Kielecka rapsodia - Jolanta Szymanek - ebook

Kielecka rapsodia ebook

Szymanek Jolanta

0,0

Opis

Tematyka powieści "Kielecka rapsodia" nawiązuje do wydarzeń historycznych w czasach zaboru rosyjskiego w latach 1863-1920. Tło i fakty historyczne opisałam opierając się na szerokiej bibliografii. Na przykładzie losów pewnej rodziny starałam się ukazać  postawę polskich patriotów wobec znienawidzonego wroga (udział w decydujących bitwach, wszelkie formy organizacji tajnego nauczania na ziemi kieleckiej, odzyskanie wolności itd.) Zdecydowany opór wobec okrutnego ciemiężyciela mimo terroru, masowych mordów i groźby zesłania na daleką Syberię, ukazuje niezłomnego ducha polskości. Zjednoczenie narodu w walce z rusyfikacją pozwoliło stworzyć system świetnie zorganizowanego tajnego nauczania, który wykształcił rzesze polskich patriotów. To oni w czasie wojny ze zbrodniarzami Hitlera kontynuowali podziemną sieć edukacji, narażając się na śmierć. To ich uczniowie rzucili swoje życie na barykady powstańcze.

Bohaterowie powieści z nienawiścią do wroga w sercu żyją, działają, kochają się i cierpią, marząc o wolności. To drugie przesłanie powieści: przestroga, zwłaszcza w obliczu aktualnej sytuacji politycznej. Wolność państwowa bowiem nie jest wieczna, łatwo można ją stracić, a wojna za naszą granicą jest tego dowodem. Toteż mimo odmiennych poglądów i zapatrywań, należy bronić jej za wszelką cenę. Dlatego powieść „Kielecka rapsodia”, przypominając historię ziemi kieleckiej i jej bohaterów, powinna uświadomić Polakom, jak wielką wartością jest wolność kraju, w którym żyjemy.

Tytuł powieści: „Kielecka rapsodia”

Tom 1 „Sen o Polsce”

Tom 2 „ Cena wolności”

mgr Jolanta Szymanek

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 294

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




 

 

 

 

 

Skład komputerowy: mgr Jolanta Szymanek

 

e.mail: [email protected]

 

All right reserved

Wszelkie prawa zastrzeżone

 

 

ISBN 978-83-936637-8-1

 

 

Rok wydania 2024

Wydanie I

Printed in Poland

 

 

 

Spis treści

 

Od autorki

Tom I SEN O POLSCE

Rozdział I Klęska

Rozdział II Przebudzenie

Rozdział III Spotkanie z wrogiem

Rozdział IV Edukacja

Rozdział V Sąsiad

Rozdział VI Powrót

Rozdział VII Miłość

Rozdział VIII Zmiany

Rozdział IX Adam

Rozdział X Upadek

Rozdział XI Syn marnotrawny

Rozdział XII Pokuta

Rozdział XIII Córka doktora

Spis rozdziałów tomu I

Tom II CENA WOLNOŚCI

Rozdział I Przyjaźń

Rozdział II W Ostanowie

Rozdział III Pomocnik doktora

Rozdział IV Epidemia

Rozdział V Edukacja

Rozdział VI Buntownicy

Rozdział VII Decyzja Agrypiny

Rozdział VIII Kawalerzysta

Rozdział IX Wojna

Rozdział X Cena wolności

Rozdział XI Nadzieja

Spis rozdziałów tomu II

Bibliografia

 

 

 

Od autorki

 

Tematyka powieści „Kielecka rapsodia” nawiązuje do wydarzeń historycznych w czasach zaboru rosyjskiego w latach 1863– 1920. Tło i fakty historyczne opisałam opierając się na szerokiej bibliografii. Na przykładzie losów pewnej rodziny starałam się ukazać została postawę polskich patriotów wobec znienawidzonego wroga (udział w decydujących bitwach, wszelkie formy organizacji tajnego nauczania na ziemi kieleckiej, odzyskanie wolności itd.) Zdecydowany opór wobec okrutnego ciemiężyciela mimo terroru, masowych mordów i groźby zesłania na daleką Syberię, ukazuje niezłomnego ducha polskości. Zjednoczenie narodu w walce z rusyfikacją pozwoliło stworzyć system świetnie zorganizowanego tajnego nauczania, który wykształcił rzesze polskich patriotów. To oni w czasie wojny ze zbrodniarzami Hitlera kontynuowali podziemną sieć edukacji, narażając się na śmierć. To ich uczniowie rzucili swoje życie na barykady powstańcze.

Bohaterowie powieści z nienawiścią do wroga w sercu żyją, działają, kochają się i cierpią, marząc o wolności. To drugie przesłanie powieści: przestroga, zwłaszcza w obliczu aktualnej sytuacji politycznej. Wolność państwowa bowiem nie jest wieczna, łatwo można ją stracić, a wojna za naszą granicą jest tego dowodem. Toteż mimo odmiennych poglądów i zapatrywań, należy bronić jej za wszelką cenę. Dlatego powieść „Kielecka rapsodia”, przypominając historię ziemi kieleckiej i jej bohaterów, powinna uświadomić Polakom, jak wielką wartością jest wolność kraju, w którym żyjemy.

Tytuł powieści: „Kielecka rapsodia”

Tom I „Sen o Polsce”

Tom II „Cena wolności”

 

 

mgr Jolanta Szymanek

 

 

 

 

 

Tom I SEN O POLSCE

 

 

 

Rozdział I Klęska

 

Ledwie spoza chmur wyłaniać się zaczął blady świt, gdy Katarzyna ostatni raz uściskała męża, hamując cisnące się do oczu łzy. Kazimierz pocałował małego synka, położył na chwilę dłoń na głowie córki i już wsiadał na konia trzymanego przez rządcę Tomasza.

Był 22 dzień stycznia 1863 roku. Hrabia Kazimierz Wiernicki ostatni raz obejrzał się na żonę trzymającą dzieci, pozdrowił ich ręką i za chwilę zniknął otoczony garstką uzbrojonych mężczyzn. Jeźdźcy niespiesznie ruszyli za nim drogą, mijając idących w ciszy chłopów zakutanych w kożuchy i dzierżących sterczące na drzewcach kosy. Jeszcze przez chwilę słychać było tupot końskich kopyt i chrzęst broni oddalającego się w stronę lasu oddziału.

Dopiero gdy mężczyźni całkiem już zniknęli w ciemności, dziedziczka zaniosła się cichym szlochem. Tuląc dzieci weszła do pałacu, gdzie czekała zapłakana pokojowa, której narzeczony miał towarzyszyć hrabiemu.

Trzyletnia Marysia nie rozumiała nic z rozgrywającej się sceny, lecz do końca życia miała ją zapamiętać jak koszmarny, powtarzający się sen.

Do Katarzyny przez następne dni dochodziły urwane wieści o leśnych potyczkach i ciężkich walkach na gościńcu, ale wkrótce i te ustały. Przyszła wreszcie noc, którą chętnie wykreśliłaby z pamięci, a która do końca życia powracała ciągle, jakby to było wczoraj.

Szron na szybach świecił w księżycowym blasku, gdy ciszę przerwało gwałtowne łomotanie w główne drzwi pałacu. Obudzona przez służbę Katarzyna stanęła w drzwiach:

– Uciekajcie pani, ratujcie dzieci i dobytek – krzyczał rządca Tomasz – idzie tu zgraja Moskali, plądrują i podpalają dwory. Będą pewnie o brzasku.

– Co? Nie, nie mogę opuścić majątku, przecież nie zabiją dzieci! – krzyczała rozpaczliwie.

– Zabiją każdego, a kobiety pohańbią. Tak zrobili u Sawickich i Biernackich.

I nie czekając jął wydawać rozkazy. Dzieci z nianią i dziedziczką niemal siłą posadził na wóz i kazał gnać stangretowi co sił do odległego folwarku, omijając główne trakty. Sam rzucił się wraz ze służbą do ratowania pańskiego dobytku. Bydło i trzodę z pomocą pastuchów zagnano w las lub ukryto.

Gdy zgraja Moskali napadła dwór, nie było w nim prawie nikogo, jedynie kilku parobków i stara kucharka. Wszystkie konie, część bydła i trzody udało się uratować, lecz łupem moskiewskich żołdaków padły spiżarnie i piwnice. Ucztowali dwa dni, pustosząc i niszcząc starą siedzibę rodową Wiernickich, pamiętającą sławnych rycerskich przodków. Trzeciego dnia odjechali, ale jeszcze tej nocy dwór zapłonął.

Właściwie nie wiadomo, kto go podpalił. Uratowano niewiele, tyle ile zdołała wynieść służba i chłopi przygonieni przez rządcę. Przekazano wszystko Wiernickiej i były to jedyne jej pamiątki dawnych czasów: zdjęcia, kilka portretów i obrazów, dokumenty, szablę prapradziadka i szyszak rycerski dalekiego przodka, wreszcie mały fortepian, który był dla dziedziczki ukochaną pamiątką po ojcu, który podarował go córce na siedemnaste urodziny.

Uciekając wraz z dziećmi przed rosyjskim oddziałem, Katarzyna dotarła do folwarku w lesie, zamieszkałego przez rodzinę dzierżawców i tu przeczekała najgorsze, mimo ciasnoty i niewygody. Stąd też patrzyła na łunę pożaru, który trawił pałac. Kilka dni później za radą Tomasza przeniosła się do bliższego, chociaż mocno zrujnowanego folwarku Osie, który wcześniej już opuścili arendarze. Postanowiła urządzić tu tymczasową przystań dla siebie i dzieci, czekając powrotu ich ojca. Wierzyła, że wróci cały i zdrowy.

