Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Ostatni tom bestsellerowej serii romansów, której bohaterami są czterej bracia Parkersonowie i ich siostra Stella
Maren, atrakcyjna trzydziestolatka, niedługo wychodzi za mąż. Cieszy się, że jej chory na raka ojciec spełni swoje marzenie i poprowadzi córkę do ołtarza. Ale kilka dni przed ślubem narzeczony ją rzuca. Maren gorączkowo szuka wyjścia z sytuacji, bo nie chce sprawić zawodu ukochanemu ojcu. Namawia więc dawnego kolegę z college’u, Olivera Parkersona, żeby wziął z nią fikcyjny ślub. On początkowo odmawia, ale oczarowany dziewczyną ostatecznie wyraża zgodę. Wszystko się udaje, ale podczas podróży poślubnej Maren i Oliver zbliżają się do siebie i to, co zaczęło się jako fikcja, powoli staje się prawdziwym uczuciem przypieczętowanym namiętnością. Jednak nic nie jest tak proste, jak się wydaje...
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 317
Tytuł oryginału: A Chance for Us
Projekt okładki: Sommer Stein, Perfect Pear Creative
Redakcja: Dorota Kielczyk
Redakcja techniczna: Grzegorz Włodek
Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski
Korekta: Lilianna Mieszczańska, Teresa Wilińska
Fotografia wykorzystana na okładce
© Sandra Holzfuß
© 2022. A Chance for Us by Corinne Michaels
Published by arrangement Brower Literary & Management and Book/Lab Literary Agency, Poland.
All rights reserved.
© for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2023
© for the Polish translation by Dorota Stadnik
ISBN 978-83-287-2773-1
Warszawskie Wydawnictwo Literackie
MUZA SA
Wydanie I
Warszawa 2023
–fragment–
Dla Jan i Pang. Gdyby nie Wasza szalona miłość do Olivera, nie napisałabym tej historii. Gdyby nie Wy, ta seria wcale by nie powstała.
Tak, Oliver Parkerson jest wspaniały i zasłużył na dozgonną miłość.
Oliver
– Dwa tygodnie, Oliverze! Cholerne dwa tygodnie, a ty ciągle nie jesteś gotowy! Znowu nam to robisz! Zabiję cię! Zaraz cię uduszę! – krzyczy moja siostra, podpisując papier podsunięty przez jednego z pracowników budowy.
Posyłam Stelli swój charakterystyczny uśmieszek, gdy budowlaniec odchodzi zdumiony. Przywykłem do jej wybuchów, ale zawsze umiałem sobie z nimi radzić.
Teraz sprawy mają się inaczej. Nie kontroluję sytuacji, ale za żadne skarby nie dam tego po sobie poznać. Tak naprawdę to panikuję.
Ślub zaplanowany kilka miesięcy wcześniej musieliśmy odwołać i zwrócić pieniądze, ponieważ nie zdążyliśmy na czas z otwarciem. To był cios dla całego ośrodka. Co prawda, udało mi się zdobyć klientów chętnych do urządzenia wesela w terminie przewidywanego cichego otwarcia, nadal jednak jesteśmy daleko w polu.
– Będzie dobrze, Stello.
– Nie będzie. Widzisz to? – Wskazuje posadzkę.
– Widzę.
– A konkretnie co widzisz?
Wzruszam ramionami.
– Jest szara.
– Nienawidzę cię. Słowo daję, że cię nienawidzę. Nie przeszkadza ci, że to beton? Czy posadzki mają być betonowe?
– Fundamenty często są betonowe.
Stella wydaje z siebie jęk i wymownie wznosi ręce ku niebu.
– Boże, dopomóż!
Nagle żal mi się robi mojej siostry bliźniaczki, więc obejmuję ją ramieniem.
– Wyluzuj. Będzie dobrze – zapewniam po raz kolejny. – Dostarczą nam podłogi na czas i zdążą je położyć przed przyjazdem gości.
Stella rzuca mi nienawistne spojrzenie, pod którym większość mężczyzn skuliłaby się ze strachu. Okropna z niej jędza.
