och, tak, tak, właśnie tak. – Potem jego głos wraca do normalnej wysokości. – Coś mi się wydaje, że ona była bardzo ożywiona.
Dokładnie wiem, o kim śniłem. O aniele. O piękności z ciemnymi włosami i najbardziej niebieskimi oczami, jakie w życiu widziałem. Mimo że spędziłem z nią tylko jedną noc, i to osiem lat temu, nadal doskonale ją pamiętam.
Pamiętam, jak się uśmiechnęła i skinęła na mnie palcem, bym za nią poszedł. Pamiętam, jak zrobiłem to bezwiednie. Zupełnie, jakby ktoś zesłał mi ją z nieba, by mnie ocaliła. Tamtej nocy, gdy mój ojciec się spił jak świnia i rzucił na mnie z pięściami, gdy wyjeżdżałem z domu na obóz dla rekrutów, obiecując sobie solennie, że nigdy tu nie wrócę.
Była doskonała, a ja nawet nie znam jej imienia.
Wymierzam Liamowi kuksańca. Nie mam zamiaru zdradzić się ani słowem.
– Dzięki Bogu jesteś żonaty. Żadna kobieta nie będzie na tyle głupia, żeby na ciebie polecieć. Fatalnie się prezentujesz, poza tym jesteś dupkiem.
Liam szczerzy zęby w uśmiechu. Nie wątpię, że myśli o swojej żonie. Niektórzy goście mają wszystko. Liam Dempsey należy do tej grupy szczęśliwców. Ma piękną żonę, do której może wracać, dzieci, przyjaciół, a na dodatek miał wspaniałe, wręcz idealne dzieciństwo.
Generalnie jego życie jest przeciwieństwem mojego.
Jedyne, co w moim życiu ma jakąkolwiek wartość, to moi bracia.
– O czym ty gadasz? Nie bez powodu nazywają mnie Adonisem, a ciebie Strzałą. Ja jestem jak marzenie.
– Znowu to samo. Nazywają mnie Strzałą z powodu nazwiska, dupku.
Liam chichocze i wzrusza ramionami.
– Może, ale moje przezwisko oddaje moją świetlistą osobowość.
Chociaż kompletny z niego idiota, będzie mi go brakowało. Będę tęsknił za wszystkimi kumplami. Żałuję, że to był mój ostatni przydział i że nie będę już częścią sił specjalnych marynarki wojennej. Uwielbiałem służbę w SEAL.
– Na szczęście jesteś takim zadufkiem, że zobaczę twój blask, gdziekolwiek wyląduję.
– Wiesz już, gdzie to będzie i co będziesz porabiał? – pyta Liam.
Odchylam się na niewygodnym siedzeniu C-5 i wypuszczam z płuc powietrze.
– Nie mam pojęcia – przyznaję.
– Dobrze widzieć, że jesteś u szczytu swoich życiowych możliwości. Musisz się ogarnąć, Arrowood. Wtedy życie będzie mniej gówniane.
Liam był moim dowódcą w dwóch ostatnich misjach i jest dla mnie niczym starszy brat, ale w tej chwili nie mam ochoty na wysłuchiwanie kazań. Mam trzech starszych braci, którzy mnie pouczają.
Chociaż wydaje mi się, że właśnie tym są komandosi z SEAL. Braćmi. Takimi, którzy zrobią dla drugiego wszystko, między innymi pomogą przejść przez wielką zmianę, nawet jeśli trwa ona dość długo. Trzy lata temu pełniłem służbę w punkcie kontrolnym. Jakiś samochód próbował nas staranować i zmiażdżył mi nogę. Miałem kilka operacji, wszystkie udane, ale leczenie nie przebiega, jak należy. Na tej zmianie przypadły mi lekkie obowiązki, głównie administracyjne. Nienawidzę papierkowej roboty. Chciałem być z moimi towarzyszami broni, zadbać o ich bezpieczeństwo. Wtedy lekarz poinformował mnie, że zostanę zwolniony z przyczyn zdrowotnych.
Nie nadaję się już do służby w SEAL.
A skoro nie mogę być dłużej komandosem, nie chcę mieć więcej nic wspólnego z marynarką wojenną.
– Mam plany.
– Jakie? – pyta Liam.
– Na przykład skopanie ci tyłka.
– Spróbuj, młodzieńcze, ale nie postawiłbym na to żadnych pieniędzy…
– Gdyby moja noga była w pełni…
Liam kręci głową.