Dni mijały w trwodze i bólu oczekiwania. Wieści o losie Kazimierza nie było aż do strasznej nocy 25 lutego 1863 roku, gdy ranny chłop załomotał do wierzei folwarku. Wiernicka owinięta futrem wyszła za służącą do sieni i zapytała drżącym głosem:

– Witaj Bartłomieju, czy przynosisz mi dobrą wiadomość?

– Złą, pani – chłop pochylił się do ziemi – dziedzic wczora ubity w polu pod Małogoszczem. Siła ludu z nim – wydyszał i legł bez przytomności.

Zaraz go służba zaniosła do oficyny dla opatrzenia. Biedak ranny i wycieńczony ostatkiem sił dopadł dworu. Dziedziczka blada jak śnieg weszła do salonu i tam osunęła się na ziemię bez życia. Z trudem przeniesiono ją na sofę i przywrócono do przytomności, lecz nadal nie reagowała na nic, leżąc bez czucia.

Tomasz rano wziął podwodę i razem z kilkoma chłopami pojechał szukać poległych na polu pod Małogoszczem. Zastał tu setki ciał poległych i krążące wokół nich postacie, poszukujące swoich bliskich. Mężczyźni w kożuchach lub sukmanach i kobiety w czerni co raz schylały się, by zobaczyć twarz zmarłego, która wydawała się znajoma. Tomasz był świadkiem straszliwej rozpaczy, słyszał okrzyki nienawiści rzucane w stronę wroga i błagalne modlitwy. Wypytując miejscowych i lżej rannych, poznał przebieg walk i powód nieszczęsnej klęski, która luty roku 1863 uczyniła miesiącem żałoby na tej ziemi już na zawsze.

Generał Marian Langiewicz, dowodzący swoimi wojskami, połączył się z oddziałem pułkownika Antoniego Jeziorańskiego, który stacjonował niedaleko Małogoszcza. Obaj dowódcy pewni byli wygranej, gdyż dzięki temu manewrowi siły powstańców wzrosły do 3 tysięcy walczących.

Niestety, Moskale mieli swój plan okrążenia i rozgromienia buntowników, toteż 24 lutego pod Małogoszczem doszło do jednej z największych bitew powstania. Dowódca Langiewicz pewien był zwycięstwa ze względu na przewagę liczebną nad siłami rosyjskimi, które liczyły zaledwie dwa tysiące żołdaków. Nie wziął jednak pod uwagę różnicy w uzbrojeniu obu armii. Powstańcy, w większości ochotnicy bez przeszkolenia, stanęli przeciw wyćwiczonym w walkach oddziałom moskiewskim. Zaprawieni już w bojach żołnierze, wyposażeni w sprawną i dobrze przygotowaną broń, mieli za przeciwników niedoświadczonych, chociaż pełnych zapału obrońców, posługujących się bronią, jaką udało im się zdobyć. Była to zazwyczaj stara broń strzelecka różnego typu, przeważnie używana w czasie polowań na grubego zwierza oraz pistolety, karabiny austriackie lub sztucery belgijskie.

Mimo tego zapał i odwaga powstańców mogłyby doprowadzić do zwycięstwa, gdyby nie siła ognia sześciu ciężkich rosyjskich dział. W trakcie walk wybuchł pożar, w wyniku którego niemal doszczętnie spłonął małogoski rynek. Po czterech godzinach zaciętej obrony powstańców w płonącym mieście, Langiewicz nakazał odwrót w stronę Bolmina. Tu na polach zdziesiątkowano cofające się oddziały. Wśród setek poległych znalazł się i Kazimierz Wiernicki. Wielu powstańców również pojmano w niewolę, by wysłać ich na daleki Sybir, albo do więzień. Byli też i tacy, których skazano na śmierć bądź to przez powieszenie, bądź przez rozstrzelanie.

Wszystkie te wiadomości przyniósł Tomasz, powróciwszy z poszukiwań na polu bitwy. Z trudem odnalazł ciało hrabiego a z nim swojego ojca i brata. Przekazał usłyszane wieści Katarzynie, lecz dziedziczka jakby nie słyszała. Nie powiedziała ni słowa, nie drgnęła i nie wstała. Nadal leżała na posłaniu z szeroko otwartymi oczami.

Kilka dni później ciało jej męża proboszcz pochował w grobie rodzinnym przy kościele, jednak Wiernicka nie uczestniczyła w pogrzebie, za słaba by podnieść się z łoża, na którym leżała od chwili wysłuchania strasznej wieści o śmierci męża.

Na szczęście dziećmi zaopiekowała się daleka krewna Kazia, chwilowo pełniąca u Wiernickich obowiązki piastunki. Rodzina nie tylko musiała pogodzić się ze śmiercią pana domu, ale również zadbać o własne bezpieczeństwo, zwłaszcza że rozzuchwaleni żołdacy moskiewscy całymi oddziałami napadali i grabili co bogatsze dwory, często mordując mieszkańców.

Gdy Katarzyna z dziećmi ukrywała się w folwarku, walki powstańcze trwały nadal. Stoczono 30 tragicznych bitew z rosyjskimi wojskami pod Małogoszczem, Oksą i Jędrzejowem. Ziemia świętokrzyska spłynęła krwią.

Przegrana okazała się także klęską wielu chłopskich rodzin, w tym także Bartoszów, z których pochodził rządca Tomasz. Ojciec jego był kowalem, więc oprócz kawałka ziemi miał też kuźnię, którą w przyszłości zamierzał przekazać starszemu synowi. Kiedyś w tej właśnie kuźni przygotowywano się do pierwszego powstania pod wodzą Kościuszki. Przybywający tu chłopi słuchali opowieści przybyłych tu panów, podczas gdy kowal przekuwał kosy na sterczące piki. Rozpaleni obietnicami lepszego bytu i marzeniami o własnym kawałku ziemi, prowadzili gorączkowe rozmowy. Te opowieści, przekazywane synom, zaowocowały udziałem starszego z nich w drugim powstaniu w listopadzie 1830 roku.

W następnych latach również jego synowie słuchali wieczorami opowieści o walkach z Moskalem i nowym życiu, jakie czeka ich po wypędzeniu znienawidzonego wroga.

W domu pojawiły się dziwne pisma i utwory poety Adama Mickiewicza, które matka czytała dzieciom przy blasku świecy. Chociaż była chłopką, wzięto ją do dworu jako towarzyszkę małej córeczki państwa, czyli siostry Kazimierza Wiernickiego, toteż umiała czytać. Dorastając z panienką otrzymała pewne wykształcenie i po latach starała się swoją wiedzę przekazać synom.

Patriotyczne tradycje i obietnice lepszego bytu musiały sprawić, że również i następne pokolenie wzięło udział w trzecim już powstaniu. Poszedł do niego kowal i dwóch jego synów. Matka odeszła z tego świata parę lat wcześniej, więc nie miał kto doglądać chałupy i kuźni. Z tego powodu Tomaszowi ojciec kazał pozostać. Młody człowiek buntował się przeciw poleceniu ojca, lecz nie mógł okazać nieposłuszeństwa, gdyż wola rodziców była święta, zwłaszcza, że był też inny powód. Przed odjazdem hrabia wezwał go do siebie:

– Tomaszu, pilnuj mojej rodziny jak swojej – powiedział kładąc mu dłoń na ramieniu.

– Będę miał nad nimi pieczę, panie, chociaż sam bym chętnie poszedł z wojskiem. Wierzajcie, będę bronił pani i dzieci– odparł kłaniając się.

– Wierzę ci i dziękuję.

Wiedział, że Tomasz nie zawiedzie, gdyż od lat służył wiernie jego rodzinie. Szczęściem rządca potraktował prośbę tę poważnie i może dzięki temu Katarzynę i dzieci udało mu się ocalić. Niestety, jego ojciec i bracia podzielili losy wielu rodzin polskich, które okryły się żałobą. Senior oraz jeden z braci padł pod Małogoszczem w tej samej bitwie co pan, a o drugim bracie słuch zaginął.

Tomasz został sam, lecz wierzył, że jego brat żyje i wróci na ojcowiznę. Postanowił czekać jego powrotu. Kuźnię zamknął i ze zdwojoną siłą zajął się swoim płachetkiem ziemi. Związany obietnicą daną panu, nadal pomagał w folwarku Osie i kierował pracą na pańskim polu.

 

 

Rozdział II Przebudzenie

 

Po miesiącu Katarzyna jakby obudziła się z letargu. Zobaczyła, iż obcy ludzie sprawują pieczę nad jej dziećmi, które zdążyły już przywyknąć do nowych warunków. Poczuła żal i wstyd. Poprosiła, by objaśniono jej całe położenie rodziny, po czym powzięła postanowienie, że sama zajmie się gospodarowaniem.

Władze carskie skonfiskowały Wiernickim wszystkie ziemie z hrabiowskiego klucza za udział w powstaniu. Zostały jedynie dwa folwarki będące wyłączną własnością dziedziczki jako wiano po matce. Zmuszona osiąść w folwarku Osie, uznała iż obowiązkiem jej jest walczyć o byt małych jeszcze dzieci ze względu na pamięć ich ojca oraz obowiązek obrony ziemi przez moskiewskim wrogiem.