– Tego nie wiesz.
– Owszem, ale nie będę się tym zamartwiał. Maren zdaje sobie sprawę, że ośrodek nie jest jeszcze otwarty, dlatego dostała to miejsce za niecałe piętnaście tysięcy dolarów.
– I jeszcze to wesele za piętnaście patyków, twój kolejny świetny pomysł.
– Właśnie tak myślałem – ripostuję z uśmiechem.
Odpowiadam za wszelkie specjalne wydarzenia, wycenę oraz różne detale, które z przystępnego cenowo eventu przyniosą dochód organizatorom. Nigdy nie widziałem siebie jako sprzedawcy, ale jestem na tyle czarujący, że sprawdziłem się w tej roli. Jednym z moich nielicznych talentów – oprócz umiejętności wkurzania rodzeństwa – jest planowanie. Na wszystko patrzę jak na układankę. I wykorzystam tę umiejętność, żeby zarobić dla nas kupę forsy.
Przynajmniej taki mam plan.
Wcale nie jest powiedziane, że się uda.
– To źle myślałeś. Przyjęcie weselne na otwarcie? Co za głupi pomysł.
– Wszystko albo nic – powtarzam motto naszego po-dłego ojca i od razu brzydzę się sobą za te słowa.
– Serio?
– Wypsnęło mi się – przyznaję.
Stella wzdycha ciężko.
– Nie daje mi to spokoju, że porwaliśmy się z motyką na słońce.
– Może i tak, ale damy radę. Jeśli trzeba będzie położyć tymczasową podłogę i strzelić gadkę, że to element rustykalnego wystroju, tak zrobimy. Nikt prócz nas nie będzie o tym wiedział.
– Gdyby chodziło tylko o podłogi. – Do pokoju wkracza mój brat Josh. Otwiera teczkę i w miarę czytania przesuwa palec w dół strony. – Opóźniona dostawa kuchennych zlewów, szef kuchni właśnie wywalił swoich pracowników, których nazwał idiotami, jedna noga sofy w holu właśnie się połamała, problemy z elektryką w lewym skrzydle na piętrze, lampy do pokoi dla gości przywieźli inne, niż zamawialiśmy… – Podnosi wzrok znad kartki i patrzy na mnie badawczo. – Czytać dalej?
– Co chcesz ode mnie usłyszeć? Ten termin ustaliłem parę tygodni temu, a klienci płacą. Żeby uzyskać pożyczkę, musieliśmy wykazać jakieś dochody. Fakt, że mamy rezerwację na wszystkie pokoje, bardzo nam pomógł. Poza tym dzięki temu mogliśmy zatrudnić szefa kuchni, który stroi fochy.
– Mogliśmy urządzić wesele później, już po tych zawirowaniach, kiedy mielibyśmy lepszy plan. – Josh uciska palcami nasadę nosa. – Ale z Delią i jej dzieckiem, z Graysonem zajętym swoimi dzieciakami, Stellą, która ciągle wymyka się z Jackiem…
Jęczę głośno na samą myśl i udaję, że zbiera mi się na wymioty.
– Ohyda.
– Wcale nie wymykam się z Jackiem – obrusza się Stella. – Jesteśmy nowożeńcami i po prostu… lubimy las.
– Ty wcale nie lubisz natury – przypominam jej uprzejmie.
– Lubię las.
– Mhm, akurat – mówię z kamienną miną.
Stella wybucha śmiechem.
– Dorośnij wreszcie. Jestem mężatką, mam dziecko. Jack i ja staramy się o następne, a ja właśnie jajeczkuję.
– Rany, czy my naprawdę musimy tego słuchać? – zwracam się do Josha.
– Już za późno, żeby zatkać uszy – odpowiada.
Stella przewraca oczami.
– Bracia. – Potem zwraca się do mnie. – Nic nie poradzimy na opóźnienia i inne kłopoty, ale trzeba mieć jakiś plan. Przyspieszyliśmy termin otwarcia ze względu na to wesele, musieliśmy jednak zapłacić ludziom za nadgodziny, co podniosło koszty. Wiem, że chciałeś pomóc koleżance i zabezpieczyć pożyczkę, mimo wszystko to nie był dobry interes.