– I tak bym cię zabił. Ale żarty na bok. Nie możesz podpisać papierów za dwa tygodnie, nie wiedząc, co dalej.
Mój najstarszy brat Declan zawracał mi tyłek tym samym argumentem, gdy zadzwoniłem do niego miesiąc temu. Dec kieruje wielką korporacją w Nowym Jorku. Powiedział, że szuka nowego szefa ochrony. Wolałbym raczej wsadzić chorą nogę do maszynki do mięsa, niż dla niego pracować. Dec jest w gorącej wodzie kąpany, przekonany o własnej wszechwiedzy i płaci grosze. Po ośmiu latach podobnego losu chciałbym awansować do grupy ludzi lepiej sytuowanych.
W jednym miał rację. Skromne oszczędności nie wystarczą na długo. Będę musiał znaleźć jakąś pracę.
– Coś wymyślę – mówię.
– Dlaczego nie wrócisz na farmę?
Mrużę oczy i staram się zapanować nad złością, jaką budzi we mnie sama wzmianka o tym miejscu.
– Bo jedynym powodem, dla którego moja noga znowu postanie na farmie, będzie pochowanie mieszkającego tam człowieka.
Bracia Arrowood przysięgli troszczyć się o siebie nawzajem i chronić, i robiliśmy to dotąd, aż mogłem się stamtąd wyrwać. Dwa tygodnie po zakończeniu szkoły widziałem tę farmę w Pensylwanii ostatni raz. Wolę mieszkać na ulicy, niż tam wrócić.
Liam unosi ręce.
– Dobra, stary, nie patrz na mnie, jakbyś chciał mnie wypatroszyć. Rozumiem. Nie wracasz do domu. Martwię się o ciebie i tyle. Widziałem wielu gości, którzy odchodzili ze służby i nie radzili sobie w cywilu. Nawet jeśli psioczymy na swój los, to innego nie umiemy sobie wyobrazić.
Liam ma rację. Ja też takich widziałem, sam również nie byłem gotowy na rzeczywistość poza armią. Z uśmiechem odsłużyłbym dwadzieścia lat, ponieważ marynarka uratowała mi życie. Gdybym się nie zaciągnął, skończyłbym w więzieniu. Kiedy wytypowali mnie na szkolenie do komandosów marynarki wojennej, wiedziałem, że nie chcę służyć nigdzie indziej. Decyzja o odejściu ze służby nie należała do mnie.
– W tej chwili nie bardzo wiem, gdzie mógłbym być.
– Mój kumpel Jackson ma firmę, która przyjmuje złamanych komandosów. Na pewno znajdzie miejsce dla następnego.
– Ja ci dam złamanego. – Pokazuję mu środkowy palec.
Nie możemy ciągnąć tych złośliwości, ponieważ zjawiają się oficerowie z informacją o podchodzeniu do lądowania i instrukcjami, jak ma wyglądać wyjście z samolotu.
Nasze powroty do domu trudno porównać ze zwykłymi powrotami. Są pełne emocji, balonów, fanfar, łez szczęścia i ekscytacji. Żony stroją się na tę okazję, ulizane dzieci wyglądają idealnie, chociaż wiadomo, że przez dziewięć ostatnich miesięcy ich życie wcale idealne nie było. Członkowie rodzin są tak spragnieni widoku swoich powracających bliskich, że dosłownie wchodzą sobie na plecy.
W tym wszystkim jesteśmy jeszcze my.
Nasze emocje są inne. Jesteśmy gotowi jechać do domu i zobaczyć ludzi, których kochamy, a jednocześnie wiemy, że będzie nam trudno. Kochanie człowieka, który szykuje się do ponownego wyjazdu, nie jest proste. Dlatego cieszę się, że miłość i małżeństwo nigdy nie zajmowały wysokiej pozycji na liście moich priorytetów życiowych.
Lubię myśleć, że miłość do mnie nie wiąże się z żadną ofiarą.
Dowódca czeka, aż uwaga wszystkich skupi się na nim.
– Patterson i Caldwell wysiadają pierwsi, ponieważ jeszcze nie widzieli swoich nowo narodzonych dzieci. Reszta opuszcza samolot w porządku alfabetycznym. Najpierw odmeldowujecie się u mnie, potem bierzecie rzeczy i meldujecie się w bazie dopiero za dwa tygodnie, zrozumiano?