Folwark był w opłakanym stanie. Dawni dzierżawcy jeszcze przed powstaniem wynieśli się do miasta, zabierając prawie wszystko, co można było wynieść. Tomaszowi udało się zdobyć jakieś meble w miasteczku i skromnie urządzić mieszkanie dla dziedziczki i jej dzieci.

Katarzyna nie narzekała, dowiedziawszy się, że kilka tysięcy majątków zostało zasekwestrowanych przez rosyjskiego namiestnika Fiodora Berga, celem wymierzenia kary tym, którzy wzięli udział w powstaniu. Takiż los spotkał i ich sąsiada, Stefana Dembskiego, byłego współpracownika Kościuszki i dziedzica majątku Potok. Na wieść o tym Wiernicka zacięła się w swej nienawiści, zwłaszcza że majątek jej rodziców, piękny dwór niedaleko Pińczowa, poszedł jak inne pod moskiewski młotek. Dotychczasowi jego mieszkańcy z resztą dobytku wyjechali do Krakowa, do dalszej familii. O bracie nie miała żadnych wieści aż do dnia, gdy do folwarku zajechał powóz, z którego niemal wyskoczyła młoda kobieta. Katarzyna wybiegła z domu krzycząc:

– Aniela! Aniela, co ze Stefanem, mów, błagam! Ponoć jest na Sybirze – chwyciła przybyłą w objęcia.

– Nie wywieźli go na Sybir. Był uwięziony, ale...

Głos jej się załamał, oczy pełne łez zwróciła na gospodynię.

– Chodź, opowiesz mi wszystko!

– Nie mam wiele czasu, Kasiu! Pojmano go w bitwie pod Opatowem 21 lutego i doprowadzono do więzienia w Kielcach na ul. Zamkowej. Czy wiesz, że zakuto go w łańcuchy…?

Zaniosła się głośnym szlochem:

– Był już sąd, wielu rozstrzelano lub powieszono, innych odesłano do więzienia w Radomiu. Stefanowi darowano życie, ale wysyłają go w głąb Rosji, za Ural. Wyrok: osiedlenie się w dalekich regionach Rosji. To i tak łagodniej...Długo nie wiedziałam, co się z nim dzieje, ale wreszcie udało mu się przekazać list dla mnie. Zatrzymałam się u naszej kuzynki Agaty mieszkającej w Kielcach i chodziłam tam codziennie, nosząc mu jedzenie. Strażnicy pozwalali, jeżeli im zapłaciłam.

Weszły do salonu. Przybyła nie przestawała szlochać, ocierając łzy mokrą już chusteczką:

– To więzienie to dawne zamkowe stajnie i wozownie, dlatego cele są wielkie, ale umieszczono w nich nawet po sto osób. Nie można nawet usiąść, taki tłok. Wielu jego towarzyszy odesłano do więzienia w Chęcinach i Radomiu.

Katarzyna wzburzona zerwała się z miejsca:

– I siedział w jednej celi z pospolitymi przestępcami? To straszne!

– Nie, podzielono dziedziniec i budynki na dwie części. Kryminalnych umieszczono osobno a naszych bohaterów jako „politycznych” w innej części więzienia. Na szczęście strażnicy to Polacy, których siłą rekrutowano do armii moskiewskiej, gdzie służyli od wielu lat. Mogłam ich przekupić i dostarczyłam Stefanowi pościel, poduszkę i ubranie na zmianę. Spali w ubraniach na słomie, jeżeli mieli gdzie się położyć.

– Dlaczego go zsyłają, a innych zostawiają w więzieniu?

– On był dowódcą oddziału powstańczego, który brał udział w bitwie pod Opatowem. Słyszałaś o „kacyku radomskim”, generale Onufrym Osipowiczu Czengerym?

– Och, to nazwisko jest na ustach wszystkich. To okrutnik i wróg Polaków.

– To właśnie on przychodzi często do więzienia i poniża więźniów politycznych. Wiele razy obiecywał, że Stefan i jego żołnierze będą wisieć. Umierałam ze strachu.

– Próbowałaś go uwolnić? Może Karol, mąż naszej kuzynki pomoże! Ma stosunki w Warszawie.

– Byłam u niego, nawet u ciotki Anny, mającej za przyjaciółkę księżną Elżbietę, ale nic nie wskóraliśmy. Nasz majątek przepadł, to wiesz.

– Wiem. Mój kochany brat!Kiedy go wywożą ?

– Za dwa dni. Dlatego przychodzę. Kasiu, ja jadę z nim. Zostawiam Krystiana u moich rodziców, ale gdyby coś się stało, to zaopiekuj się nim, błagam cię.

– Anielciu, nie musisz mnie prosić, to przecież mój bratanek! Ale czy na pewno chcesz jechać na poniewierkę?

– Razem z nim tak. Nie opuszczę go aż do śmierci. Zwłaszcza, że po tej turmie chory jest i słaby, jak mi powiedział przekupiony strażnik. Jestem już spakowana. Muszę jechać. Bywaj.

Katarzyna zerwała się:

– Pojadę go zobaczyć i pożegnać się. Muszę, to mój ukochany brat!

– Zastanów się, to cały dzień drogi. Jakże zostawisz dzieci. Kto się nimi zajmie? Może nie pozwolą się z nim nawet pożegnać. Zostań w domu. Przyjechałam pożegnać się z tobą.

– Poczekaj tu, napijesz się czego, a i twój woźnica musi co zjeść. Pójdę, niech Walek wyprzęgnie konie, bo okrutnie umęczone. Pojedziesz naszymi, są wypoczęte i silne.

Aniela nie protestowała. Siadła zrezygnowana i nawet się nie poruszyła, gdy podano wino i posiłek. Nie tknęła jedzenia.

Katarzyna wróciła po chwili:

– Masz, będzie wam może potrzebne w obcym kraju. Nie mam wiele. To rodowe pamiątki naszej matki.

Aniela spojrzała na trzymane przez Katarzynę przedmioty:

– Pierścienie, brosze, naszyjnik... takie klejnoty. Nie wezmę tego. To dla twojej Marysi jak dorośnie.

Odsunęła złote przedmioty od siebie lecz Katarzyna objęła ją ze łzami w oczach:

– Anielciu, nie mogę wam dać nic więcej. Musisz wziąć, może uratuje wam to życie tam w obcym kraju, gdzie na nikogo nie będziecie mogli liczyć. Jedź z Bogiem.

Spakowała klejnoty w mały węzełek i wcisnęła szlochającej bratowej do ręki. Wkrótce pożegnały się. Katarzyna długo jeszcze patrzyła za nią, płacząc rozpaczliwie. Mój braciszek idzie na poniewierkę i może nigdy go już nie zobaczę. Boże chroń ich– mówiła do siebie z bólem.

 

Pierwsze lata po powstaniu naznaczone były żałobą i odwetem na buntownikach. Nasiliły się prześladowania polskich obywateli ziemskich oraz chłopów, którzy pragnąc wolności, ośmielili się podnieść rękę na carską władzę. Katarzyna dowiadywała się o tym drogą jawną i tajemną. Częściej teraz otrzymywała listy od rodziny i przyjaciół, ale najwięcej wiadomości przyniósł kuzyn jej matki, wuj Anzelm. Był bywalcem w wielu towarzystwach, nawet w samej Warszawie. Typowy przedstawiciel klanu dobrze urodzonych wałkoni, którzy czas spędzali na polowaniach i grach w karty oraz innych uciechach męskich.

– Musisz wiedzieć, że dawnym właścicielom majątków i ich rodzinom zabroniono dalszego zamieszkiwania w swoich dobrach, po czym przekazano je Rosjanom lub Niemcom – opowiadał jej z oburzeniem. – Nawet świetną rodową posiadłość Adama Czartoryskiego w Puławach skonfiskowano, a całe wyposażenie pałacu sprzedano na licytacji, by zniszczyć pamięć o wielkich buntownikach.

– Zemsta rosyjskich władz za powstanie jest straszna. Nastał czas terroru i wyniszczania polskiej szlachty jako warstwy buntowniczej i wrogiej. Rozumiem ich politykę, chcą złamać ducha oporu w narodzie. Myślisz, że nas złamią, wuju? – pytała zrozpaczona Katarzyna.

– Nie wiem, moja droga. Konfiskaty majątków stały się teraz bolesną codziennością a także kontrybucje i kary pieniężne. W samym tylko Królestwie Polskim skonfiskowano około 1800 majątków, tyleż i na Litwie. Generał– gubernator Murawiow niszczy także całe zaścianki, wywożąc na Sybir wszystką ludność. Wiesz zapewne o kontrybucji.

– Wiem, muszę płacić 10% rocznego dochodu z ziemi. Nie wiem, czy podołam, naprawdę nie wiem, ale muszę utrzymać tę resztę dla naszych dzieci, inaczej Kazimierz przewróci się w grobie.

– Musisz, Katarzyno, to twój patriotyczny obowiązek. Dobrze chociaż, że i tego nie zabrali. Ja ci w tym pomogę, przecie mój majątek i tak straciłem – mówił z powagą starszy pan.

– Dziękuję ci, wuju, doceniam twoją troskę.

Mówiąc te słowa pomyślała jednocześnie z obawą, w czym ten szaławiła mógłby jej pomóc, bowiem miał jedynie talent do trwonienia każdego grosza. Doskonale wiedziała, że majątek swój przegrał w karty i przehulał jeszcze przed powstaniem.