Maren zadzwoniła do mnie w nadziei, że ciągle pracuję dla ojca. Potrzebowała miejsca na przyjęcie weselne. Nie miała zbyt wiele czasu, zrobiłem więc co w mojej mocy, żeby jej pomóc. A ponieważ przepadły nam pieniądze z powodu wcześniej odwołanego wesela, uznałem, że to sytuacja korzystna dla obu stron.
– Rozumiem, tyle że ona będzie tu jutro, a ja nie powiem ani jej, ani jej narzeczonemu, że lokal jest niegotowy. W tym tygodniu postaramy się, żeby to jakoś wyglądało. Nie sądzę, że dziewczyna będzie się skarżyć.
– Maren i Oliver może nie będą się skarżyć, ale ludzie faktycznie płacący za wesele już tak – zauważa Josh.
To martwi nas najbardziej. Ciche otwarcie to dobra okazja, żeby się przekonać, czy wszystko gra, i poprawić ewentualne niedoróbki. Doskonale o tym wiem. Wiele razy uczestniczyłem w takich otwarciach. Przyjęcie weselne to zupełnie inna bajka. Czeka nas totalna katastrofa. Nigdy bym się nie zgodził na tę propozycję, jednak w jej głosie brzmiało coś, czego nie potrafiłem zignorować. Smutek, który poczułem w głębi duszy. Musiałem się zgodzić, bez względu na ostateczny rezultat.
Była zdesperowana. Wyczułem, że przed rozmową ze mną płakała. W pierwszej chwili wziąłem to za wzruszenie i szczęście z powodu zbliżającego się ślubu, ale… sam nie wiem.
Chcę iść, Stella łapie mnie za ramię i zatrzymuje.
– Zaraz, zaraz, pan młody ma na imię Oliver? – pyta.
– Tak. Chociaż lubię myśleć, że jestem jeden jedyny, są inni faceci noszący to imię.
– Wiem, kretynie. Nie podałeś wcześniej jego imienia i nie kazałeś jej wypełnić formularza, choć o to prosiłam, żeby przygotować, co trzeba.
Stella i jej formularze. Nic dziwnego, że razem z Ja-ckiem są tacy doskonali. On też ma fioła na punkcie papierologii.
– Uznałem, że nie potrzebujemy więcej formularzy.
– No cóż, nie prowadziłeś tutejszego Park Inn. Opisywanego w czasopismach ślubnych. Ja się tym zajmowałam. To ja nim kierowałam. Wiem, że masz głowę na karku, pamiętaj jednak, że zebrane przeze mnie doświadczenie też coś znaczy.
Posyłam jej uśmiech, którym zwykle oczarowuję każdego.
– Dlatego doskonale sprawdzisz się jako moja asystentka – rzucam.
Josh stara się powstrzymać wybuch śmiechu i wtrąca się do rozmowy, zanim siostra rzuci się na mnie z pięściami.
– Zróbmy listę rzeczy, które jeszcze trzeba ogarnąć w tej sali, potem przejdziemy do następnych spraw.
– Paru gości weselnych to znajomi z college’u. – Próbuję zmienić temat na bezpieczniejszy.
Stella parska.
– Jak twoja była.
Nie mogła się powstrzymać.
– Tak, Devney jest druhną – mruczę.
– Luzik, wcale nie musi być niezręcznie – komentuje z uśmieszkiem.
Josh znowu tłumi śmiech i trąca mnie łokciem.
– Piękna kara za to, że jak idiota zgodziłeś się na organizację tego wesela. Będziesz musiał patrzeć na swoją byłą z mężem.
– Uznamy to za pokutę – mówię rozdrażniony.