– Tak jest – odpowiadamy chórem.
Dowódca opuszcza podkładkę z listą i patrzy na nas surowo.
– Nie każcie mi tłumaczyć się przed żoną, dlaczego muszę wyjeżdżać z domu, żeby wyciągać jakiegoś idiotę z kłopotów.
Kilku z nas wybucha śmiechem, ale nie on, ponieważ miał taką sytuację dwie zmiany wcześniej. Na szczęście to nie byłem ja.
Podwozie samolotu dotyka ziemi. Przysiągłbym, że w powietrzu czuć inną energię. Ponieważ mamy wychodzić z samolotu w kolejności alfabetycznej, jestem jednym z pierwszych, ale w naszej grupie są ojcowie małych dzieci. Zaczekam, aż wysiądą, wysłucham ochrzanu od komandora Hansena i ruszę w swoją stronę jak inni single.
Dowódca wywołuje moje nazwisko, ale nie ruszam się z miejsca. Hansen podnosi głos.
– Arrowood! – Piorunuje mnie wzrokiem, a ja wzruszam ramionami. – Jezu, za każdym razem robicie to samo, kretyni. Dobrze, będę wyczytywał wasze nazwiska dwukrotnie, a jeśli nie wstaniecie, wylądujecie na końcu kolejki. Idioci. Otaczają mnie idioci.
– Do zobaczenia za kilka tygodni – mówi Liam na dźwięk swojego nazwiska.
– Przecież muszę się pożegnać.
Liam trąca mnie w pierś.
– Nie wątpię.
Po wyczytaniu reszty nazwisk Hansen wraca do mojego. Nie wygląda na zadowolonego, ale za jego chmurną miną kryje się duma.
– Porządny z ciebie gość.
– Te dzieci czekają na ojców – mówię.
Hansen kiwa głową.
– To twoje papiery. Do zobaczenia za dwa tygodnie.
Kwituję te słowa skinieniem głowy, biorę papiery i idę do wyjścia. Na zewnątrz świeci słońce, powietrze jest świeże i czyste. Kiedy schodzę po schodkach, nie czuję na skórze ani pyłu, ani brudu lepiącego się do skóry.
– Siema, palancie. – Zamieram na chwilę, po czym odwracam się w stronę mojego brata, którego wcale nie miało tu być.
– Sean?
Podchodzi do mnie z otwartymi ramionami i szerokim uśmiechem na ustach.
– Dobrze widzieć cię w jednym kawałku – mówi.
Ściskamy się na powitanie i poklepujemy po plecach.
– Co ty tu robisz?
– Pomyślałem, że ktoś powinien cię zabrać do domu po ostatniej zmianie.
– Dobrze cię widzieć, bracie – mówię z uśmiechem.
– Ciebie też, mały.
Oczywiście jestem najmłodszy z braci, ale na pewno nie mały. Sean jest najniższy z nas, ma jednak największe serce. Czasem żałuję, że nie jestem bardziej do niego podobny.
– Mogę pociąć cię w plasterki w dziesięć sekund, chcesz się ze mną spróbować?
Sean klepie mnie w ramię.
– Nie dzisiaj. Przyjechałem w innej sprawie.
– Tak?
– Uhm. Musimy jechać na spotkanie z Declanem i Jacobem…
Czuję nagły niepokój. Nie mamy w zwyczaju urządzać zjazdów rodzinnych. Prawdę mówiąc, ostatni raz spotkaliśmy się w komplecie w dniu, kiedy ukończyłem obóz dla rekrutów. Między mną a najstarszym bratem są cztery lata różnicy. Moja biedna matka urodziła czterech synów rok po roku i przez siedem następnych lat wychowywała czterech chłopców, którzy dali jej popalić. Trzymaliśmy się razem i byliśmy najlepszymi kumplami w rozrabianiu.
Teraz jesteśmy rozrzuceni po świecie, widujemy się rzadko, a jeśli już, to we dwóch, góra trzech.
– Gdzie?
Sean zaciska zęby i wzdycha ciężko.
– Do Sugarloaf. Ojciec nie żyje. Czas jechać do domu.
* * *
koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji
Warszawskie Wydawnictwo Literackie
MUZA SA
ul. Sienna 73
00-833 Warszawa
tel. +4822 6211775
e-mail: [email protected]
Dział zamówień: +4822 6286360
Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl
Wersja elektroniczna: MAGRAF s.c., Bydgoszcz