– Moskiewska machina jest łotrowska – ciągnął wuj– nawet szlachtę, której nie udowodniono powiązań z powstaniem, zobligowano do wyzbycia się w ciągu dwu lat posiadanych majątków, które można będzie sprzedać jedynie Rosjanom. A wiesz, że Małogoszcz i Jędrzejów już nie są miastami? Car odebrał im prawa miejskie tak jak siedmiuset innym.

Zadowolony był ze swojej elokwencji i znajomości aktualnej sytuacji. Przyjechał nie tyle gnany troską o siostrzenicę, lecz z nadzieją, że jakiś czas bezpiecznie i wygodnie u niej przesiedzi. Rozejrzał się wokoło. Nie zachwycił go widok mocno sfatygowanych mebli i spłowiałych od słońca kilimów na bielonych ścianach.

Siostrzenica, młoda jeszcze i piękna kobieta, ubrana w czarną prostą suknię także nie zrobiła na nim zbyt dobrego wrażenia. Po skromnym jak na dawne czasy obiedzie wuj Anzelm nagle oznajmił, że musi coś ważnego załatwić w Warszawie i odjechał. Katarzyna odetchnęła.

Krewny nie poruszył w rozmowie drażliwego tematu o innym nieszczęściu, jakie spadło na „buntowniczą szlachtę polską” 2 marca 1864 roku ukazem carskim, toteż teraz rozważał problem z niepokojem. Jak ona da sobie teraz radę, gdy inni padają? – myślał. – Wszak uwłaszczenie chłopów niejednego już dobiło. Przyznanie im ziemi bez żadnych zobowiązań i bez przymusu pracy w majątkach pozbawiło teraz dwory siły roboczej i nie wiem, jak ona da sobie radę. Przecież musi płacić za pracę w polu! Chłop nie będzie pracował bez zapłaty!

Zamyślił się, wspominając tych, którzy nie udźwignęli tego ciężaru: Stawscy, Dembowscy, Kartysze ...Opuścili majątki, które ich familie trzymały od pokoleń i przenieśli się do miast, by mieszkać u bogatszych krewnych lub szukać jakiego utrzymania. Taki los ich spotkał... taki ci los...Bodajby sczezł ten moskiewski szatan! – mruczał ze złością i nagle żal mu się zrobiło Katarzyny.

Anzelm nie wiedział, że jego młoda krewna zawzięła się, jakby przybyło jej jakiejś tajemnej siły. Nie poddam się moskiewskiemu drapieżcy, będę walczyć jak inne żony i matki w imię pamięci o tych, którzy oddali życie dla wolności ojczyzny. Nie dam się złamać pachołkom Moskwy przez pamięć mego męża i ojca moich dzieci – mówiła sobie. Wiedziała, że dzieliła los wielu matek i żon, które składały zmarłym takie samo przyrzeczenie. Czuła z nimi duchową więź, co dawało jej siłę do walki.

Po wyjeździe wuja zabrała się za porządki. Obejrzała uważnie zniszczone ściany, zarośnięty ogród i niemal walące się obory i stodołę. Chociaż Tomasz doprowadził dwór do jako takiego stanu, nie zdołał sprawić, by domostwo odpowiadało wyobrażeniom Katarzyny o ich rodzinnym domu.

Dwór nie był zbyt okazały ale solidny, wymurowany z dobrej czerwonej cegły, która mogła jeszcze wytrzymać i sto lat. Prosty w konstrukcji, nie odznaczał się niczym szczególnym. Dwie kolumienki od frontu były jedynymi jego ozdobami. Wysoki łamany polski dach kryty czerwoną dachówką przecinały dwa murowane mansardowe okna obramowane owalnym gzymsem. Parterowy budynek przedzielony był sienią zakończoną dużym pokojem kredensowym. Obok niego wygospodarowano miejsce na mały salon lub raczej bawialnię z biblioteką. Po przeciwnej stronie od ogrodu znajdowały się sypialnie z garderobą i pokoje dziecięce. Wystające z dachu, symetrycznie z dwóch stron położone okna, wskazywały na pokoiki dla gości na piętrze. W bocznym skrzydle na parterze umieszczono na razie kuchnię i spiżarnie, które Katarzyna postanowiła z czasem przenieść do oficyny, gdzie tymczasem przygotowano pomieszczenia dla służby i rządcy. Razem z Tomaszem w folwarku służyło pięć osób.

Wiernicka była dobrej myśli. Dworek nie robi wrażenia siedziby pańskiej, jednak nadaje się na wygodne zamieszkanie rodziny, byleby go odnowić – dumała. Nie zdążyła jeszcze rozpocząć pracy, gdy zjawił się żyd Samul ze swoim wozem załadowanym jak zawsze towarami potrzebnymi w każdym gospodarstwie.

– Witam pani dziedziczkę, – powitał ją z szacunkiem – cieszę się, że zdrowa już. Ja tu zaglądał przedtem ale mi rzekli, co pani chora leży.

– Witaj, jak widzisz, już wstałam. Dobrze, że jesteś. Będę potrzebować sprzętów do mojego nowego pałacu. Nie masz czego na sprzedaż?

– To się dobrze składa, bo jeden dziedzic z Działoszyc opuszcza majątek i wyjeżdża do Francji. Chce sprzedać to, co jeszcze we dworze zostało.

– Nie mam dużego kapitału, resztka co została w banku. Może zgodzi się na prolongatę?

– Już niech się dziedziczka nie frasuje, Samul załatwi tak, że będzie dobrze. Wrócę tu za dwa dni.

– Zobaczymy. A idźcie teraz do kuchni, to Marta wam co postawi, posilicie się.

Podziękował jej zadowolony, że go jak kogoś znajomego przyjęła. Zawsze była ludzka, zupełnie nie jak wielka pani – pomyślał. Nie dał poznać, że gdy ją zobaczył, w pierwszej chwili myślał, iż wyszła do niego jaka gospodyni przyjęta przez dziedziczkę, tak bardzo się zmieniła. Oczy jakieś przygasłe, a we włosach świeciły już srebrne kosmyki. Westchnął ciężko. Napatrzył się już nędzy i męki tych, którym przyszło teraz żyć. Widział klęskę wielkich panów, co z tobołkiem i kijem żebraczym szli na ruskie rubieże w mróz i wieczną noc. Ziomków jego też los taki spotykał, chociaż pogardzani, często odpędzani byli od pańskich kompanii nawet w chwili niedoli.

Katarzyna zamierzała teraz żyć skromnie i walczyć o utrzymanie reszty majątku dla swoich dzieci. Dranie skonfiskowali dobra Wiernickich, lecz te dwa folwarki to moje wiano i nie pozwolę wydrzeć,choćbym miała ich bronić własnym życiem – mówiła do siebie zaciskając pięści.

Folwark Zarzecze, posiadający dobrej ziemi trzy łany nadal był w arendzie, chociaż po nałożeniu kontrybucji przynosił dużo mniejsze dochody. Drugi folwark Osie był nieco większy, liczył ziemi ornej i pastwisk cztery łany. Nadto stajnie, obory i chlewnie mogły przynieść jeszcze znaczny dochód, lecz wymagało to wytężonej pracy i doglądania wszystkiego. Katarzyna rozumiała, że wiele musi się jeszcze nauczyć, toteż zaproponowała Tomaszowi pracę na nowych zasadach.

– Tomaszu, wiem, że bez ciebie nie podołam. Proszę cię nie tylko o przyjęcie pracy u mnie, ale i naukę. Naucz mnie gospodarowania majątkiem.

– Pani, jam obiecywał hrabiemu, więc ile mogę, to zrobię. Tyle że sam zostałem na swoim spłachetku ziemi a i kuźnia musi ruszyć. Ja nie kowal, a mojego brata Jana nie widać ze zsyłki. Muszę tu sprowadzić jakiego kowala do wsi, bo ludzie pomstują, że muszą jeździć aż do Miechowa.

– Nie masz od niego żadnej wiadomości?

– Nie mam. Pytałem tych, którzy szli na poniewierkę na północ, ale mojego brata tam nie było.

Pokiwała głową ze smutkiem.

– Rozumiem, że masz też swoje sprawy, nadto nie mogę ci dużo zapłacić, bo i mnie ciężko.

Tomaszowi zrobiło się żal wdowy, gdy zobaczył smutek w jej oczach.

– Przyjmę robotę, a do kuźni sprowadzę kowala. Zamieszka w mojej chacie. Pole też obrobię z pomocą parobków. Teraz trza płacić za roboty w polu. Ludzie nie przyjdą bez tego, jak dawniej.

– Wiem, mają teraz swoje zagony, to im nie w smak na cudzym robić. Nie mam wiele, ale za robotę użyczymy im koni i wozu. A może znajdą się też jacy bez ziemi.

– Tak i ja dumałem. Zbiorę kilku parobków, co nie mają ziemi. Trzeba im jeno będzie zbudować czworaki, bo muszą gdzieś zamieszkać z dziećmi.

– Zbudujemy po żniwach. Będą wtedy pieniądze. Teraz zajmą szopę za sadem. Tam porobisz osobne kwatery. Dam na to desek. Musimy też pomówić o twoim zarobku.

Odetchnęła pełna nadziei, że mimo wszystko wygra swoją walkę o ziemię z jego pomocą. Tomaszowi żal było małych jeszcze dzieci, miał też w pamięci daną ich ojcu obietnicę. Wiedział, że musi postąpić honorowo, jak go uczono w domu, toteż przystał na jej warunki.