Dobra, dość. Nie zamierzam gadać o kobiecie, którą dwa lata temu miałem nadzieję poślubić. Nie żebym nadal ją kochał, ale nikt nie chce widzieć swojej dawnej ukochanej jako żony innego. Cieszę się, że jest szczęśliwa. Naprawdę. Jej serce nigdy do mnie nie należało, co przyjąłem do wiadomości, chociaż niechętnie. Jednak moje serce należało do niej i pękło w dniu naszego rozstania.
– Słyszałam, że Devney ma dziecko – podejmuje Stella, kiedy chodzimy po sali i odnotowujemy w myślach rzeczy, które wymagają poprawienia.
– Przestań, okej? – rzucam ostrzegawczo.
– Nie chcę ci dokuczyć, Ollie. Mówię tylko, że widziałam to w internecie. Zdjęcie jej i Seana…
Zirytowany spoglądam na siostrę. Stella martwi się, że obecność Devney mnie dotknie. Cóż, będzie ciężko, ale jestem dużym chłopcem, jakoś przeżyję.
– Widziałem to zdjęcie. Wyszła za niego, więc spodziewałem się, że dzieci też się pojawią. Spoko, nie będę cierpiał na jej widok. Zakończyliśmy nasz związek, żeby mogła być z Seanem.
– Co nie znaczy, że nie zaboli cię serce.
– Teraz boli mnie głowa, to na pewno – cedzę.
Stella uśmiecha się i kładzie mi rękę na ramieniu.
– Po prostu cię kocham, nic więcej.
– Ja też cię kocham, ale wierz mi, Devney jest moim najmniejszym zmartwieniem. Cieszę się, że poszła dalej i ma, czego pragnęła.
Stella wzdycha ciężko.
– To dobrze.
Przechodzimy przez dwa kolejne pomieszczenia, nie mówiąc już o naszch eks ani ślubach. Kiedy docieramy do wejścia, widzimy przed budynkiem samochód i… moje serce zamiera.
Przestaje bić, po prostu nieruchomieje.
Zapiera mi dech w piersi, zmuszam się, żeby nabrać powietrza.
Co za zniewalająca istota.
Kobieta, która właśnie wysiadła z auta od strony kierowcy, jest absolutnie oszałamiająca.
Anioł o długich jasnych włosach. Stoję skamieniały i patrzę, jak zmierza prosto w moim kierunku. Szczupła i długonoga sprawia wrażenie, jakby unosiła się nad ziemią.
Wtedy otwierają się drzwi od strony pasażera. Na ułamek sekundy rzucam okiem w kierunku auta i widzę Devney, co oznacza, że idący ku mnie anioł to Maren.
O w mordę.
Widziałem ją lata temu i nie pamiętam, żeby wyglądała aż tak fantastycznie. Zawsze była ładna, inteligentna, zabawna, ale nigdy nie zwracałem na nią szczególnej uwagi. Do teraz.
Uśmiecha się, kiedy staje przede mną, ale coś w jej wzroku sprawia, że milczę.
– Cześć, Ollie. Miło cię widzieć.
Przełykam ślinę, mając nadzieję, że nie zapomniałem języka w gębie.
– Tak, cześć, Maren.
Maren patrzy przez ramię na Devney. Moja była unosi rękę i macha do mnie. Odwzajemniam ten gest.
Maren znowu odwraca się do mnie.
– Kopę lat – rzuca.
Prawda. I te lata okazały się dla niej wyjątkowo korzystne.
– No fakt. Co u ciebie?
Spuszcza wzrok, potem spogląda na mnie swoimi wielkimi zielonymi oczami.
– Niezbyt dobrze… Mam kłopot i tylko ty możesz mi pomóc.
Mrugam zdumiony.
– Ja?
Zrobię dla niej wszystko. Nie, chwila, przecież ona wychodzi za mąż. Tutaj wyprawia wesele. Za dwa tygodnie. Co się ze mną dzieje, do cholery?
Maren kiwa głową.
– Jak mogę ci pomóc? – Przybieram oficjalny ton.
Przez chwilę przygryza dolną wargę.
– Musisz się ze mną ożenić – mówi w końcu.
Maren
Czterdzieści osiem godzin wcześniej
– Jesteś podekscytowana ślubem? – pyta Mark, szef, wchodząc do mojego gabinetu.