Od tego dnia pani udawała się do niego z każdym frasunkiem gospodarskim, a on jak dawniej organizował prace w polu i obejściu, choć za niższą co onegdaj płacę.

Miesiąc później niespodziewanie otrzymała Katarzyna wiadomość od bratowej. Zalewając się łzami czytała o głodzie, chorobach i okrucieństwie strażników. Janowscy jak mogli organizowali sobie życie na zesłaniu mimo straszliwych warunków i ciężkiej pracy.

To jeszcze mocniej utwierdziło ją w postanowieniu, by walczyć ze znienawidzonym wrogiem, broniąc wszelkimi siłami ziemi. Wiedziała, że coraz częściej pod byle pretekstem zabierano majątki polskim dziedzicom i oddawano rosyjskim oficerom za zasługi wojenne lub wierność carowi.

Dlatego z uporem starała się teraz poznać wszystkie tajniki zarządzania niewielkim majątkiem nastawionym głównie na uprawę zbóż i hodowlę trzody. Przeczuwała, że czeka ją ciężka praca, której może sama nie podoła, ale postanowiła walczyć. Uważała, że jest to winna mężowi, który poległ w walce ze znienawidzonym wrogiem. Wytrzymam, Kazimierzu, ocalę nasze dzieci, przyrzekam ci – szeptała po wieczornym pacierzu, trzymając w ręku portrecik męża – nie poddam się!

Mając do pomocy jedynie pięć osób służby, dnie całe pracowała w gospodarstwie, nie pozwalając sobie na dłuższy wypoczynek. Ona, wypieszczona córka i ukochana żona hrabiego, powoli zaczynała się tak bardzo zmieniać, że nieliczni, rzadko teraz odwiedzający ją goście, nie mogli się nadziwić.

 

 

Rozdział III Spotkanie z wrogiem

 

Po trzech latach pani dziedziczka w niczym już nie przypominała panny z arystokratycznej rodziny. Wychowana według starego wzorca, by błyszczeć na salonach i czekać na dobrą partię, niewiele wiedziała o życiu. Bo czego tak naprawdę ją nauczono? Niczego. Ogłady salonowej, trochę śpiewu, trochę rysunku i haftu. O prowadzeniu gospodarstwa nie wiedziała nic, toteż z pokorą przyjmowała teraz wszelkie rady od osób, które mogły przekazać jej chociaż część wiedzy opartej na doświadczeniu. Odrzuciła pańską dumę i postanowiła ocalić majątek nie tylko z powodu dzieci. Widząc, jak okoliczne dobra idą w ręce zdrajców, jeszcze bardziej nienawidziła wroga, który próbował unicestwić jej kraj. Pewnego dnia nadarzyła się okazja, by ową nienawiść okazać, co przyniosło tragiczne skutki nie tylko dla niej.

Był gorący letni dzień, gdy Katarzyna wracała swoją dwukółką z pola. Prowadził stajenny Jasiek. Upał był nieznośny, wokoło nie widać było żywego ducha. Zdejmę na chwilę czepiec, nikt mnie tu nie zobaczy– pomyślała. Jasne jak pszenica włosy otaczające warkoczem głowę jakby odjęły jej lat. Wiedziała o tym, lecz skrzętnie ukrywała swoją urodę, chcąc wyglądać na starszą. Uważała, że zyskuje przez to większy szacunek ludzki i spokój, zwłaszcza gdy rodzina i znajomi zrezygnowali z ciągłych prób jej swatania.

Zwróciła twarz w stronę słońca, gdy nagle usłyszała turkot powozu i w tej samej chili ujrzała na polnej drodze toczący się powoli pojazd. Nie dostrzegła go wcześniej, gdyż zasłonił go obrośnięty krzakami głogu pagórek. Mignął jej mundur ze złotymi naszyciami i na jego widok krew odpłynęła z jej twarzy. Zaczęła dygotać jak w febrze, znała bowiem te znienawidzone uniformy. Podniosła dumnie głowę i ani nie mrugnęła okiem, gdy siedzący w powozie mężczyzna pozdrowił ją gestem i pochylił z szacunkiem głowę.

Nie wiedziała, że właśnie minął ją nowy właściciel majątku Wiernickich, otrzymawszy go za zasługi wobec cara. Był nim Osipow, pułkownik rosyjski, potomek znanej i poważanej w Moskwie rodziny. Nie był już młodzieńcem, toteż postanowił ustatkować się i osiedlić się na tej podbitej ziemi.

Zaskoczył go widok kobiety z odkrytą głową otoczoną koroną złotych włosów. Wydała mu się nieziemskim zjawiskiem z innego świata. Zdumiony skłonił się, lecz zaraz poczerwieniał z gniewu, widząc dumnie uniesioną głowę nieznajomej. Nie raczyła odwzajemnić pozdrowienia, a nawet rzucić na niego okiem, jakby wcale go tam nie było.

Był upokorzony i wściekły ale i zaintrygowany, do czego nie chciał przyznać się nawet przed sobą. Harda Polka – myślał ze złością – dałbym ja ci kilka batogów, to byś się ukorzyła. Dobrze jednak wiedział, że tej kobiety nie złamałoby nic. Znał je, te dumne żony i krewne buntowników, fanatycznie broniące swojej polskości i wspierające swoich mężczyzn. Widział, jak rzuciwszy majątki i wygodne życie wędrowały razem z mężem czy bratem w daleką syberyjską ziemię. Widział, jak mężnie znoszą morderczą drogę na północ i jeszcze bardziej nienawidził je za to. Ale ta kobieta miała w sobie coś jeszcze. Wdowia suknia podkreślała tylko jej szlachetną urodę a słoneczny warkocz rozświetlał twarz niczym aureola świętej. Zaklął kolejny raz. Upokorzę cię i zniszczę, albo pochylisz przede mną głowę – wysyczał

Tymczasem Katarzyna nieświadoma tych gróźb, postanowiła nikomu nie mówić o tym niemiłym spotkaniu. Zadowolona z siebie, że okazała pogardę znienawidzonemu wrogowi, poczuła nową siłę do walki o swoje gospodarstwo. Od tego dnia starała się jeździć do Jędrzejowa i Pińczowa na jarmarki razem z Tomaszem, który nadal pomagał jej kierować gospodarstwem.

Dzięki niemu po jakimś czasie wiele decyzji zaczęła podejmować już sama. Planowała zakup zwierząt do hodowli, uzgadniała uprawy rolne i transakcje handlowe. Śmiała się, gdy przypominała sobie swoje dawne życie. Mama zemdlałaby ze zgrozy, gdyby zobaczyła swoją córkę hrabinę planującą z rządcą zakup świń albo z żydami cenę sprzedaż zboża – mówiła patrząc w lustro.

Dotychczasowe życie wydało jej się nagle jałowe i puste. O ile lepiej czuła się teraz, widząc jak dojrzewa żyto, rodzą się cielaki czy czerwienieją jabłka w sadzie. Znalazła pocieszenie w pracy i walce o utrzymanie ziemi. Czuła zadowolenie ze swojej pracy, a rządcę Tomasza poczęła darzyć większym zaufaniem, co spotykało się z nieprzychylnością sąsiadów i rodziny. Byli oburzeni, gdy widziano ich siedzących przed domem w pogodne wieczory i rozmawiających o planowanych pracach. Tylko niektórzy wiedzieli, że Tomaszowi nieskoro jest wracać do pustej chaty, gdzie dopada go niepokój o brata i żałość po śmieci ojca.

Dotychczas jednak takie poufałości byłyby niemożliwe, jednak po powstaniu i nadaniu chłopom ziemi, wiele się zmieniło. Nie byli już poddanymi, więc i Wiernicka nie była już dla nich panią, chociaż nadal cieszyła się dużym poważaniem. Szanowano ją za to, że nie lamentowała i nie żaliła się na zły los, ale z podniesioną głową wykonywała swoje obowiązki, chcąc utrzymać resztki majątku.

Jednak zarówno mieszkańcy wsi jak i znajomi z miasta dziwili się, jak bardzo się zmieniła. Dawna wypieszczona panna, miłośniczka poezji i muzyki, powoli przekształciła się w wiejską gospodynię. Nie rozumieli, że Katarzynie odpowiada to proste życie i praca, bo dzięki temu nie miała czasu i siły, by pogrążyć się w żalu i zgryzocie. Nie przywiązywała wagi do strojów, ubrana zawsze w czarną suknię i takiż czepeczek na znak dozgonnej żałoby, jak postanowiły wszystkie Polki po powstaniu. Jednak lniany fartuch na sukni zawsze lśnił bielą, co z daleka rozpoznawano mówiąc: Oho, dziedziczka wyszła w pole.

Z dziedziczki stała się już dawno energiczną gospodynią. Budziła się o pierwszym brzasku, a kładła spać długo po wybiciu północy przez stary zegar stojący w salonie. O dawnych balach, rautach i rozrywkach myślała teraz z uśmiechem, dziwiąc się, jak odległe to czasy. Rzadko siadała w salonie i grała znane sobie utwory na fortepianie uratowanym z pożogi. Robiła to jednak coraz rzadziej, gdyż pod wpływem muzyki budził się w niej rozpaczliwy żal za mężem, a wtedy trudno było opanować łzy zbierające się pod powiekami.

Gdy odwiedzili ją dalsi krewni, którzy przez ostatnie lata nie raczyli się odezwać, pani Katarzyna nie przypominała już dawnej arystokratki. Nie przyjęła też ofiarowanej pomocy, nie tęskniąc już za dawnym życiem. Jeden z jej wujów był zawiedziony i niemal oburzony. Uważał, że jest niewdzięczna i samolubna, a jej zachowanie przynosi wstyd ich nazwisku.

– Świętej pamięci Kazimierz w grobie się przewraca, jak widzi, że jego żona żyje jak gospodyni z zaścianka! – grzmiał wuj.

– Myślę, wuju, że cieszy się raczej, że nie poszłam na łaskę do krewnych i nie oddałam ziemi Moskwie– odpowiadała spokojnie.

– Wstyd przynosisz rodzinie z hrabiowskimi koneksjami!

– Czy tym, że pracuję? Że walczę o polskość tej ziemi, podczas gdy wy przejedliście dawno swoje majątki jeszcze przed powstaniem? Że bronię tej ziemi przed moskiewskim zaborcą?

– Zrywamy z tobą stosunki i nie zwracaj się do nas po pomoc – wykrzyknął wreszcie zirytowany, po czym wstał i wyszedł bez pożegnania.

Nie przejęła się tym zbytnio, chociaż postawa krewnego jej męża bardzo ją wzburzyła. Mam nadzieję, że dadzą mi wreszcie spokój – pomyślała z ulgą. Wbrew przepowiedniom rodziny okazała się jednak dobrą i zapobiegliwą gospodynią a jej gospodarstwo mogło posłużyć za wzór okolicznym obywatelom.

Gdy po jakimś czasie przyjechała w odwiedziny jej kuzynka Klara, nie mogła się nadziwić:

– Podziwiam cię, Kasiu, że dajesz sobie radę ze wszystkim i tylko masz kilka osób służby.

– Dokładnie pięć osób oprócz Tomasza. I pracuję razem z nimi, moja Klaro– mówiła ze śmiechem. – Ale mów, co u cioci.

– Nie mam dobrych wieści, niestety. Mama, jak wiesz, została zmuszona do płacenia kontrybucji, co wynosi dziesięć procent rocznego dochodu i jest bardzo ciężko. Zwolniła kilka osób służby, ale i tak sobie nie radzi. Musi teraz sprzedać majątek i przeniesiemy się do Krakowa.

– A Edmund? Mieliście wziąć ślub niebawem.

– Zerwaliśmy – odparła kuzynka, czerwieniąc się. – Wyjechał do Paryża.

Katarzyna nie pytała więcej. Domyśliła się, iż młodzieniec nie chciał żenić się z panną bez majątku, zwłaszcza że nie był zbyt zaangażowany w projekt tego związku, o który raczej zabiegała rodzina narzeczonej.

Gawędziły o dawnych znajomych i obecnej sytuacji. Gospodyni ze smutkiem wysłuchała opowieści o tym, w jak kiepskiej kondycji znajduje się większość znanych majątków. Wielu dawnych właścicieli zmuszonych było przenieść się do miasta w poszukiwaniu pracy. Niektórzy żyli wręcz w nędzy lub na utrzymaniu rodziny. Nie mogąc znaleźć pracy w okolicy miast, wyjeżdżali do innych krajów, dołączając do rzeszy bezrobotnych emigrantów. Ich los często nie był nawet znany najbliższym.

Przyszłość Klary i jej rodziny nie rysowała się w wesołych barwach. Gdy obie kuzynki i dawne przyjaciółki żegnały się, nie obiecywały sobie ponownego rychłego spotkania. Rozstały się, życząc spokoju i szczęścia w walce z przeciwnościami.

Katarzynę bardzo przygnębiło pożegnanie z kuzynką, ale nie pozwoliła sobie na moment słabości. Opowieści o klęskach i nieszczęściach coraz mocniej utwierdzały ją w przekonaniu, że dobrze zrobiła, postanawiając walczyć, gdy inni złożyli broń.

Wróciła do swojej wojny, lecz wkrótce spokój jej został zburzony przez zdarzenie, które miało swoje nieoczekiwane następstwa.

Pułkownik Konstatny Osipow nie mógł zapomnieć owego niefortunnego spotkania na drodze. Nie tylko z powodu zauroczenia widokiem hardej Polki, lecz również ze złości spowodowanej okazaną przez nią pogardą. Przez czterdzieści lat swego życia miał wiele przygód miłosnych i przyzwyczaił się do gestów i słów uwielbienia ze strony kobiet o różnej pozycji społecznej. Miał za sobą nawet romans z żoną generała. Na szczęście w porę wyjechał z Moskwy, więc udało się go ukryć.

Zaloty i oznaki zainteresowania nim były wynikiem zarówno bogato zdobionego munduru rosyjskiej armii, jak i jego egzotyczną urodą i pańską postawą. Był pięknym i próżnym mężczyzną, nienawykłym do odmowy. Kobiety na książęcych salonach nie tylko nie porzucały go, lecz wręcz dawały do zrozumienia, że jego zainteresowanie będzie dla nich największym szczęściem, toteż miał o sobie bardzo wysokie mniemanie.

Nagle jakaś wieśniaczka z zapadłej wsi podbitego kraju śmie okazywać mu swoją pogardę! Wściekły miotał się po pałacu, wreszcie postanowił zdobyć ją i upokorzyć. Zwabię ją, zniewolę i wywiozę. Zrobię z niej swoją niewolnicę, która będzie skomleć o jeden mój uśmiech – powtarzał sobie przez wiele dni, aż wreszcie postanowił działać.

Pewnego razu do dworu Osie przybył ubrany z rosyjska chłop z zaproszeniem wydrukowanym na złotym papierze. Oddał je bez słowa i odjechał najszybciej jak mógł. Katarzyna zdziwiła się widokiem posłańca i samym zaproszeniem, lecz przeczytawszy je, zatrzęsła się z oburzenia. Na twarzy jej wystąpiły rumieńce, a oczy miotały błyskawice. Czytała kilkakrotnie, nie wierząc w to, co widzi. Zaproszenie wysłał nie kto inny, tylko pułkownik Osipow, obecny właściciel majątku zabranego Wiernickim. Dotyczyło balu, który miał się odbyć w nowo wybudowanym pałacu. Dawny, spalony przez Moskali hrabiowski pałac Wiernickich zarastał już, gdy zwycięski zaborca zapraszał byłą właścicielkę do swojej nowej pańskiej siedziby. Celem przyjęcia było poznanie sąsiadów, czyli mieszkańców okolicznych dworów.

Wiernicka zawołała Tomasza i pokazała zaproszenie.

– Jak on śmie! – grzmiała– Co za bezczelność prosić mnie na bal w moim dawnym majątku! I wie przecież, że noszę żałobę. Może nawet to on strzelił do Kazimierza w bitwie i zamordował go! Ani myślę nawet odpowiedzieć.

– Uzna to za obrazę. Będzie się mścić.

– Nie boję się. Nic mi nie zrobi!

– Kiedy śmiał przysłać zaproszenie, to może posunąć się do wszystkiego– ostrożnie rzucił Tomasz

Nie odpowiedziała. Wiedziała, że ma rację.

– Macie rację. Napiszę odpowiedź. Kogo wyślecie?

– Niech Walek zaniesie, on jest sprytny.

Tak zrobiła. W liście odmówiła grzecznie przyjazdu, wymawiając się złym stanem zdrowia. Walek wręczył list lokajowi i natychmiast odjechał galopem, jakby goniło go stado wilków. Bał się, że jakiś Moskal go zastrzeli, gdy ich pan wpadnie we wściekłość. Wiedział, że takie wypadki zdarzyły się, już kilka razy, o czym opowiadali lokaje i fornale we dworach.

Osipow jednak nie wpadł w szał, nie zabił też lokaja, gdyż spodziewał się podobnej odpowiedzi. Wiedział, że ma do czynienia z kobietą nieugiętą i dumną, ale to jeszcze bardziej go dopingowało do zdobycia tej „niedostępnej twierdzy”, jak ją nazywał. Nu, zaczekaj ty, jeszcze zatańczysz przede mną, gdy pójdziesz z torbami!Jeszcze będziesz czołgać się u moich nóg, barynia – mówił do siebie uśmiechając się obleśnie.

Katarzyna starała się zapomnieć o tym niemiłym zaproszeniu, chociaż przyszło jej to z trudem. Natomiast Osipow coraz mocniej pragnął zdobyć i upokorzyć dumną Polkę. Zniszczyć w niej bezsensowną dumę, upodlić do granic możliwości – marzył.Wiele razy czytał odmowę napisaną jej ręką, wreszcie podarł ją na drobne kawałki i podeptał w napadzie wściekłości.

Na balu, który zorganizował w nowym pałacu, gości było wielu, lecz okolicznych właścicieli jedynie kilku. Przybyli mieli ten sam powód, który skłonił ich do przyjęcia zaproszenia, a był to przede wszystkim strach. Bali się utraty ostatnich majątków, zwłaszcza że wielu miało krewnych zamieszanych w walki przeciw Moskwie. Teraz ze strachem balansowali na granicy zdrady, udając pokornych poddanych. Tymi pułkownik brzydził się najbardziej, świadomy swej władzy nad pokonanym narodem. Wiedział, że ma opinię okrutnika nie znającego litości i dlatego otrzymał swój majątek w najbardziej zapalnym, kieleckim regionie oporu przede wszystkim dlatego, żeby czuwać nad tymi zbuntowanymi dziedzicami, którym wiecznie marzyła się wolność.