– Raczej zdenerwowana. Tyle się dzieje, a Oliver ciągle w delegacji, w którą go wysłałeś, czego ci nie zapomnę.
Mój narzeczony i ja pracujemy dla Cole Security Forces.
Jesteśmy parą od niedawna, ale zaiskrzyło między nami już przy pierwszym spotkaniu. Wszystko potoczyło się bardzo szybko i teraz wychodzę za Olivera Edwarda Kensingtona III. A raczej wyjdę, jeśli on zdąży wrócić na ślub i wesele, które odbędzie się w ośrodku mojego kolegi z czasów studiów, także Olivera.
Mark unosi rękę.
– Ej, czy ja ci kazałem organizować wszystko w trzy tygodnie?
– Doceniam, że zgodziłeś się udzielić nam ślubu.
Mark uśmiecha się szeroko.
– To moja specjalność. Poza tym dałaś mi powód, żebym odkurzył licencję i rozszerzył ją na pięćdziesiąt stanów. Świetny ze mnie celebrans.
– Natalie i Liam mieliby inne zdanie.
– A ty mimo wszystko błagasz mnie o tę przysługę.
Śmieje się.
– Błagania sobie nie przypominam. Sam powiedziałeś, że to tradycja i wyświadczysz mi tę przysługę za darmo.
Zbywa tę uwagę machnięciem ręki.
– Przygotowałaś zastępstwa i zadania dla zespołu na czas swojego ślubu i podróży poślubnej?
Sięgam po teczkę i podaję ją Markowi.
– Oczywiście.
Pracuję jako analityczka w jednej z najbardziej elitarnych agencji ochrony. Szacuję ryzyko i możliwe skutki działania, zanim moi ludzie podejmą się konkretnej misji. Oceniam sytuację z różnych punktów widzenia, przewiduję kłopoty, rozważam możliwości i jestem zawsze dwa kroki przed nimi.
Mark otwiera teczkę i przegląda jej zawartość.
– Wygląda dobrze.
– Nie wyjechałabym na dwa i pół tygodnia bez przygotowania bezpiecznego gruntu dla chłopaków.
– Przez myśl mi nie przeszło, że mogłabyś to zrobić.
– A teraz, jeśli łaska, sprowadź do domu mojego narzeczonego…
Mark wzrusza ramionami.
– Kiedy są na wyjeździe, nie mam nad nimi kontroli, ale przy ostatnim kontakcie meldowali, że zamykają sprawę. Wszystko będzie dobrze.
Oby. Ta uroczystość jest dla mnie ważna. Tata choruje na raka, podczas terapii ciągle są jakieś komplikacje, więc mój szybki ślub to jedyna szansa, żeby mógł spełnić swoje odwieczne marzenie i poprowadzić córkę do ołtarza.
Co prawda, nie poznał dotąd Olivera, ale nie posiada się ze szczęścia, że wychodzę za mąż.
Dzwoni telefon, na wyświetlaczu widzę imię ojca.
– Muszę odebrać – rzucam do Marka.
– Oczywiście. Pójdę wkurzyć Natalie.
Uśmiecham się na te słowa i włączam funkcję wideorozmowy.
– Cześć, tato – witam się z uśmiechem, gdy pojawia się jego twarz. Czasem łatwiej mu kontaktować się w ten sposób, bo mówienie go męczy, a ja widząc go, wiem, kiedy dać mu odetchnąć.
– Cześć, księżniczko.
Lubię, kiedy tak mnie nazywa.
– Przystojniak z ciebie – komplementuję tatę.
Posyła mi szeroki uśmiech.
– Staram się. A ty… jesteś… – z trudem wymawia słowa – gotowa na wielki dzień? Nie mogę się doczekać. – Robi dłuższą przerwę. – Linda też cała podekscytowana – dodaje.