Tylko nieliczni wiedzieli, jaką naprawdę rolę pełni Osipow na tej podbitej ziemi. Pozycja właściciela hrabiowskiego majątku mała być kamuflażem jego działalności szpiegowskiej dla. W rzeczywistości poprzez swoich zaufanych zbierał wiadomości o właścicielach majątków, ich poglądach politycznych, sytuacji finansowej i powiązaniach rodzinnych. Dzięki temu mógł niejednego właściciela ziemskiego doprowadzić do upadku, oskarżając o działalność antyrosyjską Za pomocą swoich szpiegów zbierał informacje na temat spisków, potajemnych zebrań czy dowodów nienawiści do imperatora. Wiedział więcej, niż się wszystkim zdawało, ale na razie nie zdradzał swojej prawdziwej roli, jaką odgrywał na tej przesiąkniętej krwią polską ziemi.

Wypytując swoich ludzi, dowiedział się, że Katarzyna często sama dogląda prac w polu, bez towarzystwa swego rządcy. Kazał donosić o każdym jej kroku, wiedział więc, którędy i o jakich porach ma zwyczaj jeździć. Kilka razy wybrał się na przejażdżkę drogą, na której kiedyś ją zobaczył, lecz bezskutecznie. To rozzłościło go jeszcze bardziej. Nie mógł przestać o niej myśleć, mimo iż pamięć o tej „hardej Polce”, jak ją nazywał, próbował zagłuszyć w ramionach innych kobiet.

W nocy budził się niespokojny, by nerwowo krążyć po komnacie lub pić do nieprzytomności, żeby zapomnieć o jasnych włosach i dumnym czole swej „prześladowczyni”. Pijany i znużony zasypiał nad ranem, a po przebudzeniu najczęściej wsiadał na konia i dla otrzeźwienia gnał przed siebie.

W jeden z takich poranków Osipow postanowił zrzucić z siebie resztki nocnego pijaństwa. Właśnie gnał na koniu po szerokiej łące, gdy nagle na drodze ujrzał znajomą dwukółkę. Poczuł uderzenie gorąca, serce zaczęło mu walić jak wojskowy werbel. Wypity w nocy alkohol dodał mu odwagi i siły, popędził więc w jej kierunku.

Słysząc tupot galopującego konia Katarzyna odwróciła się. Poznała go od razu i poczuła strach. Była sama na środku drogi i wiedziała, że spotkanie z silnym, pewnym swej władzy mężczyzną może skończyć się dla niej tragicznie. Batem zmusiła konia do szybszego biegu, lecz jeździec zajechał jej drogę, chwycił za lejce i zatrzymał konia. Patrzyła na niego ze strachem, nie śmiąc wymówić słowa. Opuchnięta od przepicia twarz i czerwone oczy budziły w niej obrzydzenie.

– Nu, tiepier pogawarim...Budiesz maja! – krzyknął.

Koń jego, zmęczony galopem, niespokojnie uderzał kopytami, gdy Osipow schylił się, chcąc sięgnąć ramienia kobiety. Złapał ją z siłą niedźwiedzia, próbując unieść i posadzić na swego konia.

Gdy napadnięta poczuła odór alkoholu, zrozumiała natychmiast, że napastnik gotów jest na wszystko. Całymi siłami, kurczowo trzymając się poręczy swojej dwukółki, wyrywała się, krzycząc:

– Nigdy, nigdy!!

Ostatkiem sił, trzymanym w wolnej ręce batem spróbowała uderzyć napastnika w twarz, lecz cios dosięgnął jego konia.

Mężczyzna nie spodziewał się oporu i wyciągając po nią rękę, puścił swoje wodze. Naraz koń, poczuwszy uderzenie bata, zerwał się do galopu, unosząc pułkownika. Zaskoczona Katarzyna, sparaliżowana strachem, patrzyła za oddalającym się jeźdźcem. Widziała, jak zachwiał się i spadł do tyłu z jedną nogą uwięzioną w strzemieniu, podczas gdy koń nie przerywał galopu. Zobaczyła jego rozpaczliwe próby podniesienia się i złapania za wodze, lecz zarośla po chwili przesłoniły widok.

Nie oglądając się, roztrzęsiona i przerażona Katarzyna pognała galopem w stronę dworu. Na szczęście nie spotkała na swojej drodze nikogo, postanowiła więc całe zdarzenie zachować w tajemnicy, chociaż bała się jego skutków. Teraz będzie się mścił jak nigdy – myślała. – Przyjdzie mi iść z torbami na poniewierkę. Jeszcze jakiś czas trzęsła się ze strachu i oburzenia, lecz przy wszystkich udawać spokojną, by nie zdradzić, co ją spotkało.

Walek zaprowadził konia do stajni nie dziwiąc się niczemu. Dziedziczka często rano jeździła na pole, więc nie było to dla niego czymś niezwykłym. Wkrótce obudzono dzieci i dzień zaczął się jak zawsze. Gdy przyszedł Tomasz, dziedziczka była spokojna, chociaż bledsza niż zwykle. Cały dzień zajęły jej obowiązki gospodarskie, więc wspomnienie tego zdarzenia odsunęła w dalsze zakamarki pamięci.

Następnego dnia rano parobek, którego siostra pracowała w majątku Osipowa jako dojarka, przyniósł tragiczną wiadomość:

– Pułkownik z pałacu nie żyje. Poniósł go wczoraj koń, a że był pijany, bo całą noc siedział nad butlą gorzały, więc nie utrzymał się w siodle. Ponoć uderzył głową w kamień. Gdy pan nie wrócił, polecieli szukać go na polu. Znaleźli zmęczonego konia i jego uwięzionego z jedną nogą w strzemieniu. Musiał go ciągnąć spory kawał, bo cały był we krwi.

– Ot, taki koniec przyszedł za naszą krzywdę – odparła Wiernicka spokojnie.

Nie zdradziła się, ale poczuła mrowie na plecach. Gdy parobek odszedł, wzdrygnęła się, stojąc jeszcze chwilę przed domem. To ja go zabiłam. Gdybym nie uderzyła batogiem konia, on żyłby jeszcze – myślała.

Nie miała jednak wyrzutów sumienia. Wieczorem kazała zaprząc konia do dwukółki, zamierzając odwiedzić grób męża. Nacięła w ogrodzie najładniejszych róż i samotnie pojechała w stronę cmentarza. Stanęła nad płytą grobową ozdobioną bukietami polnych kwiatów przyniesionymi przez dzieci. Jak zawsze, w takich chwilach czuła szybsze bicie serca. Mimo upływu lat śmierć Kazimierza nadal bolała jak otwarta rana. Kładąc wiązankę szepnęła: Kazimierz, pomściłam ciebie i twoją śmierć. Zupełnie niespodziewanie w tym momencie poczuła ulgę.

Wróciła spokojniejsza teraz o siebie i dzieci. Wiedziała, że pułkownik miał władzę prawie nieograniczoną i mógł zrobić wszystko, nawet zesłać ją na daleki Sybir, gdyby miał taki kaprys. To on był panem na tej nie swojej ziemi a ona poddaną, chociaż to jej pradziad przed wiekami wywalczył te pola mieczem i krwią u boku pierwszego króla. Dobrze wiedziała, że uniknęła wielkiego niebezpieczeństwa, ale świadoma była, że ma teraz na sumieniu śmierć człowieka. Nie czuła żadnych wyrzutów sumienia, zwłaszcza gdy pomyślała o tych wszystkich rodakach zamordowanych z zimną krwią na polach bitew, w więzieniach i na miejscach straceń. Mam udział w śmierci kata i mordercy i tego nie żałuję – myślała z nienawiścią. – Nigdy nikt się tego nie dowie.

Tomasz jednak zauważył zmianę na twarzy dziedziczki. Widział, jak blednie, gdy ktoś tylko wspomni ruskiego właściciela Wiernic. Postanowił ją ostrzec:

– Policja carska bada przyczynę śmierci tego czarta – rzucił.

– Kogo pytają? – odparła, siląc się na spokój.

– Wszystkich. Może tu też przyjdą. Dziwno im, że taki dobry jeździec i z konia spadł.

– Mówią, że dużo pił. Może pijany wyjechał na pola?

– Pewnie tak. Ale nikt go na polu nie widział, to niczego się nie dowiedzą– uspokoił ją.

Katarzyna mimo tego bała się, że zachowaniem zdradzi swój udział w sprawie, ale na szczęście do niej żaden żandarm nie zajechał. Sprawców nie wykryto i przyjęto wersję o nieszczęśliwym wypadku pijanego pułkownika.

Powoli sprawa ucichła. Na majątku pułkownika zasiadł jego brat, który unikał kontaktów z Polakami. Przeważnie czas spędzał w Petersburgu i na swoje ziemie zajeżdżał rzadko. Wiernicka uspokoiła się. Wkrótce zapomniano o śmierci Moskala a Katarzyna zaczęła czuć się jak bohaterka, która pomściła śmierć nie tylko swego męża, ale i wszystkich poległych. Tylu przez niego życie oddało, a ilu zabił własnoręcznie! Dobrze mu tak, bo zasłużył – myślała z nienawiścią. Nadal nie czuła żadnych wyrzutów sumienia.