Jasne, akurat. Mój tata, najbardziej kochający i opiekuńczy mężczyzna, jakiego znam, ożenił się z kobietą, której nadałam przydomek „siostra szatana”. Właściwie Linda jest jeszcze gorsza. Wredna suka, która myśli wyłącznie o sobie. Nieważne, że jej mąż był kiedyś żonaty, ma rodzeństwo, córkę. To się kompletnie nie liczy.
Nienawidzę jej, ale ponieważ to ona pilnuje dostępu do taty, muszę ponosić koszty, czyli być dla niej miła w trakcie rozmowy telefonicznej. Dopiero później mogę do woli wbijać szpilki w laleczkę wudu.
– Ja też nie mogę się doczekać, kiedy się spotkamy. – Celowo pomijam Lindę.
– No tak…
– Co się dzieje? – pytam, wyczuwając jego wahanie.
Tata wzdycha, po czym zanosi się kaszlem. Po kilku sekundach odzyskuje oddech i odchrząkuje.
– Dzisiaj dowiedzieliśmy się czegoś.
– Czego? – Prostuję się na fotelu i przysuwam się do biurka.
– Lekarze mówią, że niewiele więcej da się zrobić.
Czuję nagłą suchość w gardle, mimo to udaje mi się wykrztusić parę słów.
– Nie rozumiem. Myślałam, że terapia działa.
– Chciałbym, żeby tak było, księżniczko, ale nie jest.
Mój mózg natychmiast zaczyna analizować różne scenariusze i opcje.
– W takim razie znajdziemy innego lekarza. Możemy… możemy pojechać do tego specjalisty w Nowym Jorku, który ma spore sukcesy w stosowaniu eksperymentalnej chemioterapii.
– Maren…
Kręcę głową, nie będę tego słuchać.
– Czytałam o tym w internecie. Ta metoda wygląda obiecująco. A może wystarczy ci miesiąc odpoczynku od…
– Maren, przestań. Ta walka trwa od lat, a ja jestem już zmęczony.
Wiem, że wyczerpała go ta choroba. Zniósł więcej, niż ja zdołałabym znieść, ale jestem egoistką i chcę mieć ojca. Potrzebuję taty, ale w tej chwili on nie może zobaczyć, jak się rozklejam.
Milczę, bojąc się, że głos mi się załamie.
– Wierz mi, czuję się wykończony. Jeszcze kiedy leczenie działało, warto było się męczyć, prawda?
Kiwam głową.
– Chciałbym, żeby było inaczej, ale już pora. Czas odpuścić i godnie przeżyć tyle, ile mi zostało.
Mam ochotę się rozryczeć, nawrzeszczeć na niego, żeby dalej walczył. Nie robię tego. Widzę w jego oczach ból i strach.
– Nie podoba mi się to – mówię szczerze.
– Mnie też. Lekarze są zdania, że to nie potrwa długo. Jutro spotykam się z personelem hospicjum.
Miałam nadzieję, że nigdy nie usłyszę tego słowa. Głupią nadzieję, bo zdawałam sobie sprawę, że pozostanie niespełniona, ale każdemu wolno marzyć.
Marzyłam, że tata zostanie dziadkiem, pokocha swoje wnuki, będzie zabierał je na jazdę konną, nauczy budować różne rzeczy. Pragnęłam tego równie mocno dla niego, jak dla siebie. Teraz wiem, że ten czas nigdy nie nadejdzie.
Bez względu na to, ile dni tacie zostało, chcę je spędzić z nim.
– Może Oliver i ja przyjedziemy do ciebie do Georgii? Odwołam ślub, tato.
Twarz ojca czerwienieje.
– Ani się waż.
– Dlaczego?
– Bo… tak!
– Zaczekamy…
– Wykluczone. Nie masz pojęcia, ile dla mnie znaczy obecność na twoim ślubie; świadomość, że jesteś kochana, że spotkałaś mężczyznę, z którym pragniesz spędzić resztę życia.
Bardzo dobrze to wiem. To samo usłyszałam od niego kilka miesięcy temu. Wtedy przepłakałam całą noc. Bałam się, że może tego nie doczekać.
Na szczęście Oliver to zrozumiał i oświadczył mi się tydzień po telefonie taty.
– Jesteś chory, musisz być w domu. Potrzebujesz spokoju, odpoczynku.
– Teraz właśnie zamierzam wstać z łóżka. Już nie wyzdrowieję, a muszę oddać twoją rękę mężczyźnie, którego kochasz. Każdy rodzic o tym marzy. Chce wiedzieć, że jego dziecko jest… – Słowa więzną mu w gardle. Przełyka ślinę. – Pragnę dla nas szczęśliwych wspomnień, Maren. Nie odbieraj mi tego. Nie pozwól, żebym przez raka nie zobaczył jedynego dziecka na ślubnym kobiercu. Chcę być wtedy przy tobie. Patrzeć, jak zaczynacie wspólne życie.
Czuję ból w piersi.
– Martwię się, żeby twój stan się nie pogorszył – zapewniam.
– Gorzej poczuję się tylko, jeśli… – Z trudem łapie powietrze. – Jeśli odwołasz ślub.
Odchylam się w fotelu i spoglądam przez okno, coraz bardziej przybita i smutna.
– Skoro tak twierdzisz…
– Jestem tego pewien. A teraz mów, czy wszystko już gotowe. – Słowa ledwo przechodzą mu przez gardło.
Nawet w tej chwili, kiedy ledwo mówi, troszczy się o mnie. Mój cudowny tata. Zawsze wiedziałam, że jestem wielką szczęściarą, choć dopiero teraz widzę to tak wyraźnie. Tata pragnie tego dla siebie, to jasne, lecz myśli też o mnie. Zależy mu, żebym patrząc wstecz, wspominała obecność ojca na swoim ślubie. Już straciłam mamę, a tata… cóż, zawsze mówił o wydaniu za mąż jedynej córki.
Zrobię wszystko, żeby ten ślub był idealny. Tata przyjedzie, a ja dostarczę mu wyczekanych wzruszeń.
Zmuszam się do uśmiechu i zaczynam mówić o przyjemnych rzeczach.
– Prawie gotowe. Znalazłam idealną suknię.
Śmieje się.
– To… najważniejsze.
– Owszem, i jeszcze ojciec panny młodej, prawda?
Jego spojrzenie jaśnieje.
– Ty jesteś najważniejsza.
– Ty też znajdujesz się wysoko na liście.
W jasnozielonych oczach taty, które odziedziczyłam po nim, wzbierają łzy. Dolna warga zaczyna mu drżeć.
– Czuję się taki szczęśliwy, Maren. Modliłem się o to.
Serce podchodzi mi do gardła. Nie wiem, jak zniosę widok umierającego taty. Jak przeżyję ślub i wesele ze świadomością, że więcej wspomnień nie będzie. Nie dam rady. Nie mogę go stracić.
– Tato…
Unosi dłoń i zaczyna kasłać.
– Już w porządku – wysapuje po kilku sekundach. – To chwilowy atak.
Te słowa powtarzał nieustannie. Bez względu na to, jakie kłody życie rzucało mu pod nogi, zawsze podejmował walkę. Trwał i patrzył na przeciwności losu jedynie jak na przeszkody do pokonania.
Teraz pozostała mu jedna rzecz: pozwolić ciału zgasnąć.
I modlić się, by ujrzeć to, czego pragnie.
– Ten chwilowy atak wygląda źle.
– O mnie się nie martw. – Sili się na wesołość.
– Zawsze się o ciebie martwię – odpowiadam.
Ociera łzę.
– Dajesz mi wszystko. Wszystko. – Na końcu głos mu się łamie. – Do zobaczenia wkrótce.
– Do zobaczenia.
Serce mi pęka, rozklejam się całkiem i łkam przy biurku, ponieważ niedługo stracę jedynego mężczyznę, którego naprawdę kocham.
* * *
koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji
Warszawskie Wydawnictwo Literackie
MUZA SA
ul. Sienna 73
00-833 Warszawa
tel. +4822 6211775
e-mail: [email protected]
Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl
Wersja elektroniczna: MAGRAF sp.j., Bydgoszcz