 

Gospodarowanie szło Katarzynie coraz lepiej. Dwoje dawnych służących pomagało jej w domu, a oprócz nich w folwarku pracował ogrodnik, stajenny pełniący też rolę stangreta oraz parobek i stara kucharka z młodą pomocnicą. Pani nadal sama lub z Tomaszem wizytowała pola w dwukółce zaprzężonej w starego kasztanka. Słuchała dobrych rad rządcy i okolicznych sąsiadów, toteż dochód z folwarku pozwalał na utrzymanie rodziny. Mimo tego czuła strach, słuchając historii o majątkach konfiskowanych przez moskiewski system nie tylko uczestnikom powstania, ale też ich rodzinom.

Jadąc na pole rozmyślała z nienawiścią, zaciskając pięści: Nie wystarcza im, że wymordowali lub zesłali tysiące nieszczęsnych synów tej ziemi, którym marzyła się wolna ojczyzna! Coraz wyższe kontrybucje za użytkowanie własnej ziemi, zakazy handlu dla Polaków i ciągłe nękanie przez urzędników carskich sprawiają, że utrzymanie ziemi stało się walką. Do tego jeszcze zakaz wykupu ziemi przez Polaków! A w przypadku licytacji lub sprzedaży, zawsze grunty trafiają w ich ręce! Dlatego muszę utrzymać tę ziemię za wszelką cenę. Kazimierzu, daj mi siłę, a podołam temu, co na mnie zsyła los...

Gotowa była godzić się na coraz skromniejsze warunki bytu, ale nie traciła wiary. Każda wiadomość o majątku, który dobrze zarządzany nie upadł i pozwala na utrzymanie rodziny, podnosiła ją na duchu.

Wkrótce w folwarku Osie zaszły zmiany. Dom nieco rozbudowano, dodano dwie przybudówki i oficynę, a starą cegłę pokryto tynkiem. Od strony ogrodu zbudowano drewniany ganek z dużymi oknami i poszerzono schody wiodące do sieni. Dwór wyglądał teraz solidnie. Jego białe mury otoczone gąszczem kwitnących krzewów i drzew sprawiały wrażenie spokojnego rodzinnego domu. Porządek panujący wokół świadczył o dobrym gospodarzu, a odnowione budynki gospodarcze jeszcze bardziej owo wrażenie podkreślały.

 

 

Rozdział IV Edukacja

 

Lato było w pełni, zboże na polu uginało się pod ciężkimi kłosami. Zapowiadały się dobre zbiory. Katarzyna była dumna, że mimo utraty majątku stworzyła dzieciom spokojny dom, wierząc, że ukochany mąż widzi z nieba jej starania. Praca i troska o dzieci nie pozwalały jej na rozpamiętywanie swojej tragedii, zwłaszcza że dzieliła ją z całym narodem. Wiele wdów ma gorzej niż ja, niektóre nawet pomarły z żalu za bliskimi, którzy zginęli od moskiewskiej kuli. Inne poszły na wygnanie jak moja bratowa – myślała. Cieszyło ją, gdy patrzyła na syna i córkę, którzy chowali się zdrowo w skromnym otoczeniu i prostocie.

Był rok 1867, Marysia kończyła siedem lat a Adaś pięć, więc należało pomyśleć o ich edukacji. Matka wiedziała, że po powstaniu wzmożono rusyfikację, lecz nie znała sytuacji w szkolnictwie. Postanowiła poprosić o radę osobę z kręgów pedagogicznych. W tym celu udała się do nauczycielki Teodozji Ziemiańskiej, która prowadziła w Pińczowie szkołę prywatną dla dziewcząt.

Teodozja wysłuchała obaw Katarzyny z uwagą, po czym westchnęła:

– Rozumiem pani niepokój o edukację dzieci, gdyż dzisiaj nie jest to łatwa sprawa. Czy możemy mówić szczerze?

– Jak najbardziej, mam do szanownej pani całkowite zaufanie. Onegdaj moja szwagierka wspominała mi o pani umiłowaniu naszej biednej ojczyzny, stąd moja tu wizyta.

– Biedna Aniela. O ile wiem, postanowiła dołączyć do zesłanego męża w guberni tumskiej. Bohaterska kobieta.

– Bardzo kochała mojego brata. Jeżeli on tam przetrwa to na pewno tylko dzięki niej. Mam nadzieję, że oboje kiedyś wrócą, chociaż on ma zakaz powrotu.

– Takie kobiety są skarbem naszego narodu. Dlatego wychowanie nowych bohaterek jest naszym zadaniem, pani Katarzyno. Ale wróćmy do sprawy. Z pewnością wie pani, że obecnie trwa wzmożona rusyfikacja społeczna przede wszystkim poprzez szkolnictwo. Szkoły elementarne i obowiązek szkolny zlikwidowano już przed powstaniem w 1851 roku. W szkołach prywatnych czy rządowych prowadzi się lekcje wyłącznie w języku rosyjskim. Podręczniki drukuje się tylko w tym języku.

– Bez wyjątku obowiązuje ten język nawet w szkołach prywatnych?

– Niestety tak. Co rusz na zajęcia przychodzi żandarm lub inny urzędnik i pyta dzieci o ich wiadomości z historii Rosji czy literatury rosyjskiej. Biada, gdy dzieci nie rozumieją pytań z powodu nieznajomości języka. Taka szkoła natychmiast podlega likwidacji. Zapewne wie pani też, że zamknięto wszystkie pensje żeńskie utrzymywane przez klasztory w Królestwie Polskim. Także w Jędrzejowie, Miechowie, Pińczowie i Skalbmierzu.

– Co mi więc pozostaje?

– Szkoła prywatna lub rządowa z językiem wykładowym rosyjskim.

– Do rządowej nie oddam ich. A jaki jest koszt prywatnej?

– U mnie tak jak i u innych 150 rubli rocznie plus koszt utrzymania na stancji.

– Nie podołam z moich dwóch folwarków. Co robić?

– Dzieci jeszcze małe na wyjazd do miasta, więc moim zdaniem może je pani sama przygotować do szkoły w domu. Można zorganizować nauczanie domowe. Może w okolicy są też inne dzieci, więc dobrze będzie pomyśleć o nauczaniu tajnym, co kilka dni w innym domu. Nauczyciele też się znajdą. Popytam w środowisku.

– Słyszałam, że domowe wykształcenie daje podstawy w zakresie wychowania narodowego. To obroni dzieci przed rusyfikacją, prawda?

– Prawda, ale tylko wtedy, gdy rodzina, pod której opiekuńczymi skrzydłami dzieci się uczą, jest postępowa i demokratyczna.

– A co z podręcznikami? Powiedziała pani, że drukuje się tylko po rosyjsku.

– Owszem to prawda, ale (tu ściszyła głos) istnieje wiele małych drukarni, które z narażeniem życia produkują książki polskie, tajnie rozprowadzane po majątkach i zagrodach. Te dostarczę pani sama.

– Bardzo dziękuję. Spróbuję zorganizować nauczanie początkowe. Jednak dla mojej Marysi bardzo proszę już o miejsce w pani szkole. Wiem, że moja córka trafi w dobre ręce.

– Zatem będziemy jeszcze nieraz się spotykać.

Katarzyna wracała do domu zamyślona. Zgodnie z obietnicą postanowiła zorganizować początkowe nauczanie domowe, ale nie wiedziała, czy potrafi tego dokonać. Poza tym dobrze zdawała sobie sprawę z niebezpieczeństw, jakie czyhają na uczniów i nauczycieli. Od nauczycielki dowiedziała się, że tajne komplety w zakresie szkoły średniej organizowano w wiejskich dworach już od 1864 roku, kiedy to pensje klasztorne wizytek, sakramentek, bernardynek, dominikanek i norbertanek zostały zlikwidowane, a do rządowych czy nawet jawnych prywatnych szkół dziewcząt szlacheckich posyłać nie chciano ze względu na obowiązkowy język rosyjski.

Teraz organizuje się tajne komplety na wsi dla kilku uczennic, pochodzących z sąsiadujących czy nawet odległych domów, więc może i mnie się uda? – myślała Katarzyna.

Zdecydowała się w tym celu odwiedzić sąsiednie majątki z nadzieją, że uda się zorganizować dzieci do wspólnej nauki, co umożliwiłoby zatrudnienie dobrych nauczycieli i zmniejszyłoby koszty. Przyjmowana była różnie. Wszyscy narzekali na koszty, a byli też i tacy, którzy uważali, że tylko szkoła rządowa jest najlepszą formą kształcenia.

Mimo tego udało się zebrać pięcioro dzieci razem z Adasiem i Marysią, więc pozostało teraz czekać na wiadomość od Teodozji, która obiecała poszukać nauczyciela.

Tymczasem zgodnie z obietnicą nauczycielka przysłała przez posłańca kilka wydrukowanych w tajnej drukarni polskich podręczników a wraz z nimi książki obowiązujące w języku rosyjskim na wypadek, gdyby zdradzono ich działalność. Katarzyna postanowiła teraz wszystkie dochody z gospodarstwa odkładać na naukę dzieci, wierząc, że tego by sobie życzył jej zmarły mąż.

Pewnego dnia zjawił się ponownie w Osiach wuj Anzelm. Bez ogródek poprosił gospodynię o przyjęcie go jako stałego rezydenta dworu.

– Jeżeli wujowi nie przeszkadzają proste warunki w moim domu, to proszę zostać – powiedziała Katarzyna po wysłuchaniu prośby krewnego.

– Co ty mówisz, żyjesz tu jak w bajce! Oczywiście zostanę, jeżeli pozwolisz.